Powrót Wybrańca cz. III
- Malamar! - zawołał Ash, po czym położył dłoń na rękojeści szpady.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał gniewnie jego starter, któremu futerko na grzbiecie się aż zjeżyło.
Groźny Pokemon podleciał do nas, po czym lewitując nad ziemią, zachichotał ponownie i zamruczał coś groźnie, czego z braku tłumacza nie mogliśmy zrozumieć.
- Więc to jednak ciebie widziałem wtedy na morzu! Przybyłeś tu po to, aby nas zabić?!
- Ma-la-mar! - zamruczał złośliwie stwór z kosmosu.
Ash dobył szybko szpady.
- Tym lepiej. Pora zatem wyrównać rachunki!
Następnie skoczył on na swojego przeciwnika, jednak został szybko odepchnięty na bok. Chwilę później Malamar strzelił w niego pociskiem, który mój ukochany szybko sparował za pomocą swojej szpady.
- Zostaw go w spokoju, ty potworze! - krzyknęłam.
Pokemon zachichotał gniewnie i strzelił pociskiem w moją stronę, ale wtedy z pokeballa Asha wyskoczył jego Greninja, który szybko odepchnął mnie na bok, choć sam przy tym oberwał. Bez trudu jednak stanął na nogi, wyzywając swojego przeciwnika. Malamar bynajmniej nie przestraszył się tego, gdyż już po chwili obaj zaczęli ciskać w siebie różnymi pociskami pełnymi energii. Mój ukochany tymczasem pobiegł do mnie i pomógł mi się pozbierać z ziemi.
- Ten drań jest strasznie silny, Ash! Greninja może nie dać sobie z nim rady! - jęknęłam.
- Spokojnie - uśmiechnął się mój luby - Przecież on pochodzi z innego świata. Na pewno sobie poradzi. Zwykły Greninja może by nie dał rady temu potworowi, ale on...
- Obyś miał rację - powiedziała Melody - To może więc wyślemy mu na pomoc nasze Pokemony?
Stworek Asha, słysząc te słowa, spojrzał ze złością na dziewczynę i pokręcił przecząco głową.
- On chyba nie chce pomocy - powiedział jego trener.
- Ale przecież jej potrzebuje! - zawołałam.
- Spokojnie... On wie, co robi - odparł detektyw z Alabastii.
Miałam nadzieję, że tak właśnie jest, bo w innym przypadku będziemy wszyscy mieli na sumieniu tego biedaka.
Tymczasem walka trwała dalej. Malamar raz za razem atakował swoją mocą Greninję, ten zaś unikał zwinnie jego ciosów, odpowiadając atakiem na każdy atak i próbował zadać cios bezpośredni swojemu przeciwnikowi, ale niestety ten był zbyt szybki, aby go można dosięgnąć. Walka stawała się coraz bardziej zaciekła, w końcu walczyli ze sobą potężni przeciwnicy. Niestety, w ferworze walki nie zauważyli, że ich pociski często uderzały na oślep i trafiały w skały wokół nas. Czułam więc, iż z tego nie wyjdzie nic dobrego. Oczywiście miałam rację, gdyż nagle rozległ się głośny ryk, a na niebie ukazał się potężny niebieski ptak.
- To Articuno! - zawołała Melody.
Szybko wyjęłam Pokedex, aby sprawdzić tego Pokemona.
- Articuno! Pokemon ptak typu lodowego, zwany też Tytanem Lodu. Jego ataki mogą zamrozić w ciągu sekundy wszystko, nawet człowieka.
- Coś mi mówi, że ta walka nieźle go wkurzyła - powiedziała moja przyjaciółka.
- Chyba będzie próbował teraz przegnać intruzów - zauważył Tracey.
- Lepiej nie czekajmy na to, aby zobaczyć go w akcji! Uciekajmy! - zawołałam.
Ruszyliśmy szybko biegiem w kierunku wyjścia. Malamar próbował nas zatrzymać, ale Articuno strzelił do niego lodowym promieniem i łajdak ledwie co uniknął tego ciosu.
- Ash, chodź! - zawołałam.
Mój chłopak wyraźnie się wahał, co ma zrobić. Miał teraz możliwość zabić swego wroga, ale też wiedział o tym, że jeśli tu zostanie, to sam może zginąć, a my razem z nim. Załamany ostatecznie schował więc szpadę do pochwy, przywołał szybko Greninję do pokeballa, po czym dołączył do nas z Pikachu biegnącym obok niego.
Nie wiem, jak długo uciekaliśmy, jednak po chwili zauważyliśmy, że Tytan Lodu nie leciał za nami. Najwidoczniej był on zbyt zajęty walką z Malamarem, żeby zawracać sobie nami głowę. Czuliśmy jednak, iż lepiej będzie nie czekać, aż się z nim rozprawi, tylko uciekać, póki jest zajęty czym innym niż ściganiem naszych osób.
- Maren! Odpalaj silnik! - zawołał Ash, gdy zbliżaliśmy się do brzegu.
Nasza przyjaciółka pomachała nam wesoło ręką, po czym szybko wykonała polecenie, my zaś wskoczyliśmy na jej łódź, która to natychmiast ruszyła jak najdalej od Wyspy Lodu.
- Uff! Było gorąco! - jęknął Tracey, ocierając sobie pot z czoła.
- Gorąco? Chyba raczej lodowato - zażartowała sobie Melody.
Oboje parsknęli śmiechem. Ja zaś delikatnie tylko zachichotałam, po czym spojrzałam na Asha, który ze smutkiem w oczach oraz lekką złością patrzył na Wyspę Lodu.
- Już prawie go miałem! I znowu mi się wymknął! - powiedział, gdy do niego podeszłam.
- Musieliśmy uciekać, inaczej byśmy zginęli - zauważyłam.
Mój ukochany westchnął głęboko.
- Wiem, ale czuję się po prostu okropnie... On znów nam uciekł.
- Skąd wiesz? Może Articuno go zabił?
- Nie wydaje mi się. To za cwana bestia, aby miał tak zginąć.
- Więc uważasz, że jeszcze go spotkamy?
- Jestem tego pewien.
Bardzo zaniepokoiły mnie te słowa, podobnie jak obawa, co też nas czeka na Wyspie Pioruna, ku której właśnie zmierzaliśmy.
Nie wiem, jak długo płynęliśmy w stronę naszego kolejnego celu, ale dość szybko tam dotarliśmy, po czym zeszliśmy na ląd. Maren oczywiście została na brzegu, by pilnować łodzi i czekać, kiedy wrócimy. Zadowoleni ruszyliśmy w drogę, jednak obserwowaliśmy bardzo uważnie całą okolicę. Nie mieliśmy bowiem pewności, co nas tutaj czeka. Lepiej było mieć się na baczności.
Pikachu jak zwykle prowadził nas do celu. Bez trudu dotarliśmy zatem do małego ołtarzyka, gdzie znajdował się sporych rozmiarów posąg ptaka, w którego dziobie była kula podobna do dwóch poprzednich, przy czym ta miała w sobie coś na kształt małej błyskawicy. Ash bez trudu wydobył ją i schował do kieszeni.
- No i mamy trzeci skarb - stwierdziłam wesoło.
- Coś za łatwo to poszło - powiedziała Melody.
Rozejrzeliśmy się dookoła, gdyż słowa te bardzo nas zaniepokoiły.
- Ona ma rację - rzekł Tracey - Dziwne, że na tamtych dwóch wyspach były pułapki, a tu nagle ich nie ma.
- A kto powiedział, że nie ma tu pułapek? - usłyszeliśmy jakiś podły, pełen zawiści głos.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy przed sobą wysoką postać ubraną na czarno. Miała srebrne, krótko obcięte włosy, a jej twarz zakrywała dużą, biała maska podobna do maski Guya Fawkesa.
- O nie! Tylko nie ona! - jęknął Ash, rozpoznając przeciwniczkę.
- Widzę, że mnie pamiętasz - powiedziała tajemnicza osoba.
Chwilę później wykonała ona salto w przód i wylądowała niedaleko nas. Następnie zdjęła z twarzy maskę, ukazując nam swoją poparzoną twarz oraz dwoje oczu, przy czym jedno było zdrowe, drugie natomiast białe i całkowicie pozbawione możliwości patrzenia.
- Łowczyni J! - jęknęłam przerażona.
- No proszę... Widzę, że mnie pamiętasz, Sereno - powiedziała podła kobieta, podchodząc do nas - Owszem, to właśnie ja. A wy dotarliście aż tutaj? No to, jak mniemam, Malamar poniósł porażkę. Tym lepiej, bo sama chciałam was wykończyć.
- Jesteś w zmowie z Malamarem? - zapytał oburzonym głosem Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu.
- Drastyczne sytuacje wymagają poszukiwania sojuszników tam, gdzie to tylko jest możliwe - odparła J - Ale to Malamar znalazł mnie pierwszy. Chciał mnie zahipnotyzować, ale nie wyszło mu to, więc zaproponował mi współpracę. Wiedział, że mamy wspólnego wroga. Postanowiliśmy zatem połączyć swoje siły i dopaść was. W pewnym sensie sami ułatwiliście nam to zadanie.
- Jak to? - zapytała Melody.
- To proste - rzekła Łowczyni - Twój szanowny tatuś przysłał tu ludzi z Pokemonami, żeby udawali oni przeciwników, aby wasza misja nie była zbyt łatwa. Wystarczyło więc na Wyspie Ognia zahipnotyzować Pokemony, ludzi ogłuszyć, a na Wyspie Lodu zahipnotyzować ludzi. To było bardzo proste. Mogłam oczywiście na każdej z tych trzech wysp zastawić na was taką samą zasadzkę, ale wolałam być kreatywna. Sądzę, że to docenicie.
- Oczywiście - wysyczał przez zęby Ash - No, a ci ludzie na Wyspie Lodu? Skąd wzięli broń?
- Przywieźli ją ze sobą. Nie posiadała ona prawdziwych naboi, jednak zadbałam o to, aby naprawić ten błąd. Ostatecznie noszę przy sobie spory arsenał, więc mogłam się nim podzielić.
- Po co przywieźli ze sobą broń? - zapytałam.
- Mieli być przekonujący - rzekła Łowczyni - Tutaj zaś mieli na was czekać bandyci, ale pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli ich ogłuszę i zajmę się wami osobiście. Większą mi to sprawi przyjemność.
Mój ukochany stanął w pozycji bojowej, po czym złapał za szpadę.
- To ze mną masz porachunki, J! Nie z nimi! Ich zostaw w spokoju!
- A czemu nie? - zaśmiała się podle okrutna kobieta - Mnie wystarczy mi twoja głowa. To będzie zemsta za moją oszpeconą twarz. Nikt nigdy mnie tak nie upokorzył, jak ty. Dlatego też zapłacisz za to najwyższą cenę, Ashu Ketchum. Szykuj się na śmierć!
Chwilę później wydobyła ona pistolet i strzeliła do Asha, jednak ten odbił ostrzem swojej szpady pocisk w jej kierunku. Łowczyni w ostatniej chwili się uchyliła, po czym strzeliła jeszcze kilka razy. Mój luby jednak skutecznie zaczął uciekać przed nią, jednocześnie wciąż zasłaniając się swoją bronią.
- Musimy coś zrobić! - zawołałam przerażona - Przecież ona zaraz go zabije!
- Spokojnie - powiedział do mnie Tracey - On na pewno wie, co robi. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Pikachu zapiszczał gniewnie, próbując skoczyć na J od tyłu i porazić ją prądem, jednak ta zwinnie się odwróciła, po czym strzeliła do naszego elektrycznego gryzonia wielkim pociskiem, który okazał się być niewielką siecią. Oplotła ona dzielnego Pokemona, gdy ten opadł na ziemię.
- Pikachu! - krzyknął przerażony tym widokiem Ash.
Łowczyni zachichotała podle, po czym powiedziała:
- Nie zabiłam twojego kumpla, bo może mi się on jeszcze przydać. Zespół R miał rację, to jest naprawdę rzadki Pokemon. Mogę na nim sporo zarobić.
- Czyli tylko pieniądze są dla ciebie ważne?! - zawołał Ash, podczas gdy my próbowaliśmy wyswobodzić jego startera.
- Naturalnie. Tylko one ma jakąś wartość na świecie - rzekła okrutna kobieta - Pieniądz to jest największe bóstwo na tej planecie, którego wiarę wyznają bez szemrania wszyscy ludzie bez względu na pochodzenie czy wiek. Tylko idiota nie zna jego pełnej wartości.
- Są rzeczy ważniejsze od pieniędzy. Rodzina i przyjaciele.
J parsknęła śmiechem, słysząc te słowa.
- Poważnie? - zapytała z kpiną - I co niby ci przyszło z tych wartości? Przecież teraz nikt cię nie uratuje.
- To się okaże! - zawołałam, łapiąc za jakiś kamień i rzucając się na najemniczkę.
Ta jednak szybkim ruchem rzuciła we mnie jakąś linką zakończoną kulkami, która owinęła się wokół mnie i skrępowała moje ruchy. Melody i Tracey próbowali mi pomóc, ale spotkał ich taki sam los. Byliśmy wówczas wszyscy bezbronni wobec tej przerażającej sytuacji.
Łowczyni ponownie strzeliła do Asha, ale w taki sposób, że trafiła ona w rękojeść jego szpady, wytrącając mu ją z rąk. Mój ukochany szybko skoczył, aby ją złapać, ale ostrzał kobiety nie pozwolił mu na to.
- No! I co teraz, chłoptasiu? - zachichotała podle J - Teraz już nic cię nie obroni.
Strzeliła jeszcze parę razy, ale detektyw z Alabastii w ostatniej chwili zdołał się uchylić.
- Przedłużasz tylko swoją agonię - mruknęła podle jego przeciwniczka - Przecież dobrze wiesz, że to już koniec.
- Pika-pi! - pisnął przerażony Pikachu.
- Ash! - krzyknęłam.
Próbowałam rozerwać jakoś krępujące mnie więzy, ale nie udało mi się to. Moi przyjaciele również ponieśli porażkę. Nie mogliśmy sie uwolnić i jedyne, co mogliśmy, to tylko patrzeć, jak ta wariata za chwilę zabije mojego ukochanego.
Wówczas stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Na niebie coś zamajaczyło. Coś wielkiego i złotego. To był ogromny Pokemon ptak o złotym upierzeniu, które wyglądało, jakby było zrobione z kolców.
- To Zapdos! - zawołała Melody - Tytan Pioruna! Władca tej wyspy!
- Chyba nie jest zachwycony widokiem gości - dodał Tracey.
Miał rację, Pokemon ledwie dostrzegł Asha i J, a natychmiast zaryczał gniewnie, po czym strzelił w ich stronę piorunem. Mój chłopak szybko uskoczył na bok, a Łowczyni wściekła wymierzyła broń w kierunku ptaka.
- Wynoś się, przeklęte ptaszysko! To nie o ciebie mi chodzi! - ryknęła gniewnie kobieta.
Zapdos zaryczał ponownie, strzelając zarazem piorunem pod jej nogi. Widocznie nie chciał on zabić swojego nieproszonego gościa, a tylko go przepędzić. Nasza przeciwniczka jednak wcale nie zrozumiała tej aluzji, gdyż dostała jakieś furii i strzeliła do Pokemona. Jej pociski trafiły go, ale nie uczyniły mu większej krzywdy, choć początkowo wyglądało na to, że jest inaczej.
- O Boże! Zabiła go?! - jęknęłam.
- Raczej rozjuszyła - odpowiedział Tracey.
Miał rację, Pokemon bowiem ryknął ponownie z bólu i gniewu, po czym przestał się cackać i zaatakował piorunem swojego przeciwnika. J początkowo zdołała skoczyć na bok, potem jednak potknęła się, upadła na ziemię i właśnie wówczas dopadła ją błyskawica Zapdosa. Ten straszny widok, który chwilę potem nastąpił, był tak przerażający, że nigdy go nie zapomnę. Kobieta wrzasnęła z bólu, zaś jej ciało zaczęło się całe mienić od elektryczności. Cios ten był o wiele potężniejszy od skromnych ciosów Pikachu. Tak potężny, że ciało Łowczyni zaczęło się węglić, a nawet przez chwilę widziałam jej kości. Przerażona odwróciłam wzrok i zacisnęłam mocno powieki, nie mogąc na to dłużej patrzeć. Gdy otworzyłam oczy było już po wszystkim. Zamiast tej podłej kobiety, która chciała nas zabić, na ziemi leżał już tylko zwęglony szkielet, noszący na sobie resztki ubrań.
Tak oto zginęła właśnie Łowczyni J, jedna z najgorszych kreatur tego świata. Bardzo długo wymykała się wymiarowi sprawiedliwości i nam, ale ostatecznie nie uniknęła kary za swoje zbrodnie.
Tymczasem Ash zdołał podnieść się z ziemi, na którą upadł uciekając przed atakiem Zapdosa, po czym podbiegł do nas i z trudem zdjął z nas nasze więzy.
- Sereno, jesteś cała? - zapytał mnie czule mój luby, kiedy już byłam wolna.
Rzuciłam mu się mocno na szyję.
- Boże, Ash! To było straszne! - zawołałam, wciąż będąc w szoku po tym, co właśnie zobaczyłam.
- Oj tak, to był naprawdę bardzo nieprzyjemny widok - rzekł detektyw z Alabastii, czule pieszcząc moje włosy.
- Zaraz będziemy mieli lepszy widok! Patrzcie! - krzyknęła przerażona Melody.
Zauważyliśmy wówczas, że Zapdos jest tak rozjuszony, że zabicie J wcale nie nasyciło jego żądzy mordu i próbował teraz zaatakować nas.
- Matko kochana sponiewierana! On chce nas zabić! - wrzasnęła moja przyjaciółka.
- Musimy coś zrobić! - jęknęłam.
Mój chłopak na szczęście nie tracił głowy.
- Melody! Zagraj szybko na muszli! Sprowadź Lugię! Tylko on może uspokoić Zapdosa.
Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie, po czym wyjęła z kieszeni swej sukienki okarynę zrobioną z muszli, a następnie zagrała na niej melodię zwaną „Pieśnią Lugii“. Zapdos jednak zaatakował nas, dlatego musieliśmy szybko uciekać, żeby nie skończyć tak jak Łowczyni J. Melody oczywiście dalej grała swój utwór, jednak baliśmy się, że za chwilę skończymy jako grudki popiołu, a nikt nie przybędzie nam na ratunek.
Na całe szczęście niebo rozbłysło jasnym światłem, a po chwili zza chmur wyleciał ogromny biały Pokemon wyglądem przypominający fokę ze skrzydłami. Szybko zasłonił on nas swoim ciałem, przyjmując na siebie atak Zapdosa, po czym uderzył w niego promieniem ze swego pyska. Tytan Pioruna chcąc nie chcąc musiał ustąpić i wycofać się, choć początkowo ryczał jeszcze groźnie na swojego przeciwnika, ale kolejne ciosy od Lugii zmusiły go do wycofania się.
- Uff... W ostatniej chwili - jęknął Tracey.
Melody upadła zmęczona na kolana, patrząc przy tym z wdzięcznością na naszego wybawcę, który uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Miło mi was znowu spotkać - rzekł telepatycznie Pokemon - Widzę, że Wybraniec ponownie jest na tropie skarbów.
- Tak, a misja jego jest równie niebezpieczna, co ostatnio, jeżeli nie bardziej - odpowiedziałam żartobliwie.
Lugia spojrzał na nas przyjaźnie, po czym ponownie przemówił:
- Tym razem świat nie był zagrożony, lecz obawiam się, że niedługo będzie panował pokój na tej planecie.
- Dlaczego tak mówisz? - zapytał Ash.
- Czuję w sercu wielki niepokój - mówił dalej Strażnik Wód - Ktoś, kto raz zagroził światu chce zrobić to ponownie.
- Kto taki? - spytałam.
- Nie wiem, ale coś czuję, że Wybraniec będzie musiał znów ruszyć do walki, aby ocalić innych. Dlatego bardzo dobrze, iż mnie teraz wezwaliście. Będę w pobliżu, żeby wam pomóc, gdy nadejdzie czas. Pamiętajcie... Pieśń grana na muszli sprowadzi mnie do was. Bądźcie wszak ostrożni. Macie bowiem wrogów nie tylko pośród ludzi, ale i też pośród Pokemonów. Kto wie, którzy są gorsi.
Ash tymczasem wyjął z kieszeni Kulę Pioruna, po czym spojrzał na Lugię.
- Mam to odnieść na miejsce?
- Nie. Zanieś kulę do świątyni na Shamouti razem z innymi skarbami. Już niedługo ich moc, która wspiera moje siły, może być bardzo potrzebna tobie i światu.
- Co masz na myśli? - spytałam.
- Szykuje się jakieś niebezpieczeństwo? - dodał Wybraniec.
Lugia spojrzał na nas ze smutnym uśmiechem.
- Nie wiem. Nie znam wszystkich szczegółów, ponieważ przyszłość jest dla mnie niedostępna. Ale inni je znają i ostrzegają.
- Inni? To znaczy kto? - zapytała Melody.
- Dowiecie się w swoim czasie. A teraz idźcie tam, gdzie macie iść.
Wybraniec schował więc skarb do kieszeni, wołając:
- Ruszajmy zatem, przyjaciele! Cała naprzód ku Shamouti!
Wskoczyliśmy na łódź Maren, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną do miejsca, z którego wyruszyliśmy. Lugia powoli i majestatycznie sunął sobie obok nas po niebie, bacznie przy tym pilnując, czy wszystko z nami w porządku. Zniknął między chmurami dopiero wtedy, kiedy się upewnił, że wszystko z nami dobrze. Pomachaliśmy mu rękami na pożegnanie, po czym ruszyliśmy do wioski, gdzie czekali nasi przyjaciele z problemem, który tylko my mogliśmy rozwiązać.
Oczywiście wszyscy bardzo się ucieszyli na nasz widok.
- Czy przyniosłeś wszystkie skarby? - zapytał Tobias.
Ash pokiwał radośnie głową.
- Zaprawdę jesteś prawdziwym Wybrańcem - powiedział ojciec panny młodej - A więc zanieś je do świątyni Slowkinga.
- Nie, jeszcze nie teraz - rzekł detektyw z Alabastii - Na razie musimy wyjaśnić pewną sprawę.
Następnie podszedł on do kilku policjantów, którzy właśnie spisywali zeznania gości weselnych oraz personelu kuchennego.
- Dzień dobry - ukłonił się im z szacunkiem mój chłopak.
Miejscowa oficer Jenny spojrzała na niego zdumiona.
- Czego chcesz, chłopcze? - zapytała - Chcesz może złożyć zeznania?
- Niekoniecznie - uśmiechnął się do niej Ash - Pragnę pomóc wam w śledztwie.
Po tych słowach wyjął on licencję detektywa i pokazał policjantce. Ta spojrzała na nią zachwycona.
- Sherlock Ash?! Ten słynny Sherlock Ash?! - zawołała - No proszę! Nie sądziłam, że będę miała przyjemność poznać cię osobiście! Słyszałam o tobie wiele pozytywnych rzeczy. Z największą przyjemnością będę z tobą pracować.
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się do niej, po czym rzekł:
- Czy wolno wiedzieć, co już odkryliście?
- Niewiele. Sprawca niestety nie zostawił odcisków palców. Pewnie miał rękawiczki. Ale za to znaleźliśmy kawałek ostrza noża. Najwidoczniej ułamał go wtedy, gdy próbował sforsować zamek kasetki z pieniędzmi, co mu się w końcu udało.
Ash zastanowił się przez chwilę i spojrzał na mnie.
- Hmm! To bardzo interesujące. Mogę go zobaczyć?
Pokazali nam wyżej wymieniony przedmiot (a raczej jego fragment) w typowym woreczku na dowody rzeczowe. Przyjrzeliśmy mu się uważnie.
- Interesujące... Ciekawe, gdzie jest cały nóż?
- Możliwe, że sprawca nadal go ma przy sobie - powiedziała Jenny.
Chwilę później kazała zrewidować wszystkich pracowników kuchni oraz gości. Poszukiwania nie trwały jednak długo, gdyż w kurtce Nathana (tego samego, co tak oskarżał Brocka) znaleźli poszukiwany przez siebie przedmiot - scyzoryk z odłamanym kawałkiem ostrza.
- No proszę... - rzekła policjantka, uśmiechając się złośliwie - Bardzo piękny przedmiot, panie oskarżycielu. Jak to wytłumaczysz?
Nathan wyglądał na zaszokowanego, ale szybko nad sobą zapanował, po czym rzekł:
- To ja ukradłem te pieniądze i podłożyłem je temu przybłędzie.
- Ale czemu to zrobiłeś?! - zapytał zdumiony Tobias.
- Chciałem się go stąd pozbyć. To ja powinienem być szefem kuchni i cateringu, a nie on! On jest tutaj obcy, a ja miejscowy! Czemu sprowadzać obcych zamiast dać pracę tym, co są w pobliżu?!
- Dość tego! Zabrać go! - zawołała Jenny bardzo zdenerwowana.
Funkcjonariusze szybko skuli młodzieńca, po czym wyprowadzili go ze sobą.
- A więc mamy naszego złodziejaszka - powiedziała policjantka.
- Nie byłbym wcale tego taki pewien - stwierdził Ash, masując sobie palcami podbródek.
Następnie spojrzał na mnie, mówiąc:
- Od samego początku, ledwie tutaj przybyłem, zachowanie pewnej osoby wywołało we mnie pewne obawy. Jak się okazało, słuszne.
- Możesz mówić jaśniej? - zapytała Jenny.
- Ależ oczywiście - odparł z uśmiechem detektyw z Alabastii - Wzrok jednej z osób obecnych tutaj był przerażający. Pełen jadu i zazdrości.
- Wręcz nienawiści - dodałam - Od razu zwróciłam na to uwagę Asha.
- Ja zaś tego nie zlekceważyłem wiedząc, że kobieca intuicja bywa niekiedy najlepszym doradcą. Jak widzę, dobrze zrobiłem, bo jak na razie aresztowała pani jedynie wspólnika złodzieja.
- Wspólnika? - zdziwiła się policjantka - A więc kto jest prawdziwym złodziejaszkiem?
- Zaraz go będzie mogła pani aresztować - rzekł mój ukochany.
Następnie popatrzył na mnie.
- Możesz przyprowadzić tę osobę? - zapytał.
- Z przyjemnością - odpowiedziałam mu.
Odeszłam zatem na chwilkę, po czym powróciłam w towarzystwie pewnej dziewczyny o fioletowych, krótko-obciętych włosach i oczach tej samej barwy.
- Słucham, w czym mogę wam pomóc? - spytała dziewczyna.
Ash uśmiechnął się zadowolony, a następnie rzekł:
- Przedstawiam pani pannę Noemi, dziewczynę odpowiedzialną za kradzież pieniędzy, które potem na jej polecenie Nathan podrzucił mojemu przyjacielowi Brockowi.
- Słucham?! - zawołała oburzonym tonem pannica - Chyba coś ci się w głowie poprzestawiało, mądralo!
- Doprawdy? - mruknął detektyw z Alabastii - Muszę przyznać, że to był całkiem dobry plan. Spodobał ci się Brock i to bardzo. Ale niestety on najpierw się do ciebie zalecał, a potem zaczął przystawiać się do innych dziewczyn z tej wioski. Wkurzyło cię to, prawda?
- Zazdrosna kobieta jest gotowa na wszystko w imię zemsty - rzekłam ironicznie.
- Jak to dobrze, że ty panujesz nad swoją zazdrością - zachichotał mój ukochany, słysząc te słowa.
- Nie dajesz mi powodów do zazdrości - rzekłam - Na swoje zresztą szczęście.
- Tak czy inaczej - Ash powrócił do głównego tematu naszej rozmowy - Muszę powiedzieć, że naprawdę sprytnie to sobie wymyśliłaś. Namówiłaś zakochanego w tobie chłopaka do podrzucenie pieniędzy (które wcześniej sama ukradłaś i związałaś gumką) Brockowi, żeby to jego posądzono o ten czyn. Głupiec pójdzie za ciebie do więzienia w razie wpadki.
- Pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Tak... On wiem, co mówię. On jest naprawdę głupi, a dowodzi tego choćby fakt, że nadal chroni on Noemi pomimo tego, iż ta próbowała całą winą obciążyć jego podrzucając mu swój własny scyzoryk, którego użyła do otwarcia kasetki.
- Jesteś jakiś nienormalny! - warknęła oskarżona, tracąc resztki swego uroku - Naprawdę uważasz, że sąd uwierzy w tę twoją bajeczkę?
- Owszem, uwierzy. Zwłaszcza, iż zostawiłaś swoje odciski palców na scyzoryku, który podrzuciłaś Nathanowi.
- Blefujesz.
- Czyżby? Nie wspomniałem jeszcze o najważniejszym... Mianowicie mamy świadka, który widział, jak podrzucasz do kurtki Nathana scyzoryk. Miałaś nieszczęście, że wisiała ona na zewnątrz kuchni. Byłaś więc jak na widelcu dla gości weselnych. Myślałaś, iż wszyscy są zajęci swoją zabawą i nie zwrócą na ciebie uwagi? Pomyliłaś się. Ktoś cię widział i zaświadczy o tym w sądzie. Mam ci przyprowadzić tego świadka?
Dziewczyna jęknęła załamana, po czym powiedziała:
- Mnie się bezkarnie nie odtrąca! Nie jestem jedną z wielu panienek, które ten babiarz będzie uwodził! Skoro dał mi nadzieję, to powinien się wywiązać, ale jeśli mnie odrzuca po takim wyznaniu, jakie mi zrobił, niech się liczy z karą!
Jenny załamana pokręciła głową, gdy to usłyszała.
- Ty jesteś naprawdę żałosna... Lepiej módl się, żeby sąd był dla ciebie wyrozumiały.
Następnie zakuła ona dziewczynę w kajdanki i oddała swoim ludziom, którzy wyprowadzili. Potem zasalutowała nam obojgu, mówiąc:
- Sherlocku Ashu... Panno Sereno Evans... Było dla mnie zaszczytem pracować dla was, chociaż szkoda, że tak krótko. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję współpracować ze sobą.
- Ja również mam taką nadzieję, pani oficer - powiedział detektyw z Alabastii.
Policjantka podała nam dłoń, którą radośnie uścisnęliśmy.
- Chyba właśnie zyskaliśmy nową przyjaciółkę - powiedziałam, kiedy Jenny odeszła ze swoimi ludźmi i aresztantką.
- Pewnie tak - zaśmiał się radośnie Ash.
Nagle naszło mnie pytanie, na które nie miałam odpowiedzi, dlatego postanowiłam je zadać mojemu ukochanemu.
- Chwileczkę! Dlaczego ta wredna jędza związała pieniądze gumką po ich wyjęciu z kasetki?
Detektyw z Alabastii zachichotał delikatnie:
- To proste. Plik pieniędzy łatwiej komuś podrzucić do kieszeni, gdy jest on zwinięty w rulonik. Ale rulonik może się w każdej chwili rozwinąć, dlatego lepiej przewiązać go gumką. Proste?
- Rzeczywiście - powiedziałam z uśmiechem - Proste, choć nie od razu mi przyszło do głowy.
- Tak to bywa na tym świecie, kochana Sereno, że najprostsze rzeczy nie są zawsze oczywiste.
- Oj tak, Ash... Nie zawsze są... Ale z tym świadkiem to blefowałeś, prawda?
- Tak, kochanie. Blefowałem, ale Noemi o tym nie wiedziała.
- Na całe szczęście, inaczej niczego byś jej nie udowodnił.
- Nie sądzę. Gdyby numer ze świadkiem nie wypalił, to bym wymyślił coś innego.
- Tak po prostu?
- Dokładnie tak, kochanie - rzekł Ash, uśmiechając się do mnie wesoło - Tak po prostu.
***
Po tym wszystkim Jenny publicznie oświadczyła wszystkim, kto jest winien kradzieży, a następnie zadowolona zabrała obu winowajców ze sobą do aresztu. Brock więc, ku naszej wielkiej radości (a już zwłaszcza Misty) został uznany publicznie za niewinnego, co stało się dla nas powodem do kontynuowania wesołej zabawy. Aby została ona jak najbardziej przyjemna i dawała nam powód do dumy, to Wybraniec zakończył ceremonię. Wybrał się do świątyni na Shamouti, po czym bardzo zadowolony spotkał tam niezwykłego Pokemona, Slowkinga. Nie był mi on obcy, ale ten szczególny przypadek był wyjątkowy, gdyż umiał mówić ludzkim głosem i to nie za pomocą telepatii jak Mewtwo czy Lugia.
- Witaj, Wybrańcze - powiedział Pokemon - Cieszę się, że mogę cię znowu zobaczyć.
- Wzajemnie, przyjacielu - odpowiedział mu radośnie mój luby.
- Umiesz mówić? - zapytałam zdumiona.
- To Slowking. Pełni on na naszej wyspie funkcję kapłana podczas uroczystości - wyjaśniła mi po cichu Melody.
- Ale czemu on umie mówić?
- Tego nikt nie wie. Nikt z nas nie żyje tak długo, aby to wiedzieć.
Tymczasem Ash zadowolony podszedł powoli do małego ołtarza, na którym to znajdowały się miejsca na trzy kule. Tam zaś złożył skarby, jakie zdobył - ledwie to zrobił, a rozbłysły one jasnym światłem. Kiedy ta część ceremonii została już zakończona, Melody zagrała pewien bardzo piękny utwór, co potem wszyscy przywitali radosnymi oklaskami.
- Wybraniec wypełnił swoje przeznaczenie - rzekł uroczystym tonem Slowking - Jego misja dobiegła końca...
Mieszkańcy Shamouti zaczęli nie tylko klaskać, ale również radośnie krzyczeć i wykrzykiwać imię mojego chłopaka.
- A więc Wybraniec zakończył swoją misję - powiedziała Misty.
- Tę misję... Ale następna pewnie już na niego czeka - rzekł Brock, stojący obok niej.
Oboje spojrzeli potem na siebie i delikatnie się do siebie uśmiechnęli, co naprawdę rzadko miało miejsce w ich relacjach.
- Myślisz, że między nimi zapanowała zgoda? - zapytałam po cichu stojącą obok mnie Melody.
- Bardzo możliwe - zachichotała moja przyjaciółka - Tylko pytanie, na jak długo?
Chwilę później obie parsknęłyśmy śmiechem.
***
Wesele trwało do późna w nocy. Goście powoli jeden po drugim szli spać, wielu z nich nie wytrwało do samego końca zabawy. Przyznam się tu, że ja i Ash byliśmy jednymi z nielicznych, którzy tego dokonali. Nie chcę zabrzmieć żałośnie, ale razem z Melody i Traceym, a także trzema innymi parami w ostatniej fazie wesela tańczyliśmy pewien bardzo romantyczny taniec polegający na wspólnym przytulaniu się do siebie, a także lekkim tylko poruszaniu na parkiecie. Piosenka, jaką wtedy grała orkiestra, była w sam raz dla zakochanych, więc cieszę się, że mogłam z moim ukochanym jej doczekać.
- Dziękujemy państwu za wytrwałość - rzekł DJ kierujący zespołem muzycznym - Mamy wielką nadzieję, że podobała się wam nasza muzyka. Dobranoc i przyjemnych snów.
Chwilę później wszyscy poszliśmy w kierunku domów, w których spaliśmy. Ja oraz mój ukochany ledwie trzymaliśmy się na nogach.
- Jeszcze nigdy tak długo nie tańczyłam - wyjęczałam.
Ash zachichotał delikatnie, po czym rzekł:
- Ja również nie... Ale cóż... Chyba nie żałujesz?
- W żadnym razie... Tylko szkoda, że Pikachu nie dotrwał do końca, tylko poszedł wcześniej spać.
- I tak nie miałby tu za bardzo z kim tańczyć. Buneary przecież została z moją mamą.
- Tak, to prawda. Gdyby była z nami, to pewnie oboje tańczyliby do białego rana.
- Możliwe... Chociaż my do rana nie wytrzymaliśmy.
- Ale wytrzymaliśmy do końca, a to już coś.
- Zgadzam się... To naprawdę nie lada osiągnięcie.
Jakąś chwilę później padliśmy zmęczeni na łóżko, z trudem zdejmując ubrania, po czym tak, jak nas Bozia stworzyła, zasnęliśmy mocno do siebie przytuleni.
Rankiem zaś, korzystając z faktu, że większość ludzi jeszcze śpi, a my nie możemy już zasnąć, spędziliśmy oboje nieco czasu w bardzo przyjemny sposób. Potem ubraliśmy się i poszliśmy coś zjeść. Ponieważ Brock i reszta kucharzy byli już na nogach, więc mieliśmy bardzo smakowite śniadanie. Za nami dołączyli powoli inni uczestnicy wesela. Jednym słowem wyspa Shamouti zaczęła wracać do życia.
Wśród ludzi spokojnie opuszczających krainę snów dostrzegliśmy Melody w różowej koszulce nocnej, a także Tracey’ego w spodenkach oraz trampkach. Ponieważ oboje szli razem domyślałam się, co zaszło między nimi w nocy, choć nie miałam w sobie dość odwagi, aby ich o to zapytać. Uznałam, że to ostatecznie ich prywatna sprawa, zaś pytania w tej sprawie byłyby zdecydowanie niesmaczne.
- Jak się spało? - zapytała Melody, ziewając głośno.
- Całkiem dobrze, a wam? - odpowiedział Ash.
- Niczego sobie - rzekł Tracey - Całkiem tu przyjemnie.
- To prawda - zgodziłam się z nim.
Sketchit popatrzył na stół suto zastawiony i zachichotał radośnie.
- Super! Śniadanie! Po porządnym śnie należy się porządny posiłek.
- Sam to wymyśliłeś? - zapytała złośliwie Misty, siadając obok nas.
- Owszem - zachichotał nasz przyjaciel - Dobre, co?
- Takie sobie.
Brock położył przed nami na stole śniadanie, mówiąc:
- Życzę smacznego.
- Dzięki, stary! Twoja kuchnia jest wspaniała! - zawołał radośnie Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Weź go tak nie chwal, bo z tej dumy jeszcze wyrosną mu skrzydła i odleci - zażartowała sobie rudowłosa - I kto nam będzie wtedy szykował takie pyszne posiłki?
- Nauczymy się sami gotować - odparłam żartem.
- Sami? Nie jestem jeszcze tak zdesperowana, żeby polegać na kuchni Asha albo swojej własnej.
- Strasznie zabawne - mruknął mój luby.
Chwilę później podszedł do nas Tobias.
- Ash! Twoja mama dzwoni. Podobno to bardzo ważne.
Detektyw z Alabastii wsadził sobie kanapkę do ust i wstał od stołu, robiąc załamaną minę. Widocznie uważał on, że zawracanie mu głowy w takiej chwili jest co najmniej rzeczą bardzo nieprzyjemną. Mimo wszystko poszedł. Powrócił po kilku minutach, a złość jego twarzy została zastąpiona smutkiem.
- Coś się stało? - zapytałam smutna.
Wybraniec pokiwał twierdząco głową, a następnie rzekł:
- Niestety, stało się. Clemont... Został porwany...
KONIEC
Cała historia zakończyła się kompletnie nieprzewidywalnie, chociaż główni winowajcy zostali należycie ukarani, a dobro ponownie zwyciężyło.
OdpowiedzUsuńPodczas wizyty na Wyspie Lodu nasi przyjaciele spotykają Malamara, który bynajmniej nie ma wobec nich przyjaznych zamiarów. Między nim a Ashem wywiązuje się walka, do której chłopak początkowo używa jedynie szpady, a zaraz potem do walki dołącza Greninja, który jednak ma trudności z pokonaniem potężnego pokemona. Na szczęście z pomocą przychodzi im Articuno, strażnik wyspy, który odwraca uwagę Malamara i umożliwia im ucieczkę z kulą lodu prosto na Wyspę Pioruna.
Tam początkowo nasi przyjaciele nie napotykają na żadne trudności. Podejrzanie łatwo zdobywają Kulę Pioruna, jednak powrót już nie jest taki łatwy. Spotykają na swojej drodze Łowczynię J, która nawiązuje z nimi walkę, do której po chwili dołącza się Zapdos, który swoim elektrycznym atakiem pali Łowczynię J aż do kości, uśmiercając ją w ten sposób (nareszcie!). Współpracująca z Malamarem przestępczyni w końcu dostaje zasłużoną karę.
Nasi przyjaciele mogą wrócić spokojnie na Shamouti, uciekając jednocześnie przez wściekłym Zapdosem przy pomocy wezwanego przez Melody Lugii. Na wyspie czeka na nich zagadka do rozwiązania, którą Ash rozwiązuje nadzwyczaj szybko. Okazuje się, że pieniądze ukradł Nathan, który nienawidził Brocka za sam fakt pojawienia się na wyspie, gdyż uważał, że ten ukradł mu pracę i zarobek. Działał na zlecenie Naomi, dziewczyny, do której Brock zarywał, ale potem zaczął zalecać się do innych dziewczyn. Wkurzona dziewczyna postanowiła ukraść pieniadze młodych i zrzucić całą winę na Brocka. Na szczęście winni zostają zabrani do więzienia i wszyscy mogą cieszyć się zabawą weselną.
Po niej wszyscy idą spać, jednak jak możemy zauważyć, dwie pary (konkretnie Ash i Serena oraz Melody i Tracey) nad ranem zasnąć nie mogą więc... robią to, co ze snem nie ma zbyt wiele wspólnego. :)
Gdy już wydaje się, że nic nie może zakłócić sielankowego nastroju podczas śniadania, na wszystkich spada hiobowa wręcz wieść. Z Alabastii zadzwoniła mama Asha z informacją, że Clemont został porwany...
Jak dla mnie bardzo zaskakujące zaskoczenie, zachęcające czytelnika do przeczytania kolejnego odcinka. Bardzo udana historia, ciekawie rozwiązana sprawa... nic dodać, nic ująć. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000000/10 :)