czwartek, 4 stycznia 2018

Przygoda 067 cz. III

Przygoda LXVII

Artystyczna łamigłówka cz. III


Następnego dnia poszliśmy wszyscy na Mistrzostwa, aby podziwiać walczących, a prócz tego towarzyszyć naszemu Ashowi w jego obowiązkach sędziego. Ponieważ jednak to była niedziela, to walczących było znacznie mniej niż w dni powszednie, jak to już chyba wcześniej mówiłam. Miało wtedy miejsce mniej walk, dzięki czemu po południu zawody się skończyły i mogliśmy po nich pójść na przyjęcie z okazji rocznicy debiutu artystycznego Kronikarza. Tak więc, gdy Ash opuścił trybuny sędziowskie zaraz dołączył do nas i wszyscy razem ruszyliśmy w kierunku restauracji, w której to miało mieć miejsce wyżej wspomniane przyjęcie. Po drodze cała nasza kompania rozmawiała na temat oglądanych tego dnia potyczek.
- Ten cały Ben Kingsley naprawdę się wykazuje wielkimi talentami - zauważył Clemont - Ma coraz większe szanse na wygraną.
- Co racja, to racja - zgodził się z nim Ash - Osobiście chętnie bym mu kibicował, gdyby nie fakt, że jeśli on wygra wszystkie potyczki, to ja będę musiał z nim walczyć.
- Niekoniecznie będziesz musiał to zrobić - zauważyłam - Przecież on równie dobrze może wybrać Dianthę na swoją przeciwniczkę.
- Może ją wybrać, ale może także wybrać mnie, a więc na dwoje babka wróżyła.
- Tu masz rację, Ash.
- Tak czy siak niewykluczone, braciszku, że twoje wierne wielbicielki doczekają się wreszcie walki z twoim udziałem - zażartowała sobie Dawn.
- Błagam cię! Tylko nie przypominaj mi o fanklubie mojej szacownej osoby założonym przez Macy - jęknął załamanym głosem jej brat - Zawsze mam przez ten cały fanklub tylko same problemy.
- Mimo wszystko chyba przyjemnie jest mieć wielbicielki - zażartowała sobie Bonnie.
- De-ne-ne! - zgodził się z nią Dedenne.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Ash westchnął głęboko.
- Och, kochani jesteście, ale co do tych wielbicielek, to ja nie wiem, co mam powiedzieć. Niby przyjemnie jest je mieć, ale... Ale mimo wszystko są one czasami naprawdę wkurzające i to bardziej niż się wam wydaje.
Zachichotałam delikatnie, słysząc jego słowa. Wiedziałam dobrze, że Ash nie ma powodów, aby się cieszyć z posiadania rzeszy fanek. W końcu te zwariowane pannice tylko go męczyły, a do tego narażały na szwank jego zdrowie nie tylko fizyczne, ale i psychiczne.
Nagle zobaczyłam niezwykły widok, który mnie zaskoczył. Po drugiej stronie ulicy zauważyłam właśnie młodego mężczyznę o jasno-brązowych włosach, brązowych oczach oraz lekkim zaroście. Szedł on obok... Maggie. Oboje rozmawiali ze sobą przyjaźnie.
- Spójrzcie! To Maggie Manders! - zawołałam cicho, wskazując oboje ludzi na drugiej stronie ulicy.
Moi drodzy przyjaciele spojrzeli natychmiast we wskazanym przeze mnie kierunku, po czym zauważyli państwa Manders. Pan Thomas właśnie całował czule żonę w policzek, a ta uśmiechała się do niego przyjaźnie.
- Jak na damskiego boksera i jego ofiarę, to jakoś mają ze sobą bardzo dobre relacje - zauważyła Dawn.
- Coś mi mówi, kochani, że Johna Scribblera tym razem nieco poniosła wyobraźnia - zauważył Clemont.
- Najwyraźniej, albo też ta parka nieźle się maskuje - dodałam - Poza tym teraz niepokoi nas co innego... Co oni ukrywają i dlaczego?
- Właśnie! - poparł mnie Ash - Moim zdaniem ta scena wiele o nich mówi. Naprawdę bardzo wiele. Clemont... Zrób zdjęcie temu gościowi.
Wynalazca szybko wyjął aparat fotograficzny i zrobił nim kilka zdjęć panu Mandersowi.
- Zrobiłem, ale obawiam się, że perspektywa będzie dość daleka.
- Spokojnie. Max je powiększy na komputerze albo sam to zrobisz - stwierdził beztrosko Ash - Tak czy inaczej może się nam ta fotka później przydać.
- A niby na co się nam może ona przydać? - spytała jego siostra.
Jej brat wzruszył lekko ramionami.
- Nie wiem, ale jakie to ma teraz znaczenie? Jeszcze czas pokaże, czy to zdjęcie nam w czym pomoże, czy nie. Ja jednak z doświadczenia wiem, że lepiej jest mieć taką fotkę przy sobie.
- Tak, masz rację - zgodziłam się z nim - Ale chodźmy już lepiej na to przyjęcie, bo się spóźnimy.
Poszliśmy więc do restauracji, a tam spotkaliśmy Alexę i Maxa. Oboje zgodnie z naszą prośbą podsłuchiwali małżeństwo Manders zanim ci wyszli sobie na spacer czy gdzie oni tam poszli.
- Niestety, niczego podejrzanego nie wychwyciliśmy - jęknął młody Hameron - Rozmawiali o różnych bzdurach i innych takich.
- Żadnych dowodów na to, że popełnili oni jakieś machlojki i są ścigani przez policję - dodała Alexa - Max przeszukał dokładnie bazę danych ludzi poszukiwanych przez prawo w Kalos. Trochę mu to zajęło, ale i tak nic nie znalazł.
- A szukaliście w bazie danych terenów poza Pokemonami? - zapytałam - Pamiętajcie, że oni stamtąd właśnie pochodzą.
- Sprawdzaliśmy bazę danych kraju, z którego oni się wywodzą - odparł Max - Pamiętaliśmy, jak mówiliście, że John Scribbler wam mówił, skąd oni są. Ale w tym kraju nie są oni poszukiwani.
- A może szukają ich w innym państwie? - zasugerował Ash.
- Albo w ogóle pochodzą z innego kraju, a John w tej sprawie się myli - zasugerowała Dawn.
- Jeśli tak, to możemy sobie szukać do śmierci - jęknął młody Hameron - Wiesz, ile jest krajów na tym świecie? Oni mogli popełnić jakieś poważne przestępstwo w każdym dowolnym kraju.
- Zapominacie chyba o jednej ważnej rzeczy - zauważyła Alexa - Gdy cudzoziemcy popełniają przestępstwo na terenie innego kraju, to wówczas ich rodzimy kraj zostaje o tym powiadomiony. Wtedy w ich bazie danych też są oni notowani jako osoby poszukiwane.
- No chyba, że popełnili przestępstwo tak, że nikt nie wie, że to oni - dodałam.
- Wobec tego czemu by uciekali? - zapytała Bonnie.
- Bo się boją, że mimo wszystko policja wpadnie na ich trop, więc wolą być daleko, zanim do tego dojdzie - wyjaśnił Clemont.
- Tak, to ma sens - pomasował sobie podbródek Ash - Ale wobec tego możemy szukać w bazie danych informacji o nich, natomiast oni będą przez ten czas spokojnie sobie chodzić na wolności, bo my nic na nich nie mamy. Nawet nie wiemy, jakie przestępstwo oni popełnili, jeśli oczywiście w ogóle jakieś popełnili.
- No właśnie - zgodziła się z nim Alexa - Więc co robimy?
- Na razie powinniśmy się skupić na przyjęciu - powiedział detektyw z Alabastii - Mamy jeszcze trochę czasu, więc z pewnością zdążymy założyć na siebie jakieś stroje balowe.
- Owszem, macie trochę czasu, ale naprawdę tylko trochę - zauważyła dziennikarka.
- Spokojnie, moja droga! - zawołał wesoło Max - Co to dla nas przebrać się w trymiga? No, może żeńska część naszej kompanii miałaby z tym jakiś problem, ale męska na pewno nie.
- Pożałujesz jeszcze tych słów - zagroziła mu żartem Dawn.

***


Zabawa z okazji rocznicy debiutu Kronikarza była po prostu wspaniała. Wszyscy w restauracji mówili o jego dziełach literackich, który było całkiem sporo. Były to głównie kryminały, ale Hubert napisał także kilka powieści historycznych oraz dramatów na scenę, więc co tu dużo mówić, ten człowiek był naprawdę wszechstronny pod każdym względem, to musiałam przyznać. Poczułam wówczas, jak bardzo mało go zdążyłam poznać, kiedy to razem z Ashem i Dawn wybrałam się do roku 1938, aby rozwiązać pewną nurtującą nas zagadkę. Miałam wielką nadzieję, że jeszcze uda się nam odwiedzić te czasy i na nowo poznać tego wspaniałego pod każdym względem człowieka.
Oprócz rozmów oraz poczęstunku odbywały się też występy na scenie. Artyści uznani przez potomkinię Kronikarza, to znaczy Alexę występowali śpiewając piosenki z lat trzydziestych XX wieku, które za życia śpiewał również Hubert Marey. Były to głównie skoczne piosenki, ale nie tylko, znalazło się tam także kilka bardzo smutnych utworów wyciskających łzy. Wszystkie zostały odśpiewane w przepiękny wręcz sposób przez artystów. Ich doskonałość niewątpliwie zawdzięczaliśmy temu, że wielu z nich było motywowanych chęcią zabłyśnięcia przed łowcą talentów, który przybył na naszą zabawę, aby wyłowić najlepszych z najlepszych. Jedyną osobą, która tego nie pragnęła, była Dawn, która także zaśpiewała w towarzystwie swego Piplupa jeden z pięknych przebojów lat trzydziestych.
- Panie i panowie! - zawołała głośno Viola, stając przed mikrofonem na scenie.
Miała ona na sobie zieloną sukienkę z białymi wykończeniami i muszę przyznać, że wyglądała w niej naprawdę nieźle. O wiele lepiej niż w białym podkoszulku i zielonych dżinsach, które nosi na co dzień.
- Chciałabym wam oznajmić, że oprócz artystów, którzy tutaj występują mamy przyjemność gościć u siebie znakomitego detektywa, pana Sherlocka Asha i jego dziewczynę, pannę Serenę Evans, którzy to nie tylko są wręcz doskonałymi śledczymi, ale również artystami i scena nie jest im straszna, tak samo zresztą, jak przestępcy. Chciałabym więc zaproponować, aby i oni dla nas zaśpiewali, bo posiadają do tego prawdziwy talent, podobnie zresztą, jak i do rozwiązywania zagadek kryminalnych. Dlatego też poprośmy tych oto dwoje wspaniałych ludzi o tę drobną przysługę teraz, wszyscy razem. A poprosimy ich najlepiej w ten sposób, że wyrazimy im nasz szacunek przez gromkie brawa.
Po jej wypowiedzi w naszą stronę (dziewczyna bowiem wskazała nas publiczności) posypała się masa braw. Byliśmy oboje z Ashem naprawdę zaskoczeni obrotem spraw. Nie spodziewaliśmy się takiej prośby ze strony dziewczyny. Co prawda bardzo chcieliśmy wystąpić na scenie, ale też nasza przyjaciółka mogłaby nas najpierw zapytać o zdanie, zanim nam wycięła taki numer. Z tego też powodu wahaliśmy się, co mamy zrobić, ale kiedy ludzie zebrani w restauracji zaczęli nas prosić o występ, to nie umieliśmy im tego odmówić, dlatego też mimo pewnych wahań weszliśmy na scenę, mijając po drodze do niej Violę.
- Aleś nas urządziła! - syknęłam do niej gniewnie - Przecież my nie jesteśmy w ogóle przygotowani do występu.
- Co my mamy niby zaśpiewać? - dodał Ash.
- Co tylko zechcecie, byleby z lat trzydziestych - odparła wesoło panna Marey.
Weszliśmy więc z Ashem na scenę, a ja poczułam, że mam ochotę teraz ukatrupić tę zwariowaną Violę. Przecież w ogóle nie byliśmy przygotowani na występ, a tu nagle coś takiego. Na całe szczęście mój chłopak nie stracił animuszu i ledwie stanął na scenie, a zaraz się znalazł w swoim żywiole.
- Spokojnie, Sereno! Zaśpiewajmy im tę wesołą piosenkę, którą ćwiczył Kronikarz z Candelą wtedy w 1938.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Uśmiechnęłam się do niego wesoło, bo pamiętałam, o jaką piosenkę chodzi, dlatego zawołaliśmy do DJ-a, aby puścił nam z gramofonu melodię do utworu „Chcesz, to mnie bierz“, po czym zaczęliśmy wesoło tańczyć oraz śpiewać. Nasz występ, dzieląc go na role, wyglądał następująco:

ASH:
Señora, cara mia, donna!
Ach, pozwól, że spytam się,
Czy donna moja może skłonna
Za męża wziąć właśnie mnie?
Kocham cię jak torreador.
I powiedz mi tak na zgody znak.

JA:
Ja pana kocham i szanuję
I możesz być nawet mąż,
Lecz myślę tak i kombinuję,
Czy będziesz wierny mi wciąż?
Bo jeśli tak, to reflektuję,
Ale na raz, to ze mną pass.
Chcesz, to mnie bierz.
Będzie z nas para świetnie dobrana.

ASH:
Mów parę słów, no i już
Do mnie chodź na kolana.

JA:
Będziemy wiecznie się kochali...

ASH:
I całowali dzień i noc.
Chcesz, to mnie bierz,
Ale już, bo się potem rozmyślę!

JA:
Mów parę słów, potem siup!
Zaręczyny, no i ślub.

Występ wyszedł nam tym lepiej, że wypuściłam z pokeballa Panchama, który wesoło zatańczył razem z Pikachu, co znacznie dodało przedstawieniu smaczku. Gdy już ono dobiegło końca, to ze strony publiczności posypały się w naszą stronę gromkie brawa. Ukłoniliśmy się oboje widzom, a nasze Pokemony również oddały bardzo radosny ukłon naszej publice. Musiałam przyznać, że cały ten występ mi się bardzo spodobał, podobnie jak i mojemu chłopakowi, dlatego też wesoło zeszliśmy ze sceny i podeszliśmy do Violi, która była wyraźnie zadowolona.
- No i co? Dalej się na mnie złościcie? - zapytała wesoło dziewczyna z uśmiechem niewiniątka na twarzy.
- Nie, teraz już nie - odpowiedziałem jej z ironią - Uważaj jednak, Violu kochana, żebyś więcej tego nie robiła, bo inaczej będziemy musieli sobie inaczej z tobą porozmawiać.
- Ale tak czy siak ludziom się podobało, a przecież głównie o to chodzi - zachichotała radośnie młodsza z panien Marey.
Ash popatrzył na nią groźnie, po czym dodał już wesoło:
- No, ostatecznie to wszystko z miłości do sztuki.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał siedzący mu na ramieniu Pokemon.
Nagle ktoś wpadł na Asha. To był młody kelner. Potknął się i poleciał prosto na mojego chłopaka, oblewając go szampanem.
- Strasznie pana przepraszam! - jęknął młodzieniec, powoli wycierając ze stroju detektywa mokrą plamę.
- Spokojnie, to nic takiego - uśmiechnął się do niego mój luby - Zaraz pójdę do łazienki i wytrę tę plamę.
- Może zostać ślad.
- No i co z tego, chłopcze? Stać mnie jeszcze na pralnię.
Po tych słowach Ash powoli wyszedł z sali, a kelner kłaniając się kilka razy i przepraszając odszedł do swoich obowiązków.
- Widzę, że nasz drogi detektyw z Alabastii ciągle ma jakieś problemy - zachichotała Viola.
- To prawda - zgodziłam się z nią - Ale zawsze umie znaleźć z nich jakieś wyjście.
- A tak... Tu masz rację - poparłam ją.


Chwilę później podszedł do mnie Lysander, ten sam mężczyzna, który mówił nam o tym, że jest łowcą talentów.
- Panno Sereno! Jestem po prostu pod wielkim wrażeniem waszego występu. Naprawdę! To było magnifique! Wasze Pokemony i wy jesteście ze sobą tak doskonale zsynchronizowani, że... Och! Po prostu brak mi słów z zachwytu! A właśnie! Gdzie jest pan Ketchum?
- Niestety, wyszedł na chwilę, aby się wytrzeć, bo miał mały wypadek z pewnym drinkiem - zachichotałam delikatnie.
- Rozumiem - pokiwał głową mężczyzna - A czy może panienka ze mną chwilkę porozmawiać?
- A o co chodzi? Coś się stało?
- Nie, nic... Tylko chodzi o sprawy zawodowe. Jak już pani mówiłem, jestem łowcą talentów.
- Z góry mogę panu powiedzieć, że nie zamierzam wyjeżdżać na żadne koncerty i inne takie.
- Spokojnie, bella donna, a po co zaraz te nerwy? Po prostu chciałem mademoiselle przedstawić pewne pomysły, jakie to można by zrealizować z panią i z monsieur Ashem.
- To może poczekajmy na niego?
- Możemy, ale możemy również porozmawiać na chwilę sami, a potem pójdziemy do niego i razem przedstawimy mu projekt, jaki mam wam do przedstawienia.
Lysander tak mnie zakręcił swoimi słowami, że w końcu zgodziłam się na jego propozycję, po czym poszłam wraz z nim na korytarz, gdzie nie było nikogo i co najważniejsze nie było gwaru, który zagłuszałby naszą rozmowę.
- A więc słucham pana. Jaką ma pan dla mnie propozycję? - zapytałam - Mam nadzieję, że nie jest ona związana z wyjazdem do innego regionu lub coś w tym guście, bo widzi pan... Ja mam swoje obowiązki.
- Mon cherry... Spokojnie. Nie musi się panienka niczym niepokoić. Zapewniam, że moja propozycja jest naprawdę korzystna. Mademoiselle, ja obejrzałem dokładnie wszystkie występy artystyczne, jakie dzisiaj się odbyły i uważam, że każdy z nich był dobry, ale występ panienki oraz monsieur Asha był najlepszy. Z tego też powodu chcę wam złożyć pewną propozycję.
- A jaka to dokładniej propozycja?
- Ja to widzę tak... Mademoiselle i monsieur Ash użyczacie nam swoich Pokemonów, które potem ja promuję na scenach całego świata. Pokemony panienki i monsieur Asha są naprawdę utalentowane. Tylko marnują się tutaj na tej prowincji. Gdyby jednak znalazły dobrych menadżerów, to wówczas...
- Chwileczkę! Moment! Stop! - zawołałam - Czy ja dobrze rozumiem? Ja miałabym panu użyczyć swoich Pokemonów, aby pojechały one razem z panem w świat i zostały artystami? I Ash miałby zrobić to samo?
- Właśnie, mademoiselle Sereno - uśmiechnął się do mnie mężczyzna - Proszę pomyśleć. Wasze Pokemony mogą być naprawdę sławne.
- Ale ja nie chcę się z nimi rozstawać! - zawołałam.
- Pomyśl tylko, mademoiselle - rzekł wesoło Lysander - Czy naprawdę chcesz zamykać im drogę do wielkiej kariery, jak również odbierać im na zawsze możliwość zyskania sławy?
- Sława nie jest najważniejsza w życiu - powiedziałam ponuro - I mój chłopak uważa tak samo, jak ja. Nie wiem więc, czy pańska propozycja mu się spodoba, ale jak pan chce, to może mu pan ją przedstawić... Monsieur.
Ostatnie słowa wypowiedziałam z lekką kpiną, ponieważ ten koleś i ten jego głupawy pomysł zaczęli mnie już naprawdę, ale to naprawdę wnerwiać.
Mężczyzna tymczasem wesoło rozłożył ręce, po czym rzekł:
- Skoro tak stawiasz sprawę, to chyba będę musiał zastosować wobec ciebie inne argumenty, mademoiselle.
Po tych słowach wyjął pistolet i wymierzył go we mnie.
- Ręce do góry - wypowiedział spokojnie.
- Co panu odbiło?! - krzyknęłam.
- Lepiej tak nie wrzeszcz, mademoiselle! - powiedział mi ze stoickim spokojem człowiek - Pragnę zauważyć, że na mojej broni jest tłumik. Nikt więc nie usłyszy, że strzelę, a za nim ciebie ktoś znajdzie, ja będę już daleko razem z twoimi Pokemonami. Bądź uprzejma mi je oddać, a daruję ci życie.
Przerażona nie wiedziałam, co mam teraz robić. Mimo stoicyzmu ten mężczyzna wyglądał na człowieka gotowego spełnić swoją groźbę. Czułam się osaczona i w pułapce, gdy wtem do głowy przyszedł mi pewien pomysł na wyjście z sytuacji.
- Pokeballe mam w plecaku... Spokojnie, zaraz je wyjmę.
- Zdejmuj więc plecak - rzekł spokojnie bandyta.
Powoli zdjęłam z pleców swój tornister, po czym wzięłam go do rąk i zaczęłam udawać, że chcę rozpiąć jego zamek, a następnie wzięłam mocny zamach swoją prowizoryczną bronią, która to uderzyła mojego napastnika prosto w twarz. Bandyta upadł na ziemię, ja natomiast szybko rzuciłam się do ucieczki, jednak za następnym zaułkiem stał kolejny napastnik, którym był młody blondyn - ten sam, który ochlapał Asha drinkiem. On także miał w ręku pistolet z tłumikiem wymierzony we mnie.
- Wybierasz się gdzieś, panienko? - zapytał podłym tonem.
- Tak! Daleko od ciebie! - warknęłam na niego.
Chwilę później podbiegł do mnie Lysander. Był zły, choć opanowany, a z jego nosa ciekła krew.
- Mademoiselle... Jesteś lepsza niż się spodziewałem. Ale nie myśl, że w ten sposób mnie wykiwasz. Radziłem sobie z lepszymi od ciebie.
Następnie zabrał mi plecak i zaczął w nim szperać.
- Hej! To jest moja własność! - zawołałam gniewnie.
- Teraz już moja - odrzekł z kpiną mężczyzna - Spokojnie... Nie zabiorę ci wszystkiego. Chcę tylko twoje Pokemony.
Już po chwili wyjął on dwa pokeballe z plecaka.
- A gdzie reszta?
- Tylko tyle mam przy sobie - odpowiedziałam - Reszta jest pod opieką kogoś innego.
- Pewnie profesora Augustine’a Sycamore’a - stwierdził Lysander - No trudno. Zawsze tyle wystarczy na dobry początek. Oba stworki są naprawdę utalentowane. Razem z tymi, które zgarnęliśmy dzisiaj od innych trenerów będzie to spory łup.
- Okradliście dzisiaj innych trenerów?!
- A jakże, mon cherry. Wszystkich, którzy występowali dziś na scenie - odparł ze stoickim spokojem mężczyzna - Obejrzeliśmy sobie dokładnie ich występy i po każdym z nich moi ludzie przechodzili do działania.
- Gdzie są ci trenerzy?! Co im zrobiliście?!
- Nie denerwuj się już tak, mon petit. Nic takiego im nie zrobiliśmy... Zespół Flare to złodzieje, ale nie zabójcy. Twoi znajomi są więc cali i zdrowi związani w piwnicy restauracji.
- Zaraz się z nimi zresztą zobaczysz - dodał bandyta, mierzący właśnie do moich pleców z pistoletu - Chyba, że będziesz się stawiać, to wtedy cię stukniemy!
- I po co tak brutalnie, mon ami? - zapytał Lysander - To, że trzymasz ją na muszce wcale nie oznacza, że zaraz musisz ją skrzywdzić. Ostatecznie lepsza siła argumentu niż argument siły, n’est-ce-pas?
- Ja tu akurat widzę argument siły - rzuciłam złośliwie - Choć też muszę przyznać, że oba wasze argumenty posiadają dużą siłę przekonywania.
- Jeszcze nawet nie wiesz, jak dużą - odpowiedział mi kelner - Dlatego nie próbuj sztuczek, bo zaraz będziesz pluć ołowiem!
- Och, Mon Dieu! Człowieku! Tak się kobiet nie traktuje! - skarcił go Lysander - Z nimi trzeba delikatnie i po ludzku.
- Do diabła z delikatnością! Szefie, stuknijmy ją i po sprawie!
- Proszę cię! Proszę cię! Ile razy mam ci powtarzać, że pracujemy w kulturze, a nie w rzeźni?! Pardon, mademoiselle, ale naprawdę trudno jest dzisiaj o dobrych pracowników. Choć detektywi też chyba nie zatrudniają zbyt bystrych ludzi, n’est-ce-pas? Ledwie twój chłopiec stracił cię z oczu, a zaraz pakujesz się w kłopoty.
- Łatwe do przewidzenia, szefie. Blondynki to tłumoki.
Teraz wszystko stało się dla mnie jasne. Ten cały kelnerzyna od siedmiu boleści celowo oblał Asha, aby go odciągnąć ode mnie i potem zwabić mnie w pułapkę. Widocznie słynny detektyw z Alabastii stanowił dla tych podłych cwaniaczków zbyt poważne zagrożenie, aby ryzykować bezpośrednie starcie z nim, więc woleli zaatakować mnie za jego plecami.
- Nie obrażaj blondynek, proszę, bo mam do nich ogromną słabość - powiedział po chwili Lysander do swego pomagiera.
- I z powodu tej słabości tak mi cały czas słodziłeś? - zapytałam z lekką kpiną.
- Ah oui, zgadza się. Bo przecież z innymi artystami nie bawiłem się w takie ceregiele jak z tobą.
- Czuję się zaszczycona.
- Cieszy mnie to. A teraz, ponieważ, jak to powiedziałaś „słodzenie ci“ zawiodło i nie oddałaś mi swoich stworków dobrowolnie, to niestety, ale po prostu muszę potraktować cię tak samo, jak pozostałych dzisiaj - powiedział Lysander jakże ugrzecznionym tonem.
- Uśpimy cię i dołączysz do reszty swoich kumpli - dodał prostacko jego pomagier - A jak się obudzisz, to my się stąd już dawno zmyjemy. A ty sobie poczekasz w piwnicy na pomoc. Ale weź się nie martw, będziesz miała tam doborowe towarzystwo.


- Ty również je będziesz miał... W więziennej celi! - usłyszałam nagle jakiś znajomy głos.
Bandyta i ja szybko odwróciliśmy się za siebie i wtedy zauważyliśmy Asha, który walnął tego łotra prosto między oczy. To był naprawdę potężny cios, a ja znałam jego pochodzenie. W końcu nie tak dawno Josh Ketchum nauczył tego swojego syna. Uznał, iż przyda mu się umiejętność zadawania takiego ciosu pięścią, który ogłuszy przeciwnika od razu. Muszę przyznać, że to była naprawdę bolesna lekcja - dla pana Ketchuma, ponieważ trenował on razem z synem i parę razy dostał pięścią zanim Ash się nauczył tego ciosu. Oczywiście mogli ćwiczyć na manekinie, ale Josh był uparty i uważał, że jego syn ma trenować na nim. No cóż... Ważne, że cel został osiągnięty, czego efektem było właśnie to, co ujrzałam przed chwilą.
- Ash! - zawołałam radośnie.
- Pikachu, poraź tego drania prądem! - zawołał mój chłopak, wskazując palcem Lysandra.
Pokemon bardzo szybko wykonał polecenie, rażąc tego łajdaka prądem prosto w dłonie. Wytrącił mu z nich zarówno moje pokeballe, jak i broń. Nie zdążył jednak trafić go po raz drugi, ponieważ Lysander przerażony zaklął, po czym rzucił się do ucieczki, zgrabnie unikając przy tym elektrycznych ataków Pikachu.
- Zostań tutaj! - zawołał mój chłopak, a następnie ruszył biegiem za bandytą.
Niestety, chwilę później powrócił wręcz załamany.
- Zwiał mi... Ale za to mamy jego kolegę - powiedział zdyszany.
Uśmiechnęłam się do Asha i zachłannie rzuciłam mu się na szyję.
- Przybyłeś w ostatniej chwili! Jak ci się to udało?
- To czysty przypadek - wyjaśnił mi detektyw - Wyszedłem z łazienki i zauważyłem, jak ktoś wyciąga właśnie na zaplecze jednego z artystów, który był nieprzytomny. Szybko poleciałem do telefonu i zadzwoniłem po sierżant Jenny, a potem zacząłem cię szukać. Dzięki Bogu znalazłem cię na czas.
- Dzięki Bogu - jęknęłam czule i pogłaskałam z miłością jego włosy - Gdyby nie ty, to już byłoby po mnie.
Nagle coś sobie przypomniałam.
- Chwileczkę... Ale Lysander nie był tu sam... Ma on za pomocnika tego śpiącego królewicza, ale chyba nie tylko jego, prawda?
- Spokojnie... Jenny już tu jedzie i wyłapie naszych złodziejaszków.
- Obyś miał rację, Ash... Obyś miał rację.

***


Sierżant Jenny i jej ludzie szybko przybyli na miejsce i otoczyli w ciągu kilku minut całą restaurację. Dość szybko więc wyłapali wszystkich ludzi Lysandra, których było dziesięciu i wszyscy byli pracownikami tego lokalu. Łatwo było ich odróżnić od uczciwych pracowników, gdyż wszyscy artyści, których uwolniliśmy z piwnicy bez trudu rozpoznali ludzi, którzy ich uśpili i tam zamknęli. Prócz tego ów śpiący królewicz, obawiając się kary za próbę zastrzelenia mnie, wsypał wszystkich swoich kumpli z nadzieją otrzymania w zamian krótszego wyroku. Tak więc cała banda należąca do tego Zespołu Flare (czy jak się tam oni nazywali) została aresztowana, poza Lysandrem, który jako jedyny zdołał się wymknąć z obławy.
- Lysander to gość, którego od dawna szukamy - powiedziała Jenny - Tylko ostatnio nie miał zarostu i nazywał się też ździebko inaczej. To niezły cwaniak. Ma własny gang złodziei znanych jako Zespół Flare. Choć dziwi mnie nieco jego działanie, bo dotychczas rabował tylko kosztowności, a tutaj nagle zaczyna kraść Pokemony. To trochę dziwne.
- Ciekawe. Czyżby zmienił branżę? - zdziwił się Ash.
- Najwidoczniej tak - odparła sierżant Jenny - Podejrzewam, że to może mieć związek z plotkami o tym, iż podobno organizacja Rocket przejęła te tereny dla swojej przestępczej działalności.
- Giovanni przejął władzę w tutejszym półświatku?! - zapytałam ze zdumieniem i przerażeniem jednocześnie.
- Chodzą takie słuchy, ale nie wiem, czy to jest prawda, chociaż to by tłumaczyło, czemu od paru miesięcy wiele grup przestępczych nagle zaczęło przerzucać się na kradzież Pokemonów lub zaprzestało swojej działalności. Widać boją się zadrzeć z Giovannim i przechodzą na jego stronę albo też odchodzą na emeryturę.
- Lysander też dla niego pracuje?
- Bardzo możliwe. To w końcu cwana bestia i dobrze wie, gdzie jest jego interes. Tutaj miałby niezły biznes. Przyszedł tu udając łowcę talentów, zaczął wraz ze swoimi ludźmi obserwować występy, jakie od czasu do czasu mają tu miejsce, aby się przekonać, które stworki są warte kradzieży. A dziś przeszedł wreszcie do działania. Jego ludzie podstępem wyciągali kolejno artystów na zaplecze, usypiali ich i kradli im Pokemony.
- Ale zadarli przy okazji z Sherlockiem Ashem i się doigrali - rzekłam, patrząc z dumą na mojego chłopaka.
Jenny zgodziła się ze mną, po czym zabrała wraz ze swoimi ludźmi wszystkich bandytów. My natomiast pozostaliśmy w lokalu, mając ogromną satysfakcję z bardzo dobrze wykonanego przez nas zadania, chociaż tak naprawdę ja niewiele zrobiłam poza tym, że ponownie wpakowałam się w kłopoty i znowu mój ukochany musiał mnie uratować. Detektyw z Alabastii jednak nie miał do mojej osoby żadnych pretensji, bo w końcu wszystko się dobrze skończyło.
Jedno tylko wciąż nas dręczyło. Chodziło mi o państwa Manders. Ich prawdziwa tożsamość wciąż nam była obca, nie mówiąc już o tym, że nie mieliśmy praktycznie żadnych poszlak, aby jakoś ruszyć z miejsca.
Ruszyliśmy zatem całą naszą drużyną do Centrum Pokemon, gdy nagle dogonił nas Lionel.
- Chciałem wam serdecznie podziękować za pomoc! - zawołał wesoło chłopak - Gdyby nie wy, byłoby po mnie.
- Podziękowania należą się Ashowi - wyjaśniłam mu wesoło - Ja tam nie zrobiłam zbyt wiele.
- Jak to, nie? - zachichotał mój ukochany - A Lysandra to kto walnął plecakiem tak, że aż mu krew poszła z nosa?
- No dobra, przyznaję, to byłam ja, ale to ty ocaliłeś moje życie.
- I nie tylko twoje - dodał Lionel - Ocaliłeś dzisiaj wielu ludzi.
- To nie pierwszyzna dla niego - zachichotała Dawn - Zapewniam cię, że on niejednego już uratował.
- Raz nawet uratował cały świat - dodała Bonnie.
- Nie śmiem w to wątpić - zachichotał Lionel - Tak czy inaczej jestem ci niezmiernie wdzięczny, stary.
- Nie ma za co - rzekł Ash i spojrzał na swego rozmówcę wesoło - A co tam trzymasz pod pachą?
- Co? To? To książka autorstwa pana Thomasa Ravenshopa. Świetne dzieło. „Prawdziwe oblicze niektórych świętych“. Niezła lektura i przy okazji bardzo pouczająca.
- Mogę zobaczyć?
Chłopak podał mojemu ukochanemu książkę. Ash wówczas zaczął ją oglądać z ogromną uwagą, po czym spytał:
- Czy ten gość z tyłu na zdjęciu to autor?
- Tak.
Spojrzałam na tylną okładkę książki.
- A niech mnie! To jest ten gość! - zawołałam.
- Jaki gość? - spytał Ash.
- Ten, którego zdjęcie ma Maggie na biurku w swoim pokoju.
- Jesteś pewna?
- Sama widziałam.
Ash przyjrzał się mu uważnie, po czym zawołał:
- Lionel... Jesteś geniuszem!
Następnie oddał mu książkę i pobiegliśmy razem do Centrum Pokemon. Tam Max na polecenie naszego lidera szybko odpalił komputer i wpisał do niego nazwisko Thomasa Ravenshopa. Potem zaś znalazł na jego temat kilka bardzo ciekawych wiadomości.
- A więc mamy rozwiązanie sprawy! - zawołał Ash, kiedy już się z nimi zapoznał - Teraz już wszystko jest jasne!

***


Pół godziny później ja, mój luby i Pikachu pukaliśmy do drzwi państwa Manders. Drzwi otworzyła i gdy zobaczyła mnie, uśmiechnęła się radośnie.
- O, Serena! - zawołała wesoło - Znowu sąsiedzka wizyta?
- Raczej służbowa - odparłam - Możemy wyjść?
- Jasne, proszę... Tym razem mój mąż jest w domu.
Kobieta wpuściła nas do środka, natomiast my weszliśmy do salonu, gdzie w fotelu siedział sobie właśnie małżonek naszej gospodyni.
- O! Witam was serdecznie - powiedział przyjaznym tonem - Państwo w jakiej sprawie?
- Chcemy się spotkać z pisarzem, Thomasem Ravenshopem, który tutaj przebywa pod nazwiskiem Thomasa Mandersa - odpowiedział Ash.
Mężczyzna zbladł, kiedy usłyszał słowa detektywa. Przez chwilę chciał już zaprzeczać, lecz detektyw z Alabastii nie dał mu dojść do słowa.
- Niech pan nie udaje, proszę pana. Bardzo dobrze wiemy, że jest pan człowiekiem z tego zdjęcia.
To mówiąc pokazał on zdjęcie słynnego literata.
- Oczywiście teraz dołożył pan sobie perukę i pewnie zastąpił okulary soczewkami, które zmieniają kolor oczu, ale to z całą pewnością jest pan. Nie tu ma mowy o pomyłce.
Następnie spojrzał w kierunku zasmuconej Maggie, mówiąc:
- A pani nie jest wcale jego żoną, ale siostrą... Sprawdziliśmy pani dane. Wszystko się zgadza.
Kobieta nawet nie próbowała zaprzeczać jego słowom, tylko załamana usiadła niedaleko swego brata, patrząc uważnie na detektywa z Alabastii.
- Wiemy doskonale, że zmieniliście nazwisko i przybyliście tutaj udając małżeństwo. Chcieliście się przed kimś ukryć i wszystko byłoby dobrze, gdybyście nie spotkali Johna Scribblera. On znał panią, panno Maggie, ale na pani szczęście nie pamiętał pani nazwiska. Wiedział jedynie tyle, że jest pani panną i nie ma męża, ale za to ostatnio miała pani chłopaka.
- To właśnie John Scribbler nas wynajął - wtrąciłam się do rozmowy - Chciał on sprawdzić, czy aby jesteś szczęśliwa z mężem, bo zauważył na twej dłoni siniaka, który jednak, jak mniemam, pewnie ma bardzo niewinne autorstwo.
- Owszem... Potknęłam się o dywan i wywaliłabym się na twarz, ale na całe szczęście zasłoniłam się rękami i upadłam na nie - wyjaśniła Maggie.
- No właśnie - dodałam - Ale my tego nie wiedzieliśmy i prowadziliśmy śledztwo w tej sprawie, a ono wykazało, że jesteście rodzeństwem i nosicie inne nazwisko. Ale nie wiemy jeszcze, po co to zrobiliście?
Thomas Manders jęknął załamany, po czym rzekł:
- Wszystko przez naszego ojca. Tam, gdzie on mieszka, jest ogromna firma, którą nasz ojciec kieruje. Przynosi mu ona naprawdę wielkie dochody. Nasz ojciec jest niezwykle szanowany w całym kraju. I cóż... Nie dopuszcza on do myśli tego, że jego jedyny syn mógłby wcale nie chcieć dziedziczyć tej firmy. Dla niego sprawa jest jasna... Przedstawiciel rodu Ravenshop musi obejmować schedę po swoim ojcu. Nigdy nie miałem prawa do własnego zdania. Wszystko zostało mi z góry zaplanowane. Ja jednak nie zamierzałem się temu poddawać i napisałem po cichu książkę. Mój ojciec niestety odkrył to i kazał mi zrezygnować z pisania, ale ja postawiłem na swoim publikując swoje dzieło. Ojciec zaś oświadczył wściekły, że zhańbiłem ród Ravenshop i wydziedzicza mnie, a firmę ma objąć moja młodsza siostra Maggie, której wybrał nawet męża. Ona jednak nie chciała przyjąć narzuconego sobie trybu w życiu, dlatego też namówiłem ją do buntu. Początkowo było trudno tego dokonać, ale mi się udało. Maggie uciekła w dniu swojego ślubu razem ze mną, po czym przybyliśmy tu pod zmienionym nazwiskiem. Nie chcieliśmy, aby ojciec nas znalazł.
- Wcześniej ukrywaliśmy się w innych miejscach, ale niestety był tam taki mały problem - dodała Maggie - Widzicie... Wszędzie, gdzie byśmy nie pojechali, tam zawsze rozpoznawali nas po nazwisku i wiedzieli, że jestem córką znanego rodu przemysłowego, pana Ravenshop. Wszyscy zaczęli się do mnie przystawiać, a mój brat był obiektem zainteresowań bardzo wielu dziewczyn, chcących położyć łapę na jego pieniądzach.
- Więc musieliście ciągle zmieniać miejsce zamieszkania, jednak potem znowu było to samo - mówił dalej jej brat - Dlatego w końcu zmieniliśmy nazwisko i przybyliśmy tutaj mając nadzieję, że będziemy mieli spokój. Ale cóż... Widzę, że znowu musimy uciekać.
- Nie musicie - powiedział Ash - Przecież możecie zostać tutaj i żyć normalnie, ale nie udając już małżeństwa.
- To będzie tym łatwiejsze, że tutaj nikt was nie zna i nie wiecie, kim jesteście - dodałam.
- Ale może się ktoś dowiedzieć i co wtedy? - jęknęła Maggie - Znowu będę musiała odpychać od siebie zalotników pragnących moich pieniędzy! Przez takie hece ja już nie mogę ludziom zaufać! Wszyscy tylko chcieli się dobrać do kasy mojego ojca!
- Problem ten możesz rozwiązać w bardzo prosty sposób - zaśmiałam się przyjaźnie - Wystarczy, że znajdziesz sobie uczciwego chłopaka.
- A tak się składa, że znamy takiego jednego - dodał wesoło Ash - Nosi on nazwisko John Scribbler.
- Ach, kochany John - powiedziała z uśmiechem Maggie - Ale czy nie jest do mnie za stary?
- Jaki za stary? - burknął Thomas - On ma około dwadzieścia osiem lat, a ty dwadzieścia trzy. Owszem, pewna różnica w wieku jest, jednak nie tak znowu wielka. Nasi detektywi mają rację. Jemu można zaufać chociażby z tej przyczyny, że sam jest zamożny i nie potrzeba mu bogatej żony.
- No właśnie - zgodziłam się z nim.
- Tylko czy on mnie zechce po tych wszystkich kłamstwach? - zapytała załamana Maggie - Wiem, że on się we mnie zakochał już wtedy, gdy mnie poznał, ale wtedy musiałam mu odmówić. Byłam zbyt uległa wobec ojca, który pisarza uważał za nieodpowiednią partię dla mnie. Wtedy pogodziłam się z losem, a teraz sama zniechęcam do siebie Johna.
Popatrzyłam na nią z przyjaznym uśmiechem, mówiąc:
- O ile dobrze znam Scribblera, to na pewno zechce dać ci szansę...
- Ale musi pani mu powiedzieć prawdę - dodał Ash.
Mówił wciąż oficjalnym tonem, gdyż uważał, że tak należy postępować z osobami pełnoletnimi, z którymi się nie jest jeszcze na „ty“.
- Czy on jednak ją zrozumie? - robiła dalej trudności panna Maggie.
Westchnęłam głęboko, po czym odparłam:
- Jeśli cię szczerze kocha, to wybaczy, a jestem pewna, że tak właśnie jest i on cię naprawdę kocha. Pytanie teraz, czy ty kochasz jego?
- Czy ja go kocham? Kiedyś nie byłam tego pewna, ale teraz, widząc go znowu po kilku latach wiem jedno... Uwielbiam go ponad życie, choć jest on może nieco zwariowany.
- W takim razie sprawa załatwiona - powiedział Ash.
Maggie popatrzyła na niego uważnie, po czym uśmiechnęła się bardzo delikatnie.

***


Mimo obaw panny Ravenshop John Scribbler zrozumiał ją doskonale i choć był początkowo na nią zły, wybaczył jej całkowicie i oboje postanowili się lepiej poznać niż wcześniej. Jeszcze nie zaczęli ze sobą chodzić, jednak zamierzali codziennie spędzać ze sobą dużo czasu, aby móc się poznać tak, jak należy i pokochać jak należy (co ja i Ash spodziewaliśmy się zobaczyć w najbliższym czasie). Thomas natomiast zawarł znajomość ze swoim (być może) przyszłym szwagrem, a gdy już to zrobił, to musiał przyznać, iż jest to naprawdę bardzo miły oraz sympatyczny człowiekiem, a do tego obaj są pisarzami, więc dość szybko znaleźli wspólny język.
Co do sprawy Lysandra, to jego samego nie znaleźliśmy, ale tak coś czuliśmy, że pewnie jeszcze nieraz spotkamy tego cwaniaczka wtrącającego francuszczyznę do swych wypowiedzi i mającego wręcz nienaganne maniery (oczywiście, jeśli tylko wykluczy się z nich straszenie mnie bronią). Czułam, że zyskaliśmy w ten sposób kolejnego wroga, ale wiedziałam, iż cokolwiek on zrobi, to nasza drużyna da sobie z nim radę, jeśli będzie solidarna.
Lionel zaś był tak zachwycony występem Asha i tym, że ten ocalił mu życie, więc zaproponował mu, abyśmy wystąpili we czwórkę: on, ja, Ash i jeszcze jakaś osoba, którą sobie dobierzemy. Oczywiście wystąpiliśmy w bardzo wesołej piosence z lat trzydziestych XX wieku. Szybko wybraliśmy odpowiedni przebój, ale nie wiedzieliśmy, kogo jeszcze dobrać do siebie. Na szczęście ten problem został bardzo szybko rozwiązany i w poniedziałek wieczorem znaleźliśmy się na scenie, śpiewając dla zebranej publiczności wesoły utwór. Była nas czwórka: Ash, ja, Lionel oraz Miette.
- A teraz oto wystąpią przed państwem w piosence „Takie coś“ czterej znakomici artyści razem ze swoimi Pokemonami! - zawołała Viola przez mikrofon - Powitajcie ich gromkimi brawami.
Chwilę później zeszła ona ze sceny, a zza kurtyny wybiegli Ash oraz Lionel razem z Pikachu i Frogadierem. Ci pierwsi mieli w dłoniach walizki udając podróżników. Melodia z gramofonu poleciała radosnym rytmem, a chłopcy zaczęli śpiewać. Śpiewany przez nich utwór szedł tak:

LIONEL:
U nas każdy się zachwyca,
Ten, co jeździ „za granica“.

ASH:
Bujda, panie drogi!
Weź pan jakie chcesz dziewczątka,
Przy tych z Kalos to szczeniątka:
Rasa, klasa, nogi!

Wtedy właśnie wyskoczyłyśmy wesoło zza kurtyny ja, Miette, Pancham i Meowstic, tańcząc po scenie wesoło, zaś nasi chłopcy kontynuowali swój śpiew:

RAZEM:
Takich nóg, takich nóg,
Nie ma nikt, skarz mnie Bóg.
To nam przyzna nawet najzawziętszy wróg.
Takich stóp, takich ud, jaki szyk, jaki chód!
To nie nogi, to po prostu już jest cud.

LIONEK:
A co do serc...

ASH:
No co?

LIONEL:
Czy długo trwa?

ASH:
Ale co?

LIONEL:
Nim do tych twierdz...

ASH:
Ho, ho!

LIONEL:
Ktoś wejdzie...

ASH:
W Kanto, w Sinnoh te dziewczynki
Zgryziesz łatwo jak rodzynki,
Z nimi zachód mały.

LIONEL:
W Kalos jest daleko gorzej,
Tu każda to ciężki orzech,
Harde, twarde skały!

ASH:
Ale jak, ale jak
Wreszcie już powie „tak“,
To ci wtedy, bracie,
Słów ze szczęścia brak.
Siedzi już, wierzaj mi,
W duszy twej, w twojej krwi.
Nie odkochasz się
Do końca swoich dni.

LIONEL:
W tym cały sęk,
A tamte jak?
Czy mają wdzięk?
Bo mówią...
W Kanto mają czarne oczy,
A w Unovie wdzięk uroczy,
W Sinnoh mocne ręce.
W Hoenn zaś każda dziewczyna
Lepsza jest od szklanki wina...

ASH:
Lecz ta z Kalos ma najwięcej!
Takie coś, takie ech!

LIONEL:
Takie joj, takie niech!

ASH:
Takie słońce w twarzy,
W oczach taki śmiech...

LIONEL:
Nawet mur, nawet głaz,
Też by zmiękł, też by trzasł...

ASH:
Jak uśmiechnie się
Do ciebie choćby raz.

Potem porwałyśmy radośnie chłopców do tańca, a już chwilkę później śpiewałyśmy z nimi wesoło:

Takich nóg, takich nóg,
Nie ma nikt, skarz mnie Bóg.
To nam przyzna nawet najzawziętszy wróg.
Takich stóp, takich ud, jaki szyk, jaki chód!
To nie nogi, to po prostu już jest cud.

Tymi oto słowami zakończyliśmy występ, który to publiczność powitała radosnymi oklaskami, ja natomiast poczułam, że właśnie dla takich chwil jak ta warto czasem wystąpić na scenie.


KONIEC










5 komentarzy:

  1. Miette wciąż prowadzi fanklub wielbicielek Asha, których on ma serdecznie dosyć. Serena też z całą pewnością nie jest tym zadowolona, za to pozostali mają z tego niezły ubaw xD A w bazie danych jakiego państwa Max i Alexa sprawdzili, czy Maggie i Thomas mają czyste konto? Czyżby Anglii? A może Polski, skoro oni wcześniej tam mieszkali? Drużyna Asha koniecznie chce wiedzieć, co oni właściwe ukrywają, co jest trochę nie w porządku, bo przecież oni mają prawo do prywatności i tajemnic, podczas gdy Ash i jego przyjaciele wchodzą z butami w ich życie, szukając informacji na ich temat i zakładając podsłuch w ich domu. Choć chcą tylko pomóc Maggie w razie, gdyby była ofiarą przemocy domowej i są ciekawi tego, co też oni mogą ukrywać, ponieważ obawiają się, że to mogą być przestępcy, uciekający przed prawem. A przyjęcie na cześć Kronikarza okazało się naprawdę udane i bardzo się wszystkim podobało. Viola wycięła Ashowi i Serenie niezły numer, oznajmiając zebranym, że wystąpią na scenie, bo wiedziała, że sprawi im tym przyjemność, skoro oboje lubią występować na scenie. Ta improwizacja świetnie im wyszła, tylko potem fajtłapowaty kelner oblał Asha szampanem i to wcale niekoniecznie musiało być niechcący. Niewykluczone, że ktoś chciał pozbyć się Asha z sali choć na krótką chwilę i dlatego kazał kelnerowi go oblać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właściwie, to nie Miette, tylko Macy założyła ten fanklub wielbicieli Asha, choć głównie to należą do niego wielbicielki i faktycznie, Serenie i Ashowi działa ten fanklub na nerwy, ale reszta ma z niego niezły ubaw xD Tak - sprawdzili w bazie Angli, czy Maggie i Thomas są notowani. Owszem, to trochę jest łamanie zasad prywatności, ale przecież tylko dzięki temu wreszcie odkrywają prawdę na temat osób Maggie i Thomasa. Gdyby się okazało, że w grę wchodzi poważne przestępstwo, to wtedy lepiej, że się wtrącili. A tak, przyjęcie na cześć Kronikarza udało się, a do tego Ash i Serena wystąpili na nim, choć z powodu Violi ich występ był improwizowany, ale i tak się udał, a to najważniejsze. I jak widzę posiadasz w sobie instynkt detektywa, skoro bez trudu odgadłeś, że z tym kelnerem, to nie był wypadek :)

      Usuń
  2. No i dobrze myślałem, że ten kelner okaże się pomagierem Lysandra, który postanowił ukraść artystom ich Pokemony, co by mu się udało, gdyby w porę nie zjawił się Ash, który pokrzyżował mu szyki. Ten kelner to był prawdziwy łajdak, skoro byłby gotów zastrzelić Serenę. Na szczęście Lysander mu na to nie pozwolił, bo brzydzi się zabijaniem, choć Lionel był przekonany, że Ash ocalił życie uwięzionym w piwnicy ludziom, podczas gdy on ocalił tylko ich Pokemony przed kradzieżą, bo przecież Lysander nie zamierzał nikogo zabijać. Zdołał uciec policji, ale jego pomagierzy nie mieli już tyle szczęścia. I wydało się, że prawdziwe nazwisko Thomasa to Ravenshop i że napisał książkę, w której obnażył prawdę o świętych, za co pewnie był szykanowany w Anglii, dlatego postanowił przenieść się do innego kraju wraz z siostrą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne opowiadanie. Wyjaśniło się, dlaczego Maggie i Thomas udawali małżeństwo i czemu wprowadzili się z kraju. Po prostu mieli już serdecznie dość swego ojca, który chciał ułożyć im życie. Nic dziwnego, że postanowili się wyprowadzić, tym bardziej że wszyscy w Anglii znali ich nazwisko. I Maggie postanowiła dać szansę Johnowi, dzięki czemu zaczęli ze sobą chodzić, a Thomas został jego przyjacielem. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A więc po części miałam rację co do Maggie i Thomasa i słusznie zapachniało mi tu motywem z "Pogromców Lwów" Camilli Lackberg (swoją drogą świetna książka, musisz kiedyś przeczytać o ile już nie czytałeś).
    Ale po kolei. Kolejny dzień Mistrzostw Kalos to niedziela, a więc także dzień, w którym odbywa się zabawa z okazji debiutu artystycznego Huberta Mareya vel Kronikarza. Wszyscy bawią się świetnie, jednak do czasu. Po występie Asha i Sereny (nawiasem mówiąc świetny wybór piosenki) na chłopaka przez "przypadek" wpada kelner oblewając mu garnitur drinkiem, co sprawia, że Ash musi iść do łazienki wyczyścić strój, więc zostawia Serenę samą. Tymczasem zaczepia ją Lysander, który pod przykrywką różnych komplementów na temat występu jej i Asha oraz ich Pokemonów próbuje zaproponować pomoc w zrobieniu kariery przez ich stworki, tj. wypożyczenie ich i wypromowanie. Na to Serena absolutnie nie chce się zgodzić, więc mężczyzna nagle wyciąga broń i grozi jej, że jak nie odda swoich pokemonów to ją zastrzeli. Chcąc nie chcąc dziewczyna oddaje swoje pokeballe Lysandrowi, który z triumfującym uśmieszkiem próbuje uwięzić dziewczynę w piwnicy, jednak mu się to nie udaje. Bowiem w tym samym momencie na pomoc swojej ukochanej przybywa Ash, który spuszcza niezłe manto niedoszłemu złodziejowi wraz ze swoim wiernym Pikachu. W międzyczasie zdążył wezwać również oficer Jenny, która wraz ze swoją ekipą wyłapała członków zespołu Flare, którym dowodził Lysander. Niestety, sam szef zdołał uciec z obławy. Na szczęście wszystkie stworki wróciły do swoich właścicieli.
    Nagle, dzięki książce trzymanej przez Lionela, Ash wpada na rozwiązanie zagadki Maggie i Thomasa. Tego samego dnia nasza ekipa udaje się do domu państwa Manders, którzy faktycznie okazują się być rodzeństwem Ravenshop. Ukrywali się oni pod przykrywką małżeństwa z powodu chciwości potencjalnych kandydatów do ich osób. Maggie i Thomas Ravenshop byli bowiem dziedzicami firmy Ravenshopów, jednak żadne z nich nie chciało tego robić. Thomas pragnął zostać pisarzem, jednak ojciec chłopaka tego nie pochwalał i gdy ten wydał książkę (właśnie tą trzymaną przez Lionela) wydziedziczył go i jako swoją następczynie wyznaczył Maggie, której już nawet zaaranżował małżeństwo, negując w ten sposób jej możliwe szczęście z Johnem Scribblerem, którego uważał za nieodpowiednią partię dla swojej córki.
    Wzburzeni tym Thomas i Maggie uciekli z domu w dniu ślubu dziewczyny i błąkali się po świecie, jednak gdzie się nie pojawili, wszyscy ich rozpoznawali jako dziedziców fortuny Ravenshopów i natychmiast pojawiało się mnóstwo chętnych do związków z nimi by położyć łapy na ich pieniądzach. W końcu zdecydowali się przyjechać do Kalos i udawać małżeństwo, jednak są świadomi tego, że z czasem ktoś może ich rozpoznać i cała kołomyja znowu by się zaczęła. Jedynym rozwiązaniem dla Maggie może być związek z Johnem Scribblerem, jednak dziewczyna nie jest przekonana czy chłopak jeszcze będzie w stanie ją pokochać tak jak kiedyś. Na szczęście w przeciągu kilku następnych dni okazuje się, że John Scribbler mimo swojej początkowej złości wybaczył Maggie jej winy i zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Miłość tu się daje wyczuć. :)
    I do tego jeszcze piękne zakończenie jakże piękną piosenką o...damskich nogach. :) I za to masz u mnie dodatkowy plus, cudowna piosenka. :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...