wtorek, 2 stycznia 2018

Przygoda 043 cz. I

Przygoda XLIII

Walentynki w Alabastii cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Pobudka, Sereno - powiedział wesołym głosem Ash, całując mnie bardzo czule w policzek.
Był to poranek dnia 12 lutego 2006 roku, gdy mój luby obudził mnie w ten jakże słodki sposób. Wcześniej rzadko kiedy tak postępował, lecz nie dlatego, że nie lubił tego robić, ale dlatego, iż po prostu to zwykle ja się budziłam wcześniej od Asha, który zazwyczaj śpi nieco dłużej ode mnie. Z tego też powodu taki uroczy sposób budzenia mej skromnej osoby, jakiego doświadczyłam tego oto dnia, był dla mnie wielkim zaskoczeniem, choć oczywiście przyjemnym.
Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam mojego chłopaka w pełni już ubranego w swój codzienny strój. Na ramieniu siedział mu oczywiście jego wierny Pikachu. Obaj uśmiechali się do mnie czule.
- Dzień dobry, mój skarbie - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Czemu wstałeś tak wcześnie? I co tak pięknie pachnie?
- Po co wstałem wcześniej niż ty? Ano po to, żeby móc ci zrobić miłą niespodziankę, mój ty śpioszku - odparł wesoło Ash.
Następnie obrócił się on na moment i wziął do rąk coś podłużnego. Była to taca, na której znajdował się talerz pełen gorących naleśników, a obok nich spoczywał dzbanek z syropem klonowym. Mój chłopak położył wspomniany przedmiot na kołdrze, mówiąc przy tym z uśmiechem:
- Smacznego, najdroższa.
- Pikaaaa! - zapiszczał radośnie Pikachu.
Uśmiechnęłam się do nich uroczo.
- Bardzo dziękuję.
Usiadłam na łóżku i kołdra powoli opadła mi na kolana, odkrywając przed moim ukochanym najpiękniejszy dla niego widok na całym świecie. Pikachu zapiszczał wesoło, zaś Ash zasłonił mu oczy dłonią, chichocząc przy tym delikatnie. Zorientowałam się wówczas, że przecież (jak zwykle zresztą) spałam tak, jak mnie Bozia stworzyła, więc szybko złapałam rąbek kołdry i naciągnęłam ją sobie pod szyję.
- Po co to robisz? Przecież znam dobrze ten widok - zachichotał Ash.
- Owszem, ale twój Pokemon nie musi go znać - mruknęłam nieco zadziornie i spojrzałam na Pikachu - A ty na co się patrzysz? Nie masz nic innego do roboty?
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło stworek, po czym zwinnie zeskoczył z ramienia swego trenera i wyszedł z pokoju.
- Nie musiałaś być dla niego aż tak niemiła - rzekł wesoło Ash - On przecież jeszcze nigdy nie widział równie pięknego widoku.
- Może i nie widział, ale mógłby kulturalnie w takiej sytuacji odwrócić wzrok - mruknęłam złośliwie, łapiąc w ręce nocną koszulkę i naciągając ją szybko na siebie.
W sumie tę część mojej garderoby to ja mam zwykle tylko i wyłącznie na wyjątkowe sytuacje, gdyż zazwyczaj ja i Ash śpimy tak, jak nas Bozia stworzyła mocno do siebie przytuleni, dlatego też nocne stroje były nam potrzebne tylko w takich okolicznościach jak ta.
- Mam nadzieję, że to śniadanie będzie ci smakować - powiedział po chwili mój chłopak.
Spojrzałam ponownie na tacę z naleśnikami, a następnie delikatnie powąchałam je, rozkoszując się wonią tego cudownego dania.
- Pachnie ono smakowicie, więc zakładam, że będzie mi bardzo, ale to bardzo smakowało - zauważyłam.
- Najpierw zjedz, a potem ocenisz - zauważył Ash.
Spojrzałam na niego z uśmiechem.
- Wiesz... Coraz bardziej mnie zaskakujesz. Nie sądziłam, że potrafisz przygotować takie pyszne śniadanie.
- Jeszcze niejeden raz cię zaskoczę - zaśmiał się mój luby.
Popatrzyłam na niego nieco podejrzliwym tonem.
- Powiedz szczerze. Sam to wszystko przygotowałeś, czy może ktoś cię w tym wyręczył?
Ash zrobił nieco zakłopotaną minę i spojrzał na swoje stopy, nerwowo przy tym poruszając nogami.
- No więc... Prawdę mówiąc, to sam zacząłem robić te placuszki, tyle że zaraz potem do kuchni zeszła moja mama i na siłę mi pomogła.
- A więc mam rozumieć, że ten posiłek jest owocem współpracy matki i syna? - zaśmiałam się delikatnie.
- Nie inaczej najdroższa. Nie inaczej.
Wtem rozległ się głos z dołu:
- Ash, co ty tam robisz?!
To była Delia Ketchum, a jej głos nie wskazywał na to, aby była ona zadowolona.
- He he he... Nic takiego, mamo... Tylko daję Serenie śniadanie...
- Coś bardzo długo to robisz. Możesz już w końcu zejdziesz na dół?!
- Ależ mamo...!
- Co, ależ mamo?! Najpierw prosiłeś mnie o pomoc przy robieniu tych naleśników, a potem poszedłeś z nimi na górę i siedzisz tam nie wiadomo jak długo, a tego bałaganu, którego narobiłeś, to nie raczyłeś posprzątać!
- Ale ja to zrobię!
- No, ja myślę! Złaź mi tu na dół, ale już!
Spojrzałam na Asha uważnym wzrokiem, z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.
- Pomogła ci na siłę, tak? - spytałam z ironią w głosie.
Zmieszany Ash zdjął na chwilę czapkę z głowy i lekko się podrapał po głowie z zakłopotania.
- No, dobra! Przyznaję się. Poprosiłem ją o pomoc. Jednak cel miałem szlachetny.
- Doprawdy? A wolno wiedzieć, jaki to cel?
- Zrobić choć raz mojej dziewczynie coś bardzo pysznego do jedzenia - odparł wesoło Ash - A teraz przepraszam cię na chwilkę, ale muszę iść posprzątać w kuchni bałagan, który narobiłem.
To mówiąc mój chłopak pocałował mnie w usta i wyszedł z pokoju.
- Ash!
Mój chłopak wsunął głowę do pokoju.
- Słucham?
- A gdzie jest sok?
Detektyw z Alabastii uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- No nie! Ta jędza skleroza! Zupełnie o nim zapomniałem! Poczekaj chwilkę, zaraz przyniosę!
To mówiąc mój luby nastawił gramofon, a ze sprzętu poleciał jeden z najnowszych utworów popularnych obecnie w Kanto.

W otwarte okno wskoczę
Nad ranem.
Tuż obok się położę,
Nim wstaniesz.
W duszy stałość
Skradnę całość.
Ty dostaniesz
Do łóżka podane...

Nowe życie na śniadanie.
Pozwól, że cię nim nakarmię.
Szczęściem nie bój się nakruszyć.
Wypełnimy nim poduszki.

W otwarte okno wpuszczę promienie.
Niech wreszcie nas do końca ogrzeją.
Wśród owoców otwórz oczy.
Już się śmiejesz.
Dostaniesz ode mnie...

Nowe życie na śniadanie.
Pozwól, że cię nim nakarmię.
Szczęściem nie bój się nakruszyć.
Wypełnimy nim poduszki.

Jadłam powoli śniadanie, słuchając tej pięknej piosenki, podczas gdy mój luby zszedł na dół zrealizować moje zamówienie.
- Piękna piosenka - powiedziałam sama do siebie - Mam nadzieję, że kiedyś będzie ona również popularna gdzie indziej niż w Kanto.
Wiele bowiem utworów, które sobie śpiewaliśmy, było popularnymi piosenkami w regionach, ale jeszcze nie dotarły one poza nie, czyli do tych miejsc, w których nie zamieszkiwały Pokemony. Miałam jednak nadzieję, iż kiedyś to się zmieni, a szczególnie w przypadku tych najpiękniejszych piosenek. Zwłaszcza tę jedną miałam na myśli, bo szczególnie podbiła ona moje serce.
Chwilę później do pokoju dziarsko wkroczyły trzy Pokemony Asha. Były to Pikachu, Bulbasaur i Totodile. Trzymały one kolejno dzbanek z sokiem, szklankę oraz papierowe ręczniki.
Uśmiechnęłam się rozkosznie na widok żółtej, elektrycznej myszki, zielonego dinozaura z cebulą na plecach oraz stojącego na tylnych łapkach niebieskiego krokodylka. Pierwszy oraz trzeci z nich mieli trzymane przez siebie przedmioty w palcach, z kolei ten drugi korzystał ze swoich pnączy.
Odebrałam od stworków to, co mi przynieśli.
- Dziękuję wam, chłopcy. A teraz idźcie do Asha, bo coś mi mówi, że on bez was sobie nie poradzi.
Stworki zapiszczały wesoło w swoich językach i wyszły z pokoju. Kątem oka zobaczyłam jak Totodile zahaczył stopą o dywan, a następnie upadł na Bulbasaura, zaś ten na Pikachu. Dalej usłyszałam, jak cała trójka spada z rumorem po schodach, po drodze krzycząc na całe gardła. Już po chwili słyszałam głośny rumor, jakby ktoś, wyraźnie będący człowiekiem wywalił się właśnie na podłogę. Widać Pokemony wpadły prosto do kuchni na sprzątającego Asha. Zaśmiałam się lekko wyobrażając sobie tę zabawną sytuację.
Gdy skończyłam pałaszowanie posiłku poszłam do łazienki, aby wziąć prysznic. Trwał on chwilkę, następnie umyłam zęby i ubrałam się. Potem wzięłam ze sobą tacę z naczyniami, po czym zeszłam na dół.
Kuchnia była w większości już posprzątana i tylko w kilku miejscach znajdowały się jeszcze ślady mąki. Chwilę później zobaczyłam w tym oto pomieszczeniu trójkę wyżej wspomnianych Pokemonów Asha, które były całe wysmarowane mąką i wyglądały jak trzy duszki, na szczęście nie były one wcale straszne. Obok nich kręciła się Latias w ludzkiej postaci, która radośnie pomagała mojemu chłopakowi w sprzątaniu. Mister Mime nie był obecny w kuchni, gdyż zamiatał podłogę w salonie.
- Pomóc ci skończyć to sprzątanie, skarbie? - zwróciłam się czule do smętnie myjącego garnki Asha.
- Miło by mi było, kochanie - jęknął mój ukochany.
Pomogłam mu więc zmyć mąkę i cukier z podłogi. Pomógł nam przy tym Totodile, delikatnie polewając podłogę lekkim strumyczkiem wody. Poszło nam to więc szybko. Potem zwróciłam się do Pikachu i Bulbasaura:
- A teraz wy doprowadźcie się do porządku, bo inaczej Totodile i was będzie musiał umyć.


W tym momencie do kuchni weszli Delia, Max, Dawn, Clemont oraz Bonnie. Wszyscy byli bardzo uśmiechnięci. Za nimi zaś weszli Dedenne i Piplup, piszcząc przy tym wesoło.
- A co tu tak czysto? - zachichotała panna Seroni.
- Wiosenne porządki - mruknął jej starszy brat.
Widocznie nie był on zbyt zachwycony tym wszystkim, co go rano spotkało. Z całą pewnością drażniło go to, iż wyszło na jaw, że wcale sam nie przygotował dla mnie owych pysznych naleśników.
- Wiosenne porządki? Zimą? - zapytała zdumiona Dawn, chichocząc przy tym wesoło.
- Ashowi chyba pomyliły się miesiące - dodała Bonnie.
Chichot dziewczyn tylko jeszcze bardziej zdenerwował Asha, dlatego rzucił na blat kuchenny ręcznik, którym przed chwilą wycierał naczynia i spojrzał groźnie w stronę siostry.
- Ash, może i nam zrobiłbyś śniadanie? - rzekł pan Meyer, wchodząc do kuchni już ubrany.
- Ja chętnie coś zjem - powiedziała jego córeczka.
Delia Ketchum nic nie mówiła, tylko z uwagą przyglądała się w trójce bohaterów tego porannego zamieszania, wciąż jeszcze lekko umorusanych mąką. Westchnęła lekko, wzięła ściereczkę i wytarła ich delikatnie z mąki.
- A może by tak „dzień dobry”? - mruknął Ash nieco niezadowolonym tonem - Wszyscy dzisiaj mają do mnie jakieś wymagania. Nie mam stu rąk, żeby zdążyć z waszymi zamówieniami!
- Synku, spokojnie... Bez obaw - powiedziała moja przyszła teściowa - Zrobię twoim przyjaciołom nie gorsze naleśniki niż te, które zrobiłam rano dla Sereny.
- Hurra!!! Naleśniki!!! - wykrzyczeli Max i  Bonnie.
Delia uśmiechnęła się do nich promiennie, po czym wzięła z lodówki jajka i mleko, a z szafki sięgnęła mąkę i cukier. Następnie zwróciła się do mnie:
- Sereno, masz może ochotę na dokładkę?
Mimo, że kocham naleśniki, musiałam grzecznie odmówić.
- Nie, dziękuję... Naprawdę objadłam się już, a zresztą zaraz musimy iść do restauracji.
Delia uderzyła się delikatnie dłonią w czoło.
- Ano właśnie, zapomniałabym! Dzisiaj i jutro macie wolne. Pojutrze w sumie także, ale tylko do popołudnia.
- A to dlaczego? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Malujemy szatnię na nowy kolor i szykujemy restaurację na zabawę walentynkową. Przygotowania potrwają tak ze dwa dni. Przez ten czas nie będziecie mi potrzebni. Co innego w same Walentynki. Wtedy ktoś będzie musiał zabawić gości. Ale jeśli chodzi o same przygotowania, to już sama sobie z nimi poradzę z całą resztą mego personelu.
- Możemy pani pomóc w tych przygotowaniach - powiedział Clemont.
- Właśnie! - dodała Bonnie.
- Spokojnie, kochani - uśmiechnęła się do nich Delia - Niektórzy z was na pewno mają już plany, które chcą zrealizować. Lepiej więc spędźcie te dwa dni tak, aby na Dzień Zakochanych mieć wszystko przygotowane. A ja mam przecież dość pracowników, żeby sobie poradzić z malowaniem i całą resztą.
- Ale co będzie przez te dwa dni z gośćmi? - spytał Max - Czy starczy czasu oraz personelu, aby wszystkich obsłużyć?
- To rzeczywiście może być problem - zauważył Steven Meyer.
Pani Ketchum uśmiechnęła się do nas przyjaźnie i powiedziała:
- Nie bójcie się. Na pewno będzie dobrze.
- Ale jak? - zapytał Ash.
- No cóż... Moi kochani... Restauracji oczywiście nie zamknę na te dwa dni, ale będziemy przyjmować gości tylko z wcześniejszą rezerwacją, innych już nie. Wybaczcie, że zapomniałam wam o tym powiedzieć. Ale za to macie czas dla siebie.
- W takim razie postaramy się odpowiednio spożytkować ten czas, jaki nam dano - rzekła siostra mojego chłopaka.
Zauważyłam, że kątem oka spogląda ona na Clemonta. Widać było, że tych dwoje coraz bardziej miało się ku sobie.
- Skoro tak, to ja pójdę zaraz po śniadaniu do profesora Oaka. Nasz wspólny wynalazek niedługo będzie ukończony - wtrącił młody wynalazca głosem pełnym zapału.
Na dźwięk tych słów Dawn wyraźnie posmutniała.
- Ciekawe, kiedy ten wasz wynalazek wybuchnie - powiedziałam po cichu do siebie i uśmiechnęłam się.
Ash chyba usłyszał moje słowa, ponieważ delikatnie zachichotał, po czym dodał:
- Sereno, może wyjdziemy na spacer? - zaproponował.
- Z tobą zawsze, Ash - odrzekłam.
- Pika-pika! - dołożył Pikachu.
Ash schował Bulbasaura oraz Totodile’a do ich pokeballi, zaś Pikachu wskoczył radośnie na jego ramię. Jego obecność wcale nie przeszkadzała nam podczas spaceru. Zresztą za bardzo już przywykłam do tego uroczego stworka, aby go prosić, żeby nam nie przeszkadzał i gdzieś sobie poszedł.
- Ubierzcie się tylko stosownie do pogody - powiedziała Delia zanim wyszliśmy.
- Spokojnie, mamo! Masz moje słowo, że tak zrobimy - rzekł Ash.
- To dobrze... A propos... Wiecie, że Cyganie przyjechali do miasta?
Spojrzeliśmy zdumieni na mamę mojego chłopaka.
- Cyganie? - spytaliśmy.
- Tak. Steven... To znaczy pan Meyer widział ich wczoraj wieczorem. Rozbili oni sobie tabor niedaleko naszego domu.
- Gdzie konkretnie?
- Tam gdzieś na błoniach. Pomyślałam, że może was to zainteresować.
Ash uśmiechnął się delikatnie.
- Owszem, to interesująca wiadomość. Dzięki, mamo.
Zaraz po tej rozmowie oboje zaczęliśmy się szykować na wycieczkę po mieście. Ponieważ pogoda była ciepła jak na zimę, to postanowiliśmy założyć lżejsze kurtki i czapki. Gdy założyliśmy już wszystko, podeszłam do Sherlocka Asha i pocałowałam go czule w usta, mówiąc przy tym:
- To za moje dzisiejsze śniadanie, skarbie.

***


Wyszliśmy z domu zadowoleni. Szybko zauważyliśmy cygański tabor, który rzeczywiście znajdował się niedaleko domu pani Ketchum. Jednak niespecjalnie nas ten widok zainteresował, ponieważ chcieliśmy oboje iść na spacer po mieście, co też oczywiście zrobiliśmy.
Chwilę po wyjściu z domu, szliśmy sobie radośnie alejami Alabastii, a ja czułam, że tego dnia nikt i nic nie może mi popsuć. Szybko miałam się przekonać, jak bardzo jestem w błędzie, gdy usłyszałam jakieś wołanie:
- Hej, Ash! Hej, kochanie! Poczekaj!
Obróciliśmy się szybko za siebie i ku naszemu wielkiemu przerażeniu, zobaczyliśmy biegnącą w naszą stronę Macy ubraną w fioletowy płaszcz zimowy sięgający jej aż po same kostki.
- No nie! Tylko jej nam do szczęścia brakowało - mruknęłam.
- Pika-pika-chu! - jęknął Pikachu.
Nie mieliśmy wcale ochoty rozmawiać z tą nawiedzoną wariatką, a już zwłaszcza dzisiaj, gdy oboje spędzaliśmy razem czas we dwoje.
Spojrzałam na słynnego detektywa z Alabastii. On zaś tylko kiwnął głową. Zrozumiałam ten znak, więc uśmiechnęliśmy się do siebie i daliśmy drapaka.
Pikachu zeskoczył szybko z ramienia swego trenera i stanął w bojowej pozycji w stronę nadbiegającej Macy, z policzków zaczęły mu się iskrzyć małe błyskawice.
- Pikachu, nie warto. Naprawdę to beznadziejny przypadek - uspokoił go jego trener.
Pokemon jęknął w swoim języku i ruszył za nami ulicami miasta.
Na całe szczęście fioletowy płaszcz Macy mocno ograniczał jej ruchy, więc z łatwością zdołaliśmy przed nią uciec i usiedliśmy zdyszani na ławce przy naszej ulubionej  kawiarni „Pod Różą”.
- Mam już serdecznie dość tej wariatki w kucykach! Jeszcze jeden taki numer, a przysięgam, że osobiście poszczuję ją Fennekinem i Panchamem! - powiedziałam gniewnie.
Ash uśmiechnął się tylko, słysząc moje słowa.
- Też już mam jej dosyć. Więc jak ją zmasakrujesz, to z przyjemnością pomogę ci zatrzeć ślady twojej zbrodni - zaśmiał się mój luby.
Nagle mała fioletowa małpka wskoczyła memu chłopakowi na głowę i zabrała mu czapkę. Był to Aipom. Miał na główce zawiązaną chustę oraz złoty kolczyk w uchu. Pikachu zapiszczał gniewnie na jego widok, a z jego policzków posypały się lekkie iskry. Nie doszło jednak do walki pomiędzy Pokemonami, gdyż chwilkę po tym rozległ się jakiś głos:
- Aipom, na miłość boską! Zostaw tę czapkę! Tyle razy ci mówiłam, żebyś nie ruszała cudzych nakryć głowy! No i co ja z tobą mam?! Przestań natychmiast!
Krzycząca na Pokemona dziewczyna najwidoczniej była Cyganką z taboru, który to widzieliśmy idąc do centrum miasta. Strój trenerki owego małego złodziejaszka był typowo cygańskim kostiumem: długa, fioletowa spódnica, zielona koszula oraz czerwona chusta na głowie. Jej uszy zdobiły duże, złote kolczyki, natomiast piękne, długie i czarne włosy dziewczyny powiewały dziewczynie delikatnie na wietrze.
Pokemon w końcu wysłuchał próśb swej właścicielki i oddał Ashowi jego czapkę. Młoda Cyganka zaś powiedziała:
- Naprawdę, bardzo was przepraszam za moją Aipom. Niestety, ona uwielbia wygłupy.
- Nic takiego się nie stało, choć chyba już kiedyś widziałem tę Aipom. - powiedział Sherlock Ash.
Nieznajoma przyjrzała się uważnie mojemu chłopakowi i spytała:
- Zaraz... Czy my się przypadkiem nie znamy?
- Też mi się tak wydaje - rzekł mój luby.
- Coś tak latem 2004 roku...
- Dokładnie... Esmeralda?
- Ash!
Cyganka pisnęła wesoło, po czym doskoczyła do Asha i ucałowała go czule w oba policzki, ja zaś poczułam, jak się coś we mnie gotuje.
- No proszę! Kopę lat! Co ty tu robisz w moim rodzinnym mieście? - spytał mój chłopak, rumieniąc się przy tym od buziaków.
- Pochodzisz stąd, Ash?! Nie wiedziałam, że spotkam w tym mieście znajome twarze.
Poczułam się troszkę pominięta w tej rozmowie, wiec odchrząknęłam dość głośno. Cyganka zwróciła wówczas na mnie uwagę i zapytała:
- Ty pewnie jesteś dziewczyną Asha, mam rację?
- Owszem... Serena Evans. Miło mi cię poznać, Esmeraldo. Ash dużo mi o tobie opowiadał. Mówił mi, jak cię poznał i jak razem rozwiązaliście zagadkę muzeum w Marmorii.
- Tak, to była dopiero przygoda. Szkoda jednak, że od tego czasu nie miałam okazji zobaczyć Asha.
- Niedawno byliśmy w Marmorii, ale to była taka niezbyt przyjemna sytuacja i nie mieliśmy czasu na wizyty - rzekł mój luby.
- Rozumiem. A więc to jest twoja dziewczyna? - spytała Esmeralda.
- Tak... Ta sama, którą mi przepowiedziałaś.
Cyganka zachichotała wesoło.
- Domyśliłam się, że to twoja ukochana. Pasujecie do siebie i to wręcz idealnie. Ale bardzo was przepraszam, chyba zepsułam wam randkę. Może w ramach przeprosin dacie się zaprosić na małe słodkości?
W tej jednak chwili poczułam, że polubiłam te całą Esmeraldę, choć ta jej wyraźna słabość do mojego ukochanego bynajmniej nie sprawiała mi przyjemności.
Jako, że Ash uwielbia słodycze, od razu zgodziliśmy się na propozycję naszej nowej znajomej. Cyganka uraczyła więc nas ptysiami z bitą śmietaną i gorącą czekoladą.
Miałam wtedy okazję, aby spytać ją o coś, co mnie bardzo ciekawiło:
- Esmeraldo... Ash opowiadał mi kiedyś, jak mu wróżyłaś z ręki i kart. Wszystko, co mu wtedy przepowiedziałaś, sprawdziło się i to co do joty.
Fundatorka naszego deseru zaśmiała się delikatnie.
-  Mówiłam mu przecież, że Cyganka nigdy nie kłamie, choć nie mówi też nigdy żadnych nazwisk.


- Moja droga... Powiedz mi, proszę, czy przybyłaś tu może z taborem, który widzieliśmy niedaleko mojego domu? - spytał Ash.
Esmeralda spojrzała na niego uważnie, po czym powiedziała:
- Mój dziadek wyjechał niedawno do pewnego uzdrowiska, a ja jakoś nie chciałam siedzieć sama w domu, więc przyłączyłam się do najbliższego taboru i tak sobie z nimi wędruję już od kilku dni.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że twój dziadek wydobrzeje - rzekł Ash - Bardzo go polubiłem. Dobry z niego człowiek.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
- Nie znam drugiego takiego, nie licząc ciebie - odparła Esmeralda, po czym spojrzała na mnie - A ty, moja droga, wierzysz we wróżby?
Popatrzyłam jej w oczy, po czym odpowiedziałam:
- Wychowano mnie na katoliczkę, więc nie powinnam w nie wierzyć, ale prawdę mówiąc, to jestem niepraktykującą, choć wierzącą osobą, zatem tak... Wierzę we wróżby. Poza tym ostatnimi czasy wydarzyły się w moim życiu takie rzeczy, że nawet gdybym nie chciała, to musiałabym uwierzyć w zjawiska paranormalne.
Esmeralda pokiwała prędko głową, powoli jedząc swój deser.
- Rozumiem, katoliczka. Trochę mnie to dziwi, bo masz wisiorek Yang na szyi.
- Jak ci przed chwilą powiedziałam, nie praktykuję swojej religii już od bardzo dawna - zauważyłam - A do kościoła chodzę tylko z okazji świąt. Zresztą ostatnio ciągnie mnie jakoś do religii mojego chłopaka.
- Poważnie? A ty jakiej jesteś religii, Ash? - spytała Cyganka, patrząc uważnie na swego przyjaciela.
- Protestanckiej, a konkretniej ewangelicko-augsburskiej - odparł Ash.
- Rozumiem, a zatem luteranin... Niezbyt mnie to pociesza, bo oni też byli cięci na czarownice i magię.
- Ty przecież nie jesteś czarownicą - zaśmiał się mój chłopak.
- Ale wierzy w magię - zauważyłam.
- Wy też w nią wierzycie - zachichotała lekko Esmeralda, spoglądając na mnie - I wiesz co? Jeśli chcesz, żebym i tobie powróżyła, moja ty piękna miodowłosa, to przyjdź jutro do mnie, do taboru.
- Dziękuję, na pewno skorzystam z twego zaproszenia. A czy możemy przyjść w większym gronie?
- Oczywiście, bardzo chętnie poznam waszych przyjaciół. Pojutrze są Walentynki, więc może kupicie z tej okazji jakiś suwenir - zaproponowała.
Szkoda że nie wzięłaś ze sobą gazetki handlowej, pomyślałam sobie dowcipnym tonem.
Skończyliśmy nasz deser i pożegnaliśmy młodą Cygankę, która razem z Aipom wróciła do swoich.
Szliśmy oboje przez Centrum, gdzie dopiero teraz zauważyliśmy, że w prawie we wszystkich sklepach wiszą ozdoby walentynkowe. Od malutkich kupidynków po ogromne serca. Spojrzałam na mojego ukochanego, który był bardzo zamyślony. Gdy go lekko szturchnęłam, to zaraz się uśmiechnął.
- O czym tak myślisz, panie myślicielu? - zapytałam.
- O tym, że mam już w głowie prezent dla ciebie na Walentynki, ale nie zdradzę ci, co to będzie, Różowa Panienko - powiedział Ash.
- To i ja zrobię ci niespodziankę, panie detektywie - zaśmiałam się.
Pikachu spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Nie patrz tak na mnie! I tak ci tego nie powiem, bo zaraz wygadasz się Ashowi, ty mały spryciarzu - uprzedziłam elektryczną mysz.
Stworek zapiszczał przepraszającym tonem. Nagle odwrócił główkę i zapiszczał ponownie. Zauważył bowiem Melody idącą w naszą stronę.
- No, proszę. A kogo ja tu widzę? Nasza zakochana para - powiedziała na dzień dobry dziewczyna wesołym tonem.
- Witaj, Melody. Co ty tu robisz? - zapytał ją Mistrz Ligi Kalos.
- Korzystam z wolnych dni w pracy, chodzę po sklepach i oglądam wystawy na Walentynki.
- To może pospacerujesz z nami? - zaproponowałam jej.
- Bardzo chętnie. Te wszystkie dekoracje już mnie trochę nudzą, serio. Przecież nie każdy w mieście ma z kim spędzić Walentynki - skwitowała cierpko dziewczyna z Shamouti.

***



W drodze do domu, Ash koniecznie chciał wstąpić do swojego ojca chrzestnego. Poszliśmy więc w stronę laboratorium profesora Oaka.
Drzwi otworzył nam Tracey. Na rękach miał Pokemona. Był to Eevee i wyglądał on całkiem znajomo. Chłopak, widząc moje zdumione spojrzenie z tego powodu, szybko przystąpił do wyjaśnień:
- Tak, Sereno. Dobrze myślisz. To jest ten Eevee, którego znalazłyście kiedyś razem z Misty. Obecnie, jak widzisz, znajduje się on tymczasowo pod moją opieką, ma już nawet swój pokeball.
Melody pogłaskała delikatnie Pokemona, który zapiszczał lekko, gdy to zrobiła.
- Jest całkiem słodziutki - powiedziała.
Ash chwilę później zniknął na pół godziny, żeby porozmawiać sobie z profesorem Oakiem. Opowiedziałam Melody i Tracey’emu o zaproszeniu od Esmeraldy. Melody spytała wówczas chłopaka:
- Pójdziesz z nami?
- Pójdę, jeśli i ty pójdziesz.
- W takim razie pójdziemy tam oboje - zaśmiała się brązowowłosa.
Wam także chyba amorki już latają nad głowami, pomyślałam sobie. Widać walentynkowy nastrój im również się udzielił. W sumie każde z nich było singlem, więc czemu nie mieliby spróbować być razem?
Chwilę później wrócił Ash razem z Pikachu.
- Gdzie byłeś tyle czasu? - zapytałam.
- Musiałem spotkać się z moimi Pokemonami, a potem zadzwonić w jedno takie miejsce, ale nie zdradzę, w jakie. To niespodzianka. Przy okazji powiedziałem Clemontowi o naszym spotkaniu z Esmeraldą. Mówił mi, że chętnie pójdzie z nami posłuchać wróżb. To co? Idziemy?
Zaraz potem wyszliśmy z laboratorium i skierowaliśmy się w stronę domu. Melody nie towarzyszyła nam, gdyż została z Traceym, aby razem z nim opiekować się z Eevee. Najwyraźniej mały Pokemon podbił z miejsca jej serce.

***


Dawn siedziała smutna na fotelu, w ramionach ściskała zaś mocno swojego Piplupa. Widać bardzo brakowało jej obecności naszego drogiego wynalazcy. Wcale się jej nie dziwiłam, bo ja pewnie też bym była smutna, gdyby Ash wyciął mi taki numer. Jednak Clemont kocha technologię, więc rozumiałam po części jego zachowanie. Chciałam też jakoś poprawić jej humor, dlatego poprosiłam swoją przyszłą szwagierkę o pomoc w robieniu prezentu walentynkowego dla Asha. Umówiłyśmy się na wieczór 13 lutego, gdy wszyscy pójdą już spać.
Parę godzin później wrócił Clemont. Dawn dalej była na niego bardzo obrażona i nie odzywała się do młodego Meyera. Zazdrościła widać Ashowi oraz mnie wspólnie spożytkowanego czasu. Gdy Clemont w końcu zapytał jej, czemu nie odpowiada na jego pytania, ona ryknęła:
- Niech ci twój profesorek na nie odpowie, ty głupku!!!
Krzyknęła to tak głośno, że aż przestraszyła swojego startera.
Bonnie, karmiąca właśnie Dedenne, skomentowała powyższą sytuację przemądrzałym tonem:
- Mój brat może i jest bystry w technologii, ale kobiety są dla niego zagadką.
- Ne-ne-ne! - dodał Dedenne.
- Nie przejmuj się, synu - rzucił wesoło Steven - Nie tylko dla ciebie.
Clemonta wcale to nie pocieszyło i dlatego postanowił, że zejdzie nam wszystkim (a już zwłaszcza dziewczynom) z oczu, co też prawdę mówiąc w jego obecnej sytuacji było najmądrzejszą czynnością, jaką mógł wykonać.

***


Pod koniec dnia mieliśmy w domu niespodziewanego gościa. Była nią May Hameron, która od trzech dni przebywała w Alabastii. Powiedziała, że ma bardzo ważną sprawę dla najsłynniejszego detektywa z regionu Kanto.
- Ash bardzo chętnie ci pomoże, prawda Ash? - powiedziałam, patrząc uważnie na mego chłopaka.
- He he he... Skoro zgodziłaś się za mnie, to nie mam nic do gadania. - zaśmiał się Sherlock Ash - A więc, May... Co cię do nas sprowadza?
May wyjęła z kieszeni kopertę.
- Zapłatę wolę przyjąć po rozwiązaniu sprawy, ale skoro się upierasz, aby płacić z góry... - powiedział detektyw, wyciągając rękę po kopertę.
Panna Hameron zdzieliła go po łapie i otworzyła kopertę, wyjmując z niej kartkę.
- Tu jest list do mnie, a nie pieniądze dla ciebie! - warknęła na swego rozmówcę.
- No co?! Pożartować już nie można?!
May zignorowała jego słowa, po czym powiedziała:
- Siedzę tu już od trzech dni w Centrum Pokemon i wyobraźcie sobie, że od trzech dni przychodzą do mnie jakieś dziwne liściki z wierszami pochwalnymi na mój temat.
- Mogę je zobaczyć?
Panna Hameron zarumieniła się lekko.
- Wolałabym nie... One są moją prywatną sprawą.
- No, dobrze. A co jest na TEJ kartce? - spytał Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
- Znalazłam to dzisiaj na wycieraczce przed drzwiami mojego pokoju w Centrum Pokemon. Gdy go wzięłam do ręki zauważyłam, jak przechodzi sobie korytarzem jakiś Umbreon.
- Umbreon? - spytałam.
- Tak. Znacie może kogoś kto ma takiego Pokemona? Zresztą mniejsza o to. Ważniejsze jest to, byście mi pomogli rozszyfrować ten list.
To powiedziawszy zaczęła czytać zawartość kartki:

Witam piękną panią,

Chciałbym Cię zaprosić w pewne miejsce, lecz czas i miejsce spotkania musisz odgadnąć sama. Oto wskazówka:

Jest w tym mieście miejsce takie.
Przestronne i bardzo duże.
Jedzenie przepyszne i różnorakie
I znajomi pracują tam ludzie.
Jeżeli główkę swą piękną już wysiliłaś,
To miejsce spotkania już znasz.
O czasie spotkania, moja panno
Napiszę za jakiś czas.

Podpisano:
Cichy wielbiciel.

- Macie jakieś pomysły, co powinnam z tym fantem zrobić? - spytała May, kiedy skończyła już czytać.
- Ja mam jeden! - wtrącił Max wesołym tonem.
Panna Hameron spojrzała na niego z ironią.
- O! To ciekawe, braciszku! No więc, słucham? Jaki masz pomysł?
- Powinnaś poprosić o pomoc Asha.
Gdyby wzrok mógł zabijać, to Max byłby już sztywny, May bowiem posłała mu najbardziej jadowite spojrzenie, jakie kiedykolwiek widziałam.
Sam Ash tymczasem zastanawiał się krótką chwilę, po czym stwierdził pewnym głosem:
- Ktoś, kto ma Umbreona zaprasza cię na randkę i to nie byle gdzie, ale gdzieś, gdzie pracują twoi znajomi. Moim zdaniem w Alabastii jest tylko jedno takie miejsce.
- Jakie?
- Zastanowię się jeszcze nad tym. Poza tym jeszcze nie wiemy, czy aby na pewno ten Umbreon należy do twojego wielbiciela. Równie dobrze ów stworek mógł się tam znaleźć całkiem przypadkowo.
- Takie przypadki raczej się zdarzają - powiedział Max.
- Może...
Ash nie był specjalnie przekonany jego słowami.
- Tylko kto zaprasza May? - spytałam.
- Mam już pewne podejrzenia, co do tożsamości tej osoby, jednak wolę zachować je dla siebie, są to bowiem jedynie przypuszczenia.
Następnie spojrzał on na pannę Hameron.
- May... Musisz poczekać na kolejny list, gdzie będzie podana pora tej, że tak powiem... „randki“.
- Moja siostra ma cichego wielbiciela, normalnie nie wierzę. May, ten list jest na pewno do ciebie? Może biedny Pokemon po prostu się pomylił i wybrał złe drz...
Max Hameron nie zdążył dokończyć swej wypowiedzi, ponieważ jego starsza siostra uderzyła go z całej siły pięścią w czubek głowy.
- Zamknij się w końcu, to ważna sprawa! Może to wcale nie wielbiciel, a jakiś wariat?! Albo próba porwania?!
- Nie wydaje mi się, ale tak czy siak sprawdzimy to - rzekł Ash.

***


Po kolacji, którą uszykowali nam Latias i Mister Mime, ja, Ash i nasz wierny Pikachu odprowadziliśmy May do Centrum Pokemon, gdzie przy okazji mój ukochany w stroju Sherlocka Holmesa rozejrzał się dokładnie po miejscu, badając je z pomocą szkła powiększającego.
- A więc to tutaj znajdowałaś te listy? - zapytał detektyw, wskazując palcem na wycieraczkę.
- Dokładnie tak - potwierdziła May - Widzisz tu coś podejrzanego?
- Niespecjalnie. Wycieraczka jak wycieraczka - stwierdził mój chłopak - Być może jednak znajdziemy tu jakiś ślad.
Obejrzał on dokładnie okolice pokoju naszej przyjaciółki, ale niestety niczego nie znalazł.
- Powiedz mi, proszę... Gdzie zniknął ten Umbreon, którego widziałaś w chwili, gdy znalazłaś list? - zapytał po chwili Sherlock Ash.
May rozłożyła bezradnie ręce.
- Właściwie to nie wiem. Zniknął gdzieś w korytarzu. Sądzisz, że to on jest posłańcem mego wielbiciela, jeśli oczywiście możemy go tak nazwać?
- Bardzo możliwe... Tak czy inaczej mam do ciebie prośbę. Gdy znowu zobaczysz w tym Centrum Umbreona, to śledź go i spróbuj odkryć, dokąd on idzie. Być może wskaże ci swego trenera.
Nasza przyjaciółka obiecała zrobić tak, jak jej radzimy, dlatego bardzo zadowoleni pożegnaliśmy się z nią i zeszliśmy na dół, gdzie spotkaliśmy siostrę Joy, która zagadała nas.
- Mam wielką nadzieję, że macie gotowe dla siebie prezenty z okazji Walentynek - powiedziała.
- Owszem, ale zachowamy je w ścisłej tajemnicy - odparłam wesoło.
- No, właśnie! Przecież nikt nie może o tym wiedzieć, przynajmniej nie za wcześnie - dodał Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Proszę, proszę. Konspiracja i to pełną gębą. Jakie to do was podobne - usłyszeliśmy nagle dobrze nam znany głos.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy Gary’ego Oaka w dresie, czapce z goglami i nartami przerzuconymi przez ramię. Widocznie wracał z gór, bo w Alabastii i okolicy śnieg niedawno stopniał i raczej nie miałby gdzie jeździć.
- Witaj, Gary! - zawołał Ash na widok przyjaciela - Dawno już jesteś w Alabastii?
- Jakiś czas. Wpadłem tutaj odwiedzić dziadka. A wy co, zakochane ptaszyny? Dalej macie się ku sobie? - spytał wnuk profesora Oaka.
- Owszem. A co, zazdrościsz? - zaśmiałam się.
- Nie, ale byłem ciekaw, czy nie jesteś może już wolna.
- A bo co? - spytałam zadziornie.
- No, bo gdybyś była, to chętnie nauczyłbym cię jeździć na nartach.
Ash nagle poczerwieniał na twarzy, jak zwykle zresztą, gdy Gary Oak próbował mnie podrywać.
- Lepiej zjeżdżaj, panie narciarzu, bo naprawdę zaczynasz mi działać na nerwy - mruknął.
- Ależ z ciebie nerwus - zachichotał jego przyjaciel - Nie bój się. Ja nie zamierzam uwodzić twojej dziewczyny. Przynajmniej dopóki nią jest. Gdy jednak przestanie nią być... Wtedy chętnie skorzystam z okazji i zaproszę ją na randkę.
Zaśmiałam się i podeszłam powoli do Gary’ego.
- To bardzo miło z twojej strony, ale gdybyś mnie jednak zaprosił na tę randkę, wówczas powiedziałabym ci to, co powiedział raz jeden narciarz do drugiego narciarza na zboczu góry.
- A co takiego mu on powiedział?
Nacisnęłam chłopakowi czapkę na oczy i zawołałam:
- Zjeżdżaj stąd!
Następnie podeszłam do Asha, złapałam go za rękę, po czym oboje wyszliśmy z Centrum Pokemon.
- Dobrze mu powiedziałaś - zaśmiał się wesoło mój chłopak.
- A pewnie, kochanie - mruknęłam nieco oburzonym tonem - Casanova od siedmiu boleści. Myśli sobie, że mnie poderwie na te swoje tanie chwyty. Ale nie ze mną te numery.
- Całe szczęście - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał jego Pokemon.

***


14 luty 2005 roku.
Leżąc na łóżku i próbując zasnąć wracam powoli wspomnieniami do moich pierwszych Walentynek spędzonych razem z Ashem. Wtedy jeszcze nie byliśmy parą, ale zaczęło już między nami nieźle iskrzyć, czego efektem stały się wspominane przeze mnie swego czasu wydarzenia, mające miejsce w maju 2005 roku, kiedy to Ash i ja wyznaliśmy sobie wreszcie to, co do siebie czujemy, choć zdecydowanie pomogły nam w tym czynie również nieprzewidziane okoliczności z niejakim Sharpedo, Pokemonem rekinem na czele. Gdybym jednak miała stwierdzić, kiedy to tak naprawdę zaczęło już między nami iskrzyć, to powiedziałabym, że chyba rok temu w Walentynki.
Wszystko zaczęło się, kiedy przybyliśmy do małego miasteczka Saint Lopez. Ash był już po kolejnej zwycięskiej dla siebie walce z kolejnym Liderem Sali, zaś ja odniosłam wręcz miażdżące zwycięstwo w Pokazach Pokemonów nad moją rzekomą przyjaciółką Shauną. Mówię tu „rzekomą“, ponieważ owa na pozór urocza Mulatka, którą poznałam podczas Letniej Szkoły Pokemonów profesora Sycamore’a (na której byłam razem z Ashem, Clemontem i Bonnie), okazała się być zwykłą jędzą. Sława uderzyła jej do głowy do tego stopnia, iż podle okazywała mi współczucie, kiedy podczas pierwszych Pokazów, w których to obie występowałyśmy, przegrałam i to z kretesem, a później bez najmniejszych skrupułów skorzystała ona z okazji i wygrała je, chełpiąc się przy tym swoim zwycięstwem na prawo i lewo. Podczas kolejnych Pokazów też ze mną występowała, lecz muszę przyznać, że coraz trudniej było mi w niej poznać tę uroczą dziewczynę, z którą się kiedyś zaprzyjaźniłam. Shauna zaczęła zadzierać nosa oraz dowodzić, jaka to ona jest wspaniała, a jej Pokemony jakie piękne, podobnie jak i ona sama. No cóż... W końcu braliśmy udział w Pokazach mody dla trenerów oraz ich Pokemonów, jednak chwalenie się tym przy każdej nadarzającej się ku temu okazji uważałam i uważam nadal za (delikatnie mówiąc) dość niesmaczne. Mogłabym oczywiście łatwo zapomnieć o takich sprawach gdyby nie to, że Shauna dopuściła się w końcu czegoś, przez co raczej już na zawsze straciła moją przyjaźń.
Podczas jednych Pokazów w eliminacjach zdobyłam o wiele więcej punktów. Shauna nie mogła się z tym pogodzić i choć robiła słodkie minki, to Ash powiedział mi, iż na moim miejscu miałby się na baczności, gdyż ta dziewczyna jego zdaniem coś knuje. Wyśmiałam go wtedy i powiedziałam mu, że Shauna jest moją przyjaciółką i na pewno by czegoś takiego nie zrobiła, a on jest po prostu przewrażliwiony. Szybko jednak zrozumiałam, jak bardzo myliłam się w swojej ocenie zarówno Asha, jak i Shauny. Przed kolejnymi Pokazami mój kochany Fennekin zjadł swoje ulubione danie, po którym zasnął i nie mogłam go za nic w świecie dobudzić. Wobec tego musiałam zmienić nieco swoje plany, zaś do Pokazów wystawiłam Eevee, którego złapałam jakiś czas temu. Niestety, za tę niespodziewaną zmianę Pokemona jurorzy odjęli mi kilka punktów, wskutek czego nie wygrałam, a Shauna zajęła pierwsze miejsce, ja zaś drugie. Poczułam wtedy, że narasta we mnie jakaś niesamowita wściekłość, która wzrosła tym bardziej, iż nieco później odkryłam w Centrum Pokemon, że mój Fennekin zasnął, ponieważ ktoś mu dodał do jego karmy środków nasennych. Nie miałam wątpliwości, czyja to sprawka. Poszłam więc poważnie pogadać z Shauną.


- Jak mogłaś mi coś takiego zrobić? - spytałam.
- Nie wiem, o co ci chodzi, kochana - odpowiedziała Shauna, podle się do mnie uśmiechając.
- Dobrze wiesz, o czym mówię, jędzo! - zawołałam - Podałaś mojemu Fennekinowi środki nasenne, żeby nie mógł on wystąpić razem ze mną w pokazach!
Shauna zachichotała podle.
- Kochana Sereno... To są niczym nie poparte insynuacje. Nie masz na nie żadnych dowodów. Prywatnie jednak mogę ci powiedzieć, że powinnaś być mi wdzięczna za to, że postanowiłam użyć jedynie środków nasennych. Wcześniej chciałam użyć strychniny, ale uznałam to za zbyt brutalne.
Spojrzałam na dziewczynę, która do niedawna jeszcze mieniła się być moją przyjaciółką. Ash miał jednak rację, sława zmienia ludzi, a rywalizacja o nią potrafi zniszczyć każdą przyjaźń.
- Dlaczego, Shauna? Jak mogłaś to zrobić? - zapytałam.
- Przykro mi, Sereno, ale to niestety jest show-biznes. W tym świecie tylko wygrana ma jakieś znaczenie.
- A przyjaźń?
- Z przyjaźni do ciebie nie otrułam twojego ślicznego Pokemona, a tylko go uśpiłam.
- I mam ci być za to wdzięczna?
- Owszem. Powinnaś być.
Zacisnęłam ze złości dłoń w pięść, mając wielką ochotę prędko zrobić z niej użytek. Powstrzymałam się jednak i powiedziałam:
- Powiem o tym jurorom. Zostaniesz zdyskwalifikowana.
- A idź sobie do nich, jeżeli tak bardzo chcesz. Ciekawe tylko, czy ci uwierzą? Śmiem wątpić. Nie masz na potwierdzenie swoich słów żadnych dowodów. Tylko podejrzenia, a to za mało.
Jej słowa zabolały mnie. Zrozpaczona wybiegłam z garderoby Shauny, po czym wpadłam na Asha, któremu rzuciłam się wręcz bezmyślnie na szyję i zaczęłam płakać w jego ramię.
- Co się stało, Sereno? - zapytał mnie chłopak.
- Miałeś rację, Ash... Miałeś rację co do Shauny! - wołałam z rozpaczy - Ona mnie zdradziła! Mnie i naszą przyjaźń! Uśpiła Fennekina, żebym nie mogła go użyć do pokazów Pokemonów.
- Co?! Gdzie ona jest?! Już ja jej pokażę!
- Daj spokój, Ash. To bez sensu. Nic jej nie udowodnimy. Ale jeszcze się na niej odegram. Zobaczysz! Zapłaci mi za to, wiedźma jedna! Zapłaci!
Rzeczywiście, zapłaciła mi, gdyż podczas następnych Pokazów, które miały miejsce przed Walentynkami pokazałam prawdziwą klasę razem z moimi Pokemonami, których tym razem pilnowałam cały czas, żeby nic nie zdołała im podać. W przygotowaniach do występu pomagali mi Ash oraz Clemont i Bonnie, choć największa jest tutaj zasługa Asha. Dzięki wsparciu od niego moje stworki nie spotkało już nic złego, a ja wygrałam konkurs w sposób jak najbardziej uczciwy, zachowując przy tym godność osobistą. Zmiażdżyłam Shaunę, zniszczyłam ją i odebrałam jej to wszystko, co ona tak uwielbiała, czyli miłość publiczności. Byłam z tego bardzo zadowolona. Wreszcie ta zdrajczyni dostała nauczkę.
Ponieważ osiągnęłam sukces, to Walentynki miałam zamiar spędzić w bardzo miłej atmosferze, choć daleko do niej było w naszej drużyny, gdyż Ash nie podzielał mojego entuzjazmu w sprawie wygranej z Shauną. Jego zdaniem za bardzo się tym wszystkim popisywałam, co drażniło go. Miałam wielką nadzieję, że mimo wszystko zmieni on swoje nastawienie do całej tej sytuacji.
Te wydarzenia miały jednak miejsce nieco wcześniej niż to, o czym chcę mówić. Wracając zaś do Walentynek 2005 roku, to poszliśmy razem z Ashem, Clemontem oraz Bonnie przez ulice miasteczka, oglądając dookoła wystawy sklepów, które były przyozdobione różnymi pięknymi stroikami oraz wzorkami walentynkowymi.
- Tu jest po prostu przepięknie! - zawołałam radośnie, składając ze sobą dłonie.
- Widać, że całe miasto szykuje się do obchodów Dnia Zakochanych - powiedziała Bonnie.
- De-ne-ne! - pisnął jej Dedenne.
- Szkoda, że żadne z nas nie jest zakochane - rzekł Clemont.
Posmutniałam, kiedy to powiedział. W rzeczywistości nie wiedział, jak bardzo się mylił, ponieważ w naszej drużynie znajdował się ktoś, kto był już zakochany od ośmiu lat, niestety prawdopodobnie bez najmniejszej nawet wzajemności ze strony obiektu swoich westchnień.
- Mów za siebie. Ja i Pikachu jesteśmy już zakochani w tym pysznym cieście! - zawołał Ash, przykładając swój nos do szyby wystawowej jakieś cukierni.
- Pika-pika-chu! - dodał jego Pokemon.
Zaśmiałam się delikatnie na ten widok.
- Jeśli chcecie, to możemy sobie kupić to ciasto i się nim sprawiedliwie podzielić - powiedziałam.
- Mam jakby co mój świetnie działający precyzyjno-równo-cięciomierz - rzekł Clemont.
- Jasne... Działający precyzyjnie tylko od czasu do czasu - mruknęła złośliwie Bonnie, która zawsze była sceptycznie nastawiona do wynalazków swego starszego brata.
W tej samej chwili Ash oraz Pikachu złapali się lekko za brzuchy, w których delikatnie im zaburczało.
- W sumie to pomysł Sereny jest idealny i nie mam nic przeciwko temu - powiedział mój przyszły chłopak.
- Pika-pika-chu - dodał, rumieniąc się, jego Pokemon.
Uśmiechnęłam się radośnie do chłopaka, po czym weszłam do sklepu i kupiłam ciasto, o którym on mówił. Następnie usiedliśmy sobie radośnie przy stoliku stojącym niedaleko tego sklepu, a Clemont swym wynalazkiem pokroił ciasto, po czym zaczęliśmy jeść. Musiałam przyznać, że mój drogi Ash ma naprawdę dobry gust, ponieważ to, co zamówił, było niesamowicie smaczne, po prostu niebo w gębie.
Kiedy już zjedliśmy ciasto Bonnie bardzo chciała pójść zobaczyć coś w jakimś sklepie. Mnie i Asha specjalnie tam nie ciągnęło, a Clemont nie mógł puścić siostry samej, więc postanowił iść tam z nią, zaś ja zostałam sam na sam z trenerem Pikachu. Oczywiście Pokemon też tam był, jednak jego obecność aż tak bardzo nam nie przeszkadzała.


C.D.N.



2 komentarze:

  1. No no no... zaczyna się ciekawie. Walentynkowa historia, ciekawy motyw, zwłaszcza, iż za miesiąc właśnie Walentynki. :)
    Zaczynamy od bardzo romantycznego gestu Asha skierowanego w stronę Sereny, mianowicie śniadania do łóżka w postaci naleśników z syropem klonowym, które Ash rzekomo przygotował jedynie z drobną pomocą mamy (a tak naprawdę sam poprosił ją o pomoc). Ten cudowny posiłek jest okraszony przepiękną piosenką Andrzeja Piasecznego - "Śniadanie do łóżka", swoją drogą ładnie wpleciona piosenka, która tak na marginesie jest jedną z moich ulubionych. :) I tak przy okazji, to właśnie jest takim moim małym marzeniem dostać śniadanie do łóżka, gdy tak jak Serena leżę jeszcze w łóżeczku w stroju biblijnej Ewy. :)
    Ale do rzeczy. Po śniadaniu i sprzątaniu Ash i przyjaciele dowiadują się, że mają dwa dni wolnego przed Walentynkami, więc postanawiają je wykorzystać najlepiej jak umieją. Serena wraz ze swoim ukochanym wybierają się więc na spacer do taboru cygańskiego, o którym powiedziała im Delia. Po drodze napotykają niestety na Macy, na szczęście udaje im się ją zgubić. Jednak coś mi się wydaje, że nie na długo...
    Na osłodę spotykają starą znajomą, Esmeraldę, która zaprasza ich do kawiarni, a po krótkiej rozmowie zachęca ich do przyjścia następnego dnia do taboru po wróżbę. Nasza para ochoczo na to przystaje i po chwili odchodzą.
    Postanawiają odwiedzić profesora Oaka i po drodze napotykają Melody, którą postanawiają tam zabrać. W laboratorium profesora jest też Tracey, któremu Melody wyraźnie się podoba. Byłoby fajnie, gdyby ta dwójka była razem. :) Po krótkim pobycie w laboratorium nasza parka wraca do domu, zostawiając Melody z Traceyem.
    Zastają tam płaczącą Dawn, którą wyraźnie boli to, że Clemont dużo czasu spędza z profesorem, a mało z nią. Po krótkim namyśle blondyn postanawia się ulotnić z oczu wszystkich dziewczyn, a zwłaszcza Dawn.
    Pod wieczór przyjaciół odwiedza May, która ma do Asha sprawę. Od kilku dni dostaje listy od tajemniczego wielbiciela. Mimo iż listy nie są zbyt groźne, to jednak May wyraźnie jest zaniepokojona. Ash postanawia to sprawdzić i po kolacji wybiera się wraz z May i Sereną do pokoju przyjaciółki w Centrum Pokemon. Dowiaduje się przy okazji, że listy prawdopodobnie dostarcza Umbreon. Niby wystarczy się dowiedzieć, kto jest jego trenerem i będą mieli wielbiciela... ciekawe w sumie kto nim jest?
    Na koniec pobytu w Centrum Pokemon Asha i Serenę czeka niemiłe spotkanie z Garym Oakiem, który znowu bezskutecznie próbuje poderwać Serenę i delikatnie sugeruje Ashowi, że jakby ona nie była jego dziewczyną, to chętnie by się nią "zaopiekował". Na szczęście Serenie udaje się spławić natrętnego podrywacza i chłopak znika tak szybko jak się pojawia. :)
    Na sam koniec mamy wspomnienie poprzednich walentynek jakie Serena spędziła z Ashem, jednak jeszcze parą nie będąc. Przy okazji dziewczyna wspomina swoją rzekomą przyjaciółkę Shaunę, która rywalizowała z nią w pokazach Pokemonów. Nawet posunęła się do tego, że uśpiła Fennekina, przez co Serena musiała użyć w pokazach innego stworka i sędziowie odjęli jej za to sporo punktów, dzięki czemu Shauna wygrała. Serena była wściekła, ponieważ dopiero ta sytuacja otworzyła jej oczy na to, jaka naprawdę jest Shauna. Na szczęście udało jej się odgryźć w kolejnych pokazach, które wygrała i to miażdżąco.
    A wracając do tamtych walentynek... Serena, Ash, Clemont i Bonnie spędzili je razem zajadając pyszne ciasto pokrojone przez wynalazek Clemonta precyzyjno-równo-cięciomierz. :)
    Z tego co widzę to mała rozgrzewka przed właściwą akcją, która zapewne rozkręci się już w kolejnej części. Nie mogę się doczekać. Ta część zaś bardzo ale to bardzo przypadła mi do gustu. :)
    Ogólna ocena: 100000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Pikachu, takie widoki na codzień ... xDDDDD

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...