Powrót na Letni Obóz Pokemonów cz. I
- Mógłbyś nam łaskawie powiedzieć, Clemont, po co kazałeś nam się tu zebrać? - zapytała Dawn z ironią w głosie.
- Właśnie, braciszku! Strasznie jestem tego ciekawa! - dodała Bonnie.
Obie dziewczyny stały obok mnie i Asha w laboratorium profesora Oaka, patrząc uważnie na Clemonta, który to wraz z Maxem, Traceym oraz słynnym uczonym uśmiechali się do nas tajemniczo.
- Zebrałem was tu, ponieważ chciałbym przedstawić wam wszystkim moje najnowsze dzieło, które być może już wkrótce zrewolucjonizuje świat nauki! - zawołał młody Meyer głosem niezwykle doniosłym.
- Czyli znowu chodzi o jakiś twój wynalazek? - zapytałam z ironią.
Clemont popatrzył na mnie lekko oburzony, po czym powiedział:
- To nie jest jakiś tam wynalazek, Sereno! To jest niesamowity oraz bardzo praktyczny...
- Co to takiego? - przerwała mu Dawn.
- Poczekaj chwilę, a się dowiesz - rzekł Max dowcipnym tonem.
- Właśnie! Cierpliwość jest cnotą - dodał Tracey.
- Zależy dla kogo - mruknęła moja przyjaciółka.
Clemont uśmiechnął się do niej lekko, po czym podszedł do pewnego niezbyt dużego przedmiotu przykrytego białą płachtą, którą to następnie zerwał jednym szybkim ruchem.
- Przedstawiam wam super nowoczesny gramofon mp3! - zawołał.
Wszyscy popatrzyliśmy na ów sprzęt, który wyglądał nam jak typowy gramofon z drobnymi tylko zmianami.
- Musisz zdecydowanie popracować nad nazwą - mruknęła Bonnie.
- Ekstra! Nauka jest niesamowita! - zawołał podnieconym głosem Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu, siedzący mu na ramieniu.
Popatrzyłam na nich z delikatnym politowaniem. Jak zwykle obaj byli zachwyceni tym, co produkował ich przyjaciel, nawet jeśli nie wyglądało to zbyt imponująco.
- No dobrze, a wolno wiedzieć, do czego to służy? - zapytałam.
Clemont uśmiechnął się radośnie i rzekł:
- Już tłumaczę, moja droga. Widzisz... Ten wynalazek zbudowałem po to, abyśmy sobie mogli puszczać więcej piosenek niż tylko te, które są na płytach.
- A mógłbyś rozwinąć tę myśl? - spytała Dawn.
- Już mówię, moja droga. Jak wiadomo, na płytach gramofonowych bądź CD jest tylko po kilka tudzież kilkanaście utworów. Przesłuchasz je, po czym trzeba zaraz zmienić płytę.
- To normalna rzecz - powiedziałam.
- I dlatego też postanowiłem to zmienić - mówił dalej nasz przyjaciel - Chciałem zaprowadzić w tej sprawie poważną zmianę na lepsze i oto, co wymyśliłem. Na ten oto gramofon możesz nagrać utwory w formacie mp3 i potem możesz je sobie puszczać w zależności od swojego nastroju. Tutaj wejdzie nawet z milion utworów.
Po tych słowach poczułam się zaintrygowana, podobnie jak i reszta z nas. To wszystko zaczynało brzmieć ciekawie.
- Cóż... To bardzo interesujące - powiedziałam - A więc na pamięć tego gramofonu może wejść nawet milion utworów w formacie mp3?
- Nie inaczej. Wystarczy tylko je wgrać, a potem je sobie puszczać - wyjaśnił nasz wynalazca.
- No to chyba rzeczywiście nauka jest niesamowita, jak powiada mój kochany braciszek - zaśmiała się Dawn.
- Właśnie, nie inaczej - rzekł Ash wesołym tonem - A więc niech twój chłopak pokaże, co potrafi.
- Już to robię - odparł Clemont.
Następnie nasz wynalazca przeszedł od słów do czynów, a zaczął od radosnego włączenia gramofonu. Pochylił się nad nim i zaczął coś klikać. Chwilę później z urządzenia wypłynął mały hologram ukazujący pełną listę utworów, które były nagrane w pamięci urządzenia. Wybrał jeden z nich, po czym go włączył, naciskając palcem na ów tytuł. Chwilę później wesoła muzyka zaczęła się wydobywać z wynalazku.
- I co wy na to? - zapytał młody Meyer.
- To działa! - zawołałam.
- Czy ktoś miał wątpliwości? - zaśmiał się do mnie Max.
- No właśnie... Czy ktoś je miał? - zapytał Tracey.
- Ja to mam złe przeczucia - powiedziała Bonnie.
- Ja również - odparłam złośliwie - Stawiam pięć dolarów, że to cacko wybuchnie za kilka minut.
- Przyjmuję zakład - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał jego Pokemon.
Ja i mój chłopak ścisnęliśmy sobie ręce, po czym Dawn przecięła nasz zakład otwartą dłonią. Następnie spojrzeliśmy razem na wynalazek naszego przyjaciela.
- OHO! Mam naprawdę złe przeczucie - mruknęła panna Meyer.
Nie dziwiłam się jej, ponieważ w tej samej chwili z gramofonu zaczął lecieć dym, a sam przedmiot zaczął syczeć i buczeć.
- Ej, co tu się dzieje? - zapytałam.
- Eee... Clemont... To chyba nie tak miało być - powiedział Max nieco przerażonym tonem.
- Zdecydowanie nie powinno tak być - rzekł wynalazca.
Profesor Oak zachichotał wesoło, choć ta sytuacja nie była dla nas ani trochę zabawna.
- Może lepiej się odsuń, Tracey - powiedział uczony, odciągając za kołnierz swego asystenta.
Dla pewności ja, Ash, Dawn oraz Bonnie również odsunęliśmy się na bezpieczną odległość.
- Hej! Proszę cię, no! Nie rób mi tego! Nie teraz! - zawołał Clemont bardzo załamanym głosem.
Chwilę później nastąpiło to, co nastąpić musiało, a dokładniej mówiąc to wynalazek naszego przyjaciela wybuchł, a Lider Sali Lumiose stał przed nami cały pokryty sadzą.
- No i tradycji stało się zadość - mruknęła złośliwie Bonnie.
Jej starszy brat padł na kolana, po czym załamanym wzrokiem spojrzał na szczątki swego wynalazku i płacząc zawołał:
- Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?!
- Przykro mi, Clemont... Ale co robić? - powiedziałam.
Na swój sposób było mi go żal. Ostatecznie przecież tak bardzo się starał, aby zaprezentować nam swoje dzieło i co? Znowu niewypał. Mimo wszystko jednak poczułam lekką satysfakcję, gdy wyszło na moje, dlatego spojrzałam na Asha i wyciągnęłam w jego stronę rękę.
- Nadeszła pora zapłaty, kochanie - powiedziałam.
Mój luby z załamanym wzrokiem wyjął z kieszeni portfel, wydobył z niego pięć dolarów i podał mi je do ręki. Następnie zawołał gniewnie:
- Hej, Clemont! Mógłbyś lepiej pracować nad tymi swoimi genialnymi dziełami! Przez ciebie przegrałem już dwadzieścia pięć dolarów!
- I to jeszcze na zakładach broniących twój honor - dodała złośliwie Bonnie.
- Weź nie zachowuj się jak skąpiec - powiedziałam do Asha - Przecież wiesz, że Clemont daje z siebie wszystko. Nie jego wina, że za pierwszym razem nie każdy wynalazek działa jak powinien.
- No właśnie! Poza tym nie bądź skąpiradłem. Jesteś dość bogaty, aby sobie pozwolić na stratę paru dolarów - dodała z lekkim wyrzutem w głosie Dawn.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
To była prawda, bo przecież Ash miał już sporo pieniędzy na koncie dzięki zarobkom detektywa oraz temu diamentowi, który kiedyś dostał od pana Zamku Bitew w regionie Kalos. Z całą więc pewnością strata pięciu dolców nie robiła mu wielkiej różnicy.
- Może macie rację. Nie ma co być chciwym - rzekł Ash.
- Dokładnie tak - zgodził się z nim profesor Oak, po czym podszedł do Clemonta - A może teraz, przyjacielu, przedstawimy naszym przyjaciołom prawdziwy powód, dla którego ich tutaj wezwaliśmy?
Wynalazca powoli podniósł się z podłogi i otrzepał swój niebieski kombinezon od kurzu, po czym rzekł:
- Słusznie, panie profesorze. Lepiej przejść do konkretów.
- Zaraz? To znaczy, że to, co nam przed chwilą pokazałeś nie było prawdziwym powodem, dla którego nas tu wezwałaś? - zapytała zdumiona Dawn.
- Nie... Prawdziwy powód poznacie dopiero teraz - rzekł z wielkim uśmiechem na twarzy nasz przyjaciel.
Ja i moje przyjaciółki jęknęłyśmy załamane.
- Ech... Właśnie zmarnowaliśmy bezpowrotnie około dziesięć minut naszego życia - powiedziała Dawn.
- To typowe dla mojego brata - dodała złośliwie Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał dowcipnie Dedenne, siedzący właśnie swojej trenerce na głowie.
- Nauka zdecydowanie jest czasochłonna - zauważyłam.
- Bardzo dobrze, że mówisz o czasie, albowiem to, co chcę wam teraz przedstawić, dotyczy właśnie tego jakże ważnego zagadnienia, moja droga! - powiedział Clemont, bynajmniej nie zrażony naszymi słowami.
- W jaki sposób dotyczy to czasu? - zapytał zdumiony Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Już mówię... - rzekł młody Meyer głosem pełnym zapału - Na pewno doskonale pamiętacie, jak parę dni temu mieliśmy tutaj wizytę kilku ludzi z przyszłości.
- Trudno tego nie pamiętać - powiedziałam.
- Otóż moje przyszłe ja zostawiło mnie i profesorowi Oakowi pewne bardzo notatki na temat wynalazku, nad którym głowimy się od miesięcy.
- Dotychczas ponosiliśmy jedynie porażki, ale teraz możemy już sobie pogratulować, gdyż odnieśliśmy sukces - dodał Max naukowym tonem.
- W czym odnieśliście sukces? - zapytała Dawn.
- Właśnie! W czym? - spytała Bonnie.
- De-ne-ne! - pisnął Dedenne.
Profesor Oak uśmiechnął się do nas przyjaźnie.
- Chodzi o wehikuł czasu, moi kochani - powiedział.
Ja, Ash, Dawn i Bonnie poczułyśmy, że nas normalnie zamurowało.
- Wehikuł czasu?! - zawołaliśmy jednocześnie.
- Właśnie! - rzekł Clemont.
- Ale przecież już raz budowałeś wehikuł czasu. O ile się nie mylę, to robiłeś to razem z panem profesorem oraz Traceym - zauważyłam.
- To prawda - powiedział asystent pana Oaka - Niestety, wynalazek ów nie zdał egzaminu... Jakby to ująć, nie przetrwał on próby czasu.
- Powiedz wprost... Wyleciał w powietrze - mruknęła Bonnie.
Tracey i Clemont zarumienili się, a pierwszy z nich rzekł:
- Ty mówisz „wyleciał w powietrze“, a ja „nie przetrwał próby czasu“. Dwie nazwy, jeden fakt, ale jedna nazwa jest wredna, a druga taktowna.
- To wszystko jest jednak bez znaczenia, bowiem teraz to już się nie powtórzy - mówił dalej Clemont - Razem z panem profesorem i Traceym długo pracowaliśmy nad nowym wehikułem czasu.
- A więc to dlatego ciągle wymykałeś się przez ostatnie miesiące do pana profesora? - zapytała Dawn.
- Dokładnie tak, moja droga - odparł z uśmiechem jej chłopak - Żeby zbudować nowy i sprawnie działający wehikuł czasu.
- A ja im w tym pomagałem - wyskoczył z tekstem Max - Tak często, jak to było możliwe.
- Tak, to prawda, Max nam pomagał - rzekł Tracey - Jego uwagi oraz spostrzeżenia niekiedy bardzo nam pomogły.
- Ja jednak nie rozumiem, po co pracować nad wehikułem czasu - zauważyłam.
- No właśnie! Podróże w czasie są przecież bardzo niebezpieczne - dodała panna Seroni.
- Nauka, moja droga, zawsze wiązała się z ryzykiem - rzekł na to jej chłopak - Gdyby jednak wszyscy uczeni z takiego powodu rezygnowali ze swych badań, to nigdy nie powstałby prąd czy gaz.
- Ani nigdy by też nie powstały bomby atomowe - mruknęła Dawn.
Clemont zarumienił się lekko.
- Tak, to niestety prawda. Drugą stroną medalu jest to, że przez naukę powstała również broń masowego rażenia, jednak gdyby nie ona, to byśmy nie posunęli się naprzód i żyli dalej w jaskiniach, a obiad byśmy musieli codziennie łapać za pomocą maczug.
- Mnie bym tam to nie przeszkadzało - mruknęła Bonnie.
- Jasne, że nie... Bo kobiety wtedy nie polowały, tylko siedziały sobie w jaskiniach i czekały, aż mężczyźni przyniosą do domu coś nadającego się do zjedzenia - odparł na to złośliwie Max.
- Dokładnie tak. Kobiety siedziały sobie wtedy w jaskiniach i nic nie robiły przez cały dzień, tylko niańczyły dzieci i ewentualnie tam upiekły na wolnym ogniu coś z tego, co upolował mężczyzna - dodał Tracey.
Dawn spojrzała na niego z ironią.
- A twoim zdaniem niańczenie dzieci oraz gotowanie mężowi to jest byczenie się?
- Nie, ale na pewno jest o wiele mniej niebezpieczne niż chodzenie z maczugą na mamuty - odparł Sketchit nieco złośliwym tonem.
- Ach tak?! I na pewno mniej niebezpieczne niż but rzucony zaraz w twoją przemądrzałą buźkę! - zawołała panna Seroni, próbując zdjąć z nogi jeden ze swoich różowych kozaczków.
- Przestańcie natychmiast! - krzyknął profesor Oak.
Dawn zrobiła minę niewiniątka, po czym opuściła nogę na ziemię, w ten sposób rezygnując ze swoich zamiarów.
- Te sprzeczki do niczego nie prowadzą! - mówił dalej słynny uczony - Powinniśmy się skupić na tym, co najważniejsze, czyli na tym, po co tu właściwie przybyliśmy.
- No właśnie, przyjaciele. Więc najlepiej na tym właśnie się skupmy - powiedział Max przemądrzałym tonem.
- A więc, czy wolno nam wiedzieć, co robiliście przez te ostatnie kilka miesięcy? - zapytała Bonnie.
- Prawdę mówiąc próbowaliśmy zbudować wehikuł czasu, ale jak już wcześniej mówiłem, wszelkie próby podjęte w tym kierunku zakończyły się niepowodzeniem - mówił dalej Clemont - Musieliśmy więc zmienić nieco taktykę naszego działania.
- Co masz na myśli? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Przede wszystkim powinniście wiedzieć, że przedtem próbowaliśmy zbudować wehikuł, za pomocą którego będziemy mogli przenosić w czasie kilku ludzi naraz - powiedział Tracey.
- Niestety, to nic nie dało i musieliśmy z tego zrezygnować - rzekł profesor Oak - Zamiast tego podjęliśmy inną próbę działania.
- Mianowicie? - zapytał mój chłopak.
- Mianowicie skonstruowaliśmy ten przenośnik dla Latias, za pomocą którego ona mogła przenosić się z miejsca na miejsce - powiedział Clemont - To właśnie uświadomiło nam, że możemy coś podobnego zrobić również z wehikułem czasu. Osobny przenośnik przypominający zegarek na rękę. Nie rzucający się w oczy, a przy okazji poręczny, więc dzięki temu również bardzo praktyczny.
- Ale niestety, nasze działania spełzły na niczym - przyłączył się do tej opowieści profesor Oak - Wciąż ponosiliśmy porażki i nie wiedzieliśmy, gdzie popełniamy błąd.
- Na całe szczęście teraz, dzięki Clemontowi z przyszłości, który nam zostawił niezbędne notatki, udało się nam stworzyć takie oto przenośniki - dokończył Max.
Następnie młody Meyer wyjął coś z kieszeni swojego kombinezonu i pokazał to nam.
- Nacieszcie tym swoje oczy, przyjaciele - powiedział wynalazca - To, co właśnie widzicie, to przenośniki w czasie.
Popatrzyliśmy uważnie na owe cuda. Wyglądały one niczym zwykłe zegarki, jednak dokładnie tak samo wyglądały te cacka, które miał Clemont z przyszłości, więc wnioskowałam, że to musi być działać jak należy.
- Niezłe. Naprawdę niezłe - powiedziała Dawn.
- I to rzeczywiście działa? - spytałam.
- Mowa - mruknął Max.
Clemont uśmiechnął się wesoło.
- Sprawdzaliśmy już z profesorem Oakiem i rzeczywiście wszystko działa jak należy.
- A jak to sprawdziliśmy? - zapytał Ash.
- W bardzo prosty sposób - odparł Clemont - Założyłem to sobie na rękę i przeniosłem się w czasie do przodu o minutę. Udało się bezbłędnie.
- Dokładnie tak. Mogę więc poświadczyć, że mój przedmówca mówi prawdę - rzekł profesor Oak.
- Czyli to wreszcie wynalazek, który działa! - zachichotała radośnie Bonnie - Tak trzymać, braciszku!
- Przypominam, że nie tylko ten jego wynalazek działa jak należy - zauważył Max.
- Tak czy siak to będzie zdecydowanie moje najlepsze dzieło - mówił dalej Clemont - Ale muszę także przyznać uczciwie, że bez pomocy pana profesora, Tracey’ego oraz Maxa by mi się nie udało.
- Ech, weź już nie bądź taki skromny, chłopie - powiedział dowcipnie młody Hameron.
- No dobrze... Ale dlaczego te przenośniki są tylko dwa? - zapytałam zaintrygowana.
- Właśnie. Sama jestem tego ciekawa - dodała Dawn.
Clemont zarumienił się lekko zawstydzony i powiedział:
- Jak na razie nie udało się nam stworzyć ich więcej, ale spokojnie. To tylko kwestia czasu, aż tego dokonamy.
- Rozumiem - pokiwała głową jego dziewczyna - Domyślam się też, że zebrałeś nas tu wszystkich po to, aby nas zapytać, czy któreś z nas nie chce tego czegoś wypróbować?
- Skąd to wiesz? - zapytał zdumiony jej chłopak.
- Powiedzmy, że udzieliła mi się nieco cudowna sztuka dedukcji tak często stosowana przez mojego kochanego brata - powiedziała ironicznie panna Seroni.
- Normalnie genialna rodzinka - zaśmiał się Tracey.
- Istotnie - powiedział Max.
- Tak, masz rację. Właśnie na to liczyłem - powiedział Clemont - Bo ostatecznie wypróbowaliśmy na różne sposoby ten wynalazek, ale bardzo chcieliśmy was zapytać, czy może któreś z was nie chce poznać, na co stać to cudo?
- Jasne... I zaryzykować przy okazji tym, że możemy więcej nie wrócić do naszych czasów - powiedziała Bonnie.
- Racja... To trochę ryzykowne - zauważyła Dawn - Przy okazji dobrze mi w moich czasach i jakoś... Sama nie wiem, czy chciałabym zobaczyć swoją przyszłość.
- To nie koniecznie musi być przyszłość - powiedział profesor Oak - Równie dobrze możecie zajrzeć do przeszłości.
- Jakoś nie jestem przekonana, co do tego przenośnika - rzekła panna Seroni - Sorki, Clemont, ale sam rozumiesz... Wolę nie ryzykować.
- A ja bym spróbowała - stwierdziłam na głos.
Wszyscy spojrzeli na mnie zdumieni.
- Naprawdę tego chcesz? - zapytała moja najlepsza przyjaciółka.
- To przecież może być ryzykowne - dodała Bonnie.
Uśmiechnęłam się do nich.
- Możliwe, ale bardzo chciałabym znowu zobaczyć pewne wydarzenie z przeszłości, więc taki właśnie wynalazek by mi w tym niezwykle pomógł, moi kochani.
- A co konkretnie chciałabyś zobaczyć? - zapytał profesor Oak.
- Lato roku 1996, a przede wszystkim Letni Obóz Pokemonów przez pana prowadzony.
- Czekaj! To przecież wtedy się poznaliśmy! - zauważył Ash.
Popatrzyłam na niego uśmiechnięta.
- Wiem o tym, mój najdroższy. Właśnie dlatego chciałabym znowu to zobaczyć, chociaż na chwilę. Idziesz ze mną, Ash?
- Skoro ty wyruszasz, to ja też - powiedział mój luby.
- Wobec tego postanowione - zawołał radośnie profesor Oak - Weźcie więc te przenośniki, wciśnijcie odpowiednią datę oraz czas i po sprawie.
- Ale jak to dokładniej działa? - zapytałam.
- Clemont wam wszystko objaśni.
Oboje z Ashem założyliśmy sobie na ręce przenośniki w czasie, a nasz przyjaciel dokładnie oraz szczegółowo nam wszystko opowiedział.
- Proszę. Widzicie? Tutaj macie mały ekranik - mówił - A tu są guziki, które wciskacie. Ten niebieski służy do ustalania daty. Ten zielony zaś do godziny, a ten czerwony do uruchomienia przenoszenia.
- A ten fioletowy? - zapytał Ash.
- Do włączenia trybu godziny aktualnej do miejsca, w którym jesteście - rzekł jego przyjaciel.
- Ekstra! Nauka jest naprawdę niesamowita! - zawołał bardzo radośnie detektyw z Alabastii.
Clemont napuszył się z dumy i radości.
- Dziękuję, że tak mówisz. Ja zaś zawsze będę powtarzał, że dzięki nauce przyszłość mamy dziś.
- No dobra, chwalipięto - zaśmiał się Tracey - Nie zapominajcie przy okazji o tym, że musicie być w miejscu, do którego chcecie trafić podczas przenoszenia się w czasie.
- Aha... Czyli, że jeżeli chcemy trafić na Letni Obóz Pokemonów, to musimy iść do miejsca, gdzie on był? - zapytałam.
- Dokładnie tak.
Na szczęście Ash pamiętał, jakie to miejsce i nie znajdowało się ono daleko od Alabastii, dlatego też nie było żadnego problemu w tym, aby tam dotrzeć.
- Tylko pamiętajcie o tym, że jesteście podobni do swoich młodszych o dziewięć lat wersji - powiedział profesor Samuel Oak - Powinniście więc się ucharakteryzować zanim wyruszycie w podróż.
- Spokojnie, proszę pana. Tak właśnie zrobimy - powiedział radośnie Ash.
- I oczywiście nie zapominajcie też o ostrożności. W miarę możliwości nie angażujcie się w nic, co będzie się działo w przeszłości - powiedział ostrzegawczym tonem Clemont - Nawet przecież mała zmiana w przeszłych wydarzeniach może zaszkodzić waszej przyszłości. Dawn ma rację mówiąc o niebezpieczeństwach podróży w czasie, a to największe z nich.
- Właśnie. Dlatego ja chwilowo się jeszcze wstrzymam - dodała Dawn - Może w przyszłości, kiedy Ash i Serena wrócą ze swojej podróży i okaże się, że niczego tam nie pozmieniali w czasoprzestrzeni, to wtedy i ja... Ale najpierw wolę się upewnić, że takie coś jest w ogóle możliwe.
- Rozsądne podejście. Ostatnia podróż w czasie, jaką odbyłem, o mały włosy nie zakończyła się śmiercią mojej mamy, a także wymazaniem mnie z czasoprzestrzeni - powiedział ponuro Ash, jednak bardzo szybko zdołał odzyskać dobry humor - Ale przecież bez ryzyka nie ma dobrej zabawy, a poza tym poprzednia podróż w czasie wiele nas nauczyła i na pewno więcej nie powtórzymy tych samych błędów.
- Jestem tego pewna - powiedziałam z pewnością w głosie - Dlatego nie czekajmy i ruszajmy w drogę!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- A właśnie... Czy Pikachu może lecieć z nami? - zapytałam.
- Owszem, ale w chwili przenoszenia się musi mieć z tobą fizyczny kontakt - powiedział uczony.
- Super! Słyszysz, mój przyjacielu?! Wyruszamy po nową przygodę. Cieszysz się?! - zawołał wesoło Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął ponownie Pikachu, machając radośnie łapką.
***
Po otrzymaniu ostatnich instrukcji od profesora Oaka oraz Clemonta poszliśmy do domu Asha, gdzie zajrzeliśmy do naszego małego arsenału, jak dowcipnie czasami nazywaliśmy swoją garderobę.
- Tutaj na pewno znajdziemy coś, co pomoże nam udawać nieco inne osoby - powiedział mój chłopak.
- Na pewno znajdziemy - poparłam go.
Zaczęliśmy przeglądać rzeczy, jakie mieliśmy i nagle w ręce wpadła mi urocza czapka z daszkiem. Była czerwono-biała z zielonym znakiem przypominającym zygzak.
- A więc to jest ta słynna czapka, w której podróżowałeś po Kanto, Wyspach Oranżowych oraz Johto? - zapytałam.
Ash popatrzył na mnie zaintrygowany tym, co mówię, po czym lekko się uśmiechnął i pokiwał głową.
- Dokładnie tak. To jest ta sama czapka - powiedział - I jeśli wszystko dobrze pójdzie, to w przyszłości otrzyma ją nasz syn, Dave.
- Ash... O ile dobrze wiem, to miałeś kilka czapek z daszkiem. Gdzie są pozostałe? - zapytałam.
Mój luby uśmiechnął się do mnie czule.
- Miałem ich jeszcze kilka. Jedna była czerwono-czarna z zielonymi znakami z przodu. Nosiłem ją podczas mojej podróży po Hoenn i po Strefie Walk. Tę dostałaś ty.
- Pamiętam. Cały czas ją mam i wiesz co?! Myślę sobie, że może mi się ona teraz bardzo przydać.
Poszukałam ją w swoich rzeczach i zadowolona pokazałam ją Ashowi.
- Będzie ona doskonale pasowała do tej wyprawy - powiedziałam - No, ale wybacz, przerwałam ci. Jakie były pozostałe czapki?
- Później miałem czapkę czerwoną z ciemnoniebieskim przodem oraz jasnoniebieskim znakiem. Nosiłem ją podczas podróży po Sinnoh, a potem podarowałem Dawn.
- Rozumiem. A następne?
- Następnie miałem białą z czerwonym daszkiem i zakończeniami. Ta miała z przodu takie niebieskie znaki. Nosiłem ją w czasie mojej podróży po Unovie. Tę podarowałem Clemontowi.
- A on ją teraz nosi. Nawiasem mówiąc ładnie w niej wygląda. Jeszcze jakieś?
- Tylko dwie. Jedna z nich to czerwona z białym znakiem z przodu i zakończeniami w tej samej barwie. Nosiłem ją w Kalos i musiałem potem ją rzucić tym nawiedzonym fankom z Macy na czele. Wtedy na lotnisku.
- Tak, razem z twoim autografem. Tylko to je mogło wtedy zatrzymać - parsknęłam śmiechem, przypominając sobie tamto wydarzenie.
Ash spojrzał na mnie z lekką irytacją.
- To wcale nie było zabawne. W każdym razie nie dla mnie.
- Dobrze, już dobrze... Pośmiać się już nie można? - mruknęłam - Ale kupiłeś sobie taką samą?
- W sumie to mama mi ją kupiła - wyjaśnił mój chłopak - Były dwie w cenie jednej. Właściwie wtedy dziwiło mnie, czemu one są takie same, ale moja mama mówiła, żebym się nie przejmował, bo jeszcze może mi się ta druga przydać. I miała rację, jak zawsze zresztą.
- Ona zwykle ma rację - zaśmiałam się do niego - Tam będzie lato, prawda? Tam, dokąd wyruszamy?
- Owszem. A co?
- Muszę spakować do plecaka kilka rzeczy, które mogą się przydać.
Zapakowałam zatem bikini, trochę bielizny na zmianę, szczoteczkę i pastę do zębów, płyn do kąpieli oraz parę innych drobiazgów.
- Odwróć się, muszę się przebrać - powiedziałam do Asha, kiedy już skończyłam pakowanie.
- Po co? I tak już widziałem tu wszystko, co można zobaczyć - odparł dowcipnie mój chłopak.
- W sumie to racja - zachichotałam.
Przebrałam się więc bez zbędnych rozmów w śliczną, białą sukienkę, a na głowę nałożyłam kapelusz tej samej barwy.
- Czy teraz wyglądam jak turystka z innego regionu? - zapytałam.
- Pika-pika! - zapiszczał zachwycony Pikachu.
- Owszem. Tylko twoje włosy należy nieco zmienić - powiedział Ash.
Uderzyłam się dłonią w czoło z lekką złością.
- Racja! Przecież one są takie same jak wtedy, kiedy byłam mała. Do tego ten sam kolor oczu... Podobieństwo pomiędzy mną, a moim dawnym ja może być aż nazbyt widoczne.
Upięłam więc włosy w kok, upięłam je spinką, po czym nałożyłam na to czarną perukę.
- O! Teraz będę brunetką. I jak wyglądam?
- BOSKO! - zaśmiał się Ash - Teraz kolej na mnie.
Mój chłopak założył czarną koszulkę, niebieskie dżinsy oraz czerwoną kamizelkę i czapkę, jaką nosił na co dzień. Na głowę nałożył rudą perukę, dzięki czemu trudno było już w nim rozpoznać Asha Ketchuma. Potem się spakował, zarzucił plecak na plecy i powiedział:
- Jestem gotowy. Możemy iść.
Pikachu wskoczył mu na ramię, piszcząc przy tym wesoło. Następnie ja oraz mój luby wzięliśmy się za ręce i poszliśmy w kierunku lasu.
- Letni Obóz Pokemonów był niedaleko Alabastii. Z tego więc miejsca łatwo dotrzemy do miejsca, w którym on się znajdował - powiedział Ash.
- Obyś się nie mylił. Nie zamierzam tutaj zabłądzić - zauważyłam z lekką ironią.
- Spokojnie, najdroższa. W razie czego zawsze możemy tutaj wrócić - rzekł ze stoickim spokojem w głosie mój chłopak.
- Zakładając, że ten genialny wynalazek Clemonta w ogóle zadziała - mruknęłam z kpiną.
Ash popatrzył na mnie uważnie.
- Proszę cię... Więcej optymizmu, maleńka.
- Więcej realizmu, wielki - odparłam złośliwie.
Mój chłopak pocałował mnie w usta.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Następnie oboje spojrzeliśmy na nasze przenośniki, które wskazywały nam datę 4 marca 2006 roku oraz godzinę 16:25.
- Doskonale. A teraz wpiszemy datę... No właśnie, jaką? - zapytałam.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Niech pomyślę... Może by tak... 2 lipca 1996 roku?
- Może być. A wtedy już obóz się zaczął?
- No jasne. Trwał on cały lipiec.
- OK. To wpiszmy tę datę. A jaką godzinę?
- Eee... Powiedzmy... 12:00 w południe.
- Zgoda.
Wpisaliśmy wyżej wspomniane dane do naszych przenośników, po czym zadowoleni wcisnęliśmy czerwony guzik. Chwilę później poczułam coś bardzo dziwnego, jakby nagle oblał mnie strumień ciepłej wody, lecz nadal byłam sucha. Moje ciało stało się wtedy dziwnie lekkie. Spojrzałam na swoje dłonie - były przeźroczyste. Spojrzałam więc na resztę swojego ciała. Ono również tak wyglądało. Cała ta dość niezwykła sytuacja trwała jednak tylko chwilę, ponieważ po tak około minucie znowu poczułam się normalnie. Spojrzałam na swoje ciało. Nie było już ono przeźroczyste, a do wyglądało całkiem zwyczajnie.
- Czy to już? - zapytałam Ash - Już jesteśmy na miejscu?
- Wygląda na to, że tak - powiedział mój chłopak.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło jego Pikachu.
- Czy aby na pewno? - zapytałam, rozglądając się dookoła - Bo wiesz, kochany... Las jak las. Wygląda normalnie.
- Owszem, ale nie ma śniegu - zauważył Ash - A jeżeli tego sama nie dostrzegłaś, to pragnę zauważyć, że wyruszyliśmy zimą, a teraz mamy lato.
- Rzeczywiście. Nie zwróciłam na to uwagi. Wybacz, nie myśl o mnie, że jestem jakąś ignorantką czy coś. Po prostu jestem tym wszystkim zbyt przejęta. To dopiero moja druga podróż w czasie.
- W sumie racja... Masz prawo być lekko zszokowana.
- Dziękuję ci za uznanie tego prawa.
Nagle usłyszeliśmy jakiś dziwny płacz. Brzmiał on tak, jakby płakała jakaś mała dziewczynka.
- Słyszałeś? - zapytałam mego chłopaka.
- Jasne, że słyszałem - odparł Ash - Ciekawe, kto to jest?
- Ja się chyba domyślam. Chodź, zobaczymy to.
Poszliśmy razem w kierunku, z którego dobiegał nas płacz. Wówczas zauważyliśmy małego Pokemona. Biegł on przed siebie, minął nas z lekkim piskiem, po czym zniknął w głębi lasu.
- Hej! To był Poliwag! - zauważył mój chłopak.
- Poliwag? - zapytałam - To mi coś przypomina.
Poszliśmy dalej i dostrzegliśmy jakąś małą dziewczynkę, która głośno płakała. Miała ona na sobie różową sukienkę, butki tej samej barwy oraz słomkowy kapelusz.
- Hej! Ta mała... To przecież ja! - powiedziałam do Asha.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Mój luby położył mi palec na ustach.
- Spokojnie, maleńka. Spokojnie. Nie wychodźmy z ukrycia.
- Racja. Inaczej zepsujemy tę jakże doniosłą chwilę - zachichotałam.
Oboje schowaliśmy się za drzewem, po czym zaczęliśmy obserwować całe to wydarzenie. Zauważyliśmy, jak z krzaków wychodzi mały chłopiec ubrany w niebieskie spodenki oraz żółto-czerwoną koszulkę.
- Poliwag! Jesteś tutaj? - zapytał ów uroczy osobnik.
- To jesteś ty - zauważyłam - Jaki byłeś wtedy uroczy.
- Czyli, że teraz już nie jestem? - spytał Ash.
- Nie no, jesteś... Tylko, że wtedy byłeś bardzo uroczym dzieckiem, a teraz jesteś bardzo uroczym młodzieńcem.
- Aha... Jak tak, to może być.
Zaczęliśmy uważnie obserwować dokładnie to oto piękne wydarzenie, które nas na zawsze złączyło ze sobą.
- Hej! Wszystko w porządku? - zapytał Ash z przeszłości, podchodząc do małej Sereny.
Dziewczynka powoli otworzyła oczy i spojrzała na niego uważnie. Mała wersja mojego ukochanego zaśmiała się wesoło do niej, mówiąc:
- Cześć, jestem Ash! A ty?
Ponieważ chłopiec nie otrzymał odpowiedzi, zapytał:
- Co jest?
- Skaleczyłam się w nogę - zapłakała dziewczynka, patrząc na swoje kolano.
Mały Ash zachichotał do niej i podszedł radośnie w jej kierunku.
- Nie martw się. Mam coś.
Po tych słowach wyjął z kieszeni swoją chusteczkę.
- To ci pomoże.
Następnie owinął on ją wokół kolana dziewczynki.
- Gotowe. A teraz patrz na to.
Chwilę później zaczął wesoło machać rękami i wołać:
- Czary mary, mądra stopa! Poczuj się zdrowa!
Mała Serena zapłakała ponownie.
- To na nic! Nadal bardzo boli! Nie mogę wstać!
Mały Ash zaśmiał się do niej lekko.
- Hej, Różowa Panienko! Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz! Daj rękę!
Następnie wyciągnął on dłoń w kierunku dziewczynki. Ta początkowo nie wiedziała, co ma zrobić, ale w końcu skierowała ona swoją rękę w jego stronę, choć nie odważyła się jej złapać. Mały Ash złapał więc ją za dłoń, po czym przyciągnął maleńką dziewczynkę do siebie. Serena poleciała na niego i wpadła w jego objęcia. Chłopiec przytulił ją czule oraz pogłaskał powoli włosy swojej nowej koleżanki. Ta zaś zdumiona odsunęła się lekko od niego, po czym popatrzyła mu w oczy. Była wyraźnie zdumiona tym wszystkim, czego właśnie doświadczyła.
- Widzisz? Dałaś radę! Wstałaś! - zaśmiał się do niej radośnie mały Ash - Powinniśmy wracać do naszego obozu. Dobrze? Chodźmy.
To mówiąc wziął ją za rączkę i zabrał w kierunku Letniego Obozu Pokemonów.
- Jakie to piękne - powiedziałam.
- Owszem. Bardzo się cieszę, że mogłem to znowu zobaczyć - rzekł mój chłopak.
- Ja również. To co teraz robimy?
- Idziemy za nimi. Tylko ostrożnie, żeby nas nie widzieli.
- Słusznie. Nie chcemy psuć im randki.
- Pika-pika! - zgodził się ze mną Pikachu.
Powoli ruszyliśmy w tym samym kierunku, w którym to szły nasze przeszłe wersje. Byliśmy ostrożni nie chcąc, żeby nas oni zauważyli. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć, jak mała Serena patrzy zachwycona na małego Asha, który bierze ją na plecy i zaczyna nieść, lekko się przy tym śmiejąc.
- Ale byłeś rycerski - zażartowałam sobie.
- Cieszę się, że to doceniasz - odparł mój luby.
Odczekaliśmy chwilę, aż nasze wcześniejsze wersje dotrą do obozu, a następnie poszliśmy w ich ślady. Zadowoleni rozejrzeliśmy się zadowoleni dookoła.
- Tu jest tak samo cudownie, jak wtedy, gdy byliśmy tu pierwszy raz - powiedziałam podnieconym głosem.
- Zgadzam się. Nie mogę zaprzeczyć, bo to piękno jest zdecydowanie niezaprzeczalne - dodał Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał zachwycony Pikachu.
Jego trener uśmiechnął się do mnie i rzekł:
- Normalnie jakbyśmy tu byli wczoraj.
- Co prawda, to prawda - pokiwałam zgodnie głową.
Rozejrzeliśmy się dookoła. Po całym obozie biegały wesoło dzieciaki oraz Pokemony. Atmosfera zaś była tu naprawdę bardzo przyjemna. Widać było, iż wszyscy dobrze się w tym miejscu bawią.
- Co teraz robimy? - zapytałam.
- Myślę, że powinniśmy przywitać profesora Oaka - odparł na to mój chłopak - W końcu on zna nas z naszej poprzedniej wyprawy w czasie.
- Właśnie. Jak długo tu jednak zostaniemy?
- Pewnie kilka godzin, ewentualnie dzień lub dwa, a potem wracamy do domu - stwierdził Ash - Większa pewność, że nie zaangażujemy się w coś, co nie powinniśmy i zaryzykujemy poważną zmianę przyszłości.
Poszliśmy razem poszukać profesora Oaka, nie mogliśmy jednak go nigdzie znaleźć. Zapytaliśmy o niego jakieś dziecko, które to wskazało nam miejsce, w którym uczony obecnie przebywał. Poszliśmy w tym kierunku i szliśmy tak długo, aż w końcu zauważyliśmy cel naszych poszukiwań. Był nim dość wysoki mężczyzna ubrany w szare ubranie oraz biały kitel na nie narzucony. Bez trudu rozpoznaliśmy tego człowieka jako młodszą wersję naszego mentora, choć jego włosy nie były wtedy jeszcze siwe, a brązowe i jedynie lekko przyprószone siwizną.
- Popatrz na profesora - powiedział mój luby - Nawet nie pamiętałem, że wtedy jeszcze nie był całkiem siwy.
Obok niego stały nasze młodsze wersje, które widocznie opowiadały mu o właśnie przeżytej przygodzie.
- Bardzo się cieszę, że ją znalazłeś - rzekł uczony do małego Asha - Naprawdę bardzo mnie to cieszy. Byłem zmartwiony, gdy jej grupa wróciła bez niej.
- Nie mogłem jej tam zostawić, panie profesorze - rzekł chłopiec takim tonem, jakby to było coś oczywistego.
- Rozumiem. To dobrze - uśmiechnął się do niego uczony - Bo inaczej byśmy musieli rozpocząć poszukiwania. Ale na całe szczęście obyło się bez nich.
- On mnie znalazł... I mi pomógł - mówiła moja młodsza wersja - On jest kochany. Bardzo kochany.
- Wiem, Sereno. Znam go od dawna - zaśmiał się profesor Oak - No cóż, Ash... Coś mi mówi, że znalazłeś sobie wielbicielkę.
Chłopiec zachichotał, słysząc te słowa.
- Chodź... Pobawimy się teraz, Różowa Panienko - powiedział, łapiąc dziewczynkę za rączkę.
- Ona ma na imię Serena - poprawił go uczony.
- Dla mnie będzie zawsze Różową Panienką - zaśmiał się mój przyszły chłopak.
Następnie oboje zniknęli.
Dopiero wtedy podeszliśmy do uczonego.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedziałam.
Ten spojrzał na nas uważnie i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Słucham, moi drodzy. Co was do mnie sprowadza?
Ash powoli zdjął z głowy czapkę oraz perukę.
- Poznaje mnie pan?
Samuel Oak był bardzo zdumiony tym, co właśnie zobaczył. Czego jak czego, ale takiego widoku to on się tu nie spodziewał.
- Ash?! - zapytał.
Zdumiony rozejrzał się dookoła, po czym złapał nas oboje za ręce i zabrał nas w ustronne miejsce.
- Co wy tu robicie? Przybyliście z przyszłości, mam rację? - zapytał.
- Nie inaczej - uśmiechnął się do niego wesoło Ash, nakładając sobie ponownie na głowę rudą perukę.
- A ty jesteś Serena z przyszłości, tak? - spytał mnie uczony.
- Dokładnie - zachichotałam, na chwilę zdejmując perukę.
Profesor Oak sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zdumionego. Jednak mimo doznanego szoku dość szybko odzyskał radosny nastrój i rzekł:
- Witajcie, przyjaciele. Dawno się już nie widzieliśmy. Ostatni raz, to chyba w roku 1975.
- Właśnie. Cieszy mnie, że pan to pamięta - powiedział mój chłopak.
- Ale co wy tu w ogóle robicie? Znowu miał miejsce jakiś wypadek? - zapytał profesor.
- Nie, bynajmniej. Chcieliśmy tylko wypróbować zbudowany przez pana wehikuł czasu - odpowiedziałam.
- Wehikuł czasu? To ja zbudowałem coś takiego? - zdziwił się Oak.
- Owszem, a właściwie to przenośniki w czasie - odpowiedział Ash, pokazując wyżej wspomniany przedmiot na swoim nadgarstku.
Profesor obejrzał sobie dokładnie ów przyrząd, po czym powiedział:
- Wygląda jak zwykły zegarek.
- Ale działa naprawdę skutecznie i dzięki temu możemy powrócić do swoich czasów, jednak najpierw chcemy bardzo miło spędzić czas tutaj - powiedział radośnie mój chłopak.
- No i właśnie my w tej sprawie - wtrąciłam się do rozmowy - Bo tego no... Możemy tu spędzić nieco czasu?
- Spokojnie... Nie ma sprawy - rzekł Oak - Powiem, że jesteście moimi gośćmi i spędzicie tu tyle czasu, ile tylko zechcecie.
- Doskonale - zachichotał radośnie Ash.
Następnie w brzuchach jego oraz Pikachu dało się słyszeć dość głośne burczenie.
- He he he... No cóż... A tak przy okazji, to kiedy jest obiad? - zapytał mój chłopak.
- Och, Ash - zaśmiałam się.
Profesor Oak zachichotał radośnie.
- Spokojnie, mój drogi chłopcze. Tak jakoś za kwadrans powinien on być gotowy. Mamy tu wyśmienitego kucharza.
- To dobrze, bo mam bardzo wysublimowane kubki smakowe, że tak powiem - zaśmiał się mój luby.
- Pika-pika! Pika-chu! - dodał Pikachu.
- No i on oczywiście też - dodał wesoło Ash.
***
Po tej rozmowie poszliśmy na stołówkę, gdzie też mieliśmy uraczyć się pysznym posiłkiem. Chociaż w przeciwieństwie do mojego ukochanego łakomstwo nigdy nie było moją cechą, to jednak musiałam przyznać, że na widok tych oto pyszności, jakie nam ofiarowywała miejscowa kuchnia, po prostu ślinka mi ciekła i wiedziałam, iż na pewno zjem sporo z tego, co jest tutaj podawane.
Usiadłam przy jednym stole razem z Ashem i Pikachu. Chwilę później jakiś Kadabra przyszedł do nas, pchając spory wózek z jedzeniem, a potem nałożył nam naszą porcję obiadu na talerze.
- Bardzo dziękujemy - powiedziałam uprzejmym tonem.
Pokemon uśmiechnął się do nas delikatnie, po czym powoli odszedł w kierunku innych uczniów.
- Nawet nie pamiętałem, że on tutaj obsługiwał - rzekł Ash.
- Więc ta podróż coś nam przyniosła... Odświeżenie twojej pamięci - zachichotałam.
- Owszem, nie ma to tamto. A więc... Smacznego, Sereno.
- Pika! - dodał Pikachu.
Zaczęliśmy jeść, a posiłek nam bardzo smakował. Zupa pomidorowa z makaronem była po prostu wspaniała, a to spaghetti na drugie danie było jeszcze lepsze.
- Coś mi mówi, Ash, że Brock, Cilan i Clemont mieliby tutaj niezłą konkurencję - zaśmiałam się, gdy skończyliśmy jeść.
- Owszem... Bardzo możliwe - zachichotał Ash - Chyba musimy iść do kucharza i pogratulować mu dobrego posiłku.
Nagle miało miejsce coś przerażającego. Mianowicie siedzący obok profesora Oaka młody człowiek w białym kitlu głośno krzyknął, następnie upadł na podłogę, wijąc się z bólu. Nasz drogi gospodarz szybko podbiegł do niego, ale niewiele mógł zrobić.
- Lekarza! Szybko lekarza! - krzyknął Oak.
Poderwaliśmy się szybko ze swoich stolików, po czym podbiegliśmy do młodego człowieka, który był już cały siny na twarzy.
- Co mu jest? - zapytałam przerażona.
- Nie mam pojęcia... Nagle, zupełnie niespodziewanie zaczął jęczeć z bólu - odparł przerażonym głosem uczony.
Mężczyzna wciąż wił się po podłodze, patrząc zrozpaczony na ludzi wokół siebie. Potem nagle przestał i jakby nigdy nic otarł powoli dłonią pot z czoła.
- Spokojnie... Nic mi nie jest... To tylko... Tylko...
Następnie upadł na podłogę i znowu zaczął cierpieć jeszcze mocniej niż przedtem. Zanim podbiegł do niego lekarz, młody mężczyzna przestał się poruszać.
- Co mu jest, panie doktorze? - zapytałam.
Lekarz sprawdził mu puls, a następnie podstawił mu lusterko pod usta. Kilka minut później zasmucony spojrzał na nas, mówiąc:
- Nie żyje.
Profesor Oak załamany i przerażony jednocześnie.
- Jasper... Jasper... Nie żyje...
Spojrzał na nas, potem na lekarza, a następnie na dzieci wokół siebie.
- Na Boga... Niech ktoś... Wezwie... Policję...
***
Miejscowi funkcjonariusze policji przyjechali na miejsce najszybciej, jak to tylko możliwe. Dowodziła nimi dwudziestoparoletnia oficer Jenny, która natychmiast zabrała się do roboty.
- Witam wszystkich. Sierżant Jenny z Alabastii. Kto nas wezwał?
- Ja - odparł profesor Oak.
Policjantka popatrzyła na niego uważnie.
- Rozumiem. Gdzie jest denat?
- Tutaj, w stołówce. Nie ruszaliśmy go.
- Bardzo mnie to cieszy.
Ja i mój chłopak spojrzeliśmy na siebie uważnie.
- Sierżant Jenny z Alabastii? - zdziwiłam się - Ash, czy to aby nie jest nasza dobra znajoma?
- Pani porucznik Jenny, zastępczyni kapitana Rockera - odpowiedział mi detektyw z Alabastii - Tak, to na pewno ona. Widzisz ten jej pieprzyk na szyi? O ile wiem żadna inna Jenny w Kanto takiego nie ma.
- Więc to musi być nasza pani porucznik - uśmiechnęłam się.
- Na razie jeszcze pani sierżant - przypomniał mi Ash - Pamiętam, jak skończyłem dziesięć lat i wyruszałem w swoją pierwszą podróż. Wtedy to Jenny nosiła stopień sierżanta, tak jak i teraz. Musiała zatem awansować na porucznika wtedy, gdy ja wędrowałem.
- Rozumiem. Ash, a skąd wy dwoje się w ogóle znacie? Nigdy cię o to nie zapytałam.
- Dzięki mojej mamie. Jenny często u niej jadała obiady.
- Aha! To takie buty.
Podczas, gdy my rozmawialiśmy sobie o naszej wspólnej znajomej, to policjanci zabrali na noszach ciało pomocnika profesora Oaka, po czym spisali zeznania świadków.
- Jak to było? - zapytała Jenny.
- Siedzieliśmy razem, jedliśmy deser, a kucharz przyniósł nam kawę - mówił profesor Oak - Ale niechcący Jasper potrącił nagle swoją filiżankę i jego napój się rozlał, więc cóż... Oddałem mu swój.
- Co było dalej?
- Jasper wypił kawę, a następnie zaczął zwijać się z bólu. Potem nagle jakby mu przeszło, ale tylko na chwilę, bo zaraz znowu zaczęło go boleć i nadeszło nieuchronne. Mianowicie... Biedak umarł.
- A zatem po wypiciu kawy przeniósł się na tamten świat? - spytała Jenny.
- Dokładnie - pokiwał głową profesor.
- Dobrze. Weźmiemy napój do analizy. Zbadamy dokładnie ciało oraz ten napój. Być może to było zabójstwo.
- Zabójstwo?! - jęknął uczony, zasłaniając sobie usta dłonią.
- To jak na razie jest tylko i wyłącznie przypuszczenie - dodała szybko Jenny - Być może się mylimy i wcale nie jest tak, jak mówię.
- Ale może tak być.
- Owszem, panie profesorze. Może być, ale wcale nie musi. Równie dobrze to mógł być atak serca.
- Pani nie bardzo w to wierzy, prawda?
- To, w co ja wierzę, panie profesorze, nie ma tu teraz najmniejszego znaczenia. Tutaj liczą się wyłącznie fakty, a te poznamy dopiero po bardzo dogłębnym zbadaniu całej sprawy. Zaczniemy zaś od sekcji zwłok denata oraz analizy napoju, który wypił.
Następnie policjantka zasalutowała nam i odeszła.
- Ash, proszę cię... - powiedziałam, widząc minę mojego chłopaka.
Wiedziałam, co zamierzał zrobić i jakoś niezbyt mi to odpowiadało. W końcu przybyliśmy tutaj po to, żeby odpocząć, a nie pracować. Poza tym, jeśli Ash wpakuje się w kłopoty, to może zginąć i co wtedy? Wolałam nie myśleć, co mogło wówczas nastąpić. Nie mówiąc już o tym, że sam mówił o tym, aby nie angażować się w żadne sprawy i nie ryzykować tego, iż coś możemy pozmieniać w przeszłości. Teraz zaś aż palił się do tego, aby olać całkowicie swoje własne rady i znowu spróbować swoich sił jako detektyw.
- Mieliśmy się nie mieszać, pamiętasz? - zapytałam.
Mój luby jednak całkowicie zlekceważył moją prośbę, gdyż podbiegł szybko do Jenny i rzekł:
- Przepraszam bardzo.
Policjantka spojrzała uważnie na niego.
- Słucham, młodzieńcze?
- Pani sierżant... Jeżeli będzie pani prowadzić śledztwo, to chciałbym zaoferować swoją pomoc - powiedział mój luby.
- Pika-pika! - dodał jego Pikachu bojowym tonem.
Jenny uśmiechnęła się do niego pobłażliwie. Widać jakoś nie bardzo wierzyła w to, żeby mój chłopak mógł jej pomóc.
- Nie sądzę, aby jakikolwiek nastolatek mógł mi pomóc w tej sprawie, ale jeśli zdobędziesz jakieś dane, to oczywiście będzie mi miło, jeśli mi je przekażesz.
- Z całą pewnością tak właśnie zrobię, proszę pani. Zresztą kilka razy już pomagałem policji w śledztwach, więc wiem, jak mam postępować.
Policjantka parsknęła śmiechem. Chyba nie bardzo mu wierzyła.
- Jasne, chłopcze... Oczywiście, pomagałeś - zaśmiała się i poklepała go z politowaniem po głowie.
Profesor Oak podszedł do nich i położył Ashowi ręce na ramionach.
- Pani sierżant... Ten chłopak naprawdę kilka razy pomógł policji w śledztwach. Co prawda nie tutaj, a w regionie Kalos, ale liczy się przede wszystkim to, że pomagał. Sam raz byłem świadkiem jego działania i nie skłamię, jeżeli powiem, iż tylko dzięki temu chłopcu całe śledztwo zostało poprowadzone tak, jak należy. To właśnie on wpadł na właściwy trop i to dzięki niemu sprawca został schwytany.
- Uuu! Jestem pod wrażeniem.
Jenny patrzyła na Asha i profesora bardzo uważnie. Jej wzrok mówił wyraźnie, że nie bierze słów uczonego na poważnie i jakoś wcale mnie to nie dziwiło. Mimo wszystko Samuel Oak to uczony wielkiego kalibru i na pewno musiał wiedzieć, co mówi. Dlatego też, kiedy powtórzył on swoje słowa o sukcesach Asha jako detektywa i zapewnił, że to wszystko prawda, policjantka zmieniła swoje nastawienie do mojego ukochanego, gdyż już po chwili zapytała grzecznie:
- Jak masz na imię, chłopcze?
- Bob Krupsh - odparł mój luby.
Jęknęłam załamana. Nie mógł on sobie wymyślić lepszego nazwiska?Jeśli Jenny zna dobrze jego matkę, to z pewnością wie, jak ona się nazywa z domu. Połączy więc na pewno osobę rzekomego Boba z panią Ketchum i wtedy możemy mieć małe problemy. Co wtedy jej powiemy? Że jesteśmy z przyszłości? Wtedy zamknie nas w wariatkowie lub też uzna nas za osoby głupie i fantastów, odrzuci zatem naszą pomoc. Chociaż może to ostatnie byłoby najlepsze, bo przecież nie po to tu przybyłam, aby znowu pracować, lecz żeby wypocząć.
Na całe szczęście Jenny albo nie znała panieńskiego nazwiska Delii, albo też po prostu nie zanotowała go w swojej pamięci, bo tylko pokiwała głową i powiedziała:
- Rozumiem. A ty, moja droga? Jak się nazywasz?
- Ja jestem Selena McGregor, jego dziewczyna - odpowiedziałam.
- Aha. Skąd pochodzicie? - spytała mnie policjantka.
- Z miasta Vaniville, w Kalos - odparłam.
- Ręczę pani za to, że to są naprawdę genialni detektywi, choć młodzi wiekiem - odparł uczony.
Pani inspektor popatrzyła na nas uważnie i powiedziała:
- Hmm... No cóż... Skoro ręczy za was profesor Oak, to ja nie mam więcej pytań. Tylko mam wielką prośbę. Żadnej brawury i samowolki. Jeśli będziecie prowadzić śledztwo, to wyłącznie pod moją kuratelą. Rozumiemy się?
- Oczywiście - zaśmiał się Ash, salutując jej wesoło.
Jenny pokiwała głową na znak zgody.
- Doskonale. A więc sprawa załatwiona. Jutro powiadomię was, czego się dowiedziałam. Mam jednak wielką nadzieję, że to był tylko atak serca.
- A jeśli nie? - zapytał detektyw z Alabastii.
- Wtedy to będzie oznaczać, że wśród nas jest morderca - powiedziała pani sierżant.
Jej głos bynajmniej nie był radosny.
***
Ponieważ wszystkie pokoje w Letnim Obozie Pokemonów były zajęte, nie bardzo mieliśmy gdzie spać z Ashem i Pikachu, na całe szczęście jeden z pracowników profesora Oaka miał namiot i udostępnił go nam, więc nasz problem szybko został rozwiązany.
- Wyjaśnij mi jedno, Ash - powiedziałam, gdy już leżeliśmy na swoich posłaniach - Po co ty w ogóle się w to mieszasz?
- Ponieważ nie mogę inaczej, Sereno. Ja po prostu muszę dowiedzieć się, kto zabił Jaspera i dlaczego - odpowiedział mi detektyw z Alabastii.
Spojrzałam na niego z uwagą, podpierając sobie głowę rękę.
- Uważasz, że to było zabójstwo?
- Ja tak nie uważam. Ja jestem tego pewien.
Pomyślałam przez chwilę nim zadałam mu kolejne pytanie.
- To po co było to całe gadanie o ostrożności i nie mieszaniu się do żadnych spraw z przeszłości?
- Sytuacja uległa zmianie. Zabito człowieka i muszę odkryć, kto za to odpowiada i dlaczego.
- Koniecznie musisz?
- Muszę! To silniejsze ode mnie! Praca detektywa weszła mi w nawyk. Sądziłem, że tobie też.
- A ja sądziłam, że zachowasz większą ostrożność, skoro sam mi o niej mówiłeś.
- Zachowam ostrożność prowadząc śledztwo.
- No, ale nie możesz po prostu wrócić ze mną do naszych czasów, a potem dowiedzieć się ze starych gazet, jak potoczyło się całe śledztwo?
- Nie! Wolę sam to odkryć. Dzięki temu mam większą satysfakcję.
- Ech... Ty i to twoje ego - jęknęłam załamana, opadając na poduszki.
Ash spojrzał na mnie nieco groźnym wzrokiem.
- Tutaj nie chodzi o moje ego, najdroższa, tylko o poczucie dobrze wykonanego zadania. Poza tym jaką masz gwarancję, że policja rozwiążę tę sprawę? Co będzie, jeżeli powrócimy do naszych czasów i przeczytasz w starych gazetach, że cała sprawa została umorzona?
Załamana spojrzałam na górę namiotu.
- O tym nie pomyślałam.
- A widzisz! Co wtedy zrobisz? Nie będziesz chciała sama wrócić tutaj i złapać prawdziwego sprawcę?
- Owszem, wtedy to bardzo bym chciała poprowadzić śledztwo w tej sprawie - uśmiechnęłam się, po czym znowu spojrzałam na Asha - Ale co, jeśli się mylisz? Jeśli on naprawdę zmarł na zawał serca?
Mój chłopak westchnął głęboko, po czym powiedział:
- Wtedy masz moje słowo, że dam sobie spokój i wrócimy do naszych czasów.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Uśmiechnęłam się do niego, pocałowałam go w usta i mocno w niego wtuliłam.
- To mi wystarczy... Jednak tak czy inaczej wzięłam ze sobą kostium kąpielowy i zamierzam go wykorzystać.
- I co w związku z tym?
- W związku z tym nie chcę podczas pobytu tutaj wyłącznie chodzić z lupą w dłoni i rozwiązywać zagadkę domniemanego zabójstwa.
- A czego chcesz? - zapytał Ash.
- Chcę się przede wszystkim dobrze bawić - odparłam - Kąpać się w jeziorze, opalać na słoneczku, chodzić po lesie trzymając cię za rękę...
- Uwierz mi, że ja chcę tego samego, co ty. Chcę się dobrze bawić.
- Prawdę mówiąc, mój kochany, mam pewne obawy, że oboje bardzo różnie rozumiemy znaczenie zwrotu „bawić się“.
Ash zachichotał, słysząc moją wypowiedź.
- No trudno... Będziemy musieli się z tym jakoś pogodzić.
- Najwidoczniej - mruknęłam nie wiedząc, czy ma mnie to cieszyć, czy wręcz przeciwnie.
W każdym razie na pewno zapowiadało się pracowite lato.
Następnego dnia poszliśmy na śniadanie, które zjedliśmy ze smakiem, chociaż apetyt Asha był nieco osłabiony faktem, że wczoraj ktoś został tu zamordowany i to na jego wachcie, jak to czasami mój luby zwykł mawiać. Detektyw z Alabastii uważał to za solidny policzek wymierzony w jego honor prywatnego śledczego, jednak tak prawdę mówiąc ten fakt był tutaj najmniej istotny. Najważniejsze dla niego było to, że człowiek umarł, a on nie zdołał go ocalić. Nie musiał mi oczywiście tego wszystkiego mówić. Ja znałam go już na tyle dobrze, aby sama się tego domyślić. Wystarczyło mi tylko jedno spojrzenie.
- Nie mogłeś nic zrobić, Ash - powiedziałam.
Mój luby spojrzał na mnie uważnie.
- Słucham?
- Domyślam się, że dręczy cię ta sprawa z wczoraj.
Chłopak pokiwał smutno głową.
- On umarł na moich oczach, a ja nie zdołałem go uratować.
- Nie miałeś jak - odparłam ze smutkiem w oczach, dotykając powoli dłonią jego dłoni.
- Pika-pika - dodał smutno Pikachu.
Ukochany mój spojrzał tępo w blat stolika, przy którym siedzieliśmy.
- Może i nie... Ale czuję się po prostu okropnie. Jedyne, co teraz mogę zrobić, to schwytać osobę odpowiedzialną za to wszystko.
- Przecież my jeszcze nie wiemy, czy w ogóle ktoś jest za tę śmierć odpowiedzialny - przypomniałam mu - W końcu równie dobrze mógł to być atak serca.
- Możliwe. Jeżeli okaże się, że Jasper zmarł na atak serca, to przestanę się obwiniać i dam sobie spokój z tą sprawą. Ale jeżeli mamy do czynienia z zabójstwem, to wtedy...
Pokiwałam smutno głową.
- Rozumiem. Wtedy musimy złapać sprawcę.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu, popierając moje słowa.
Chwilę później podszedł do nas profesor Oak.
- Mogę się do was dosiąść? - zapytał.
- Oczywiście - powiedziałam.
- Dziękuję.
Uczony usadowił się obok nas i popatrzył smutno na Asha.
- To nie jest przyjemne patrzeć na śmierć niewinnego człowieka i nie móc mu pomóc - powiedział.
Detektyw z Alabastii pokiwał smutno głową.
- Tak... Zdecydowanie to nie jest coś przyjemnego.
- Nie powinieneś się jednak tym zadręczać. W końcu nie mogłeś nic zrobić.
- No i właśnie ta bezsilność mnie dobija, panie profesorze. Czuję się z nią po prostu okropnie.
- Zupełnie niepotrzebnie. Nie ma w tym twojej winy.
Popatrzyłam uważnie na uczonego.
- Panie profesorze... Czy Jasper... To był pana asystent? - zapytałam.
Oak spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i odpowiedział:
- Jasper Barrow. Tak... Był moim asystentem. Czemu pytasz?
- Jak długo pan go znał?
- Dwa lata. Pracował u mnie dwa lata.
- Czy chorował na serce?
- Prawdę mówiąc miał on jakąś wadę serca, ale podobno niegroźną dla życia.
- Chyba jednak groźną, skoro go zabiła.
- Jeśli to ona go zabiła - powiedział Ash.
- Pika-pi? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- A zatem nie wierzysz w naturalną śmierć Jaspera? - zapytał mojego chłopaka profesor Oak.
- Problem w tym, panie profesorze, że sam już nie wiem, w co mam wierzyć, a w co nie - rzekł jego chrześniak - Ta stołówka to po prostu niby takie przyjemne miejsce, ale mnie wciąż ona przypomina o tym, co się stało wczoraj. Nie mogę przestać o tym myśleć.
- To wobec tego skończ jeść i przejdźmy się - zaproponował uczony.
Posłuchaliśmy jego rady, więc skończyliśmy posiłek i postanowiliśmy pochodzić sobie po obozie.
- Bardzo pięknie pan to wszystko zorganizował, profesorze - rzekłam po chwili milczenia.
Uczony uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Cieszą mnie twoje słowa. Naprawdę lubię urządzać takie obozy dla dzieci. Dzięki nim mogę one potem być lepszymi trenerami Pokemonów, a przynajmniej mam taką nadzieję, że nimi będą.
- Czy mógłbym o coś zapytać, panie profesorze? - zapytał Ash.
- Jasne, chłopcze. Pytaj, o co chcesz - odparł uczony.
- Pan podobno uczył moją mamę, prawda?
- Delię Ketchum? Oczywiście... Była moją najlepszą uczennicą. Nigdy nie miałem lepszej. Wspaniały umysł chłonący wiedzę niczym gąbka wodę.
Ash uśmiechnął się, słysząc te słowa, po czym rzekł:
- Jestem ciekaw... Jaka ona była jako nastolatka? Czy w jakiś sposób może przypominała ona mnie?
Profesor Oak wybuchł delikatnym śmiechem.
- Czy przypominała ciebie? Mój chłopcze, ona była niemalże żeńską wersją ciebie. Zaradna, bardzo pomysłowa, nieco zadziorna oraz naprawdę zwariowana... Zawsze lubiła postawić na swoim. Zawsze musiała skończyć to, co raz zaczęła... No, a ponadto była niezwykle opiekuńcza wobec tych, którzy tego potrzebowali. Wiesz, gdy tak na ciebie patrzę, Ash, to czasami mam wrażenie, że oto Delia stoi przede mną i znowu ma piętnaście lat oraz mnóstwo zapału do działania.
- Teraz jest już dorosłą kobietą po przejściach - powiedział na to mój chłopak.
- Tak... Biedna Delia. Twój ojciec, Josh Ketchum... Nie zachował się wobec niej fair. Ale wierzę, że ona mu wybaczyła.
- To prawda, wybaczyła mu już - pokiwał smutno głową Ash - Ja też mu wybaczyłem. On nie jest złym człowiekiem i nigdy nim nie był. On po prostu się pogubił w tym wszystkim. Nie był gotowy do zostania ojcem.
- Rozumiem - Samuel Oak pokiwał smutno głową - Szkoda jednak, że nie spróbował nim być i wskutek tego ty jesteś teraz sam.
- W przyszłości, panie profesorze, już nie jestem sam - uśmiechnął się do niego Ash - Mam mamę, mam swoją dziewczynę, mam przyjaciół... No i mam też ojca, którego odzyskałem.
- Odzyskałeś go? Mam rozumieć, że Josh wrócił do Delii?
- Wrócił do mnie chcąc otrzymać moje wybaczenie. Otrzymał je, choć nie od razu.
- To zrozumiałe - pokiwał głową ze zrozumieniem uczony.
- Ale nie jest on z moją mamą. Obecnie oboje mają innych partnerów.
- Aha. Takie coś... No cóż... Najważniejsze, że są już szczęśliwi - rzekł słynny uczony.
Następnie spojrzał na mnie i zapytał:
- A ty, Sereno? Masz dalej żal do swojej mamy, tak jak twoja młodsza wersja?
Zaśmiałam się lekko, słysząc to pytanie i odparłam:
- Nie... Już go nie mam... Zrozumiałam, że gdyby nie ona, to nigdy nie poznałabym Asha, a przecież życie bez niego byłoby dla mnie puste, jakby pozbawione czegoś, co nadaje mu sens.
- Dziękuję ci - powiedział mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
Nagle Pokemon (a był nim Poliwag) skoczył w kierunku mej młodszej wersji, przewracając ją na ziemię. Mały Ash podbiegł do niej i uśmiechnął się delikatnie.
- Hej, Różowa Panienko! To ty? - zapytał.
Ja, a właściwie Serena z przeszłości, popatrzyła na niego uważnie.
- Znowu mnie przestraszył.
- Kto?
- Poliwag.
To mówiąc mała dziewczynka wskazała z oskarżeniem paluszkiem w kierunku Pokemona. W małego Asha wstąpił natychmiast bojowy duch.
- Ja ci dam straszyć moją przyjaciółkę!
Chłopiec złapał stworka i zaczął go lekko okładać piąstkami.
- A masz! A masz! A masz! Nie wolno ci tak robić, rozumiesz?! To cię oduczy strasznie małych dziewczynek!
Serena z przeszłości popatrzyła na niego, otarła łezki i zaczęła lekko chichotać, widząc to wszystko.
- Dziękuję...
- Nie ma za co, Różowa Panienko - rzekł mały Ash, po czym spojrzał uważnie na dziewczynkę - Czemu się tu czaiłaś?
- Ja... Ja... Nie wiem... Tak jakoś - odparła moja młodsza wersja, cała zarumieniona.
Chłopiec popatrzył na nią uważnie i zapytał:
- Boisz się Pokemonów?
- Nie... No, może troszkę.
- To ja cię nauczę, żebyś się nie bała - powiedział jej bohater, łapiąc ją za rękę - Chodźmy! Pójdziemy razem nad jezioro. Popływamy tam sobie i nakarmimy Magikarpy.
Mała Serena pisnęła przerażona, słysząc jego słowa.
- Nie, Ash... Proszę cię, ja się boję... One mają takie wielkie pyszczki. Połkną mnie.
Mały Ketchum popatrzył na nią z uśmiechem na twarzy i powiedział bardzo czule:
- Ale ja będę tam z tobą cały czas.
- Naprawdę? - spytała malutka dziewuszka.
- Bardzo naprawdę. To co, przebieramy się w kostiumy i idziemy?
- OK.
Chwilę później mały Ash pociągnął małą Serenę za sobą, a po chwili oboje zniknęli nam z oczu.
- Byłeś naprawdę uroczy - powiedziałam do mego chłopaka.
- Ty też niczego sobie. Słodka Różowa Panienka - zaśmiał się na to dzielny detektyw z Alabastii.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- Oboje jesteście niesamowicie uroczy - rzekł profesor Oak.
Nagle usłyszeliśmy za sobą czyjeś kroki. To była sierżant Jenny.
- Ach, tu jesteście! Cała trójka w komplecie - powiedziała policjantka - Tym lepiej. Mam do was sprawę.
- Chodzi o wczorajsze wydarzenia? - zapytałam.
- Tak - potwierdziła Jenny - Gdzie możemy porozmawiać?
- Najlepiej w moim gabinecie - odparł na to uczony.
C.D.N.
Intrygująca historia i to bardzo. Kto wie, może dzisiaj przeczytam nawet obie części? :) Jak na razie mnie wciągnęła. :)
OdpowiedzUsuńZaczynamy zatem od prezentacji kolejnego wynalazku Clemonta, jakim jest gramofon MP3 z możliwością wgrywania różnych utworów muzycznych i to w dowolnej ilości. Niestety, sprzęt nie przeżywa zbyt długo i wybucha po kilku minutach działania, co jest przyczyną krótkiego załamania twórcy. :)
Następnie przechodzi on do głównej przyczyny zaproszenia przyjaciół do laboratorium profesora Oak'a, mianowicie zaprezentowania im dość oryginalnego wehikułu czasu. Zbudował on go na podstawie notatek pozostawionych przez Clemonta z przyszłości i tym razem wynalazek nie wybucha na dłoniach użytkowników (jest to wehikuł czasu w formie zegarka na rękę z możliwością dokładnego ustawienia miejsca do przeniesienia.
Na ochotnika zgłaszają się Ash i Serena i decydują się oni wybrać na Letni Obóz Pokemonów, ten sam, na którym spotkali się po raz pierwszy jako dzieci. Zmieniają nieco image i wyruszają w drogę.
Zaraz po dotarciu na miejsce zauważają znajomą scenkę, mianowicie moment, w którym oboje się poznali tj. jak Ash pomógł wstać Serenie po tym jak przewróciła się przestraszona przez dzikiego Poliwaga. :)
Niedługo potem wyruszają za swoimi młodszymi kopiami do laboratorium profesora Oak'a i tam rozmawiają z profesorem, który na szczęście ich rozpoznaje. Wpraszają się do niego na kolację podczas której dochodzi do bardzo nieprzyjemnej sytuacji: Jasper, asystent profesora Oak'a, po wypiciu kawy, którą otrzymał od profesora pada martwy na ziemię.
Natychmiast zostaje wezwana policja, którą między innymi reprezentuje sierżant Jenny. Ash grzecznie zgłasza się do pomocy w śledztwie, na co policjantka się zgadza, pod warunkiem, że będzie to robił pod jej kuratelą. :)
Następnego dnia rano nasza parka rozmawia z profesorem. Okazuje się, że Jasper cierpiał na wadę serca, na szczęście niegroźną dla życia. Profesor ma nadzieję, że to tylko zawał zabił Jaspera, jednak mam wrażenie, że wątpi w prawdziwość swojej teorii.
Po śniadaniu Ash i Serena wybierają się na spacer i ponownie napotykają młodsze wersje siebie. Są świadkami tego, jak odważny mały Ash broni małą Serenę przed Poliwagiem, który znowu straszy dziewczynkę. Robi to w dość zabawny jak na dziecko sposób, mianowicie okłada pokemona swoimi drobnymi piąstkami. :) Po tym zdarzeniu mały Ash postanawia pomóc małej Różowej Panience pokonać strach przed Pokemonami zabierając ją nad jezioro by nakarmić Magikarpy. :)
Po całej tej sytuacji do laboratorium przybywa miejscowa sierżant Jenny, która ma dla wszystkich nowe informacje dotyczące śledztwa... ale jakie to informacje to dowiemy się w kolejnej części. :)
Zakończyłeś w takim momencie, że normalnie jeszcze dzisiaj postaram się przeczytać drugą część, tak bardzo jestem ciekawa zakończenia. Osobiście podejrzewam, że celem ataku wcale nie był Jasper, tylko profesor Oak. Ale to się okaże w drugiej części. :)
Ogólna ocena: 10000000000000000000000000/10 :)
A mówili, że blondynki ogółem wcale nie sa takie głupie... No to się chyba pomylili xD Choć dzisiaj odpuszczę blondynkom, teraz opierdolę brunetki xD Ale tylko w tym odcinku!
OdpowiedzUsuń