wtorek, 2 stycznia 2018

Przygoda 041 cz. II

Przygoda XLI

Złowrogi rytuał cz. II


Gdy wbiegłam do domu zastałam w nim Delię i Josha Ketchuma, który rozmawiali o tym wszystkim, co miało miejsce niedawno. Oboje spojrzeli na mnie uważnie, gdy weszłam do pokoju, w którym oni byli, a ja zasmucona opuściłam głowę w dół.
- Dobry wieczór, panie Ketchum - powiedziałam.
- Dobry wieczór, Sereno - odpowiedział mi mężczyzna - Już wiem o wszystkim, ale nie bój się... Nie zamierzam cię z tego powodu wyzywać. Przyszedłem tylko dowiedzieć się o zdrowie mego jedynego syna, a twojego chłopaka.
- Ash, o ile wiem ma się całkiem dobrze... Chyba, że zaszły już jakieś zmiany odkąd wyszłam na spacer.
- Nie sądzę, aby one zaszły. Ale chodź ze mną... Odwiedzimy go oboje, dobrze?
Zgodziłam się na to bez wahania, po czym znaleźliśmy się w pokoju Asha, który właśnie skończył jeść kolację. Gdy nas zobaczył, to jego twarz z miejsca została zaopatrzona w radosny uśmiech.
- Tato! Sereno! Miło was znowu widzieć! Siadajcie, proszę.
Usiedliśmy oboje obok niego, z tym, że Josh usadowił się na krześle, a ja na łóżku mojego ukochanego.
- I jak się czujesz, mój synu? - zapytał pan Ketchum.
- Trochę lepiej, choć nadal na swój sposób osłabiony, ale to powinno z czasem minąć, a przynajmniej tak uważa lekarz - odparł Ash.
- Przepraszam cię. To wszystko moja wina - powiedziałam.
Mój luby położył dłoń na mojej dłoni i rzekł czule:
- Kochana Sereno... Nawet jeśli ponosisz za to odpowiedzialność, to wiedz, że nie byłaś w tym sama i twoja wina jest zdecydowanie mniejsza niż próbujesz mi wmówić.
- Ale czuje się po prostu podle - stwierdziłam - Jak mogłam być taka głupia?
- Nie ty jedna w życiu zachowałaś się głupio, moja droga - rzekł nagle filozoficznym tonem Josh Ketchum - Ja również swego czasu zrobiłem coś, czego nie umiem sobie wybaczyć.
Doskonale wiedziałam, co on ma na myśli, dlatego pokiwałam głową i powiedziałam smętnie, nie do końca sama sobie wierząc:
- Na pewno miał pan ku temu ważny powód.
Mężczyzna wyraźnie nie wyczuł zwątpienia w moim głosie, ponieważ pokiwał on tylko smętnie głową i rzekł:
- No cóż... Muszę powiedzieć, że masz rację. Miałem powód, jednak nie wiem, czy tłumaczy mnie on z czegokolwiek.
Ash pokiwał głową przygnębiony.
- Mówiłeś nam o nim kiedyś, jednak coś czuję, że nie był to tak do końca prawdziwy powód, dla którego odszedłeś od swojej rodziny...
- I to do tego dwukrotnie - dodał smutnym głosem Josh - Ale wiesz... Miałem naprawdę ku temu swoje powody, choć boję się, że mógłbyś ich nie zrozumieć.
- Wypróbuj mnie - rzekł Ash.
Ojciec uśmiechnął się do niego i w końcu, mimo wahania, które trwało przynajmniej pół minuty, postanowił to zrobić.
- Może ja wyjdę? - zaproponowałam.
Josh pokręcił przecząco głową.
- Nie... Zostań, proszę. Chcę, żebyś usłyszała to, co powiem mojemu synowi. Tylko najpierw wezwij tu Dawn, jeżeli możesz. Ona też powinna to usłyszeć.
Spełniłam prośbę mojego przyszłego teścia i ponowiłam swoje słowa, że mogę wyjść.
- A niby po co masz to robić? Nawet jeśli to zrobisz, to przecież Ash i Dawn później wszystko ci opowiedzą - zachichotał Josh.
- No jasne - poparł go mój chłopak.
- Nie ma dwóch zdań - dodała jego siostra.
Uśmiechnęłam się do nich radośnie, bo to oznaczało, że mimo mojego lekkomyślnego zachowania miałam dalej ich zaufanie. Usiadłam sobie więc bardzo zadowolona na łóżku obok Asha i słuchałam uważnie tego, co mówił mężczyzna.
- Widzicie... Urodziłem się w rodzinie bogatej oraz bardzo zamożnej. Byłem drugim synem mojej matki. Z poprzedniego związku miała ona już syna, swoje oczko w głowie. Jej poprzedni mąż zginął, dlatego moja matka wyszła za jego sekretarza, George’a Ketchuma. Miała z nim jedno dziecko... Mnie. Ale niestety nie pokochała mnie nigdy, a przyczyna tego była prosta. Uważała mnie za nic nie warte chuchro.


- Dlaczego? - spytała Dawn.
- Ponieważ byłem chorowity i to od maleńkości. No, a do tego dopadła mnie pewna tropikalna choroba, na którą zachorował mój ojciec. Umarł na nią, a ja ledwie uszedłem z życiem, jednak byłem słabowity od tego czasu i dużo czasu minęło, nim odzyskałem sprawność fizyczną, jednak moja matka spisała mnie na straty uważając, że jestem nikim. Poniżała mnie przy tym i upokarzała, a jej starszy syn, zaś mój przyrodni brat był taki sam. Jedyne oparcie miałem w mojej niani, Moirze. Wspaniała kobieta. Traktowała mnie jak syna, ale nieco za bardzo rozpieściła, przez co stałem się raczej mało życiową osobą. Gdy Moira zmarła miałem zaledwie siedemnaście lat. Wtedy już nic mnie nie trzymało z domu, więc odszedłem razem z Raichu, którego mi podarowała. Był on moim pierwszym i przez długi bardzo czas jedynym Pokemonem. Obaj podróżowaliśmy po świecie. W wieku dziewietnastu lat zaś poznałem Delię Krupsh, czyli twoją matkę, Ash. Zakochałem się w niej z wzajemnością i oboje się pobraliśmy. Niestety, przeraziła mnie wieść o tym, że oczekuje ona mojego dziecka. Dlatego uciekłem.
- Dlaczego? Czemu uciekłeś, tato? - spytał Ash.
- Pika-pika-chu? - dodał smutno Pikachu, siedzący na poduszce łóżka swego trenera.
- Bo się bałem, że cię skrzywdzę - wychlipał Josh, a po jego policzkach ściekały powoli łzy - Bałem się, że będę takim samym rodzicem, jak moja matka. Mówiłem o tym Delii, ale nie powiedziałem jej całej prawdy o sobie. Mówiłem tylko, że nie miałem wzorców do naśladowania. Nie umiałem jej wyznać tego wszystkiego, tych ciągłych poniżeń oraz upokorzeń ze strony kobiety, która zamiast kochać swojego syna gardziła nim. To było dla mnie zbyt bolesne. Dziwię się teraz sam sobie, że to wam mówię, ale skoro już zacząłem, to dokończę.
Otarł powoli łzy ręką i mówił dalej.
- Zdobyłem się na odwagę, żeby przybyć do szpitala w chwili, w której się urodziłeś, ale nie umiałem wytrwać w swoim postanowieniu, jakie wtedy podjąłem, czyli że jednak zostanę twoim ojcem. Zbyt mocno mnie demony przeszłości prześladowały, abym mógł je jakoś w sobie zwalczyć. Dlatego też powiedziałem Delii, że mimo wszystko nie mogę z nią być. Mówiłem jej o potrzebie podróży po świecie... To był jedyny sposób, aby pozbyć się tych demonów. Podróżować od miasta do miasta i nie zatrzymywać się na dłużej w jednym miejscu. Chciałem, żeby twoja matka poszła ze mną, oczywiście z tobą. Odmówiła mi, dlatego ruszyłem sam. Nieco później złożyła pozew o rozwód. Nie oponowałem, gdyż wiedziałem, że jestem żałosnym mężem. Zwróciłem jej wolność i odszedłem. Nie było jednak tak, iż zapomniałem o tobie, mój synu. Pamiętałem o tobie zawsze. Uczciwie płaciłem alimenty i to nawet większe niż te, które zasądził ode mnie sąd. Stać mnie było na taki gest, gdyż zarobiłem sporo pieniędzy podczas podróży, a i po Moirze coś niecoś odziedziczyłem. Włóczyłem się jednak dalej po świecie chcąc w ten sposób zapomnieć o tym, co mnie spotkałem. Potem spotkałem Johannę.
- Moją mamę - powiedziała Dawn.
Josh pokiwał głową na znak potwierdzenia.
- No właśnie... Twoją mamę... Cudowną kobietę i to podobną do Delii. Zakochaliśmy się w sobie i pobraliśmy. Myślałem, że dzięki niej zapomnę o tym, co mnie spotkało, że demony przeszłości dadzą mi już spokój. Ale nie udało mi się. Cztery lata po ślubie, ja wciąż źle się czułem. Coraz bardziej zaniedbywałem domowe obowiązki i nie radziłem sobie jako twój ojciec, droga Dawn. Johanna coraz bardziej była na mnie wściekła, coraz więcej się kłóciliśmy, aż w końcu odszedłem, a ona się ze mną rozwiodła. A ja znowu zostałem sam na świecie, ciągle tylko uciekając w podróż od tego, co mnie dręczyło. To było okropne. Te wszystkie wspomnienia wciąż wracały, gdy zatrzymywałem się w jednym miejscu na stałe. Bałem się, że mnie znajdą, że dopadną...
- Kto? - spytałam.
- Moja matka oraz inni moi krewni. Że znowu mi powiedzą, jaki jestem żałosny, głupi i nic nie wart, a najgorsze będzie to, iż oni będą mieli rację - mówił dalej Josh - Nigdy jednak przez te lata nie zapomniałem o was, moje dzieci. Dzwoniłem do waszych matek, pytałem je o was, interesowałem się waszym losem, a nawet po cichu obserwowałem z bezpiecznej odległości wasze poczynania. Odważyłem się w końcu porozmawiać z Dawn i co się okazało, kiedy to zrobiłem? Że ty i Ash jesteście w sobie zakochani. Byłem tym po prostu przerażony. Oto, do czego doprowadziłem swoją głupotą: moje dzieci mogła połączyć kazirodcza miłość. Ocaliłem was od tego, ale zadając wam w ten sposób wielki ból. Znowu uciekłem i dopiero jakiś czas temu przybyłem tutaj, aby wreszcie odzyskać moje dzieci. Resztę już znacie.
Popatrzyliśmy na niego uważnie i dopiero teraz powoli zaczęliśmy rozumieć, jak bardzo skrzywdzonego człowieka mamy przed sobą. Wiele razy miałam za złe Joshowi za to, jak traktował swojego syna przez te lata, kiedy go nie było, ale teraz zaczynam powoli rozumieć jego zachowanie, choć oczywiście nie oznaczało to wcale, że je pochwalałam, jednak w duchu musiałam przyznać, że rzeczywiście miał swoje powody, żeby postępować tak, a nie inaczej. Musiałam to przyznać.
- Tato... Ale skoro tak wszystko wyglądało, to czemu nam tego nigdy wcześniej nie powiedziałeś? - zapytał Ash.
- Właśnie, tato. Dlaczego? - dodała Dawn.
- Bo się wstydziłem - rzekł Josh, a z jego oczu znowu pociekły łzy - Nie umiałem wam się do tego tak po prostu przyznać. Czułem, że mnie nie zrozumiecie. Teraz jednak, kiedy widziałem Serenę pogrążoną w rozpaczy uznałem (nie wiem tylko dlaczego), że nadeszła pora, żeby wreszcie to wam opowiedzieć... I opowiedziałem. W sumie jakoś tak lżej mi z tym teraz.
- To zawsze tak jest, gdy możesz komuś powiedzieć, co ci leży na sercu - powiedział Ash.
Chwilę później dotknął powoli dłoni swojego ojca i rzekł:
- Ja cię nie potępiam, tato.
- Ani tym bardziej ja - dodała Dawn, dotykając czule jego drugiej dłoni - Oboje cię rozumiemy.
- Ja też pana rozumiem - powiedziałam - I wierzę, że teraz lepiej pan się zmierzy z demonami przeszłości.
- Pokonać je nie jest wcale łatwo, kochanie - uśmiechnął się do mnie Josh - Być może nawet to niemożliwe.
- Nieprawda, tato - powiedział Ash stanowczym tonem.
- Pika-pika! - poparł go Pikachu.
Mężczyzna spojrzał uważnie na swego syna.
- Skąd możesz to wiedzieć? - zapytał.
- Demony przeszłości na pewno można pokonać, choć nigdy samemu - rzekł mój chłopak poważnym tonem - A przecież już nie jesteś sam. Masz mnie i Dawn, a do tego, o ile dobrze zrozumiałem, Cindy. Chyba nie chcesz jej stracić, prawda?
Josh pokręcił przecząco głową.
- Nie, nie chcę...
- Wobec tego musisz jej też powiedzieć to wszystko, co powiedziałeś nam - mówił dalej Ash - Dosłownie wszystko. Niech wie, jak to z tobą jest. Niech wie, jak ci pomóc.
- Jak ona może to zrobić? - spytał mężczyzna.
- Nie wiem, ale nie pomoże ci, jeśli będziesz przed nią ukrywał to, co cię dręczy - powiedziała Dawn.
- Właśnie, tato! Bądź dzielny i wyznaj Cindy prawdę... Nie musisz od razu tego zrobić, ale za jakiś czas spróbuj się przed nią otworzyć tak, jak przed nami - poparł siostrę Ash - Zobaczysz... Razem na pewno przejdziecie przez to wszystko.
- Naprawdę tak sądzisz? - spytał Josh.
- Jestem tego pewien.
Pan Ketchum uśmiechnął się radośnie do nas i uścisnął dłoń Asha i Dawn.
- Dzięki Bogu, że mam tak wspaniałe dzieci. Kto wie? Może jeszcze uśmiechnie się do mnie szczęście? Kto wie? Czas to pokaże.
To mówiąc wstał i poczochrał włosy swoim potomkom.
- Porozmawiajcie sobie teraz sami. Ja wam nie przeszkadzam. Ale w razie czego pamiętajcie, że na mnie możecie zawsze liczyć - powiedział.
- Nigdy o tym nie zapomnimy, tato - odpowiedział mu Ash.
Jego ojciec uśmiechnął się ponownie i wyszedł z pokoju. Kiedy więc zostaliśmy sami, opowiedziałam memu chłopakowi oraz jego siostrze o tym, co mi powiedział Mewtwo.
- A więc to coś, co zaatakowało Asha, to jest Widmo? - zapytała Dawn.
- I ono chce nade mną zapanować? - dodał jej brat.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- No i na dodatek jeszcze ukradło ci coś i teraz dzięki temu będzie cię prześladować - mówiłam dalej.
- Ale co ono mi ukradło? - spytał mój chłopak.
- Nie mam pojęcia, ale być może dowiemy się tego z czasem, gdy już znowu spotkamy Widmo.
- Sądzisz, Sereno, że je znowu spotkamy? - zapytała mnie Dawn.
- Niestety istnieje takie ryzyko i to bardzo duże - odpowiedziałam jej.
Spojrzeliśmy na siebie smutnym wzrokiem.
- Trzeba więc o tym powiedzieć Maxowi, Bonnie i Clemontowi - rzekł Ash.
- Pika-pika! - zgodził się z nim Pikachu.
- I odnaleźć Widmo, zanim ono znajdzie nas - dodała Dawn.
- Tylko jak mamy to zrobić? - spytałam.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Mam pewne podejrzenia, że możemy je namierzyć w Marmorii.
- Czemu akurat tam? - zapytała moja przyjaciółka.
Ja jednak domyśliłam się, dlaczego.
- Chyba wiem, czemu... Przesyłka z książką, od której to wszystko się zaczęło, została wysłana z Marmorii. Więc tam powinien nas powieść nasz trop.
Ash pokiwał głową z uśmiechem na twarzy.
- Dokładnie tak... Jeśli poczuję się jutro lepiej, to wyruszamy w drogę. Sherlock Ash poprowadzi swoje kolejne śledztwo.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu, machając przy tym łapką.

***


Następnego dnia Ash poczuł się już trochę lepiej, ale nie na tyle, żeby móc ruszyć w drogę na poszukiwanie tajemniczego Widma, które miało być odtąd jego przerażającym Nemezis. Z tego powodu postanowiliśmy więc odłożyć naszą wyprawę do Marmorii na kolejny dzień. Póki co za zajęliśmy się swoimi obowiązkami. Wszyscy poszliśmy do pracy poza mną, gdyż Delia kazała mi zostać z Ashem i Pikachu w domu. W końcu jej syn nie był jeszcze całkowicie zdolny chodzić o własnych siłach i musiał odpoczywać. Ponieważ zaś mógł tego robić sam, więc dostał do towarzystwa mnie oraz wiernego Pikachu.
Mój luby w piżamie i oraz szlafroku starał się jakoś chodzić po domu i pomagać mi w obowiązkach, jakimi było szykowanie śniadania, drugiego śniadania oraz obiadu. Nasi przyjaciele mieli przyjść dopiero później, gdyż po pracy każdy z nich zajmował się jakimiś swoimi sprawami. Dawn poszła z ojcem na miasto, Maxem z Clemontem natomiast do profesora Oaka, żeby pracować nad tym, co ostatnio ich absorbowało. Jedynie Bonnie powróciła wcześniej do domu razem z Dedenne, żeby dotrzymać nam towarzystwa, co my przywitaliśmy z radością.
Razem uszykowaliśmy obiad i kiedy go jedliśmy, usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Bonnie pobiegła, żeby je otworzyć, a kiedy to zrobiła, zdumiona zawołała:
- Tata?!
- Witaj, córeczko! - odpowiedział jej radośnie Steven Meyer, biorąc córkę w ramiona.
Mężczyzna wszedł do środka i bardzo czule pogłaskał dziewczynkę po włosach, po czym postawił ją na podłodze, a następnie przywitał się z nami.
- Witajcie, dzieciaki.
- Dzień dobry, panie Meyer - powiedzieliśmy ja i Ash.
Mężczyzna uśmiechnął się do nas przyjaźnie.
- O! Trafiliśmy właśnie na obiad. To chyba dobrze, co? Bo liczę na to, że nas ugościcie.
- Jasne, że tak - powiedziałam wesołym głosem.
- Zaraz... Jakich „nas“? - spytał mój chłopak.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Odpowiedź na jego pytanie po chwili wkroczyła do pokoju powolnym, acz stanowczym krokiem. Od razu ją poznałam.
- Witaj, Sereno - powiedziała moja matka.
- Cześć, mamo - odparłam smutnym głosem.
- Co wy tu robicie? - spytała Bonnie.
- Przyjechaliście oboje pocieszyć panią Ketchum w trudnych dla niej chwilach - powiedział Steven Meyer.
- W trudnych chwilach, które to niestety wywołała moja nierozważna córka - dodała złośliwym tonem moja matka.
Poczułam, jak cała czerwienieję na twarzy, zaś moje serce bije mocniej z nerwów. Czy ona musiała tak do mnie mówić i to jeszcze przy innych?
Pan Meyer wyczuł chyba moje myśli, gdyż zapytał z lekkim wyrzutem:
- Grace, czy ty aby nie przesadzasz? W końcu nie tylko Serena brała w tym udział.
- No właśnie - dodała zawstydzonym tonem Bonnie.
- Możliwe, ale mimo wszystko moja córka jednak brała w tym udział i powinna wiedzieć, że to godne pożałowania - mówiła dalej moja matka.
- Mamo... Jest obiad, więc może go zjemy, a potem porozmawiamy? - zapytałam, chcąc jak najszybciej zakończyć jakoś ten bardzo nieprzyjemny dla mnie temat.
- Słuszna uwaga, bo mi burczy w brzuchy - zaśmiał się Meyer.
Dzięki ojcu Clemonta i Bonnie jakoś atmosfera między nami została ulepszona, jednak najgorsze musiało w końcu przyjść. Poważna rozmowa pomiędzy mną, a mamą wreszcie nastała. Odbyłyśmy ją w osobnym pokoju, żeby nikt inny jej nie usłyszał.


- Córko... Chciałabym z tobą bardzo poważnie porozmawiać - rzekła do mnie Grace Evans.
- Domyślam się nawet o czym - odpowiedziałam jej nieco butnie.
- Skoro tak, to chyba nie muszę ci mówić, że jestem zawiedziona twoją postawą. Bardzo zawiedziona.
- Ty zawsze jesteś zawiedziona tym, co ja robię, a przynajmniej prawie zawsze.
Moja matka zrobiła zdumioną minę, po czym odparła:
- Moim zdaniem jesteś nieco niewdzięczna i niesprawiedliwa. W końcu od dnia twoich narodzin robię wszystko, co tylko w mojej mocy, abyś była szczęśliwa.
- A twoim zdaniem ja byłabym najbardziej szczęśliwa dopiero wtedy, gdybym poszła za twoim przykładem i została jeźdźcem Rhyrhornów, mam rację?
- Przynajmniej wtedy nie pakowałabyś się w takie kłopoty - mruknęła złośliwie moja matka - Ale co ja na to poradzę? Wzgardziłaś moimi radami i wyruszyłaś na wędrówkę z Ashem. Nie sprzeciwiałam się temu sądząc, że to tylko etap przejściowy w twoim życiu. No, ale niestety, ku mojej rozpaczy, postanowiłaś tę wędrówkę kontynuować. Rozumiałam to jednak wtedy, gdy chciałaś być modelką i razem ze swoimi Pokemonami występować na tych waszych pokazach mody. Gdybyś dalej to robiła, to wtedy byłabym w stanie zrozumieć, ale nie... Ty musiałaś z tego zrezygnować i zostać asystentką swego chłopaka oraz pomagać mu w rozwiązywaniu zagadek. Naprawdę... Ja tego nie rozumiem. Miałaś cały świat u swoich stóp i co? Zamiast to wykorzystać rzuciłaś sławę i poszłaś za swoim chłopakiem do tej mieściny i po co? Żeby być kelnerką, przynosić klientom zupki oraz inne przysmaki, a pod koniec swojej zmiany myć brudne gary. Piękna mi kariera, nie ma co!
Ze złości zacisnęłam dłonie w pięści, po czym powiedziałam:
- A nie pomyślałaś, że na tym świecie są ważniejsze rzeczy od kariery?
- Sereno... Nie chcę cię do niczego zmuszać. W końcu to twoje życie i twoja sprawa, ale sądziłam, że masz większe ambicje.
- Ambicja nie jest najważniejsza, mamo.
- Możliwe, ale bez niej trudno żyć.
- Wyobraź sobie, że mnie takie życie w zupełności odpowiada i jestem z niego zadowolona. Pani Delia nie ma powodu, żeby się na mnie skarżyć.
- Oczywiście, że nie ma... A raczej nie miała aż do chwili, kiedy o mało nie zabiłaś jej syna!
Posmutniałam i spojrzałam w kierunku podłogi.
- Myślisz może, że jestem z tego dumna? A pani Ketchum mogła by na mnie nie kablować.
- Nie nazwałabym tego kablowaniem, Sereno. Ona po prostu uznała, że powinnam wiedzieć, co zrobiłaś... Powiedziała mi to w przypływie gniewu i w sumie od razu tego pożałowała, bo jak oznajmiłam jej, że przyjadę, aby osobiście cię skarcić, to zaraz zaczęła cię bronić i mówić, iż nic takiego się nie stało. Jednak ja musiałam tu przyjechać, żeby ci powiedzieć, co myślę o tym wszystkim.
- Więc co o tym myślisz? - spytałam złośliwie.
- Naprawdę chcesz to wiedzieć?
- Owszem, chcę.
- No dobrze. Skoro tak, to ci powiem... Mieszkasz sobie u matki swego chłopaka, jesteś przez nią traktowana niczym rodzona córka i jak się jej za to odwdzięczasz? Narażasz syna pani Ketchum na niebezpieczeństwo przez swoje głupie pomysły. Po prostu jestem zawiedziona twoją postawą. Nie tak cię wychowywałam.
Tego już było dla mnie za wiele. Zła zacisnęłam mocno dłonie w pięści zawołałam:
- Ty mnie wcale nie wychowywałaś!
Matka zrobiła zdumioną minę, kiedy to usłyszała.
- Słucham? Jak ty możesz tak mówić?! Przecież doskonale wiesz, że wkładałam w twoje wychowanie całe swoje serce! Jak więc możesz mi teraz mówić, że niby cię nie wychowywałam?!
- A jak mnie ty niby wychowywałaś, co?! - zawołałam oburzona.
- Aha, czyli teraz będą wyrzuty z twojej strony, tak? Dobrze. Skoro tak chcesz się bawić, to proszę bardzo. No, proszę... Śmiało, córeczko. Śmiało. Słucham, co masz mi do zarzucenia?
Spojrzałam na nią uważnie i już chwilę później z moich ust wypadły słowa, które długo w moim sercu się zbierały i dusiły mą osobę od środka. Za długo już się z tym kryłam i w końcu musiałam to z siebie wyrzucić.
- Co ja mam ci do zarzucenia? Już mówię, mamo. Nigdy mnie do siebie nie przytuliłaś, a jeśli już, to tylko czasami i tylko wtedy, gdy nie umiałaś mi tego odmówić. Bardzo rzadko kiedy też mówiłaś, że mnie kochasz!
- Sądziłam, że sama to wiesz.
- Tak sądziłaś? A niby skąd miałam to wiedzieć, skoro wiecznie mnie od siebie odsuwałaś? Uczyłaś mnie, żebym była twarda i odważna! Żebym sama sobie zawsze radziła ze swoimi problemami!
- Twoim zdaniem to źle?
- Nie, tylko metody, które wybrałaś, były okropne. Nie miałam w tobie oparcia! Nie mogłam ci się zwierzać, bo zawsze mi mówiłaś, że sama muszę sobie radzić z moimi problemami! Wciąż tylko odsuwałaś mnie od siebie! Powstał między nami mur emocjonalny i ty sama go zbudowałaś! A potem wysłałaś mnie na Letni Obóz Pokemonów profesora Oaka, gdzie mogłabym zginąć, gdyby nie Ash, który znalazł mnie w lesie, kiedy tam zabłądziłam. To on pierwszy mi okazał miłość i serce. Był dla mnie taki cudowny... Taki dobry... On się mną opiekował. Dał mi to, o czym przy tobie mogłam tylko pomarzyć. Miłość i ogromne poczucie bezpieczeństwa! Nigdy nie czułam tego wszystkiego w twojej obecności! Dopiero on mi to ofiarował. Jednak potem wróciłam do domu i zostałam znowu sama. O niczym nie mogłam ci powiedzieć. Ani o tym, że nie mam przyjaciół, że mi koleżanki dokuczają, że chłopcy mnie ciągną za włosy. Ani też o tym, że pierwszy raz dostałam... No, sama wiesz... Krwawienia. W tym ostatnim pomogła mi moja ulubiona nauczycielka. Rozumiesz to? Pomogła mi obca kobieta, ale nie ty, rodzona matka!
Moja rodzicielka była w szoku słysząc zarzuty skierowane przeze mnie w jej stronę. Widocznie nie spodziewała się ona usłyszeć coś takiego. Przez chwilę nie wiedziała, co ma powiedzieć, a ja tymczasem mówiłam dalej:
- I ty się dziwisz, czemu odeszłam z domu, aby podróżować z Ashem?! Wiesz, czemu to zrobiłam?! Bo go potrzebowałam! Tylko przy nim byłam naprawdę wyjątkową osobą! Czułam się przy nim tak cudownie, jak osoba, która jest coś warta! Uczyłam się w jego obecności tego, czego ty nigdy nie umiałaś mnie nauczyć! Poczucia bycia kimś ważnym! To właśnie dzięki niemu zdobyłam wreszcie wiarę w siebie oraz umiejętność radzenia sobie z problemami! Przy nim stałam się kobietą, rozumiesz?! To on mnie nauczył, że mogę osiągnąć wszystko, czego tylko chcę! A czego ty mnie nauczyłaś?! Niczego poza tym, że nic dla ciebie nie znaczę!
- DOSYĆ!
Spojrzałam zdumiona na moją matkę, która po tym krzyku zasmucona zaczęła powoli ronić łzy.
- Sereno, przestań już, proszę cię - poprosiła mnie już spokojniejszym tonem moja rodzicielka, po czym usiadła na krześle - A więc takie masz o mnie zdanie?
- A niby jakie mam mieć? - spytałam - Możesz mi powiesz, że sobie nie zasłużyłaś na takie słowa? Jak ja mam niby o tobie myśleć, co?
Matka pokiwała powoli oraz smutno swoją głową.
- Ech... Tak, masz rację. Co innego możesz o mnie myśleć, skoro przez te wszystkie lata nie dawałam ci do zrozumienia, że cię kocham? Ale ja to robiłam dla twojego dobra.
- Jak to dla mojego dobra? O czym ty mówisz? - spytałam zdumiona.
Moja rodzicielka powoli otarła sobie łzy z oczu i zaczęła mówić:
- Kiedy twój ojciec zginął w wyścigach Rhyhornów załamałam się. Nie umiałam się z tym pogodzić. Kochałam go całym sercem. Nadal go kocham. Po jego śmierci odsunęłam się od wszystkich ludzi. Dlaczego? Ponieważ zrozumiałam jedną rzecz... Kto kocha, ten cierpi. Postanowiłam już nigdy więcej nie cierpieć.
- Dlatego też przestałaś mnie kochać? - spytałam.
- Nie, to wcale nie tak, skarbie - odparła moja matka - Ja cię zawsze kochałam, ale poczułam, że jedynym ratunkiem dla ciebie, abyś nie cierpiała tak jak ja, to oduczyć cię przywiązywania emocjonalnego do innych ludzi. Nawet do mnie. Im mniej będziesz się wiązać z ludźmi czy Pokemonami, tym lepiej zniesiesz potem ich odejście. Z bólem serca więc oduczałam cię okazywania uczuć innym ludziom, nawet mnie. Sama też chciałam się tego oduczyć. Bo wiesz... Dorośniesz i odejdziesz z domu, a ja zostanę sama, myślałam sobie. Dlatego przyzwyczaję się do tego, że kiedyś mnie opuścisz. Im mniej mnie będziesz kochać, tym lepiej dla ciebie.
Patrzyłam na nią zdumiona. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
- Więc przez to, że ty cierpiałaś z powodu miłości chciałaś, żebym ja tego uniknęła? Dlatego, odkąd tylko pamiętam, odsuwałaś mnie od siebie? I uczyłaś samodzielności poprzez brak jakiejkolwiek empatii oraz wsparcia z twojej strony?
- Sądziłam, że tak będzie dla ciebie lepiej. Nienawidziłam sama siebie za to, co ci robiłam i nieraz w nocy stałam nad twoim łóżkiem, gdy spałaś i płakałam, gładząc twoje włosy.
- Czemu nie powiedziałaś mi tego wszystkiego od początku?
- Bo nie zrozumiałabyś tego. Byłaś dzieckiem.
- Właśnie! Małym dzieckiem, które ty pozbawiałaś miłości! Gdyby nie Ash, to nigdy bym jej nie zaznała i pewnie nigdy bym nie wyszła ze swoich kompleksów, w które ty mnie wpędziłaś! Przez ciebie myślałam, że już nikt mnie nie kocha, nawet moja własna matka! A teraz przyjeżdżasz sobie tutaj i prawisz mi morały?! Nie masz prawa tego robić!
- Córeczko... Przepraszam cię...
- Twoje przepraszam nic już nie znaczy, mamo! Zniszczyłaś większą część mojego życia, a teraz przychodzisz do mnie i myślisz sobie, że jedno przepraszam wszystko naprawi?! Nienawidzę cię!
- Sereno... - moja matka aż łykała łzy z rozpaczy.
Ja jednak dalej bezlitośnie robiłam to, co robiłam, czyli łamałam jej serce tak, jak ona złamała kiedyś moje.
- Wiesz, co ci powiem, mamo?! Osiągnęłaś swój cel! Przestałam cię kochać!
- Ależ Sereno...
- Przestałam cię kochać i więcej nie będę cierpieć z twojego powodu!
- Sereno, błagam...
Kobieta będąca moją matką podeszła do mnie, chcąc mnie przytulić, ja jednak odepchnęłam ją od siebie i wybiegłam z pokoju, wpadając prosto na Asha, który właśnie przechodził obok mnie.
- Co się stało, skarbie? - spytał mój chłopak.
- Ash... Boże, Ash!
To mówiąc rzuciłam mu się na szyję i objęłam go mocno.
- Serenko...
- Ash! To takie niesprawiedliwe! Takie podłe!
- Co, kochanie?
- Nieważne... Przytul mnie mocno, proszę! Przytul mnie, bo oszaleję!
- Ale czemu? Co się stało? - spytał mój luby.
- Błagam cię, nie pytaj o nic! Proszę, obejmij mnie, bo zwariuję!
Ash spełnił moją prośbę i przytulił mnie bardzo mocno do siebie, czym ocalił mnie od kompletnego szaleństwa. Mój luby przy okazji powoli pieścił moje włosy, dotykając je bardzo czule i gładząc z wielką miłością w każdym dotyku. Poczułam się dzięki temu o wiele lepiej, choć ból w moim sercu nie zniknął całkowicie, a jedynie został on zagłuszony.
- Czy to twoja mama właśnie wybiegła z tego pokoju? - zapytał jakąś minutę później mój chłopak, nie wypuszczając mnie z objęć.
- Pewnie to ona. Przed chwilą tam razem rozmawialiśmy - odparłam, wciąż się zachłannie do niego tuląc.
- Wyglądała na zapłakaną - mówił dalej Ash.
Prychnęłam delikatnie pod nosem.
- Niech płacze. Mało mnie to obchodzi.
Ash był w szoku, gdy usłyszał moją odpowiedź.
- Niech płacze? Sereno, jak możesz tak mówić?
- A ją obchodziły moje łzy, kiedy ja przez nią płakałam?
Ash nic mi nie odpowiedział na to pytanie, tylko jeszcze mocniej mnie do siebie przytulił, a ja zaczęłam płakać w jego ramię.

***


Następnego dnia mój chłopak poczuł się na tyle dobrze, że mogliśmy razem pojechać autokarem do Marmorii, aby poszukać owego tajemniczego Widma, które przez moją skrajną głupotę zostało niedawno przywołane na świat. Ponieważ wyprawa ta należała raczej do bardzo niebezpiecznych, to postanowiliśmy ruszyć tam tylko ja, Ash, Clemont i Dawn. Max i Bonnie zostali w domu razem z Meyerem i moją mamą. Uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli oboje zostaną w bezpiecznym miejscu zwłaszcza, iż za bardzo się już w to wszystko wmieszali. Niech tym razem będą daleko od ryzyka.
Ponieważ nie mieliśmy adresu nadawcy poza pewnością, że na pewno paczka została przysłana do nas z Marmorii, jak wskazały znaczki pocztowe naklejone na przesyłce. Jedynym więc sposobem było udać się na pocztę i tam to sprawdzić.
Postanowienie nasze szybko zrealizowaliśmy. Dziękować losowi nie mieliśmy żadnych problemów z tym wszystkim. Pokazaliśmy pracownikom legitymacje detektywistyczne, więc ci bez robienia nam żadnych trudności zaprowadzili nas do naczelnika poczty. Był to mężczyzna po czterdziestce, łysy, z czarnym tupecikiem oraz lekkimi wąsikami.
- Witam was, moi drodzy. Bardzo mi miło poznać słynnego Sherlocka Asha i jego przyjaciół. Co mogę dla was zrobić?
- Chodzi o to, kto przysłał paczkę na mój adres - wyjaśnił mu Ash.
Następnie opowiedzieliśmy mężczyźnie dokładnie, o co nam chodzi. Oczywiście pominęliśmy przy tym całą tę historię z widmem uważając, iż naczelnik nie powinien o niej wiedzieć, gdyż jeszcze uzna nas za idiotów lub wariatów.
Nasz rozmówca wysłuchał uważnie tej opowieści, po czym poprosił, żebyśmy chwilkę poczekali. Następnie wyszedł ze swego gabinetu i wrócił po kilku minutach.
- Wybaczcie, że tak długo to trwało, ale cóż... Muszę wam powiedzieć, iż to dość niezwykła sytuacja - powiedział naczelnik poczty.
- Czemu niezwykła? - zapytałam.
- Widzicie... To jest naprawdę nietypowa historia. Wyobraźcie sobie, że profesor Leemigton, nasz uczony badający Pokemony oraz ich zwyczaje, nie tak dawno przyszedł do nas i poprosił, aby wysłać do pana Asha Ketchuma pewną paczuszkę, a do tego dodał, że jeśli adresat tej przesyłki zgłosi się do nas, to mam go skierować do jego laboratorium.
Rzeczywiście, cała ta historia wydawała się być bardzo niezwykła. Nie mogliśmy jej zrozumieć. Było w niej coś naprawdę dziwnego, bo w końcu kto się tak zachowuje jak ten cały profesorek?
- A gdzie mieszka człowiek, o którym rozmawiamy? - zapytała Dawn.
- W laboratorium na obrzeżach miasta. Na pewno łatwo tam traficie - rzekł naczelnik poczty.
- A czy pan profesor mówił coś więcej na ten temat? - spytał Clemont.
- Nie... Nic a nic. A zresztą o szczegóły, to już sami musicie go zapytać - odparł na to mężczyzna.
- Oj, może być pan pewien, że tak właśnie zrobimy - odpowiedział mu Ash, poprawiając sobie na głowie czapkę Sherlocka Asha.


Po tej rozmowie poszliśmy do laboratorium miejscowego uczonego. Rzeczywiście bardzo łatwo było je znaleźć, ponieważ takie miejsce w całym mieście jest tylko jedno. Laboratorium wyglądało podobnie do laboratorium profesora Oaka, choć pewne różnice były, ale o to teraz mniejsza.
- Wejdziemy tam? - spytałam.
- Oczywiście, że wchodzimy - odpowiedział mi Ash.
- A jeśli to zasadzka? - spytał Clemont niepewnym głosem.
- No właśnie, co wtedy? - dodała Dawn.
Ash uśmiechnął się do nas delikatnie.
- Moi kochani... Oczywiście, że to jest zasadzka. Ale nie dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi, jeśli tam nie wejdziemy. Prawda, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo jego Pokemon.
Chwilę później Ash zapukał do drzwi. Otworzył nam pewien młody, mężczyzna w białym kitlu. Miał on brązowe włosy oraz czarne oczy o dość dziwnym, niezrozumiałym dla nas spojrzeniu.
- Dzień dobry, my do pana profesora Leemigtona - powiedziałam.
- Pan Ash Ketchum? - spytał mężczyzna.
- Tak, to ja - odpowiedział mój chłopak - Pan profesor w domu?
- Pan profesor Leemigton oczekuje pana.
To mówiąc mężczyzna wpuścił nas do środka. Weszliśmy przez drzwi do środka, po czym udaliśmy się razem za młodym mężczyzną w kierunku jakiegoś pomieszczenia, którym był gabinet uczonego. Siedział on przed biurkiem odwrócony do nas plecami.
- Tak, Jess? O co chodzi? - spytał mężczyzna.
- Panie profesorze... Przyszedł pan Ash Ketchum - odpowiedział jego pracownik.
- To doskonale. Możesz odejść - odpowiedział uczony dość dziwnym, wręcz nienaturalnym głosem.
Pracownik wyszedł, a mężczyzna w fotelu odwrócił się w naszą stronę. Był on człowiekiem tak około pięćdziesiątki, o ciemno-niebieskich włosach przyprószonych siwizną, zaś jego oczy miały ten sam wyraz spojrzenia, co oczy jego asystenta. Wzrok ten nazwałabym takim jakby dosyć nieobecnym i już z tego powodu wzbudził on moje podejrzenia.
- Pan profesor Leemigton, jeśli się nie mylę - powiedział Ash.
Mężczyzna popatrzył na niego uważnie.
- Tak, to prawda. A ty jesteś Ash Ketchum?
- Owszem. A to są moi przyjaciele.
- Przybyłeś z przyjaciółmi? W sumie to było do przewidzenia.
- Chcielibyśmy się dowiedzieć, dlaczego pan wysłał Ashowi książkę o magii - powiedziała Dawn.
- Właśnie! I dlaczego niby zostawił pan w niej tę przeklętą zakładkę z mrocznym zaklęciem?! - dodałam oburzonym tonem.
Uczony uśmiechnął się ponuro do mnie i odparł:
- Ponieważ liczyłem na to, że przywołacie to, co przywołaliście.
- A skąd pan wie, że my coś przywołaliśmy? - spytał Clemont.
- Właśnie! Może wcale tego nie zrobiliśmy?! - dodała Dawn.
Profesor Leemigton zaśmiał się wówczas bardzo podle, nienaturalnym wręcz głosem, przez który przeszły nas ciarki na plecach.
- Nie udawajcie. Przecież wszyscy dobrze wiemy, co przywołaliście z zaświatów. Widmo, które teraz jest w moich rękach.
- Co?! - krzyknęliśmy wszyscy przerażeni.
- Więc od początku chciał pan zdobyć to widmo?! - zawołał Ash.
- Pika-pika! - pisnął groźnie Pikachu.
- Tak, chciałem je zdobyć - powiedział uczony.
- A wie pan, że to coś zaatakowało Asha? - zapytała Dawn.
- Owszem, wiem. Przyznaję, że nie miałem tego w planach, ale cóż... Wyszło nawet jeszcze lepiej, bo dzięki temu nie uwolnicie się tak łatwo od widma, a na tym bardzo mi zależy.
- Dlaczego? - spytałam.
- Czemu zależało panu na tym widmie? - dodał Clemont.
- Ponieważ mam wobec niego poważne plany. Bardzo poważne.
- Jakie? - zdziwił się Ash.
- Chodźcie za mną, a zobaczycie jakie.
Chociaż pójście za nim równało się samobójstwo, to postanowiliśmy pójść za nim. Uczony prowadził nas więc w kierunku głównej części swego laboratorium, opowiadając nam po drodze o swoich planach:
- Od wielu lat ja oraz mój nieżyjący już kolega, profesor Fuji, twórca Mewtwo (którego, jak mniemam, bardzo dobrze znacie), zajmowaliśmy się sztuką klonowania ludzi i Pokemonów. Zastanawiało nas, jak daleko można rozwinąć tę technologię. Jakieś trzy miesiące temu poznałem osobę, która powiedziała mi, że zna ona pewnego człowieka, który byłby doskonałym materiałem na stworzenie klona. Tym osobnikiem jesteś ty, Ashu Ketchum. Dlatego musiałem cię sklonować. Mój wspólnik się tego domagał.
- A kim on jest? - spytałam.
- Cierpliwości, moja droga. Wkrótce się tego dowiesz - odparł uczony i mówił dalej: - Zdobycie twego materiału genetycznego nie było wcale takie proste, ale w końcu nam się to udało.
- Jak? - spytał Ash.
- Pamiętasz pewnych złodziei, którzy tak trzy miesiące temu wyrwali ci parę włosów z głowy?
Przerażeni zatrzymaliśmy się w miejscu.
- O nie! A więc o to tu chodziło?! - zapytał Ash - Cała ta kradzież miała na celu jedynie zdobycie moich włosów?
- O tak. Musicie przyznać, że całkiem sprytnie to sobie wymyśliłem, prawda? - zapytał uczony, groźnie chichocząc - Stworzyłem więc twojego klona, ale niestety... Miał on wadę genetyczną i zmarł po trzech tygodniach od swoich narodzin. Biedaczek. Miałem zamiar sklonować nowego, ale mój przyjaciel, który zlecił mi to zadanie, znalazł lepsze rozwiązanie. Wysłałem ci tę książkę licząc, iż ulegniesz pokusie i zechcesz sprowadzić widmo na ten świat. No i sprowadziłeś je, za co ci jestem niewymownie wdzięczny.
- Po co było panu to widmo? - zapytał Clemont.
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
- Widmo zostało złapane przez mojego przyjaciela, który umieścił je w ciele zmarłego klona. Ciało to zachowaliśmy na wszelki wypadek i proszę... Teraz jest jeszcze lepiej niż się tego spodziewaliśmy.
To mówiąc profesor Leemigton zaprowadził nas do pomieszczenia, ku któremu szliśmy, a następnie weszliśmy do niego. Tam zaś stał ktoś, kogo w ogóle się tu nie spodziewaliśmy. Tym kimś był... Ash, a raczej ktoś wręcz niesamowicie podobny do niego, nawet ubiór miał taki sam jak on. Gdyby mój ukochany nie stał tuż obok mnie, to bym pomyślała, że stoi w tym pomieszczeniu przed nami. Jednak wiedziałam, że mam do czynienia z jego klonem i to doskonale zrobionym, ponieważ był on łudząco podobny do Asha.



- A niech mnie! - zawołał Clemont.
- O ja cię piko! - dodała Dawn.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Wszyscy oni byli w niezłym szoku, podobnie jak i ja.
- To przecież Ash! - zawołałam - A raczej jego kopia. Niesamowite!
- Owszem, niesamowite - uśmiechnął się do nas profesor Leemigton, po czym podszedł do klona - Dzięki niemu reputacja słynnego detektywa Sherlocka Asha zostanie zniszczona raz na zawsze.
- Niby w jaki sposób zamierza pan tego dokonać? - spytał Ash.
- Z jego pomocą - rzekł uczony, klepiąc klona po ramieniu - Z pomocą Sasha.
- Sasha? - zapytałam zdumiona.
- Tak go nazwałem - wyjaśnił uczony - On to właśnie zacznie niedługo dokonywać wielu podłych i niegodziwych czynów, a wszystko spadnie na rachunek słynnego detektywa, który stanie się przestępcą!
- Chyba nie sądzi pan, że na to pozwolimy?! - zawołałam groźnie.
Mężczyzna zaśmiał się podle, po czym wyjął pistolet i powiedział:
- Obawiam się, że nie będziecie mieli wyjścia... Bo zostaniecie tutaj, a tymczasem mój drogi Sash ośmieszy słynnego Sherlocka Asha w oczach całego Kanto.
Wiedzieliśmy, że ten gość nie żartuje i na pewno nas zastrzeli, jeżeli zrobimy chociaż krok w jego stronę, dlatego też mogliśmy jedynie stać oraz patrzeć na niego z bezsilną wściekłością.
- Za co pan nas tak prześladuje?! - zawołał Clemont.
- Właśnie! Co myśmy panu złego zrobili?! - dodałam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu.
Profesor Leemigton zaśmiał się okrutnie, po czym powiedział:
- Wy mi nic nie zrobiliście, ale mojemu przyjacielowi to i owszem. Ma on z wami osobiste porachunki.
- Więc niech się pofatyguje do nas osobiście, zamiast wysługiwać się swoimi pomagierami - mruknęła Dawn.
- Twoje życzenie może być szybko spełnione, moja panno - zachichotał podle uczony - Bo tak się składa, że mój przyjaciel właśnie tu jest i chętnie sobie z wami porozmawia.
To mówiąc wziął on do ręki pilota i nacisnął jakiś guzik, dzięki czemu otworzyły się rozsuwane drzwi prowadzące na korytarz, a przez nie wleciał do pomieszczenia pewien Pokemon przypominający olbrzymią kałamarnicę z wielkimi znakami na brzuchu. Od razu go poznaliśmy.
- To ty - powiedział Ash spokojnym, acz bardzo złym tonem, delikatnie zaciskając ze złości pięść.
- Malamar - rzekł Clemont gniewnie.
- A więc to twoja sprawka?! - zapytała Dawn.
- Powinnam się była domyśleć, że to ty za tym stoisz! - dodałam.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Malamar zachichotał, po czym powiedział coś w swoim języku. Sash posłużył mu za tłumacza.
- Mój pan mówi, że to wasz koniec. Odpowiecie za to, że kiedyś wasz przyjaciel przeszkodził mojemu panu przejąć władzę nad tą planetą, przez co później wszyscy jego rodacy zginęli zabici przez kometę, którą na jego planetę sprowadził Mewtwo - mówiło Widmo podobne do mego chłopaka.
Groźny Pokemon przemówił ponownie, chichocząc przy tym podle. Sash spojrzał na profesora Leemigtona i rzekł:
- Mój pan każe ci oszczędzić jedynie Ketchuma. On nam się jeszcze przyda. Resztę zabij.
- Z przyjemnością - powiedział uczony i wymierzył w nas broń.
Ash zasłonił nas wszystkich swoich ciałem oraz rozłożył szybko ręce.
- Nie bądź naiwny, szczeniaku - rzekł Sash, tłumacząc znowu słowa swojego pana - Tym razem nie ma tu Meloetty, która cię ocali przed moją mocą. To już koniec twoich przyjaciół. Popatrzysz sobie na ich śmierć, a potem zobaczysz, jak mój wierny sługa Sash zabija wszystkie drogie ci osoby, aby w końcu pochłonąć twoją duszę na zawsze.
Ash zacisnął zęby w bezsilnej złości, po czym odpowiedział:
- Możliwe, że tak będzie, ale ja ci tego nie ułatwię.
Malamar i Sash zachichotali podle, podobnie jak profesor, którzy znów wymierzył w nas pistolet. Wtem, zupełnie niespodziewanie przez okienko w dachu do pomieszczenia wpadła wielka, niebieska kula mieniąca się od błyskawic, która uderzyła prosto w uczonego, powalając go na ziemię oraz pozbawiając go przytomności. Nasi pozostali wrogowie szybko spojrzeli w kierunku, skąd ona przybyła, a wówczas Malamara dosięgła podobna kula, odrzucając go na ścianę. Sash skoczył w bok, a my spojrzeli, jak przez okno wlatuje do środka Mewtwo.
- Jak widzę, znowu przybywam w ostatniej chwili - powiedział dość żartobliwym tonem.
- Mewtwo! - zawołaliśmy wszyscy radośnie.
- Zdążyłem na czas? - spytał Pokemon.
- Owszem, ale tak na przyszłość mógłbyś się bardziej sprężać, wiesz? - odparła złośliwie Dawn.
Pokemon delikatnie zachichotał.
- Cóż... Nie zawsze możemy przybyć tam, gdzie chcemy wtedy, kiedy tego pragniemy. Ale ważne, że jestem.
Malamar podniósł się powoli z ziemi i zamruczał gniewnie w swoim języku.
- Owszem, przybyłem tutaj, aby raz na zawsze z tobą skończyć - odparł na to Mewtwo - Zbyt długo twoja postać prześladuje ten świat. Pora już, aby posłać cię tam, gdzie posłałem twoich pobratymców, czyli do piekła!
Chwilę później Malamar oraz Mewtwo zaczęli atakować się nawzajem różnymi potężnymi mocami, tymczasem Sash podszedł do nas.
- Skoro wasz kumpel zajął się moim panem pora chyba, abym ja zajął się wami - powiedział.
Spojrzałam na niego groźnie i mimo wszystko musiałam przyznać, że on naprawdę jest wierną kopią Asha. Poza blizną nad okiem, którą to miał tylko i wyłącznie mój chłopak, wszystko inne zostało wiernie odtworzone. Nawet głos tego łotra brzmiał prawie tak samo, choć ten należący do Sasha był o wiele bardziej mroczny niż głos prawdziwego detektywa z Alabastii.
Mój luby stanął naprzeciwko niego.
- Najpierw musisz pokonać mnie - odparł nasz obrońca.
Sash parsknął śmiechem.
- Z przyjemnością.
Następnie złapał on Asha za koszulkę, po czym bez najmniejszych trudności przerzucił go za siebie i cisnął prosto na ścianę.
- ASH! - wrzasnęliśmy przerażeni ja, Clemont i Dawn.
- Pika-pi! - dodał Pikachu.
- Dziecinada - mruknął Sash i spojrzał na nas - A teraz kolej na was.
- Nie ma mowy! - wydyszał Ash z kąta, w którym leżał - Pikachu! Atak Piorunem!
Pokemon zaatakował Sasha, ten jednak mimo tego stał dalej spokojnie, jakby atak stworka nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
- To wszystko, na co was stać? - zapytał z kpiną w głosie.
- Fennekim! Pancham! Do boju! - zawołałam, szybko wypuszczając z pokeballi swoje Pokemony.
- Chespin, naprzód! - dodał Clemont, robiąc to samo.
- Piplup! Pomóż im! - krzyknęła Dawn, idąc naszym śladem.
Już po chwili czwórka naszych Pokemonów stanęła w pozycji bojowej oraz gotowa do walki.
- Fennekin! Miotacz Płomieni! Pancham, Ciemny Puls! - zawołałam.
- Chespin, Dzikie Pnącza! - krzyknął Clemont.
- Piplup! Atak Bąbelkami! - dodała Dawn.
Pokemony zaatakowały Sasha i ku naszej wielkiej radości tym razem powaliły go na ziemię, jednak nie na długo, gdyż nasz przeciwnik szybko się pozbierał.
- Tylko na tyle was stać?! To zobaczcie, na co stać mnie!
Wykonał on bardzo szybki ruch ręką, po którym wszyscy zostaliśmy popchnięci na ścianę, zaś na mojej szyi jakaś niewidzialna dłoń zacisnęła mocno swe palce. Sash podszedł do mnie i rzekł:
- Jestem ci niesamowicie wdzięczny, że sprowadziłaś mnie na ziemię, Sereno. W ramach tej wdzięczności zabiję cię szybko... Prawie bezboleśnie. Prawie...
To mówiąc podle zachichotał i zaczął mnie mocniej dusić.
- Zostaw moją dziewczynę! - wrzasnął Ash, po czym skoczył na Sasha, powalając go na ziemię.
Moc tajemniczego ucisku natychmiast zelżała i poczułam, że znowu mogę normalnie oddychać, a także nic już nie przyciskało nas do ściany. Spojrzeliśmy na walczących ze sobą Asha i Sasha, jednak mój luby szybko został powalony, po czym jego przeciwnik złapał go, mówiąc:
- Wystarczająco dużo mam z tobą kłopotów! Zakończę tę zabawę raz na zawsze pochłaniając twoją duszę!
- Nie ma mowy! - zawołałam, rzucając się na Sasha.
Następnie zrobiłam to, co pierwsze przyszło mi do głowy - ugryzłam go w ramię. Sash wrzasnął z bólu i puścił mego chłopaka, po czym zepchnął mnie z siebie. Clemont z Dawn ruszyli na niego, ale on swoją mocą odrzucił ich w bok, podobnie jak nasze Pokemony.
- Jesteście nieźli... Ale mam dość waszych sztuczek... - wysyczał Sash groźnym tonem - Pożegnajcie się z tym światem!


Nie zdążył jednak cokolwiek zrobić, gdyż po chwili uderzył go pocisk wystrzelony przez Mewtwo, który cisnął go na ścianę pokoju. Zobaczyliśmy wówczas, że nasz przyjaciel, już bardzo mocno zmęczony, zdołał pokonać Malamara, który leżał na podłodze, gniewnie przy tym dysząc.
- Teraz zakończę tę walkę! - rzekł Mewtwo i szykował się do zadania Malamarowi ostatecznego ciosu.
Ten jednak zamruczał podle, po czym wymruczał coś w swoim języku.
- Wy głupcy - przetłumaczył jego słowa Sash - Nie wiecie, że na mój rozkaz podłożono tutaj ładunki wybuchowe... które to właśnie wybuchają i pogrzebią was tu żywcem!
Chwilę później rozległy się groźne wybuchy. Zrozumieliśmy, że nasz przeciwnik niestety mówił prawdę. Laboratorium miało zaraz wylecieć w powietrze. Musieliśmy więc szybko stąd uciekać.
Malamar tymczasem, korzystając z chwili nieuwagi Mewtwo, która to wynikła z szoku wywołanego tą sytuacją, uderzył go jakąś potężną kulą negatywnej energii, po czym poderwał się w kierunku okna, wylatując przez nie. Chwilę później Sash, kierowany siłą woli naszego wroga, poleciał za nim.
- To jeszcze nie koniec, Ash! Jeszcze będziesz mój! - zawołał mroczny sobowtór, znikając nam z oczu.
Podbiegliśmy szybko do Mewtwo i ostrożnie pomogliśmy mu podnieść się z podłogi.
- Co ci jest? - zapytałam z troską.
- Nic takiego, Sereno - odpowiedział Mewtwo - Ale lepiej szybko stąd uciekajmy, zanim dosięgnie nas śmierć.
Ruszyliśmy więc biegiem w kierunku wyjścia. Jednak chwilę później Ash zawrócił.
- Czekajcie! Profesor! - zawołał.
- Zostaw go, Ash! To przez niego mamy teraz te problemy! - krzyknęła Dawn.
- On był tylko marionetką w rękach Malamara! - odpowiedział jej brat, powoli podnosząc profesora z ziemi - Nie pozwolę mu teraz tak po prostu umrzeć!
Ja, Dawn i Clemont podbiegliśmy szybko, aby pomóc Ashowi. Razem mocno pochwyciliśmy profesora Leemigtona, po czym prowadzeni przez Mewtwo zaczęliśmy uciekać, a nasze Pokemony ruszyły za nami.
- Ash! Jeśli przez niego zginiemy, to cię zabiję! - zawołała Dawn.
Jej brat jednak nie przejął się tym i biegł razem z nami dalej, chociaż widać było, że jest on mocno osłabiony. Po drodze mijaliśmy pracowników laboratorium (wyraźnie zdumionych tym, co się dzieje), którym kazaliśmy szybko stąd uciekać, ponieważ budynek zaraz rozleci się w drobny mak. Na całe szczęście uczeni posłuchali nas, nie analizując przy tym naszych słów.
W ostatniej chwili opuściliśmy budynek laboratorium. Nieco później na wskutek wybuchów bomb, które uruchomił Malamar, zostały już z niego tylko gruzy. Całe szczęście, że nikt pod nimi nie zginął, ponieważ wszyscy pracownicy zdążyli się w porę ewakuować.
Gdy już było po wszystkim profesor Leemigton powoli usiadł na ziemi, masując sobie lekko głowę.
- O matko... Ależ ja się dziwnie czuję. Jakbym spał przez co najmniej miesiąc, jeśli nie więcej - powiedział.
- My również się tak czujemy, profesorze - odparł na to jeden z jego pracowników.
Uczony popatrzył na niego zdumiony, po czym jego wzrok skierował się na nas.
- A wy kim jesteście? I gdzie jest ten Malamar? I co się stało z moim laboratorium?
- To już dłuższa historia, panie profesorze - rzekł Ash, z trudem łapiąc oddech.

***


Dzień po tych wszystkich wydarzeniach siedzieliśmy u profesora Oaka, któremu dokładnie opowiedzieliśmy o tym, co też miało ostatnio miejsce w naszym życiu.
- Niestety tej przygody nie możemy w żadnym razie nazwać naszym zwycięstwem - powiedział smutnym głosem Ash.
- Malamar nam uciekł, Sash także, laboratorium profesora Leemigtona zniszczone - wyliczałam przygnębiona.
- Jedynym plusem tej sytuacji jest to, że ów uczony nie jest już w mocy Malamara - powiedział Clemont.
- Marna pociecha - rzekła Dawn, głaszcząc swojego Piplupa.
- Ale przecież nie poddacie się teraz, prawda? - spytał profesor Oak.
- W żadnym razie! Póki ten demon jest na wolności, to będziemy z nim walczyć i to do upadłego! - zawołał Max bojowym tonem.
Spojrzałam na niego uważnie.
- Łatwo ci mówić o walce. Nie widziałeś Sasha w akcji. Rzucił Ashem niczym szmacianą lalką.
- Właśnie - powiedział mój chłopak - Poza tym nie wiem dlaczego, ale czuję się ostatnio o wiele słabszy niż kiedykolwiek.
- To pewnie dlatego, że Sash ci coś zabrał - powiedział Clemont.
Nasz lider pokiwał smutno głową.
- Owszem, to musi być przyczyna tego wszystkiego. Wciąż jednak nie wiem, co to jest i jak to odzyskać...
Przez chwilę nikt z nas nic nie mówił, ale w końcu Bonnie przełamała milczenie, pytając:
- Co teraz zrobimy, Ash?
- Nie wiem, Bonnie - odparł mój chłopak - Ale póki Sash istnieje, moi bliscy są w niebezpieczeństwie. Malamar powiedział wyraźnie, po co mu on jest potrzebny. Chce zniszczyć moją reputację oraz mnie samego. Odbierze mi po kolei wszystko, co jest mi drogie i dopiero wtedy mnie zabije, a raczej pochłonie moją duszę, bo to właśnie zamierza zrobić Sash. Pochłonąć mnie, żebym stał się demonem w ludzkiej skórze.
- Co zatem należy zrobić? - zapytałam.
- Na pewno wiem, czego nie możemy zrobić - rzekł Clemont - Czekać na kolejny ruch naszego wroga.
- Słusznie. On przecież w końcu tu przyjdzie. Powinniśmy więc temu jakoś zapobiec - poparła go Dawn.
- Fajnie, tylko jak? - spytał Max.
- Pika-pika - dodał smętnie Pikachu.
Profesor Oak powoli poruszył się w fotelu i rzekł:
- Cóż... Miałbym dla was pewną radę, ale nie wiem, czy wam się ona spodoba.
- Niech pan ją powie, profesorze, a potem my powiemy, czy przypadła nam ona do gustu, czy też nie - odparł Ash.
- Z góry wiem, że nie - zaśmiał się uczony, po czym powiedział: - Nie możecie czekać na ruchu Sasha, bo inaczej zaskoczy was, a wasze szanse na pokonanie go zmaleją do zera. Jest więc tylko jedno wyjście.
- Jakie? - zapytałam.
- Jeśli nie chcesz być zwierzyną, stań się myśliwym.
- Co ma pan na myśli? - spytała Dawn, patrząc uważnie na Oaka.
- To, czego się domyślacie - powiedział profesor - Spróbujcie znaleźć Sasha sami, nie czekając na jego ruch.
Wszyscy byliśmy przerażeni tymi słowami. Zdecydowanie nie takiej rady oczekiwaliśmy od tak słynnego uczonego.
- Miał pan rację... Ta rada nam się nie podoba - rzekł Max.
- Innej rady dla was nie mam - rozłożył bezradnie ręce profesor Oak - Możecie ją przyjąć albo nie. To już zależy od was.
- Mamy szukać Sasha?! Przecież to samobójstwo! - zawołała Dawn.
- Szaleństwo - dodała Bonnie.
- Nie mamy z nim szans! - zauważył Max.
- Nawet najmniejszych - rzekł Clemont.
Ja nic nie mówiłam, a tylko spojrzałam na mojego chłopaka, oczekując jego decyzji.
- A ty jak uważasz, Ash?
Mój luby uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Nie ma to tamto! Uważam, że to jest jedyne wyjście z sytuacji. Trzeba ruszyć na poszukiwanie Sasha.
- Zwariowałeś?! - zawołała Bonnie.
- Przecież on pożre twoją duszę! Nie masz z nim najmniejszych szans! - dodała przerażonym głosem Dawn.
- Pika-pi! Pika-pika-chu! - zapiszczał równie przestraszony Pikachu.
- To możliwe... Jednak być może zdołam go pokonać - powiedział Ash, powoli zaciskając pięść - Wiem, że mam tylko jedną szansę na sto, aby tak się stało, ale muszę z niej skorzystać.
Profesor Oak podszedł do Asha z uśmiechem na twarzy i gdy ten wstał, położył mu dłonie na ramionach.
- Ash, mój drogi chłopcze... Wierzę w to, że możesz pokonać każdego przeciwnika, który stanie ci na drodze. Pamiętaj, że jakby co... Zrobię, co w mojej mocy, aby ci pomóc.
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się bardzo wzruszony do swego ojca chrzestnego i powiedział:
- Jeśli umiem wygrać z każdym przeciwnikiem, to tylko dzięki panu. Był pan zawsze moim mentorem.
- Bardzo miło mi to słyszeć, Ash. Być może kiedyś ty zostaniesz moim - odpowiedział mu profesor Oak.
Clemont i Dawn podnieśli się z kanapy i podeszli do nich.
- Skoro chcesz na własne życzenie narażać swoje życie, braciszku, to mam nadzieję, że pozwolisz nam iść z tobą - powiedziała Dawn.
- Właśnie! Nie możemy cię zostawić samego - dodał Clemont.
Ash uśmiechnął się do nich przyjaźnie i przytulił do siebie. Pikachu wskoczył mu w ramiona, a on objął go mocno.
- Z takimi przyjaciółmi jak wy, jestem w stanie nawet góry przenosić.
Uśmiechnęliśmy się do niego, jednak ja najmniej ze wszystkich osób tu zebranych miałam bojowy nastrój. Moje serce wręcz drżało z niepokoju o Asha. Doskonale bowiem pamiętałam, jak ten podlec Sash bez trudu powalił na łopatki mojego chłopaka jednym silnym ruchem rąk. Prócz tego posiadał naprawdę potężne moce. Szanse, na jego pokonanie były więc znikome. Jak my niby mieliśmy zapanować nad Sashem?
Przerażona złapałam się za serce z rozpaczy czując, że mi zaraz ono pięknie z rozpaczy. Wiedziałam, iż to ja jestem temu wszystkiemu winna. W końcu to przeze mnie Widmo przybyło na nasz świat, po czym zaatakowało Asha i obecnie go prześladowało. Wszystko to była moja wina. Moja i mojej głupiej ciekawości.
Rozważania, które to prowadziłam w swojej głowie, były najwyraźniej bardzo widoczne, bo nie umknęły one uwadze Maxa i Bonnie, którzy stali najbliżej mnie. Podeszli więc i zapytali z troską:
- Co ci jest, Sereno?
Popatrzyłam na nich smutnym wzrokiem, po czym powiedziałam:
- Bonnie... Max... To przerażające... Co myśmy narobili?
Następnie spojrzałam na Asha, który w bojowym nastroju mówił do reszty naszej kompanii, co powinniśmy dalej zrobić. Znowu pomyślałam o Sashu oraz o tym, w jaki sposób może on skrzywdzić mojego ukochanego. Załamana jak w amoku rzekłam półszeptem do Maxa oraz Bonnie:
- Co myśmy zrobili? Co myśmy zrobili?


KONIEC













3 komentarze:

  1. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Tym razem dosłownie. Ash otrzymuje tajemniczą księgę magii i rytuałów, w której znajduje się dodatkowa informacja o użyciu nieco innej końcówki w rytuale przyzywania ducha. Choć starsza część ekipy z Ashem na czele woli nie ryzykować, o tyle Maks i Bonnie dają się ponieść ciekawości i potajemnie przygotowują się do przyzwania zjawy. Cóż… Dziecięca ciekawość, która udzieliła się również Serenie doprowadziła do naprawdę groźnej sytuacji. Wywołane Widmo, esencja ludzkich złych czynów jest niezwykle niebezpiecznym przeciwnikiem. Jego ofiarą pada Ash, który okazuje się, że utracił nie tylko siły fizyczne, lecz cząstkę siebie. Pewne informacje na ten temat posiada Mewtwo, który za pierwszym razem przegonił zjawę, zaś później pomaga Drużynie Asha w walce z Malamarem i Sashem. Tak, to kolejna perfidna i naprawdę groźna intryga tego kosmicznego drania. Sash okazuje się być połączeniem owego Widma, z martwym klonem Asha, którego stworzył zniewolony przez Malamara profesor Leemigton. Wyjaśniła się zatem początkowa scena opowiadania ukazująca starcie Naszych Detektywów z grupką bandytów, którzy podczas ucieczki wyrwali Ashowi kilka włosów. Były one niezbędne do stworzenia klona. Akcja urywa się niestety w momencie, gdy Detektywi postanawiają ścigać Sasha, który ma nie tylko zniszczyć reputację swego oryginału, lecz również pochłonąć jego duszę. Poza wątkiem intrygi Malamara i postaci Widma Sasha, mamy tu bardzo ciekawe sceny rozmowy z Joshem, który wyznaje swoim dzieciom i Serenie prawdę o powodach, dla których porzucał swe rodziny. Sam niestety miał bardzo smutne dzieciństwo i bał się, że demony przeszłości go dopadną. Niemniej wyznanie przynosi mu ulgę, tym bardziej, że znajduje zrozumienie u swych dzieci. Inaczej przebiega rozmowa Sereny z Grace. Dziewczyna wreszcie pod wpływem emocji i zgromadzonego w sercu bólu, wyrzuca swej matce cały żal o brak zrozumienia i okazywania uczuć. Sama Grace boleśnie przeżyła śmierć męża, co doprowadziło ją do takiego postępowania, choć nieraz go skrycie żałowała. Niemniej Serena wciąż miała do niej żal, zresztą w pełni uzasadniony, gdyż dopiero Ash okazał Jej prawdziwe uczucie. Niemniej choć dla Obu była to bolesna chwila, to później już na spokojnie będą w stanie poprawić swoje relacje. Początki bywają trudne, nieraz bolesne, lecz najważniejsze jest to, aby się nie poddawać. Max, Bonnie i Serena niestety doprowadzili do naprawdę groźnej sytuacji i sprowadzili na Asha oraz samych siebie ogromne zagrożenie. Niemniej Detektywi nie poddają się i z pewnością znajda sposób na pokonanie swego przeciwnika oraz podłego Malamara. Tak więc za super mroczną intrygę tego Kosmicznego Poka, za wątek czarnej magii oraz widma, które stanowiło dla mnie osobiście sporą inspirację oraz za doskonałe rozmowy z Joshem i Grace, nie mogę inaczej ocenić tego opowiadania, jak 11/10. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję kochany Autorze za kolejną bardzo ciekawą historię. Wpasowałeś się nią idealnie w zakres moich pozostałych zainteresowań, jakim jest fantastyka, zjawiska paranormalne i ogólnie szeroko rozumiana czarna magia. :)
    Ale od początku. Zaczynamy od wizyty Josha w domu Delii, gdzie dochodzi do bardzo oczyszczającej rozmowy pomiędzy nim a Ashem, Dawn i Sereną. Pan Ketchum wyznaje, że z powodu trudnego dzieciństwa - matka nie dawała mu takiej miłości na jaką zasługiwał, ogólnie miała go za nic nie warte chuchro, kochała go jedynie gosposia - nie był w stanie stworzyć rodziny, wręcz bał się tego. Dlatego gdy spotkał Delię i poślubił ją, to gdy miał urodzić się Ash, to on spanikował i odszedł wymawiając się chęcią podróżowania. Nastąpił ich rozwód, potem Josh spotkał Johannę Seroni, urodziła się Dawn i nastąpiła analogiczna sytuacja jak z Ashem. Na szczęście w końcu mężczyzna zdecydował się podjąć wyzwanie i wcześniej wyznawszy swoim dzieciom prawdę o tym, że są rodzeństwem, zaczął bardziej i więcej uczestniczyć w ich życiu.
    Następnego dnia nasi przyjaciele otrzymują bardzo niespodziewaną wizytę - przyjeżdża Steven Meyer i Grace Evans (czy tylko mnie wkurza jej zachowanie i wymawianie Serenie jej win od początku jak tylko weszła do domu?). Na szczęście udaje sie na krótko uciąć temat i wszyscy siadają do wspólnego posiłku, jednak niestety chwila rozmowy Sereny i Grace musiała nastąpić. Na początek nawiązuje się dyskusja odnośnie planów życiowych Sereny. Matka oczywiście uważała, że dziewczyna źle wybrała, bo zamiast jeździć na Rhyhornach czy występować na scenie jako artystka, pracuje jako kelnerka w Alabastii, co wg Grace nie jest dla Sereny zbyt odpowiednie i ciężko jest jej przyjąć do wiadomości, że właśnie taka praca i spędzanie czasu z Ashem i resztą przyjaciół oraz rozwiązywanie zagadek (które czasami bywają niebezpieczne) dają Serenie szczęście. Dodatkowo dziewczyna wyrzuca matce wszystko, co jej bardzo długo leżało na sercu, czyli ból związany z oschłością i chłodem, jaki okazywała jej matka, nie rozmawiała z nią o żadnych problemach (nawet o tych natury typowo kobiecej). Można by to było w sumie zrozumieć. Mąż Grace, czyli ojciec Sereny, zginął podczas wyścigów Rhyhornów. Kobieta bardzo go kochała, nawet po jego śmierci. Stwierdziła, że jeśli nie będzie okazywać uczuć, to nie będzie cierpieć. Dlatego była oschła wobec córki, która jednak rozpaczliwie łaknęła miłości i zrozumienia od swojej matki. Z jednej strony można to zrozumieć, a z drugiej no cóż... to jednak jej dziecko i trochę miłości wypada mu okazać. Po całej rozmowie Serena wykrzykuje matce w twarz, że jej nie kocha i wybiega z pokoju prosto w ramiona swojego ukochanego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciąg dalszy:
    Na szczęście na drugi dzień nasza paczka wyjeżdża do Marmorii by poznać tajemniczego nadawcę paczki dla Asha. Okazuje się nim być profesor Leemigton, który, opętany przez Malamara, stworzył Sasha, będącego klonem naszego detektywa. Klon ma dokonywać przestępstw na konto naszego detektywa, by zniszczyć jego reputację, a to wszystko z zemsty za to, że Mewtwo sprowadził kometę na pobratymców Malamara. Nie ma co, mściwe bydlę z niego. Czemu on sobie nie odpuści?
    Niemniej jednak Pokemon rękami Sasha próbuje zabić naszych przyjaciół, na szczęście z pomocą przybywa Mewtwo, który staje w obronie naszej paczki. Niestety, nie udaje mu się pokonać Malamara ani Sasha, który przy pomocy mściwego Pokemona ucieka przez okno, wcześniej jednak próbując pogrzebać naszych przyjaciół żywcem pod gruzami wysadzonego budynku. Ash i spółka zdołają jednak uciec, jednocześnie ratując profesora, który już na szczęście nie jest pod hipnozą Malamara.
    Po powrocie do Alabastii przyjaciele odwiedzają profesora Oaka, który zaleca im, by zamiast chronić się przed Sashem, sami zaczęli go szukać i go zniszczyli, na co nasi przyjaciele nie są zbyt entuzjastycznie nastawieni.
    Na koniec w bardzo obrazowy sposób Serena uświadamia sobie, co ona, Max i Bonnie narobili i w sumie w ten sposób dorobili ich śmiertelnemu wrogowi wspólnika w zbrodni.
    Ogólnie rzecz ujmując całe opowiadanie jest jednym wielkim strzałem w dziesiątkę. Tu i ówdzie zdarzały się naprawdę drobne literówki, które nie zmieniały sensu zdania czy historii. Rozmowy głównych bohaterów są absolutnie doskonałe. A wielki powrót Malamara udał się wręcz idealnie. Jestem bardzo ciekawa pojedynku Ash kontra Sash. :)
    Ogólna ocena: 100000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...