wtorek, 2 stycznia 2018

Przygoda 050 cz. III

Przygoda L

Kłopoty z Angie cz. III


Kilka minut później Angie, Max i Bonnie zajęli się poszukiwaniem danych na temat Jonathana Smythe’a, z kolei ja, Ash, Clemont oraz Dawn, w towarzystwie naszych wiernych pokemonich przyjaciół, czyli Pikachu i Piplupa, wybraliśmy się do sąsiedniego miasteczka, aby przepadać miejsce zbrodni, czyli dom zamordowanego.
Zastaliśmy tam jego żonę, która była ładną blondynką o czerwonych oczach i jasnej cerze. Miała tak około czterdzieści lat, może nieco mniej i ubierała się w elegancką, żółtą suknię z czarnymi wzorkami. Jej córka Bridget, była do niej łudząco podobna, choć zdecydowanie ubierała się ona bardziej nowocześnie niż matka - w białą podkoszulkę, spodenki dżinsowe oraz czapkę z daszkiem. Obie jednak wyglądały na bardzo załamane tym wszystkim, co się niedawno stało. Próbował je jakoś podnieść na duchu przyjaciel Asha, Edmund Camon, który (jak się właśnie dowiedzieliśmy), był pracownikiem prowadzonego przez zamordowanego Centrum Opieki Pokemonów.
Kiedy opowiedzieliśmy żonie i córce zabitego, co nas tutaj sprowadza, obie wyraziły chęć pomocy nam.
- Opowiedziałyśmy już wszystko policji, ale możemy powtórzyć wam to, skoro jesteście detektywami, a do tego sama podkomisarz Jenny was tu przysyła - powiedziała pani Smythe.
- Pytajcie zatem - dodała jej córka.
Ash miał już na sobie swój strój Sherlocka Holmesa, który nadał mu bardzo poważnego wyglądu. Możliwe, że również dlatego obie panie bez najmniejszego wahania udzielały mu odpowiedzi na jego pytania.
- Jak wyglądały ostatnie chwili pana Smythe’a?
- Mój mąż zjadł z nami kolację, a potem powrócił do swojej pracy - zaczęła wyjaśniać żona zmarłego - Wiedziałam, że pewnie będzie znowu bardzo długo siedział w swoim gabinecie i pracował, więc nie czekałam na niego i poszłam spać.
- Czy pani mąż często pracował do późna? - pytał dalej Ash.
- Tak... Naprawdę bardzo często mu się to zdarzało. Można by nawet powiedzieć, że to był jego nawyk. Siedział sam w gabinecie do późna w nocy i robił swoje.
- Nie pomagałeś mu wtedy, Edmundzie? - zapytał Ash.
- Nie. Pan Smythe nie życzył sobie tego, aby ktoś mu przeszkadzał.
- Tej nocy więc też mu nie pomagałeś?
- Chciałem, ale odprawił mnie. Lubił pracę w samotności.
- Tak, to prawda - potwierdziła pani Smythe - Mówił, że w samotności lepiej mu się myśli.
Następnie kobieta rozpłakała się zrozpaczona w chusteczkę, natomiast jej córka powoli pogłaskała ramię matki.
- Proszę, nie płacz, mamo... - powiedziała Bridget.
- Jak mam nie płakać, skoro moje serce jest rozrywane na kawałki z bólu i rozpaczy?! - łkała kobieta.
- Bardzo nam przykro - rzekła po chwili Dawn.
- Łączymy się z paniami w bólu - dodałam.
- Pika-pika-chu! Pip-lu-pip! - pisnęli Pikachu i Piplup.
- Nam wszystkim jest bardzo przykro - dodał Edmund.
Ash popatrzył na niego i uśmiechnął się delikatnie, po czym zapytał:
- Proszę mi wybaczyć, że dalej będę panie wypytywał, jednak muszę to zrobić... Czy pan Smythe skarżył się na kogoś?
- Oczywiście poza panem Somersby - dodał pospiesznie Clemont.
Obie panie pokręciły przecząco głową.
- Nie... W żadnym razie - odpowiedziała Bridget - W każdym razie ja nic o tym nie wiem.
Jej matka również nie miała o tym żadnego pojęcia. Edmund Camon z kolei powiedział:
- Tak prawdę mówiąc, to pan Jonathan dostał jakiś czas temu pewien list, który zdecydowanie bardzo mu się nie spodobał, ale nie mam pojęcia, co w nim było, ponieważ spalił go zaraz po przeczytaniu.
- Spalił go, powiadasz? - spytał Ash, masując sobie delikatnie palcami podbródek - To bardzo interesujące. A nie domyślasz się, co mogło być w tym liście?
- W żadnym razie - odpowiedział Edmund.
- A panie nic o tym liście nie wiedzą?
Zarówno żona, jak i córka zabitego nie wiedziały nic na ten temat.
- No cóż... A czy panie były świadkami włamania? - spytał po chwili detektyw z Alabastii.
Obie kobiety odpowiedziały mu zgodnie, że nie, ponieważ co prawda usłyszały jakiś dziwny hałas, który je wybudził, ale następnie poczuły coś bardzo dziwnego, co ich odurzyło. Kiedy się już obudziły, to cały dom był obrabowany zarówno z Pokemonów, jak i z kosztowności. Matka i córka zaczęły więc szukać pana Jonathana oraz Edmunda, ale znalazły tylko tego drugiego, bo pierwszy wciąż siedział w swoim gabinecie. Zaczęły więc go nawoływać, ale nie wyszedł do nich. Chciały otworzyć drzwi, ale nie udało im się, więc z pomocą Edmunda wyważyły je i... znalazły ciało Jonathana Smythe’a. Ktoś poderżnął mu gardło nożem, wcześniej natomiast zaprawił go środkiem zwiotczającym mięśnie.


- Skąd wiadomo, że to był środek na zwiotczenie mięśni? - zapytałam.
- Lekarz policyjny z łatwością odkrył ten fakt - odpowiedziała mi pani Smythe - Mówił mi, że ciało mojego męża w chwili śmierci było ułożone tak, jakby właśnie ten lek mu wstrzyknięto. Poza tym na jego ramieniu był ślad po ukłuciu igłą.
- A prócz tego policja znalazła rozbitą fiolkę po jakimś leku na trawie niedaleko domu - wyjaśniła córka denata.
- Rozumiem... A zatem pozostaje nam pytanie, jak wszedł i wyszedł morderca? - powiedział Clemont.
Ash zastanowił się przez chwilę.
- Gabinet pani męża znajduje się na pierwszym piętrze, a zatem nie istnieje raczej możliwość, żeby ktoś wszedł przez okno do środka. Wobec tego zabójca wszedł przez drzwi.
- Ale jak to jest możliwe? Przecież drzwi były zamknięte od środka - zauważyła panna Bridget.
- To jest jak najbardziej możliwe - stwierdził Clemont - A czy mogę zobaczyć klucz do gabinetu pani męża?
Żona zamordowanego pokazała mu wyżej wspomniany przedmiot. Już po chwili oględzin młody Meyer oraz mój ukochany z pomocą lupy zaczęli go dokładnie oglądać.
- Hmm! To naprawdę interesujące - powiedział Clemont.
- Co takiego? - zapytała Dawn.
- No właśnie - dodałam.
Nasz przyjaciel pokazał palcem na klucz.
- Widzicie? Ma on na końcu jakieś dziwne ślady.
- Rzeczywiście - potwierdził Ash - Jeżeli się nie mylę, to takie ślady powstają wtedy, gdy ktoś trzyma klucz obcęgami.
- Nie inaczej - zgodził się z nim nasz drogi wynalazca - Właśnie tak. Widocznie zabójca po dokonaniu swej zbrodni wsunął w dziurkę od klucza obcęgi, a następnie z ich pomocą przekręcił klucz w taki sposób, aby pokój został zamknięty od wewnątrz.
- To niesamowite - powiedziała nie bez podziwu w głosie Bridget - A więc to było dokładnie zaplanowane?
- Ale jaki degenerat mógł to zrobić? - zapytał Edmund.
Ash spojrzał na niego.
- Nie mam pojęcia, jednak postaram się tego dowiedzieć. Możliwe, że odpowiedź leży w przeszłości pana Smythe’a. Tak czy inaczej dowiem się tego i gdy to odkryję, natychmiast się panie o tym dowiedzą.
Wdowa obdarzyła nas smutnym uśmiechem.
- Będzie mi bardzo miło otrzymać pomoc z każdej strony, nawet od nastolatków.
Edmund popatrzył na nią uważnie.
- Pragnę zauważyć, proszę pani, że pan Ash Ketchum to jest naprawdę wyjątkowo utalentowany nastolatek. Nie znam drugiej osoby tak skutecznej w tym, co robi, jak właśnie on.
- Wierzę ci - powiedziała Bridget, patrząc z uśmiechem na Asha.
Najwidoczniej mój chłopak wpadł jej w oko, co z kolei wywoływało we mnie lekką złość.
- Ja również - rzekła pani Smythe - Ale jeżeli pozwolicie, muszę się położyć. Edmundzie... Odprowadź gości.
Młodzieniec zrobił to, po czym wyszliśmy razem z nim, po drodze tylko na chwilę zaglądając do jego pokoju. Ash bardzo chciał zobaczyć, jak wygląda kwatera naszego nowego znajomego. Była ona duża oraz całkiem przestronna. Oprócz łóżka znajdowała się tam półka z kilkoma książkami, a prócz tego niewielki stolik z zestawem małego chemika.
- Nadal bawisz się w te swoje doświadczenia? - zapytał wesoło Ash, gdy tylko zobaczył zawartość stolika.
- Jak widzisz, nadal to robię - odpowiedział wesoło Edmund - Pewne rzeczy pozostają na zawsze niezmienione.
- Przede wszystkim słabości pewnych osób - zaśmiała się Dawn - No, ale czego ja chcę? Chodzę z wynalazcą i muszę przywyknąć do tego, że będzie on siedział sporą część swego życia w laboratorium.
- Pip-lu-pip! - pisnął wesoło Piplup.
Clemont zaś zachichotał delikatnie i zarumienił się przy tym.

***


Po powrocie do Centrum Opieki Pokemonów państwa Somersby cała nasza czwórka dowiedziała się nowych, zaskakujących informacji, które to odkryli pod naszą nieobecność Max, Bonnie oraz Angie i jej Luxio.
- Wyobraźcie sobie, że nasz drogi pan „czyste ręce“ wcale nie był taki święty, jakby mogło się to wydawać - powiedział młody Hameron.
W swojej wypowiedzi nawiązywał on do tego, co powiedział nam na niedługo przed swoją śmiercią Jonathan Smythe, co zaś my przekazaliśmy w rozmowie naszym przyjaciołom.
- A więc jednak - uśmiechnął się Ash - Wiedziałem, że taki ideał jak on musi mieć swoje za uszami. No, to co tam odkryłeś?
- Gość kiedyś miał zatarg ze swoim rodzicami i na pewien czas zerwał z nimi wszelki kontakt - odpowiedział Max - Miał wtedy dwadzieścia dwa lata.
- Przyczyną tego była pewna dziewczyna z miasta Twinleaf - dodała Angie.
Dawn aż podskoczyła, słysząc nazwę tego miasta.
- Twinleaf?! To moje rodzinne strony! - zawołała.
Angie uśmiechnęła się do niej, po czym mówiła dalej:
- Pan Smythe pokochał tę dziewczynę, ale jego rodzice nie wyrazili zgody na ich związek.
- Niech zgadnę... Ona była biedna, a on bogaty, tak? - zapytałam.
- Dokładnie - potwierdził Max - Ale po roku związku nagle zerwał z nią i powrócił w rodzinne strony bardzo skruszony, zaś do opinii publicznej dotarła wiadomość na temat jego pogodzeniu się z rodzicami, którzy w tym samym czasie kandydowali na jakieś ważne stanowiska państwowe, a syna marnotrawnego obdarzyli również intratnym urzędem.
- Aha... Czyli gość sprzedał się za stołek. No, pogratulować draniowi - mruknęła złośliwie Dawn.
Jej Piplup również nie krył swojego oburzenia, ćwierkając gniewnie oraz machając skrzydełkami.
- Dla kariery i wygodnego życia bez trudu porzucił ukochaną?! Co za żałosny drań! - zawołałam.
- Właśnie! Postąpił wobec niej bardzo nie fair! - zgodziła się ze mną Bonnie.
- De-ne-ne! - pisnął oburzony jej Dedenne.
- No dobrze, ale co z tą dziewczyną? - zapytałam.
- Niewiele o niej wiemy poza tym, że nazywała się Salomea Osborne - wyjaśnił Max.
- I że umarła jakiś czas później, kiedy ukochany ją porzucił - dodała Angie.
Ash zastanowił się przez chwilę.
- Hmm! To ciekawe... A więc mamy motyw zabójstwa.
- Uważasz, że ktoś mści się za śmierć tej dziewczyny? - zapytała go Angie.
Luxio zamruczał, patrząc uważnie na mego chłopaka.
- To może być mało wiarygodne dla policji - powiedziałam.
- Prędzej uwierzę w to niż w winę państwa Somersby - odparł Ash.
Następnie spojrzał on na siostrę.
- Dawn... Wspominałaś, że chciałabyś odwiedzić swoją mamę. Teraz będziesz miała ku temu okazję. Ale musisz coś dla mnie zrobić.
Pannie Seroni nie trzeba było więcej tłumaczyć. Z radością uściskała ona swego brata, po czym zawołała:
- Braciszku... Możesz na mnie liczyć! Zdobędę dla ciebie informacje na temat Salomea Osborne!
- A ja ci w tym chętnie pomogę - zaoferował się Clemont.
- Och, Clemiś! - zawołała czule Dawn i ścisnęła go czule za rękę.
Ash zadowolony popatrzył na nich.
- Doskonale. A więc śledztwo ruszyło pełną parą! - zawołał.
- Pi-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, podskakując na jego ramieniu.

***


Jeszcze tego samego dnia Dawn i Clemont złapali autokar jadący do miasta Twinleaf, po czym pojechali tam wykonać zadanie powierzone im przez Asha. My natomiast zostaliśmy na miejscu, żeby zaplanować sposób na pozbycie się gangu Borysa.
- Musimy ich przyłapać na gorącym uczynku - powiedział detektyw z Alabastii, przechadzając się po salonie w swoim (jak go niekiedy nazywał) roboczym stroju.
- Tylko w jaki sposób mamy to zrobić? - zapytałam.
- Oto jest pytanie! - rzekł mój ukochany - W tej sprawie powinniśmy się zwrócić do osoby, która najlepiej w naszym towarzystwie zna Borysa.
Nasze spojrzenia od razu zwróciły się ku Angie.
- Powiedz mi, moja droga... Czy twój drogi przyjaciel, jeśli mogę go tak nazywać, zostaje jeszcze w Solaceonie, czy też już go opuścił?
Panna Somersby westchnęła głęboko, po czym powiedziała:
- Zostanie tu jeszcze jakiś czas. Zamierza on okraść parę domów w tej okolicy, a ja mam mu naraić choć jeden z nich.
- Co?! Myślałam, że za ostatnie informacje od ciebie da ci spokój! - zawołałam oburzona tymi słowami.
- Ja również tak myślałam, ale najwidoczniej jeszcze nie nastał czas spokoju dla mnie - odparła zasmuconym głosem Angie - Gość chce, abym mu pomogła znaleźć bogaty dom, który warto jest okraść, a że swego czasu ja i moi rodzice bywaliśmy u różnych bogatych gości w okolicy, to jestem dla Borysa dobrym źródłem informacji i doskonale wiem, gdzie i u kogo jest coś, co warto zwinąć.
- A to bydlę! - jęknęłam gniewnie.
- No widzisz. Tak coś czułam, że ten drań tak łatwo nie da mi spokoju i proszę, miałam rację, bo nie daje mi go - rzekła zasmucona Angie.
- To doskonale! - zawołał nagle Ash.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego zdumieni.
- Aleś się tym przejął, wiesz? - mruknęła złośliwie Bonnie.
- Mógłbyś jej okazać trochę więcej współczucia - dodał Max.
- Nie rozumiecie?! Przecież właśnie teraz otwiera się nam droga do załatwienia tego drania Borysa na dobre! - zawołał Ash.
- Jakoś nie widzę związku - powiedziałam.
Mój chłopak spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Domyślam się, kochana pani Watson - rzekł dowcipnym tonem - Ale zaraz na pewno powiesz, że wszystko jest tak śmiesznie proste, iż dziwi cię twoja wcześniejsza niedomyślność.
- Na pewno tak nie powiem - odparłam mu na to z lekką złością.
- Doprawdy? - zachichotał Ash - A więc zobaczymy.
Następnie stanął dumnie na środku pokoju i zaczął mówić:
- A więc ja to widzę tak... Skoro Borys szuka dobrego miejsca, żeby dokonać w nim napadu, zaś Angie ma mu dostarczyć jakieś odpowiednie namiary, to niech mu je dostarczy, ale takie, jakie sami wybierzemy.
- A tam będzie na niego czekać zasadzka? - zapytał Max.
- Możliwe... Jednak nasz sukces będzie zdecydowanie większy, jeżeli złapiemy również tę tajemniczą kobietę, która dowodzi gangiem Borysa - mówił dalej Ash - Dlatego też lepiej będzie, jeśli dokonają oni napadu, a potem pójdą podzielić się łupami z szefową i dopiero wówczas zgarnie ich policja.
- Genialne! - zawołała Bonnie.
- Pomysłowe! - dodał Max.
- Śmiesznie proste! - zaśmiałam się.
Ash ponownie zachichotał.
- Widzisz, Sereno? Każdy problem wydaje ci się prosty, jeżeli ja ci go wyjaśnię.
- A może tak, zamiast cytować tutaj opowieści o Sherlocku Holmesie, dokładniej nam wyjaśnisz, jaki masz plan? Bo zakładam, że jakiś masz.
Mój ukochany uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym rzekł:
- Owszem, skarbie. Mam plan, a oto on. Posłuchajcie...

***


Następnego dnia tak po południu, w odludnym miejscu poza miastem, zebrał się cały gang Borysa. Na spotkanie to przybyła również Angie oraz jej Luxio. Miała ona ważny powód, aby tu przyjść. Posiadała bowiem kilka ważnych informacji dla młodocianych przestępców.
- Witaj, moja słodka - powiedział podłym tonem Borys - Ponoć masz dla nas jakieś dane.
- Owszem, mam je - odparła na to Angie - Chciałeś, abym znalazła ci kilka dobrych domów, jakie można okraść.
- Trochę się spóźniłaś, ponieważ już dwa domy obrabowaliśmy i to bez twojej pomocy - powiedział jeden z członków gangów.
Borys machnął ręką na jego słowa.
- To prawda, ale przecież możemy obrabować jeszcze jeden, czyż nie?
- Racja! - zawołała jakaś dziewczyna z gangu - Od przybytku przecież głowa nie boli!
- No właśnie, a nasza szefowa się bardziej ucieszy, kiedy dostarczymy jej więcej łupów - powiedział inny członek bandy.
- Właśnie! Dlatego też wysłuchamy tego, co ma nam do powiedzenia nasza panienka! - rzekł Borys.
Angie spojrzała na niego nieco złym wzrokiem, po czym rzekła:
- A więc doskonale... Kojarzycie ten bogaty dom na przedmieściach?
- Ten pomalowany na zielono? - zapytał Borys.
- Dokładnie o nim mówię - powiedziała panna Somersby - Wiem i to z bardzo pewnego źródła, że wieczorem nie będzie tam właścicieli. Można więc dokonać włamania.
- Chętnie poznamy twoje źródło informacji - rzekł jeden z członków gangu.
- Proszę bardzo. Przyprowadziłam je ze sobą - odparła Angie.
Chwilę później dała znak, a zza drzew wyszli trzej ludzie. Byliśmy to ja, Ash i Edmund przebrani w stroje typowe dla zuchwałych nastolatków. Ja miałam na sobie niebieską podkoszulkę, dżinsowe spodenki i wielkie, czarne buty z metalowymi kółkami. Moją głowę zdobiła czarna peruka oraz czapka z daszkiem (ta, którą dostałam od Asha), zaś w ustach trzymałam gumę, którą zawzięcie żułam, aby wyglądać bardziej groźnie.
Ash miał na sobie rudą perukę, czapkę odwróconą daszkiem do tyłu, przeciwsłoneczne okulary, dżinsy oraz czarną koszulkę, zaś dłonie wsadził sobie do kieszeni. W zębach trzymał małą zapałkę, którą czasami poruszał niczym papierosem. Edmund wyglądał podobnie, a żeby dodać sobie grozy, to podrzucał do góry raz za razem monetę niczym gangster na jakiś starych filmach.
- A co to za cudaki? - zapytała jakaś dziewczyna z gangu.
- Kogo nazywasz cudakiem, mądralo? - mruknęłam pewnym siebie i wrednym tonem.
- To niby my jesteśmy cudakami? A czy patrzyłaś ostatnio w lustro? - dodał złośliwie Ash.
Dziewczyna była oburzona, natomiast Borys klasnął wesoło w dłonie, słysząc te słowa.
- Ha ha ha! Podoba mi się to! Nieźle... Naprawdę nieźle... Dawno się tak nie uśmiałem! Ha ha ha!
- Dobra, dość już tych śmichów-chichów! - mruknął wrednym tonem Edmund, podchodząc bliżej Borysa - Ty tutaj rządzisz, cwaniaczku?
- Owszem, ja - odparł mu na to chłopak - A tyś to kto?
- Jestem Arsen Dupin - powiedział nasz kompan pewnym siebie tonem - A to są moi kumple... Bonnie i Clyde.
- Miło mi poznać - mruknęłam bardzo opryskliwie, wypluwając gumę i wkładając sobie do ust następną.
- Mnie również - dodał Ash, bawiąc się dalej zapałką.
Borys popatrzył na nich uważnie i spojrzał potem na Angie.
- To są twoi informatorzy? - zapytał.
- Tak... Arsen jest mieszkańcem tego domu, który chcemy obrabować - odpowiedziała panna Somersby - Wynajmuje tam pokój. Wie zatem, kiedy gospodarzy tam nie będzie.
- Aha!


Borys popatrzył na nas uważnie i rzekł:
- Dobra... A więc dowiedzcie się, że ten dom to dla nas złote jabłko. Zamierzam je zdobyć, skoro mam okazję. Jeżeli więc ręczycie za to, iż ich tam nie będzie... To możemy tam iść na akcję.
- Śmiało - mruknął ponuro Ash.
- Ale chcemy swoją dolę - dodałam.
Edmund popatrzył uważnie na Borysa.
- Właśnie. Chcemy swoją część łupu, jaki zdobędziecie.
Członkowie bandy zaczęli się naradzać przez chwilę na temat tego warunku. Praktycznie wszyscy uznali, iż jest to uczciwy układ. Borys więc wyraził swoją zgodę na nasze warunki.
- Doskonale... Ale musicie iść z nami na akcję, żeby sobie bardziej na niego zapracować.
- Spoko - mruknął Edmund - Możemy iść.
- Nie ma sprawy - powiedział Ash, plując przy tym na ziemię.
- Żaden problem - dodałam obojętnie.
Borys uśmiechnął się do nas bardzo wesoło.
- No i w porzo!
Następnie wyjął nóż, po czym przyłożył go do szyi rzekomego Arsena.
- Ale tylko spróbuj nas zdradzić, to wpakuję ci ostrze w twoje żałosne gardło i wypruję z niego wszystkie kłamstwa! Kapujesz?!
Edmund patrzył na chłopaka ze stoickim spokojem, po czym kiwnął głową.
- Kapewu.
Borys zadowolony schował nóż do swojej kieszeni.
- Doskonale. A więc załatwione... Dzisiaj o 22:00... Gospodarzy wtedy nie będzie?
- Nie będzie ich. Wrócą dopiero nad ranem.
Szef bandy pogroził mu pięścią.
- Lepiej dla ciebie, żeby tak było, bo inaczej rozpruję ci to zakłamane gardło tak, jak to zapowiedziałem. Czaisz bazę?
- Pewnie... - odparł ze stoickim spokojem Edmund, dalej podrzucając w dłoni monetę.
- To dobrze - rzekł Borys - Liczę, że się dogadaliśmy w tej sprawie.
- Jak najbardziej - odparł na to rzekomy Arsen Dupin.

***


Cała wyżej napisana przez nas rozmowa miała na celu odpowiednie przeprowadzenie akcji, zaś po jej zakończeniu Angie oraz cała nasza trójka powróciła do domu państwa Somersby, gdzie zdjęliśmy swoje przebrania, a następnie zadzwoniliśmy pod numer podkomisarz Jenny. Kobieta odebrała telefon, a jej osoba ukazała się na ekranie telefonu.
- O, kogo ja widzę? Witajcie, moi młodzi bohaterowie - powiedziała trochę złośliwym tonem - Macie dla mnie jakieś pomyślne wieści?
- Jak najbardziej pomyślne - odrzekł na to Ash - Wszystko jak na razie idzie zgodnie z planem. Banda Borysa idzie wieczorem na włam do domu, który im zaproponowaliśmy.
- To dobrze. Właściciele zostali już uprzedzeni. Wyjadą oni z domu w odpowiednim momencie - odpowiedziała mu Jenny, od razu przybierając poważny ton - Ale wiecie, niezbyt mi się podoba pomysł, żeby ci bandyci zabierali im kosztowności.
- Przecież je odzyskają - przypomniałam policjantce.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie ironicznie.
- Doskonale to wiem, jednak oni mają wątpliwości, czy tak będzie. Ale spokojnie... Przekonałam ich, że to warunek konieczny, aby akcja się powiodła. Pamiętajcie jednak o tym, że jeżeli coś pójdzie nie tak i oni nie odzyskają swoich rzeczy, to...
- Wiem... To my będziemy mieli poważne problemy - odpowiedział jej bardzo pewnym siebie tonem Ash.
- Jakoś nie widzę, abyś był przyjęty - rzekła mu pani podkomisarz.
- Bo nie mam się czego bać. Wszystko będzie dobrze.
- No, jeszcze zobaczymy. Tak czy inaczej ja i moi ludzie będziemy czekać na to, żeby wkroczyć do akcji. Gdy nadejdzie odpowiednia chwila, niech jedno z was dmuchnie w gwizdek.
- Pamiętamy o tym - powiedziałam, pokazując srebrny gwizdek, który miałam zawieszony na szyi.
- Doskonale. A więc liczę na was, państwo detektywi - rzekła Jenny.
- A my na panią - odpowiedział jej mój ukochany.
- Tylko jeszcze jedna sprawa - wtrąciła się Angie - Chcę wiedzieć, co z moimi rodzicami.
Policjantka popatrzyła na nią uważnie i odrzekła:
- Spokojnie... Póki co siedzą u mnie w domu pod moją strażą, nie zaś w areszcie, jak nakazują procedury.
- Nie mogą wrócić do domu? - zapytała Angie.
- Niestety nie... Z trudem przekonałam mojego szefa, aby pozwolił się waszym rodzicom zadekować u mnie, oczywiście pod stałą kontrolą moich ludzi. Muszą ich stale pilnować, póki są jeszcze podejrzani, ale spokojnie. Śledztwo wciąż trwa. Jeśli będzie dobrze, to szybko zostaną uniewinnieni.
Po tych słowach zakończyła rozmowę i się rozłączyła. Ash natomiast odłożył słuchawkę na widełki telefonu i zawołał:
- Doskonale! A więc do dzieła, przyjaciele!

***


O godzinie 22:00, tak jak było to umówione, ja, Ash oraz Edmund w przebraniach poszliśmy na tę akcję bandycką, w której musieliśmy wziąć udział, żeby nasz plan się udał. Niezbyt mi to odpowiadało, jednak było to wszystko naprawdę niezbędne. Mój ukochany był bardzo pewien tego, że damy sobie radę, jednak ja miałam poważne wątpliwości, czy nam się uda. Ale nie mogłam ich okazać, ponieważ grałam twardzielkę tak, jak to było wcześniej ustalone.
Borys upewnił się, że właścicieli domu nie ma w nim i dopiero wtedy rozpoczął swoją akcję. On, cały jego gang, a także nasza dzielna trójka, wkroczyliśmy powoli do środka domu, po czym zaczęliśmy go rabować ze wszystkich kosztowności, a było tego naprawdę sporo.
- W sumie nie wiem, czemu się tak przejmowaliście tym, czy w tym domu nie będzie właścicieli - rzekł Ash do jednego z członków gangu - Bo o ile wiem, to w poprzednich akcjach nie musieliście zwracać na to uwagę.
- Wtedy to mieliśmy takie zdalnie sterowane zabawki wypuszczające różne gazy usypiające lub łzawiące - odpowiedział mu na to zapytany - Ale tym razem nie mogliśmy sobie pozwolić na taką śmiałość.
- Czemu? - zapytałam.
- Bo te cacuszka się rozsypały podczas ostatniej naszej akcji i ledwie uciekliśmy właścicielom domu - wyjaśnił mi młodociany przestępca - Teraz nimi nie dysponujemy, a więc wolimy mieć pewność, że nikt nie podniesie alarmu, gdy tutaj pracujemy.
- Aha! To takie buty! Kapuję - zaśmiał się mój luby - No i tak właśnie jest z tą nowoczesną technologią.
- Do bani ona jest i nie ma z niej większego pożytku - dodałam - Bo na szeroką skalę, to tylko nasze własne ręce i własne głowy mogą się nam przydać zawsze i wszędzie.
- Tak, to fakt - poparł te słowa nasz rozmówca.
- Ej! Ruszać się zamiast gadać! - zawołał nagle Borys.
- No właśnie! - dodał pomagający mu Edmund - Nie płacimy wam za gadanie, ale za pracowanie.
- Dobra, dobra, szefie - zaśmiał się rzekomy Clyde - Już wracamy do roboty.
- W końcu chcemy swoją dolę - dodałam, żując dalej gumę.
Powróciliśmy więc do swojej pracy, jak to ją dowcipnie nazywałam w swoich myślach. Kiedy została już ona zakończona, wyszliśmy z workami pełnymi łupów i zapakowaliśmy je do sporego samochodu, który już na nas czekał. Załadowaliśmy się niego, po czym uciekliśmy nim.
- Doskonale - powiedział zadowolony Borys - Teraz zaś na miejsce stałego spotkania z naszą szefową.
- Właśnie! Musimy podzielić łupy - stwierdził Edmund.
Szef gangu popatrzył na niego i uśmiechnął się wesoło.
- Spokojnie, Arsen, nie bądź taki zachłanny. Dostaniesz jeszcze dzisiaj swoją dolę i twoi ludzie też. Ale najpierw nasza szefowa musi ustalić, co ona bierze, a co bierzemy my.
- Nie możemy sami podzielić się kasą? - zapytałam.
- Właśnie! Po co nam jakaś szefowa? - dodał Ash.
Borys zachichotał wesoło.
- Bez szefowej bylibyśmy nikim, więc należy się jej nasza wierność. Poza tym nie chcemy się narażać tej jędzy. Nie wiecie nawet, co to jest za wiedźma i mściwa bestia. Jeśli więc chcemy z nią grać, to lepiej to robić na jej zasadach. Inaczej będziemy grać w kości razem z innymi kościotrupami.
Oczywiście pojęliśmy, o co mu chodzi, więc zarechotaliśmy równie mocno, co jego gang, po czym milczeliśmy. Ja zaś sprawdziłam guzik w moich spodenkach, gdzie miałam ukryty nadajnik z mikrofonem. Był on na swoim miejscu. Modliłam się w duchu, żeby działał on jak należy, gdyż w przeciwnym wypadku czekałyby nas poważne problemy.

***


W ciągu godziny byliśmy na miejscu. Po drodze Borys skontaktował się z szefową, aby zameldować o właśnie przeprowadzonej akcji, następnie bardzo zachwycony skierował nasz samochód do miejsca, w którym się umówiliśmy z ową panią. Było to dość ponure miejsce, gdyż stanowiła je opuszczona (lub prawie opuszczona) dzielnica pełna niezwykle smutnych, obskurnych i bardzo ponurych budynków. Jest to chyba najbardziej ponure w całym Solaceonie. Ciemne uliczki nadawały im mroku i sprawiały też lekkie wrażenie grozy niczym ze starych filmów. Tyle tylko, że to wszystko miało miejsce naprawdę.
Wysiedliśmy z samochodu i poczekaliśmy na przybycie szefowej.
- No i gdzie ona niby jest? - zapytał Edmund, opierając się o ścianę jakiegoś budynku i podrzucając w dłoni monetę.
- Spokojnie... Szefowa się zjawi... Jestem tego pewien - odpowiedział mu Borys.
- A co, jeśli gliny ją złapią? - zapytałam.
- No właśnie! Co wtedy? - dodał Ash.
- Wtedy będziemy musieli podzielić się sami - rzekł szef gangu.
- Co proszę?! - zapytał ironicznie jakiś kobiecy głos.
Odwróciliśmy się w kierunku, z którego on nas dobiegł. Już po chwili zobaczyliśmy w świetlne najbliższej ulicznej latarni opartą o nią osobę płci żeńskiej. Miała ona na sobie czarną bluzkę z dużą, czerwoną literą R, białą spódniczkę, białe kozaki oraz beret tej samej barwy. W dłoni zaś trzymała czarnego tulipana.
- Domino! - powiedziałam cicho.
Ash kiwnął delikatnie głową. On też ją rozpoznał.
- Ktoś chce się dzielić łupem beze mnie? - zapytała Domino, po czym podeszła do nas.
- Skądże znowu, szefowo! - zawołał Borys - To było tylko takie sobie teoretyczne rozważania.
- Ja ci dam teorie, kanalio - mruknęła złośliwie agentka 009 - Dobrze wiem, że to byłoby wam bardzo na rękę, gdybym tak wpadła, ale spokojnie. Nie zamierzam iść siedzieć.
Po tych słowach rozkazała nam pokazać zdobyte przez nas łupy. Szef kierowanego przez nią gangu z radością pokazał jej go. Kobieta zaczęła je oglądać, mówiąc:
- Nieźle... Naprawdę nieźle... Muszę wam pogratulować, bo naprawdę się postaraliście. Wykonaliście kawał naprawdę dobrej roboty i zostaniecie więc należycie nagrodzeni.
- Jeszcze jedno, szefowo - powiedział Borys - Pomogli nam trzej nowi kumple i chcą oni swoją dolę.
- Więc ją dostaną. Gdzie oni są?
- Tutaj.
Wyszliśmy z cienie, zaś Domino popatrzyła na nas uważnie.
- Aha... A więc to wy... A kim wy jesteście?
- Jestem Arsen Dupin - odpowiedział Edmund, podrzucając monetę w dłoni - A to moi kumple... Bonnie i Clyde.
- Aha... Nieźle... Bardzo ładne ksywki, ale wydaje mi się, że gdzieś już je słyszałam. No, mniejsza z tym!
Następnie powróciła do oglądania łupów, po czym zaczęła nam dawać z nich to, co nam się (jej zdaniem) należało. Kiedy zaś przyszła kolej Asha, to blask latarni padł na jego twarz, zaś on sam znalazł się tak blisko niej, że Domino, podając mu należną dolę, mogła dokładnie go sobie obejrzeć.
- Chwileczkę... Panie Clyde! - powiedziała 009 gniewnym tonem - Ja cię chyba już gdzieś widziałam!
To mówiąc złapała ona czapkę Asha i zerwała mu ją z głowy razem z rudą peruką.
- No proszę! Pan detektyw! - powiedziała podłym tonem Domino, gdy już rozpoznała mojego ukochanego - Zmieniłeś branżę i zamierzasz zostać bandytą?
- Chwila, moment! - zawołał Borys - O co chodzi, szefowo?! Ty znasz tego kolesia?!
- No pewnie, że tak! - odpowiedziała mu Czarny Tulipan - To jest Ash Ketchum, detektyw z Alabastii! On się kuma z glinami!
Bandyci spojrzeli na niego groźnie.
- No proszę... A ja brałem cię za równego gościa - rzekł Borys, powoli wyjmując z kieszeni nóż sprężynowy - Zamierzałeś nasz szpiclować? No, to obawiam się, że zamiast tego raczej zakończysz tego dnia swoją karierę i to definitywnie!
- Nie sądzę - zawołałam głośno.
Następnie złapałam za gwizdek, po czym kilkakrotnie dmuchnęłam w niego z całych sił.
Chwilę później stało się to, co musiało się stać. Ciemna oraz ponura uliczka została oświetlona przez radiowozy, a ciszę rozdarł głośno okrzyk:
- Tu policja! Ręce do góry! Jesteście aresztowani!
- To zdrada! - wrzasnął Borys.
Następnie zaatakował on Asha nożem, ale ten z łatwością wytrącił mu broń z ręki i zadał cios kolanem w brzuch. W tej samej chwili jeden z jego ludzi doskoczył do mnie, jednak Edmund powalił go szybko ciosem pięści prosto w szczękę.
- Wszystko dobrze? - zapytał mnie chłopak.
- Spokojnie. Na szczęście tak - odpowiedziałam mu.
Chwilę później policjanci otoczyli próbujących uciekać bandytów, a ci przerażeni podnieśli ręce w górę i musieli się poddać. Jedynie Domino, jak to ona, szybko ruszyła w najbliższą ciemną uliczkę, próbując nam zwiać. Ash szybko zorientował się w tym, po czym pobiegł za nią, zaś ja i Jenny zrobiliśmy to samo. Dogoniliśmy Domino dość szybko, ale kobieta widząc, że nam nie ucieknie biegnąc wciąż przed siebie, prędko wbiegła do jakieś kamienicy. Wskoczyliśmy tam za nią, po czym ruszyliśmy biegiem na górę.
- Nie może nam tym razem uciec! - zawołał Ash.
Domino zniknęła nam z oczu, a my próbowaliśmy ją dogonić pędząc po schodach niczym maratończycy. Biegliśmy tak długo, aż natknęliśmy się na jakąś kobietę w długiej spódnicy i w chuście na głowie.
- Pomocy! Pomocy! Jakaś kobieta wbiegła do mojego mieszkania! - zawołała ta osoba dość ochrypłym głosem - Chyba chce mnie okraść albo coś jeszcze gorszego! Zróbcie coś, proszę!
- Spokojnie, proszę pani! Ona nam nie ucieknie! - odpowiedziała jej Jenny.
Chwilę później wpadliśmy do mieszkania tej kobiety i rozejrzeliśmy się uważnie dookoła. Już po chwili ujrzeliśmy tam jakąś postać siedzącą na krześle. Jenny podbiegła do niej z pistoletem w dłoni i wówczas, ku swemu przerażeniu zobaczyliśmy, że tą osobą jest jakaś staruszka. Miała na sobie białą koszulę i bieliznę, a w rękach trzymała Vulpixa, którego głaskała w sposób uspokajający. Wyglądała na bardzo przerażoną.
- Czy ta kobieta już sobie poszła? - zapytała.
- Jaka kobieta? - zdziwiła się Jenny.
- Nie wiem, kto to - odparła staruszka przerażonym głosem - Wpadła tu nagle, kazała mi zdjąć spódnicę i chustę... Groziła mi, że mnie zastrzeli, jeśli coś powiem zanim wy tu dotrzecie, po czym wyszła.
- O Boże! - jęknął Ash.
Przerażony wybiegł na korytarz, a następnie po nim zbiegł pędem na dół i wypadł z kamienicy na ulicę. Było jednak za późno. Udająca staruszkę Domino uciekła nam, znikając w mroku ciemnych uliczek miasta Solaceon.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. No ładnie, ładnie... Widzę, że dzieje się i to sporo.
    Na początek nasi przyjaciele wyruszają do domu pana Smytha i wypytują dokładnie jego rodzinę. Okazuje się, że w dniu swojej śmierci zamordowany otrzymał tajemniczy list, który niestety spalił w kominku. Tego samego dnia został brutalnie zamordowany w swoim gabinecie, do którego morderca wszedł drzwiami, sprytnie przerabiając klucz przy pomocy obcęgów, by potem zamknąć gabinet od środka. Czyli musiał się na tym znać. Albo znać zamek. Dodatkowo dowiadujemy się, że Edmund nadal para się chemią, co myślę, że może okazać się kluczowe w rozwiązaniu zagadki.
    Po powrocie do domu nasza para dowiaduje się, że pan Smythe wcale nie był taki święty, na jakiego pozował. W młodości był zakochany w biednej dziewczynie z miasta Twinleaf (rodzinnego miasta Dawn jak się okazało), jednak jego rodzice nie aprobowali tego związku, więc chłopak zerwał wszelki kontakt z dziewczyną i wrócił do domu, by dzięki temu zyskać bardzo intratne stanowisko dzięki swoim rodzicom. Jak dla mnie totalna chamówa.
    Ash zleca Dawn i Clemontowi wyjazd do Twinleaf by dowiedzieli się jak najwięcej na temat pierwszej miłości pana Smytha. A sami tymczasem planują dopaść zleceniodawczynię Borysa i wykorzystują do tego Angie, która nadaje bandzie dom do okradzenia, oczywiście przy współudziale Asha, Sereny i Edmunda, którzy występują tutaj pod fałszywymi nazwiskami.
    Rzecz jasna policja jest o wszystkim powiadomiona. Niczego nieświadoma banda zmierza na spotkanie ze zleceniodawczynią, którą okazuje się być nie kto inny, ale Domino. Kobieta niestety szybko demaskuje naszych przyjaciół, którzy szybko powiadamiają policję za pomocą nadajnika ukrytego przez Serenę w kieszeni. Banda zostaje otoczona, niestety Domino ucieka do losowego bloku w pobliżu, gdzie terroryzuje jedną z lokatorek i ucieka w przebraniu staruszki prosto w ciemność miasta...
    Zakończyłeś w takim miejscu, że normalnie... aż Polsat xD
    Historia wciąga, jest wręcz cudowna. :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...