Przyjaciele i rywale cz. II
Biedna moja przyjaciółka... Cały czas dręczyły ją wątpliwości na temat tego, o czym nam mówiła. Ani ja, ani Asha, ani Clemont nie wiedzieliśmy, w jaki sposób ją pocieszyć oraz przekonać, że dokonała słusznego wyboru zapominając o karierze, która przecież nic dobrego by jej nie przyniosła. Ja sama miałam dwa razy w życiu możliwość zrobienia wspaniałej kariery jako pokemonowa artystka i cóż... Zrezygnowałam z tego dla moich przyjaciół oraz mojego ukochanego, gdyż sława oznaczała brak czasu na wszystko, a także brak możliwości spędzania czasu z tymi, których kocham.
Dwukrotnie w swoim życiu mogłam zrobić sławę. Za pierwszym razem mogłam zostać artystkę oraz modelką. Zrozumiałam jednak, jak bardzo się przez to zmieniłam na gorsze. Dostrzegłam, że Ashowi coraz trudniej jest we mnie rozpoznać tę Serenę, którą zaczęła z nim podróżować. Świadomość tego wywołała we mnie ból i cierpienie, choć nie od razu chciałam to pojąć. Pamiętam doskonale rozmowę, jaką przeprowadziłam wtedy z Ashem, który obecnie jest moim chłopakiem.
Rozmowa ta miała miejsce niedługo przed zdradą, jaka spotkała mnie ze strony Shauny. Siedziałam wówczas w swojej garderobie przed lustrem, zaś mój Ash stał obok mnie, mówiąc mi swoje przemyślenia na temat mojej rywalki, która może chcieć się posunąć za daleko, aby mnie wyeliminować z zawodów.
- Proszę cię, Ash... Przecież Shauna to moja przyjaciółka. Niby czemu miałaby ona chcieć mi coś zrobić? - zapytałam, słysząc jego podejrzenia.
- No, nie wiem... Może po to, aby wygrać te Pokazy?
- Pika-pika - dodał jego Pikachu.
Parsknęłam śmiechem, słysząc jego obawy.
- A nie słyszałeś o czymś takim, jak zdrowa rywalizacja? - zapytałam ironicznie, dalej mizdrząc się do lustra - Przyjaciele mogą rywalizować ze sobą w sposób honorowy, a jednocześnie pozostać przyjaciółmi. Przecież ty sam tak nieraz robiłeś.
- Tak, to prawda, ale żaden z moich przyjaciół nie chciał być sławnym artystą - odrzekł Ash poważnym tonem - My tylko walczyliśmy w różnych zawodach Pokemonów, zresztą tak prawdę mówiąc, to obecnie uważam, że źle robiliśmy rywalizując ze sobą. Przyjaciele nie powinni nigdy ze sobą rywalizować, ponieważ to prędzej czy później może zrodzić zazdrość, a ona prowadzi do zniszczenia przyjaźni.
Parsknęłam śmiechem, pudrując sobie policzki.
- Jesteś zacofany, Ash.
- Możliwe... Albo po prostu na wiele spraw zacząłem patrzeć inaczej - rzekł mój przyjaciel, a przyszły chłopak.
- Bardziej dziecinnie.
- Chyba raczej bardziej dojrzale, Sereno. Spójrz lepiej na siebie. Ty też zaczęłaś patrzeć na wiele spraw inaczej niż kiedyś.
- Podobnie jak i ty dojrzałam.
- Powiedziałbym raczej, że zdziecinniałaś do reszty.
Spojrzałam na niego zdumiona i zarazem urażona. Jeszcze nigdy Ash nie uraczył mnie tak podłymi słowami. Bardzo mnie one zabolały. Czułam się pokrzywdzona, bo niby czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie z jego strony? Czy tym, że zdobyłam wreszcie swoje marzenia oraz dążyłam do ich realizacji? Za to zasłużyłam na takie podłe wyrazy z jego strony?
- Czemu tak do mnie mówisz? - spytałam.
- Spójrz lepiej w lustro, to się dowiesz - mruknął Ash - Obcięłaś swoje piękne, długie i puszyste włosy, a swój dotychczasowy, jakże uroczy strój na różową sukienkę oraz tę ohydną, czerwoną kamizelkę.
- Przeszkadza ci to?
- Trochę.
- Sam mówiłeś, że wyglądam uroczo.
- A co ja niby miałem ci powiedzieć, Sereno?! Że wyglądasz, jakbyś przeszła zapalenie mózgu?
Wiedziałam, co on ma na myśli. W dawnych czasach, a być może też i w dzisiejszych, gdy człowiek cierpiał na poważną chorobę (a już zwłaszcza zapalenie mózgu), to obcinało mu się wtedy włosy na bardzo krótko, żeby nie zabierały mu one energii.
- Więc mój nowy wygląd cię odpycha? - spytałam.
- Tego nie powiedziałem, ale zdecydowanie daleko mu do uroku twego poprzedniego image’u - wyjaśnił Ash - Wtedy byłaś klasyczna, teraz jesteś nowoczesna. Zresztą ta sukienka może być... Wstążka ode mnie pod twoją szyją też jest niczego sobie... Kapelusz i buty również... Nawet włosy jakoś bym przebolał, choć je uwielbiałem, gdy były długie. Ale ta kamizelka?
- Mogę jej nie nosić.
- Nie chodzi tu o samą kamizelkę, ale o to, kim się stałaś. Gonisz za sławą coraz bardziej, zapominając o innych. Coraz więcej myślisz tylko o tym, jak zaszpanować swoją urodą publiczności. Nie uważasz, że to płytkie oceniać po wyglądzie?
- Owszem, tak uważam.
- A jednak bierzesz udział w zawodach, gdzie tylko wygląd zewnętrzny się liczy. Nie sądzisz, że to hipokryzja potępiać takie coś, a jednocześnie brać w tym udział?
Poczułam wówczas, jak się coś we mnie zaczęło gotować. Nigdy dotąd nie miałam żadnych kłótni z Ashem, tym razem jednak poczułam, że muszę mu wygarnąć i to porządnie, bo w końcu on sam goni za sławą, a mnie tu będzie pouczał.
- Patrzcie go! Znalazł się nagle mędrzec! A ty to sam nie pragniesz być Mistrzem Pokemon?! Nie chcesz być sławny na cały świat dzięki temu?
- Ja nie robię tego dla sławy - odpowiedział mi Ash.
- Pika-pika! - poparł go Pikachu.
Zdziwiła mnie jego odpowiedź.
- No to po co robisz? - zapytałam.
- Sam nieraz zadaję sobie to pytanie, Sereno. Już od dawna zacząłem się zastanawiać nad sensem tego wszystkiego, co robię i wiesz co? Jakoś nie znajduję go wcale. No, bo nawet jeśli zostanę Mistrzem Pokemon, to co mi z tego przyjdzie? Sława na cały świat? A po co mi ona? Czy będę dzięki temu lepszym człowiekiem? A poza tym ta cała rywalizacja ze wszystkim zaczyna mnie już powoli męczyć. Dawno już to sobie uświadomiłem, ale dopiero widok ciebie, pędzącej ku karierze, zaczął mnie uświadamiać w tym, że pora wreszcie z tym skończyć, bo nim się obejrzę, a rywalizacja z innymi stanie się moim życiem. Przestanę zauważać potrzeby innych, zaś wszystkich ludzi będę postrzegał jako potencjalnych przeciwników. A poza tym, czy ta walka w ogóle ma sens? Publiczność kibicuje tylko temu, kto umie wygrać. Przegrany dla nich jest nikim, zerem. Jednego dnia wygram, a publiczność mi kibicuje. Innym razem przegram, zaś publiczność kibicuje komuś innemu, a ode mnie się odwraca. Żeby odzyskać ich względy będę musiał znowu wygrywać i niszczyć bezwzględnie przeciwników. Nie chcę tego. Nie chcę tak bezwzględnej rywalizacji.
- Nikt ci nie każe brać w niej udział.
- Owszem, każe... No, bo prędzej czy później trafię do takiego świata, gdzie albo będę grał nieczysto, albo zostanę zniszczony. Świat rywalizacji taki właśnie jest. Nie chcę wybierać pomiędzy wygraną a swoim honorem. Dotąd miałem tylko taki plan, aby porzucić to wszystko, teraz jednak mam wreszcie solidne postanowienie.
- I jak ono brzmi?
- Gdy zostanę już Mistrzem Pokemon, to wracam do domu i więcej nie będę podróżować ani brać udziału w walkach.
- A jeśli nie zostaniesz Mistrzem?
- Wtedy też wrócę do domu.
- Więc skoro i tak wrócisz w rodzinne strony, to po co kontynuujesz tę podróż?
- Bo chcę skończyć to, co zacząłem.
- Wyobraź sobie, że ja także.
Ash westchnął głęboko.
- Sereno... Nie chcę cię oceniać, bo może się mylę, ale widzę wyraźnie, że świat sławy ci się bardzo spodobał.
- Czy to źle? - zapytałam z dziecięcą naiwnością.
- Nie... Ale możesz się w nim zatracić. Shauna niestety już to zrobiła, choć udaje, że jest inaczej. Dla niej liczy się teraz tylko wygrana, zwłaszcza nad tobą. Nie zdziwię się więc, jeśli spróbuje ona zagrać nie fair spróbuje i wyeliminować cię z gry.
- Shauna jest moją przyjaciółką. Nie zrobiłaby tego.
- Obyś miała rację. Ale ja jej nie ufam.
- Mnie też nie ufasz, prawda? Na ostatnich Pokazach w ogóle się nie zjawiłeś. Mogę wiedzieć, dlaczego?
- Bo nie chciałem patrzeć na to, jak robisz z siebie widowisko. Niczym clown z cyrku popisujesz się przed publiką, która w głębi serca ma cię za nic.
- Publiczność mnie kocha.
- Czemu? Bo wygrałaś już parę razy! Sądzisz, że kochaliby cię, gdybyś przegrała?
- Nikt nie kocha przegranych.
Ash spojrzał na mnie z przerażaniem w oczach.
- I ty to mówisz, Sereno? Ty?
Popatrzyłam mu w oczy uważnie.
- Ja. I więcej ci powiem. Całe życie byłam tą przegraną. Byłam nikim. Chłopcy dokuczali mi w szkole, a dziewczyny odpychały od siebie. Matka nigdy nie okazała mi jakiś cieplejszych uczuć. Teraz mam nareszcie okazję odbić sobie to wszystko z nawiązką. Uważasz, że nie wolno mi tego zrobić?
- Wolno... Ale może powinnaś się zastanowić, czy to ma sens?
- I porzucić marzenia, tak jak ty? A poza tym uogólniasz. Shauna jest moją przyjaciółką. Ty rywalizowałeś z przyjaciółmi i jakoś nic się nie stało.
- Tak, rywalizowałem z nimi i bardzo tego żałuję, bo teraz już wiem, że przyjaciel nigdy nie powinien walczyć z przyjacielem. O nic i nigdy. Na całe szczęście ani ja, ani też żaden z moich kompanów nie przekroczyliśmy tego progu prawdziwej przyjaźni, a naszym celem było coś zupełnie innego niż sława. Trudno mi teraz powiedzieć, o co walczyliśmy, lecz na pewno nie chodziło o tę żałosną sławę. Ty zaś z Shauną walczysz właśnie o to, a więc źle wróżę waszej przyjaźni.
- Jesteś czarnowidzem - mruknęłam.
- A ty się zmieniłaś na gorsze, Sereno - rzekł Ash - Sądziłem, że tylko Shauna uległa mocy sławy, ale teraz widzę, że ciebie także to spotkało. Nie poznaję cię, Sereno. Stałaś się zupełnie obcą mi osobą. Nie ma w tobie już chyba niczego z dziewczyny, która zaczęła ze mną podróżować w sierpniu zeszłego roku.
Posmutniałam bardzo mocno, kiedy to powiedział.
- Tęsknisz za nią? - zapytałam.
- Gdy patrzę na to, kim jesteś obecnie, to tak.
Po tych słowach Ash i Pikachu wyszli z mojej garderoby, w której szykowałam się do pokazów, a ja załamana zaczęłam płakać. Czułam się po prostu okropnie. Jak on mógł tak nisko mnie oceniać? Przecież nie zrobiłam nic złego, a mimo to spotkałam się z krytyką z jego strony. Dlaczego? On jest po prostu podły i zazdrosny, bo sam stracił wiarę w sens tego, co robi, myślałam sobie. Ja taka nie będę. Ja dokończę to, co zaczęłam i będę jeszcze sławna, zachowując przy tym swój prawdziwy charakter, on zaś odszczeka te swoje głupie insynuacje wobec mnie.
Tak właśnie wtedy sądziłam. Potem jednak doszło do tego, iż Shauna mnie zdradziła i podstępnie wyeliminowała mnie z jednych zawodów, aby zająć w nich pierwsze miejsce. Załamana i zarazem też rozwścieczona tym faktem postanowiłam ją pokonać i pozbawić sławy, którą ona tak kochała. Udało mi się to, ale nie przyniosło mi ulgi, dlatego po poważnej rozmowie z Ashem zrozumiałam, gdzie jest moje przeznaczenie i skierowałam swoje kroki w tamtą stronę.
Jakiś czas temu miałam drugą możliwość zdobycia sławy. Otworzyła się przede mną droga zrobienia kariery piosenkarki, a może nawet i aktorki. Zrezygnowałam z tego jednak widząc, jak negatywnie się dzięki tej szansie zmieniłam. Dzięki Dawn i Ashowi, jak również kilku okoliczności pojąłem, jak nisko upadłam, jednak zdołałam się podnieść. Więcej już po sławę oraz karierę nie będę sięgać, postanowiłam sobie.
Tym większy więc smutek sprawiło mi zachowanie Dawn. W końcu to przecież ona krytykowała mnie za to, iż uległam blaskom chwały, a teraz sama wątpiła w sens decyzji, jaką obie podjęłyśmy. Przykre to było dla mnie, zwłaszcza, iż nie mogłam jej niestety pomóc. Moja droga przyjaciółka odrzuciła wszelkie próby pomocy z mojej strony, jak również i ze strony Asha i Clemonta. No cóż, pomyślałam sobie... Skoro tak wolisz, to i niech tak będzie. Ja cię do niczego nie będę przymuszać. Jeżeli więc pragniesz sama zmierzyć się ze swoimi problemami, to rób jak uważasz. Obyś tylko postąpiła mądrze.
Następnego dnia po naszej rozmowie z Dawn, udaliśmy się jak zwykle do restauracji „U Delii“, gdzie zajęci byliśmy obowiązkami, więc raczej nie mieliśmy zbyt wiele czasu na dyskusje. Niestety, nasza kochana Dawn nie tryskała już humorem tak jak przedtem.
- Biedna moja siostra - powiedział załamanym głosem Ash - Naprawdę jest smutna od czasu tej rozmowy z Kennym.
- Wszystko przez niego - odparłam, zaciskając pięść ze złości - Przez tego durnego koordynatora Pokemonów. Och, jakże ja bym chętnie sobie z nim pogadała, ale tak wiesz... Na poważnie. Na bardzo poważnie.
Ash zaśmiał się delikatnie.
- Wiem, skarbie, co masz na myśli. Gdybym tylko miał pewność, że w ten sposób wbiję mu do głowy choć trochę rozumu, to sam bym tak z nim sobie pogawędził. Ale tym sposobem niczego go nie nauczymy.
Wtem nasza rozmowa się urwała, gdyż zauważyliśmy, że do restauracji weszła porucznik Jenny ubrana po cywilnemu. Rozejrzała się ona dookoła, a następnie podeszła do jednego ze stolików, przy którym siedział wysoki, gruby mężczyzna z wielkimi wąsami oraz lekką łysiną. Jego karmazynowe oczy wpatrywały się uważnie w policjantkę.
- No proszę! Pani porucznik! - mruknął z kpiną mężczyzna - Pani nie w mundurze? Ojej! Zapomniałem! Panią przecież zawiesili w obowiązkach za łapówki.
- Dobrze wiesz, ty parszywa gnido, że nie brałam żadnych łapówek ani nie pracowałam z gangiem, którym ty kierujesz! - krzyknęła Jenny.
Wszyscy w lokalu teraz zwrócili na nią uwagę i zaczęli patrzeć na to ze zdumieniem.
- Co? Gangiem? Jakim niby gangiem? - zapytał zdumiony mężczyzna, na którego wrzeszczała policjantka - O czym ty mówisz, kobieto?
- Ty już bardzo dobrze wiesz, o czym ja mówię, Vittorialli! - ryknęła na niego Jenny, uderzając pięścią w stół - I zapewniam cię, że będziesz jeszcze cienko śpiewał przed sądem, jak ci udowodnię, że mnie wrabiasz!
- Najpierw to zrób, kochanie, a potem będziemy decydować, w jakiej tonacji mam śpiewać - prychnął z kpiną Vittorialli.
Policjantka spojrzała na niego, mając wręcz furię w oczach.
- Doigrasz się jeszcze, łajdaku! Doigrasz się!
To mówiąc złapała mocno kieliszek z koniakiem, po chlusnęła mu nim w twarz i wybiegła z restauracji. Pobiegłam szybko za nią.
- Jenny!
Pani porucznik odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Serena... Widziałaś?
- Wszyscy widzieli. Po co ci to było? - zapytałam.
- Nie wiem... Musiałam wyrzucić z siebie to wszystko, bo po prostu nie mogłam dłużej się z tym męczyć.
Podeszłam powoli do policjantki.
- Takie zachowanie wcale nie działa na twoją korzyść, wiesz o tym? - zapytałam.
- Wiem. Ale mam już dość tego, że to bydle kpi sobie ze mnie w żywe oczy i wie, że jest bezkarny! - jęknęła Jenny.
- W ten sposób raczej sobie nie pomożesz, on zaś ma jeszcze więcej powodów do kpin z ciebie.
- Owszem, ale co mam zrobić?
- Przede wszystkim nie wychylać się. Ja i Ash zajmiemy się tym.
- Niby jak chcecie to zrobić? Ta kanalia jest kuta na cztery nogi.
- Nie z takimi już dawaliśmy sobie radę.
Pani porucznik spojrzała na mnie uważnie, po czym odparła:
- Wybacz mi ten brak wiary w wasze możliwości. Ale co ja mogę, że mi odbija z tego wszystkiego?
- Nie dziwię ci się. Na twoim miejscu sama bym szalała. Ale ja i Ash damy sobie radę z tą sprawą.
Jenny poklepała mnie czule po ramieniu.
- Jesteś bardzo kochana, Sereno. Dziękuję ci. Dziękuję za to, że mogę na tobie polegać.
- W końcu łączy nas przyjaźń. Przyjaciele powinni sobie pomagać.
- Otóż to.
Pożegnałyśmy się, po czym porucznik Jenny poszła w swoją stronę, zaś ja wróciłam do restauracji, gdzie wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie stało. Vittorialle zaś siedział dalej przy stoliku, lecz tym razem towarzyszył mu jakiś mężczyzna, z którym prowadził on poważną rozmowę. Tak nią obaj byli zajęci, że nawet nie patrzyli na kelnerów im usługujących.
Obejrzałam się za siebie i zauważyłam Asha, który delikatnie kiwa na mnie palcem. Podeszłam więc do niego.
- Co jest? - zapytałam.
- Widzisz tego gościa, który właśnie dosiadł się do pana Vittoriallego? - powiedział mój chłopak, wskazując palcem na stolik, przy którym siedział gangster.
- Tak, widzę. No i co?
- Popatrz uważnie. Nie poznajesz go?
Przyjrzałam się uważnie tajemniczemu mężczyźnie i zrozumiałam, co Ash ma na myśli.
- A niech mnie! Przecież to prokurator Eliot Spencer!
- Cicho! Nie mów tak głośno, bo jeszcze nas usłyszy - syknął mój luby, łapiąc mnie za rękę i odciągając w bok.
Oboje spojrzeliśmy uważnie na siebie.
- To dziwne. Dlaczego prokurator okręgowy spotyka się z człowiekiem podejrzanym o bycie gangsterem i jeszcze robi to w miejscu publicznym? - spytałam.
- Nie mam pojęcia, ale moim zdaniem ta zagadka jest warta zbadania - rzekł detektyw z Alabastii.
- Myślisz, że mogą mieć ze sobą jakieś mroczne interesy?
- Możliwe.
- Eee! To chyba niemożliwe! Nie spotykaliby się w takim wypadku w miejscu publicznym.
- Przeciwnie. Właśnie dlatego by to zrobili. Jako ludzie bardzo bogaci oraz wpływowi mają prawo się spotykać i robić oficjalnie interesy. Nikt ich nie będzie o nic podejrzewał, bo pomyśli, że gdyby mieli coś do ukrycia, to by się ze swoją znajomością kryli, a nie obnosili.
Zastanowiło mnie jego słowa i musiałam przyznać, że jest w tym sporo sensu.
- W sumie to masz rację, Ash. W końcu dziewięć na dziesięć osób tak właśnie by pomyślało jak mówisz, bo przecież skoro obaj panowie nie kryją się z tym, że się znają, to niezawodny znak na to, iż nie mają nic do ukrycia.
- Dokładnie tak - pokiwał głową mój ukochany - Wobec tego musimy zbadać tę sprawę.
- Ale jak chcesz to zrobić?
Ash pomyślał przez chwilę i pstryknął palcami.
- Chyba mam pewien pomysł, ale do wykonania tego zadania muszę zwerbować naszą drogą Latias. Ona potrafi być niewidzialna, dlatego nam pomoże.
- Tylko nie wpakuj jej w żadną kabałę.
- Spokojnie, kochanie. Na pewno tego nie zrobię.
Detektyw z Alabastii pobiegł do naszej przyjaciółki i opowiedział jej swój plan, a następnie wrócił bardzo zadowolony.
- Wszystko załatwione - powiedział - Po pracy zrealizujemy nasz mały plan.
- Jaki?
- Dowiesz się, jak już będziemy mogli swobodnie rozmawiać. Na razie wracajmy do swoich obowiązków.
Uznałam tę radę za mądrą, więc poszliśmy do nich. Nieco później, gdy już nasza praca na dzisiaj się skończyła, razem ja, Ash i Clemont poszliśmy zrealizować plan mego chłopaka, który nam powiedział. Zapytaliśmy Dawn, czy chce pójść z nami, lecz nie wyraziła na to zgody.
- Nie. Muszę sobie wiele spraw przemyśleć, moi kochani - powiedziała dziewczyna - Nie gniewajcie się, ale chcę zostać sama.
- Jak uważasz - odparłam smutnym głosem.
Potem poszliśmy w kierunku laboratorium profesora Oaka.
- Mam tylko nadzieję, że wyjaśniłeś dokładnie Latias, jak ma uszkodzić telefon pana prokuratora - rzekł Ash.
- Spokojnie, przyjacielu. Wyjaśniłem jej wszystko bardzo dokładnie - odpowiedział Clemont - Praktycznie to wystarczy jedynie drobiazg, aby taki aparat uszkodzić. Ale trzeba jeszcze wiedzieć, o jaki tutaj drobiazg chodzi. Wyjaśniłem Latias wszystko co i jak, choć ty z kolei mógłbyś wyjaśnić nam, jaki jest nasz plan.
- Właśnie, Ash! Możesz nam to powiedzieć? - zapytałam.
- Pika-pi? Pika-chu? - zapiszczał Pikachu.
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się do nas wesoło.
- Już mówię, przyjaciele. Już mówię.
Chwilę później opowiedział on nam dokładnie, jaki ma pomysł, a my radośnie uśmiechnęliśmy się do niego.
- Pomysłowe... Ale nie wiem, czy to aby zgodne z prawem.
- Może i niezbyt zgodne z prawem, ale przecież cel uświęca środki - zaśmiał się mój luby.
- Zaczynasz gadać jak swój ojciec - mruknęłam - Pamiętasz, jak wtedy obaj przebraliście się za kominiarzy? On mówił wtedy dokładnie to samo, co ty teraz, że cel uświęca środki.
- Wobec tego mamy niezbity dowodów na to, że jestem jego synem - odparł żartem Ash.
Kilka minut potem trafiliśmy do laboratorium profesora Samuela Oaka. Uśmiechnęliśmy się na jego widok.
- Witajcie, kochani - powiedział radośnie uczony - Co was do mnie sprowadza?
- To, co zwykle, panie profesorze - rzekł wesoło Ash - Musimy komuś pomóc.
Następnie wyjaśniliśmy naszemu drogiemu mentorowi, jakiż to mamy plan. Profesor uśmiechnął się do nas delikatnie, gdy go już usłyszał.
- Wiecie, że to niezbyt zgodne z prawem? - zapytał.
- Serena już nam to mówiła - zakpił sobie lekko Ash - Ale przecież cel uświęca środki.
- Nie jestem optymistycznie nastawiony do tego planu - rzekł Tracey, którego towarzyszył nam w tej rozmowie - Jeżeli was złapią, to pójdziecie siedzieć.
- Musimy zaryzykować, aby uratować Jenny - powiedział Ash.
- Właśnie! - poparł go Clemont - To sprawa życia i śmierci.
- A wiecie chyba, że Vittorialli jest uważany powszechnie za człowieka niezwykle sympatycznego oraz oddanego dobroczynności, a tak naprawdę jest tylko nędznym gangsterem? - zapytał profesor Oak, chodząc po swoim laboratorium - Wiecie, że jeżeli nadepniecie mu na odcisk, a on się o tym dowie, to was może zabić?
- Jak dotąd już niejednemu takiemu draniowi nadepnęliśmy na odcisk i jeszcze żyjemy - powiedział Ash.
Jego ojciec chrzestny spojrzał na niego z uwagą.
- Na twoim miejscu nie byłbym taki pewny siebie, mój drogi chłopcze. Ta cecha może cię zgubić.
- Albo zgubi naszych wrogów, bo oni są jeszcze bardziej pewni siebie - zauważył Clemont.
Uczony pomruczał delikatnie pod nosem.
- Skoro tak mówicie, to pewnie dobrze wiecie, co robicie. Ja tylko was ostrzegam, że ten człowiek może was zniszczyć.
- Giovanni jest od niego znacznie gorszy, a mimo to jakoś jeszcze nas nie zniszczył - stwierdziłam.
Rozmowę tę przerwało pojawienie się Latias w ludzkiej postaci, której widok nas bardzo ucieszył.
- No, maleńka! Jesteś nareszcie! - zawołał wesoło Ash na jej widok - Czy załatwiłaś wszystko jak należy?
Przyjaciółka nasza pokiwała głową oraz na migi pokazała to, co chciała nam powiedzieć.
- Doskonale. Był ktoś w domu? - pytał dalej Ash.
Potwierdzenie.
- Służący?
Potwierdzenie.
- Nie zorientował się on w niczym?
Zaprzeczenie.
Następnie Latias na migi opowiedziała nam, że będąc niewidzialną zapukała do drzwi domu prokuratora Spencera. Kiedy służący jej otworzyła, wparowała wewnątrz, a potem zgodnie z zaleceniami Clemonta uszkodziła aparat telefoniczny. Następnie otworzyła sobie okno i wyleciała przez nie.
- To doskonale - zaśmiał się Ash, zacierając ręce z radości - A więc do dzieła, przyjaciele.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Kiedy zostałam sama, na własne zresztą życzenie, poszłam na spacer uliczkami miasta mając za jedyne towarzystwo Piplupa oraz swoje własne myśli, które jednak nie były wcale wesołe. Dręczyły mnie wątpliwości z powodu tego wszystkiego, co miało miejsce ostatnio. Słowa Kenny’ego, że zmarnowałam swoją karierę dla bycia pierwszą lepszą kelnerką były po prostu dobijające. Wiedziałam, że przecież nie tak to wyglądało. Naprawdę zostałam pracownicą restauracji „U Delii“, gdyż chciałam zostać z moim bratem i jego przyjaciółmi, żeby spędzać z nimi czas, przeżyć przygody, walczyć o to, aby tego zła mniej było na świecie. Teraz jednak czułam, że być może źle postąpiłam całkowicie porzucając karierę koordynatorki. W końcu czy powinnam tak zrobić? Bo czy miało jakikolwiek sens całkowite zaprzestanie robienia tego, o czym zawsze marzyłam od dziecka? To było głupie z mojej strony. Ale przecież przerażał mnie ten cały blask sławy oraz wielkiego świata, który tylko zwycięzców szanuje, a przegranymi pogarda. Przecież nie można być wiecznie jedynie zwycięzcą. A jedna przegrana w tym wielkim świecie często prowadzi do ostatecznego upadku i utraty tego, o co się tak długo walczyło, zaś odzyskanie raz utraconych rzeczy bywa niekiedy niemożliwe. Czy ja mogłam cokolwiek zyskać teraz, kiedy już nie brałam udziału od dawna w takich pokazach Pokemonów? Czy miałam jakiekolwiek szanse na wygraną? Jeżeli nie, to czy warto było poniżać się i narażać na porażkę w oczach ludzi oceniających moje starania? W żadnym razie.
Poza tym pomijając to wszystko najważniejszym powodem podjęcia przeze mnie decyzji zrezygnowania z zabawy w koordynatorkę był fakt, iż chciałam spędzać czas z moim bratem (którego bardzo kochałam) oraz jego przyjaciółmi. Gdybym więc nawet nie myślała o świecie sławy w taki oto sposób, w jaki myślę, to i tak pewnie bym to wszystko rzuciła, bo przecież możliwość spędzania czasu z moim bratem oraz przeżywanie z nim przygód daje mi więcej satysfakcji niż zabawa w koordynatorkę. Chociaż naprawdę czasami tęskniłam za tymi wszystkimi pokazami oraz blaskiem chwały, jaki na mnie spadał, kiedy to wygrywałam jakieś zawody. Jednak nie zdawałam z tego sprawy do czasu, aż nie zjawił się ten głupek Kenny, żeby jak zwykle wszystko zepsuć.
- Hej, Dee Dee!
Z moich rozmyślań wyrwał mnie bardzo dobrze mi znany głos, który znowu obdarzył mnie tym znienawidzonym przydomkiem. Odwróciłam się i zobaczyłam Kenny’ego biegnącego w moją stronę. Westchnęłam głęboko na jego widok, gdyż był on ostatnią osobą, którą chciałam teraz zobaczyć.
- Czego chcesz? - zapytałam.
- Chciałem z tobą porozmawiać - powiedział chłopak.
- Nie mamy o czym rozmawiać - mruknęłam, odwracając się do niego plecami i próbując odejść.
- Pip-lu-pip! - zapiszczał obrażony Piplup, powtarzając mój gest.
Kenny stanął przede mną.
- Zrozum, Dawn! Ja jestem twoim przyjacielem i chcę ci tylko pomóc.
- Pomóc? Niby jak? - prychnęłam.
- Wrócić do blasku chwały, którą tak naiwnie porzuciłaś.
- Porzuciłam ją z własnej woli i tobie nic do tego!
- I nigdy nie żałowałaś swojej decyzji?
Westchnęłam głęboko. Niestety w tej sprawie nie umiałam mu udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Bo przecież byłam pewna podjętej przez siebie decyzji, jednak od czasu do czasu brakowało mi tego wszystkiego, co raz na zawsze zostawiłam za sobą.
- Może czasami żałowałam, ale co z tego? Teraz to bez znaczenia. Nie zdołam już wrócić do... Jak to powiedziałeś? Blasku chwały.
- Przeciwnie... Możesz tam wrócić.
Spojrzałam na niego zdumiona.
- O czym ty mówisz? - zapytałam.
- Pip-lu-pip? - zapiszczał pytająco Piplup.
- W Wertanii odbywa się za niedługo Pokaz Piękności Pokemonów - wyjaśnił Kenny - Trenerzy oraz trenerki mają na nim zaprezentować swoje Pokemony oraz ich wdzięk. Jury oceniającemu ten pokaz będzie przewodzić znana projektantka mody Dominique Marcien.
- Nie słyszałam o takiej - powiedziałam.
- Nic dziwnego, jest sławna dopiero od roku. Pochodzi z Kalos.
- Z Kalos?
- Tak, a co?
- Serena jest z Kalos. Mój chłopak także. Pewnie więcej o niej słyszeli niż ja.
Kenny parsknął śmiechem.
- Twoja przyjaciółka pewnie i mogła o niej słyszeć, ale ten twój świr w okularach to raczej nie bardzo.
Wściekła spojrzałam na niego wzrokiem bazyliszka.
- Nie pozwolę, abyś obrażał mojego chłopaka!
- Ech, co ty w nim niby widzisz, Dawn?! - zawołał mój przyjaciel z dziecinnych lat - Przecież on w ogóle do ciebie nie pasuje! Zwykły kujon i tyle! Tacy to więcej siedzą w laboratorium niż w domu z bliskimi.
- Co ja w nim widzę, to już moja sprawa, choć co do tego ostatniego, to masz rację. Ale Clemont jest moim chłopakiem i ja go kocham. I nie chcę więc, abyś go obrażał.
Kenny westchnął głęboko.
- Jeśli chcesz, to słowa więcej na jego temat nie powiem.
- Tym lepiej. Zamiast tego może opowiedz mi coś więcej o tym pokazie Pokemonów w Wertanii, dobrze?
Chłopak zachichotał delikatnie.
- Zainteresowało cię to, prawda?
- Czy mnie to zainteresowało czy nie, to teraz bez znaczenia. Po prostu jestem ciekawa.
Zaczęliśmy więc iść chodnikiem, zaś Kenny dokładnie opowiedział mi co i jak.
Pamiętniki Sereny c.d:
Ja, Ash i Clemont przebraliśmy się w laboratorium profesora Oaka w stroje robotników telekomunikacji miejskiej, po czym poszliśmy w kierunku domu prokuratora. Pikachu zostaliśmy u naszego mentora uważając, iż jest to zbyt charakterystyczny Pokemon i może on nas niechcący zdradzić, zaś nasza akcja musiała się powieść, gdyż bardzo wiele od tego zależało.
Spojrzałam na swój ubiór, który stanowiły spodenki jeansowe, prosta koszula oraz czapka z daszkiem, którą dostałam kiedyś od Asha. Clemont w swoim kombinezonie robotniczym wyglądał również całkiem nieźle. Zaś mój luby w niebieskich spodniach na szelkach, czarnej bluzie i czerwonym berecie wyglądał jak rasowy inżynier. Co prawda wsypać nas mógł nasz młody wiek, ale dziękować Bogu byliśmy dość wysocy, aby móc uchodzić za dorosłych.
- Oby tylko się udało - powiedziałam po cichu do Asha.
- Jak nie będziesz panikować, to będzie dobrze - odparł mój chłopak.
Łatwo mu mówić, żebym nie panikowała, kiedy mnie nogi ze strachu zginały się do tyłu. Clemont też wyglądał chwilami jak siedem nieszczęść, ale śmiałą miną nadrabiał ewentualne braki w swej postaci.
Chwilę później zapukaliśmy do drzwi prokuratora. Otworzył nam jego służący.
- O co chodzi? - zapytał.
- Dzień dobry! Bill Waren i jego ekipka! Selena i Clemens - rzekł Ash ochrypłym głosem.
- No i co z tego? - burknął nasz Cerber.
- Proszę pana, my jesteś monterami, kapewu? Telekomunikacja miejska wysłała nas tu celem naprawienia waszego aparatu telefonicznego - mówił dalej mój chłopak.
- To pomyłka. Nasz telefon działa bez zarzutu - odparł służący.
- Możliwe, ale bylibyśmy wdzięczni, gdyby łaskawy pan raczył jednak to sprawdzić. Awaria była w całej dzielnicy. Kapewu?
Służący nie bardzo wiedział, co ma zrobić w tej sprawie, więc wpuścił nas, po czym poszedł sprawdzić telefon.
- Oby tylko Latias zepsuła aparat jak należy - szepnęłam Ashowi na ucho.
Sługus wrócił po chwili z niezadowoloną miną.
- Mieliście rację. Aparat jest zepsuty - powiedział.
- Henry?! Kto to przyszedł? - odezwał się znajomy głos.
To był gospodarz domu we własnej osobie.
- Monterzy do telefonu, proszę pana - odezwał się służący, który miał na imię Henry - Mają naprawić nasz aparat telefoniczny.
- A on w ogóle jest popsuty?
- Jest, proszę pana. Awaria była ponoć w całej dzielnicy, więc wysłano monterów, żeby ją naprawili.
- Aha... To niech robią swoje i spadają.
Służący Henry zaprowadził więc nas do pomieszczenia z aparatem, a my oczywiście zaczęliśmy rozkładać narzędzia niezbędne nam w pracy.
- Dobra, przyjaciele. Selena, obejrzyj narzędzia, a ty, Clemens... Szukaj kamer, a jak są, to likwiduj.
- Się robi! - zawołał Clemont i wykonał polecenie.
Henry patrzył na nas zdumiony.
- Nie rozumiem, o co wam chodzi.
Ash wsadził sobie mocno ręce do kieszeni i powiedział do niego tonem rasowego robotnika:
- Panie szanowny... Inwigilacje to sobie możecie robić z papieżem albo innym takim wysoko postawionymi gostkami, ale nie z nami, kapewu?! My uczciwie zarabiamy na swój chleb i nie lubimy, jak nam na ręce ktoś patrzy, gdy pracujemy. Potem możecie sobie nas zrewidować, jak chcecie, ale póki robimy swoje, nikt nie ma prawa się nam gapić na ręce, kapewu?
- Mamy to zastrzeżone w umowie o pracę - powiedziałam.
- No właśnie! Kapewu? - spytał Ash?
Służący Henry nie wiedząc, co ma odpowiedzieć, pokiwał tylko głową lekko zakłopotany.
- I jak, Clemiś? - zapytał po chwili mój chłopak.
- Czysto. Żadnych kamer - odparł Clemont.
- Doskonale. To pan już sobie wyjdzie, a my robimy swoje - rzekł nasz lider do służącego.
- A długo wam to zajmie? - zapytał Henry.
- Godzinę.. Ale jak będziesz pan tu przyłaził i nas sprawdzał, wtedy to potrwa dłużej. Kapewu?
- No jasne... Rozumiem.
Ash zadowolony usiadł sobie wygodnie na stole i patrzył, jak ja oraz Clemont zabieramy się do pracy.
- A co pan robi? - spytał zdumiony Henry.
- Nadzoruję pracę moich podwładnych - odparł Ash.
- A nie pomaga pan im?
Mój luby spojrzał na niego uważnie.
- Panie... Ja nie po to się uczyłem na kierownika, aby teraz sobie ręce po łokcie urabiać i odwalać za innych robotę. Kapewu? Poza tym ja jestem kierownik, oni zaś to ekipa. Jak oni będą mieli swoją własną ekipę, to będą się byczyć, a póki co moja głowa i moje byczenie się. Kapewu?
- No kapewu.
- I niech pan już sobie pójdzie! Przeszkadzasz pan uczciwym ludziom w pracy!
Henry ukłonił się nam lekko, po czym wyszedł.
- Nieźle odgrywasz swoją rolę - powiedziałam szeptem.
- Dobra, nie gadaj tyle, bo może podsłuchiwać - rzekł Ash - Clemiś... Zajmij się tym telefonem, a ty Serena podkładaj pluskwy, gdzie tylko jest to możliwe i udawaj, że pomagasz.
- A ty co będzie robił? - zapytałam.
- Ja zrobię sobie przerwę na drugie śniadanie - rzekł Ash, wyjmując z torby kanapkę.
- Że co?!
Teraz to on już przeszedł samego siebie. My mieliśmy pracować, a on się bawić w nadzorcę?
- No co? - zapytał Ash, jedząc właśnie kanapkę - Miałem nadzorować, to nadzoruję. Jestem po prostu realistyczny.
- A nie pomyślałeś, że inni też by chcieli coś zjeść? - mruknęłam.
- O, przepraszam bardzo. Chcesz gryza? - zapytał Ash, podsuwając mi pod nos swoją nagryzioną kanapkę.
- Nie, dziękuję... Jak patrzę na taki widok, to przechodzi mi apetyt na cokolwiek.
- Nie to nie... Więcej będzie dla mnie - zaśmiał się mój chłopak - Tak czy inaczej lepiej róbcie swoje. Mamy godzinę.
Tyle czasu na szczęście starczyło nam na to, aby naprawić telefon oraz podłożyć w nim podsłuch, jak również zamontować w całym tym pokoju pluskwy, czyli małe urządzenia podsłuchowe. Ash nam pomagał, kiedy już zjadł swoją kanapkę, dzięki czemu wszystko zostało zrobione na czas.
Po godzinie służący Henry przyszedł do pokoju, aby sprawdzić robotę i wykonał próbny telefon do kogoś znajomego. Gdy się już upewnił, że aparat funkcjonuje bez zarzutu, pogratulował nam.
- Nie ma sprawy, panie... Jeszcze tylko zapłata - rzekł Ash.
Służący był zdziwiony.
- To telekomunikacja wam nie zapłaciła? - zapytał.
- Nie, proszę pana. Klienci sami muszą płacić, jeśli chcą mieć sprawne aparaty telefoniczne.
- Tak jest - powiedział Clemont.
- Nie inaczej - zgodziłam się z nimi.
Henry jęknął załamany.
- Ile się należy?
- Pięćset dolców... Od łebka - wyjaśnił Ash.
- To razem daje tysiąc pięćset - powiedział służący.
- Owszem. Coś nie pasi?
- Nie... Wszystko w porządku.
Poszedł potem do swojego szefa, któremu powiedział, o co chodzi.
- Telekomunikacja im nie zapłaciła? - zdziwił się prokurator.
- Mówią, że klienci płacą indywidualnie - wyjaśnił służący.
- No dobrze... Ile?
- Tysiąc pięćset dolców.
- Hmm... Bagatela.
Parę minut później Henry przyszedł do nas i wręczył nam pieniądze, a my kłaniając mu wyszliśmy.
- Polecamy się na przyszłość - rzekł Ash - Tylko dbajcie o wasz aparat telefoniczny, bo inaczej będziemy bardzo często się spotykać. Kapewu?
- Kapewu - zachichotał lekko służący ubawiony tym tekstem.
Po tej przygodzie skierowaliśmy swoje kroki w stronę laboratorium profesora Oaka, przedtem jednak Ash podzielił uczciwie zarobione przez nas pieniądze między naszą trójkę.
- Proszę... Po pięćset na łebka - powiedział.
- Sobie też dajesz pięćset? - zapytałam.
- Tak, a co?
- Uważam, że nie zasłużyłeś na te pieniądze. Przecież przez większość naszej pracy stałeś i gadałeś.
- Nie przesadzaj, Sereno. Nie jest tak tragicznie - zaśmiał się Clemont - Ważne, że wszystko jest załatwione zgodnie z planem.
- Możliwe, ale Ash jak zwykle zgarnia całą śmietankę, a tym razem dostaje mu się ona praktycznie za nic - zauważyłam.
- Za nic? Przecież ja nadzorowałam całą akcję - zaśmiał się Ash, licząc pieniądze.
- Potem zaś nam pomagał - dodał Clemont.
- Owszem, ale i tak przez większość czasu tylko sobie stał oraz gadał - zauważyłam - A kasę bierze jak za jakąś pracę.
- Przypominam ci, moja droga, że przecież są prace, gdzie zarabia się kasę za stanie i gadanie - powiedział Ash.
- Doprawdy? Podaj mi jeden taki przykład - mruknęłam złośliwie - No śmiało! Wymień choćby jeden zawód, w którym zarabia się grube pieniądze za samo stanie i gadanie.
- Polityk - odpowiedział bez zastanowienia Ash.
On i Clemont parsknęli śmiechem.
- Bez komentarza - mruknęłam, a po chwili sama zaczęłam chichotać.
C.D.N.
Zaczyna robić się ciekawie... Na początek Serena wspomina swoją rywalizację z Shauną i rozmowę z Ashem na ten temat, która była jak do tamtej pory ich pierwszą poważną kłótnią. Chłopak zarzuca jej, że przez chęć zdobycia sławy za wszelką cenę zmieniła się, nie tylko zewnętrznie. Serena wtedy nie widziała w tym problemu, dopiero później zaczęła dostrzegać cienie całej sytuacji i wycofała się z kariery artystki.
OdpowiedzUsuńA to wszystko jest wspomniane w kontekście Dawn i jej porzuconej kariery koordynatorki Pokemonów, na powrót do której namawia ją Kenny i co do której ona sama ma wątpliwości i zanurza się coraz bardziej w swoich myślach odsuwając się nieco od przyjaciół i ukochanego Clemonta.
Następnego dnia po rozmowie z Dawn nasi przyjaciele są w pracy i są tam świadkami sytuacji, jak porucznik Jenny spotyka się z Vittoriallem, którego po chwili rozmowy oblewa go całego koniakiem i wychodzi dość mocno wzburzona. Wie, że cała sytuacja nie działa na jej korzyść, ale musiała to zrobić, bo, jak sama stwierdziła, nie mogła już wytrzymać. W sumie jej się nie dziwię.
I nie byłoby w tym spotkaniu nic dziwnego, gdyby zaraz po Jenny do Vittoriallego nie dosiadł się prokurator Eliot Spencer i nie zaczął z nim baaardzo intensywnie i tajnie rozmawiać, jakby coś planował. Ciekawe...
Tymczasem Dawn wychodzi na spacer, na którym spotyka Kenny'ego. Mimo iż początkowo nie chce z nim rozmawiać, daje mu się namówić na rozmowę. Kenny przeprasza ją za całą sytuację i dalej namawia, żeby wróciła do kariery koordynatorki. Nadarza się bowiem ku temu wspaniała okazja - Pokaz Piękności Pokemonów w Wertanii, którym po chwili Dawn wydaje się być wyraźnie zainteresowana...
W tym samym czasie nasi przyjaciele knują plan poznania planów prokuratora Spencera. W tym celu Latias w niewidzialnej postaci wlatuje do domu prokuratora Spencera i psuje jego telefon. Następnie Ash, Serena i Clemont pojawiają się w domu rzeczonego osobnika i udają ekipę naprawiająca telefony. I tu sytuacja nieco wyciągnięta z drugiej części filmu "Vabank" (zauważyłam tą inspirację od razu) - nasi przyjaciele insynuują, że telefon jest popsuty, mimo iż służący początkowo twierdzi iż aparat działa, jednak po przekonaniu go, że "awaria była w całej dzielnicy" postanawia sprawdzić i potwierdza wersję naszych przyjaciół, którzy mogą wejść do pomieszczenia z telefonem i go "naprawić", co przez krótką chwilę utrudnia im służący stojąc i patrząc im na ręce, jednak po chwili zostaje przekonany że przeszkadza w pracy i przyjaciele uprzejmie wypraszają go z pomieszczenia. Gdy zostają sami, zaczynają podkładać podsłuchy gdzie się tylko da, oczywiście również w telefonie, tak jak to zrobił Nuta w "Vabank II".
Oczywiście dodatkowo rozwala Ash jako "kierownik", który przez większość pracy tylko stoi i nadzoruje, a i tak zgarnia od gospodarza 500 dolarów, podobnie zresztą jak przyjaciele. :D
Historia bardzo ciekawa, rozwija się w bardzo interesującym kierunku. Czytało się ją z wypiekami na twarzy, naprawdę. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000/10 :)