wtorek, 2 stycznia 2018

Przygoda 050 cz. I

Przygoda L

Kłopoty z Angie cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Powiedz mi, proszę... Miałeś wiele dziewczyn?
Ash spojrzał na mnie wyraźnie bardzo zdumiony tym pytaniem. Oboje znajdowaliśmy się wtedy w łóżku leżąc tak, jak nas Bozia stworzyła, na sobie mając tylko naszyjniki Yin i Yang, których nigdy nie zdejmowaliśmy. Mój ukochany leżał wygodnie na plecach, natomiast ja byłam wtulona w jego jakże męski tors. Oboje też przy okazji przykryliśmy się kołdrą chcąc mieć pewność, że nie zmarzniemy podczas snu.
- A co to za pytanie? - rzekł po chwili Ash.
- Normalne. Ciekawi mnie, ile miałeś dziewczyn przede mną.
Mojego ukochanego wyraźnie bardzo to rozbawiło, ponieważ parsknął śmiechem i odrzekł:
- Najdroższa... Przecież wiesz, że przed tobą nie chodziłem z żadną dziewczyną.
Podniosłam lekko głowę z jego torsu i powiedziałam:
- Kochanie... Mnie nie chodzi o to, z iloma dziewczynami chodziłeś, zanim mnie poznałeś... Jestem po prostu ciekawa, ile panien było w tobie zakochanych.
- A tego, to ja już nie wiem.
- Na pewno wiesz... Prócz tego na pewno do niejednej paniusi czułeś mięte, przyznaj się.
Ash zachichotał delikatnie, słysząc moje słowa.
- Wiesz, to naprawdę dziwne.
- Co takiego? - spytałam.
- W wielu filmach dziewczyna, leżąc w łóżku z ukochanym, wypytuje go, ile miał lasek przed nią. Powiedz mi... Po co wam to wiedzieć?
Wzruszyłam lekko ramionami.
- Nie wiem... Po prostu jesteśmy ciekawskie.
- Ale odpowiedź na to pytanie może was tylko zranić.
- Trudno. Mimo to musimy ją poznać.
Mój ukochany westchnął głęboko.
- Tylko powiedz mi, jak można na takie pytanie odpowiedzieć... jakby to ująć... dyplomatycznie? No, bo zobacz... Jeżeli wam powiedzieć, iż mało było dziewczyn przed wami, to nie uwierzycie. A jak wam powiedzieć, że dużo, to jesteście smutne.
- Takie są już kobiety - zachichotałam, delikatnie kreśląc palcem kółka na torsie mego chłopaka - Same sobie nieraz zaprzeczamy i same nieraz nie wiemy, czego właściwie chcemy. Ale tak czy siak naprawdę chciałabym to wiedzieć, Ash. To jak? Odpowiesz mi na moje pytanie?
Najdroższy mój ponownie głęboko westchnął.
- No dobrze, niech ci będzie. Spróbuję ci zatem opowiedzieć o swoim życiu miłosnym.
- Będę ci za to niewymownie wdzięczna.
Detektyw z Alabastii podrapał się po głowie, wyraźnie rozważając w umyśle odpowiedź na moje pytanie, po czym zaczął mówić:
- Moja przygoda z płcią piękną zaczęła się, kiedy miałem siedem lat i poznałem ciebie na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka.
Poczułam, jak moja twarz zostaje ozdobiona radosnym uśmiechem.
- Tak... To była piękna chwila. Zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia, a właściwie to od pierwszego przytulenia.
Ash zachichotał delikatnie, gdy to usłyszał.
- Miło mi to słyszeć.
Trąciłam go lekko ręką w ramię.
- A ty mnie wtedy wcale nie pokochałeś!
- Przeciwnie... Miałem do ciebie wyraźną słabość - zaczął mówić mój chłopak - Cieszyło mnie to, że mogę być dla kogoś ważny oraz potrzebny. Moja mama zawsze się mną opiekowała i mówiła mi: „Pamiętaj, synku. Zawsze dbaj o innych tak bardzo, jak ja dbam o ciebie. A najbardziej dbaj, proszę cię, o dziewczynki powierzone twojej opiece“. No i dbałem o moją małą, Różową Panienkę. Miałem w sercu ogromne wręcz pokłady miłości i chciałem je komuś ofiarować, a że ty byłaś dziewczynką, która naprawdę bardzo potrzebowała tego, aby jej okazać uczucie i przy okazji przyciągałaś mnie do siebie, to otrzymałaś ode mnie wiele miłości. Może wtedy to było tylko i wyłącznie uczucie brata do siostry, ale teraz... Z czasem...


- Rozumiem. Wiesz... Muszę ci powiedzieć, że nawet teraz, gdy jestem duża, potrzebuję twojej opieki. Potrzebuję wtulić się w twoje silne ramiona i poczuć, jak mnie do siebie mocno przytulasz. To mi zawsze daje poczucie bezpieczeństwa. Wtedy zaś takie coś było dla mnie takim jakbym rajem... Wiesz, jaka była kiedyś moja mama. Nie okazywała mi ona swoich uczuć do tego stopnia, że myślałam nawet, iż mnie wcale nie kocha. Dlatego też potrzebowałam kogoś, kto to zrobi za nią... Kto pokocha małą, zapłakaną kruszynkę. Kogoś, kto się nią zaopiekuje. Zrobiłeś to dopiero ty i to w taki piękny sposób. Jak więc miałam cię nie pokochać?
Panicz Ketchum pocałował mnie delikatnie w czoło.
- Moja mała kruszynka.
- No... Już nie taka mała. W pewnych miejscach jestem bardzo duża.
Oboje wówczas zachichotaliśmy.
- Domyślam się, o jakie miejsca ci chodzi - stwierdził Ash.
- No i bardzo dobrze, że się domyślasz, ale opowiadaj dalej, proszę - powiedziałam.
- Następna była Scarlett - kontynuował mój chłopak - Pociągała mnie swoimi włosami, oczami, urokiem osobistym, no i w ogóle. Miałem wtedy dziewięć lat, ona też... Nie zwracała na mnie wcale uwagi do chwili, kiedy uratowałem jej życie. Wtedy ona odwzajemniła moją sympatię, jaką do niej żywiłem.
- Nie dziwię się jej - odpowiedziałam - No, a która była następna?
- Później była Melody. Nie ukrywam, że kiedy mnie już na pierwszym spotkaniu na powitanie pocałowała w policzek, to od razu poczułem, że bardzo ją lubię. Co do niej, to wyraźnie musiałem wpaść jej w oko zarówno jako chłopak, jak i trener Pokemonów. Ostatecznie tylko mnie dała buziaka na powitanie. Ani Misty, ani Tracey go jakoś nie otrzymali, a ja tak, choć podobno ten buziak to był „tradycyjny, powitalny całus“. A potem podczas przyjęcia z okazji Święta Legendy Melody tańczyła dla mnie i niemalże lepiła się do mnie. Musiałem się więc jej podobać.
- Dobra, dobra... Już nie musisz się tak przede mną chwalić. Zachowaj więcej skromności - zachichotałam, trącając go w ramię - Lepiej wymieniaj dalej te swoje panienki.
- Hej! To wcale nie były moje panienki!
- Niech ci będzie... Ale z Melody to flirtowałeś.


- Już raczej ona ze mną... Tak czy inaczej kolejna była Chikorita, mój Pokemon. Według Brocka musiała się ona we mnie zakochać, co nie jest wcale niczym niezwykłym. Podobno stworki tego gatunku, a już zwłaszcza te płci żeńskiej, mają tendencję do zakochiwania się w swoich trenerach, a już zwłaszcza wtedy, gdy ci o nie dbają.
- A ty na pewno o nią dbałeś, Ash. Ostatecznie nie widziałam, żebyś kiedykolwiek nie troszczył się o swoich podopiecznych.
- Owszem, jednak muszę zauważyłeś, że daleko mi było do tego, abym miał Chikoritę faworyzować. Ona zaś wyraźnie próbowała mi niejeden raz pokazać siebie od najlepszej strony, a nawet potrafiła być zazdrosna o moją więź emocjonalną z Pikachu.
- Ale przeszło jej?
- Tak. Jak ewoluowała w Bayleefa, to wydoroślała i jej to dziwaczne zauroczenie przeszło, choć nadal wyraźnie mnie uwielbia.
Uśmiechnęłam się do niego czule.
- Jakoś wcale mnie to dziwi - powiedziałam - Ale mów dalej.
- A więc kolejną moją „dziewczyną“ była Latias w ludzkiej postaci. Poznałem ją w Alto Mare i ocaliłem przed Annie i Oakley. Wyglądała jak człowiek, dlatego myślałem, że to ludzka dziewczyna. Jednak zaraz po tym, jak ją uratowałem, ona uciekła, a ja nie zdążyłem jej zbyt dobrze poznać. Wydaje mi się, że pokochała mnie ona właśnie wtedy, kiedy ją ocaliłem, ale mogłem już wcześniej wpaść jej w oko. Myślę, że miało to miejsce wtedy, gdy zobaczyła mnie przy poidle dla Pokemonów wraz z Pikachu. Wyraźnie zobaczyła, że ja i Pikachu mamy ze sobą naprawdę bardzo dobre relacje. Pewnie to z tego powodu podeszła do mnie i patrzyła mi w oczy tak, jakby pierwszy raz widziała człowieka. Jej wzrok wyrażał coś, co ja nazwałbym ogromnym zainteresowaniem, a może nawet zachwytem. Potem ocaliłem ją przez Annie i Oakley, a ona mi zaraz uciekła. Następnie spotkałem Biankę i myślałem, że to Latias, ale prawdziwa Latias sama mnie później znalazła, a następnie zabrała do domu, w którym mieszka. Tam dopiero dowiedziałem się wszystkiego, jak to z nią jest. No, a potem musieliśmy walczyć z Annie i Oakley o ocalenie Alto Mare. Ta walka połączyła nas.
- Pokochałeś ją, prawda?
- Tak... Latias była moją pierwszą prawdziwą miłością. Czym mnie do siebie przyciągała? Chyba przede wszystkim tą swoją tajemniczością oraz tym, że ja mogę się nią opiekować, zaś ona mnie wspiera. Ta miłość jednak nie miała szans rozwoju. Po pierwsze różnica gatunkowa, która na dzieliła, a po drugie ja musiałem dalej podróżować, aby osiągnąć swój cel... Ona zaś nie mogła ze mną wędrować.
- A może po prostu nie chciała? - zasugerowałam.
Ash spojrzał na mnie uważnie.
- Może, ale to bez znaczenia... Tak czy siak Latias była naprawdę dla mnie ważną osobą pomimo tego, że nie miałem okazji rozwinąć tego, co między nami powstało. Gdybyśmy mieli więcej czasu, to może... A zresztą to bez znaczenia. Jestem z tobą szczęśliwy i nie zamierzam tego zmieniać.



Jego słowa podniosły mnie na duchu, dlatego też wtuliłam się w niego bardzo mocno, słuchając dalej jego opowieści.
- A potem była Macy... Wyraźnie się we mnie zakochała i wcale tego przede mną nie kryła. Ani przede mną, ani przed nikim innym.
Parsknęłam śmiechem, gdy ją sobie przypomniałam.
- Nie inaczej. Ona nigdy nie ukrywała tego, że jest w tobie zabujana, choć wyraźnie mnie tym irytowała i to mocniej niż ci się wydaje.
- Nie tylko ciebie. Również Misty od pierwszej chwili, gdy ją ujrzała, miała jej serdecznie dość - powiedział mój luby.
- Wiem, bo sama była w tobie zakochana - zauważyłam.
Ash pokiwał głową.
- Owszem, ale zaraz do niej dojdziemy. Wracając do Macy, to sytuacja z nią wyglądała naprawdę zabawnie, bo najpierw ta dziewczyna chciała ze mną walczyć, a później, kiedy ją ocaliłem i uratowałem jej Vulpixa z rąk Zespołu R, to cóż... Zaczęła się do mnie przystawiać i już planowała naszą wspólną przyszłość, choć znała moją szanowną osobę zaledwie pięć minut. Jest trochę walnięta, ale mimo wszystko fajna z niej dziewczyna.
- Tak... Jak śpi i nie gada - mruknęłam złośliwie.
Ash uśmiechnął się do mnie i pogłaskał czule moje włosy.
- No więc... Dalej była Misty. W sumie zawsze między nami coś było na rzeczy. Niby się kłóciliśmy, niby mieliśmy sprzeczki i odmienne zdanie w wielu tematach, jednak jak doszło co do czego, to zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Bywałem też o nią zazdrosny i vice versa.
- Kochałeś ją? - zapytałam.
Ash westchnął ponownie tej nocy.
- Nie jestem pewien tego, co tak dokładniej do niej czułem. Na pewno taką jakby mieszankę przyjaźni i miłości. Bo z jednej strony pociągała mnie ona w taki sposób, w jaki atrakcyjne dziewczyny pociągają chłopaków.
- Uważasz, że ona jest atrakcyjna? - zapytałam.
Nie otrzymałam na to pytanie odpowiedzi.
- No, ale z drugiej bałem się tego, bo nie chciałem za nic w świecie zniszczyć naszej przyjaźni. Poza tym wtedy jeszcze nie byłem gotowy na prawdziwy związek... Chyba nie.. Zresztą nawet gdybym był gotów, to ona musiała pozostać w swojej rodzinnej Sali w Azurii, natomiast ja musiałem podróżować, żeby osiągnąć swój cel i zostać Mistrzem Pokemon. A zatem związek na odległość nie miał najmniejszego żadnego sensu i nie chciałem go. Dlatego też, kiedy podczas pożegnania Misty zapytała mnie, co do niej czuję, odpowiedziałem jej, że traktuję ją jak moją serdeczną przyjaciółką. No, a poza tym jakoś oboje za długo się ze sobą kłóciliśmy, abyśmy mieli stworzyć szczęśliwy związek. Prędzej czy później byśmy znowu zaczęli się ze sobą żreć.
- Pewnie masz rację, Ash - powiedziałam smutnym głosem - No, ale opowiadaj dalej, proszę.
- Potem poznałem May. W sumie to nie wiem, czy ona coś do mnie czuła, ale na pewno ja ją bardzo lubiłem. I nic dziwnego, w końcu była o wiele spokojniejsza niż Misty, a do tego milsza, chociaż czasami mówiła do mnie takim jakby... bardzo protekcjonalnym tonem, ale też często lubiła słuchać moich rad w sprawach bycia trenerką Pokemonów. Polegała też na moim doświadczeniu. Nie ukrywam, że imponowało mi to wszystko, a przy okazji dzięki temu mogłem być o wiele lepszy niż dotychczas. Bycie, że tak powiem, mentorem May miało dla mnie wielkie znaczenie. Czy kochałem ją? Nie wiem, ale na pewno miałem do niej małą słabość. Zwłaszcza, kiedy chodziła przy mnie w bikini.
- Ty miałeś do niej słabość, a ona miała słabość do ciebie - zaśmiałam się delikatnie.
- Skąd to wiesz?
- Wyznała mi to kiedyś podczas jednej rozmowy sam na sam. Obecnie zaś darzy cię siostrzaną miłością.
- Jesteś tego pewna?
- Całkowicie. May sama mi to mówiła. Jesteś dla niej jak starszy brat, którego nigdy nie miała, a którego bardzo chciała mieć. Dlatego potrafi na ciebie wiele razy narzekać, jak przystało na młodszą siostrę, ale zawsze, jak przychodzi co do czego, to możesz na nią liczyć.
- Czyli jestem jej jak starszy brat?
- Dokładnie tak.
- Schlebia mi to. No, a podczas podróży z May poznałem Adelę.
- Tę syrenkę? - zapytałam.
- Właśnie o niej mówię - potwierdził mój ukochany.
- Pamiętam ją. Urocza osoba. Mówiłeś już, jak tam między wami było. Wiem, że ona cię kochała. A ty? Kochałeś ją?
Ash wzruszył ramionami.
- Trudno mi powiedzieć. Na pewno miałem do niej ogromną słabość. Nasza znajomość to taki wakacyjny, platoniczny romansik. Gdyby jednak został należycie rozwinięty, to może by coś z niego wyszło. Może...
- Tak czy inaczej ona cię kochała, w końcu nazwała swoje dzieci Ash i Ashley - zachichotałam - To chyba coś znaczy, prawda?
- Pewnie i tak. No, ale lećmy dalej. Potem była Anabel...
- Do niej też coś czułeś? - zapytałam.
- Owszem... Bardzo mi się podobała i wyraźnie mnie do niej ciągnęło, choć nie umiem uzasadnić, czemu. W sumie umieliśmy się bardzo dobrze zrozumieć w sprawie Pokemonów. Oboje równo mocno je kochamy, a do tego mamy bardzo podobne zasady honorowe.
- Rozumiem. A gdybym ci powiedziała, że Anabel była w tobie kiedyś zakochana?



Ash spojrzał na mnie uważnie.
- Mówisz to zupełnie poważnie?
- Powiedzmy, że wiem o tym, iż kiedyś darzyła cię ona uczuciem, ale nie mieliście szansę tego uczucia rozwinąć, więc nic z tego nie wyszło.
- Anabel ci to powiedziała?
- Owszem... Ale nie pytaj mnie o szczegóły... To jej prywatna sprawa, co ona do ciebie kiedyś czuła lub być może nadal czuje.
- Nadal czuje?
Zasłoniłam mu usta dłonią.
- Jak powiedziałam, to temat zamknięty i nie ma co do niego wracać.
- Ale, Sereno... - wystękał spod mojej dłoni chłopak.
- Nie, Ash... Wszystko, co mi powiedziała lub nie powiedziała Anabel, to tylko sprawa między mną, a nią. Lepiej kontynuuj swoją opowieść.
Odsłoniłam mojemu ukochanemu usta, który kiwnął delikatnie głową na znak zgody.
- Nie ma sprawy. Już mówię. Dalej miałem taki epizod z moją Aipom. Ona również musiała coś do mnie czuć, co potwierdził nawet profesor Oak. Lgnęła do mnie, siedziała na moim prawym ramieniu (bo na lewym siedział zawsze Pikachu), bywała też o mnie zazdrosna... No, ale na szczęście to jej potem przeszło. Później, gdy poznałem Dawn, to polubiła ją oraz Pokazy, więc nie bardzo chciała brać udziału w walkach. Co innego Buizel Dawn, który palił się do walki, ale nie do Pokazów. Więc oboje - ja i moja siostra - za radą pewnej dziewczyny i naszej przyjaciółki, panny Zoey, zamieniliśmy się Pokemonami, co rozwiązało nasz problem.
- Wiem, opowiedziałeś mi kiedyś o tym - powiedziałam - Mów dalej. Poznałeś w międzyczasie Dawn. Jak wyglądały wasze relacje?
- Od początku miałem do niej swego rodzaju słabość. Przypominała mi ona mnie, gdy byłem w jej wieku. Mieliśmy nieraz sprzeczki, ale potem ona zaczęła polegać na moich radach w kwestii podejścia do Pokemonów. Byliśmy doskonale z sobą zżyci. Najpierw się lubiliśmy, potem zaś wręcz uwielbialiśmy, a w końcu pokochaliśmy. No, ale nie mogliśmy być razem, bo wyszło na jaw, że jesteśmy rodzeństwem.
- Żałujesz tego?
- Nie... Doskonale mi z tobą, najdroższa.
- Cieszę się, że tak mówisz. Ale opowiadaj dalej.
- No, więc dalej to była Angie poznana przeze mnie na Letniej Szkole Pokemonów profesora Rowana. Początkowo się nie lubiliśmy, a ona sama ciągle tylko szukała zaczepki i rywalizowała ze mną. Potem zaś zmieniła do mnie nastawienie, a nastąpiło to wtedy, kiedy dwa razy uratowałem jej życie. Od tego czasu stała się jakaś inna. Gdy tak teraz sobie o tym myślę, to wydaje mi się, że ona mogła być we mnie zakochana.
- Profesor Rowan mówił nam to samo całkiem niedawno - rzekłam z uśmiechem - A ty coś do niej czułeś?
- W sumie to teraz nie wiem, czy ją lubiłem, czy coś więcej. Na pewno miałem do niej coś w rodzaju słabości... No, ale raczej nie była to miłość, chociaż niewykluczone, że byłem nią zauroczony... Być może... A zresztą to nieważne.
- Ważne... Dla mnie ważne.
Mój luby uśmiechnął się do mnie czule.
- Jesteś urocza. Ale tak czy siak z Angie nic nie wyszło, bo ja dalej podróżowałem, a ona została na miejscu.





- No dobrze. To jakie tam jeszcze panny miały do ciebie słabość? - zażartowałam sobie.
- Cóż... Na pewno swego rodzaju słabość do mnie miała dziewczyna imieniem Lyra.
- A co to za jedna?
- Nasza przyjaciółka, pewna bardzo energiczna dziewczyna z Johto. Dołączyła ona do mnie, Brocka oraz Dawn razem ze swoim przyjacielem Khourym, potem jej chłopakiem. Często mnie chwaliła, jak również dawała swojemu kompanowi za przykład. Miałem zatem wrażenie, że ona na mnie leci, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Zresztą i tak Lyra pokochała w końcu Khoury’ego, więc nie ma o czym mówić.
- Może i jest o czym - zażartowałam sobie - No, ale opowiadaj dalej.
- W sumie to już zbliżamy się do końca - rzekł Ash - Bo w końcu, co mogę jeszcze powiedzieć? Nie wiem, jakie jeszcze panny mogłyby mieć do mnie słabość. Być może Sensacyjne Siostry Macroft. I być może profesor Felina Ivy. Ale na pewno miała ją Meloetta, która była we mnie zakochana, choć ja sam odbierałem jej zachowanie wobec mnie jedynie jako sympatię. Jedynie Cynthia oraz Ridley sugerowali mi, iż ona może mnie kochać, ale nie uwierzyłem im. Dopiero jakiś czas temu zrozumiałem, że oboje mieli rację w tej sprawie.
Kiwnęłam smutno głową.
- Biedna Meloetta. Szkoda, że miała tak smutne życie. Ale wiemy, że teraz jest w innym, lepszym świecie, w którym odnalazła swoje szczęście i to się liczy. No, ale mów dalej.
- Ale o kim ja mam jeszcze mówić? Niby jaka panna w tamtym czasie, po zakończeniu mojej podróży w Unovie, mogła się we mnie choć trochę kochać? Raczej żadna.
- A ja myślę, że na pewno jakaś się w tobie kochała.
- Doprawdy? I niby jaka? Może Alexa?
- Niewykluczone. W końcu zawsze cię chwali, docenia twoje starania, a jak podróżuje z nami, to zawsze cię słucha - zauważyłam.
Ash zamyślił się przez chwilę.
- Może to i racja? Teraz, jak tak o tym myślę, to przypominam sobie, że nigdy mnie nie skrytykowała i nie karciła, choć pewnie znalazłaby wiele powodów, aby to robić. A prócz tego rzeczywiście, zawsze słuchała moich poleceń, chociaż nie musiała.
- Jak dla mnie to ona wyraźnie ma do ciebie słabość, a może nawet się na swój sposób w tobie bujała.
- Proszę cię! - Ash parsknął śmiechem - Jestem dla niej za młody.
- Miłość nie wybiera wedle daty urodzenia.
- Może i tak, jednak to raczej śmieszne. Zaraz mi pewnie powiesz, że Bonnie także jest we mnie zabujana, bo także mnie chwali i słucha moich poleceń.
- Z całą pewnością była na początku naszej podróży, dzisiaj zaś darzy cię wielkim szacunkiem.
- Ona była we mnie zabujana? - zdziwił się Ash - Niby skąd to wiesz? Mówiła ci?
- Nie musiała. Kobieta czuje takie rzeczy.
- Niech ci będzie. A wracając do mojej opowieści, to Esmeralda miała chyba do mnie słabość, chociaż w tej sprawie mogę się mylić. Potem miała ją Bonnie, która ze mną podróżowała... No, a po niej do naszej kompanii dołączyłaś ty, Sereno. Moja trzecia prawdziwa miłość, wreszcie szczęśliwa.
- Tak... Nareszcie - odparłam z uśmiechem - No, ale miałam poważną konkurencję w postaci Miette. Chyba zauważyłeś, że ona się w tobie buja.
- Trudno było tego nie zauważyć. Zwłaszcza wtedy, gdy przystawiała się do mnie, a w zeszłym roku chciała nawet rozbić nasz związek. No, ale na szczęście jej się to nie udało.
- Na szczęście - potwierdziłam - Ale prawie się jej to udało. Podobnie jak TEJ DZIEWCZYNIE.
- Scarlett? Proszę cię. Ona nie miała szans, aby nasz rozdzielić.
- Naprawdę tak uważasz?
Ash spojrzał mi poważnie w oczy i powiedział:
- Jestem tego zupełnie pewien.



Objęłam go mocno za szyję, a następnie pocałowałam czule w usta.
- Dziękuję ci za te słowa. Nawet nie wiesz, ile one dla mnie znaczą.
- Domyślam się, że bardzo wiele.
Patrzyłam na niego z radością.
- Wiesz... Nie wiem dlaczego, ale teraz nagle przypomniała mi się ta książka, co ją raczej ostatnio czytaliśmy.
- Mówisz o powieści „Rebelia“ autorstwa Nory Roberts?
- Nie inaczej - powiedziałam - Podoba mi się jej główna bohaterka, Serena McGregor. Trochę mnie początkowo wkurzała, ale potem bardzo ją polubiłam.
Ash zachichotał, słysząc moje słowa.
- Trochę dzika jak na Serenkę, co nie?
- Owszem. Bardziej przypomina Misty lub Iris niż mnie... Ale cóż... Kocha za to szczerze i prawdziwie... Tak jak i ja.
To mówiąc pogłaskałam powoli włosy Asha i dodałam czule:
- Ty zaś przypominasz mi jej ukochanego.
- Brighama?
- Właśnie.
- Ale na całe szczęście ja nie miałem z tobą takich problemów, jakie on miał z nią, zanim wreszcie przyznała się, że odwzajemnia jego uczucia.
- Miałeś za to inne, za co cię serdecznie przepraszam.
Wypowiadając te słowa spojrzałam na jego prawe oko, nad którym to miał małą bliznę - pamiątkę po spotkaniu widma z zaświatów, które swego czasu nieopatrznie sprowadziłam do naszego świata.
Ash machnął na to lekceważąco ręką.
- Było minęło. Nie ma sensu do tego wracać - powiedział.
Uśmiechnęłam się do niego ponownie.
- Pewnie i tak. Ale obiecuję ci, że zrobię wszystko, aby zasłużyć na twoje uczucie.
- Nie musisz robić wszystkiego. Po prostu bądź tak dobra i cudowna, jak jesteś obecnie.
- I nawzajem, najdroższy. I nawzajem.
To mówiąc pocałowałam go w usta i pociągnęłam na siebie.
- A teraz, zanim nastanie świt, jeszcze raz mi pokaż, jak bardzo mnie kochasz.
Ash zachichotał wesoło, kiedy to usłyszał.
- Wiesz, że cytujesz właśnie swoją imienniczkę z tej powieści?
- Wiem. A teraz ty pokaż mi, że tak jak Brigham umiesz kochać swoją Serenę do szaleństwa.
Mój ukochany z radością oraz bez ociągania się spełnił moją prośbę, dlatego jeszcze trochę czasu minęło, zanim wreszcie zasnęliśmy.

***


Po tej jakże mile spędzonej nocy poszliśmy jak zwykle rano do pracy, a następnie, kiedy nasza zmiana została zakończona, każde z nas zajęło się swoimi sprawami. Ja z moim ukochanym oraz naszym wiernym kompanem Pikachu poszliśmy odwiedzić dom porucznik Jenny, która miała urlop ze względu na to, iż niedawno została postrzelona w nogę. Rana ta nie była groźna dla życia, ale i tak policjantka musiała odpoczywać, a ponieważ jej stan zdrowia na to pozwalał, to wypoczywała w domu zamiast w szpitalu.
Zapukaliśmy do jej drzwi, a już po chwili otwarła nam gospodyni we własnej osobie. Była ona w cywilnym stroju, który stanowił żółty sweter, niebieskie spódniczka oraz gips założony na lewą nogę. Poruszała się tak, jak zwykle robią to osoby z chorą nogą, czyli o kulach.
- Ash! Serena! Pikachu! - zawołała wesoło kobieta na nasz widok - Miło mi was znowu widzieć! Raczyliście odwiedzić swoją przyjaciółkę w czasie rekonwalescencji?
- Owszem i mam nadzieję, że czujesz się już lepiej - powiedziałam.
Jenny uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- Tak, zdecydowanie lepiej. Zdaniem lekarzy jeszcze tylko tydzień lub półtora i będę mogła wrócić do pracy. Ale muszę być też ostrożna, aby nie pogorszyć swojego stanu zdrowia.
- Domyślam się, że wcale nie jest to dla ciebie zbyt przyjemne - rzekł dowcipnie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- A żebyś wiedział, Ash - odpowiedziała mu policjantka - Nie cierpię bezczynnego siedzenia w domu, jednak niestety jestem na to skazana, póki nie odzyskam zdrowia. Ale wybaczcie... Zupełnie zapomniałam o dobrych manierach. Wejdźcie do środka, przyjaciele.
Spełniliśmy jej życzenie i wkroczyliśmy do salonu, gdzie zastaliśmy już stół nakryty dla gości. Stały na nim imbryk z herbatą oraz taca pełna ciastek. Powodem takiego stanu rzeczy nie była jednak nasza wizyta, która była przecież wielką niespodzianką dla Jenny, lecz obecność pewnej osoby siedzącej na kanapie obok policjantki.
- Profesor Rowan! - zawołałam wesoło, poznając mężczyznę.
- Pan też tutaj?! - dodał zdziwiony Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.
Mężczyzna uśmiechnął się na nasz widok.
- Witajcie, przyjaciele! Widzę, że droga pani porucznik nie będzie się dzisiaj nudzić, ponieważ ma wielu gości. Tym lepiej. Bardzo jej to pomoże podczas rekonwalescencji.
- Mam nadzieję - powiedział Ash.
Usiedliśmy obok słynnego uczonego i natychmiast zaczęliśmy raczyć się pysznymi ciastkami oraz herbatą.
- Czy wszystko dobrze u pana profesora Oaka? - zapytał po chwili mój chłopak.
- Oczywiście! W jak najlepszym porządku - odpowiedział mu Jason Rowan - Stary, dobry Samuel jest człowiekiem wręcz nie do zdarcia. Wciąż co prawda ma rękę w temblaku, ale może już spokojnie chodzić po swoim laboratorium i robić swoje.
- To dobrze, bo o ile dobrze wiem, to profesor Oak nie może siedzieć długo bezczynnie.
- To tak samo jak ja - dodała Jenny wesoło, kiedy Hunter nalewał jej herbaty do filiżanki.
Policjantka popatrzyła na swego Pokemona i dodała:
- Gdyby nie obecność tego dowcipnisia, już bym chyba dawno w tym domu zwariowała. On umie sprawić, że śmieję się nawet bez powodu.
- Zawsze możemy znaleźć powód do tego, aby się pośmiać - stwierdził profesor Rowan - Wystarczy tylko dobrze poszukać.
- Święte słowa. Popieram w całej rozciągłości - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął jego Pikachu.


Przez chwilę nic nie mówiliśmy, racząc się ciastkami i herbatą. Potem jednak profesor Rowan przerwał milczenie.
- Powiedzcie mi, proszę... Czy załatwiliście już wszystkie niezbędne sprawy w tym mieście?
Oboje z moim ukochanym spojrzeliśmy uważnie na uczonego.
- Z tego pytania wnoszę, że ma pan dla nas jakąś sprawę - rzekł Ash.
- Wymagającą pewnie wyjechania z Alabastii - dodałam.
- Pika-chu! - poparł nas piskiem Pikachu.
Profesor Rowan uśmiechnął się delikatnie.
- Widzę, że wasza sława detektywów bynajmniej nie jest przesadzona. Bystre z was osoby. Bardzo bystre. Tak... Właśnie do tego zmierzam. Chcę was prosić o rozwiązanie pewnej sprawy.
- Zanim odpowiemy panu, czy zgadzamy się spełnić pana prośbę, czy też nie, musi pan nam powiedzieć, o jaką sprawę chodzi - rzekł Ash.
Uczony kiwnął głową na znak zgody.
- Rozsądne podejście do sprawy - powiedział - Już mówię. Na pewno doskonale pamiętasz Angie Somersby, którą poznałeś podczas urządzonej przeze mnie Letniej Szkoły Pokemonów?
- Oczywiście, że tak - potwierdził mój ukochany - Choć niestety nie pamiętałem, iż miała ona na nazwisko Somersby.
- Nigdy ci go nie powiedziała? - zapytałam.
- Wiesz... Rzadko kiedy nastolatkowie podają swoje nazwiska, gdy się poznają. Zwykle poprzestają na imionach - wyjaśnił Ash.
Profesor Rowan potwierdził te słowa i rzekł:
- Nie inaczej. Trudno zawsze przedstawiać się pełnym nazwiskiem. Ale to bez znaczenia. Otóż wczoraj zadzwonili do mnie państwo Somersby, rodzice Angie. Powiedzieli mi, że ich córka zachowuje się ostatnio bardzo dziwnie.
- W jaki sposób dziwnie? - zapytałam.
- Jest jakaś ponura i zamknięta w sobie. Ponadto wymyka się w nocy z domu i spotyka z kimś, ale nie wiadomo dokładnie, z kim.
- Nie można jej śledzić?
- Ależ można, Sereno. Można... Problem w tym, że jej rodzice jakoś nie mają odwagi tego zrobić.
- Dlaczego?
- Boją się, że to, co zobaczą przestraszy ich. Jedyne więc, co próbują robić, to porozmawiać z nią o tym wszystkim, ale niestety Angie zbywa ich milczeniem lub jakimiś głupimi tłumaczeniami.
Ash patrzył na uczonego bardzo uważnie.
- Czyli, że nasza droga Angie ma jakieś swoje tajemnice, którymi nie chce się z nikim podzielić. Nie brzmi to zbyt dobrze.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
- Z tego właśnie względu poprosili mnie oni o pomoc - mówił dalej profesor Rowan - Ja natomiast poleciłem im ciebie, najlepszego detektywa, jakiego znam.
- Nie, żeby znał pan ich dużo - zażartował sobie Ash.
Uczony lekko zachichotał i rzekł:
- Możliwe... Ale żarty na bok, sprawa jest bowiem poważna. Państwo Somersby sami nie dadzą sobie z tym rady. Potrzebują twojej pomocy. Czy zechcesz im ją ofiarować?
Popatrzyłam na mojego ukochanego i dotknęłam powoli jego dłoni.
- Ash... Angie to przecież twoja przyjaciółka. Nie możesz jej teraz tak po prostu zostawić.
- Właśnie! Takie zachowanie byłoby bardzo nie fair - dodała Jenny.
Jej Hunter pisnął wesoło na znak, że podziela to zdanie.
- Dobrze, to wszystko brzmi naprawdę pięknie, ale co będzie, jeśli nie dam sobie rady z tą sprawą? - zapytał mój chłopak.
Uśmiechnęłam się do niego czule.
- Proszę cię, Ash... A niby kto ma dać radę, jeśli nie ty?
- Właśnie - poparła mnie porucznik Jenny - A poza tym pomyśl przez chwilę. Ty miałbyś sobie nie dać rady? Nie rozśmieszaj mnie.
Profesor Rowan westchnął delikatnie.
- Nie zamierzam cię zmuszać do tego, żebyś jechał ze mną, ale wiedz, że uczynisz mi wielką przysługę, jeśli wyrazisz zgodę na moją prośbę.
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym rzekł:
- Zgoda! Pojadę z panem do Sinnoh i pomogę Angie.
- Hurra! - zawołałyśmy ja oraz Jenny.
- Pi-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu, podskakując radośnie.
- Ale niczego nie obiecuję - dodał po chwili mój ukochany - Nie mogę przecież zaręczyć, że tym razem również sukces.
- Może i nie możesz mi tego obiecać, ale wierzę, że dasz sobie radę - odparł na to profesor Rowan.
- Wierzymy w ciebie, Ash - powiedziała porucznik Jenny - Jeśli ty nie dasz rady, to niby kto?
Detektyw z Alabastii kiwnął głową na znak zgody, po czym rzekł:
- Piękne słowa. Obym tylko okazał się być ich godnym.

***


Wiadomość, że następnego dnia, czyli we wtorek 28 marca 2006 roku, Ash wyrusza w podróż do regionu Sinnoh bardzo spodobała się wszystkim członkom naszej drużyny, którzy ogłosili, iż z największą przyjemnością będą nam w tej wyprawie towarzyszyć. Szczególnie bardzo chciała zrobić to Dawn, która przecież pochodzi z Sinnoh i ma tam swoich bliskich.
- Chętnie bym przy okazji spotkała się z mamą - powiedziała.
Mój ukochany wyjaśnił swojej siostrze, że być może nie będzie miała ku temu okazji, bo przecież miasto Twinleaf jest położone daleko od miasta Solaceon, gdzie mieszka Angie z rodzicami. Ja jednak uznałam, iż nie ma co tracić nadziei, bo przecież możemy mieć okazję chociaż na jeden dzień wpaść z wizytą do pani Seroni.
- Faktycznie, nie można tego całkowicie wykluczyć - dodał Clemont poważnym, a wręcz naukowym tonem - Bo w końcu przyszłość jest jedną wielką niewiadomą i nie możemy powiedzieć z całą pewnością, co będzie, a co nie.
- Jeśli chodzi o mnie, to właśnie ten aspekt czasu mnie nieco niepokoi - stwierdził Max - Wolę mieć pewność, co się stanie, a co nie.
- Tej pewności raczej nie będziesz mieć - stwierdził młody Meyer - Bo jak już powiedziałem, przyszłość to jedna wielka niewiadoma.
- Możemy pomówić o czym innym?! - pisnęła nieco niezadowolona z tego tematu Bonnie.
- De-ne-ne! - dodał mały Dedenne, wychylając główkę z żółtej torby swojej trenerki.
- Właśnie! Pomówmy może lepiej o miejscu, do którego wyruszamy - zaproponował Ash.
Pomysł ten szybko został przyjęty.
- Jestem bardzo ciekawa, jak wygląda region Sinnoh. Jeszcze nigdy tam nie byłam - powiedziałam.
- Sinnoh jest takie, jak wszystkie inne miejsca na świecie - stwierdził Ash - Niewiele różni się od Kanto czy Kalos. Można to miejsce kochać lub nienawidzić. Zależy, jakie człowiek wynosi stamtąd wspomnienia.
- A ty jakie masz wspomnienia z Sinnoh? - zapytała Dawn.
Jej brat uśmiechnął się do niej czule.
- Szczerze? Bardzo przyjemne, choć jednak zawsze najlepiej się czuję w rodzinnych stronach.
- Tam skarb twój, gdzie serce twoje - powiedziałam.
Max klasnął w dłonie.
- Dobra, dosyć tego filozofowania! Powinniśmy się już szykować do podróży, bo w końcu jutro wyjeżdżamy w drogę.
- Hej! Ja jeszcze nie powiedziałem, że was wszystkich tam zabiorę! - zawołał mój chłopak.
Cała nasza drużyna, łącznie ze mną, popatrzyła wówczas na niego w taki sposób, że uśmiechnął się tylko delikatnie i dodał:
- No, ale teraz już to mówię! Tylko żebyście mi byli jutro spakowani i gotowi do drogi! Ten, kto nie będzie gotowy, nie pojedzie z nami.
- To właśnie chcieliśmy usłyszeć! - zawołała Dawn.

***


Ponieważ następnego dnia wszyscy byliśmy już spakowani i gotowi do drogi, to wyruszyliśmy razem z profesorem Rowanem do portu. Tam zaś wsiedliśmy na statek, który w ciągu zaledwie dwóch godzin zabrał nas do Sinnoh. Po drodze Ash i Dawn opowiedzieli nam, jak dokładniej poznali Angie.
Wszystko zaczęło się w roku 2003, kiedy to Ash podróżował z Dawn i Brockiem po Sinnoh. Zostali oni zaproszeni do udziału w Letniej Szkole Pokemonów profesora Jasona Rowana. Mieli tam spędzić tydzień poznając nowych ludzi oraz nowe Pokemony. Na początku wszyscy uczestnicy trafili do jednej z trzech grup: zielonej, niebieskiej oraz czerwonej. Ash, Brock, Dawn i Angie trafili do tej ostatniej, gdzie wkrótce mój ukochany zdobył stanowisko nieformalnego lidera. Pierwszego dnia trenerzy musieli wybrać Pokemony, którymi mieli się potem przez dwa dni opiekować. Wybierano je z kartonu pełnego pokeballi. Ash i Angie poznali się właśnie wtedy, bo oboje wybrali tego samego Pokemona. Doszło wówczas między nimi do ostrej sprzeczki, a wyrywna Angie nawet chciała walczyć z Ashem, jednak profesor Rowan rozdzielił oboje. Pomimo początkowych nieporozumień Ash i Angie szybko się polubili, zwłaszcza, że oboje mieli wielką słabość do spania podczas zajęć i jedzenia smakołyków. Gdy doszło do wspólnego obserwowania wodnych Pokemonów, Angie sama zapytała Asha, czy chce płynąć z nią w parze po jeziorze. Oczywiście Ash się zgodził i choć oboje zdążyli jeszcze mieć ze sobą kilka drobnych sprzeczek, to jednak umieli się dogadać, a nawet razem z Dawn i Brockiem odnaleźli pewną jaskinię z tajemniczym wodnym Pokemonem, któremu poświęcili wspólnie napisaną pracę. Nieco później wszyscy uczestnicy Letniej Szkoły podzielili się w pary i zostali wysłani w teren, żeby zdobyć pewne złote medale, które na nich czekały. Ash stworzył parę z Angie, która sama mu to zaproponowała pomimo tego, iż lubiła mu przy każdej okazji dogadywać. Współpracowało im się doskonale i jako jedyni ominęli wszystkie pułapki, po czym znaleźli swój medal. Wtedy jednak zostali zaatakowani przez zjawę z zaświatów, która próbował porwać ich do świata duchów. Na całe szczęście Ash złapał mocno Angie za rękę i trzymając się drugą ręką skały nie pozwolił na to, aby jego przyjaciółka została wessana do zaświatów. Dziękować Bogu ich oboje ocalił Dusknoir, strażnik świata duchów, bo inaczej oboje w końcu opadliby z sił, a wtedy nie chcę myśleć, co mogłoby się stać. To wydarzenie bardzo zbliżyło do siebie Asha i Angie. Koniec Letniej Szkoły Pokemonów został uwieńczony wielkim triatlonem, podczas którego mój luby ponownie uratował Angie, kiedy ta, na wskutek oszustwa jednej z uczestniczek spadła w przepaść. Ash na całe szczęście zdołał ocalić dziewczynę, a potem razem z nią ścigał się o wygraną tego wyścigu, osiągając pierwsze miejsce (Angie zdobyła drugie).
Po zakończeniu Letniej Szkoły nasza bohaterka powróciła do domu, w którym to musiała opiekować się pewnym Lickitungiem - dla wyjaśnienia dodam, że rodzice Angie mają Centrum Opieki Pokemonów, w którym to opiekują się różnymi Pokemonami pod nieobecność ich trenerów. Akurat jednak tak wyszło, że państwo Somersby wyjechali na wakacje, a ich córka zajmowała się Lickitungiem. Niestety, przesadziła w treningu i Pokemon ewoluował w Lickilicky. Było to złamaniem wszelkich zasad, które mówią, że żaden opiekun Pokemona nie może za nic dopuścić do jego ewolucji bez wcześniejszej zgody prawdziwego właściciela. Angie przerażona zamknęła więc stworka w jaskini, aby w ten sposób ukryć go przed rodzicami, kiedy ci wrócą. Nie mogła go schować w pokeballu, ponieważ ten szybko z niego uciekał. Zostawiła go w jaskini i po cichu karmiła, ale ten i tak wymykał się na miasto, aby coś zjeść, ponieważ jego apetyt był wręcz ogromny. Angie zatem założyła mu spory balon na szyję, żeby w odpowiednim momencie nadmuchać go helem i zabrać potem Lickilicky na sznurku jak balonik z powrotem do jaskini. Przez to wszystko jednak ludzie przez kilka nocy byli świadkami niezwykłego i przerażającego widoku - dziwacznego stwora z wielkim czymś na szyi. Nazwali go Szalikowym Potworem i rozpoczęli na niego polowanie. Właśnie wtedy Ash, Dawn oraz Brock odwiedzili Angie. Bardzo szybko odkryli jej sekret, którym to ich przyjaciółka początkowo nie chciała się z nimi podzielić i zaczęli pomagać pannie Somersby, co było utrudnione przez polujący na Szalikowego Potwora Zespół R. Na szczęście Jessie, James i Meowth dostali łupnia, ale rodzice Angie wrócili i odkryli prawdę. Byli źli na córkę, lecz na szczęście trener Lickitunga, który przybył do Centrum Opieki, był bardzo zadowolony z ewolucji swego Pokemona - od dawna już chciał, aby on ewoluował, zatem jego przemiana bardzo go ucieszyła. Angie odetchnęła z ulgą, a nasza dzielna trójka pożegnała ją, aby ruszyć ku nowym przygodom.
Tak oto w dużym skrócie wyglądała znajomość Asha i Dawn z Angie. Musiałam przyznać, że to były naprawdę bardzo niesamowite przygody i żałowałam, iż nie mogłam brać w nich bezpośrednio udziału.
Niedługo po zakończeniu przez Asha tejże opowieści byliśmy już na miejscu. W porcie czekali już na nas państwo Somersby. Oboje mieli tak około czterdzieści lat, może nieco mniej. Ojciec Angie okazał się wysokim mężczyzną o ciemno-brązowych włosach oraz czarnych oczach. Miał on na sobie białą koszulę, zieloną marynarkę, szare spodnie i czarne buty. Jego żona, a matka Angie była bardzo uroczą i uśmiechniętą kobietą. Posiadała puszyste, zielone włosy, brązowe oczy, a jej ubiór stanowiła biała koszulka, żółty żakiet oraz kremowa spódniczka, jak również czerwone szpilki.


- Dzień dobry - powiedział profesor Rowan, podchodząc do państwa Somersby.
- Dzień dobry, panie profesorze - odpowiedział ojciec Angie - Widzę, że przywiózł pan ze sobą tego młodego detektywa, o którym pan mówił.
- Witamy w Sinnoh - dodała mama Angie z anielskim uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry, państwu - rzekł Ash.
Pani Somersby uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Witaj, Ash - powiedziała - Nawet nie wiesz, jak radujesz nasze oczy swoim widokiem.
- To prawda... Mamy poważne kłopoty i zdaniem profesora Rowana tylko ty jesteś w stanie nam pomóc je rozwiązać - dodał jej mąż.
- Cieszę się, że pan profesor tak wysoko mnie ceni - odparł na to mój chłopak - Zrobię zatem wszystko, co w mojej mocy, aby tylko nie zawieść państwa zaufania.
- Na pewno go nie zawiedziesz - stwierdziła zielonowłosa kobieta.
- Minęło już sporo czasu od naszego ostatniego spotkania, prawda? - zapytał jej mąż.
- To prawda. Dwa i pół roku - zauważył mój chłopak.
- Jak widzę, przywiozłeś ze sobą swoich przyjaciół - powiedziała pani Somersby - Przedstawisz nam ich?
- Oczywiście - rzekł detektyw z Alabastii, po czym zaczął dokonywać prezentacji - To Dawn Seroni, moja przyrodnia siostra, którą zdążyliście już państwo poznać.
- Miło mi państwa znowu widzieć - powiedziała Dawn.
- Nam również miło, chociaż nie wiedzieliśmy, że jesteś siostrą Asha - odparła mama Angie.
- Sama tego długo nie wiedziałam, dopiero jakiś czas temu wyszło to na jaw - wyjaśniła moja przyjaciółka.
- To zaś jej chłopak oraz mój serdeczny druh, Clemont Meyer - mówił Ash, kontynuując prezentację.
Clemont ukłonił się grzecznie państwu Somersby.
- Bardzo mi miło państwa poznać.
- Mam na imię Bonnie, a to jest mój Dedenne! - wyrwała się z szeregu Bonnie, po czym pokazała rodzicom Angie swego Pokemona.
- De-ne-ne! - pisnął wesoło Dedenne.
- Jaki on uroczy! - zachichotała pani Somersby.
- To prawda, niezwykle uroczy - dodał jej mąż.
- Bonnie Meyer jest młodszą siostrą Clemonta - wyjaśnił Ash - Pełni w naszej drużynie funkcję sekretarki.
- To bardzo ważna funkcja - zaznaczyła dziewczynka z dumą w głosie.
- Domyślam się - zachichotała wesoło mama Angie.
Ash tymczasem kontynuował prezentację naszej drużyny.
- A to jest Max Hameron. Najlepszy spec od komputerów i Internetu, jakiego kiedykolwiek widział świat.
Chłopak uśmiechnął się wesoło. Widać, że te komplementy bardzo mu się spodobały.
- Nie chcę za bardzo wychwalać swojej osoby, ale muszę przyznać, że nasz drogi przyjaciel ma rację. Uwielbiam komputery i znam się na nich bardzo dobrze, więc nieraz nasz drogi Ash korzysta z moich usług.
Dawn dała mu lekko otwartą dłonią przez głowę.
- Już nie musisz się tak chwalić, wiesz?
Państwo Somersby mieli wyraźny ubaw z przechwałek Maxa.
- A to jest moja droga dziewczyna i zarazem asystentka, panna Serena Evans - zakończył prezentację mój ukochany.
Mama Angie spojrzała na mnie uważnie.
- Serena... Śliczne imię... Po łacinie oznacza „łagodna, dobra i czysta“. A więc jesteś dziewczyną Asha?
- No tak... Zostaliśmy parą w zeszłym roku - powiedziałam.
Kobieta wyglądała na nieco zawiedzioną.
- Rozumiem. Trochę szkoda, bo... A zresztą nieważne...
Pani Somersby uśmiechnęła się do mnie czule.
- Tak czy inaczej witamy was serdecznie - dodała po chwili kobieta - Mam nadzieję, że miło wam będzie w naszych rodzinnych stronach.
- A więc zbierajmy się. Komu w drogę, temu czas - powiedział ojciec Angie.
Profesor Rowan pokiwał głową na znak, że się z nim zgadza.
- Ash, mój chłopcze... Zostawiam ciebie i twoich przyjaciół w dobrych rękach. Na pewno dacie sobie radę. W razie czego kontaktujcie się ze mną.
Obiecaliśmy tak właśnie zrobić, po czym słynny uczony pojechał do swojego laboratorium, a państwo Somersby usiedli z nami w małym lokalu, aby wyjaśnić nam swój problem.
- Nie wiemy sami, co mamy zrobić - powiedziała mama Angie - Nasza córeczka, dotąd zawsze taka radosna, kochana i wesoła, teraz nagle stała się zupełnie inna. Cicha, zgaszona oraz tajemnicza...
- Kiedyś mówiła nam wszystko... No, a teraz nic nie mówi - dodał pan Somersby.
- Może po prostu dojrzewa? - zasugerował dowcipnym tonem Ash.
Ojciec Angie uśmiechnął się do niego.
- Początkowo tak właśnie sądziliśmy, ale sytuacja jest coraz bardziej dla nas niepokojąca.
- Nie wiemy już, jak mamy pomóc naszej kochanej córeczce - dodała jego małżonka - Ostatnio chodzi jakaś dziwnie zgaszona i smutna, a kiedy próbujemy ją o coś zapytać, to zamyka się w sobie.
- Albo dostaje ataku płaczu i ucieka do swojego pokoju - mówił dalej pan Somersby - Nie wiemy, co jej jest, ale na pewno nie jest to nic dobrego. Takie zachowanie zdecydowanie nie można nazwać normalnym.
Ash słuchał uważnie tej opowieści.
- Rozumiem. A czy mają państwo jakieś podejrzenia w tej sprawie? - zapytał.
Małżonkowie spojrzeli na siebie uważnie, po czym pokiwali zgodnie głowami.
- Tak, mamy pewne podejrzenia, ale nie wiem, czy są słuszne - rzekła po chwili pani Somersby.
- A jakie to są podejrzenia? - zapytałam.
Ojciec Angie westchnął głęboko, po czym powiedział:
- Widzicie... W Sinnoh ostatnio doszło do kilku poważnych włamań.
- Kto padł ich ofiarą? - spytał Ash.
- Centra Opieki Pokemonów - wyjaśnił pan Somersby.
Max popatrzył uważnie na obu dorosłych i rzekł:
- Ash mówił nam, że państwo też prowadzą Centrum Opieki.
- Nie inaczej - odpowiedział mu ojciec Angie - Właśnie dlatego mamy większy powód do obaw.
- Dlaczego? - spytała Bonnie.
Pan Somersby posmutniał wyraźnie na twarzy, po czym zaczął mówić:
- Widzicie... Sprawa wygląda tak... Zostały obrabowane Centra Opieki Pokemon oraz co bogatsze domy... Skradziono z nich najlepsze Pokemony, jakie tylko tam były. Bandyci zaczekali na odpowiedni moment, wpuścili podstępem do domu gaz usypiający, a gdy wszyscy się pospali, to oni robili swoje.
- Policja zaś podejrzewa, że to my możemy mieć z tym coś wspólnego - dokończyła opowieści pani Somersby.
- Co proszę?! - zawołałam w szoku.
- Przecież to głupie! - krzyknęła Bonnie.
Clemont uciszył ją, kładąc sobie palec na ustach.
- Nie krzycz tak głośno... Nie wszyscy muszą zaraz o tym wiedzieć - powiedział jej starszy brat.
Dziewczynka uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Wybacz... Zapomniałam... Dyskrecja przede wszystkim.
- Ne-ne-ne! - pisnął Dedenne.


Pan Somersby popatrzył na nas uważnie i powiedział:
- Widzicie... W oczach policji to wygląda tak, jakbyśmy to my celowo pozbywali się konkurencji.
- Dokładnie tak - dodała jego żona - Bo poza naszym Centrum Opieki prawie wszystkie Centra zostały obrabowane.
- Prawie? - zapytałam.
Ojciec Angie skinął głową potwierdzająco.
- Nie inaczej, bo jeszcze tylko jedno Centrum nie zostało okradzione. Prowadzi je Jonathan Smythe, bardzo bogaty człowiek. Praktycznie wręcz najbogatszy człowiek w tej okolicy.
- Równie dobrze to on może odpowiadać za te kradzieże - powiedział Ash poważnym tonem.
- Niby tak, mój chłopcze, ale widzisz... On jest bogaty i wpływowy, a my nie. Dlatego też, jeśli policja ma kogoś podejrzewać, to tylko nas.
- To po prostu nie fair! - zawołała Bonnie, uderzając piąstką w stół.
- Cicho bądź! - skarcił ją Clemont - Nie tak głośno.
- Przepraszam - jęknęła dziewczynka.
- Ne-ne-ne! - pisnął jej Dedenne.
Dawn popatrzyła na państwa Somersby i zapytała:
- Czy policja ma przeciwko państwu jakieś dowody?
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał jej Piplup, siadając na stoliku.
- Gdyby tak było, to nie rozmawialibyśmy teraz razem w tym miejscu - powiedziała mama Angie.
- A jeślibyśmy rozmawiali, to co najwyżej w celi więziennej albo też pokoju przesłuchań - dodał jej mąż.
Ash zastanowił się przez chwilę i zapytał:
- Czy Centra Opieki Pokemon posiadają dane na temat innych Centr?
- Normalnie nie... Ale... My je posiadamy - powiedział pan Somersby.
- Dlaczego?
- Prawdę mówiąc... Nie zawsze możemy opiekować się Pokemonami, jakie chcą powierzyć trenerzy. Dlatego też polecamy inne Centra ludziom, których Pokemonów nie możemy wziąć.
- A czemu nie zawsze możecie je państwo wziąć? - zapytała Dawn.
- Pip-lu-pip? - ćwierknął pytająco Piplup.
- Są różne powody - odpowiedziała matka Angie - Albo Pokemony są chore i nie chcemy, żeby zaraziły innych naszych podopiecznych. Albo też czasami klienci nie są wobec nas zbyt fair... Powodów jest naprawdę wiele. Trudno je teraz wszystkie wymienić.
- Czyli dlatego posiadają państwo dane na temat innych Centr Opieki? - zapytałam.
- Owszem - potwierdziła moje słowa pani Somerby.
- Czy policja o tym wie? - spytał Clemont.
- Nie ukrywaliśmy tego przed nimi - odparła kobieta.
Ash pokiwał głową i powiedział:
- Cóż... Sytuacja państwa nie jest wcale najłatwiejsza, ale spokojnie... Uważam, że można jeszcze wszystko wyjaśnić. Tylko muszę przyjrzeć się Angie. Podejrzewam, iż mają państwo rację, a jej zachowanie może mieć z tym wszystkim, o czym państwo mówicie coś wspólnego.
- A jeśli nie? - zapytałam - Co wtedy zrobimy?
- Wtedy dopiero będziemy się martwić - odparł na to mój chłopak.
- Właśnie! To ja rozumiem - powiedział ojciec Angie zadowolonym tonem - Ruszajmy zatem!
- Ale najpierw zjedzmy te łakocie, jakie zamówiliśmy - dodała wesoło jego małżonka.
- Racja! - zachichotała Bonnie, zaczynając już jeść lody czekoladowe, które właśnie postawił przed nią kelner.
- Popieram! Jak mamy myśleć, to tylko z pełnym żołądkiem - zaśmiał się Ash, wcinając swoją porcję lodów.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu, jedząc karmę dla Pokemonów.
Zachichotałam delikatnie, widząc ten uroczy dla moich oczu widok.
- Kochane żarłoki - powiedziałam wesoło.
- No co? Muszę mieć siłę, aby myśleć - powiedział Ash.
- Popieram - zgodziła się z nim jego siostra - Nasze szare komórki są niczym wielotysięczna armia.
- Muszą mieć one zapewnioną odpowiednią ilość dobrych posiłków, aby zawsze móc działać jak należy - dokończył za nią jej brat.
Parsknęłam śmiechem, słysząc te słowa.
- Naprawdę umiecie mnie oboje rozbawić.
- Nie tylko ciebie - zaśmiał się Clemont, patrząc z miłością na swoją dziewczynę.



C.D.N.



3 komentarze:

  1. Przyznam, troche ciekawie sie zrobilo, gdy Ash tak bardzo chcial wiedziec czy Anabel go kocha. Zdrada?

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc jak widać mamy kolejną bardzo ciekawą sprawę. Jednak zanim do niej przejdziemy, Serena jest bardzo ciekawa, ile dziewczyn kochało się w jej chłopaku zanim ten związał się z nią. Bardzo ciekawska z niej dziewczynka tak swoją droga. :) Ash jednak cierpliwie wszystko jej wyjaśnia i jak widać całkiem sporo miał tych wielbicielek w swoim czasie. Co w sumie nie jest dziwne, bo jak pamiętamy z anime, to nasz trener to dość przystojny chłopak, który może się podobać. :)
    Jednak i tak najbardziej podoba mi się fragment wspomnienia o książce "Rebelia" Nory Roberts oraz oczywiście moment w którym Ash pokazuje Serenie jak bardzo ją kocha na jej bardzo wyraźną prośbę, której się nie opiera. Ciekawe dlaczego? :) Nie żebym myślała tylko o jednym, ale sam wiesz... ;)
    Następnego dnia po pracy Ash i Serena idą odwiedzić porucznik Jenny, u której zastają również profesora Rowana, który jak się okazuje ma do nich prośbę.
    Otóż chodzi o Angie. Jej rodzice zgłaszali mu, iż dziewczyna zachowuje się dziwnie od jakiegoś czasu i spotyka się z kimś, ale nikt nie wie z kim. I ogólnie jest jakaś taka zamknięta w sobie, co jak na Angie jest dziwne. Profesor prosi Asha by ten wyruszył do Sinnoh by wyjaśnić tą sprawę, na co chłopak bez wahania się zgadza i już następnego dnia wraz z Sereną, Clemontem, Dawn, Bonnie i Maxem wyrusza do regionu Sinnoh.
    Tam kierują się do domu państwa Somersby, czyli rodziców Angie. Dowiadują się od nich, że od jakiegoś czasu ktoś napada na centra opieki pokemon, a że oni takie prowadzą i nie zostali jeszcze okradzeni, są głównymi podejrzanymi w tej sprawie. Ash podejmuje się wyjaśnienia tej sprawy oraz oczywiście pamięta, iż ma na głowie jeszcze sprawę tajemniczego zachowania swojej przyjaciółki.
    Jestem ciekawa, kto tak naprawdę odpowiada za te wszystkie napady i obawiam się, że Angie może mieć z nimi coś wspólnego, stąd te jej tajemnicze wyjścia i spotkania. :) Ale to się okaże już w następnej części. Jak na razie historia wciąga. :)
    A i wybacz, dzisiaj zrecenzuję tylko jedną część, więcej nie dam rady, resztę zrecenzuję jutro. :)
    Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...