wtorek, 2 stycznia 2018

Przygoda 043 cz. IV

Przygoda XLIII

Walentynki w Alabastii cz. IV


14 luty 2005 roku.
Ponieważ zaproszenie na kolację do restauracji było tylko dla mnie i dla Asha, to tylko nasza dwójka się tam udała. Rzecz jasna powiedzieliśmy o tym Clemontowi oraz Bonnie, którzy nas zrozumieli, chociaż praktycznie rzecz ujmując to tylko starszy z rodzeństwa Meyer zrozumiał tę sprawę, bo jego młodsza siostrzyczka zdecydowanie poczuła się tym wszystkim bardzo urażona.
- A niby dlaczego my nie zostaliśmy do tej restauracji zaproszeni, co? - pytała dziewczynka.
- Bo zaproszono tylko Asha i Serenę - rzekł Clemont.
- Hej, to jest po prostu nie fair! - zawołała Bonnie, po czym usiadła na kanapie.
Chwilę później skrzyżowała ona ręce na piersi, mrucząc przy tym pod nosem niemiłe słowa.
- Teraz obraziła się na cały świat - powiedział jej starszy brat.
- Spokojnie, przejdzie jej - odparł Ash.
Poszliśmy razem z Pikachu do restauracji, której adres przeczytaliśmy na wizytówce otrzymanej od jej właściciela. Nie mieliśmy jednak pewności, czy aby na pewno to zaproszenie jest prawdziwe, dlatego postanowiliśmy zapytać o to w recepcji. Tam jednak dowiedzieliśmy się, że wszystko jest w porządku, a stolik dla nas jest gotowy.
- To ten, na którym stoi wazon, a o niego jest oparte państwa zdjęcie - powiedział pracownik restauracji.
Był nim wysoki, młody mężczyzna o krótkich, niebieskich włosach i delikatnych wąsikach tej samej barwy. Wydawał się nam on jakoś dziwnie znajomy, ale byliśmy wtedy oboje zbyt przejęci kolacją, abyśmy mieli na to zwrócić większą uwagę.
Podeszliśmy do stolika, na którym stało nasze zdjęcie oparte o wazon z kwiatami, po czym usiedliśmy radośnie przy nim.
- A więc jednak to nie jest pomyłka - powiedziałam.
- To dobrze, bo naprawdę czułem, że być może ktoś nas tutaj robi w bambuko - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu!
Chwilę później podeszła do nas kelnerka o długich rudych włosach, ubrana w mundurek służbowy i z różowymi okularami osadzonymi mocno na jej nosie.
- Co nasze kochane zakochane skarby zamawiają? - zapytała.
Ash popatrzył na mnie uważnie.
- Na co miałabyś ochotę?
Na to, żeby zostać twoją dziewczyną, pomyślałam sobie po cichu, zaś głośno powiedziałam:
- Ja poproszę spaghetti po bolońsku.
- Ja poproszę to samo - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
- I karmę dla Pokemonów razy dwa - rzekł mój przyszły chłopak.
Ja bowiem ze swoich stworków wzięłam ze sobą Fennekina.
Kelnerka szybko zapisała sobie wszystko w notesiku, po czym odeszła, a my zostaliśmy sami z Ashem.
- Muszę ci powiedzieć, że w takim przepychu, jaki tu bije, to można poczuć się sławną osobą - powiedział chłopak.
- A owszem, można - odparłam smutnym tonem, gdyż z powodu tych słów od razu sobie przypomniałam moją niemiłą przygodę ze sławą.
Następnie spojrzałam na Asha i powiedziałam:
- Przy okazji sławy... Przemyślałam sobie na spokojnie wiele spraw i wiesz co? Dochodzę do wniosku, że miałeś rację i nie tylko co do Shauny, ale również i do mnie. Nie jestem wcale od niej lepsza.
Ash uśmiechnął się do mnie radośnie.
- Wybacz mi, mówiłem to wszystko w gniewie. Ja wcale tak nie myślę - rzekł chłopak.
- Ale mi to powiedziałeś i ja ci tego wcale nie mam za złem, bo miałeś rację. Myślę, że powoli zacznę wracać do dawnych nawyków.
Mój towarzysz popatrzył na mnie uważnie.
- Nie musisz, jeśli nie chcesz.
- Tyle tylko, że ja chcę. Ash, ja naprawdę powoli zaczynam rozumieć, że zaczęłam przesadzać ze sławą. Wyraźnie odbiło mi z powodu tego całego blasku sławy i chwały, jaki na mnie spłynął. Być może wystąpię jeszcze w paru pokazach, a może nie... Sama nie wiem.
- Skoro to twoje marzenie, to powinnaś je realizować - rzekł Ash.
- Pika-pika! Fenne-kin! - poparły go Pokemony.
- Chyba powinnam znaleźć sobie inne marzenie, niż robienie z siebie clowna.
Ash posmutniał, gdy to usłyszał.
- Nie chciałem cię urazić tymi słowami, Sereno. Naprawdę.
- Ale miałeś rację. Miałeś rację, co do wszystkiego.
Chwilę później przyszła kelnerka, podając nam nasze zamówienie.
- Proszę, głąby... Znaczy się... Proszę, kochani.
Następnie szybko odeszła. Spojrzałam za nią zdumiona i zarazem też lekko zaniepokojona (zwłaszcza jednym ze słów, które wypowiedziała).
- Dziwna ta kelnerka - stwierdziłam.
- Tak... Bardzo dziwna - rzekł Ash, który również był lekko przejęty.
Szybko jednak zapomnieliśmy o swoich obawach pod wpływem jakże cudownego aromatu dań, które zamówiliśmy. Woń ta była tak cudowna, że nie mogliśmy już dłużej czekać i oboje powoli zaczęliśmy jeść spaghetti,  rozkoszując się jego pysznym smakiem. Czułam się wtedy niczym w jakimś romantycznym filmie, a po mojej głowie chodziła myśl, że jesteśmy teraz na czymś w rodzaju randki, z tym, iż nie całujemy się podczas tego spotkania.
- Powiedz mi, jakie masz plany na przyszłość? - spytałam.
Ash zastanowił się przez chwilę.
- W sumie nie jestem pewien. Nie jestem pewien, co bym chciał robić, kiedy już zostanę Mistrzem Pokemon.
- Ale na pewno coś tam ci świta.
- Owszem, świta mi coś, ale... Nie, bo będziesz się śmiać.
- Nie będę się śmiać, masz na to moje słowo.
Ash pokiwał głową.
- Widzisz, Sereno... Chodzi o to, że... Ja... Myślałem o rozwiązywaniu zagadek detektywistycznych.
- Chcesz być detektywem? - zdziwiłam się.
Chłopak popatrzył na mnie uważnie i pokiwał lekko głową.
- Owszem... Ale nie wiem, czy bym się do tego nadawał. Jednak swego czasu miałem możliwość rozwiązać parę zagadek, choć zazwyczaj zawsze mi ktoś w tym pomagał.
- Opowiesz mi o tym?
- Teraz nie. Jakoś nie bardzo mam teraz ochotę na opowieści. Ale może innym razem.
- Jak uważasz.
Chwilę później wstałam od stolika.
- Idę przypudrować nosek.


Wyszłam do toalety poprawić sobie makijaż, a tam zastałam Shaunę. Robiła ona właśnie sobie to, co ja zamierzałam zrobić. Obie byłyśmy bardzo zdumione swoim widokiem.
- Co ty tu robisz? - spytała moja ex-przyjaciółka.
- Przyszłam tu z Ashem, a ty?
- A ja z takim jednym chłopakiem.
- Aha.
Tak wyglądała nasza rozmowa. W sumie trudno, żeby było inaczej, bo nie miałyśmy o czym ze sobą rozmawiać. Wciąż miałam do niej żal za to, co mi ostatnio zrobiła, dlatego bez słowa zaczęłam sobie poprawiać makijaż, po czym obie umyłyśmy ręce i w milczeniu wróciliśmy na salę. Tam jednak zastałyśmy bardzo niespodziewany widok. Wszyscy goście restauracji byli skrępowani, zaś przed nimi stali... Jessie i James. Złapałam szybko Shaunę i pociągnęłam ją w kąt, aby Zespół R nas nie zauważył.
- O nie! To znowu oni! - powiedziałam - To ja teraz już wiem, czemu ten recepcjonista i kelnerka wydawali mi się znajomi.
- Co oni kombinują? - spytała Shauna.
- To, co zwykle. Chcą nam ukraść Pokemony - powiedziałam.
Rzeczywiście tak było, ponieważ już po chwili wyskoczył Meowth z jakimś dziwnym plecakiem na plecach i przymocowaną do niego rurą od odkurzacza. Tym oto sprzętem zaczął zachłannie wsysać powietrze, a także wszystkie pokeballe, jakie tylko im się nawinęły. Zaś pozostałe Pokemony, które siedziały poza kulami, były mocno skrępowane razem z ich trenerami. Widocznie Zespół R zamierzał je za chwilę także zabrać.
- Nie ujdzie wam to na sucho! - zawołał Ash oburzonym tonem.
- Doprawdy? Ciekawe, co nam niby za to zrobisz, głąbie? - zaśmiała się złośliwie Jessie.
- On nic nie może zrobić, ale my możemy - powiedziałam do Shauny.
- Spokojnie. Mam ze sobą swojego Pokemona - odparła dziewczyna.
To mówiąc wypuściła Ivysaura, któremu potem wydała polecenie:
- Spróbuj dyskretnie pnączami odwrócić ciąg tej maszyny.
Pokemon zapiszczał wesoło, po czym wykonał polecenie. Meowth zaś zdziwił się, kiedy nagle jego maszyna zaczęła wydmuchiwać powietrze oraz pokeballe, z których natychmiast wyskoczyły stworki. Ich trenerzy, chociaż skrępowani, mogli wydać im polecenie, co Zespół R musiał zauważyć.
- Wyłącz tę głupią maszynę! - krzyknęła Jessie do Meowtha.
- Próbuję, ale coś się zacięło! - wrzasnął złodziejaszek.
Chwilę później jego sprzęt wybuchł, a Meowth wylądował w sadzy.
- Ktoś nam sabotuje plan! - powiedział.
- Ale kto? - spytał James.
Odwrócił się razem ze swoimi wspólnikami i wtedy zauważyli nas.
- No nie! Głąbinki! - zawołała Jessie.
- Skąd one się tu wzięły? - zapytał James.
Shauna wydała polecenie Ivysaurowi, który zaraz zaatakował Zespół R ostrym liściem. Chwilę później uwolnione Pokemony na polecenie swych trenerów zaczęły ciskać mocami w złodziei, którzy szybko pojęli, że nie mają najmniejszych szans, ale nie mieli jak uciec, ponieważ wszędzie, gdzie próbowali się udać, zostali ostrzelani. W końcu nastąpił wybuch, zaś Zespół R wyleciał przez okno w dachu, wrzeszcząc przy tym:
- Zespół R znowu błysnął!
Radośnie z Shauną podbiegłyśmy do swoich towarzyszy i natychmiast ich rozwiązałyśmy, po czym z ich pomocą zaczęliśmy uwalniać pozostałych gości. Dyrektor restauracji, którego również uwolniliśmy z więzów, zaczął się tłumaczyć:
- Ja nie wiem, jak mogło do tego dojść - powiedział - Niespodziewanie ci dranie się tutaj zjawili i wystrzelili w naszą stronę jakieś liny, którymi nas skrępowali.
- Oni mają takie metody działania - zauważyłam.
Mężczyzna złapał się załamany za głowę.
- Skandal! To po prostu skandal! I co teraz będzie z moją restauracją? Stracę wszystkich klientów przez taką reklamę!
- Jeżeli mam być szczera z panem, to raczej pańska popularność teraz wzrośnie - rzekła nie bez irytacji Shauna.
Obie spojrzałyśmy na siebie wtedy uważnie.
- Nie myśl sobie, że to cokolwiek zmienia pomiędzy nami - warknęłam na nią gniewnym głosem.
- Wiem, że to nic nie zmienia - odparła na to Shauna, robiąc jadowicie uroczą minkę - Następnym razem cię zmiażdżę.
- Jak będziesz miała okazję.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz rozumieć.
To mówiąc podeszłam do Asha, który śmiał się wesoło.
- Ale nam się Walentynki trafiły, nie ma co.
Zachichotałam radośnie.
- Owszem. Bardzo zwariowane.
Oboje spojrzeliśmy sobie wówczas radośnie w oczy czując, że między nami zaczyna się pojawiać coś zupełnie nowego.

***


13 luty 2006 roku.
Gdy po tych wszystkich zwariowanych przygodach, jakie nas spotkały tego dnia, wróciliśmy radośnie do domu, gdzie zjedliśmy wszyscy kolację i zaczęliśmy oglądać telewizję. Zadowolony Clemont (który zdążył się już przebrać w normalne ciuchy) włączył na jakiś program edukacyjny na temat sprzętu domowego. Było to nudne jak flaki z olejem, choć on sam wyglądał na niesamowicie zachwyconego tym, co ogląda.
- Ależ to ciekawe - powiedział.
- NUDY! - jęknęła załamana Bonnie.
Dawn popatrzyła na swego chłopaka i zapytała:
- Kto jest za tym, żeby Clemont nigdy więcej nie wybierał programów do oglądania w telewizji?
Wszyscy podnieśliśmy ręce w górę.
- Co za zgodność - zaśmiała się panna Seroni i wyrwała szybko swemu chłopakowi pilota z ręki.
- Hej! No, co wy?! - zdziwił się Clemont.
- Demokracja górą - mruknęła Dawn, po czym włączyła inny kanał.
Akurat zaczął się film „Siedmiu wspaniałych“. Zaczęliśmy go oglądać i chociaż był on nam dobrze znany, to jednak lubiliśmy go niezmiennie, zaś niektóre teksty w nim wypowiadane znaliśmy na pamięć, co też oczywiście tylko potęgowało naszą słabość do niego. Na pewno też nie zdziwię nikogo, jeżeli powiem, że kiedy czterech z siedmiu wspaniałych na końcu zginęło walcząc o sprawę, której się poświęcili, płakaliśmy rzewnymi łzami, choć bardzo dobrze wiedzieliśmy, że coś takiego nastąpi.
Gdy potem po filmie wszyscy poza mną i Dawn poszli spać, to obie przystąpiłyśmy do realizacji naszego małego planu. Jako, że mój ukochany jest ogromnym łakomczuchem postanowiłam dać mu w prezencie mnóstwo Pokeptysi mojej własnej roboty. Już zabierałam się, aby wyjąć mąkę, gdy zobaczyłam Latias w ludzkiej postaci. Stała ona w progu i pokazała na migi, że też chce mi pomóc i pyta, czy może.
- Ależ oczywiście! W trójkę pójdzie nam znacznie szybciej - odparłam radosnym głosem.
Pokemonka uśmiechnęła się i wszystkie trzy zakasałyśmy rękawy do roboty. Latias była pojętną uczennicą, dzięki czemu upiekłyśmy mnóstwo Pokeptysi.
- Tych łakoci wystarczy zarówno dla Asha, jak i dla wszystkich jego Pokemonów - pochwaliła naszą pracę moja przyjaciółka.
- Przez żołądek do serca - potwierdziłam.
Pamiętałam jak Ash pierwszy raz zakosztował moich wypieków. Było to zaraz po wyścigu Ryhornów. Spałaszował on wówczas razem z Pikachu wszystkie ciastka, jakie mu wtedy dałam. Potem próbował on jeszcze kilka razy właśnie Pokeptysi mojego przepisu. Właśnie wtedy rywalizowałam z Miette w konkursach na wypieki. Na całe szczęście to ja wygrałam nagrodę główną w tej rywalizacji - serce mojego kochanego Asha. I właśnie teraz, z okazji Święta Zakochanych chciałam mu dać taki prezent.
- Oby mu tylko smakowały - powiedziałam sama do siebie.

***


Obudziłam się o siódmej, co oznaczało, iż spałam jakieś sześć godzin, jednak czułam się wyspana. Padłam na łóżko tuż przed pierwszą w nocy, gdy tylko schowałyśmy wszystkie Pokeptysie przed Ashem i jego węchem.
Mój luby już nie spał, tylko siedział na skraju łóżka ubrany i patrzył na mnie swoimi cudnymi oczami koloru orzechowej czekolady.
- Co tak patrzysz? - spytałam.
- Podziwiam bardzo piękne widoki, najdroższa. I nie mogę się na nie napatrzeć.
Wiedziałam doskonale, że mówiąc tak ma on na myśli mnie nagą, bez żadnego ubrania. Zachichotałam więc delikatnie, ubawiona tym wszystkim.
- Jesteś słodki - powiedziałam i objęłam go mocno za szyję.
Tę chwilę czułości przerwała nam Bonnie, która głośno odchrząknęła, zwracając naszą uwagę. Szybko złapałam kołdrę i zakryłam się nią.
- O co chodzi?
- Ash! Twoja mama się pyta czy schodzicie już na śniadanie, czy może wolicie samoobsługę - zaśmiała się panna Meyer.
- Zaraz będziemy - powiedzieliśmy jednocześnie.
- Uhm... Zaraz, to znaczy tak za pół godziny... Przynajmniej - mruknęła złośliwie Bonnie, po czym wyszła z pokoju.
Chwilę później wyskoczyłam szybko z łóżka, ubrałam się i poszliśmy z moim lubym do łazienki, oczywiście na zmianę. Jakoś tak po dwudziestu minutach byliśmy już czyści i ubrani.
Z kuchni unosił się zapach jajecznicy. To nasz drogi Clemont zrobił nam wszystkim ucztę. Pozostali siedzieli już przy stole czekając na posiłek.
- No i co? Uwinęliśmy się szybciej niż w pół godziny - zażartowałam sobie, patrząc na Bonnie.
- Cud - odpowiedziała na to dziewczynka.
Po śniadaniu wzięłam Asha za rękę i zaprowadziłam go do dużego pokoju. Pośrodku niego znajdowała się góra pudełek z moimi, to znaczy naszymi wypiekami, natomiast przed nimi stała duża kartka z napisem: “Dla najukochańszego chłopaka na całym świecie Asha oraz wszystkich jego Pokemonów, od Sereny z okazji Walentynek”.
Obdarowywany przetarł oczy ze zdumienia. Spojrzał potem na mnie, przełknął ślinę i rzekł:
- To najwspanialszy prezent na całym świecie, kochanie. Dziękuję ci, Sereno.
Chwilę później pocałował mnie zachłannie.
- Moje Pokemony również ci dziękują.
To mówiąc wypuścił Bulbasaura i Totodile’a, aby one również mogły spróbować tych delikatesów. Stworki natomiast radości przewróciły mnie na podłogę oraz przytuliły się do mego serca.
- Podziękuj też Latias i Dawn, bo one bardzo mi pomogły w pieczeniu. Bez nich nie zrobiłabym takiej ilości - powiedziałam, wstając z podłogi.
- Na pewno tak zrobię, a co do twojego prezentu to sprawa się nieco przeciągnie, lecz wieczorem będzie gotowy, obiecuję.
- Trzymam cię za słowo, kochanie.
Chwilę później ktoś zapukał do naszych drzwi.
- Ciekawe, kto to może być o tej porze - zdziwiłam się.


Poszliśmy oboje otworzyć i ku naszemu przerażeniu zauważyliśmy, iż w drzwiach stoi Macy ubrana w niebieską sukienkę oraz mająca głupkowaty uśmieszek na twarzy.
- Witaj, Macy - powiedział Ash bezbarwnym tonem.
- Ash, słoneczko ty moje! Mam coś dla ciebie z okazji Walentynek!
- Naprawdę? A co to takiego?
- Czekoladki! - rzekła dziewczyna, wręczając memu chłopakowi jakieś pudełko.
Ash zmieszał się lekko, widząc ów prezent.
- Proszę. Zjedz od razu wszystkie, póki są Walentynki.
- Dziękuję Macy, ale Serena upiekła mi dziś całą górę Pokeptysiów.
- Oj, weź... Zjedz chociaż jedną, proszę cię.
To mówiąc zrobiła bardzo słodką minkę.
- No dobra, ale tylko jedną - zgodził się Ash.
Chwilę później otworzył on pudełko i wziął jedną czekoladkę w rękę, po czym włożył go sobie do ust. Zobaczyłam wówczas, że w bombonierce pod owym cukierkiem był jakieś małe zdjęcie. To było... ZDJĘCIE MACY! Niewiele myśląc strzeliłam mocno Asha przez plecy, aż wypluł czekoladkę i upuścił pudełko z pozostałymi.
- Oszalałaś?! - spytał nieco poirytowany mój chłopak.
- Ash, nie jedz tego! - zawołałam, po czym spojrzałam na Macy - Co ty do tego dodałaś, gadaj?!
- Nie wiem, o co ci chodzi - żachnęła się moja rywalka.
- Dobrze wiesz, o czym mówię! Co ty mu do tego dodałaś?! Pewnie eliksir miłosny, co?! Kupiłaś go u Cyganów, którzy stoją niedaleko stąd!
- Co ty bredzisz, ty głupia dziewczyno bez gustu?!
- Bredzę? To może sama się jedną poczęstuj?!
- One są dla Asha! Tylko jemu wolno je jeść! Ty nawet nie powinnaś ich dotykać!
- Ty naprawdę jesteś rąbnięta! - zawołałam - Ash, daj mi coś twardego, żebym mogła jej wybić z głowy te durne pomysły!
Macy cofnęła się o parę kroków, żeby być gotową do ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba.
Nagle oplotły ją dzikie pnącza. Dziewczyna pisnęła przerażona, a po chwili zobaczyliśmy Chespina, który zaczął się łasić do tej wariatki.
- Zabierzcie ode mnie to dziwadło! - zaczęła wrzeszczeć, gdy była już spętana przez Pokemona.
Jeden rzut oka na leżącą na podłodze pustą bombonierkę dało nam do zrozumienia, co się właśnie stało. Uroczy łakomczuch, korzystając z faktu, że nikt nie patrzy, podczas mojej kłótni z Macy zjadł wszystkie czekoladki i jego serduszko od razu zabiło bardzo mocno na widok tej wariatki, która właśnie próbowała bezskutecznie się od niego uwolnić. Oczywiście byłam na tyle wredna, że nie mogłam się powstrzymać od skomentowania całej tej sytuacji.
- No, Macy... Masz co chciałaś. Wielką miłość i to międzygatunkową - powiedziałam i zaśmiałam się wrednie.
Jej wcale nie było do śmiechu, ponieważ Chespin za nic w świecie nie chciał puścić swojej „lubej“. Musieliśmy razem z Ashem zabrać ją do taboru Cyganów (którzy na szczęście już nie spali) i poprosić o pomoc Esmeraldę. Dziewczyna, niemalże dusząc się ze śmiechu, szybko zrobiła remedium na eliksir miłosny, po czym zaaplikowaliśmy je Chespinowi. Ten zaś dopiero wtedy wypuścił Macy ze swoich objęć. Rzecz jasna moja rywalka nawet nie raczyła podziękować za okazaną jej pomoc. Poszła tylko sobie precz, a na odchodnym zagroziła mi:
- To jeszcze nie koniec! Zobaczycie! Ja i Ash będziemy kiedyś razem!
- Tak, jak butla z gazem! - mruknęłam złośliwie.
Mieliśmy tę szajbuskę z głowy. Przynajmniej na jakiś czas.
Po tej przygodzie wróciliśmy zadowoleni do domu, gdzie zastaliśmy dość niecodzienny widok: mama Asha całowała się i to naprawdę czule z ojcem Bonnie i Clemonta. Co więcej nawet dźwięk otwieranych przez nas drzwi nie spłoszył naszych zakochanych.
Ash leciutko odchrząknął:
- Ekhem...
Dopiero wtedy Delia i Steven zauważyli naszą obecność.
- Och! Witajcie, moi kochani... Co tak szybko wróciliście? Widzicie, Steven i ja... Znaczy się... - zaczęła tłumaczyć się pani Ketchum.
Robiła to zupełnie jak nastolatka, którą ktoś przyłapał na pierwszym pocałunku.
- Nic nie szkodzi mamo, w końcu to Walentynki nieprawdaż? - spytał wesoło jej syn.
Delia i Steven nic nie powiedzieli, tylko zaśmiali się delikatnie.
- No, właśnie - powiedział pan Meyer.
- Gdzie jest reszta? - zapytałam.
- Poszli do restauracji przygotować się do zabawy - odpowiedziała mi Delia Ketchum - W końcu dzisiaj jest walentynkowa impreza. Liczę na to, że zaszczycicie nas swoją obecnością.
- Oczywiście, że zaszczycimy, mamo - powiedział wesoło mój chłopak - Ale najpierw mamy jeszcze coś do załatwienia.
- Dobrze, tylko w miarę możliwości załatwcie to szybko - rzekła Delia.

***


Ash założył na siebie strój Sherlocka Holmesa, po czym razem oraz z wiernym Pikachu udał się do Centrum Pokemon.
- Po co my tam idziemy? - zapytałam zaintrygowana.
- Po to, aby wreszcie rozwiązać zagadkę tajemniczego wielbiciela May - powiedział Ash.
- Wiesz już, kim on jest?
- Od samego początku się tego domyślałem, Sereno, jednak dopiero później nabrałem pewności. Nic nie mówiłem May, ponieważ chciałem się z nią nieco podroczyć. Tak samo, jak to ona często robi ze mną.
Oboje zapukaliśmy do drzwi jednego pokoju. Otworzył nam Gary Oak.
- O! No proszę! Zakochana parka! Nie pomyliliście aby świąt? Dzisiaj są Walentynki, nie Halloween - zażartował sobie chłopak.
- Nic nam się nie pomyliło, panie wierszokleto bardzo zabujany w May - mruknął Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
Gary zachichotał nerwowo.
- Aha... Czyli już wiecie?
- Owszem, wiemy.
- Lepiej wejdźcie.
Wnuk słynnego uczonego wpuścił nas do środka, po czym spojrzał na nas uważnie.
- Czemu przyszliście? - zapytał.
- Chcemy się upewnić, czy nasze podejrzenia są słuszne, choć z tego, co przed chwilą powiedziałeś dedukuję, że raczej tak - rzekł Ash.
Gary uśmiechnął się do niego wesoło.
- May poprosiła cię o pomoc w rozszyfrowaniu tych zagadek?
- Owszem. Bała się, że może pisze ja jakiś czubek niebezpieczny dla otoczenia - odpowiedziałam - Na szczęście to tylko niegroźny wariat.
Młody Oak zaśmiał się wesoło.
- Lubisz mi dogryzać, co nie?
- Ty lubiłeś mi to robić na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka. Pamiętasz, jak nazywałeś mnie i Asha parą narzeczonych, a potem jeszcze się ze mnie śmiałeś, że jestem beksa?
- Musisz mi to wypominać?
- To taka moja mała zemsta za przeszłość.
Ash parsknął śmiechem, słysząc moje słowa.
- Dobra, dość już tego mszczenia się. Powiedz mi lepiej, Gary, po co bawisz się w takie hece?
Gary Oak zaczął nerwowo przebierać nogami, po czym rzekł:
- No, bo widzisz... Jakiś czas temu May odwiedziła swego znajomego, profesa Nicodemusa Bircha z regionu Hoenn i ja tam akurat byłem... I oboje mu pomogliśmy w jego badaniach, a mnie wówczas bardzo zaimponowała wiedza May oraz jej umiejętności.
- I się w niej zabujałeś? - zapytałam.
- Owszem, na swój sposób.
- I wiedząc o jej romantycznym usposobieniu postanowiłeś sprawić jej przyjemność? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Nie inaczej.


Detektyw z Alabastii uśmiechnął się do niego, po czym wstał z krzesła oraz powoli podszedł do drzwi.
- Wobec tego życzę wam przyjemnej randki - powiedział.
- A powiesz May, kim jest jej tajemniczy wielbiciel? - spytał Gary.
- Raczej nie... Niech sama się o tym dowie.
Młody Oak popatrzył na niego z uśmiechem na twarzy.
- Dzięki, stary. Jesteś prawdziwym kumplem.
- Nie ma sprawy... Tylko już nie zalecaj się do mojej dziewczyny.
To mówiąc Ash wyszedł z pokoju Gary’ego, a ja i Pikachu poszliśmy za nim.
- Nasze zadanie wykonane - powiedziałam radośnie.
- Owszem - zgodził się ze mną Ash - Możemy już pójść do restauracji mojej mamy.
Po drodze zobaczyliśmy May, która rozmawiała właśnie z Maxem.
- Ale przyjdziesz na zabawę? - zapytał niski okularnik.
- No jasne, że tak, ale przede wszystkim pójdę tam na randkę - odparła jego siostra - A właśnie, która jest teraz godzina?
- Dochodzi 12:00.
May złapała się za głowę.
- O Boziu, jak się późno zrobiło! A ja przecież muszę jeszcze się umyć, przebrać, umalować i w ogóle zrobić na bóstwo - jęknęła.
- To lepiej się pospiesz, bo zrobić z ciebie bóstwo to trudna sztuka - dogryzł jej Max.
May sobie tylko znanym sposobem znokautowała na chwilę brata, po czym pobiegła do swojego pokoju.
- Może powinniśmy mu pomóc? - zapytałam, patrząc zaniepokojona na Maxa.
- Nic mu nie będzie - zaśmiał się beztrosko Ash.

***


Zabawa walentynkowa w restauracji „U Delii“ była po prostu wielkim oraz niezwykle przyjemnym wydarzeniem. Zjawiła się cała masa gości, a zespół muzyczny The Brock Stones zaprezentował kilka najładniejszych utworów o miłości. Jednym z nich była niesamowicie śliczna piosenka „One thing“, którą zaśpiewali Clemont i Dawn. Co prawda młody Meyer nieco się przy tym wstydził, ale utwór ten był o wyznaniu miłosnym chłopaka do dziewczyny, w którym ów chłopak mówił, że od dawna w sobie to kryje, lecz musi on w końcu wyznać swej wybrance, co do niej czuje, choć nie jest to łatwe, bo on przecież się boi tego dokonać, zaś ona nie widziała jego wcześniejszych znaków wysyłanych do niej przez niego w tej sprawie. Z tego właśnie względu lekki strach przed śpiewaniem dla publiczności, jaki kierował Clemontem, był bardzo naturalny.
- Piękny utwór - powiedziałam.
- Owszem. Szkoda tylko, że poza światem Pokemonów nikt go nie zna - zauważył Ash.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Być może to kiedyś ulegnie zmianie, kochanie.
- Mam nadzieję, że tak, bo to piękny utwór.
Nieco później zespół The Brock Stones zrobił sobie malutką przerwę, więc Tracey podszedł do Melody, żeby wręczyć jej prezent walentynkowy. Był on w kształcie kuli oraz zapakowanego w ozdobny papier i wstążkę.
- Proszę, Melody. Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek! Mam tylko nadzieję, że ci się spodoba - rzekł, mocno się przy tym rumieniąc.
Dziewczyna od razu odpakowała prezent. Był to pokeball. Otworzyła go szybko. Ze środka urządzenia wyskoczył Eevee. Ten sam Eevee, którego Melody głaskała w laboratorium profesora Oaka, a którego ja i Misty razem wyrwałyśmy z rąk kłusownika. Stworek wesoło wręcz zapiszczał i wskoczył prosto w ramiona swojej trenerki i zadowolony zaczął się do niej tulić.
- Eevee bardzo cię polubił a ty polubiłaś jego, więc postanowiłem ci go podarować. Jestem pewien, że będziecie się świetnie dogadywać. Na pewno świetnie się nim zaopiekujesz.
Melody podeszła do Tracey’ego i cmoknęła go czule w usta.
- Jesteś kochany.
Chłopak nic nie mówił, tylko stał cały zarumieniony. Melody przejęła więc inicjatywę.
- Może po zabawie pójdziesz ze mną i Eeveeym na spacer?
- Ba... Bardzo chę... Bardzo chętnie! - wybąkał.
Zaśmialiśmy się na ten jakże uroczy widok.
- Kolejna zakochana para - powiedziałam.
Spojrzeliśmy potem na Brocka i Misty, którzy patrzyli na siebie dość zagadkowym wzrokiem, nic przy tym nie mówiąc.
- Być może będziemy mieli ich więcej za jakiś czas - rzekł Ash.
- Może... A teraz szykujmy się, bo za chwilę będzie nasz występ.
Chwilę później zespół The Brock Stones zagrał kolejny utwór „Until forever“, który to zaśpiewaliśmy ja i Ash. Piosenka była naprawdę piękna, więc publiczność była nią bardzo zachwycona, a my otrzymaliśmy gromkie brawa za swój występ.
Po zejściu ze sceny popatrzyłam na Asha i powiedziałam:
- Poprzednie nasze Walentynki były równie zwariowane.
Mój chłopak uśmiechnął się wesoło.
- Nie aż tak.
Spojrzałam na niego z miłością w oczach i wróciłam wspomnieniami do zeszłorocznych Walentynek.

***


14 luty 2005 roku.
Po odparciu ataku Zespołu R oraz dokończeniu tej naszej... Ekhem... romantycznej kolacji we dwoje, ja i Ash postanowiliśmy wrócić do Centrum Pokemon. Jednak zaraz po wyjściu z restauracji poczułam, że przeszył mnie zimny dreszcz. Przyczyna takiej sytuacji była taka, że do restauracji oboje poszliśmy bez kurtek, gdyż pogoda temu sprzyjała. Najwidoczniej jednak po zmroku bardzo się ochłodziło, gdyż cała trzęsłam się z zimna. Mało tego, zaczęłam nawet dzwonić zębami. Ash od razu to zauważył, bo zdjął swoją kamizelkę i narzucił ją na moje ramiona. Jego Pikachu wówczas wskoczył mu do plecaka, po czym zadowolony oraz najedzony usnął, cicho przy tym chrapiąc.
- Ash, no co ty? - zachichotałam wesoło, widząc jego zachowanie.
Nie powiem, bardzo mi się spodobał jego gest, ale nie chciałam też, aby przeze mnie przemarzł.
- Będzie ci teraz ciut cieplej, Różowa Panienko - powiedział chłopak z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Bardzo ci dziękuję, Ash, ale czy tobie teraz nie jest zimno?
- Spokojnie, nic mi nie będzie. Bywałem już w gorszych sytuacjach - odparł na to chłopak z uśmiechem.
Dzięki kamizelce Asha było mi cieplej, jednak nagle powiał lodowaty wiatr i ponownie skuliłam się z zimna. Po grymasie mego towarzysza widać było, że jego również nieźle przewiało (choć nie chciał za nic się do tego przyznać), a do Centrum Pokemon zostało nam jakieś dwadzieścia minut spaceru. Wtedy nagle nastąpił przemiły gest bruneta. Mój przyszły chłopak wziął mnie znowu na ręce, mówiąc przy tym:
- Przytul się do mnie, Sereno. Wtedy nam obojgu będzie cieplej.
Z prawdziwą przyjemnością spełniłam jego prośbę.
- Jesteś bardzo miły - powiedziałam.
- Mylisz się. Jestem egoistą i nie chcę sam marznąć, ale kamizelki od ciebie nie odbiorę, bo pragnę ci zaimponować - odparł żartobliwie młody Ketchum.
- Aha! Rozumiem.
Wiedziałam, że on żartuje. Z tym większą przyjemnością wtuliłam się w niego. Szliśmy resztę drogi mocno w siebie wtuleni. Wtedy to chciałam, aby droga do Centrum Pokemon trwała w nieskończoność. Było mi bowiem tak cudownie. Mogłam śmiało tulić się do mojego ukochanego i w pełni z tego korzystałam, a prócz tego ponownie słuchałam cudownego bicia jego serca. Już drugi raz tego samego dnia byłam niesiona na rękach przez mego ukochanego.
- Jesteśmy na miejscu, Sereno - rzekł po chwili Ash - Możesz już więc mnie puścić.
Faktycznie, dotarliśmy właśnie do Centrum, ale z przypływu tej jakże cudnej błogości chyba się nieco zapomniałam i trochę zdrzemnęłam na jego rękach. Odkrywszy to spiekłam delikatnie raczka, po czym powiedziałam:
- Wybacz. Był mi tak przyjemnie, że chyba się zdrzemnęłam.
- Nic nie szkodzi. Ja cię tak mogę nosić nawet całą dobę, ale ponieważ już jesteśmy na miejscu, to uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć.
Chwilę później weszliśmy do środka i usłyszałam głos Siostry Joy.
- Witam zakochaną parę. Widzę, że ponownie nosisz swoją dziewczynę na rękach. Domyślam się więc, że randka była udana, prawda?
Poczułam, jak na mojej twarzy ponownie występują rumieńce.
- Owszem, była bardzo udana - rzekł Ash, po czym spojrzał na mnie - Wszystko w porządku? Masz czerwoną twarz.
Zachichotałam lekko i zeskoczyłam z jego ramion.
- To nic takiego. Po prostu... Bardzo tutaj gorąco - wybąkała na swoją obronę.
Chwilę później poszliśmy w kierunku naszych pokoi.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś, Sereno - powiedział Ash.
- Owszem, nawet bardzo dobrze - odparłam z radością.
Obiekt moich westchnień westchnął głęboko i rzekł:
- Dziękuję ci, Sereno. Dziękuję ci za ten cudowny wieczór. Bardzo potrzebowałem takiej chwili. Mam nadzieję, że bawiłaś się równie dobrze jak ja. Świetnie się przy tobie czuję.
- Ja również dobrze się czuję w twoim towarzystwie Ash. Dziękuję ci - odparłam bardzo zadowolona.
Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym złożył na moim policzku delikatny oraz czuły pocałunek.
- A to za co było? - spytałam.
- Za to, że jesteś - odpowiedział mi Ash.
Następnie pochylił się nade mną i szepnął mi czule na uszko:
- Dobranoc, Serenko. Kolorowych snów.
- Dobranoc - odpowiedziałam mu czule.
W myślach dodałam jeszcze wyznanie „Kocham cię“. Ash zaś wszedł do swego pokoju a ja kolejny już raz tego dnia zarumieniłam się.

***


14 luty 2006 roku.
- Serena, kochanie! Halo! Gdzie jesteś myślami?
Swoimi czułymi słowami Ash wybudził mnie z moich wspomnień.
- Przepraszam cię kochanie. Przypomniały mi się właśnie zeszłoroczne Walentynki. Ta nasza wspólna kolacja i spacer do Centrum.
- Tak, faktycznie. Tamte Walentynki były niczego sobie.
- A pamiętasz, jak mnie wtedy na rękach niosłeś?
- Oj tak... Już wtedy wiedziałem, że czuję coś więcej niż tylko przyjaźń do mojej małej, Różowej Panienki.
- Ale czekałeś do czerwca, aby mi to wyznać.
- Bo nie wiedziałem, czy ty też coś do mnie czujesz. Bałem się, że może źle odczytałem twoje zachowanie i robię sobie niepotrzebne nadzieje.
Zachichotałam delikatnie.
- Ash, kochanie! Jesteś wspaniałym detektywem i cudownym trenerem Pokemonów, ale w sprawach uczuć bywasz czasami jak dziecko.
Mój ukochany zarumienił się lekko.
- Możliwe, ale widzisz... Miałem nieprzyjemne przygody związane z miłością. Głównie przypadek z Dawn sprawił, że na pewien czas straciłem wiarę w to, że mogę być szczęśliwy z kimkolwiek.
Dotknęłam czule jego skroni.
- Rozumiem. A ja byłam tak wstydliwa, że nie umiałam przez tak długi czas powiedzieć ci, co do ciebie czuję.
- Oboje byliśmy tchórzami - stwierdził Ash - Ale w końcu zdobyliśmy się na odwagę i wcale tego nie żałuję.
- Ja też tego nie żałuję.
- To dobrze. Ale nie wiesz o jednej rzeczy.
- A to niby o jakiej?
- Tuż po tym, jak życzyliśmy sobie dobrej nocy i weszliśmy do swoich pokojów, porozmawiałem chwilę z Pikachu.
- I co mu powiedziałeś?
- Już ci mówię, kochanie moje. Wszedłem do pokoju, który dzieliłem z Clemontem, przebrałem się w piżamę i położyłem Pikachu tuż obok swojej poduszki. Jednak nie mogłem jakoś zasnąć, gdyż w myślach miałem wciąż ten nasz wspólnie spędzony wieczór. Wierciłem się ciągle z boku na bok i obudziłem tym swojego startera.
- Pika pi? - spytał mnie on zaspanym głosem, powoli otwierając oczy.
Uśmiechnąłem się do niego delikatnie.
- Przepraszam mały, nie mogę zasnąć. Ciągle myślę o Serenie.
Pikachu spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Pika-pika?
- Co o niej sądzisz, Pikachu?
- Pika-pi! Pika-chu! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał on radośnie.
- Masz racje, stary. To wspaniała dziewczyna. I wiesz co? Stało się... Zakochałem się w niej.
Wysłuchałam uważnie Asha i zapytałam:
- Serio tak mu powiedziałeś?
- Nie okłamałbym cię w tej sprawie.
- Kto tu mówi o kłamstwie? To mógłby być żart.
Mój luby złapał mnie lekko za ramiona i spojrzał mi głęboko w oczy:
- Sereno... Już ci kiedyś raz powiedziałem, że ja nigdy nie żartuję sobie z takich spraw. To jest nadal aktualne.
Pogłaskałem powoli dłonią jego policzek.
- Mam nadzieję, że tak będzie zawsze, Ash.

***


Gdy już nadeszła noc, a zabawa powoli dobiegła końca, Ash poprosił mnie, abym poszła z nim na spacer. Zrobiłam to, choć nie wiedziałam, do czego on zmierza. Mój chłopak zabrał mnie do taboru cygańskiego, gdzie ukrył swoje prezenty walentynkowe. Najpierw podał mi on wielkie, pięknie zapakowane pudełko, w którego wnętrzu znajdowała się cudowna suknia uszytą przez Mache, jedną z najlepszych projektantek mody z Kalos.
- Podoba ci się? - spytał Ash, gdy wydobyłam swój prezent.
- Jest piękna! - zawołałam - Ale skąd ją wziąłeś?
- Pamiętasz może, jak dzwoniłem od profesora Oaka w pewnej ważnej sprawie? Zamawiałem właśnie tę suknię dla ciebie. Poprosiłem ojca, żeby ukrył ją do czasu, aż wręczę ci ją osobiście.
- To prawda.
Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam wówczas Josha Ketchuma w towarzystwie Cindy Armstrong.
- Czy mam rozumieć, że prezent od mojego syna przypadł ci do gustu? - zapytał mężczyzna.
- Owszem, proszę pana. Nawet bardzo - odpowiedziałam.
- To dobrze, bo sama go wybierałam - dodała Cindy.
- No nie! Ty też brałaś w tym udział?
- Owszem.
- Wszyscy braliśmy - powiedziała Delia Ketchum, pojawiając się nagle nie wiadomo skąd.
Chwilę później pojawili się praktycznie wszyscy nasi przyjaciele, czyli Steven Meyer, Misty z Brockiem, Clemont z Dawn, Melody z Traceym, Gary z May, Max z Bonnie, a także Latias, Esmeralda oraz kilka jeszcze innych osób.
- Czemu wszyscy się tutaj zebraliście? - zapytałam zdumiona - Czyżby szykowała się jakaś uroczystość?
- Nie inaczej - powiedział Josh.
- Możesz iść założyć tę sukienkę? To dla mnie bardzo ważne - poprosił mnie Ash.


Nie wiedziałam, po co mu to, jednak spełniłam jego prośbę, a kiedy już wróciłam, Ash miał już na sobie piękną, skórzaną kurtkę, a rękę trzymał w kieszeni. Kiedy mnie zobaczył, wyjął ją i podszedł do mnie.
- Chcę cię o coś prosić, najdroższa - powiedział.
- O co?
Ash założył mi na palec mały pierścionek. To właśnie trzymał w dłoni.
- Sereno Evans... Wyjdziesz za mnie?
Spojrzałam na niego zdumiona.
- Ty chyba zwariowałeś - powiedziałam po chwili.
- Możliwe, ale jestem zakochany.
- To na jedno wychodzi. Przecież nikt nam nie da ślubu.
- Teraz nie, ale wiesz... Na razie pobierzemy się nieoficjalnie.
- Aha... A ci ludzie to nasi goście weselni?
- Owszem. Orkiestrę też mam już załatwioną.
Zaśmiałam się delikatnie, ubawiona całą tą sytuacją.
- Zaplanowałeś to wszystko?
- Tak.
- A wziąłeś pod uwagę fakt, że mogę się nie zgodzić?
- Nie, ponieważ doskonale wiem, że wyrazisz zgodę.
- Jaka pewność siebie...
Spojrzałam na niego uważnie i zachichotałam.
- Ale nie wiem, czy możemy się pobrać, skoro ta sama krew płynie w naszych żyłach. Czy to nie będzie aby kazirodztwo?
Ash wiedział, co mam na myśli, bo zachichotał wesoło, mówiąc:
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. I wiesz co? Będzie równie szalona, co ty.
To mówiąc rzuciłam mu się na szyję, wołając:
- Ashu Joshu Williamie Ketchumie! Odpowiadam ci tak! Tak, wyjdę za ciebie!
Wszyscy wokół nas podnieśli radosny raban słysząc te słowa.
Chwilę później odbyła się niewielka ceremonia. Stanęliśmy na pagórku naprzeciwko siebie, zaś za nami stanęły nasze Pokemony (a konkretniej to Pikachu i Fennekin) oraz Clemont i Dawn jako świadkowie. Patrząc sobie w oczy złożyliśmy sobie małżeńską przysięgę, po czym pocałowaliśmy się radośnie.
- Dobra, przyjaciele! A teraz pora na imprezkę! - zawołał Brock.
Następnie zespół The Brock Stones zagrał piosenkę „At the beging“ - przepiękny utwór o parze zakochanych, która przejdzie ze sobą każdą drogę i przetrwa każdą przeszkodę, ponieważ wierzy w swoją miłość. Dokładnie tak samo, jak my. Utwór ten ja i Ash zaśpiewaliśmy osobiście, a w sercach czuliśmy, że słowa tej piosenki opisują nasze życie, gdyż bez względu na trudności możemy razem wszystko przejść, jeśli tylko jedno z nas zawsze będzie mogło liczyć na drugie i vice versa. A ponieważ nasza miłość jest właśnie taka, to nie wątpię, iż nasza przyszłość będzie taka, jak w tej jakże uroczej piosence.


KONIEC












2 komentarze:

  1. Przepiękne opowiadanie... cóż więcej można by dodać. Oczywiście zaraz wszystko opiszę i będzie recenzja jak ta lala. :)
    Zaczynamy od wspomnienia przez Serenę poprzednich walentynek spędzonych z Ashem, kiedy to we dwoje poszli na kolację do restauracji. Nie obyło się bez przygody, którą we troje (z przypadkowo spotkaną przez Serenę Shauną) pokonuje zespół R, który działał w restauracji pod przykrywką recepcjonisty i kelnerki. Nawiązała się walka, w wyniku której zespół R "znowu błysnął" i Serena mogła wrócić do "randki" z Ashem. :)
    Wigilia walentynek wita naszych przyjaciół zaskoczeniem - Delia oficjalnie przyznała się do swojego związku ze Stevenem Meyerem poprzez dość namiętny pocałunek widziany przez naszą paczkę. Plusik za to. :)
    Gdy wszyscy już idą spać, Serena oraz Dawn przy drobnej pomocy Latias pieką Pokeptysie dla Asha jako prezent walentynkowy od Sereny. Na drugi dzień rano Ash bardzo serdecznie dziękuje swojej dziewczynie za ten prezent.
    Całą sielankową atmosferę na chwilę psuje pojawienie się Macy, która przynosi Ashowi bombonierkę. Chłopak próbuje jedną, jednak Serena jest na tyle przytomna, że zauważa na tyle bombonierki zdjęcie wkurzającej fanki Asha i szybko się orientuje, że czekoladki są nafaszerowane eliksirem miłosnym... co później znajduje potwierdzenie w zachowaniu Chespina, który zjadł wszystkie czekoladki i zapałał wielką nieodwzajemnioną miłością do Macy. Na szczęście Pokemonowi zostało podane antidotum więc odczepił się on od dziewczyny. Nawiasem mówiąc, ta scena wielce mnie rozbawiła. :D
    Następnie nasi przyjaciele wybierają się rozwiązać zagadkę wielbiciela May. Okazuje się nim być Gary Oak, który spotkał May podczas swojego pobytu u profesora Bircha w regionie Hoenn i zrobiła ona na nim wielkie wrażenie swoją wiedzą, stąd ta adoracja i chęć umówienia się na randkę. :) Dość ciekawe rozwiązanie, nie ma co. :)
    Następnie wszyscy przychodzą do restauracji "U Delii" na zabawę walentynkową, na której ujawniają się kolejne zakochane pary: Melody i Tracey, który podarował dziewczynie wymarzonego Eevee oraz Brock i Misty, którzy jednakowoż sobie jeszcze miłości nie wyznali, ale widać, że ich do siebie ciągnie. :)
    Serena tymczasem wraca myślami do poprzednich walentynek spędzonych z Ashem. Chłopak najpierw okrył ją swoją kamizelką by było jej cieplej, a potem niósł na rękach do samego centrum pokemon. I właśnie wtedy zrozumiał, że naprawdę kocha Serenę, ale jeszcze nie był pewny jej uczuć, więc dlatego czekał z wyznaniem jej tego aż do czerwca. :)
    Gdy nasza Różowa Panienka wraca myślami do obecnych walentynek, Ash zabiera ją na wycieczkę do taboru cygańskiego, gdzie ma dla niej prezent - cudowną sukienkę, którą dziewczyna od razu przymierza. Jak się okazuje, w niespodziance brali udział wszyscy przyjaciele oraz Delia i Steven oraz Josh i Cindy (plus za zrobienie z nich pary). I tutaj następuje najpiekniejszy i najbardziej wzruszający moment całej historii - Ash klęka przed Sereną i oświadcza się jej, na co ona się zgadza, a potem biorą nieoficjalny ślub. :). Przyznam się szczerze, że wzruszyłam się na tej scenie. :)
    Bardzo piękna historia, o miłości, taka w sumie trochę luźna, pełna cudownego humoru i pięknego uczucia, jakim jest miłość. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...