Walentynki w Alabastii cz. II
13 luty 2006 roku.
W przeddzień Walentynek cała nasza drużyna detektywistyczna miała wolne, więc siedzieliśmy w domu rozkoszując się drugim śniadaniem oraz rozmawiając na różne tematy. Ash przy okazji główkował nad tą zagadką, którą pozostawiła nam do rozwiązania May.
- Moim zdaniem tu musi chodzić o miejsce w Alabastii - powiedział - Nie wydaje mi się, aby wielbiciel naszej przyjaciółki zapraszał ją na randkę do innego miasta, zwłaszcza, że ona przebywa obecnie tutaj.
- Też tak myślę, ale o jakie miejsce chodzi? - spytałam.
- Tam, gdzie pracują jej znajomi. Ale jacy? - zdziwiła się Dawn.
- Wydaje mi się, że jedynymi jej znajomymi w Alabastii jesteśmy my - rzekł Clemont.
Panna Seroni spojrzała na niego z niechęcią.
- Jaki z ciebie geniusz - mruknęła złośliwie.
Najwidoczniej wciąż nie umiała mu darować tego, że zamiast wczoraj spędzić z nią czas poszedł znowu do profesora Oaka. Oczywiście oboje nie byli parą, a więc nasz przyjaciel nie miał wobec niej żadnych obowiązków, ale że Dawn kipiała ze złości to fakt.
Mój chłopak powoli zamyślił się, nie zwracając najmniejszej uwagi na zachowanie swojej siostry.
- Jak dla mnie w takim wypadku może chodzić tylko o jedno miejsce. O restaurację mojej mamy.
- O restaurację „U Delii“? - zdziwiłam się.
- Tak. Zobaczcie, wszystko się zgadza. Jest w pobliżu, pracują znajomi May, a prócz tego można tam urządzić romantyczną randkę - mówił dalej Ash.
Zastanowiliśmy się nad jego słowami i brzmiały one dość wiarygodnie. Oczywiście istniała także możliwość, że w Alabastii jest jeszcze jakieś inne miejsce, gdzie pracują jacyś znajomi May, ale jakoś osobiście wątpiłam w to, dlatego postanowiliśmy przyjąć, przynajmniej na razie, że chodzi tutaj o restaurację „U Delii“.
Nieco później przyszła do nas May, która była bardzo podniecona.
- Znowu dostałam list od tego tajemniczego gościa - powiedziała na dzień dobry - I znowu dostarczył mi go Umbreon.
- A nie mogłaś śledzić tego stworka tak jak ci radziliśmy? - spytałam.
May popatrzyła na mnie nieco groźnym wzrokiem i powiedziała:
- Uważasz, że jestem idiotką?! Oczywiście, że go śledziłam, tyle że on był szybszy ode mnie i nawet żaden z moich Pokemonów nie potrafił go dogonić.
- Szkoda - rzekł Ash - Ale tak czy inaczej wiemy, że ten Umbreon jest razem ze swym trenerem w Centrum Pokemon. Wiemy również, iż ten cały wielbiciel zaprasza cię na randkę w restauracji „U Delii“.
Brązowowłosa piękność regionu Hoenn walnęła się otwartą dłonią w czoło.
- No, jasne! Restauracja twojej mamy! Jak ja mogłam być taka głupia, że sama tego nie zauważyłam?!
- Sam się zastanawiam, siostruniu - mruknął złośliwie Max.
May zdzieliła go otwartą dłonią przez głowę.
- Czy wobec tego możesz nam przeczytać list, który dzisiaj dostałaś? - wtrąciła mała panna Meyer.
- Jasne. Sama go jeszcze nie czytałam i z chęcią wreszcie to zrobię - odrzekła panna Hameron i wyjęła list z kieszeni kurtki.
Otworzyła go i zaczęła go czytać:
Mam wielką nadzieję, że rozszyfrowałaś poprzednią zagadkę dotyczącą miejsca spotkania. Teraz pora ustalić godzinę.
Jest w dniu taka pora,
Gdzie gwiazda z oczu znika.
Potem zaś brat jej srebrny,
Na jej miejsce się wspina.
O tejże porze moja panno,
Nasze spotkanie wyznaczyłem.
Staw się o czasie, Ja zaś będę tam czekać
Z zielono-czerwonym badylem.
- O rany... Trudny temat - rzekł Max.
- Wcale nie, raczej elementarny - zaprzeczył mu detektyw z Alabastii.
- Wystarczy pogłówkować, a rozwiążemy tę zagadkę - dodała Dawn.
- Co to za gwiazda, która znika i jakiś jej srebrny brat, który wchodzi na jej miejsce? - spytała Bonnie, krążąc w kółko po pokoju.
- Myślę, że odpowiedź na to pytanie jest raczej łatwa - rzekł Clemont i spojrzał na Asha.
Ten uśmiechnął się do niego, po czym skierował swój wzrok na mnie.
- Sereno, a co ty uważasz?
Pomyślałam przez chwilę i odpowiedziałam:
- Moim zdaniem w pierwszym przypadku chodzi o słońce, bo w końcu to gwiazda, ale ten srebrny brat? Tego nie rozumiem.
- Kochanie moje, jesteś bardzo blisko rozwiązania zagadki, naprawdę - skomplementował mnie mój chłopak.
- Dziękuję, skarbie, za te miłe słowa, ale o co chodzi z tym srebrnym bratem słońca? Wytłumacz mi, proszę, jeśli wiesz, co autor tego listu miał tu na myśli.
- Pika-pi? - zapiszczał Pikachu.
May zrobiła poważną minę i nastawiła uważnie uszu, aby niczego nie przegapić z wyjaśnień Sherlocka Asha.
- Chodzi tutaj o księżyc. To oczywiste. Wszystko pasuje. Jest srebrny i wchodzi na nieboskłon w miejsce słońca.
Panna Hameron zastanowiła się przez chwilę.
- To by nawet miało sens. No, ale ten zielono-czerwony badyl?
- Zapewne to czerwona róża. Założę się, że twój wielbiciel będzie na ciebie czekał z takim oto kwiatkiem - wyjaśnił nasz lider.
May cała się rozpromieniła, słysząc te słowa. Wiedziałam, że ma ona dość romantyczne usposobienie, dlatego propozycja takiej randki niczym z jakiegoś filmu bardzo jej odpowiadała.
- Czyli pora tej randki, to znaczy się spotkania, to o której godzinie księżyc będzie już na niebie? - spytała, w celu upewnienia się.
- Zgadza się - pokiwał głową mój chłopak.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Uwzględniając naszą szerokość geograficzną i porę roku, mogę z całą stanowczością stwierdzić, że będzie to (z dużą dozą prawdopodobieństwa), godzina 19:30 - stwierdził Clemont.
- Naukowy bełkot - fuknęła na niego Dawn.
Widać dalej była na niego obrażona za wczoraj.
- Proszę was, tylko bez kłótni! - zawołałam.
- Ja się przecież nie kłócę - stwierdziła ironicznie panna Seroni.
Clemont posmutniał.
***
Po tej rozmowie odprowadziliśmy May do Centrum Pokemon, gdzie umówiliśmy się z Misty i Brockiem, którym opowiedzieliśmy o spotkaniu z Esmeraldą, a którzy bardzo chcieli ją poznać, dlatego postanowili, że będą nam towarzyszyć podczas spotkania z nią. Po drodze dołączyła do nas Melody, która jednak oświadczyła, iż nie jest pewna, czy pójdzie z nami po wróżby, gdyż chce przedtem odwiedzić profesora Oaka i nie ma pojęcia, jak długo jej ta wizyta zajmie. Widocznie niezwykle jej przypadł do gustu ów słodki Eevee, którego kiedyś ja i Misty wydobyłyśmy z rąk kłusownika pracującego dla Giovanniego, choć Bonnie zasugerowała, że być może ktoś jeszcze, nie tylko Pokemon, przypadł do gustu dziewczynie z Shamouti.
Podczas drogi poprosiłam Asha, żeby pomówił z Clemontem. Ja zaś wzięłam na swoje barki rozmowę z Dawn.
- Co się z wami dzieje? - zapytałam.
- Niby z kim? - zdziwiła się moja przyszła szwagierka.
- Nie udawaj. Chodzi mi o ciebie i o Clemonta. Nie rozmawiasz z nim, wczoraj na niego napadłaś, a dzisiaj skrytykowałaś. Czy dalej się na niego gniewasz?
Dziewczyna westchnęła ciężko i posmutniała.
- A tak, gniewam się na niego. A może uważasz, że nie mam ku temu powodów? Ten tłumok wczoraj nawet nie pomyślał o tym, aby spędzić ze mną trochę czasu, tylko od razu poleciał do laboratorium. Zraniło mnie to. Ty chyba zareagowałabyś tak samo, prawda?
- Masz sporo racji, Dawn, ale bądź nieco bardziej wyrozumiała wobec niego. Jemu na pewno zależy na tobie.
Dawn prychnęła z pogardą, gdy to usłyszała.
- Zależy mu, tak? To niech to udowodni.
Spojrzałam na Asha, który rozmawiał z tym, jak to go nazwała jego siostra, „tłumokiem“. Chwilę później mój chłopak podszedł do mnie.
- Wyjaśniłeś mu co i jak? - spytałam.
- Owszem, ale on się tłumaczy, że nie chciał jej urazić, tylko po prostu jest bardzo pochłonięty pracą u profesora Oaka i dlatego czasami zapomina o Bożym świecie - wyjaśnił Ash.
- Z moim tatą jest podobnie - wtrąciła się do rozmowy May - Jak się do czegoś zapali, to nie ma przebacz.
- Na szczęście mama już do tego przywykła - zauważył Max.
- Ja bym nie nazwała tego szczęściem, ale niech ci będzie - stwierdziła z ironią jego starsza siostra.
- A ja nadal uważam, że Dawn jest nieco za młoda dla mojego brata - dodała Bonnie przemądrzałym tonem - Jemu potrzebna jest odpowiedzialna dziewczyna, która by się nim opiekowała tak, jak ja.
- Jak ty się możesz opiekować swoim bratem, skoro jesteś od niego młodsza? - zapytała zdumiona Melody.
- Jestem może mała, ale dorosła duchem - zauważyła dziewczynka.
- Aha...
- No, właśnie. Podobnie jest ze mną - powiedział Max - Bo ja to może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę...
- To nie ma przebacz! Tak, wiemy! - jęknęli jednocześnie Ash i May.
Cicho zachichotałam. Słyszałam tę śpiewkę już wiele razy, a mimo to niezmiennie mnie ona bawiła.
Spojrzałam potem na Clemonta oraz Dawn, którzy dalej się do siebie nie odzywali, choć widać było wyraźnie, iż młody Meyer bardzo chciałby zmienić ten stan rzeczy, ale nie bardzo wie, jak.
- Nie bój się. Na pewno będzie między nimi dobrze - rzekła Melody, patrząc w tę samą stronę, co ja.
- Jesteś pewna? Przecież oni ciągle się kłócą - odpowiedziałam.
- Raczej to ona drze się na niego, ale spokojnie. Kto się czubi, ten się lubi. Spójrz na Brocka i Misty. Dzisiaj się znowu posprzeczali, a przecież wyraźnie widać, że ich do siebie ciągnie.
- Znowu się posprzeczali? - jęknęłam - A co się stało tym razem?
- To, co zawsze. Jakaś kobieta przyszła złożyć rezerwację na jutro, a Brock zaczął do niej startować i Misty musiała za pomocą swoich palców oraz jego ucha przywołać go do porządku.
- Wyobrażam to sobie - zaśmiałam się.
- Zobaczysz, że Clemont i Dawn również będą szczęśliwą parą. Miłość między nimi wisi w powietrzu.
- A propos miłości... Co jest między tobą a Traceym?
Melody zarumieniła się lekko.
- A co ma być?
- Bo wiesz... Już od kilku tygodni nasz przyjaciel zaczął przychodzić do naszej restauracji tak sam z siebie. Wcześniej zawsze ktoś z nas musiał zanosić posiłki jemu i profesorowi, a teraz proszę. Tracey sam tu przychodzi odebrać jedzenie dla nich obu.
- Może polubił tutejszą kuchnię?
- Możliwe... A może polubił jedną z pracujących u nas kelnerek?
Melody uśmiechnęła się tajemniczo.
- Może...
Popatrzyłam na nią, delikatnie zachichotałam, po czym przypomniałam sobie dalszy ciąg tego, co miało miejsce równo rok temu.
***
14 luty 2005 roku.
- Ash... - zaczęłam po chwili - Gniewasz się jeszcze na mnie?
Chłopak spojrzał na mnie nieco zdumiony.
- O czym ty mówisz?
- No, wiesz... Ta sprawa z Shauną... I w ogóle.
Ash popatrzył na mnie uważnie, westchnął głęboko i powiedział:
- Wiesz co? Ja naprawdę uważam, że nie powinnaś się w to wszystko bawić. Początkowo popierałem ciebie i twoje marzenia względem Pokazów, ale potem zauważyłem, jak bardzo to na ciebie wpłynęło... Jak się zmieniłaś i to na gorsze. Spójrz chociażby na swój wygląd.
Dotknęłam delikatnie moich włosów, które były teraz krótkie.
- Chodzi ci o moje włosy? Brakuje ci ich w wersji długiej i puszystej?
- Owszem, ale nie tylko tego. Stałaś się naprawdę bezwzględna.
- Pokonałam Shaunę w uczciwej walce.
- I chwała ci za to, ale niestety bardzo się pyszniłaś tym zwycięstwem. Za bardzo. Zachowywałaś się tak, jakbyś została niemalże królową świata. Do tego okazywałaś na każdym kroku Shaunie, gdy ją spotkałaś, że jest ona dla ciebie nikim.
- Uważasz, że nie mam do tego prawa?
- Masz, jednak zachowując się w taki sposób dowodzisz tylko, że nie jesteś więcej warta niż ona.
Spojrzałam na niego w szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
- Ash, co ty mówisz?
- To, co słyszysz. Zachowując się w taki sposób stajesz się kimś, kogo nienawidzisz. To tak, jakbyś stała się Shauną!
Zerwałam się szybko z krzesła, słysząc słowa, które do mnie skierował. Były one przerażające, ale poczułam bijącą z nich okrutną oraz straszliwą prawdę, choć nie bardzo chciałam ją zaakceptować.
- Ash, jak możesz tak mówić?! Przecież ja nigdy nie zniżyłabym się do jej poziomu! - zawołałam.
Chłopak spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Niestety robisz to w chwili, gdy popisujesz się swoimi zwycięstwami oraz dowodząc, że twój przeciwnik jest nikim.
- Proszę cię, Ash! Przestań mnie wreszcie tak negatywnie oceniać! Po raz pierwszy w życiu wreszcie mi się coś układa, a ty...
Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ zrobiłam krok prawą stopą w bok, ale na swoje nieszczęście nadepnęłam na oblodzoną część chodnika, a po chwili wywaliłam się na ziemię. Ash i Pikachu przerażeni szybko podbiegli do mnie.
- Serena!
- Pika-pika!
Ash złapał mnie mocno w objęcia i sprawdził, czy wszystko jest ze mną w porządku. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Podobała mi się ta jego niespodziewana czułość.
- Spokojnie. Nic mi nie jest. Tylko pupa mnie trochę boli.
Próbowałam się podnieść, ale wówczas poczułam ostry ból w nodze i opadłam załamana na chodnik.
- Co ci jest? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Obaj byli bardzo przejęci. Widocznie zapomnieli oni o tym temacie, o jakim przed chwilą rozmawiali. Teraz liczyło się tylko to, że mnie boli noga oraz, że cierpię.
- Boli mnie stopa... Chyba skręciłam kostkę.
Ash dotknął powoli mej nogi, a ja jęknęłam lekko.
- No cóż... Wszystko na to wskazuje - powiedział chłopak - Historia lubi się powtarzać, prawda?
Zaśmiałam się lekko, ponieważ wiedziałam doskonale, co chłopak ma na myśli. Otóż w czasie Letniej Szkoły Pokemonów profesora Augustine’a Sycamore’a Ash przeze mnie skręcił kostkę, a teraz mnie to spotkało. No cóż... Tak to bywa na tym świecie.
- Spokojnie, moja maleńka. Wszystko będzie dobrze - powiedział mój przyszły chłopak - Złap mnie za szyję.
Spojrzałam na niego zdumiona.
- Ale po co?
- No, złap mnie za szyję! Szybko!
Nie wiedziałam, co on zamierza zrobić, ale spełniłam jego prośbę. Ash zaś wziął mnie na ręce i podniósł w górę. Wówczas poczułam się podobnie jak wtedy, kiedy to osiem lat wcześniej na Letnim Obozie Pokemonów profesora Samueala Oaka pierwszy raz mnie do siebie przytulił.
- Zaniosę cię do siostry Joy. Może ona tu pomoże - powiedział Ash.
Chwilę później niósł mnie radośnie w ramionach, a ja wtuliłam swoją głowę w jego silny tors czując, jak mu serce mocno bije, prawdopodobnie z wysiłku. Moje serduszko z kolei o mało nie wyskoczyło z mojej piersi, tak byłam zachwycona tym cudownym zdarzeniem.
- Nic się nie bój, Sereno. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze - mówił dalej chłopak.
- Pika-chu! - dodał jego Pokemon, biegnący obok niego.
***
13 luty 2006 roku.
Dotarliśmy do Centrum Pokemon, gdzie pożegnaliśmy May, a potem poczekaliśmy trochę na Misty i Brocka. Zjawili się oni, jak zwykle wnosząc między nas sporo humoru. Mianowicie szef kuchni restauracji „U Delii“ na widok siostry Joy, zawołał:
- Och, moja ty piękna! Dzień Zakochanych zbliża się do nas wielkimi krokami i będzie tu już jutro! Czy zechcesz może być moją Walentynką i pozwolisz, aby nas oboje postrzelił swoją strzałą Kupidyn?
- Słucham? - zdziwiła się siostra Joy.
Chwilę później Misty złapała Brocka za ucho i gniewnie odciągnęła go od obiektu westchnień, mówiąc:
- Jak nie przestaniesz przynosić mi wstydu, to zamiast Kupidyna ja cię zastrzelę, gwarantuję ci to!
Podeszliśmy do nich, dusząc się ze śmiechu. Największy ubaw miała Melody.
- No proszę! Widzę, że was to bawi - mruknęła Misty.
- A co? To nie jest zabawne? - odparła dziewczyna z Shamouti.
- To zależy dla kogo! Ten koleś mnie denerwuje! Zanim tu dotarliśmy zdążył się oświadczyć przypadkowej klientce naszej restauracji, potem zaś porucznik Jenny i babce z warzywniaka. A teraz jeszcze siostra Joy! Ja mam go już serdecznie dość!
Spojrzałam uważnie na Asha i uśmiechnęłam się wesoło.
- Myślisz o tym samym, co ja?
- Jasne - zachichotał mój chłopak - Bo przecież, jak to mówią... Kto się czubi...
- Ten się lubi - dokończyłam.
Wiedziałam, że tych dwoje też pewnie ma się ku sobie, chociaż jeszcze sami tego nie wiedzą. Oczywiście my nie zamierzaliśmy im wcale ułatwiać zrozumienia tej jakże oczywistej dla nas sprawy, gdyż oni sami na pewno się ze sobą dogadają i to bez pośredników.
- A więc jak? Idziemy? - zapytała Dawn - W końcu mamy umówione spotkanie z Esmeraldą.
- Super! Chętnie ją poznam - powiedziała Misty.
- Ja także. Ciekawe, jak ona wygląda - zainteresował się Brock.
- Jest w moim wieku - rzekł Ash.
Zainteresowanie Brocka naszą znajomą Cyganką natychmiast zmalało, mimo to postanowił on iść razem z nami.
Po drodze wstąpiliśmy do profesora Oaka, żeby odwiedzić Tracey’ego. Co prawda Melody wówczas rozważała, czy aby nie pozostać razem z nim w laboratorium, jednak chłopak zdecydował się pójść zobaczyć tabor, więc ostatecznie Melody poszła z nim. Nasza wesoła grupka zatem powiększyła się o kilka osób i wszyscy ruszyliśmy w drogę.
Tabor cygański składał się z dziesięciu wozów oraz kilkunastu dużych namiotów. Przed kilkoma z nich stały małe stragany, przy którym można było kupić od wszystko, od jakichś amuletów po strój cyganki. Ja, May oraz Melody oczywiście nie mogłyśmy przegapić takiej okazji, żeby kupić sobie jakiś nowy ciuch. Podeszłyśmy więc do stoiska, gdzie stała jakaś Cyganka z ciemnoczerwonymi włosami.
- Witam serdecznie, piękne panie. Czy chcą może panie coś wybrać? - zapytała uprzejmym tonem.
Przyjrzałam się jej uważnie. Jej osoba wydawała mi się bardzo dziwnie znajoma, jednak zlekceważyłam to będąc zbyt zachwycona sprzedawanym przez nią towarem.
- Ja chciałabym sobie kupić chustkę - powiedziała May.
- A ja apaszkę - dodała Melody.
- A ja cały kostium Cyganki - zakończyłam.
- To cudownie, moje kochane. Mamy tu najpiękniejsze stroje cygańskie z najlepszej jakości. Chustki i apaszki także.
Cyganka wyszukała dla mnie bardzo ładny strój, zaś dla mnie moich przyjaciółek znalazła to, co one zamówiły.
- Możesz wejść do tego namiotu i się przebrać, a potem powiedzieć, czy kostium na ciebie pasuje - powiedziała.
Zostawiłam więc swój plecak z pokeballami pod opieką Melody i May (Cyganka dziwacznie zazgrzytała zębami, kiedy to zrobiłam), następnie zaś weszłam do namiotu i przymierzyłam w nim ten piękny, cygański strój. Był on idealnie dopasowany do mojej figury, więc wyszłam z namiotu, mając go wciąż na sobie.
- Wyglądasz prześlicznie! - zawołała Melody na mój widok.
Miała już na szyi kupioną apaszkę.
- Po prostu bosko! - dodała May, której głowę zdobiła piękna, zielona chusta.
- Więc bierze go panienka? - spytała Cyganka.
- Oczywiście, że tak! - zawołałam.
Zapłaciłam za strój, zarzuciłam swój plecak na plecy, po czym poszłam poszukać Asha. Chciałam koniecznie znaleźć mego chłopaka, żeby pokazać mu się w tym nowym stroju.
Kątem oka dostrzegłam Brocka z Traceym, którzy stali przed jakimś niebieskowłosym Cyganem sprzedającym jakieś drobiazgi. Cała trójka była nimi zachwycona. Ponieważ nie było z nimi mojego chłopaka, to poszłam szukać go w inne miejsce.
Niedaleko dostrzegłam Dawn i Misty kupujące sobie jakieś błyskotki oraz coś z cygańskiej biżuterii. Przy innym straganie stali Bonnie oraz Max. Zauważyłem, że kupili oni jakąś małą buteleczkę, następnie oboje podbiegli do Clemonta, który szybko i dyskretnie schował ją do swojego plecaka.
W końcu spotkałam Asha, który razem z Pikachu przechadzał się po całym taborze.
- Hej, Serena! Jesteś nareszcie! Szukałem cię wszędzie.... Ulala! A co ty masz na sobie?
- Pika-pika?! - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Strój Cyganki. Podobam ci się w nim? - spytałam wesoło, okręcając się dookoła.
Ash popatrzył na mnie zachwyconym wzrokiem.
- Wyglądasz wprost cudownie. Naprawdę.
- Mówisz poważnie? - spytałam.
- Bardzo poważnie - odparł mój chłopak.
- Dziękuję ci. Mówiłeś, że mnie szukałeś. Coś się stało?
- Nie, nic... Tylko chciałem cię zaprowadzić do Esmeraldy. Miała ci w końcu powróżyć.
- To w takim razie nie traćmy czasu.
Ash wziął mnie czule za rękę, po czym oboje udaliśmy się do jednego z namiotów, gdzie przy stoliku siedziała właśnie Esmeralda i układała sobie pasjansa. Na nasz widok uśmiechnęła się radośnie, po czym wstała od stołu i przywitała się z nami.
- Witajcie! Nareszcie jesteście! - zawołała.
- Długo czekałaś? - spytałam.
- Nie. Wiedziałam, że się spóźnicie. Karty mi to powiedziały - zaśmiała się wesoło Esmeralda.
- Nie ma to jak być wróżką, co nie? - zachichotał Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
- Ja nie jestem wróżką, tylko Cyganką, a raczej w połowie Cyganką - przypomniała mu Esmeralda - Podróżuję z tym taborem przypadkowo. Jak dziadek wróci z uzdrowiska, to przestanę podróżować.
- A propos taboru... Nie myślałam, że urządzicie sobie tutaj stragan - powiedziałam.
- Wiesz, normalnie Cyganie tego nie robią, jednak jutro są Walentynki, więc ludzie kupują od nas eliksiry miłosne, amulety oraz inne takie. Na tym można całkiem sporo zarobić, dlatego sprzedajemy to wszystko.
Eliksir miłosny, pomyślałam sobie. Bardzo interesujące.
- Widzę, że ty też byłaś na zakupach - zaśmiała się Esmeralda.
- Owszem. Ładnie mi w tej kreacji?
- Jak najbardziej. Ale miałam ci wróżyć, kochana. Siadajcie, proszę.
Oboje usadowiliśmy się przy stoliku naprzeciwko naszej przyjaciółki, która patrzyła na nas z uśmiechem.
- Daj rękę, Sereno.
Wyciągnęłam do niej dłoń, a Esmeralda spojrzała na nią uważnie, po czym powiedziała:
- Jesteś osobą upartą oraz zdeterminowaną, choć zdecydowanie nie od początku taka byłaś. Ktoś ważny w twoim życiu pomógł ci wydorośleć oraz spojrzeć inaczej na wiele spraw.
- To sama prawda - pokiwałam głową, patrząc na Asha.
- Życie cię nie rozpieszczało, dlatego w wielu sprawach nie masz zbyt dużo wiary w siebie. Jednak mimo to zawsze możesz liczyć na bliskich oraz przyjaciół, których zdobyłaś swoim szlachetnym sercem.
- To prawda - pokiwał głową mój chłopak.
- Do tego jesteś niekiedy zazdrośnicą - zachichotała lekko Esmeralda - Bywasz bardzo zazdrosna o swojego chłopaka, jednak dobrze wiesz, że on jest ci wierny i możesz mu ufać.
Zarumieniłam się lekko nic nie mówiąc. Te ostatnie słowa też były jak najbardziej prawdziwe.
Tymczasem młoda Cyganka wzięła do ręki talię kart, zaczęła ją powoli tasować, a potem położyła je na stole.
- Przełóż - powiedziała.
Zrobiłam to, a już po chwili Esmeralda zaczęła rozkładać karty oraz mówić, co w nich widzi.
- Szczęście wielkie w twoim życiu widzę, a także i spełnienie marzeń - powiedziała - Dzieci się doczekasz... Dwójki... A przedtem jeszcze ślubu ze swym ukochanym.
Ucieszyłam mnie ta wiadomość i to na tyle mocno, że aż pisnęłam z radości. Ashowi też widocznie taka przyszłość odpowiadała, gdyż lekko się uśmiechnął.
- Jednak też wiele łez cię niestety też czeka - mówiła dalej Esmeralda - Cierpienie w życiu cię nie ominie, ale jeśli wytrwasz, będziesz szczęśliwa.
- Jeśli po smutku spotka mnie radość, to wytrwam - powiedziałam.
Cyganka uśmiechnęła się do mnie i mówiła dalej:
- Twój ukochany niechcący może ci kiedyś zadać wielki ból. Łez potok wylejesz przez niego. Nie zrobi on jednak tego celowo, a może nawet dla twojego dobra. Jeśli go zrozumiesz, możecie szczęścia wiele zyskać.
Tego nie rozumiałam, ale mimo wszystko uznałam, że jeżeli Ash nie skrzywdzi mnie celowo, to jestem gotowa mu wybaczyć, cokolwiek by on nie zrobił.
Esmeralda znowu spojrzała w karty, po czym powiedziała:
- Twoja dawna przyjaciółka niedługo znów pojawi się w twoim życiu.
- Jaka przyjaciółka? - spytałam zdumiona.
- Osoba, która cię skrzywdziła... Trudności z nią związane cię czekają.
Domyśliłam się, kogo dziewczyna ma na myśli i zapytałam:
- Czy mam jej wybaczyć?
Esmeralda przełożyła powoli karty.
- To już zależy od ciebie. Cokolwiek zdecydujesz, nie powinnaś nigdy robić czegoś, czego będziesz potem żałować.
- A powiedz mi chociaż... Czy ta przyjaciółka będzie szczerze żałować tego, co zrobiła?
Cyganka spojrzała uważnie w karty.
- Istnieje taka możliwość.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie. Potem Esmeralda wróżyła z kart Ashowi.
- Masz w swoim życiu pewien wielki cel, który chcesz zrealizować - powiedziała - Ale jego realizacja może cię bardzo drogo kosztować. Nawet drożej niż byś chciał. Jednak nie zrezygnujesz z tego, gdyż zbyt mocno się zaangażowałeś w te sprawy.
- Czy osiągnę ten cel? - spytał Ash.
Cyganka wróżyła dalej Ashowi, po czym spojrzała przerażona w karty. Jej reakcja oczywiście nie uszła naszej uwadze. Wręcz przeciwnie, bardzo nas ona zaniepokoiła.
- Co się stało? - zapytał mój chłopak.
- Nic... Nic takiego...
- Proszę, powiedz nam... Co zobaczyłaś? - spytałam przerażona.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Esmeralda uśmiechnęła się do nas delikatnie, choć sztucznie.
- To bez znaczenia. Naprawdę. Przyszłość jest w ciągłym ruchu, więc nie ma się czym przejmować...
Ash położył jej dłoń na dłoni.
- Powiedz mi prawdę... Co zobaczyłaś?
Cyganka westchnęła głęboko, po czym pokazała nam karty. Były to karty Tarota, więc nie zdziwiłam się, że na jednej z nich widniał kościotrup z kosą. Mimo braku zdumienia ja i Ash bardzo byliśmy tą kartą przerażeni.
- Widzę śmierć w twoim otoczeniu - powiedziała Esmeralda.
- Śmierć? Jak to? - spytałam.
Cyganka spojrzała na mojego chłopaka i mówiła:
- Widzisz... Śmierć krąży w pobliżu twej osoby. Chodzi za tobą krok w krok. Niejeden raz jeszcze otrzesz się o nią, a ona odejdzie, lecz tylko po to, aby później wrócić i...
- I co dalej? - zapytał Ash.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Esmeralda nie kwapiła się do odpowiedzi, ale po naszym spojrzeniu zauważyła, że w końcu wyciśniemy to z niej, więc rzekła:
- Śmierć zawsze będzie krążyć wokół ciebie, a jeżeli odejdzie, to i tak tylko po to, żeby później wrócić i... i...
- To już mówiłaś! I co będzie dalej?! - zawołałam.
- Żeby później wrócić i... uderzyć... W ciebie lub w kogoś przy tobie.
Popatrzyliśmy przerażeni na siebie nie wiedząc, co mamy powiedzieć. W końcu Ash odzyskał mowę.
- Ale przecież sama powiedziałaś, że wcale nie musi uderzyć we mnie. Równie dobrze może uderzyć w mojego wroga.
Esmeralda pokiwała głową.
- To prawda... Lecz strzeż się, Ash. Strzeż się kilku osób.
Zaczęła uważnie rozkładać karty.
- Piękność o kasztanowych włosach już raz ściągnęła na ciebie kłopoty i to niemałe. Uważaj więc, bo może to zrobić ponownie... Jednak to nie jej najbardziej musisz się wystrzegać.
- A kogo? - spytał Ash.
Dziewczyna pokazała nam kartę błazna.
- Tego, kto nosi taki strój. Wystrzegaj się go, bo on zechce odebrać ci wszystko, co jest ci drogie.
- Arlekin - powiedział Ash, po czym spojrzał na mnie - A inni? Czy są inni, których powinienem się bać?
- Jest jeszcze dziewczyna z czarnym kwiatem - powiedziała Esmeralda, pokazując nam kolejne karty.
- Domino - rzekł Ash.
- Czarny kwiat dybie na twoje życie. Ona i jej pomocnik.
- Pomocnik? Czyli kto? - spytałam.
- Kobieta bez oczu oraz z poparzoną twarzą - wyjaśniła Cyganka.
- Bez oczu? - zdziwił się mój chłopak.
- Z poparzoną twarzą? - dodałam.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Tak mówią karty - mówiła Esmeralda - Ale jest jeszcze ktoś. Ktoś, kogo bardzo chcesz dopaść, a kto w końcu zechce dopaść i ciebie. Strzeż się błazna, czarnego kwiatu, kobiety bez oczu oraz... jego.
Pokazała nam kartkę, na której widniała postać króla.
- To szef ich wszystkich. Jego to strzeż się najbardziej, gdyż jednemu z was pisana jest śmierć. Obaj dążycie do ostatecznego starcia między sobą. A gdy już do niego dojdzie, to jeden z was umrze.
Ash był w szoku słuchając tych słów. Były naprawdę przerażające, ale też ostatecznie przecież nie mówiły wprost, iż mój chłopak zginie robiąc to, co robi. Zawsze to podnosiło na duchu.
***
Po rozmowie z Esmeraldą ja i Ash podziękowaliśmy za wróżby i od razu poszliśmy poszukać naszych przyjaciół. Znaleźliśmy jednak jedynie Clemonta, Dawn, Misty oraz Brocka. Pozostałych członków naszej wesołej kompanii wciąż nie mogliśmy znaleźć.
- Nie widzieliście gdzieś może Melody, Tracey’ego, Bonnie i Maxa? - zapytałam.
- Ja widziałem - powiedziała Misty - Poszli razem poza obóz.
- Ale po co? - zdziwił się Ash.
- Pewnie mają jakieś swoje sprawy - zauważył Brock.
Dawn machnęła na to ręką.
- A co nas to obchodzi? Nie potrzebują przecież naszej opieki.
- No właśnie. A może zanim wrócą spędzimy tutaj razem miło czas? - zasugerował Clemont nieco speszonym tonem.
Panna Seroni spojrzała na niego z kpiną i powiedziała:
- W towarzystwie pewnych osób raczej trudno mi będzie go spędzić przyjemnie.
Widocznie wciąż była zła na Clemonta za wczoraj.
W oczach młodego Meyera pojawił się wówczas pewien blask, którego znaczenia mogłam się jedynie domyślać.
- Wiecie co?! Chodźmy razem na błonie! Zrobimy tam sobie piknik! - zaproponował Ash.
- A ty znowu tylko o jedzeniu? - mruknęła Misty.
Nagle nam wszystkim delikatnie zaburczało w brzuchach. Rudowłosa zachichotała wesoło.
- Chociaż w sumie ten jeden jedyny raz chyba sama poprę twój plan zrobienia sobie małej wyżerki.
- To słuszna postawa - zaśmiał się Brock - Wziąłem nawet w tym celu kilka przysmaków.
- Przewidujący jak zawsze - skomplementowała go Dawn, zaś Clemont posmutniał jeszcze bardziej.
Poszliśmy razem poza obóz, po czym usiedliśmy na trawie, a następnie zaczęliśmy raczyć się przepysznymi smakołykami, które zabrał ze sobą szef kuchni w restauracji „U Delii“.
Korzystając z tego, że akurat nikt nie patrzył, usiadłam obok Clemonta i zapytałam:
- Co kazałeś kupić Bonnie? Wszystko widziałam.
Chłopak zmieszał się mocno, słysząc moje pytanie.
- Nie wiem, do czego nawiązujesz - powiedział.
- Nie udawaj! Doskonale wiesz, o co mi chodzi. Widziałam, jak Bonnie z Maxem kupują coś na targu, a potem ci to podają. Chcę wiedzieć, co to takiego. Gadaj natychmiast!
Clemont zarumienił się na całej twarzy, po czym powiedział:
- No dobra! Powiem ci. To jest napój miłosny.
- Słucham?
Parsknęłam śmiechem, słysząc tę odpowiedź. Po każdym bym się tego mogła spodziewać, ale na pewno nie po Clemoncie, uosobieniu zdrowego rozsądku oraz poglądu naukowego.
- Wiem... Jestem głupkiem, że to zrobiłem, ale...
- No pewnie, że jesteś głupkiem, bo przecież nie ma takich rzeczy jak eliksir miłosny - skarciłam go - A nawet jeśli one istnieją, to co niby chcesz w ten sposób osiągnąć?
Clemont zarumienił się i zaczął tłumaczyć mi swoje zachowanie.
- Zrozum mnie... Ja chcę naprawić moje relacje Dawn. Wczoraj dałem ciała i nie wiem, jak to naprawić.
- Nawet jeśli ten eliksir by podziałał (w co osobiście szczerze wątpię), to takie zachowanie jest kretyńskie - stwierdziłam.
- To prawda - wtrącił się do rozmowy Ash, siadając obok nas - W ten sposób nic nie zyskasz, a już na pewno nie miłość mojej siostry. Powinieneś raczej pójść do Dawn i porozmawiać z nią otwarcie. Najlepiej sam na sam.
- Właśnie! - poparłam mego chłopaka - Wyznaj jej szczerze, co do niej czujesz, a ten pseudo-eliksir wyrzuć do śmieci. Wierzyć mi się nie chce, że naukowiec wierzy w takie brednie.
- Desperacja prowadzi człowieka do różnych głupot. Ale macie rację, wyleję go, jak tylko nikt nie będzie patrzył.
- Najlepiej zrób to od razu - powiedziałam.
Clemont westchnął głęboko, po czym wziął do ręki fiolkę z eliksirem miłosnym i zamierzał już ją wylać, gdy nagle usłyszeliśmy głos Misty:
- Co to jest, Clemont?
Młody Meyer zmieszał się lekko i udawał, że nie rozumie, o co naszej przyjaciółce chodzi.
- Niby co?
- To, co trzymasz w ręku.
- Co? Ach, to! No, to jest ten... No... Jak mu tam? Miód! - to ostatnie słowo prawie wykrzyczał.
- Miód?! Super! To może dasz mi go trochę, bo ta herbata jest gorzka? - poprosiła grzecznie Liderka Sali z Azurii.
- Ale.. Ten... To chyba nie jest dobry pomysł... - rzekł Clemont, pocąc się coraz mocniej na twarzy.
- Oj, Clemont! Nie bądź taki chciwus - powiedziała Dawn, wyjmując mu buteleczkę z rąk i podając ją rudowłosej.
Dziewczyna wlała szybko całą zawartość butelki do swojej herbaty, zamieszała ją i wypiła duszkiem.
- No! Taką herbatę to ja lubię. Dzięki, Clemont - podziękowała Misty, patrząc na wynalazcę.
- Drobiazg. Nie ma sprawy - jęknął młody Meyer.
Chwilę później miało miejsce coś, co wywróciło cały ten dzień do góry nogami. Misty rzuciła się bowiem na Clemonta i zaczęła go bardzo czule całować po całej twarzy. Wszyscy byliśmy w szoku, zaś Brock i Dawn mieli przerażenie wypisane na twarzy.
- Jesteś mężczyzną mojego życia! Kocham cię, mój ty słodki, kochany okularniku!! - mówiła Misty niczym w jakimś amoku.
- Co tu się dzieje?! - zawołał Brock.
- Clemont, natychmiast przestań!!! - wykrzyczała załamana Dawn.
- Ale przecież ja nic nie robię! Misty, puszczaj mnie! Błagam! Ja nic do ciebie nie czuję! Rozumiesz to?! Nic!
- To wobec tego muszę sprawić, żebyś poczuł, kochanie - odparła ruda dziewczyna, ciągle całując biednego okularnika.
Clemont z trudem sięgnął ręką do kieszeni i wydobył z niego pokeball, po czym wypuścił z niego swego Pokemona.
- Chespin! Zwiąż szybko te wariatkę Dzikimi Pnączami!
Zaraz po tym stworek owinął mocno spojoną eliksirem dziewczynę. Ta zaś wyrywała mu się oraz krzyczała:
- Puśćcie mnie! Ja chcę do mojego słonka!!!
- No to pięknie! I co my teraz zrobimy? - spytałam.
- Najwyższa pora ją ocucić - powiedziała Dawn i wypuściła Piplupa z pokeballa - Piplup! Ocuć Misty Wodną Pompą.
Pokemon wykonał polecenie, strzelając w naszą rudowłosą kumpelę silnym strumieniem wody prosto w jej twarz. Niestety nic to nie dało, gdyż dziewczyna dalej zaczęła się szarpać oraz wołać:
- Clemont, kochanie! Proszę! Rozwiąż mnie! Przecież jesteśmy sobie pisani!
- Jemu to jest pisany jedynie guz na głowie - mruknął Brock i spojrzał groźnie na młodego Meyera - Co było w tej flaszce, którą jej podałeś?!
- Właśnie, Clemont! Sama jestem tego bardzo ciekawa - dodała Dawn, biorąc się pod boki - Tylko mi nie mów, że miód, bo ci nie uwierzę.
Nasz przyjaciel zarumienił się ponownie, po czym powiedział:
- No cóż... Tam był... Ten no... Eliksir miłosny.
- Słucham?! - zawołał Brock oburzonym tonem - Podałeś Misty napój miłosny?! Chciałeś, żeby ona się w tobie zakochała?!
- Clemont, jak mogłeś?! - zawołała zapłakanym tonem Dawn.
- Ale przysięgam, to nie tak miało być! - krzyknął wynalazca - To nie ona miała go wypić!
- A niby kto? - spytała panna Seroni.
- No... Ty...
Dawn zrobiła zdumioną minę, podobnie jak jej Piplup.
- Co proszę?! Czy tobie już do reszty odbiło?! Chciałeś mnie napoić eliksirem miłosnym?!
- No, bo ja chciałem, żebyś mi wybaczyła wczorajszy dzień i tego no... Dałem znowu ciała.
Moja przyjaciółka jęknęła załamana, po czym spojrzała na mnie oraz na Asha.
- A wy co? O wszystkim wiedzieliście?!
- Właściwie to... Tak... - jęknął Ash.
- Ale dowiedzieliśmy się dopiero tak parę minut temu - dodałam gwoli ścisłości.
Dawn popatrzyła na nas morderczym wzrokiem.
- No pięknie! Po prostu pięknie! Widzę, że nikomu z was nie mogę już ufać.
- Ale możesz nam udać, Dawn! - zawołał Clemont.
- Ty się już lepiej nie odzywaj, wiesz?! To wszystko przez twoje głupie pomysły! Jak mogłeś chcieć podać mi eliksir miłosny?! Clemont, czy ty w ogóle jesteś przy zdrowych zmysłach?!
- Nie wiem, jak Clemont, ale Misty to na pewno przy nich nie jest - powiedziałam, patrząc na naszą przyjaciółkę - Musimy coś z nią zrobić.
- Ale co? - zapytał Brock.
- Clemont! Clemonciu, słonko moje! - wołała dalej Misty.
Dobrze, że Chespin ją mocno trzymał, bo inaczej znowu by rzuciła się na młodego Meyera.
- Słonko moje! Też coś! - mruknęła Dawn oburzonym tonem.
- Chodźmy lepiej do Esmeraldy! Tylko ona może coś tutaj zdziałać - zaproponował Ash.
- Słusznie. Chodźmy do niej - zgodziłam się z nim.
Przyprowadziliśmy Misty przed oblicze Esmeraldy, która widząc stan, w jakim znalazła się rudowłosa, popatrzyła na nas w kompletnym szoku i spytała:
- Na miłość boską! Coście zrobili tej biednej dziewczynie?
- My?! To nie my, tylko ten geniusz! - mruknęła Dawn, patrząc groźnie na Clemonta.
- Pip-lu-pip! - zapiszczał groźnie jej Piplup, którego ściskała w swoich objęciach.
Młody Meyer zarumienił się lekko.
- No, tak... Bo ja kupiłem taki jeden eliksir i tego no... Ona niechcący go wypiła.
Esmeralda wysłuchała tego wyjaśnienia i parsknęła śmiechem, widząc skrępowaną przez Chespina Misty, która robiła słodkie minki w kierunku Clemonta.
- Och, już wszystko rozumiem! Wasza przyjaciółka wypiła jakiś eliksir miłosny dla Pokemonów i zakochała się w waszym przyjacielu.
- Zaraz... Dla Pokemonów, mówisz? - zdziwiłam się - Tylko, że ona nie jest Pokemonem, lecz człowiekiem. Przecież to nie powinno wcale na nią podziałać.
- Jak widzisz podziałało i to doskonale. Ale co się dziwić? To bardzo stary, cygański przepis. Nigdy jeszcze nie zawiódł, choć też nigdy jeszcze nie wypróbowaliśmy go na ludziach.
- Jak długo to działa? - spytał Brock.
- Niedługo. Jeżeli wypiła dwa łyki lub mniej, to czas działania może trwać najwyżej dobę.
- Ale ona wypiła wszystko!!! - zawołałam.
Esmeralda zrobiła nieco zakłopotaną minę.
- Wypiła wszystko, powiadasz? W takim razie czas trwania eliksiru to czterdzieści osiem godzin.
- ILE?! - wrzasnęliśmy wszyscy przerażeni.
- Tak czterdzieści osiem godzin - wyjaśniła Cyganka - Oczywiście czas trwania może się nieco przedłużyć... Ale tu was pocieszę, kochani. Jeśli się przedłuży, to tylko o jedną dobę.
- Tylko o jedną dobę?! - krzyknął Brock i spojrzał na Clemonta - Coś ty narobił, człowieku?!
- Przecież ja nie chciałem jej tego podać! - bronił się młody Meyer.
- To teraz bez znaczenia - powiedziałam - Można ją wcześniej z tego wybudzić?
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
- W sumie to można. Wystarczy tylko dać jej antidotum - odparła na to Esmeralda.
- No to na co jeszcze czekasz?! - zapytała Dawn.
- Ale ja go nie mam! Ja nawet nie wiem, z czego to się robi - wyjaśniła Cyganka.
- No to co my teraz zrobimy? - jęknął Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Nie bójcie się, kochani. U starej Cyganki Klaudyny jest księga magii. Tam znajdziemy remedium.
- A na co mi one?! Ja chcę mojego ukochanego! - zawołała Misty.
- Przeciwnie! Ty bardzo potrzebujesz pomocy - powiedziałam.
- Właśnie, Misty. Potrzeba ci pomocy - dodał Brock poważnym tonem.
- Ale ja wcale nie potrzebuję pomocy, moi kochani! Potrzebuję tylko mojego słodkiego blondaska! - wykrzyczała panna Macroft.
Zaraz potem wyrwała się z pnączy Chespina i ponownie rzuciła się na Clemonta, przewracając go na ziemię, wołając:
- Mój ci on jest! Mój!
- Czyj?! - wycedziła przez zęby siostra mojego chłopaka.
- Mój i tylko mój!
Spojrzałam na Dawn, której twarz kipiała ze złości. Dziewczyna miała wymalowaną na niej furię.
- Trzymajcie mnie, bo ją zaraz rozszarpię! Clemont, przestań się z nią wygłupiać!
- Właśnie, Clemont! Natychmiast ją puść! - zawołał oburzony Brock.
- Ale ja jestem stroną bierną w tej sytuacji! - jęknął załamany młody Meyer.
- Skarbie mój jedyny! Proszę, ożeń się ze mną! - wołała Misty, całując go zachłannie po twarzy.
To zdanie przelało czarę goryczy i wściekła Dawn chciała już rzucić się na będącą pod działaniem napoju koleżankę. Musiałam więc ją przed tym powstrzymać.
- Spokojnie, Dawn! Przecież ona nie wie, co robi - wyjaśniłam.
- Może i nie, ale już jej pokażę! Uwodzicielka jedna! - mruknęła moja przyjaciółka.
Ash jęknął i zasłonił sobie dłonią czoło.
- Trudno, Pikachu. Nie mamy wyboru. Bulbasaur, pokaż się!
Z pokeballa wyskoczył wyżej wspomniany Pokemon.
- Bulbasaur! Użyj na Misty nasennego pyłu! - wydał mu polecenie jego trener.
Pokemon wystrzelił z cebuli na swoim grzbiecie szary proszek, który opadł na pannę Macroft, posyłając ją do krainy snów.
Brock wziął dziewczynę delikatnie na ręce i położył na ławce.
- Mamy jakąś godzinę, zanim się obudzi.
- Świetnie. Zostań tu z nią i pilnuj jej - zarządził nasz lider.
- Ja z nim zostanę - powiedziała Dawn.
- To może ja też? - spytał Clemont.
Panna Seroni spojrzała na niego groźnie.
- Ty lepiej się trzymaj od niej z daleka dla swojego własnego dobra - powiedziała.
Clemont posmutniał i stanął przy mnie oraz Ashu.
- Doskonale. Ruszajmy więc po antidotum dla naszej drogiej Misty - powiedział mój chłopak.
Następnie pogłaskał on po główce Bulbasaura.
- Ty może lepiej tu zostań, przyjacielu. Możesz być jeszcze potrzebny, gdy Misty się obudzi i znów będzie wariować.
- Bulba-bulba-saur! - odpowiedział mu jego trawiasty przyjaciel.
- Ty też tu zostań Pikachu. Gdyby Misty znowu zaczęła szaleć, to użyj na niej elektryczności - rzekł mój chłopak do swego startera.
- Słyszałem to i wcale nie popieram! - burknął Brock.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Jakąś chwilę później poszliśmy w kierunku namiotu starej Cyganki Klaudyny, aby poprosić ją o pomoc.
Poprzednie Walentynki z Ashem też były pełne niezłego zamieszania, pomyślałam sobie. Taki już chyba nasz los. Wiecznie w biegu.
***
14 luty 2005 roku.
Ash zaniósł mnie na rękach do Centrum Pokemon, gdzie siostra Joy, w towarzystwie swego pomocnika Wigglytuffa, opatrzyła moją nogę i owinęła moją nogę rozgrzewającym opatrunkiem.
- Nic się nie martw, kochanie - powiedziała pielęgniarka - Wszystko będzie dobrze. Skręcenie kostki to nie jest koniec świata. Nie umrzesz od tego, możesz być pewna. Już jutro powinna cię przestać boleć. Tylko proszę cię, nie zdejmuj opatrunku.
- Dobrze, siostro Joy. Dziękuję bardzo - uśmiechnęłam się do niej.
Popatrzyłam wesoło na Asha oraz Pikachu, którzy obdarowali mnie minami pełnymi radości.
- Tak się cieszę, że to nic poważnego - powiedział czule mój przyszły chłopak.
- Pika-pika! - dodał wesoło Pikachu.
- Mam nadzieję, że twój chłopak ci pomoże jakoś przetrzymać do jutra - powiedziała po chwili siostra Joy - Bo jak się jeszcze raz przewrócisz na tę kostkę, to możesz tylko pogorszyć swój stan.
Ja i Ash zarumieniliśmy się lekko, kiedy usłyszeliśmy jej słowa.
- Ale siostro Joy... On jest...
- Jest bardzo dumny z tego, że może się opiekować swoją dziewczyną - zachichotał wesoło Ash.
Następnie puścił mi radośnie oczko, a ja zachichotałam delikatnie i z prawdziwą radością podjęłam grę razem z nim.
- Właśnie... Mam nadzieję, że będziesz się opiekować takim biednym chucherkiem jak ja.
- Możesz na to liczyć - powiedział Ash.
Chwilę później pomógł mi on wstać i delikatnie mnie objął, pomagając mi ostrożnie stawiać kroki. Pikachu szedł wtedy obok nas i jego pyszczek rozjaśnił przyjemny uśmiech.
- Niezły z ciebie kłamczuch, wiesz? - zauważyłam, gdy już wyszliśmy z Centrum Pokemon.
- Ty nie jesteś lepsza - zaśmiał się Ash.
- Dlaczego nie wyjaśniłeś jej, że wcale nie jesteś moim chłopakiem? - zapytałam zdumiona.
- Jakoś tak... W sumie to nie wiem.
Popatrzyłam na niego czule i uśmiechnęłam się do niego.
- Jesteś naprawdę wyjątkowy. Bardzo ci dziękuję.
- Co tam... To drobiazg. Jak ja skręciłem kostkę, to ty się mną także troskliwie opiekowałaś, pamiętasz?
- Nigdy tego nie zapomnę. Zwłaszcza, że tamten wypadek to była moja wina.
- Nie myśl tak. Nawet gdyby tak było, to przecież ja nie mam do ciebie o to żalu, naprawdę.
Spojrzałam uważnie na chłopaka, w te jego wręcz przecudowne oczy koloru orzechowej czekolady i powiedziałam:
- Jesteś taki dobry dla mnie.
- A dla kogo mam być dobry? - zachichotał Ash - Nie mam dla kogo być dobry, więc jestem dobry dla ciebie.
- Znowu kłamiesz. Uważaj, bo ci nos zacznie rosnąć.
- Spokojnie. Będę uważał.
Oboje zatrzymaliśmy się i popatrzyliśmy sobie w oczy. Nie mówiliśmy wtedy nic, jednak nasze spojrzenia mówiły same za siebie. Trzymaliśmy się przy tym oboje za dłonie, a ja czułam, jak mi serce mocno bije.
Nagle tę cudowną chwilę przerwał jakiś dziwny blask. To była lampa błyskowa w aparacie fotograficznym. Spojrzeliśmy za siebie i zobaczyliśmy niezbyt wysokiego, krępego mężczyznę, łysego oraz z wielkimi wąsami, który wyraźnie był nami zachwycony.
- Ach, zakochani! Jak wspaniale razem wyglądacie! - zawołał.
Oboje się zarumieniliśmy na twarzach. Kolejna osoba w tym mieście brała nas za parę zakochanych. Postanowiłam wreszcie wyjaśnić tę sprawę.
- Ale proszę pana... Chodzi o to, że my nie...
- Nie wiedzieliście, że ktoś wam zrobi zdjęcie, prawda? - zaśmiał się mężczyzna - Mam nadzieję, iż to dla was żaden kłopot.
- Żaden kłopot - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał radośnie jego Pokemon.
- To bardzo dobrze - mówił dalej mężczyzna - Nazywam się Francois Rochefort i mam tutaj restaurację. W tym mieście jest taka tradycja, że jak widzimy na ulicy zakochaną parę, to robimy jej zdjęcie, które potem będzie mgła ta parka odebrać u nas na kolacji.
- Ale proszę pana... My nie jesteśmy...
- Przy pieniądzach? - Rochefort nie dał mi nawet dokończyć - Nic nie szkodzi. Ten jeden wyjątkowy dzień nasza restauracja przyjmuje za darmo zakochane pary. Taka tradycja. Proszę, oto moja wizytówka. Znajduje się na niej dokładny adres. Zapraszamy serdecznie wieczorem.
To mówiąc mężczyzna wcisnął nam do ręki swoją wizytówkę, po czym zniknął szukając innych par zakochanych.
- Dziwny jegomość - powiedziałam.
- Bardzo dziwny - zaśmiał się Ash - A czemu nie powiedziałaś mu, że nie jesteśmy parą?
- W sumie... To nie wiem - odpowiedziałam dowcipnie.
Chłopak zachichotał, słysząc moją odpowiedź, która brzmiała zupełnie tak, jak jego odpowiedź na moje pytanie, dlaczego pozwala wierzyć innym w to, że jesteśmy parą.
- To co? Idziemy? - zapytał po chwili.
- Jasne, że idziemy, skoro nas tak grzecznie zapraszają - odparłam na to dowcipnym tonem.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
C.D.N.
No no ciekawie ciekawie... Jestem pod wrażeniem Pańskiego talentu, panie Kronikarzu. :)
OdpowiedzUsuńTajemniczy wielbiciel ponownie odzywa się do May. Wyznacza godzinę spotkania na wieczór, jednakże by do tego dojść przyjaciele potrzebują baaardzo długiej dedukcji. :D Konkludując, May oraz jej wielbiciel mają się spotkać w restauracji "U Delii" w walentynkowy wieczór.
Tymczasem wszyscy wybierają się na spotkanie z cygańskim taborem. Tam Esmeralda ponownie wróży naszym przyjaciołom, Serenie wychodzi oczywiście ślub z Ashem oraz dwójka dzieci, a Ash dowiaduje się o swoich wrogach, z którymi los ponownie go zetknie - Arlekin, Domino i prawdopodobnie chodzi o Giovanniego. A panna o kasztanowych włosach, która narobi mu kłopotów - to prawdopodobnie jest tu mowa o Macy, która jak podejrzewam w następnych częściach narobi sporo zamieszania w życiu naszej słodkiej pary. :)
Dawn i Clemont dalej nie mogą się dogadać. Mediują nawet Ash i Serena, jednak niestety to też nie pomaga. Zdesperowany Clemont kupuje na targu cygańskim eliksir miłosny, który przez pomyłkę wraz z herbatą wypija Misty i niestety zakochuje się w Clemoncie po uszy. Dawn o wszystkim się dowiaduje i jest wściekła na chłopaka. Przyjaciele postanawiają więc znaleźć remedium na ten eliksir, żeby wytrącić Misty z tego stanu. Idą do Esmeraldy, jednak ta nie potrafi znaleźć antidotum na eliksir, który jak się okazało... był przeznaczony dla Pokemonów, a nie dla ludzi. :) Wspólnie wybierają się więc do starszej cyganki, która pomoże im przygotować remedium na eliksir miłosny.
W międzyczasie Serena wspomina swoje poprzednie walentynki spędzone z Ashem. Wybucha wtedy między nimi kłótnia o to, że Serena stała się taka jak Shauna, zaczęła się wywyższać i chełpić swoim zwycięstwem, podobnie jak wcześniej robiła to jej rywalka. Serena nie dostrzega tego problemu i jest wściekła na swojego (jeszcze) przyjaciela. Podczas tej kłótni niestety dziewczyna potyka się i upada na oblodzoną ziemię, skręcając sobie przy tym kostkę. Ash natychmiast reaguje i niesie Serenę na rękach do Centrum Pokemon, gdzie siostra Joy bierze ich za parę, na co oni zdecydowanie nie protestują, wręcz jakby temu przytakiwali. Gdyby tylko wiedzieli, co przyniesie przyszłość... :)
Jak na razie historia dość luźna, stanowiąca zdaje się wstęp przed kolejnymi, dość mocnymi spodziewam się wydarzeniami. Niczym Esmeralda przepowiadam w następnych częściach mnóstwo emocji, miłości i innych szalonych zdarzeń. :)
Ogólna ocena: 1000000000000/10 :)