Ash kontra Sash cz. I
Są na tym świecie rzeczy, o których człowiek mówi, że żałuje, iż one w ogóle miały miejsce. Z ich powodu żałujemy swego zachowania i plujemy sobie w brodę za nasz brak rozwagi i całkowitą bezmyślność. Takie rzeczy często nie są już do naprawienia, co też tylko potęguje nasze cierpienia, na które jednak w pełni sobie zasłużyliśmy.
Dziwię się obecnie swojej własnej głupocie i potępiam samą siebie za to wszystko, co zrobiłam, ale cóż... Mądry człowiek po szkodzie, jak mówi przysłowie. Każdy potrafi powiedzieć: „Gdybym mógł/mogła cofnąć czas, to na pewno bym postąpił/postąpiła inaczej“. Ale niestety... To tylko zwykłe gadanie po próżnicy, a do tego pozbawione najmniejszego sensu. Jednak i mnie takie myśli krążyły po głowie, kiedy wracaliśmy całą naszą drużyną od profesora Oaka, który to poradził nam, żebyśmy sami spróbowali znaleźć naszego prześladowcę zamiast czekać na jego atak. Rada ta była dość trudna do przyjęcia, ale prawdę mówiąc, czy mieliśmy inne wyjście?
Idąc w kierunku restauracji „U Delii“ powoli przypominałam sobie, jak w ogóle doszło do tego wszystkiego.
Zaczęło się całkiem niewinne. Nieznany nam nadawca wysłał na adres Asha książkę dotyczącą magii oraz rytuałów magicznych. Oczywiście nikt z nas nie wyczuwał w tym wszystkim żadnego zagrożenia, choć fakt, iż ktoś wysyła memu ukochanemu książkę, której on przecież wcale nie zamawiał, naprawdę nas zaintrygowało, ale niestety nie do tego stopnia, aby wyrzucić tę przeklętą przesyłkę na śmietnik. Z perspektywy czasu widzę wyraźnie, że byłoby to najlepsze wyjście z sytuacji, ale cóż... My głupi postanowiliśmy ją zachować, na swoje zresztą nieszczęście.
Co było dalej? Bonnie i Max zainteresowali się rozdziałem, na którym ktoś zostawił tajemniczą zakładkę z drobną wiadomością. Rozdział ów dotyczył wywoływania duchów, zaś zakładka na nim umieszczona mówiła o tym, aby podczas rytuału wywoływania duchów postąpić inaczej niż mówił opis zawarty w tajemniczym dziele. Panicz Hameron oraz panienka Meyer postanowili iść za głosem swojej niezdrowej ciekawości i równo o północy rozpoczęli rytuał. Przyłapałam ich na tym, jednak zamiast im przeszkodzić pomogłam dzieciakom, przez co przywołaliśmy (oczywiście niechcący) na ten świat potężne widmo, które zaatakowało Asha oraz ukradło mu część jego osoby, choć wciąż nie wiedzieliśmy, jaka to dokładniej cząstka mojego ukochanego była.
Potem, gdy mój chłopak wydobrzał już po ataku widma na swą osobę, odnaleźliśmy bez większego trudu nadawcę tajemniczej przesyłki, od której wszystko się zaczęło. Wówczas odkryliśmy, że jest nim profesor Leemigton, którego zahipnotyzował Malamar, nasz stary wróg. On to sprawił, że słynny uczony stworzył klona Asha, pozbawionego jednak życia, w którego potem tchnięto żywot poprzez umieszczenie w nim widma wywołanego przez nas. Z tego też powodu widmo oraz ciało klona razem stworzyli istotę o imieniu Sash, której jedynym celem było pochłonięcie duszy Asha.
Pierwsze starcie z Sashem skończyłoby się dla nas fatalnie, gdyby nie pomoc naszego wiernego przyjaciela Mewtwo, ale niestety kolejne starcie z tym paskudztwem, które przez moją głupotę zostało przywołane na świat, było dla nas wciąż nieuniknione. Musieliśmy się z nim niestety zmierzyć, a co za tym idzie, prawdziwe niebezpieczeństwo było dopiero przed nami. Myśl ta wcale nie napawała nas otuchą, a wręcz przeciwnie.
Wszystko przeze mnie, krążyło mi po głowie. Co prawda Max i Bonnie też mieli w tym spory udział, ale przecież to ja przeczytałam zaklęcie, a do tego jeszcze zmienione tak, jak nam radziła ta głupia zakładka zostawiona w tej przeklętej książce celowo z nadzieją, że przywołamy jednak na ten świat widmo. To ja czytałem to przeklęte zaklęcie, to ja sprowadziłam Sasha i to przeze mnie mój luby ma teraz problemy. A on tyle dla mnie zrobił.
Tak, mój luby wiele dla mnie zrobił. Już od dzieciństwa, kiedy oboje byliśmy na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka, bardzo o mnie dbał. Nawet pozwalał mi spać ze sobą. Tak... Dokładnie tak właśnie robił. Nigdy tego nie zapomnę, gdyż były to najpiękniejsze chwile mojego życia.
Ash Ketchum miał swój osobny pokój na Letnim Obozie. Dlaczego? Ponieważ nie cieszył się zbyt wielką sympatią rówieśników, którzy bardzo lubili mu dokuczać oraz wywoływać z nim sprzeczki. Profesor Samuel Oak postanowił więc jakoś pomóc swojemu chrześniakowi i w tym celu dał mu osobny pokój do spania. Nie był on może specjalnie wielki, ale przecież to pomieszczenie służyło tylko i wyłącznie do spędzania w nim nocy, więc nie musiało być ogromne, a poza tym chłopcu zdecydowanie ono odpowiadało.
Osobny pokój dawał Ashowi, oprócz świętego spokoju od wrednych kolegów jeszcze pewną inną dogodność, o czym chłopiec miał się bardzo szybko przekonać, gdy ktoś w nocy zapukał do jego drzwi. Mały Ketchum ubrany w białą koszulkę oraz zielone spodnie (swój nocny strój), powoli wstał z łóżka i otworzył drzwi. Wówczas zobaczył przed nimi kogoś, kogo wcale się tutaj nie spodziewał.
- To ty? - zapytał zdumiony - Różowa Panienka?
Tak, to była właśnie ona. Mała, urocza Serena w różowej piżamce i ze smutną minką na buzi.
- Mogę wejść? - zapytała.
- Proszę - rzekł Ash, wpuszczając ją do środka.
Kiedy już dziewczynka weszła, to chłopiec natychmiast zamknął za nią drzwi i popatrzył uważnie w jej kierunku.
- Co się stało? Czemu przyszłaś? Czy koleżanki znowu ci dokuczają?
- One mi zawsze dokuczają - odpowiedziała Serena smutnym głosem - Ale widzisz... Ja... tego no...
- Mów śmiało, kochanie. O co chodzi? - uśmiechnął się do niej Ash.
Jego mama zawsze tak do niego mówiła, kiedy on miał jakiś problem, dlatego uznał, że on może w taki sposób mówić do swojej przyjaciółki.
Słysząc jego słowa dziewczynka spojrzała mu prosto w oczy, przez co serce zaczęło jej mocniej bić w piersi. Te cudowne, brązowe oczka koloru orzechowej czekolady, za którą przepadała były oszałamiające. Uwielbiała się w nie wpatrywać.
- Bo widzisz... Zaczyna padać i chyba zaraz będzie burza... - rzekła po chwili Serena.
- Na pewno zaraz będzie burza, zapowiadali ją - stwierdził Ash - No, ale co z tego?
- Bo widzisz... Ja się boję burzy - wyjaśniła mu Serena nieśmiałym tonem.
- Ale przecież masz koleżanki, więc nie śpisz sama w pokoju.
- Wiem, tylko, że ja... Nie chcę z nimi spać... Ja chcę spać z tobą.
- Ależ maleńka... Przecież nie ma się czego bać.
Wtedy zagrzmiało za oknem. Serena nie wytrzymała, pisnęła i zasłoniła sobie rękami głowę. Ash, widząc jej reakcję, podbiegł do niej przerażony i zawołał:
- Co ci jest, kochanie? - zapytał.
- Ja się boję! Ash! Proszę, nie wyrzucaj mnie! Proszę! Ja nie chcę tam wracać! Ja chcę zostać z tobą!
- Różowa Panienko...
Znowu zagrzmiało, a Serena objęła gwałtownie Asha za szyję i wtuliła się w niego bardzo zachłannie, pisząc przy tym:
- Ash, proszę...
- No dobrze, kochanie. Będziesz spać ze mną.
Chłopiec odsunął kołdrę i pokazał dziewczynce, żeby się położyła na łóżku. Serena widząc to, korzystając z tego, że jej wybranek patrzy w inną stronę, podskoczyła z radości oraz klasnęła lekko w dłonie. Mała przechera bowiem właśnie tego pragnęła. Owszem, bała się ona burzy, jednak celowo wyolbrzymiła tę swoją słabość, żeby Ash pozwolił jej zostać z sobą na noc.
Kiedy chłopiec odwrócił się i Serena znowu udała przerażoną, chociaż nie musiała wiele udawać, bo w końcu co chwilę lekko grzmiało za oknem. Szybko wskoczyła pod kołdrę, po czym wyciągnęła rączki w kierunku Asha. Chłopiec zdziwił się lekko.
- Mam spać z tobą?
- A gdzie chcesz spać? - spytała dziewczynka.
- W sumie to nie wiem... Chyba nie mam za bardzo gdzie.
- To chodź tu do mnie... Proszę.
Ash nieco się zdziwił. Jak dotąd zawsze spał sam. Co prawda czasami jego mama pozwalała mu spać ze sobą, ale to był wtedy, kiedy był młodszy i bał się czegoś. Później jednak nigdy nie miał takiej sytuacji, żeby spał z kimś w jednym łóżku, a już na pewno nie z dziewczynką, dlatego prośba jego koleżanki go zdziwiła. Jednak pomimo tego zdumienia mały Ketchum w końcu uległ prośbom swojej młodszej o miesiąc koleżanki i położył się obok niej. Chwilę później zagrzmiało, a Serena złapała go mocno za szyję.
- Boję się... Boję się - szeptała dziewczynka.
Rzeczywiście była bardzo przerażona, choć należy przy tym zauważyć, że jednocześnie szukała wówczas pretekstu do tego, aby szybko znaleźć się w objęciach chłopca, co oczywiście nastąpiło, gdy Ash ją przytulił.
- Kochana Różowa Panienko... Moje maleństwo... - mówił chłopiec, powoli gładząc jej włosy palcami - Nie musisz się bać. Ja przecież jestem z tobą, aniołku. Zawsze będę z tobą.
- Bądź zawsze przy mnie, Ash... Proszę... Bądź zawsze przy mnie - szeptała Serena, nie chcąc puścić chłopca ani na chwilę.
Oboje położyli się na łóżku, a on ją czule przytulił do siebie czując, jak mu serce bardzo mocno bije. Nie potrafił tego uzasadnić, ale uwielbiał to przesłodkie maleństwo garnące się do niego przy każdej, nadarzającej się ku temu okazji. Za każdym razem, gdy obejmował ją, czuł w swoim sercu takie ciepło, jakby w jego ciele rozpalił ktoś bardzo przyjemny ogień. Uczucie to mógł zrozumieć jedynie ktoś, kto umiał kochać tak mocno, jak on, a Ash Ketchum umiał zawsze kochać całym sercem, bo jego mama nauczyła go tego. Sama tak bardzo kochała swego jedynego syna, że wpoiła mu ona do głowy opiekowanie się innymi, zwłaszcza tymi, którzy tego potrzebują, zaś mała Serena potrzebowała jego miłości bardziej niż ktokolwiek inny.
Z kolei maleńka panna Evans, pozbawiona wielkiej miłości ze strony swej mamy, o której myślała, że ta w ogóle jej nie kocha, garnęła się wręcz zachłannie do kogoś, kto umiał jej tę miłość ofiarować. Wiedziała, że Ash bardzo ją lubi i jego uczucia, które jej okazuje są jak najbardziej szczere. Wiedziała również, że już nigdy nie pokocha innego i gdy będzie mogła, to wyjdzie za Asha i będą mieli razem dzieci. A jeśli jakaś dziewczyna zechce go je odebrać, to już Serena powyrywa jej wszystkie kudły i to pojedynczo.
Takie właśnie myśli towarzyszyły panience Evans, kiedy zasypiała z głową wtuloną w pierś Asha.
***
Wróciłam do teraźniejszości, uśmiechając się przy tym delikatnie do swoich wspomnień. Niezła przechera ze mnie była, nie ma co. Tak szybko wchodzić chłopakowi do łóżka? Kto by pomyślał, że mnie na to stać, ale cóż... Jak to mówią cicha woda brzegi rwie.
W każdym razie Ash wiele razy okazał mi swoją dobroć i miłość... Był zawsze taki odpowiedzialny i opiekuńczy wobec mnie, zawsze mogłam na niego liczyć, a ja teraz go tak zawiodłam. Po prostu trudno w to uwierzyć. Jak ja mogłam być taka głupia? Przeze mnie on teraz cierpi. Blizna nad jego prawym okiem nigdy już nie zniknie i zawsze będzie mi przypominać o tym, co zrobiłam tego feralnego dnia 2 lutego 2006 roku.
- Coś się stało, Sereno?
Moje rozmyślania przerwało nagłe pytanie Dawn, która uważnie mi się przyglądała.
- Spokojnie, nic mi nie jest - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy - Tylko tak jakoś... Porwały mnie przed chwilą moje własne myśli.
- Niech cię one tylko za bardzo nie porwą, bo cię jeszcze stracimy - zachichotała moja przyjaciółka.
- Właśnie, a co byśmy bez ciebie zrobili? - dodała Bonnie.
- De-ne-ne! - pisnął radośnie jej Pokemon.
- Pewnie byście żyli o wiele lepiej niż teraz - mruknęłam na to bardzo smutnym głosem.
Ash uważnie mnie obserwował i gdy to powiedziałam, to podszedł do mnie i spytał:
- Serenko... Maleńka moja... Różowa Panienko kochana... Co ci jest?
Spojrzałam na niego czule i z miłością w oczach.
- Tak mi wstyd... Tak mi okropnie wstyd, Ash.
- Dlaczego, kochanie? - zapytał mój luby z troską w oczach.
- Bo tak bardzo cię zawiodłam. Przez moją głupią ciekawość o mało cię nie straciłam.
- Ale przecież wszystko się dobrze skończyło.
- Wiesz, że to nieprawda. To się skończy dopiero wtedy, gdy pokonamy Sasha, a przecież możliwość wygrania z nim jest tak realna, jak to, żebym ją kiedykolwiek zmądrzała.
- Czyli całkiem spora - uśmiechnął się do mnie Ash.
- Pika-pika-chu - poparł go Pikachu.
Popatrzyłam na nich czule i mimowolnie uśmiechnęłam się.
- Cieszę się, że obaj tak uważacie, ale niestety fakty są takie, że jestem kompletną kretynką.
- Chyba tak nie do końca - stwierdził mój chłopak.
Wytarłam sobie powoli łzy z oczu i spytałam:
- A to czemu?
- Kompletna kretynka nie zauważyłaby tego, że jest kretynką.
- Bardzo zabawne.
Ash wyszczerzył zęby w wesołym uśmiechu.
- Ale ja serio mówię, Sereno. Dla mnie jesteś mądrą dziewczyną, tylko po prostu popełniłaś błąd. Lecz to się może każdemu zdarzyć, a my przecież mamy co innego do roboty niż wieczne użalanie się nad sobą. Musimy więc znaleźć Sasha.
- Tylko ja nie rozumiem, po co my mamy na własne życzenie szukać kłopotów? - zdziwiła się Bonnie.
- Po to, aby one nie znalazły nas - wyjaśnił jej Clemont.
- Za późno... One już nas znalazły - rzekł Max, pokazując palcem przed siebie.
Spojrzeliśmy w tę stronę, którą chłopak nam pokazywał i wówczas zauważyliśmy restaurację „U Delii“ otoczoną radiowozami policyjnymi.
- O ja cię piko! Co tam się stało?! - zawołała przerażona Dawn.
- Zaraz się tego dowiemy! - krzyknął Ash, po czym ruszył biegiem przed siebie razem z wiernym Pikachu, siedzącym mu na ramieniu.
- Ej! Zaczekaj na nas! - pisnęła Bonnie i pobiegła za nim.
Ja, Clemont, Dawn oraz Max uczyniliśmy to samo.
Podbiegliśmy do jednego z policjantów, który właśnie stał przed swym radiowozem i rozmawiał przez krótkofalówkę ze swoimi ludźmi.
- Sierżancie! Sierżancie Bob! - zawołałam, podbiegając do niego.
Policjant szybko obrócił się w naszą stronę i doznał szoku.
- Ash! To ty?! Co ty tutaj robisz?!
- Raczej co ty tutaj robisz? - spytał mój chłopak.
- Pika-pika - dodał Pikachu.
- Jakiś gość demoluję restaurację twojej matki i wykorzystuje do tego jakieś dziwaczne moce. Porucznik Jenny weszła do środka razem z kilkoma ludźmi, żeby go powstrzymać, ale chyba potrzebuje wsparcia.
- Jakiś gość demoluje restaurację? - zdziwiłam się.
- I wykorzystuje do tego jakieś moce? - spytała Dawn.
- A jak wygląda ten gość? - dodał Clemont.
- To właśnie jest najdziwniejsze... Ash... Czy ty masz brata bliźniaka?
- Nic o tym nie wiem - rzekł mój chłopak - A czemu pytasz?
- Bo ten osobnik wygląda zupełnie jak ty, dlatego też zdziwiłem się, że jesteś tutaj. Początkowo myśleliśmy, że to jesteś ty, ale szybko odrzuciliśmy tę myśl, bo przecież niby czemu miałbyś niszczyć restaurację swojej matki i... Niby skąd miałbyś mieć takie moce?
- A jakie to są moce? - spytał Ash.
- Przede wszystkim telekineza. No wiesz... Przerzucanie przedmiotów samym wzrokiem i takie tam...
Detektyw z Alabastii spojrzał na nas przerażonym wzrokiem, po czym wyszeptał:
- On tu jest.
Następnie dodał przerażony:
- Miałeś rację, Max... Kłopoty same nas znalazły.
Mimo protestów sierżanta Boba wbiegliśmy wszyscy szybko do środka restauracji, a wtedy zobaczyliśmy, jak w głównej sali wszystkie stoliki oraz krzesła zostały zepchnięte w bok, natomiast goście stali w kącie wyraźnie sterroryzowani, podczas gdy dobrze nam znany osobnik, wykorzystując do tego swoje umiejętności, podnosił wszystkie przedmioty w górę, trzaskał nimi oraz śmiał się przy tym szalenie. Policjanci z Jenny na czele nie zdołali w żaden sposób podejść bliżej napastnika, gdyż ten co chwila odpychał ich od siebie swoimi mocami.
- I jak? Kto wygrywa? - spytał mój luby nieco dowcipnym tonem, choć sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, zdecydowanie nie sprzyjała dowcipom.
Jenny spojrzała na niego zdumiona.
- CO?! Ash?! A co ty tutaj robisz?! To ty nie jesteś tam?! - zapytała.
- Jak widzisz, jestem tutaj - uśmiechnął się do niej mój chłopak.
- To jest sobowtór Asha! - pospieszyłam z wyjaśnieniami - Musimy go zatrzymać!
- Tak co czułam, że ten gość to nie ty - odparła policjantka - Ale ten wasz plan jest nieco nierealny. My próbujemy tego dokonać od pół godziny, ale jakoś nam nie wychodzi.
- Bo nie wiecie, jak to zrobić - wyjaśnił Max.
- O! No proszę... A wy niby wiecie, tak? - zakpiła sobie pani porucznik.
- Owszem, wiemy - odparł na to nasz przyjaciel.
- Nie mamy czasu do stracenia! Musimy wreszcie działać - zawołała Bonnie przejętym tonem.
Ash powoli wystąpił naprzód.
- On chce tylko mnie... Więc to ja muszę z nim walczyć. Wy się do tego nie mieszajcie.
- Ależ Ash...! - zawołałam przerażona.
- Powiedziałem wam... Nie mieszajcie się do tego - rzekł mój chłopak bardzo stanowczo - Wiem, co mam robić. Mam pewien plan.
Chwilę później wyszedł on naprzód przed nas i zawołał:
- SASH!
Sobowtór mego chłopaka odwrócił się szybko w jego stronę, po czym wyszczerzył zęby w radosnym i zarazem podłym uśmiechu.
- Witaj, Ash... Jak miło cię znowu widzieć.
- ASH?! - krzyknęła przerażona Delia Ketchum, która to stała pośród sterroryzowanych gości - Boże, synku! Uciekaj stąd! On chce cię zabić!
- Nie zabić, paniusiu, ale pożreć jego duszę... A to coś o wiele gorszego niż śmierć - rzekł na to Sash, zacierając ręce z radości.
- Nie mów tak do mojej matki! - zawołał groźnie Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- Kochający synek się znalazł - zachichotał podle Sash - No cóż... Tym lepiej. Mamusia będzie miała kogo opłakiwać.
- Czemu to robisz?
- Bo mnie to bawi.
- Bawi cię cudza krzywda?
- Owszem i to bardzo.
- Jesteś chory! Jak może ci się podobać to, że kogoś krzywdzisz?
Sash rozłożył bezradnie ręce, po czym powiedział:
- Co kto lubi... Ty wolisz bawić się w bohatera i ratować świat, zaś ja wolę być draniem i go niszczyć. Przede wszystkim jednak chcę zniszczyć ciebie.
- Dlaczego?
- Bo takie mam przeznaczenie. Zabrałem ci już cząstkę twojej osoby. Zabiorę więc całą resztę i nikt mi w tym nie przeszkodzi.
- To się okaże - rzekł Ash i zacisnął pięść ze złości - Nie dam ci porwać swojej duszy.
- Twój opór na nic się nie zda, przyjacielu.
To mówiąc Sash uderzył w mego chłopaka swoją mocą, po czym złapał go swoimi umiejętnościami za szyję, uniósł w górę i zaczął dusić.
- Widzisz, jak słabe są twoje umiejętności w porównaniu z moimi? - zachichotał Sash.
- ASH! - wrzasnęłyśmy ja i Dawn.
- Musimy coś zrobić! - pisnęła Bonnie.
- Nie... mieszajcie... się... do... tego... Proszę... was... - wysyczał Ash, z trudem wydobywając z siebie słowa.
- Albo mi się poddasz dobrowolnie, kochasiu, albo zabiję cię, a potem i tak zabiorę twoją duszę - rzekł nasz przeciwnik - Nie musisz się spieszyć z podjęciem decyzji. Mnie tam wszystko jedno, jak osiągnę swój cel.
- Pikachu, zrób coś! - krzyknęłam, mając dość tego wszystkiego.
Pokemon szybko strzelił piorunem w kierunku Sasha, rażąc go swoimi mocami. Udało mu się w ten sposób na chwilę pozbawić drania kontroli nam moim chłopakiem, którego ów łotr musiał puścić. Podbiegliśmy wtedy szybko do Asha i pochyliliśmy się nad nim.
- Nic ci nie jest? - spytałam z troską w głosie.
- Mieliście się nie mieszać - wydyszał mój luby, powoli masując swoją obolałą szyję.
- Więc to jest twój plan?! - zawołała przerażona Dawn - Dać się zabić temu potworowi?!
- Tylko wtedy on zostawi was w spokoju - odpowiedział jej brat.
- Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, Ash, ale jesteś po prostu idiotą! - rzekł Clemont oburzonym tonem.
Nigdy nie mówił on w taki sposób do mojego ukochanego, a swojego najlepszego przyjaciela, jednak tym razem miał naprawdę powód, aby tak postąpić i ja sama również miałam ochotę wygarnąć Ashowi, co myślę o tej jego metodzie walki, co oczywiście natychmiast zrobiłam.
- Właśnie! Jak możesz się tak zachowywać?! - spytałam przerażona.
- Bo taka jest prawda - odpowiedział mój luby - On chce mnie, tylko mnie. Rozumiecie to? Nie was, ale mnie.
- Czy myślisz, że on nas zostawi w spokoju po tym, jak cię zabije?! - zapytał Max.
- Cóż... Prawdę mówiąc niewykluczone, że wasz przyjaciel może mieć rację - zaśmiał się z kpiną Sash - Być może was zostawię w spokoju, ale to będzie zależeć tylko od mojego dobrego humoru.
- Od twojego dobrego humoru, tak?! Ty podła bestio! - krzyknęła Delia - Zostaw mojego syna, bo inaczej...
- Bo inaczej co, kobieto? - parsknął śmiechem Sash - Odważna jesteś i bardzo bojowa, ale obawiam się, że to ci może tylko zaszkodzić.
- Grozisz mojej matce, ty draniu! - krzyknął Ash.
- Albo ty, albo twoi bliscy... - rzekł Sash.
- Dosyć już tego! Chłopcy, zastrzelcie tego drania! - wrzasnęła Jenny, powoli tracąc cierpliwość.
Policjanci na jej polecenie otworzyli ogień w kierunku Sasha, jednak kule tylko przez chwilę go osłabiły, ale szybko rany zniknęły z jego ciała, a on sam podle zachichotał.
- Tylko na tyle was stać? To zobaczcie, co umiem ja.
Chwilę później jednym ruchem ręki odepchnął on policjantów daleko w tył.
- Przestań, Sash! - krzyknął do niego Ash.
- Mam przestać? No dobrze, mój przyjacielu. Oddaj mi swoją duszę, a zostawię ich w spokoju - odparł jego przeciwnik.
Nie wiedzieliśmy już, co mamy zrobić, bo sytuacja była coraz bardziej przerażająca, a wypuszczenie naszych Pokemonów i rzucenie ich do walki nie miało sensu, bo i tak ich moce tylko na chwilę osłabiłyby Sasha, który za chwilę odzyskałby siły i walczyłby dalej. Wydawało się więc, że jedyne, co możemy zrobić, to patrzeć z przerażeniem na to, co to bydle wyprawia.
- Ash, zrób coś! - zawołałam.
- On nic nie może zrobić - rzekł Clemont.
- Ale przecież ma dwa silne Pokemony - stwierdziła Dawn.
- Charizarda i Pidgeota, ale nie może ich tu użyć - powiedział Max.
- No właśnie - dodał Clemont - Jeżeli one użyją swoich mocy w tym miejscu, to tylko zniszczą restaurację, a Sash i tak ucieknie.
- Więc co możemy zrobić? - spytała Bonnie.
- Chyba nic. Jesteśmy bezsilni - powiedział smutnym głosem jej starszy brat.
- A właśnie, że nie! - zawołałam.
Właśnie przyszedł mi do głowy pewien bardzo dobry pomysł, chociaż miałam względem niego pewne obawy. Ostatecznie przecież mogłam się mylić i ten plan nic by nam nie dał, jednak miałam nadzieje, że tak nie jest. Szybko podbiegłam do Asha, po czym wyjęłam flamaster i narysowałam na jego czole jakiś znak.
- Co ty robisz? - zdziwił się mój chłopak.
- Nie ruszaj się przez chwilę - powiedziałam - Wiem, co robię.
Oczywiście mój luby lekko zachichotał słysząc, że go cytuję, po czym skończyłam robić to, co robiłam. Zajęło mi to najwyżej minutę, podczas gdy Sash czekał na swój ruch.
- Rysujesz mu na czole krzyżyk? - zakpił sobie łotr - Obawiam się, że symbolika chrześcijańska nic tutaj nie pomoże.
- Nie krzyżyk rysuję, ale co innego - odpowiedziałam, kończąc robić to, co robię - Proszę... Możesz teraz spróbować złapać Asha, jeśli zdołasz.
Sash zachichotał podle.
- Z przyjemnością.
To mówiąc podbiegł on do mojego ukochanego i złapał go za rękę, ale w tej samej chwili wrzasnął z bólu i odskoczył od niego.
- Co to jest, do diabła?!
- Pokaż mu, co masz pod grzywką, skarbie - zawołałam.
Detektyw z Alabastii delikatnie podniósł lekko włosy opadające mu na czoło. Wtedy Sash zobaczył, że znajduje się na nim znak pentagramu.
- ACH! Pentagram! - zawołało widmo, po czym spojrzało na mnie - Sprytna z ciebie dziewuszka, ale niewiele ci to pomoże. Ten znak szybko zblednie lub też zejdzie ze skóry razem z kroplami potu. Wtedy to dopadnę twojego chłoptasia. A na razie żegnam!
- Już nas opuszczasz? - zapytał mój chłopak z kpiną w głosie, robiąc powoli krok w jego stronę.
- Nie mam ochoty się poparzyć, ale nie bój się. Jeszcze cię dopadnę! - wrzasnął Sash.
To mówiąc zaczął się on cofać przed Ashem, który dalej szedł w jego stronę, a następnie wyskoczył przez okno i zniknął w głębi miasta.
- Dziękuję, Sereno. Ocaliłaś Asha - powiedziała Delia, podbiegając do mnie i obejmując mnie mocno do siebie.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie ma to tamto! Miałaś doskonały pomysł - zaśmiał się radośnie mój chłopak.
- Jesteś genialna, Sereno! - zapiszczała radośnie Bonnie, klaszcząc przy tym w dłonie.
- Tak, to prawda. Serena nas ocaliła - przyznał wesoło Clemont.
- Ale na jak długo? - spytała zaniepokojona Dawn.
Niestety, jej pytanie było tu jak najbardziej na miejscu. Wiedziałam, że Sash miał rację, co mego planu. Znak pentagramu namalowany przeze mnie pisakiem szybko zblednie lub zniknie z czoła Asha. Miał on swoją moc, ale tylko póki był świeży. Szybko jednak zblednie lub się zmyje przez pot i co wtedy będzie? Nie mogę przecież co chwila malować Ashowi pentagramu na czole. Pomysł z tym znakiem był dobry, ale tylko na chwilę. Co jednak zrobimy potem?
***
Szkody poczynione przez tego podłego Sasha w restauracji „U Delii“ na szczęście nie były zbyt wielkie, bo zdołaliśmy je szybko naprawić. Tylko nasi zdumieni goście nie rozumieli, co miało miejsce wtedy, kiedy pojawił się Sash, ale trudno nam to było im wyjaśnić, nie wtajemniczając ich przy tym w nasze sprawy. Z tego też powodu powiedzieliśmy ludziom jedynie część prawdy, która jednak i tak ich przeraziła.
Postanowiliśmy nie dopuścić do kolejnej takiej sytuacji, jakie miała tego dnia, więc nazajutrz postanowiliśmy iść za radą profesora Oaka i nie czekać na kolejny atak Sasha, ale samemu zacząć go szukać. Jednak to było znacznie trudniejsze niż można się było spodziewać. Ostatecznie przecież nasz przeciwnik po ucieczce z restauracji szybko zniknął i nie mogliśmy go nigdzie namierzyć. Podejrzewaliśmy, że to może mieć coś wspólnego z tym łajdakiem Malamarem. Pewnie wykorzystał swoje moce, żeby pomóc uciec swojemu wspólnikowi.
- Malamar chciał, żeby Sash zniszczył mi reputację, ale coś mi mówi, że Sash nie specjalnie ma na to ochotę - rzekł detektyw z Alabastii na rano po śniadaniu.
- Ja też tak uważam. Koleżka nie wygląda raczej na osobę, która chce słuchać czyichś rozkazów - powiedziałam.
- On jednak najwidoczniej potrzebuje Malamara - zauważył Clemont - Moim zdaniem dzięki niemu porusza się tak szybko z miejsca na miejsce.
- To pewnie dlatego nie możemy go nigdzie znaleźć. Jego już nie ma w Alabastii - stwierdziła Dawn.
- Ja też tak uważam - dodał Max - Malamar zabrał ze sobą Sasha i obaj czekają na dogodny moment do ataku.
- Albo już psują Ashowi reputację - mruknęła Bonnie.
- Trudno mi powiedzieć. Sashowi zależy bardziej na duszy Asha niż na zniszczeniu jego reputacji - powiedział Clemont - To ostatnie jest planem Malamara, ale podejrzewam, że ich współpraca szybko się zakończy.
- To chyba dobrze, prawda? - spytała jego młodsza siostra.
- W tym wypadku ani dobrze, ani źle - powiedział Ash - Przecież my nie będziemy mieli z tego żadnego pożytku.
- Ale optymistycznie patrząc na całą sytuację, musisz chyba przyznać, że lepiej byłoby, gdyby oni nie współpracowali ze sobą - zauważyła Dawn.
Jej brat pokiwał głową.
- To prawda. Tak czy inaczej on tutaj wróci, jeśli będzie wiedział, że tu jestem. Wniosek jest jeden. Musimy opuścić Alabastię, zanim Sash znowu zaatakuje.
- Ale dokąd pójdziemy, skoro tu nie możemy zostać? - spytałam.
- Tam, gdzie to się wszystko zaczęło. Do Marmorii.
***
Plan Asha był naprawdę ryzykowny, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Tylko opuszczenie przez nas Alabastii mogło ocalić naszych bliskich, którzy znajdowali się w tym mieście. Pożegnaliśmy się więc z Delią i innymi oraz poprosiliśmy ich, aby w razie czego uważali oni na siebie, bo w końcu Sash był bezwzględny wobec wszystkich, którzy stanęli im na drodze.
- Synku, uważaj na siebie - powiedziała Delia Ketchum ze smutkiem w głosie.
Ash uśmiechnął się do niej czule.
- Mamo... Zrobię to, co będę musiał zrobić, nawet jeśli to oznacza dla mnie ryzyko utraty życia. Jednak ty też musisz na siebie uważać.
- Będziemy wszyscy na nią uważać, możesz być tego pewien - rzekł z radością Brock.
- Nie damy się temu całemu Sashowi - poparła go Misty.
- Niech tylko tu przyjdzie, a skopiemy mu tyłek - zaśmiała się Melody.
Latias pokazała to samo na migi.
Ash obdarzył ich wszystkich delikatnym uśmiechem, po czym uściskał każdego z przyjaciół osobno.
- Opiekujcie się moją mamą - powiedział mój chłopak.
- Będziemy o nią dbać jak o naszą własną mamę - odparła na to Misty.
Pożegnaliśmy się jeszcze z moją mamą oraz panem Meyerem, których poprosiliśmy o to, aby uważali na siebie. Ma rodzicielka patrzyła na mnie ze smutkiem w oczach, gdy nadeszła chwila naszego pożegnania.
- Nie porozmawiasz ze mną? - zapytała po chwili milczenia.
Spojrzałam na nią uważnie i odparłam:
- A niby co miałabym ci powiedzieć?
- Nie wiem... Cokolwiek.
- A więc dobrze... Powiem to... COKOLWIEK... Jesteś zadowolona?
Moja matka posmutniała jeszcze bardziej.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło.
- Nie wiem, o co ci chodziło, mamo, jednak naprawdę nie mam teraz czasu, żeby z tobą na ten temat dyskutować. Musimy jak najszybciej opuścić Alabastię, aby ochronić naszych bliskich przed Sashem. A kiedy już wrócę z Marmorii, to sobie porozmawiamy, ile tylko zechcesz... Jeśli wrócę.
To mówiąc spojrzałam na nią smutno oraz z delikatną złością, po czym skierowałam się ku wyjściu.
- Serena!
Spojrzałam na nią z irytacją w oczach i zapytałam gniewnie:
- Co?!
- Uważaj na siebie, córeczko.
- Całe życie to robię, mamo - odburknęłam jej złośliwie - Musiałam to robić. Bo jakoś ty nie umiałaś o mnie dbać przez te wszystkie lata.
- Przykro mi, że z mojego powodu miałaś tyle problemów - rzekła na to moja rodzicielka.
- Mnie też jest przykro - odparłam.
Skierowałam swoje kroki ku wyjściu, gdy nagle znowu usłyszałam:
- Córeczko...
- Co?
Grace Evans, czyli moja matka, westchnęła głęboko i powiedziała:
- Kocham cię...
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Wiem.
Po tych słowach wyszłam, a następnie poszłam do Asha i reszty naszej kompani.
- Wszyscy gotowi? - spytał nasz lider.
- Tak jest, Ash! - zawołaliśmy głośno.
- No to w drogę - krzyknął mój luby i wypuścił swoje Pokemony.
Były to Charizard oraz Pidgeot. Oba te stworki z radością przywitały spotkanie ze swoim trenerem.
- Pora ruszać w drogę przyjaciele - rzekł mój chłopak.
Na grzbiecie Pidgeota usadowiliśmy Dawn, Clemonta i Maxa. Z kolei Charizard wziął na swój grzbiet mnie, Asha oraz Bonnie natomiast złapał mocno dłońmi, po czym ruszyliśmy w drogę do Marmorii.
- W ten sposób szybciej dotrzemy na miejsce niż na piechotę! - zawołał wesoło mój chłopak.
Clemont nie specjalnie palił się do latania na grzbiecie Pidgeota, ale wolał ukryć ten fakt przed Dawn, która siedziała tuż za nim i mocno się do niego tuliła, co na pewno rekompensowało mu niedogodności lotu.
Z kolei ja siedziałam za Ashem i mocno się do niego tuliłam. Bonnie siedziała przed moim chłopakiem, wesoło machając nogami oraz rękami.
- Ale super! - piszczała dziewczynka.
- Czy Charizard i Pidgeot naprawdę potrafią unieść tylu pasażerów?! - zawołał do nas Max, który siedział tuż za Dawn tulącą się do Clemonta.
- Po kilku latach treningów oraz wielu odbytych walkach takie zadanie nie jest dla niego problemem - odpowiedział Ash.
Lecieliśmy dalej. Popatrzyłam uważnie na Dawn.
- I jak? Podoba ci się lot? - zaśmiałam się.
- No pewnie, ale chyba Clemont nie za bardzo podziela moje zdanie w tej sprawie - odpowiedziała wesoło dziewczyna.
- Nie no... Coś ty? Nie jest źle. Po prostu nie jestem przyzwyczajony do... takich widoków - jęknął Clemont.
Niechcący spojrzał w dół, a gdy zobaczył, co się tam znajduje, zasłonił sobie szybko oczy dłonią i ponownie zerknął przed siebie.
- Ja tam nie narzekam! - śmiał się Max.
- Ja również nie, ale cóż... Mój brat ma cykora - chichotała Bonnie.
- W przeciwieństwie do ciebie trudno mi się z tego śmiać tak - mruknął na to jej starszy brat.
Lecieliśmy dalej. Musiałam w duchu przyznać, że lot na Charizardzie był całkiem przyjemny, jednak grzbiet ognistego Pokemona zdecydowanie nie należał do moich ulubionych środków transportu, ale mieliśmy nadzieję, że dzięki tym Pokemonom szybciej dotrzemy do Marmorii. Nie chcieliśmy ryzykować jazdy autokarem, bo przecież mogliśmy w ten sposób narazić ludzi jadących tym pojazdem razem z nami na poważne niebezpieczeństwo, jeżeli Sash zaatakuje.
Nasz lot trwał dalej, aż Bonnie zaczęła lekko drżeć z zimna.
- Robi się chłodno - powiedziała.
- Nic dziwnego. Lecimy wysoko i blisko chmur... A zbliża się burza - odpowiedziałam jej.
- Obyśmy szybko dotarli do miasta, bo inaczej zmokniemy - stwierdził Max.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Na waszym miejscu bałbym się czegoś innego niż deszczu! - rzekł jakiś mroczny głos.
Chwilę później przed naszymi pojawiła się postać Sasha lewitującego w powietrzu niedaleko nas.
- To ty! - zawołał Ash.
- Dokładnie tak, mój drogi. Razem z przyjacielem - odparł na to nasz przeciwnik.
Obok Sasha sunął w powietrzu Malamar.
- No proszę... Wiedziałem, że wy dwoje będziecie chcieli nas złapać - powiedział ze złością w głosie mój chłopak - Dlatego postanowiliśmy nie jechać publicznym środkiem transportu, żeby nikogo nie narażać na waszą obecność.
Malamar zachichotał i zamruczał groźnie.
- Co on tam gada? - spytała Dawn.
- Mówi, że macie strasznie miękkie serca, ale niewiele wam to pomoże w walce z nami - przetłumaczył słowa Pokemona Sash.
Spojrzałam na mego chłopaka zaniepokojona i spytałam:
- Co teraz zrobimy?
- To proste! Złoimy mu skórę! - zawołał Max.
- Właśnie! Chyba się nie damy, co?! - krzyknęła Bonnie.
- Jakby co, to jesteśmy z wami! - dodała Dawn.
Ash spojrzał na nią przerażony.
- Pidgeot! Zabierz Clemonta, Dawn i Maxa do Marmorii! Ukryjcie się tam!
Chwilę później latający stworek Asha szybko poleciał przed siebie ze swoimi pasażerami na grzbiecie. Dawn nie była z tego powodu zachwycona.
- Ej! Co to ma znaczyć?! Zawracaj! My chcemy walczyć! - wrzeszczała głośno siostra mego chłopaka.
- Właśnie! Natychmiast zawracaj! - krzyczał oburzony Max.
Chwilę później trójka naszych przyjaciół zniknęła nam z oczu.
- Bardzo mądre posunięcie - zachichotał Sash - Odsyłasz stąd swoich przyjaciół daleko od niebezpieczeństwa. Ale sam za to zginiesz.
- Charizard.... WIEJEMY STĄD! - krzyknął Ash.
Ponieważ nasz Pokemon był zaprawiony w boju, to ledwie usłyszał ten oto rozkaz swego trenera, a zaraz pognał jak strzała w kierunku, w którym to wcześniej poleciał Pidgeot razem ze swoimi pasażerami. Niestety, jego fizyczne siły musiały się prędzej czy później wyczerpać i zdawałam sobie z tego sprawę.
- Ucieczka nic wam nie da, Ash! - zawołał Sash, lecąc za nami dzięki mocy Malamara, który sunął obok niego.
- Co teraz robimy? - spytała przerażona Bonnie.
- Będziemy się bronić - zawołałam i wypuściłam Panchama - Walnij Sasha i to dobrze!
Mój Pokemon wykonał szybko polecenie, na chwilę osłabiając naszego prześladowcę, który pozostał w tyle, ale już po minucie znowu deptał nam po piętach.
- Pikachu, daj mu nauczkę! Piorun! - zawołał Ash.
- Dedenne, pomóż mu! - dodała Bonnie.
Oba elektryczne Pokemony zaatakowały, ale nie na wiele się to zdało, gdyż już po chwili Malamar oraz Sash byli tuż przed nami.
- Charizard! Miotacz płomieni! - krzyknął detektyw z Alabastii.
Nasz pojazd (jeśli mogę go tak nazywać) zaatakował ogniem Sasha, ten jednak uchylił się i płomień uderzył Malamara. Wówczas widmo lewitujące obok niego lekko opadło w dół, ale szybko uniosło się w górę. Ash oraz ja szybko to zauważyliśmy.
- Widzisz to samo, co ja? - spytałam mojego chłopaka.
- Owszem. Chyba już wiem, co mamy zrobić... - odparł mój luby.
Tymczasem podczas naszej ucieczki zaczął padać deszcz. Leciała na nas potężna ulewa, a wokół nas błyskały co chwila błyskawice.
- Tym razem pentagram namalowany pisakiem na czole nie zdoła cię ocalić - powiedział Sash, powoli podlatując do nas.
Cofnęliśmy się lekko przed nim. Na szczęście trzymaliśmy się mocno grzbietu Charizarda, który groźnie zaryczał i ponownie zionął ogniem na Sasha, lecz niestety chybił celu.
- Mam pomysł - powiedział Ash do naszego środka transportu - Gdy dam ci znak, strzelisz ogniem w Malamara... Pikachu, Dedenne... Bądźcie gotowi do ataku. Sereno, co sądzisz o tych piorunach?
- Nie jestem pewna, ale chyba walą one tak dość regularnie... Za chwilę powinien być kolejny - odpowiedziałam - A co? Masz jakiś pomysł?
- Tak... Chyba tak... Na mój znak Dedenne oraz Pikachu muszą uderzyć elektrycznością w....
Ponieważ Sash był w pobliżu, to mój luby pokazał resztę wiadomości na migi. Jego Pikachu oraz Dedenne szybko zrozumieli, o co mu chodzi. Ja też.
- To ryzykowne, ale może się udać - powiedziałam.
- Twój Pancham też powinien być w pogotowiu. Niech moce naszych Pokemonów połączą się - rzekł Ash.
Sash powoli podlatywał w naszą stronę.
- Tracisz siły, przyjacielu... Nie wygrasz ze mną - powiedział - Poddaj się, a twoi przyjaciele ocaleją.
Rzeczywiście, Ash był coraz słabszy, ale nie zamierzał dać za wygraną. Opanował coraz większe zmęczenie, które powoli go ogarniało i poczekał na dogodny moment do ataku.
- Uwaga... Uwaga... TERAZ!
W tej samej chwili piorun uderzył, a Pikachu i Dedenne cisnęli w niego elektrycznością, kierując w ten sposób błyskawicę prosto w Malamara.
- Charizard! Pancham! Atakujcie! - krzyknęłam.
Pokemony zaatakowały Malamara, zaś Pikachu oraz Dedenne dołączyli elektryczne ataki w naszego przeciwnika, który opadł bez sił na ziemię, a Sash, nie mając już możliwości unosić się w powietrzu, poleciał za nim.
- To jeszcze nie koniec, Ash! - wrzasnęło widmo.
- Udało się! - zawołałam wesoło.
- Musowo! - dodała Bonnie.
Nasze Pokemony zaryczały oraz piszczały z radości, zaś ja i Bonnie mocno objęłyśmy naszego lidera, który jednak zmęczony opadł na grzbiet Charizarda.
- Ash! Co ci jest?! - zawołałam przerażona - Charizard! Szybko! Do Marmorii! Do Centrum Pokemon!
Pokemon ryknął w odpowiedzi, po czym pomknął niczym wiatr w kierunku naszego celu, który na szczęście był już blisko. Dolecieliśmy więc tam w miarę możliwości szybko, choć nie burza zdecydowanie utrudniała nam podróż. Gdy już nasza podróż dobiegła końca i stanęliśmy bezpiecznie na ziemi, zawołałam:
- Ash, udało się nam!
Ale niestety mój luby nie mógł mi odpowiedzieć, gdyż właśnie stracił przytomność i opadł zmęczony na ziemię.
W Centrum Pokemon powierzyliśmy Asha i Pokemony miejscowej siostrze Joy, jak również jej pomocnikom. Na całe szczęście nasze dzielne stworki nie były ranne, tylko bardzo zmęczone, a już zwłaszcza Pidgeot oraz Charizard, ale mój chłopak znajdował się w niezbyt ciekawym stanie.
- Nie musicie się o niego obawiać, kochani. Jest po prostu zmęczony - powiedziała siostra Joy.
Gdy zostaliśmy sami popatrzyłam na moich przyjaciół.
- Nie rozumiem, dlaczego Ash tak szybko traci siły. Normalnie miałby on więcej energii od nas wszystkich - powiedział Max.
- Ja chyba wiem, dlaczego - odparłam - Myślę, że powodem tego jest fakt, iż Ash stracił przez Sasha cząstkę siebie. Bez niej nie może normalnie funkcjonować i szybko traci siły.
- Ale jak może odzyskać tę cząstkę siebie? - spytała Bonnie.
- Tylko domyślając się, co takiego stracił - rzekła Dawn - Ale to chyba niemożliwe. Jak on niby ma to odkryć?
- Mam nadzieję, że Malamar i Sash nie pozbierają się tak szybko, żeby nas dogonić - powiedział Clemont.
- Założę się, że wiedzą, gdzie nas szukać, więc to tylko kwestia czasu, gdy się tu zjawią - zauważyłam.
- Moim zdaniem oni raczej tu nie przyjdą - stwierdził Max - Za dużo Pokemonów, które łącząc swoje siły mogłyby pokonać Malamara.
- Możliwe, ale Sash raczej nie będzie się tym przejmował. Chce dopaść Asha i zrobi to - powiedziałam.
- Wiesz, że nikogo specjalnie nie pocieszyłaś tymi słowami? - spytała mnie Dawn.
- Nie miałam takiego zamiaru - stwierdziłam z ironią.
Wyszłam po tej rozmowie na zewnątrz, żeby nieco przemyśleć pewne fakty. Byliśmy na razie bezpieczni, ale przecież to była tylko kwestia czasu, aż oni nas tu znajda i zabiorą memu ukochanemu duszę. Co miałam zrobić? Jak walczyć z tym łajdakiem?
- Witaj, Sereno.
Odwróciłam się w stronę, skąd dobiegł ten głos i zauważyłam, jak tuż przede mną ląduje na ziemi Mewtwo.
- Witaj, miło cię widzieć - powiedziałam z delikatnym uśmiechem.
- A więc dotarliście aż tutaj - zauważył nasz pokemoni przyjaciel - Czy wiecie już, co stracił Ash?
- Niestety nie... Prócz tego Sash od dwóch dni wiecznie nas ściga i nie daje nam spokoju - wyjaśniłam ze smutkiem w głosie - A ostatnim razem, to chyba cudem mu uciekliśmy. Nie wiem, co możemy zrobić teraz.
- Ja chyba wiem - rzekł na to Mewtwo - Czy Ash jest tu z wami?
- Oczywiście, ale musi on odzyskać siły - odpowiedziałam.
- Wobec tego, gdy już będzie miał on możliwość stanąć na własnych nogach, to porozmawiam z nim osobiście. Mam pewien pomysł, żeby wam pomóc.
- A na czym on polega?
- Na prostym rozumowaniu. Nikt z żywych nie wie, jak pokonać Sasha, nawet ja... Ale nieżywi to już inna sprawa.
- Znowu wywoływanie duchów? - jęknęłam - Nie ma mowy! Ja się już nie bawię w takie rzeczy!
- Źle mnie zrozumiałaś - zaśmiał się Mewtwo - Miałem na myśli coś zupełnie innego. Wizytę w zaświatach.
Przerażona zasłoniłam sobie usta dłonią.
- Wizytę w zaświatach?! Ale jak my tam wejdziemy?! I najważniejsze pytanie... Jak my stamtąd wrócimy?!
- Będę z wami cały czas, więc na pewno wam się to uda - odpowiedział mi mój przyjaciel - Tylko porozmawiaj o moim pomyśle z Ashem. Jestem pewien, że w zaświatach jest ktoś, kto doskonale wie, jak wam pomóc.
- Ale kogo masz na myśli?
- Człowieka o nazwisku Arthur Barrington. Znasz go pewnie, prawda?
Doskonale wiedziałam, co ma on na myśli.
- No oczywiście. To przecież autor książki „Magia i rytuały magiczne“. Ale co on może niby wiedzieć w tej sprawie?
- Duchy wiedzą więcej aniżeli ludzie, moja droga. Jeżeli więc zechcesz spotkać słynnego pisarza, to być może zdoła ci on pomóc.
- Być może?! - zawołałam oburzona - Mamy ryzykować bez pewności, czy nam się uda?!
- Naturalnie. A masz inne wyjście? - spytał Mewtwo.
Zasmucona opuściłam głowę.
- Chyba nie...
- Więc sama widzisz.
Spojrzałam uważnie na Mewtwo i spytałam:
- Będziesz tam z nami?
- Cały czas.
- Wobec tego powiem o tym planie naszym przyjaciołom. Oby tylko podeszli do niego bardziej entuzjastycznie niż ja - stwierdziłam z delikatną ironią w głosie.
C.D.N.
No no no... zaczyna się bardzo ciekawie. Jak widać Malamar nie odpuszcza i dalej chce się zemścić na Ashu i używa do tego coraz bardziej wymyślnych sposobów. Tak jak chociażby ten ze złym sobowtórem Asha, który już na początku historii demoluje restaurację matki Asha. Akurat na tą scenę przychodzą przyjaciele, którzy stają do nierównej walki z Sashem, któremu zależy jedynie na duszy Asha. I gdy już się wydaje, że sprawa jest przegrana, Serena maluje na czole Asha pentagram, który ratuje chłopaka przed śmiercią i sprawia iż Sash ucieka jak niepyszny. Niestety, to jednak jeszcze nie koniec.
OdpowiedzUsuńBy ocalić przyjaciół i rodzinę, Ash i jego ekipa wyruszają w podróż do Marmorii, by tam przygotować się do walki z Sashem. Lecąc na grzbietach Charizarda i Pidgeota wydają się być bezpieczni. Niestety i tutaj dopada ich Sash wraz z Malamarem, którzy oczywiście atakują naszych przyjaciół. Nawiązuje się walka, w wyniku której ponownie Sash zostaje odparty, ale niestety sam Ash jest wyczerpany i pada nieprzytomny na ziemię po lądowaniu w Marmorii.
Trafia tam wraz ze swoimi Pokemonami do miejscowego Centrum, gdzie opiekuje się nim miejscowa siostra Joy. Okazuje się, że chłopak jest jedynie mocno osłabiony i potrzebuje czasu by dojść do siebie.
W tym momencie Serenę odwiedza Mewtwo, który bardzo żywo interesuje się sprawą Asha i Sasha. On sam również nie wie, jak pokonać Sasha, jednak sugeruje Serenie wizytę w zaświatach... :)
Historię czytało się szybko, wciągnęła mnie i to bardzo. Dość mroczna i pełna dramatycznych akcji. W pewnych momentach nawet przerażająca. Ale naprawdę dobra. :)
Ogólna ocena: 100000000000/10 :)