wtorek, 2 stycznia 2018

Przygoda 044 cz. I

Przygoda XLIV

Przyjaciele i rywale cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Dzień dobry, moja najdroższa małżonko - powiedział Ash, całując mnie czule w usta.
Powoli otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się z radością na widok mego ukochanego. Zachichotałam też wesoło, słysząc słowa te jakże czułe słowa powitania. Bardzo przyjemnie one brzmiały, gdy je wypowiadał.
- Twoja małżonka... Pani Ketchum - rzekłam z radością - Jak to piękne brzmi. Szkoda, że to tylko nieoficjalny tytuł nie potwierdzony rejentalnie.
Teraz to Ash zachichotał.
- Kochanie, oficjalny ślub to już tylko formalność. Spełnimy ją, kiedy nadejdzie czas. Póki co musimy się zadowolić tym.
To mówiąc pokazał mi on swoją lewą dłoń, a tam na serdecznym palcu znajdowało się malutkie kółeczko z nitki, założone mu przeze mnie podczas naszej „ceremonii ślubnej“. Zawarliśmy ją kilka dni temu w Walentynki. Ponieważ nie mieliśmy przy sobie obrączek ani niczego, co mogłoby je nam zastąpić, to odprułam ze swojej sukienki dwie nitki, które potem owinęliśmy sobie wokół palców serdecznych naszych lewych dłoni.
- Tak... Masz rację. To jest piękny widok i póki co zadowolę się nim, lecz tylko póki co - powiedziałam, powoli wstając z łóżka.
- Rozumiem, że to oznacza, iż chcesz za mnie wyjść, kiedy już oboje będziemy pełnoletni - powiedział czule Ash.
- No właśnie... Bardzo dobrze rozumiesz.
- Wobec tego oczekuj tego, skarbie, że gdy skończymy osiemnaście lat, to zostaniesz formalnie i legalnie moją żoną.
- Mam nadzieję. O niczym innym nie marzę.
- Nie kłam. Przecież wiem, że marzysz o czymś jeszcze - zachichotał Ash.
Spojrzałam na niego uważnie.
- Poważnie? A niby o czym jeszcze marzę?
- O tym, żeby urodzić mi po ślubie dwójkę uroczych dzieci.
Popatrzyłam mu w oczy radośnie, a na mojej twarzy zabłysnął wesoły uśmiech.
- Jak ty mnie dobrze znasz, Ash.
- Między innymi dlatego jestem twoim chłopakiem, Sereno.
- Otóż to.
Oboje powoli się ubraliśmy, ja nałożyłam na prawą dłoń pierścionek od Asha. Pierścionek zaręczynowy. Bardzo lubiłam go nosić. Miał on dla mnie naprawdę ogromne znaczenie, w sensie emocjonalnym rzecz jasna. Powoli zeszliśmy do naszej drużyny, która właśnie szykowała śniadanie. A raczej robili to Clemont w towarzystwie Latias oraz Mister Mime’a.
- Czy mnie się zdaje, czy naprawdę czuję zapach naleśników? - zapytał Ash, podciągając nosem.
Nasz przyjaciel popatrzył na nas radośnie, po czym zawołał:
- Bardzo dobrze czujesz! To, co szykuję dla nas na śniadanie, to pyszne naleśniki naszej domowej roboty. Oby tylko wam smakowały.
- Kuchnia mojego chłopaka jest najlepsza na świecie - rzekła wesoło Dawn, wychylając głowę z jadalni.
Od Walentynek siostra mojego chłopaka oraz nasz drogi wynalazca z miasta Lumiose byli parą, co sprawiało im wielką radość. Widać było, że ich związek wyraźnie działał na nich pozytywnie, gdyż oboje tryskali humorem oraz cieszyli się z każdego, nawet najdrobniejszego powodu do radości, jak to zwykle robią zakochani, którzy są ze sobą szczęśliwi.
- Widzę, że jednak prawdą jest to, iż miłość czyni cuda - powiedział mi szeptem na ucho Ash - Dawno już nie widziałem Clemonta tak radosnego, jak właśnie teraz.
Pokiwałam wesoło głową.
- Masz rację, Ash - odpowiedziałam mu również za pomocą szeptu - Z Dawn jest podobnie. Ona również nigdy tak bardzo nie tryskała humorem, jak właśnie teraz.
- Moja siostra bardzo często sypała żartami i miała wiele radości w sobie - mówił dalej mój luby - Jednak przyznaję, że nigdy jeszcze nie była tak szczęśliwa jak teraz, gdy jej miłość została odwzajemniona.
- Wcale się jej nie dziwię. Sama skakałam z radości, kiedy w końcu odwzajemniłeś moje uczucie do ciebie i pokochałeś mnie równie mocno, co i ja ciebie.
Mój ukochany delikatnie ścisnął moją dłoń, po czym spojrzał na mnie z radością w oczach.
- Nawet nie wiesz, kochanie, jak bardzo się cieszę, że oboje jesteśmy parą i wszystko wskazuje na to, że nią będziemy już zawsze - rzekł Ash.
- Oby tylko Clemont i Dawn byli równie zgodni i szczęśliwi ze sobą co my - powiedziałam.
- O czym wy tak rozmawiacie? - spytała Bonnie, wchodząc do pokoju.
- De-ne-ne?! - dodał Dedenne, siedzący właśnie wygodnie na głowie dziewczynki.
- O tym, jak to są szczęśliwi twój brat i moja siostra - wyjaśnił jej Ash.
Bonnie popatrzyła z ironią na Clemonta, który właśnie zdejmował z patelni kolejnego naleśnika i położył go na talerzu.
- Ja mimo wszystko jednak uważam, że Dawn jest dla niego za młoda.
- Na całe szczęście Clemont uważa inaczej niż ty - zaśmiał się wesoło mój chłopak.
- Ja bym tego nie nazwała szczęściem, Ash, ale niech już ci będzie - mruknęła złośliwie dziewczynka.
- Będziesz inaczej mówić, kiedy sama się zakochasz - powiedziałam ze śmiechem na ustach.
- W tej sprawie popieram Serenę - dodał wesoło Max, który właśnie wszedł do pokoju.
Bonnie popatrzyła na niego niechętnie, po czym powiedziała:
- Mam nadzieję, że kuchnia mojego brata będzie lepsza niż jego gust.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem słysząc jej słowa. Naprawdę nas one rozbawiły.


Dawn, która usłyszała ostatnią wypowiedź Bonnie, zachichotała tylko i zaczęła radośnie śpiewać:

Gdy się budzę w bursie rano,
Na śniadanie wciąż to samo
Jem - zupę Clemonta.

Ash, który doskonale znał tę piosenkę, zaśmiał się rubasznie, po czym również zaczął śpiewać:

Przygrzewają, odgrzewają,
Potem wody dolewają.
To - zupa Clemonta.

Parsknęłam śmiechem i dośpiewałam kolejną część piosenki:

A na obiad jest to samo.
Dają to, co rano.
Clemont szefem kuchni jest,
Więc gra muzyka.

Max i Bonnie natomiast dośpiewali razem z samym Clemontem:

Raz przesoli, raz przypali.
Jak nie zjedzą to wywali.
To - kuchnia Clemonta.

Następnie zaśpiewaliśmy wszyscy razem:

Clemont dobrym jest kucharzem.
Kiedyś był stolarzem,
Robił stołki w barze.
Clemont robi, co przykażą,
Więc oszczędza tak, jak może.

Chwilę później cała nasza drużyna detektywistyczna zaczęła bardzo wesoło skakać po kuchni, używając pokrywek, garnków oraz sztućców jako instrumentów muzycznych, śpiewając dalszy ciąg tej zwariowanej piosenki.

Raz pieczone, przypalone,
Potem jeszcze wygniecione.
To - specjał Clemonta.
Na powtórkę da cebulkę.
Pizza przewiązana sznurkiem.
To - specjał Clemonta.

Na kolację jest to samo.
Dają to, co rano.
Clemont szefem kuchni jest,
Więc gra muzyka.
Kiedy w naszym internacie
Ktoś wyciągnął z kotła lacie.
To - było Clemonta.

Clemont dobrym jest kucharzem.
Kiedyś był stolarzem,
Robił stołki w barze.
Clemont robi, co przykażą,
Więc oszczędza tak, jak może.

Gdy pierwszy raz w wojsku byłem,
Na śniadanie zobaczyłem
Znów - zupę Clemonta.
Od razu go rozpoznałem,
Gdy w ręku miskę trzymałem.
Lał - zupę Clemonta.

A na obiad dał to samo,
Zupę odgrzewaną.
Szefem dzisiaj Clemont jest,
Więc gra muzyka.
Tak więc pech mnie prześladuje
Jem, co Clemont ugotuje.
Znów - dania Clemonta.

Clemont dobrym jest kucharzem.
Kiedyś był stolarzem,
Robił stołki w barze.
Clemont robi, co przykażą,
Więc oszczędza tak, jak może.

A co wieczór są kolacje,
Przy jedzeniu są atrakcje.
Znów - kuchnia Clemonta.
Serdelki już spakowali,
A w zamian kartofle dali,
Więc - dania Clemonta.

A pojutrze jest to samo.
Dają to, co rano.
Clemont szefem kuchni jest,
Więc gra muzyka.
Więc skorupki i odpadki
Dają specyficzne smaczki.
Mmmmmmm - dania Clemonta.

Clemont dobrym jest kucharzem.
Kiedyś był stolarzem,
Robił stołki w barze.
Clemont robi co przykażą,
Więc oszczędza tak, jak może.

Teraz w domu jem śniadania,
Sam szykuję sobie dania.
Mam - książkę Stefana.
A w książeczce smakołyki
I przepisy na szaszłyki.
To - kuchnia Stefana.
Zupa Stefana,
Dania Stefana,
Kuchnia Stefana.

- A co to za przyśpiewki od samego rana? - zapytał dowcipnym tonem Steven Meyer, wchodząc właśnie do kuchni.
- Właśnie, kochani! Zamiast jeść śniadanie urządzacie tu sobie koncert - dodała dowcipnie Delia Ketchum, stając obok niego.
Zaśmialiśmy się do nich wesoło, rozbawieni ich wypowiedzią.
- Przepraszamy panią, ale my właśnie kończyliśmy szykować śniadanie - wyjaśnił im Clemont.
Jego ojciec spojrzał na niego uważnie.
- I z tego powodu zrobiliście z kuchni studio muzyczne? - spytał.
- Spokojnie, tato! My to wszystko posprzątamy! - zawołała Bonnie.
- No, ja mam nadzieję - rzekł na to pan Meyer - Ale na razie bierzmy się do jedzenia, bo te zapachy są bardzo nęcące.
- W rzeczy samej - dodała mama Asha.

***


Jakiś czas później cała nasza drużyna, w uniformach pracowników restauracji „U Delii“ zajmowała się swoimi obowiązkami. Podchodziliśmy do nich bardzo optymistycznie, gdyż po tych naszych zwariowanych, choć uroczych przygodach w czasie Walentynek wszyscy tryskaliśmy humorem nie wiedząc jednak, że już niedługo zostanie on zachwiany przez pewną osobę, której obecności nikt z nas się nie spodziewał ani tym bardziej nie oczekiwał.
Zacznę więc od tego, iż gdy siedzieliśmy przy zmywaku zauważyli, że Dawn jest jakaś dziwnie smutna, choć rano była wręcz bardzo uradowana. Wiedzieliśmy, iż taka nagła zmiana nastroju u naszej przyjaciółki nie może być dziełem przypadku, a zatem coś musiało ją wywołać. Tylko co? To już pozostało dla nas tajemnicą, którą dopiero Clemont odważył się rozwiązać.
- Co ci jest, Dawn? - zapytał.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie, po czym na jej twarzy został niewidzialną ręką namalowany uśmiech, z którego jednak biła sztuczność.
- Wszystko w porządku, Clemont. To nic takiego.
Jej chłopak jednak nie zamierzał sobie odpuścić. Nieśmiałość do wielu spraw wciąż była cechą jego charakteru, ale przecież posiadanie dziewczyny oznacza nie tylko przyjemności, ale i obowiązki, w tym również obowiązek podnoszenia na duchu swej lubej, kiedy ona cierpi. Młody Meyer zamierzał się z tego obowiązku należycie wywiązać.
- Ja jednak widzę, że coś cię trapi - powiedział.
- Mylisz się - burknęła Dawn i zaczęła myć naczynia.
- On ma rację. Coś z tobą jest nie tak - rzekł Ash.
- Przecież nam możesz to powiedzieć - zauważyłam.
- Pika-pika - dodał Pikachu.
Wszyscy uważnie spojrzeliśmy na Dawn, która dalej myła naczynia z pomocą swego wiernego Piplupa.
- Nie wiem, czy to jest coś, o czym chciałabym wam opowiadać, ale widzę wyraźnie, że i tak mi nie odpuścicie, więc wam powiem.
Następnie spojrzała na Asha i zapytała:
- Pamiętasz Kenny’ego, braciszku?
- Kenny? Czekaj, Kenny... Co to za gość?
To mówiąc jej starszy brat podrapał się po głowie, po czym pstryknął palcami, przypominając sobie wreszcie, o kogo chodzi.
- Już wiem! To jest twój przyjaciel z Sinnoh! Trener Pokemonów! Obaj zawarliśmy znajomość wtedy, gdy podróżowałem z tobą i z Brockiem! Jeśli dobrze pamiętam, to oboje się znacie od dziecka, prawda?
Dawn prychnęła z kpiną.
- Dobrze pamiętasz, ale przyjacielem to ja bym go nie nazwała, raczej rywalem. On mi przecież ciągle działa na nerwy.
- A o co chodzi z tym Kennym? - spytałam.
Moja najlepsza przyjaciółka spojrzała na mnie, a następnie odparła:
- Jako dzieci mieszkaliśmy oboje po sąsiedzku. Jest starszy ode mnie o kilka miesięcy, zaczął więc podróżować nieco wcześniej niż ja. I podobnie jak moja skromna osoba wybrał on Piplupa jako startera, ale jego Pokemon ewoluował, a mój nie ma takiego zamiaru.
- Pip-lu-pi! - zapiszczał stworek.
Dawn delikatnie uśmiechnęła się do niego i pogłaskała go bardzo czule po jego niebieskiej główce.
- Spokojnie, mały. Nie zamierzam cię zmuszać do ewolucji. Podobasz mi się taki, jaki jesteś - powiedziała czule.
- Gdyby ewoluował, to by nie był już taki słodki - stwierdziła Bonnie.
- Co racja, to racja - dodała wesoło Melody.
Latias, zamiatająca podłogę, uśmiechnęła się radośnie.
- Słodycz to pojęcie względne - stwierdziła Misty, powoli wycierając talerze ręcznikiem - No i co było dalej z tym całym Kennym?
- No właśnie. Opowiedz nam - poparł ją Clemont.
Z jego głosu biła taka delikatna zazdrość, choć odniosłam wrażenie ze sposobu, w jakim Dawn mówiła o przyjacielu z dzieciństwa, iż jej chłopak raczej nie ma powodów do takiego uczucia.
- Już mówię... Kenny jest koordynatorem Pokemonów, podobnie jak i ja... Tyle tylko, że w przeciwieństwie do mnie on nie skończył z karierą.
- Pamiętam go dobrze... Przyznam się, że jakoś nie przypadł mi on do gustu - powiedział Ash - Bardzo lubił ci dokuczać oraz opowiadać zabawne historie z twojej przeszłości.
- Zabawne... Też mi coś - mruknęła Dawn, myjąc dalej naczynia - Jakoś ja wcale nie uważam mojego dzieciństwa za temat do żartów. Byłam wtedy w przedszkolu i miałam chyba prawo nie być zbyt inteligentna, a on ma z tego powód do kpin.
- Rozumiem, że to cię wkurza, gdy tak robi - powiedziałam.
- Dokładnie tak.
- Ale nie potrafię pojąć, dlaczego nam o tym mówisz, skoro ci to tylko przypomina niemiłe wspomnienia z dzieciństwa.
Dawn westchnęła głęboko, po czym zaczęła nam opowiadać.

***


Jak dzisiaj roznosiłam oraz przyjmowałam zamówienia od klientów, to zauważyłam przy jednym stoliku chłopaka czytającego właśnie kartę dań. Podeszłam więc do niego z pytaniem, co zamawia. On zaś podniósł wzrok znad swojej lektury, po czym zawołał zdumiony:
- A niech mnie! Dee Dee! To ty?! Co tu tutaj robisz?! I to jeszcze w takim dziwnym stroju!
Wściekła spojrzałam na niego morderczym spojrzeniem żałując bardzo, że nie mam oczu bazyliszka, bo gdybym miała, to bym zabiła tego głupka za te jego kpiny. On doskonale wie, że nie cierpię, jak mówi do mnie Dee Dee, ale jakoś wcale nie przyjmuje tego do wiadomości. Chociaż nie... Inaczej... On to przyjmuje do wiadomości, ale celowo używa tego jakże złośliwego przezwiska wiedząc, że mnie tym wkurzy. Najwidoczniej drażnienie mnie oraz szyderstwa rzucane mi prosto w oczy go bawią. Tym razem też znalazł sobie powód do kpin, gdyż zaczął się kretyńsko śmiać.
- Wiesz doskonale, że nie cierpię, jak tak do mnie mówisz, Kenny! - warknęłam na niego groźnie.
Moja mina dała mu jeszcze większy powód do śmiechu, jak to zresztą zawsze miało miejsce, odkąd tylko pamiętam.
- Wiem, ale uwielbiam, kiedy się złościsz, bo jesteś wtedy taka śliczna - powiedział Kenny.
- Zaraz ci ślicznie przyłożę tą kartą dań, jak nie przestaniesz ze mnie rechotać - mruknęłam ze złością, mając ogromną wręcz ochotę zrealizować swoją groźbę.
Jak zapewne dobrze pamiętacie, nasze karty mają sztywne okładki, co sprawia, że walnięcie nią kogoś w łeb wywołałoby w tym kimś lekki szok, jeżeli nie więcej. Gdybym nie bała się o swoją pracę, to z całą pewnością bym tak zrobiła.
Kenny popatrzył na mnie, wciąż delikatnie przy tym chichocząc.
- No dobrze, już dobrze... Niech ci będzie. Już przestaję się śmiać... Ale powiedz mi więc, co tutaj robisz.
- Jakbyś sam tego nie zauważył, to wiedz, że pracuję w tej restauracji.
Chłopak z trudem powstrzymał się od śmiechu.
- Poważnie? Ty?! Słynna koordynatorka Pokemonów z regionu Sinnoh robisz za pomoc kuchenną?
- Jestem kelnerką, nie pomocą kuchenną - mruknęłam.
- Wszystko jedno, mała... Tak czy inaczej przeżyłaś całkowity upadek - mówił dalej Kenny - Wiem, że zrezygnowałaś z kariery, bo dawno już nie było o tobie słychać, ale proszę cię... Nie sądziłem, że upadniesz tak nisko.
Wściekła nie wytrzymałam. Musiałam coś zrobić, aby zetrzeć z jego głupiej buźki ten kretyński uśmieszek. Korzystając z tego, że nikt na nas nie patrzy, a Kenny chichocze, opierając się przy tym mocno o swoje krzesło, złapałam dłońmi za oparcie tegoż mebla, po czym pociągnęłam je w dół tak, że przewróciło się ono razem z osobnikiem, który na nim siedział.
- Widzisz, jak nisko ty teraz upadłeś? - mruknęłam niezadowolona.
Wszyscy spojrzeli na nas zdumieni. Na całe szczęście nie zauważyli, że to dzięki moim staraniom Kenny sięgnął głową ziemi. Zadowolona z tego efektu szybko wróciłam do swoich obowiązków.

***


- No i to właśnie wywołało u mnie kiepski humoru - zakończyła swoją opowieść Dawn.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, kiedy dokończyła swoją historię. Jej reakcja wobec podłych kpin, którymi raczył ją Kenny, jakoś wcale nas nie zaskoczyła. Wszyscy doskonale znaliśmy charakter siostry Asha, więc łatwo mogliśmy pojąć, iż wszystko wydarzyło się tak, jak ona to opisała. Przecież panna Seroni nie należała do osób, które pozwalają sobie w kaszę dmuchać. Do tego jest czasami trochę złośliwa oraz umie dogryźć każdemu, kto się jej narazi.
- Bardzo dobrze zrobiłaś. Niech sobie nie myśli, dureń jeden, że wolno mu sobie z ciebie kpić - powiedziała Misty.
- Całkowicie się z tobą zgadzam - dodała Melody.
- Jedno mnie tylko zastanawia, Dawn. Czemu on cię nazywa Dee Dee? - zapytałam bardzo zdumiona.
- No właśnie! Też chciałabym to wiedzieć - pisnęła Bonnie.
- Ne-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
Ash uśmiechnął się do mnie i popatrzył na siostrę:
- Czy mam im powiedzieć?
- Lepiej, abyś ty to zrobił... Ja jakoś nie mam siły im tego tłumaczyć - odparła załamanym głosem Dawn.
Mój chłopak spojrzał na mnie, po czym zaczął mówić:
- Chodzi o to, że moja kochana siostrzyczka miała kiedyś taką niemiłą sytuację, iż będąc w przedszkolu miała zajmować się pewnymi Pokemonami typu elektrycznego. Nie pamiętam już, jakie to były stworki, ale to teraz bez znaczenia. Otóż poraziły one biedną Dawn prądem i cóż... Naelektryzowały ją w ten sposób, iż mieniła się jak diament. Kenny nazwał ją wtedy złośliwie Diamentową Dzidzią, a w skrócie Dee Dee.
Misty, Melody, Bonnie i ja parsknęłyśmy delikatnym śmiechem, kiedy usłyszeliśmy to wyjaśnienie. Trudno mi powiedzieć czemu, ale uznałyśmy to za bardzo zabawny przydomek.
- Diamentowa Dzidzia... Słodkie - powiedziała Bonnie.
Jej Dedenne turlał się po blacie kuchennym ze śmiechu. Misty razem z Melody chichotały wesoło coraz bardziej rozbawione tym wszystkim. Dawn zaś spojrzała na nas groźnym wzrokiem.
- A więc was to bawi, tak?! - powiedziała gniewnym tonem - Pięknie! A ja głupia myślałam, że jesteście moimi przyjaciółkami!
- Przecież nimi jesteśmy - powiedziałam, automatycznie przestając się śmiać.
- Tylko, że to jest takie zabawne - rzekła Misty, próbując się uspokoić.
Dawn ze złością rzuciła ją ręcznikiem.
- Może dla ciebie, ruda wariatko! Ale na pewno nie dla mnie!
To mówiąc wybiegła ona z pomieszczenia, w którym byliśmy.
- Dawn! Zaczekaj! My przecież nie specjalnie...!
Załamana opuściłam ręce w dół. Ash i Clemont spojrzeli zaś na nas smutnym wzrokiem.
- Zraniłyście jej uczucia - powiedział mój chłopak.
- Właśnie. Nie powinniście się z niej śmiać - dodał młody Meyer.
- Przecież to były tylko żarty - jęknęła jego siostra.
- Nikt z nas nie chciał jej zranić - dodała Melody.
- A jednak to zrobiłyśmy - rzekła Misty, nareszcie odzyskując powagę - Nie potrzebnie zaczęłyśmy z niej rechotać. To było żałosne.
- Pójdę z nią pomówić! Postaram się ją przeprosić - dodałam.
Chwilę później wyszłam z pomieszczenia, a następnie wybiegłam poza restaurację. Zobaczyłam wówczas Dawn rozmawiającą z jakimś chłopakiem w wieku tak około czternastu lat. Miał on czarne oczy oraz brązowe włosy. Ubrany był w zieloną koszulkę i szare dżinsy, a na jego twarzy malowała się delikatna złośliwość. Wiedziałam już, że z całą pewnością nie polubię tego kolesia.
- Mogłabyś mi powiedzieć, kochana moja, czemu to porzuciłaś karierę koordynatorki Pokemonów? - zapytał chłopak.
Moja przyjaciółka spojrzała na niego wściekłym wzrokiem, po czym odpowiedziała:
- To nie jest najlepsza chwila, aby o tym dyskutować. Miejsce zresztą także pozostawia wiele do życzenia.
- Więc co nam przeszkadza je zmienić? Chodźmy do jakieś kawiarni i tam razem sobie porozmawiamy.
- Z tobą nie mam o czym rozmawiać, Kenny.
- Dlaczego?
- Bo cię nie lubię!
- Proszę cię! - chłopak złapał za rękę pannę Seroni - Przecież oboje się bardzo lubimy. W końcu jesteśmy przyjaciółmi.
Dawn ze złością wyrwała rękę z jego dłoni.
- Przyjaciele nie kpią sobie ze swoich przyjaciół i ich marzeń!
- Długo jeszcze mam cię za to przepraszać? Proszę bardzo!
To mówiąc Kenny ukląkł na kolano i powiedział uroczystym tonem:
- Dawn Seroni... Czy zechcesz mi wybaczyć moje niemiłe słowa?


Dziewczyna rozejrzała się przerażona dookoła siebie.
- Czy tobie odbiło? Wstawaj, bo jeszcze ktoś nas zobaczy!
- Wstanę, jeśli mi wybaczysz.
W tej samej chwili z restauracji wyszli Ash i Clemont. Oczywiście nie uszło ich uwadze całe to wydarzenie.
- Co się tu dzieje? - spytał mnie Clemont.
Dawn spojrzała za siebie i zauważyła nas. Kenny zachichotał lekko, po czym podniósł się powoli z ziemi.
- Wybaczcie, przyjaciele, że robię widowisko tutaj, na ulicy, ale sprawa jest dość nietypowa i nie mogłem przebierać w środkach - powiedział.
Podeszliśmy do niego wyraźnie poirytowani jego durnymi żartami.
- Może nas przedstawisz, Dawn? - spytałam.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieco zakłopotana, po czym dokonała prezentacji:
- Pozwólcie... To jest Kenny. A to moi najlepsi przyjaciele. Ash, Serena i Clemont.
- My się już znamy - rzekł Kenny, podając Ashowi dłoń.
- Owszem, znamy się i to całkiem dobrze - odpowiedział detektyw z Alabastii, ściskając delikatnie jego dłoń.
- Pika-pika-chu! - dodał siedzący mu na ramieniu Pokemon.
Kenny zachichotał lekko.
- Pikachu! Wciąż jeszcze trzymasz się tego zwariowanego marzyciela?
Stworek nastroszył lekko futerko na swoim grzbiecie, niezadowolony z takiego pytania, czym jednak pytający wcale się nie przyjął.
- Jestem Serena - powiedziałam, chcąc szybko zmienić temat.
- Miło mi cię poznać - rzekł Kenny.
- Serena jest moją przyjaciółką i dziewczyną mojego brata - wyjaśniła przyjacielowi z dawnych lat Dawn.
Chłopak z Sinnoh był zdumiony jej słowami.
- Brata? Jakiego brata?
- Mojego brata. Oto on.
To mówiąc panna Seroni wskazała dłonią na Asha. Kenny był bardzo oszołomiony tą wiadomością.
- Co proszę?! To wy jesteście rodzeństwem?! - zawołał.
- Owszem - powiedziała Dawn.
- Ale numer! Nie wiedziałem o tym - rzucił Kenny.
- My też nie mieliśmy o tym pojęcia i dowiedzieliśmy się o tym kilka miesięcy temu - wyjaśnił Ash.
- Ach, rozumiem - rzekł Kenny, choć tak naprawdę raczej niczego nie rozumiał.
- A to jest mój chłopak, Clemont - zakończyła prezentację Dawn.
Na dźwięk słowa „chłopak“ przyjaciel panny Seroni z dziecinnych lat otworzył szeroko usta ze zdumienia.
- Co proszę?! TWÓJ CHŁOPAK?! - wykrztusił z siebie po chwili.
- Tak! A co, coś nie tak? - mruknęła siostra mojego ukochanego.
Kenny wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu.
- Nie... W sumie to nic... Ja po prostu jestem zdumiony. Nie sądziłem... Nie spodziewałem się, że...
- Że co?! Że mogę mieć kogoś, kto mnie pokocha i doceni?! - zapytała Dawn, biorąc się pod boki - Jak widzisz jednak taka osoba istnieje.
- No to w porządku, mnie nic do tego - zaśmiał się chłopak.
Następnie spojrzał uważnie na Clemonta i powiedział:
- Jak mniemam to właśnie on jest powodem, dla którego to porzuciłaś pracę koordynatorki?
- Nie... Rzuciłam to zajęcie nieco wcześniej, ponieważ uznałam, że nie jest ono dla mnie.
- Nie dla ciebie. Też mi coś - mruknął Kenny niezadowolonym tonem - Założę się, że ktoś ci nagadał bzdur. Pewnie ty to zrobiłeś, Ash. Prawda?
- Prawdę mówiąc, to.... - zaczął mój luby, ale Dawn zasłoniła mu usta dłonią.
- Podjęłam tę decyzję sama z nieprzymuszonej woli, a tobie nic do tego - mruknęła oburzonym tonem dziewczyna.
Kenny westchnął głęboko.
- Dawn... Nie rozumiem, dlaczego traktujesz mnie jak wroga? Przecież wiesz, że nigdy nim nie byłem. Rywalem to i owszem, ale wrogiem nigdy.
- Prawdziwi przyjaciele nigdy nie powinni ze sobą rywalizować - rzekł Clemont.
Młodzieniec z Sinnoh spojrzał na niego z kpiną.
- Doprawdy, okularniku? Tak uważasz? No, ale w sumie to ja ci się nie dziwię, że tak mówisz. Z tobą przecież nikt nie chciałby rywalizować. Takie chucherko jak ty nie ma szans w żadnej walce.
Clemont spojrzał na niego wściekłym tonem.
- Ale ja nie muszę z nikim rywalizować, żeby być usatysfakcjonowany z życia.
- Oczywiście, że nie musisz tego robić, ponieważ na pewno nie masz najmniejszej ku temu okazji - mruknął złośliwie Kenny, pstrykając mu lekko palcami w nos - Z takim wątłym ciałkiem i tymi pinglami to się nie nadajesz do niczego innego jak tylko do bycia jakimś głupim naukowcem.
Dawn podeszła do przyjaciela i odepchnęła go mocno od Clemonta.
- Słuchaj, nie pozwalaj sobie, ty bubku! Nie będziesz obrażać mojego chłopaka, który ma więcej rozumu w swoim małym palcu niż ty!
- Naprawdę tak sądzisz, Dee Dee? - zapytał Kenny.
- NIE JESTEM ŻADNA DEE DEE! MAM NA IMIĘ DAWN! - ryknęła na niego panna Seroni.
- Wiem, ale to przecież bardzo do ciebie pasuje. Mała, słodka Dee Dee. Nie pamiętasz już, jak to w przedszkolu się raz upaćkałaś szpinakiem? Bo byłaś w przeciwieństwie do innych dzieci wielką amatorką tego dania... No, a potem ja musiałem ci go z włosów wydobywać? Wtedy mówiłaś do mnie inaczej. Mówiłaś „Kenny, mój słodki“. I dałaś mi buzi? Pamiętasz?
- Co zrobiłaś? - zapytał Clemont, będąc w szoku.
Dawn nie wytrzymała już nerwowo, ponieważ nadepnęła Kenny’emu bardzo mocno na stopę, po czym złapała swego chłopaka za rękę i odeszła, ciągnąc go mocno za sobą.
- Ależ to nerwowa dziewczyna - mruknął jej przyjaciel, masując sobie stopę - A do tego jeszcze bardzo ostra. Lubię takie. Wiem, że na mnie leci. Muszę tylko pozbyć się tego czubka w okularach.
- Ten czubek, jak to raczyłeś się o nim wyrażać, jest moim serdecznym przyjacielem! - zawołał Ash oburzonym tonem - I bądź uprzejmy mówić o nim w inny sposób.
- Pika-pika! - dodał groźnie Pikachu.
- Właśnie! Gdzie ty się w ogóle uczyłeś dobrych manier?! - zawołałam.
Kenny spojrzał na nas z ironią w oczach.
- Dobre maniery? A co mi tam! Dawn mnie uwielbia od najmłodszych lat! Jestem pierwszym chłopakiem, z którym się całowała! To coś znaczy.
- Możliwe, ale jeśli chcesz zdobyć rękę mojej siostry, musisz być choć trochę podobny do Clemonta - stwierdził Ash - To klucz do zwycięstwa.
Kenny spojrzał na niego z kpiną.
- To jest klucz do zwycięstwa? Phi! Też mi coś! Nie zapominaj, Ash, że nasze ostatnie starcie zakończyło się twoją porażką.
- No i co z tego?
- To, że w takim wypadku nie pouczaj mnie w kwestii wygranej bądź przegranej. Jak tylko zechcę, to Dawn będzie mi jadła z ręki.
- Żebyś się nie przeliczył - mruknęłam.
Kenny machnął na to ręką i poszedł sobie. Ja zaś powoli pogrążyłam się we własnych myślach. Musiałam przyznać, iż w jednym ten gamoń miał rację. Pierwszy pocałunek w życiu każdej dziewczyny bądź dziewczynki ma szczególne znaczenie. Ja byłam w tym wypadku dość nietypowa oraz nawet wyjątkowa, bo całowałam się tylko z Ashem. Mój luby to też mój pierwszy chłopak i daj Boże jedyny... To też pierwszy przedstawiciel płci męskiej, z którym poszłam do łóżka oraz straciłam swoją niewinność. Co najlepsze ja również byłam pierwszą dziewczyną, z którą Ash się całował, poszedł do łóżka oraz zrobił coś, co ze snem nie ma wiele wspólnego. To wszystko razem sprawia, iż jesteśmy sobie bliscy bardziej niż jakakolwiek inna para na tym świecie.
Więc Kenny miał co nieco racji mówiąc, że spore ma znaczenie bycie przez niego pierwszym chłopakiem, z którym całowała się Dawn. Jednak na jego miejscu posłuchałabym Asha, gdyż takie zachowanie, jakie obecnie ten koleś pokazuje, raczej nie wróży mu zostanie chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki. Ale to nawet lepiej, że będzie podrywał pannę Seroni w swoim stylu, gdyż dzięki temu przynajmniej nie odbije on Clemontowi dziewczyny, a przynajmniej ma na to takie szanse, jak Zespół R na osiągnięcie wysokich wyników w teście na inteligencję.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie nagle niespodziewany głos.
- Hej! Ash! Serena!
Rozejrzeliśmy się oboje z moim chłopakiem dookoła i zobaczyliśmy sierżanta Boba, który właśnie biegł w naszym kierunku.
- Tak się cieszę, że was znalazłem! - zawołał policjant, zatrzymując się oraz dysząc ze zmęczenia.
- Czemu tak pędziłeś? - zapytałam zdumiona.
- Bo sprawa, którą do was mam, jest naprawdę pilna - powiedział Bob, wciąż z trudem łapiąc oddech - Kapitan Jasper Rocker wzywa was oboje do siebie i to w trybie natychmiastowym.
Spojrzeliśmy na siebie z Ashem bardzo zdumieni tą wiadomości. Szef policji w Alabastii bardzo rzadko kiedy prosił nas do siebie na rozmowę. Jeśli tym razem tak postąpił, to musiało się coś stać. Coś bardzo poważnego i prawdopodobnie wymagającego pomocy detektywów.
- Jak myślisz, o co może chodzić? - zapytałam mego chłopaka.
Ash w odpowiedzi zdjął jedynie plecak, po czym nałożył na siebie swój strój roboczy, czyli kostium Sherlocka Holmesa, następnie zaś ubrał Pikachu w miniaturową wersję peleryny oraz czapki słynnego detektywa i rzekł:
- Cokolwiek by to nie było, to Sherlock Ash i jego wierni przyjaciele odpowiedzą na to wezwanie!
- Ze wszystkiego musisz robić takie wielkie halo? - mruknęłam nieco złośliwym tonem.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu dowcipnie.
No cóż... Ash lubił się czasami popisywać, choć ta cecha szła w parze również z wielkim talentem, czego nie mogli o sobie powiedzieć różni inni ludzie chwalący się na prawo i lewo swoimi umiejętnościami.

***


Po tej krótkiej, acz treściwej rozmowie sierżant Bob zaprowadził naszą trójkę do gabinetu swojego przełożonego, kapitana Jaspera Rockera, który uśmiechnął się radośnie na nasz widok i zawołał:
- No! Jesteście nareszcie!
- Skoro sam szef policji w Alabastii nas wzywa, to oznacza, że sprawa jest naprawdę poważna - odparł na to Ash - A skoro jest poważna, to słynni detektywi nie mogą odmówić mu swojej pomocy.
- Cieszą mnie te słowa tym bardziej, że sprawa jest naprawdę poważna.
Kapitan Rocker podał nam do ręki gazetę. Był to egzemplarz „Głosu Alabastii“ zdaje się, że wczorajszy.
 - Proszę... Zobaczcie, co tu napisano, a zrozumiecie, czemu was tutaj wezwałem.
Ash otworzył gazetę i zaczął czytać:
- Zastępca szefa w Alabastii zawieszona w czynnościach służbowych.
- Słucham?! - zawołałam zdumiona.
Wiedziałam, że może tutaj chodzić tylko o jedną osobę. O naszą dobrą przyjaciółkę, porucznik Jenny. Wiadomość, którą właśnie nam przekazał jej przełożony oznaczała, iż wpakowała się ona w niezłe tarapaty.
- Czytaj dalej, Ash - powiedział kapitan Rocker.
Mój chłopak spełnił tę prośbę i zaczął czytać:

Jak donoszą nasi informatorzy niedawna akcja przeciwko rzekomemu gangowi Alonso Vittoriallego zakończyła się całkowitym niepowodzeniem, policji zaś nie udało się znaleźć żadnych dowodów na niezgodne z prawem działania słynnego biznesmena. Nie jest to jednak najgorsza wiadomość. Z naszych źródeł wiemy, że pani porucznik Jenny, zastępczyni szefa policji w Alabastii, została oskarżona o branie łapówek oraz współpracę ze światem przestępczym. Zarzuty te są nie tylko poważne, ale również i poparte tak mocnymi dowodami, iż jej bezpośredni przełożony, kapitan Jasper Rocker, musiał ją zawiesić w obowiązkach do czasu, aż sprawa zostanie wyjaśniona. Śledztwo w tej sprawie nadal trwa.

- To straszne - powiedziałam i spojrzałam oburzona na kapitana - Jak pan mógł to zrobić?! Jak mógł pan zawiesić porucznik Jenny?!
Chociaż Jasper Rocker nie należał do osób pozwalających bezkarnie na siebie krzyczeć (co nie przeszkadzało mu samemu krzyczeć na innych, gdy się złościł), tym razem spokojnie to przełknął, zapewne dlatego, że czuł z powodu tego, co zrobił spore wyrzuty sumienia.
- Przykro mi, Sereno, ale nie miałem wyboru - powiedział po chwili - Moim obowiązkiem jest karanie ludzi, którzy są winni, a zwłaszcza takich przewinień.
- Ale przecież Jenny jest niewinna! - krzyknęłam.
- Pika-pika! - poparł mnie Pikachu.
Sierżant Bob popatrzył na nas z uśmiechem na ustach.
- Wy to wiecie i my to wiemy. Ale opinia publiczna jest innego zdania.
- Opinia publiczna się myli - stwierdziłam z pewnością w głosie.
Kapitan Rocker westchnął głęboko, po czym rzekł:
- Oczywiście, że się myli... Bo nie zna ona wszystkich faktów, tak jak my. Jednak przeciwko Jenny zostały wystosowane poważne zarzuty.
- Wiem, ale przecież one są bezpodstawne - rzekł Ash.
- Niestety tym razem się mylisz, przyjacielu - powiedział Bob - A oto dowód.
To mówiąc podał on mojemu chłopakowi kartkę. Ash przeczytał ją, po czym podał ją mnie. Jej treść brzmiała następująco:

Będzie zupełnie zdrów na umyśle, bo na ciele już niestety nie... Mając już dość opłacania porucznik Jenny oraz dawania jej coraz większych sum pieniędzy w zamian za jej milczenie, postanawiam odebrać sobie życie. Moją decyzję motywuję nie tylko niechęcią do tej odrażającej łapowniczki, ale również tym, że zostałem niedawno przez nią ciężko pobity i niedługo się to może znowu powtórzyć, czego nie jestem w stanie dłużej znieść...

Odłożyłam kartkę na biurko pełna obrzydzenia do jej treści.
- Nie mogę czytać dalej. To po prostu stek kłamstw!
- Gdzie znaleziono tę kartkę i kto ją napisał? - zapytał Ash.
- Znaleziono ją w mieszkaniu człowieka, który od dawna należał do gangu Vittoriallego - odpowiedział sierżant Bob - Znaleźliśmy ją razem z ciałem jej autora.
- Ciałem? - spytałam.
- A tak. Gość się powiesił, a przed śmiercią napisał ten list - wyjaśnił mi Bob.
- Jak ten człowiek się nazywał? - zapytał detektyw z Alabastii.
- Will Marow - odpowiedział Bob - Podejrzewaliśmy go o pracę dla gangu, ale nie mieliśmy dostatecznych dowodów, aby go aresztować.
- Czy Jenny go przesłuchiwała?
- Tak. Na dzień przed jego śmiercią.
- Czy sprawdzono pismo denata?
Kapitan Rocker spojrzał na Asha.
- Proszę cię, mój chłopcze... Uważasz, że my tu na policji nie umiemy myśleć? Oczywiście, że sprawdziliśmy.
- No i co?
- No i nie ulega wątpliwości. List napisał sam Marow. Fałszerstwo nie wchodzi w rachubę.
- Być może zmuszono go do napisania tego listu, a następnie zabito? - zasugerowałam.
- Pika-pika! - zawołał Pikachu.
- Myśleliśmy o tym, ale to raczej niemożliwe - odparł kapitan Rocker - A jeżeli nawet, to jak wytłumaczysz, skąd na koncie Jenny niespodziewanie pojawiła się bardzo duża suma pieniędzy? I to całkiem niedawno?
- Jak niedawno? - spytał Ash.
- Tuż po nieudanej akcji złapania tego gangu - wyjaśnił sierżant.
- Jak duża to suma? - zapytałam.
- Dziesięć tysięcy dolarów - odpowiedział mi szef policji.
Słysząc tę sumę aż zagwizdałam.
- No to sporo.
Ash popatrzył uważnie na kapitana.
- Czym dokładniej zajmuje się ten gang?
- Kradnie Pokemony, a następnie sprzedaje prywatnym kolekcjonerom lub do nielegalnych laboratoriów, gdzie przeprowadza się na nich okrutne eksperymenty - wyjaśnił Jasper Rocker.
- Łajdaki - powiedziałam, zaciskając pięść ze złości.
- Co Jenny mówi na temat stawianych jej zarzutów? - zapytał mój luby.
- A co ma mówić? Twierdzi, że jest niewinna - powiedział kapitan.
- Więc na pewno mówi prawdę - powiedziałam.
Szef policji spojrzał na mnie z lekkim politowaniem w oczach.
- Nie podważam jej niewinności, niestety fakty mówią same za siebie. Ten list połączony z samobójstwem osoby podejrzanej o przynależność do gangu, a prócz tego jeszcze te pieniądze na koncie porucznik Jenny... To są przecież zbyt obciążające ją dowody. Musiałem zareagować, choć uwierzcie mi, że wcale nie było to dla mnie przyjemne.
- Gdzie jest teraz Jenny? - zapytał Ash.
- W swoim domu na obrzeżach miasta. Możecie jechać do niej i z nią porozmawiać, jeśli chcecie - odpowiedział kapitan.
- Tak właśnie zrobimy - rzekł mój chłopak.

***


Pół godziny później dotarliśmy we trójkę pod dom porucznik Jenny. Właśnie policjantka wyrzucała z niego jakiegoś nachalnego czarnoskórego mężczyznę w garniturze i z bukietem kwiatów w dłoni. Schowaliśmy się w krzakach, aby nas nie zauważył.
- Może jednak zechcesz to przemyśleć, Jenny - mówił mężczyzna.
- Już ci to chyba sto razy mówiłam, Eliot, żebyś sobie stąd poszedł i dał mi święty spokój! - wrzasnęła na niego policjantka - Nie jestem w nastroju do tego, aby przyjmować twoje wizyty oraz chodzić z tobą na randki!
- To może jak zmienisz zdanie dasz mi znać?
- Śmiem wątpić! Spadaj!
Po tych słowach porucznik Jenny zatrzasnęła swemu rozmówcy drzwi przed nosem. Mężczyzna wściekły wyrzucił kwiaty do kosza na śmieci, po czym powoli odszedł. Poczekaliśmy, aż zniknie on za horyzontem, po czym zapukaliśmy do drzwi naszej przyjaciółki.
- Mówiłam ci już, żebyś stąd spadał! Mam cię poszczuć Hunterem?! - wrzasnęła Jenny, otwierając gwałtownie drzwi.
Wtedy zauważyła nas i uśmiechnęła się delikatnie.
- Ash?! Serena?! Pikachu?! Wybaczcie mi... Myślałam, że to znowu ten natręt.
- Masz z nim kłopoty? - zapytałam.
- Nie tylko z nim, ale pewnie już o tym wiecie, skoro tu przyszliście.
- No właśnie - potwierdziłam.
- Jesteśmy tu, żeby ci pomóc - rzekł Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - dodał jego Pikachu.
- Rozumiem. Wejdźcie, proszę.
Policjantka wpuściła naszą trójkę do środka, posadziła na kanapie w salonie, a potem posłała Huntera, aby przyniósł nam herbatę i jakieś ciastka. Pokemon szybko wykonał polecenie, po czym zniknął.
- Pewnie kapitan powiedział wam już wszystko, co można powiedzieć w tej sprawie, ale pytajcie mnie śmiało. Co mogę, to wam powiem - zaczęła rozmowę Jenny.
Spojrzeliśmy na nią uważnie, a następnie mój luby zapytał:
- Powiedz mi... Jak sądzisz, kto cię w to wszystko wrabia?
Policjantka rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie mam bladego pojęcia. Długo nad tym myślałam, ale niestety nikt mi nie przychodzi do głowy.
- A ten twój absztyfikant? - zapytałam.
Jenny parsknęła śmiechem.
- Eliot Spencer? Nie wydaje mi się... On nie jest do tego zdolny. To taki ktoś, kto lubi dużo gadać, a mało robić - powiedziała.
- Pozory mylą - rzekł Ash - Kim on właściwie jest?
- To prokurator okręgowy. Ważna figura. Wysoko postawiony. Wydaje mu się, że chodzenie z nim to powinien być zaszczyt dla mnie i dziwi go, że może być inaczej.
- Nie podejrzewasz go o nic złego? - zapytałam.
Policjantka wzięła powoli do ręki filiżankę herbaty, upiła łyk tegoż napoju i pokręciła przecząco głową.
- Raczej nie. Co prawda nie przyjmuje on nigdy odmowy, ale jednak mimo wszystko jest całkowicie oddany temu, co reprezentuje, a mianowicie wymiarowi sprawiedliwości. Nie złamałby prawa dla prywatnej zemsty.
To mówiąc Jenny napiła się powoli gorącego płynu znajdującego się w jej kubku. Ja i Ash robiliśmy to samo, dojadając razem z Pikachu ciastka.
- Więc nikogo nie podejrzewasz? - zapytałam.
- Nie - pokręciła przecząco głową policjantka.
- No to nieźle się nam śledztwo zaczyna - mruknął Ash - Brak danych, brak podejrzanych, brak w ogóle wszystkiego.
- Mamy podejrzanego - powiedziała Jenny.
Spojrzeliśmy na nią z uwagą.
- Kogo? - zapytaliśmy.
- Tę nędzną kreaturę bez serca! Tego podłego drania Vittoriallego! To on za tym wszystkim stoi, jestem tego pewna!
Zaśmiałam się lekko.
- Bez urazy, Jenny, ale do takich wniosków to my sami już doszliśmy - powiedziałam.
- Wobec tego zostaje wam je tylko potwierdzić - zauważyła policjantka - Ten drań myśli teraz, że wygrał, a więc straci czujność i będzie zbyt pewny siebie. Wtedy będziemy mogli go zaatakować, a potem zniszczyć.
- Optymizm godny podziwu, ale obawiam się, że nie ma on pokrycia w faktach - zauważył Ash - Vittorialli to jest, o ile dobrze rozumiem, człowiek wysoko postawiony.
- I to bardzo wysoko - poprawiła go Jenny.
- No właśnie. Ruszyć go nie będzie łatwo, a zdobyć na niego dowody będzie jeszcze trudniej. To jest wręcz misja niemożliwa oraz zdecydowanie przeczy ona zdrowemu rozsądkowi.
Wypowiedziawszy te słowa Ash uśmiechnął się wesoło i powiedział:
- Ale ja zawsze byłem na bakier ze zdrowym rozsądkiem, a więc myślę, że zdołam ci jednak pomóc.
Jenny i ja oraz Pikachu uśmiechnęliśmy się do niego radośnie.
- Ash... Jesteś prawdziwym przyjacielem - powiedziała pani porucznik.
- Tak jak i ty. Niejeden raz już sobie pomagaliśmy, więc tym razem też nie może być inaczej - odparł skromnie detektyw z Alabastii - Nie mogę ci obiecać cudów, ale masz moje słowo, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ci pomóc.
- To mi wystarczy - uśmiechnęła się porucznik Jenny  - Uwierz mi... To w zupełności mi wystarczy.

***


Po zakończeniu tej rozmowy wróciliśmy do domu, gdzie spotkaliśmy Clemonta. Miał on dla nas bardzo smutne wiadomości.
- Dawn ciągle siedzi w salonie i patrzy bez sensu w ścianę - powiedział - Próbowałem ją jakoś zagadać, pocieszyć lub też podnieść na duchu, ale niestety nic to nie dało. W ogóle nie zwraca na mnie uwagi.
Po tonie, w jakim mówił widać było, iż bardzo niepokoi się on stanem swojej dziewczyny. Delikatnie i ostrożnie zajrzeliśmy więc oboje do salonu. Rzeczywiście siedziała tam Dawn ze smutną miną. Patrzyła ona bezmyślnie przed siebie i myślała o sobie tylko wiadomych rzeczach. Wiedzieliśmy, iż w takiej sytuacji nie możemy bezczynnie stać i nic nie robić. Trzeba było jej pomóc i to jak najszybciej.
- Musimy jakoś poprawić jej humor - powiedział Ash.
- Ale jak? - zapytałam.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Nagle mój chłopak uśmiechnął się do nas.
- Już wiem! Kiedyś, gdy byłem załamany pewną porażką, jaką miałem ze swoim rywalem Paulem... Dla wyjaśnienia powiem, że to miało miejsce podczas mojej podróży po Sinnoh... To Dawn przygotowała dla mnie małe przedstawienie, żeby mnie rozbawić. Udało jej się to. Może tym razem ja ją rozbawię? Chciałbym to zrobić. Chętnie się jej zrewanżuję za tamto.
- Ale jak? - zapytałam.
Ash szybko wyjaśnił mnie oraz Clemontowi, o co mu chodzi, po czym szybko przeszliśmy do działania.
Chwilę później młody Meyer wszedł do salonu mówiąc:
- Dawn... Ash i Serena proszą cię na górę. Chcą ci coś pokazać.
- Ale ja nie mam ochoty na to patrzeć - mruknęła dziewczyna.
Jej chłopak jednak uparcie złapał pannę Seroni za rękę, po czym zmusił ją, żeby poszła za nim, a następnie usiadła na krześle. Piplupa usadowił się wygodnie na kolanach dziewczyny. Clemont usiadł obok, podsuwając sobie drugie krzesło, a następnie zawołał:
- Możecie wejść!
Do pokoju wszedł Pikachu w cygańskim kostiumie torreadora, który włączył gramofon. Ze sprzętu poleciało Preludium do opery „Carmen“, zaś Pokemon zaczął wesoło skakać w rytm melodii, wygłupiając się przy tym oraz celowo potykając. Do jego występu dołączyli po chwili Pancham oraz Totodile, co dodało jeszcze więcej humoru.
Chwilę później do pokoju weszłam ja ubrana w mój cygański kostium, który nabyłam parę dni temu. Gramofon zaczął grać słynną „Habanerę“, a ja śpiewałam:

Bo miłość to cygańskie dziecię.
Ani jej ufaj i ani wierz.
Gdy gardzi kocham cię nad życie,
Lecz gdy pokocham, to się strzeż.

Następnie porwałam w ramiona Pikachu i tańcząc z nim śpiewałam dalej:

Gdy gardzisz, kocham cię...
Gdy gardzisz, kocham cię nad życie.
Lecz gdy pokocham...
Gdy pokocham to się strzeż.

Po tych słowach ucałowałam go delikatnie i czule w policzek, Dawn zaś zaczęła się lekko śmiać.
Jednak to jeszcze nie był koniec przedstawienia. Mieliśmy dla naszej przyjaciółki kolejną atrakcję.
Chwilę później do pokoju wszedł Ash w stroju torreadora i ze szpadą u boku oraz z mocnymi ulizanymi włosami. Dawn na jego widok zaczęła aż kwiczeć ze śmiechu i machać mocno nogami. Wiedziała bowiem doskonale, kogo on teraz parodiuje: Kenny’ego, który podczas Pokazów Pokemonów nosił zawsze kostium przypominający strój torreadora.
- Cicho sza! Wkracza bohater! - zawołał Ash.
Następnie celowo potknął się on o swoją długą pelerynę. Szybko stanął jednak na nogach i powiedział:
- Zobaczycie! Wygram wszystkie pokazy, albowiem jestem mistrzem Sinnoh! Mam wszystkie zalety, które powinien posiadać taki ktoś! Jestem piękny, genialny, piekielny inteligentny oraz uzdolniony, a co najważniejsze bardzo skromny! Kobiety szaleją na mój widok!
Potem spojrzał na mnie czule, a ja udawałam, że mdleję pod wpływem jego męskiego spojrzenia. Ash zachichotał zadowolony, po czym zawołał:
- Żaden przeciwnik mi nie straszny! Niczym bohater słynnej opery na proch rozniosę każdego wroga moją... Moją...
To mówiąc złapał za szpadę i udawał, że nie może jej wyjąć z pochwy, po czym znowu upadł na podłogę. Dawn wprost pękała ze śmiechu, gdy to widziała.


- Cicho! Nie wolno się ze mnie śmiać! - zawołał Ash, podnosząc się z podłogi.
Następnie Pikachu nastawił nową płytę, a gdy poleciała z niej melodia, mój chłopak zaśpiewał:

Oto już ucichła wrzawa!
Zamilkli wszyscy w krąg.
Niejeden z trwogi zbladł.
Głuche milczenie.
Wtem na arenie,
Wzbiła się kurzawa.
Dziki zwierz wypadł zza krat!

Rogów cios i koń zraniony.
Na piasku leży razem z nim pikador.
Ach! Brawo! Krzyczy tłum podniecony.
Jeszcze jeden cios i zwierzę znów
Pędzi jak wiatr!

Potrząsa łbem ta bestia dzika.
Przed siebie gna swój ślad
Spienioną znacząc krwią.
Zamarł tłum serce strach przenika.
Teraz okaż dzielność swą.
A więc do boju, a więc, a więc, a…

Śmiało do boju, Torreador!
Chwyć w dzielną dłoń,
Groźną swą broń!
Pomnij, że piękne dziewczę w chwili tej,
Czule z dala spoziera!
Miłości pragnąc twej, miłości twej.
Miłości pragnąc twej!

Gdy Ash śpiewał o dzielności, to udawał, że ma stracha. A gdy śpiewał o broni, to nie mógł znowu dobyć swej szpady. A kiedy śpiewał o pięknym dziewczęciu, zerkał na mnie, lecz ja udawałam zachwyt jego Pikachu.
Przedstawienie było tak zabawne, że Dawn i Clemont zaczęli radośnie klaskać, kiedy dobiegło ono końca.
- Jesteście naprawdę uroczy - powiedziała panna Seroni - Uśmiałam się przy was do łez.
- Dziękuję za to, iż nas doceniasz - odparłam, dygając przed nią.
- Kiedyś ty mnie wesoło podnosiłaś na duchu. Teraz ja ci się jedynie odwdzięczam - rzekł jej starzy brat.
Dawn objęła kolejno mnie, Asha i Clemonta, całując nas wszystkich, następnie ucałowała nasze Pokemony.
- Dziękuję wam wszystkim z całego serca. Czuję się już nieco lepiej. Chociaż niestety moje wątpliwości nadal pozostały.
- Jakie wątpliwości? - spytałam.
Moja przyjaciółka popatrzyła na mnie uważnie.
- Widzicie... Słowa Kenny’ego nie przestają mi chodzić po głowie.
- Jakie słowa? - zapytał Clemont.
- Mianowicie takie: czemu porzuciłam karierę i dla jakiego celu?
Dawn usiadła smutno na krześle.
- Dręczą mnie teraz przez niego pewne wątpliwości. Zastanawiam się, czy moja decyzja o zakończeniu kariery była odpowiednia.
- Tęsknisz za dawnych życiem, prawda? - spytałam.
Panna Seroni pokiwała twierdząco głową.
- Owszem, ale to jest bez znaczenia. Nie powinnam o tym wszystkim myśleć. To było i minęło.
- Może i minęło, ale zawsze przecież może wrócić, jeśli tylko chcesz - powiedział Ash.
Jego siostra spojrzała na niego uważnie.
- Możliwe, ale ja nie chcę, aby wróciło. Dobrze mi jest tak, jak jest.
- Więc czemu masz wątpliwości? - zapytał Clemont.
Na to pytanie Dawn nie umiała odpowiedzieć.


C.D.N.



2 komentarze:

  1. Cała sprawa zaczyna mnie intrygować. Mianowicie obie. Zarówno sprawa Kenny'ego (który nawiasem mówiąc chyba nie tylko mnie zaczyna wkurzać) i rzekomego łapownictwa porucznik Jenny.
    Po zjedzeniu śniadania w bardzo radosnej atmosferze nasza grupka przyjaciół idzie do pracy. Wszystko wydaje się przebiegać bez zarzutu, jednak na koniec dnia pracy wszyscy zauważają, że Dawn jest dziwnie markotna, mimo iż rano wręcz tryskała humorem. Po krótkich namowach dziewczyna w końcu wyznaje, iż podczas swojej zmiany spotkała Kenny'ego, swojego dawnego przyjaciela, z którym rywalizowała jako koordynatorka Pokemonów. Chłopak wyraźnie ją adoruje i próbuje zmusić do rozmowy, jednak szybko zostaje sprowadzony na ziemię, i to w sensie dosłownym.
    Po wyjaśnieniu całej sprawy Misty i Bonnie zaczynają się naśmiewać z Dawn i jej przezwiska, które nadał jej Kenny, mianowicie Dee Dee (czego nawiasem mówiąc Dawn szczerze nie cierpi). Niestety ranią tym jej uczucia, co sprawia, że dziewczyna z płaczem wybiega z restauracji, gdzie spotyka Kenny'ego, który ponownie próbuje ją poderwać oraz namówić na powrót do kariery koordynatorki. Bezczelnie twierdzi, że praca kelnerki jest poniżej jej możliwości. Na tą scenę przychodzą zmartwieni przyjaciele dziewczyny. Zostają oni kolejno przedstawieni (a przynajmniej Dawn stara się to zrobić) jednak gdy Kenny dowiaduje się, że jego przyjaciółka ma chłopaka i jest nim Clemont, reaguje na to wściekłością i zaczyna obrażać Clemonta ile wlezie. Otrzymuje za to mocny cios od Dawn, co niestety nie otrzeźwia go, wręcz przeciwnie, chłopak sprawia wrażenie, jakby jeszcze bardziej się nakręcił i nawet prośby i groźby Asha nie robią na nim specjalnego wrażenia. Jest bardzo pewny siebie i wierzy, że uda mu się odbić Dawn Clemontowi.
    Po tej bardzo nieprzyjemnej sytuacji Ash i Serena spotykają sierżanta Boba, który prosi ich na komisariat w imieniu kapitana Rockera. Na miejscu nasza para dowiaduje się, że porucznik Jenny została oskarżona o przyjmowanie łapówek i współpracę z gangiem złodziei Pokemonów. Dowód jest jeden i to bardzo mocny - list pożegnalny Willa Marowa, który oskarża Jenny o pobicie oraz żądanie od niego pieniędzy. I niestety na podstawie tego kapitan Rocker musiał zawiesić panią porucznik, mimo iż jest przekonany o jej niewinności. Ash i Serena podejmują się udowodnienia, że Jenny jest niewinna.
    W tym celu wybierają się do jej domu, gdzie zastają pewnego czarnoskórego mężczyznę, który bezskutecznie próbuje umówić się z panią porucznik, po czym odchodzi jak niepyszny. Okazuje się to być Eliot Spencer, miejscowy prokurator okręgowy, który jest przekonany, że dla Jenny chodzenie z nim to będzie zaszczyt. Coś mi ten gościu śmierdzi...
    W rozmowie z Ashem Jenny wyznaje iż źródłem jej kłopotów może być niejaki Vittorialli, szef gangu złodziei Pokemonów, któremu pani porucznik ostatnio nieźle utarła nosa. Podejrzewa, iż może się on mścić. nasz detektyw zobowiązuje się solennie do wyjaśnienia całej sprawy i po chwili oboje z Sereną wracają do domu.
    Tam zastają bardzo smutną Dawn, która wciąż jest przygnębiona po akcji z Kennym. Przyjaciele postanawiają ją rozbawić bardzo śmiesznym muzycznym występem, który częściowo parodiuje osobę Kenny'ego. Po części udaje im się rozbawić Dawn, jednak dziewczyna wciąż ma wątpliwości, czy dobrze zrobiła porzucając karierę koordynatorki...
    Jestem baaaardzo ciekawa co się będzie działo dalej, jestem pewna, że spory udział będzie miał tu Kenny, który sporo osób będzie doprowadzał do generalnie mówiąc, dużego zdenerwowania. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ile oni mają lat? Cytat z tego opowiadania:
    ,,- Rozumiem, że to oznacza, iż chcesz za mnie wyjść, kiedy już oboje będziemy pełnoletni - powiedział czule Ash."

    Oni w tym wieku uprawiają seks, czy to czasem nie jest czarny humor? ;p

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...