Sekretna przesyłka cz. I
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opis nagrania z kamery:
- Och, to po prostu koszmar!
Profesor Thaddeus Thornton siedział przy biurku w swoim gabinecie i kończył pisać list do najlepszego przyjaciela. Po jego głowie nadal krążyły poważne wątpliwości na temat tego, co właśnie robi.
- Nie powinienem... Nie powinienem go w to mieszać, ale co innego mi niby pozostaje? Muszę to zrobić, bo inaczej ona przejmie mój wynalazek, a wtedy... Wolę nie myśleć, co się wtedy stanie.
Po tych słowach dokończył list i schował go do koperty, którą przykleił do paczki, którą wcześniej przywiązał do nogi Fearowa siedzącego mu na biurku.
- Poleć z tym do Alabastii - powiedział błagalnym tonem - Przekaż to Samowi. Wiesz, kogo mam na myśli, prawda?
Pokemon skinął ponuro głową.
- Leć więc! Mamy mało czasu. Ona wkrótce tu będzie.
Fearow zaskrzeczał smutno, po czym zatrzepotał skrzydłami i wyfrunął przez otwarte okno.
Profesor Thornton zaś powoli usiadł na krześle, ocierając sobie dłonią oczy. Jak on się z tego wszystkiego wytłumaczy? Nie miał bladego pojęcia. Jego twarz wyrażała przerażenie oraz wątpliwości, czy słusznie postępuje. Miał powody, aby nie być pewien swojej decyzji. Przecież właśnie przed chwilą wmieszał kogoś sobie bliskiego w swoje osobiste problemy, które mogą skończyć się utratą życia dla każdego, zamieszanego w nie człowieka.
- Och, Sam - powiedział uczony, spoglądając na zdjęcie oprawione w ramkę i spoczywające na jego biurku.
Przedstawiało ono profesora Thorntona przyjacielsko ściskającego się razem z innym człowiekiem, w podobnym mu wieku.
- Wybacz mi, przyjacielu, że wpakowałem cię w tę całą kabałę, ale nie miałem innego wyjścia.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Uczony spojrzał na zegarek.
- Punktualna jak zawsze - powiedział z ironią.
Następnie zawołał głośno:
- Już idę!
Wstał powoli od biurka, wyjął z niego mały pistolet i wsunął go lekko w skarpetkę, którą miał na lewej nodze. Broń ta była niewielka, dlatego z łatwością mu się to udało. Następnie wyszedł z gabinetu, podszedł do drzwi i otworzył je.
Ledwie to zrobił, a wparowało przez nie do domu kilku ludzi ubranych na czarno. Za nimi kroczyła powoli, aczkolwiek bardzo dostojnie kobieta o srebrnych włosach, ubrana w fioletowy płaszcz, spod którego wystawały jej czerwone spodnie oraz buty tej samej barwy. Na nosie miała wielkie okulary w pełni zasłaniające jej oczy. Podejrzani osobnicy i ich szefowa bez słowa wyjaśnień weszli do gabinetu uczonego.
- Witam panią, pani J - powiedział Thornton bezbarwnym tonem.
- Witaj, Thaddeus - odparła na to ponura kobieta - Mam nadzieję, że masz dla nas to, po co przyszliśmy.
Uczony spojrzał na nią odważnym wzrokiem i powiedział:
- Po pierwsze nie przypominam sobie, abyśmy byli na „ty“. Po drugie zaś... Jakby to ująć... Nie mogę ci tego dać.
Kobieta, nazwana przez uczonego J, spojrzała na niego pytająco.
- Doprawdy? A to niby dlaczego?
- Ponieważ wiem już, do czego chcesz to wykorzystać i stanowczo się temu sprzeciwiam.
Jego rozmówczyni parsknęła śmiechem.
- Naprawdę? Wiesz już? To musisz być naprawdę bardzo domyślnym człowiekiem, skoro tak szybko zorientowałeś się w mojej motywacji. Nie myśl sobie jednak, że to cokolwiek zmieni. Masz mi to oddać. Mój klient się niecierpliwi.
- Będzie musiał znaleźć sobie innego uczonego, bo ja nie zamierzam mu więcej pomagać.
J parsknęła śmiechem, słysząc jego słowa.
- Jesteś zabawny, wiesz?
Następnie złapała Thorntona za kołnierz i krzyknęła:
- Nie pogrywaj sobie ze mną! Gdzie to masz?!
Jej odpowiedzią było milczenie. Wściekła kobieta uderzyła uczonego w twarz i rzuciła go na podłogę.
- Przeszukajcie mi tę budę! - wrzasnęła do swoich ludzi - Musimy to znaleźć!
Następnie odwróciła się tyłem do uczonego, który powoli wyjął mały pistolet ze skarpetki i wymierzył go w jej stronę.
- J! - zawołał.
Kobieta odwróciła się do niego przodem i zobaczyła, co on robi.
- Idź do diabła! - wysapał uczony, a następnie strzelił.
Pocisk trafił kobietę w pierś i położył ją na ziemię. Chwilę później padł kolejny strzał, po którym profesor Thornton poczuł krew w ustach, zaś serce rozerwał mu ból nie do zniesienia. Mężczyzna zrozumiał, iż ktoś z ludzi J strzelił mu w plecy. Opadł następnie na podłogę, dysząc przy tym ciężko.
Tymczasem J podniosła się na nogi i uśmiechnęła złośliwie.
- Jak to dobrze, że zawsze noszę pod ciuchami kamizelkę kuloodporną - powiedziała.
Następnie spojrzała na Thorntona, który z trudem oddychał, po czym wysapał nie bez satysfakcji:
- Spóźniłaś się, J... Tego już tutaj nie ma... Wysłałem to w bezpieczne miejsce... Nigdy go nie znajdziesz. Przegrałaś, J...
Po tych słowach skonał.
- To się okaże! - warknęła ze złością morderczyni - Przeszukajcie ten dom! Może gdzieś tu to schował!
Jej ludzie szybko wykonali polecenie, ale niestety musieli powiedzieć, że niczego nie znaleźli. Ich szefowa ze złością kopnęła najbliższe krzesło, jakie się jej nawinęło pod nogi.
- Drań jeden! Tak nas wykiwać! Nasz szef nie będzie zachwycony!
- Co teraz robimy? - zapytał jeden z jej ludzi - Jak my teraz znajdziemy to draństwo?
J popatrzyła uważnie na biurko i rzekła:
- Spokojnie, chłopcy. Damy sobie radę.
- Niby jak, szefowo? - zapytał zdumiony drugi z ludzi - Przecież tylko ten sztywny gostek wiedział, gdzie to jest!
- Nie tylko ten sztywniak... Ktoś jeszcze to wie.
- Kto?
- ON!
Wypowiadając te słowa J pokazała swoim ludziom zdjęcie, na którym Thornton obejmuje się po przyjacielsku z innym mężczyzną, też widocznie uczonym, na co wskazywał choćby jego kitel.
- Dobrze wiem, co to za człowiek - powiedziała po chwili Łowczyni - Łatwo go znajdziemy i odzyskamy od niego naszą własność.
- A jak nie zechce współpracować? - spytał jeden z ludzi.
Kobieta uśmiechnęła się podle.
- Wtedy zastosujemy wobec niego odpowiednie argumenty.
Podwładni J zachichotali okrutnie, słysząc jej słowa.
- Genialne, szefowo - rzekł jeden z nich.
- To gdzie lecimy? - spytał kolejny.
- Do Alabastii. Znaleźć tego człowieka - powiedziała J.
- Myśli pani, że uda się nam to od niego odzyskać?
- Jestem tego całkowicie pewna. No, ale gdyby coś poszło nie tak, to wtedy będziemy maglować naszego pana uczonego, aż do skutku.
Następnie skierowała swoje kroki ku wyjściu, dodając:
- Przy okazji... Jeśli będziemy go już maglować, to postarajcie się, żeby ten koleś nie umarł zanim nam nie powie, gdzie to ukrył.
- A kiedy już to powie? - padło pytanie.
J spojrzała na swoich ludzi, mówiąc:
- Wtedy sprawdzimy, czy mówi prawdę. Jeśli tak, to nie będzie już nam potrzebny.
- I co wtedy, szefowo?
- Wówczas odeślemy go na spotkanie z jego najlepszym przyjacielem. Pewnie obaj bardzo się ze sobą stęsknili.
- Wobec tego nie każemy im długo tęsknić, szefowo.
- Dokładnie, chłopcy. W końcu mamy zbyt miękkie serca, żeby się tak zachować, prawda?
To mówiąc spojrzała na ciało Thorntona i wybuchła podłym śmiechem.
***
Pamiętniki Sereny:
- A więc mówisz, że z Latias jest już wszystko w porządku? - zapytała Bianka.
Ash spojrzał na ekran telefonu, gdzie widać było wyraźnie postać jego przyjaciółki z regionu Johto, po czym odpowiedział:
- Jak najbardziej w porządku. Kuruje się ona teraz po swoich ostatnich przygodach w laboratorium profesor Feliny Ivy.
- Słyszałam o niej. Ponoć jest niezwykle zdolnym naukowcem.
- Śmiem się nie zgodzić ze słowem „ponoć“, kochana Bianko. Ona jest „naprawdę“ zdolnym naukowcem.
- Niech ci będzie. Mam tylko nadzieję, że zdoła pomóc Latias.
- Zrobi to lepiej niż ktokolwiek inny.
Bianka pokiwała głową, po czym przemówiła:
- Doskonale. Przy okazji chciałam cię nieźle wyzwać za to, że przez twoją bezmyślności naraziłeś moją przyjaciółkę na niebezpieczeństwo, ale dziadek mi tego surowo zabronił. Poza tym przemyślałam sobie to wszystko i doszłam do wniosku, że jednak zrobiłeś wszystko jak należy, ale uniknąć tego raczej nie było można. Ostatecznie, skoro chcieli ją porwać, to i tak by to zrobili... W ten czy inny sposób.
- Dziękuję za wyrozumiałość - rzekł Ash.
Dziewczyna popatrzyła na niego poważnie i nieco nawet groźnie.
- Mam tylko nadzieję, że następnym razem będziesz jej lepiej pilnował.
- Masz na to moje słowo honoru.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Poprawka... Masz na to „nasze“ słowo honoru - poprawił się Ash.
Bianka ponownie skinęła głową na znak zgody.
- Niech wam będzie. Obyście dobrze wywiązali się ze swojej obietnicy, bo inaczej sobie z wami porozmawiam. To do zobaczenia przy okazji, Ash.
- Do zobaczenia, Bianko.
Po tych słowach mój chłopak odłożył słuchawkę telefonu na widełki, a następnie spojrzał na mnie.
- Słyszałaś ją, Sereno? - zapytał.
- Aż za dobrze - odpowiedziałam chichocząc - Nie martw się. Ona tak tylko sobie gada. Tak naprawdę, to ona doskonale wie, że zrobiłeś wszystko, jak należy. Ostatecznie w tym fachu trudno być zawsze górą.
- Nie inaczej - pokiwał głową Ash - Szkoda, że musimy już wracać do Alabastii i to jeszcze bez naszej kochanej Latias, ale w końcu nie możemy tu siedzieć wiecznie, a w mieście czekają na nas obowiązki.
Zaśmiałam się delikatnie, słysząc jego słowa.
- Chyba nie powiesz mi zaraz, iż w całej Alabastii wybuchła anarchia i zasady dyktuje teraz bezprawie, a wszystko to dlatego, że nie było cię tam kilka dni.
- Prawdę mówiąc jest to całkiem możliwe.
Zdzieliłam go lekko przez łeb otwartą dłonią.
- No co?! Żartowałem! - zawołał mój luby.
- Pika-pika-chu! - dodał radośnie Pikachu.
***
Po tej rozmowie poszliśmy do naszych przyjaciół, którzy właśnie jedli śniadanie razem z profesor Ivy oraz jej asystentkami. Dołączyliśmy do nich, zaś Ash wyraził swoją nadzieję, iż zostały jeszcze ciastka, które bardzo mu smakowało. Na całe szczęście dla niego było ich całe mnóstwo - nie muszę chyba mówić, że prawie wszystkie wylądowały w brzuchach mego chłopaka i jego Pikachu.
- Och, Ash! - zaśmiałam się, widząc tę jego uroczą żarłoczność.
- No co? - zapytał zdumiony detektyw z Alabastii - Po prostu mi one smakują.
Profesor Ivy uśmiechnęła się do nas przyjaźnie.
- To bardzo miło z twojej strony, że tak mówisz, bo sama je piekłam. Zapakowałam wam ich nieco. Będziecie mieli co jeść w drodze powrotnej.
- Poprawka! To Ash będzie miał co jeść - mruknęła złośliwie Dawn.
- Słuszna uwaga - dodała Melody - Jeśli on się nimi z nami podzieli, to ja jestem zakonnicą.
- Więc będziesz musiała wdziać habit, bo właśnie to zamierzam zrobić - odgryzł się jej detektyw z Alabastii.
- No, jeszcze zobaczymy - odparła na to dziewczyna z Shamouti - Od słów do czynów daleka droga, podobnie jak od zamiarów do ich realizacji.
- U mnie łatwo słowo stają się czynami.
- Tak, na pewno.
Dawn popatrzyła na Asha uważnie i powiedziała:
- Zobaczymy, jak w samolocie się wywiążesz z tej swojej obietnicy, kochany braciszku.
- Pip-lu-pip! - zapiszczał Piplup.
- Zobaczysz, że wywiążę się z niej skrupulatnie - rzekł jej starszy brat.
- Pika-pika-chu! - dodał w obronie swego trenera Pikachu.
- Kochani moi... pragnę zauważyć, że Ash zawsze dotrzymuje danego słowa - powiedziałam.
- To prawda. Przecież temu chłopakowi, któremu niedawno zniszczył rower, zwrócił za niego pieniądze - zauważył Tracey.
- Zgadza się. Tak właśnie zrobiłem - potwierdził Ash.
- Nie miałeś wielkiego wyboru. Musiałeś je oddać - stwierdziła Dawn.
- On przecież groził ci sądem - zauważyła złośliwie Melody.
- E tam! Nie on pierwszy i pewnie nie ostatni - zachichotał na to mój chłopak.
Parsknęłam śmiechem, słysząc te słowa, po czym dodałam:
- W sumie można by powiedzieć, Ash, że masz jakąś dziwną awersję do rowerów, co nie?
Mój luby zachichotał, robiąc przy tym minę niewiniątka.
- Nie wiem, o co ci w ogóle chodzi.
- Doskonale wiesz - wtrąciła się do rozmowy Dawn - Serena mówi tu o moim rowerze.
- I rowerze mojej siostry - dodał Max.
- Że już nie wspomnę o rowerze Misty - zakończyłam.
Detektyw z Alabastii zarumienił się lekko na twarzy.
- To nie ja! To Pikachu je niszczył! Wszystkie!
- Pika! Pika-pi! Pika-chu! - zapiszczał gniewnie Pokemon.
- No dobra, ten ostatni sam zniszczyłem, ale poprzednie to była twoja sprawka - mruknął Ash.
- Pika-chu! - zapiszczał smętnie stworek.
- Co racja, to racja - powiedziałam.
- Cztery rowery... Rekord - zaśmiała się Bonnie.
- De-ne-ne! - pisnął wesoło Dedenne.
- A w sumie, to jak to było z tymi rowerami? - zapytała Melody.
- Ash już o tym opowiadał - zauważył Clemont.
- Ale nie mnie! - powiedziała Melody.
- Ja w sumie też niewiele o tym wiem - dodał Tracey.
- Ja również - wtrąciła profesor Ivy.
Ash westchnął głęboko, słysząc to wszystko.
- Niech wam będzie. Opowiem wam tę historię jeszcze raz.
Następnie zaczął mówić:
- Z rowerem Misty to było tak, że Pikachu nie chciał mnie słuchać i doprowadził do tego, iż sam postanowiłem złapać Pidgeya, rzucając w niego kamieniem. Jednak pomyliłem się i zamiast wyżej wymienionego Pokemona rzuciłem w Spearowa, który zdenerwowany zaatakował mnie oraz Pikachu. Broniliśmy się przed nim, ale ten bydlak wezwał posiłki, więc zarządziłem taktyczny odwrót.
- Czyli zwiałeś? - zapytała Melody.
Mój chłopak lekko jęknął, słysząc jej słowa.
- Wolałbym użyć innego zwrotu, ale niech ci będzie. Tak... Zwiałem. Razem z Pikachu wskoczyliśmy do rzeki, skąd złowiła nas na wędkę Misty. Oczywiście, jak to ona skarciła mnie za to, że mój Pokemon jest ranny, tak jakby to była moja wina, że ten mały drań nie chciał słuchać moich poleceń i doprowadził mnie do ostateczności, która skutkowała całą tą sytuacją. No, ale nieważne. Tak czy siak Spearowy były blisko, dlatego zabrałem Misty jej rower i razem z Pikachu zacząłem szybko na nim uciekać. Niestety nie zwialiśmy za daleko, bo stado tych psychopatów nas dopadało. Na szczęście Pikachu ruszyło sumienie i zaatakował on te wredne Pokemony piorunem, który połączył swoją moc z błyskawicą.
- Błyskawicą? - zdziwiła się Melody.
- No, bo w międzyczasie wybuchła burza i błyskały pioruny.
- Aha! Już łapię. Mów dalej.
Detektyw z Alabastii kontynuował swoją opowieść.
- Piorun Pikachu połączony z błyskawicą załatwił Spearowy, ale też poranił mnie, spalił rower Misty oraz osłabił mego Pokemona. Zabrałem go więc do Centrum Pokemon, ale tam dopadła mnie Misty domagając się ode mnie odszkodowania za swój zniszczony pojazd. Nie miałem kasy, więc ona zaczęła ze mną podróżować mówiąc, że przestanie to robić dopiero wtedy, gdy jej oddam za rower. Ale potem o tym jakoś zapomniała i podróżowała ze mną sama z siebie... Do czasu, aż na polecenie swoich starszych sióstr objęła funkcję Liderki Sali w Azurii. Wtedy to również miejscowa siostra Joy naprawiła jej rower i odebrała Misty pretekst do podróżowania ze mną.
- Jakby tej pannicy na tobie zależało, to nie szukałaby pretekstu, aby z tobą podróżować - powiedziałam.
- Możliwe, ale nie chcę jej oceniać - zauważył Ash.
- Teraz opowiedz o rowerze mojej siostry - powiedział Max.
Lider naszej drużyny zaśmiał się wesoło.
- Już mówię. Otóż gdy wyruszyłem do Hoenn, to miałem taką niemiłą przygodę, że Pikachu wpadł na takie jakieś wielkie draństwo, które to zbyt mocno go naładowało elektrycznością.
- A to jest bardzo niebezpieczne dla Pokemonów typu elektrycznego - zauważył Tracey.
- Święte słowa - zgodził się z nim Ash - Dlatego też zaniosłem mojego przyjaciela do miejscowego uczonego, profesora Bircha, który próbował mu pomóc, ale bez skutku. Pikachu wciąż niewyleczony dostał szału i wziął nas za swoich wrogów, więc zaatakował nas i uciekł do lasu. Pobiegłem tam za nim razem z profesorem. W tym samym czasie do Bircha przybyła May, która rozpoczynała swoją podróż trenerki Pokemonów i miała od mojego nowego znajomego odebrać swojego startera, ale tak się złożyło, że zaczęła nam pomagać szukać Pikachu. W trójkę odnaleźliśmy go, lecz w sprawię wmieszał się...
- Zespół R - wtrąciłam.
Mój chłopak pokiwał wesoło głową.
- Nie inaczej. Nasz drogi Zespół R. Złapali Pikachu i chcieli go osłabić odbierając mu elektryczność za pomocą jakieś swej maszyny. Zaczęli więc wysysać z niego moc. Pioruny wyskakiwały z Pikachu i leciały na wszystkie strony, spalając w ten sposób leżący na ziemi rower May. Jednak Zespół R niechcący oddał nam przysługę, ponieważ w ten sposób uwolnił Pikachu od nadmiaru elektryczności, po czym spuściliśmy im manto, oni błysnęli, a ja odniosłem Pikachu na leczenie. Na rano miał się już lepiej, więc mogłem ruszyć w drogę. Wtedy zaczepiła mnie May mówiąc mi, że co prawda mój Pokemon zniszczył jej rower, ale ona nie ma o to do mnie żalu, bo pieszo też się miło podróżuje i zastanawia się, czy mogłaby podróżować ze mną. Bez wahania wyraziłem na to zgodę, ponieważ dzięki temu znowu miałem towarzysza podróży, który nie mówi w pokemonim języku.
Pikachu popatrzył zdumiony na swego trenera.
- Nie bierz tego tak do siebie. Po prostu miło jest mieć kogoś więcej za kompana niż Pokemona, nawet najlepszego na całym świecie.
Stworkowi widocznie takie wytłumaczenie wystarczyło i zapiszczał przyjaźnie.
- No dobrze, a jak to było z rowerem Dawn? - zapytała Melody.
- Zaczęło się od tego, że rozpocząłem swoją podróż po Sinnoh - rzekł Ash - Ale Zespół R, jak to zwykle on, znowu porwał mi Pikachu.
- Jeśli pozwolisz, to ja dalej wam opowiem, jak to było - wtrąciła Dawn - Otóż właśnie wtedy rozpoczynałam swoją podróż trenerki Pokemonów. Odebrałam od miejscowego uczonego, profesora Rowana, swojego startera, którym był Piplup i ruszyłam z nim w drogę. Wtedy właśnie natknęłam się na Pikachu, który zwiał Zespołowi R. Postanowiłam go złapać, jednak ten z łatwością pokonał mojego Piplupa odpychając biedaka piorunem i to na mój rower, który... chwilę później się sfajczył od tego elektrycznego ataku. Zła jak Beedrill rzuciłam w Pikachu pokeballem, ale ten nie zadziałał. Wniosek mógł być tylko jeden - ten Pokemon miał już swojego trenera. Jednak nim zdążyłam to sobie dobrze przemyśleć, to pojawił się Zespół R, aby zabrać Pikachu. Przy okazji chciał również odebrać mi Piplupa. Nie wyraziłam na to zgody, stanęłam do walki i raz dwa, udało mi się ich pokonać. Potem odniosłam Pikachu na leczenie ran, a następnego dnia, gdy był już zdrowy, to zabrałam go i zaczęłam poszukiwać jego trenera. Udało mi się to, dzięki czemu poznałam Asha, a po kolejnej nawalance z Zespołem R poprosiłam go, abym mogła do niego dołączyć, na co on wyraził zgodę.
- Chwileczkę... To twój rower został zniszczony zanim Zespół R was zaatakował? - zapytałam.
- A ja myślałem, że on został zniszczony w czasie walki, a nie po niej - powiedział Ash.
Dawn uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Musiałeś coś pomylić, braciszku. No, ale w sumie to normalne, że nie wiesz, co dokładnie miało wtedy miejsce. Przecież nie było cię w pobliżu, gdy to wszystko się wydarzyło. Przez ten czas szukałeś Pikachu i Zespołu R, ale niestety w innym miejscu, niż oni byli.
- Co racja, to racja - zauważył jej brat - Nie ma to tamto. Wychodzi, że jednak mam jakąś awersję do rowerów.
- A do tego okazuje się, że jak mówi przysłowie, historia naprawdę lubi się powtarzać - dodała żartobliwie profesor Ivy.
***
Po śniadaniu oraz bardzo miło spędzonym wtedy czasie, nasza droga gospodyni zabrała nas na lotnisko w Valencii. Kupiliśmy bilety na lot do Alabastii, po czym pożegnaliśmy panią profesor oraz jej mało inteligentne pomocnice, następnie usadowiliśmy się na pokładzie samolotu i ruszyliśmy w drogę.
- Muszę przyznać, że wyspa Valencia to naprawdę bardzo miłe miejsce - powiedziałam, gdy już wyruszyliśmy w drogę.
- To prawda. Chętnie jeszcze tu kiedyś przyjadę - dodał Tracey.
Melody uśmiechnęła się wesoło.
- Skoro przypadła wam do gustu ta wyspa, to mam nadzieję, że kiedyś zechcecie odwiedzić wyspę Shamouti. To jest bardzo urocze miejsce, choć ma naprawdę dziwaczne tradycje, których ja naprawdę nie trawię.
Oczywiście wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że gdy tylko będzie taka okazja, to jak najbardziej poznamy ojczyznę naszej serdecznej przyjaciółki, po czym spędziliśmy cały lot na miłych rozmowach, grze w karty, a także zajadaniu się ciasteczkami - tutaj muszę wszak zauważyć, że Ash dotrzymał danego słowa i podzielił sprawiedliwie owe łakocie, wcale nie zjadając ich wszystkich samemu, jak to sugerowali niektórzy.
Cały lot trwał jakiś czas, ale na szczęście dotarliśmy do Alabastii zanim jeszcze zdążyło się ściemnić. Lądując w tym miejscu zauważyliśmy (nie bez zadowolenia), że tego dnia, czyli 15 marca 2006 roku, nie było już śniegu. Widać było powolne przybywanie wiosny do regionu Kanto, choć pogoda jeszcze dawała nam do zrozumienia, iż zimna jeszcze nie zamierza wcale powiedzieć ostatniego słowa w sprawie pogody.
Na lotnisku byli nasi przyjaciele, Misty i Brock, którzy zabrali nas do miasta, a potem do domu Asha, gdzie czekała Delia Ketchum z przepyszną kolacją.
- Witajcie, kochani! - zawołała kobieta, ściskając nas radośnie - Tak się cieszę, że was znowu widzę!
- My również, mamo - odpowiedział wesoło jej syn - Mówię ci, Wyspy Oranżowe są pięknym miejsce, ale nie ma drugiego takiego miasta jak nasza stara, dobra Alabastia.
- Święte słowa, skarbie - zaśmiała się Delia Ketchum - Siadajcie więc, bo kolacja zaraz będzie na stole.
Clemont, Dawn i ja szybko zaoferowaliśmy kobiecie swoją pomoc przy nakrywaniu do stołu, dlatego dzięki temu mogliśmy szybciej zacząć jeść. Jedno jednak wyraźnie nas zdziwiło. Nasza kochana gospodyni kazała nam nakryć do stołu jeszcze dwa dodatkowe nakrycia. Zdumiony Ash zapytał o to swoją mamę, ta zaś odpowiedziała mu:
- Będziemy mieli dzisiaj wyjątkowych gości.
Nim zdążyliśmy zapytać, o kogo chodzi, usłyszeliśmy nagle pukanie do drzwi. Mister Mime szybko pobiegł je otworzyć, a kiedy już to zrobił, to usłyszeliśmy nagle sympatyczny głos:
- Witaj, Mime... Jest twoja trenerka?
- Mime-mime! Mime-mime! - zapiszczał wesoło Pokemon.
- A jest jej syn? - dodał drugi głos.
Stworek znowu zapiszczał wesoło.
- Ja chyba znam te głosy - powiedział Ash.
Chwilę później do jadalni weszły dwie osoby. Jedną z nich była młoda dziewczyna w wieku około dziewiętnastu lat, posiadaczka krótko obciętych włosów barwy lilii oraz dwojga uroczych oczu tego samego koloru. Ubrana była w biała bluzkę i luźne, fioletowe spodnie. Obok niej kroczył wysoki chłopak o ciemno-niebieskich włosach, złotych oczach i poważnej minie. Miał on na sobie szare spodnie oraz białą koszulę z czerwonym kołnierzem, zaś jego głowę zdobiły gogle. Z łatwością ich poznaliśmy.
- Anabel! Ridley! - zawołał wesoło mój chłopak.
- Witaj, Ash - powiedziała Anabel.
Delikatnie przytuliła ona swego przyjaciela i cmoknęła czule w oba policzki.
- Miło cię znowu widzieć, stary - rzekł Ridley.
- Mnie również miło was widzieć - odpowiedział detektyw z Alabastii, ściskając po przyjacielsku młodzieńca.
Pikachu również powitał radośnie gości, chociaż on zrobił to jedynie wesołym piskiem.
- Witaj, Pikachu - powiedziała Anabel, pochylając się nad Pokemonem - Mam nadzieję, że dbasz o swojego trenera, bo że on o ciebie dba, to widać na pierwszy rut oka.
- Pika-pika! Pika-chu!
- Rozumiem. Pewnie mieliście niesamowite przygody, prawda?
- Pika! Pika-pika-chu!
- Ach tak! Wyspy Oranżowe... To dość daleko stąd.
Ponieważ wszyscy bardzo dobrze wiedzieliśmy, że nasza droga Anabel posiada empatyczną zdolność wyczuwania uczuć zarówno Pokemonów, jak i ludzi, to wcale nie zdziwiła nas ta scena, która właśnie miała miejsce, czyli rozmowa naszej drogiej przyjaciółki z Pikachu.
- Ona chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać - powiedział Ridley, obserwując to wszystko.
- Czemu? Nie przywykłeś już do tego widoku? - zapytałam.
- Przywyknąć przywykłem, ale wciąż mnie on nieustannie dziwi - rzekł na to młodzieniec.
Delia podeszła do nich radośnie i zawołała czule:
- Anabel! Ridley! Cieszę się, że już jesteście! Przybyliście tutaj w samą porę. Właśnie mieliśmy jeść kolację.
- To dobrze, bo tak się składa, że właśnie zgłodnieliśmy - odparł na jej słowa Ridley.
- Chwileczkę! - zawołała Bonnie - Skoro wy tu jesteście, to gdzie jest...
Nim zdążyła dokończyć swoją wypowiedź, a w okolicy ramienia Asha coś błysnęło, zaś po chwili siedział na nim mały, uroczy Pokemon z białą buzię, brązową talię oraz małymi nóżkami barwy śniegu, a także dużymi, niebieskimi oczami. Jej głowę zaś zdobiły piękne, faliste, zielone włosy.
- Meloetta! - zawołałam zachwycona.
- Nasza słodka Meloetta! - dodała Bonnie.
- Pip-li-li! - pisnął wesoło jej Piplup.
- To niesamowite - powiedziała Misty zachwyconym głosem - Jeszcze nigdy nie widziałam takiego Pokemona.
- Ja również - dodała Melody.
- Nic dziwnego. Meloetta jest naprawdę rzadka - zauważył Brock.
- Rzadka oraz bardzo wyjątkowa - stwierdził Tracey.
- Do tego wyraźnie bardzo lubi Asha - zaśmiał się Max.
Dawn pokiwała głową.
- Dokładnie tak, jak jej mama.
Miała rację, ponieważ Meloetta właśnie nam towarzysząca jest córką Meloetty, którą to Ash poznał podczas swojej podróży po regionie Unova. Matka tego uroczego stworzenia, łaszącego się do policzka mego chłopaka, zginęła w walce z tym bydlakiem Malamarem, ratując tym samym życie swemu przyjacielowi z Alabastii, będącego również jej największą miłością. Pochowaliśmy ciało tej bohaterskiej istoty niedaleko domu Anabel, zaś na grobie tym nieco później wyrósł piękny kwiat, z niego zaś wykluła się istota właśnie przez nas podziwiana. Nazwaliśmy ją Nową Meloettą, choć rzadko używaliśmy przydomku „Nowa“.
Ash pogłaskał tę uroczą istotkę po główce, ta zaś potem podleciała do Piplupa Dawn, który robił do niej maślane oczy. Pokemon ów zawsze był zakochany w Meloettcie, a teraz te uczucia przeniósł na jej córkę. No cóż, taka czasami bywa kolej rzeczy.
- Uroczy widok - powiedziałam, gdy Piplup zaczął wzdychać na widok uroczej istotki.
- Bardzo uroczy - dodał Clemont - Widać, że Nowa Meloetta ma się całkiem dobrze.
- Nie inaczej - rzekł Ridley z dumą w głowie - Oboje z Anabel bardzo o nią dbamy.
- Jak to dobrze, że doktor Zager nie żyje - stwierdziła Melody.
- Słuszna uwaga - zauważyłam - Swego czasu chciał złapać on matkę Meloetty, więc gdyby żył, to na pewno obrałby sobie kiedyś za cel je córkę.
- On nie żyje, ale są jeszcze inni agenci Giovanniego, a oni tak łatwo nie odpuszczą - stwierdził Tracey.
- Wszystko bardzo fajnie, ale powiedzcie mi, proszę... Co sprowadziło do Alabastii waszą dwójkę? - zapytał Ash, patrząc bardzo zaintrygowany na naszych gości.
- No właśnie! Dlaczego zjawiliście się tutaj? Czyżby chodziło wam o jakąś zagadkę do rozwiązania? - dodałam.
Anabel i Ridley uśmiechnęli się do nas wesoło.
- Nic z tych rzeczy, choć cała sprawa jest dla nas bardzo ważna.
- Wobec tego może opowiecie nam o niej? - spytał Ash.
- Opowiedzą, spokojnie, ale podczas kolacji - powiedziała jego mama - Wcześniej wam na to nie pozwolę.
W takiej sytuacji musieliśmy przystać na warunki pani Ketchum, tym bardziej, że nasze brzuchy głośnym burczeniem domagały się już posiłku.
***
- Skoro już zjedliśmy, to może opowiecie nam, co was tu sprowadza? - zapytał Ash, gdy skończyliśmy posiłek.
Ridley uśmiechnął się do niego po przyjacielsku.
- Jak zwykle przechodzisz od razu do sedna sprawy.
- To jest bardzo pożyteczna cecha - dodała Anabel - Ja ją bardzo cenię, podobnie jak też i inne zalety Asha.
- Mój syn ma dużo zalet - uśmiechnęła się radośnie Delia Ketchum.
- To prawda - potwierdziłam z radością.
- Proszę was, bo zaraz się zaczerwienię - zachichotał mój luby.
- Tak czy siak opowiadajcie, proszę, bo jesteśmy strasznie ciekawi, co was tu sprowadza - powiedziała Dawn.
- Nie inaczej - rzekł jej brat - Wszyscy bardzo chcemy to wiedzieć.
Anabel wyprostowała się więc na swoim krześle, po czym przeszła do udzielania wyjaśnień.
- Już wam mówię. Chodzi tutaj o sprawy Strefy Walk.
Misty uśmiechnęła się delikatnie.
- Ach, Strefa Walk! - powiedziała - Nigdy nie miałam możliwości tam trafić, choć znajduje się ona w Kanto, a nie na drugim końcu świata, ale tak to już jest... Albo brak czasu, albo możliwości.
- Ja tam kiedyś byłem... Razem z Ashem, May i Maxem - rzekł Brock.
- Pamiętam to, jakby to było wczoraj - odparł młody Hameron.
- I poznaliście wszystkich Mistrzów Strefy Walk? - zapytała Bonnie.
- Nie inaczej - powiedział Ash, kiwając głową.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło jego Pokemon.
- A jak to jest z tymi Mistrzami? - zapytała panna Meyer.
- Już ci mówię - rzekł mój chłopak - Mistrzów Strefy Walk jest siedmiu i każdy z nich nosi pewien przydomek, dzięki któremu znają go ludzie na całym świecie.
- No właśnie, a te przydomki są naprawdę odjazdowe! - dodał bardzo podnieconym głosem Max.
- Wierzę ci na słowo - zachichotała Melody, widząc jego euforię.
- W sumie to zawsze zastanawiało mnie, kto nadaje im te przydomki - odparł Clemont.
- Mnie też to intryguje - zauważyła Dawn.
Jej Piplup siedział na środku stołu razem z Meloettą. Oboje jedli karmę dla Pokemonów z jednej miseczki, co wyglądało nie tylko uroczo, ale wręcz bardzo słodko.
- Anabel, może ty to wiesz? - zapytałam.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i zaczęła mówić:
- Prawdę mówiąc zaczęło się od Scotta, założyciela Strefy Walk. To on zbudował najpierw jedną, a potem inne Sale, w którym przebywają Liderzy tych terenów.
- Pamiętam Scotta! - zawołał radośnie Max - Naprawdę świetny facet. Ma poczucie humoru. No i zawsze zjawiał się nie wiadomo skąd wtedy, gdy Ash walczył z jakimś Mistrzem Strefy Walk, po czym oceniał umiejętności naszego drogiego detektywa.
- Wtedy jeszcze nie byłem detektywem - powiedział Ash.
- Ale już jedną rozwiązaną zagadkę miałeś na koncie swoich zasług - zauważył Brock.
Mój luby uśmiechnął się wesoło.
- Tak, pamiętam. Jednak wtedy byłem jedynie pomocnikiem detektywa Herberta Jonesa.
- Ale rozwiązałeś zagadkę, a to się liczy - rzekł Brock.
- Owszem. W sumie masz rację.
Anabel uśmiechnęła się, słysząc te słowa, po czym powiedziała:
- Wracając do tematu, to początkowo był w Strefie Walk tylko jeden Mistrz. Jego imię to Brandon. Otrzymał on od Scotta super przydomek, Król Piramidy (ta nazwa pochodzi stąd, że jego Sala to wielki statek w kształcie piramidy). Po bardzo długim czasie bycia przez Brandona niezwyciężonym pojawiła się pewna dziewczyna, która zdołała go pokonać, choć oczywiście nie przyszło jej to łatwo.
- Tą dziewczyną byłaś ty, prawda? - zapytał Ash.
Anabel pokiwała wesoło głową.
- No właśnie. Kiedy już pokonałam Brandona, to ten wraz ze Scottem zaproponował mi tytuł drugiego Mistrza Strefy Walk. Przyjęłam od niego ten tytuł z radością, później zaś ja, on i Scott ustaliliśmy, iż dobierzemy sobie jeszcze kilku Mistrzów, aby Strefa Walk posiadała więcej swoich, że tak powiem... strażników. Postanowiliśmy jednakże brać tylko tych, którzy zdołają nas pokonać, a takich nie było zbyt wielu. O ile ze mną można było jeszcze wygrać, o tyle z moim poprzednikiem, Brandonem nie było to już takie proste. Pomimo tego udało się nam znaleźć jeszcze pięciu naprawdę świetnych trenerów, którzy zdołali nas pokonać. W ten oto sposób Brandon i ja, niczym Chris Adams oraz Vinn stworzyliśmy drużynę, że tak powiem, siedmiu wspaniałych.
- „Siedmiu wspaniałych“! Ach! Jak ja uwielbiam ten film! - powiedział wesoło Ash.
- Podobnie jak i ja - zauważyłam z uśmiechem.
- Naprawdę? Ja również go uwielbiam - zawołała wesoło Anabel - Ale nigdy nie umiałam zapamiętać wszystkich imion siedmiu wspaniałych. Na pewno ich liderem był Chris Adams, poważny, niezwykle szlachetny oraz opanowany typ. Potem w kompani był Vinn, często ironizujący dowcipniś, zwykle trzymający się blisko Chrisa.
- Trzecim był Harry Luck, dawny kumpel Chrisa, osobnik bardzo łasy na dobra doczesne oraz niezła nawalankę - zaczął wyliczać Ash - Kolejny był nowy znajomy Harry’ego, Bernardo O’Reilly, zabijaka o duszy filozofa. Następnie Britt, outsider i ponury gość, który oprócz rewolweru doskonale posługiwał się nożem. Jeszcze był też Lee, tajemniczy najemnik posiadający bardzo smutną przeszłość i pewne problemy z głową. Ostatni zaś członek kompanii to Chico, młody narwaniec, mający jednak bardzo wiele zapału, energii oraz dobrych pomysłów.
- A rzeczywiście, teraz sobie przypominam - zaśmiała się Anabel - Ale pewnie, jak znam siebie, to zdążę jeszcze nieraz zapomnieć te imiona.
- W razie czego ci je przypomnę - zaproponowałam.
- Dziękuję. No i z nami było podobnie, jak z tymi wspaniałymi, choć my nie walczymy ze złem, ale tak czy inaczej był jeden Mistrz Pokemon, potem było ich dwoje, a oni stworzyli całą tę niezwykłą grupę. Dobrali więc jeszcze pięciu Mistrzów, każdemu z nich nadając przydomek. Bo widzicie... Z tymi przydomkami to było tak, że Brandon otrzymał ksywę Król Piramidy od Scotta, a zaproponowali go trenerzy, których Brandon zdołał pokonać. On sam zaś potem, gdy go pokonałam, nadał mi przydomek Damy Salonu. Potem, gdy dobieraliśmy innych Mistrzów, to każdemu wymyślaliśmy jakąś dobrą ksywkę. Oczywiście Scott musiał każdego z nich zaakceptować oraz uznać nasz wybór. Jednak nigdy nie miał żadnych zastrzeżeń.
- No, a oprócz ciebie i Brandona, to kto jeszcze jest Mistrzem Strefy? - zapytała Misty.
Brock podrapał się po głowie i zaczął liczyć na palcach:
- O ile ja dobrze pamiętam, to są to: Noland, czyli Szef Fabryki, potem Greta vel Liderka Areny. Następnie jest Tucker znany też jako As Gmachu... Ktoś jeszcze?
- Brock, zapomniałeś jeszcze o Lucy i Spencerze. Lucy ma przydomek Królowa Tunelu, Spencer zaś to Opiekun Pałacu - dodała Anabel.
- Nieźle brzmią te przydomki - powiedziałam - No dobrze, ale chyba odeszliśmy od głównego tematu.
- Właśnie. Co was tutaj właściwie sprowadza? - zapytała Misty.
Anabel popatrzyła na Asha i powiedziała:
- Na pewno dobrze pamiętasz, że kiedy pokonałeś już Króla Piramidy, to znalazłeś się w takiej sytuacji, iż wszyscy Mistrzowie Strefy Walk ulegli ci w walce.
- To prawda. Tak właśnie było - skinął głową mój chłopak.
- Wtedy właśnie zaproponowaliśmy ci możliwość zostania kolejnym Mistrzem Strefy Walk. Chociaż właściwie Scott to zrobił, ale oczywiście za naszą zgodą.
- Ja zaś, jak dobrze pamiętasz, podziękowałem wam za ten zaszczyt, ale niestety musiałem odrzucić waszą propozycję, ponieważ chciałem dalej podróżować i dążyć do zostania Mistrzem Pokemonów.
- Co w końcu ci się udało - powiedział Ridley - Nawiasem mówiąc, to niewielu ludzi w twoim wieku może poszczycić się takimi osiągnięciami.
- Melo-melo-metta! - pisnęła Meloetta.
- Nie chciałbym się chwalić, ale to prawda - rzekł Ash z uśmiechem - Nie rozumiem jednak, czemu znowu o tym rozmawiamy.
- Ponieważ wieść o twoich czynach, a przede wszystkim o przygodzie, która miała miejsce niedaleko mojego domu, dotarła do innych Mistrzów Strefy Walk - powiedziała Anabel.
- Założę się, że ty się do tego przyczyniłaś - zażartowała sobie Melody.
Dama Salonu zachichotała delikatnie.
- Nie ukrywam, iż mój udział w całej tej sprawie był całkiem spory.
- Wiedziałem - zaśmiała się dziewczyna z Shamouti.
- No dobrze, ale co w związku z tym? - zapytał Ash.
- W związku z tym, że wykazałeś się podczas tej przygody naprawdę wielką szlachetnością, odwagą jak również ogromną empatią i miłością do Pokemonów, postanowiliśmy na specjalnej naradzie, która niedawno miała miejsce, jeszcze raz zaproponować ci stanowisko Ósmego Mistrza Strefy Walk.
Mój luby uśmiechnął się delikatnie, po czym rzekł:
- Miło mi, ale jeszcze raz będę musiał wam odmówić.
Większość naszej drużyny spojrzała na Asha zdziwiona i to niezwykle jego decyzją. Czego jak czego, ale takiej właśnie odpowiedzi się po nim nie spodziewali.
- Czyś ty kompletnie zwariował?! - krzyknęła Misty.
- No właśnie! Taki zaszczyt cię spotyka, a ty masz wątpliwości, czy go przyjąć?! - dodała Bonnie.
- Może on ma coś z głową? - zasugerowała Melody.
- Naprawdę nie rozumiem tego, Ash! Możesz zostać naprawdę wielką szychą, a ty co?! Odrzucasz tę ofertę! - zdziwił się Max.
Mój chłopak skinął lekko głową i rzekł:
- Dokładnie tak. Nie interesują mnie ani zaszczyty, ani też sława, choć przyznaję, że miło byłoby je posiadać. Mimo wszystko naprawdę dobrze mi tutaj w naszej kochanej Alabastii i nie rozumiem, dlaczego miałbym być za to potępiany.
- Przecież nikt cię nie potępia, Ash - odparł na to Brock.
- Po prostu się tobie dziwimy i tyle - dodała Misty.
- A ja uważam, że Ash dobrze robi - rzekła Dawn - Zaszczyty i sława to nie wszystko. Są rzeczy na tym świecie o niebo ważniejsze od nich.
- Zgadzam się z tobą - poparłam moją przyjaciółkę - Nie powinniśmy naciskać na Asha.
- Nikt tu na niego nie naciska - mruknęła Bonnie.
- Możliwe, ale brzmi to tak, jakbyście mieli do niego żal - zauważył Clemont.
- Ale to wcale nie jest żal, tylko... No dobrze, może to jest żal - rzekła jego młodsza siostra - Ale chyba wolno nam go mieć, co?
- Może i wolno, jednak wcale nie leży to w dobrym tonie.
- Clemont ma zupełną rację - stwierdził niezwykle poważnie Brock - Ash ma prawo sam decydować o swoim losie, a my nie powinniśmy go za to oceniać.
- Masz rację. Jego życie, jego sprawa. Nie możemy się wtrącać - rzekła pełna skruchy Misty.
Anabel posmutniała na twarzy.
- Rozumiem. Mimo wszystko naprawdę bardzo przykro mi słyszeć tę odpowiedź. Ostatecznie jako Ósmy Mistrz Strefy miałbyś naprawdę, ale to naprawdę wielkie wpływy na świecie.
Ash z zainteresowaniem spojrzał na niego.
- Wpływy, mówisz?
- Tak. Mógłbyś je wykorzystać do realizacji niejednego swojego celu.
- Właśnie! Zniszczenie Giovanniego byłoby o wiele łatwiejsze - dodał Ridley - Albo też dopadnięcie Malamara. Miałbyś kontakt z ludźmi, którzy mogą ci pomóc w pokonaniu tych drani.
- Pomyśl tylko, Ash - mówiła dalej Anabel - Taka szansa się przed tobą otwiera. Szkoda by było ją zmarnować.
Mój luby, chociaż przed chwilą był bardzo pewien swojej decyzji, teraz wyglądał na człowieka ogarniętego wątpliwościami.
- Sam nie wiem. To wszystko brzmi naprawdę pięknie, ale... Tutaj mam swój dom, swoje obowiązki, swoich przyjaciół. Poza tym jako Mistrz Strefy musiałbym wyjechać do Strefy Walk.
- To prawda - potwierdziła jego słowa Anabel, kiwając przy tym głową - Musiałbyś wtedy ograniczyć swoje podróże do minimum. Co oznacza, że jako detektyw raczej rzadko byś działał.
- Jak to? Już więcej nie rozwiązywałby zagadek? - zapytałam.
Dziewczyna pokiwała smutno głową.
- Niestety, ale zaszczyty wiążą się również z obowiązkami, choć dają także możliwości, jakie zwykłym ludziom nie są dane.
- Ash nie jest zwykłym człowiekiem - przypomniałam jej - To przecież Mistrz Pokemon.
- To prawda i właśnie dlatego powinien otrzymać nagrodę za wszystkie swoje zasługi.
Mój chłopak, gdy spojrzałam na niego, wciąż wyglądał na osobę, która się zastanawia nad wszystkim.
- Przemyśl sobie tę propozycję, Ash - powiedziała po chwili Anabel - Zatrzymam się tutaj na tydzień, ale potem będę musiała wracać i do tego czasu muszę mieć odpowiedź w tej sprawie.
- Dobrze, Anabel... Do tego czasu dam ci odpowiedź - rzekł detektyw z Alabastii.
Po tej rozmowie wszyscy nasi przyjaciele rozeszli się, natomiast ja i Ash poszliśmy spać, wciąż jednak rozmyślając o tym wszystkim, co dzisiaj usłyszeliśmy.
Przez cały następny dzień mojego ukochanego dręczyły wątpliwości na temat tego, jaką to decyzję powinien podjąć. Z jednej strony zdecydowanie chciał zostać tutaj i robić dalej to, co robi, zaś z drugiej bardzo go nęciła możliwość zostania bardzo wpływową osobą. Możliwości, jakie wówczas by się przed nim otworzyły, były po prostu ogromne.
- Mógłbym zdobyć wysoko postawionych przyjaciół - mówił do mnie, kiedy siedzieliśmy po pracy na łące - A dzięki nim udałoby mi się znaleźć dowody na winę Giovanniego i posłać go wreszcie za kratki. Mógłbym też z ich pomocą wytropić Malamara oraz pomścić Meloettę. No, ale to wszystko również wiążę się z porzuceniem pracy detektywa, a jeżeli nawet bym nie musiał ich porzucić, to na pewno nie mógłbym już jej wykonywać na tak szeroką skalę, jak obecnie to robię.
Milczałam, kiedy Ash prowadził te swoje dywagacje. Wiedziałam co prawda, że kierował on je do mnie i na pewno oczekiwał ode mnie jakieś mądrej rady, ale co ja miałam mu powiedzieć? Chciałam, żeby został ze mną i resztą naszej drużyny w Alabastii, ale przecież to, co on mi mówił było naprawdę rozsądne. Zostając Ósmym Mistrzem Strefy Walk mój ukochany mógłby zdobyć naprawdę ogromne możliwości, jakie obecnie są przed nim zamknięte. Ale czy na pewno coś by zyskał dzięki temu? Czy aby na pewno byłby szczęśliwy?
- Co o tym wszystkim myślisz, Sereno? - zapytał mnie po chwili Ash.
Spojrzałam na niego uważnie i powiedziałam:
- Powinieneś pójść za głosem swego serca, mój ukochany. To w końcu twoje życie i twoje decyzje.
- Możliwe, jednak pewnych decyzji nie można podjąć zbyt łatwo. One są zdecydowanie zbyt trudne.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
On również widocznie chciał pomóc swojemu trenerowi, ale podobnie jak i ja nie wiedział, co ma zrobić.
- Kochanie... Masz jeszcze czas - powiedziałam - Zdążysz na pewno sobie to wszystko przemyśleć, a gdy już to zrobisz, to będziesz wiedział, co należy zrobić.
- Naprawdę tak uważasz? - spytał mój luby, patrząc mi w oczy.
Uśmiechnęłam się do niego czule.
- Mądry z ciebie chłopak, Ash. Bardzo mądry. Więc jedno jest pewne... Cokolwiek zrobisz, na pewno będzie miało sens.
Detektyw z Alabastii przytulił mnie czule do siebie.
- Kocham cię, Sereno.
- Ja ciebie też kocham, Ash - odpowiedziałam mu z miłością w głosie.
Następnie spojrzałam na horyzont. Poczułam wówczas w głębi serca, które bardzo mocno biło w mojej piersi, że doskonale wiem, jaką decyzję podejmie Ash, ale bałam się, iż w jego nowym życiu, które wybierze, nie będzie miejsca dla nas dwojga. W końcu co ja, taka szara myszka, niedoszła piosenkarka oraz modelka, mogłabym robić wtedy u jego boku, wielkiego oraz sławnego na cały świat Mistrza Strefy Walk?
Kolejny dzień przyniósł nowe niespodzianki w naszym życiu. Zaczęły się one w momencie, kiedy Delia wezwała mnie i Asha do siebie.
- Dzwonił profesor Oak - powiedziała nam, gdy zapytaliśmy ją, czemu nas tu zawołała - Chciałbym cię widzieć, synku. Chodzi o pewną sprawę dla Sherlocka Asha.
- No, nie! - jęknął mój ukochany - Nie tak dawno zakończyłem jedną swoją sprawę, a już mnie wzywają do następnej!
- Wiesz... W razie czego mogę mu powiedzieć, że nie chcesz przyjść - zasugerowała Delia z figlarnym uśmiechem.
Oczywiście blefowała, a my doskonale o tym wiedzieliśmy. Za długo znaliśmy Delię, aby nie wiedzieć, że nigdy by tego nie zrobiła, ponieważ za bardzo ceni sobie ona słynnego uczonego, który był dla niej niczym rodzony ojciec. Wiedziała też, że jej syn również bardzo szanuje profesora.
- Mamo, jak ty możesz tak mówić? - zapytał z lekką pretensją w głosie Ash - Przecież doskonale wiesz, że nie mógłbym odmówić pomocy mojemu mentorowi oraz ojcu chrzestnemu.
- To po co tak narzekałeś?
- A co? Ponarzekać już nie można?
Delia i ja parsknęłyśmy śmiechem.
- Owszem, można, synku - powiedziała kobieta - Tak czy inaczej prosił on, abyś przybył, oczywiście z Sereną. Profesor widać doskonale wie o tym, że najlepiej ci się pracuje właśnie z nią.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu, wskakując przy tym na ramię swego trenera.
- I oczywiście jego także - dodała wesoło Delia.
Ash uśmiechnął się wesoło i rzekł:
- Doskonale, a więc pójdę.
Kilka minut później, gdy oboje założyliśmy na siebie swoje codziennie stroje, a słynny detektyw narzucił na siebie również swój tzw. strój roboczy, byliśmy już gotowi do pracy.
- Naprzód, kochani! - zawołał wesoło Ash - Ruszajmy! Nowa przygoda na nas czeka!
Takiego właśnie kocham go najbardziej. Pełnego energii do działania oraz przeżywania nowych przygód, jak również pomagania innym. I ktoś taki miałby porzucić swoje powołanie dla zaszczytów i sławy? Chyba byłam głupia, że tak sądziłam, pomyślałam sobie. No, ale nawet jeżeli Ash zostałby Ósmym Mistrzem Strefy Walki, to i tak na pewno szybko powróci do pracy detektywa.
Właśnie tak sobie myślałam, kiedy to ja i Ash szliśmy do laboratorium profesora Oaka. Byłam bardzo ciekawa, co też mogło sprawić, że nas tutaj wezwał, bo bardzo rzadko to robił. Uznałam, iż musi mieć teraz jakiś ważny powód, skoro tak postępuje.
Słynny uczony oraz jego wierny asystent, Tracey Sketchit, powitali nas radośnie, kiedy już przybyliśmy.
- Witajcie, przyjaciele! - rzekł profesor - Naprawdę bardzo mi miło, że jednak przybyliście. Bałem się, że po przygodach na Wyspach Oranżowych nie zechcesz tak szybko wziąć nowej sprawy.
- Prawdę mówiąc, to początkowo miałem ochotę odmówić - powiedział mój chłopak - Ale bardzo szybko odrzuciłem tę egoistyczną myśl. Przecież to właśnie pan zawsze mi pomagał wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałem czyjegoś wsparcia. Byłbym zatem ostatnią świnią, gdybym tak teraz, po tym wszystkim panu odmówił.
- To bardzo szlachetne z twojej strony, Ash - uczony uśmiechnął się do niego - Naprawdę bardzo mnie cieszą twoje słowa.
- Mówiłem panu, że Ash nigdy pana nie zawiedzie - stwierdził Tracey z uśmiechem na twarzy.
- Jak zwykle miałeś rację - zaśmiałam się.
Profesor Oak spojrzał na nas z uśmiechem, po czym powiedział:
- Chodźcie więc ze mną. Muszę wam coś pokazać.
To mówiąc zaprowadził on nas do swego gabinetu, gdzie znajdował się sejf. Kiedy już tam byliśmy, to otworzył go, po czym wyjął z niego dziwny przedmiot wyglądający niczym suszarka do włosów, ale z czymś wielkim i okrągłym wokół wylotu powietrza, jakby radarem.
- Co to jest, panie profesorze? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Sam chciałbym to wiedzieć - odparł uczony - Nie wiem, jak to działa, ale boję się tym eksperymentować, bo jeszcze mogę zrobić komuś krzywdę.
- Skąd pan to ma? - spytał Ash.
- Przyniósł mi go przedwczoraj pewien Fearow - wyjaśnił profesor Oak - Z listem, który normalnie nie dałbym nikomu do przeczytania, ale wiem, że mogę wam zaufać.
Następnie naukowiec wyjął z sejfu kartkę papieru, którą podał Ashowi do ręki. Mój luby wziął ją do ręki, pokazał mi, a następnie oboje zaczęliśmy ją czytać:
Drogi Sammy,
Mam nadzieję, że zechcesz mi wybaczyć moje zachowanie, ale nie mam zbyt wiele czasu. Ludzie, którym niedawno się naraziłem, już niedługo tutaj będą, a ja muszę zdążyć wysłać ci ten list, zanim tu dotrą.
Wiesz zapewne, mój drogi przyjacielu, że zawsze mogliśmy na sobie polegać i w tej sprawie też z całą pewnością tak jest. W paczce, którą Ci przesyłam, znajduje się pewien bardzo cenny dla mnie wynalazek. Chcę Cię prosić, abyś go przechował do czasu, aż tamci ludzie przestaną go szukać. Strzeż tego jak oka w głowie, gdyż w tym przedmiocie jest ukryta przyszłość świata nauki. To jest dość niebezpieczne urządzenie i w rękach szaleńca mógłby służyć złym celom. Zniszczyłbym to, gdyby nie fakt, że zbyt długo musiałem nad tym pracować. Nad moją decyzją przeważył fakt, iż również można dzięki temu uczynić wiele dobrego, jeśli się wie jak.
Nie mam czasu Ci pisać, co to za urządzenie ani też, jak ono działa. Im mniej wiesz w tej sprawie, tym lepiej dla Ciebie. Mam wielką nadzieję, że to zrozumiesz, Sammy. Ukryj to i nie pokazuj nikomu. Jeśli zaś ktoś spróbuje Ci tę paczkę zabrać, zawiadom o wszystkim policję i niech pilnują zarówno jej, jak i Ciebie.
W chwili, gdy czytasz te słowa, prawdopodobnie już nie żyję. Nie myśl więc o mnie źle, jeśli przeze mnie wpadniesz w jakieś tarapaty, choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Pamiętaj też, że nigdy nie miałem bardziej oddanego mi przyjaciela niż Ty.
Twój wierny druh i kolega ze studiów
Thaddeus Thorton.
Skończyliśmy czytać list i spojrzeliśmy na pana profesora.
- Rozumiem, że zna pan autora tego listu? - zapytał Ash.
Uczony pokiwał smutno głową.
- Tak, przyjacielu. Znam go doskonale. To mój serdeczny przyjaciel z czasów studenckich, a właściwie z tego, co czytam w tym liście wynika, że to BYŁ mój przyjaciel.
- Proszę nie popadać w czarne myśli, panie profesorze - rzekł Tracey - Przecież brakuje nam pewności, czy pan Thornton naprawdę zginął.
- No właśnie! Nie należy tracić nadziei - dodałam, próbując go w jakiś sposób pocieszyć, choć prawdę mówiąc sama nie wierzyłam w treść swoich słów.
Nasz mentor uśmiechnął się tylko w smutny sposób.
- Nadzieja zawsze umiera ostatnia, jak to mówią. Jednak dla mnie ona już umarła. Nie wierzę w to, żeby Thaddeus jeszcze żył, zwłaszcza po tonie tego listu. Znam go już bardzo długo i dobrze wiem, że nigdy nie napisałby czegoś takiego, gdyby nie był pewien, iż jego los jest przypieczętowany.
- A może się myli? - zasugerował Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego Pokemon.
- Może... Ale sam nie wiem - odparł uczony - Tak czy inaczej chcę was prosić o pomoc.
- Co mamy zrobić? - zapytałam.
- Chcę, żebyście pojechali do Wertanii i sprawdzili, czy wszystko jest w porządku, czy też nie - wyjaśnił profesor.
- On mieszka w Wertanii? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Nie inaczej - powiedział mentor mojego chłopaka - A przynajmniej mieszkał do tej pory. Możliwe, że żyje i ma się całkiem dobrze, tylko musi się ukrywać. Jeżeli tak jest, to chcę o tym wiedzieć. A jeżeli tak nie jest, to też chcę o tym wiedzieć.
- Jeśli on nie żyje, to w gazetach powinny być o tym jakieś wzmianki - zauważyłam.
- Nie czytam gazet, nie mam na to czasu. A jeśli już, to tylko rubryki naukowe - odparł obojętnym tonem profesor Oak.
- No tak... To wiele wyjaśnia - mruknęłam po cichu.
Tracey spojrzał na mnie uważnie. Chyba to usłyszał.
- Mówiłaś coś? - zapytał nieco gniewnym tonem.
- Nie, nic - odparłam szybko.
Wiedziałam, że nasz przyjaciel niezwykle szanuje swojego pryncypała i choć zazwyczaj jest spokojny, to jednak może wpaść w gniew, gdy ktoś w jego obecności kpi sobie z profesora Oaka. Wolałam więc nie robić tego, bo za bardzo ceniłam sobie przyjaźń z Traceym.
- Pomożecie mi więc? - zapytał po chwili słynny uczony.
Ash uśmiechnął się delikatnie, a następnie rzekł:
- Panie profesorze... Może pan na nas liczyć.
- Pika-pika-chu! - pisnął bojowym tonem jego Pokemon.
***
Wieczorem opowiedzieliśmy o tym wszystkim naszym przyjaciołom i Delii Ketchum. Każdy z nas był bardzo zaintrygowany tą całą sprawą.
- Tak czy inaczej jutro wyruszam do Wertanii - powiedział mój chłopak - Zabieram ze sobą Serenę i Pikachu. Chciałbym też prosić ciebie, Clemont, jak również i ciebie, kochana Dawn, abyście udali się tam ze mną.
- Możesz na nas liczyć, braciszku - powiedziała panna Seroni.
- Zawsze jesteśmy gotowi do działania - dodał radośnie Clemont.
Widać było, że odpowiada mu przygoda, w której może przebywać w towarzystwie swojej dziewczyny, a także pomagać jej, gdyby zaszły jakieś problemy, a przecież mogły takowe zajść.
- Doskonale! Więc jutro ruszamy - zdecydował lider naszej drużyny.
- A ja i Bonnie co mamy robić? - zapytał Max.
- Właśnie! Jakie zadanie nam powierzysz, Ash? - spytała panna Meyer.
- De-ne-ne! - dodał jej Dedenne.
- Zostańcie tutaj i zawiadomcie mnie, gdyby coś się stało - wyjaśnił chłopak.
Bonnie wyglądała na zawiedzioną.
- E tam! Co to niby za zadanie! To byle kto może zrobić.
- A właśnie, że nie! - odezwałam się - Wręcz przeciwnie. Wy macie być naszymi oczami i uszami w Alabastii.
- Dokładnie tak - dodał Clemont - Musicie wiedzieć to, co nam może umknąć. To bardzo ważne zadanie.
- Serio tak uważasz? - zapytała Bonnie, patrząc uważnie na brata, jakby szukając w jego wzroku potwierdzenia tych słów.
- Nie inaczej, siostrzyczko - powiedział Clemont.
Dziewczynka od razu się rozpromieniła.
- Skoro tak, to będę waszymi oczami i uszami! - zawołała.
- Ja również - dołączył Max.
Ponieważ już wszystko zostało ustalone, to uszykowaliśmy się do snu. Jak zwykle nasza kompania poszła spać do domku na drzewie, zaś my do pokoju na górze. Nim jednak to ostatnie zrobiliśmy, to zagadała nas Delia.
- Synku... Zastanowiłeś się nad propozycją Anabel?
Ash pokiwał głową twierdząco.
- Tak, ale trudno jest mi się zdecydować. W końcu tutaj mi jest bardzo dobrze, a tam będę żył pośród obcych sobie ludzi. Jednak z drugiej strony pewnie mógłbym więcej osiągnąć jako wpływowa i znana osoba.
Delia uśmiechnęła się delikatnie do syna.
- Kochanie... Ja nie chcę decydować za ciebie. Pragnę jedynie, abyś był szczęśliwy. Sam musisz zdecydować, jakie życie najbardziej ci odpowiada. Jeśli jednak chodzi o mnie, to codziennie martwię się o to, czy wrócisz do domu żywy, czy może kolejna rozwiązana przez ciebie zagadka kosztować cię będzie życie. Wolałabym więc, abyś przyjął propozycję Anabel i jednak zrezygnował z tego niebezpiecznego zajęcia. Ale nic na siłę, kochanie.
To mówiąc podeszła do Asha i pocałowała go w czoło.
- Cokolwiek postanowisz, ja uszanuję twoją decyzję. I pamiętaj, Ash... Ty zawsze jesteś moim bohaterem.
Mój luby uśmiechnął się do niej czule.
- Dzięki, mamo.
Następnie razem ze mną poszedł do pokoju.
- Twoja mama ma rację, Ash. Powinieneś mieć pracę, która nie zagraża twojemu życiu - dodałam po chwili.
Wiedziałam, iż mówię to w dużej mierze wbrew sobie, jednak taka była prawda. Co prawda wręcz kocham życie pełne przygód, ale było ono na tyle ryzykowne, że w każdej chwili mogłam stracić mojego Asha na zawsze. Już wolałabym do końca życia siedzieć sobie w bujanym fotelu oraz dziergać skarpetki dla naszych dzieci, jak również prowadzić monotonnie nudne życie gospodyni domowej, kucharki i sprzątaczki, niż wiecznie podzielać te same obawy, które dręczą moją przyszłą teściową.
- Naprawdę tak uważasz? - zapytał Ash, przerywając moje myśli.
- Oczywiście. Wiem, że dałbyś sobie radę jako Mistrz Strefy Walk.
- Ale wiesz, że od czasu do czasu znowu bym rozwiązywał zagadki? Za bardzo to polubiłem, aby to porzucić. To silniejsze ode mnie.
- Wiem, ale przynajmniej nie musiałabym się ciągle o ciebie bać.
To mówiąc wtuliłam się mocno w Asha.
- Nie chcę cię stracić, najdroższy. Nie chcę.
Mój luby pogłaskał mnie po głowie i pocałował w czoło.
- Dobrze, Sereno - powiedział - Przyjmę propozycję Anabel, tak jak mi radzicie ty oraz moja mama. Ale mam nadzieję, że jeśli już wyjadę do Strefy Walk, to pojedziesz tam ze mną.
- Oczywiście, najdroższy. Tak właśnie zrobię - uśmiechnęłam się do niego czule.
- Doskonale. A więc skoro jesteś tego pewna, to posłucham twojej rady - powiedział mój chłopak - Ale jeszcze nie teraz. Póki co mamy zagadkę do rozwiązania. Gdy już ją zakończymy, to oznajmimy Anabel tę radosną dla niej nowinę.
Bardzo ucieszyła mnie jego decyzja, jednocześnie jednak poczułam w sercu ogromny smutek, choć nie umiałam sobie tego uzasadnić.
C.D.N.
Zaczyna się ciekawie, a mianowicie od wspomnienia profesora Thortona, który za pomocą Fearowa wysyła do profesora Oaka tajemniczy przedmiot wraz z listem. Robi to dosłownie w ostatniej chwili, gdyż zaraz potem do jego laboratorium wpada Łowczyni J ze swoimi ludźmi i poszukują tajemniczego przedmiotu, który profesor obiecał stworzyć dla jej mocodawcy. Jednak okazuje się, że go nie ma. Wściekła J najpierw bije profesora, a potem, gdy ten próbuje ją zabić, sam zostaje zastrzelony przez jednego z jej ludzi.
OdpowiedzUsuńTymczasem do Alabastii wracają Ash i jego przyjaciele. Jednak okazuje się, że spokój nie jest im dany, gdyż do domu Ketchumów przyjeżdżają Anabel i Ridley. I przychodzą oni z pewną propozycją dla Asha - by ten został Ósmym Mistrzem Strefy Walk. Kuszą go wieloma profitami i łatwiejszą walką z Giovannim. Niestety, oznaczałoby to wyprowadzkę do Strefy Walk i mniej czasu na pracę detektywa. Ash obiecuje zastanowić się nad propozycją przyjaciół.
Zaraz potem otrzymuje telefon od profesora Oaka, który pilnie wzywa do siebie jego i Serenę. Para natychmiast do niego idzie i zostaje poproszona o odnalezienie profesora Thortona, który obecnie przebywa w Wertanii, i wyjaśnienie z nim tajemniczego listu, który został przesłany do Alabastii. Ash naturalnie podejmuje się tego zadania i natychmiast wraca do domu. Tam informuje wszystkich o swojej decyzji w sprawie podróży do Wertanii, gdzie zabiera jeszcze Clemonta i Dawn.
Podejmuje również decyzję odnośnie propozycji Anabel - decyduje się ją przyjąć i obiecuje zabrać do Strefy Walk Serenę oraz swojego wiernego Pikachu. :) Co będzie dalej...? Okaże się już niedługo. :)
Szybko się to czyta, akcja pędzi do przodu niczym pociąg Pendolino relacji Warszawa-Kraków. :D Jestem tak ciekawa co będzie dalej, że zaraz przeczytam kolejną część. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000/10 :)