wtorek, 2 stycznia 2018

Przygoda 049 cz. II

Przygoda XLIX

Sekretna przesyłka cz. II


Kolejny dzień przyniósł nam kilka niespodzianek, choć raczej niezbyt przyjemnych. Na rano, podczas śniadania, zadzwonił do nas Tracey z bardzo szokującą wiadomością.
- Wyobraźcie sobie, co się stało - powiedział nasz przyjaciel - Wczoraj w nocy było włamanie do laboratorium profesora Oaka.
- O Boże! - zawołałam, zasłaniając sobie dłonią usta - Ale chyba nic się wam nie stało?
- Spokojnie. Ja i pan profesor mamy się dobrze - wyjaśnił Tracey - Ale widzicie... Sytuacja jest niebezpieczna. Bandytów było dwóch. Włamali się do laboratorium, dostali do gabinetu i próbowali otworzyć sejf, jednak pan profesor i ja nakryliśmy ich. Bandyci widząc nas strzelili w naszą stronę. Trafili mojego szefa w ramię, a potem uciekli nam korzystając z tego, że ja zajmowałem się panem profesorem.
- Kiepsko to wygląda. Bardzo kiepsko - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - jęknął smutno Pikachu.
- Mówiłeś, że macie się dobrze! - zawołałam z wyrzutem w głosie.
- No, bo mamy, ponieważ rana pana profesora nie jest groźna dla życia - zaczął tłumaczyć się Tracey.
Ash popatrzył na niego uważnie.
- Gdzie jest teraz pan profesor?
- W szpitalu.
- Czy Gary już wie?
- Nie. Profesor prosił, aby go nie powiadamiać.
- Dlaczego?
- Boi się, że Gary tutaj przyjedzie, zaangażuje się w tę sprawę i coś mu się stanie. Profesor woli tego uniknąć. Już i tak ma ogromne wręcz wyrzuty sumienia, że wmieszał w to waszą dwójkę.
- No dobrze. Czy profesor ma ochronę policyjną?
- Tak. Sierżant Bob i dwóch funkcjonariuszy go pilnuje.
- Doskonale. Zaraz do niego pójdziemy.
Tracey pokiwał głową na znak zgody.
- Dobrze. A ja muszę zadzwonić do profesora Rowana.
- Do Jasona Rowana? - zapytał Ash.
- Tak, właśnie do niego - odparł Sketchit.
- A to czemu?
- Pan profesor prosił mnie, abym to zrobił. Podobno jest tu w okolicy. Będzie pilnować razem ze mną laboratorium.
- Chodzi o ten wynalazek, prawda? - zapytałam - To po niego przyszli ci bandyci?
Nasz przyjaciel rozłożył bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia. Profesor sądzi, że tak, ale równie dobrze to mógł być tylko zwykły bandycki napad.
- Policja już tam była? - spytał Ash.
- Tak. Porucznik Jenny osobiście zajęła się tą sprawą.
- Doskonale. Porozmawiam z nią, ale najpierw do pana profesora.
- Świetnie. Pozdrówcie go ode mnie.
Rozmowa się zakończyła, zaś Ash pobiegł do jadalni, po czym wyjął z plecaka strój Sherlocka Holmesa i założył go na siebie, natomiast Pikachu odział się w miniaturową wersję tego kostiumu.
- Musimy iść! - rzekł mój chłopak do naszych przyjaciół.
- Co się stało? - zapytała Dawn.
Ash szybko jej opowiedział w wielkim skrócie, co miało miejsce. Delia jęknęła przerażona, kiedy to usłyszała.
- Wobec tego idźcie tam - powiedziała kobieta - Tylko potem musicie mi powiedzieć, co się stało.
- Nam wszystkim musicie to powiedzieć - stwierdziła Bonnie.
Pogłaskałam ją czule po główce i odparłam:
- Nie martw się, kochanie. Tak właśnie zrobimy.

***


Nieco później, gdy nasi przyjaciele poszli do pracy ja i Ash oraz wierny Pikachu udaliśmy się w kierunku szpitala. W jego recepcji zapytaliśmy o profesora Oaka.
- Czy państwo są jego krewnymi? - zapytała pielęgniarka.
- Eee... Prawdę mówiąc, to nie - powiedział Ash.
- Więc póki co nie mogę państwa do niego wpuścić.
- Proszę pani! Bardzo panią proszę! - zawołałam załamanym głosem - Musimy z nim porozmawiać! To bardzo ważne!
- Pacjent musi odpoczywać. Przykro mi - rzekła pielęgniarka.
- Chwileczkę, proszę pani.
Na korytarzu ukazał się właśnie sierżant Bob. Na jego twarzy widniał radosny uśmiech.
- Może jednak zechce pani ich wpuścić - powiedział nasz przyjaciel - Ostatecznie przecież tych dwoje na pewno nie zamęczy pana profesora. No, a poza tym ja tam będę cały czas i dopilnuję, żeby wszystko miało miejsce jak należy.
Pielęgniarka miała pewne wątpliwości i spojrzała uważnie na sierżanta, który zrobił do niej bardzo słodką minkę. Kobieta westchnęła głęboko, po czym powiedziała:
- No dobrze. Ale tylko kwadrans i ani minuty dłużej. Naprawdę pacjent musi odpoczywać.
- Kwadrans i ani minuty dłużej - rzekł Bob, salutując pielęgniarce.
Chwilę później poszedł on z nami do sali, gdzie leżał profesor Oak w szpitalnej piżamie, z zabandażowanym ramieniem i obojczykiem. Na nasz mężczyzna widok uśmiechnął się radośnie, po czym zawołał:
- Ash! Serena! Witajcie!
Weszliśmy radośnie do sali.
- Dzień dobry, profesorze - odpowiedziałam na to powitanie.
- Miło pana znowu widzieć - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
Usiedliśmy na łóżku obok naszego mentora.
- Jak pana ramię? - zapytałam.
- A dziękuję, całkiem dobrze - powiedział z uśmiechem uczony - Kula przeszła na wylot, więc lekarze nie musieli mi jej wydłubywać, zaś rana nie jest groźna dla życia. Ale to bez znaczenia. Najważniejsze dla mnie jest to, że Tracey’emu nic nie jest.
- To właśnie on nas powiadomił o tym, co się stało - wyjaśniłam.
- Domyślałem się, że wam powie - stwierdził bardzo dowcipnym tonem profesor - Mam tylko nadzieję, iż wezwie on przy okazji osobę, o której mu mówiłem.
- Chodzi panu o Jasona Rowana, pana kolegę po fachu? - zapytał Ash.
- O tym też wam powiedział? Ja nie mogę! Ten chłopak jest naprawdę wielkim gadułą! - zaśmiał się Samuel Oak - Ale w sumie i tak pewnie bym wam przekazał te rewelacje, więc co to za różnica, od kogo je poznaliście? Ważne, że już o tym wiecie.
- Chcemy się dowiedzieć czegoś jeszcze - powiedział Ash - Chodzi o tych napastników, którzy próbowali pana okraść.
- Niestety, tutaj niewiele wam powiem. Mieli oni na twarzach czarne kominiarki i nie widziałem, jak wyglądali. Tyle tylko wiem, że są wysocy, jak również mają bardzo nieprzyjemne oczy.
- To niewiele - stwierdził Ash.
- Pika-pika-chu! - jęknął zasmuconym głosem Pokemon.
- Możliwe, ale spokojnie - powiedział pan profesor, klepiąc Asha po dłoni - Wszystko będzie dobrze, mój drogi chłopcze.
- Jak pan może tak mówić? Przecież leży pan teraz ranny w szpitalu! - zawołałam.
- Pika-pika - dodał Pikachu.
Samuel Oak jednak wcale nie przejął się tym.
- Spokojnie, moja droga. Tylko spokojnie... Najważniejsze, że bandyci nie dostali w swoje ręce tego, czego chcieli.
- Jest pan pewien, że chodziło im o tę dziwną przesyłkę? - zapytał Ash.
- A o co innego mogłoby chodzić? - odpowiedział pytaniem na pytanie profesor - Jestem pewien, że właśnie o to. No, ale spokojnie. Ukryłem ten tajemniczy przedmiot w bezpiecznym miejscu. Nie ma mowy, żeby ci dranie go znaleźli.
- Ale lepiej, żeby ktoś pilnował pana laboratorium, gdy pan tutaj leży - powiedział mój chłopak.
- Właśnie dlatego wezwałem profesora Jasona Rowana, żeby to zrobił - rzekł na to nasz mentor.
- Taka ochrona może nie wystarczyć - rzekł Ash poważnym tonem.
- Wiem, ale policja obiecała pomoc.
- Mam nadzieję, że okażą się użyteczni.
- Więcej wiary w nasze siły - powiedział radośnie sierżant Bob - Nie bój się, Ash. Będzie dobrze.
- No, sam nie wiem... Póki sprawa nie zostanie zakończona, ja nie będę spokojny - stwierdził mój ukochany - Tak czy siak, ja zamierzam odwiedzić porucznik Jenny i dowiedzieć się, co ona odkryła.
- Tylko, czy zechce z nami rozmawiać. W końcu tajemnica śledztwa i w ogóle - zauważyłam.
Bob parsknął śmiechem, słysząc te słowa.
- Proszę cię, Sereno. Mówisz tak, jakbyś nie znała naszej kochanej pani porucznik. Ona z całą pewnością już na was czeka.
- Idźcie do niej i bądźcie spokojni - dodał profesor Oak - Wierzę, że dacie sobie radę z każdym problemem, jaki przyjdzie wam rozwiązać.
- Dziękuję panu - rzekł Ash, wstając z krzesła - Pańska wiara w nasze możliwości wiele dla nas znaczy.
Pikachu szybko wskoczył swojemu trenerowi na ramię, piszcząc przy tym wesoło, pokazując w ten sposób, iż podziela jego zdanie.

***


Po tej rozmowie poszliśmy na posterunek policji, gdzie też zgodnie z przewidywaniami sierżanta Boba, porucznik Jenny już na nas czekała.
- Witajcie, przyjaciele! - zawołała policjantka z uśmiechem - Miałam nadzieję, że w końcu przyjdziecie.
- Bob to przewidział - zauważyłam z uśmiechem - Twierdził, że z całą pewnością już na nas czekasz.
- Serio, kochani? Wobec tego sierżant Bob to jest bardzo bystry, młody człowiek. Chyba muszę poprosić kapitana Rockera, aby podniósł mu pensję - zaśmiała się kobieta - No, ale mniejsza z tym. Pewnie chcecie wiedzieć coś na temat tego włamania.
- Nie inaczej - powiedział Ash - Wiemy tylko tyle, ile powiedział nam profesor Oak, a on niewiele w tej sprawie wie.
- Chcemy wiedzieć, co wykazało śledztwo - dodałam.
Jenny spojrzała na papiery, które właśnie miała na biurku.
- Niewiele ono wykazało. Broń, z której strzelano do profesora Oaka, jest naprawdę świetna, że tak powiem. Podejrzewam robotę zawodowców.
- Skoro to zawodowcy, to na pewno zechcą wrócić dokończyć dzieła - powiedziałam.
- Właśnie dlatego zostawiłam policjantów przed salą, w której leży pan profesor - rzekła Jenny.
- Moim zdaniem powinniśmy pilnować również w laboratorium - dodał Ash.
- Sądzisz, że oni mogą tam wrócić? - zapytała pani porucznik.
- Możliwe. Moim zdaniem nie dostali oni tego, po co przyszli - odrzekł detektyw z Alabastii - Będą więc na pewno chcieli to wreszcie zdobyć.
- Pytanie tylko, po co wtedy przyszli? - spytała Jenny.
- Pan profesor uważa, a ja podzielam jego zdanie, że chodzi tu o pewną przesyłkę, którą nie dawno otrzymał od swojego serdecznego przyjaciela, profesora Thaddeusa Thorntona.
- Słyszałam o nim - powiedziała pani porucznik - Podobno to świetny uczony, choć odludek. Mieszka w Wertanii, o ile się nie mylę.
- Pan profesor posłał nas do niego. Podejrzewa, że coś mogło mu się stać - rzekłam.
Jenny pokiwała potakująco głową.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że nie ma racji w tej sprawie. Jeśli jednak ma, to wówczas...
Nie musiała dokończyć, ponieważ doskonale wiedzieliśmy, co ona ma na myśli.
- A w sprawie laboratorium - zaczęła mówić po chwili policjantka - To możecie być pewni tego, że osobiście zajmę się tą sprawą. Pojadę tam i będę pilnować tego miejsca ze swoimi ludźmi.
- Cieszą mnie twoje słowa - powiedział Ash - Naprawdę bardzo miło mi to słyszeć.
- Bierzmy się więc do dzieła! - zawołała policjantka - Jedziemy tam!

***


Wkrótce potem pojechaliśmy do laboratorium razem z naszą drogą panią porucznik. Pracownicy profesora Oaka bardzo martwili się o swojego pracodawcę, jednak Jenny udzieliła im na jego temat jedynie ogólnikowych wiadomości. Uważała, że nie może im zbyt wiele powiedzieć, gdyż brakuje nam pewności, czy aby ktoś z nich nie jest wspólnikiem bandytów.
Tracey’emu na szczęście mogliśmy spokojnie opowiedzieć wszystko, ponieważ po pierwsze on i tak wiele wiedział, a po drugie był od dawna naszym przyjacielem, a więc jeśli mieliśmy mieć do kogoś zaufanie, to tylko do sprawdzonych w cierpieniu wiernych druhów, takich jak on.
- Nie ma co gadać, sprawa jest naprawdę groźna - powiedział mój luby - Porucznik Jenny obiecała pomoc w tej sprawie. Ona i jej ludzie będą tutaj siedzieć i pilnować laboratorium.
- Myślisz, że bandyci mogą tu wrócić? - zapytał Tracey.
- Jestem tego całkowicie pewien - odparł Ash.
- No właśnie... A więc my musimy podjąć wszelkie środki ostrożności - powiedziała Jenny - Moi ludzie będą czekać w bezpiecznym miejscu, czyli przed budynkiem laboratorium. Ja zaś zostanę tutaj z tobą.
- Będziemy więc pilnować we trójkę - rzekł młody Sketchit.
- Trójkę... A to czemu? - zdziwiła się pani porucznik.
Nim jednak nasz przyjaciel zdążył udzielić odpowiednich wyjaśnień, to właśnie wszedł do gabinetu, w którym rozmawialiśmy, starszy mężczyzna około sześćdziesięciu lat. Miał on białe włosy oraz bokobrody i wąsy tegoż samego koloru. Jego oczy zaś posiadały barwę hebanową. Ubiór mężczyzny stanowiła niebieska koszula, szare spodnie, brązowy płaszcz i czarne buty.
- Witaj, Tracey - powiedział mężczyzna - Widzę, że policja już tu jest. To bardzo dobrze. Lepiej, żeby była na miejscu.
- Przepraszam bardzo. A pan to kto? - zapytała Jenny.
- Profesor Jason Rowan! - zawołał uradowanym głosem Ash.
Uczony uśmiechnął się delikatnie na jego widok. W przeciwieństwie do Samuela Oaka był on zawsze osobą oszczędnie okazującą swoje emocje. Mimo tego nie ukrywał, że cieszy go widok mego chłopaka, którego bardzo lubił i cenił.
- Ash! Domyślałem się, że cię tu zastanę!
To mówiąc podał on rękę Ashowi, który z radością ją uścisnął.
- Pika-pika! Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Ach! Pikachu! Ciebie również miło widzieć - rzekł uczony, po czym spojrzał na mnie - A ta młoda dama to kto?
- Jestem Serena, dziewczyna Asha - odpowiedziałam szybko.
Profesor Rowan uśmiechnął się delikatnie.
- No proszę. Więc Ash znalazł sobie piękną i uroczą dziewczynę. Miło mi cię poznać, moje dziecko.
Naukowiec mnie też bardzo przyjaźnie uścisnął dłoń, po czym spojrzał uważnie na mojego ukochanego.
- Ale o ile wiem, to ostatnim razem, gdy cię widziałem, podróżowałeś z panną Dawn Seroni. Co u niej słychać? Nie jesteście już razem?
- Eee... Widzi pan... Od czasu mojej podróży po Sinnoh minęło trochę czasu i sporo się przez ten czas wydarzyło - powiedział Ash.
Twarz uczonego rozjaśnił delikatny uśmiech.
- Domyślam się, ty Casanovo jeden... Zawsze miałeś powodzenie u płci pięknej i to naprawdę spore. Dawn... Angie... Teraz Serena... Niezły z ciebie podrywacz.


Zachichotałam wesoło, słysząc jego słowa, a mój ukochany zarumienił się na twarzy.
- Panie profesorze... To nie tak, jak pan myśli... Nigdy nie chodziłem ani z Dawn, ani z Angie...
- Ale obie były w tobie zakochane - rzekł uczony.
Ash był zdumiony jego słowami.
- Poważnie?
- Oczywiście, że tak. Nie zauważyłeś tego?
- No cóż... Co do Dawn, to i owszem, ale w sprawie Angie... Trudno mi powiedzieć... Była zawsze dość skryta.
- To prawda. Niełatwo było ją rozgryźć, ale mimo to i tak w końcu się domyśliłem tego, co ona do ciebie czuje.
- W jaki sposób?
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Profesor Rowan zaśmiał się wesoło.
- Mój drogi chłopcze... Gdy będziesz miał już ponad sześć krzyżyków na karku, tak jak ja, to wtedy będziesz łatwiej dostrzegał pewne sprawy niż obecnie. A w sprawie panny Angie muszę ci powiedzieć, że czasami mam z nią kontakt. Nieraz pyta o ciebie. Coś mi mówi, że gdyby wiedziała o twojej dziewczynie, to byłaby (delikatnie mówiąc) załamana. Biedactwo... No, ale z drugiej strony nie możesz być ze wszystkimi dziewczynami, które się w tobie kochają.
- No niestety... Poligamia nie jest zgodna z prawem - powiedział Ash wesołym tonem.
- Wiem i bardzo tego żałuję - zażartował sobie uczony.
Ja, Jenny oraz Tracey parsknęliśmy śmiechem, słysząc te słowa.
- Mała poprawka - powiedziała ze śmiechem na ustach pani porucznik - Poligamia jako taka nie jest zakazana przez prawo. Jest ona jedynie dość kłopotliwa. Bigamia zaś to już co innego. Za to się idzie siedzieć nawet do kilku lat.
- Wiem i pewnie dlatego nie poślubiłem żadnej kobiety - rzekł profesor Rowan.
- Nie widzę związku.
- Widzi pani, ja już jestem poślubiony mojej pracy. Gdybym więc wziął za żonę jakąś kobietę, to byłaby już bigamia i poszedłbym siedzieć.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, słysząc te słowa.
- W sumie taka bigamia jest akurat zgodna z prawem, ale niech tam - zachichotała Jenny - Teraz musimy się skupić na tym, żeby nie ukradziono z tego laboratorium pewnego bardzo cennego przedmiotu.
- A gdzie ów przedmiot jest?
- Niestety... Nie mam bladego pojęcia. Pan profesor nie chce nam tego powiedzieć.
- Przed nami również zachował tajemnicę - rzekł Ash - Wiemy jedynie tyle, że ukrył to w bezpiecznym miejscu.
- W bezpiecznym miejscu, tak? A tutaj jest w ogóle jakieś bezpieczne miejsce? - zapytała Jenny, rozglądając się dookoła.
- Spokojnie, pani porucznik. Damy sobie radę - stwierdził Tracey.
- Mam taką nadzieję - powiedziała policjantka - A zatem zajmiemy się tą sprawą. Wy zaś ruszacie do Wertanii?
- Nie inaczej - kiwnął głową Ash.
- A czemu tam jedziecie? - zapytał profesor Rowan.
- Małe śledztwo, proszę pana - odpowiedział mój luby.
- Ja i Ash jesteśmy detektywami - wyjaśniłam.
Uczony uśmiechnął się do nas.
- Rozumiem. Takie buty. No dobrze... W takim razie powodzenia wam życzę. A jeśli spotkacie kiedyś Dawn Seroni, to przekażcie jej, proszę, moje pozdrowienia.
- Zrobimy to jeszcze dziś, ponieważ ona obecnie mieszka w Alabastii i codziennie się z nią widzimy - odparłam wesoło.
- Poważnie? - na twarzy profesora Rowan zawitał radosny uśmiech - To dobrze. A więc nie zapomnijcie ją pozdrowić.
- Na pewno nie zapomnimy - odpowiedziałam.
- Moja siostra bardzo się ucieszy, że pan o niej pamięta - dodał Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Profesor zdziwił się, słysząc jego słowa.
- Siostra? Jaka siostra? - zapytał.
Detektyw z Alabastii zachichotał delikatnie.
- Ach tak! Zupełnie zapomniałem, że pan przecież o niczym nie wie. Dawn Seroni okazała się być moją przyrodnią siostrą.
- Niesamowite! - powiedział uczony - Po prostu niesamowite! Widzę, że to dzień pełen niespodzianek.

***


Poczekaliśmy, aż Dawn i Clemont skończą swoją zmianę, a kiedy już ta chwila nastąpiła, to przybyliśmy po nich do restauracji „U Delii“, gdzie zobaczyliśmy Stevena Meyera pomagającego mamie Asha przy pracy. Nie zdziwił nas wcale jego widok, w końcu mężczyzna zwykle przyjeżdżał na weekend do Alabastii, aby móc widywać się ze swoją ukochaną Delią, która była już oficjalnie jego dziewczyną.
- Tata jak zwykle jest pełen zapału do pracy - powiedział Clemont, gdy wychodziliśmy z restauracji.
- Jasne, do pracy - zażartowała sobie Dawn - Jak na mój gust, to nasza kochana i jakże piękna szefowa przyciąga go tutaj aż z Kalos.
Jej chłopak zaśmiał się delikatnie, słysząc te słowa.
- Pewnie masz rację, ale nie mogę powiedzieć, by to był jedyny motyw jego działania. Ostatecznie przecież mój tata nie należy do ludzi leniwych.
- Wiem o tym dobrze, jednak wiem też doskonale, że przede wszystkim jego motywacją jest chęć zobaczenia swojej ukochanej.
- Nie przeczę, że pewnie tak jest. W końcu pani Ketchum to nie tylko piękna, ale i niesamowicie urocza kobieta.
- Przyjmuję z radością ten komplement w imieniu swoim oraz mojej mamy - zaśmiał się Ash.
Zachichotałam delikatnie, słysząc tę uroczą wymianę zdań. Była ona naprawdę miła i aż przyjemnie mi się jej słuchało. Dzięki temu w radosnej atmosferze polecieliśmy wszyscy do Wertanii. Naszymi środkami transportu ponownie zostali Pidgeot oraz Charizard. Na ich grzbietach polecieliśmy w kierunku celu naszej podróży.
Nie wiem, jak długo trwał lot, ale coś tak około godziny. Był całkiem przyjemny mimo tego, iż Clemont co jakiś czas przerażony głośno przełykał ślinę, ponieważ bardzo nie lubił on dużych wysokości, zaś ta wysokość, na której się obecnie znajdowaliśmy, zaliczała się do tych wręcz ogromnych.
Wreszcie jednak lot dobiegł końca, a my zadowoleni znaleźliśmy się w Wertanii.
- Doskonale. A więc do dzieła - powiedział Ash.
Następnie schował Pidgeota oraz Charizarda do ich pokeballi i razem ruszyliśmy do laboratorium Thaddeusa Thorntona. Zgodnie z tym, co nam mówił o nim profesor Oak, znajdowało się ono na obrzeżach miasta, gdyż przyjaciel naszego mentora był osobą w pełni zasługującą na miano odludka i samotnika. Prawie nikt go nigdy nie odwiedzał, on sam zaś zwyczajnie stronił od innych istot ludzkich, poza drobnymi wyjątkami takimi jak jego koledzy ze studiów. Mieliśmy więc nadzieję, że nas przyjmie, choć przede wszystkim zastanawiało nas to, czy on jeszcze żyje, czy też nie.
Dotarliśmy do laboratorium profesora Thorntona już po kilku minutach wędrówki. Cel naszej podróży był całkiem sporym domem, który na pozór wyglądał jak zwykły domek jednorodzinny, jednak pozory te były mylące, co łatwo było odkryć, wchodząc do środka.
- A więc to tutaj mieszka pan profesor - powiedziałam.
- Niezła miejscówka - zauważyła Dawn.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
- Pip-lu-pip! - dodał Piplup, siedzący swojej trenerce na ramieniu.
Ash poprawił sobie na głowie czapkę Sherlocka Holmesa.
- Dobra, wchodzimy!
- Może najpierw zapukajmy? - zasugerował Clemont - Jeśli tam ktoś jest, to lepiej go uprzedzić, że wchodzimy. Inaczej weźmie nas za bandytów i jeszcze nam coś zrobi.
- Słuszna uwaga - uśmiechnął się do niego mój chłopak - Grzeczność, jak również ostrożność, nakazują nam zapukać.
Chwilę później zapukał on do drzwi domu. Nie otrzymaliśmy jednak odpowiedzi. Ash z lekką obawą nacisnął więc klamkę. Drzwi wtedy powoli się uchyliły, skrzypiąc przy tym niemiłosiernie.
- Mógłby naoliwić zawiasy - mruknęła złośliwie panna Seroni.
Jej Piplup zapiszczał ironicznie na znak, że w pełni się z tym zgadza.
Ash z Pikachu na ramieniu tymczasem powoli wszedł do środka. Ja, Clemont oraz Dawn zrobiliśmy to samo. Wówczas to do naszych nozdrzy wdarła się jakaś ohydna woń
- Fuj! Co tu tak śmierdzi?! - jęknęłam, łapiąc się szybko za nos.
- To faktycznie niezbyt przyjemny zapach - rzekł Clemont, powtarzając mój gest.
- Jesteś bystrym obserwatorem, wiesz? - mruknęłam złośliwie.
Dawn i Piplup również zasłonili sobie nosy dłońmi.
- Pachnie jak przez tydzień nie zmieniane skarpetki.
Ash z Pikachu tymczasem przeszli do innego pokoju, gdzie dokonali przerażającego odkrycia.
- Niezłe porównanie, siostrzyczko. Niestety, powód tego obrzydliwego zapachu jest nieco inny niż ten, który podałaś.
Weszliśmy za Ashem do pokoju ciekawi, co też tam znalazł i co może tak cuchnąć i wtedy właśnie ujrzeliśmy ten przerażający widok. Stanowiło go ciało chudego mężczyzny około sześćdziesiątki, z małymi binoklami na nosie oraz szarym ubraniem z narzuconym na nie białym kitlem. Jego pierś zdobiła czerwona plama, prawdopodobnie od krwi. Widok ten tak przeraził Dawn tak bardzo, że pisnęła ona i niechcący zrzuciła z ramion Piplupa, po czym wtuliła się mocno w objęcia Clemonta. Ja zaś przerażona jęknęłam i złapałam Asha za rękę. Mój chłopak natomiast jako detektyw był zmuszony przywyknąć do takiego widoku, lecz mimo to ten widok i tak wyraźnie nim wstrząsnął.
- Musi tutaj tak leżeć od kilku dni - powiedział detektyw z Alabastii, zatykając sobie nos palcami - Inaczej ciało by tak nie cuchnęło.
- Dziwne, że nikt go jeszcze nie znalazł - stwierdziłam.
Clemont jednak uważał inaczej.
- Moim zdaniem to akurat jest zrozumiałe. Przecież profesor Thornton był odludkiem. Praktycznie nikt go nie odwiedzał.
- No tak... Rzeczywiście - kiwnęłam głową - Kto więc mógł go zabić?
- Nie wiem, ale musimy wezwać policję - powiedział Ash.
Nagle usłyszeliśmy jakiś dziewczęcy głos.
- Halo! Przepraszam! Jest tu kto?!
Następnie do pokoju, w którym to przebywaliśmy, weszła jakaś młoda dziewczyna w moim wieku. Miała ona długie, czarne włosy i brązowe oczy. Jej policzki były całe czerwone, zaś jeden z nich zdobił mały pieprzyk. Na nos tajemniczej panny były wbite okulary i to o grubych, czarnych ramkach, przez które dziewczyna wydawała się być zdecydowanie mniej atrakcyjna niż była w istocie. Jej strój stanowiła fioletowa spódniczka, zielony sweter, szare rajstopy i czerwone buty.
- Co wy tutaj robicie? - zapytała dziewczyna - I kim wy jesteście?
- Przyszliśmy do profesora Thaddeusa Thorntona - odpowiedziałam jej - Ale obawiam się, że...
Dziewczyna nie dała mi dokończyć, ponieważ nagle zobaczyła leżące na podłodze ciało uczonego, po czym wrzasnęła przeraźliwie.
- Lepiej będzie, jak zadzwonię na policję - zaproponował Clemont.

***


Jakoś tak pół godziny później miejscowa oficer Jenny w towarzystwie paru policjantów oglądała dokładnie cały dom i miejsce zbrodni, którym był gabinet zamordowanego. Policjantka nie musiała nas nawet pytać, kim my jesteśmy. Doskonale bowiem znała ona naszą czwórkę ze sprawy dyrektora banku Krenmera, którą pomagaliśmy jej rozwiązać.
- No proszę - uśmiechnęła się policjantka, gdy tylko nas zauważyła - Sam słynny Sherlock Ash znowu raczył do nas przybyć.
Następnie uścisnęła nam dłonie, po czym zapytała:
- Znowu prowadzicie tutaj jakieś śledztwo?
- Nie inaczej. Chodzi tu o sprawę pewnej tajemniczej przesyłki, którą wysłał profesorowi Oakowi nieżyjący już pan Thornton - odpowiedział mój chłopak.
- Mieliśmy nadzieję porozmawiać z nim na ten temat, ale spóźniliśmy się - powiedziałam przygnębiona.
Jenny pokiwała głową ze zrozumieniem.
- I to o całe kilka dni, bo ten fetor wskazuje na to, że ciało leży tu już jakiś czas.
Następnie spojrzała na lekarza, który uważnie oglądał zwłoki.
- Można to już stąd zabrać? Cuchnie wprost niemiłosiernie! - zawołała, zatykając sobie nos palcami.
- W porządku, proszę pani. Już zabieramy ciało - rzekł lekarz.
Następnie wraz z kilkoma ludźmi zabrał on denata. Jenny zaś spojrzała na nas uważnie:
- Kiedy tu przybyliście, to drzwi były otwarte czy zamknięte?
- Otwarte - odpowiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, potwierdzając jego słowa.
- A czy były zamknięte na klucz?
- Nie.
- Czyli weszliście tu z łatwością?
- Bez najmniejszego trudu.
Ja, Dawn i Clemont pokiwaliśmy głowami, potwierdzając słowa lidera naszej drużyny.
- Rozumiem. A więc morderca doskonale wiedział, że ciało profesora nie zostanie odnalezione zbyt szybko, skoro nie zadbał o to, żeby opóźnić tę chwilę, gdy zbrodnia zostanie wykryta.
Jenny poważnie się nad tym wszystkim zastanowiła.
- To może oznaczać, że morderca był albo bardzo pewny siebie, albo też bardzo lekkomyślny.
- Stawiam na to pierwsze - powiedział Ash.
Policjantka pokiwała głową na znak, że podziela jego zdanie.
- Zgadzam się z tobą, mój młody człowieku, jednak nie możemy też wykluczyć tej drugiej opcji. Poza tym jedno mnie ciekawi. Czemu dom jest cały przeryty? Wygląda, jakby ktoś tu czegoś szukał.
- To by się zgadzało z tym, co my wiemy - powiedział Clemont.
Ash pokiwał głową i rzekł:
- Profesor Thaddeus Thornton wysłał profesorowi Samuelowi Oakowi niedawno pewną tajemniczą przesyłką, w której znajdował się dość dziwny wynalazek. Nie wiemy, do czego on służy, ponieważ śp. profesor Thornton nie wyjaśnił tego w swoim liście.
- Jakim liście? - zdziwiła się Jenny.
- Mówię tu o liście, który był dołączony do przesyłki - rzekł detektyw z Alabastii - Profesor Thornton napisał w nim, że czuje się zagrożony, więc wysyła profesorowi Oakowi ten przedmiot mając nadzieję, iż u niego będzie on bezpieczny.
- Nie wyjaśnił, kto dybie na jego życie?
- Nie.
- Szkoda. To nam nie ułatwi śledztwa, ale przynajmniej znamy motywy zabójcy. Brakuje nam jeszcze tylko jego tożsamości.


Następnie policjantka spojrzała w kierunku tajemniczej brunetki, która to wciąż chlipała, a funkcjonariusze próbowali uspokoić ją na tyle, aby móc wydobyć od niej zeznania.
- A to kto? - zapytała Jenny.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Ash - Pierwszy raz ją widzę na oczy.
- Przyszła tutaj zaraz po nas - wyjaśniłam - Dostała ataku histerii, kiedy zobaczyła ciało profesora Thorntona.
- Rozumiem.
Następnie policjantka podeszła do dziewczyny i zapytała:
- Jak masz na imię?
- Cha... Cha... Char... lotte - wydusiła z siebie dziewczyna, odzyskując wreszcie spokój.
- Czemu tu przyszłaś?
- Bo... Bo ja... Bo pan profesor Thornton... On był moim dziadkiem.
- Twoim dziadkiem?! - zawołała cała nasza drużyna.
- Pika-pika?! Pip-lu-pip?! - dodali zdumieni Pikachu i Piplup.
Charlotte pokiwała smutno głową.
- Tak. Dawno go już nie widziałam, a ponieważ byłam w okolicy, to... Chciałam go odwiedzić i... Zastałam tylko jego ciało...
Następnie znowu dziewczyna posmutniała bardzo na twarzy, spojrzała przygnębiona w podłogę, po czym rzekła:
- Tak bardzo żałuję, że nie zdążyłam go zobaczyć zanim umarł.
- Nam też jest strasznie przykro - powiedziałam, podchodząc do niej - Naprawdę... Łączymy się z tobą w bólu.
- Dziękuję... To bardzo miłe z waszej strony - odparła Charlotte.
Dawn podała jej szklankę wody. Dziewczyna przyjęła ją od niej, po czym delikatnie wypiła jej zawartość.
- Dziękuję ci - rzekła po chwili.
Policjanci tymczasem rozejrzeli się po całym domu poszukując jakiś śladów pozostawionych przez mordercę lub też morderców, bo przecież nie wiedzieliśmy, czy był to jeden człowiek czy kilku. Nasza drużyna pomagała jak tylko mogła najlepiej.
- Hej, zobaczcie! - zawołał Clemont - Coś znalazłem.
Poszliśmy do gabinetu, gdzie na regale z książkami oprócz oczywiście książek znajdowało się jeszcze coś. To był niewielki, szary oraz metalowy przedmiot. Jenny założyła powoli na dłonie gumowe rękawiczki, po czym wzięła ów przedmiot do ręki i zaczęła go uważnie oglądać.
- Wygląda jak jakaś kamera.
Clemont popatrzył na nią oraz na to, co trzymała w dłoni.
- Myślę, że ma pani rację.
- Tylko po co profesor miał to coś w swoim gabinecie?
Ash popatrzył na Jenny i odparł:
- Podejrzewam, że mógł spodziewać się ataku swoich oprawców, więc chciał ich nagrać na gorącym uczynku.
- Wobec tego warto, abyśmy to sobie obejrzeli - stwierdziłam.
Kilku policjantów przyniosło więc laptopa, po czym podłączyło do niej kamerę. Łatwo znaleźli na niej nagranie, które potem obejrzeliśmy.

***


Po zakończeniu oglądania wyłączyliśmy filmik i spojrzeliśmy na siebie uważnie.
- Poznajecie może ludzi, których uwieczniło to nagranie? - zapytała nas po chwili oficer Jenny.
Ash pokiwał głową na znak, że tak.
- Poznaję tylko jedną osobę, ale to w zupełności wystarczy - rzekł.
- O tym, co wystarczy, a co nie, pozwól, że ja zadecyduję - stwierdziła surowym tonem policjantka - Więc kogo poznajesz?
- Tę kobietę... To jest Łowczyni J.
Jenny westchnęła głęboko, słysząc jego słowa.
- Łowczyni J? Ta kobieta najemnik polująca na Pokemony?
- Nie inaczej - potwierdził Ash.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
- Jak widać obecnie poluje również na ludzi - zauważyłam.
- Najwyraźniej - stwierdził mój chłopak - Tylko dlaczego zależy jej na tym, co profesor Thornton wysłał profesorowi Oakowi?
- Nie mam pojęcia, ale najwyraźniej ma szefa, który płaci jej za to, aby to dla niego zdobyła - rzekł detektyw z Alabastii.
- Ciekawe, kto jest jej szefem? - zapytała Dawn.
Ash uśmiechnął się delikatnie.
- Mam pewne podejrzenia względem zleceniodawcy Łowczyni J. Jak dla mnie tym kimś jest ktoś z organizacji Rocket.
- Myślisz o Domino? - spytałam.
- Możliwe, że to ona, ale nie możemy tego z całą pewnością zakładać. Tak czy siak wiemy już wszystko. Musimy tylko złapać naszą drogą panią najemnik na gorącym uczynku.
- I przy okazji pomścić śmierć mojego dziadka - powiedziała Charlotte zapłakanym, choć i mściwym głosem - Mam nadzieję, że ta kobieta odpowie za to, co zrobiła.
- Nie bój się, moja droga - odpowiedziała jej z uśmiechem na twarzy Jenny - Zrobimy wszystko, aby trafiła za to do więzienia na dożywocie.
- Najpierw musielibyśmy ją złapać, a to niestety nie będzie takie proste - powiedział Sherlock Ash.
- Tak czy siak nie poddamy się, Charlotte, tylko będziemy walczyć do końca - dodałam poważnym tonem.
Mój luby skinął radośnie głową, po czym rzekł:
- Nie inaczej. Tak właśnie zrobimy.

***


Ponieważ było już ciemno i nie chcieliśmy wracać o takiej porze do domu, to udaliśmy się do Centrum Pokemon, gdzie spędziliśmy noc. Razem z nami poszła tam Charlotte, która nie miała dokąd pójść, my zaś jakoś nie potrafiliśmy jej zostawić samej.
- Chciałam was o coś prosić - powiedziała, gdy szliśmy spać.
- O co? - zapytałam.
- Czy mogę udać się z wami do Alabastii?
Spojrzeliśmy na nią zdumieni. Bardzo zaskoczyła nas jej prośba.
- No, a po co chcesz to zrobić? - spytał Ash.
- Właśnie! Na co ci to? - dodała Dawn.
- Pika-pika? Pip-lu-pip? - pisnęli Pikachu i Piplup.
Charlotte popatrzyła uważnie na nas, po czym powiedziała:
- Widzicie... Ja chciałabym wam pomóc znaleźć Łowczynię J i upewnić się, że zostanie ona aresztowana przez policję.
- Niestety, nie możemy cię wtajemniczyć w nasze plany ani wciągać w akcje, które będziemy przeprowadzać - rzekł Ash.
- No właśnie - zgodziła się z nim jego siostra - Więc nie bardzo wiem, jak mogłabyś nam pomóc.
- Dokładnie - potwierdził Clemont - Lepiej więc będzie dla ciebie, jeśli zostaniesz tutaj z dala od kłopotów.
Charlotte jednak nie dała się przekonać.
- Bardzo was proszę... To naprawdę dla mnie ważne. Ta kobieta... Jak na nią mówią? J?
- Łowczyni J - odpowiedziałam.
- No więc ta kobieta... Ta Łowczyni J... Widzicie... Miałam już kiedyś nieprzyjemność ją poznać. Ona zabiła nie tylko mojego dziadka, ale i moją przyjaciółkę.
- Przyjaciółkę? - zdziwiła się Dawn.
- Tak... To było ponad pół roku, ale nigdy o tym nie zapomnę. Takich rzeczy nie da się zapomnieć.
Ash popatrzył na Charlotte, potem na mnie, na Clemonta i na Dawn. Czekał widocznie naszej decyzji.
- Ty tu jesteś szefem. Ty decydujesz - stwierdziła jego siostra.
- No... W sumie to tak - potwierdziłam.
Mój chłopak westchnął głośno.
- Jasne... Znowu wszystko spada na mnie, jak zawsze.
Popatrzył potem w oczy Charlotte, która zrobiła błagalną wręcz minę, po czym rzekł:
- Niech ci będzie. Możesz iść z nami do Alabastii, ale nie oczekuj, że będziemy cię pilnować, abyś nie wpakowała się w tarapaty.
- Nie będę pakować się w żadne tarapaty, masz na to moje słowo, Ash - rzekła dziewczyna, wyraźnie bardzo uradowana faktem, że może nam w tej sprawie towarzyszyć.
Ash nie wyglądał jednak na specjalnie przekonanego jej słowami.
- A tak przy okazji... Powiedz mi... Jak ty się właściwie nazywasz?
- Charlotte Wartte... A co?
- Nic takiego. Tylko chciałem znać twoje nazwisko.
Następnie mój luby dał mi znak delikatnym mrugnięciem oka, po czym oboje wyszliśmy pod byle pretekstem z pokoju i skierowaliśmy swoje kroki do pierwszego telefonu, jaki zobaczyliśmy, aby zadzwonić. Chwilę później na ekranie ukazał się obraz Delii Ketchum w białym szlafroku oraz ręczniku na głowie.
- Ash! Serena! - zawołała kobieta uradowanym głosem - No i jak tam śledztwo?
- Jak na razie idzie nam całkiem nieźle - powiedział mój chłopak - Ale żeby je należycie poprowadzić potrzebuję małej pomocy z zewnątrz. Masz tam gdzieś pod ręką Maxa, mamo?
- Jasne, kochanie... Zaczekaj chwilę.
Następnie Delia odsunęła się, wołając głośno:
- Max! Ash dzwoni! Ma do ciebie sprawę!
Chwilę później jej miejsce przy aparacie zajął nasz przyjaciel.
- Ash! Serena! Zakładam, że macie jakąś naprawdę pilną sprawę, skoro dzwonicie.
- A żebyś wiedział - powiedział mój chłopak - Potrzeba mi wiadomości na temat pewnej panny. Nazywa się Charlotte Wartte. Wiek około szesnastu lat. Brunetka, brązowe oczy, pieprzyk na policzku. Nosi okulary o grubych ramkach. Chcę wiedzieć o niej jak najwięcej. A zwłaszcza jedna informacja na jej temat ma dla mnie ogromne znaczenie. Chodzi tu o jej powiązanie z profesorem Thorntonem.
- Nie ma sprawy, szefuńciu - zaśmiał się Max, salutując nam wesoło - Na kiedy ci to potrzeba?
- Na jutro. Przekaż mi te dane o godzinie 9:00.
- Może być trudno.
- Jesteś w drużynie Sherlocka Asha. Nikt nie mówił, że praca dla mnie będzie łatwa.
- To nie to. Mówiłem jedynie, że może ci być trudno wygrzebać z łóżka o tak wczesnej porze.


Zachichotałam lekko, słysząc jego słowa, zaś Ash spojrzał na swojego przyjaciela bardzo groźnym wzrokiem.
- Bierz się lepiej do pracy - powiedział, po czym odłożył słuchawkę - Dowcipniś jeden. Myśli, że jest zabawny.
Następnie wróciliśmy oboje do pokoju, w którym to panna Charlotte rozmawiała właśnie z Dawn i Clemontem.
- Mówię wam, że tak właśnie było - opowiadała dziewczyna - Ta J czy jak ona się tam nazywa, zaatakowała nas wtedy, kiedy sobie obie szłyśmy drogą niedaleko urwiska. Strzeliła w naszą stronę z jakiegoś jakby karabinu. Chwilę później moja droga przyjaciółka, chcąc uniknąć kolejnego strzału tej podłej kreatury, potknęła się, straciła równowagę i zleciała w dół. Chciałam jej pomóc, ale wtedy J podeszła do mnie, przyłożyła mi pistolet do czoła, a potem powiedziała: „Na ciebie nie mam zlecenia, ale dla swojego własnego dobra lepiej zapomnij o tym, co tutaj widziałaś“. No i sobie poszła, zaś ja zostałam sama z ciałem mojej przyjaciółki leżącym w urwisku.
- Smutne - powiedziała załamanym głosem Dawn.
- O czym mówicie? - zapytałam.
- Charlotte opowiada nam o swojej przyjaciółce, która zginęła zabita przez J - wyjaśnił Clemont.
- Właśnie tak - kiwnęła głową Charlotte - Jak więc już wcześniej wam mówiłam, mam aż dwa powody, aby chcieć zemsty na tej jędzy. Mogłabym co prawda ją zabić, ale czuję, że nie byłabym w stanie tego dokonać. Wolę więc tylko dopilnować, aby trafiła za kratki na dożywocie za to, co zrobiła mojemu dziadkowi oraz Scarlett.
Ash spojrzał na nią zdumiony.
- Jakiej Scarlett?
- Mojej przyjaciółce.
- Twoja przyjaciółka miała na imię Scarlett?! - zawołałam zdumiona.
- Tak.
Mój chłopak zrobił przerażoną minę, gdy to usłyszał.
- A jak ona dokładniej wyglądała?
- Miała piękne, zielone oczy oraz niesamowicie cudowne włosy barwy dojrzałych kasztanów.
- A skąd pochodziła?
- Stąd. Znaczy się z Kanto.
Ash niczym rażony piorunem opadła bezwładnie na kolana.
- Scarlett... Nie żyje? - powiedział załamanym głosem - Ona nie żyje?
- Znałeś ją? - zapytała Charlotte.
Mój chłopak potwierdził jej pytanie smutnym skinięciem głowy.
- Tak... Znałem ją kiedyś... Dawno temu...
Chwilę później podniósł się z podłogi i usiadł na krześle.
- A więc ona nie żyje?
- Niestety... Sama widziałam, jak biedaczka spada w przepaść i byłam obecna przy tym, jak policja znalazła jej ciało - potwierdziła Charlotte.
Widząc zaś smutek mojego ukochanego podeszła do niego i dotknęła czule jego ramienia.
- Jest mi równie przykro, co tobie.
- A więc mówisz, że J zabiła Scarlett? - zapytałam.
- Czemu miałaby to zrobić? - zdziwiła się Dawn.
- Widocznie ktoś jej to zlecił - rzekł Ash, powoli zaciskając pięść - A ja chyba nawet wiem, kto.
Następnie spojrzał na Charlotte i powiedział:
- Możesz z nami jechać, moja droga. Mam nadzieję, że będę mógł ci niedługo przekazać radosną nowinę o uwięzieniu Łowczyni J.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Sprawa zaczyna nabierać rumieńców. Ktoś napada na laboratorium profesora Oaka i rani naukowca, w wyniku czego ląduje on w szpitalu. Na szczęście rana jest niegroźna. Przyjaciele odwiedzają go w szpitalu i dowiadują się, że osoba która go napadła, prawdopodobnie przyszła po tajemniczy przedmiot, który przysłał do niego profesor Thornton. Ponieważ go jednak nie dostała, prawdopodobnie przyjdzie po niego jeszcze raz, dlatego profesor Oak zaleca Tracey'emu wezwanie profesora Rowana, jednak nadal nie mówi nic o miejscu przechowywania przedmiotu.
    Przyjaciele idą na posterunek spotkać się z Jenny, która, jak się okazuje, czeka już tam na nich i udziela im niezbędnych informacji na temat napadu. Wybiera się wraz z nim do laboratorium, gdzie zastają już profesora Rowana, który zaczyna żartować z Asha, jakim to on jest Casanovą. :)
    Zaraz po tym wydarzeniu Ash i spółka wracają do domu, by wyruszyć w kolejną podróż, tym razem do Wertanii. Na grzbietach Charizarda i Pidgeotta przelatują cały dystans i lądują niedaleko laboratorium profesora Throntona. Po wejściu tam uderza ich bardzo mocny fetor, co okazuje się być smrodem rozkładającego się martwego ciała zabitego profesora. Do laboratorium przychodzi również Charlotte, wnuczka profesora, która bardzo emocjonalnie reaguje na śmierć dziadka. Przyjaciele od razu dzwonią po policję, która zabiera ciało, a nasza paczka wspólnie z oficer Jenny oglądają zapis z kamer zamontowanych w laboratorium, na których widać, że to Łowczyni J odpowiada za śmierć profesora. Nasza paczka wraz z Charlotte wybierają się do miejscowego Centrum Pokemon. Ash początkowo nie chce się zgodzić, by dziewczyna z nimi podróżowała, jednak po chwili namysłu się zgadza.
    Będąc już w Centrum wychodzi na chwilę z Sereną z pokoju by zadzwonić do domu. Prosi do telefonu Maxa i zleca mu wyszukanie wszelkich informacji na temat Charlotte. Czyżby nasz detektyw miał pierwsze podejrzenia? :)
    Po rozmowie Ash i Serena wracają do pokoju. Dowiadują się wtedy bardzo zaskakującej i smutnej dla Asha rzeczy - Łowczyni J jest odpowiedzialna nie tylko za śmierć profesora, ale także za śmierć przyjaciółki Charlotte i dawnej miłości Asha - Scarlett. Ash poprzysięga zemstę na Łowczyni J i ostatecznie zgadza się na podróż dziewczyny wraz z nimi do Alabastii.
    Robi się coraz ciekawiej, na jaw wychodzą nowe fakty, a sam pomysł na sprawę jest bardzo ciekawy. Historia baaaardzo wciąga. :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...