Powrót na Letni Obóz Pokemonów cz. II
Przeszliśmy szybko do wyżej wspomnianego pomieszczenia, tam zaś sierżant Jenny mogła nam powiedzieć spokojnie, bez zbędnych, wścibskich oczu to, co wykazały badania.
- A więc zbadaliśmy dokładnie ciało denata - powiedziała policjantka - Dzięki temu wiemy już z całą pewnością, że zgon nie nastąpił z przyczyn naturalnych.
- A jednak! - wyszeptał Ash.
- Co zatem go wywołało? - spytał profesor Oak.
- Strychnina.
Popatrzyliśmy przerażeni na kobietę, gdy usłyszeliśmy tę nazwę.
- Strychnina?! - zawołaliśmy ja i Ash.
- Pika-pika-chu?! - dodał Pikachu.
- Jest pani tego pewna? - zapytał uczony.
Jenny pokiwała smutno głową.
- Całkowicie, panie profesorze. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Daliśmy nawet do analizy resztki kawy, którą denat wypił przed śmiercią. Znajdują się w niej ślady trucizny. Właśnie strychniny. Do tego zgon pana asystenta dowodzi, że nie może tu być mowy o pomyłce. Strychnina zabija właśnie tak, jak tego byliście państwo świadkami.
Ash zły zacisnął dłoń w pięść, zaś profesor Oak załamany opadł na krzesło.
- Nie... To po prostu niemożliwe... To niewiarygodne... - mówił jak w amoku.
- Bardzo mi przykro, panie profesorze, ale niestety będę musiała kazać moim ludziom przeszukać dokładnie cały ośrodek oraz zrewidować rzeczy osobiste każdego z pańskich pracowników - kontynuowała swoją poważną wypowiedź sierżant Jenny.
- Czy i my możemy coś dla pani zrobić? - zapytał mój chłopak.
Policjantka popatrzyła na nas uważnie.
- Prawdę mówiąc tak... Podczas, gdy ja będę przeprowadzać rewizję, wy możecie sprawdzić dla mnie miejscową aptekę. Chcę wiedzieć, czy ktoś kupował w niej ostatnio strychninę lub coś z nią związanego.
- Pragnę zauważyć, że być może morderca przybył z innego miasta i miał truciznę ze sobą - zauważył Ash.
- To niemożliwe... Przecież któryś z pracowników obozu musiałby to zauważyć - powiedziałam.
- Niekoniecznie, kochanie. Jeśli fiolka ze strychniną nie miała ulotki z napisem „Trucizna“ lub coś w tym guście, to na pewno zabójca mógłby ją śmiało przemycić wśród rzeczy osobistych.
Jenny popatrzyła uważnie na Asha.
- No, no, no... Widzę, mój młody człowieku, że masz naprawdę głowę nie od parady. Tym lepiej. Możesz mi się przydać.
To mówiąc policjantka napisała na kartce kilka słów i podała ją nam.
- Macie... Pokażcie to aptekarzowi, a powie on wam wszystko, czego tylko zechcecie.
Spojrzałam na kartkę, na której widniał napis:
Proszę o udzielenie wszelkich informacji posiadaczowi tej kartki. To niezwykle ważne dla mojego śledztwa. Sierżant Jenny.
- Dziękujemy. Dowiemy się wszystkiego, co się da dowiedzieć w tej sprawie - powiedziałam.
Tymczasem załamany profesor Oak spojrzał na nas i rzekł:
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zapomnieliśmy przez chwilę o bardzo ważnej rzeczy.
- Jakiej? - zapytałam.
- Ta kawa, którą zabito Jaspera... Ona... Należała do mnie.
Spojrzeliśmy na uczonego przerażeni tym, co powiedział.
- Do pana? - zapytałam.
- No przecież! - zawołał Ash, uderzając się dłonią w czoło - Sam pan mówił pani sierżant, że to pana asystent rozlał niechcący swoją kawę, więc podał mu pan swoją.
- Właśnie, mój chłopcze - pokiwał głową uczony - Czy wiecie, co to oznacza? To ja byłem celem zamachowca, a nie Jasper. Jasper umarł przeze mnie! Umarł zamiast mnie!
- Myślisz, że naprawdę ktoś chciał zabić profesora Oaka? - zapytałam Asha, kiedy szliśmy oboje w kierunku apteki.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał Pikachu, siedzący mojemu chłopakowi na ramieniu.
- Nie jestem pewien. Bardzo możliwe - odparł detektyw z Alabastii - Tak czy inaczej należy się tego dowiedzieć. A tak przy okazji sama chyba przyznasz, że w tej sytuacji nie możemy już wrócić do swoich czasów póki cała ta sprawa nie zostanie wyjaśniona.
- Masz rację. Poza tym za bardzo się w to wszystko wciągnęłam, aby teraz tak po prostu zrezygnować.
- Ty też? - zachichotał mój chłopak.
- Powiedzmy, że ciągłe rozwiązywanie zagadek weszło mi w nawyk, podobnie jak i tobie - powiedziałam do niego czule.
- Miło mi to słyszeć - odparł Ash.
Chwilę później oboje weszliśmy do apteki. Przywitał nas tam pewien starszy jegomość bardzo przypominający Einsteina, gdyż jego siwe włosy były ułożone w dość zabawny sposób, jakby walnął go piorun.
- Witajcie. W czym mogę wam służyć? - zapytał aptekarz.
- Przysyła nas tu sierżant Jenny - odpowiedział mój chłopak, podając mężczyźnie kartkę.
Staruszek nałożył sobie na nos binokle, po czym przeczytał z uwagą treść wiadomości, uśmiechnął się i rzekł:
- Rozumiem. A więc przybyliście po wiadomości?
- Owszem. Jeśli nam pan nie wierzy, może pan zadzwonić do Jenny i sam ją o to zapytać - odpowiedziałam.
Aptekarz uśmiechnął się do nas wesoło.
- Spokojnie, moi kochani. Wierzę wam, że jesteście tymi, za których się podajecie. Poza tym dobrze znam pismo pani sierżant. Zresztą nie was pierwszych do mnie przysyła. A więc, co chcecie wiedzieć?
Opowiedzieliśmy zatem temu sympatycznemu człowiekowi, co miało miejsce ostatnio, po czym poprosiliśmy go o bardzo dokładne informacje w sprawie, czy ktoś nie kupował tutaj ostatnio strychniny. Starszy pan powoli pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Zaraz sprawdzę, kochani. Jedną chwileczkę.
Zajrzał on do swoich ksiąg, po czym powiedział:
- Nie... W ciągu ostatniego roku nikt tutaj nie kupował trucizny, a już na pewno nie strychniny.
- Rozumiem - powiedział smętnym głosem Ash.
- Pika-pika - dodał równie przygnębionym tonem Pikachu.
Mój luby pomyślał przez chwilę i zapytał:
- A może... Ktoś kupił niedawno coś, co zawiera w sobie strychninę?
Aptekarz zastanowił się.
- Tak... Jak tak mnie o to pytasz, to właśnie mi się przypomniało, że rzeczywiście niedawno miało miejsce takie wydarzenie. Ktoś tutaj kupował lek, który zawiera w sobie strychninę.
- Kto to był? - zapytał detektyw z Alabastii.
- Pika-pika-chu? - pisnął Pikachu.
- Chwileczkę...
Aptekarz zajrzał ponownie do swoich ksiąg.
- To nie... To też nie.... O! Jest! Trzy dni temu jakiś mężczyzna kupił ode mnie lek na wzmocnienie. To taka silna mieszanka i zawiera w sobie strychninę, ale... Nie może ona zabić, ponieważ pozostałe składniki likworu całkowicie niwelują jego trucicielskie właściwości.
- No, a gdyby tak ktoś wlał całą buteleczkę tego płynu do kawy, to czy mógłby wywołać otrucie? - zapytałam.
Mężczyzna zastanowił się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Otrucie? Raczej nie... Zawał serca to i owszem, choć nie mogę tego zagwarantować. Na pewno przedawkowanie tego leku może człowiekowi zaszkodzić, ale czy posłać go na tamten świat? Trudno mi powiedzieć. Nie miałem jeszcze takiego przypadku.
- Jaki mężczyzna kupił od pana ten lek? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał swoje pytanie Pikachu.
Aptekarz pomyślał przez chwilę.
- Nie pamiętam, jak on się nazywał. Ale za to wiem, jak on wyglądał. Siwa broda, okulary... Włosy też siwe. Jakoś dziwacznie wyglądał.
- Dziwacznie, czyli jak? - dopytywał się Ash - Przeciętnie?
- Raczej wręcz przeciwnie. Wyglądał on jak ludzie, którzy nieudolnie próbują wmieszać się w tłum.
- Rozumiem. Dziękuję panu bardzo. To wszystko.
Wyszliśmy z apteki.
- Co o tym sądzisz? - zapytał mnie po chwili Ash.
- Nie jestem do końca pewna, ale najwyraźniej ktoś, kto kupił ten lek chciał się rzucić w oczy aptekarzowi, aby ten go zapamiętał - odparłam po chwili namysłu.
- Właśnie, Sereno! Właśnie! Nie wydaje ci się to dziwne?
- I to jeszcze jak. Ale jaki jest cel tego wszystkiego? Po co kupować lek zawierający strychninę w taki sposób, aby aptekarz cię zapamiętał?
- Też tego nie rozumiem, ale spokojnie. Wyjaśnimy to.
Powróciliśmy do Obozu i opowiedzieliśmy Jenny o wszystkim, czego się dowiedzieliśmy w aptece. Kobieta była bardzo zainteresowana naszymi rewelacjami.
- To bardzo ciekawe - powiedziała - Naprawdę bardzo ciekawe.
- A czemu to jest takie ciekawe? - zapytałam.
- Widzicie... Przeszukaliśmy pokoje oraz rzeczy pracowników obozu i zobaczcie, co znaleźliśmy.
To mówiąc pstryknęła palcami. Chwilę później podszedł do niej jeden z jej policjantów, który pokazał nam dwie rzeczy. Jedną z nich była siwa peruka, drugą zaś sztuczna broda tej samej barwy.
- A niech mnie! - zawołałam zdumiona - Broda i peruka!
- Ano właśnie - rzekła Jenny, uśmiechając się lekko - To potwierdza opowieść aptekarza. Któryś z pracowników pana profesora kupił lekarstwo zawierające w swoim składzie strychninę. Kupił on ją w miejscowej aptece i udawał podczas tego zakupu starszego pana. Peruka i sztuczna broda tego dowodzą. Prócz tego znaleźliśmy na błoniach roztrzaskaną na bardzo małe kawałeczki buteleczkę. Trudno powiedzieć, co w niej było. Nie można tych szczątków dać do analizy, ale teraz wszystko układa się w logiczną całość.
- W którym pokoju znaleziono tę perukę i brodę? - zapytał Ash.
- W pokoju jednego z pomocników kucharza - odparła Jenny.
- A co znaleziono u innych?
- Skoro tak bardzo chcesz to wiedzieć, to ci powiem.
Policjantka nie była zachwycona perspektywą wyjaśniania nam tego, jednak pstryknęła palcami na towarzyszącego jej policjanta, który odczytał dokładną listę tego, co wykazała rewizja pracowników profesora Oaka.
- No, a co z kucharzem? Co u niego znaleziono? - zapytał detektyw z Alabastii.
Policjant przyjrzał się swoim notatkom.
- Już mówię... No więc, znaleziono tam ubrania na zmianę, dodatkowy fartuch kuchenny, środki nasenne...
- Jakie? - przerwał mu Ash.
- Takie sproszkowane... Nie zapisaliśmy nazwy.
- Aha. Nieważne. Nazwa jest nieistotna. Proszę czytać dalej.
- Bielizna, para butów, zdjęcie jakieś dziewczyny (nie wiemy, kto to jest), kryminał „Tajemnicza historia w Styles“ Agathy Christie, szczoteczkę do zębów, pastę do zębów, pastylki na ból głowy... No i tyle.
- To wszystko?
- Wszystko.
Ash pokiwał powoli głową.
- Rozumiem. Dziękuję, chciałem się tylko tego dowiedzieć.
- Czemu tak cię interesuje kucharz? - zapytałam.
- Ponieważ miał on najwięcej możliwości ze wszystkich, żeby otruć Jaspera - odparł mój chłopak.
- Pika-pika - zgodził się z nim Pikachu.
Jenny pomyślała przez chwilę.
- Owszem, jak tak o tym myślę, to masz rację, ale jaki miałby motyw?
- Nie musiał mieć żadnego motywu, żeby otruć Jaspera - odparł na to detektyw z Alabastii - Wystarczy, że chciałby zabić profesora Oaka.
- W sumie to prawda - pokiwała głową policjantka - Ja to bym jednak chciała sprawdzić tego młodego pomocnika, u którego znaleźliśmy perukę oraz brodę. Jak on się nazywa?
- Timothy, pani sierżant - odparł funkcjonariusz obok niej.
- Przyprowadź go.
- Chodźmy. Pomożemy mu - zaproponował mi mój chłopak.
- Sądzisz, że będzie to konieczne? - zapytałam.
- Pika-pi? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Nie wiem... Ale lepiej być przygotowanym na to, że szanowny pan będzie raczej negatywnie nastawiony do propozycji rozmowy z nami.
***
Wyszliśmy z policjantem poza budynek i zaczęliśmy szukać naszego delikwenta. Dość szybko nam się to udało.
- Hej, Timothy! - zawołał Ash na jego widok.
Młodzieniec spojrzał na niego, a kiedy zobaczył mojego chłopaka w towarzystwie policjantki, to przerażony zaczął uciekać.
- Rzeczywiście jest negatywnie nastawiony do propozycji rozmowy z nami - zaśmiałam się ironicznie.
- To jest do naprawienia - powiedział detektyw z Alabastii - Pikachu...
Jego Pokemon w lot pojął, co ma zrobić, ponieważ szybko zeskoczył z ramienia swojego trenera, po czym pobiegł szybko za Timothym. Bardzo łatwo go dogonił, a następnie bez litości powalił na ziemię elektrycznym atakiem.
- No i bingo - zachichotał Ash.
Policjant podbiegł do młodzieńca, po czym zakuł go w kajdanki.
- Jesteś aresztowany.
- Ale za co?! Ja nic złego nie zrobiłem! - zawołał gość.
- To czemu uciekałeś, co?! - warknął na niego funkcjonariusz.
Następnie zaczął przeszukiwać jego kieszenie i wydobył z nich kilka małych portfeli.
- No proszę - uśmiechnął się jadowicie policjant - Teraz już wiem, kto jest naszym złodziejaszkiem.
- To są kradzione portfele? - zapytałam.
- Oczywiście. Dziś rano paru pracowników zgłosiło mi ich kradzież. Byliśmy jednak zbyt zajęci sprawą zabójstwa, żeby się tym zainteresować tak na poważnie. Ale widzę, że zagadka została teraz rozwiązana.
Zaprowadziliśmy Timothy’ego do sierżant Jenny, która to uśmiechnęła się złośliwie na jego widok.
- No proszę... Timmy! Jakże miło mi cię znowu widzieć!
- Komu miło, temu miło, pani sierżant - mruknął Timothy.
- Zna go pani? - spytałam zdumiona.
- Pewnie, że znam tego ptaszka. Dwa lata temu dostał sześć miesięcy odsiadki za kradzież portfela. Nie było to jego pierwsze przewinienie. Tym razem jednak nieźle się obłowił, bo zdołał ukraść kilka portfeli naraz.
- Pani sierżant... Przysięgam, że to jest jakaś pomyłka - tłumaczył się złodziejaszek.
- Dobra, dobra... Przed sądem będziesz tak gadał - odparła na to Jenny - Mnie na razie interesuje co innego. Wiesz, co to jest?
Następnie wskazała ona dłonią na perukę oraz sztuczną siwą brodę.
- Jakieś rekwizyty teatralne?
- Nie udawaj idioty! Za pomocą tej brody oraz peruki ktoś niedawno kupił coś, co zabiło asystenta profesora Oaka! - wrzasnęła na chłopaka pani sierżant.
- Nie wiedziałem o tym - jęknął Timothy.
- No to teraz już wiesz, Timmy. Powiedz mi, po co ci to było?
- Niby co? - zdziwił się młodzieniec.
- Czemu zabiłeś Jaspera?
- Nie zabiłem go.
- Doprawdy? To może inaczej zadam pytanie... Jasper Barrow zginął przypadkiem, a prawdziwym celem zamachu był profesor Oak. To wiemy. Czemu zatem chciałeś zabić właśnie jego?
- Nie chciałem zabić pana profesora.
- Naprawdę? A ja myślę, że chciałeś i tylko przypadek sprawdził, iż do tego nie doszło.
- Przysięgam, to ja nie! - zawołał zdesperowany młodzieniec.
- Tak? Więc jak wyjaśnisz obecność tego w twoim pokoju? - zapytała Jenny, pokazując na perukę i sztuczną brodę.
- Ktoś mi to podrzucił! - odparł Timothy.
- Jasne... Tak samo jak te portfele, co? - mruknął złośliwie policjant, pomocnik pani sierżant.
- No dobra, portfele ja gwizdnąłem, ale zabić to ja nikogo nie zabiłem - tłumaczył się złodziejaszek.
- Naprawdę? - parsknęła śmiechem Jenny - A może chciałeś uciszyć osobę, która wiedziała lub mogła się domyślać, co planujesz i chciała ci w tym przeszkodzić? A może po prostu byłeś przerażony, że profesor może odkryć, kim jesteś i co zamierzasz zrobić, więc chciałeś go otruć?
- Nie! Przysięgam! To nie ja! To naprawdę nie ja! Przyznaję, ukradłem te portfele, ale nikogo nie zabiłem!
- Przed sądem się będziesz tłumaczyć - odparła Jenny - Zabrać go!
- To nie ja! Przysięgam pani! Jestem niewinny! Nikogo nie zabiłem! - wrzeszczał Timothy, gdy go wyprowadzano.
Spojrzałam na Jenny z niepewnością, co do słuszności jej decyzji.
- Sądzi pani, że to on? - zapytałam.
- Na pewno on... Nie mam wątpliwości - odparła policjantka.
- To ciekawe, bo ja je akurat mam - mruknął Ash.
- Pika-pika! - pokiwał główką Pikachu.
Jenny uśmiechnęła się do niego z politowaniem.
- Cieszy mnie, że tak bardzo mi pomagacie, ale to już koniec śledztwa. Mamy winowajcę, więc sprawa zamknięta.
- Przeciwnie - odparł detektyw z Alabastii - Jeszcze wiele zagadnień nie jest wyjaśnionych. Choćby to, w jaki sposób otruto Jaspera.
- To proste. Lekiem ze strychniną.
- On nie mógł go zabić. Mógł go co najwyżej osłabić.
- Możliwe, ale Timmy to cwaniak. Na pewno znalazł sposób na to, aby jakoś użyć tego lekarstwa jako trucizny. Już ja go znam.
- Mimo wszystko uważam, że to nie on.
- Możesz tak uważać, ale pozwól, że póki ja jestem na służbie, to ja będę decydować o tym, co będziemy robić, a co nie.
To mówiąc Jenny wyszła z pokoju, rzucając na odchodnym:
- A tak przy okazji, dziękuję wam za współpracę.
Gdy znikła nam już z pola widzenia, to Ash wściekły cisnął czapkę na podłogę i zawołał:
- Niech to szlag! Ona się myli! To nie Timothy zabił! On nie miał ani motywu, ani sposobności!
- Obawiam się, że Jenny to nie przekonuje - powiedziałam smutnym głosem.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Ash pokiwał smętnie głową.
- Niestety, masz rację... To jej nie przekonuje.
***
Parę minut później poszliśmy we trójkę razem z Pikachu na spacer. Chodziliśmy po całej okolicy patrząc na bawiące się radośnie dzieciaki.
- A może Jenny ma rację? - rzekł po chwili Ash - Może powinienem już dać sobie spokój z tą sprawą?
- Byłbyś w stanie to zrobić? - zapytałam go.
- Pika-pika-chu? - pisnął Pikachu.
- Sam nie wiem - odpowiedział nam mój chłopak - Naprawdę trudno mi powiedzieć. Być może byłbym w stanie to zrobić, ale... Nie umiałbym z tym żyć. Świadomość, że pozwoliłem na to, aby niewinny człowiek poszedł siedzieć, a właściwego winowajcę ominęła sprawiedliwość nie dałaby mi nigdy spokoju.
- Więc musimy kontynuować śledztwo.
- Jak, kochanie? Przecież Jenny zamknęła sprawę.
- A potrzebujemy jej pomocy lub zgody na działanie?
- Może i nie... Ale problem polega na tym, że w ogóle nie wiem, co mam dalej robić.
Nagle usłyszeliśmy jakiś krzyk.
- To stamtąd! - zawołał mój chłopak, zrywając się z miejsca.
Ruszyliśmy biegiem w kierunku tego miejsca, z którego dobiegał nas krzyk. Ledwie tam dobiegliśmy, a zaraz zobaczyliśmy małą dziewczynkę o włosach koloru marchewki, ubraną w żółtą sukienkę. Wrzeszczała wręcz wniebogłosy na widok zielonego Caterpie, Pokemona gąsienicy. Scena ta była tak zabawna, że nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu.
Chwilę później na miejsce zdarzenia przybiegły nasze młodsze wersje. Mały Ash, widząc przerażenie rudowłosej koleżanki, złapał za kamienie i szybko obrzucił nimi Pokemona.
- A masz! Wynocha! A kysz! Uciekaj do lasu! - wołał chłopiec.
Stworek ten był bardzo zdumiony jego zachowaniem, ale też wyraźnie nim przerażony, dlatego szybko uciekł, zaś ruda dziewczynka spojrzała na swego wybawcę.
- Dziękuję - powiedziała.
- Nie ma za co - odparł wesoło mały rycerz - Krzyczałaś tak głośno, że trudno cię było nie słyszeć.
- A czemu tak krzyczałaś? - zapytała mała Serena.
Rudowłosa panienka posmutniała i spojrzała na swoje nogi, po czym odparła:
- Bo ja... Ja... Bardzo się boję Pokemonów robaków.
Mali Ash i Serena spojrzeli na siebie bardzo zdumieni jej słowami, a następnie oboje wybuchli gromkim śmiechem.
- No proszę! Widzę, że was to bawi! - mruknęła dziewczynka, robiąc złą minę oraz biorąc się pod boki.
Już chciała odejść, kiedy młodsza wersja mojego chłopaka złapała ją lekko za rękę.
- Spokojnie, przecież nie masz się na co gniewać - powiedział - Przy okazji... Jestem Ash.
- Ja jestem Serena - dodało moje młodsze ja - A ty?
Panienka o włosach koloru marchewki popatrzyła na nich uważnie, po czym powiedziała:
- Misty.
Parsknęłam śmiechem i spojrzałam na Asha wesoło.
- Misty? To ona też była na Letnim Obozie Pokemonów? - spytałam.
- Najwidoczniej tak - powiedział mój luby.
- Nigdy mi o tym nie mówiłeś.
- Bo nie pamiętałem, żeby brała nim udział.
- Pewnie ona też o tym zapomniała.
- Ale czemu się boisz Pokemonów robaków? - zapytał mały Ash swoją przyszłą przyjaciółkę.
- Bo one są ohydne! - zawołała Misty, drżąc przy tym na całym ciele - Mają takie wielkie oczy i takie ohydne nóżki i w ogóle one są okropne! Nie cierpię ich.
- Nie bój się! Ja cię obronię przed każdym Pokemonem robakiem! - rzekł na to mały Ketchum bojowym tonem.
Misty spojrzała na niego z lekką ironią w oczach.
- Serio? Jakoś ci nie wierzę.
Słysząc to siedmioletni Ash mruknął niezadowolony.
- Nie musisz mi wierzyć, jak nie chcesz. Ale ja się nie boję żadnych Pokemonów.
- Chwalipięta - mruknęła ruda pannica.
Mała Serena naburmuszyła się na nią, gdy to usłyszała.
- Nie mów tak na niego! Ash jest bardzo dobry, bardzo miły i bardzo kochany! Poza tym on cię uratował!
- No dobra, dobra... Dziękuję, że mnie ocaliłeś. Teraz mogę sobie iść?
Dziewczynka poszła sobie w swoją stronę, zaś nasze młodsze wersje przed siebie, mijając nas.
- Dzień dobry - powiedzieli grzecznie, kłaniając się nam.
- Dzień dobry - rzekliśmy w odpowiedzi.
Kilka minut później siedzieliśmy na ławce i patrzyliśmy, jak mały Ash przyniósł małej Serenie bardzo uroczego Pokemona Eevee do pogłaskania. Dziewczynka nieco się bała stworka, jednak szybko zrozumiała, że jest on niegroźny i zaczęła go czule głaskać. Nieco później oboje już głaskali inne Pokemony m.in. Growlithe, który słodko się łasił do mej młodszej wersji.
- Pogłaszcz go pod bródką, on to lubi - powiedział mały Ash.
Jego towarzyszka zabaw słuchała go we wszystkim, chichocząc przy tym rozkosznie.
- Jak ta dwójka cudownie wygląda - zauważył mój chłopak.
Uśmiechnęłam się do niego.
- To prawda. Po prostu przeuroczo wyglądają razem - powiedziałam - Szkoda, że potem zostali rozdzieleni na całe osiem lat.
- Niestety, tak widocznie musiało być - rzekł mój luby - Czasami tak bywa. Przykładowo ja teraz musiałem zrezygnować z prowadzonego przez nas śledztwa w sprawie śmierci Jaspera Barrowa.
Westchnęłam głęboko, podobnie jak Pikachu, który pisnął załamany faktem, że jego trener znowu wraca do tego samego tematu.
- A ty znowu o tym samym? - zapytałam.
- Wybacz mi, skarbie, ale co ja poradzę na to, że ta sprawa wciąż nie daje mi spokoju? - rzekł zrozpaczonym głosem Ash.
- Zadręczanie się tym nic ci nie da. Powinieneś skupić się na czymś innym.
- Niby na czym?
- Choćby na oglądaniu naszych młodszych wersji w akcji.
- No dobrze... Obejrzyjmy sobie nasze wspomnienia.
To mówiąc popatrzył na młodsze wersje siebie oraz mnie, jak bawimy się z Pokemonami. Chwilę później podeszła do nich mała Misty.
- Mogę do was dołączyć? - zapytała.
- Jasne, zapraszam - rzekł Ash z przeszłości.
- Co? Nie denerwuje cię już, że to chwalipięta? - mruknęła złośliwie mała Różowa Panienka.
Misty spojrzała na nią niezbyt zadowolona.
- Nadal mnie to denerwuje, ale wolę już tego chwalipiętę niż tamtego.
Wypowiadając te słowa wskazała ona palcem na jakiegoś chłopaczka otoczonego całym wianuszkiem chichoczących dziewcząt.
- No, nie! Gary Oak! - powiedział do mnie Ash - On naprawdę zawsze był taki sam.
- No proszę, proszę! A kogo ja tu widzę? - zaśmiał się wnuk słynnego uczonego - Nasz babski król ze swoimi wielbicielkami!
- Ja wcale nie jestem jego wielbicielką! - warknęła gniewnie Misty.
Ten chłopaczek najwyraźniej działał jej nerwy. W sumie nie tylko jej. Mały Ash również miał wtedy wielką ochotę go zmasakrować.
- Idź sobie stąd, Gary! Czy musisz nam ciągle przeszkadzać? - zapytał załamany mały Ash.
- Ja wcale wam nie przeszkadzam - zaśmiał się młody Oak.
- Owszem, przeszkadzasz nam! - zawołała gniewnie Różowa Panienka - Przeszkadzasz nam się bawić!
Gary udawał lekko przerażonego.
- Oho! Ta mała beksa zaraz na mnie skoczy i mnie pobije! Ojejku! To straszne! Boję się!
Po tych słowach on i jego koleżanki parsknęli głośnym śmiechem.
- Daj jej spokój, Gary! - zawołał mały Ash.
- A co? To twoja dziewczyna? A może obie nimi są? - zakpił się jego rywal - Ale heca! Ketchum ma dwie laseczki naraz! Ha ha ha!
- Ja ci dam laseczkę, ty pokrako! - zawołała Misty.
Chwilę później złapała ona Gary’ego za kudły i zaczęła nimi szarpać. Musieliśmy interweniować, bo inaczej ruda dziewczynka jeszcze zrobiłaby mu krzywdę, a tego nie chcieliśmy. Z trudem zdołaliśmy ich rozdzielić.
- Przestańcie wreszcie! - krzyknęłam groźnie.
- Kiedy ona mnie uderzyła! - wrzasnął Gary.
- Nie powinieneś był jej prowokować - odparł na to Ash - Poza tym to wstyd, że dajesz się bić dziewczynie.
- No właśnie! Dziewczyna cię bije! Cha cha cha! - turlał się po ziemi ze śmiechu mały Ash.
Malutka Serena również miała z tej sceny niezły ubaw. Nawet Misty, uświadamiając to sobie, zaczęła radośnie chichotać, za to paniczyk Oak był wyraźnie wkurzony.
- Jeszcze tego pożałujecie! Oboje! Głupi babski król ze swoją beksą i tą drugą panną, rudą nerwuską! - mruczał wściekle.
- Jeśli nie chcesz ich oglądać, to lepiej sobie stąd idź razem ze swoim haremem - odparłam złośliwie.
Ash parsknął śmiechem, a mały Gary popatrzył na mnie zdumiony.
- A co to niby jest harem?
- Taki wianuszek dziewcząt wiecznie się koło ciebie kręcący - zaśmiał się mój chłopak.
Młody Oak mruknął tylko złym tonem, a potem zabrał swoje panny i poszedł sobie, dając się spokojnie bawić naszym młodszym wersjom. Ja zaś zrobiłam wykład małej Misty tłumacząc jej tonem niemalże matczynym, że bójka nie rozwiązuje wszystkich problemów i bynajmniej nie zmusi kogoś do zmiany zdania, a raczej jeszcze bardziej go nakręci do upieraniu się przy swojej opinii. Misty nie wyglądała na specjalnie przekonaną tymi słowami, ale wysłuchała mnie do końca, niczego nie komentując.
Następnego dnia Ash siedział w stołówce smutny i ledwie jadł. Widać był on wciąż mocno przygnębiony tym, że wciąż nie złapał prawdziwego sprawcę zabójstwa Jaspera Barrowa.
- Musisz jeść, bo umrzesz z głodu - powiedziałam do niego.
Mój luby jęknął tylko załamany.
- Dziękuję, że się o mnie troszczysz, kochanie, ale obawiam się, że nie potrafię jeść czując, jak bardzo zawiodłem. Gdybym chociaż jakiś dobry plan przyszedł mi do głowy, to może wtedy bym coś zdziałał, ale tak?
- Na pewno ci on nie przyjdzie do twojej czaszki, jak nie będziesz jeść - mruknęłam złośliwie.
Ash spojrzał na mnie uważnie, jakby zdumiony tym stwierdzeniem.
- Naprawdę tak uważasz? - zapytał.
- No jasne. I nie tylko ja. Pikachu jest tego samego zdania, prawda?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pokemon.
- No widzisz? A więc uśmiechnij się i zacznij jeść, to może wtedy coś wymyślisz.
- Skoro nalegasz...
Mój luby powoli zaczął jeść śniadanie, jednocześnie patrząc na mnie i na Pikachu.
- Wiecie co, moi kochani? Tu naprawdę bardzo miło spędza się czas. Lato to zdecydowanie moja ulubiona pora roku.
- Moja też - odpowiedziałam memu chłopakowi - Szkoda tylko, że w naszych czasach jest jeszcze zima.
- Niedługo się ona skończy. Zresztą w Alabastii zima nigdy nie była sroga - zauważył Ash.
- Muszę ci wierzyć na słowo - uśmiechnęłam się do niego.
- Nic nie musisz, ale miło mi, że mogę na tobie polegać.
- A ja mogę polegać na tobie. Niczym muszkieterowie oboje zawsze możemy na siebie liczyć.
- To prawda. Szkoda tylko, że nie zawsze ci, którzy są przyjaciółmi, zostają nimi na zawsze. Niektóre przyjaźnie się rozpadają.
- Niestety, tak jest - pokiwałam smutno głową - Czasami przyjaciele dla władzy lub też czegoś innego występują przeciwko swoim najlepszym przyjaciołom. Chociażby taki Banko, który zabił Makbeta po to, aby jego potomkowie nie dziedziczyli po nim korony. Chociaż nie! Czekaj! Co ja wygaduję?! To było zupełnie inaczej! To Makbet zabił Banka!
Ash spojrzał na mnie uważnie, a jego wzrok zawierał lekki szok.
- Co powiedziałaś? - zapytał.
- Że to Makbet zabił Banka, a nie na odwrót.
- Nie! Chodziło mi o twoje poprzednie słowa!
- Poprzednie? Czekaj... Aha! Powiedziałam „to było zupełnie inaczej“. Tak brzmiały moje słowa. Nie rozumiem jednak...
Mój chłopak rozpromienił się na twarzy, po czym złapał mnie szybko za głowę, przyciągnął do siebie i pocałował w usta.
- Sereno, jesteś po prostu genialna! - zawołał.
- Miło mi, że to zauważyłeś - powiedziałam dowcipnie.
Ash tymczasem puścił mnie z objęć i zaczął radośnie tupać nogami po ziemi.
- To było zupełnie inaczej! Tak! Te słowa wszystko mi wyjaśniają!
- A mnie nie! - mruknęłam.
- Pika-pika! - dodał Pikachu zdumionym tonem.
Mój luby popatrzył na nas i zawołał:
- Sereno... Pikachu... Patrzycie na kompletnego idiotę! Rozumiecie?! Jestem imbecylem, że wcześniej tego nie zauważyłem.
- Czego? Tego, że rzekomo jesteś idiotą?
- Nie! Tego, co powinno być dla mnie od początku oczywiste!
Następnie Ash dojadł szybko swoje śniadanie, po czym złapał mnie za rękę.
- Chodź ze mną! Musimy się czegoś dowiedzieć!
- A mógłbyś mi najpierw łaskawie wyjaśnić, o co ci w ogóle chodzi? - zapytałam zdumiona.
- Pika-pi! Pika-chu?! - zapiszczał Pikachu.
- Później to zrobię! Na razie mamy coś pilnego do zrobienia! - zawołał mój chłopak, biegnąc przed siebie.
Bez żadnego, choćby najmniejszego wyjaśnienia Ash wpadł do pokoju kucharza z naszego obozu, po czym zabrał on zdjęcie jakieś dziewczyny stojącego na jego nocnej szafce.
- Ash! To jest czyjaś własność! Nie możesz tego zabrać! - zawołałam oburzona jego zachowaniem - A w ogóle, to na co ci to?
- Zaraz się dowiesz. Poza tym ja tego nie zabieram, tylko chwilowo pożyczam. Potem oddam - odparł mój chłopak.
- A! Skoro oddasz, to w porządku! - mruknęłam złośliwie.
Pobiegliśmy do aparatu telefonicznego, tam zaś Ash złapał za leżąca obok książkę telefoniczną i zaczął wertować jej strony.
- Wolno wiedzieć, czego szukasz? - zapytałam.
- Numeru do naszego znajomego aptekarza - odpowiedział mój luby.
- A na co ci on?
- Muszę do niego zadzwonić.
- W jakim celu?
Ash spojrzał na mnie z ironią.
- Czy wy kobiety zawsze musicie zadawać tyle pytań?
- Może zadawałybyśmy ich mniej, gdybyście wy, mężczyźni, raczyli nam mówić więcej niż tylko tyle, ile mówicie - odparłam złośliwie.
Mój luby nie przejął się tym, ponieważ już po chwili znalazł właściwy numer, po czym zadzwonił pod niego. Minutę później na ekranie ukazał się obraz naszego znajomego aptekarza.
- Witajcie, przyjaciele - powiedział - Co was do mnie sprowadza?
- Znowu informacje, proszę pana - zaśmiał się mój chłopak.
- Rozumiem. A więc czego wam trzeba?
- Chciałem o coś ważnego zapytać. Czy to możliwe, aby ze substancji, która zawiera strychninę, można było odtrącić truciznę?
- Odtrącić?
- No tak... Nie wiem, jak to się mówi poprawnie, ale chodzi o to, żeby strychnina opadła na dno buteleczki z płynem, w którym się znajduje.
Aptekarz uśmiechnął się do niego.
- Rozumiem już, o co ci chodzi, chłopcze... I prawdę mówiąc istnieje taka możliwość. Jeżeli chcemy wytrącić strychninę ze substancji, której jest ona częścią, to musimy dosypać do niej bromku sodu.
- Bromek sodu? I tylko tyle? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Tak... Wsypiesz do lekarstwa bromku sodu, a strychnina odtrąci się i opadnie na dno buteleczki z lekiem.
- Czy w takim wypadku można pić taki lek i nie umrzeć?
- Można pić, ale nie do samego dna.
- Dlaczego?
- Ponieważ odtrącona strychnina działa jak trucizna. Jeśli osiądzie na dnie, to gdy wypijesz ją z resztą płynu w butelce, to na pewno umrzesz.
- Rozumiem. Czy bromek stosuje się w medycynie?
- Naturalnie, że tak.
- A jako co się go stosuje?
- Między innymi jako proszki nasenne.
- Proszki nasenne! - zawołałam, przypominając coś sobie.
Ash uśmiechnął się tajemniczo.
- Już rozumiem. Jeszcze tylko jedno pytanie. Czy wie pan, kto to jest?
Następnie mój chłopak pokazał aptekarzowi zdjęcie dziewczyny, które zabrał z pokoju kucharza. Starszy pan przetarł sobie chusteczką okulary, po czym przyjrzał się uważnie fotografii.
- Ależ tak! Naturalnie, że ją znam. To jest Sharona!
- Sharona? - zapytałam zdumiona.
- Pika-pika? - pisnął również zdziwiony Pikachu.
- Tak. To jest... a właściwie to była Sharona. Moja najlepsza uczennica na roku. Chciała zostać farmaceutką. Uczyła się u mnie. Niestety, jakoś tak siedem lat temu umarła w dziwnych okolicznościach.
- W jakich dokładnie? - zapytałam zainteresowana.
- Ktoś ją uderzył kamieniem w tył głowy i rozbił jej czaszkę.
- Nie wie pan, kto to był?
Aptekarz pokręcił przecząco głową.
- Niestety, nikt tego nie wie. Sprawcy tego strasznego mordu nigdy nie odnaleziono. Wiemy jedynie tyle, że załamało to jej dwie najbliższe osoby. Jej ojca oraz jej chłopaka.
- Chłopaka? - spytałam - To ona miała chłopaka?
- Tak... Miała. A co?
- Czy widział pan go kiedyś? - pytałam dalej.
- Niestety, nie widziałem - zaprzeczył mężczyzna.
- A ojca Sharony?
- Też nie.
- Rozumiem. Ale na pewno Sharona miała chłopaka?
- Jak najbardziej. Wiele razy mi o nim opowiadała.
- Niech zgadnę... Nazywał się on Jasper Barrow? - zapytał Ash.
Aptekarz pomyślał przez chwilę.
- Na pewno miał na imię Jasper, ale co do nazwiska, to ci nie ręczę. Możliwe, że tak... Zaraz, chwilka! Jasper Barrow? Przecież tak się nazywał ten asystent profesora Oaka... Ten, którego zabito dwa dni temu!
- Dokładnie o nim mówię, proszę pana - zaśmiał się mój chłopak - I teraz już wiem, kto go zabił i dlaczego.
Następnie pożegnał się z aptekarzem i zakończył rozmowę.
- Naprawdę wiesz, kto to zrobił? - zapytałam.
- Tak, ale udowodnienie tego to już inna sprawa - odparł Ash - Mimo wszystko chodźmy... Pora tę sprawę wreszcie wyjaśnić.
Nieco później kucharz Luigi Fioretti wszedł do swojego pokoju, gdzie czekaliśmy już na niego ja, Ash oraz Pikachu.
- Co wy tu robicie? - zapytał zdumiony mężczyzna.
- Pan Fioretti? - odparł pytaniem na pytanie mój chłopak.
- No chyba - mruknął kucharz - Przecież od paru dni jesz to, co ci ja ugotuję. Chyba więc powinieneś wiedzieć, kim jestem.
- Ależ ja dobrze wiem, kim pan jest - rzekł detektyw z Alabastii - Pan jest mordercą Jaspera Barrowa.
Kucharz spojrzał na niego zdumionym wzrokiem.
- Ja? Chyba oszalałeś, mój chłopcze.
- Wręcz przeciwnie - odpowiedział mu Ash - Wiem doskonale, jak pan to zrobił i dlaczego. Ciekawi mnie tylko, czemu czekał pan siedem lat, aby się zemścić.
- Naprawdę nie rozumiem, o czym do mnie mówisz - mruknął Fioretti.
- O tym, że zamordował pan niewinnego chłopaka, a o mało włos nie posłał pan na tamten świat profesora Oaka! - zawołałam.
- Pika-pika! - pisnął oskarżycielsko Pikachu.
Kucharz zacisnął obie pięści ze złości, gdy tylko usłyszał moje słowa. Zgodnie z planem Asha te słowa sprowokowały go.
- Niewinnego chłopaka, mówisz? - zapytał - On był tak niewinny, jak hydra lubująca się w zabijaniu ludzi! Taki był niewinny!
Po wykrzyczeniu mi tych słów Fioretti westchnął głęboko, uspokoił się lekko, a następnie rzekł:
- Owszem, bardzo żałuję tego, że naraziłem biednego profesora Oaka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, ale przecież nic mu się nie stało. No, a co do tego niewinnego chłopaka, jak go raczyłaś nazywać, to nie mówiłabyś tak o nim, gdybyś wiedziała, co on zrobił.
- Wiemy, co on zrobił - powiedział Ash - Nie wiemy tylko, jak długo pan o tym wie.
- Właściwie, to chyba zawsze wiedziałem - rzekł Fioretti, powoli się uspokajając.
Następnie usiadł w fotelu naprzeciwko nas i zaczął mówić:
- Moja córka chciała zostać farmaceutką. Musiałaby jednak opuścić Kanto i wyjechać do Johto. Jasperowi się to nie spodobało. Nie chciał jej tam puścić. Coraz częściej się o to kłócili. W końcu Sharona postanowiła zerwać z nim i wyjechać do Johto, aby szukać tam swojego szczęścia. Ale niestety, ten bydlak jej na to nie pozwolił. Zabił ją z zimną krwią.
- Skąd pan to wie? - zapytałam - Nie było świadków zabójstwa.
- Nie musieli być. Ja wiedziałem swoje - powiedziałem - Poza tym tylko on mógł to zrobić. Co prawda na czas popełnienia przestępstwa ten drań miał alibi. Spędzał wtedy czas z jakimś swoim kolegą. Znalazłem tego kolegę. Przycisnąłem go i wyznał mi on, że na policji skłamał w sprawie alibi Jaspera. Dał mu je tylko ze względu na dawną przyjaźń, potem jednak nigdy więcej się z nim nie kontaktował. Nie mógł mu wybaczyć tego, co zrobił. Nie mógł też wybaczyć sobie, że skłamał, ale nie chciał już zmieniać swoich zeznań. Załamałem się. Prosiłem go, błagałem, nawet groziłem mu, ale nic to nie pomogło. Drań nie złożył zeznań obciążających Jaspera.
- Szkoda - powiedział Ash - Miałby pan przeciwko niemu dowód. Ale czemu pan nie poszedł na policję w tej sprawie?
- Poszedłem, ale mi nie uwierzyli. Ten kolega też nie chciał przed nimi potwierdzić tego, co powiedział mnie na osobności. Byłem tym załamany. Najpierw moja ukochana żona... A potem córeczka... Nie miałem już życia. Chciałem sprawiedliwości, jednak Jasper zwiał za granicę, zaś śledztwo w sprawie śmierci mojej córki umorzono. Rozumiecie to? Umorzono, podczas gdy on dalej chodził na wolności! On, zabójca mojego dziecka!
To mówiąc mężczyzna schował twarz w dłonie i zaczął płakać. Gdy tak na niego patrzyłam, zrobiło mi się go bardzo żal.
- Co było potem? - spytał Ash.
Pan Fioretti spojrzał na niego i otarł powoli łzy.
- Profesor Oak mi pomógł. Znalazł mi pracę w restauracji „U Delii“, a teraz, na tym obozie zostałem szefem kuchni. Zgodziłem się bez wahania na tę propozycję. Zgodziłem się na to, ponieważ bardzo dobrze wiedziałem, że spotkam tutaj największą zmorę mojego życia.
- Jaspera Barrowa - powiedziałam smutno.
Fioretti pokiwał smętnie głową.
- Tak... Właśnie jego. Na szczęście bydlak mnie nie poznał.
- Nie skojarzył nawet nazwiska? - zapytałam zdumiona.
- Tutaj, poza panem profesorem, to prawie nikt nie wie, jak ja mam na nazwisko. Wszyscy mi mówią „Proszę pana“. Prócz tego Jasper nigdy nie zaglądał do kuchni.
- Skąd pan wiedział, że Jasper tu będzie? - spytał Ash.
- Profesor Oak sam mi to nieopatrznie powiedział znacznie wcześniej. Mówił, że jego osobisty asystent załatwia wszelkie formalności z Letnim Obozem Pokemonów. Powiedział mi też jego nazwisko. Nie musiał mówić więcej. Wiedziałem już, że muszę teraz zrobić wszystko, aby ukarać tego śmiecia.
- Naprawdę miał pan tę pewność, że on zabił?
- Tak, mój chłopcze. Posiadałem tę pewność, ponieważ w przeddzień rozpoczęcia się obozu zadzwoniłem anonimowo do niego i powiedziałem, że wiem o tym, co zrobił i że za to zapłaci. Wiecie, jak na to zareagował? Zaśmiał się podle i odpowiedział: „Nic na mnie nie masz, głupku. Wszelkie dowody usunąłem. Spaliłem nawet ubranie, w którym wtedy byłem. Więc nawet jeżeli na mnie doniesiesz, to będzie to tylko i wyłącznie twoje słowo przeciwko mojemu“. Zapytałem go wtedy: „Skąd wiesz, że ta rozmowa nie jest nagrywana i już nie mam dowodu przeciwko tobie?“. Odpowiedział mi wtedy: „Gdyby tak było, to byś mi tego nie mówił“. Zapowiedziałem więc temu łajdakowi, że mi za wszystko zapłaci, a on tylko parsknął śmiechem i rzekł: „Powodzenia życzę“.
Ash popatrzył na niego uważnie.
- Tak między nami... Rozmowa była nagrywana?
Kucharz uśmiechnął się ironicznie.
- Była. Mam nagranie cały czas i przekażę je policji.
- Czemu pan nie zrobił tego wcześniej? - spytałam.
- Bo więzienie dla niego za lekka kara! - zawołał wściekłe mężczyzna - On musiał zdechnąć tak samo jak moja mała córeczka! Żałuję tylko tego, że nie cierpiał bardziej.
Po tych słowach opadł na fotel i zaczął bardzo ciężko oddychać, jakby miał z tym problemy.
- Spokojnie, kochani... To nic takiego - uśmiechnął się uspokajająco - Nie muszę wam chyba mówić, jak go zabiłem, prawda?
- Nie musi pan, bo ja już to wiem - powiedział Ash - Przeczytał pan książkę „Tajemnicza historia w Styles“ i tam znalazł pan sposób na zabicie mordercy swej córki, prawda?
Kucharz uśmiechnął się.
- Widzę, że też lubisz przygody Herkulesa Poirota.
- Owszem, bardzo je lubię - uśmiechnął się Ash - Wiem też, że w tej książce występuje zbrodnia podobna do tej, którą pan popełnił.
- Zbrodnia?! O nie! To była tylko i wyłącznie sprawiedliwość! - ryknął na niego mężczyzna - On dostał to, na co zasłużył!
- Możliwe, ale nie o tym tu teraz mówimy, tylko o sposobie zabicia Jaspera - rzekł Ash - Kupił pan w aptece lek ze strychniną. Dla pewności założył pan siwą brodę oraz perukę. Założył je pan tak nieporadnie, że od razu rzucały się w oczy. Taki zresztą był pana cel, prawda? Chciał pan mieć pewność, iż aptekarz pana zapamięta. A potem środkami nasennymi, które sam pan zażywa wytrącił pan strychninę z leku, wylał jego zawartość i zostawił we fiolce jedynie odrobinkę płynu na dnie. Tę odrobinkę płynu, która zawierała w sobie śmiertelną dawkę trucizny. Potem wlał ją pan do kawy profesora Oaka. Następnie, podając ją potrącił pan Jaspera wiedząc, że jego szef jest tak uczynny, iż poda mu swój napój. Ciekawi mnie tylko, skąd pan to wiedział?
- Bo raz już tak zrobił. Sam widziałem - powiedział kucharz - Zrobił tak w restauracji „U Delii“. Liczyłem więc na to, że powtórzy swój czyn.
- A gdyby nie powtórzył? - zapytałam.
- Zapewniam was, że nie dopuściłbym do tego, aby on wypił tę kawę - rzekł Fioretti.
- Wierzę panu na słowo - rzekł z kpiną w głosie Ash - A po dokonaniu zbrodni podrzucił pan brodę i perukę Timothy’emu. Czemu właśnie jemu?
- Bo to nic nie warty złodziejaszek! - zawołał kucharz - Nie chciałem od początku go oskarżyć. Myślałem, aby wyrzucić tę perukę i brodę lub je spalić, ale przyłapałem Timmy’ego, jak próbował mnie okraść. Sprałem go i kazałem mu się wynosić, jednak potem przyszedł mi do głowy plan, aby to właśnie on był moim kozłem ofiarnym. Podrzuciłem mu więc brodę oraz perukę.
- Dziwi mnie tylko, że Timmy nie uciekł po tym, jak go pan przyłapał na kradzieży - powiedziałam.
- Bo to zachłanny i nic nie warty śmieć! - odparł Fioretti - Chciał się tu obłowić, dlatego został na obozie i kradł dalej. Dobrze, że posiedzi. Może to go czegoś nauczy.
- Śmiem wątpić - zauważyłam - Ale proszę powiedzieć... Czemu bawił się pan w takie hece? Czemu chciał pan zasugerować, że to profesor Oak miał być zamordowany, a nie Jasper?
- Bo w ten sposób zmyliłem trop - powiedział Fioretti - Nie chciałem iść siedzieć, ale teraz to już bez znaczenia.
- Jak to? - zapytałam zdumiona.
Mężczyzna popatrzył na Asha i rzekł:
- Pewnie masz pod tą kamizelką mikrofon... Prawda?
- Możliwe - odparł enigmatycznie mój chłopak.
Kucharz uśmiechnął się ironicznie.
- Wiem, że masz. No, ale to jest bez znaczenia. I tak bym się w końcu przyznał.
- Jasne. Już panu wierzę - mruknęłam złośliwie.
- Mówię poważnie - odparł Fioretti - A oto dowód.
To mówiąc mężczyzna podał mi do ręki jakieś papiery. Przeczytałam je uważnie i pokazałam Ashowi.
- Jest pan umierający? - zdziwił się mój chłopak, gdy już zapoznał się z ich treścią.
- Tak... Pozostał mi co najwyżej miesiąc życia. Może dwa - rzekł nasz rozmówca - Właśnie z tego względu postanowiłem zabić tego śmiecia. Nie posłać go za kratki, ale zabić. Tylko dzięki temu mogę umrzeć spokojnie wiedząc, że moje dziecko zostało pomszczone.
Następnie spojrzał na drzwi swego pokoju i powiedział:
- Może pani wejść, pani sierżant. Pewnie bardzo niewygodnie się tam pani stoi i podsłuchuje.
Już po chwili drzwi się otworzyły, a do pokoju weszła Jenny, profesor Oak i kilku policjantów.
- A więc to jednak byłeś ty - powiedział załamanym głosem uczony - Jestem wstrząśnięty. Ja cię traktowałem jak przyjaciela, a ty omal mnie nie otrułeś.
- Bardzo mi przykro, panie profesorze - odparł Fioretti - Ale musiałem we właściwy sposób pozamykać swoje sprawy.
Następnie podstawił on ręce, aby policjanci założyli na nie kajdanki. Gdy to się stało, to spojrzał na mnie oraz na Asha, uśmiechając się lekko i mówiąc:
- A z waszej dwójki będą jeszcze ludzie... Gratuluję wam wyświetlenia tej sprawy. Choć trochę szkoda, że resztą życia, która mi została, spędzę w więziennej celi czekając na proces. Ale mam nadzieję, że chociaż trochę rozumiecie moje motywy.
- Rozumieć to my je rozumiemy, jednak jak je oceniamy, to już inna kwestia - powiedział Oak.
- Ja tam pana nie będę oceniał - rzekł smutno Ash - Niedługo ktoś inny pana osądzi. Ktoś, kto zawsze wydaje sprawiedliwe wyroki. Oby tylko był On wobec pana miłosierny.
Chwilę później policjanci wyprowadzili Fiorettiego, zaś profesor Oak i Jenny popatrzyli na nas zdumieni.
- Jak wam się udało rozwiązać tę zagadkę? - zapytał uczony.
- Właśnie! To po prostu niesamowite! - zawołała pani sierżant.
- Raczej elementarne - zaśmiał się Ash - A odpowiadając na pańskie pytanie, panie profesorze, pomogła mi moja ukochana. To właśnie jej słowa „Było zupełnie inaczej“ nasunęły mi hipotezę, że być może źle patrzę na całą tę sytuację. Skupiliśmy się wszyscy na tym, iż rzekomo ktoś próbował zabić pana, a zapomnieliśmy zainteresować się osobą, która umarła. Poza tym pani sierżant szybko znalazła sobie kozła ofiarnego i dla niej sprawa była zamknięta.
Jenny zarumieniła się lekko.
- Wybacz mi... Ja naprawdę... Ale wiesz... Człowiek jest istotą omylną.
- W rzeczy samej - zachichotałam - A jak już Ash upewnił się co do swoich podejrzeń, to poszedł ze mną do biblioteki i zbadaliśmy oboje stare gazety sprzed siedmiu lat. Odnaleźliśmy w nich artykuł o Sharonie, córce pana Fiorettiego. Ujrzeliśmy też w niej zdjęcie naszego kucharza, jej ojca. Zmienił się on co prawda na twarzy i prawie wyłysiał, ale to on. Była tam też fotka Jaspera, chłopaka zmarłej. Wszystko było już dla nas jasne.
- Cóż... Czuję się głupio - powiedziała Jenny po chwili namysłu - Ale wiecie co? Mam pewien pomysł. Kiedy kończycie osiemnaście lat?
- Tak za półtora roku - odparł Ash - A co?
- Pika-pika-chu? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Bo jak już je skończycie, to zapraszam do siebie na staż. Przydadzą się nam takie łebskie głowy jak wasze.
- Bardzo przyjemna oferta - powiedziałam, patrząc z uśmiechem na Asha.
- Rozważymy ją - dodał mój luby.
- Liczę na to, że pozytywnie - uśmiechnęła się do nas Jenny - No, ale my tu gadu-gadu, a tu nadeszła pora na kolację. Tylko pytanie, kto ją nam teraz przygotuje, skoro zamknęłam wam kucharza?
***
Nie wszyscy mieli jednak tak wesoło, jak my. Mianowicie pan Fioretti zmarł dwa tygodnie po wydarzeniach opisanych przeze mnie. Dokonał on swojego żywota w szpitalu więziennym. Nie doczekał się procesu na tym świecie. Mam osobiście nadzieję, iż sprawiedliwy Stwórca osądzi go tak, jak on na to zasługuje i okaże mu miłosierdzie.
Podczas tych letnich dni, które nam zostały, poświęciliśmy co nieco czasu, aby napisać razem wiersz, jaki kiedyś memu chłopakowi przyszedł do głowy, jednak nigdy nie miał czasu, aby przelać swoje myśli na papier. Razem nieźle się namęczyliśmy nad tą rymowanką, ale w końcu udało się nam ją stworzyć. Mówiła ona o wielkiej przyjaźni, która łączy Asha i jego Pikachu.
- A najlepsze jest to, że jeśli tylko jedno słowo zmienię, to będzie ten wiersz o tobie - powiedział mój chłopak.
- Proszę cię... Przecież ja nie pasuję do słów tego wiersza.
- Przeciwnie, pasujesz doskonale - rzekł mój chłopak - W końcu jesteś nie tylko moją dziewczyną, ale i najlepszą przyjaciółką, a dzięki tobie moje życie nabrało sensu.
Ucieszyły mnie jego słowa, dlatego pocałowałam go, po czym jeszcze raz przeczytałam efekt końcowy naszej pracy. Brzmiał on tak:
Wiesz, że odkąd Ciebie znam
Ta przyjaźń nieprzerwanie trwa.
Wielu mam przyjaciół, jednak
Nikt jak Ty...
Chociaż nie powiemy tego,
Sił nam wciąż dodaje wspólna myśl:
Ty ze mną, ja z Tobą, przez słońce i deszcz.
Od dzisiaj, aż po świata kres.
Będziemy razem, nieważne jak jest.
I na zawsze Ty i ja.
Przyjaźń nasza trwa,
Jak ja długo tego chcę.
Zawsze jest kolejny szczyt.
Z Tobą mi wystarczy sił.
Nawet w najtrudniejsze dni
Ufam Ci...
Od dzisiaj, po przygody kres
Na mnie możesz liczyć. O tym wiesz!
Ty ze mną, ja z Tobą, przez słońce i deszcz.
Od dzisiaj, aż po świata kres.
Będziemy razem, nieważne jak jest.
I na zawsze Ty i ja.
Przyjaźń nasza trwa
Tak, jak długo tego chcesz.
Nieważne gdzie nas poniesie los.
Będziesz ze mną tam, przy Tobie ja
I obaj wiemy to!
A w wersji kierowanej do mnie ostatnie słowa wiersza brzmiały tak:
Nieważne gdzie nas poniesie los.
Będziesz ze mną tam, przy Tobie ja.
Oboje wiemy to.
W obu wersjach wiersz ten bardzo mi się podobał.
- Teraz musimy tylko poprosić Brocka lub kogoś, żeby dorobił nam do tego muzykę, a powstanie wspaniała piosenka - rzekł Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał radośnie Pikachu.
Ostatniego wieczoru trwania Letniego Obozu Pokemonów profesora Oaka była wielka zabawa taneczna połączona z ogniskiem. Nasze młodsze wersje tańczyły na nich bardzo uradowane, podobnie jak i my, ich kopie z przyszłości (jeśli mogę nas tak nazywać). Ponieważ zabrałam sobie na tę wyprawę mój strój Cyganki, to wystąpiłam w nim podczas zabawy i razem z Ashem odtańczyliśmy czardasza, którym była taka niewielka przeróbka melodii „Taniec węgierski numer 5“ autorstwa słynnego Johanna Brahmsa. Widzieliśmy razem z Ashem w jednej komedii (zdaje mi się, że to był film „Dracula - Wampiry bez zębów“), jak para tańczyła zwariowaną wersję tego tańca, a była to naprawdę super scena, dlatego postanowiliśmy w podobny sposób zaprezentować swoje umiejętności taneczne. Oczywiście nasz popis nie był aż tak zwariowany, jak ten w filmie, ale zawsze niesamowity, więc nie bez powodu dostaliśmy wielkie brawa.
Po tej zabawie poszliśmy do profesora Oaka, aby się z nim pożegnać, gdyż musimy wracać do swoich czasów.
- Dlaczego nie zostaniecie do jutra? - zapytał uczony - Dopiero jutro rodzice zabierają dzieci do domów.
- Nie mogłabym znowu patrzeć na moje rozstanie z Ashem - odparłam smutno - Wolę oszczędzić sobie tego bolesnego widoku.
- Rozumiem cię. No cóż... A zatem do zobaczenia za kilka lat - rzekł profesor Oak.
Pożegnaliśmy się z nim, po czym wcisnęliśmy datę 3 marca 2006 roku oraz zaznaczyliśmy, że chcemy wylądować w naszych czasach pół godziny po tym, jak wyruszyliśmy w przeszłość. Udało się nam to osiągnąć i już po chwili staliśmy razem w lesie pokrytym delikatną warstwą śniegu, która to powoli zaczęła topnieć.
- Ale to była przygoda, Ash - powiedziałam radośnie.
- Zgadzam się, kochanie - rzekł z uśmiechem na twarzy mój ukochany - Przy okazji wypoczęliśmy sobie za wszystkie czasy.
- Ale przedtem też musieliśmy się nieźle napracować - zauważyłam.
- Pika-pika-chu! - poparł mnie Pikachu.
Ash parsknął śmiechem, po czym objął mnie czule i rzekł:
- Ale to chyba lepiej, kochanie moje, że nasz wypoczynek nastąpił po obowiązkach, a nie na odwrót.
- Fakt. Temu nie da się zaprzeczyć - zaśmiałam się.
Mój luby zachichotał ponownie.
- Tak czy inaczej muszę to powiedzieć. Po prostu muszę.
- Co mianowicie? - zapytałam.
- Pika-pi? - pisnął pytająco Pikachu.
- Mianowicie... Nie ma to tamto. Nauka jest naprawdę niesamowita.
- Ten jeden raz się z tobą w tej sprawie zgodzę, Ash - powiedziałam wesoło - Ale tylko teraz i nigdy więcej.
- Oj, nigdy nie mów nigdy, moja droga... Ponieważ nigdy nie wiesz, co się stanie w przyszłości.
- No... Chyba, że przeniesiesz się tam dzięki przenośnikowi Clemonta - zauważyłam dowcipnie.
Ash zachichotał ponownie, słysząc moje słowa i powiedział:
- Tak... Nie sposób się z tym nie zgodzić.
KONIEC
Nauka jest niesamowita, jak mawia Ash. I tym razem jego słowa znów się potwierdzają. Na początku widzimy znajomą scenkę prezentacji nowego dzieła Clemonta. Specjalny mp3 gramofon to całkiem obiecujący sprzęt, lecz jak się okazuje dokonał on żywota w tradycyjnym bum! Wywołało to kolejne złośliwości ze strony Bonnie, rozpacz u naszego wynalazcy oraz wzbogaciło Serenę o kolejne 5 dolców, wskutek wygranego zakładu z Ashem. Niemniej okazuje się być to tylko niepozornym wstępem do prawdziwej przygody. Clemont bowiem wspólnie z profesorem Oakiem oraz Maxem i Traceym udoskonalili przenośniki w czasie. I działają one bez zarzutu, co jest zdecydowanie miłą odmianą dla czytelnika. Nie dziwi fakt, że użyć tego wynalazku decydują się Nasi detektywi. Dzięki Ich decyzji możemy ponownie ujrzeć scenę, gdy się poznali. Oczywiście po dotarciu na teren Obozu pierwsza scena jakiej są świadkami, to ta dobrze Nam znana z anime. Nic dziwnego, że oboje byli wzruszeni tą chwilą. Oczywiście, przy pomocy odpowiedniego kamuflażu spędzają czas na Obozie obserwując z radością swoje młodsze wersje. Co ciekawe młodsza wersja profesora Oaka pamięta ich doskonale z poprzedniego spotkania przy innej sprawie. Jest to całkiem ciekawy zabieg. Niemniej, dzięki temu mogą łatwiej zdobyć zaufanie sierżant Jenny. Niestety na terenie Obozu dochodzi do zbrodni. Ginie otruty Jasper, pomocnik profesora. Co gorsza, zginął on od zatrutej strychniną kawy, która należała do profesora. Czyżby więc to nasz sympatyczny uczony miał być ofiarą zbrodni? Jak się okazuje, dzięki prowadzonemu śledztwu, rozmowie z aptekarzem oraz trafnym uwagom Sereny Ash dochodzi prawdy. Mimo rzucenia podejrzeń na grasującego tam znanego złodziejaszka, prawdziwym mordercą był Kucharz Fioretti. Chciał on zabić Jaspera za to, że ten zabił jego córkę, z którą był w związku, a ta z nim zerwała. Chodziło o zwykłą sprawiedliwość, gdyż ten uniknął kary w więzieniu. Sam Fioretti jest moim zdaniem usprawiedliwiony. Miał smutne życie, stracił najpierw żonę, potem córkę, a w dodatku był śmiertelnie chory. Dokonał sprawiedliwej zemsty i mógł umrzeć w spokoju. Nasi detektywi sami czuli wobec niego współczucie i mieli nadzieję, że Stwórca będzie wobec niego miłosierny. W przerwach miedzy prowadzeniem śledztwa, Ash z Sereną z radością oglądali wspólną zabawę swoich młodszych wersji. Widać było, jak bardzo lubili spędzać tam czas ze sobą. Co ciekawe, poznali tam również Misty. Już wtedy miała ona charakterek, lecz dogadywała się jakoś z Ashem i Sereną, zaś nieźle dała w kość nabijającemu się z Nich Gary’emu. Zabawne było, jak nastoletni Ash z Sereną rozmawiali ze swoimi młodszymi Ja oraz małą Misty. Ogólnie całkiem przyjemny odcinek, łączący kolejna sprawę kryminalną nawiązującą do Herkulesa Poirot, a także przy wspomnieniu „Makbeta„, z ponownym przeżyciem scen z Letniego Obozu Pokemon, gdzie Nasi bohaterowie się poznali i gdzie narodziło się Ich uczucie. Ogólnie 10/10 :)
OdpowiedzUsuńSprawa nie rozwiązała się tak jak myślałam, a to tylko dowodzi, jak mało jeszcze mi do słynnych detektywów. Oczywiście od początku czułam, że pierwszy przyłapany podejrzany - Timothy - nie jest winny otrucia Jaspera kawą zaprawioną strychniną. Nie miał on motywu, dlatego tak wkurzało mnie podejście sierżant Jenny do sprawy - mamy winnego, sprawa zamknięta, a podejrzany z czasem się przyzna. Dość wkurzająca taktyka.
OdpowiedzUsuńPo krótkim śledztwie dość przypadkowo Ash wpada na pomysł, kto mógł zabić Jaspera. A to wszystko dzięki nawiązaniu Sereny do dzieła Szekspira o tytule "Makbet", wszystko układa mu się w logiczną całość. Ponownie zwraca się on do aptekarza po cenne informacje, a ten w nieznany sobie sposób przyczynia się do rozwiązania śledztwa.
W ten sposób Ash i Serena wpadają na trop prawdziwego mordercy. Jest nim kucharz Fioretti, który zabił Jaspera w zemście za zabicie jego córki, z którą był w związku, a ona z nim zerwała. Chciał po prostu sprawiedliwości, gdyż chłopak uniknął więzienia dzięki, jak się później okazało, lipnemu alibi. Dodatkowo okazało się, że kucharz jest śmiertelnie chory i po prostu chciał uzyskać spokój duszy wiedząc, że jego córka zostanie pomszczona. Więc w jakimś sensie jest usprawiedliwiony.
Ciekawym faktem jest również poznanie małej Misty, która już wtedy miała całkiem niezły charakterek. Widać, że z wiekiem jej to nie minęło. :)
Całkiem ciekawy odcinek, cudowne nawiązanie do Herkulesa Poirot, wspomnienie Makbeta oraz ponowne przeżycie Letniego Obozu Pokemonów. Miło jest tak wrócić czasami do przeszłości. Oby nie za często. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000000/10 :)
Wow, jesteś świetnym pisarzem. Miło mi się czyta :0
OdpowiedzUsuń