Sekretna przesyłka cz. III
Kolejny dzień zaczął się dla nas od bardzo pysznego śniadania, choć Ash rozpoczął go nieco już wcześniej niż my, gdyż chciał porozmawiać z Maxem, który przekazał mu pewne wiadomości na temat Charlotte Wartte. Był bardzo ciekaw, co też się od niego dowie, a kiedy tylko to odkrył, to od razu wyciągnął mnie na stronę i powiedział:
- Max przekazał mi wiadomości na temat tej panny.
- No i co? - zapytałam podnieconym tonem.
Byłam bardzo ciekawa, czego się zaraz dowiem. Na całe szczęście mój luby nie kazał mi długo czekać na swoje rewelacje.
- Już mówię. Otóż wygląd zewnętrzny naszej panny Adams zgadza się z tym, co o niej pisało w Internecie. Jest to trenerka Pokemonów z Kanto. Wygrała kilka pomniejszych walk, a przy okazji występowała w zawodach koordynatorów. Miała też starszą siostrę, która nie tak dawno zmarła.
- Czyli Charlotte jest osobą, za którą się podaje?
- Nie byłbym tego taki pewien - rzekł Ash.
Spojrzałam na niego zdumiona.
- A to czemu?
- Bo widzisz... Wszystko, co ona nam o sobie powiedziała ma pokrycie w faktach, poza jednym szczegółem.
- Jakim?
- Max nie znalazł żadnych danych, które by mówiły o tym, że profesor Thaddeus Thornton był dziadkiem Charlotte Wartte.
Patrzyłam mu w oczy naprawdę bardzo zdumionym wzrokiem.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Że ta panienka nie jest z nami do końca szczera? Tak, właśnie to chcę ci powiedzieć.
- Ale numer!
- A żebyś wiedziała. Nie wiem czemu, ale ta panna musi mieć jakieś powody, aby nas okłamywać.
- Tylko jakie?
Ash zastanowił się przez chwilę.
- Chyba zaczynam już coś rozumieć.
- A co konkretnie?
- Widzisz, Sereno... Mam pewne podejrzenia, ale nie chcę, żeby Dawn i Clemont o nich widzieli.
- Czemu?
- Jak ci powiem, jakie są moje podejrzenia, to zrozumiesz.
Następnie opowiedział mi o nich. Patrzyłam na niego po prostu bardzo, ale to bardzo zaszokowana.
- Niesamowite... Po prostu niesamowite. Chcesz mi powiedzieć, że ta dziewczyna to jest...
Ash zasłonił mi usta dłonią.
- Nie mów tak głośno. Ona nie może wiedzieć, że ją podejrzewamy.
- Wybacz... Czasami straszna ze mnie gaduła.
Mój luby uśmiechnął się do mnie i puścił moje usta.
- Nie mam pewności, czy dobrze myślę, więc tym bardziej zachowaj to wszystko dla siebie. Dobrze?
- Ma się rozumieć, skarbie.
- Dawn i Clemont nie powinni tego wiedzieć, bo mogą się niechcący czymś zdradzić, ale tobie musiałem to powiedzieć. Dlatego proszę, abyś nic nie mówiła.
Cieszyło mnie to, że Ash mówi mi te wszystkie szczegóły, nie mówiąc ich nikomu innemu. Dzięki temu poczułam, że jestem dla niego niezwykle ważną osobą, a on mi ufa bardziej niż komuś innemu. Byłam z tego bardzo zadowolona i obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby na jego zaufanie zawsze zasługiwać.
- A więc co robimy? - zapytałam po chwili.
- Zachowujemy się normalnie - powiedział Ash.
Rada była mądra, wróciliśmy zatem do naszych przyjaciół, aby zjeść z nimi śniadanie, zachowując jednak w ścisłej tajemnicy temat rozmowy, jaką właśnie odbyłam z moim chłopakiem.
***
Po śniadaniu udało nam się złapać autobus do Alabastii i cała nasza drużyna pojechała nim. A kiedy byliśmy już na miejscu, to Charlotte poszła do Centrum Pokemon, zaś my do laboratorium profesora Oaka. Chcieliśmy porozmawiać z Jasonem Rowanem i porucznik Jenny o naszych niedawnych odkryciach.
Ale na miejscu czekała na nas bardzo niemiła niespodzianka w postaci kilku policjantów i kapitana Jaspera Rockera. Jego obecność tu bardzo nas zaskoczyła. W końcu niezwykle rzadko przybywał on osobiście na miejsce przestępstwa. Jeśli teraz to zrobił, to z pewnością nie wróżyło nic dobrego.
- Pan kapitan? - zapytałam zdumiona.
- Co pan tu robi? - dodał Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
Jasper Rocker spojrzał na nas z uśmiechem i uścisnął naszą czwórkę.
- Ash! Serena! Clemont! Dawn! Jak się cieszę, że jesteście! - zawołał mężczyzna - Naprawdę jestem bardzo szczęśliwy. W was jedyna nadzieja.
- A co się stało? - zapytała Dawn.
- Nieszczęście - powiedział ze smutkiem w głosie kapitan Rocker - To po prostu okropne. Profesor Rowan i Tracey zostali uprowadzeni przez jakiś tajemniczych ludzi.
Byliśmy przerażeni, kiedy to usłyszeliśmy.
- Jak to?! Zostali porwani?! - zawołaliśmy.
- Jak mogło do tego dojść? - zapytał Clemont.
- Moi ludzie próbowali ich bronić, ale niestety... Ta kobieta, która nimi dowodziła, była zbyt sprytna. Zraniła kilku funkcjonariuszy, w tym również porucznik Jenny.
- Jenny?! - krzyknęła Dawn, zasłaniając sobie usta dłońmi.
- Pip-lu-pip! - pisnął smutno Piplup.
- Co z nią? - zapytał Ash.
- Została postrzelona w nogę i obecnie przebywa w szpitala. Spokojnie, wyjdzie z tego, ale musi odpoczywać - wyjaśnił nam kapitan Rocker.
- Chociaż tyle dobrego - rzekł mój luby - A co z profesorem Oakiem?
- Tej samej nocy, gdy doszło do ataku na laboratorium, ktoś próbował go zabić.
- O nie! - zawołałam.
- Ale chyba się nie udało? - zapytał z nadzieją Clemont.
- Na szczęście profesor żyje - odpowiedział mu szef policji w Alabastii - Dwóch tajemniczych ludzi, udając pielęgniarzy, próbowało go wyciągnąć na jakieś rzekome badania, a podczas nich chcieli go zabić, ale sierżant Bob czuwał i cóż... Obaj panowie są już pod kluczem.
- Wyciągnęliście coś od nich? - zapytał Ash.
Kapitan pokręcił przecząco głową.
- Niestety nie. To twarde sztuki. Nic jeszcze nie powiedzieli.
- Trudno... Możliwe, że to nie będzie nam potrzebne - rzekł detektyw z Alabastii.
Następnie zaczął się on przechadzać po gabinecie profesora Oaka, w którym obecnie byliśmy.
- Wiemy już, że w całą tę sprawę zamieszana jest Łowczyni J oraz jej ludzie. Celem ich działań jest odzyskanie tajemniczego urządzenia, które to profesor Oak otrzymał od nieżyjącego profesora Thorntona, jak również i zabicie każdego, kto za dużo wie o tej sprawie.
- A więc profesor Thornton nie żyje? - zapytał kapitan Rocker.
- Niestety tak. Sami znaleźliśmy jego ciało - powiedziałam.
Dawn wzdrygnęła się lekko na samo wspomnienie tego wydarzenia.
Ash tymczasem chodził po pokoju i mówił dalej:
- Cała ta sprawa mnie naprawdę niepokoi. Nie wiemy, gdzie ta jędza J zabrała profesora Rowana oraz Tracey’ego. Nie wiemy także, jak mamy ich znaleźć. Ale jedno możemy stwierdzić z całą pewnością. Łowczyni jeszcze nie znalazła tego urządzenia.
- Skąd ta pewność? - zapytałam.
- Gdyby tak było, to nie porywałaby nikogo. Zadowoliłaby się swoim łupem. Zatem porwanie profesora Rowana i Tracey’ego ma jej umożliwić odzyskanie go. Musimy więc znaleźć ten przedmiot zanim zrobi to J. Dzięki temu będziemy mogli z nią pertraktować.
- Ale jak chcesz go znaleźć? - zapytał Clemont.
Ash zastanowił się i nagle jego uwagę skupił sejf w gabinecie.
- Kryjówka, gdzie nikt nie będzie szukał - powiedział - No jasne!
Podbiegł do sejfu i otworzył go. Nie był on zamknięty na szyfr, a więc mógł to zrobić. Następnie mój luby wsadził rękę do środka, po czym... wyjął z niego owo urządzenie, które niedawno otrzymał profesor Oak.
- Oto przyczyna całego zamieszania - powiedział Ash.
- Niesamowite! - powiedział zachwyconym głosem Clemont.
- Jak na to wpadłeś? - zapytała Dawn.
Ja jednak znałam już odpowiedź.
- Ano jasne! Tajna skrytka w górnej części sejfu! - zawołałam - Jak ja mogłam o tym zapomnieć?!
Pamiętałam tę małą, sekretną skrytkę z czasów naszej drugiej wspólnie prowadzonej sprawy.
- Tylko tutaj nikt by tego nie szukał - rzekł mój ukochany.
Następnie podał on ów przedmiot kapitanowi Rockerowi.
- Proszę go przechować do czasu, aż będziemy wiedzieli, co robić.
Szef policji w Alabastii spojrzał na młodego detektywa i odparł, że tak właśnie zrobi.
Clemont i Dawn poszli potem do domu pani Ketchum, zaś ja oraz Ash zaczęliśmy się przechadzać ulicami Alabastii. Rozmawialiśmy ze sobą na temat tego wszystkiego, co miało miejsce niedawno.
- Naprawdę czuję się bezsilny - powiedział mój luby - Sam nie wiem, co mogę zrobić. Poszukiwania po omacku to ostatnia rzecz, na którą mam ochotę.
- Mimo wszystko musimy coś zrobić - zauważyłam - Przecież profesor Rowan jest w niebezpieczeństwie. Tracey zresztą też.
- Wiem o tym, ale co możemy zrobić? - zapytał Ash - Jestem po prostu do niczego. Niby taki ze mnie wielki i genialny detektyw, lecz nie umiem sobie poradzić z tak prostym zadaniem.
- Ładne mi proste zadanie - prychnęłam delikatnie - Przecież nawet Sherlock Holmes nie zbuduje czegoś z niczego, a co dopiero Sherlock Ash.
- Nec Herkules contra plures, co nie? - zaśmiał się mój luby - Mamy za dużo przeciwności losu, abyśmy sobie mieli z nimi poradzić sami.
- Właśnie. Nie wymagaj więc od siebie zbyt wiele.
- Mimo wszystko czuję się po prostu podle i żałośnie. Nie ma co gadać. Żaden ze mnie detektyw. Najlepiej będzie, jak po zakończeniu tej sprawy przyjmę propozycję Anabel i wyjadę do Strefy Walk.
- Na pewno na tym skorzystasz - powiedziałam.
Usiedliśmy potem na ławce w ustronnym miejscu i porozmawialiśmy o wszystkim, co miało miejsce ostatnio. Chcieliśmy również w jakiś sposób wykalkulować, gdzie też mogą przebywać J, jej ludzie oraz ich zakładnicy, jednak nie mieliśmy żadnych danych, więc wszelkie gdybanie na ten temat było raczej bezsensowne.
- No i sama widzisz, kochanie - rzekł mój chłopak - Po prostu nie ma co gadać, jestem do niczego. Żaden ze mnie detektyw.
- Myślę, że oceniasz się zbyt surowo. Wierzę w ciebie. Na pewno dasz radę sobie to wszystko odpowiednio wykalkulować.
Mój chłopak, wyraźnie pozytywnie naładowany moim komplementem, zaczął uważnie myśleć.
- Oni muszą gdzieś trzymać profesora Rowana i Tracey’ego. To musi być jakieś miejsce duże oraz przestronne.
- I najlepiej na uboczu - dodałam.
- I do tego też w pobliżu, żeby można się w nim szybko ukryć - mówił dalej mój luby.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu, patrząc na niego uważnie.
Ash zastanowił się przez chwilę.
- Nie mam jednak pojęcia, jakie to może być miejsce. Chociaż...
Zaczął myśleć nad tym wszystkim.
- Niech pomyślę. Pamiętam, że na terenie tego miasta jest taka jedna fabryka.
- Co w niej produkują?
- Jakieś chemikalia. Farby i inne takie. Ludzie mówią o tym miejscu wiele głupich rzeczy, ale nigdy w żadne z nich nie wierzyłem. Teraz jednak, jak sobie tak o tym myślę, to uważam, że to właśnie tam J mogłaby sobie stworzyć naprawdę dobrą kryjówkę. Zwłaszcza, że dzisiaj jest niedziela, a przecież w niedzielę nikt w niej nie pracuje, więc można swobodnie się tam włamać oraz działać.
- Albo też działać za cichą zgodą właściciela fabryki - zauważyłam.
Mój luby uśmiechnął się do mnie czule.
- Bardzo uroczy pomysł. Kto wie, czy nie masz racji, Sereno. Warto by to jednak sprawdzić w jakiś dyskretny sposób. Tylko jaki?
Wtedy wpadłam na pewien pomysł.
- Wiem! Wyślę tam Panchama. Jest dość bystry i niewielki wzrostem. Łatwo więc wyszpieguje, co i jak.
Ash objął mnie i czule pocałował w oba policzki.
- Sereno, jesteś genialna!
- Wiem, ale musisz częściej mi to mówić - odpowiedziałam żartem.
***
Poszliśmy razem z Ashem oraz Pikachu w pobliże fabryki farb. Potem wypuściłam swojego Panchama i posłałam go do środka.
- Zbadaj wnętrze i powiedz mi, czy tam ktoś jest, a jeśli tak, to co tam robi - powiedziałam - Tylko błagam... Uważaj na siebie.
Pokemon zasalutował mi łapką, po czym wszedł do środka przez lekko uchylone okno z boku budynku. Usiedliśmy sobie niedaleko i czekaliśmy. Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu Pancham powrócił, choć był bardzo zmęczony, a do tego z jego boku leciała stróżka krwi.
- O nie! Biedny Pancham! - zawołałam przerażona.
Ash złapał stworka na ręce i powiedział:
- Zabierzmy go do Centrum Pokemon. Musimy mu pomóc.
Następnie pobiegliśmy tam, ale po drodze Pikachu zapytał go w swoim języku o coś, a ten mu odpowiedział ledwie słyszalnym głosem, ponieważ był bardzo wykończony.
Siostra Joy w Centrum szybko obejrzała mojego stworka i powiedziała:
- Spokojnie, kochani. Wasz Pancham został co prawda postrzelony, ale kula jedynie drasnęła mu bok, więc wszystko w porządku. Biedak po prostu osłabł ze strachu i przejęcia. W porę z nim przybyliście, więc będzie dobrze.
Następnie posłała swojego pomocnika Chansey, aby ten zabrał mojego Panchama do sali, gdzie były leczone Pokemony.
- Nawiasem mówiąc, jak doszło do tego wszystkiego? - zapytała siostra Joy.
Ash jednak nie odpowiedział jej na to. Zamiast tego poszedł ze mną na zewnątrz poza Centrum, po czym zapytał Pikachu:
- I co ci powiedział Pancham?
Pokemon zaczął mu pokazywać na migi to, czego się dowiedział od mojego stworka. Następnie mój luby spojrzał mi w oczy i rzekł:
- Pikachu mówi, że Pancham mu powiedział, iż zastał tam jakiś ludzi, a jeden z nich go zauważył i strzelił do niego.
- Wobec tego nie ma żadnych wątpliwości - powiedziałam - Skoro jest niedziela i normalnie fabryka jest wtedy nieczynna, a mimo to siedzą tam jacyś ludzie, którzy do tego strzelają do Pokemonów, to pewnie mamy do czynienia z osobnikami bardzo podejrzanymi. Dam głowę, że to Łowczyni J i jej ludzie!
Ash uśmiechnął się do mnie czule.
- Sereno... Mnie przekonałaś, ale z kimś innym pójdzie ci już na pewno o wiele trudniej.
Doskonale wiedziałam, kogo też mój chłopak ma na myśli, ale czułam też, że ten osobnik mimo wszystko ulegnie naszym argumentom.
***
Rzeczywiście, kapitan Jasper Rocker (bo to o nim przecież mowa), nie był specjalnie przekonany naszymi argumentami, kiedyśmy już o nich mu opowiedzieliśmy.
- A więc mam rozumieć, że chcecie, abym ja, szef policji w Alabastii, posłał swoich ludzi do miejsca, którego właścicielem jest człowiek bardzo szanowanym w mieście, abym szukał tam bandytów, których pewnie wcale tam nie ma, tylko dlatego, że dwa małe Pokemony wam powiedziały o tym, iż ktoś tam jest?!
Ash pomyślał przez kilka sekund, po czym odparł:
- Tak... Właśnie tego chcemy.
Było to dość bezczelne z jego strony, lecz mimo wszystko zadziałało, gdyż kapitan Jasper Rocker westchnął bardzo głęboko, przywołał kilkunastu policjantów z brygady antyterrorystycznej, po czym oznajmił nam:
- Pójdę tam, ale jeśli się pomyliliście, to normalnie nie wiem, co wam zrobię!
Popatrzyliśmy na niego z uśmiechem na twarzy. Stary, dobry zrzęda z niego. Pomarudzi, ponarzeka, ale po dłuższych namowach w końcu i tak nas posłucha. I jak tu go nie lubić?
Rzecz jasna ja i Ash uparliśmy się, żeby pojechać z nim na akcję, choć on nie chciał wyrazić na to zgody. W końcu jednak uległ naszym namowom, ale zmusił nas do założenia małych, chociaż bardzo skutecznych kamizelek kuloodpornych. Ash wpadł też na chwilę do swojego domu po szpadę. Tam zaś spotkał naszych przyjaciół, którym opowiedział o całej akcji. Clemont i Dawn uparli się, aby iść z nami, więc mój luby musiał ich zabrać. Z trudem przekonał Maxa i Bonnie, aby zostali w domu.
Kapitan Rocker był w naprawdę niemałym szoku, widząc jeszcze dwie osoby przybyłe na miejsce akcji.
- Wy też?! - jęknął załamany mężczyzna - No nie! Jak babcię kocham! Ja naprawdę mam z wami wszystkimi sądny dzień dzisiaj!
- Przykro mi, proszę pana, ale oni nie chcieli mnie słuchać - powiedział na swoją obronę Ash.
Szef policji w Alabastii pokiwał głową i rzucił z ironią.
- Uważaj, bo ci uwierzę, ty cwaniaczku! Tak czy siak twoi przyjaciele zostają na zewnątrz. Wy także, a my tam wkraczamy.
Ash jednak nie zgodził się na to ostatnie.
- Nie, panie kapitanie! Lepiej będzie, żebyśmy ja i Serena oraz Pikachu weszli tam pierwsi z tym przedmiotem, który znaleźliśmy w sejfie profesora Oaka. Ma go pan?
- Wziąłem go ze sobą na twoją prośbę - odrzekł mężczyzna - Ale nie wiem, po co chcesz się w to bawić.
- Wolę mieć pewność, że nic się nie stanie profesorowi Rowanowi oraz Tracey’emu. Jednak nie będę jej miał, jeżeli pańscy ludzie tam wpadną. Nim wy dopadniecie bandytów, to oni mogą zabić zakładników i uciec.
- Ale co powiesz J, gdy już ją spotkasz? - zapytał kapitan.
- Powiem, że wydedukowałem, gdzie ona jest i przyszedłem jej oddać to, po co tutaj przybyła.
- Takie gadanie jest szyte zbyt grubymi nićmi. Wątpię, aby dała się na to nabrać.
- Przeciwnie... Moim zdaniem to się może udać.
Kapitan Jasper Rocker był w końcu zmuszony ulec namowom Asha, jednak wcześniej dał mu mały podsłuch.
- Dzięki temu będziemy słyszeć wszystko, co się tam dzieje - wyjaśnił policjant.
Ścisnęłam mocno dłoń mojego ukochanego, po czym mając duszę na ramieniu weszłam powoli do środka przez uchylone okno z boku budynku. Ash podsadził mnie lekko, a następnie sam się tam wspiął. Potem zaś oboje zaczęliśmy chodzić po fabryce. Mijaliśmy piece, kotły i setki rur, w których były tu produkowane jakieś dziwne, nieznane nam chemikalia.
- J! - zawołał głośno mój chłopak - Dobrze wiem, że tutaj jesteś! Wiem także, że masz w swoich rękach profesora Jasona Rowana oraz Tracey’ego Sketchita! Żądam, abyś mi ich oddała!
- Pika-pika! - piszczał Pikachu.
- J! Słyszysz mnie?! - wołał dalej Ash.
- Słyszę.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy nad sobą, stojącą na jakieś platformie Łowczynię J. Jak zwykle miała ona swój czarny strój, a jej oczy zasłaniały okulary, przez które nie było widać źrenic.
- Ash Ketchum - powiedziała z uśmiechem na twarzy kobieta - A więc przyszedłeś tutaj. I to jeszcze ze swoją dziewczyną. Więc jednak odnalazłeś moją kryjówkę. Jesteś bardzo bystry, wiesz o tym? Nie każdemu przyszłoby do głowy, aby mnie tu szukać.
- Jak widzisz, mnie przyszło - odparł na to mój chłopak.
- Ekhem - mruknęłam złośliwie.
- No dobra... Najpierw jej przyszło - poprawił się Ash.
- Bystrzaki z was - stwierdziła nieco złośliwie Łowczyni J - A zatem chcecie, żebym wam oddała moich zakładników. Ale powiedzcie mi... Niby dlaczego miałabym to zrobić?
- Bo ja mam coś, na czym tobie tak bardzo zależy.
J popatrzyła uważnie w naszą stronę.
- Chodźcie tu do mnie.
Chwilę później kilku ludzi w czarnych strojach oraz z bronią w ręku stanęło za nami i zaprowadziło nas do swojej szefowej, która zabrała naszą dwójkę do jakiegoś pomieszczenia. Tam zaś siedzieli profesor Rowan oraz Tracey - obaj związani.
- Ash! Serena! - zawołał uczony - Co wy tu robicie?
- Was też porwano? - zapytał Tracey.
Łowczyni J uśmiechnęła się podle.
- Nie... Przeciwnie. Wasz serdeczny i jakże naiwny przyjaciel oraz jego dziewczyna przyszli tu do mnie z własnej woli, żeby oddać mi to, co moje... W zamian za waszą wolność.
Następnie popatrzyła na nas.
- A teraz łaskawie oddajcie mi to!
- Najpierw uwolnij moich przyjaciół! - rzekł Ash.
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu.
J parsknęła śmiechem.
- Jeszcze czego! Jesteś idiotą, jeśli próbujesz się ze mną targować. Nie masz takiej możliwości, Ash! Mogę zabić ciebie, twoją dziewczynę i twego Pokemona, a potem zabrać wam to, co chcę, więc jeśli nadal tego nie robię, to tylko dlatego, że mam do ciebie coś na kształt szacunku jako naprawdę godnego siebie przeciwnika.
- Wobec tego... - zaczął butnie detektyw z Alabastii.
Łowczyni J nie dała mu dokończyć, gdyż warknęła na niego groźnie:
- Wobec tego lepiej nie każ mi przechodzić do ostateczności i oddaj mi to, co moje!
Ash z trudem zachowując spokój powoli wyjął z wewnętrznej kieszeni swego płaszcza ten tajemniczy przedmiot, po czym wręczył go J. Kobieta złapała go radośnie w swoje dłonie.
- Nareszcie! Tyle zamieszania przez ten przedmiot! Ale wreszcie jest mój! Szefowa będzie zadowolona!
Następnie spojrzał na nas i Pikachu siedzącego na ramieniu Asha.
- Ale nim jej cokolwiek powiem, to najpierw zrobię małą próbę.
- Skąd wiesz, jak on działa? - zapytałam.
- Profesor Thornton pokazywał mi, jak to ustrojstwo działa. Gdyby nie to, że wtedy jeszcze ten szmelc nie był do końca sprawny, to już bym go ze sobą zabrała i nie musiałabym tracić czas na to, aby go szukać. No, ale cóż... Lepiej późno niż wcale.
J nie kłamała. Naprawdę wiedziała, jak obsługiwać to cudo, ponieważ bez trudu uruchomiła ona ów przedmiot. Wówczas to zaczął on buczeć, zaś koło (które przypominało mi radar) znajdujące się wzdłuż niego zaczęło się kręcić wokół własnej osi. Pikachu patrzył na to wszystko bardzo zdumiony. Cała ta sytuacja trwała około minutę, po czym J wyłączyła ów przedmiot i zawołała:
- Niech to szlag! Nie działa!
Następnie spojrzała na mojego ukochanego, dysząc przy tym wściekle.
- Myślałeś, że jestem idiotką i się nie zorientuję?!
- Nie rozumiem... O czym ty mówisz?! - zapytał zdumiony Ash.
Łowczyni J odrzuciła przedmiot na podłogę, po czym warknęła:
- To nie działa! To wcale nie działa!
- Może po prostu źle to obsługujesz? - zasugerował jej Ash.
Kobieta spojrzała na niego i zacisnęła zęby ze złości. Choć nie mogłam widzieć jej oczu, to czułam, że czai się w nich furia.
- To wcale nie jest prawdziwy hipnotyzer! Prawdziwy by zadziałał! To jakaś fałszywka!
Następnie dodała:
- Gadaj, szczeniaku, gdzie ukryłeś prawdziwy?!
Ja i Ash zaczęliśmy się powoli cofać do tyłu, gdyż w głowie kobiety czaiło się szaleństwo.
- Nie rozumiem, o czym ty mówisz! Jaki hipnotyzer?
- Nie wiesz jaki?! - krzyknęła J - Już ja ci powiem, jaki! Ten żałosny dureń Thaddeus Thornton, miał wyprodukować dla mojej drogiej szefowej hipnotyzer! Urządzenie, które może wpływać na fale mózgowe Pokemonów i zmuszać je do posłuszeństwa! Wszystkie, bez względu na to, jakiego typu są. Nawet psychiczne.
- Czemu on miałby to dla ciebie zbudować? - zapytałam.
- Bo mu zapłaciliśmy i to sporo - warknęła kobieta - No, a poza tym powiedzieliśmy mu, że chcemy w ten sposób kontrolować Pokemony, które w chorobie atakują swoich trenerów i nie można nad nimi zapanować.
- I on w to wszystko uwierzył? - zapytał Ash.
- Owszem, bo ostatnio mają często miejsca takie przypadki - rzekła J - Ale potem drań jakoś dowiedział się tego, kim jestem i zrozumiał, że moje szlachetne pobudki wcale nie są takie szlachetne. Więc zrobił wszystko, aby ukryć hipnotyzer przede mną. Idiota i tyle, podobnie zresztą jak i ty.
Popatrzyła na nas wzrokiem pełnym szaleństwa.
- Chciałeś mnie oszukać, wciskając mi jakąś podróbkę?!
To mówiąc J wyjęła pistolet i wymierzyła go w nas.
- Teraz tego pożałujesz!
- Jak nas zabijesz, to nigdy się nie dowiesz, gdzie jest ten hipnotyzer! - zawołałam szybko.
Ryzykowałam wiele blefując, czułam jednak, że to może uratować nam życie. Niestety, Łowczyni J nie zamierzała dać się nabrać na moje sztuczki.
- Spokojnie. Ja znajdę ten hipnotyzer. Ale was rodzice już nie znajdą! - odpowiedziała kobieta.
Jednak nim strzeliła coś wytrąciło jej broń z dłoni. Wściekła kobieta spojrzała w bok i dostrzegła jakąś tajemniczą osobę. Był to dziwny człowiek noszący czarny strój i kominiarkę na twarzy. Stał on na metalowej barierce i wyglądał niczym jakiś ninja z filmu. W dłoni miał kilka kamieni.
- Nie wiem, kim jesteś, ale ty też zapłacisz mi za to, że wszedłeś mi w drogę! - krzyknęła J.
Następnie wyjęła zza pasa nóż i rzuciła nim w tego osobnika, ale ten w ostatniej chwili zeskoczył z barierki w dół, znikając zaraz nam z oczu. Nim Łowczyni zdążyła cokolwiek zrobić lub rzucić się w pościg, a rozległy się głośne krzyki „POLICJA! NA ZIEMIĘ!“, a do budynku fabryki wparowali kapitan Rocker oraz jego ludzie. Łowczyni spojrzała na nas podle.
- Ty nędzny...
Ash wydobył szpadę i wymierzył w jej stronę.
- Jesteś aresztowana, J!
- Chyba śnisz, chłopaczku! - warknęła na niego kobieta.
Chwilę później kopnęła ona mego chłopaka w tors, po czym mocno go od siebie odepchnęła i rzuciła się do ucieczki razem ze swoimi ludźmi. Ash szybko podniósł się z podłogi i pomógł mi wstać.
- Nie mogę pozwolić jej uciec!
- Co zamierzasz?! - zapytałam.
- Gonić ją - wyjaśnił mój luby.
Następnie szybko rozciął szpadą więzy profesora Jasona Rowana oraz Tracey’ego, a następnie rzucił się w pościg za uciekającą J.
- Ash! Wracaj! - zawołałam przerażona.
- To niebezpieczne! - dodał Tracey.
Mój ukochany jednak zupełnie zlekceważył nasze okrzyki, gdyż gnał właśnie za Łowczynią. Załamana pokręciłam głową.
- On jest naprawdę niereformowalny - powiedziałam.
- Takie zachowanie zaprowadzi go prędzej czy później albo ku sławie, albo do grobu - powiedział profesor Rowan z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Żeby tylko do tego pierwszego, a nie tego drugiego - skwitowałam ponuro jego słowa.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Słyszałem okrzyki mojej ukochanej oraz Tracey’ego, ale wcale się nimi nie przejąłem. Może to było lekkomyślne z mojej strony, jednak musiałem to zrobić. Łowczyni J jest jedną z osób, które przysięgałem dopaść i wsadzić do więzienia. Nie mogłem więc dopuścić, aby ta podła kobieta znowu mi uciekła.
Obok mnie gnał też przez fabrykę mój wierny Pikachu - on również nie zamierzał pozwolić uciec J. Wbiegliśmy obaj do jakiegoś pomieszczenia, w którym przed chwilą zniknęła Łowczyni. Było tam mnóstwo rur z gorącą wodą, na co wskazywał fakt, iż co chwila buchała z nich para. Prócz nich był też wielki kocioł oraz inne rzeczy, których jednak nazwy wyleciały mi z głowy.
- J! - zawołałem - Budynek jest otoczony! Nie masz szans!
- Pika-pika-chu! - dodał mój Pokemon.
Ściskając mocno swoją szpadę w dłoni, szedłem dookoła tego całego pomieszczenia, wciąż szukając Łowczyni.
- J! Poddaj się! Już i tak przegrałaś!
- Może i przegrałam... Ale ty także przegrałeś - usłyszałem nagle głos kobiety.
- Serio?! A co ja niby przegrałem?! - zawołałem, rozglądając się przy tym dookoła.
- Swoje życie!
Wtedy padł strzał. Pocisk uderzył w moją szpadę i lekko zranił mnie w dłoń. Upuściłem moją jedyną broń na podłogę. Zanim zdążyłem ją podnieść padł drugi strzał, którego z trudem zdołałem uniknąć. Upadłem szybko na podłogę, zaś Pikachu stanął w pozycji bojowej i strzelił gdzieś piorunem. Jęk bólu wskazywał na fakt, że jego strzał był celny. Chwilę później jednak kolejne kule zaczęły nam świstać nad głowami. Z trudem zdołaliśmy ich uniknąć. Schowałem się za jednym filarem rozglądając się dookoła siebie.
- Nie pogarszaj swojej sytuacji, J! - krzyknąłem - Policja i tak zaraz cię dopadnie!
- Ty naprawdę jesteś żałosny! - odpowiedziała mi Łowczyni J - Wydaje ci się, że ja się poddam, bo ty mi tak każesz?!
Wciąż jej nie widziałem, ale słyszałem jej głos. Zobaczyłem kątem oka swoją szpadę. Gdybym tylko ją zdążył chwycić. Mógłbym się przynajmniej bronić.
- Pikachu... Odwróć jej uwagę - powiedziałem.
Pokemon lekko strzelił piorunem w kierunku jakiś puszek stojących w kącie. J szybko wypaliła w tamtą stronę z pistoletu. Nie widziałem tego, ale słyszałem. Wykorzystałem więc tę okazję, aby szybko wyskoczyć za filaru i pochwycić swoją szpadę. Wtedy to zobaczyłem Łowczynię J z pistoletem w dłoni. Odwróciła się ona w moją stronę i wymierzyła we mnie broń.
- Jesteś już martwy, chłopaczku! - wysyczała podle przez zęby - Przez ciebie niejedna moja akcja została zakończona przegraną... A teraz o mało mnie nie złapali. Przynosisz mi pecha. Pora wreszcie, aby przerwać tę jakże niemiłą dla mnie sytuacją.
- Przerwiemy tę całą sytuację, jak pójdziesz siedzieć!
J spojrzała na mnie podle, po czym powiedziała:
- Wiesz, kiedy zdejmuję moje okulary? Tylko wtedy, gdy zadaję komuś śmierć. Bardzo chcę, żeby widok moich oczu był ostatnim widokiem, który zobaczy moja ofiara.
To mówiąc zdjęła ona swoje okulary i wtedy właśnie, po raz pierwszy w życiu, ujrzałem jej narząd wzroku. Stanowiły je dwoje srebrnych i dosyć ponurych oczu, którymi wpatrywała się we mnie z nienawiścią.
- Żegnaj, Ash.
To mówiąc strzeliła. W ostatniej chwili zasłoniłem się ostrzem swojej szpady. Nie wiem, jak mi się to udało, ale zrobiła to w taki sposób, że kula trafiła w ostrze, odbiła się od niego, po czym uderzyła rykoszetem w rurę, obok której stała Łowczyni J. W rurze powstała dziura, a z niej wyleciał ogromny strumień gorącej wody, który wytrysnął mojej napastniczce prosto w twarz. Kobieta złapała się szybko dłońmi za oczy, próbując bezskutecznie osłonić je przed atakiem wrzątku, wrzeszcząc przy tym okropnie z bólu. Upuściła wówczas na podłogę swoje okulary oraz broń, która odkopnąłem daleko od niej. Następnie podbiegłem szybko do kobiety, odciągnąłem ją od strumienia gorącej wody, po czym wyjąłem chusteczkę i zacząłem wycierać kobiecie twarz, aby jakoś jej pomóc, co jednak było o wiele trudniejsze niż myślałem.
- To wszystko przez ciebie! - wrzeszczała Łowczyni - Przez ciebie!
- Zamknij buzię i daj sobie pomóc - odpowiedziałem jej gniewnie.
- Pika-pika-chu! - pisnął oburzonym tonem Pikachu.
- Zapłacisz mi za to! Zapłacisz! - jęczała dalej J, wijąc się przy tym z bólu.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Kapitan Rocker i jego ludzie szybko opanowali cały budynek, po czym wbiegli do pomieszczenia, gdzie byliśmy ja, Tracey oraz profesor Rowan.
- A gdzie jest Ash? - zapytał szef policji w Alabastii.
- Pobiegł za J! W tamtą stronę! - odpowiedziałam, wskazując policji drogę.
Mężczyzna załamany złapał się dłonią za czoło.
- Boże! Co ja mam z tym chłopakiem?!
Następnie ruszył on we wskazaną przeze mnie stronę, a ja ruszyłam za nim. Wparowaliśmy do pomieszczenia, skąd dobiegały nas jakieś dziwne wrzaski i jęki. Znaleźliśmy tam wijącą się z bólu po podłodze Łowczynię J oraz Asha pomagającego jej.
- Ash! - zawołałam.
Chwilę później podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Mój ukochany objął mnie mocno do siebie. Kapitan Rocker popatrzył na J, która wciąż trzymała się za twarz, po czym wyjął krótkofalówkę i rzekł:
- Przyślijcie mi tu ambulans.
Karetka szybko przyjechała i zabrała kobietę. Jej podwładni zaś zostali wyłapani, skuci kajdankami, a następnie zawiezieni przez policję do aresztu. Clemont i Dawn natomiast wypytywali nas, jak wyglądało to wszystko, co my robiliśmy, a czego oni nie mogli widzieć. Opowiedzieliśmy im więc całe to wydarzenie.
- Jednego nie rozumiem - rzekła Dawn - Dlaczego J uznała, że ten cały hipnotyzer jest fałszywy?
- Może nie zadziałał jak należy? - zasugerował Clemont.
- Owszem, zdecydowanie nie działał jak należy - powiedział Ash - Ale ona była pewna, że to nie jest to urządzenie, które miał dla niej zbudować profesor Thornton.
- Może miała rację - stwierdziłam - Ale... Wobec tego po co Thaddeus Thornton wysłałby profesorowi Oakowi fałszywy hipnotyzer?
- I gdzie jest prawdziwy? - dodał Clemont.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Już ja chyba wiem, gdzie - rzekł mój chłopak.
C.D.N.
Dzieje się w tej części i to naprawdę sporo. Widać, że miałeś pomysł na tą historię. Ale od początku.
OdpowiedzUsuńNasi przyjaciele dowiadują się od Maxa nowych informacji na temat Charlotte. Okazuje się, że wszystkie podane przez nią informacje są prawdziwe, jednak jedna jest najprawdopodobniej fałszywa - brak jest informacji, że jest ona wnuczką profesora Throntona. Ash podejrzewa, że może być ona wtyczką organizacji Rocket, albo co gorsza, samej Domino. Przynajmniej tak mi się wydaje, gdyż nie mówi tego wprost.
Po śniadaniu nasi przyjaciele wracają do Alabastii i swoje kroki kierują prosto do laboratorium, gdzie dowiadują się, że profesor Rowan oraz Tracey zostali porwani, a profesor Oak o mało nie został zabity. Odnajdują przy okazji urządzenie, które profesor Oak ukrył w swoim laboratorium. Po czym oddają to cacko na policję i wyruszają na poszukiwania profesora Rowana i Traceya.
Serena wpada na pomysł, że Łowczyni J mogła uprowadzić naukowca oraz asystenta profesora Oaka do jakiejś starej fabryki i tam ich więzi. Postanawia wysłać tam na zwiady Panchama, który wraca lekko ranny. Okazuje się, że ktoś, kto tam był, postrzelił biednego Pokemona. Wtedy nasza para ma już absolutną pewność, że ktoś jest w fabryce farb i to jeszcze przy niedzieli.
Decydują się poprosić o pomoc policję, jednak kapitan Rocker nie jest przychylny planowi Asha, aczkolwiek po chwili zgadza się na plan Asha, chociaż nie bez wątpliwości. Zabiera ze sobą urządzenie, która detektyw dał mu w depozyt i przekazuje go Ashowi, który wraz z Sereną wchodzi do fabryki, gdzie odnajduje J oraz profesora wraz z Traceyem. Przekazuje przestępczyni urządzenie, którym okazuje się być hipnotyzer. Niestety urządzenie nie działa tak jak powinno.
Wściekła Łowczyni próbuje zabić Asha, jednak zostaje jej to udaremnione. Na miejsce wkracza policja, która również otacza budynek. Kobieta próbuje uciekać, jednak Ash rzuca się za nią w pościg. Wywiązuje się walka, w wyniku której Ash o mało nie zostaje zabity. Ranna natomiast zostaje J, która w wyniku własnego strzału dostaje w twarz z rury wrzątkiem. Chłopak ją odciąga i wezwany zostaje ambulans.
Pada podejrzenie, że hipnotyzer, który profesor Thornton wysłał profesorowi Oakowi jest fałszywy. Ciekawa jestem bardzo, gdzie jest w takim razie prawdziwy...?
Bardzo ciekawa część, akcja idzie do przodu niczym burza, ciekawie i szybko się to czyta. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000000000000/10 :)