wtorek, 2 stycznia 2018

Przygoda 041 cz. I

Przygoda XLI

Złowrogi rytuał cz. I


- Nie mogę się już doczekać Halloween - powiedział Ash, gdy szliśmy oboje wesoło ulicami miasta.
- Ja również. To będzie moje pierwsze Święto Duchów, w którym będę brała udział razem z moim chłopakiem - uśmiechnęłam się do Asha.
- A wcześniej w ogóle brałaś udział w takiej zabawie?
- Owszem. Ale rzadko miałam z tego radochę.
- Dlaczego? - zapytał zdumionym głosem mój luby.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał Pikachu, który jak zwykle siedział swemu trenerowi na ramieniu.
- Ponieważ w swoim życiu miałam bardzo mało powodów do radości, a już tym bardziej do śmiania się czy żartowania - odpowiadałam mu - Sam wiesz, jaka jest moja matka.
- Wiem, opowiadałaś mi już o tym, chociaż naprawdę trudno mi w to wszystko uwierzyć - powiedział Ash z takim jakby lekkim niedowierzaniem w głosie - Ostatecznie przecież dla mnie jest miła. Nawet bardzo miła.
- Tak, Ash. Dla ciebie ona jest bardzo miła. Dla ciebie i praktycznie dla wszystkich jest miła, tylko nie dla swojego jedynego dziecka - odparłam mu na to z goryczą w głosie - Chociaż może jestem tu nieco niesprawiedliwa, bo ostatecznie nigdy nie zachowała się wobec mnie podle, ale też daleko jej było zawsze do kochającej matki, która pokazuje swojemu dziecku, że to dziecko jest dla niej naprawdę ważne. O nie, kochanie. Grace Evans należy do tych osób, które wolą nie okazywać nikomu, że ktoś jest im bliski. Nigdy po nich nie poznasz, czy naprawdę jej na tobie zależy, czy też może ma cię kompletnie w nosie.
- Smutne słowa - rzekł mój luby.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie jego Pokemon.
- Ale jakże prawdziwe - odpowiedziałam im.
Rozmowę naszą przerwało nagle niespodziewane zjawisko, którym to było dwóch młodych mężczyzn wybiegających właśnie z jakiegoś sklepu. Mieli oni czarne maski zasłaniające im górne części twarzy i ciemne stroje. Za chwilę wybiegł za nimi pewien gruby mężczyzna, wrzeszcząc:
- Złodzieje! Ukradli cały mój dzienny utarg! Policja! Na pomoc!
- O nie! Oni zaraz uciekną! - zawołałam.
- Nie ma mowy! Za nimi! - krzyknął Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
Obaj ruszyli biegiem za bandytami, a więc oczywiście ja również nie mogłam biernie pozostać w tyle. W końcu motto naszej drużyny (podobnie zresztą jak i składana przez nas przysięga) brzmiało „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego“. To hasło mówiło zdecydowanie samo za siebie, zatem chyba nie trzeba go tłumaczyć. Powiem więc jedynie tyle, iż w myśl tego powiedzenia, skoro Ash się narażał, to ja też.
Przestępcy biegli sporo metrów przed nami, ale mój chłopak razem ze mną i Pikachu bardzo szybko ich dogonił.
- Poddajcie się! Nie macie szans! - zawołał Ash.
Złodzieje tylko podle zachichotali, po czym skręcili w jakiś zaułek.
- To ślepa uliczka! Są w pułapce! - krzyknął mój chłopak.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Miał rację, gdyż już po chwili drogę naszym uciekinierom zastąpiła wielka ściana, przez którą w żaden sposób nie mogli się przedostać.
- No i co teraz, dranie?! - zawołałam groźnym tonem.
- Nie macie już dokąd uciec! - dodał Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał złym głosikiem Pikachu.
Przestępcy zaśmiali się tylko podle, jakby cała ta sytuacja wyraźnie ich bawiła.
- Tak sądzisz, smarkaczu? - zapytał jeden z nich.
- Może jednak cię zaskoczymy - dodał drugi.
Chwilę później wyjął on z kieszeni jakiś dziwny przedmiot i cisnął go nam pod nogi. Z owego przedmiotu poleciał wielki dym, który otoczył nas oraz zaczął bardzo mocno gryźć w oczy. Ja, Ash i Pikachu zaczęliśmy się krztusić i dusić. Tymczasem bandyci oczywiście wykorzystali tę sytuację, aby nam uciec. Po drodze jeden z nich wpadł na Asha, odpychając go silnie i wręcz brutalnie na bok.


Z trudem udało mi się wydostać z tego dymu oraz wyciągnąć z niego mojego chłopaka i Pikachu.
- W porządku, skarbie? - zapytałam.
On uśmiechnął się do mnie i otarł lekko oczy, w których pojawiły się łzy wywołane niemiłym spotkaniem z dymem.
- Spokojnie, wszystko dobrze - powiedział i pomasował sobie głowę - Ale ten gość jest naprawdę perfidny. Silny zresztą też.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Chwilę później na miejsce przestępstwa przyjechał sierżant Bob oraz dwóch policjantów. Cała trójka przesłuchała nas dokładnie w sprawie tego napadu.
- Nie zdołaliśmy ich niestety zatrzymać, bo rzucili nam pod nogi jakieś paskudztwo - wyjaśnił im mój luby.
- To świeca dymna, ale nafaszerowana bardzo, ale to naprawdę bardzo nieprzyjemnym dymem - wyjaśnił nam jeden z policjantów, po czym lekko uniósł w górę mały worek na dowody, w którym znajdował się przedmiot znaleziony na miejscu przestępstwa.
- Od tego świństwa zaczęliśmy kaszleć i się krztusić, a do tego mocno to coś podrażniło nam oczy - wyjaśniłam.
- Mam tylko nadzieję, że to nic groźnego dla waszego narządu wzroku - rzekł przejętym tonem Bob - W razie czego lepiej będzie, jak zbada was miejscowa siostra Joy.
- Na pewno nie zaszkodzi, jeśli tak zrobi - powiedziałam.
- Jasne, że nie zaszkodzi - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
- Ale poza kilkoma siniakami nic wam się nie stało? - spytał sierżant.
- Nie... Jeden z nich mnie tylko walnął i wyrwał mi parę włosów - rzekł Ash.
- Włosów? - zdziwiłam się.
- Tak... Poczułem, jak mnie uderza, a następnie łapie mnie za czuprynę. Później coś mnie szarpnęło i poczułem taki ostry ból, jaki zwykle występuje wtedy, gdy ktoś ci wyrywa włosy razem z cebulkami.
- To dziwne... Naprawdę bardzo dziwne - powiedział Bob, patrząc na nas uważnie - Takie zachowanie raczej nie jest normalnym odruchem u człowieka, który chce uciec.
- Sądzisz, że to, iż on Ashowi wyrwał kilka włosów, może mieć jakieś znaczenie? - zapytałam.
Sierżant rozłożył bezradnie ręce.
- Może tak, a może nie? A czy to takie ważne? Najważniejsze jest teraz to, że nic wam złego nie zrobili. A tymi przestępcami to my się zajmiemy. Wy lepiej zajmijcie się przygotowaniami do Halloween.
- Tak właśnie zrobimy - rzekł z uśmiechem na twarzy Ash, odzyskując dobry humor.
- Pika-pika! - zapiszczał jego Pokemon.

***


Wydarzenia, które były opisane w powyższej scenie, miały miejsce 31 października 2005 roku, czyli tak trzy miesiące wcześniej od momentu, w którym zaczyna się nasza historia. Podałam je tu jednak przede wszystkim dlatego, iż było to niezbędne do zrozumienia wszystkiego, co wydarzyło się później. Wtedy oczywiście ani ja, ani Ash nie przejęliśmy się tym zbytnio. Nikt z nas nie sądził bowiem, że całe to dziwaczne wydarzenie może mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie, dlatego też szybko o nim zapomnieliśmy. Gdybyśmy tylko wiedzieli, jakie będą skutki przypadków, o których mowa, to z pewnością zrobilibyśmy wszystko, aby im zawczasu zapobiec. To było jednak niemożliwe, gdyż żadne z nas nie mogło wiedzieć, co wydarzy się za trzy miesiące. Dlatego też wszyscy żyliśmy w błogim spokoju bynajmniej nie przeczuwając, jakież to poważne niebezpieczeństwo na nas czyha.
Tego dnia, kiedy rozpoczęła się kolejna wprost niesamowita przygoda słynnego detektywa Sherlocka Asha z Alabastii, czyli 2 lutego 2006 roku nikt z nas nie przeczuwał nadchodzącego zagrożenia. Ono jednak nadeszło, a ja, ku swej wiecznej hańbie, w znaczny sposób się do tego przyczyniłam.
Rankiem w dniu, o którym mowa, zanim poszliśmy do pracy, to jak zwykle zjedliśmy śniadanie razem z naszą drogą szefową, dobrą niczym anioł panią Delią Ketchum, mamą mojego chłopaka. Jedliśmy posiłek oraz rozmawialiśmy o różnych sprawach, gdy nagle w nasze okno ktoś delikatnie zastukał.
- Ciekawe, kto to może być - powiedział Ash.
- Pewnie poczta - stwierdziła Delia.
Kobieta powoli wstała od stołu i otworzyła okno.
- Dzień dobry, pani Ketchum! - zawołał wesoło listonosz z uśmiechem na twarzy, ledwie zobaczył mamę mego chłopaka.
Listonoszem był młody mężczyzna w wieku około trzydziestu lat. Od dawna rozwoził on w tej okolicy listy, paczki oraz kartki. Wbrew pozorom miał niekiedy bardzo dużo pracy, bo choć ludzie wygodni często korzystali z usług własnych Pokemonów, żeby przysłać komuś list, to jednak zawód listonosza nie stracił przez to prawa bytu. Przyczyną takiego stanu rzeczy był z całą pewnością fakt, iż Pokemony prywatnych trenerów nie zawsze orientowały się, gdzie mieszka adresat wysłanego listu, wobec czego ludzie nadal korzystali z pomocy poczty, która to profesjonalnie wysyłała wszelkie listy i przesyłki pod wskazany adres.
- Dzień dobry, panie Walker! - uśmiechnęła się do niego Delia - Pan do nas?
- Owszem, proszę pani - odpowiedział jej listonosz - Czy tutaj mieszka pan Ash Ketchum?
- Przecież pan doskonale wie, że tak.
- Wiem, ale obowiązek nakazuje mi o to zapytać.
- Rozumiem. Obowiązek przede wszystkim. Ash, synku! Ten pan do ciebie!
Mój chłopak powoli wstał z krzesła i podszedł do matki.
- Słucham uprzejmie. Pan do mnie?
- No tak - uśmiechnął się wesoło listonosz - Mam dla pana paczkę.
- Dla mnie? Paczkę? A jaką?
- Nie wiem, panie Ketchum. Ja tylko rozwożę pocztę. Nigdy nie wiem, co zawierają przesyłki.
To mówiąc mężczyzna podał mojemu chłopakowi niewielką paczuszkę zapakowaną w brązowy papier i obwiązaną sznurkiem.
- Proszę pokwitować - rzekł listonosz.
Ash pokwitował i uśmiechnął się do pana Walkera.
- Dziękuję panu. Miłego dnia.
- Nawzajem, panie Ketchum.
Listonosz wypowiadając te słowa wesoło wskoczył na rower, po czym odjechał, a Ash podszedł do stolika, kładąc paczkę na swoich kolanach.
- Ciekawe, co to może być? - rzekł zaintrygowanym głosem Max.
- Zamawiałeś coś ostatnio? - zapytałam.
- No, właśnie nie - pokręcił przecząco głową mój luby - A może któreś z was zamówiło coś na moje nazwisko?
Clemont, Dawn, Max i Bonnie zaprzeczyli temu, więc Ash zrozumiał, że wobec tego paczka musi być do niego. Obejrzał ją sobie dokładnie.
- Hmm... Przesyłka nie ma adresu nadawcy. Widzę tylko po znaczkach pocztowych, że wysłano ją z Marmorii.
- No proszę... Może to więc ktoś z rodziny Brocka? - zapytał Max.
- I wysyłałby paczki do mnie, a nie do niego? Śmiem raczej wątpić - stwierdził detektyw z Alabastii.
- To jak? Otwierasz czy nie? - spytała Bonnie podnieconym tonem.
- De-de-ne! - zapiszczał wesoło jej Dedenne.
- Lepiej tego nie rób. Nie wiadomo, co jest w środku - powiedział bardzo poważnym tonem Clemont.
- Słusznie. Skoro mówisz, że nie zamawiałeś żadnej paczki, to równie dobrze wewnątrz może być bomba - zauważyła Dawn.
- Pip-lu-pip! - zapiszczał przerażony Piplup, upadając na kuper.
- Bomba?! - zawołałam przerażona, zasłaniając sobie dłońmi usta.
- To by nawet miało sens, bo wiecie... Ostatecznie przecież naraziliśmy się niejednym wrednym typkom - powiedział Clemont - Jeden z nich mógł więc wysłać nam bombę.
- Ale jeśli to bomba, to lepiej nie trzymajmy tego tutaj, co?! - zawołała Bonnie przerażonym głosem.
- Kochani, proszę... Przecież to nie jest film akcji, ale życie - rzekła z uśmiechem na twarzy Delia - Poza tym tu jest Alabastia. Tutejsi ludzie nie wysyłają sobie bomb. Bądźmy rozważni.
- Właśnie jesteśmy bardzo rozważni, proszę pani i właśnie z powodu tej rozwagi wolimy nie otwierać tej paczki w pani domu - stwierdziła Dawn, trzęsąc się przy tym ze strachu.
- Pip-lu-pip! - zapiszczał przerażony Piplup, wskakując w ramiona swej trenerki.
Clemont wyjął stetoskop z lewej kieszeni swego kombinezonu i powoli zaczął osłuchiwać nim przesyłkę. Zapanowała wówczas cisza jak makiem zasiał. Nasz przyjaciel zaś dokładnie wykonał swoją pracę, po czym rzekł:
- Nie słyszę tykania zegara.
- Czyli to żadna bomba - stwierdziła Bonnie.
- Nie powiedziałbym. Przecież bomba nie musi być odpalana na zegar - zauważył Max.
- No właśnie. Równie dobrze paczka może wybuchnąć dopiero wtedy, gdy się ją otworzy - dodał Clemont.
Bonnie i Dawn zaczęły drżeć ze strachu, ja również poczułam, że mam gęsią skórkę. Ash zaś wyglądał na osobę, która nie bardzo wie, co ma o tym wszystkim myśleć, z kolei Delia Ketchum parsknęła śmiechem, mówiąc:
- Śmieszni jesteście z tymi waszymi teoriami spiskowymi dziejów. Jak tak bardzo się boicie, to może zaniesiecie to na policję?
- Słusznie. Niech ją otworzą specjaliści i sprawdzą, co jest w środku - poparłam jej słowa.
Ponieważ jednak nikt nie miał specjalnej ochoty, aby nieść paczkę, w której potencjalnie może znajdować się groźny ładunek wybuchowy, Delia poprosiła o to Latias. Ta bez najmniejszego wahania wykonała polecenie.
- Pójdę z nią - powiedziała Dawn - Lepiej, żeby ktoś jej towarzyszył. Poza tym ona na migi nie dogada się z policjantami i nie wyjaśni im, o co nam chodzi.
- Słusznie. A my tymczasem do pracy - dodał Max, ocierając sobie pot z czoła.
Widać cieszył się, że sam nie musi nosić bomby w rękach.

***


Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy i poszliśmy do pracy, zaś Dawn oraz Latias udały się na posterunek policji, gdzie poprosiły porucznik Jenny o dokładne prześwietlenie paczki do Asha. Chcieliśmy mieć pewność, że mojemu chłopakowi nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
Obie wróciły do pracy jakoś tak godzinę później i oczywiście Dawn opowiedziała nam dokładnie, co miało miejsce na posterunku.
- W życiu nie najadłam się większego wstydu.
- Dlaczego? - spytałam moją przyjaciółkę.
Ta popatrzyła na mnie z ironią i rzekła:
- W paczce, jak się zapewne domyślasz, nie było żadnej bomby, tylko książka. Proszę, oto ona.
To mówiąc Dawn podała mi całkiem słusznych rozmiarów tomisko w sztywnej okładce, na której widniały wypisane złotymi literami słowa:

                      MAGIA ORAZ RYTUAŁY MAGICZNE

- Interesujące - powiedziałam, patrząc na książkę - Po co ktoś miałby wysyłać Ashowi książkę na temat magii?
- Nie mam pojęcia, jednak trzeba było widzieć minę porucznik Jenny, kiedy prześwietliła ona tymi swoimi urządzeniami tę paczkę i powiedziała, że nie ma w niej bomby - mówiła dalej Dawn - Wyraźnie miała z nas ubaw i to po pachy. Ze mnie i z Latias.
- Może się śmiać, ale jakby tam naprawdę była bomba, która by nas rozerwała na kawałki, to inaczej by z tobą rozmawiała - zauważyłam.
Moja przyjaciółka spojrzała na mnie z lekką ironią i odparła:
- Jakby tam była bomba i faktycznie nas rozerwała na kawałki, to by Jenny nie miała z kim rozmawiać. Chyba, że z naszymi spadkobiercami.
Uwaga była słuszna, choć wypowiedziana z lekką goryczą. Ostatecznie postanowiłam nie przejmować się tym, bo skoro paczka była niegroźna, to gdy tylko znalazłam ku temu możliwość, przekazałam ją Ashowi. Ten wręcz nie posiadał się ze zdumienia.
- To interesujące - powiedział - Wprost nie mogę w to uwierzyć. Ktoś mi wysłał książkę o magii i magicznych rytuałach? Ale po co?
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Sama chciałabym to wiedzieć - stwierdziłam, patrząc z wielką uwagą na tomisko - Być może ktoś uważa, że taki temat może cię zainteresować.
Mój luby zaczął powoli i bardzo dokładnie wertować stronice książki, oglądając jej zawartość.
- No i miał rację, bo temat ten nawet mnie interesuje, choć trudno mi powiedzieć, aby to był jakiś mój konik czy coś w tym stylu.
- Ciekawe, kto ci wysłał tę książkę? - zapytałam.
- Nie wiem, ale póki co uznam, że ten dar jest całkiem miły i dlatego go przyjmuję - powiedział mój chłopak - Jak wrócimy do domu, to mu się dokładnie przyjrzymy. Wszyscy. Być może każdy z nas znajdzie tu coś dla siebie.
Zrobiliśmy tak, jak postanowiliśmy i już po zakończeniu naszej zmiany ja i Ash poszliśmy do domu, gdzie zjedliśmy obiad, a potem zabraliśmy się za oglądanie książki. Wszystkie zawarte w niej tematy były interesujące i to bardzo. Sądzę, że mogłyby zainteresować tego, kto nigdy nie fascynował się magią, ale nas ten temat na swój sposób zaintrygował, bo mimo pewnych wad posiadał on w sobie coś bardzo interesującego.
Dokładnie przeglądaliśmy stronicę po stronicy i zauważyliśmy, że w jednym miejscu ktoś wstawił jakąś zakładkę. Tym miejscem był rozdział poświęcony wywoływaniu duchów.
- Hmm... Najwidoczniej ktoś, kto ostatnio miał tę książkę, właśnie tym tematem był najbardziej zainteresowany - powiedziałam.
- Najwidoczniej - odparł na to Ash, uważnie czytając słowa zawarte w książce, które brzmiały tak:

O północy zakreśl na ziemi pentagram i stań w nim. Następnie ustaw wokół tego symbolu świeczki i zapal je wszystkie. Niech płoną one równym płomieniem. Później odczytaj zaklęcie znajdujące się poniżej, a już po chwili zjawi się duch, którego chcesz wywołać.

- Interesujące - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
- Raczej przerażające - stwierdziłam i poczułam, jak mam ciarki na plecach - Co jak co, ale czemu ludzie się bawią do dzisiaj w takie hece, to ja naprawdę nie potrafię zrozumieć.
- Może tego nie da się zrozumieć? - zapytał mój chłopak i spojrzał na mnie uważnie.
Pogłaskał powoli dłonią moje czoło i uśmiechnął się czule.
- No co? - zapytałam zdumiona.
Zdziwi mnie ten gest. Lubiłam, gdy to robi, ale byłam zaskoczona, że właśnie teraz on to robi.
- A nic, skarbie.... Tylko nagle poczułem, jak bardzo cię kocham i tak sobie pomyślałem, że ci to okażę... Bo widzisz.. Miłość to też magia... Być może największa na świecie.
- Zgadzam się z tobą - powiedziałam.
Chwilę później oboje pocałowaliśmy się czule w usta. Pikachu, widząc to, zapiszczał wesoło.
Gdy już skończyliśmy nasz pocałunek wzięłam do ręki zakładkę, którą ktoś zaznaczył stronę dotyczącą rytuału wywoływania duchów.
- Zobacz... Coś tutaj jest napisane - powiedziałam.
- Co takiego? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Wzięłam do ręki zakładkę, po czym odparłam:
- Ktoś tutaj coś nabazgrał długopisem. Czekaj... Już widzę. Tutaj pisze tak: „Zrób to, co jest na tej stronie i czekaj, aż nadejdzie nieznane... Albo nie rób tego i do końca życia się zastanawiaj, co by było, gdybyś tak postąpił“...
- Zagadkowe... O co tu chodzi? - zapytałam zdumiona.
- Ktoś nas wyraźnie kusi, żebyśmy pobawili się w w wywoływanie duchów. Najlepiej będzie, jak to zignorujemy - rzekł Ash poważnym tonem.
Popatrzyłam na niego uważnie, po czym zerknęłam na zakładkę.
- Czekaj... Tu pisze coś jeszcze...
- Co takiego? - spytał mój chłopak.
- „Ostatnie słowa zaklęcia wymów BIN-LAN-DUM zamiast tak, jak jest w napisane w książce“.
- Kusiciel przeklęty - rzekł Ash, wsadzając szybko zakładkę do książki i zamykając ją - Niech sobie nie myśli, że będziemy się w to bawić, prawda, Sereno?
- No jasne! - zawołałam z entuzjazmem - Poza tym ja się boję duchów i innych potworów.
- Wiem... Pamiętam te twoje teorie spiskowe, które nam mówiłaś, kiedy podróżując po Kalos trafiliśmy do tego rzekomo nawiedzonego dworu.
Zachichotałam wesoło, kiedy o tym wspomniał. Ja też wręcz doskonale pamiętałam tę przygodę, podczas której to trafiliśmy na opuszczony dom, w którym rzekomo straszyło, a tak naprawdę siedział tam jedynie pewien dość osamotniony Espurr, który bardzo potrzebował towarzystwa. Nastraszył nas jednak i to tak mocno, że zaraz zaczęłam snuć coraz to bardziej przerażające teorie wyjaśniające, co się wokół nas dzieje. Jedna z nich mówiła o tym, że dom jest nawiedzony przed ducha jego dawnej właścicielki. Następna zaś, iż to nawiedzona posiadłość, która porywa ludzi, a potem ich zjada. Jeszcze inna, że mamy tu do czynienia z kryjówką wampira. Tak czy inaczej żadna z nich na szczęście nie okazała się być prawdziwa, natomiast wszystkie moje teorie tylko niepotrzebnie nastraszyły moich przyjaciół.
W każdym razie mówiłam prawdę, gdy twierdziłam, iż taki rytuał mnie przerażał, chociaż też prawdę mówiąc czułam jeszcze wobec niego coś w rodzaju ciekawości. Nie umiałam sobie tego wyjaśnić, ale z jednej strony pragnęłam jak najszybciej zapomnieć o tym rytuale, natomiast z drugiej bardzo chciałam sprawdzić, co też się stanie, jeżeli zrobimy wszystko wedle wskazówek zawartych w książce. Czy przyjdzie duch? A może nie? Do tego te kuszące słowa zachęcające do tego, aby odprawić rytuał, albo do końca życia borykać się z tą niepewnością, jakież to niezwykłe i pewnie bardzo przerażające wydarzenie mogłoby mieć miejsce, gdybyśmy go odprawili, też nie dawały mi spokoju.


Pod wieczór przyszli do nas pozostali członkowie naszej drużyny, którym dokładnie opowiedzieliśmy, co przeczytaliśmy w książce. O tym, że książka była w paczce nie musieliśmy im mówić, bo od Dawn dowiedzieli się tego. Wszyscy byli wyraźnie zaintrygowani tą zakładką i napisanymi na niej słowami.
- Co one mogą oznaczać? - zapytał Clemont.
- To oczywiste. To jest zachęta, żebyśmy zrealizowali ten głupi rytuał - powiedziała Dawn i spojrzała na nas - Chyba nie zamierzacie tego robić, co?
- W żadnym wypadku! - zawołał Ash.
- No właśnie - dodałam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- A ja bym mimo wszystko spróbowała. To może być bardzo ciekawe - powiedziała Bonnie.
Clemont spojrzał na nią zdumiony i rozzłoszczony zarazem, po czym bardzo rozgniewany, zawołał:
- Bonnie, ty chyba kompletnie oszalałaś, co?! Wiesz, jakie to może być niebezpieczne?!
- No właśnie! - dodałam - Przecież możesz mieć z tego same kłopoty.
- Niby jakie? - zdziwiła się dziewczynka.
- De-de-ne?! - zapiszczał pytająco Dedenne.
- A choćby takie, że możesz przywołać na ten świat jakieś nieszczęście - rzekł jej starszy brat.
- Myślałam, że nie wierzysz w to, co nie jest udowodnione naukowo - powiedziała Bonnie obrażonym tonem, robiąc nadąsaną minkę.
- Owszem, ale tak się składa, że widziałem na własne oczy duchy i Ash też je widział - odparł Clemont - Nie mogę więc nie wierzyć w ich istnienie.
- Dokładnie tak - zauważył Ash - Zaprzeczanie oczywistym faktom bez względu na nasze poglądy jest głupie, a przecież Clemont nie jest głupi.
- Nie powiedziałabym, że nie jest - stwierdziła  bardzo nadąsana mała Bonnie - Bo zawsze musisz psuć nam zabawę.
- Zabawę?! Narażanie swojego życia na niebezpieczeństwo uważasz za zabawne?! - zawołałam oburzona jej słowami.
- No właśnie, Bonnie! Jak ty w ogóle możesz opowiadać takie bzdury?! - dodała Dawn.
- A ja akurat ją popieram - powiedział Max - Przecież bez ryzyka nie ma dobrej zabawy. Sam tak mówisz, Ash.
- To prawda, sam nieraz tak mówię - zgodził się z nim nasz lider - Ale przecież jest pewna różnica między narażaniem swego życia wtedy, gdy jest to niezbędne, a narażeniem życia wtedy, gdy nie ma takiej potrzeby.
- Może i masz rację, ale mimo wszystko teraz będzie nas wszystkich palić ciekawość, co by się stało, gdybyśmy jednak ten cały rytuał odprawili - rzekł Max.
- No właśnie! Nie możemy teraz tak po prostu sobie odpuścić! - dodała Bonnie, a jej Dedenne zapiszczał gniewnie.
- Właśnie, że możemy i tak zrobimy! - zawołał Ash, uderzając dłońmi o swoje kolana - Dość rozmowy o tym! Idziemy robić kolację! Moja mama niedługo przyjdzie, więc niech będzie wszystko gotowe!
Ponieważ mówił on bardzo stanowczym tonem, postanowiliśmy się mu nie sprzeciwiać i więcej już nie poruszyliśmy tego jakże drażliwego tematu. Przynajmniej w rozmowie.

***


W nocy nie mogłam spać dręczona tym wszystkim, o czym mówiliśmy. Żeby jakoś o tym zapomnieć razem z Ashem oddałam się... czemuś, co ze snem nie ma wiele wspólnego, po czym mocno w siebie wtuleni spaliśmy, ale niestety... Mnie wciąż prześladowały wizje tej przeklętej książki o magii i magicznych rytuałach, jak również we śnie nie dawały mi spokoju słowa, które były napisane na zakładce do książki. Te słowa we śnie latały mi po głowie i męczyły mnie, odbierały mi spokój, prześladowały swoją mroczną magią.
Spocona wyrwałam się ze snu oraz usiadłam na łóżku. Ash spał obok mnie kamiennym snem. Pogłaskałam powoli dłonią jego głowę oraz piękne włosy barwy węgla.
- Mój kochany Ash - szepnęłam czule.
Nagle zauważyłam coś, co mnie zaniepokoiło. Mimo, iż była noc, blask księżyca wpadający przez okno był tak jasny, że mogłam w nim zobaczyć dokładnie cały pokój. Zauważyłam wówczas, iż na stoliku nie ma książki o magii, chociaż sama wcześniej ją tam położyłam.
- O nie! - pomyślałam sobie.
Wiedziałam, że ktoś ją musiał stąd zabrać i dobrze wiedziałam, kto to był. Bonnie i Max... Albo tylko jedno z nich. Jedno było pewne, na pewno mieli chęć, żeby zrealizować ten rytuał, a więc tylko oni mieli motyw, aby zabrać książkę.
Moją pierwszą myślą było zaraz obudzić Asha, a potem razem z nim przeszkodzić tym głupim dzieciakom w ich głupich planach, jednak potem nie wiedzieć czemu uznałam, że lepiej będzie, jak zrobię to sama. Delikatnie więc, żeby nie wyrywać mego chłopaka ze snu, założyłam na siebie piżamę oraz szlafrok i buty, po czym powoli wyszłam z domu. Zakradłam się potem pod domek na drzewie. Tam zaś zastałam Maxa i Bonnie, którzy to właśnie rysowali coś na ziemi, a gdy już to zrobili, to ustawili wokół tego świeczki.
- No proszę! Mamy dwoje złodziejaszków w naszej drużynie! Pięknie! Po prostu wspaniale! - powiedziałam złośliwym tonem.
Max i Bonnie szybko oderwali się od tego, co właśnie robili, po czym zachichotali delikatnie.
- He he he... Serena... Jak miło cię widzieć - powiedziała panna Meyer.
- Nie rób miny niewiniątka, Bonnie... Dobrze wiem, co właśnie robiłaś z Maxem... Oddawaj książkę!
Dziewczynka złapała mocno zażądany przeze mnie przedmiot i wręcz dziko przycisnęła je do piersi.
- Nie! Musimy to zrobić i to zrobimy!
- Może nam pomożesz? - zapytał Max.
Parsknęłam śmiechem, słysząc jego pytanie.
- Co proszę? Kompletnie wam odbiło? Nie dość, że sami bawicie się w te głupie zabawy, to jeszcze mnie chcecie w to wciągnąć?
- Proszę cię, Sereno! To przecież niewinna zabawa! No, bo co się niby może stać? - zapytała Bonnie.
- No, właśnie to mnie tak niepokoi - odpowiedziałam - Obawiam się, że możemy przywołać tu coś niebezpiecznego.
- Przecież będziemy stać w pentagramie, więc nic się nam nie stanie - powiedział Max.
- Tak mówi książka - dodała Bonnie.
- A jeśli książka kłamie? Nie pomyśleliście o tym? - spytałam.
Dzieciaki jednak nie dawały za wygraną i zaczęły mnie przekonywać do tego, abym wzięła udział w tym ich zwariowanym pomyśle. Długo się wahałam, czy mam ich posłuchać, czy też wygnać do łóżek. Ale niestety moja gorsza część natury zwyciężyła, a mówię tutaj przede wszystkim o mej głupiej, beznadziejnej ciekawości. Mimo tego, iż strasznie boję się duchów ostatecznie przecież postanowiłam zaryzykować i zobaczyć, co będzie miało miejsce, jeśli jednak rytuał zostanie odprawiony. Wiedziałam, że nie da mi to nigdy spokoju, jeżeli odpuszczę sobie.
- No dobra... A więc co mam zrobić, żeby wam pomóc? - zapytałam.
Ach, jaka byłam wtedy głupia i żałosna! Gdybym tylko wiedziała, jak poważne będą konsekwencje mojej decyzji, nigdy bym tego nie zrobiła. Ale cóż... Mądry człowiek po szkodzie. Szkoda tylko, że szkodę rzadko da się naprawić.
- Ja zapalę świeczki, a ty odczytaj zaklęcie - powiedział Max - Ale z dodatkiem, jaki mamy zapisany na zakładce - wyjaśnił chłopak.
Ponieważ było już ciemno i mimo blasku księżyca nie widziałam zbyt dobrze liter, to włączyłam latarkę, po czym zaczęła odczytywać dokładnie wszystkie słowa zaklęcia pamiętając, żeby pod koniec zmienić jego słowa oraz w jaki sposób to zrobić. Bonnie tymczasem podskakiwała z radości, zaś Max powoli zapalał świeczki wokół magicznego kręgu.
- Doskonale... A więc do dzieła... - powiedziałam, po czym zaczęłam odczytywać z księgi zaklęcie, a to szło tak: - ASHER-FIREN-ASEN-KUN. MASER-TRASER-WILA-MUN. PAREN-PASER-WASERE-WAN. ABBA-ROZA PARADES-FARADES. ARADES-KIRADAS. BIN-LAN-DUM!
Poczekaliśmy minutę i nic się nie wydarzyło. Zawiedziona tym faktem Bonnie lekko jęknęła i miała już wyjść z kręgu, kiedy złapałam ją mocno za rękę.
- Nie wychodźcie poza pentagram! - zawołałam - Nie wiemy, co teraz się wydarzy!
- A co może się wydarzyć? - spytała dziewczynka - Przecież ta książka to jedno wielkie oszustwo.
- Chyba tak, bo przecież nic się nie dzieje - rzekł Max.
Nagle ziemia obok nas zaczęła pękać.
- Nic się nie dzieje, co? - spytałam z kpiną w głosie.
Chwilę później w ziemi zrobiła się niewielka dziura, po czym wysunął się z niej czarny dym, który chwilę później zaczął przybierać jakieś bardziej realne kształty. Najpierw wyglądał on jak człowiek, ale bardzo przerażający, z czaszką zamiast twarzy. Na jego widok Bonnie wrzasnęła przerażona i wtuliła się we mnie mocno, a ja poczułam, jak mam ciarki na plecach.
- O Boże! Coś ty tu ściągnęło, Sereno?! - zapytał Max, któremu kolana uginały się pod nami.
- Ja?! - zawołałam przerażona i oburzona jednocześnie.
- A kto czytał zaklęcie? - spytał młody Hameron.
- Przecież to nie miało tu sprowadzić żadnego złego ducha... - jęknęłam przerażona, wpatrując się w zjawę, która łypała na mnie groźnie okiem.
Nagle coś zrozumiałam. Ta zmiana ostatnich słów zaklęcia... Pewnie z tego powodu przybyło z zaświatów to paskudztwo. W książce pisało, że duch nie będzie groźny i można mu będzie zadać pytania. Natomiast to oto draństwo, które przywołaliśmy, jakoś nie wyglądało mi na zbyt rozmowne. Mimo wszystko postanowiłam spróbować, bo mogłam źle ocenić ducha.
- Eee... Witaj, duchu... Jestem Serena...
Zjawa nic mi nie odpowiedziała, tylko dalej na mnie patrzyła.
- Powiedz... Czy zechcesz nam powiedzieć... Jakieś tajemnice z innego świata?
Zjawa dalej nic nie mówiła, a jedynie łypała na nas groźnie, po czym nie wiedzieć czemu, zaryczała na nas groźnie.
- O nie! I co my teraz robimy?! - zawołała Bonnie, mocno tuląc się do Maxa.
- Wrzeszczymy i liczymy na jego litość! - krzyknął Max.
- Nie wychodźcie poza krąg! Pod żadnym pozorem nie opuszczajcie go! W kręgu to coś nic nam nie zrobi! - wołałam do nich, po czym dodałam: - A przynajmniej mam taką nadzieję.
- Nadzieję?! No, to nieźle! - zawołała Bonnie.
- RATUNKU! - wrzasnął Max - NA POMOC!
Chwilę później z domu wybiegli Delia, Pikachu i Ash. Chłopak miał na sobie dół od piżamy, buty oraz szlafrok. Z domku na drzewie zaś szybko wylecieli Clemont i Dawn. Oboje byli nieźle wkurzeni.


- Czego się tak drzecie?! Spać nie można! - wrzasnęła Dawn - Co wy w ogóle wyprawiacie o tej.... O ja cię piko!
Ostatnie słowa wrzasnęła cała przerażona na widok widma i wtuliła się zachłannie w Clemonta, który mocno ją do siebie przytulił.
- Spokojnie! Tylko spokojnie. To coś nic nam nie zrobi... Chyba.... - powiedział młody Meyer.
- Do kręgu! Szybko do kręgu! - zawołałam.
Clemont i Dawn szybko tam wbiegli. Ash zaś wepchnął do kręgu Delię i widząc, że jest bezpieczna, spojrzał na mnie groźnie i zawołał:
- Sereno! Bonnie! Max! Co wyście najlepszego... ?!
Nie zdążył dokończyć swojej wypowiedzi, ponieważ widmo ryknęło groźnie i przemieniło się w jakieś paskudztwo przypominające nietoperza z wielkimi skrzydłami zakończonymi ostrymi szponami, a chwilę później to coś skoczyło na Asha, po czym powaliło go na ziemię i zaczęło się dziko z nim szarpać.
- Puszczaj! Zostaw go, ty paskudztwo! - zawołała wściekła Bonnie.
Ruszyłam w stronę Asha, ale ten widząc kątem oka, co robię, krzyknął:
- Nie! Nie wychodź z kręgu!
Chciałam mu pomóc, ale czułam, że jeśli wyjdę poza krąg, to potwór zaatakuje też mnie i wtedy będzie kiepsko. Sama mu nie pomogę, a tylko się narażę, pomyślałam przez chwilę. Mimo to ostatecznie przezwyciężyłam jakoś swój strach i podbiegłam do widma, próbując zdjąć je jakoś z Asha, jednak to paskudztwo odepchnęło mnie w mocno tył. Wpadłam na swoich przyjaciół, przewracając się z nimi na ziemię.
- Zróbcie coś! - krzyknęła przerażona Delia.
- Ale co?! - spytał Max.
- Dedenne, Szok elektryczny! - wrzasnęła Bonnie.
- Pikachu, Elekotrokula! - dodałam.
Oba Pokemony szybko wykonały polecenie atakując dziwnego stwora. Ten porażony odskoczył od Asha, jednakże w furii uderzył go jednym ze swych szponów prosto w twarz. Mój chłopak wrzasnął wówczas z bólu, a potwór chciał ponownie na niego natrzeć, gdy wtem jakaś niebieska, bijąca błyskawicami kula walnęła w niego tak mocno, że strąciła go z Asha wprost na ziemię. Zjawa zaryczała wówczas głośno, zamachała mocno skrzydłami i odleciała, znikając w mroku nocy.
- Co to było, do diabła? - zapytała Dawn, łapiąc się za serce.
- Nie wiem... Ale za to wiem, że moja młodsza siostra sprowadziła to coś na ziemię - powiedział Clemont, patrząc wściekle na Bonnie.
- Przepraszam - rzekła smutnym głosem dziewczynka.
- Nie tylko ona to zrobiła - dodała Dawn - Max jej w tym pomagał...
- I ja, ale to teraz bez znaczenia. Ratujmy Asha! - zawołałam.
Podbiegłam bardzo szybko do mego chłopaka i zauważyłam, że stracił on przytomność, zaś w prawym kąciku prawego oka miał on dość głęboką szramę, z której ciekła krew.
- Ash! Obudź się! Proszę... ASH! - wołałam, próbując go ocucić.
- Synku! Co ci jest? - spytała Delia, podbiegając do nas.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał zrozpaczony Pikachu.

***


Szybko zabraliśmy Asha ze sobą do domu, położyliśmy go na łóżku, po czym wezwaliśmy lekarza. Na szczęście przybył on, choć zdecydowanie nie był zachwycony tym, że musiał wstawać do pacjenta tak późno w nocy, jednak mimo narzekania opatrzył mojego ukochanego mówiąc:
- Chłopak miał wiele szczęścia. Parę milimetrów w lewo i nie miałby oka.
- Boże! - jęknęłam, zasłaniając sobie usta.
Delia zrobiła podobnie, jednak szybciej niż ja odzyskała spokój. Chyba była bardziej niż ja przyzwyczajona do tego, że jej syn narażał swoje życie na niebezpieczeństwo.
- Ale chyba nic mu nie będzie, prawda, panie doktorze? - zapytała.
- Nie, spokojnie, pani Ketchum. Nic mu nie będzie - odpowiedział jej lekarz - Został on nieco poturbowany, a po ranie nad okiem zostanie mu co najwyżej szrama. Taka mała blizna i nic poza tym. Miał naprawdę bardzo dużo szczęścia. Co go tak zaprawiło?
- Sami chcielibyśmy to wiedzieć - odparła Dawn.
- Tak czy inaczej niech na razie odpoczywa. Powinien szybko odzyskać siły - rzekł lekarz, po czym pożegnał się z nami i wyszedł.
Dawn spojrzała groźnie na Bonnie i Maxa, po czym zaciskając pięści ze złości, zawołała oburzonym tonem:
- No piękne... Po prostu cudownie! Pogratulować wam inteligencji!
- Co waszej dwójce w ogóle strzeliło do głowy, żeby bawić się w takie coś się bawić?! Chyba wyraźnie wam tego zabroniliśmy! - dodał Clemont.
Bonnie i Max opuścili smutno głowy nie wiedząc, co mają powiedzieć.
- Nie krzyczcie tak na nich... Oni nie chcieli źle - powiedziałam w ich obronie.
Dawn popatrzyła w moją stronę, zachowując przy tym niesamowicie groźną minę.
- A ty się lepiej nie odzywaj, bo jesteś tak samo winna, jak i oni! Wiesz co? Ja rozumiem jeszcze Maxa i Bonnie... Przecież są od nas nieco młodsi i mają o wiele mniej rozumu w tych swoich makówkach, ale ty? Starsza od nich i do tego jeszcze bardziej doświadczona?! Powinnaś zachować więcej zdrowego rozsądku. Powinnaś im przeszkodzić w tej ich głupiej zabawie, a ty co? Ty jeszcze im pomogłaś!
- Proszę cię, Dawn, nie krzycz na Serenę - powiedział Max.
- Właśnie! To tylko nasza wina - dodała Bonnie.
Siostra mego ukochanego spojrzała na nich uważnie i rzekła:
- Cała wasza trójka ponosi winę za to, co się stało. Przez was mój brat mógł zginąć. Czy wy w ogóle zdajecie sobie sprawę z tego, co zrobiliście?! I co mogliście zrobić?!
- Właśnie, Bonnie! Jak mogliście być tak nieodpowiedzialni?! - dodał Clemont.
- Dosyć już tego! Przestańcie oboje! - krzyknęła Delia.
Nasi przyjaciele natychmiast się uspokoili, a mama Asha rzekła:
- Moim zdaniem rzeczywiście cała wasza trójka zachowała się bardzo nieodpowiedzialnie, ale mimo wszystko mogło być gorzej. Oskarżanie się nawzajem nie ma teraz najmniejszego sensu. Lepiej chodźmy spać. Ash jest już bezpieczny. Jutro zaś wy wszyscy macie wolne. Będziecie razem dbać o mojego syna.
- Może pani na nas liczyć, pani Ketchum! - zawołała Dawn.
- Pip-lu-pip! - zapiszczał Piplup, salutując kobiecie.
- Zrobimy co się da, by pomóc Ashowi - dodał Clemont.
- Mam tylko nadzieję, że szybko wydobrzeje - powiedziałam.
Delia westchnęła głęboko i położyła mi dłoń na ramieniu, mówiąc:
- Ja również, Sereno. Ja również.

***


Następnego dnia o wszystkim, co się stało, zostali powiadomieni moja mama, Steven Meyer, państwo Hameron i Josh. Delia zadzwoniła do nich wszystkich mówiąc o naszym głupim pomyśle z wywoływaniem duchów. W takiej sytuacji Norman i Caroline poprosili Maxa do telefonu, przez który to udzielili mu naprawdę surowej reprymendy, chociaż oczywiście zrobili to w miarę możliwości delikatnie. Później dopuścili May do telefonu, a ona, jak to ona, nie była ani trochę miła do brata.
- Czyś ty kompletnie zgłupiał?! - wrzasnęła na niego - A ja myślałam, że tylko Ash ma głupie pomysły, jednak jak widzę ty masz jeszcze lepsze. Pozazdrościć ci inteligencji! Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że mogłeś zabić swego najlepszego przyjaciela?
- Ja nie sądziłem, że to tak będzie. Książka mówiła, że duch nie będzie groźny - tłumaczył się Max - Ktoś najwidoczniej nas oszukał.
- A wy ewidentnie na to pozwoliliście. Ładni z was detektywi, nie ma co! Jeszcze do tego Serenę wciągnęliście w te wasze hece!
- Nikt jej nie zmuszał, żeby nam pomagała.
- Lepiej się zamknij, Max! Ty naprawdę chyba nie rozumiesz powagi sytuacji. Mam nadzieję, że Ash wyjdzie z tego. Co z nim?
- Jest nieprzytomny. Clemont teraz przy nim czuwa.
- To dobrze. A Serena?
- Jest tuż obok.
- To daj mi ją do telefonu.
Max odsunął się szybko od aparatu i podał mi słuchawkę. Zasmucona podeszłam przed ekran, po czym powiedziałam smutnym tonem:
- Cześć, May.
- Cześć, Sereno. Ładnych rzeczy to ja się o tobie dowiaduję. Sądziłam, że jesteś bardziej odpowiedzialna.
- Wiem... Ja również tak o sobie myślałam. W sumie nie wiem, co mnie podkusiło, żeby to zrobić.
- A ja chyba wiem... To po prostu ciekawość. Zwykła, głupia, żałosna, babska ciekawość... Aż żal mi pomyśleć, że sama także jestem dziewczyną i niekiedy jej ulegam.
- Ale przecież ty nigdy nie narażałaś w ten sposób swoich bliskich na niebezpieczeństwo.
- Owszem, ale to bez znaczenia. Naprawdę chętnie bym cię tu wyzwała od najgorszych, jednak straciłam wszystkie swoje siły na mojego głupiego brata, więc cóż... Nie mam już możliwości, aby cię skrzyczeć nawet gdybym chciała. Po prostu daj mi znać, jak Ash poczuje się lepiej, dobrze?
- Masz moje słowo, że tak zrobię.
- I mam nadzieję, że wyciągnęłaś z tego wydarzenia lekcję dla siebie.
- Możesz być pewna, że wyciągnęłam.
- To dobrze. Bardzo dobrze. Może jednak coś dobrego wyniknie z całej tej sytuacji.
- Oby, May... Oby... Bo nigdy sobie nie wybaczę, jeżeli Ashowi przeze mnie coś się stanie.
- Tak gwoli ścisłości, to już mu się coś stało, ale spokojnie, Sereno. On jest twardy i wyjdzie z tego. Lepiej bądźmy zadowoleni z tego, że tylko na tym się skończyło.
- Pewnie i tak. Ale czy Ash mi to kiedyś wybaczy?
May rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia, Sereno, ale jeśli cię szczerze kocha, to pewnie tak. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Trzymaj się. Aha! I jeszcze jedno. Daj w ucho mojemu bratu ode mnie. Niech ma jakąś karę za swoją bezmyślność.
- Ja też powinnam dostać w ucho wobec tego.
- Tobie przyłożę osobiście, jak tylko będę miała ku temu okazję. Teraz jej nie mam, ale nie bój się, jeszcze ją znajdę. A póki co do usłyszenia.
Następnie May zakończyła połączenie, zaś ja zamiast dać Maxowi w ucho, lekko go tylko poczochrałam po głowie.
- Oby Ash szybko wydobrzał - rzekł chłopak.
- Ja również będę żyła tą nadzieją - odparłam smutnym głosem - Wciąż się nie wybudził. To nie wróży niczego dobrego.

***


Ash do wieczora nie odzyskał przytomności. Widocznie starcie z tym czymś z zaświatów tak mocno go osłabiło, że po prostu musiał teraz jego organizm odzyskać siły, żeby się obudził.
Byłam tym wszystkim naprawdę przerażona. Rana nad prawym okiem mego chłopaka do tego jeszcze pogłębiała moje cierpienie. Poza tym lekarz powiedział, że ledwie co Ash uniknął utraty władzy w tym oku, więc cóż... Można więc sobie łatwo wyobrazić, iż bynajmniej nie podnosiło mnie to na duchu. Siedziałam tylko zrozpaczona jedząc tylko tyle o ile, gdyż po tym wszystkim jakoś nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Brock, Misty, Melody i Tracey po kolei składali nam wizyty pytając, co z Ashem, jednak mogliśmy im tylko powiedzieć tylko tyle, że wciąż czekamy na chwilę, w której się on wybudzi. Dzięki Bogu żaden z naszych przyjaciół nie próbował nas moralizować, nawet Misty, która wszak bardzo lubi to robić. Nawet ona wtedy odpuściła sobie te swoje wykłady z odpowiedzialności, co też bardzo mnie cieszyło.
Mój luby odzyskał przytomność dopiero wieczorem, gdy nadeszła pora kolacji. Max akurat nad nim wtedy czuwał i przybiegł z radosną wieścią, że Ash żyje i mówi, że jest głodny. Pomimo powagi całej naszej sytuacji nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu, bo naprawdę bardzo zabawne były te słowa. Poszliśmy więc całą naszą drużyną do Asha, który uśmiechnął się na nasz widok.
- Och, braciszku! Jak to dobrze, że wróciłeś do nas! - zawołała Dawn, obejmując mocno Asha i całując go w oba policzki.
- Ja także jestem szczęśliwy z tego powodu - powiedział jej brat - Ale niewiele brakowało, by było inaczej.
- To prawda... Wybacz nam... Strasznie nam teraz głupio - rzekł Max, powoli opuszczając wzrok w dół.
- Naprawdę cię przepraszamy, Ash. Nie chcieliśmy... - dodała Bonnie smutnym głosem.
- Ne-ne-ne! - pisnął w obronie swojej trenerki Dedenne.
Ash uśmiechnął się do nich.
- Spoko... Byłem początkowo na was zły, ale już mi przeszło. Serio... Nie gniewam się już na was.
To mówiąc spojrzał mi w oczy i dodał:
- Na ciebie również, Sereno.
- Dziękuję ci, Ash... - powiedziałam smutnym głosem.
- Powiedzcie mi jedno... Co to było? - spytał po chwili mój luby - To, co mnie zaatakowało?
Rozłożyliśmy bezradnie ręce.
- W książce pisało, że miał to być duch, ale okazało się, że to był jakiś upiór lub coś - wyjaśnił Max.
- Nie wiemy, co to było... ale było niebezpieczne - dodała Bonnie.
- Wiecie co? Tak sobie myślę, że chyba przyczyną tego przerażającego stanu rzeczy jest fakt, że nie przeczytałam zaklęcia z księgi dokładnie tak, jak widnieje ono w książce - wyjaśniłam.
- Jak to? - zdziwił się Ash.
- Pamiętasz tę zakładkę?
- Pamiętam, a co?
- Na niej pisało, aby ostatnie słowa zaklęcia wymówić inaczej. Skusiło mnie i powiedziałam je tak, jak były zapisane na zakładce.
- Myślę, że to może być przyczyną nieszczęścia - rzekł Clemont.
- Ale przecież przepędziliśmy to coś - odparła Dawn.
- Nie my, tylko ktoś inny - powiedział młody Meyer.
- Kto? - zdziwił się Ash.
Opowiedzieliśmy mu więc dokładnie, co miało miejsce wtedy, gdy ten potwór go zaatakował. Mój luby słuchał nas uważnie, po czym powiedział:
- Wobec tego nie wy mnie ocaliliście, lecz ktoś inny. Ale kto?
- Nie wiemy - powiedział Clemont - Jednak nie sądzę, żeby to była ta sama osoba, która wysłała nam książkę.
- No właśnie, książka! - zawołała Bonnie - Kto ją nam wysłał?
- I dlaczego? - dodała Dawn.
Ash uśmiechnął się do nas przyjaźnie.
- Sam nie wiem... No, ale na pusty żołądek źle mi się myśli, więc może dostanę jednak kolację, co?
Zaśmialiśmy się wszyscy, słysząc jego pytanie.
- Widać, że wracasz do zdrowia - powiedziałam - Bo wciąż jesteś tym samym kochanym żarłokiem, jakiego znamy.

***


Pomimo odzyskania przytomności Ash wciąż był bardzo osłabiony tym wszystkim, co go spotkało, dlatego też został w łóżku i tam zjadł kolację. Ja zaś poczułam, że muszę się przyjść, bo inaczej chyba oszaleję, jeśli tego nie zrobię. Poszłam więc na spacer wokół domu mojego chłopaka, rozmyślając o tym, co niedawno miało tu miejsce.
- Ech! Ściągam tylko na Asha same nieszczęścia! - mówiłam do siebie w myślach - Przeze mnie on ciągle cierpi. Raz przeze mnie spadł w przepaść i skręcił kostkę. Potem oberwał od Sharpedo, przed którym mnie uratował, przez co musiał leżeć w szpitalu. A teraz co? Jestem po prostu do niczego!
Załamana upadłam na kolana i zaczęłam płakać w dłonie.
- Raczej powiedziałbym, że jesteś jeszcze młoda... A więc masz prawo nie zawsze być odpowiedzialną osobą - usłyszałam jakiś głos.
- Co? Kto? Jak? Kto to powiedział? - zdziwiłam się, rozglądając się dookoła.
- Jestem tutaj, Sereno.
Spojrzałam za siebie i zauważyłam przed sobą dobrze mi znaną postać Pokemona przypominającego skrzyżowanie białego kota oraz typową wizję stereotypowego kosmity.
- Mewtwo? - zapytałam, podnosząc się z klęczek - Co ty tu robisz?
- Jak zwykle ratuję wam skórę i widzę, że jestem tutaj w samą porę - powiedział nasz przyjaciel - Wiem, co zaszło ostatniej nocy.
- Wiesz? Ale jak?
- Wyczuwam zawsze złe moce, które są blisko mnie i tym razem też tak było. Poczułem, że na świat przybyło coś groźnego, więc ruszyłem wam z pomocą. Zdążyłem przybyć na czas, by odepchnąć widmo od Asha.
- A więc to byłeś ty?! - zawołałam zdumiona - Ty pokonałeś to coś, co zaatakowało mojego chłopaka?
- Dokładnie tak. Potem zaś ruszyłem za nim w pościg - odpowiedział mi Mewtwo.
- Zabiłeś to coś?
- Nie. Tego nie można zabić. To nie jest ani żywe, ani martwe. Można je co najwyżej odesłać w zaświaty.
- Zrobiłeś to?
- Niestety, ktoś mnie uprzedził i pochwycił to coś, zanim ja zdołałem tego dokonać.
- Kto to był?
- Nie wiem, chociaż się tego domyślam, jednak zanim cokolwiek wam powiem w tym temacie, to muszę nabrać pewności, czy moje podejrzenia są słuszne.
- Rozumiem - pokiwałam smutno głową - A co to jest to, co przyszło do nas z zaświatów?
- To straszliwa istota. To Widmo.
- Widmo?
- Dokładnie tak. Widmo!
- Czym jest Widmo? Czy to duch jakiegoś człowieka?
- Nie, ono nie jest ono duchem człowieka, lecz jego dziełem. To czyste zło, które karmi się ludzkim cierpieniem i bólem, a największą przyjemność sprawia mu, gdy ktoś schodzi na złą drogę.
- Skąd się takie coś bierze na świecie?
- Z ludzkiego zła. Bo widzisz... Ludzie sami stworzyli widma swoimi podłymi uczynkami, które sprawiały im przyjemność. Widma powstały wraz z narodzeniem czystego zła. Siedzą w zaświatach, jednak gdy człowiek po raz pierwszy popełni niegodziwość, to wówczas widmo uwolni się i pojawi na świecie, zaś jego jedynym celem staje się opanowanie człowieka, który je uwolnił. Może to zrobić jedynie dzięki jego kolejnym podłościom, które z kolei muszę człowiekowi sprawić przyjemność, ponieważ tylko wtedy serce śmiertelnika będzie na tyle słabe, żeby wpuścić do niego czyste zło, chociaż zawsze będzie mogło je wyrzucić, jeśli wola ludzka zechce zerwać ze złem i otworzyć swe serce na dobro. Jednak to rzadko kiedy ma miejsce.
- Czemu to Widmo przybyło do nas podczas rytuału? - zapytałam.
- Bo wypowiedziałaś zaklęcie, które je przywołuje na świat - wyjaśnił mi Mewtwo - Ludzkie zło to jest tylko jedna metoda, żeby uwolnić widmo. Druga jest równie prosta... Ten rytuał i specjalne zaklęcie.
- Rozumiem. Ale po co ludzie wywołują czyste zło?
- Żeby krzywdzić nim innych. Gdy jednak raz widmo skrzywdzi na ich polecenie niewinnego człowieka, to ich „władcy“ nie mają odwrotu. Ceną widma za usługi jest opanowanie przez nie swojego zleceniodawcy. Wtedy, gdy to Widmo przybyło z zaświatów, czekało na wasze rozkazy. Ponieważ ich nie otrzymało, dostało furii i zaatakowało Asha.
- Dlaczego jego? Czemu nie zaatakowało któregoś z nas?
- Chronił was pentagram. Tego znaku nawet widma się boją. Ale Ash był poza nim, więc to na nim skupił się gniew potwora.
- Biedny Ash - jęknęłam, po czym dodałam: - Gdzie teraz jest Widmo?
- Nie wiem, ale będę go szukał. Obawiam się jednak, że może być ono silniejsze, niż myślicie.
- Dlaczego?
- Ponieważ czuję, że ono mogło coś ukraść Ashowi.
- Ukraść? Ale co?
- Tego nie wiem, jednak czuję, że to dlatego Ash jest taki osłabiony, ponieważ to Widmo czegoś go pozbawiło. Cząstki jego osoby, lecz jakiej? Tego nie wiem. Ash sam będzie musiał to odkryć, jeśli zechce je pokonać.
- Pokonać? Będzie musiał z nim walczyć?
- Jeśli chce je odesłać do zaświatów, to tak.
- Ale jak ma je pokonać?
- Już ci mówiłem. Musi odkryć, co mu zabrało Widmo i czym dzięki temu się stało. Wtedy i dopiero wtedy nad nim zapanuje.
- A jeśli tego nie zrobi?
- Wówczas Widmo go będzie prześladować do chwili, aż zapanuje nad Ashem i zmusi jego serce do wpuszczenia czystego zła.
- A to jest możliwe?
- Niestety tak. Nawet mając szlachetne serce Ash nie zdoła całkowicie odeprzeć mocy ciemności, a zwłaszcza wtedy, kiedy mu ono coś zabrało. A nawet jeśli będzie walczył, to nie będzie mógł tego robić w nieskończoność.
Załamana wyobraziłam sobie, co może się stać, jeśli mój luby zostanie opanowany przez złe moce. To było po prostu przerażające. Ash miałby stać się złym człowiekiem? Opanowany przez widmo? Nie! To niemożliwe! Ale słowa Mewtwo brzmiały niesamowicie prawdziwie. Mogłam więc zniszczyć mojego ukochanego przez swoją głupotę. To po prostu przerażające!
- Jednak jest coś jeszcze gorszego niż to, co ci powiedziałem - rzekł nagle mój przyjaciel.
Spojrzałam przerażona na swego rozmówcę.
- A co może być jeszcze gorsze?
- Widmo może stać się silniejsze niż jest obecnie.
- Jak to?
- Widzisz... Teraz jest widmem, lecz wkrótce opanuje ono czyjeś ciało i stanie się istotą żywą z potężnymi mocami, której jedynym celem stanie się dopadnięcie Asha i pochłonięcie jego duszy. Wówczas to dopiero będziecie mieli powody, aby się go obawiać.
- Wiesz co? Umieść podnieść ludzi na duchu, nie ma co.
- Przykro mi, ale musisz znać prawdę, Sereno. Przekaż ją Ashowi, ja zaś wyruszam w drogę. Muszę znaleźć Widmo, zanim stanie się ono czymś więcej niż obecnie jest. Może zdołam je jakoś uwięzić lub powstrzymać, aż ty i Ash zorientujecie się, czym ono jest.
Po tych słowach Mewtwo odleciał, zaś ja zostałam sama z własnymi myślami, które skupione były na tym, co właśnie rzekł mi mój przyjaciel. Następnie, kiedy już odzyskałam w miarę możliwości rozsądek, pobiegłam szybko do Asha, aby opowiedzieć mu, czego się właśnie dowiedziałam.


C.D.N.






1 komentarz:

  1. Aaaaaa... przerażające. Mam wręcz ciarki na plecach, czytając tą historię. Naprawdę, dość przerażający pomysł miałeś z tym rytuałem. Aż sama byłam przerażona czytając. Ale od początku.
    Historia zaczyna się standardowo, zapewne tylko pozornie nie mając nic wspólnego z resztą historii. Ash i jego przyjaciele podczas spaceru po mieście próbują zatrzymać złodziei, jednak nie udaje im się to, gdyż przestępcy strzelają do nich dość mocno łzawiącym i nieco trującym gazem, po czym uciekają zabierając Ashowi kilka włosów... Ciekawe tylko po co. :)
    Po trzech miesiącach od tamtych wydarzeń Ash otrzymuje tajemniczą paczkę z Marmorii. Oczywiście przyjaciele nie szczędzą teorii spiskowych o bombach i tym podobnych rzeczach, więc postanawiają pójść z paczką na policję, gdzie oczywiście najadają się niezłego wstydu. Przesyłka zawiera bowiem jedynie książkę o magii i rytuałach magicznych, gdzie jest zaznaczone przede wszystkim rytuał wywołujący duchy. Jest on kuszący i zdania przyjaciół są podzielone, jednak ostatecznie Ash decyduje się nie korzystać z tej książki i nie wywoływać duchów.
    Przychodzi noc. Serena nie może zasnąć, więc wraz ze swoim ukochanym przechodzi do czegoś co ze snem za wiele wspólnego nie ma. Jednak mimo wszystko dalej jest bezsenna i budzi się o północy. Rozgląda się po pokoju i zauważa brak książki. Ubiera się i wygląda przez okno. Widzi Maxa i Bonnie rysujących w ogrodzie pentagram do wywołania ducha.
    Szybko biegnie do dzieciaków chcąc ich powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego i wręcz przerażającego, jednak ulega perswazji Bonnie i daje się wciągnąć w rytuał. Czyta zaklęcie i nagle pojawia się straszny upiór.
    Cała trójka zaczyna wzywać pomocy. Wszyscy domownicy przybiegają im na pomoc i są przerażeni tym co widzą. Wbiegają wszyscy do pentagramu, gdzie są bezpieczni, jednak pech chce, że Ash znajduje się poza znakiem, więc to na nim upiór skupia swój gniew. Dość poważnie rani Asha mało nie doprowadzając do utraty przez niego oka, po czym ucieka, powstrzymane przez tajemniczego wybawiciela.
    Delia szybko wzywa lekarza, na szczęście okazuje się, że z Ashem wszystko w porządku i powinien niedługo się obudzić (w wyniku wypadku stracił przytomność). Przyjaciele przerażeni przy nim czuwają.
    Max i Bonnie oraz Serena dostają dość mocną reprymendę od Dawn, która bardzo martwi się o brata. Rano do Maxa dzwonią jego rodzice, którzy również udzielają mu reprymendy, to samo robi również May, jego siostra. Ochrzania ona również Serenę, która po posiłku, zjedzonym już w towarzystwie Asha, wychodzi na powietrze. Spotyka tam niespodziewanie Mewtwo, który to jak się okazuje uratował Asha przed Widmem, upiorem niechcący wywołanym przez Bonnie, Maxa i Serenę. Oferuje on swoją pomoc w powstrzymaniu upiora i ostrzega Serenę przed grożącym zarówno jej jak i Ashowi (a zwłaszcza jemu) niebezpieczeństwu ze strony Widma, które tylko Ash może pokonać, po czym odchodzi.
    Ogólna ocena: 1000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...