Z jak zemsta cz. I
Pamiętniki Sereny:
- Drodzy goście! Na cześć naszej kochanej solenizantki, panny Sereny Evans zaśpiewajmy wszyscy głośno „Sto lat“! - krzyknęła Delia Ketchum, podnosząc do góry dłoń z kieliszkiem szampana.
Zebrani na sali w restauracji „U Delii“ goście wznieśli kieliszki oraz szklanki ze swoimi napojami (w przypadku nastolatków były to napoje bezalkoholowe), po czym zaśpiewali głośno:
Niech nam żyje sto lat!
Niech nam żyje sto lat!
Niech nam żyje nasza Serena!
Niech dożyje lat stu!
Zarumieniłam się delikatnie, słysząc tę uroczą, acz prostą oraz piękną w swej prostocie pieśń. Popatrzyłam potem wzruszona na tych wszystkich ludzi, którzy mi ją śpiewali i powiedziałam:
- Dziękuję wam. Naprawdę bardzo wam serdecznie dziękuję. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy, że o mnie pamiętacie w tym ważnym dla mnie dniu. Co prawda moje urodziny miały miejsce już jakiś czas temu, ale z powodów zawodowych musiałam przełożyć moje przyjęcie urodzinowe na dzisiaj. Mam nadzieję, że nie jest to dla was żaden problem.
Goście oczywiście zaraz chórem zaczęli mówić, iż nie ma to dla nich żadnej różnicy, kiedy odbywa się moje przyjęcie urodzinowe, bo przecież liczy się to, żebyśmy mogli wszyscy razem świętować ten ważny dla mnie dzień.
- Moi kochani! - zawołał radośnie John Scribbler, stając na środku sali z kieliszkiem szampana w dłoni - Pozwólcie, że coś powiem. Znam Serenę nieco krócej niż większość z was, ale wiem, iż jest to naprawdę wspaniała, wyjątkowa osoba, której można powierzyć życie. Mimo swojego młodego wieku przewyższa ona swoim rozumem i szlachetnym sercem niejednego dorosłego człowieka, włączając w to mnie.
Po sali rozeszły się delikatne chichoty.
- Wiem, że was to może bawi, ale taka jest prawda - mówił dalej pisarz - Nie chciałbym tu recytować całej listy moich wad, bo przecież nie to jest tematem mojej mowy. Chcę jednak powiedzieć, że wiele znałem i poznam pewnie jeszcze wiele dziewcząt na tym świecie, ale panna Serena Evans z miasta Vaniville w regionie Kalos ma w sobie coś, co sprawia, że bije ona te inne panny na głowę. Tym czymś jest jej odwaga, szlachetność serca, hart ducha i wielki rozum. Podziwiam ją za determinację w dążeniu do celu oraz za to, jak wiernie wspiera swoich przyjaciół, a już zwłaszcza swojego ukochanego w tej jakże trudnej misji, jaką to jest walka o to, aby tego zła mniej było na świecie. Nie każda dziewczyna umiałaby tak postąpić, a ona umie, chociaż nie jest to łatwe. Dlatego też życzę ci, kochana Sereno, abyś zawsze była taka, jak teraz, czyli odważna, chętna do pomocy, wspierająca bliskich w ciężkich chwilach, jak również bardzo mądra i niezwykle silna psychicznie. Niechaj nie będą ci nigdy straszne żadne przeszkody, żadne niebezpieczeństwa ani nic z tych rzeczy. Niech nic cię nigdy nie zmoże i oby twoi bliscy za zaszczyt poczytywali sobie znajomość z tobą. Żyj nam sto lat, a nawet i więcej i nie zmieniaj się, a jeśli już, to tylko na lepsze. Twoje zdrowie, Sereno!
Po tych słowach pisarz wypił zawartość swego kieliszka, który potem radośnie rozbił o podłogę na znak szczęścia, zaś wszyscy wokół zaczęli głośno klaskać.
- Mój kochany John - powiedziała z delikatnym politowaniem Maggie Ravenshop - On zawsze lubi robić wokół siebie sporo szumu.
- Ale mowę miał piękną - stwierdziłam.
- Tak, to prawda - odparła ukochana znanego pisarza, patrząc na mnie wesoło - Wcale nie twierdzę, że jest inaczej.
Chwilę później rozpoczęła się w restauracji bardzo wesoła zabawa. Zespół The Brock Stones przygotował dla nas kilka bardzo przyjemnych utworów, które teraz nam zaśpiewał. Były to utwory z gatunków tych, co to sprawiają, że nogi aż same rwą się do tańca. Jednym z nich piosenka, którą bardzo lubię, czyli „Każdy chciałby bluesa czuć“ pochodząca z bajki Walta Disneya „Aryskotraci“. Oczywiście na potrzeby występu zostały w niej zamienione niektóre słowa, dzięki czemu utwór brzmiał nieco inaczej. Oto, jak on leciał po uwzględnieniu zmian:
MISTY:
Każdy chciał bluesa czuć, to fakt,
Lecz tylko Brock ma styl i smak.
Brock wie, co i jak.
BROCK:
Każdy wnet pochwyci ten jego rytm,
Bo cała reszta to wielki kicz.
Jak but na guziki.
Na trąbce, gdy ktoś
Gra klasykę, masz dość.
Ty ten styl już znasz.
Ooo! Riki-tiki-tiki!
TRACEY:
Bo w tym, co wapniak gra
Znajdziesz muzyki czar,
Jaskiniowej aż.
Za-za-za! Ole!
MELODY:
Chcą zmienić Pidgeoty dwa
Na śpiew swój tryl...
CLEMONT:
Lecz tylko Brock wyczuwa styl
I wie, co to swing.
BONNIE:
Powiedzcie mi, kto słucha dziś
Swych dziadków płyt.
DAWN:
Gdy każdy chce grać jazz
I nami być!
ZESPÓŁ:
Na trąbce, gdy ktoś
Gra klasykę, masz dość.
Ty ten styl już znasz.
Ooo! Ri-ki ti-ki ti-ki!
Bo w tym, co wapniak gra
Znajdziesz muzyki czar,
Jaskiniowej aż.
Ooo! Ri-ki ti-ki ti-ki!
Każdy bluesa czuć, to fakt,
Lecz tylko Brock ma styl i smak.
On wie co i jak.
Więc, gdy grasz jazz, to wiesz, jak jest.
W nim radość tkwi,
A przecież każdy z nas
Uwielbia swing!
Następnie cały zespół zaczął grać niesamowicie przyjemną oraz dziką muzykę, która to była po prostu wspaniała i sprawiała, że chciało się nam tańczyć aż do utraty tchu, co niechybnie by nas spotkało, gdyby nagle nie zmieniła ona rytmu na spokojny i powolny. Stało się to za sprawą Melody, która zagrała na muszli, a gdy to zrobiła, to Dawn zaśpiewała do Clemonta:
Gdy chcesz oczarować mnie,
Trąbkę weź i duszy część w nią tchnij.
Niech wokół brzmi melodii czar!
Clemont bardzo zadowolony zagrał dla niej na trąbce jeden takt, po czym zaśpiewał:
Tonację więc zmieńmy o ton.
Jeden choć podnieśmy ją,
A trąbki dźwięk niech mknie
Swobodnie w dal!
Potem znowu zagrał, a za chwilę zaśpiewał wesoło:
Na dworze wnet zbierze się chór.
Każdy z nas przybędzie tu,
Gdzie w ciepłym świetle nocnych lamp...
Resztę dośpiewała Dawn:
Nie dojrzysz nawet nut
Lecz grasz…
Clemont spojrzał wesoło na Brocka, który puścił mu oko, a nasz drogi wynalazca obudził w sobie demona bluesa, ponieważ zagrał znowu wesoło, po czym cały zespół zaśpiewał:
Każdy chciałby... Każdy chciałby...
Każdy chciałby bluesa czuć, to fakt.
Alleluja!
Każdy chciałby... każdy chciałby...
Każdy chciałby bluesa czuć, to fakt.
To jasne, że…
Każdy chciałby... każdy chciałby...
Każdy chciałby bluesa czuć, to fakt.
Kiedy piosenka dobiegła końca wszyscy zaczęliśmy wesoło klaskać, ponieważ utwór ten strasznie nam się spodobał, podobnie jak również jego wykonanie, które było wprost fenomenalne.
Następnie na życzenie mojego chłopaka cały zespół The Brock Stones zagrał melodię, którą doskonale znałam. Była to bowiem piosenka z filmu przedwojennego „Parada rezerwistów“ przerobiona przez Asha na utwór śpiewany na moją cześć. Śpiewał mi go już kiedyś i teraz też to zrobił i to w towarzystwie tańczących wokół niego Lionela i Miette robiących za jego chórek. Piosenka szła następująco:
Największy wdzięk i szyk,
Największy smak i dryg,
Całuje cudnie w mig
Serena! Serena!
Na flecie pięknie gra,
Sukienek tysiąc ma.
Malutki nos, milutki głos,
Po prostu: wielki los!
Serena! Ach, co za czar!
Serena! Strach jaki żar!
Wszędzie słychać tylko gwar: Serena!
Każdy chłopiec do niej mruga.
No, bo gdzież jest taka druga?
Serena! Dziewczyna ma.
Serena! Jedyna ma.
To cudna będzie para,
Złączone serca dwa.
Serena! Serena i ja!
Gdy wojsko skończy się,
Czy mama chce, czy nie.
Przywita w domu mnie
Serena! Serena!
Zawołam: „W lewo patrz!
W ramiona moje skacz!“.
Już czuję, jak całuje tak,
Że tchu mi w piersi brak!
Serena! Ach, co za czar!
Serena! Strach jaki żar!
Wszędzie słychać tylko gwar: Serena!
Każdy chłopiec do niej mruga.
No, bo gdzież jest taka druga?
Serena! Dziewczyna ma.
Serena! Jedyna ma.
To cudna będzie para,
Złączone serca dwa.
Serena! Serena i ja!
Piosenka ta oczywiście była mi dobrze znana, jednak cieszyło mnie, że Ash ją dla mnie zaśpiewał w ten wyjątkowy dzień, gdy odbywało się moje przyjęcie urodzinowe. To miało dla mnie szczególną wartość.
Potem przyjęcie rozkręciło się na całego. Przybyła na nie również Francesca ze swymi Pokemonami, z którymi dała nam wspaniały pokaz sztuczek iluzjonistycznych, wzbudzając w ten sposób zachwyt wszystkich gości. A więc krótko mówiąc, to było idealne przyjęcie urodzinowe.
***
Z okazji mojego przyjęcia urodzinowego do Alabastii zjechało się wiele osób z Kalos na czele z moją mamą. Potem jednak spora część z nich wyjechała, a inna część została nieco dłużej, żeby spędzić ze mną trochę czasu. Przede wszystkim była to moja mama, Grace Evans. Została ona tu, aby się mną nacieszyć, a przy okazji pogawędzić z Delią Ketchum, z którą dość dawno nie miała możliwości porozmawiać inaczej niż przez telefon.
W mieście pozostał jeszcze przez jakiś czas pisarz John Scribbler oraz jego ukochana Maggie. Dziewczyna planowała spróbować swoich sił jako pisarka i napisać opowiadanie przygodowe, którego bohaterami będziemy my, cała nasza wesoła kompania. Miało to być opowiadanie podobne do tych, jakie pisał jej chłopak o przygodach Sherlocka Asha, ale także nieco inne, bo dziejące się w innych czasach. Aby tego dokonać Maggie została na kilka dni w Alabastii i obserwowała nas bardzo uważnie, robiła notatki, a następnie z ich pomocą spisała swoje dzieło. Była z niego zadowolona i bardzo dumna, nie wiedząc jednak o tym, iż to opowiadanie już niedługo stanie się początkiem naszej nowej przygody.
Wszystko zaczęło się od pewnej rozmowy na temat dzieła Maggie.
- Wiecie co, to będzie mój literacki debiut - powiedziała do nas panna Ravenshop wręcz podnieconym tonem - Oby tylko mi się udał.
- Jestem pewna, że tak właśnie będzie - odpowiedziałam jej wesoło.
- Cieszę się, że tak mówisz, Sereno, ale wiesz... Chodzi mi o to, żeby... Bardzo chciałabym, aby moje opowiadanie było takie, żeby ludzie chcieli je chętnie czytać. W końcu mój chłopak i mój brat są pisarzami, a więc ja również chcę spróbować swoich sił w literaturze.
- Wiesz, nie musisz być pisarką. To, że twoi bliscy piszą książki nie oznacza, że ty musisz także iść w ich ślady.
- Może i nie, ale cóż... Po prostu czuję, że byłabym w stanie napisać doskonałe książki, jednak aby tego dokonać, to muszę sprawdzić, czy mam rację. Zacznę od pisania opowiadania.
- Jakiego?
- A to już moja tajemnica. Dowiesz się wszystkiego, kiedy już będzie ono gotowe. Mogę ci powiedzieć jedynie tyle, moja kochana Sereno, że jej bohaterów zamierzam wzorować na waszych osobach.
- Na naszych osobach?
- No tak. A konkretnie to na osobie twojej, Asha i waszych przyjaciół.
Przyznam się, że spodobały mi się jej słowa, chociaż tak naprawdę nie wiedziałam, co dokładniej zamierza ona napisać w tym swoim literackim debiucie, to jednak już samo to, że ja, Ash oraz inni nasi przyjaciele mamy być bohaterami tego dzieła sprawiło, iż chciałam się z nim zapoznać. Tylko nie miałam pojęcia, kiedy to nastąpi, bo przecież pisanie książek wymaga nieco czasu, więc spodziewałam się długiego oczekiwania.
Na całe szczęście wszelkie moje obliczenia, jakie poczyniłam w tej sprawie okazały się nie być prawdziwe, ponieważ nasza droga przyjaciółka bardzo szybko skończyła pisać. Zresztą jej dzieło było opowiadaniem, nie zaś powieścią, więc jego tworzenie nie zajęło pannie Ravenshop tak wiele czasu jak się obawiałam. A kiedy już było ono gotowe, to John i Maggie przyszli do nas z jego wydrukiem.
- Mam wielką nadzieję, że to opowiadanie będzie się wam podobać - powiedziała dziewczyna znanego pisarza bardzo podekscytowanym głosem - Pisałam je całe trzy dni, prawie nie wstając od komputera.
- Potwierdzam. Tak właśnie było - zaśmiał się John Scribbler - Nic prawie nie robiła poza pisaniem. No dobra, coś tam jeszcze zjadła, ale tylko tyle, o ile. Na całe szczęście nie musiałem ją karmić siłą, bo inaczej bym miał mały problem, gdyż ona jest dość silna.
- Czyli nie dałbyś sobie z nią rady, gdybyś musiał się z nią siłować? - zażartował sobie Ash.
- Ależ oczywiście, żebym sobie z nią poradził - zachichotał pisarz - Problem w tym, że po prostu ona ma swoją siłę, a te jej paznokcie, to po prostu straszna broń. Nie radzę wam więc doprowadzać Maggie Ravenshop do ostateczności, bo jak ona zacznie ich używać, to nie ma przebacz. Oczy mogą być wydrapane... co najmniej. Cóż by mi więc przyszło z wygranej, gdyby mnie pozbawiła ona mego wzroku, a bez niego pisanie przecież jest niemożliwe?
- Owszem, coś w tym jest - odpowiedziałam, nie mogłam się przy tym powstrzymać od śmiechu.
Maggie popatrzyła na swojego chłopaka z delikatnym politowaniem w oczach, po czym powiedziała:
- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego John robi mi ta złą reklamę, ale zapewniam was, że daleko mi do takiej jędzy, jaką ze mnie właśnie tworzy mój ukochany. Zapewniam was, daleko mi do niej, jednak umiem walczyć o swoje, jeśli zajdzie taka konieczność, chociaż mam wielką nadzieję nigdy nie bić się o nic z Johnem.
- No dobrze, ale czy możecie nam powiedzieć, co was tu sprowadza? - zapytał Ash, chichocząc przy tym delikatnie.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
Sławny pisarz poprawił sobie lekko dłonią czuprynę, następnie kiwnął głową potwierdzająco i powiedział:
- No tak, wybaczcie nam. Gadamy bzdury, jednak jesteśmy strasznie zadowoleni z tego wszystkiego, co udało się osiągnąć Maggie jako pisarce.
- A skąd wiesz, co udało się jej osiągnąć? - zapytałam - Czytałeś już jej dzieło?
- Pika-pika? Pika-chu? - zapiszczał Pikachu pytająco.
- A owszem, czytałem i mogę wystawić temu dziełu naprawdę bardzo dobrą ocenę, a może nawet jeszcze lepszą - odpowiedział mi John Scribbler zadowolonym tonem - Ale najlepiej będzie, jeżeli sami je przeczytacie, a potem sami ocenicie.
- No dokładnie - zgodziła się z nim Maggie - Więc weźcie je, proszę i przeczytajcie, o ile oczywiście to dla was nie kłopot.
- Spokojnie, póki co nie mamy żadnych spraw do rozwiązania, więc z chęcią przeczytamy to opowiadanie i ocenimy je - odparł Ash - No, a poza tym ile można czytać takie dzieło? Na pewno nie potrwa to zbyt długo, zwłaszcza dla uważnego czytelnika.
- Dokładnie tak - zgodził się z nim Scribbler - Sam bym tego lepiej nie ujął.
- A przepraszam, czy możesz nam powiedzieć, Maggie, o czym jest to opowiadanie, tak w skrócie? - spytałam.
- Jest ono moją osobistą wariacją na temat przygód znanego obrońcy sprawiedliwości i mściciela ludzkich krzywd o imieniu Zorro.
- Zorro?! - zawołaliśmy zdumieni ja i Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- No, a czemu nie? - uśmiechnęła się Maggie - Skoro John może pisać swoje wariacje na temat przygód Sherlocka Holmesa, to czemu niby ja nie miałabym pisać o Zorro?
- Nie mówię, że nie możesz pisać, po prostu jestem tym wszystkim naprawdę zdumiona - zaśmiałam się do niej - Wybacz, pewnie moje słowa zabrzmiały nieco inaczej niż powinny, ale... Chyba rozumiesz, o co chodzi.
- Rozumiem i wcale nie musisz mi się z niczego tłumaczyć, kochana - odparła z uśmiechem na twarzy panna Ravenshop - Ważne, aby się wam to dzieło spodobało, choć jeśli będzie inaczej, to mam nadzieję, że mi o tym powiecie.
- Jestem pewna, że to jest wspaniałe opowiadanie - powiedziałam z pewnością w głosie.
- Gdyby jednak było inaczej, to oczywiście ci o tym powiemy - dodał mój chłopak.
Trąciłam go delikatnie łokciem w ramię, aby nie gadał zbyt wiele, po czym poprosiłam Maggie o jej opowiadanie. Ta zaś natychmiast podała mi wydruk swego literackiego debiutu.
- Proszę, Sereno. Życzę miłej lektury.
Uśmiechnęłam się i zaczęłam przeglądać dzieło, natomiast Scribbler zaczął mówić tonem nauczyciela lub wykładowcy:
- Zorro jest naprawdę ciekawą postacią i często ukazywaną w filmach oraz książkach. Jego sława zaczęła się od powieści „Postrach Capistrano“ autorstwa Johnstona McCulleya i wydanej w 1919 roku. Książka ta zdobyła szybko wielu czytelników, stała się sławna i już około rok później została przeniesiona na ekran w niemym filmie z Douglasem Fairbanksem w roli głównej. Potem powstały kolejne filmy oraz seriale zarówno fabularne, jak i animowane. Wiele z tych ekranizacji wprowadziło sporo zmian w historię zamaskowanego bandyty np. zarozumiałego samochwałę, sierżanta Pedro Gonzalesa zastąpiono postacią sympatycznego sierżanta Demetrio Lopeza Garcii, człowieka stworzonego przez twórców serialu Disneya „Zorro“ z lat 1957-1959. Sierżant Garcia podbił serca widzów, podobnie jak Bernardo, w powieści ledwie tylko ukazany, zaś w serialu stający się wiernym sługą niemową Zorro, który to udając głuchego służy swojemu panu za szpiega i wiernego pomocnika. Obecnie Zorro, Bernardo oraz Garcia są postaciami uwielbianymi przez ludzi i kojarzonymi z każdą historią o zamaskowanym obrońcy sprawiedliwości, choć ostatnia postać z tej trójki nie została wcale stworzona przez pisarza, a drugą postać znacznie rozszerzono na potrzeby serialu.
Maggie zasłoniła sobie lekko oczy dłonią.
- A on znowu to samo. John chyba uwielbia rzucać te swoje wykłady na temat tego, co lubi. Choć prawdę mówiąc naprawdę ciekawie opowiada.
- No właśnie - zgodził się ze mną Ash - Dla mnie to wszystko brzmi naprawdę bardzo ciekawie. Nie wiedziałem, że sierżant Garcia nie pojawia się w oryginalnej książce o Zorro.
- Człowiek całe życie się uczy - odparł Scribbler tonem nauczyciela - Tak czy siak sierżant Garcia powstał w serialu Disneya kręconego w latach 1957-1959. Postać ta podbiła serca widzów i ukazano ją w kilku innych jeszcze ekranizacjach, chociaż w zależności od wersji jest on w nich albo dobrym, albo złym człowiekiem.
- A tego ostatniego to już ja nie wiedziałam - powiedziałam wyraźnie zaintrygowana tym wszystkim - Znam owszem powieść „Zorro“, wcześniej wydawaną jako „Postach Capistrano“, ale nie pamiętałam już, że tak było z tym sierżantem. Ale bardzo dobrze pamiętam taki serial animowany z lat dziewięćdziesiątych, gdzie Bernardo był chłopcem i sierotą adoptowanym przez ojca Zorro i pomagał głównemu bohaterowi jako Mały Zorro.
- Znam ten serial i wykorzystałam w swoim dziele ten wątek, o którym mówisz - odparła Maggie - John uznał, że dzięki temu opowiadanie będzie jeszcze ciekawsze.
- Dosyć już tych spoilerów i gadania! - zawołał wesoło pisarz - Lepiej już chodźmy, kochanie. Niech więc nasi przyjaciele poczytają sobie twoje opowiadanie na spokojnie, Maggie.
- Racja. Niech poczytają, a potem nam powiedzą, co o tym sądzą - dodała jego ukochana - Tylko pamiętajcie, abyście byli szczerzy w swojej ocenie. Ja nie chcę słuchać od was kłamstw ratujących moje jakże kruche ego.
- Jestem pewna, że to opowiadanie będzie naprawdę super i nie musisz się niczego obawiać - stwierdziłam z pewnością w głosie.
Szczerze mówiąc byłam bardzo pewna tego, co właśnie mówię, choć oczywiście zawsze istniało ryzyko, że to opowiadanie będzie kiepskie, ale prawdę mówiąc wykluczałam całkowicie taką możliwość, gdyż wierzyłam w talent literacki mojej przyjaciółki. Przecież nawet Clemont stworzył świetne opowiadanie, choć dopiero później nam się przyznał, że zanim je nam dał do przeczytania, to zmienił w nim imiona bohaterów tak, aby były one wzorowane na osobach jego przyjaciół, a potem wysłał swoje dzieło mailem do Johna Scribblera (którego nazwisko znalazł on przypadkiem w Internecie) z prośbą o jego sprawdzenie i poprawienie. Pisarz to zrobił i nasz drogi przyjaciel przedstawił nam potem końcową wersję swego dzieła. O ile jednak Clemont nie jest mistrzem w pisaniu książek, to o tyle Maggie na pewno posiada w tym kierunku niezaprzeczalny talent.
Z takimi właśnie myślami wzięłam opowiadanie mojej przyjaciółki, po czym, gdy wyszła ona wraz ze swym ukochanym, ja udałam się z Ashem do jego pokoju. Usiedliśmy na łóżku i zaczęliśmy je czytać.
Opowiadanie Maggie Ravenshop:
W roku 1820 w Alabastii nie działo się niestety zbyt dobrze. Miasto to znajdowało się wtedy na terenie kolonii, która należała do królestwa Kalos. Jego władca jednak nie mógł osobiście rządzić tym miejscem, więc w tym celu wyznaczył tam swojego gubernatora o nazwisku Giovanni. Ten oto człowiek był wyjątkowo podły i bezwzględny w dążeniu do celu, zaś cele miał niezwykle proste, jak również nad wyraz prymitywne. Chciał on się bowiem przede wszystkim wzbogacić za wszelką cenę i wyciągnąć z tego jak najwięcej korzyści. Aby to zrobić, nałożył on w imieniu króla Kalos bardzo wysokie podatki na mieszkańców Alabastii, które to jego urzędnicy wydobywali od ludu w sposób wręcz bezwzględny. Pomagało im w tym podłym czynie wojsko zajmujące się wtedy głównie egzekwowaniem praw nałożonych przez Giovanniego.
Na czele oddziałów wojskowych w Alabastii stał zarozumiały oraz samolubny kapitan James Monastario. Był to młody człowiek o ciemno-fioletowych włosach i zielonych oczach, przystojny, jak również niezwykle uroczy, lecz tylko na pozór, ponieważ jego charakter był o wiele mniej godny podziwu niż wygląd zewnętrzny. Monastario wyróżniał się ogromną próżnością, jak również przeświadczeniem o tym, jaki to on jest wspaniały. Utwierdzała go w tym jego młodsza siostra, Jessie Monastario, kobieta o ciemno-różowych włosach, fioletowych oczach, dużej urodzie i nad wyraz nieprzyjemnym, nerwowym charakterze. Pełniła ona funkcję porucznika w wojsku swojego brata, co było naprawdę wielkim wyjątkiem, ponieważ kobiety rzadko w tamtych czasach służyły w wojsku, a jeszcze rzadziej dostawały stopnie oficerskie. Panna Monastario osiągnęła wszakże taką możliwość, że została ona porucznikiem i zastępcą Jamesa. Jej charakter był daleki od pochwały - Jessie wyróżniała się nerwowością oraz wielkim ego. Łatwo było ją rozjuszyć, więc wszelkie próby rozmowy z nią zawsze spełzały na niczym.
Tak oto wygląda trójka największych łotrów w całej Alabastii, którzy gnębili to miejsce swą okrutną polityką, jak również wysokimi podatkami. Ich płacenie doprowadziło wielu ludzi do biedy, a niejeden człowiek stracił wszystko, ponieważ nie miał jak spłacić swojej należności wobec państwa. Wydawało się, że nikt nie zdoła powstrzymać tych łotrów, jednak ktoś taki był i miał już wkrótce wkroczyć do akcji.
***
Oddział żołnierzy zatrzymał się przed domem jednego z najuboższych mieszkańców Alabastii.
- To tutaj! - zawołał ich dowódca, którym był okrutny kapral Surge.
Mężczyźni zeskoczyli z koni, a następnie kolbami swoich karabinów zaczęli w nie mocno uderzać.
- Otwieraj, Pedro! Otwieraj w imieniu króla! - wołał kapral.
Drzwi domu otworzyły się powoli i stanął w nich nagle mężczyzna w średnim wieku, o biednym wyglądzie oraz smutnym wyrazie twarzy.
- Co się stało, kapralu? - zapytał.
- Twój czas już się skończył! - krzyknął dowódca żołnierzy - Miałeś zapłacić podatek dla Jego Ekscelencji, gubernatora Giovanniego!
- Mówiłem wam, że czas, który mi daliście jest zbyt krótki! - wrzasnął załamanym głosem mężczyzna - Plony nie były w tym roku zbyt dobre. Nie osiągnąłem tak wielkich zysków, jakie planowałem.
- To nas nie obchodzi! Płacisz albo zajmujemy twoją ziemię!
- Błagam, tylko nie to! Moja rodzina umrze z głodu, jeśli to zrobicie!
- Więc wobec tego zdychajcie! Nic mi do tego!
Po tych słowach kapral dał znak swoim ludziom, którzy wywlekli z domu Pedro, jego żonę i dwójkę dzieci, a następnie bez żadnego pardonu podpalali budynek, ku wielkiej rozpaczy jego mieszkańców.
- Nie będzie tutaj znajdować się dom zdrajców! - zawołał Surge.
- Jakich zdrajców?! - wrzasnęła żona Pedro załamanym głosem.
- Ten, kto nie płaci podatków jest zdrajcą! - odpowiedział jej kapral - Zostaniecie stąd wygnani, ale najpierw dam wam nauczkę na przyszłość.
Żołnierze Surge’a na jego rozkaz złapali Pedro, po czym zerwali z niego koszulę i przywiązali go do drzewa.
- Dostaniesz dwadzieścia batów na pamiątkę ode mnie, abyś wiedział, jak kończą ci, którzy okradają króla! - krzyknął kapral.
Żona i dzieci Pedro chciały go ratować, ale niestety żołnierze trzymali ich tak mocno, aby nie zdołali pomóc skazańcowi. Cała trójka szarpała się i próbowała wyrwać do nieszczęśnika, ale nie mogli tego dokonać. Patrzyli więc zrozpaczeni na Pedro, który czekał na chwilę, gdy zadadzą mu ciosy.
Nagle świsnął bicz, jednakże nie uderzył on w skazańca, lecz w jego oprawcę. Koniec tego narzędzia owinął się wokół ręki kaprala i wytrącił mu z niej jego bat. Żołnierz spojrzał w bok, aby zobaczyć, co odpowiada za tę sytuację i wtedy jego oczom ukazał się niezwykły widok. Przed nim stał młodzieniec cały ubrany na czarno, w masce zasłaniającej mu górną część twarzy, z dużym sombrero na głowie. Jego peleryna dumnie powiewała na wietrze niczym chorągiew.
- W kilku rzucacie się na bezbronnego człowieka? - zapytał z kpiną w głosie tajemniczy napastnik - Nieładnie. To nie po dżentelmeńsku.
- ZORRO! - krzyknął radośnie Pedro.
- ZORRO! - dodała zachwyconym głosem jego rodzina.
- ZORRO! - zawołali żołnierze.
- To Zorro! Brać go! - wrzasnął kapral Surge.
Zamaskowany napastnik o imieniu Zorro z delikatnym uśmiechem na twarzy świsnął znowu batem, przewracając kaprala na ziemię, a następnie uderzył nim kilka razy w żołnierzy. Bił ich po twarzach, potem odrzucił bat na bok i dobył szpady.
- Broń się, ty łotrze! - zawołał - Nie tak dawno przechwalałeś się w karczmie, że zdołasz bez trudu mnie pokonać! Pokaż więc, że to nie czcze przechwałki!
Kapral Surge nie palił się do walki z zamaskowanym napastnikiem, jednak wiedział, że straci twarz w oczach swoich ludzi, jeśli tego nie zrobi. Dlatego też dał znak żołnierzom, aby się nie wtrącali, po czym sam dobył szpady i natarł na przeciwnika. Ten jednak bez żadnego trudu parował jego ciosy, uśmiechając się do niego wesoło.
- Dobrze panu idzie, panie kapralu! - zachichotał Zorro - Szkoda jeno, żeś pan taki nerwowy. Gdyby nie to, walka nasza potrwałaby dłużej, a tak, to niestety raczej szybko skończymy.
Kapral Surge dostał furii i rzucił się zaciekle na Zorro, ten jednak bez większych trudności odpierał jego ciosy, aż w końcu wytrącił mu szpadę i przyłożył jej ostrze do gardła przeciwnika.
- Mówiłem ci, że szybko skończymy, przyjacielu - zachichotał bardzo złośliwie zamaskowany przestępca.
- Zabić go! - jęknął przerażony kapral, pocąc się na twarzy ze strachu.
Jego żołnierze wycelowali karabiny w kierunku banity, lecz właśnie wtedy padł strzał i wytrącił jednemu z żołnierzy karabin. Żołnierz złapał się za dłoń, która go zapiekła z bólu, po czym spojrzał na bok. Dostrzegł wtedy chłopca w wieku około dziesięciu lat, także ubranego na czarno i z maską zasłaniającą mu górną część twarzy. Trzymał on w dłoni dymiący jeszcze pistolet, jednak schował go, po czym wyjął zza pasa drugi.
- Nie próbujcie ponownie takich sztuczek, bo strzelę do każdego, kto spróbuje zabić mojego przyjaciela! - zawołał groźnie chłopiec.
Dosiadał on Ponytę o brązowej maści. Przy boku miał szpadę, której był gotów użyć w razie, gdyby doszło do walki wręcz. Na szczęście groźba w postaci pistoletu zadziałała skutecznie na żołnierzy, także ci podnieśli ręce do góry i chłopiec nie musiał dobywać swego rapiera i toczyć z nimi walki.
- Doskonale - uśmiechnął się wesoło na ten widok Zorro - A teraz pora na ciebie, mój drogi kapralu. Chciałeś zachłostać biednego człowieka tylko dlatego, że nie był on w stanie zapłacić wam lichwiarskich podatków, które zostały ustanowione przez tego nędznika, gubernatora Giovanniego!
- Ostre słowa, człowieku! - zawołał groźnie oburzonym tonem Surge - Z wielką przyjemnością wepchnę ci je kiedyś do gardła!
- Najpierw ja ci coś wepchnę do gardła... Ciosy twego własnego bata. Mały Zorro! Nie spuszczaj z oczu ludzi kaprala!
Następnie Zorro przerzucił sobie szpadę do lewej dłoni i podniósł z ziemi swój bicz. Chwilę później świsnął on nim, a kapral wrzasnął z bólu. Na lewej strony szyi żołnierza pojawiło się małe Z wycięte ostrym końcem bata. Takie samo potem zostało utworzone na prawej części jego szyi oraz na obu policzkach łotra.
- Będziesz na kilka tygodni miał pamiątkę po mnie! - zawołał Zorro niezwykle surowym tonem - Ona kiedyś zniknie, ale jeżeli dowiem się, że znowu gnębisz biednych...
- A on się tego dowie, możesz być pewien - dodał wesoło Mały Zorro, wciąż mierząc do żołnierzy z pistoletu.
- Dokładnie tak - potwierdził jego wspólnik - A więc wiedz, że jeżeli odkryję ten fakt, to wówczas twoją twarz pokryją litery Z, ale wycięte przez moją szpadę i takie ślady nie znikną już z twej fizjonomii. Czy zrozumiałeś to, co powiedziałem?!
- Tak. Aż za dobrze.
- Doskonale. A więc zabieraj teraz swoich ludzi i wynoś się stąd! Ale najpierw...
Zorro szpadą odciął sakiewkę od paska kaprala, po czym nabił ją na ostrze swej broni i rzucił ją Pedro.
- Zabierz ją, mój dobry człowieku. A prócz tego wyjedź z tego miejsca i załóż gdzieś nowy dom.
- Dziękuję, Zorro, ale to może nam nie wystarczyć - odpowiedział mu Pedro wzruszonym, a jednocześnie smutnym tonem.
- Spokojnie. Reszta oddziału też się dorzuci - zachichotał Mały Zorro - No, śmiało! Wyskakiwać z pieniędzy! Ale już!
Ci nie chcieli wykonać tego polecenia, ale widząc argument w postaci pistoletu musieli ulec i oddali zaraz swoje sakiewki biednej rodzinie, która „pożyczyła“ sobie od kilku z nich również cztery wierzchowce, aby móc swobodnie uciec z Alabastii. Następnie Zorro z pomocą swojego wiernego pomocnika przywiązał żołnierzy do drzewa i zaśmiał się radośnie.
- Żegnajcie, przyjaciele! I lepiej powtórzcie każdemu żołnierzowi oraz urzędnikowi, że za każdą zbrodnią wobec niewinnych odpłacę winowajcy po tysiąckroć!
Po tych słowach Zorro zagwizdał, a chwilę później podbiegł do niego piękny Rapidash o czarnej maści. Zamaskowany mściciel wskoczył na jego grzbiet i podjechał do Małego Zorro, a następnie obaj zniknęli w mroku nocy.
- Wejść! - zawołał groźnie Giovanni do osoby, która właśnie zapukała do jego drzwi.
Gubernator Alabastii był człowiekiem wysokim, o czarnych oczach i ciemno-brązowych włosach, ubranym w fioletowy strój. Jego twarz była prawdziwą kwintesencją zła oraz okrucieństwa, jednak umiał to ukryć pod maską serdeczności, która to wszak bez żadnego trudu mogła zostać przez niego zrzucona i zastąpiona przez prawdziwe oblicze tego człowieka, które głównie ujawniało się wtedy, kiedy wpadał on w złość. Ludzie znający go lepiej doskonale o tym wiedzieli, dlatego też robili oni wszystko, co w ich mocy aby go nie rozdrażnić, gdyż takie coś mogłoby skończyć się dla nich w najlepszym razie utratą mienia, z kolei w najgorszym razie życia. Gniew Giovanniego oznaczał zawsze coś strasznego, o czym nie tak dawno miała okazję przekonać się na własnej skórze pewna zuchwała wdowa, donna Grace Pulido, wdowa po panu pułkowniku Pulido, dawnym żołnierzu Jego Królewskiej Mości władcy Kalos. Gubernator zalecał się do niej, a gdy ta go odrzuciła, ukarał ją konfiskatą większości jej ziem pod byle pretekstem. Kobieta musiała więc pozostać w skromnym majątku odziedziczonym po swym ojcu wraz ze swoją córkę, siedemnastoletnią senoritą Sereną Pulido, dziewczyną o wielkiej odwadze i całkiem sporym temperamencie, której to w głowie krążyły marzenia o wielkiej miłości niczym z książek. Giovanni liczył na to, że Grace przerażona niezbyt godziwymi warunkami życia, jakie czekają ją oraz jej córkę, zmieni nastawienie do niego i wreszcie raczy uczynić zadość jego planom.
Ale nie tylko donna Pulido spędzała sen z powiek reprezentanta Jego Królewskiej Mości. Był nim ktoś jeszcze. Nazywał się on Zorro i wraz ze swym pomagierem, nazywanym Małym Zorro pozwalał sobie na coraz to bardziej zuchwałe napady na żołnierzy królewskich pobierających podatki od ludu Alabastii. Ten nikczemnik nie dość, że nie pozwalał na odbieranie tym leniwym kanaliom tego, co oni mają obowiązek płacić królowi Kalos i jego reprezentantom, to jeszcze ośmielał się niekiedy napadać na konwoje przewożące pieniądze z podatków i okradać je. Ostatnio zaś oszpecił on z pomocą bicza kaprala Surge’a, który ośmieszony uciekł z Alabastii i zaszył się w swoim rodzinnym domu do czasu, aż ślady po broni tego łotra nie znikną, a on znowu będzie mógł się pokazać w wykwintnym towarzystwie.
Ponieważ kapitan James Monastario i jego siostra, porucznik Jessie nie byli w stanie poradzić sobie z tym bandytą, należało sprowadzić kogoś innego, kto będzie mógł tego dokonać. Tym kimś miał być człowiek nie będący wszak żołnierzem. Jego przybycie do siedziby gubernatora oznajmił lokaj, który właśnie wszedł do gabinetu swego pana.
- Ekscelencjo... Przybył pan Pinkerton.
- Niech wejdzie - odpowiedział Giovanni.
Lokaj ukłonił się i wyszedł z gabinetu przekazując gościowi, że może wejść. Ten oczywiście natychmiast to uczynił. Gubernator przyjrzał mu się wówczas uważnie i doszedł do wniosku, że wezwany przez niego młody człowiek nie sprawia raczej wrażenia kogoś, kto łatwo sobie poradzi z tak poważnym problemem, jakim jest Zorro. Wręcz przeciwnie - młodzieniec ów był chudym blondynem w okularach, z ciemnoniebieskimi oczami oraz włosami luźno rozłożonymi na głowie, a także spojrzeniem, przez które można było odnieść wrażenie, iż człowiek ten jest nieobecny duchem.
- Pan Clemont Pinkerton? - zapytał Giovanni.
- Tak, to ja - odpowiedział mu zapytany - Ekscelencja wzywał mnie do siebie, więc jestem.
- Doskonale - powiedział urzędnik zadowolonym tonem.
Co prawda nie chciało mu się wierzyć, że to właśnie ten człowiek nie tak dawno złapał gang braci Doltonów terroryzujący południowe tereny Kanto, jednak gubernator nie był głupi i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pozory często bywają mylące. Wobec tego nie należy im ulegać, a dawać wiarę oczywistym faktom, te zaś mówiły mu wyraźnie, że właśnie ten młodzieniec z nim rozmawiający jest właściwą osobą do wykonania zadania, jakie urzędnik Jego Królewskiej Mości chciał mu powierzyć.
- Proszę powiedzieć, panie Pinkerton, czy dokładnie zapoznał się pan z listem, który do pana wysłałem?
- Oczywiście, Ekscelencjo - odpowiedział mu Clemont.
- I co pan na to powie?
- Ekscelencjo... Skoro tu przybyłem, to oznacza, że przyjmuję pana zlecenia. Moja agencja detektywistyczna jest na pańskie rozkazy. Z wielką przyjemnością doprowadzę tego łotra i burzyciela porządku publicznego, tego łajdaka Zorro przed oblicze sprawiedliwości, Ekscelencjo.
- Doskonale. Takie właśnie słowa są godne pochwały, panie Pinkerton - odpowiedział mu gubernator z uśmiechem na swej podłej twarzy - Pragnę jednak zauważyć, że moi żołnierze nie są w stanie sobie poradzić z tym chytrym łajdakiem. Ciekawi mnie więc, dlaczego też senor uważa, iż jest w stanie tego dokonać? Proszę mi nie brać za złe tego mojego pytania, ale muszę to wiedzieć. W końcu to bardzo ważna sprawa zarówno dla mnie, jak i dla całego Kalos. Muszę zatem wiedzieć, jakimi środkami do walki z tym przestępcą pan posiada.
Clemont uśmiechnął się delikatnie i rzekł:
- Wszelkie środki posiada przede wszystkim pan, Wasza Ekscelencjo. Ja posiadam natomiast umiejętności, które to mogę wykorzystać w pańskiej sprawie.
- Ta moja sprawa, jak raczyłeś się wyrazić, drogi młodzieńcze, jest też sprawą całego Kalos - odpowiedział mu Giovanni poważnym tonem - Kto walczy po mojej stronie, ten walczy po stronie całego Kalos, a kto walczy po stronie Kalos, walczy po stronie sprawiedliwości.
- Wobec tego wszystkie moje umiejętności zostają oddane na usługi sprawiedliwości - uśmiechnął się bardzo zadowolony Clemont - Skoro tak, to jestem gotów stanąć do walki z tym łotrem Zorro już teraz!
- Powoli, powoli, panie Pinkerton - zachichotał Giovanni.
Zapał detektywa do walki bardzo mu odpowiadał, jednak nie należało się spieszyć, gdyż pośpiech rzadko kiedy był przydatny w pracy dobrego śledczego, o czym gubernator doskonale wiedział.
- Pragnę panu przypomnieć, że ten człowiek jest niezwykle sprytny i pomysłowy. Nikt nigdy nie widział go bez maski. Nikt też nie wie, gdzie jest jego kryjówka. Trudno jest nam ustalić cokolwiek, a już najbardziej trudnym dla nas zadaniem jest odnaleźć jego kryjówkę. Prócz tego muszę to zauważyć, ten człowiek cieszy się miłością prostego ludu, który buntuje przeciwko mojej władzy i wmawia im niestworzone historie na mój temat sugerując, jakobym to ja gnębił ich dla zdobycia własnych korzyści.
- Toż to nędznik! - zawołał Clemont oburzonym tonem, zaciskając dłoń w pięść - Tym chętniej poślę go do więzienia!
- Wobec tego, skoro masz pan zapał i umiejętności, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć panu powodzenia, a także ulokować pana w odpowiednim miejscu w Alabastii, abyś stamtąd mógł prowadzić śledztwo w mojej sprawie, senor.
Następnie gubernator pomyślał przez chwilę, komu ze swych licznych znajomych wcisnąć na kark słynnego detektywa. Wreszcie jednak udało mu się podjąć taką decyzję.
- Ulokuję pana w hacjendzie rodziny de La Vega - rzekł z uśmiechem na twarzy mężczyzna - Głowa tej rodziny, Don Josh de La Vega jest moim dobrym znajomym. On i jego bliscy z całą pewnością przyjmą pana, senor Pinkerton. Otrzymasz pan również rozkazy dla miejscowego komendanta, kapitana Jamesa Monastario, który to wraz ze swoimi ludźmi będzie na pańskie usługi. Ich obowiązkiem będzie wykonanie wszystkich pańskich poleceń, oczywiście tylko związanych ze śledztwem, bo w innych sprawach to... Sam pan rozumie.
- Rozumiem - potwierdził Clemont, kiwając głową.
- Doskonale. A więc sprawa załatwiona.
To mówiąc Giovanni przysunął sobie kartkę papieru, wziął do ręki pióro, zanurzył je w atramencie, pogłaskał lewą dłonią łaszącego się doń Persiana, po czym zaczął pisać.
***
Sierżant Meowth Garcia był nieco grubym oraz uroczym pod każdym względem Pokemonem kotem umiejącym mówić ludzkim głosem. Jego inteligencja oraz umiejętności walki wręcz pozostawiały wiele do życzenia, jednak cieszył się on ogromną sympatią pośród mieszkańców Alabastii, którzy bardzo go lubili - oczywiście poza panem Brockiem Wandstorfem, właścicielem miejscowej oberży oraz jego żoną Misty. Oboje niejeden raz musieli dawać wszystko sierżantowi na kreskę, ponieważ ten większość swego żołdu, jaki zarabiał przejadał u nich i przepijał tak szybko, że aby się znowu pożywić musiał zaciągać u nich dług, który spłacał przy następnej wypłacie, jednak wtedy zwykle też niewiele mu pozostawało pieniędzy i znowu musiał zaciągnąć kolejny dług itd. Jego sytuacja nie wyglądała więc najlepiej, lecz Garcia nie narzekał, gdyż wciąż miał on nadzieję na złapanie tego nieuchwytnego banity Zorro, za którego to głowę wyznaczono już całe tysiąc peso nagrody.
Teraz właśnie sierżant na chwilę wstąpił do oberży, aby wypić kilka kieliszków wina, co miało go wzmocnić przed szykującą się właśnie drogą. Ledwie jednak podszedł do kontuaru, aby złożyć zamówienie, rudowłosa młoda kobieta o zielonych oczach spojrzała na niego groźnie, mówiąc:
- Zapomnij, sierżancie! Dzisiaj nic ci nie podam!
- Misty, moja złota! Chyba mówiłem ci już, że spłacę swój dług przy okazji, jak dostanę swój żołd! - jęknął załamany grubasek - Przez ten czas nie możesz mnie wiecznie spławiać i nie nakarmić.
- Mogę i właśnie to robię! - warknęła na niego kobieta.
Meowth załamany opuścił łeb i już miał odejść, gdy nagle usłyszał, że ktoś go woła po imieniu. Odwrócił się i zobaczył młodzieńca w wieku tak około osiemnastu lat, czarnowłosego o brązowych oczach oraz radosnym uśmiechu, ubranego w najlepszy strój w całym mieście.
- Don Ash! - zawołał radośnie sierżant.
Tak, był to istotnie Don Ash de La Vega, syn Don Josha de La Vegi, młodzieniec leniwy i dość dziwaczny, kochający książki, muzykę i sztukę, jednak mają w sobie tak wiele uroku osobistego, że praktycznie wszelkie jego przywary były łatwo zapominane, kiedy pojawiał się w towarzystwie. Obok niego szedł jego wierny głuchy Pokemon Pikachu, z którym chłopak zawsze porozumiewał się na migi.
- Witaj, sierżancie! - Ash objął po przyjaciela kota żołnierza - Znowu nie dostałeś niczego na kreskę?
- Ano nie dostałem - jęknął Meowth - Wyraźnie nie mają tu szacunku do wojska, a już na pewno nie do sierżantów.
- Spokojnie, przyjacielu. Jakoś temu zaradzimy - powiedział Ash.
Następnie zamówił on na swój rachunek posiłek dla siebie i Garcii, który przez chwilę bronił się przed tym mówiąc, że to nie wypada, jednak bardzo szybko tego zaprzestał, a zamiast tego zaczął zachłannie pożerać to, co mu postawiono pod nos, jednocześnie popijając to bardzo dużą dawką wina.
- I co tam ciekawego słychać w wojsku, panie sierżancie? - zapytał po chwili Don Ash de La Vega.
- A nic nowego, praktycznie wszystko po staremu - odpowiedział mu Meowth, pochłaniając właśnie pyszne ciasto z jagodami.
- A co z tym nieuchwytnym bandytą, tym całym Zorro? Czy macie już pomysł, jak go schwytać?
- Nie tyle my mamy, co ma go Jego Ekscelencja, pan gubernator.
Ash popatrzył na sierżanta wyraźnie zaintrygowany tym, co właśnie usłyszał.
- Poważnie? - zapytał - A jaki to pomysł?
- Nie wiem, czy powinienem o tym z tobą rozmawiać, przyjacielu, ale też prawdę mówiąc i tak się niedługo dowiesz, więc co za różnica?
- A więc mów, przyjacielu. O co chodzi?
- O to, że Jego Ekscelencja, pan gubernator Giovanni powiadomił nas, iż sprowadzi tu jakiegoś znanego detektywa.
- Detektywa?
- Tak. Nazywa się on Clemont Pinkerton, choć nie jestem pewien, czy aby na pewno tak. W każdym razie on ma tu przybyć i prowadzić śledztwo w sprawie tego bandyty Zorro. Jego Ekscelencja wierzy, że kto jak kto, ale właśnie on może złapać tego łotra.
- Ależ to doskonała wiadomość! - zaśmiał się radośnie Don Ash - A zatem będziecie wreszcie mieli święty spokój z Zorro?!
- Oby tak było, bo mamy już go serdecznie dość.
- Dlaczego? Przecież pana nigdy nie skrzywdził.
- Nie, ale wielu z moich kolegów nosi do dzisiaj na twarzy ślad jego bicza. Prócz tego ten człowiek drwi sobie w oczy prawu, szydzi z niego i ośmiesza urząd Jego Ekscelencji.
- Ale przecież broni pokrzywdzonych.
- To prawda i w tym go podziwiam, ale moim zdaniem powinien on to robić inaczej niż przeciwstawiając się urzędnikom Jego Królewskiej Mości.
- Być może, ale tak czy inaczej już chyba trochę za późno na to, aby on mógł działać jawnie.
- To prawda, na to już niestety za późno, ponieważ drań zadynda na najwyższej szubienicy, kiedy tylko go schwytamy!
- A nie żal go panu, sierżancie?
- Żal, ale cóż... Kto występuje przeciwko prawu ustanowionemu przez Jego Królewską Mość, ten musi liczyć się z konsekwencjami.
Po tych słowach sierżant Meowth Garcia dopił do końca swoje wino, zjadł resztę ciasta i powoli wstał od stołu.
- No dobrze, Don Ash. Dziękuję za chwilę rozmowy, ale nie mogę tu dłużej siedzieć. I tak wstąpiłem tu tylko po to, aby się posilić. Muszę jechać do portu.
- Poważnie? A w jakimże to celu?
- Mam zabrać kilku ludzi i eskortować pana Pinkertona do Alabastii. Ten człowiek przedstawia dla Jego Ekscelencji najwyższą wręcz wartość. Nie możemy więc pozwolić na to, aby zabili go bandyci. W końcu nawet najlepszy detektyw może zostać zamordowany przez jakiś opryszków, od których się roi ostatnimi czasy na naszych drogach.
- Racja. Należy o tym pamiętać i być ostrożnym, sierżancie.
- Dokładnie tak.
Sierżant Meowth Garcia założył sobie na głowę kapelusz i uśmiechnął się po przyjacielsku do Asha.
- Dziękuję, Don Ash. Naprawdę dziękuję za posiłek. Odwdzięczę się kiedyś. Do zobaczenia... Trzymaj się, mały.
Ostatnie słowa skierował do Pikachu, który zrobił sympatyczną minę osoby upośledzonej oraz niewiedzącej, co też się wokół niego teraz dzieje. Sierżant obdarzył go przyjaznym uśmiechem i wyszedł z oberży, a Don Ash został sam w towarzystwie swego głuchoniemego sługi.
C.D.N.
Przeczytałem pierwszą część opowieści o Ashu jako Zorro i powiem Ci, że zainteresowała mnie ta historia. Chętnie zapoznam się z jej dalszą częścią. Zwróciłem uwagę na to, że tylko Giovanni posiada swoje prawdziwe nazwisko. Jestem przekonany, że Zorro będzie miał na imię Ash, a jego kompan Max. Ciekawie się zapowiada również Clemont w roli detektywa i agenta Giovanniego. A Zorro świetnie załatwił tego podłego kaprala, który chciał wybatożyć biednego wieśniaka. Zorro sam wymierza sprawiedliwość, bo nie może znieść panującej niegodziwości i rządów podłego i chciwego gubernatora. Zaciekawił mnie również wątek z tym, że on pożąda Grace, której odebrał majątek, kiedy odmówiła mu ręki, sądząc że w ten sposób wywrze na niej presję, ale coś mi się zdaje, że Grace jest za dumna na to, by ulec takiemu bydlakowi. A Serena z całą pewnością zostanie ukochaną Zorra. :) I jeszcze mnie zastanawia to, jaką rolę w tej historii odegra Bonnie, czy też będzie w niej młodszą siostrą Clemonta, która zakocha się w przyjacielu Zorra.
OdpowiedzUsuńPrzygoda zaczyna się od przyjęcia urodzinowego Sereny, na którym jest zgromadzonych mnóstwo jej przyjaciół oraz rzecz jasna jej ukochany Ash. Podczas zabawy zespół The Brock Stones śpiewa bardzo znaną mi piosenkę "Każdy chciałby bluesa czuć" z bajki "Aryskotraci", rzecz jasna nieco zmienioną, ale i tak to nie odebrało jej niewątpliwego uroku. A potem jeszcze dokładają do tego przedwojenną piosenkę "Parada rezerwistów", oczywiście również przerobioną. Na koniec odbywa się również pokaz sztuczek iluzjonistycznych w wykonaniu Franceski i jej pokemonów. :)
OdpowiedzUsuńNiedługo po imprezie urodzinowej Sereny dowiadujemy się, ze panna Maggie Ravenshop, ukochana Johna Scribblera, popełniła pewne dzieło literackie, które jest jej debiutem na tym polu. Jest ono jej osobistą wariacja na temat "przygód znanego obrońcy sprawiedliwości i mściciela ludzkich krzywd o imieniu Zorro", czym jeszcze bardziej zyskuje w oczach przyjaciół. A oczywiście jej ukochany nie może się powstrzymać przed wykładem na temat Zorro, czym bardzo przypomina mi Ciebie, najdroższy, kiedy opowiadasz mi o swoich konikach. :) A tak przy okazji... czy ta wzmianka o kruchym ego Maggie to jest nawiązanie do kruchego ego Skippera z "Pingwinów..."? :)
Opowiadanie Maggie dzieje się w roku 1820 w Alabastii, gdzie zarządza okrutny gubernator Giovanni. By się wzbogacić, nałożył on w imieniu króla Kalos wysokie podatki na mieszkańców Alabastii, które były egzekwowane od ludu wręcz bezwzględnie, czasami były wspierane przez wojsko, na czele których stał kapitan James Monastario, wyjątkowo zarozumiały i samolubny człowiek, podobnie jak jego siostra Jessie, wyjątkowo sprawująca funkcję porucznika w wojsku swojego brata. Ta banda niezłych łotrów wydaje się być naprawdę bezwzględna i niepowstrzymana, na szczęście jednak nadchodzi ktoś, kto stawi im czoło. A objawia się on w momencie, gdy jeden z ludzi Monastario, okrutny kapral Surge wraz ze swoim oddziałem podpala dom człowieka, który nie zdołał na czas zapłacić podatku z powodu niskich plonów. Podczas próby ukarania nieszczęśnika pojawia się młodzieniec ubrany na czarno, w masce zasłaniającej mu część twarzy, z dużym sombrero na głowie oraz powiewającej niczym chorągiew pelerynie, czyli ZORRO. Staje on do walki z samym Surgem, jednak ten przegrywa, ale rozkazuje swoim ludziom zabić Zorro z karabinów, co im się oczywiście nie udaje. Dodatkowo pojawia się w ich pobliżu mały 10-letni chłopiec, również w przebraniu Zorro, który staje do walki ramię w ramię z dorosłym Zorro. Na szczęście udaje im się pokonać ludzi kaprala i oddają zrabowane pieniądze biednemu nieszczęśnikowi Pedro i jego rodzinie, po czym odjeżdżają.
W tym czasie w siedzibie gubernatora Giovanniego odwiedza go niejaki Clemont Pinkerton, miejscowy detektyw, któremu Giovanni zleca złapanie Zorro i doprowadzenie go przed oblicze sprawiedliwości, oczywiście sprawiedliwości według Giovanniego. Dostaje on do dyspozycji ludzi kapitana Monastario i przysięga zrobić wszystko, by złapać tego "łotra".
W tym samym czasie w miejscowej oberży sierżant Meowth Garcia próbuje posilić się winem przed szykującą się dlań drogą. Jednak żona właściciela oberży, Misty, odmawia mu wydania czegokolwiek z powodu jego długów. Na szczęście z pomocą przychodzi mu Don Ash de La Vega, syn Don Josha de La Vegi (w którego domu tak na marginesie ma chwilowo zamieszkać Clemont Pinkerton), który to młodzieniec opłaca posiłek dla siebie i sierżanta Garcii. Podczas posiłku wypytuje go dokładnie o sprawę Zorro, jednak nic nowego nie wiadomo. Wtedy Ash dowiaduje się o przybyciu Clemonta Pinkertona, który ma prowadzić śledztwo w sprawie Zorro, co wywołuje w nim lekką konsternację. Ciekawe co będzie dalej i jak ta sprawa potoczy się dla naszego bohatera? Tego dowiemy się już w kolejnej części. :)
Ponownie jak widzę mamy do czynienia z naszym ulubionym gatunkiem, czyli opowieścią szkatułkową, dzięki czemu cała historia zyskuje więcej uroku. :)
Ogólna ocena: 10000000000000000000000000/10 :)
Bardzo ciekawe, chciałabym, już wiedzieć co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńKojarzę, że była taka bajka, gdzie Bernardo pomagał Diego jako mały Zorro, urocze jak to tu wplatałeś.
Od pierwszej literki czuć ten gorący klimat opowieści o Zorro, sprzedajnych łajdaków i tawerny z najlepszym jedzeniem.
Najbardziej mnie zaintrygował ten detektyw, niby wygląda niepozornie, a może być bardzo groźny.
I te twoje opisy są niesamowite, że postacie natychmiast stają przed oczami jak żywe, jak ludzie z krwi i kości.
No przecież, jakby mi ktoś powiedział, że połączenie Pokemonów z Zorro może mieć sens i być fajne, to bym się w głowę popukała i jeszcze jakieś "baboso!" dorzuciła, a Ty udowadniasz, że owszem, to może działać! :) I działa świetnie :) Nie jestem specjalistką od Pokemonów, ale rozpoznaję imiona i cieszę z każdego odkrycia (Don Ash! A James Monastario absolutnie mnie zachwycił, James w Pokemonach był taki piękny!). Kurczę, tak właśnie się zastanawiałam, czy Pinkerton to TEN Pinkerton, od agencji! Ale rozmowy z Tobą rozwiały moje wątpliwości :) Naprawdę super są te smaczki i czyta się Ciebie bardzo przyjemnie. Fajnie, że robisz z tego takie trochę swoje uniwersum, łącząc dwa światy. Klimat Zorro zdecydowanie zachowany. Czekam na więcej! ;)
OdpowiedzUsuń