Pogoń za amuletem cz. II
Następnego dnia ja i Ash przed pójściem do pracy udaliśmy się do szpitala, w którym leżał Malcolm Sakenson. Byliśmy bardzo ciekawi, co też u niego, czy jest już zdrowy, czy nasza pomoc ocaliła mu życie, czy jednak nie zdała się ona na nic. Ordynator szpitala pozwolił nam go odwiedzić, ale zastrzegł sobie, abyśmy nie męczyli go zbytnio.
- Spokojnie, proszę pana. My mielibyśmy biedaka męczyć? - zaśmiał się wesoło Ash, robiąc przy tym uroczą minę słodkiego niewiniątka.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał delikatnie Pikachu, robiąc przy tym bardzo podobną minkę.
Obaj wyglądali po prostu uroczo, chociaż prawdę mówiąc takie wyrazy twarzy raczej do nich nie pasowały. Ostatecznie przecież widać było bardzo wyraźnie, że zamierzali oni męczyć tego człowieka, którego uratowaliśmy poprzedniego dnia. Oczywiście słowo „męczyć“ niezbyt tutaj pasuje, bo my tylko chcieliśmy wiedzieć co i jak, ale przecież rozmowa dla rannego w poprzedniej, niezbyt miłej przygodzie może być dość wycieńczająca. Jednak mój luby dał słowo, a jego słowo jest niezwykle cenne dla niego.
- No oczywiście, że nie będziemy męczyć biednego pana Sakensona - odpowiedziałam, delikatnie się przy tym uśmiechając.
- Dobrze, zaufam wam, ale jeśli będziecie go męczyć, to ja się o tym dowiem i bądźcie pewni, że natychmiast was stąd wyproszę - zapowiedział nam ordynator.
Nie chciałam mu robić przykrości, dlatego nie powiedziałam nic, choć miałam wielką ochotę tak postąpić. Ostatecznie przecież to właśnie on miał tę nieprzyjemność swego czasu powiedzieć mi, że cierpię na stwardnienie rozsiane, co potem okazało się być nieprawdą, ponieważ taką chorobę miała moja koleżanka ze szpitala, Roxanne. Na całe szczęście szybko wykryli tę pomyłkę, a ta część personelu, która była odpowiedzialna za ten karygodny błąd, została wyrzucony z pracy. Wiedziałam, że nie jest to wina ordynatora, ale mimo wszystko mógłby on zatrudniać jakiś bardziej porządnych lekarzy, a nie takich, co się mylą w tak ważnych sprawach. Ostatecznie przecież cały szpital mógłby zapłacić mnie i mojej matce za to wszystko naprawdę spore odszkodowanie. Ordynator miał naprawdę wielkie szczęście, że ja i mama nie podałyśmy go do sądu, dlatego lepiej by on postąpił, gdyby przestał się już wymądrzać i mówić o tym, abyśmy kogoś nie męczyli. W końcu ja sama byłam przez niego naprawdę wykończona, kiedy musiałam cierpieć wierząc naiwnie, że cierpię na nieuleczalną chorobę. A o tym raczej koleś by z nikim nie chciał rozmawiać i nie byłby zadowolonym, gdybym mu to wytknęła.
Tak czy siak wiedziałam, że mogłabym powiedzieć ordynatorowi kilka nieprzyjemnych rzeczy, jednak wolałam zachować się kulturalnie i darować sobie komentarze. Ostatecznie przecież powiedzenie tego na głos groziło odwołaniem pozwolenia rozmawiania z panem Sakesonem, a tego przecież nie chcieliśmy. Dlatego siedziałam cicho i uśmiechnęłam się lekko, po czym poszłam z Ashem i Pikachu do sali, gdzie leżał nasz nowy znajomy.
Mężczyzna był ubrany w szpitalną piżamę, a jego twarz była blada niemalże jak u trupa.
- Biedak stracił sporo krwi. Zrobiliśmy mu transfuzję, ale i tak istnieje ryzyko, że umrze - wyjaśnił nam ordynator.
- O nie! - pisnęłam, zasłaniając sobie usta - Oby do tego nie doszło.
- Robimy, co możemy - odpowiedział nam nasz rozmówca - Jednakże musi on przede wszystkim unikać wstrząsów, ponieważ jego serce nie jest najlepszej kondycji. Myślę, że ostatnio chyba w ogóle on o siebie nie dbał, skoro doprowadził się do takiego stanu.
- Jakiego stanu? - spytał Ash.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Takiego, że serce jego wymaga porządnego leczenia, ale to już jest sprawa kardiologa. Przede wszystkim musi on unikać wzruszeń. Podaliśmy mu leki i powinno być wszystko w porządku. Prócz tego pacjent miał przy sobie fiolkę z odpowiednim lekarstwem na serce. Zostawiłem mu ją na stoliku. Gdyby poczuł atak, zaraz je zażyje. Jednak nie będę wam kłamał. Stan jego serca jest naprawdę bardzo zły i obawiam się, że te leki to tylko przedłużanie agonii.
- Nie ma więc sposobu, aby go ratować? - zapytałam.
- Myślę, że jest. Przeszczep serca by tutaj pomógł, ale musimy znaleźć dawcę i w ogóle. Jednak, jeśli będzie regularnie brał leki za każdym razem, gdy poczuje ból, to wtedy na pewno wyżyje. Chociaż życie z takim sercem, to raczej nie jest coś przyjemnego. No dobrze, to ja już was nie zanudzam. Idę, a wy sobie z nim porozmawiajcie.
Po tych słowach ordynator wyszedł, zaś my zostaliśmy sami. Powoli podeszliśmy do łóżka, w którym spał nasz poszukiwacz przygód, którego mieliśmy szczęście ocalić.
- Proszę pana... Panie Sakenson... - powiedziałam, delikatnie dotykając jego ręki.
Mężczyzna powoli otworzył oczy, po czym spojrzał na nas uważnie. Uśmiechnął się delikatnie, gdy tylko zobaczył mnie i mojego chłopaka.
- Witajcie... Miło mi was znowu widzieć - rzekł podróżnik - To wy mnie wczoraj uratowaliście, prawda?
- Tak, to właśnie my - odpowiedziałam mu - Jestem Serena Evans, a to jest mój chłopak, Ash Ketchum.
- Bardzo miło mi pana poznać - dodał detektyw z Alabastii - A to jest mój partner, Pikachu.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Ash Ketchum... Słyszałem o tobie - stwierdził Malcolm Sakenson - Naprawdę bardzo się cieszę, że mogę cię widzieć. Wiele ostatnio mówi się o twoich dokonaniach.
- A kto mówi? - spytał z uśmiechem na twarzy Ash.
Był ciekaw, kto też opowiadał naszemu nowemu znajomemu o nas. Czy to byli może nasi przyjaciele, czy też wrogowie? Przyznam się, że mnie również intrygowało to zagadnienie.
- Mówił mi o tym Herbert Jones - padła odpowiedź.
Spojrzeliśmy na mężczyznę bardzo uradowani, kiedy nam on o tym powiedział.
- Herbert Jones? Ten detektyw? - zapytałam.
- Dokładnie tak - rzekł z uśmiechem mężczyzna - Miałem przyjemność zaprzyjaźnić się z jego młodszym bratem, Allanem, choć jego samego też poznałem, ale dopiero dwa tygodnie temu. Opowiadał mi on, jaką przygodę przeżyliście razem na terenie Złotego Miasta. Muszę wam powiedzieć, że nie sądziłem, iż możesz tak wiele osiągnąć w tak młodym wieku.
- Sam nie sądziłem, że tyle osiągnę - powiedział Ash skromnym tonem.
- Los bywa niekiedy naprawdę bardzo, ale to bardzo zaskakujący, mój chłopcze - zachichotał Malcolm Sakenson - Tak czy siak to właśnie Herbert powiedział mi, gdzie mogę cię znaleźć.
- To znaczy, że pan mnie szukał? - zdziwił się mój luby.
- Oczywiście - skinął głową podróżnik - Mam ważny powód, aby to robić i mam nadzieję, że zechcesz mi w tym pomóc.
- Chętnie to zrobię, ale musi nam pan wyjaśnić, o co chodzi.
- Pika-pika-chu!
Pacjent lekko zachichotał, po czym powoli wyciągnął rękę w kierunku swoich ubrań leżących na krześle obok łóżka.
- Zajrzyjcie do mojej kamizelki. Wyjmijcie to, co tam znajdziecie.
Podeszliśmy zaintrygowani do krzesła, po czym wydobyliśmy z niego powoli niewielkiej wielkości książeczkę.
- To jest mój dziennik - powiedział Sakenson, z trudem oddychając - Zawarte w nim notatki są niezwykle ważne dla mnie, a teraz również i dla was.
- Z jakiego powodu? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Dotyczą one odkrycia, jakiego dokonałem - wyjaśnił mężczyzna - Ale lepiej będzie, jeśli wam wszystko opowiem. Siadajcie.
Podsunęliśmy sobie krzesła i zaczęliśmy uważnie patrzeć na naszego rozmówcę.
- Sprawa dotyczy moich badań - zaczął nam opowiadań Sakenson - Od dawna pasjonuje mnie zaginiona kraina o nazwie Poketyda. Kiedyś była ona wielkim królestwem znajdującym się na sporej wyspie, która miała swoje położenie niedaleko Archipelagu Wysp Oranżowych. Żyły tam Pokemony różnego gatunku i typu. Najważniejsze były jednak te typu psychicznego. Ich moc służyła królom Poketydy do tego, aby podbijać inne lądy. Niestety, ich potęga wymknęła się w końcu spod kontroli, ponieważ doszło do buntu podbitych krajów. Buntownicy zdobyli stolicę Poketydy, ale wówczas król nakazał swoim Pokemonom psychicznym użyć całą ich moc, aby zdławić armię przeciwników. Niestety była ona tak silna, że nie tylko rozgromiła buntowników, ale też doprowadziła do wielkiego tsunami, które na zawsze zalało Poketydę. Król ocalił więc swoje imperium tylko po to, aby je zaraz stracić i to raz na zawsze. Ląd pogrążył się w morskich odmętach i dalej tam pozostaje.
- Słyszałam tę legendę - powiedziałam z uśmiechem - Choć w sumie nie ma chyba człowieka, który by o niej nie słyszał.
- To prawda, bo to niezwykle ciekawa historia - odparł wesołym tonem mężczyzna - Ale jest jeszcze inna część legendy, o której już nie możecie raczej nic wiedzieć. Mianowicie mówi ona, że król Poketydy posiadał coś, co sprawiało, że wszystkie Pokemony, nawet typu psychicznego, musiały go słuchać i wykonać każde jego polecenie. Tylko dzięki temu miał nad nimi kontrolę.
- Mówi pan o jakimś magicznym przedmiocie? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- W pewnym sensie - odrzekł uczony - Jest to niezwykle cenny amulet zawierający w sobie moc pewnego Pokemona typu psychicznego, który już nie żyje, ponieważ zmarł on wskutek ran odniesionych w walce ze swym przeciwnikiem. Wiedząc, że umiera umieścił całą swoją energię oraz moc w amulecie, a potem przekazał go swojemu ludzkiemu przyjacielowi. Był on przodkiem króla Poketydy, który doprowadził do jej upadku.
- Rozumiem - powiedziałam - A więc ten amulet pomógł przodkom tego króla zmusić Pokemony psychiczne do posłuszeństwa?
- Dokładnie tak - potwierdził Sakenson - Ale niestety... Moc ta służyła złym celom tak długo, że cóż... Stało się z Poketydą to, co się stało.
- To smutne... Ale do czego to zmierza? - zapytałam.
- Istnieje legenda, która mówi, że król Poketydy ukrył przed całkowitą zagładą amulet mając nadzieję, iż kiedyś ktoś go odnajdzie. Na początku XX wieku mój pradziadek ponoć odnalazł amulet. Niestety, dosyć szybko ukradli mu go złodzieje Pokemonów i wykorzystali do swoich celów. Mój pradziadek z trudem odzyskał amulet, po czym postanowił go raz na zawsze ukryć. Bał się jednak, że złodzieje mogą go odnaleźć, więc wpadł na pewien pomysł. Połamał amulet na trzy części i ukrył każdy w innym miejscu. Notatki na ten temat zaszyfrował w swoich pamiętnikach.
Słuchaliśmy z zapartym tchem tego wszystkiego.
- Nie będę was zadręczał opowieścią o tym, w jaki sposób odnalazłem te notatki i w jaki sposób je rozszyfrowałem. Powiem wam jedynie tyle, że dokonałem tego, ale niestety... Na trop Poketydy i amuletu wpadł już ktoś niepowołany.
- Kto taki? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
- Człowiek mający za sobą ludzi tak niebezpiecznych, że gdyby amulet znalazł się w ich ręce, mogłoby dojść do zagłady całego naszego świata - odpowiedział Sakenson - Ten człowiek to... Giuseppe Giovanni.
Gdy padło to nazwisko, Ash zacisnął ze złości dłoń w pięść, ja zaś w sercu poczułam ogromny przypływ gniewu i nienawiści.
- A więc znowu on - powiedział detektyw z Alabastii - Właściwie, to mogłem się tego domyślić.
- Jak on wpadł na trop tego amuletu? - zapytałam.
- Nie mam pojęcia, ale w końcu ma on wszędzie swoich szpiegów, a więc co to dla niego? Wiele złego o nim słyszałem, a jakiś czas temu na własnej skórze przekonałem się o tym, do czego ten łotr jest zdolny. Stało to się wtedy, gdy jego agenci zaczęli mnie nękać. Najpierw jeden z nich chciał kupić mój dom, jednak zorientowałem się, że coś jest nie tak, bo nabywca pragnął mieć wszystko, dosłownie każdy przedmiot w tym domu, łącznie z moim dziennikiem, w którym zapisałem rozszyfrowane notatki na temat amuletu. Potem próbowali oni ukraść mi dziennik, ale nie udało im się. W końcu zrozumiałem, że nie jestem bezpieczny w moim domu, dlatego za radą Herberta Jonesa przyleciałem tutaj. Chciałem ukryć dziennik u ciebie z prośbą, żebyś go przechował. Obawiam się jednak, że muszę cię prosić o znacznie więcej.
- O co konkretnie? - spytał Ash.
- Wiem, że jesteś naprawdę zdolnym detektywem, równie zdolnym, co Herbert Jones. Najpierw chciałem jego o to prosić, ale on obecnie wyjechał, aby rozwiązać jakąś zagadkę. Nie mogę przecież prosić go o pomoc, kiedy zajmuje się on czymś innym. Dlatego też proszę o to ciebie, pod warunkiem, że i ty nie jesteś niczym zajęty.
- O co chce mnie pan poprosić?
- Abyś korzystając z moich notatek odnalazł ten amulet, a potem go zniszczył.
- Zniszczył?
- Tak. Raz na zawsze. Nie może on dostać się w niepowołane ręce. Jeśli ktoś zły go zdobędzie, to chyba nie muszę wam mówić, co nastąpi, prawda?
Ash i ja skinęliśmy smutno głowami, podobnie jak również Pikachu. Doskonale rozumieliśmy, jaka jest stawka całej tej gry.
- Dlaczego pan nie zniszczy tego dziennika? - zapytałam - Przecież bez tych notatek agenci Giovanniego nie znajdą amuletu.
- Nie liczyłbym na to - odpowiedział mężczyzna - Twoje słowa brzmią całkiem rozsądnie, jednak niestety brakuje im racji bytu.
- On ma rację, Sereno - powiedział smutnym tonem Ash - Najwyraźniej nie doceniasz organizacji Rocket. Jeśli zechcą, to przemierzą oni cały świat poszukując amuletu. W końcu znajdą go i co wtedy zrobimy? Owszem, bez notatek będą błądzić po omacku, jednak nie sądzisz chyba, kochanie, że to ich powstrzyma?
Opuściłam smutno głowę w dół. Naprawdę czasami, jak powiem coś głupiego, to nie ma przebacz. Oczywiście szukając po omacku na pewno będzie im trudniej cokolwiek znaleźć, ale przecież nie jest to niemożliwe, aby odnaleźli amulet. W każdej chwili ktoś mógł to paskudztwo odnaleźć i co wtedy? Wolę nie myśleć.
- Wybacz mi, proszę... Mówię jak idiotka, a przecież kto jak kto, ale my dwoje doskonale wiemy, do czego są zdolni Domino i reszta.
- Właśnie - skinął smutno głową Sakenson - Herbert Jones opowiadał mi, że walczyliście już niejeden raz z Giovannim. Nigdy nie widziałem tego człowieka, jednak jego ludzie bezczelnie mi powiedzieli, dla kogo pracują. Potem domyśliłem się, że pozostali ludzie, którzy to próbowali mi wykraść dziennik również dla niego pracują. W każdym razie jedno jest pewne, nie mogę pozwolić na to, aby zdobyli dane na temat miejsc, gdzie schowano fragmenty amuletu, a tym bardziej, żeby potem je złączyli w całość.
- Rozumiem - powiedziałam ponuro - Ale przecież... Jeżeli będziemy szukać amuletu, to istnieje ryzyko, że oni pójdą za nami. Będą nas śledzić, a potem odbiorą nam nasze znalezisko.
- Wiem, ale nie możemy też siedzieć z założonymi rękami - odrzekł mój chłopak - Zbyt wielkie ryzyko, że mogą nam wykraść dziennik i sami szukać amuletu.
- Większa pewność, że będę szukać amuletu tam, gdzie my będziemy to robić i potem pójdą na łatwiznę odbierając nam nasz łup.
- Sereno... Myślisz, że nie biorę tego pod uwagę? Ale co my możemy zrobić?
- Spokojnie, przyjaciele. Jeżeli nie chcecie, to...
Podróżnik był zrezygnowany. Widać było wyraźnie, że źle się czuje z tym, iż możemy mieć przez niego jakieś kłopoty. Na jego twarzy widziałam rezygnację oraz smutek.
- Wybaczcie mi, proszę. Naprawdę bardzo mi przykro z tego powodu, że teraz się przeze mnie kłócicie, a poza tym możecie jeszcze narazić się na niebezpieczeństwo. Powinienem poprosić o pomoc jednego z braci Jonesów lub ich obu, ale uznałem, że nie mogę ich wciągać w swoje problemy, gdy mają oni własne sprawy. No, a poza tym wolałem mieć za sojusznika kogoś, kto posiada spore doświadczenie w walce z organizacją Rocket. Uznałem więc, że Sherlock Ash będzie najlepszy, jednak widzę, że to był błąd z mojej strony. Zapomnijcie lepiej, o czym wam mówiłem.
Spojrzałam zdumiona na niego.
- Co pan mówi? Nie chce już pan nas prosić o pomoc?
- Nie mam prawa tego robić - odpowiedział mi podróżnik - Zaczynam powoli rozumieć, że nigdy nie powinienem tu przybywać.
- Ależ nie! Miał pan prawo i dobrze pan zrobił! - zaprotestowałam - W końcu cała nasza drużyna walczy o to, żeby tego zła mniej było na świecie.
- Dokładnie tak - zgodził się ze mną mój luby - Po to właśnie żyjemy, więc cóż... Skoro już pan tu przyszedł, to nie możemy pana zostawić bez pomocy.
- No dokładnie - skinęłam powoli głową - Musimy panu pomóc.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Ale wiecie... To jest naprawdę trudna misja i bardzo niebezpieczna - stwierdził przygnębionym tonem - Możecie w niej zginąć, a ja tego nie chcę. Wybaczcie mi i zapomnijcie o tej sprawie. Nigdy nie powinienem prosić was o pomoc w tak ryzykownym przedsięwzięciu.
- Jednak skoro już pan to zrobił, to musi pan liczyć się z tym, że my chcemy panu pomóc i nic, cokolwiek pan powie, tego nie zmieni - rzekłam bardzo poważnym tonem.
Ash uśmiechnął się do niego wesoło.
- Ona jest strasznie uparta, zapewniam pana i to bardziej niż pan myśli, więc jak sobie coś postanowi, to nie ma przebacz.
Podróżnik delikatnie zachichotał, po czym złapał się za ranny bok.
- A tak swoją drogą, to kto pana tak urządził? - zapytałam.
- Takie jakieś dwie jędze - odpowiedział mi mężczyzna - Chyba siostry. Pracują dla Giovanniego, a w każdym razie tak mi powiedziały, kiedy mnie zaatakowały. Próbowały zabrać dziennik. Z trudem im uciekłem, ale jedna z nich, taka z krótko obciętymi włosami, zaprawiła mnie nożem w bok.
Spojrzałam na Asha, który pokiwał lekko głową na potwierdzenie tego, o czym oboje myśleliśmy.
- Tak, kochanie. Coś mi mówi, że to były Annie i Oakley. Znowu stają nam na drodze, ale w sumie czego ja oczekiwałem? Do takiej misji bierze się najlepszych, a one należą do tej grupy.
- Nie inaczej - poparłam go - Ale to teraz jest bez znaczenia. Nieważne, jakich agentów organizacji Rocket spotkamy na swojej drodze. Ważne jest to, żebyśmy ich pokonali.
- Podoba mi się wasz zapał, ale jeżeli chcecie wykonać to zadanie, to musicie wiedzieć coś jeszcze - powiedział Sakenson.
Spojrzeliśmy na niego uważnie czekając, co on teraz nam powie.
- Widzicie... Ten amulet można zniszczyć tylko i wyłącznie wielkim młotem w świątyni na Poketydzie.
Byliśmy zaszokowani tym, co właśnie usłyszeliśmy.
- Poważnie? - zapytałam bardzo zdumiona - Cudownie! Jest tylko mały problem. Niby jak mamy to zrobić?
- Dobre pytanie. Jak? - dodał Ash.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Podróżnik uśmiechnął się delikatnie, po czym powiedział:
- Widzicie... Gdy macie amulet w ręku, możecie wyciągnąć Poketydę z dna morza. Wtedy możecie iść do świątyni, która sie tam znajduje i w niej zniszczyć amulet. Młot jest na terenie świątyni, jak wynika z moich badań.
- Aha... No, to rzeczywiście spore ułatwienie - zaśmiał się mój chłopak - Tylko musimy znaleźć to cacko, a potem jego mocą wyciągniemy z dna oceanu zaginiony ląd?
- Dokładnie tak - potwierdził skinięciem głowy Sakenson - Właśnie tak. Musicie tylko wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie.
- Jakie zaklęcie? - zapytał Ash.
- Znajduje się ono w dzienniku. Musicie je tylko właściwie odczytać.
- Rozumiemy. No dobrze... A jak wyglądają fragmenty tego amuletu?
- Otwórz dziennik.
Ash wziął wyżej wspomnianą książkę i powoli zaczął ją kartkować.
- Zajrzyj na środek - rzekł podróżnik.
Mój chłopak otworzył dziennik na to miejscu i zobaczył, że na jednej z kartek znajduje się rysunek amuletu. Był okrągły z dziwnymi rysunkami na sobie, a prócz tego miał w kilku miejscach różne wycięcia.
- Ładny - powiedziałam.
- Zajrzyjcie na ostatnią stronę - dodał Sakenson.
Otworzyliśmy książkę w wyżej wskazanym miejscu i wtedy właśnie zobaczyliśmy, że jest do niej przymocowany taki sam amulet, jaki widniał na rysunku.
- Czy to amulet?! - zapytałam.
- Nie... To jest jedynie jego duplikat stworzony przez mego pradziadka - wyjaśnił nam człowiek - Oczywiście nie posiada on żadnych mocy i jest całkowicie bezużyteczny. Jednak pomoże wam sobie wyobrazić, jak amulet powinien wyglądać.
- Doskonale. To nam na pewno ułatwi sprawę - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Nie wiem, jak długo to potrwa, ale powinienem za kilka dni stanąć na nogi - rzekł po chwili Sakenson - Wtedy bardzo chętnie dołączę do waszych poszukiwań. Albo jeszcze lepiej będzie, abyście pilnowali dziennika jak oka w głowie i poczekali na mnie. Gdy już wyzdrowieję, to wyruszę z wami na poszukiwania albo sam będę szukał.
- Nie ma mowy! - zaprotestowałam - Jak to powiedzieliśmy wcześniej, poprosił nas pan o pomoc i pan tę pomoc otrzyma. I bez gadania.
Podróżnik uśmiechnął się delikatnie.
- Imponuje mi twój upór, młoda damo. Tym lepiej, żeś taka, bo dzięki temu twój chłopak na pewno zawsze poradzi sobie z każdym problemem. Jestem tego pewien.
- Cieszę się, że pan tak uważa - odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
Chwilę później do pokoju weszła pielęgniarka i powiedziała:
- Dobrze, pacjent potrzebuje odpoczynku. Dajcie mu już spokój.
- Ależ oni mnie wcale nie męczą, proszę pani - zachichotał delikatnie Sakenson - Poza tym przyjemnie mi się z nimi rozmawia.
- Rozumiem, ale musi pan odpoczywać przed czekająca pana operacją - odparła pielęgniarka - Dobra, kochani. Idźcie już sobie, proszę.
- Dobrze, proszę pani - odpowiedziałam, po czym chwyciłam mojego chłopaka za rękę - Do widzenia, panie Sakenson.
- Do zobaczenia, kochani - odrzekł przyjaźnie mężczyzna - Odwiedźcie mnie jeszcze.
- Odwiedzimy! Na pewno odwiedzimy - obiecał Ash.
Potem schował sobie za pazuchę dziennik i wyszedł razem ze mną oraz Pikachu.
***
- I co powiesz o szykującej się dla nas sprawie? - zapytałam.
- Nie wiem, co powiedzieć, ale jedno wiem na pewno. Nasi przyjaciele będą źli, że zmarnowaliśmy tyle czasu zamiast przyjść do pracy.
- A twoja mama?
- Ona jakoś to zniesie. Jest bardzo tolerancyjna.
- Wiem o tym, ale nie chcę nadużywać jej dobroci.
- I wcale tego nie robisz. Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy.
- Sama nie wiem... Tak jakoś...
Nagle wpadliśmy na kogoś. Tym kimś była kobieta około czterdziestki, w szpitalnej piżamie i z głową owiniętą chustą. Obok niej szedł Vaporeon, który zapiszczał przyjaźnie na nasz widok.
- Bardzo przepraszamy... To przez nieuwagę... - zaczął się tłumaczyć Ash, po czym spojrzał w oczy tej osobie - Chwileczkę. Pani Rose! To pani?
- Witaj, chłopcze - uśmiechnęła się do niego matka Melody - Miło mi cię znowu widzieć i to razem z twoim Pikachu. Widzę, że jesteś tu ze swoją dziewczyną. Przyszliście tu pewnie odwiedzić moją córkę, mam rację? Bo zakładam, że mnie raczej nie bardzo.
- Eee... W sumie to przyszliśmy tutaj w odwiedziny do kogoś innego - powiedziałam - Ale chcieliśmy zajrzeć do Melody przy okazji.
- Rozumiem - skinęła głową Rose - Miło mi was znowu widzieć, choć szkoda, że akurat wtedy, gdy wypadło mi już większość włosów.
No tak, przecież ona ma białaczkę, pomyślałam sobie. To dlatego nosi chustę. Przypomniała mi się wówczas, jak wyglądała, kiedy ją pierwszy raz z Ashem zobaczyliśmy. Miała piękne, długie włosy, a teraz była prawie łysa i musiała nosić chustę, aby to ukryć. Wtedy wyglądała dumnie, dostojnie, a zarazem żałośnie. Teraz zaś wyglądała o wiele bardziej przyjaźnie, chociaż jednocześnie niezwykle smutno. Jej twarz poprzednim razem, gdy byliśmy na wyrażała zadowolenie z siebie samej oraz głupią pewność siebie. Z kolei teraz kobieta patrzyła na nas wzrokiem osoby, która straciła wiarę w siebie, ale wciąż jeszcze żywi dość nikłą nadzieję na to, iż będzie lepiej.
- Spokojnie, proszę pani - powiedziałam pocieszającym tonem - Jestem pewna, że Melody nadaje się na dawcę szpiku kostnego i będzie pani mogła wyzdrowieć.
- Cieszy mnie twa wiara, jednak mimo wszystko zawsze istnieje jakieś ryzyko i dlatego jestem nieco niespokojna. Ale pewnie masz rację. Po co więc panikować?
- Po to, żeby robić wokół siebie sporo szumu? - zapytał ktoś złośliwym tonem.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy Melody ubraną w piżamę, obok której szedł jej Eevee. Radośnie ją przywitaliśmy, a ona uścisnęła nas.
- Przyszliście tu odwiedzić moją mamę, czy raczej tego gościa, którego wczoraj ocaliliście? - zapytała.
- To drugie, ale nie sądziliśmy, że ciebie tutaj zastaniemy - powiedział Ash wesołym tonem - Co tutaj robisz?
- I to jeszcze w tym stroju? - dodałam wesoło.
- Lekarze powiadomili mnie wczoraj wieczorem, że wyniki badań są pozytywne i mogę zostać dawcą.
- Naprawdę?! Melody, to cudownie! - zawołałam radośnie, obejmując ją mocno - A więc dzisiaj ma być operacja?
- Dokładnie tak - potwierdziła nasza przyjaciółka - Czekam więc na dogodny moment, aby wziąć w niej udział.
Po tych słowach wzięła na ręce Eevee i pogłaskała go czule po łebku.
- Masz wspaniałych przyjaciół, córeczko - powiedziała wzruszonym głosem Rose - Zazdroszczę ci ich. Szkoda, że ja takich nie mam.
- No, może miałabyś ich, gdybyś nie myślała tylko o sobie - stwierdziła wręcz bezlitośnie moja przyjaciółka.
- Melody! - skarciłam ją - Nie powinnaś tak mówić!
- Nie... Ona ma rację - stwierdziła ponuro kobieta, opuszczając smutno głowę - Ma niestety rację. Zawiodłam jako matka i ona ma teraz prawo mnie obrażać.
- Doprawdy? - kpiła sobie z niej Melody - Ciekawe, że doszłaś do tych refleksji dopiero wtedy, gdy zaczęłaś powoli umierać. Naprawdę wspaniałe objawienie cię spotkało.
- Melody, czy ty aby nie przesadzasz? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Nie, nie przesadzam - odparła dziewczyna z Shamouti, podchodząc do matki i dalej głaszcząc swego Eevee - Przez bardzo wiele lat płakałam z rozpaczy w poduszkę tęskniąc za tą kobietą. Udawałam twardziela, aby nie cierpieć tak bardzo i żeby nikt mu niepotrzebnie nie współczuł, a teraz co? Ona nagle pojawia się po tylu latach nieobecności i po co? Po to, żeby mnie prosić o ratowanie jej życia. Nie bój się, mamo... Ty dałaś mi życie, a więc ja ocalę twoje. Będziemy wtedy kwita. Ale kiedy już będzie po wszystkim, to mam nadzieję, że znikniesz stąd równie szybko, jak się tutaj zjawiłaś. Więcej ci powiem. Mam wielką nadzieję, że kiedy już to zrobisz, to nigdy więcej nie będę musiała cię oglądać na oczy.
- Ależ córeczko... - jęknęła Rose, ale Melody dała dłonią znak, aby się zamknęła.
- Ty już nic lepiej nie mów, bo niczego w ten sposób nie naprawisz. Zostawiłaś mnie, moją siostrę i mojego ojca tylko dlatego, że zrozumiałaś nagle i niespodziewanie, iż nie pasujesz do naszego życia i wolisz żyć gdzie indziej, z daleka od nas. A więc żyj tam dalej, ale ode mnie trzymaj się z daleka. Nigdy ci nie wybaczę tego, co zrobiłaś, a jeśli teraz ratuję ci życie, to tylko po to, abyś zrozumiała, że nie jestem taka jak ty. Poza tym nie chcę mieć na sumieniu taką żałosną kreaturę.
- Melody... Córeczko... Ja...
- Nic nie mów. Ja wszystko wiem. Teraz cierpisz, bo prawda w oczy kole. Gdyby jednak nie ta choroba, to nigdy byś mnie nie odnalazła. Mam rację? Powiedz... Znalazłabyś mnie?
Rose opuściła załamana głowę, najwyraźniej nie wiedząc, co ma teraz powiedzieć.
- Tak też myślałam - rzekła ponuro Melody - Doskonale. To mi ułatwia sprawę. A więc ustalone. Ja cię ratuję, robimy ten piekielny przeszczep, a potem wracaj do swojego wymarzonego świata, w którym nie ma i nigdy nie było miejsca dla mnie.
Po tych słowach Melody weszła do sali, zamykając za sobą drzwi.
- Przykro nam - powiedziałam.
- Nie... Ona ma rację - odrzekła smutno kobieta - Wszystko zepsułam, kochanie. A teraz nawet nie umiem tego naprawić. Bo niby w jaki sposób można naprawić coś takiego?
Nie wiedzieliśmy, co mieliśmy jej odpowiedzieć, bo ostatecznie, jakby nie patrzeć, Rose Lucas sama była sobie winna zachowując się w taki, a nie inny sposób, zaś żal czuje poniewczasie, dlatego też co my mogliśmy na to poradzić?
Nagle nasza rozmyślania przerwał jakiś krzyk.
- Co to było? - spytała Rose.
- To z sali Sakensona! - zawołałam przerażona.
- Biegniemy! - krzyknął Ash.
Pikachu pisnął bojowo, zeskoczył z jego ramienia i ruszył biegiem przed siebie, a my z trudem dotrzymaliśmy mu kroku. Dobiegliśmy do sali, w której leżał nasz przyjaciel. Nagle drzwi się gwałtownie otworzyły, a z nich wybiegły dwie pielęgniarki.
- Z drogi! - zawołała jedna z nich, odpychając Asha na bok.
Mój chłopak wpadł na mnie i razem przewróciliśmy się. Szybko jednak stanęliśmy na nogi i zobaczyliśmy kątem oka, jak dwie podejrzane osoby wybiegają ze szpitala. Nie mieliśmy jednak ani czasu, ani ochoty je gonić, ponieważ bardziej teraz niepokoił nas los naszego nowego znajomego, więc wbiegliśmy szybko do jego sali, a już po chwili zrobili to także lekarze i pielęgniarki. Zauważyliśmy wówczas, jak Malcolm Sakenson leży na łóżku, dysząc przy tym z bólu.
- Szybko! Potrzebna pomoc! - zawołałam przerażona.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Lekarze szybko podbiegli do pacjenta i sprawdzili mu tętno.
- Niedobrze. Doznał niezłego wstrząsu! Prócz tego rana w boku mu się otworzyła! Musimy szybko operować!
Personel medyczny natychmiast wyprosił nas z sali, po czym szybko przystąpili do ratowania mu życia.
***
Pomimo natychmiastowej pomocy lekarzy pacjent Malcolm Sakenson zmarł na sali operacyjnej. Przyczyną takiego stanu rzeczy było (jak później nam powiedziano) jego serce, które to niestety od lat nie było najlepszej kondycji. Podróżnik prowadził niestety taki właśnie tryb życia, przez który poważnie nadwyrężył swoje siły. Domyślałam się, że musiał on pracować po nocach, podróżować po jakiś tropikalnych miejscach itd. Był wiecznie w ruchu, bez najmniejszego odpoczynku. Nawet Gyaradosa by to wykończyło, a co dopiero człowieka.
Wieść o jego śmierci dobiegła nas wówczas, kiedy przesłuchiwał nas sierżant Bob. Przyjechał on na wezwanie ordynatora, który zgłosił napaść na Malcolma Sakensona. My byliśmy jedynymi świadkami w tej sprawie, więc policjant dokładnie nas przesłuchał, niestety nie mieliśmy dla niego dobrych wieści.
- Przykro mi, ale naprawdę nie widzieliśmy ich twarzy - wyjaśniłam - Wiemy jedynie, że to były kobiety. Miały one na sobie stroje pielęgniarek, a prócz tego czepki i maseczki typowe dla tych pracownic.
- Rozumiem - odpowiedział smętnie policjant - A czy nie macie jakiś podejrzeń, kto to mógł być?
- Podejrzenia mamy i owszem - rzekł Ash.
Bob nadstawił uszu, aby wysłuchać słów mego chłopaka.
- A więc kogo podejrzewacie? - zapytał.
- Podejrzewamy Annie i Oakley - odpowiedział mu Ash.
- Co?! Te siostrzyczki z organizacji Rocket?!
- Właśnie te.
- Skąd wniosek, że to właśnie one?
- Ponieważ to one wczoraj zraniły Sakensona.
- Skąd o tym wiecie?
- On sam nam to powiedział.
- Właśnie! - poparłam mojego chłopaka - Rozmawialiśmy z nim i on wszystko nam wyjaśnił.
- To ciekawe - rzekł Bob zaintrygowany - A skąd wasz nowy znajomy wiedział, że ma do czynienia z Annie i Oakley?
- Bo mu się one przedstawiły, kiedy go zaatakowały.
- Ach tak... No, w sumie to do nich pasuje. Szkoda, że nam uciekły.
- Niestety, nie pomyśleliśmy o tym, żeby je ścigać po całym szpitalu - rzekłam dosyć zasmuconym głosem - Bardziej interesowało nas wtedy to, co spotkało Sakensona.
- Rozumiem - skinął głową policjant - No trudno. Mam nadzieję, że nasz pacjent wyżyje.
Niestety, właśnie wtedy przyszedł do nas ordynator i powiedział:
- Mam dla was nie złe wieści. Wasz przyjaciel, Malcolm Sakenson... On... Nie żyje.
Spojrzeliśmy na niego przerażeni, gdy usłyszeliśmy te słowa. Poczułam wówczas, jak serce mi pęka z rozpaczy. Wiem, że znałam tego człowieka zaledwie jeden dzień, ale mimo wszystko czułam się teraz tak, jakby właśnie zmarł człowiek będący naszym przyjacielem od wielu lat.
- Nie! To niemożliwe! - jęknęłam załamanym głosem.
- Mówiłem wam, że on powinien unikać wzruszeń - powiedział smutno ordynator - Ten atak na jego osobę poważnie go przeraził, otworzył mu rany, ale i tak zabił go atak serca. Gdyby tak dbał o siebie, to może...
- Gdzie jest ciało? - zapytał Bob.
- Jeszcze na sali - odpowiedział ordynator.
- A jego rzeczy?
- W sali, w której leżał.
- Mogę je obejrzeć?
- Proszę.
Bob poszedł do sali, a my wraz z nim. Obejrzeliśmy dokładnie ubrania denata, w którym to znaleźliśmy kilka ołówków, długopis, mały notatnik oraz pustą fiolkę po lekach na serce.
- Widocznie zużył ostatnie wówczas, kiedy Annie i Oakley go wczoraj zaatakowały - powiedział smutno Ash - Taki atak musiał być dla niego prawdziwym wstrząsem, dlatego pewnie serce dało mu się we znaki. Gdyby teraz miał swoje leki, to może...
- Daj spokój, Ash. Przecież w szpitalu mają dość leków, aby mu pomóc - zauważyłam - Tym razem musiał mieć o wiele silniejszy atak niż przedtem, dlatego umarł.
- Albo zaszkodziło mu jeszcze to, że rany mu się otworzyły.
- Tak, to na pewno utrudniło lekarzom ratowanie mu życia. Musieli mu serce reanimować i jeszcze do tego opatrywać ranę.
Bob obejrzał sobie dokładnie fiolkę z lekami.
- Znam tę firmę. Produkuje ona bardzo mocne leki na serce. Biedak miał naprawdę poważne problemy zdrowotne.
- Lekarze uważają, że gość nie dbał o siebie i to dlatego miał kłopoty z sercem - wtrąciłam.
- Bardzo możliwe - skinął głową sierżant - Tak czy inaczej dziwi mnie jedno. Czemu nie miał fiolki z tymi lekami na stoliku przy sobie? W razie ataku by zażył.
Nagle Ash coś sobie przypomniał.
- Chwileczkę! Ordynator powiedział nam, że on ma leki przy sobie.
- Tak - skinęłam głową - No i co?
- I co? Ordynator by nie zauważył, że on ma pustą fiolkę bez leków?
- Wiesz... Kiedyś jakoś nie zauważył, iż pomylił moje wyniki badań z wynikami Roxanne i wmówił mi, że mam sclerosis multiplex.
- Nie bądź złośliwa. Wiem doskonale, jak to było, ale to teraz jest bez znaczenia. Coś mi nie daje spokoju. Fiolka, gdy rozmawialiśmy z lekarzem miała leki i stała na stoliku obok łóżka. Dlaczego teraz nie ma w niej ani jednej tabletki, a do tego jeszcze ona była w kieszeni kamizelki?
Bob bardzo zaintrygowany popatrzył na Asha, który zaczął rozglądać się po pokoju. Jego Pikachu również to zrobił i pokazał nam nagle kosz na śmierci, który przewrócił na ziemię. Wyleciały z niego papiery oraz... małe, białe tabletki.
- No i znalazła się zguba - powiedział sierżant - Już wiemy, co spotkało leki waszego przyjaciela.
Byłam przerażona tym znaleziskiem. Spojrzałam na Asha, który rzekł:
- Założę się, że Annie i Oakley chciały wydusić z Sakensona, gdzie jest jego dziennik. Gdy odmówił odpowiedzi, zabrały mu leki i wysypały mu je do kosza, aby wiedział, że nie żartują. On zaczął krzyczeć, a wtedy chciały go uciszyć. Doszło do szarpaniny, otworzyły mu się rany, Sakenson zaczął wrzeszczeć ile sił (choć nie miał ich zbyt wiele), one uciekły i już...
- Czyli... To nie był twoim zdaniem wypadek, a morderstwo?
- Najwyraźniej. No, ale czego ty się spodziewałaś? Organizacja Rocket nie cofnie się przed niczym, aby tylko osiągnąć swój cel.
- Więc... Co robimy?
Ash spojrzał załamany na mnie oraz na Pikachu, po czym powiedział:
- Teraz zostaje nam już tylko jedno... Spełnić ostatnie życzenie pana Sakensona. Musimy znaleźć ten amulet, zanim zrobią to oni.
- A więc znowu Sherlock Ash ma zadanie do wykonania - rzekł nieco żartobliwym tonem sierżant Bob.
- Dokładnie tak - skinął głową mój ukochany - Musimy tylko ustalić szczegóły naszej wyprawy poszukiwawczej.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego starter.
***
Wróciliśmy załamani do domu. Nie było już sensu iść do pracy, bo i tak minęła nasza zmiana. Mieliśmy tylko nadzieję, że mama Asha nie będzie mieć do nas pretensji z tego powodu, iż nie zjawiliśmy się w restauracji. Aby tego uniknąć mój luby zadzwonił do Delii z zamiarem wyjaśnienia jej wszystkiego.
- Cześć, mamo! - powiedział na powitanie.
- Cześć, kochanie - rzekła z uśmiechem na twarzy pani Ketchum - Jak się macie? Dlaczego nie przyszliście dzisiaj do pracy?
- Głupia sprawa wyszła... A raczej przykra, ale tak czy siak musieliśmy wziąć w niej udział.
- A co się stało?
- Widzisz, mamo... Pamiętasz, jak mówiliśmy ci, że wczoraj podczas spaceru znaleźliśmy rannego człowieka?
- Tak... I poszliście go odwiedzić w szpitalu?
- Właśnie tak.
- No i co z nim?
- On... On nie żyje.
Delia była przerażona tym, co właśnie usłyszała.
- Nie żyje?!
- Tak, mamo. Zmarł dzisiaj w południe na atak serca.
- Jak to się stało?
- Ktoś zabrał mu leki na serce, które on zażywał - wyjaśniłam - Ktoś, kogo dobrze znamy i kto jest naszym wrogiem.
- O kim mówisz, Sereno? - zapytała pani Ketchum.
- O agentkach organizacji Rocket. A konkretnie to o dwóch siostrach, Annie i Oakley.
- Chwileczkę... Czy to nie są aby te dwie niunie, które jakiś czas temu uciekły z więzienia?
- Właśnie te same - uśmiechnął się do niej Ash - Cieszy mnie, że o tym pamiętasz, mamo.
- Trudno nie pamiętać, kiedy często o tym mówisz, synku. Ale czemu one go zabiły?
- W sumie nie planowały tego zrobić. Chciały go tylko nastraszyć.
- No i nastraszyły... Ze skutkiem śmiertelnym.
- Tak to niestety bywa. Podłe kanalie. Ale jeszcze za to zapłacą.
- Mam nadzieję. To już rozumiem, dlaczego wam tak długo zeszło w tym szpitalu. Musieliście zbadać tę sprawę.
- Dokładnie, ale ta sprawa to niestety zaledwie początek nowej sprawy, którą musimy się zająć.
- Rozumiem. Opowiecie mi wszystko, kiedy już wrócę do domu. A na razie odpocznijcie.
Po tych słowach Delia zakończyła rozmowę i zniknęła z ekranu.
- Ech... Nie ma co gadać - powiedziałam ponuro - Odpocznijcie. O ile to jest w ogóle możliwe po tych wszystkich przeżyciach.
- Nie będzie łatwe, ale musimy sobie poradzić - stwierdził Ash.
- Pika-chu! - pisnął ponuro Pikachu.
Mój ukochany zrobił nam coś do jedzenia, po czym powoli zaczęliśmy go jeść, patrząc na siebie smutno.
- To bardzo dziwne uczucie - zauważyłam - Przed kilkoma godzinami z nim rozmawialiśmy, a teraz co? Umarł i już go nie ma pośród nas.
- Ja także dziwnie się z tym czuję - rzekł Ash - Trudno mi wyrazić słowami, jakie to uczucie.
- Może tego nie da się wyrazić słowami?
- Chyba masz rację. Tego nie da się wyrazić słowami. Tak czy inaczej... To jest po prostu okropne. Ludzie giną wokół nas, a my nic nie możemy zrobić, aby zapobiec tragedii.
- Czasami możemy coś zrobić, a czasami nie - powiedziałam smutno - Ash... Nie możesz się tak tym wszystkim zadręczać.
Położyłam mu dłoń na jego dłoni i dodałam:
- Wszystkim nie zdołasz pomóc, podobnie jak nie złapiesz wszystkich łotrów na tym świecie. Ale tych, których możemy złapać, jeszcze złapiemy. Nie dziś, to innym razem. Nie wolno nam tracić nadziei.
Ash spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem i powiedział:
- Sereno... Twoje wsparcie wiele dla mnie znaczy. Naprawdę.
Chwilę patrzył przed siebie, po czym dodał:
- A to, co się stało dzisiaj przekonuje mnie tylko do tego, że postępuję słusznie walcząc z organizacją Rocket. Oni nigdy nie przestaną. Zawsze będą naszymi wrogami i prędzej czy później znowu się na nich natkniemy. Im szybciej ostatecznie ich pokonamy, tym lepiej.
- Zgadzam się z tobą, ale obawiam się, że jeszcze trochę to potrwa.
- Niestety, masz rację. Trochę to potrwa. Ale chyba się nie poddamy, prawda?
- Nawet tak nie mów, Ash! W końcu to przecież ty nauczyłeś mnie tego mądrego powiedzenia „Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz“. Ja zamierzam cały czas stosować się do tej zasady. A ty, Ash?
- Oczywiście, że będę walczył do końca, Sereno. Tylko nie wiem, jak długo jeszcze ta walka będzie trwała. Im dłużej, tym gorzej.
- Tak... Ale czy mamy jakieś inne wyjście?
- Nie... Nie mamy. Żałuję, ale nie mamy.
- Pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu, robiąc pyszczek na kwintę.
Doskonale rozumiałam uczucia, które dręczyły mojego ukochanego. W końcu im dłużej ta walka trwała, to tym więcej ludzi było narażonych na niebezpieczeństwo. Ci ludzie nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć swój cel, czego już nieraz dowiedli, a teraz ponownie pokazali, na co ich stać. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, co by mogli zrobić, gdyby tak nagle dostali w swoje ręce amulet, o którym nam opowiadał Malcolm Sakenson. Wtedy wszyscy bylibyśmy w wielkim niebezpieczeństwie, bo jeśli wierzyć śp. badaczowi, to ten artefakt potrafi zapanować nad umysłem każdego Pokemona, nawet psychicznego. Wtedy Giovanni będzie miał moc władania każdym Pokemonem, jakim tylko zechce i już nic go nie powstrzyma. Cały świat będzie leżał u jego stóp, a jemu przecież właśnie na tym zależy. Nie możemy do tego dopuścić. Dlatego musimy znaleźć ten amulet i zniszczyć go zanim stanie się to, czego najbardziej się obawiamy.
***
Gdy pod wieczór nasza drużyna była już w komplecie, Ash zaprosił ich wszystkich na naradę do domku na drzewie. Kiedy się tam już zebraliśmy, usiedliśmy sobie w kółku po turecku, a Ash i ja dokładnie opowiedzieliśmy naszym przyjaciołom wszystko, co miało dzisiaj miejsce. Clemont, Dawn, Bonnie i Max byli wyraźnie przerażeni tym, co się stało.
- To przerażające! - zawołała panna Seroni - Chcesz mi powiedzieć, że Annie i Oakley świadomie zabiły człowieka?
- Bardziej Oakley - odpowiedział jej Ash - Annie jest zbyt delikatna do takiej roboty. Okraść kogoś to jedno, ale zabić to zupełnie inna sprawa.
- A więc Oakley to zrobiła - rzekł Clemont.
- To niczego nie zmienia - stwierdził mściwie Max - Obie są równie winne. Gdyby tylko Annie chciała, na pewno mogłaby powstrzymać siostrę. Nie zrobiła tego, więc jest tak samo nic nie warta, co ona.
- No właśnie! Obie są równie podłe i żałosne! - zawołała oburzonym tonem Bonnie.
- Ne-ne-ne! - poparł ją swoim piskiem Dedenne.
- Chyba nie spodziewaliście się niczego innego, prawda? - zapytałam dość ponurym tonem - Przecież to agentki organizacji Rocket. Niby co sobie myśleliście? Że aby osiągnąć swój cel nie będą bezlitosne?
- Ale mimo wszystko nie sądziłam, że to są zabójczynie - rzekła Dawn - Myślałam, że to po prostu zwykłe złodziejki.
- Nie takie znowu zwykłe - odezwał się jej starszy brat - Pamiętam, jak je pierwszy raz poznałem. To było w Alto Mare, podczas tej przygody z Latias. Oakley wtedy najpierw nasłała na mnie jakieś dwa prehistoryczne Pokemony, a potem próbowała mnie utopić. Annie zaś spokojnie się temu wszystkiemu przyglądała. Spodziewam się więc po nich najgorszego.
- Sądzisz, że będą chciały nam odebrać dziennik? - zapytałam.
- Możliwe... Choć bardziej prawdopodobne jest to, że po prostu sobie poczekają, aż znajdziemy amulet, a wtedy nam go zabiorą.
- Co więc mamy robić? - spytała Bonnie.
- Chyba nie będziemy czekać na ich ruch, prawda? - zapytał Clemont.
- Nie... - pokręcił przecząco głową Ash - Musimy zadziałać, póki mamy dziennik. Przejrzałem go. Według niego ten amulet znajduje się w trzech miejscach. Są one wyraźnie zaznaczone. Nic, tylko je znaleźć.
- Ale musimy je potem ukryć przed Annie i Oakley - zauważyła Dawn.
- I nie tylko przed nimi - powiedziałam - Bo coś mi mówi, że więcej agentów Giovanniego może brać w tym udział.
- To prawda - poparł mnie mój chłopak - Dlatego najlepiej będzie, jeśli podzielimy się na trzy drużyny.
- Co to niby pomoże? - spytała Bonnie.
- Jeżeli podzielimy się na trzy drużyny, zwiększymy swoje szanse na sukces - wyjaśnił detektyw z Alabastii - Popatrzcie tylko. Jeśli ruszymy całą drużyną i znajdziemy amulet, to wtedy będziemy ryzykować tym, że nam go zabiorą. Jeżeli jednak podzielimy się, to oni to szybko zauważą i wtedy za każdym z nas ruszy inny agent Giovanniego. Założę się, że zechcą oni nam odebrać fragmenty amuletu, kiedy tylko je znajdziemy. W końcu nie wiedzą, co my z nimi chcemy zrobić. Będą podejrzewać, że zechcemy je zniszczyć na miejscu.
- Ale przecież to jest... - zaczął Max, ale Ash mu przerwał.
- Niewykonalne? Owszem, jednak nasi wrogowie być może jeszcze o tym nie wiedzą. A nawet jeśli, to o ile ich znam, zechcą nam zabrać amulet jeszcze w kawałkach. Musimy się więc podzielić, bo wtedy, w razie wpadki nie stracimy całego amuletu.
- Chyba, że nam zabiorą wszystkie fragmenty - mruknęła Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał jej Piplup.
Ash pokiwał głową potwierdzająco.
- Tak, istnieje taka możliwość, ale istnieje również większa szansa na to, że wygramy, jeśli zrobimy tak, jak mówię. Musimy się podzielić.
- Dobrze, ale jak? - spytałam.
- Proponuję, żeby Clemont i Dawn wyruszyli w jedną stronę, Max i Bonnie w drugą, zaś ty i ja, Sereno, w trzecią. Jednakże tylko my dwoje będziemy mieli przy sobie cały dziennik. Pozostali będą mieli jedynie kartki ze wskazówkami, jak znaleźć poszukiwane przez nich fragmenty amuletu.
- Bardzo dobry pomysł - powiedział zadowolonym tonem Max - Jeżeli nas złapią, to nie będą mieli pełnych informacji ani całego amuletu.
- Dokładnie - uśmiechnął się Ash - Widzę, że zaczynasz rozumieć.
- Wielkie mi halo! Przecież przed chwilą sam to mówiłeś - stwierdziła żartem Bonnie, patrząc na naszego lidera.
- Jednak jechanie tylko we dwoje na taką wyprawę nie jest najlepszym pomysłem - zauważyła Dawn - W końcu naszymi wrogami nie są jacyś głupi kolesie z podwórka, którym można dać po gębie i nas zostawią w spokoju. O nie! To są agenci organizacji Rocket, łotry nad łotrami.
- To prawda i dlatego właśnie każde z nas weźmie sobie jeszcze do pomocy kogoś z naszych przyjaciół - mówił dalej detektyw z Alabastii - To powinni być tacy, którzy nie mają innych zobowiązań i mogą nam pomóc...Misty, Damian, Iris, Cilan, May, Gary... Myślę, że oni wystarczą, aby nam pomóc w naszej misji.
- Mimo wszystko to trochę ryzykowne - powiedziałam - Narażać ich wszystkich na niebezpieczeństwo...
- Świat jest zagrożony, więc każdy z nas musi robić tyle, ile zdoła, aby go ocalić - stwierdził Ash tonem bohatera z filmu przygodowego.
- Wobec tego musimy wtajemniczyć naszych przyjaciół w nasze planu - zauważyłam.
- Nie spodoba się to pani Ketchum - stwierdziła żartobliwie Dawn - W końcu zabierzemy jej sporo pracowników.
- Trudno... Dla ratowania świata należy się trochę poświęcić - rzekł na to mój ukochany.
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc jego słowa.
Narada została zakończona.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - zeznanie Anonima:
Giovanni patrzył wściekłym wzrokiem na Annie i Oakley, którzy stali przed nim ze spuszczonymi w dół głowami.
- A zatem słucham... Co macie na swoje usprawiedliwienie? - zapytał ponuro szef organizacji Rocket.
- Robiłyśmy wszystko, co w naszej mocy, aby zdobyć ten dziennik, ale niestety wyszło jak wyszło - powiedziała Oakley.
Giovanni parsknął śmiechem, słysząc żałosne tłumaczenie kobiety.
- Wiecie... Jesteście czasami zabawne. „Wyszło jak wyszło“. To ma być wytłumaczenie porażki, jakie stosują nasze agentki? Nie, kochane! To jest żałosne tłumaczenie idiotek, a nie elitarnych członków organizacji Rocket. Mam rację, moja droga?
To mówiąc spojrzał na swoją sekretarkę, która uśmiechnęła się ponuro.
- No właśnie - rzekł ponownie Giovanni - Naprawdę nie rozumiem, jak mogliście dać się tak wykiwać. Jesteście po prostu żałosne. Gdyby nie to, że wiele razy odniosłyście sukces, to bym was odesłał tam, skąd wydobył was doktor Zager. Macie naprawdę wielkie szczęście, że w misjach, w których waszym przeciwnikiem nie jest ten dzieciak, dajecie sobie jakoś radę. Ale cóż... Ponieważ ta sprawa was przerosła, to powierzę ją komuś innemu.
- Proszę pana... - odezwała się Annie, jednak jej szef dał znak ręką, aby zamilkła.
- Dosyć. Mam już dość waszego gadania i tych waszych obietnic bez pokrycia. Zrobiłyście, co w waszej mocy, rozumiem, a choć uważam wasze tłumaczenie za żałosne i nic nie warte, to jednak zamierzam wam darować tę porażkę. Ale w miarę możliwości szybko zejdźcie mi z oczu i czekajcie na moje polecenia.
Annie i Oakley wiedziały, że nie mają już o czym dyskutować z tym człowiekiem, więc wyszły.
- Wezwij 009 - powiedział Giovanni do swojej sekretarki.
Kobieta wyszła z pokoju i powróciła tam po kilku minutach z wyżej wspomnianą agentką.
- Witam, szefie - rzekła dziewczyna, stając przed nim na baczność.
- Witaj, 009 - odpowiedział jej przełożony - Cieszę się, żeś przyszła. Mam dla ciebie zadanie.
- Wiem już chyba nawet jakie. Chodzi o tego Sakensona i poszukiwany przez niego amulet?
- Owszem. Widzę, że jesteś dobrze poinformowana.
- Taka moja praca, proszę pana.
- Tym lepiej. A więc wiesz już może, czym się obecnie zajmuje nasz drogi Ash Ketchum?
- Z tego, co się dowiedziałam, Annie i Oakley dały plamę w sprawie z tym dziennikiem, więc teraz jest on w rękach Asha Ketchuma, który z jego pomocą będzie teraz szukał amuletu.
- Właśnie. Nie muszę ci chyba mówić, że ten jakże szlachetny altruista zechce zniszczyć ten artefakt ledwie go tylko dostanie w swoje ręce.
- Dokładnie. Nie możemy do tego dopuścić.
- Właśnie. Zajmiesz się tą sprawą. Ty i Arlekin.
Na twarzy Domino zawitał grymas niechęci.
- Ten idiota?
- Tak... Właśnie on. Będziecie współpracować. I jeszcze ktoś do was dołaczy.
- Kto taki?
- Dowiesz się tego w swoim czasie. Powiem ci jedynie, że wynająłem kogoś.
- Kogo?
- Powiedziałem... Dowiesz się tego... W swoim czasie.
- Dlaczego nie weźmiemy naszych agentów?
- Nie mamy zbyt wielu ludzi godnych zaufania przy sobie. Dlatego też wynajmę kogoś obcego, kogo łatwo pozyskać dla naszej sprawy za pomocą szeleszczących argumentów. A wracając do panicza Ketchuma, to ponieważ istnieje ryzyko, że nasz drogi detektyw zechce podzielić swoją drużynę, macie ją cała obserwować. Gdy się rozdzielą (a coś mi mówi, że to właśnie nastąpi), to wtedy wasza trójka będzie musiała jechać za nimi i odebrać im amulet, ledwie go znajdą. Nie przeszkadzajcie im w poszukiwaniach. Niech zrobią wszystko za nas. Potem po prostu zabierzemy im łup.
- Oczywiście, proszę pana - rzekła Domino, wysłuchując uważnie słów swego szefa.
Widać było, iż bardzo jej taki plan odpowiada.
- Doskonale. A teraz idź już i bądź gotowa do działania - odprawił ją ponuro Giovanni.
Młoda kobieta uśmiechnęła się wyraźnie zachwycona tym, że znowu ma misję do wykonania, po czym wyszła z pokoju.
C.D.N.
Sprawa zaczyna nabierać coraz więcej rumieńców. Ash i Serena decydują się porozmawiać z Malcolmem Sakensonem. Okazuje się, że człowiek ten poszukiwał Asha, gdyż na podstawie rekomendacji Herberta Jonesa chciał go prosić młodego detektywa o pomoc w odszukaniu pewnego amuletu Poketydy, zdolnego kontrolować wszystkie pokemony na świecie, nawet te typu psychicznego. Trzeba się pospieszyć, gdyż na jego trop wpadł także i Giovanni, który przy jego pomocy mógłby mieć całkowitą władzę nad światem. Okazuje się dodatkowo, że sprawcami napadu na pana Sakensona są Annie i Oakley, znane złodziejki organizacji Rocket.
OdpowiedzUsuńAsh i Serena początkowo wahają się czy przyjąć propozycję podróżnika, jednak po chwili zgadzają się pomóc Sakensonowi i odnaleźć trzy części amuletu Poketydy, który można zniszczyć tylko w mitycznym mieście pokazującym się po skompletowaniu wszystkich trzech części amuletu i wypowiedzeniu specjalnego zaklęcia.
Po wyjściu z sali Sakensona Ash i Serena przez przypadek wpadają na matkę Melody, oczekującą w szpitalu na zabieg przeszczepu szpiku kostnego. W tym samym czasie dołącza do nich niespodziewanie Melody, również przebywająca w tym szpitalu. Okazuje się, że wyniki badań są pozytywne i może być dawcą szpiku kostnego dla matki. To jednak nie nastraja dziewczyny pozytywnie, gdyż wciąż ma żal do matki o to, że ta porzuciła rodzinę, gdy Melody była małą dziewczynką, a teraz nagle przypomniała sobie o rodzinie w obliczu śmierci. Wyrzuca jej to wszystko w twarz z konkluzją, że owszem, uratuje jej życie, odda szpik, ale potem nie chce jej więcej widzieć, po czym odchodzi wraz ze swoim wiernym Eevee.
Po całej tej smutnej sytuacji do naszych przyjaciół dociera jeszcze smutniejsza wiadomość: Malcolm Sakenson umarł. Został zaatakowany przez dwie zamaskowane osoby (prawdopodobnie Annie i Oakley), które najprawdopodobniej chciały go zmusić do wydania dziennika, a że nie mogły tego z niego wydusić słownie, zrobiły to szantażem, wyrzucając jego leki na serce do kosza, co spowodowało, że pan Sakenson (niemogący doznawać silnych wzruszeń) zdenerwował się i dostał ataku serca, a dodatkowo otworzyła się jego rana zdobyta podczas napadu. Mimo starań lekarzy zmarł na stole operacyjnym.
Ash i Serena decydują się zatem niezwłocznie wyruszyć na poszukiwania amuletu. W tym celu wracają do domu i formują drużyny, które mają osobno poszukiwać wszystkich trzech części amuletu. Clemont i Dawn wyruszają w jedną stronę, Max i Bonnie w drugą, a Ash i Serena w trzecią. By być pewnym bezpieczeństwa przed agentami organizacji Rocket, dobierają sobie jeszcze kogoś z grupy przyjaciół do każdej drużyny. :)
Tymczasem w siedzibie organizacji Rocket wściekły Giovanni odsuwa Annie i Oakley od misji zdobycia amuletu i w tym celu wzywa do siebie agentkę 009, której powierza zadanie powstrzymania drużyny Asha Ketchuma przed zdobyciem amuletu. Dodatkowo do tej misji ma zostać oddelegowany Arlekin w ścisłej współpracy z agentką 009 i...jeszcze ktoś o nieznanej jak na razie tożsamości. Robi się coraz bardziej ciekawie i to mi bardzo odpowiada. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000000/10 :)