Pływająca wyspa cz. IV
Pamiętniki Sereny c.d:
Wróciliśmy wszyscy do wioski na wyspie Pantalun wtedy, kiedy nastał już świt. Byliśmy też strasznie zmęczeni tym wszystkim, co miało ostatnio miejsce, podobnie jak i nasi przyjaciele, którzy zostali na miejscu wtedy, kiedy my znowu biliśmy się w obronie sprawiedliwości. Dlatego też, jeżeli chodzi o mnie, to nie marzyłam już o niczym innym jak tylko o tym, aby położyć się i spać do południa. Najpierw jednak musieliśmy się upewnić, że wszystko jest w porządku z mieszkańcami wioski. Obeszliśmy więc wioskę, aby to sprawdzić. Na całe szczęście ci, którzy uniknęli porwania nie mieli poważnych ran, chociaż ich psychiczne samopoczucie było raczej dalekie od doskonałego. W końcu tej nocy kilku bliskich im osób straciło wolność, a my nie zdołaliśmy tych ludzi wydostać.
- Gdzie wyście tak długo byli?! - zawołała Maren, podbiegając do nas razem z Damianem i Melody.
- Na wyspie Patalos - wyjaśniłam jej - Znajduje się ona jakieś tak pół godziny drogi stąd.
Wiadomość ta zaszokowała naszych przyjaciół.
- Ale przecież to niemożliwe! - jęknął Damian - Przecież ona jest w Unovie, podobnie jak ta wyspa... Chyba, że ją także przesunięto za pomocą mocy psychicznych Pokemonów.
- Z całą pewnością tak się stało - odpowiedział mu Ash - I chyba nawet wiem, który Pokemon za to odpowiada.
- A co z porwanymi ludźmi? Co z Traceym? - dopytywała się Melody.
- Spokojnie, żyją wszyscy, ale pracują w kopalni diamentów, jednak to nie to jest najgorsze - rzekł detektyw z Alabastii.
- A co jest najgorsze?
- Eee... Może lepiej on wam to wyjaśni.
To mówiąc Ash wskazał ręką na Mewtwo, który powoli wysunął się z cienia. Melody oraz Maren mieli już okazję poznać tego Pokemona, kiedy leczył swoje rany podczas naszej ostatniej przygody na Shamouti, jednak dla Damian jego obecność była naprawdę zaskakująca.
- To niesamowite! - zawołał chłopak podnieconym tonem - Prawdziwy Mewtwo! Żywa legenda! Ja cię kręcę!
- Może zachowasz te swoje zachwyty na później? - mruknęła Melody - On miał nam chyba coś powiedzieć, prawda?
Chłopak zarumienił się delikatnie i zaczął przepraszać mówiąc, że nie mógł się powstrzymać od okazania swojego zachwytu na widok tego jakże niezwykłego Pokemona. Mewtwo jednak powiedział:
- Spokojnie, nie mam żalu. Poza tym nic takiego się nie stało.
Następnie dokładnie opowiedział on naszym przyjaciołom wszystko, co zaszło oraz na trop jakiej intrygi właśnie wpadliśmy. My zaś poszliśmy poszukać naszych Pokemonów, które zostały poważnie osłabione podczas walki. Znaleźliśmy je w jednej z chat. Na całe szczęście poza osłabieniem fizycznym nic poważnego im nie dolegało. Zajmowało się nimi dwoje ludzi oraz panna Frogadier. Jak już wcześniej wspomniałam, szczególną uwagę tej uroczej istotki przykuł Greninja Asha i muszę z radością przyznać, że to zainteresowanie było jak najbardziej odwzajemnione ze strony naszego przyjaciela.
- No proszę, widzę, że naprawdę masz się już lepiej - zażartował sobie mój chłopak widząc, jak jego Pokemon jest pod dobrą opieką.
Greninja zamruczał coś w swoim języku, po czym spojrzał w stronę opiekującej się nim żabki i dotknął łapką jej łapki, wywołując tym samym na buzi swej pielęgniarki spory rumieniec.
- Widzę, że nasi przyjaciele mają się całkiem dobrze - powiedziałam żartobliwie - Możemy zatem pozostawić ich tutaj i odpocząć przed dalszym działaniem.
- Sądzisz, że będziemy w stanie zasnąć po tych wszystkich szalonych przeżyciach? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
- Nie wiem, ale ja już ledwie stoję na nogach - odparłam, głośno przy tym ziewając - Jak zaraz się nie położę, to zasnę na stojąco.
- W sumie mnie również potrzeba nieco snu - odrzekł mój luby bardzo wyrozumiałym tonem.
Wróciliśmy więc do chatki, w której tej nocy spaliśmy, położyliśmy się na swoich posłaniach i pozwoliliśmy, aby porwały nas objęcia Morfeusza.
***
Nie wiem, jak długo spaliśmy, ale na pewno tak około dwóch godzin, może nieco więcej. Tak czy siak wtedy, kiedy się już obudziłam, to Asha i Pikachu nie było w chatce. Widocznie oni już wcześniej wstali i poszli do naszych przyjaciół, żeby z nimi porozmawiać. Szybko zatem porzuciłam krainę snów, po czym zaczęłam szukać mojego chłopaka i jego startera. Nie musiałam długo tego robić, ponieważ szybko udało mi się ich namierzyć. Właśnie dyskutowali oni obaj z Maren, Melody, Damianem i Mewtwo na temat ostatnich wydarzeń. Podeszłam do nich, pytając:
- Prowadzicie poważne dyskusje beze mnie?
Ash spojrzał na mnie i uśmiechnął się uroczo od ucha do ucha.
- Ależ skąd, najdroższa. W żadnym razie. Po prostu spałaś tak słodko, że nie miałem sumienia cię budzić.
- Aha... A jak długo ty już tu jesteś?
- Niedługo. Jakiś kwadrans.
- Aha... Super. A więc o czym sobie rozmawiacie?
- Planujemy przeprowadzić atak na Malamara - odpowiedział Mewtwo tonem prawdziwego stratega wojennego.
Spojrzałam na niego uważnie, zaintrygowana tym, co on właśnie mi powiedział. Jego słowa budziły podziw i zarazem też niepokój. Podziw, bo trudno było nie podziwiać takiej odwagi, a niepokój dlatego, że trzeba mieć w sobie coś z wariata, aby się na to pisać.
- Naprawdę uważasz, że to jest dobry pomysł?
- A masz jakiś inny?
Nie miałam, mimo wszystko uważałam taki atak za szaleństwo, czego nie omieszkałam powiedzieć.
- Pamiętajmy, że Malamar mógł już dawno opuścić wyspę i uciec nam z przed nosa - zauważyła Melody.
Mewtwo był jednak innego zdania w tej sprawie.
- On nie ucieknie - stwierdził ponuro - On ma za dużo do stracenia, aby uciekać i wszystko porzucić. Poza tym czego ten drań ma się obawiać? Nas? On nas lekceważy jako przeciwników. Uważa, że nic nie jesteśmy w stanie mu zrobić.
- Jakby nie patrzeć to on ma rację - odparłam - Bo niby jak my możemy mu przeszkodzić w jego planach?
- Atakując go zanim je zrealizuje - zauważył Ash.
- Przecież to szaleństwo! - zawołałam.
- Możliwe, ale nie możemy się już wycofać - powiedział mój chłopak - Zbyt wielkie niebezpieczeństwo grozi naszej planecie, abyśmy mieliśmy się teraz wycofać.
- Malamar spodziewa się, że go zaatakujemy - rzekł Mewtwo - Z całą pewnością będzie na nas czekał.
- Więc go nie zawiedziemy - uśmiechnął się Ash.
- Przecież to szaleństwo. Nie mam jak go zaatakować - przypomniałam mu - Do ataku potrzebny jest co najmniej spory oddział, najlepiej wliczający w swój skład latające Pokemony.
- Ale my posiadamy latające Pokemony - powiedział mój ukochany - W całej wiosce znajdzie się ich trochę.
- Nie zapominaj także o mocy Mewtwo - zauważyła Melody - Może on sprawić swoją mocą, że każdy Pokemon będzie mógł lewitować.
- Tak, ale w tym wypadku nie będę mógł tego zrobić - odparł Pokemon.
Nasza przyjaciółka spojrzała na niego zdumiona.
- Dlaczego?
- Dlatego, że podczas tej bitwy ja będę walczył z Malamarem i skupię wówczas całą swoją uwagę na nim, jak również zadbam o to, aby on był skupiony tylko na mnie - odparł Mewtwo - Dzięki temu Malamar będzie zajęty i nie zdoła już osłabić mocy waszych Pokemonów tak, jak to zrobił ostatnio podczas nocnego ataku na wioskę.
- Więc to jego sprawka? - zapytał Damian.
- Mogłam się tego domyślić - stwierdziłam ze złością na samą siebie - Co innego mogło sparaliżować siły i moce Pokemonów i to nawet tych typu psychicznego? Tylko taki ktoś, jak ty czy Malamar.
- No właśnie - skinął głową nasz sojusznik - Dlatego właśnie Malamara zostawcie mnie. Tylko ja mogę z nim walczyć.
- Nie! Malamar jest mój! - zawołał Ash.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni, a Pikachu zapiszczał pytająco, jakby chciał zapytać: „O czym ty mówisz, Ash?“.
- On zabił Meloettę, a prócz tego kilkakrotnie próbował zabić mnie i moich przyjaciół! To ja mam z nim porachunki i to ja mu wymierzę karę!
- A twoim zdaniem odpowiednia kara dla niego to śmierć? - zapytała smutno Maren.
- Tak! To jedyna sprawiedliwa kara! - zawołał Ash.
- Ash ma rację - powiedział ponuro Mewtwo - Jedyną należytą karą dla Malamara za jego zbrodnie jest śmierć. Dopóki on żyje, dopóty będzie knuł przeciwko nam i przeciwko tej planecie jedną intrygę po drugiej. Lecz nie Ash musi go zabić, ale ja.
Mój chłopak chciał już coś powiedzieć, kiedy Mewtwo przerwał mu:
- Nie, Ashu Ketchum. Ja muszę to zrobić. Ty nie masz dość siły, żeby sam walczyć z Malamarem. Nie masz z nim szans, bo choć posiadasz wiele siły i odwagi, to niestety nic one nie znaczą wobec jego mocy. Ale możesz inaczej pomóc naszej sprawie.
- W jaki sposób? - zapytał Ash, uważnie nadstawiając uszu.
- Malamar założył na wyspie Patalos swoje gniazdo. Złożył tam jaja. Widzieliście je ty i Serena, ale kiedy wrócicie, będzie ich więcej. Znacznie więcej. Jeśli wykluje się z nich potomstwo tego łotra, cały świat będzie w niebezpieczeństwie. Wówczas już nic go nie powstrzyma.
Detektyw z Alabastii pokiwał głową ze zrozumieniem.
- A więc my musimy zniszczyć gniazdo, zanim jego młode się wyklują. Ale jak mamy to zrobić?
- Przy okazji jak on zniósł jaja, skoro jest samcem? - zapytał Damian - A może jest samicą? Albo jednym i drugim naraz?
- To nie jest chyba odpowiedni moment na to, aby o tym dyskutować - odparła Melody - Musimy ustalić, co możemy zrobić, żeby powstrzymać tego łotra! W końcu tu chodzi o życie nas wszystkich! Także o życie mojego chłopaka!
- Tylko co możemy zrobić? - spytałam.
- Ja mam pewien pomysł - powiedziała Maren.
Spojrzeliśmy na nią uważnie czekając na to, co też ona może nam rzec w tej sprawie.
- Mam na mojej łodzi kilka kanistrów benzyny. Wożę je tak na wszelki wypadek, gdyby zabrakło mi paliwa na środku morza. Co prawda teraz mam już tylko pełne dwa kanistry, ale nieważne. Zatankuję przy okazji.
- Do rzeczy! - mruknęła Melody.
Maren zachichotała delikatnie, robiąc przepraszającą minę.
- Wybaczcie, gadam głupoty. A więc słuchajcie. Gdybyście tak oblali benzyną jaja Malamara i spalili je zanim wykluje się z nich jego potomstwo, wtedy będziemy mogli wygrać całą bitwę.
- Tak! - zawołał radośnie Ash - To jest doskonały pomysł. Maren, jesteś geniuszem!
- Dziękuję. Miło mi, że ktoś mnie docenia - zachichotała lekko nasza przyjaciółka - A więc teraz musimy tylko ustalić dokładnie, co kto ma robić podczas szykującej się właśnie walki.
- Chodźmy najpierw do naczelnika i jego żony - zaproponowałam - Oni powinni o tym wiedzieć, a być może też nam pomogą.
Moi przyjaciele uznali, że mam rację, dlatego też poszliśmy do chaty naczelnika, który siedział właśnie na łóżku i pocieszał leżącą na nim żonę. Kobieta płakała z rozpaczy po tym, jak jej syn został uprowadzony przez ich wrogów.
- Przepraszam, że przeszkadzamy - powiedziałam - Ale czy możemy porozmawiać?
Naczelnik spojrzał na nas załamanym wzrokiem i rzekł:
- Tak, możecie, o ile oczywiście ma to coś wspólnego z ratowaniem naszego syna.
Jego żona podniosła głowę znad poduszki, po czym spojrzała na nas i rzekła smutno, łykając swoje łzy:
- Proszę... Ocalcie mojego syna... Błagam was... To jest moje jedyne dziecko. Nie możecie zostawić go na pastwę losu.
- My właśnie w tej sprawie - powiedział Ash - Mamy pewien plan, jak ocalić Miguela i innych, ale chcemy go najpierw z państwem omówić.
Małżonkowie spojrzeli na nas zaintrygowani, po czym zaprosili nas do siebie, abyśmy im wyjaśnili, jaki to jest plan. Fakt, że przyszedł z nami Mewtwo jakoś wcale ich nie zdziwił. W końcu Ash był w oczach tych ludzi człowiekiem z przepowiedni, prawdziwym wybawcą i obrońcą otaczającym się niezwykłymi osobami zarówno tymi z gatunku ludzi, jak też i tymi z gatunku Pokemonów.
- A więc mówcie - powiedział po chwili naczelnik - Co planujecie?
***
Ustalenie całego planu od początku do końca zajęło nam nieco czasu, ale w końcu wszystko zostało przez nas zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Zgodnie z tymi ustaleniami Mewtwo miał za zadanie stanąć na czele Pokemonów latających i wyciągnąć z wyspy Malamara i kontrolowane przez niego latające Pokemony. Melody zaś miała wezwać Lugię, żebyśmy mieli nieco większe wsparcie lotnicze. Natomiast Damian oraz Maren mieli przeciwników ostrzeliwać z łodzi za pomocą fajerwerków (których użyczyli nam mieszkańcy wioski). Powstanie w ten sposób małe zamieszanie, które wykorzystamy ja i Ash, aby dostać się do jaskini, a tam zniszczyć gniazdo Malamara. Mieli nas w tym wspierać Pikachu, Greninja i panna Frogadier. Co prawda tej ostatniej nie chcieliśmy brać na naszą akcję, ale Pokemonce tak bardzo przypadł do gustu Pokemon mojego chłopaka, że jakoś jej nie umieliśmy odmówić. Buneary również się uparła, aby iść razem z Pikachu i żadnym sposobem nie można było jej do tego zniechęcić. W pewnym sensie rozumiałam ją, bo ostatecznie sama walczyłam u boku mojego ukochanego w niejednej potyczce z siłami zła, więc cóż... Nie umiałam zabronić innej osobie tego samego.
- Niech idzie z nami - powiedziałam do Asha błagalnym tonem - W końcu idzie panna Frogadier oraz ja, czemu ona miałaby nie iść?
- Bo jest za mała, a ta wyprawa jest bardzo niebezpieczna - stwierdził mój ukochanym tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Musiałam mu się wówczas jednak postawić.
- Ach tak?! A Pikachu to jakoś nie jest za mały, żeby z tobą iść na tę wyprawę! Totodile i Bulbasaur, których wziąłeś ze sobą także nie są!
- Ale to co innego!
- Co niby jest w tym innego?! Frogadier chce walczyć u boku swojego ukochanego. Ja również tego chcę. Nam jakoś pozwoliłeś na to, więc czemu jej miałbyś tego zabronić?!
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym spojrzał uważnie na Pikachu, a później na Buneary, która zrobiła błagalną minę.
- No dobrze, ale masz na siebie uważać. Nie chcę się tłumaczyć Dawn z tego, że niepotrzebnie narażałem cię na niebezpieczeństwo.
Pokemonka pisnęła radośnie, podskoczyła w górę i mocno uściskała Pikachu, całując go w policzek. Elektryczny gryzoń zarumienił się na całym pyszczku.
- Doskonale. A więc sprawa załatwiona - powiedziałam radośnie - Ash, damy sobie radę, prawda?
- Musimy, Sereno - rzekł mój luby - Albo świat już na zawsze zostanie opanowany przez rasę Malamarów z kosmosu.
Skoro już wszystko zostało ustalone, to rozpoczęliśmy nasze ostatnie przygotowania. Najpierw zmieniłam Ashowi opatrunek na głowie (nosił go wciąż, ponieważ rana otrzymana w ostatniej przygodzie jeszcze do końca się nie zagoiła), potem zaś podałam mu jego płaszcz Sherlocka Holmesa oraz czapkę tego samego detektywa. Ash założył ją na głowę, zapiął guziki od swego stroju, po czym powiedział:
- Jestem gotów. A ty, Sereno?
- Jeszcze chwilkę, kochanie.
Po tych słowach wyjęłam z plecaka czapkę z daszkiem, którą to kiedyś Ash mi podarował i założyłam ją sobie na głowę, zastępując w ten sposób swój kapelusik. Dawno już nie zakładałam tej czapki i zwykle robiłam to tylko na wyjątkowe okazje.
- Myślę, że to nakrycie głowy lepiej pasuje do walki w obronie całej naszej planety - powiedziałam wesoło - Co o tym sądzisz, kochanie?
Ash uśmiechnął się do mnie czule, po czym podszedł do mnie i czule pocałował mnie w usta.
- Kocham cię, Sereno.
- Ja ciebie też kocham, Ash.
- Jesteście gotowi? - zapytał dobrze nam znany głos.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy, że w drzwiach chatki, w której kończyliśmy właśnie nasze ostatnie przygotowania przed walką, stoi Madame Sybilla.
- Tak jesteśmy - odpowiedział jej mój luby - A pani?
- Ja nie będę brała udziału w tej bitwie.
- Wiem, ale... Chodzi o to, czy jest pani gotowa na ewentualną porażkę, jeśli przegramy?
- Nie jestem na nią przygotowana i nie muszę być.
- Aha! Czyli wygramy? - zapytałam.
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
Kobieta uśmiechnęła się do nas tajemniczo.
- Tego nie mogę wam powiedzieć. Przyszłość jest przecież w ciągłym ruchu i być może wszystko jeszcze się zmieni, kochani, ale jak pisał wielki Aleksander Dumas ojciec, należy czekać i nie tracić nadziei i to właśnie zamierzam zrobić.
Jak zwykle nasza jasnowidząca przyjaciółka mówiła do nas wciąż tymi swoimi zagadkami, których nie zamierzała nam w żaden sposób wyjaśnić. Wydawała się wiedzieć wszystko, a zarazem też nie wiedzieć nic na pewno. Może właśnie dlatego niczego nie chciała nam zdradzić, ponieważ (jak to sama powiedziała) przyszłość jest w ciągłym ruchu i wszystko się może jeszcze zmienić? Ale przecież ta kobieta zapowiedziała nam, że podczas tej przygody doznamy pewnej straty, więc w sumie coś pewnego powiedzieć nam mogła. Czemu jednak tak bardzo rzadko to robiła? Naprawdę ta kobieta była pełna sprzeczności.
- No dobrze, musimy już iść - powiedział Ash, poprawiając sobie na głowie czapkę Sherlocka Holmesa - Pora wreszcie pokonać Malamara.
- Nie zmierzysz się z nim dzisiaj, mój chłopcze. Jeszcze nie dzisiaj - odparła Madame Sybilla - A raczej zmierzysz się z nim, ale to nie będzie on.
Popatrzyliśmy na kobietę wyraźnie zmęczeni jej zagadkami.
- Zmierzy się z nim, ale to nie będzie on? Co to znaczy? - zapytałam.
- Dowiecie się w swoim czasie - odpowiedziała mi nasza znajoma - Tak czy inaczej bądźcie ostrożni i polegajcie na sobie nawzajem. To was ocali. I zważcie na słowa przepowiedni.
Madame Sybilla po zakończeniu swojej jakże pięknej i zarazem bardzo zagadkowej mowy wyszła z chatki i zniknęła tak, jak zawsze to robiła, czyli nie wiadomo gdzie oraz bez słowa wyjaśnienia. Jednak nie mieliśmy teraz ani czasu, ani ochoty jej szukać, ponieważ mieliśmy ważniejsze sprawy do załatwienia.
***
Ponieważ wszystko zostało już ustalone, a przygotowania ukończono, Melody stanęła nad brzegiem morza z muszlą w dłoni, po czym zaczęła na niej grać pieśń zwaną Pieśnią Lugii. Słynny Pokemon, zwany Strażnikiem Wód zapowiedział jej, że jeżeli kiedykolwiek zagra ten utwór stojąc nad wodą, to on zawsze usłyszy go i zjawi się, aby nam pomóc, choćbyśmy byli nawet na drugim końcu świata.
Ja, Ash, Damian, Maren oraz Mewtwo staliśmy tuż przy niej razem z Pokemonami latającymi (powierzyli je nam mieszkańcy wioski) i naszymi własnymi, oczekując dalszego rozwoju wypadków. Byliśmy bardzo, ale to bardzo niespokojni, ponieważ niestety nie mieliśmy pojęcia, czy na pewno Lugia się pojawi. A co będzie, jeżeli nie usłyszy pieśni lub jest teraz tak bardzo zajęty, że w ogóle nie zdoła do nas przybyć? Denerwowaliśmy się naprawdę mocno. Na całe szczęście zupełnie niepotrzebnie, gdyż ledwie Melody skończyła grać swój utwór, a morze gwałtownie zabulgotało i już po chwili wyskoczył z niego wielki, biały kształt przypominający ogromną fokę ze skrzydłami zamiast przednich łap. To był Strażnik Wód.
- Pieśń... Zagrałaś moją pieśń, więc zjawiam się z pomocą - powiedział za pomocą telepatii Lugia - Mów zatem, czego ci potrzeba, droga kapłanko z Shamouti.
- Potrzebujemy twojej pomocy, Lugia - odpowiedziała mu dziewczyna - Jesteśmy wszyscy w wielkim niebezpieczeństwie.
- Świat jest zagrożony - dodał Ash - Malamar z kosmosu chce zalać całą naszą planetę swoimi potomkami, którzy to mają moc zapanowania nad wszystkimi ludźmi i wszystkimi Pokemonami.
- Musimy ich powstrzymać - poparłam go.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczeli Pikachu i Buneary.
Maren nic nie mówiła, patrząc jedynie na Lugię ze sporym uśmiechem na twarzy. Damian również milczał, ponieważ był pod wielkim wrażeniem. Zobaczył dzisiaj dwa potężne Pokemony, jakich nigdy wcześniej nie dane mu było zobaczyć. Czuł się naprawdę zaszczycony faktem, że może teraz podziwiać to niezwykłe zjawisko.
- Malamar... Potężny stwór z kosmosu przybył więc, aby zrealizować swoją zemstę - powiedział smutno Lugia - Nie bójcie się jednak. Razem z pewnością zdołamy go pokonać. Widzę, że jest też z wami Mewtwo. Witaj, przyjacielu.
- Witaj, Lugia - odpowiedział mu przyjaźnie Mewtwo - Cieszy mnie twoja obecność tutaj. Będziesz bardzo potrzebny w tej walce. Mamy plan, jak pokonać tego potwora, lecz musimy działać wszyscy wspólnie.
- Mówcie zatem, jaki jest wasz plan - poprosił Strażnik Wód.
Wyjaśniliśmy mu to, a Lugia zadowolony uśmiechnął się nieznacznie.
- Wspaniały plan, chociaż bardzo ryzykowny. Zrobię jednak, co będę mógł, aby was wspomóc.
- Pokemony, które zahipnotyzował Malamar, mogą mieć potężne moce - powiedział Ash - Nasz wróg na pewno już zadbał o to, żeby były one dość silne, aby nas pokonać.
- Sądzisz, że on spodziewa się naszej wizyty? - zapytałam go.
- Na pewno - odparł mój luby - Nie zawiedziemy go zatem.
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu, wskakując mu na ramię.
Buneary dodała do tego swój radosny pisk oznaczający, że uważa tak samo i już nie może się doczekać walki.
- To co, kochani? - zapytał Ash, patrząc na otaczające nas Pokemony - Jesteście gotowi skopać tyłki paru złym gościom?
- TAK! - odpowiedzieliśmy mu ja, Damian, Maren i Melody.
Pokemony dodały do tego swoją odpowiedź wypowiedzianą w swoim własnym języku.
- Doskonale! A więc naprzód! - krzyknął detektyw z Alabastii.
Chwilę później on, ja, Maren, Damian, Pikachu, Buneary, Greninja i panna Frogadier usadowili się na łodzi naszej drogiej przyjaciółki, z kolei Melody wskoczyła na grzbiet Lugii, dając znak Pokemonom, aby ruszyły za nami.
Muszę przyznać, że mieliśmy naprawdę bardzo niewielką armię, bo składającą się zaledwie z kilkanaście Pokemonów latających, zaś Malamar mógł mieć ich dużo więcej na swoje usługi. Zresztą nawet gdyby nie było ich więcej, to mogły być one znacznie silniejsze. Miałam więc nadzieję, że Lugia i Mewtwo przechylą szalę zwycięstwa na naszą korzyść, bo inaczej czeka nas sromotna klęska, że pozwolę sobie użyć stylu dawnych pisarzy.
W ciągu pół godziny byliśmy już u brzegów wyspy Patalos. Wówczas to Mewtwo, wykorzystując swoją moc, zawołał tak głośno, jak to tylko było możliwe, następujące słowa:
- Malamar! Wychodź natychmiast i stań z nami do walki! Nadszedł już twój kres! Pora zakończyć naszą walkę raz na zawsze! Wyłaź, bo inaczej sam przyjdę do ciebie!
- Myślicie, że wyjdzie? - zapytał Damian.
- Oby wyszedł, bo inaczej będziemy mieli mały problem - powiedział Ash, próbując z trudem zachować spokój.
Pikachu oraz Watchog zapiszczeli wyraźnie zaniepokojeni istnieniem takiej możliwości. Jednak ich obawy okazały się niepotrzebne, ponieważ już po chwili na niebie ukazał się Malamar. Nie był on oczywiście sam, gdyż za nim leciały Pokemony typu latającego, z których duża część była również typu smoczego. Na całe szczęście, wbrew moim niepokojom, liczba tych Pokemonów nie była wiele większa od tych, którymi my dysponowaliśmy, więc szanse były nawet wyrównane.
Malamar zachichotał podle, widząc nas, po czym powiedział coś w swoim języku. Mewtwo oczywiście to zrozumiał, gdyż rzekł:
- Cieszę się, że jesteś gotowy do walki. Nareszcie obaj rozstrzygniemy nasz pojedynek raz na zawsze.
Następnie zebrał on sporą dawkę energii w swoich dłoniach, po czym cisnął nią w swojego przeciwnika. Ten się uchylił i uderzył w niego swoją mocą, lecz również Mewtwo wykonał unik. W tej samej chwili Pokemony Malamara naskoczyły na te, które sprowadziliśmy my.
- Naprzód! - krzyknęła Melody niczym urodzony dowódca.
Następnie razem z Lugią, na którego grzbiecie siedziała, rzuciła się w wir walki. Strażnik Wód swoimi mocami raz po raz atakował przeciwników, oczywiście pamiętając doskonale, że nie są one sobą i zabijanie ich było po prostu podłością. Walka więc toczyła się jedynie do chwili znokautowania przeciwnika. Jednak wszystkie Pokemony latające były niezwykle szybkie, więc pokonanie kogokolwiek było tutaj dość utrudnione.
- Doskonale, a teraz nasza kolej! - zawołała Maren - Damian, chyba wiesz, co mamy robić, prawda?
- Oczywiście, że tak - zaśmiał się trener z Unovy, po czym spojrzał na mnie i na Asha - Za chwilę ruszacie. Jesteście gotowi?
- Jak nigdy - powiedział wesoło mój chłopak.
- Ja także - dodałam.
- Pika-pika-chu! Bune-bune! - pisnęły Pikachu i Buneary.
Greninja i panna Frogadier również wydawały z siebie bardzo bojowe dźwięki, co oznaczało, że wszyscy już jesteśmy przygotowani do starcia.
Damian z Maren wynieśli na pokład fajerwerki, po czym wycelowali je w naszych przeciwników, aby w odpowiednim momencie z nich strzelić. Oczywiście nie chodziło tutaj o to, czy się trafi, czy też nie. Nasi przyjaciele chcieli jedynie zadbać o to, aby powstało podczas walki jeszcze większe zamieszanie, dzięki któremu ja i Ash moglibyśmy przedrzeć się do jaskini i zniszczyć gniazdo Malamara.
Ash wypuścił z pokeballi Charizarda i Pidgeota. Na pierwszego z nich wskoczyli on, Pikachu i Greninja, zaś drugiego dosiadłam ja z Buneary oraz panną Frogadier. Maren potem podała Ashowi kanister z benzyną.
- Uważajcie na siebie - powiedziała.
- Będziemy - uśmiechnął się do niej detektyw z Alabastii.
Chwilę później nasze wierzchowce zatrzepotały mocno skrzydłami i ruszyliśmy w kierunku wyspy. Oczywiście wtedy dostrzegły nas Pokemony Malamara, jednak dzięki ostrzałowi, jaki poprowadzili na nich Damian z Maren, dosyć szybko stracili nas z oczu, zaś my mogliśmy dolecieć aż do jaskini, w której byliśmy tej nocy. Gdy już tam wlecieliśmy, to zaczęliśmy szukać groty z gniazdem Malamara. Całe szczęście, że poprzedniego dnia zaprowadził nas tam Ramon, więc bez większych trudności ją znaleźliśmy. Szybko do niej wlecieliśmy, a tam, ku swojemu przerażeniu zauważyliśmy, że jest tu cała masa jaj otoczonych czymś, co wyglądało jak kokony.
- O nie, Ash! - jęknęłam przerażona, gdy już zeskoczyliśmy z grzbietu naszych Pokemonów - To nie wygląda najlepiej.
- Nie traćmy czasu, Sereno! - przypomniał mi Ash - Musimy to szybko zniszczyć, póki mamy możliwość.
- Nic z tego!
Do groty wszedł właśnie Ramon z pistoletem w dłoni. Za nim szli jego ludzie oraz część porwanych przez niego niewolników. Wszyscy wyglądali tak, jakby wciąż byli w transie.
- Nie pozwolę wam na to - powiedział groźnym tonem mężczyzna, mierząc do nas ze swojej broni - Sprytnie sobie wymyśliliście ten wasz plan. Naprawdę sprytnie. Odciągnąć uwagę mego pana, aby swobodnie zniszczyć jego gniazdo. Wielka szkoda, że wam się to nie udało. Ręce do góry! Tylko bez żadnych numerów!
Podniosłam przerażona ręce do góry. Charizard oraz Pidgeot wydali z siebie groźnie dźwięki, ale Ramon się nimi nie przestraszył.
- Uspokój swoich przyjaciół, bo zanim oni użyją swoich mocy, ja użyję mego pistoletu - rzekł podły mężczyzna - A teraz rzuć mi ten kanister. Tylko bez sztuczek.
- Dobrze, jak chcesz - powiedział Ash i uśmiechnął się tajemniczo.
Następnie rzucił kanistrem w kierunku naczelnika, ale w taki sposób, że ten opadł mu silnie na nogę. Mężczyzna wrzasnął z bólu, co wykorzystał Pikachu, aby piorunem wytrącił mu broń z ręki.
- Brać ich! - wrzasnął wówczas Ramon.
Jego ludzie oraz niewolnicy rzucili się na nas, na szczęście mieliśmy do pomocy swoje Pokemony. Ash wypuścił Bulbasaura oraz Totodila, zaś ja Braixena i Panchama. Cała czwórka razem z Pikachu i Buneary zaatakowała naszych oprawców, ale w taki sposób, aby nie zrobić im większej krzywdy. Pidgeot i Charizard z kolei za pomocą ruchów swoich skrzydeł odpychali od siebie napastników, nokautując ich w ten sposób. Wszystko więc wydawało się być w porządku.
- Sereno, weź ten kanister i polej kokony benzyną! - krzyknął do mnie Ash, wydając coraz to nowe komendy swoim Pokemonom.
Zasalutowałam mu po wojskowemu, po czym skoczyłam wykonać polecenie. Złapałam szybko za kanister, a następnie polewałam raz za razem wszystkie kokony z jajami Malamara. Wylałam wszystką benzynę, jaka była tylko w tym baniaku, aby mieć pewność, że każdy kokon się spali.
Tymczasem Ash i jego przyjaciele znokautowali wszystkich naszych napastników, przez co naczelnik sam bez pomocy. Chwilę później oberwał on od Bulbasaura oraz Totodile’a, dzięki czemu nie mieliśmy już żadnych przeciwników do pokonania.
- Doskonale... - uśmiechnął się Ash - Charizard! A teraz podpal te kokony!
Pokemon zaryczał i miał już wykonać polecenie, kiedy nagle coś go uderzyło od tyłu, a następnie powaliło na ziemię.
- Co się dzieje?! - zapytałam przerażona.
Spojrzeliśmy z Ashem w kierunku, skąd dobiegł cios i zauważyliśmy wówczas, że stoi przed nami Malamar.
- Skąd ty się tu wziąłeś?! - zapytałam - Przecież walczyłeś z Mewtwo.
Malamar powiedział coś, co zabrzmiało naprawdę złośliwie. Pikachu przerażony zaczął wówczas nam pokazywać coś na migi.
- CO?! To nie jest nasz Malamar?! - krzyknął mój chłopak.
- Jak to? A więc co to za Pokemon? - zapytałam zdumiona.
Malamar zachichotał podle, po czym zaczął coś mówić, zaś Pikachu szybko przetłumaczył to na zrozumiały dla nas język migowy.
- CO?! To jest jego żona?! - zawołał przerażony i zdumiony zarazem tym wszystkim Ash.
- A więc on znalazł sobie żonę?! - zdziwiłam się - Pewnie z ziemskich Malamarów.
Pokemon powiedział coś jeszcze, a nasz kochany, elektryczny gryzoń zaczął nam to tłumaczyć.
- Nie... Ona także pochodzi z kosmosu - rzekł Ash, zaciskając pięść - A więc ma także niecne zamiary wobec naszej planety.
- Nie pozwolimy na to! - zawołałam.
Malamar samica zachichotała tylko podle, po czym uderzyła we mnie promieniem swojej mocy. Upadłam na ziemię z obolałą klatką piersiową.
- Serena! - krzyknął mój luby, podbiegając do mnie - W porządku?
- Tak... Tylko trochę mnie boli - jęknęłam, łapiąc się za piersi.
Bulbasaur i Totodile ruszyli nam w sukurs, ale moc Malamara osłabiła ich tak mocno, że padli na ziemię nieprzytomni. To samo spotkała Panchana i Braixena oraz Pidgeota Asha. Wydawało się więc, że to już jest koniec. Co prawda Pikachu był gotów walczyć, ale co mógł zdziałać przeciwko komuś o takiej potędze?
Wtedy na przód wyskoczył Greninja Asha, stając w pozycji bojowej. Zamruczał on coś groźnie w kierunku pani Malamar, która ponownie podle zachichotała.
- Chcesz z nią walczyć? - zapytał Ash.
Pokemon skinął tylko potakująco głową, po czym ustawił się tak, jak to zwykle robił przed bitwą. Mój chłopak patrzył na ten widok z wyraźnymi wątpliwościami, ale mimo to już po chwili rozpoczęliśmy walkę.
- Greninja, Wodny Puls! - krzyknął Ash.
Pokemon zaatakował panią Malamar, która to trafiona tym pociskiem poleciała na skałę i uderzyła w nią mocno, jednak szybko się pozbierała, po czym uniosła swoją psychiczną mocą Greninję w górę i bezlitośnie cisnęła nim o ziemię. Czynność tę powtórzyła jeszcze kilka razy.
- O nie! - jęknęłam przerażona nie wiedząc, co mamy zrobić.
- Greninja, zaatakuj ją! - wołał przerażony Ash.
Niestety, jego Pokemon nie był w stanie tego dokonać, ponieważ ataki psychiczne przeciwniczki uniemożliwiały mu to. Wydawało się, że to już koniec, gdy coś uderzyła w panią Malamar i przerwało jej więź z Greninją. To panna Frogadier włączyła się do bitwy chcąc chronić swego ukochanego.
- A niech mnie! - zawołałam zdumiona.
Greninja powoli podniósł się z ziemi, spojrzał na swoją wybrankę, po czym oboje zaatakowali panią Malamar swoimi mocami.
- Greninja, Podwójny Zespół! - zawołał mój chłopak.
Na polu walki zaroiło się od wielu niebieskich żab. Malamar ciskała w nich swoją mocą, ale nie trafiła tej prawdziwej, która uderzyła ją mocnym ciosem swej łapki. Następnie doskoczyła do naszej przeciwniczki panna Frogiader, również zadając kosmitce bardzo potężny cios. Jednak Malamar na chwilę odzyskała swoje siły i odepchnęła obie atakujące ją żaby daleko od siebie. Upadek na ziemię był dla nich bolesny, ale nie na tyle, żeby nasi bohaterowie nie zdołali się podnieść i kontynuować walkę.
- Ona jest za silna! Nie pokonamy jej! - zawołałam przerażona.
Ash zacisnął pięść ze złości nie wiedząc, co ma zrobić, kiedy nagle coś sobie przypomniał.
- Zważcie na słowa przepowiedni, powiedziała.
- Co takiego? - zapytałam zdziwiona.
- Sybilla powiedziała nam, abyśmy pamiętali o przepowiedni - wyjaśnił mi mój chłopak - A przepowiednia mówi o tym, że ja i Greninja tworzymy jedność. No jasne! Teraz już rozumiem, o co chodzi! To nam może pomóc! Greninja! Wykorzystajmy naszą tajną sztuczkę!
Jego przyjacielowi bardzo się ten pomysł spodobał, ponieważ lekko się uśmiechnął, zamknął oczy, a już po chwili połączył swoją jaźń z jaźnią swego trenera. Na głowie Greninjy wówczas pojawiło się coś, co ułożeniem przypominało fryzurę Asha. Prócz tego na jego czole zaistniała czerwona, czteroramienna gwiazda. Sam zaś Greninja został otoczony czymś na kształt wielkiego, wodnego wiru, sięgającego aż sufitu groty.
- Naprzód, Greninja! Walnij ją z główki! - krzyknął Ash.
Pokemon zaraz ruszył z niesamowitą prędkością w kierunku swojego przeciwnika, po czym uderzył go w brzuch swoją głową. Pani Malamar zgięła się w pół, a wówczas Frogadier zaatakowała ją cięciem, a następnie Pompą Wodną. Dołączyli do nich Totodile i Bulbasaur, którzy zdążyli już odzyskać siły po tym, jak zostali na chwilę sparaliżowani przez naszego wroga. Potem do ataku doszły ciosy Panchama i Braixena, którzy także odzyskali siły. Wspomogli ich też Pikachu i Buneary. Pidgeot i Charizard nie atakowali, ponieważ wciąż jeszcze próbowali odzyskać siły po ciosach, jakie otrzymali. Walka może nie była zbyt fair, ale przecież nie mogliśmy sobie pozwolić na uczciwość, skoro ta jędza potrafiła jednym spojrzeniem nas zahipnotyzować lub uderzyć mocą tak, że nie mieliśmy siły się ruszyć.
Po takim zmasowanym ataku pani Malamar opadła na ziemię bardzo osłabiona. Wtedy właśnie Greninja przerwał swoją specjalną więź z Ashem i opadł zmęczony na ziemię. Panna Frogadier położyła mu łapkę na barku, a ten uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Wszystko dobrze, Ash? - zapytałam, podbiegając do mego chłopaka.
- Jakoś leci... Bywało lepiej - uśmiechnął się zmęczony całą tą walką detektyw z Alabastii.
W tej samej chwili ludzie leżący nieprzytomni na ziemi zaczęli się z niej powoli podnosić, łapiąc przy tym rękami swoje głowy.
- Co się tu stało? - zapytał jeden z nich.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? - dodał drugi.
Pozostali zadawali podobne pytania. Ja i Ash zrozumieliśmy więc, że ludzie ci budzą się powoli z transu hipnotycznego, w którym byli. Widać mocne uderzenie w głowę musiało je ocucić.
- Już wszystko dobrze - powiedziałam - Byliście kontrolowani przez Malamara, ale to już minęło.
- Malamara?! - krzyknęli przerażeni ludzie i spojrzeli na osłabionego Pokemona, który powoli zaczął się podnosić.
- Szybko! Nie mamy chwili do stracenia! - zawołał Ash - Charizard! Podpal te kokony! Szybko, zanim ona się ocknie!
Pokemon zaryczał groźnie, po czym wypuścił ze swojej paszczy wielki strumień ognia, podpalając polane przeze mnie wcześniej benzyną kokony. Wszystkie one zaczęły płonąć jednym rytmem. Widząc to Pani Malamar zaryczała z bólu i rozpaczy, a następnie skoczyła do przodu i z furią w oczach strzeliła w Asha swoją mocą. W ostatniej chwili zasłonił go jednak Greninja, który przyjął ten cios na siebie. Chwilę później Pokemon opadł na ziemię bardzo mocno osłabiony. Następnie z trudem, bo z trudem, ale cisnął w okrutną mamuśkę Wodnym Shurikenem. Pani Malamar (wciąż jeszcze osłabiona poprzednim starciem) poleciała wówczas do tyłu i wpadła prosto w płomienie, które trawiły już jej nienarodzone potomstwo. Zaczęła ryczeć z bólu oraz wściekłości, a ogień szybko zajął całą jej postać. Przerażona odwróciłam wzrok, a Ash objął mnie mocno do siebie. Jednocześnie szybko powalił mnie na ziemię i sam opadł obok mnie. Okazało się bowiem, że pani Malamar zaczęła ciskać w nas swoją mocą i jeden z pocisków o mały włos nas nie trafił.
- Ona nas zabije! - krzyknął Ash.
- Uciekajmy stąd! - zawołałam.
- Pika-pi! Pika-chu! - piszczał Pikachu.
Szybko powstaliśmy z ziemi i zaczęliśmy uciekać w kierunku wyjścia. Ogień zaczął trawić coraz bardziej kokony, a pociski naszej umierającej przeciwniczki o mały włos nas nie dosięgły.
- Czekajcie! Greninja! - zawołał Ash.
Następnie zawrócił on szybko po leżącego na ziemi swego Pokemona, obok którego stała panna Frogadier. Zaraz przerzucił go sobie na plecy i zaczął z nim uciekać. Ludzie pobiegli za nami, zostawiając za sobą pannę Malamar płonącą ze swoim potomstwem. Jej pociski leciały jednak za nami.
- Pikachu! Frogadier! Zasypcie szybko tę grotę! - polecił Ash naszym Pokemon.
- Pancham, pomóż im! - dodałam.
Trzy Pokemony uderzyły swoimi mocami w sufit, strącając z niego kamienie, które zasypały wejście do tej części jaskini, gdzie miała miejsce ta przerażająca apokalipsa.
Biegliśmy potem dalej przed siebie, mijając kolejno pomieszczenia, w których to pracowali niewolnicy pilnowani przez strażników.
- Biegnijcie na zewnątrz! To rozkaz waszego pana! - zawołał jeden z tych ludzi, którzy już byli wolni od hipnozy.
Zahipnotyzowani spojrzeli na siebie zdumieni, ale posłuchali polecenia i poszli za nami. Wśród nich dostrzegłam Tracey’ego, a później również i Miquela. Obaj byli więc cali i zdrowi.
Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie Ash położył na ziemie Greninję.
- Proszę cię, nie umieraj! - zawołał mój chłopak załamanym głosem - Proszę, ocknij się! Stary, przecież przechodziliśmy już razem przez cięższe próby! Obudź się! Proszę! Bądź twardy jak zawsze! Bądź silny i odważny! Nie poddawaj się! Greninja! Jesteś moim przyjacielem! Nie możesz odejść!
Pokemon patrzył na niego osłabiony i uśmiechnął się delikatnie, po czym zamknął zmęczony oczy, a następnie opadł na ziemię bez ducha.
- Nie... Nie, to niemożliwe! Nie umieraj! Greninja, proszę cię! Nie umieraj! - krzyczał przerażony Ash.
Następnie zaczął płakać. Panna Frogadier robiła to samo, podobnie jak i reszta naszych Pokemonów. Ja również nie mogłam się powstrzymać od łez, w końcu cała ta sytuacja była po prostu przerażająco smutna i myślę, że nawet największy twardziel roniłby teraz łzy.
- Ash... Przykro mi - powiedziałam, dotykając jego ramienia.
Mój chłopak poderwał się z ziemi, po czym ruszył biegiem przed siebie, łkając z rozpaczy. Popatrzyłam na niego i pobiegłam za nim, aby mu w miarę możliwości pomóc, chociaż czułam, że to jest niemożliwe. Oboje dobiegliśmy na plażę, gdzie leżały już osłabione walką Pokemony wroga oraz nasze. Na niebie poruszali się jedynie Lugia lecący z Melody na swoim grzbiecie, jak również Mewtwo i Malamar wciąż atakujący siebie nawzajem mocami. Obaj przeciwnicy byli już wyraźnie osłabieni, a wokół nich szalała prawdziwa burza.
Tymczasem Maren z Damianem właśnie dobili do brzegu i zwinnie zeskoczyli na ląd.
- Straszny nawałnica się rozpętała! - krzyknęła Maren, podbiegając do nas.
- To chyba przez ten ich pojedynek! - odpowiedział jej Ash - Ich moce go wywołały.
Potyczka toczyła się dalej. Obaj przeciwnicy atakowali siebie mocami, a wokół nich nagle powstała jakaś ogromna trąba wodna gotowa pochłonąć każdego z walczących. Nie wiedziałam, który z obu tych tytanów (jak ich w myślach nazywałam) go stworzył, jednakże wówczas było to bez większego znaczenia, ponieważ nagle Mewtwo i Malamar zwarli się ze sobą w silnym uścisku, warcząc na siebie zaciekle. Obaj również próbowali tam wepchnąć się nawzajem, w końcu jednak Mewtwo zmusił Malamara, aby ten go puścił uderzając go głową między oczy, a następnie mocą wrzucił tego łotra w sam środek trąby morskiej. Malamar zaczął wrzeszczeć i ciskać moce na naszego przyjaciela, nic mu to jednak nie dało, ponieważ ten z łatwością ich uniknął.
Wtedy właśnie zauważyliśmy coś dziwnego. Ktoś wypływał na pełne morze i to jeszcze w taką pogodę.
- Patrzcie! To jakiś wariat! Płynie prosto w tę trąbę! - krzyknął bardzo przerażony Damian.
Spojrzeliśmy na niego i spróbowaliśmy mu się lepiej przyjrzeć.
- To Ramon! - krzyknęłam - Co on wyprawia?
- Chyba próbuje uciec - odpowiedziała mi Maren.
- Kiepską porę sobie na to wybrał - odparł trener z Unovy.
Rzeczywiście, wybrał on naprawdę bardzo kiepską chwilę, gdyż już po chwili, mimo usilnych starań Ramona, jego motorówka została wciągnięta w sam środek trąby morskiej. Mężczyzna próbował uciec i kierować swoim pojazdem tak, aby odpłynąć jak najdalej żywiołu, ale nic mu to nie dało, bo trąba go pochłonęła, co oczywiście oznaczało tylko jedno... Ten człowiek był już martwy.
Dopiero po kilku minutach trąba morska opadła na wodę, zaś Mewtwo powoli osiadł na plaży, dysząc ze zmęczenia.
- Ależ to była walka! - zawołał radośnie Damian.
- Naprawdę cudowna! - krzyknęła Melody, lądując z Lugią na ziemię.
Mewtwo uśmiechnął się delikatnie, po czym powiedział:
- Ta walka strasznie mnie wymęczyła, ale czuję, że być może jeszcze będę wam potrzebny.
- Oj, bardzo dobrze czujesz - rzekł smutnym głosem Ash.
Spojrzał na Mewtwo i opowiedział mu, co się stało z Greninją.
- Musisz mu pomóc, przyjacielu! Kiedyś ocaliłeś mnie w chwili, gdy umarłem. Czy mógłbyś to zrobić teraz jeszcze raz, ale z moim Pokemonem?
- Proszę, pomóż mu! - zawołałam - On nie może umrzeć!
Mewtwo skinął głową na znak zgody, po czym poleciał z nami w głąb wyspy, gdzie były nasze Pokemony, wszyscy więźniowie i ich strażnicy, teraz jednak żadne z nich nie było w transie hipnotycznym. Melody ujrzała wśród tego tłumu Tracey’ego. Uradowana skoczyła mu na szyję i objęła go mocno oraz wycałowała po policzkach. Cała scena bardzo nas wzruszyła, ale nie zapomnieliśmy o tym, że mamy pomóc Greninjy, nad którego ciałem siedziała wciąż panna Frogadier.
- Spokojnie, zrobię co w mojej mocy, aby mu pomóc - rzekł Mewtwo.
Następnie usiadł on nad Pokemonem i dotknął go rękami, po czym zaczął wypuszczać z dłoni moce przypominające elektrowstrząsy. Robił tak kilkanaście razy, jednak nic to nie dało. Nasz przyjaciel załamany spojrzał na nas i rzekł:
- Nie mogę mu pomóc. Jestem za słaby. Sam nie dam sobie rady.
- A może ja się przydam?
Z tłumu ludzi wyszła nagle Madame Sybilla. Nie wiedzieliśmy, skąd ona się tu wzięła, ale niewiele nas to teraz obchodziło. Ważne było dla nas to, że kobieta chciała nam pomóc i mogła to zrobić.
Usiadła ona po drugiej stronie Mewtwo i dotknęła rękami Greninjy.
- Zróbmy to razem - powiedziała.
Oboje zaczęli powoli wypuszczać z dłoni jakieś dziwne moce, takie jakby elektrowstrząsy. Przez całe ciało Greninjy przeszły impulsy, po czym Pokemon powoli poruszył się, a jego oczy się otworzyły. Stworek powoli spojrzał na boki, a następnie wzrok swój utkwił w postaci panny Frogadier, a jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
Pikachu zapiszczał radośnie, Buneary objęła go czule na znak, a ja i mój ukochany mieliśmy łzy w oczach. Spojrzeliśmy na Mewtwo i Madame Sybillę, dziękując im za ich pomoc.
- Nie musicie nam dziękować. On jeszcze nie umarł, a więc mogliśmy przywrócić za pomocą naszych mocy pracę jego serca - wyjaśnił Mewtwo.
- Znów Najwyższy spojrzał na was kątem oka, moi przyjaciele - dodała jasnowidząca kobieta - Wasz Pokemon będzie jeszcze długo żył.
- Długo i szczęśliwie, mam nadzieję - powiedziałam uradowana.
- Na pewno długo, a co do szczęścia, to już różnie z nim bywa. Raz ono jest, a raz go nie ma. Wszystko zależy teraz od tego, jak wasz przyjaciel poprowadzi dalej swoje życie - odpowiedziała zagadkowo Sybilla.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Alexa sprawdziła dokładnie kroniki kryminalne sprzed trzech lat, aż w końcu dotarła do tego, co ją najbardziej interesowało. Zadowolona przyszła potem nam o tym powiedzieć. W tym samym czasie mój chłopak skończył już budować maszynę do wyszukiwania kosztowności ze ścian i zamierzał wykorzystać ją, kiedy przyszła nasza droga dziennikarka, aby nam wyjaśnić, co odkryła.
- Wiem już, dlaczego Jacques Danton tutaj przyszedł i czego szukał - powiedziała nam zamiast „dobry wieczór“.
Następnie zaczęła nam dokładnie wszystko wyjaśnić.
- A więc słuchajcie uważnie. Przed trzema laty, kiedy nasz drogi pan Danton przybył do baru, w którym doszło do tej bójki, która tak namieszała w jego życiu i wsadziła go za kratki, to miało miejsce ciekawe wydarzenie. Otóż Danton prawdopodobnie nie przyszedł do tego baru przypadkiem. Podejrzewano go o to, że na terenie Lumiose dokonał zuchwałej kradzieży. W tym barze miał się pewnie spotkać z paserem, któremu chciał sprzedać swój łup, ale w barze wybuchła wówczas bójka, a on się w nią wmieszał. Interweniowała policja i cóż... Rozpoznano go wtedy jako poszukiwanego złodzieja. Drań wyrwał się policji i rzucił do ucieczki. Dobiegł do Wieży Pryzmatu, która była wówczas w remoncie. Zamknął się tam, gdzie obecnie jest warsztat Clemonta. Kiedy policja w końcu wyważyła drzwi, aresztowała drania, który dostał tylko trzy lata, ponieważ zdołano mu udowodnić jedynie jedno włamanie ze wszystkich dziesięciu, których on dokonał. Koleś miał pecha, że zostawił odciski palców na miejscu włamania w Santalune.
- No dobrze, ale czy ja dobrze rozumiem? - zapytał mój tata - Chcesz powiedzieć, że Danton ukrył w tym pokoju swój łup przed policją, zanim został aresztowany?
- Dokładnie. Dobrze kombinujesz - zaśmiała się Alexa - Danton miał przy sobie bardzo cenny łup. Wiedział, że jeżeli policja go aresztuje, to na pewno go przeszuka i znajdzie te błyskotki, a wtedy to już tak szybko z paki nie wyjdzie. Zobaczył wtedy dziurę w ścianie, więc szybko wsadził do niej swój łup i przykrył go czymś... No, sama nie wiem, co tam dokładnie z nim zrobił. W każdym razie, gdy policja go aresztowała, to łupu już nie miał.
- Skąd to wszystko wiesz? - zapytałam.
- Z kroniki kryminalnej - wyjaśniła dziennikarka - Przejrzałam bardzo dokładnie wszystkie wydania „Kalos Express“ i to odkryłam. Co prawda nie pisało tam wprost, że Danton ukrył tutaj łup, ale gdy po kilku tygodniach szukano kosztowności, które ukradł w Lumiose, to zachodziło podejrzenie, że tutaj coś schował, ale niczego nie znaleziono, bo prawdę mówiąc nie wiedzieli dokładnie, gdzie mają szukać.
- A czy wiadomo, jakie to były kosztowności? - zapytał Clemont.
- Właśnie! Co to dokładniej było? - spytała Bonnie.
- Ne-ne? - pisnął Dedenne.
- A i owszem, wiadomo. To były czarne perły rodu d’Hubert, pamiątka rodowa przechodząca z pokolenia na pokolenie. Pereł jest dwanaście, zaś każda z nich jest warta około dwóch milionów dolarów.
Spojrzeliśmy na nią w szoku, gdy nam o tym powiedziała.
- Dwa miliony dolarów?! - zawołała Bonnie.
- Razy dziesięć, to jest dwadzieścia milionów! - dodał jej brat.
- Niesamowite - uśmiechnął się mój ojciec - To ja już rozumiem, czemu kolesiowi tak zależało na tym, aby kupić Wieżę Pryzmatu. Chciał po prostu odzyskać swój niezwykle cenny łup.
- Proponował mi wielkie sumy za Wieżę, gdyż wiedział doskonale, że wydatek mu się zwróci - zauważył Clemont.
- No dokładnie - zgodził się z nim jego ojciec - Wszystko zaczyna się układać w jedną logiczną całość. Tylko gdzie dokładniej są teraz te perły?
- To bardzo proste. W moim gabinecie w jednej ze ścian - powiedział mój chłopak, pokazując na swoje urządzenie przypominające wykrywacz min - Przedstawiam wam mój wyszukiwacz kosztowności w ścianach!
Nawet nie skomentowałam nazwy jego wynalazku, która była bardzo kiepska. Wszyscy to wiedzieliśmy, więc mówienie tego nie miało żadnego sensu, a mogłoby tylko zranić jego uczucia. Oczywiście Bonnie musiała to zrobić i jednocześnie dokuczyć Clemontowi.
- Wspaniała nazwa, braciszku. Oby tylko działał lepiej niż się nazywa.
- Oczywiście, że działa, mój ty mały niedowiarku - zaśmiał się wesoło Clemont - Ale zanim go wszyscy wypróbujemy, to zadzwońcie do sierżant Jenny. Powinna być przy tym.
***
Zadzwoniliśmy po naszą przyjaciółkę policjantkę, która przyjechała do nas w towarzystwie jednego ze swoich ludzi. Była bardzo uradowana.
- Moi przyjaciele, złapałam tego drania, który zabił Jacquesa Dantona - powiedziała nam na powitanie - Namierzyłam go z pomocą jego kolegów, których wcześniej aresztowałam. Śpiewali swoje zeznania jak primadonna arie operowe. Wszystko mi powiedzieli, łącznie z tym, gdzie mają swoje kryjówki w tej okolicy. Namierzyliśmy je i zastawiliśmy zasadzki. W jedną z nich wpadł nasz morderca. Przyznał się z miejsca do wszystkiego, żeby tylko dostać łagodniejszy wyrok. Gość jednak twierdzi, że to sam Danton zaatakował go nożem, a on tylko się przed nim bronił. Nie wiem, czy mam mu wierzyć. Ale powiedział nam jeszcze coś. Okazuje się, że ich szefem był ktoś inny niż Danton. Ponoć był to ten drań Lysander, a oni sami należą do Zespołu Flare. Ponoć Danton zwrócił się do nich z prośbą o pomoc, bo na swoich dawnych kumpli liczyć nie mógł.
- Lysander? - zapytałam zdumiona - Czy chodzi o tego faceta, z którym Ash i Serena już dwa razy mieli do czynienia podczas pobytu w Kalos?
- O tego samego - potwierdziła Jenny - Ale dziwne, że ty go nigdy nie widziałaś.
- Może i widziałam go, ale nie pamiętam zbyt dobrze jego twarzy - odparłam.
- Spokojnie, to teraz jest bez znaczenia - stwierdziła Alexa - Clemont wezwał nas do siebie w innej sprawie niż dyskusja na ten temat.
- Tak, to prawda. Mój przyszły zięć chce z naszą pomocą wydobyć ten skarb, z powodu którego czterech ludzi poszło do więzienia, a jeszcze jeden człowiek zginął - powiedział mój tata.
Clemont zarumienił się lekko, a ja spojrzałam załamana na mego ojca, choć prawdę mówiąc bardzo mi odpowiadało to, co on mówił.
- Dobrze, dość tego gadania - zaśmiał się pan Meyer, któremu również plany mojego ojca bardzo odpowiadały - Pora rozpocząć nasze działania.
Clemont zadowolony wziął swój wynalazek i zaczął nim dokładnie sunąć wzdłuż wszystkich ścian w całym warsztacie. Wreszcie to ustrojstwo zabrzęczało i zapiszczało, co oznaczało, że namierzyło już, czego szukało. Następnie Clemont oraz mój tata i jego tata wzięli do ręki kilofy i zaczęli nimi uderzać w ścianę. Robili to wiele razy, aż w końcu powstała całkiem spora dziura. Potem Clemont wsadził do niej prawą rękę i zaczął tam czegoś szukać. Dość szybko to znalazł, ponieważ już po krótkiej chwili uśmiechnął się bardzo zadowolony i wyjął dłoń, w której ściskał mały, szary woreczek. Otworzył go i wydobył z niego jedną, niewielką czarną perłę.
- Niesamowite! A więc to jednak prawda! - zawołałam zachwycona - Miałaś rację, Alexa! To są czarne perły rody d’Hubert!
- Nie mogło być inaczej - uśmiechnęła się dziennikarka - W końcu jak ja coś mówię, to chyba wiem, co mówię.
- Jestem pod wrażeniem, chłopcze - powiedział mój tata - Clemont, naprawdę je znalazłeś!
- Gratuluję ci, mój synu - uśmiechnął się do mego chłopaka jego ojciec, kładąc mu dłonie na ramiona.
- Brawo, braciszku! - zawołała mała Bonnie, podskakując przy tym w górę.
Jej Dedenne również nie ukrywał swojego zachwytu.
- Clemoncie Meyer, dokonałeś dzisiaj naprawdę wspaniałego odkrycia - powiedziała sierżant Jenny, podchodząc do nas - Dzięki temu będziemy teraz mogli zwrócić czarne perły ich prawowitym właścicielom.
- Nie wydaje mi się - rzekł nagle towarzyszący jej policjant.
Następnie wydobył on pistolet i wymierzył go w naszą stronę.
- Co ty wyprawiasz?! - zawołała zaszokowana Jenny.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej podle, po czym zrzucił z głowy perukę, odsłaniając swoje prawdziwe włosy barwy ognia. Następnie zdjął bokobrody i wąsy, chichocząc przy tym podle.
- Poznajesz mnie, Jenny?
Policjantka zacisnęła ze złością zęby.
- Lysander! To ty, przebiegła kanalio!
- O ja cię piko! - zawołałam ze złością - Przebrałeś się za policjanta?!Ty podstępny draniu!
- Powinniśmy się byli tego domyślić - rzekła Alexa, zaś jej Helioptile przerażony schronił swoją osobę za jej głową.
- Powinniście, ale się nie domyśliliście, mon ami - zachichotał podły mężczyzna, szczerząc przy tym swoje zęby barwy mleka - Naprawdę jestem zachwycony waszą pomysłowością. Dzięki niej zdołaliście odnaleźć ten wspaniały skarb.
- A ty skąd o nim wiedziałeś?! - zawołał pan Meyer.
- Rączki do góry, kochasiu! Ty i cała reszta!
Kiedy wykonaliśmy polecenie bandyta podszedł nieco bliżej w naszą stronę i powiedział:
- To było naprawdę trudne odnaleźć ten skarb, jednak jestem bardzo zadowolony z tego wszystkiego, czego udało mi się dokonać.
- Jak wpadłeś na trop łupu Dantona?! - zawołała Bonnie.
- Ten głupiec sam do mnie przyszedł i opowiedział mi o tym - rzekł z uśmiechem na twarzy nasz bandyta - Powiedział, że nie może on liczyć na swoich ludzi z gangu. Wyszli w tym samym czasie, co i on, ale żaden z nich nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Przyszedł więc do mnie, gdyż obaj znaliśmy się już jakiś czas. Dałem mu trzech moich ludzi, aby mu pomogli oraz sporo pieniędzy, aby kupił Wieżę Pryzmatu. Ale niestety sprawa się przeciągnęła, a do tego ty, mon petit...
To mówiąc spojrzał na Clemonta.
- Muszę przyznać, że naprawdę nie sądziłem, że zdołasz obronić przed Dantonem Wieżę Pryzmatu. Jednak, co przyznaję z wielkim żalem do siebie samego, je vous ai sous-estimé, mon petit. Naprawdę cię nie doceniałem. Masz w sobie więcej umiejętności, niż to mogłem przewidzieć. Ale nic nie szkodzi. Naprawdę nic nie szkodzi. I tak dostałem to, czego chcę. Danton nie żyje, a moi ludzie siedzą w pace, ale trudno. Ludzi mam wielu, a tego głupca i tak oddałbym w wasze ręce, bo chyba nie sądzicie, że byłbym takim idiotą, żeby mu oddać te perły, n’est-ce pas?
- Jakoś wcale cię o to nie posądzamy - warknął na niego mój ojciec.
Lysander zachichotał delikatnie.
- Jest pan niezwykle bystry, monsieur. Pańska córka także. Szkoda by było was usuwać z tego świata, dlatego też zachowam się tak, jak mi każe moje wychowanie i jedynie zabiorę wasz łup. Mon ami... Oddaj mi te perły.
- Nie ma mowy! - wrzasnął Clemont, w którego to widocznie wstąpił właśnie bojowy duch.
Bandyta zachichotał i delikatnie zacmokał ustami.
- Naprawdę nie powinieneś tego robić. Szkoda by było usunąć cię z tego świata.
- Tknij go tylko, to cię zabiję! - wrzasnął pan Meyer.
- Monsieur... Naprawdę niepotrzebnie się pan złościsz - szydził sobie Lysander - A co do ciebie, mój drogi wynalazco, tu aurais dû accepter cette offre, gdy Danton ci ją zaproponował. Naprawdę powinieneś przyjąć ofertę tego głupca. Przynajmniej nie musiałbyś teraz bać się o życie swoje i swoich bliskich. A tak co? Głupio wyszło. Teraz oddaj mi te perły.
- Oddaj mu je - powiedziałam - Lepsze to niż żeby nas zabił.
- Nie ośmieli się - warknął mój ojciec.
- Nie założyłabym się, tato - powiedziałam.
Clemont również nie chciał się o to zakładać, po czym bardzo powoli wyciągnął rękę z woreczkiem w stronę Lysandra. Mężczyzna wziął go od niego i zadowolony powiedział:
- Widzisz? To nie było wcale takie trudne. Merci, mon ami! No, a teraz, jeśli pozwolicie, pójdę już sobie.
Następnie wycofał się on za siebie i wybiegł z warsztatu, a drzwi zaraz się za nim zasunęły.
- Co tak stoicie?! Musimy go złapać! - zawołała Alexa.
- Daleko nie ucieknie! - powiedział mój ojciec - Trzeba tylko wezwać posiłki.
Nagle usłyszeliśmy jakiś dziwny hałas, jakby dźwięk śmigła i silnika.
- A niech mnie! To helikopter! - zawołał pan Meyer złym tonem.
- O ja cię piko! - ze złości zacisnęłam dłoń w pięść - Ten drań wszystko przewidział.
- Biegnijmy za nim! - zawołała Bonnie.
Clemont podbiegł do rozsuwanych drzwi, ale te nie otworzyły się.
- A niech to! Musiał zablokować zamek! - jęknął załamany.
- Jesteśmy tu uwięzieni! - powiedziała załamanym głosem Alexa.
- Nie możesz otworzyć tych drzwi od środka? - zapytałam.
- Mogę, ale zanim to zrobię, on nam ucieknie - wyjaśnił mój chłopak.
Nagle jednak spojrzał na okno i uśmiechnął się.
- Jest jednak jeszcze jedno wyjście!
Następnie szybko otworzył okno i próbował przez nie wyjść, jednak złapałam go za kołnierz i przytrzymałam.
- Zwariowałeś?! - zawołałam, a mój Piplup zaćwierkał wręcz oburzony - Przecież się zabijesz!
- Nie pozwolę mu uciec z perłami!
- Daj spokój, to tylko głupia biżuteria - rzekł mój ojciec - Nie jest ona warta twojego życia!
- Tu nie chodzi o biżuterię - powiedział Clemont - Tu chodzi o tego złodzieja! On nie może być górą!
Alexa uśmiechnęła się delikatnie.
- Skoro tak, to chyba mogę ci pomóc, przyjacielu.
Następnie wypuściła ona z pokeballa swego Noiverna.
- Wskakuj, Clemont! - zawołała - Noivern jest silny. Zabierze cię na szczyt Wieży Pryzmatu.
Mój chłopak wskoczył więc na grzbiet jej Pokemona, dziękując naszej drogiej dziennikarce za pomoc, po czym wyleciał przez okno.
- Nie możemy go tak zostawić bez pomocy - powiedziałam.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup.
- Spokojnie, moi kochani - uśmiechnął się mój ojciec - Już ja mam na tę okoliczność pewne rozwiązanie.
Następnie wypuścił on z pokeballa wielkiego Fearowa.
- Wskakuj, córeczko. Leć ratować ukochanego! - zawołał mój tata.
Radośnie uścisnęłam go najmocniej, jak tylko to było możliwe, potem dosiadłam jego Pokemona i wyleciałam szybko przez okno w ślad za moim chłopakiem. Ostatnim, co ujrzałam, był widok pana Meyera próbującego naprawić panel od otwieranych drzwi w warsztacie swego syna, aby w ten sposób wypuścić siebie i naszych przyjaciół.
Poleciałam na grzbiecie Pokemona mojego ojca w kierunku szczytu Wieży Pryzmatu, gdzie zobaczyłam, jak Clemont na grzbiecie Noiverna lata wokół drabinki sznurowej zwisającej z helikoptera latającego wokół Sali w Lumiose. Na drabinie stał Lysander i próbował wspiąć się w górę, jednak mój chłopak ciągle mu to utrudniał, zaciekle go atakując.
- Oddawaj perły! - wrzasnął Clemont.
- Zapomnij, mon ami! - śmiał się do niego bandyta, próbując wejść na sam szczyt drabinki.
Clemont podleciał do niego i złapał go za woreczek z perłami. Obaj zaczęli się szarpać, próbując nawzajem wyrwać sobie ten przedmiot. W końcu woreczek pękł, a perły poleciały prosto na ziemię. Lysander wrzasnął z wściekłości, po czym w furii szarpnął ręką tak mocno, że Clemont zleciał z Noiverna i zaczął spadać w dół. Krzyknęłam przerażona i bardzo szybko skierowałam Fearowa za nim. Leciałam tak szybko, jak to tylko możliwe, po czym złapał go za rękę.
- Dawn! - jęknął Clemont zdumiony moim widokiem, chociaż zarówno wyraźnie go to uszczęśliwiło.
- Spokojnie, skarbie. Wciągnę cię...
Niestety, łatwiej było powiedzieć niż zrobić, ponieważ Clemont był co prawda chudy, jednak wciągnięcie go na górę nie było wcale takie proste. Wręcz przeciwnie, to było ponad moje siły. Dłonie mi się wciąż pociły, żyły nabrzmiały mi na głowie, a ja wytężałam swoje mięśnie, aby móc go ocalić.
- Dawn, to bez sensu... Nie ocalisz mnie - jęknął mój chłopak.
- Nie gadaj tak, bo cię zaraz puszczę - sapnęłam na niego z gniewem.
Nagle przyszło mi do głowy, aby kazać Fearowowi, aby wylądował on spokojnie na ziemi. Wydałam więc szybko takie polecenie Pokemonowi, ale niestety ten nie zdążył wykonać mojego rozkazu, ponieważ dłoń Clemonta wyślizgnęła mi się z rąk.
- Clemont! - wrzasnęłam przerażona.
Nagle coś śmignęło niczym strzała, po czym złapało mocno w pasie mego kochanego wynalazcę i uniosło go w górę aż do mnie. Tym czymś był Blaziken po megaewolucji. Widziałam tego Pokemona już kilka razy, ale nigdy nie dowiedziałam się, do kogo on należał. Jego trener nosił strój dość podobny do wyglądu swego stworka oraz maskę na twarzy, kto zaś się pod nią krył, pozostawało dla nas tajemnicą.
Blaziken powoli posadził Clemonta na grzbiecie Fearowa, a kiedy już to zrobił, to objęłam mocno mojego chłopaka i zaczęłam zachłannie całować jego twarz, krzycząc:
- Ty wariacie jeden! Ty przeklęty świrze! Nigdy więcej mi tego nie rób, rozumiesz?! Nigdy więcej tak nie ryzykuj!
- Dobrze, już dobrze, kochanie moje. Więcej nie będę tak ryzykował - zaśmiał się kochany wynalazca.
Zadowoleni spojrzeliśmy na Blazikena z wdzięcznością w oczach.
- Dziękujemy ci, kochany - powiedziałam.
Pokemon zamruczał lekko, skinął głową, po czym zniknął nam z oczu. Chwilę później zaczął podleciał do nas Noivern, który przez ten czas, gdy ja próbowałam ocalić Clemonta chciał powstrzymać Lysandra przed ucieczką, co mu się niestety nie udało, gdyż helikopter tego łajdaka odleciał razem z nim.
- Nie przejmuj się - powiedziałam pocieszającym tonem - To nieważne, że uciekł. Ważne jest to, że żyjemy.
- No i ocaliliśmy perły - dodał mój chłopak.
- Uhm... Tak, ocaliliśmy je, a one spadły na ulicę. Teraz pewnie jakieś cwaniaczki je zbierają.
- Spokojnie. Wylądujemy i spróbujemy je zabrać.
Spojrzałam na niego nieco złośliwie.
- Cóż to za cudowny sposób na spędzenie wieczoru. Ale w sumie jest on doskonałym podsumowaniem dni pełnych przygód.
Clemont uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Tak, mamy za sobą naprawdę bardzo ciekawe śledztwo. Nie mogę się już doczekać, aż opowiemy o nim Ashowi.
Parsknęłam śmiechem, gdy mi o tym powiedział.
- He he he. Mój kochany starszy brat zzielenieje z zazdrości, kiedy mu opowiem, jaka to przygoda go ominęła.
- Spokojnie, Dawn - zachichotał lekko Lider Sali w Lumiose - Jestem pewien, że on sam przeżywał na pewno niejedną ciekawą przygodę, podczas gdy my tu sobie siedzieliśmy.
- Pewnie tak... Ale co chcesz? Taka już nasza karma. Rodzina Ketchum zawsze musi pchać się tam, gdzie jest niebezpieczeństwo oraz kłopoty.
- Ale też zawsze umie z tych kłopotów wyjść obronną ręką.
- To prawda, Clemont. Masz rację.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie czule, po czym odwrócił on moją buzię w swoją stronę (no bo siedział za mną) i pocałował mnie w usta.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Ciało Ramona zostało wyłowione przez nasze Pokemony z oceanu, a potem wydawane mieszkańcom wyspy Patalos, którzy to pochowali je z godnością, chociaż ten łajdak zdecydowanie na nią nie zasługiwał. W końcu wszedł on w komitywę z Malamarem i porywał z jego pomocą ludzi, aby wydobywali dla niego diamenty. Nie przeszkadzało mu to, że ten łajdak z kosmosu zamierzał podbić całą naszą planetę.
- Jednego tylko wciąż nie rozumiem - powiedziałam - Dlaczego Ramon nie był zahipnotyzowany tak jak wszyscy? Czemu był przytomny, gdy inni stali się niewolnikami tego potwora?
- Myślę, że znam odpowiedź - uśmiechnął się do mnie Ash - Sądzę, że ten człowiek był odporny na hipnozę, dlatego Malamar nie miał na niego żadnego wpływu, więc wolał go przeciągnąć na swoją stronę. Zresztą sam Ramon nam to sugerował w rozmowie z nami.
- Tak... I pomagał mu łapać niewolników do pracy w kopalni.
- Owszem, ale teraz wszyscy mogą wrócić do swoich domów, a między tymi dwoma wyspami znów będzie panować pokój.
To była prawda, gdyż między obydwoma wyspami panował już pokój i przyjaźń, tak jak kiedyś to było. Miguel wraz ze swoimi rodakami wrócili zaś na Pantalune, ku wielkiej radości swoich rodziców, którzy nie ustawali w podziękowaniach dla nas za dokonanie tego czynu. My sami byliśmy bardzo zadowoleni z zakończenia tej misji, chociaż nieco niepokoiło nas to, czy spotkamy jeszcze na swej drodze Malamara.
- Wpadł do trąby morskiej - powiedziała Maren - Niemożliwe, aby coś takiego przeżył.
- Nie lekceważ go - rzekł Mewtwo - To bardzo potężny Pokemon i nie pochodzi on z tego świata. To, co zabije innego Pokemona wcale nie musi zabić jego.
- Więc uważasz, że możemy go jeszcze spotkać? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał zaniepokojony Pikachu.
Mewtwo skinął potwierdzająco głową.
- Obawiam się, że tak. W każdym razie nie lekceważcie Malamara.
Mój ukochany powoli spojrzał w ziemię i zacisnął dłoń w pięść.
- Czyli to jeszcze nie koniec - rzekł.
- Nie, Ash... Jeszcze nie koniec - zgodził się z nim Mewtwo - Tak czy inaczej będę dalej szukał tego łotra. Być może w końcu go zabiję i świat odetchnie wreszcie z ulgą. Dzisiaj byłem już bliski zadania mu śmierci, ale znów zawiodłem. Być może następnym razem lepiej sobie poradzę. Póki co jednak musicie wiedzieć, że choć wykonaliście dobrze swoją misję, to tak naprawdę dopiero teraz macie powody obawiać się Malamara.
- Jak to? Nie rozumiem - zdziwiła się Melody.
- A ja chyba rozumiem - powiedział ponuro Tracey - Dotąd Malamar nienawidził Asha, ponieważ ten udaremnił jego plany i przyczynił się do śmierci jego rodaków i zniszczenia jego planety. Teraz jednak Ash i Serena zabili Malamarowi żonę i dzieci.
- No właśnie - potwierdził Mewtwo - Jak widzicie, macie teraz o wiele więcej powodów do tego, aby się go obawiać. Myślę jednak, że nadejdzie jeszcze taki piękny dzień, kiedy już nie będziecie musieli się nikogo bać. Ani Giovanniego, ani Malamara, ani też nikogo. Życzę wam tego z całego serca.
Po tych słowach Pokemon pożegnał nas, a następnie ruszył w drogę, na poszukiwanie swego nemezis, będącego też nemezis całej naszej kompanii.
Lugia również nas pożegnał. Przedtem jeszcze przypomniał nam o tym, że zawsze możemy na niego liczyć, gdyż jesteśmy przyjaciółmi i nic nigdy tego nie zmieni, a potem wskoczył do morza znikając w jego odmętach.
Nie był to jednak koniec naszych pożegnań. Następnego dnia, na rano postanowiliśmy ruszyć w drogę do Alabastii. Wtedy jednak okazało się, że Greninja nie chce z nami jechać. W tym miejscu bowiem było coś, co go trzymało. Tym czymś była panna Frogadier, która zdobyła jego serce.
- Przepowiednia Madame Sybilli spełniła się - powiedziałam bardzo smutnym tonem - Musimy pożegnać naszego przyjaciela.
Ash spojrzał na swego Pokemona uważnie i rzekł:
- Jesteś pewien, że tego chcesz?
Stworek skinął potakująco głową, a jego trener powoli otarł z oczu łzy, a następnie uścisnął mocno do siebie Greninję.
- Rozumiem cię, mój przyjacielu. Sam przecież kocham i wiem, co to znaczy. Wiedz jednak, że będzie mi ciebie brakować.
Pokemon objął go mocno, aby pokazać mu, że jemu też nie jest łatwo podjąć taką decyzję, jednak musi, ponieważ tu go trzyma jego serce. Panna Frogadier nie opuści przecież swoich rodzinnych stron ani swojej trenerki, on więc musi tu zostać.
- Mówiłam wam - powiedział nagle znajomy nam głos.
To była Madame Sybilla, która podeszła do nas powoli z uśmiechem na twarzy.
- A więc przepowiednia się spełniła - mówiła dalej kobieta - Dopiero teraz mogę wam powiedzieć więcej niż dotychczas. Wasz Greninja pochodzi z kosmosu z planety zamieszkałej przez same Pokemony takiego właśnie gatunku jak on. Jego ojciec towarzyszył mi wtedy, kiedy ocaliłam tę wioskę. A co do waszego przyjaciela, to jego historia wygląda następująco: pewnego dnia pewien mały Froakie, mieszkający w tej pięknej krainie postanowił sprawdzić, jak to jest na innych planetach. Został więc wysłany na Ziemię w małej kapsule, jednak gdy ta lądowała, to uległa uszkodzeniu, przez co nie nasz biedny podróżnik nie mógł już wrócić. Pozostał tutaj na stałe, trafił do profesora Sycamore’a, który to wręczył go potem pewnemu wyjątkowemu trenerowi. Bardzo wyjątkowemu, ponieważ tego oto trenera nasz kochany Froakie sam sobie wybrał.
- A więc jesteś z kosmosu? - zapytał Ash swojego Pokemona - Wiesz, tak też sądziliśmy, ale nie mieliśmy całkowitej pewności.
- No właśnie - dodałam z uśmiechem na ustach - To dlatego umiesz walczyć z Malamarem, a prócz tego masz te niezwykłą umiejętność łączenia się z Ashem. Jesteś z innego świata.
- Groa! Groa! - zawołał Greninja.
- A więc to ciebie dotyczyła przepowiednia Madame Sybilli, o której mówiła nam Esmeralda - dodał mój chłopak - Teraz już rozumiem jej słowa. Cieszę się, że mogliśmy przeżyć razem tyle przygód.
Spojrzałam z uśmiechem na Greninję i objęłam mocno do siebie.
- Będziemy za tobą tęsknić, przyjacielu.
Pokemon popatrzył na mnie czule i uronił łzę z oka. Wiedziałam, że dla niego także to nie jest łatwa decyzja, ale skoro musiał, to nie mogliśmy go zatrzymać. Ostatecznie przecież tutaj znajdowało się jego przeznaczenie. Miałam jednak nadzieję, że będzie szczęśliwy w życiu, które wybiera.
Z takimi właśnie myślami wsiadłam na łódź Maren razem z moimi przyjaciółmi. Nasza droga pani pilot szybko złapała za ster, włączyła silnik i ruszyła w drogę do Alabastii. Co prawda moc psychicznych Pokemonów z wyspy Pantalune blokowała nam nasz kompas, ale Mewtwo nim odleciał wyjaśnił nam, że jeśli odpłyniemy na odpowiednią odległość od tej wyspy, to kompas zacznie działać sprawnie. Miał rację, ponieważ tak właśnie się stało.
- Super! - zawołała Maren, kiedy jej busola znowu funkcjonowała tak, jak należy - Możemy płynąć do Alabastii!
- Doskonale - uśmiechnął się do niej Ash - Już nie mogę się doczekać mojego ukochanego miasta. Bardzo za nim tęsknię, podobnie jak tęsknię za Greninją.
- Tak. Wielka szkoda, że musiał zostać - powiedziałam, dotykając jego ramienia - Ale jestem pewna, iż jest on teraz szczęśliwy.
- Obyś miała rację, Sereno - rzekł mój ukochany, kładąc dłoń na mojej dłoni - Życzę mu z całego serca wiele szczęścia.
KONIEC
Zakończenie tej historii jest dla mnie dużym zaskoczeniem. Chociaż spodziewałam się dobrego zakończenia, to jednak nie aż takiego. :)
OdpowiedzUsuńNasza drużyna przypuszcza ostateczny atak na twierdzę Malamara. Przy pomocy Mewtwo i legendarnego Lugii wdzierają się do jaskini złego Pokemona i próbują spalić kokony z nienarodzonymi dziećmi Malamara, w czym próbuje im przeszkodzić partnerka stwora. Nawiązuje się walka, z której na szczęście zwycięsko wychodzi nasza ekipa, a kokony wraz z partnerką Malamara giną w ogniu.
Niestety, dość poważne rany odnosi Greninja Asha, którego na szczęście przy koniecznej po walce z Malamarem pomocy Madame Sybilli ożywia Mewtwo. W międzyczasie zauważają oni wypływającego w morze Ramona, który oczywiście wpada w wywołaną przez Malamara i Mewtwo trąbę wodną i ginie. Zły Pokemon również, ale coś czujemy, że to chyba nie koniec przygody z tą wredną kreaturą, zwłaszcza, że będzie pałał teraz chęcią zemsty.
Po szczęśliwym powrocie ze wszystkimi uwolnionymi więźniami na wyspę pora dla Asha i jego ekipy by wyruszyć w drogę powrotną do domu. Jednak tym razem bez Greninjy, który upatrzył sobie na wyspie wybrankę swojego serca, pannę Frogadier i nie chce jej zostawiać, co Ash przyjmuje ze zrozumieniem. :)
W tym samym czasie w Lumiose sprawa napadu na Wieżę Pryzmatu zaczyna się rozwiązywać. Okazuje się, że Jacques Danton ukrył w Sali swój łup z jednego z napadów, za który skazali go w przeszłości na więzienie. Teraz chciał go odzyskać, dlatego właśnie chciał kupić Wieżę. A zleceniodawcą kradzieży okazał się nie Danton a dobry znajomy naszej ekipy Lysander, który podczas odnalezienia łupu Dantona wychodzi z ukrycia i grożąc naszej ekipie bronią wymusza na nich zwrot cennego łupu. Chcąc nie chcąc Clemont oddaje mu skradzione przez Dantona wcześniej perły, jednak nie ma zamiaru pozwolić łajdakowi uciec. Wsiada na Noiverna i próbuje wyrwać złodziejowi woreczek z łupem, co mu się udaje i perły rozpryskują się po całym mieście. Niestety robi to z narażeniem życia, które w ostatniej chwili ratuje mu ukochana Dawn, która w odpowiednim momencie przylatuje po niego na Fearowie. :)
Opowiadanie bardzo mi się podobało, zdobyło moje czytelnicze serduszko. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000/10 :)