Przygoda LXXVII
Pogoń za amuletem cz. I
Opowiadanie dedykuję Mr. M, który wymyślił genialny pomysł będący kanwą tego dzieła.
Pamiętniki Sereny:
- Ash, co ci jest? - zapytałam zaniepokojona, siadając na łóżku.
Mój luby przed chwilą jęknął podczas snu, a raczej niemalże krzyknął, po czym zaczął bardzo głęboko oddychać. Potem wstał z łóżka poruszając się w taki sposób, że niechcący mnie obudził. Zobaczyłam wówczas, jak wkłada na siebie spodnie, po czym podchodzi do okna, ocierając sobie ręką pot z czoła.
- Wszystko dobrze, kochanie? - spytałam.
- Tak, Serenko. Wszystko w porządku - odpowiedział mi mój chłopak bardzo nieszczerym tonem.
Doskonale wiedziałam, że kłamie i jakoś wcale nie zamierzał on tego ukrywać, chociaż jego słowa świadczyły o czymś zupełnie innym. Załamana wstałam z łóżka, zdjęłam z niego prześcieradło, owinęłam się nim i powoli podeszłam do detektywa z Alabastii, pytając:
- Ash... Co się dzieje? O co chodzi?
- O nic, Sereno... O nic. Nie chcę ci zawracać głowy swoimi głupimi problemami.
- Twoje problemy wcale nie są głupie, w każdym razie nie dla mnie - odpowiedziałam mu czule.
Mój ukochany spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął.
- Jesteś niezwykle miła, kochanie, ale z tym muszę sobie poradzić sam.
- Z czym, najdroższy? - spytałam zasmucona.
- Z wyrzutami sumienia - padła odpowiedź.
- O czym ty mówisz?
- O tym, co się stało na Valencii.
- Dalej cię to dręczy?
- Owszem... Po kilku dniach względnego spokoju sądziłem, że mam już spokój, ale niestety nie... Wciąż mnie to dręczy.
Położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Ash... Niepotrzebnie się tym dręczysz i o tym myślisz.
- Wcale nie chcę o tym myśleć, ale to do mnie mimowolnie wraca w postaci snów.
- Znowu masz te koszmary?
- Niestety i nic nie jestem w stanie na nie poradzić. Ty też nie możesz mi z nimi pomóc. Muszę sam je pokonać.
- Z koszmarami rzadko kiedyś ktoś sobie radzi sam, Ash.
- Być może, ale muszę jakoś to przeboleć w samotności.
- Dlaczego? - spytałam załamanym głosem - Dlaczego musisz samotnie się z tym borykać?
- Bo to są moje koszmary i moje problemy. Nie mam prawa cię nimi obarczać.
Mój ukochany wciąż patrzył w okno, kiedy mi to mówił. Bolało mnie to, bo przecież jestem jego dziewczyną i powinnam zawsze być przy nim w zdrowiu i chorobie, w dobrych chwilach oraz tych złych. Widać jednak Ash uważał, że nie ma prawa zmuszać mnie do przeżywania swoich problemów. Ja jednak chciałam, aby się nimi ze mną dzielił, nawet jeśli bym miała przez to cierpieć. Już i tak przecież cierpiałam, gdy widziałam, jak od wielu nocy dręczą go okrutne koszmary. Prawie wszystkie noce od chwili, kiedy tylko przeżyliśmy przygodę na Valencii, mój ukochany budził się zlany potem i przerażony, męcząc się z tym wszystkim, co go jakiś czas temu spotkało, a co dalej go dręczyło. Tylko przez parę nocy miał spokój, a potem znowu to samo. Później znów zaznał on nieco spokoju, ale tylko po to, aby te podłe koszmary ponownie powróciły i niszczyły go od środka.
Wiedziałam, że Ash może się czuć samotny z tym wszystkim i ma do tego prawo. W końcu nikt z nas tak naprawdę nie rozumiał, co on musiał przechodzić. Przecież żaden członek naszej kompanii nie miał jeszcze tej nieprzyjemności, aby zabić kogokolwiek. Owszem, już parę razy byliśmy świadkami czyjejś śmierci, jednak nigdy wcześniej nie przyczyniliśmy się do niej. Teraz było inaczej. Ash osobiście zabił kapłankę Kali, spychając ją nogami do lawy. Co prawda nie chciał tego zrobić, a poza tym bronił swego życia, jednak nie zmieniało to faktu, że bardzo to przeżywał, my zaś razem z nim cierpieliśmy, chociaż oczywiście nasze cierpienie w tym względzie było o wiele mniejsze niż to, które spotkało jego.
Mimo wszystko uważałam, że mój ukochany nic nigdy na nie zyska na ukrywaniu swego cierpienia przede mną i duszeniem tego w sobie. Jednak naprawdę on był po prostu uparty w tej sprawie. Tak bardzo nie chciał mnie obarczać swoim bólem, że wolał siedzieć cicho i cierpieć w milczeniu. Ja jednak byłam równie mocno uparta i nie zamierzałam wcale odpuścić.
- Ash... Proszę... Powiedz mi, co ci się tym razem śniło.
- Co to niby pomoże? - burknął mój luby.
- Poczujesz się lepiej - odpowiedziałam.
- Poważnie? A ja myślę, że nie tylko nie poczuję się lepiej, ale jeszcze ty będziesz cierpieć.
- Jeśli ty możesz, to ja także.
- Ale ja nie chcę, żebyś cierpiała, kochanie.
Detektyw z Alabastii oparł powoli dłonie o framugę okna, po czym westchnął głęboko.
- Nie mogę, Sereno. Nie mogę cię prosić, żebyś przechodziła przez to samo piekło, przez które ja muszę przechodzić.
Załamana puściłam prześcieradło, które opadło na podłogę, po czym objęłam mocno mojego chłopaka od tyłu i szepnęłam cicho:
- Nie rób tego, Ash.
- Czego nie mam robić? - zapytał detektyw.
- Nie zamykaj się przede mną. Nie odpychaj mnie od siebie. Pozwól sobie pomóc. Pozwól, żebym cię wsparła.
Ash położył dłonie na moich dłoniach i ścisnął je delikatnie. Poczułam wówczas wielkie ciepło nie tylko fizyczne, ale też i psychiczne. Miałam nadzieję, że on również je poczuł.
- Sereno... Kochanie... Śniło mi się znowu, jak Kali spada w przepaść do lawy i... Jak ginie tam, a potem... A potem we śnie wyszła z tej lawy, podeszła do mnie, spojrzała na mnie groźnie, ociekając tym paskudztwem i powiedziała groźnie: „Morderca“.
Położyłam głowę na jego ramieniu czując się po prostu okropnie, gdyż byłam bezsilna i nie umiałam mu pomóc. Cierpiałam, choć przecież moje cierpienie było niczym w porównaniu z tym, co musiał przechodzić mój ukochany.
- Ash... Nie jesteś mordercą.
- Ależ jestem! - jęknął załamany Ash, odbiegając ode mnie i padając na podłogę, łapiąc się dłońmi za głowę.
- Nie jesteś - powiedziałam.
- Jestem... To wszystko mnie zadręcza. Nie umiem z tym żyć.
- Musisz iść do psychologa.
- I co to niby pomoże? - jęczał mój luby - Poza tym już byłem i nie umiał mi pomóc. A im częściej będę go odwiedzał w tej sprawie, to w końcu ześle mnie do jakiegoś ośrodka, a tam to już potraktują mnie jak czubka, którym najwidoczniej jestem.
Kucnęłam przy Ashu, po czym złapałam jego twarz w swoje dłonie, podniosłam lekko w górę, aby spojrzał mi w oczy, po czym dodałam:
- Posłuchaj mnie, Ash... Nie jesteś mordercą, rozumiesz? Jesteś tylko człowiekiem, który bronił swojego życia przed drugim człowiekiem, który chciał mu to życie odebrać. Rozumiesz mnie? Ty się tylko broniłeś. Nie miałeś wyboru. Gdybyś jej nie odepchnął od siebie, to ona by cię udusiła. To tyle w tej sprawie. W żadnym razie nie mogłeś przewidzieć tego, że stanie się to, co się stanie.
Ash płakał, a łzy powoli ciekły mu z oczy po policzkach, spadając przy tym na moje kciuki.
- Nieważne, jak długo ci zajmie pokonanie tego problemu, ale ja cię nie opuszczę, Ash. Nie opuszczę cię w potrzebie. Jestem z tobą już na zawsze. Rozumiesz? Na zawsze.
- Och, Sereno...
Mój chłopak rozpłakał się teraz na dobre i wtulił głowę w moje piersi. Objęłam go zachłannie do siebie, pieszcząc jego włosy barwy hebanu.
- Płacz, kochanie. Płacz... Wyrzuć to z siebie. Nie wstydź się łez. To nie oznacza, że jesteś słaby. Nawet największy twardziel musi kiedyś zapłakać. Płacz, Ash. To nie prawda, że łzy nie pomagają, bo czasami są jedynym wyjściem z sytuacji.
- Sereno... Moja Sereno... Moja mała, Różowa Panienko - mówił mój chłopak wzruszonym tonem - Ty nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomagasz. Chcę być twardy, chcę być silny i sam radzić sobie z moimi problemami, ale czasami... Nie umiem... Nie umiem...
- Nikt nie jest doskonały... Nawet Sherlock Ash - powiedziałam czule pieszcząc jego włosy - Nie bój się, kochanie. Jestem przy tobie.
Te słowa coś mi przypomniały. Pamiętałam doskonale, kto kiedyś tak czule do mnie mówił, przytulając mnie zachłannie do swego serca. To było mniej więcej dziesięć lat temu. Dobrze to pamiętam. Nigdy nie zapomnę tej cudownej chwili.
***
Mała Serena ponownie wybłagała u swojego ukochanego kolegi, Asha Ketchuma, aby pozwolił jej spać w swoim pokoju, który miał przydzielony przez profesora Samuela Oaka na urządzonym przez niego Letnim Obozie Pokemonów. Chłopiec był bardzo zdumiony, że mała dziewczynka wciąż go o to prosi, ale mimo wszystko nawet odpowiadała mu ta sytuacja. W końcu dzięki temu mógł poczuć się ważny i potrzebny, a prócz tego komuś pomóc, a przecież tego bardzo chciał. Zrobił jej miejsce obok siebie na łóżku, zaś Serena w swojej różowej piżamce usiadła przy nim, czując się po prostu zachwycona tym wszystkim. Zaraz położyła głowę na jego torsie i objęła go czule.
- Mój Ash - powiedziała czule.
Chłopca nieco zdziwiło to wyznanie, ale mimo wszystko przytulił do siebie dziewczynkę i pogłaskał powoli jej włoski.
- Moja mała, Różowa Panienka - rzekł mały Ketchum - Jesteś strasznie przytulaśna, wiesz o tym?
- Wiem... A ty taki słodki - odparła panienka Evans.
Dziewczynka zachichotała radośnie, po czym pocałowała chłopca w policzek i wtuliła się w niego mocno, kładąc głowę na jego torsie, następnie bardzo zadowolona zasnęła. Chłopiec był nieco zdumiony okazywaną mu czułością, a do tego poczuł, że na jego twarzy występują rumieńce, ale mimo wszystko nawet podobało mu się, iż ta urocza istotka tak bardzo do niego lgnie. Lubił się czuć ważny i potrzebny, zwłaszcza jeśli okazywały mu to osoby płci żeńskiej. W końcu jego mama tak bardzo o niego dbała, że Ash czuł się zobowiązany dbać o kogoś innego dla niej i dla siebie. Delia Ketchum nauczyła swojego syna opiekuńczości wobec innych, a zwłaszcza wobec dziewczynek i Ash teraz taki właśnie był wobec Sereny. Dla niego to było coś zupełnie normalnego pomagać jej w potrzebie. Poza tym lubił, jak mu dawała buzi i okazywała swoje zainteresowanie. Prócz tego strasznie się przywiązał do tej małej.
W nocy chłopiec poczuł, że musi iść do łazienki. Wstał więc powoli z łóżka, aby nie budzić swej śpiącej towarzyszki, po czym delikatnie stawiając swoje kroki wyszedł z pokoju i lekko zamknął za sobą drzwi. Kiedy już wrócił usłyszał piski, które mieszały się z hukiem błyskawic na dworze. Za oknem bowiem hulała burza, co jednak Ashowi nie było wcale straszne, ale komuś innemu i owszem.
- Ash... Ash... - ktoś z pokoju młodego Ketchuma wołał go po imieniu.
Chłopiec powoli wszedł do środka i zauważył, że to Serena siedząca na łóżku i obejmująca się rękami za głowę.
- Co ty robisz? - zapytał.
W tej samej chwili zagrzmiało i błysnęło za oknem.
- ASH! - krzyknęła dziewczynka.
Chłopak szybko zamknął drzwi licząc na to, że nikt nie usłyszy tego hałasu. Podbiegł do okna i zasłonił je firankami, aby błyskawice przestały być widoczne dla jego przyjaciółki. Następnie zaś uklęknął na łóżku przed Sereną, która zamknęła oczy ze strachu i trzymała mocno swoją głowę.
- Spokojnie, maleńka. Jestem tutaj. To ja, Ash. Zobacz. Jestem tutaj.
Dziewczynka powoli otworzyła oczy i zobaczyła swojego wybawcę. Radośnie rzuciła mu na się na szyję, obejmując go za nią zachłannie.
- Och, Ash! Gdzie ty byłeś?! Tak się bałam! Obudziłam się, a ciebie nie było! Proszę, nie zostawiaj mnie! Nigdy więcej mnie nie zostawiaj!
- Spokojnie, maleńka. Jestem przy tobie - Ash powoli gładził włosy dziewczynki, jednocześnie próbując ją uspokoić.
- Zostaniesz ze mną na zawsze? - spytała Serena.
- Tak, Różowa Panienko. Zostanę - padła odpowiedź.
- A ożenisz się ze mną?
- Ożenię. Oczywiście, że ożenię. I już zawsze będę cię przytulał wtedy, gdy będzie burza.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Mała wtuliła się w niego jeszcze zachłanniej, ponieważ właśnie znowu za oknem zagrzmiało. Zaczęła płakać w jego ramię.
- Tam jest tak strasznie. Boję się.
- Nie bój się, kochanie. Jestem przy tobie... Twój Ash jest tutaj - mówił uspokajającym tonem chłopiec - Spokojnie. Jestem tutaj i zawsze będę.
***
- Spokojnie, kochanie. Jestem przy tobie. Jestem tutaj i zawsze będę.
Wróciłam do teraźniejszości i spojrzałam na mojego chłopaka, który płakał rzewnie w moje piersi, a kiedy w końcu wyrzucił z siebie wszystkie łzy, jakie zdołały wyprodukować jego jakże śliczne oczy (barwy orzechowej czekolady), powoli podniósł głowę i spojrzał na mnie z miłością.
- Kochanie moje... Moje małe kochanie... Moja mała Różowa Panienka pociesza mnie - rzekł z uśmiechem mój luby.
- Tak samo jak kiedyś ty pocieszałeś mnie - odpowiedziałam mu bardzo wzruszonym głosem - Kocham cię nad życie, Ash. Zawsze cię kochałam. Od czasów, kiedy poznaliśmy się na Letnim Obozie Pokemonów jesteś mi niezwykle bliski.
- A ty mnie - powiedział z uśmiechem mój chłopak - I chyba wcale nie ma w tym nic dziwnego. W końcu która dziewczynka na twoim miejscu, mając siedem lat, wskoczyłaby mi do łóżka?
Zachichotałam delikatnie i przytuliłam go jeszcze mocniej, bawiąc się powoli jej włoskami.
- Och, najdroższy. No cóż... Jestem nietypowa, ale przecież za to mnie kochasz, prawda?
- Również za to, kochanie - zaśmiał się wesoło mój luby - Mam wiele powodów do tego, żeby cię kochać. Jesteś mi bliska bardziej niż myślisz. Zwłaszcza teraz, w takiej chwili jak ta.
- Dziękuję, Ash.
Popatrzyłam na niego z miłością i powiedziałam:
- Bardzo żałuję, że nie mogę ci więcej pomóc.
- Kochanie... - Ash podniósł powoli głowę i spojrzał na mnie czule - Pomagasz mi bardziej niż myślisz.
- Naprawdę? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Mówię zupełnie poważnie - mój luby podniósł się i usiadł na łóżku, patrząc na mnie - Twoje wsparcie naprawdę wiele dla mnie znaczy. Więcej niż myślisz.
- Cieszę się, że tak mówisz... Nawet, gdyby to miało być kłamstwo.
Poczułam na swej tylnej części ciała lekkiego klapsa.
- Hej! A to za co było?!
- Za gadanie głupot - zaśmiał się mój ukochany.
Parsknęłam śmiechem czując, że on odzyskuje właśnie dobry humor, a ja właśnie się do tego przyczyniłam. To miało dla mnie naprawdę ogromne znaczenie. Bardzo chciałam wspierać mojego chłopaka we wszystkim, co on robi i pomagać mu rozwiązać każdy jego problem. Cieszyło mnie, że tym razem też mi się udało mu pomóc.
- Dobrze, kochanie... A więc nie będę już gadać głupot - powiedziałam czule, po czym wzięłam twarz mego chłopaka w swoje dłonie - Kocham cię, mój aniele.
- To ty jesteś moim aniołem, Sereno - odrzekł Ash, po czym pocałował moje usta z miłością, dotykając powoli dłońmi mych włosów - Działasz na mnie kojąco jak balsam.
- A chcesz może od razu sporą dawkę tego balsamu? - zapytałam nieco zalotnym tonem.
- A czemu nie? - zachichotał mój luby.
Następnie radośnie padliśmy na łóżko, śmiejąc się i zapominając o tym, co nas niedawno dręczyło. Wiedziałam, że za jakiś czas te złe myśli wrócą, ale chociaż na chwilę udało mi się odwlec ponowne z nimi spotkanie.
- Może być nam trochę niewygodnie, bo zabrałam nam prześcieradło - zażartowałam sobie - A potem zostawiłam je na podłodze.
- Trudno... Jakoś to zniosę - odparł wesoło mój chłopak.
- Ty może tak, ale nie wiem, jak ja to przeżyję.
- Jakoś sobie poradzisz.
Miał rację, bo naprawdę sobie z tym poradziłam, podobnie zresztą jak i on. Choć potem położyliśmy prześcieradło na łóżku, kiedy powróciliśmy do krainy snów.
***
Następnego dnia próbowaliśmy sobie radzić z tym wszystkim, co tak bardzo dręczyło mojego chłopaka. Na całe szczęście w świetle słońca mój luby lepiej sobie radził z tym wszystkim, co go spotkało, choć i tak nie było to łatwe. Największe ukojenie znajdował on teraz w moich ramionach oraz w muzyce. Niejeden raz, gdy poczuł się źle, brał do ręki skrzypce, po czym grał na nich piękne melodie, głównie swoją ulubioną muzykę, czyli melodię z serialu „Porwany za młodu“. Był to jeden z najpiękniejszych utworów na całym świecie, choć też dość smutny, ale w sumie już dawno zauważyłam, że często to, co jest smutne, posiada w sobie największy urok. Przykładowo tak właśnie było z niektórymi filmami, takimi jak „Titanic“ czy „Przeminęło z wiatrem“ lub też „Uwierz w ducha“, które przecież są bardzo smutnymi dziełami, a jednak uwielbiam je, ponieważ ich urok działa na mnie niczym moc Malamara na jego ofiary. Dlatego też nie dziwiłam się Ashowi, że szuka zapomnienia w muzyce wtedy, kiedy coś mu dokucza. Oczywiście nie grał na swoich ukochanych skrzypcach (które otrzymał od swojej matki na szesnaste urodziny) jedynie smutne utwory. Niejeden raz grywał również wesołe melodie lub też bardzo dzikie. Wszystko zależało od jego nastroju.
- To bardzo dobrze, że kiedyś zainwestowałam w jego naukę gry na skrzypcach - powiedziała Delia, gdy szykowaliśmy się wszyscy do pracy w restauracji - On ma naprawdę talent i po prostu wspaniale gra.
- Oj tak, zgadzam się - zachichotałem.
Był to dzień 13 września 2006 roku. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że już wkrótce przeżyjemy wszyscy niesamowitą przygodę, choć powinnam do tego przywyknąć, bo w końcu przygody gonią za nami jak Zespół R swego czasu to robił. Mówię „swego czasu“, gdyż obecnie odnosiłam wrażenie, że znaleźli sobie jakieś inne zajęcie, chociaż od czasu do czasu znowu musieli nam napsuć krwi. Jednak być może to wszystko było związane z tym, że kiedyś podróżowaliśmy, a oni chodzili za nami, aby móc kraść Pokemony z całego świata, jedynie przy okazji nas nękając. Teraz jednak siedzieliśmy praktycznie cały czas na miejscu, a im wcale się nie opłacało robić to samo i pilnować każdego naszego kroku. Podejrzewam też, że Giovanni raczej nie byłby z tego powodu zachwycony, gdyby zamiast podróżować od miejsca do miejsca i zdobywać dla niego nowe Pokemony, siedzieliby w Alabastii, uparcie próbując ukraść tylko jednego elektrycznego gryzonia. A przecież jemu Zespół R nie zamierzał się narażać. Zresztą tylko idiota lub człowiek wyjątkowo odważny celowo chciałby wywołać wojnę z szefem organizacji Rocket. Oczywiście Asha zaliczałam do tej drugiej kategorii ludzi, gdyż nigdy nie pozwoliłabym sobie nazwać go tym pierwszym epitetem. Choć być może w jego zachowaniu było coś idiotycznego. Przecież dotąd mierzył się on z kilkoma agentami organizacji Rocket i jakoś nie pragnął zawzięcie posłać Giovanniego za kratki. Potem jednak wszystko się zmieniło, a to przeze mnie i Misty - przecież to my kiedyś wpadliśmy w ręce kłusownika pracującego dla naszych obecnych wrogów. Giovanni nakazał mu zabić nas obie, ponieważ ich żelazną zasadą jest niepozostawianie świadków swoich nikczemnych uczynków. Ash na całe szczęście nas wtedy ocalił z pomocą Clemonta oraz porucznik Jenny, jednak poczuł, że musi wreszcie coś zrobić z organizacją Rocket, bo inaczej ci kiedyś zabiją nas wszystkich, gdy znowu przypadkiem lub celowo staniemy im na drodze. Prócz tego dla Asha ciosem było to, że Giovanni skazał na śmierć jego dziewczynę i jego przyjaciółkę, czego bynajmniej nie zamierzał mu darować. To było dla niego wyraźnym wypowiedzeniem wojny. Wcześniej ten podły człowiek jedynie działał mu na nerwy, podobnie jak i jego agenci, ale teraz, gdy Ash został detektywem, zaczął naprawdę poważnie traktować swoją walkę o to, żeby tego zła mniej było na świecie. Dlatego uznał on zniszczenie organizacji Rocket za swój najwyższy priorytet i oficjalnie zapowiedział temu łajdakowi Giovanniemu, że jeszcze pośle go do więzienia. Oczywiście ten nędznik początkowo nie wziął jego słów na poważnie, uważając je zapewne za czcze przechwałki, ale... Ostatnie nasze przygody dowiodły, że przestał nas lekceważyć. Nie wiem, czy to dobrze, czy też źle. Ostatecznie teraz Giovanni miał się przed nami na baczności, bo wiedział, czym grozi traktowanie nas jak nic nie warte dzieciaki.
Tak czy inaczej tego właśnie dnia, o którym mówię, po iluś dniach dość spokojnego życia znowu mieliśmy przeżyć niesamowitą przygodę i to do tego jeszcze tak groźną, że porażka w niej poniesiona mogła nas bardzo wiele kosztować. Ale jak powiedziałam wcześniej, wtedy tego jeszcze nie wiedziałam.
- Chodź tu już, Ash! - zawołałam głośno w kierunku pokoju mojego ukochanego, skąd dobiegała nas melodia wygrywana na skrzypcach.
- Chyba naprawdę to wszystko go dręczy - powiedziała smutno Dawn, patrząc na piętro, gdzie siedział jej brat.
- Pika-pika... Pip-lu-li - zapiszczeli smętnie Pikachu i Piplup.
- A dziwisz mu się? - zapytał Max - Przecież spotkała go naprawdę przykra historia. Przy niej to nawet moje problemy wydają się być nic nie warte.
- No proszę, jaka empatia - zażartowała sobie panna Seroni.
- Kto by pomyślał? - dodała złośliwie Bonnie.
- De-ne-ne! - pisnął zadziornie jej Dedenne.
- Ash, kończ już koncert i chodź do nas! - zawołał Clemont, składając dłonie w trąbkę.
- Kochanie, już pora do pracy! - dodała czułym tonem Delia.
Melodia ucichła, po czym mój ukochany zszedł po schodach do nas, uśmiechając się do nas.
- Wybaczcie. Czasami można się w tej muzyce zatracić.
- Zauważyliśmy - mruknęła złośliwie Bonnie.
Clemont popatrzył na nią z wyrzutem.
- Nie bądź złośliwa, Bonnie. Przecież dobrze wiesz, czemu Ash się tak zachowuje.
- Wiem i nie mam mu tego za złe, tylko czasami jest to nieco dziwne - odparła na to dziewczynka.
- Wszystko, co odbiega od normy zwykle wydaje nam się dziwne - stwierdził Clemont - Jednak nie zawsze zasługuje ono na taką nazwę.
- Spokojnie, przecież wiem doskonale, że jestem dziwakiem - zaśmiał się mój chłopak - Bo w końcu ilu normalnych siedemnastolatków chodzi po mieście w stroju Sherlocka Holmesa, ze szpadą u boku, a prócz tego walczy o to, żeby tego zła mniej było na świecie?
- Niech pomyślę... Raczej niewielu - odpowiedziała dowcipnym tonem Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup.
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu, po czym wskoczył on na ramię swego trenera.
- Jesteś jedyny w swoim rodzaju - powiedziałam.
- Serena ma rację. Nie ma drugiego takiego jak ty i za to również cię kocham - dodała z uśmiechem na twarzy Delia.
Ash wzruszony pogłaskał łepek Pokemona, po czym rzekł:
- Cieszę się, że jesteście tu wszyscy ze mną i mnie wspieracie w moich problemach. To ma dla mnie większe znaczenie niż myślicie.
Pani Ketchum wzruszona podeszła do syna i powiedziała:
- Kochanie... Pamiętaj o tym, że masz tu przyjaciół, więc nie jesteś sam i nie możesz zostać sam ze swoimi problemami.
- Dzięki, mamo. To naprawdę ważne dla mnie wiedzieć, że nie jestem z tym wszystkim sam.
Kobieta uścisnęła mocno swojego syna, gładząc jego włosy.
- Nigdy o tym nie zapominaj, kochanie. Proszę...
- Nie zapomnę, mamo. Nie zapomnę... Ale nie zawsze chcę wam o tym wszystkim opowiadać - powiedział jej syn - Czasami po prostu nie chcę was obarczać moimi problemami.
- Możesz tego nie robić, jednak my i tak zawsze odkryjemy prawdę - powiedział wesoło Clemont.
- To prawda - zgodziła się z nim Bonnie, mając na swej twarzy szeroki uśmiech - Przecież jesteśmy przyjaciółmi, a w dodatku też zgraną drużyną. Musimy się wspierać w ciężkich chwilach.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - zawołałam wesoło.
- Nic dodać, nic ująć - powiedziała wesoło Dawn, biorąc na ramiona swego Piplupa, który ćwierkaniem potwierdził sens jej słów.
- Pamiętaj także o tym, stary, że cokolwiek by się nie wydarzyło, to zawsze będziesz mógł na nas liczyć - rzekł Max, poprawiając spadające mu z nosa okulary.
Ash i Pikachu uśmiechnęli się do nas, słysząc te słowa. Widać było, że bardzo ich one wzruszyły.
- Dziękuję wam, przyjaciele. Dziękuję wam.
***
Nasza zmiana minęła nam całkiem dobrze, nie licząc tego, że Melody była jakoś dziwnie zasmucona.
- Coś ty taka ponura? - zapytałam ją, kiedy miałam chwilę, aby zostać z nią sam na sam.
- Nic takiego, poza tym, że zbliża się ten dzień - padła odpowiedź.
- O jakim dniu mówisz?
- O dniu, w którym będę musiała ocalić życie mojej kochanej, głupiej mamuśce.
- Aha, o tym mówisz.
Melody bowiem postanowiła, pomimo pewnych wątpliwości, które ją dręczyły, zostać dawną szpiku kostnego dla swojej matki, choć ta tak bardzo ją skrzywdziła, a teraz po latach ją znalazła jedynie po to, aby prosić córkę o przeszczep. Nie dziwiłam się, że dziewczyna z Shamouti była urażona tym wszystkim i miała dość swojej kochanej matuli, ale odegranie się na niej, a skazanie jej na śmierć to zupełnie dwie różne rzeczy. O ile to pierwsze aprobowałam, to tego drugiego już nie mogłam pochwalić. Musiałam więc porozmawiać z Melody na ten temat i cóż... W końcu ustąpiła, jednak wciąż akcentowała, że może jeszcze zmienić zdanie. Wiedziałam jednak, iż tak się nie stanie. Moja droga przyjaciółka nie jest osobą perfidną i bez serca, aby mogła bez najmniejszych skrupułów skazać kogoś na śmierć, a przecież to by się stało, gdyby spełniła swe groźby i zostawiła matkę na pastwę losu.
- Myślałam, że ty i twoja mama już zdołałyście ze sobą się dogadać - powiedziałam.
Melody opuściła smutno głowę.
- Nie... Są na tym świecie pewne sprawy, które sprawiają, że już nigdy między nami nie będzie nawet nici porozumienia.
Spojrzałam na dziewczynę smutnym wzrokiem i powiedziałam:
- Melody... Przykro mi z powodu tego, co zrobiła twoja matka, dlatego wcale ci się nie dziwię, że miałaś do niej tak ogromny żal i nie chciałaś jej na początku pomagać, ale jestem z ciebie dumna, iż zmieniłaś zdanie.
- Mogę je jeszcze raz zmienić.
Wpatrywałam się w nią uważnie i rzekłam:
- Poważnie? Naprawdę uważasz, że mogłabyś bez mrugnięcia okiem skazać kogoś na śmierć? Pozwolić mu umrzeć? Tak po prostu?
Moja przyjaciółka z Shamouti załamana opuściła głowę w dół i rzekła:
- Niestety nie... Nie potrafię tego zrobić.
- Dlaczego mówisz „niestety“? - zdziwiłam się.
- Ponieważ gdybym to umiała, to zdecydowanie byłoby mi lepiej w życiu, a tak co? Mam zbyt miękkie serce, które każe mi pomóc mojej nic nie wartej matce.
- Mimo wszystko to twoja matka.
Melody spojrzała na mnie groźnie.
- Poważnie? A czy ona o tym pamiętała, kiedy porzuciła mnie i Carol z dnia na dzień? Tak po prostu? Bez żadnego wyjaśnienia?
- Melody... Wiem doskonale, co to znaczy nie mieć najlepszych relacji z matką. W końcu moja mamuśce kiedyś też było bardzo daleko do bycia porządnym rodzicem.
- Pamiętam, opowiadałaś mi o tym i to tylko dowód na to, że niektóre matki są nic nie warte.
- Niektóre być może... Ale przecież moja matka się zmieniła.
- Twoja matka nie jest moją matką, Sereno. Grace Evans nigdy nie była zła, tylko nieszczęśliwa.
- A twoja niby jest zła?
- Dobra na pewno nie jest. To żałosna egoistka myśląca tylko o sobie. Już nawet nie pamiętam, czy i jak mnie wychowywała.
- A ja za to pamiętam, jak wychowywała mnie moja matka. Zapewniam cię, nie chciałabyś być na moim miejscu.
- A ty nie chciałabyś być na moim!
- Dobrze, dosyć już tej licytacji, Melody. Twoja matka postąpiła jak postąpiła, ale mimo wszystko to zawsze żywy człowiek i nie możesz jej bez skrupułów skazać na śmierć. Takie coś by było perfidne.
- Nie mniej perfidne niż to, że porzuciła mnie, moją siostrę i mego ojca, aby wybrać życie z jakimś bogatym facetem. Jednak wiele o tym myślałam i wiesz, do jakich wniosków doszłam? Do takich, że nie zamierzam być taka jak ona. Nie zniżę się do jej poziomu. Pomogę tej kobiecie, a potem niech ta idiotka zniknie z mojego życia tak szybko, jak tylko ponownie się w nim pojawiła.
Patrzyłam na nią uważnie, słuchając jej słów.
- Będziesz umiała tak po prostu wykreślić matkę ze swojego życia? - zapytałam smutno.
- Zrobiłam to już dawno - padła odpowiedź - I to już wtedy, kiedy ona to samo zrobiła mnie. Ja się więc odpłacam jej tylko pięknym za nadobne.
- Oko za oko... Może naprawdę czasami to jedyna sprawiedliwość, ale mimo wszystko nie można bez skrupułów skazać kogoś na śmierć. Poza tym chciałabyś mieć taką osobę na sumieniu?
- Nie, choć jak tak mnie o to pytasz, to myślę sobie, że czasami lepiej bym się czuła, gdybym nie miała sumienia.
Podeszłam do niej i powoli ją do siebie przytuliłam.
- Wszystko będzie dobrze, Melody. Zobaczysz. Dasz sobie radę z tym wszystkim i zdołasz to przeboleć. Potem będziesz dumna z siebie, kiedy już ją ocalisz, zobaczysz.
- Obyś miała rację, Sereno - odparła moja przyjaciółka, garnąc się do mnie delikatnie.
Melody nie była specjalnie uczuciową osobą i lubiła nieraz zgrywać twardzielkę, jednak nawet ona potrzebowała tego, aby ktoś ją przytulił od czasu do czasu. Miałam nadzieję, że Tracey często to robi. W końcu jest jej chłopakiem i wypadałoby, aby wykazał się czymś więcej niż tylko wiedzą naukową. Poza tym młody Sketchit doskonale rozumiał swoją dziewczynę. Jego rodzice bowiem nie byli również zbyt rodzinnymi typami. Włóczyli się przecież po świecie, aby rozwijać swoje umiejętności trenerów Pokemonów i nawet nie pomyśleli o tym, żeby zadzwonić do swojego syna. Podobnie było z rodzicami Gary’ego, chociaż ci akurat zajmowali się pomnażaniem swojego już i tak wielkiego majątku. No cóż... Im dalej w las, tym więcej drzew, a im nowsze czasy, tym gorszych mamy rodziców. Miałam nadzieję, że ja i Ash nigdy nie pójdziemy w ich ślady.
***
Po rozmowie z Melody ja i Ash (oczywiście z wiernym Pikachu u naszego boku) poszliśmy sobie na spacer po mieście. Rozmawialiśmy przy tym o różnych sprawach, ale w żadnym razie nie umiem sobie przypomnieć, jakie tematy wtedy poruszyliśmy, jednak to bez znaczenia, ponieważ nie ma to żadnego wpływu na naszą opowieść. Podczas naszego spaceru powoli dotarliśmy do terenów poza miastem.
- Szkoda, że lato już minęło - powiedziałam - Kocham tę porę roku.
- Ja również ją uwielbiam, ale niestety tak to już musi być na tym świecie, że coś się kończy, a coś się zaczyna - zauważył nieco filozoficznym tonem mój chłopak.
- To prawda... Lato się skończyło, a zaczęła się jesień - stwierdziłam zamyślonym tonem, wdychając w płuca powietrze - Mimo wszystko ta pora roku ma w sobie jakieś piękno.
- Pewnie, że ma - zgodził się ze mną mój luby - Choćby te liście. Są po prostu wspaniałe.
Pikachu zeskoczył mu z ramienia, po czym podniósł z ziemi jeden z liści i pokazał nam go.
- Już niektóre listki zmieniają kolor, jednak na czerwone i żółte musisz jeszcze poczekać - powiedziałam wesoło do Pokemona.
Stworek zapiszczał uroczo i nieco zawiedziony.
- Spokojnie, jeszcze się tego doczekasz, możesz być pewien, jednak to wszystko w swoim czasie - próbowałam go jakoś pocieszyć.
Starter Asha uśmiechnął się delikatnie, po czym nagle poruszył uszami, jakby czegoś nasłuchiwał.
- Co jest, Pikachu? - zapytał detektyw z Alabastii.
Pokemon pobiegł w kierunku najbliższych krzaków.
- Co mu się stało? - zdziwiłam się.
- Być może wyczuł jakąś samiczkę - zachichotał Ash.
Trąciłam go lekko łokciem w bok.
- No co? Żartowałem tylko - powiedział mój luby - Przecież wiem, że on ma swoją ukochaną.
- No właśnie... Nie próbuj więc mu szukać nowej panny!
- Nie zamierzam, ale lepiej sprawdźmy, czego on chce.
Pobiegliśmy za Pikachu w krzaki i zauważyliśmy wówczas coś, co nas przeraziło. Tym czymś był mężczyzna w wieku tak około pięćdziesięciu lat. Miał czarne włosy mocno przyprószone siwizną oraz wąsy i krótką brodę. Jego ubiór stanowiły szare spodnie, kremowa kurtka i czarne buty.
- A niech mnie! Co to za człowiek?! - zawołała zdumiona.
- Nie mam pojęcia, ale wygląda mi na jakiegoś podróżnika - rzekł Ash wyraźnie przejęty.
Pikachu powoli zaczął potrząsać głową człowieka, natomiast ja i Ash szybko przewróciliśmy mężczyznę na plecy. Zauważyliśmy wtedy, że ma on też białą koszulę, na której widniała spora, czerwona plama. Ostrożnie więc podniosłam materiał koszuli i dostrzegłam, że ma on pod swym ubraniem prowizoryczny opatrunek.
- On jest ranny! - jęknęłam przerażona - Musimy mu pomóc!
Szybko zdjęłam z pleców mój plecak i wydobyłam z niego apteczkę, po czym szybko założyłem mu już bardziej profesjonalny opatrunek na ranie mężczyzny. Ash z kolei wyjął ze swego plecaka butelkę z wodą i podał ją naszemu pacjentowi.
- Proszę, niech pan pije - powiedział mój luby, otwierając człowiekowi usta i wlewając mu w nie wodę.
Nieznajomy powoli zaczął przełykać napój, a po dłuższej chwili zdołał otworzyć swe oczy zielonej barwy, a następnie spojrzał na Asha i na mnie, pytając:
- Gdzie... Gdzie ja jestem?
- W lesie niedaleko Alabastii w regionie Kanto - wyjaśniłam mu.
Mężczyzna westchnął głęboko, po czym powiedział:
- A więc się udało... Dotarłem tutaj...
Następnie zaczął szybko macać sobie kieszeni. Kiedy namacał w nich to, czego szukał, odetchnął z ulgą.
- Uff! Dzięki Bogu! Jest na swoim miejscu. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby on się dostał w ich ręce.
- Jaki on? - zapytałam zdumiona.
- I w czyje ręce to się nie może dostać? - dodał Ash.
- Mój dziennik - jęknął mężczyzna, ocierając sobie dłonią pot z czoła - On nie może wpaść w ich ręce.
- Ale w czyje ręce? - zapytaliśmy.
Człowiek jednak nie zdążył nam odpowiedzieć, ponieważ zemdlał w ramiona mego chłopaka.
- Chyba musimy wezwać pomoc - powiedziałam.
- Najwyraźniej - skinął głową mój luby.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
***
Napisałam na kartce kilka zdań, w których wyraziłam, co się stało i w jakim miejscu jesteśmy. Z kolei Ash wypuścił Pidgeota, po czym przywiązał do jego nogi ową kartkę, a następnie powiedział:
- Dobra, Pidgeot! Teraz wszystko zależy od ciebie! Leć do szpitala i sprowadź pomoc!
Pokemon zaskrzeczał bojowo, po czym zamachał skrzydłami, wzniósł się w górę i zniknął nam z oczu.
- Mam nadzieję, że przyjadą na czas - powiedziałam, kiedy Pidgeot już odleciał - Obawiam się tej rany. Wygląda na bardzo poważną.
- Gość z kolei wygląda na wręcz wykończonego - dodał mój chłopak - Mógł stracić dużo krwi.
- Oby nie za dużo, bo inaczej nawet lekarze mu nie pomogą.
- Zawsze można zrobić transfuzję.
- Można, jak ma się odpowiednią krew, bo jeśli nie, to sam rozumiesz.
Ash skinął smutno głową, kiedy to powiedziałam. Wiedział doskonale, co chciałam mu powiedzieć, jednak miał nadzieję, że nie będzie tak źle. Ja też miałam taką nadzieję, choć ta rana naprawdę bardzo mnie niepokoiła.
Jakoś dwadzieścia minut później usłyszeliśmy sygnał jadącej karetki. Pikachu strzelił wówczas piorunem w niebo, żeby lekarze wiedzieli, gdzie nas szukać. To pomogło i już po chwili ci przybyli do nas z noszami.
- A! Tutaj jest nasz pacjent - powiedział jeden z sanitariuszy.
Podbiegł on do mężczyzny, po czym obejrzał mu ranę w boku, lekko odchylając opatrunek.
- Ty mu go założyłaś? - zapytał mnie.
- Tak - skinęłam potwierdzająco głową.
- Masz talent, moja droga. Myślałaś może o zostaniu pielęgniarką?
- Nie jestem wcale pewna, czy taka droga byłaby dla mnie najlepsza - zaśmiałam się delikatnie - Ale co z nim, proszę pana?
- Nie wiem, moja droga. Wszystko wyjaśni się na miejscu - wyjaśnił nam sanitariusz, po czym wraz ze swymi pomocnikami położył on bardzo ostrożnie nieznajomego na nosze.
Następnie nasz drogi pacjent został umieszczony w karetce.
- Ruszaliście go? - zapytał sanitariusz.
- Nie, tylko przewróciliśmy na plecy - odpowiedziałam.
- Chcieliśmy go zabrać do szpitala na Pidgeotcie, jednak zmieniliśmy zdanie - dodał mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- I bardzo dobrze - powiedział sanitariusz poważnym tonem - W jego stanie nie powinno się go ruszać zbyt mocno. Chociaż dobrze zrobiliście, że założyliście mu opatrunek i że w ogóle umieliście to zrobić.
- Przeszłam szkolenie pierwszej pomocy, proszę pana, więc wiem, jak to się robi - wyjaśniłam naszemu rozmówcy.
- Aha... No tak. To bardzo wiele wyjaśnia - pokiwał głową sanitariusz - Doskonale. A więc dziękuję wam za pomoc, ale teraz już zabieram waszego nowego przyjaciela do szpitala. Oby tylko nie było za późno.
Następnie wskoczył on do karetki pogotowia i pojechał wraz ze swoimi kolegami do szpitala. Chwilę później wylądował obok nas Pidgeot, który zaskrzeczał bojowo.
- Dobra robota, Pidgeot - zaśmiał się Ash, po czym pogłaskał go po dziobie i schował do pokeballa.
Ponieważ wskutek tej przygody nie mieliśmy jakoś humoru na kolejny spacer, więc poszliśmy z powrotem do miasta, tam natomiast zajrzeliśmy do kawiarni „Pod Różą“ i zamówiliśmy dwie porcje Berti-Lodów. Zjedliśmy je, a następnie poszliśmy do szpitala ciekawi, czy lekarze zbadali już naszego nieznajomego.
Ordynator szpitala doskonale nas znał, ponieważ kilka razy już nas u siebie gościł jako pacjentów, dlatego chętnie nas wpuścił na salę, gdzie leżał znaleziony przez nas mężczyzna.
- Jest on już po operacji - rzekł ordynator - Obecnie śpi, ale spokojnie. Jutro będziecie mogli z nim porozmawiać.
- A czy wiadomo, kto to jest? - zapytałam.
- A wy tego nie wiecie?
- Nie, to nie jest nasz znajomy. Dopiero dzisiaj go poznaliśmy.
- Rozumiem. No cóż, ten człowiek niestety nie miał przy sobie żadnych dokumentów, ale miał za to dziennik, z którego możemy wywnioskować, kim on jest. Jeśli wierzyć podpisowi na pierwszej stronie tego dziennika, to ów człowiek nazywa się Malcolm Sakenson.
- Dziwne nazwisko - powiedziałam.
- Nazwisko jak nazwisko - stwierdził z ironią mój luby - Ważne, że już wiemy, jak on się nazywa. Być może Max zdobędzie dla nas wiadomości na jego temat.
Uznałam, że to wręcz doskonały pomysł na sprawdzenie tożsamości tego człowieka, dlatego wyraziłam na niego zgodę. Wychodząc ze szpitala natknęliśmy się na Melody z Traceym, która właśnie wchodziła do środka.
- O! No proszę! - zawołała nasza przyjaciółka - Kogo my tu widzimy? Nasza para detektywów. Czyżby znowu na tropie?
- Można by to tak powiedzieć - powiedziałam wesoło - Ale nie jest to rozmowa na chwilkę, lecz dłuższa. Jeżeli więc macie czas, to chętnie wam ją wyjaśnimy.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- Przykro mi, ale nie teraz - rzekł Tracey - Melody idzie na badania kontrolne, czy jak to się tam nazywa.
- Moja mama już jest w szpitalu - wyjaśniła dziewczyna z Shamouti.
- Tutaj? - zdziwiłam się - A czemu nie na Wyspach Oranżowych?
- Bo tylko w Kanto jest lekarz, którego operacje zawsze się udawały - wyjaśniła nam Melody - Moja matula ma zaś cykora, że umrze pod nożem chirurgicznym, a jak się dowiedziała, pozostali lekarze, o których słyszała, mieli pewne braki i co najmniej jednego trupa na swoim koncie.
- A tutejszy lekarz ich nie ma? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
- Ano nie ma - powiedział Tracey.
- A w każdym razie się do tego nie przyznaje - zażartowała sobie jego dziewczyna - Tak czy siak niedługo będzie operacja. Chciałabym już mieć to wszystko za sobą.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - rzekł pocieszająco mój chłopak - Zobaczysz, jeszcze kiedyś przypomnisz sobie to wydarzenie z uśmiechem na twarzy.
- Poważnie? - Melody nie bardzo mu dowiedziała - Być może tak. Czas pokaże.
- A propos czasu, na nas już pora - przypomniał jej Tracey - Wybaczcie, przyjaciele, ale obowiązki nas wzywają. Do zobaczenia, kochani.
- Trzymajcie się! - zawołałam wesoło, gdy ruszyli w głąb szpitala.
- Do zobaczenia jutro! - dodał Ash.
- Pika-chu! - pisnął Pikachu.
Już po chwili nasi przyjaciele zniknęli w głębi szpitala, zaś my powoli ruszyliśmy w kierunku naszego kochanego domku.
***
Mieliśmy nadzieję, że zastaniemy naszych przyjaciół w domu, jednak musieliśmy na nich poczekać, aż wrócą z pracy. Dopiero wtedy, kiedy już to zrobili, to opowiedzieliśmy im bardzo dokładnie, jaka przygoda spotkała nas podczas przechadzki. Wszyscy byli tym zaszokowani, a już zwłaszcza Max, którego oczywiście poprosiliśmy o to, żeby sprawdził dane osobowe tego człowieka.
- Nazywa się on Malcolm Sakenson - wyjaśniłam - Prawdopodobnie jest on jakimś naukowcem, ale nie jesteśmy tego pewni.
- Możesz sprawdzić dane na jego temat? - dodał Ash.
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
Max uśmiechnął się delikatnie i odparł, że nie widzi w tym żadnego problemu.
- Myślę, że bez trudu odnajdę tego waszego delikwenta - zaśmiał się młody Hameron dumnym tonem.
Dotrzymał on danego słowa, ponieważ wkrótce na ekranie jego laptopa ukazało się zdjęcie tego samego człowieka, którego uratowaliśmy.
- Tak! To właśnie on! - zawołałam.
- Pika-pika! - zapiszczał potwierdzająco Pikachu.
- Całkiem przystojny - zażartowała sobie Dawn.
Mina Clemonta, wyraźnie zazdrosnego, rozbawiła mnie, jednak na głos tego nie powiedziałam, ponieważ za bardzo go lubiłam, aby to zrobić.
Max tymczasem stukał w klawiaturę komputera i powiedział:
- No proszę, co my tu mamy!
- Co znalazłeś? - spytała Bonnie.
- Malcolm Sakenson to słynny badacz starodawnej kultury Pokemon - mówił Max, czytając nam dane właśnie znalezione przez niego w Internecie - Zasłynął on swoimi pracami na temat historii starożytnej. Jego szczególną pasją było kiedyś znalezienie dowodów istnienia pewnej mitycznej krainy, zwanej Poketydą.
- Kiedyś? - zdziwiła się Dawn.
- To znaczy, że teraz już nie? - dodałam.
- Jeśli wierzyć temu, co właśnie czytam, to mężczyzna obecnie ma albo inne hobby, albo też odnalazł to, czego szukał - wyjaśnił Max.
- Hmm... To bardzo interesujące - powiedział Ash, masując sobie lekko podbródek - Ta sprawa coraz bardziej mnie intryguje.
- Nie tylko ciebie, kochanie - dodałam - Musimy więc koniecznie jutro porozmawiać z tym człowiekiem.
- Racja, skarbie - zgodził się ze mną detektyw z Alabastii - Im szybciej odkryjemy, o co tu chodzi, tym lepiej.
C.D.N.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
Aż miło poczytać tak piękną przygodę. Ale oczywiście zaczyna się to wszystko niestety źle, bo od złego snu Asha, który po raz kolejny budzi się w nocy z krzykiem. Śni mu się sytuacja, w której w obronie własnej zepchnął kapłankę bogini Kali w przepaść z lawą, a ta z niej wyszła nazywając go mordercą. Chłopak nie może sobie z tym poradzić mimo pomocy psychologa, dopiero wsparcie Sereny (która przy okazji przypomina sobie o pewnej sytuacji z Letniego Obozu Pokemonów, kiedy to Ash okazał jej wsparcie i przytulił podczas burzy) w każdy możliwy, nawet ten bardzo słodki, sposób poprawia chłopakowi nieco humor, zwłaszcza gdy następnego dnia rano dowiaduje się o wsparciu ze strony mamy i reszty przyjaciół.
OdpowiedzUsuńNiestety, tylko jedna osoba w tym towarzystwie się nie uśmiecha. Jest to Melody, która przypomina sobie, że niedługo przekaże swojej matce część szpiku kostnego. Dziewczyna nienawidzi swojej matki, która porzuciła ją oraz jej siostrę Carol w dzieciństwie, czego dziewczyna nie może jej wybaczyć i swego czasu miała wątpliwości czy w ogóle oddawać jej szpik i ratować jej w ten sposób życie. Dopiero teraz wsparcie Sereny sprawia, że trochę poprawia jej się humor. :)
Po rozmowie z Melody Ash i Serena wraz z wiernym Pikachu wybierają się na spacer po mieście i obserwują znikające powoli lato. Jednak ich sielanka zostaje zakłócona, gdyż Pikachu odnajduje w zaułku leżącego człowieka, który jak się później okazuje jest dość poważnie ranny. Serena szybko udziela mu pierwszej pomocy, a Ash przy pomocy Pidgeota wzywa karetkę, która dość szybko przyjeżdża i zabiera nieznajomego do szpitala.
Nasza para idzie chwilowo na relaks do kawiarni by zjeść lody, a potem udaje się do szpitala by dowiedzieć się w jakim stanie jest nieznajomy. Okazuje się, że przeszedł już operację ratującą jego życie. Jedynym przedmiotem jaki przy sobie ma jest dziennik, podpisany na nazwisko Malcolm Sakenson.
Ash i Serena decydują się przy pomocy Maxa dowiedzieć się czegoś na temat tego człowieka. Jak się okazuje, jest to słynny badacz starodawnej kultury Pokemon i jego szczególną pasją było kiedyś znalezienie dowodów istnienia pewnej mitycznej krainy, zwanej Poketydą (myślę, że mamy tutaj nawiązanie do słynnej Atlantydy, co już mi się podoba :)). Nasi detektywi mają zamiar dowiedzieć się, o co tutaj chodzi, więc zapowiada się bardzo ciekawa przygoda, którą już bardzo przyjemnie się czyta. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000000/10 :)