Uczennica detektywa cz. I
Pamiętniki Sereny:
- Niespodzianka! Najlepsze życzenia urodzinowe!
Takim oto radosnym krzykiem powitaliśmy dnia 20 października 2006 roku Maxa Hamerona, kiedy ten zszedł na dół ze swojego pokoju w domu swoich rodziców do salonu, gdzie czekaliśmy na niego razem z przyjęciem urodzinowym.
- Dzień dobry, mój ty kochany solenizancie! - powiedziała radosnym głosem Caroline Hameron, obejmującym mocno swojego syna i całując go czule w policzek.
- Mamo, proszę cię! - speszył się nieco chłopiec, którego twarz nabrała pąsowej barwy - Przecież ja już jestem na to za stary!
- Dla mnie, to ty nigdy nie będziesz na to za stary, kochanie - zaśmiała się radosnym głosem kobieta, patrząc przy tym z zachwytem na swojego małego mężczyznę, jak go nazywała.
Widząc to wszystko poczułam, jak w moim sercu zbiera się taki jakby lekki smutek. Pomyślałam sobie wówczas, że życie bywa niekiedy bardzo, ale to bardzo niesprawiedliwe. Max i May mieli od zawsze kochających ich rodziców, na których zawsze mogli liczyć w każdej wręcz sprawie. Kochali ich oni i umieli im okazać swoje uczucie. To było naprawdę piękne, a ja cieszyłam się, że tak właśnie było, jednak moje myśli drążyła mała zazdrość, bo w końcu sama nie miałam nigdy w dzieciństwie takich pięknych przyjęć urodzinowych pełnych przyjaciół i masy prezentów. Zresztą już mniejsza tu o prezenty. Przecież największym prezentem dla każdego solenizanta jest obecność jego najlepszych przyjaciół w trakcie trwania jego święta. A na moje nieszczęście, ja niestety nie miałam przez bardzo długi czas żadnych przyjaciół. Zakompleksiona, a także pełna smutku w sercu, jak również też całkowicie pozbawiona wiary w siebie siedziałam ciągle w mym rodzinnym Vaniville, nie mając nawet odrobiny odwagi na to, aby ruszyć się z miejsca i zmienić coś w swoim życiu. Niestety, to moje tchórzostwo właśnie sprawiło, że miałam przez tyle lat w swoim życiu tylko moją mamę, a na nią przecież w wielu sprawach nie mogłam przecież liczyć. Nie chcę brzmieć niczym jakaś wredna jędza, ale naprawdę moja mama zachowywała się wtedy tak, jakby mnie wcale ona nie kochała i dopiero po wielu latach zrozumiałam, co było tego przyczyną, choć jakoś wcale mnie to nie podniosło na duchu, a wręcz przeciwnie, dobiło jeszcze mocniej. Na całe szczęście przemyślałam sobie wszystko i postanowiłam pogodzić się z moją mamą, co mi się udało, choć nie zniszczyłam w ten sposób złych wspomnień, które mnie dręczyły, czego efektem były te moje głupie odruchy lekkiej zazdrości wywołanej tym jakże przepięknym widokiem, który w tamtej chwili widziałam - szczęśliwa rodzina pełnej miłości oraz wzajemnego zaufania, czyli to, czego zawsze mi brakowało.
Nie myślcie tylko sobie, proszę, że zazdrość moja jest taka, że może poprowadzić mnie do czegoś złego jak np. chęć zniszczenia tego szczęścia. Zdecydowanie takie coś nie pasowało do mnie, w żadnym razie! Po prostu w tamtej chwili pewien smutek ogarnął moje serce. Smutek oraz zazdrość, a przede wszystkim złość na moją mamę, przez której głupie pomysły to, co właśnie widziałam, zostało mi na wiele lat odebrane. Ja oczywiście dawno już wybaczyłam mojej kochanej matuli wszystkie błędy, które popełniła w moim wychowaniu, jednak jak już chyba mówiłam, smutek oraz poczucie lekkiej niechęci do niej nadal pozostało w moim sercu. Rozmawiałam na ten temat kiedyś z Delią Ketchum, której to już nieraz zwierzałam się z różnych swoich problemów. Oczywiście o wiele częściej powierzam swoje sekrety Ashowi, ale trzeba uczciwie przyznać, że jego mama również nadaje się na powiernika wszelkiego rodzaju tajemnic. Zawsze potrafiła i potrafi nadal w ciekawy oraz niezwykle mądry mówić, jak również wyjaśnić wiele spraw tak, aby można było je zrozumieć bez trudu. W tym przypadku także umiała mi mądrze wytłumaczyć dręczące problemy.
- Widzisz, kochanie... Wybaczenie komuś tego, co nam zrobił wcale nie oznacza, że z tym kimś będziemy mieć już zawsze przyjazne relacje - rzekła Delia Ketchum matczynym wręcz tonem - Żal w naszym sercu pozostaje. Wszystko zależy od tego, jak wielki ból zadała nam jakaś osoba.
- To prawda, choć chyba to nie zawsze tak działa - zauważyłam.
Kobieta popatrzyła na mnie zaintrygowana tym, co powiedziałam.
- Poważnie? A dlaczego tak uważasz?
- Bo widzisz, Delio... Ash parę razy mnie zranił, choć oczywiście nie zrobił tego specjalnie, a prócz tego niekiedy sama sobie na to zasłużyłam swoim zachowaniem, które nie zawsze było wobec niego fair, ale poza tym, to...
- Rozumiem, ale do czego zmierzasz?
- Do tego, że jakoś do Asha nie mam wcale o nic żalu, a wobec mojej mamy jakoś nie posiadam takich sentymentów.
Delia parsknęła śmiechem.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi, kochanie. Ostatecznie przecież Ash to twój ukochany i ma u ciebie zdecydowanie większe fory niż matka. Często tak bywa w przypadku zakochanych dziewcząt.
- Ale to chyba nie złego, prawda?
- Ależ skąd! Broń Boże! - zaśmiała się wesoło kobieta - Ja tylko mówię co i jak. Poza tym sama kiedyś byłam młoda.
- Przecież nadal jesteś młoda - zauważyłam.
Pani Ketchum podeszła do mnie i pogłaskała mnie czule po głowie.
- Jesteś naprawdę kochana, wiesz o tym? Miło mi to słyszeć, ale nie owijajmy w bawełnę. Jestem starsza od ciebie i obie dobrze o tym wiemy. A prócz tego jestem matką, a więc obowiązkowo muszę szybciej stać się nieco brzydsza od ciebie, jeśli oczywiście ty kiedykolwiek będziesz brzydka, w co mocno wątpię.
- Ty też jesteś kochana - powiedziałam wzruszona jej słowami.
Delia pokiwała delikatnie głową, uśmiechnęła się i odparła:
- Dziękuję ci, Sereno. Naprawdę dziękuję. No, ale wracając do tematu naszej rozmowy, to nie możesz całkowicie wyrzec się swojej niechęci do osób, które cię w jakiś kiedyś skrzywdziły i które nie są moim synem.
Ostatnie słowa kobieta wypowiedziała chichocząc przy tym.
- Żal z powodu tego, co nas kiedyś spotkało, jest nieodłączną częścią naszego życia i nie mamy jak z nim walczyć, ponieważ cokolwiek byśmy nie zrobili, tego pozbyć się już w żaden sposób nie zdołamy. To siedzi w nas zbyt głęboko.
- Czyli, że ja do końca życia mogę mieć żal do mojej mamy za moją przeszłość, a zwłaszcza dzieciństwo?
- A masz do niej o to żal?
- Tak i nadal jej to niekiedy okazuję, choć nie celowo.
- Oczywiście, kochanie. Jakoś wcale mi nie pasujesz na osobę, która celowo znęca się nad swymi bliskimi, aby im wiecznie wypominać ich błędy sprzed lat.
- Rozumiem. Mimo wszystko czuję, że to niesprawiedliwe.
- Nasze uczucia rzadko kiedy są sprawiedliwe, kochanie. Myślę sobie, że my ludzie, jesteśmy niekiedy bardzo dziecinni. Jak ktoś nas kopnie, to go nie lubimy i mamy też ochotę go kopnąć. A kiedy ktoś nam okaże dobroć i podniesie nas z ziemi, to też chcemy mu potem pomóc. To nam towarzyszy bez względu na to, czy dana osoba naprawdę zasługuje na naszą pomoc albo na naszego kopniaka. Wdzięczność lub niechęć dyktują nam nasze odruchy w obu takich przypadkach.
- Owszem, ale rozum nie każe nam podnosić takiej osoby z ziemi czy kopać jej po tyłku. Po prostu chcemy to zrobić i to robimy.
- Wiem, jednak mówimy tu o uczuciach, a nie o czynach, które bywają niekiedy naprawdę zwariowane.
- Oj tak... - zachichotałam delikatnie - Już ja coś o tym wiem.
- Nie tylko ty. Uwierz mi, tę wiedzę posiada chyba każdy człowiek - powiedziała filozoficznym tonem Delia, patrząc w zamyśleniu na okno - Bez względu jednak na to wszystko chcę, abyś wiedziała, że nie masz sobie niczego do zarzucenia w tej sprawie. Przecież kochasz swoją mamę i chcesz mieć z nią jak najlepsze relacje, jednak wciąż też nie możesz jej zapomnieć tego, co ona kiedyś zrobiła. A zrobiła to, że przez jej metody wychowawcze po prostu masz kompleksy, co mnie osobiście bardzo smuci.
- Mówiłaś mojej mamie o tym?
- Wiele razy, ale ona wtedy narzeka, że przecież chciała tylko ci w ten sposób pomóc.
Prychnęłam z kpiną.
- Pomóc? Też mi coś. Chciała pomóc tylko sobie samej, bo tak bardzo cierpiała z powodu śmierci mojego ojca, że musiała się na kimś wyżyć, zaś wybór padł na mnie. Ale w sumie nic dziwnego. W końcu byłam pod ręką.
Delia spojrzała w moim kierunku i powiedziała smutno:
- Nie mów tak, proszę.
- Kiedy taka prawda.
- Nie wierzę w to. Twoja mama to dobra kobieta, ale niestety pogubiła się w tym wszystkim, co miało miejsce w jej życiu. Podobnie jak i ty. Mam rację?
- Owszem - pokiwałam smutno głową - Ja czasami gubię się w swoich własnych uczuciach. Czuję do matki jednocześnie niechęć i miłość.
- Wierzę ci, bo to normalne wtedy, gdy osoba, którą kochamy nas rani. Coś mi jednak mówi, że cierpisz z powodu tych uczuć, prawda?
- Owszem, ale prócz tego jeszcze dręczy mnie coś innego.
- Mianowicie?
- Mianowicie to, że ona wyraźnie chce za wszelką cenę naprawić swój błąd, jednak robi to na siłę, co przynosi raczej skutek zupełnie odwrotny od zamierzonego.
- Mogę sobie wyobrazić, kochanie. No dobrze, ale powiem mi, czemu mi to wszystko mówisz? Co cię ostatnio tak bardzo zdenerwowało, że o tym opowiadasz swojej przyszłej teściowej, czyli mnie?
Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy zadała mi to pytanie. Przypadły mi do gustu jej słowa, a już szczególnie stwierdzenie, że pani Ketchum według tego, co mówi zostanie kiedyś moją teściową. Dlatego też postanowiłam jej opowiedzieć wszystko dokładnie.
- Widzisz, moja droga mama zadzwoniła do mnie dzisiaj i powiedziała, że chce mnie odwiedzić i spędzić ze mną nieco czasu.
- Nie wiem, co widzisz złego w tej propozycji.
- Niby nic, ale jak ostatnio tutaj była, na twoich urodzinach, to jakoś nie przyszło jej to do głowy. A teraz co? Teraz nagle jej się tego zachciało. Trochę tak poniewczasie, nie uważasz?! Zwłaszcza, że ja mam ważniejsze sprawy na głowie niż użeranie się z nią.
- Poważnie? A jakie?
- A choćby takie, że już niedługo cała nasza drużyna jedzie do miasta Petalburg w regionie Hoenn na urodziny Maxa.
- No tak, rzeczywiście. Wybacz, zupełnie o tym zapomniałam.
- Nic nie szkodzi.
- A powiedziałaś o tym mamie?
- Owszem, powiedziałam.
- A ona co na to?
- Ona na to powiedziała, że może mnie odwiedzić zanim pojedziemy do Hoenn.
- A ty odmówiłaś?
- Tak. Powiedziałam, że muszę kupić Maxowi prezent, bo czasu mamy coraz mniej, a ja nie jestem do końca pewna, czego by on chciał.
- Niech zgadnę. Twoja mama zaczęła na ciebie nalegać, żebyś jednak ustąpiła i zgodziła się na jej propozycję.
- Tak... Ale odmówiłam. Ona wówczas wyskoczyła mi z tekstem, że tak wspaniale byśmy mogli spędzić dzień, ale jakoś wcale mnie to nie przejęło. Wtedy wyraziła swoje ubolewanie, że jednak nie umiem być wdzięczna, bo ona ma możliwość mnie odwiedzić, a ja wcale tego nie potrafię docenić. Wtedy powiedziałam jej kilka niemiłych słów i zakończyłam tę rozmowę.
- Aha... I to dlatego właśnie tutaj przyszłaś wzburzona niczym morze podczas sztormu?
- Właśnie tak. Nawiasem mówiąc, ciekawe porównanie.
Delia Ketchum uśmiechnęła się do mnie, po czym usiadła na krześle naprzeciwko mnie, gładząc delikatnie moją dłoń.
- Sereno... Wiem, że nie jestem twoją matką i nie mam prawa pouczać cię, ale... Chciałabym ci móc dobrze doradzić i sprawić, żebyś się poczuła lepiej. Tylko nie wiem, jak mam to zrobić.
- Nie musisz mi w żaden sposób pomagać.
- Chyba jednak muszę.
Po tych słowach kobieta popatrzyła na mnie uważnie.
- Sereno, powiedz mi wprost, mój aniołku. Czy ty chcesz się pogodzić ze swoją matką, ale wiesz... Tak już na stałe?
- Owszem, bardzo tego chcę, ale... Naprawdę zdenerwowało mnie to, iż wcale nie zaproponowała mi tego, gdy przyjechała tutaj na twoje urodziny. Spędziła w Alabastii jeden dzień, a potem co? Zachciało się jej nagle czuć matczyne uczucia względem swojego jedynego dziecka. Denerwuje mnie to, że ona nie umiała mnie poprosić o to wtedy, gdy tutaj była. Nie rozumiem, dlaczego tak się zachowuje.
- Ja też tego nie rozumiem, ale czemu nie poprosiłaś ją o to sama, kiedy tu przyjechała?
- Jeśli jej tak bardzo na tym zależy, abyśmy miały doskonałe relacje, to nich przestanie udawać, że wszystko jest w porządku, ponieważ nic nie jest w porządku!
- Może i nie jest, ale powinnaś powiedzieć to jej, a nie mnie.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Pewnie masz rację, ale niestety... Podczas tej rozmowy telefonicznej wściekłam się i zakończyłam rozmowę nie chcąc jej kontynuować.
- Rozumiem, jednak mimo wszystko porozmawiaj z nią, jeżeli będziesz miała znowu okazję.
Westchnęłam głęboko, po czym powiedziałam:
- Posłucham twojej rady, ale... Widzisz, ja nie wiem, co mogłabym jej powiedzieć. Prócz tego mam wyrzuty sumienia, bo przecież wciąż do niej żywię urazę, choć przecież nie powinnam.
- Może i nie powinnaś, ale czujesz.
- Wiem i jestem zła sama na siebie. Normalnie nie żywię na co dzień do niej żadnej urazy, jednak kiedy zaczyna mi wypominać to, co ona dla mnie robiła i robi nadal, to wówczas po prostu mnie krew zalewa. Naprawdę nie cierpię, gdy ona to robi i wypomina mi cokolwiek.
- Jestem w stanie cię zrozumieć, Sereno. W końcu nikt nie lubi, gdy mu ktoś coś wydaje. Sama tego nie cierpię.
- Poważnie?
- O tak. Więcej ci powiem. Chętnie bym rozerwała na kawałki każdego, kto mi będzie wypominał coś, co kiedyś dla mnie zrobił. I to nawet tyczy się osoby, wobec której nie mam zazwyczaj żadnego urazu.
Popatrzyłam na Delię Ketchum zdumiona tym wyznaniem. W końcu nie wyglądała ona wcale na osobę, która byłaby w stanie rozerwać kogoś na kawałki, choć mimo wszystko ludzie potrafią nas nieźle zaskoczyć, nawet tak wspaniałe i kochane jak ten anioł w ludzkiej skórze. Poza tym jej słowa, to było tylko takie gadanie, bo przecież nie traktowała ona tych wszystkich słów na poważnie. Ja w sumie także nie traktowałam na poważnie każdego słowa wypowiedzianego gniewnie do mojej matki, choć żal nadal miałam.
- Ash mówi, że nie powinnam żywić wobec matki urazu, bo w końcu i on wybaczył swojemu ojcu, a zatem czemu i ja nie miałabym zrobić czegoś takiego wobec mojej mamy?
- Mój syn to mądry chłopak, prawda? - zaśmiała się Delia.
- Oczywiście, że tak. Nie śmiałabym temu nawet zaprzeczyć. Ale ja nie rozumiem tego... Ja już wybaczyłam mojej mamie i nie chcę już wypominać jej przeszłości, jednak dzisiaj mnie naszły wspomnienia i złość, a raczej żal.
Pani Ketchum pokiwała smutno głową. Widać było, że mnie rozumie, a przynajmniej próbuje.
- Kochanie... Zawsze będziemy mieć żal do osób, które kiedyś nas w jakiś sposób skrzywdziły, nawet jeśli one później to naprawią - powiedziała po chwili - Będzie się w nas ten żal odzywał raz częściej, a raczej rzadziej. Nie powinnaś się więc tym przejmować lub uważać za jakiegoś potwora, który postępuje podle, bo złości się na swoją matkę za jej dawne błędy.
- Ale tak się właśnie czuję.
- Bo masz sumienie i bardzo dobrze. Tak czy inaczej jestem pewna, że dasz sobie radę. Ostatecznie masz mnie, masz Asha i masz swoich wiernych przyjaciół. Nie jesteś sama, pamiętaj o tym, Sereno.
***
Delia uważa, że nie jestem sama. No tak, teraz już nie jestem sama, ale byłam sama przez wiele lat, kiedy moja mama zachowywała się tak żałośnie, że próbowała mnie ona wychować w taki sposób, abym nie przejmowała się jakimkolwiek cierpieniem i nie przywiązywała się emocjonalnie do innych ludzi, bo przecież prędzej czy później to prowadzi do cierpienia. Sama też odseparowała się od ludzi, wskutek czego żyłam jak pustelnik nie mając przyjaciół, ale mając za to masę kompleksów i gdyby nie przypadek, nigdy nie spotkałabym Asha i nie trafiłabym tutaj.
Właśnie takie myśli krążyły mi po głowie, kiedy patrzyłam na Maxa, gdy ten zdmuchiwał świeczki na urodzinowym torcie. Wiem, że powinnam wtedy cieszyć się szczęściem mojego drogiego przyjaciela, jednak te myśli były zdecydowanie silniejsze ode mnie i same z siebie mnie nachodziły, zmuszając moją biedną osobę do tego, abym nawet teraz, jak jakaś paskudna egoistka, cierpiała myśląc jedynie o sobie. Ale jak sama Delia powiedziała, nasze uczucia nie są idealne, a wręcz przeciwnie i czasami zmuszają nas one do egoizmu. Tak właśnie było w tym przypadku.
- Wszystko w porządku, kochanie? - zapytał mnie Ash.
Spojrzałam na niego z uśmiechem i pokiwałam potakująco głową.
- Wszystko dobrze, skarbie. Tak tylko się zamyśliłam.
- A o czym?
- O niczym ważnym, Ash. Takie głupie myśli mnie naszły, nic więcej. Ja wiem, że powinnam teraz skupić się na szczęściu naszego przyjaciela, ale... Nie umiem czasami powstrzymać swoich smutnych myśli.
- To chyba każdy tak ma - rzekł tonem pełnym wyrozumiałości Ash - Ale proszę, myśl już teraz tylko o tym, jak wesoły jest ten dzień.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Masz rację. Tak będzie lepiej - zgodziłam się z nim.
Wzięłam Asha za rękę i patrzyłam, jak Max rozpakowuje prezenty, ciesząc się z każdego z nich. Radość malująca mu się na twarzy była wprost oszałamiająco cudowna. Cieszyłam się, że on był szczęśliwy i wyraźnie nam to okazywał, chociaż jednocześnie w jego oczach ukrywał się jakiś smutek. Nawet nie próbowałam zgadywać, co go wywołało. Wiedziałam doskonale, o co mu chodzi. Powodem jego cierpienia zdecydowanie musiała być panna Cleo Winter. Tak, ta dziewczyna namieszała w sercu naszego przyjaciela, a do tego zadała mu ogromny ból, który można porównać jedynie do niemalże wyrwania serca z piersi. Maxa bolało to tym bardziej, że dziewczyna była jego naprawdę prawdziwą miłością, co z kolei prowadziło do tego, iż on cierpiał na samo wspomnienie jej osoby. Maxiu oczywiście nie jest wcale masochistą, więc nie myśli on na okrągło o pannie Winter, lecz podobnie jak moje uczucia względem mojej matki, jego uczucia o niej są mimowolne, no i mimo wszystko go nachodzą od czasu do czasu, co rzecz jasna wywołuje cierpienie. Rozumiałam go doskonale, choć nie w kwestii złamanego serca, ale mimowolnych przykrych uczuć, nad którymi chyba żadne z nas nie jest w stanie zapanować. Zresztą gdybyśmy byli w stanie, to nie nazywałyby się one mimowolnymi, nieprawdaż?
Tak czy inaczej, wracając już do właściwej narracji muszę przyznać, że warto było tu przyjechać. Cała nasza drużyna razem z May i Garym bardzo radośnie przybyła na przyjęcie urodzinowe Maxa z samej Alabastii, a teraz, gdy bawiliśmy się w najlepsze, bynajmniej nie żałowaliśmy podjętej przez nas w tej sprawie decyzji. Sprawiliśmy w ten sposób ogromną przyjemność naszemu hakerowi, a przy okazji również i sobie. Już samo to sprawiało, iż warto było przyjechać do Petalburga. Oczywiście fakt, że oprócz Maxa jednocześnie i my się dobrze bawiliśmy na urodzinach, to tylko przypadek, a raczej dodatkowy, przyjemny aspekt całej sprawy. Ash nazwałby pewnie tę sytuację „połączeniem przyjemnego z pożytecznym“ i miałby oczywiście rację. Tak sobie myślę, że nie ma nic lepszego, jak tylko połączyć jedno i drugie, co tego dnia, na szczęście nam się udało.
- A teraz niech nasz kochany solenizant rozpocznie zabawę z okazji swoich urodzin! - zawołał wesoło Norman Hameron pełnym radości głosem.
Jego syn uśmiechnął się zadowolony, po czym nastawiła na gramofonie płytę z ulubionymi piosenkami. Następnie zaczęliśmy wszyscy tańczyć pod ich rytm. Sam Max tańczył podczas tej imprezy z małą Bonnie, która była z tego powodu bardzo zachwycona. Och, May ma rację! On mimo posiadania okularów jest czasem strasznie ślepy. Jak można było bowiem nie zauważyć tego, że Bonnie jest w nim zakochana? A prócz tego dziwiło mnie również, czemu nasz kochany haker uważał, że ona jest jeszcze dzieciuchem i nie warto poświęcać jej swego cennego czasu. No cóż... Być może zmieni w tej sprawie zdanie, pomyślałam sobie. Bardzo bym tego chciała.
- Co ty kombinujesz, Sereno? - zapytał Ash wesołym tonem, gdy sobie śmigaliśmy na parkiecie.
Spojrzałam na mojego ukochanego i zachichotałam.
- Wybacz, skarbie. Nie chcę niczego kombinować, ale... Widzisz, Max jest kompletnie ślepy, skoro jego oczom umyka fakt, że Bonnie to naprawdę fajna dziewczynka.
- Jest bardzo fajna, to prawda - zgodził się ze mną Ash - Ale wiesz... On ostatecznie nosi okulary, dlatego też jego wzrok musi od czasu do czasu szwankować.
- Pewnie, że tak jest i masz rację, ale wiesz... Mimo wszystko on musi zmienić szkła w tych swoich pinglach, bo z tak kiepskim wzrokiem jeszcze zacznie się obijać o drzewa.
Mój ukochany parsknął śmiechem. Najwidoczniej słowa, które właśnie wypowiedziałam strasznie go rozbawiły.
- Widzę, że kobieta naprawdę zmienną jest.
Spojrzałam zdumiona na Asha.
- Poważnie? A skąd taka sugestia, skarbie? - spytałam.
- A choćby stąd, że jeszcze przed chwilą byłaś strasznie zasmucona, a teraz co? Śmiejemy się oboje z wypowiedzianych przez ciebie żartów.
Zrozumiałam, o co mu chodzi, dlatego parsknęłam śmiechem, po czym objęłam mocno mego chłopaka, zarzuciłam mu mocno na szyję ręce i oboje zaczęliśmy czule tańczyć ze sobą. Już po chwili zapomniałam o wszystkim, co mnie smuciło na początku całej tej zabawy. Taka była już magia Asha i m.in. za nią go kocham.
***
Przyjęcie urodzinowe Maxa było udane, a co za tym idzie, doskonale się na nim bawiliśmy. W pewnym sensie przeżywaliśmy wówczas wszyscy razem radość naszego młodego przyjaciela i to tak, jakbyś sami mieli tego dnia urodziny. Jego szczęście było także naszym szczęściem, dzięki czemu mogliśmy spędzić ten jeden, jedyny oraz niesamowicie wyjątkowy dzień w roku tak, jak spędzić go mogą jedynie prawdziwi przyjaciele, czyli dzieląc wszystko dobrze na wiele części, po jednej na każde z nas.
Następnego dnia byliśmy wszyscy tak padnięci po tych wszystkich tańcach i zabawach, jakie odbywały się na Sali w Petalburgu, że wstaliśmy dopiero tak około południa. Oczywiście nie robiło to wcale żadnej różnicy Caroline Hameron, która z pomocą moją oraz May zrobiła nam wszystkim śniadanie. Zjedliśmy je śmiejąc się i rozmawiając na różne tematy. Mama naszego solenizanta powiedziała nam, że to po prostu niesamowicie piękny widok, gdy widzi ona naszą grupkę rozmawiającą sobie przy śniadaniu, jak gdybyśmy byli jedną, wielką i szczęśliwą rodziną.
- Zawsze uważałam, że jeżeli ma się już jeść przy stole, to powinno się przy tym rozmawiać - powiedziała do nas wesoło Caroline - Bez rozmowy, a najlepiej niesamowicie wesołej rozmowy, nie ma prawdziwego śniadania, w każdym razie nie dla mnie.
- Całkowicie się z tobą w tej sprawie zgadzam, kochanie - odrzekł z uśmiechem na twarzy Norman Hameron - Ja osobiście dziwię się rodzicom, którzy nie pozwalają swoim dzieciom rozmawiać przy stole. Dzieci właśnie powinny to robić. Powinny sobie żartować, dyskutować o wielu rzeczach, nawet parskać w talerz z zupą czy też robić słomką bąbelki w kakao. Dzieci powinny być po prostu dziećmi, a nie dorosłymi w małej postaci.
- Tato, ale my już dawno przestaliśmy być dziećmi - zauważyła May w imieniu swoim i nas wszystkich.
- Być może, kochanie, jednak dla nas, twoich rodziców, ty wciąż jesteś naszym dzieckiem i zawsze nim będziesz - wyjaśnił jej ojciec.
- Dokładnie tak - skinęła głową Caroline - Dzieci dla swoich rodziców na zawsze już pozostaną dziećmi, nawet gdy będą wyższe od nich o głowę.
Gary Oak westchnął delikatnie.
- Nie dla wszystkich, proszę pani. Dla niektórych rodziców dzieci są tylko i wyłącznie utrapieniem.
Wiedzieliśmy doskonale, że mówi on teraz o swoich rodzicach, którzy byli po prostu żałośni. Jak można bowiem nie interesować się losem swego jedynego dziecka, a zamiast tego włóczyć się po świecie i pomnażać swój już i tak wielki majątek? No cóż, niektórzy rodzice są doprawdy żałośni.
Ale nie tylko Gary mógł się poszczycić posiadaniem żałosnych ojca i matki. Również Tracey był w podobnej sytuacji, Brock zresztą także. O jego rodzicach Ash i Misty (którzy poznali ich osobiście) zdążyli mi już bardzo wiele o tych opowiedzieć, dlatego też wyrobiłam sobie o nich zdecydowanie negatywną opinię, której szef kuchni restauracji „U Delii“ bynajmniej nie zaprzeczał.
- Moi rodzice to taki mało przyjemny dla mnie temat - powiedział, gdy kiedyś chciałam z nim o tym porozmawiać - Oboje mają u mnie szacunek, gdyż mimo wielu błędów wychowawczych, jakie popełnili wciąż na niego zasługują.
- A niby czemu? - zapytałam zdumiona - Moim zdaniem nie zrobili nic, czym by zasługiwali na twój szacunek.
- Doprawdy? - Brock popatrzył na mnie uważnie - A czyż nie oni mi dali życie? Czyż nie dzięki nim żyję? Czyż to nie oni mnie nauczyli bardzo wielu rzeczy, które dzisiaj umiem i które już nieraz mi pomogły w ciężkich chwilach?
- No, jakby nie patrzeć...
Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym rzekł tym swoim niezwykle poważnym i mądrym tonem:
- No widzisz, Sereno. Więc sama rozumiesz, dlaczego mimo wszystko szanuję moich rodziców, co oczywiście nie oznacza, że jestem wobec nich bezkrytyczny. Wręcz przeciwnie. Wiem doskonale, jakie błędy oni popełnili i będę zawsze ich za to ganił. Będę miał im za złe to, że przez długi czas byliśmy ja i moje rodzeństwo zdani na własne siły, ale mimo wszystko nie umiem ich nienawidzić. Być może powinienem, ale nie umiem, choć matka chwilami strasznie mnie denerwuje. Ojciec zresztą także, ale mniej. Jednak to bez znaczenia. Kocham ich oraz szanuję, co nie oznacza, że pochwalam wszystko, co robili i nadal robią. Miłość przecież wcale nie jest tożsama z byciem bezkrytycznym wobec osoby, którą kochamy. Krytyka z kolei nie oznacza, że przestaliśmy kogoś kochać.
Jego słowa dały mi wiele do myślenia, a zwłaszcza w kwestii relacji, jakie mamy ja i moja mama. Być może i nas łączą podobne relacje, jakie łączą Brocka z rodzicami? Nie... Chyba jednak nie. Ostatecznie moja mama wiedziała, że postąpiła źle i starała się ona za wszelką cenę jakoś mi to zrekompensować, choć niekiedy wychodziło jej to bardzo głupio. Z kolei Flint i Lola, czyli państwo Wandstorf, nie przykładali najmniejszej wagi do tego, aby pokazać swoim dzieciom, że je kochają. No, może jeszcze Flint, ale Lola to nie bardzo.
Żeby była jasność... Nigdy tych ludzi nie widziałam na oczy. Wiem jednak wiele o nich, ponieważ Brock dużo mi o nich mówił (podobnie jak Ash i Misty), a prócz tego (wykorzystując logikę, a także pomoc mojego ukochanego) doszłam do wielu wniosków na temat tego, jakie uczucia żywi nasz przyjaciel wobec Flinta i Loli. Wyraźnie było widać, że z ojcem ma on o wiele lepsze relacje niż z matką. Powód? Po prostu więcej o nim mówił i wyraźnie akcentował wiele spraw dotyczących jego osoby. Mówił też o tym, jak wiele go on nauczył itd.
- Z tego wynika, że Brock wyraźnie o wiele bardziej ceni sobie swego ojca niż matkę - powiedział do mnie Ash, gdy razem kiedyś główkowaliśmy nad tym, jakie relacje łączą naszego przyjaciela i jego rodziców - Wyraźnie woli ojca. Dowodzi tego choćby fakt, że wypowiada się o nim w samych superlatywach i praktycznie niekiedy tłumaczy jego zachowanie przed nami.
- To rzeczywiście prawda - powiedziałam, kiwając głową - Ale cóż... Widocznie ojciec mimo wszystko dał mu więcej uczucia niż matka. Znałeś ich?
- Tak. Poznałem osobiście oboje, choć Flinta widziałem kilka razy, a Lolę chyba tylko raz i nie wywarła ona na mnie zbyt dobrego wrażenia.
- Dlaczego?
- Taka z niej typowa laleczka, co myśli tylko o tym, jak się ubrać lub co jest teraz w modzie. Ona bardziej się nadaje na manekina sklepowego niż na matkę dla dziesięciorga dzieci.
- Ciekawe, że po urodzeniu tylu dzieci wciąż jeszcze uważa się za piękną.
- Bo jest piękna.
- Serio? - zapytałam zdumiona.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- No, może z tą pięknością to nieco przesadziłem, ale fakt jest faktem, że naprawdę jest całkiem urodziwą kobietą, choć coś mi mówi, że pomogły jej w tym liczne operacje plastyczne.
- Bardzo możliwe. Skoro ją na to stać, to czemu nie miałaby polepszyć sobie urody? Pewnie mając tyle kasy, co ona także bym siebie ulepszyła w kilku miejscach.
Mój ukochany parsknął śmiechem, słysząc moje słowa.
- Kochanie... Nie myśl lepiej o takich bzdurach. Jesteś dla mnie bardzo piękna taka, jaka jesteś, czyli naturalna i niech tak zostanie.
Oczywiście spodobały mi się jego słowa. I jak tu nie kochać mojego kochanego Asha?
Wróciłam powoli do rzeczywistości, kontynuując powoli śniadanie u państwa Hameron, którzy rozmawiali z nami na różne tematy. Właśnie teraz tok ich dyskusji przeszedł na ich dobrego znajomego, profesora Bircha.
- Bardzo żałuję, że nie przyszedł na śniadanie - powiedziała Caroline smutnym tonem - Zawsze mówił, jak bardzo smakują mu moje przysmaki, a tym razem nie miał możliwości, aby ich spróbować.
- Spokojnie, kochanie. Ty zawsze możesz przecież to naprawić - rzekł Norman wesołym tonem.
Jego żona spojrzała na niego zaintrygowana.
- Serio?
- No tak. Wystarczy, że przyślesz mu swoje przysmaki, to wtedy będzie mógł się nimi nacieszyć.
Caroline zachichotała delikatnym głosem.
- Aha, no tak... Oczywiście. Że też tak prosta rzecz nie przyszła mi do głowy? Poślę mu swoje wypieki. Tylko muszę znaleźć jakiegoś posłańca, który to za mnie zrobi.
- A nie możesz zanieść je sama? - spytała May.
- Wybacz, kochanie, ale mam dzisiaj jeszcze parę spraw do załatwienia i raczej jest to niemożliwe.
- Ja chętnie je zaniosę! - zawołał Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Ja również - dodałam wesoło - Chętnie zobaczę pana profesora. Miał być wczoraj na przyjęciu urodzinowym Maxa, ale się nie zjawił.
- Jak zwykle - stwierdziła ironicznie May - On siedzi cały czas w tym swoim laboratorium i prawie nigdy go nie opuszcza, bo poświęca się temu, co robi. Nie mówię, że to źle. Przeciwnie, pochwalam jego pasje, ale mimo wszystko są jakieś granice w oddawaniu się nauce, a on tych granic niestety nie widzi.
- Już go lubię - zażartował sobie Clemont.
- Ja również - dodał Gary.
Dawn pokręciła nieco załamana głową, słysząc ich wypowiedzi.
- No tak... Swój do swego ciągnie - powiedziała, głaszcząc po głowie swego Piplupa, którego karmiła właśnie wypiekami pani Hameron - Proszę pani... Te ciastka są po prostu cudowne.
- Racja! Są przepyszne! - zawołał Ash, a Pikachu piskiem wyraził, że również tak uważa.
- Zgadzam się z Ashem, proszę pani! One są niesamowicie smaczne! - niemalże pisnęła Bonnie swoim uroczym głosem.
Dedenne również tak twierdził, czego dowodem był tu fakt, że wcinał zawzięcie jedno ciastko po drugim.
- Pan profesor jest zwykle bardzo zajętym człowiekiem, jednak mimo wszystko nie jest też pracoholikiem - rzekł po chwili Max - Bardzo go lubię. Poza tym przyjaźni się z moim tatą.
- To prawda - skinął głową Norman Hameron - Od dziecka obaj żyjemy w przyjaźni i chociaż każde z nas wybrało nieco inną drogę życia, to jednak obaj mamy wiele wspólnego.
- Profesor Birch jest całkiem fajny - powiedział nagle Ash, uśmiechając się przy tym lekko.
- Na pewno. Czytałem kilka jego prac na temat Pokemonów. On umie ciekawie pisać o tym, co lubi - odezwał się Clemont.
- A ty to ciągle tylko o nauce - zachichotała Dawn - Jakby życie tylko z niej się składało. Wiesz, ja tam podzielam zdanie mojego brata, że jest ona niesamowita, ale bez przesady. Możemy przecież mówić o czymś innym niż tylko o niej.
- Niektórzy chyba tego nie umieją - rzekła May nieco złośliwym tonem - Gary często o niej mówi, chociaż muszę tu zauważyć że i mnie tym nieco zaraził.
- No proszę, kolejny bzik - zażartowała sobie Bonnie - Ostatnio jest ich coraz więcej.
- Dobra, dosyć już tego gadania! - zawołała do nas Caroline Hameron, tonem dowódcy wojskowego - Ash, zapakuję łakocie dla profesora Bircha. Zaniesiesz mu je razem z Sereną?
- Z największą przyjemnością - odpowiedział mój chłopak.
- Pójdę z wami! Chętnie znowu zobaczę pana profesora! - pisnął Max podnieconym tonem.
Gary i Clemont też chcieli się z nim zobaczyć, ale ich dziewczyny z miejsca zbojkotowały ten pomysł uważając, że powinni oni im pomóc w sprzątaniu po śniadaniu, co przyniesie im o wiele więcej pożytku niż jakieś rozmowy o nauce. Oczywiście chłopcy nie byli z tego powodu zachwyceni, ale uznali, iż kłótnie nie mają najmniejszego sensu, więc sobie je odpuścili.
Profesor Nicodemus Birch okazał się być wysokim i dosyć pulchnym mężczyzną z niewielką, brązową bródką i niebieskimi oczami, a przy okazji sprawiał naprawdę niezwykle przyjemne wrażenie, któremu nie umieliśmy się oprzeć. Przypominał mi on nieco profesora Sycamore’a, rzecz jasna w takiej bardziej puszystej postaci. Ubrany w swoje normalne, luźne ubrane z narzuconym na nie białym kitlem, powitał nas bardzo serdecznie.
- No proszę! Słynny Ash Ketchum raczył mnie wreszcie odwiedzić - rzekł dowcipnym tonem - Dawno cię tu nie było, a jak byłeś ostatnim razem, to nawet do mnie nie zaszedłeś.
- Proszę mi wybaczyć, panie profesorze, ale tak jakoś wyszło - odparł na to Ash nieco zmieszanym tonem - Po prostu miałem różne obowiązki i sprawy do załatwienia.
Uczony uśmiechnął się do nas przyjaźnie.
- Spokojnie, mój przyjacielu. Bynajmniej nie zamierzam z tego powodu robić ci wymówek. Przeciwnie... Cieszę się, że jesteś tutaj i możemy spędzić nieco czasu razem. Muszę przyznać, iż wiele słyszałem o twoich wyczynach nie tylko tych związanych z walkami Pokemonów, ale prócz tego jeszcze tych detektywistycznych. Jestem pod wielkim wrażeniem. Tak młody wiek i tyle umiejętności.
- Niech pan go tak nie chwali, bo jeszcze się zarumieni, a z rumieńcem mu nie do twarzy - zażartował sobie Max.
- Ty się tam dużo na tym znasz - odparłam ironicznie.
Profesor Birch parsknął śmiechem, po czym spojrzał na mnie, mówiąc:
- Ty zapewne jesteś Serena, mam rację?
- Tak. Skąd pan mnie zna? - spytałam zdumiona.
Uczony uśmiechnął się do mnie.
- Moja droga... Trudno byłoby cię nie znać. W końcu jesteś znana i to bardzo.
Poczułam, jak na moje policzki wyskakuje rumieniec.
- Proszę pana... Jaka ja tam niby jestem znana?
- Jesteś zbyt skromna - rzekł do mnie profesor - Uważam, że to wręcz wada, ale nie chcę ci niczego narzucać, a już na pewno nie sposobu, w jaki masz żyć. Tak czy inaczej jesteś znana jako asystentka Sherlocka Asha, która wiernie wspiera swego chłopaka w jego działaniach.
- Podzielam całkowicie zdanie pana profesora - stwierdził Ash - Moja dziewczyna ma zdecydowanie zbyt niskie mniemanie o sobie, a powinna wierzyć w swoje umiejętności, które są naprawdę spore.
Ledwie to usłyszałam, a poczułam, że jeszcze bardziej czerwienię się zawstydzona.
- Nie wiem, co powiedzieć poza tym, że miło mi jest to słyszeć, ale ja przecież nie jestem nikim niezwykłym. To przecież Ash rozwiązuje zagadki, a nie ja.
- Ale ty za to mu w tym pomagasz - powiedział uczony - Tak w każdym razie powiedziała mi oficer Jenny.
No tak, miejscowa Jenny przecież była tą samą Jenny, której ja i Ash, a także większa część naszej dzielnej drużyny pomogła rozwiązywać zagadkę prześladowania pewnej aktorki z miejscowego teatru. Najwyraźniej nasza droga policjantka zapamiętała sobie doskonale nasz udział w tym śledztwie i zadbała o to, aby cały Petalburg nigdy o nim nie zapomniał. No cóż... Nie ukrywam, sprawiła mi w ten sposób ogromną przyjemność.
- Może lepiej zmieńmy już temat - zaproponowałam - Takie chwalenie mojej osoby mnie onieśmiela.
- Poważnie? - profesor Nicodemus Birch był wyraźnie ubawiony tym, co powiedziałam - No dobrze, niech ci będzie. A więc o czym chcesz ze mną porozmawiać?
- Ja proponuję, żebyśmy pomówili o tych ciastkach, które moja mama panu przygotowała - zaproponował Max.
Uczony zgodził się na to i wziął ode mnie koszyk.
- Jeżeli zapach tych ciastek jest równie dobry, co smak, to muszą być doskonałe! - stwierdził.
Do pokoju weszli nagle dwaj młodzi mężczyźni w kitlach. Jeden z nich miał okulary, zielony włosy i takie same oczy, z kolei drugi brązowe oczy i czarne włosy. Obaj wyglądali całkiem przyjaźnie.
- Panie profesorze, dzwoni profesor Oak w sprawie, o której pan ponoć wie - rzekł pierwszy z nich, okularnik.
- Dziękuję, Asher - odpowiedział mu Birch - Zaraz przyjdę.
- Proszę mi wybaczyć, ale pan profesor Oak prosił o pośpiech - dodał drugi z mężczyzn.
Uczony uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- No dobrze, rozumiem, Lucius. Nie każmy mu więc czekać.
Następnie popatrzył na nas przepraszającym wzrokiem.
- Wybaczcie mi, moi kochani, ale ważne sprawy mnie wzywają. Nie mogę już dłużej z wami rozmawiać, jednak liczę na to, że jeszcze mnie tutaj odwiedzicie.
- Oczywiście, proszę pana! - obiecaliśmy chórem.
Profesor Birch ponownie obdarzył nas przyjaznym uśmiechem, po czym poszedł do swego gabinetu, aby porozmawiać z profesorem Oakiem. Jego dwaj pomocnicy zagadali do nas i zaczęliśmy rozmawiać. W sumie nie do końca pamiętam, o czym my wtedy mówiliśmy, ale to bez znaczenia. Pamiętam jednak, że Max szczególnie z nimi rozmawiał, gdyż wiedzieli oni wiele o Pokemonach, jak zresztą przystało na prawdziwych uczonych oraz asystentów uczonego. Szczególną uwagę naszego przyjaciela przykuł jakiś uroczy, zielony Pokemon wyglądający jak duży gekon stojący na tylnych nogach w pozycji wyprostowanej. Miał on fioletowy brzuch oraz duże, żółte oczy, a także bardzo ponurą minę.
- Wow! Ale super! To Treecko! - zawołał chłopiec.
- A więc to jest Treecko - uśmiechnęłam się wesoło, po czym wyjęłam z kieszeni spódniczki swój Pokedex.
- Treecko! Pokemon typu trawiastego! Jest bardzo przywiązany do swego terytorium. Przy pomocy ogona wyczuwa wilgoć. Posiada zdolność zachowania stoickiego spokoju nawet w obliczu niebezpieczeństwa.
Zachwycona schowałam swój komputerek do kieszeni.
- Niesamowite! - uśmiechnęłam się - Wygląda słodko.
- A wiesz, Sereno, że Treecko to jeden z trzech Pokemonów, jakie daje się w regionie Hoenn początkującym trenerom na startera? - zapytał mnie Ash.
- Poważnie?! - zawołałam zachwycona - To ciekawe! Nie wiedziałam o tym. Ale ten Treecko to naprawdę uroczy Pokemon.
- Może on i jest uroczy, ale same z nim utrapienia - powiedział nieco złośliwym głosem Asher, poprawiając sobie okulary na nosie - Zapewniam cię, że nie znam osobiście bardziej zadziornego Pokemona niż ten.
- Tak, ale mimo wszystko z tobą się całkiem dobrze dogaduje - zwrócił mu uwagę Lucius.
- No, może i tak, ale chciałbym, aby znalazł trenera naprawdę wartego tego, aby ten go trenował, a nie jest to wcale takie proste.
Po tych słowach Asher spojrzał na nas ponuro i dodał:
- Wiem, że ten Treecko już kilka razy uciekał od swoich trenerów, aby szukać nowych właścicieli i nowych przygód.
- Jest skrajnie niezależny, przyjacielu - odezwał się Lucius.
- Być może, ale mimo wszystko bardzo go lubię.
- Obaj go lubimy.
- No właśnie.
Max patrzył uważnie na Treecko i uśmiechnął się do niego.
- Witaj, stary. Miło mi cię poznać.
To mówiąc pogłaskał go delikatnie palcem po policzku. Pokemonowi jednak takowe pieszczoty wyraźnie się nie spodobały, gdyż warknął groźnie na chłopca, zmuszając go do cofnięcia palca.
- Oj, lepiej go zabierz, bo inaczej możesz go stracić - zaproponował Lucius - On bywa naprawdę wredny. Mnie już parę razy ugryzł, choć jakoś Asherowi nigdy tego nie zrobił.
- Bo nie narzucam mu się ze swoją przyjaźnią - rzekł młodzieniec.
- Treecko przypomina mi mojego Greninję - powiedział Ash, patrząc na Pokemona gniewnie sapiącego w jego stronę - Jako Froakie był naprawdę prawdziwym buntownikiem.
- Wiem, mówiłeś mi o tym - zaśmiałam się - Co prawda nie widziałam tego na własne oczy, ale mogę sobie wyobrazić, jaki był z niego łobuziak.
- Łobuziak... Ciekawe określenie.
Pikachu tymczasem podszedł do Treecko i zapiszczał przyjaźnie w swoim języku. Pokemon jednak odwrócił od niego pyszczek patrząc z boku, czym wyraźnie zasmucił swego rozmówcę.
- No dobra, stary. Chodźmy już! - rzekł Ash dowcipnym tonem - Nie narzucajmy się temu zbuntowanemu aniołowi. Niech sobie teraz wypocznie od gości i obcych próbujących go miziać.
Ostatnie słowa mój ukochany wypowiedział widząc Maxa, który mimo ostrzeżeń głaskał dalej Treecko po policzku, a ten go ugryzł w palec. Młody Hameron wrzasnął z bólu, a Lucius załamanym głosem zawołałem:
- Przecież cię ostrzegałem.
- Wiem, ale warto było zaryzykować - zaśmiał się Max, kiedy Asher robił mu opatrunek na palcu.
Następnie spojrzał on w kierunku Treecko, mówiąc:
- Coś mi mówi, że to początek wielkiej przyjaźni.
Może mi się zdawało, ale odniosłam wrażenie, że Pokemon lekko się uśmiechnął, gdy to usłyszał.
***
Całą resztę dnia spędziliśmy w bardzo przyjemny sposób, nie tracąc z niej ani chwili. Nazajutrz zamierzaliśmy powrócić do Kanto, jednak (jak to zwykle w naszym przypadku bywa) coś popsuło nasze plany. Tym czymś był telefon od miejscowej oficer Jenny. Kobieta miała dla nas niewesołe nowiny, które natychmiast nam przekazała, kiedy zadzwoniła do państwa Hameron i poprosiła nas do telefonu.
- Profesor Birch powiedział mi, że was tu znajdę. To dobrze, bo mam dla was małą sprawę.
- Mów śmiało, Jenny - uśmiechnął się do niej Ash - Jeśli tylko zdołam ci pomóc, to pomogę.
- Muszę was prosić, a już szczególnie ciebie, Ash, abyś przyszedł tutaj do laboratorium profesora Bircha i złożył zeznania w sprawie asystenta pana profesora, Ashera.
- A co z nim?
- Nie żyje.
Poczułam, jak kolana mi się uginają przerażone, kiedy to usłyszałam. Ten miły młodzieniec w okularach nie żył? A przecież ledwie wczoraj z nim rozmawialiśmy, a teraz co? On zmarł? To po prostu przerażające. Nawet nie zdążyliśmy go dobrze poznać, a już musieliśmy go pożegnać. Życie bywa niekiedy naprawdę strasznie głupie, zwłaszcza w kwestii śmierci.
- Jak to się stało? - zapytał Ash.
- Pika-pika?! - zapiszczał Pikachu.
- Ktoś go zabił, ale nie będę ci tutaj podawać szczegółów tej sprawy. Zbieraj się i przychodź do laboratorium. Może mi coś niecoś pomożesz w śledztwie.
Oczywiście Ashowi ani Pikachu nie trzeba było wcale tego dwa razy powtarzać. Obaj już po chwili byli gotowi do drogi. Chciałam iść z nimi, ale Caroline Hameron uznała, że muszę koniecznie teraz powiedzieć jej, jak tworzę swoje Pokeptysie. Oczywiście, gdy dowiedziała się, czemu dzwoniła Jenny, to uznała, iż sprawa ta może poczekać, ale miała przy tym tak smutną minę, że ostatecznie stwierdziłam:
- Idź, Ash. Dogonię cię później!
- Na pewno, Sereno? - zapytał mój luby poważnym i nieco przejętym tonem - Nie chcę, aby cię ominęło śledztwo.
- Spokojnie... Dołączę do ciebie później. Pozdrów Jenny ode mnie.
Ash uznał, że pewnie dobrze wiem, co robię i poszedł do laboratorium profesora Bircha. Ja natomiast zostałam i zaczęłam wyjaśniać naszej drogiej gospodyni przepis na Pokeptysie mojej produkcji. Rozmowę przerwał nam jednak kolejny telefon. Odebrała go May, ale szybko zawołała mnie.
- To porucznik Jenny z Alabastii! Ma jakąś sprawę! Możesz przyjść?
- No proszę, co za rzeczy się dzisiaj dzieją - zachichotała Caroline - Przed chwilą dzwoniła jedna oficer Jenny, teraz druga.
- To widocznie jakieś fatum - stwierdziłam żartem, po czym poszłam odebrać telefon.
Na jego ekranie ukazała się wówczas postać zastępczyni szefa policji w Alabastii.
- Cześć, Sereno - powiedziała na powitanie kobieta - Jak tam pobyt w Petalburgu?
- Dziękuję, całkiem dobrze - odpowiedziałam szczerze - Ale chyba nie po to do mnie zadzwoniłaś, prawda?
- Nie, nie po to - pokiwała głową policjantka - Mam sprawę do was. A właśnie... Gdzie jest Ash?
- Wyszedł na chwilę.
- A kiedy wróci?
- Nie wiem, może za godzinę?
- A niech to! Ale trudno, poczekam.
- A może powiesz mi, czemu go szukasz?
- Nie wiem, czy powinnam. To w końcu tajemnica państwowa.
- Proszę cię, Jenny. Mówisz do mnie tak, jakbym była jakimś laikiem, a przecież dobrze wiesz, że niejeden raz rozwiązywałam zagadki u boku mego chłopaka. A może nie masz do mnie zaufania?
- Ależ skądże, Sereno!
- Więc może powiesz mi co i jak?
Minęło dobrych kilka minut, zanim przeszła ona do rzeczy, a to, co mi powiedziała, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Byłam pewna, że Ash musi koniecznie się o tym dowiedzieć.
C.D.N.
Zapowiada się bardzo ciekawa sprawa, a nawet może i dwie sprawy.
OdpowiedzUsuńZaczynamy jednakowoż od imprezy urodzinowej Maxa, na którą ściągają do Petalburga wszyscy jego przyjaciele. Oczywiście nie może się obejść bez pełnych nostalgii wspomnień Sereny na temat jej relacji z matką, które wydają się być podobne do tych, którymi Brock darzy swoich rodziców, a Max niegdyś Cleo Winter, której teraz bynajmniej ciepło nie wspomina. Na szczęście z pomocą przychodzi Ash, który w magiczny sposób rozwiewa swoją miłością wszelkie troski swojej ukochanej.
Następnego dnia po przyjęciu Ash na polecenie pani Hameron wybiera się wraz z Sereną i May oraz Maxem do laboratorium profesora Rowana Bircha, którego Caroline Hameron chce poczęstować swoim ciastem domowej roboty. Podczas wizyty poznają oni także dwóch asystentów profesora, Ashera i Luciusa oraz także Treecko, jednego ze starterów w regionie Hoenn, który pała dziwnym uczuciem sympatii do Maxa. :) Niestety rozmowę przerywa nagły telefon od profesora Oaka, po czym nasi przyjaciele kończą swoją wizytę u profesora i wracają do domu.
Następnego dnia Ash i jego ekipa mają zamiar wracać już do Kanto, jednak coś krzyżuje ich plany. Tym czymś jest telefon od miejscowej oficer Jenny, która wzywa Asha i Serenę do laboratorium profesora Bircha. Okazuje się, że został zamordowany Asher, jeden z asystentów profesora. Ash i Serena chcą natychmiast wspólnie pędzić na miejsce, jednak dziewczyna zostaje zatrzymana przez panią Hameron w celu podzielenia się przepisem na Pokeptysie (no jakby to nie mogło zaczekać), z czego początkowo chce się wycofać, jednak dobre serduszko Sereny wygrywa i Ash jedynie z Pikachu idą do laboratorium.
Jednak w trakcie rozmowy z panią Hameron ponownie dzwoni telefon, tym razem jest to oficer Jenny z Alabastii, która ma sprawę do Asha, ale ponieważ ten jest nieobecny, mówi o wszystkim Serenie... A jaka to sprawa to już okaże się w kolejnej części, którą na pewno przeczytam (podobnie jak tą) z wypiekami na twarzy. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000000/10 :)