niedziela, 7 stycznia 2018

Przygoda 074 cz. I

Przygoda LXXIV

Złote Miasto cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Myślę, że teraz będzie dobrze - powiedziałam.
Ash czule uśmiechnął się do mnie, po czym spojrzał na kartkę papieru, na której widniało już sporo słów, z których większość była przekreślona. Tam właśnie zapisaliśmy wiersz ułożony przez nas tego samego dnia. Jak już zapewne wcześniej wspominałam w moich pamiętnikach, mój luby tak od czasu do czasu pisywał wiersze, co jest zresztą zwyczajem wielu ludzi obdarzonych wrażliwą naturą. Nie pisał ich zbyt często, właściwie to bardzo rzadko, ale pisał i były całkiem niezłe, choć daleko im było do twórczości światowej sławy poetów, co sam Ash szczerze przyznawał, dodając przy tym, iż wcale nie jest jego zamiarem dorównać im, tylko zwyczajnie dać wyraz swoim uczuciom na papierze, co czasami nawet pomaga. Tak czy siak Ash napisał przez całe swoje życie kilkanaście wierszy i wierszyków, lecz tylko jeden z nich zdobył tak wielką sławę, że został on potem przerobiony na słynną piosenkę. Choć tak właściwie, to nie jeden, ale dwa wiersze Asha zdobyły sławę, ponieważ obecnie drugi jego dzieło liryczne (też napisane na spółkę ze mną) posłużyło za tekst do piosenki zaśpiewanej przez zespół muzyczny The Brock Stones. Piosenki naprawdę świetnej, co zresztą chyba nie powinno dziwić, gdyż jak już wspominałam, Ash może nie ma jakiegoś wielkiego talentu do poezji, ale od czasu do czasu (po wielu przeróbkach, oczywiście) potrafi stworzyć naprawdę piękny utwór liryczny. Kiedyś nawet pokazał mi kilka swoich wierszy, jakie napisał zanim mnie jeszcze poznał. Niektóre z nich były bardzo piękne, inne z kolei raczej śmieszne, a co do innych to... już różnie.
Tak czy inaczej Ash naprawdę ma w sobie wiele talentów, z których to moim zdaniem najlepszym był, jest i zawsze będzie talent do rozwiązywania zagadek kryminalnych, będący do tego jeszcze jego dziedzicznym talentem, otrzymanym w genach po wspaniałym przodku, czyli prywatnym detektywie Johnie Ketchumie. Ash bardzo żałował, że o tym człowieku dowiedział się tak późno, jak również żałował tego, iż wcześniej nie zdołał talentu, który to odziedziczył po swym pradziadku, należycie rozwinąć. Żałował też tego, że przez tyle lat poświęcał się walkom, jedynie tylko okazyjne ratując świat, bo przecież mógł już tyle zdziałać, a zamiast tego marnował czas na coś, co nie miało najmniejszego sensu.
Z tym ostatnim stwierdzeniem nie mogłam się zgodzić, choć w reszcie przypadków to zrobiłam.
- Moim zdaniem wszystko, co kiedykolwiek robiłeś w swoim życiu ma naprawdę wielki sens - powiedziałam - Oczywiście to, co teraz robisz jest zdecydowanie o wiele bardziej pożyteczne dla świata, jednak moim zdaniem jako trener Pokemonów dałeś z siebie naprawdę wszystko, a przy okazji też zdobyłeś niezbędne dla siebie doświadczenie, dzięki czemu teraz umiesz bez większego trudu prowadzić swoje stworki do zwycięstwa.
- No, w sumie... Jak na to spojrzeć z tej strony, to masz rację, Sereno - odpowiedział mi Ash z delikatnym uśmiechem - W każdym razie dobrze, że zakończyłem wreszcie podróż trenera Pokemnów i rozpocząłem działalność jako detektyw, choć muszę powiedzieć, że nigdy bym nie przypuszczał, iż będę kiedykolwiek to robił na poważnie, bo patrz... Wcześniej rozwiązałem jedynie trzy zagadki podczas podróży po świecie i jakoś tak wyszło, że moje marzenia były wtedy tak szczególnie skupione na tym, aby zostać Mistrzem Pokemon i nie sądziłem, że kiedykolwiek może mnie cokolwiek innego tak mocno zainteresować, żebym miał się tym zająć zawodowo. No, może nie tyle zawodowo, co raczej hobbystycznie, ale tak czy inaczej...
- Wiem, o co ci chodzi - zaśmiałam się delikatnie, przerywając ten jego wywód - Tak czy siak naprawdę doskonale się sprawdzasz jako detektyw, Ash, choć moim zdaniem jako poeta też zrobiłbyś karierę.
- Nie wydaje mi się - zachichotał mój luby - Ale miło mi, że doceniasz mnie również na tym polu.
- Jak mam cię nie doceniać, skoro teraz piszesz ze mną wiersz będący przyszłym tekstem do piosenki na moją cześć?
- Piszę go, ponieważ bardzo chcę, żeby nasi przyjaciele stworzyli do tego wiersza melodię i zaśpiewali potem ten utwór w czasie twego przyjęcia urodzinowego.
Uśmiechnęłam się wesoło na samo wspomnienie moich urodzin. Mam je 30 lipca, jednakże traf chciał, że tego właśnie dnia wyruszyłam z moim ukochanym na wyprawę do Valencii. Oczywiście mogłam zawsze poczekać z wyjazdem do czasu, aż odbębnię jakąś małą i obowiązkową zabawę z tej okazji, jednak uznałam, iż byłoby to z mojej strony bardzo nieprofesjonalne podejście do pracy detektywa, dlatego tylko przyjęłam życzenia urodzinowe od moich bliskich oraz prezenty, które tylko rozpakowałam i obejrzałam, a następnie pełna zapału do działania wyruszyłam razem z Ashem, Traceym i Melody samolotem do siedziby profesor Feliny Ivy, gdzie przebywaliśmy w chwili, kiedy to rozpoczyna się moja opowieść, czyli dnia 6 sierpnia 2006 r. Odpoczywaliśmy sobie wszyscy po niedawno przeżytych wydarzeniach.
Mieliśmy na szczęście już za sobą tę przerażającą przygodę z agentką organizacji Rocket, kapłanką Kali. Ash z nas wszystkich najmocniej przeżył to, co ostatnio się wydarzyło i jakoś wcale mu się nie dziwię. W końcu po pierwsze ta wariatka chciała go złożyć w ofierze swoim wyimaginowanym bogom, a po drugie był on przez nią potraktowany czarną magią stosowaną poprzez laleczki voodoo, po trzecie zaś, kiedy walczył z tą szaloną babą, to niechcący wepchnął ją do lawy i w ten oto sposób zabił. Ash pierwszy raz w życiu zadał komuś śmierć, dlatego tak bardzo go to załamało. Chodził on po tym wydarzeniu jak struty i praktycznie nie umiał sobie z tym samemu poradzić. Na całe szczęście wsparcie naszej kompanii, jak również i Josha Ketchuma zrobiło swoje, jednak wyrzuty sumienia wywołane tym, co miało niedawno miejsce, dręczyły mojego chłopaka dalej. To było okropne. Wolę nie myśleć, co bym czuła, gdybym była w takiej sytuacji, jak on. Pewnie bym postradała zmysły, gdyż chociaż dzięki przeżytym przygodom stałam się bardzo silna psychicznie, to przecież istnieją wciąż na tym głupkowatym świecie jakieś granice, których przekroczenie praktycznie zawsze kosztuje nawet niezwykle twardego i bardzo silnego psychicznie człowieka poważne problemy umysłowe. Na szczęście Ash jakoś zdołał przetrwać te straszne katusze, jakie go spotkały, ale postanowił mimo to po powrocie do Alabastii skorzystać z pomocy miejscowego psychologa. Uznałam, że to rozwiązanie rzeczywiście mu pomoże, jednak jak na razie mój ukochany w miarę swoich możliwości trzymał fason i starał się o tym nie myśleć, choć widać było (i to aż za bardzo), jak to przeżywa. Udawał, że jest inaczej aby nas nie smucić, jednak za długo już go znałam i zbyt dobrze poznałam jego charakter, żeby dać się na to nabrać. Gdybym jednak miała jeszcze jakieś wątpliwości w tej sprawie, to by one minęły, a już zwłaszcza wtedy, kiedy w nocy jeszcze czasami się wiercił niespokojnie podczas snu, a do tego budził się spocony oraz wykończony tak, jakby miał koszmary (a zakładam, że je miał). Na całe szczęście zawsze byłam w pobliżu, aby mu go wspomóc i jakoś wesprzeć w ciężkich chwilach. Byli też z nami Pikachu, Buneary, Tracey, Melody oraz profesor Felina Ivy i jej asystentki, dlatego też Ash nie pozostał ze swoim problemem sam.
Tak czy siak tego właśnie dnia, od którego zaczyna się moja opowieść, rozmawialiśmy razem na temat mojego przyszłego przyjęcia urodzinowego. Wspomniałam wówczas, że przydałby się nam jakiś bardzo ładny przebój z tej okazji, dlatego właśnie zaczęliśmy pisać ten wiersz, o którym mówiłam.
- Dobrze, a teraz już sprawdźmy, czy ten poemat naprawdę ma w sobie takie piękno, jakie mi się wydaje, że je ma - powiedział Ash.
Następnie wziął do ręki kartkę i zaczął czytać głośno jego słowa:

Przygoda czeka, to nowy dzień.
Nowe wyzwanie przed nami gdzieś.
Odnajdźmy wspólnie je.
We dwoje nam uda się.
Takie proste to wszystko jest.
Do celu przyjaźń prowadzi cię.
Na wsparcie możesz liczyć.
Silniejsze zdobądź szczyty.

Przed siebie idę znów, z przyjacielem swym.
Cokolwiek niesie los, zmierzymy się z tym.
Zawsze będę tam, gdzie ty.
To przeznaczeniem mym.

To jest pewne, więc uwierz w to.
Razem mamy potężną moc.
Nic nie pokona nas.
Odważnie idźmy w świat.

Przed siebie idę znów, z przyjacielem swym.
Cokolwiek niesie los, zmierzymy się z tym.
Zawsze będę tam, gdzie ty.
To przeznaczeniem mym.

Ja wspieram ciebie.
Ty wspierasz mnie.
Ty dajesz mi siłę.
Ja zamierzam chronić cię.
Więc, gdy masz kłopoty.
I gdy walczyć masz.
Ja dam ci siłę,
Bo teraz jest nasz czas!

Przed siebie idę znów, z przyjacielem swym.
Cokolwiek niesie los, zmierzymy się z tym.
Zawsze będę tam, gdzie ty.
Żeby spełnić nasze piękne sny.
To przeznaczeniem mym.


- Jak dla mnie ten wiersz jest po prostu genialny - powiedziałam.
- Oczywiście, że taki jest, bo pomagałaś mi go pisać - zażartował sobie Ash - Przecież nie będziesz narzekać na swoje własne dzieło.
Spojrzałam na niego z ironią, gdy usłyszałam te słowa.
- Sugerujesz mi, że nie umiem być samokrytyczna?
- Nie... Sugeruję tylko to, iż oboje lubimy się chwalić, choć z jakiegoś dziwnego powodu jedynie ja jeden w tym naszym duecie zawsze wychodzę na chwalipiętę.
- Tak... Ciekawe dlaczego?
- Sam tego nie wiem, ale być może kiedyś odkryję tę tajemnicę.
- W odkrywaniu tajemnic jesteś doskonały, kochanie.
- To się wie, skarbie, ale cieszy mnie, że to zauważyłaś.
Popatrzyłam na niego wzrokiem, który mówił mu: „I ty się dziwisz, że mają cię za próżnego?“.
Tak czy inaczej bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że luby umie jeszcze być radosny po tym wszystkim, co miało miejsce ostatnio. Wyrzuty sumienia go wciąż wyraźnie dręczyły, podobnie jak też i pewność, że coś w jego życiu zmieniło się na gorsze.

***


Po napisaniu tego jakże uroczego wierszyka poszliśmy oboje na spacer po okolicy. Razem z nami poszli także Pikachu i Buneary, którzy to biegali wesoło wokół nas, piszcząc przy tym w swoich językach coś, co brzmiało jak wyznanie miłosne. Nie wiedzieliśmy, co dokładniej oni sobie mówią, bo przecież obcy nam był język Pokemonów, a na migi tych dwoje w końcu nie rozmawiało. Jednak uznaliśmy, że wypytywanie ich w tej sprawie lub próba przetłumaczenia sobie tego, o czym oni mówią na nasz język będzie raczej niesmaczna, nie wspominając już o tym, że czasami nie powinno się wtykać nos w nieswoje sprawy, nawet będąc detektywem. No, a poza tym wszyscy zakochani przecież nie lubią wścibstwa, a już na pewno nie w chwili, kiedy wyznają sobie swoje uczucia.
- Och, zakochana para - powiedziałam wzruszonym głosem - Jak oni razem słodko wyglądają.
- Tylko niech cię nie zemdli od tej słodyczy - zaśmiał się Ash.
Parsknęłam śmiechem i położyłam głowę na jego ramieniu.
- Mój kochany dowcipniś. Ty zawsze wiesz, jak mnie rozbawić.
- W końcu jestem twoim chłopakiem. Taka wiedza w związku jest tutaj zdecydowanie obowiązkowa.
- Miło mi, że tak mówisz.
- A mnie jest miło, że tobie jest miło.
Trąciłam go delikatnie ręką w głowę.
- Jesteś naprawdę dzisiaj bardzo zadowolony i radosny - stwierdziłam.
Ash poprawił sobie na głowie czapkę z daszkiem, mówiąc:
- Nie powiedziałbym, że bardzo, ale reszta się zgadza. Chciałbym miło spędzić z tobą ostatni dzień tutaj. Jutro przecież ruszamy w drogę powrotną do Alabastii.
- A więc wyślijmy naszym kochanym przyjaciołom tekst ich przyszłej piosenki - zaproponowałam.
- Spokojnie, zdążymy to zrobić jeszcze dzisiaj - stwierdził z lekkością w głosie Ash.
- Pytanie, czy oni zdążą stworzyć z tego piosenkę?
- Na pewno zdążą, ale w razie czego przyjęcie może nieco poczekać.
- A nie czekało już zbyt długo?
- Moje czekało znacznie dłużej.
- He he he. W sumie masz rację.
Szliśmy sobie dalej przez piękne tereny nie zamieszkałe przez nikogo, patrząc z zachwytem na biegające wokół nas dzikie Pokemony oraz Pikachu biegającego w towarzystwie swojej ukochanej Buneary (oboje cudownie się przy tym bawili). Potem dotarliśmy do pobliskiego miasteczka, w którym to zaszliśmy do pobliskiej restauracji, spróbować miejscowych przysmaków.
- Jestem ciekawa, na jakie specjalności możemy w tym miejscu liczyć - powiedziałam.
- Jeśli umiesz liczyć, to policz raczej, ile za te specjalności zapłacimy - stwierdził żartem Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał dowcipnie Pikachu.
- Bune-bune! - dodała Buneary.
Spojrzałam na niego z ironią w oczach i zapytałam:
- Musisz wszystko przeliczać na pieniądze? Poza tym stać nas na to.
- Wiem, ale przecież nie możemy wydać zbyt wiele pieniędzy na raz. Jeśli już mamy przehulać cały nasz majątek, to zróbmy to z klasą i w miarę możliwości spokojnie, jak również nie od razu.
- Słuszna uwaga. Zgadzam się z tobą.
To mówiąc wzięłam do ręki kartę dań i zaczęłam je przeglądać. Nazwy tam były wypisane w trzech językach: po angielsku, po francusku oraz w języku wspólnym regionów. Wszystkie oczywiście bez trudu przeczytałam. W końcu na coś mi się przydały te wszystkie lekcje języków obcych, jakie wykupiła mi mama, gdy miałam dziesięć lat. Oczywiście jak każdy człowiek mieszkający na terenie regionów uczyłam się od urodzenia mówić w języku wspólnym i w jednym języku obcym (czyli w moim wypadku po angielsku), ale później moja mama wykupiła mi dodatkowo lekcje francuskiego. Kiedyś miałam do niej o to żal, że tylko marnuje w ten sposób mój cenny czas, ale obecnie byłam jej za to wdzięczna. Dzięki temu przynajmniej rozumiałam, co pisze na karcie dań w tym jakże pięknym języku, a poza tym znajomość tego języka pozwalała mi czytać wielu znanych oraz genialnych francuskich pisarzy w oryginale, a to zawsze jakiś plus, zwłaszcza dla kogoś, kto kocha książki tak bardzo, jak ja je kocham.
- Karta w kilku językach - powiedziałam do Asha - Pewnie często tutaj bywają jacyś zagraniczni goście.
- Albo też pewni ludzie chcą sprawić takie wrażenie - zauważył nieco złośliwie mój ukochany.
- Pewni ludzie, chcą sprawić takie wrażenie? Kogo masz na myśli?
- Właściciel tej restauracji i jego wspólnicy, o ile takich ma.
- W sumie racja. Ale co chcesz? Takie jest prawo biznesu.
- No pewnie, a kto powiedział, że nie?
Chwilę później podszedł do nas kelner z pytaniem, co zamawiamy. Spojrzeliśmy na kartę i zamówiliśmy po posiłku dla nas oraz o kilka łakoci dla naszych Pokemonów - a konkretnie dla Pikachu i Buneary. Dla innych mieliśmy zamiar wziąć coś na wynos, ponieważ wypuszczanie ich tutaj, aby się mogli najeść, nie byłoby raczej mile widziane, zwłaszcza, że niektóre z naszych stworków mają spory wzrost i cóż... Ich wielkość mogłaby nieco przerazić ludzi, a same nasze Pokemony mogłyby niechcący narobić sporo zamieszania i bałaganu.
Kiedy już oboje złożyliśmy zamówienie, kelner poszedł do kuchni, aby przekazać kucharzowi, na jakie to potrawy mamy ochotę, a my zostaliśmy przez chwilę sami.
- Jeżeli smak potraw dorównuje wysokości cen, to tutejsze jedzenie jest naprawdę bardzo smaczne - powiedział Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Mam nadzieję. Nie chcę żałować wydatku - odparłam.


Nagle usłyszeliśmy, jak do restauracji ktoś wchodzi. Co chwila ktoś tu przychodził i stąd wychodził, ale tym razem z jakiegoś powodu nasz wzrok skierował się właśnie w kierunku osoby, która tu przybyła i zauważyliśmy, że jest to ktoś bardzo dobrze nam znany. Tym kimś był młody chłopaczek mający około trzynaście lat, czarne oczy, brązowe włosy, bardzo zawadiacki wygląd, a jego ubranie stanowiły niebieskie spodnie, czarna koszulka oraz czerwona kamizelka. Obok niego szedł Watchog, czyli Pokemon wiewiórka. Młodzieniec rozejrzał się dookoła i zaczął szukać czegoś wzrokiem, jakby wolnego stolika, jednak gości było tak wielu, że trudno było mu cokolwiek znaleźć.
- A niech mnie! - jęknął głośno - Żaden stolik nie jest wolny!
- Hej! - zawołał do niego wesoło Ash.
Chłopak spojrzał w jego kierunku, po czym uśmiechnął się radośnie od ucha do ucha, podbiegając ze swym Pokemonem do nas.
- Niesamowite! Ash i Serena! - trener nie ukrywał tego, że jest bardzo zadowolony z naszej obecności tutaj.
- Witaj, Damian! Kopę lat! - odpowiedziałam mu wesoło.
Ash wstał od stolika i uścisnął on chłopaka po przyjacielsku, po czym pogłaskał po główce jego Pokemona, z którym to zaraz potem przywitał się Pikachu.
- Jak chcesz, to możesz do nas się dosiąść - powiedział po tym jakże miłym powitaniu mój luby.
- Poważnie? - zapytał Damian - Nie chcę wam przeszkadzać. Być może macie tutaj jakąś romantyczną randkę.
- Romantyczną... Jasne - parsknęłam wręcz ironicznym śmiechem - Nie dzisiaj, Damian. Mieliśmy ją wczoraj, a dzisiaj zrobiliśmy sobie taki wypad na miasto.
- Poza tym nie zapraszalibyśmy cię do stolika, gdybyśmy nie chcieli, abyś z nami posiedział - dodał wesoło Ash.
- No tak, racja - zaśmiał się nasz przyjaciel, uderzając się mocno dłonią w czoło - A więc skorzystam z waszego zaproszenia.
Usiadł sobie zadowolony przy stoliku, po czym złożył zamówienie, co chcą jeść on i jego Watchog. Następnie zaczęliśmy rozmawiać.
- Co was tu sprowadza, przyjaciele? - zapytam Damian.
- A co może nas tu sprowadzać, jak nie kłopoty? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.
- A konkretniej to pewna zagadka, którą mieliśmy rozwiązać na prośbę profesor Feliny Ivy - wyjaśnił Ash.
- Rozumiem. To pewnie mieliście pełne ręce roboty.
- A żebyś wiedział, stary. To była naprawdę niesamowita przygoda. Wierz mi, że w czasie jej trwania zobaczyłem coś takiego, czego wcześniej, jak żyję nie miałem okazji zobaczyć. Sądziłem, że widziałem już wszystko, a tu się okazuje, że świat jeszcze potrafi mnie zaskoczyć.
- To ciekawe, bo o ile dobrze wiem, ciebie rzadko kiedy coś zaskakuje.
- Masz rację, jednak nie będę ukrywał, że tym razem byłem naprawdę zaskoczony.
- To wobec tego musiało być coś naprawdę niesamowitego.
- Owszem, ale wolałbym na razie o tym nie mówić. Może później ci to opowiem i w innym miejscu. A ty co tutaj robisz?
- No właśnie - wtrąciłam się do rozmowy - Ja sądziłam, że zamierzałeś zdobyć wszystkie odznaki w Strefie Walk. Już ci się to udało?
- Niestety nie... To znaczy jeszcze nie... Zdobyłem jak na razie tylko cztery odznaki, nie licząc tej od ciebie. Jednak potem musiałem wrócić do domu, ponieważ moja matka niezbyt dobrze się czuła. Zachorowała i musiał się ktoś nią zająć, a ojciec pracuje zawodowo, nie może więc siedzieć przy niej cały czas.
- A co to było? Mam tylko nadzieję, że nic poważnego - powiedziałam ze współczuciem.
- Bune-bune? - zapiszczała zaniepokojona Buneary.
- Nie, spokojnie. To nic groźnego dla życia, chociaż bardzo uciążliwe - wyjaśnił Damian smutnym głosem - Zwykłe zapalenie płuc. Przy dzisiejszej medycynie dość łatwo ją wyleczyć, ale to niestety wymaga czasu. Czasami nawet dużo czasu. Całe trzy tygodnie spędziłem pomagając mamie powrócić do zdrowia, a potem natrafiałem na różnych trenerów, którzy chcieli ze mną walczyć i w ogóle... Krótko mówiąc sporo się działo w moim życiu, ale to nie jest teraz ważne. Ważne jest jedynie to, że mogłem was tutaj spotkać.
- A co ciebie tu sprowadza? - zapytałam.
- Pewnie nie uwierzycie, ale wyprawa poszukiwawcza - rzekł chłopak konspiracyjnym tonem.
Spojrzeliśmy na niego zaintrygowani tym, co właśnie mówi.
- Poważnie? A czego poszukujesz? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Nie czego, tylko kogo - powiedział Damian - Pomagam szukać mojej nowej przyjaciółce jej chłopaka. Znaczy ona twierdzi, że to wcale nie jest jej chłopak, a oboje jedynie przyjaźnią się ze sobą.
- Hmm... To ciekawe - uśmiechnął się mój luby - A możesz rozwinąć tę myśl?
- Pika-pika? - zapytał jego starter.
- Oczywiście. Wam mogę to powiedzieć, w końcu nie zdradzicie tego nikomu.
Następnie Damian rozejrzał się dookoła siebie, przysunął nieco głowę w naszym kierunku i zaczął nam po cichu wyjaśniać:
- Chodzi o detektywa Herberta Jonesa.
- Herberta Jonesa?! - jęknęłam głośno.
- Cicho! - syknął na mnie Ash.
Pikachu oraz Buneary też mi zwrócili uwagę. Zachichotałam nerwowo, gdy mnie skarcili.
- Wybaczcie mi... Czasami zachowuję się jak mała dziewczynka, która nie wie, co to znaczy konspiracja - przeprosiłam ich - Mów, Damian. Jestem bardzo ciekawa, o co chodzi z panem Jonesem.
- Już wam mówię - przeszedł do wyjaśnień trener z Unovy - Widzicie... Herbert Jones wyruszył dwa miesiące temu szukać swojego młodszego brata Allana, który zaginął podczas poszukiwań słynnego Złotego Miasta.
- Złotego Miasta? - zapytałam zdumiona.
Ktoś przy sąsiednim stoliku (znajdującym się tuż za moimi plecami) poruszył się dość głośno na swoim krześle. Spojrzałam z Ashem w kierunku tej osoby, ale ta siedziała ustawiona plecami do mnie i właśnie zajmowała się rozmową ze swoim towarzyszem, który szybko poprawił sobie na nosie okulary przeciwsłoneczne. Gdyby nie to, że nie chciałam popadać w jakąś paranoję, to pomyślałabym, że być może te osoby nas podsłuchują. Uznałam jednak, iż nie ma co wszędzie widzieć szpiegów, dlatego też wróciłam do rozmowy. Ash podzielił moje zdanie w tej sprawie, choć jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że o wiele lepiej by było, gdybyśmy zainteresowali się ludźmi siedzącymi przy sąsiednim stoliku. Jednak brakowało nam i nadal brakuje zdolności jasnowidzenia, więc cóż... Zajęliśmy się rozmową z Damianem.
- Tak... Pan Allan Jones poszukiwał złotego miasta, jednak zaginął pół roku temu. Herbert Jones, jego starszy brat i słynny detektyw...
- Wiemy, kim on jest - mruknęłam.
- Sorki, nie gniewajcie się - zaśmiał się chłopak - No więc, pan Herbert postanowił go odszukać. Choć oczywiście wiedział doskonale, że jego brat nieraz znikał i to na całe miesiące, nie dając o sobie znaku życia, po czym pojawiał się nie wiadomo skąd, jakby nic się nie stało. Jednak nigdy nie znikał na tak długo, więc Herbert ruszył go szukać. Wyruszył dwa miesiące temu i nie wrócił. Moja przyjaciółka Maren niepokoi się o niego, więc chce sama tam ruszyć.


- Maren? - zapytałam zdumiona - To ty znasz Maren?
- Tak, od tygodnia - wyjaśnił Damian - Poznaliśmy się w Unovie, gdzie załatwiała swoje sprawy. Powiedziała, że może mnie podwieźć swoją łodzią tam, gdzie bym tylko chciał. Ja w sumie chciałem powrócić do Strefy Walk, ale pomyślałem sobie, że to może jeszcze poczekać, a ona chciała płynąć na Wyspy Oranżowe, więc popłynąłem z nią. Podczas przeprawy przez morze oboje trafiliśmy na sztorm, a do tego zaatakował nas Gyarados. Na szczęście mój Watchog zdołał go pokonać.
- Niby w jaki sposób? - zdziwiłam się - Przecież Gyarados jest o wiele większy niż Watchog!
- Wielkość nie oznacza jeszcze wygranej - zauważyłam.
- Możliwe, ale bywa przydatna - stwierdziłam z przekąsem.
Damian parsknął śmiechem i kontynuował swoją opowieść:
- A wiec tak... Watchog najpierw bił się z Gyaradosem, jednak potem zobaczył, że ten po prostu ma pewien problem.
- Jaki?
- Otóż w gardle utknął mu jakiś wielki badyl i nie mógł on przez niego nic przełykać.
- Jak Watchog to odkrył?
- Wpadł do jego paszczy podczas walki.
Wieść ta tak mnie zaszokowała, że przez krótką chwilę nie wiedziałam, co mam powiedzieć, ale w końcu zdołałam z siebie wydukać tylko cztery słowa:
- Aha... Dobra... Mów dalej.
Niezrażony moim zachowaniem Damian spełnił moją prośbę.
- A więc wpadł tam i wyjął mu to paskudztwo z gardła, a ten wówczas z wdzięczności wypluł go i dał nam spokój. Maren wówczas powiedziała, że jest moja dłużniczką.
- A nie, że powinieneś umyć tego swojego pupila? - zapytałam nie bez złośliwości.
Ash i Pikachu parsknęli śmiechem, podobnie jak i Damian.
- Tak, to też powiedziała, ale przede wszystkim wspomniała, że jest od teraz moją dłużniczką. Potem pomogła mi wtedy, kiedy dostałem choroby morskiej. Tak więc, chociaż nasza przyjaźń trwa dopiero tydzień, to jednak postanowiłem jej pomóc znaleźć Herberta Jonesa.
- Rozumiem. To ciekawe - rzekł Ash, masując sobie podbródek - Brzmi naprawdę ciekawie. Może byśmy spróbowali poszukać go razem?
Uśmiechnęłam się delikatnie. Mój chłopak normalnie chyba czytał w moich myślach. Albo po prostu widział, że aż palę się ku nowej przygodzie, podobnie zresztą, jak i on.
- Coś tak czułam, że to powiesz - powiedziałam dowcipnym tonem - Ty miałbyś przepuścić jakąś ciekawą przygodę? Chyba nie byłbyś sobą, gdybyś tak zrobił. Nigdy byś tak nie postąpił, nawet w sytuacji, w której mieliśmy wracać jutro do domu.
Ash zachichotał delikatnie, słysząc moje słowa.
- Nie gniewaj się, Sereno, ale jeżeli nie masz ochoty na tę wyprawę, to możesz przecież na nią nie jechać.
- A kto tu niby powiedział, że nie mam na nią ochoty? - zapytałam - Przeciwnie, ja też mam ochotę na przygodę. A poza tym moje miejsce jest u twego boku, mój kochany.
- No wiem, ale przed chwilą wspomniałaś, że mieliśmy wracać jutro do domu, więc pomyślałem, że może...
- Że może chcę wrócić do Alabastii? O nie! Nie chcę, kochanie. Znaczy ja chcę, ale jeżeli ty masz wyruszyć na poszukiwanie Herberta Jonesa, to ja zamierzam ci w tym towarzyszyć.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, dotykając łapką rękę swego trenera.
- Bune-bune! - dodała Buneary.
Pokemonka oczywiście zamierzała towarzyszyć swemu ukochanemu w tej wyprawie, bo przecież skoro on chciał ruszyć z Ashem na poszukiwania słynnego detektywa, to ona chciała wędrować razem z nim.
- Widzisz więc, że nie możesz ruszyć sam na tę wyprawę, która właśnie się szykuje - zauważyłam - Twoi wierni przyjaciele nie zostawią cię samego z tym wszystkim.
- Miło mi, że tak mówisz - powiedział detektyw z Alabastii - Ale coś mi mówi, że Tracey i Melody będą mieli inne zdanie w tej sprawie.
- Żebyś się nie zdziwił - zachichotałam.
Damian był wyraźnie zadowolony tym, co właśnie usłyszał.
- A więc chcesz pomóc Maren w poszukiwaniach Herberta Jonesa?
- Oczywiście, że tak - skinął głową jego idol - Przecież Herbert Jones to jest człowiek, który sprawił, że ujawnił się we mnie pierwszy raz talent do bycia detektywem. On jako pierwszy zauważył, że mogę być kimś innym niż tylko jednym z tysięcy albo nawet milionów trenerów Pokemonów na całym świecie. Pośrednio stał się on także przyczyną, dla której to zacząłem rozwiązywać zagadki. Oczywiście cała ta sprawa jest bardziej złożona, ale... Chodzi o to, że ten człowiek naprawdę wiele dobrego dla mnie zrobił, choć sam zapewne nie zdaje sobie z tego sprawy. Muszę zatem mu pomóc. Nie wiemy, gdzie on jest, ani co robi. Być może wpadł w jakieś tarapaty. Jeżeli wiec mogę mu pomóc, to muszę to zrobić. Jestem mu to winien jako jego przyjaciel i uczeń.
- Doskonale! Ale się Maren ucieszy, gdy się dowie, że płyniecie z nami - powiedział zadowolony Damian, klaszcząc w dłonie - Chyba powinniśmy to jakoś uczcić. Może wielką porcją lodów?
- Jestem za! - zgodził się Ash, będący wielkim łasuchem, podobnie jak i jego Pikachu, który teraz zapiszczał radośnie.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Siedzieliśmy kilka dni w Lumiose, które mój kochany Clemont spędził przede wszystkim na trenowaniu swoich Pokemonów przed ich przyszłą walką z trenerem wyznaczonym przez władze tego miasta. Ten zaś został już wybrany. Był nim jeden z tych, którzy dotarli do samych półfinałów tegorocznych Mistrzostw Ligi Kalos - młodzieniec imieniem Jack. Miał on walczyć z Clemontem, aby dzięki temu sprawdzić, czy mój wybranek nadaje się na Lidera Sali w Lumiose.
- Muszę powiedzieć, że głupio się czuję - powiedział mój chłopak - Nie ukrywam, iż wiem doskonale, co jest tego przyczyną. Zaniedbałem swoją Salę. Jestem po prostu nieodpowiedzialnym Liderem.
- Nie mów tak - zaprzeczyłam - Ja tam uważam, że jesteś wspaniałym trenerem Pokemonów i do tego też genialnym wynalazcą. No, a co do bycia Liderem Sali, to moim skromnym zdaniem twoje inne zasługi rekompensują ewentualne braki w tej sprawie, o ile oczywiście one istnieją.
- Być może, ale i tak czuję się z tym wszystkim zdecydowanie fatalnie. Naprawdę źle mi z tym. Powinienem częściej tu bywać i dbać o swoją Salę. A zamiast tego co robiłem?
- Zamiast tego pomagałeś mojemu bratu i zarazem swemu najlepszemu przyjacielowi w jego misji, czyli w walce o to, żeby tego zła mniej było na świecie - powiedziałam niezwykle poważnym tonem - Czy twoim zdaniem to jest nic?
- Nie mówię, że to nic, ale przecież nie jest to bycie Liderem Sali.
- To prawda, nie jest, jednak czy naprawdę musisz uważać, że jedna twoja pasja jest o wiele mniej ważna od drugiej?
Clemont westchnął głęboko.
- Prawdę mówiąc to sam już nie wiem, co mam teraz zrobić. Widzisz, Dawn... Ja nigdy się nie prosiłem o to, żeby zostać Liderem Sali w Lumiose, ale podchodziłem do tej sprawy tak, jak do tworzenia wynalazków. To było całkiem przyjemne, ale widzisz... Ja wolę swoje wynalazki oraz podróże z tobą, Ashem i resztą zamiast siedzenia tutaj na stałe. Jednak Sala też jest mi na swój sposób bliska. Gdybym bywał tutaj częściej, może nie doszłoby do tego. Jestem tego pewien. Tak, zdecydowanie wszystko wyglądałoby wtedy inaczej.
- Może i tak, ale bez względu na to musisz się zdecydować, czy chcesz bronić Sali przed sprzedaniem, czy też nie.
- Oczywiście, że chcę!
- Więc sprawa jest prosta. Musisz przestać marudzić i zająć się walką o swoją Salę.
Byłam może nieco ostra w swojej wypowiedzi, ale czułam, że nie mogę inaczej z nim rozmawiać. Clemont nie miał prawa rozczulać się nad sobą. To już robił doskonale nasz drogi przyjaciel Max Hameron, który siedział w Alabastii i nie pomagał nikomu z nas dlatego, że miał złamane serce. Kiedy ostatnio (czyli poprzedniego wieczoru od tej chwili, którą właśnie opisuję) zadzwoniliśmy do Alabastii i zapytaliśmy go, co słychać w mieście, to rzekł:
- Wszystko jest w porządku, i to nawet aż za bardzo. Porucznik Jenny i sierżant Bob dbają o bezpieczeństwo w tym mieście, a nasza droga Misty żartuje sobie, że to pewnie dlatego, iż nie ma tutaj Asha, zaś moja kochana siostra żartobliwie zgadza się z nią.
- Twoja siostra? - zapytałam zdziwiona - May jest w Alabastii?
- Owszem, jest - skinął głową Max - Próbuje mnie podnieść na duchu. Przybyła z Garym Oakiem do miasta w jakimś tam swoim celu. Nie wiem, o co im tam chodzi, ale chyba o jakieś naukowe sprawy. Gdy dowiedzieli się, że mam problem, to przyszli mnie odwiedzić i pocieszyć. Ale mnie nic nie może pocieszyć. Wspomnienie Cleo jest w moim sercu zbyt silne.
- Nic dziwnego, przecież nie minęło tak wiele czasu, abyś mógł jakoś zapomnieć o tym wszystkim - stwierdził Clemont niezwykle wyrozumiałym tonem.
- No właśnie - zgodziłam się z nim - Ale moim zdaniem nieco za dużo o tym myślisz i dlatego tak cierpisz.
- Pip-lu-pip! - poparł mnie mój Piplup.
- A jak mam o niej nie myśleć?! - zawołał załamanym głosem chłopak - Przecież moje serce należy tylko do niej! Ja ją strasznie mocno kocham!
- To masz w sobie bardzo dużo miłości przy tak wątłej masie ciała oraz mikrusowatym wzroście - powiedziałam z ironią.
Piplup zaćwierkał wesoło ze śmiechu, natomiast Max spojrzał na mnie groźnie i rzekł:
- Wyobraź sobie, że May powiedziała mi dziś dokładnie to samo. No, może nie do końca tak to szło, ale sens jej wypowiedzi był ten sam.
- No proszę. Jak my się obie dobrze rozumiemy - zachichotałam - Tak czy inaczej powinieneś zadbać o swój stan psychiczny, bo inaczej będziesz wiecznie wspominał tę swoją pannę Winter i nie będziesz umiał normalnie żyć.
- Spokojnie, mój przyjacielu. Tylko rób wszystko po kolei - zauważył o wiele łagodniejszym tonem Clemont.
Widocznie miał on o wiele więcej wyrozumiałości do Maxa niż ja. Nie wiem, czy postępowałam wtedy wobec niego fair, ale jego użalanie się nad sobą wyraźnie mnie już irytowało i choć nie byłam wredną zołzą, to jednak naprawdę miałam już tego wszystkiego dosyć, dlatego też chciałam jakoś zadbać o to, żeby nasz drogi przyjaciel wziął się za siebie, inaczej mu odbije całkowicie. Co prawda był już i tak lekko stuknięty, ale wszyscy w drużynie detektywistycznej Sherlocka Asha tak mieliśmy, więc nie przejmowałam się tym, ale nie chciałam także, aby mu odbiło całkowicie, bo wtedy naprawdę byłby już beznadziejnym przypadkiem, a tego przecież nikt z nas tego nie chciał.


- Spokojnie, Max - mówił dalej Clemont - Przecież każdy z nas kiedyś cierpiał z powodu miłości. Nie zapominaj, że Dawn swego czasu zakochała się we własnym bracie.
Poczułam, jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce wstydu.
- Proszę cię... Musisz mi o tym przypominać? - jęknęłam delikatnie - Ale przecież wtedy nie miałam pojęcia, że Ash jest moim bratem.
- Kochanie, nikt z nas nie ma do ciebie o to pretensji - zauważył mój kochany wynalazca - Tylko bądź bardziej wyrozumiała dla Maxa.
- Nie zaszkodziłoby, gdybyś się też wykazała większym zrozumieniem - rzekł wyżej wspomniany osobnik płci męskiej - Ash mówił mi, że swego czasu umiałaś go naprawdę pocieszyć wtedy, gdy miał problemy.
- On zaś pocieszał mnie - zauważyłam i westchnęłam głęboko - Masz rację, byłam nieco za ostra do ciebie, ale wybacz mi... Wkurzasz mnie nieco tym swoim wiecznym wspominaniem Cleo. Dlaczego to robisz? Bawi cię nakręcanie się na tę sprawę?
- Nic z tych rzeczy - odpowiedział nasz przyjaciel, poprawiając sobie lekko okulary na nosie - Ale ja się pierwszy raz w życiu zakochałem. Pani Delia mówi, że to normalne, iż teraz cierpię.
- Rozmawiałeś o tym z panią Ketchum?
- Tak.
- A ze swoimi rodzicami?
- Też... Mama mi współczuje, ale tata mówi, że to nie jest prawda, że pierwsza miłość boli całe życie. Mówi też, iż z czasem zamienia się ona w całkiem miłe wspomnienia i jeszcze będę sobie żartował z tego, jak teraz mi odbija z powodu Cleo.
- Twój ojciec jest zdecydowanie mądrym człowiekiem.
- Wiem o tym, jednak wciąż boli mnie serce. Chyba potrzebuję nieco więcej czasu, aby sobie z tym poradzić.
- No cóż... Skoro go potrzebujesz, to go sobie daj. Nic na siłę, Max, ale pamiętaj, że w razie czego masz przyjaciół i możesz im zaufać.
- Właśnie! - poparł mnie Clemont - Twoi przyjaciele nie pozwolą, abyś został z tym wszystkim sam.
- Dziękuję wam, ale muszę sam sobie jakoś poradzić z tym problemem - rzekł ze smutkiem w głosie panicz Hameron - Pamiętam jednak o tym, że mam przyjaciół.
Ucieszyły nas bardzo jego ostatnie słowa, chociaż moim zdaniem on wciąż przesadzał w tym swoim cierpieniu z powodu panny Winter. Miałam zatem nadzieję, że wreszcie zmądrzeje i przestanie tak bardzo rozpaczać, jak on to robi obecnie. Równie wielka była moja nadzieja w sprawie mojego chłopaka. Wiedziałam, że może on naprawdę przeżywać to wszystko i czuć, że zawiódł jako Lider Sali, ale samą świadomością tego faktu niczego nie naprawi. Musi jeszcze coś z tym zrobić, co też oczywiście powiedziałam mu przy najbliższej okazji.
- Wiem o tym, Dawn - odpowiedział mi Clemont - Dlatego też dam z siebie wszystko podczas walk, jednak muszę zadbać o to, żeby więcej nie dochodziło do takich sytuacji, a jedynym na to sposobem jest bywanie tutaj częściej.
- To nie powinno być trudne, kochanie.
- Pewnie i tak. Mam tylko nadzieję, że Ash to zrozumie, jeżeli dojdzie do sytuacji, kiedy będę musiał tu jechać zamiast pomagać mu w śledztwie.
Parsknęłam delikatnym śmiechem.
- Najdroższy... Ty chyba nie znasz mojego brata, skoro tak mówisz. Nie znam bardziej wyrozumiałej osoby niż on.

***


Po tej rozmowie poszliśmy we trójkę (ponieważ Bonnie uparła się, aby iść z nami) do miejscowej restauracji. Zaprosił nas tam John Scribbler, który przygotował z pomocą swego osobistego sekretarza i zarazem przyjaciela Lionela małe przedstawienie. Konkretniej rzecz ujmując nasz drogi pisarz napisał scenariusz przedstawienia, a chłopak wraz z Miette (z którą obecnie miał naprawdę dobre relacje) w nim wystąpił, oczywiście w towarzystwie swoich Pokemonów w roli jego pomocników. Wszystko to było możliwe dzięki właścicielowi tej restauracji, który był wręcz miłośnikiem powieści Johna Scribblera, a także wielkim pasjonatem przedwojennych piosenek i twórczości Kronikarza. Dlatego też wyraził zgodę na to, aby nasi przyjaciele wystawili w jego lokalu przedstawienia tak, jak z czasów przedwojennych, a potem tak mu się one spodobały, że postanowił zatrudnić na stałe Lionela i Miette, chociaż ona rzadziej występowała, jednak widać było, że pokochała te występy. Oczywiście nasi przyjaciele śpiewali dla publiki nie tylko stare piosenki, ale także i te nowe, bo inaczej repertuar bardzo szybko by im się skończył. Muszę tu jednak zauważyć, że publiczność najbardziej kochała właśnie te przeboje z lat trzydziestych XX wieku, dlatego te najczęściej były śpiewane w tym lokalu.
- Jestem bardzo ciekawa, co teraz zaśpiewają - powiedziałam, siadając przy stoliku.
Siedzieli już przy nim Clemont, John Scribbler oraz jego dziewczyna, panna Maggie Ravenshop. Jej starzy brat Thomas siedział w tej restauracji, ale przy innym stoliku. Jak zwykle separował się od reszty społeczeństwa. Nie mogę powiedzieć, aby ten człowiek był outsiderem, jednak z jakiegoś powodu zawsze lubił podczas spotkań z przyjaciółmi siedzieć na boku i nie mieszać się do rozmowy ani niczego innego, a jeżeli już to robił, to tylko na pewien czas, aby potem znowu pogrążyć się w milczeniu.
- Mój brat jest naprawdę dziwnym człowiekiem - powiedziała Maggie - On umie być niezwykle wygadany i w ogóle, ale... Nie ukrywam, jest w większości przypadków zdołowany, jak również bardzo ponury. Uwierzcie mi, to naprawdę wkurza.
- Mnie to nie dziwi - rzekł John Scribbler - W końcu poważnie zawiódł się na ludziach i to jeszcze bardzo mu bliskich.
- To prawda, ale przecież jest otoczony ludźmi, którzy go kochają. Nie rozumiem więc, czemu się przed nimi nie otworzy, tylko zachowuje się w taki sposób?
- Widzisz, moja kochana... Niektóre rany nie są wcale takie, że się od razu zagoją i już nigdy więcej nas nie bolą. Pewne rany, nawet jeśli zostają zagojone, zawsze będą zadawać ból.
Spojrzałam uważnie na pisarza i pomyślałam sobie, że on musiał też otrzymać wiele ran od losu, jednak robił wszystko, aby nie sprawiać takiego wrażenia. Dlatego właśnie śmiał się on dużo, żartował ironizował wszystko wokół siebie, a niekiedy wręcz błaznował, jednak musiałam też przyznać, że umiał być niezwykle mądrym filozofem, kiedy tylko było trzeba. Kiedyś wydawało mi się, iż takie coś jest raczej niemożliwe, a tutaj proszę, jaka niespodzianka. To tylko dowodzi tego, że pozory mogą mylić i nie należy ludzi po nich oceniać.
- Jestem pewna tego, że twój brat się jeszcze rozkręci - powiedziałam przyjaźnie.
Od ostatniej przygody John i Maggie poprosili, żebyśmy mówili im po imieniu, choć muszę przyznać, że czasami jeszcze instynktownie mówiłam do Scribblera „proszę pana“, jednak on nie miał do mnie o to żalu. Uważał, że muszę się jeszcze przyzwyczaić do tego, że cała nasza drużyna przeszła z nim na „ty“.
- Dobra, teraz już nie gadajmy - powiedział pisarz - Teraz obserwujmy uważnie scenę. Nie rańmy uczuć naszych przyjaciół gadając wtedy, kiedy to należy siedzieć cicho i podziwiać ich kunszt artystyczny.
- A czy to prawda, że to pan... Pardon... że to TY napisałeś scenariusz tego przedstawienia? - zapytał Clemont.
- Właśnie! Czy to prawda? - dodała Bonnie.
- De-de-ne? - pisnął Dedenne.
- Owszem, to prawda - zaśmiał się John Scribbler - Choć piosenka nie jest mego autorstwa, jednak układ choreograficzny i inne takie, to już moja działalność.
Chwilę później ze sceny doleciały nas dźwięki oznajmiające nam, że właśnie zaczyna się zabawa. Więc odwróciliśmy głowy w ich stronę, aby to zobaczyć i nie stracić niczego z tego super widoku, jaki właśnie nam się szykował. Zobaczyliśmy wówczas, jak na scenę wchodzi Lionel ubrany w garnitur, a za nim idzie Miette pomalowana na brązowo, aby wyglądała na Murzynkę. Prócz tego miała na sobie strój taki jakby haitański i tańczyła w towarzystwie swoich Pokemonów skaczących wokół niej. Lionel zaś zaczął śpiewać:

Wszystko ci już dałem, wszystko masz.
I klejnoty i bogate stroje.
Powiedz miła, co mi w zamian dasz?
Powiedz, czego pragnie serce twoje?


Miette zakręciła dość seksownie swoimi biodrami, po czym zaśpiewała radośnie:

Dla ciebie chcę być biała.
Bielutka tak, jak ty.
Mieć jasne oczy i jasną twarz.
I jasne serce, takie jak ty masz.
Dla ciebie chcę być biała
I dobra tak, jak ty.
Bo z tobą dobrze,
Bez ciebie źle.
Więc chcę być biała,
Żebyś kochał mnie.


Następnie zaczęła wokół niego skakać wraz ze swoimi Pokemonami, oczywiście kręcąc przy tym niegrzecznie biodrami, jakby chciała go uwieść i zahipnotyzować swoimi ruchami. Potem ona zaczęła śpiewać:

Wszystko mi już dałeś, wszystko mam.
I klejnoty i bogate stroje.
Powiedz miły, co ja z tego mam,
Jeśli moje nie jest serce twoje?


Lionel uśmiechnął się do niej niczym zahipnotyzowany jej ruchami i śpiewem (nawiasem mówiąc bardzo ładnym), po czym zaśpiewał:

Więc dla mnie chcesz być biała.
Bielutka tak, jak ja.
Mieć jasne oczy i jasną twarz.
I jasne serce, takie jak ja mam.
Więc dla mnie chcesz być biała
I dobra tak, jak ja.
Bo ze mną dobrze,
Beze mnie źle.
Więc chcesz być biała,
Żebym kochał cię.


Oboje potem złapali się za ręce i zaczęli radośnie tańczyć do melodii granej przez zespół muzyczny. To był tak doskonały występ, że gdy dobiegł on końca, wszyscy zaczęliśmy radośnie im klaskać. Naprawdę doskonale im to wyszło, w każdym razie w moich oczach. Clemont też był zachwycony, a po reakcji pozostałych ludzi w restauracji wnioskowałam, że im także się ono podobało.
- I jak nam poszło? - zapytał Lionel, podbiegając do nas z Miette, kiedy już zbiegli na scenę w przerwie przed kolejnym występem.
- Byliście wprost doskonali! - zawołał radośnie John Scribbler - Jestem zachwycony waszym występem!
- Oczywiście, w końcu sam wszystko zorganizowałeś - zaśmiała się do niego zadziornie Miette.
Pisarz delikatnie spłonął rumieńcem.
- Nie myśl tylko, moja droga, że ja was chwalę jedynie dlatego, iż sam napisałem scenariusz waszego przedstawienia. Jednak mój scenariusz nic by nie zdziałał, gdybym nie miał doskonałych artystów do jego realizacji.
- To prawda - poparła go Maggie z uśmiechem na twarzy - Byliście wspaniali i jeżeli następne wasze występy będą równie genialne, to wielka sława przed wami.
Miette uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.
- Obyś była dobrym prorokiem, bo coraz bardziej mi się to podoba. Nie sądziłam, że odkryję w sobie żyłkę artystyczną.
Popatrzyłam na tę dziewczynę uważnie i w milczeniu. Nie miałam o tej pannicy zbyt dobrego zdania. W końcu chciała ona uwieść mojego brata i odbić go Serenie, a swoim działaniem o mało nie doprowadziła do tego, że ich związek przestał istnieć. No i przy okazji jeszcze grała nie fair podczas Konkursu Piękności w Alabastii, ale mimo wszystko również ta sama Miette pogodziła ze sobą skłóconych przez jej intrygi Asha i Serenę, a prócz tego przeprosiła ich za swoje wcześniejsze zachowanie. Być może więc nie była ona wcale taka zła, a jedynie samolubna, ponieważ nie nauczyła się nigdy altruizmu? To by mogło wskazywać na to, że jeszcze istnieje dla niej jakaś nadzieja. Oby tylko ta pannica umiała ją wykorzystać.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Wbrew naszym obawom (a właściwie bardziej obawom Asha) Tracey i Melody nie mieli nic przeciwko temu, aby odłożyć nasz powrót do Alabastii po to, żeby wyruszyć na wyprawę na poszukiwanie złotego miasta, Herberta Jonesa i jego młodszego brata Allana.
- Skoro on potrzebuje pomocy, to musimy mu pomóc - rzekła Melody.
Dla niej to było coś oczywistego, podobnie jak i dla Asha i dla mnie. Ucieszyła nas bardzo ta wiadomość, ponieważ to oznaczało, że nasi drodzy przyjaciele myślą podobnie jak i my, a nasze zasady są ich zasadami.
- Herbert Jones jest twoim przyjacielem, a przecież przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi - stwierdził Tracey - Jestem naprawdę zadowolony, że chcesz mu pomóc, ale nie myśl, że popłyniesz tam sam i nie myśl, iż popłyniesz tam bez naszego wsparcia.
- Skoro już masz narażać swoje życie, to zrób to w naszej obecności - dodała jego dziewczyna - Może na coś ci się przydamy.
Ash i ja uśmiechnęliśmy się do nich radośnie. Te słowa były piękne, jak również godne prawdziwych przyjaciół.
- Dziękuję wam - powiedział mój chłopak - Jesteście wspaniali. Mam nadzieję, że nie pożałujecie swojej decyzji.
- My?! W żadnym razie! - zawołała Melody - Nawet na to nie licz. Tak szybko to się od nas nie uwolnisz.
- Sam bym tego lepiej nie określił - zachichotał jej chłopak.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, patrząc na swojego trenera.
- Bune-bune! - poparła go Buneary z uśmiechem na pyszczku.
Ash był tym wszystkim bardzo uradowany, podobnie zresztą jak ja, bo przecież oznaczało, że wciąż mamy u swego boku wiernych przyjaciół.
- Doskonale! - zawołał lider naszej drużyny - Wobec tego sprawa jest już załatwiona. Jutro po śniadaniu idziemy do portu i tam wsiadamy na łódź Maren, którą potem płyniemy na spotkanie nowej przygody!
- Hurra! - krzyknęliśmy wszyscy.
- Pi-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu, podskakując w górę razem ze swą Buneary.
Po tej rozmowie poszliśmy rozmówić się z profesor Feliną Ivy. Kobieta wiedziała doskonale, że mamy następnego dnia wracać do domu, dlatego też zdziwiła się, kiedy powiedzieliśmy jej, że zmieniamy nieco kurs, ale dodała przy tym, iż pochwala naszą decyzję.
- Przyjaciołom należy pomagać - powiedziała - A poza tym słyszałam wiele dobrego o detektywie Herbercie Jonesie. Moim zdaniem na pewno nic złego mu się nie stało, ale przecież trzeba dmuchać na zimne, więc lepiej będzie, jeśli sprawdzicie, czy wszystko z nim dobrze. Z tego zatem względu pochwalam ideę waszej wyprawy. Tylko musicie mi obiecać, że będziecie ostrożni, bo inaczej was nie puszczę.
Oczywiście solennie jej to obiecaliśmy, chociaż doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, że ta wyprawa może należeć do tych, które są raczej niebezpieczne, a w takim wypadku zachowanie ostrożności może być co najmniej kłopotliwe, jeśli nie niemożliwe.
Tak czy siak na rano zjedliśmy śniadanie u pani profesor, wysłaliśmy przez telefon Brockowi kartkę z naszym wierszem, po czym pożegnaliśmy ją i jej asystentki oraz pannę Kirke, która jadła dzisiaj z nami. Ta ostatnia powiedziała:
- Odwiedzajcie nas czasami i nie zapominajcie o tym, że tutaj także macie przyjaciół.
Jej słowa bardzo nas wzruszyły, dlatego zapowiedzieliśmy, iż jeszcze niejeden raz tu przybędziemy i nasze serdeczne przyjaciółki będą miały nas dość. Po tych słowach zostaliśmy czule wyściskani, jak również wycałowani przez profesor Ivy i Kirke (choć muszę zauważyć, że Ash otrzymał przy tym zdecydowanie najczulsze pocałunki, a prócz tego jeszcze wycałowały go asystentki pani Feliny, co niezbyt mi się spodobało, ale zachowałam tę myśl dla siebie), a następnie poszliśmy do portu, gdzie czekała na nas Maren w towarzystwie Damiana.
- Witajcie, kochani! - zawołała radośnie kobieta.
Jak zwykle miała na sobie ten słynny pomarańczowy strój, czerwoną podkoszulkę bez brzucha oraz fioletową czapkę z daszkiem. Najwidoczniej lubiła w nim przebywać na morzu.
- Witaj, Maren! - przywitał się Ash - Miło cię znowu widzieć.
- Ciebie również - odparła kobieta, zeskakując ze swej łodzi na pomost, na którym staliśmy - Widzę, że jest z tobą Serena, a do tego jeszcze Tracey i Melody. A gdzie reszta waszej słynnej drużyny?
- Oni mają swoje sprawy - wyjaśniła Melody.
- Aha... Rozumiem - skinęła głową Maren - No trudno, będziemy więc musieli obyć się bez nich, ale chyba nie będzie tak źle, prawda?
- Mam taką nadzieję - powiedział Tracey - Ale bez względu na to, czy będzie źle, czy też dobrze, nie opuścimy naszego przyjaciela w potrzebie!
- Dokładnie! - zgodziłam się z nim - I nie zostawimy Herberta Jonesa z jego kłopotami, o ile rzeczywiście je ma!
- A właśnie... Miałaś już wiadomości od swojego chłopaka? - zapytała zadziornym tonem Melody.
Maren zarumieniła się lekko, gdy to usłyszała.
- On nie jest moim chłopakiem. Przyjaźnimy się tylko.
- Tak, jasne.
- Mówię poważnie. Ale mam za to inne wiadomości.
- Jakie?
- Dzwoniłam wczoraj do Carol. Jest ona z mężem oraz waszą mamą na Shamouti. Właśnie powrócili z kliniki, gdzie wasza mama została wezwana w sprawie tych badań, co to wiesz...
- Wiem! - Melody natychmiast straciła dobry humor - Niewiele mnie to jednak obchodzi, więc daruj sobie ten temat!
- Tak, ale widzisz... Okazuje się, że wyniki nie są pozytywne. Carol nie może być dawcą. Z tobą nie mieli kontaktu, więc szukali innych dawców. Wczoraj Carol mówiła ze mną o tej sprawie. Okazuje się, że wasza mama dowiedziała się niedawno, iż był dawca, ale zrezygnował w ostatniej chwili, aby pomóc komuś innemu. Więc nadzieja znowu minęła.
- Nie obraź się, Maren, ale mało mnie to interesuje.
- Melody! Jak możesz tak mówić?! Przecież to twoja matka! - zawołała Maren wręcz oburzonym tonem.
- TAK?! - krzyknęła na nią dziewczyna - A czy ta, jak mówisz, „matka“ pamiętała o tym, kim jest, kiedy porzuciła swoją rodzinę, aby odejść sobie z innym?! Czy pamiętała o tym, kiedy ograniczyła kontakty ze mną oraz moją siostrą do rozmów telefonicznych i drogich prezentów wysyłanych pocztą?! Może Carol jej wybaczyła, ale ja nie!


- Melody... Ja rozumiem twoje podejście, jednak musisz pamiętać, że czasu jest coraz mniej. Wiesz dobrze, co mówili lekarze. Twoja mama ma silny organizm, dlatego został jej niecały rok na ratunek, ale potem już nie będzie nadziei i ona...
- Wiem o tym i jak powiedziałam, niewiele mnie to obchodzi!
- Gdybyś jednak porozmawiała z matką... O ile wiem ostatnio często do ciebie dzwoniła. To znaczy do twojej pracy.
- Wiem o tym, ale nie odbierałam od niej telefonów. Nie mamy sobie nic do powiedzenia.
- Gdybyś jednak...
- DOŚĆ! - Melody miała już łzy w oczach, a na twarzy wymalowaną wściekłość - Jeżeli chcesz rozmawiać tylko o mojej matce, to mogę wcale z wami nie płynąć!
- Melody, daj spokój - powiedział spokojnym tonem Tracey.
Dziewczyna uspokoiła się wówczas niczym za dotknięciem magicznej różdżki. Widocznie jej chłopak miał na nią większy wpływ, niż mógł sobie wyobrazić. Oby tylko zechciał go częściej wykorzystać w słusznej sprawie, pomyślałam sobie.
- No dobrze, nieważne... Tematu nie było - powiedziała pojednawczym tonem Maren - Wsiadajmy już na pokład. Pora ruszać w drogę.
Jak powiedziała, tak zrobiliśmy, także już po chwili siedzieliśmy razem na pokładzie jej łodzi płynąc ku horyzontowi, gdzie czekała nas zupełnie nowa przygoda. Mnie jednak po głowie chodziła wciąż ta rozmowa, którą odbyły ze sobą Maren i Melody. Padło w niej wiele słów. Zaczęłam powoli rozumieć, dlaczego w ciągu ostatnich kilku miesięcy Melody chodziła jak struta i była bardziej drażliwa, co próbowała ukryć pod maską złośliwych żartów. Znałam doskonale tę metodę działania, gdyż moja matka serwowała ją mnie i całemu światu, aby ukryć, jak bardzo cierpi po stracie mojego ojca. Jednakże nawet niezwykle silna psychicznie osoba musi w końcu pęknąć i wyrzucić z siebie to wszystko, co ją boli. Jak widać, właśnie to spotkało naszą biedną Melody. Bardzo chciałam jej pomóc, ale nie miałam pojęcia, w jaki sposób mam to zrobić.
- O czym tak myślisz? - zapytał Damian, który właśnie grał z Ashem i Traceym w karty.
Chłopak kątem oka zerknął na mnie i uśmiechnął się przy tym bardzo przyjaźnie. Odwzajemniłam mu ten uśmiech po czym spojrzałam na Asha, który posłał mi tajemnicze, acz przyjemnie spojrzenie. Wiedziałam, że on pokazuje mi w ten sposób, iż jeśli coś mnie dręczy, mogę mu to powiedzieć. Jednak to nie ja miałam problem, tylko Melody. W sumie ja także miałam problem, a mianowicie taki, że bardzo chciałam jej pomóc, a nie wiedziałam w ogóle, jak mam to zrobić.
- O niczym ważnym - odpowiedziałam mu - To nic takiego. Tylko takie babskie sprawy.


C.D.N.





1 komentarz:

  1. Jak widzę historia zapowiada się ciekawie, a nic nie zapowiada właśnie nadchodzących wydarzeń.
    Ash i Serena przebywają nadal w Valencii. Spędzają leniwie dzień, układając wspólnie piosenkę na cześć Sereny, która to pieśń ma zostać zaśpiewana na jej urodzinowym przyjęciu. Dziwnym trafem ta piosenka przypomina mi jedną z Pokemonowych piosenek, ale nie pamiętam którą. :)
    Po napisaniu tekstu nasza para wybiera się na spacer po okolicy i zasiada w restauracji, gdzie napotykają Damiana, trenera Pokemonów z Unovy, który bardzo chętnie się do nich dosiada. Okazuje się, że jest w podróży poszukiwawczej. Zmierza do Maren, z którą ma zamiar wyruszyć na poszukiwania Herberta Jonesa, który zaginął podczas poszukiwań swojego brata Allana w słynnym Złotym Mieście. Ash i Serena oczywiście bez wahania decydują się pomóc przyjacielowi i namawiają do tego Melody oraz Tracey'a, którzy nie mają nic przeciwko lekkiemu przesunięciu powrotu do Alabastii. :)
    Maren bardzo się cieszy z takiej prężnej ekipy poszukiwawczej, chociaż niestety, nie obywa się bez lekkich niesnasek - wspomina ona o matce Melody, która potrzebuje przeszczepu jakiegoś narządu i siostra dziewczyny, Carol, nie może być dawcą dla matki. Próbowano się również skontaktować z Melody, ale ta nie chciała rozmawiać ze swoją matką. Wciąż ma do niej żal o to, że ta porzuciła ją w dzieciństwie i tylko przysyłała jej prezenty kompletnie nie interesując się jej życiem. Więc na uwagi Maren reaguje wręcz agresywnie, jej nerwy tłumi dopiero Tracey, który wydaje się mieć na nią magiczny wpływ. :) Już w dobrej atmosferze cała ekipa wypływa na poszukiwania Herberta Jonesa.
    W tym samym czasie w Lumiose Clemont szykuje się do walki z Jackiem (jednym z półfinalistów Mistrzostw Ligi Kalos) o swoją Salę. Jest nieco zdenerwowany, jednak wie, co jest tego przyczyną - zbyt rzadka obecność w Sali doprowadziła do obecnej sytuacji.
    Jednak jak widać w międzyczasie umie zachować zimną krew. Poprzedniego dnia rozmawiał przez telefon z Maxem, który wciąż przeżywa zawód miłosny związany z Cleo, o której jest mu bardzo ciężko zapomnieć, gdyż bardzo mocno ją kochał (co jest naprawdę ogromną miłością przy jego masie ciała - zauważyłam nawiązanie do "Pingwinów...") :) Jednak po radach Clemonta utwierdza się w przekonaniu, że da sobie radę. :)
    Wieczorem cała ekipa wybiera się do restauracji wraz z Johnem Scribblerem oraz Maggie Ravenshop na koncert piosenek międzywojennych, w którym występują Miette i Lionel. To wszystko pozwala im chociaż na chwilę oderwać się od codziennych obowiązków oraz trosk. :)
    Zaczyna się całkiem dobrze, ciekawie, coś czuję, że będzie się sporo działo. :)
    Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...