Złote Miasto cz. IV
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Na widowni Sali w Lumiose zebrał się niewielki tłum, aby podziwiać walkę. Na przeciw siebie stali Clemont oraz ten natręt, Philippe Bordeua. Warunki ich zakładu były proste. Jeżeli Clemont wygra, koleś wreszcie da sobie spokój i jeszcze zostawi całą mu sumkę, za jaką to chciał kupić Wieżę Pryzmatu. Jeśli zaś to on wygra, Clemont będzie musiał oddać mu Wieżę. Co prawda koleś i tak ustalił z nim, że w razie porażki Lider Sali w Lumiose otrzyma jakąś sumkę w ramach kompensaty, jednak tak czy inaczej miałam nadzieję, że Clemont wygra. Dlatego, aby go dopingować, założyłam strój cheerleaderki i wzięłam do ręki pompony, którymi to zamierzałam podnosić mojego chłopaka na duchu. Piplup (jak zwykle) miał na sobie podobny strój i on również kibicował Clemontowi.
Obejrzeć walkę przyszło kilku naszych wiernych przyjaciół, którzy to byli akurat na miejscu, czyli pan Meyer, John Scribbler i jego ukochana Maggie, Lionel i Alexa, która akurat przebywała w tym mieście. Żałowałam tylko, że pan Thomas Ravenshop nie pofatygował się tutaj, ale jego siostra skwitowała to w następujący sposób:
- On nie lubi takich widowisk i w ogóle odnoszę czasem wrażenie, że raczej woli przebywać w towarzystwie jedynie swojej własnej osoby.
- Szkoda. Nie wie, co traci - rzekł wesoło John Scribbler.
- Co tam! Nie będziemy się przecież przejmować - stwierdziła Alexa - Ważne żebyśmy teraz kibicowali Clemontowi.
Na arenie tymczasem zjawiła się Bonnie, która zawołała uroczystym tonem:
- Za chwilę rozpocznie się walka pomiędzy Liderem Sali w Lumiose, Clemontem i panem natrętem... Pardon... Panem Philippem Bordeua.
- Bonnie! Nie kompromituj mnie! - jęknął jej starszy brat.
Dziewczynka machnęła na to lekceważąco ręką i wesoło kontynuowała swoją wypowiedź:
- Obaj trenerzy użyją po dwa Pokemony, których nie mogą wymieniać. Walka zakończy się, kiedy oba stworki jednej ze stron będą niezdolne do walki. Czy to jasne?
- Jak najbardziej - oznajmił Clemont.
- Oczywiście - rzekł jego rywal.
- A zatem walkę już czas zacząć! - zawołała Bonnie podekscytowanym głosem.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał wesoło jej Dedenne.
W tej chwili po arenie rozniósł się entuzjastyczny okrzyk widowni (może i niewielkiej, ale zawsze) połączony z dopingiem moim i Piplupa, a w następnej chwili trenerzy niemal jednocześnie chwycili za pokeballe z pierwszym swoim wyborem.
- Naprzód, Bunnelby! - zawołał lider rzucając czerwono-białą kulą.
- Do boju, Trevenant! - ryknął Philippe Bordeua.
I wtedy na arenie ukazały się z jednej strony szary królik z brązowymi końcówkami na uszach co sprawiło że wyglądały jak dłonie. Natomiast po drugiej coś, co wyglądało jak nawiedzone drzewo, którego korzenie służyły za odnóża. Jego wygląd mógł wystraszyć. Pierwszy też ruszył do ataku.
- Trevenant, użyj Promienia Pomieszania! - rozkazał Philippe.
Stworek wystrzelił w kierunku uszaka promień o białym kolorze, który miał na celu oszołomić Pokemona Lidera.
- Bunnelby, użyj Tunelu, aby uniknąć tego ataku!
Stworek z prędkością światła skoczył i zaczął się kręcić w powietrzu po czym wwiercił się w ziemię i zniknął unikając promienia.
- Trevennat, uderz Drewnianym Młotem w podłoże! - rozkazał szybko Bordeua.
Jedna z łap tego ożywionego drzewa zmieniła się w ogromny, zielony młot, który z wielkim impetem uderzył w ziemię. Sprawiło to, że pokekrólik wyleciał z hukiem ze swojego tunelu. Clemont wówczas zacisnął mocno zęby, wyraźnie poddenerwowany tą sytuacją.
- Dawaj, kochanie! Dawaj! - zawołałam bojowo.
Alexa zachichotała, słysząc moje słowa.
- Kochanie? Nieźle - powiedziała.
Zarumieniłam się lekko, a tymczasem mój chłopak wpadł na pomysł, co powinien zrobić.
- Bunnelby, użyj jeszcze raz Tunelu! - wrzasnął do już spadającego w dół stworka.
Szarak, dzięki nabranej szybkości spadania, w imponującym tempie, a także bardzo zwinnie wrył się w podłoże.
- Znowu?! Powtarzasz się, kolego, wiesz?! Trevanan, użyj ponownie Drewnianego Młota! - rozkazał zdziwiony tym posunięciem Phillippe.
Trevenant wykonał rozkaz i po raz kolejny silnie uderzył w ziemię, ale tym razem wyleciały z dziury nie jeden a wręcz setki królików.
- Co?! - nie dowierzał przeciwnik.
- To Podwójny Zespół. A teraz użyj Błotnego Strzału! - odpowiedział jego przeciwnik.
W tej chwili znajdujące się jeszcze w powietrzu króliki wystrzeliły w kierunku skołowanego przeciwnika błotne pociski, które to dosięgły celu, znacznie go osłabiając.
- A teraz Dzika Energia! - rozkazał pewny zwycięstwa w tym starciu Clemont.
Jego Pokemon ruszył szybko w kierunku Trevenanta otoczony energią elektryczną. Atak z potężną siłą uderzył w przeciwnika zabierając przy okazji trochę energii użytkownikowi. Zdawało się więc, że to już koniec Trevenanta i Bunnelby wygra.
- Trevenant, Więź Przeznaczenia! - rozkazał Bordeua.
Na widowni wyczuć się dało poruszenie, gdyż atak dosięgnął szarego stworka, a to oznaczało że jeśli pokona on Pokemona typu duch i roślina, to wówczas padnie razem z nim. Clemont zacisnął zęby i się wzdrygnął, lecz mimo tego postanowił zadać ostateczny cios ledwo stojącemu drzewu.
- Zakończ to Dziką Energią!
Bunnelby ruszył na swego przeciwnika który nie miał siły, aby zrobić unik. Atak dosięgnął go, ale ku zdziwieniu wszystkich jeszcze stał ledwo dysząc i chwiejąc się na nogach. Jednak po paru sekundach upadł, a chwilę później padł również i Bunnelby, co było efektem Więzi Przeznaczenia.
- Oba Pokemony są niezdolne do walki. Mamy remis! - oznajmiła nam Bonnie tonem prawdziwego sędziego.
To oznaczało więc, że o wyniku walki i przyszłości Wieży Pryzmatu rozstrzygnie drugi duet.
- Świetna walka. Dzięki przyjacielu - powiedział Clemont, przywołując swojego stworka.
- Dobra robota. Dziękuję - rzekł Philippe Bordeua, robiąc to samo ze swoim Trevenantem.
Wybór Clemonta w kwestii drugiego Pokemona nikogo nie zdziwił. Był nim jego najsilniejszy Pokemon, a do tego ten sam stworek, który tak mu pomógł poprzednim razem. Miałam nadzieję, że tym razem również się okaże pomocny.
- Naprzód, przyjacielu! - wrzasnął Lider Sali.
Po tym ukazał się na polu bitwy Luxray.
- Do boju, Aurorus! - zakrzyczał jego przeciwnik.
Aurorus już na wstępie miał przewagę nad Luxrayem z tego powodu, że elektryczne ataki są raczej mało skuteczne przeciwko Pokemonom typu kamień i lód. Sam Aurorus okazał się być wielkim, niebieskim stworkiem z jasnoniebieskim brzuchem podobny do Zauropoda, z wielkimi żaglami na szyi koloru żółto niebieskiego.
Philippe Bordeua nie czekając długo wydał rozkaz.
- Użyj Gradobicia!
Nad polem bitwy zebrały się ciemne chmury z których to zaczął padać grad, który osłabiał elektrycznego lwa.
Clemont postanowił, żeby pierwszy atak był celny i skuteczny.
- Luxray, użyj Prędkości!
Lew wyskoczył w górę i zamachnął ogonem w powietrzu. Posypało się wtedy duża ilość gwiazd, która nie miała prawa nie trafić w przeciwnika. Atak ten jednak nie przyniósł większych szkód gigantowi.
- Jeszcze raz użyj prędkości! - rozkazał Clemont.
- Aurorus, Burza Śnieżna! - odpowiedział atakiem Philippe.
Szereg gwiazd zderzył się z wielką burzą śnieżną, która to była jednak tak potężna że przełamała atak Luxray i trochę osłabiona w niego uderzyła.
- Luxray, nie! - krzyknęłam przerażona.
Tłum zamarł, ale po chwili lew stanął i potwornie głośno zaryczał. Nic mu nie było, choć taki atak każdemu dałby się we znaki.
- Luxray! Nic ci nie jest?! - zawołał Clemont.
Pokemon zaryczał delikatnie na znak, że wszystko jest w porządku i chce dalej walczyć.
- Doskonale! A teraz zastosuj Elektryczny Teren, a potem daj Kieł Pioruna! - rozkazał mu wynalazca.
Teren bitwy został rozjaśniony przez elektryczność wzmacniając tego typu ataki, a potem lew ruszył do ataku.
- Świetnie! A teraz wyładowanie! - zawołał Bordeua.
Nikt się tego nie spodziewał ale w kierunku Luxraya powędrowała potężna fala elektryczności.
- Ugryź ten atak!
Wszyscy zszokowani słuchali, co też Clemont znowu wymyślił. Jego Pokemon, szarżując z kłem piorunem po prostu zjadł atak, wzmacniając tym samym swój, po czym dopadł swej ofiary, wgryzając się jej mocno w szyję. Aurorus zaryczał potwornie, równocześnie próbując jakoś zrzucić z siebie napastnika, co po pewnym czasie mu się udało.
- Skoro tak się sprawy mają... Aurorus, użyj Starożytnej Mocy, a potem Burzy Śnieżnej! - rozkazał Philippe.
- Luxray, teraz Dzika Energia! - dodał Clemont.
Elektryczny stworek ruszył w asyście pola elektrycznego na swojego przeciwnika, unikając jednocześnie zamrożonych kamieni jego połączonego ataku. Był już blisko i miał już uderzyć.
- Szybko, uderz go! - zawołał Bordeua.
Wtedy kamienno-lodowy pokemon potężnym uderzeniem głowy posłał Luxraya poza pole walki a ten uderzył w ścianę. Wydawało się, że to jest już koniec.
- Czy Luxray jest zdolny do walki? - spytała Bonnie zaniepokojonym tonem.
Gdy opadł pył i kurz ukazał się stojący na swych łapach i osłabiony Luxray. Wyraz pyska i zamknięte lewe oko sugerowały, że mocno oberwał.
- Czy możesz walczyć? - zapytał z troską jego właściciel.
Odpowiedział mu głośny ryk, a właściciel tegoż ryku jednym susem wrócił na arenę znajdując jeszcze jakieś rezerwy energii oraz ignorując ból.
- W takim razie kontynuujemy walkę - orzekł nasz uroczy, mały sędzia.
- Dawaj! Naprzód! - zawołałam.
- Dajesz, Clemont! - zaśmiała się Alexa.
- Daj czadu, synu! - krzyknął radośnie pan Meyer.
- On naprawdę wspaniale walczy - usłyszałam obok siebie czyiś głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że stoi obok mnie Jack, ten sam koleś, który walczył z moim chłopakiem poprzednim razem.
- To ty? - zdziwiłam się - Co ty tu robisz?
- Przyszedłem zobaczyć tę nową walkę o Salę - odrzekł młodzieniec - Muszę powiedzieć, że Clemont naprawdę jest zdolnym trenerem. A przy okazji wybacz mi, proszę, moje wyjście z Sali ostatnim razem. Byłem zły, że przegrałem, bo widzisz... Ten koleś, Philippe Bordeua powiedział mi, że dostanę niezłą sumkę, jeżeli wygram dla niego Wieżę Pryzmatu.
- No proszę - powiedziałam gniewnie - A zatem ten gość jest naprawdę bardzo zakręcony na to, aby zdobyć tę Salę. Tylko po co?
- Nie wiem, ale czy to teraz ważne? - zapytał Jack - Muszę powiedzieć, że naprawdę twój chłopak wspaniale walczy. Ma talent i to wielki.
Uśmiechnęłam się do niego, po czym zaczęliśmy obserwować dalszy ciąg walki.
- Użyj Prędkości, a potem Kła Pioruna! - rozkazał Clemont.
- Aurorus, Starożytna Moc! - odpowiedział Philippe.
Wystrzelone w tym samym czasie ataki prędkości i starożytnej mocy się zniwelowały, ale za nimi z dymu powstałego po tym całym zderzeniu wyskoczył pełen furii Luxray, który wgryzł się ponownie w szyję swojego przeciwnika.
Przerażony Bordeua zawołał:
- Aurorus, zrzuć go natychmiast!
Pokemonowi udało się to zrobić, ale wówczas to, Clemont nie czekając na nic, wrzasnął potężnie:
- Dzika Energia! TERAZ!
Lew uderzył z całej siły w rywala, który tylko rozżalony patrzył na to, co się dzieje na polu. Atak nie tylko osłabił Aurorusa, ale również i jego napastnika, w efekcie czego oba stworki chwiały się już na nogach. Luxray spojrzał z błyskiem w oku na trenera, co miało znaczyć, żeby to zakończył i wydał ostatni rozkaz.
- Dobrze! Zakończmy to prędkością! - zawołał Clemont.
Luxray resztkami sił wysilił się na kończący atak. Philippe Bordeua jak wmurowany patrzył na to, jednak w okamgnieniu wydał polecenie:
- Zablokuj to Burzą Śnieżną!
Osłabiony Aurorus wysilił się na atak, ale nie był tak potężny jak za pierwszym razem, ale wystarczył do zablokowania prędkości. Po zderzeniu ataku powstała zasłona dymna a zza niej dało się słyszeć.
- Teraz Kieł Pioruna i zakończ to.
Chmurę rozjaśnił złoto-elektryczny blask, a chwilę później wyskoczył z niej Luxray, który po raz kolejny dopadł swej ofiary i wgryzł się w nią, rażąc ją elektrycznością. Aurorus ryknął potwornie, po czym wycieńczony osunął się na ziemię, a nad nim stał dumny i zwycięski, choć równocześnie obolały i zmęczony Luxray.
- Aurorus jest niezdolny do walki! Wygrywa Luxray, a zwycięzcą tego starcia jest Lider Sali w Lumiose, Clemont! - oznajmiła radośnie Bonnie.
Rozradowany wynalazca podbiegł szybko z łzami w oczach do swego ulubieńca i objął go za szyję.
- Udało ci się! Jesteś wspaniały, przyjacielu! Dziękuję ci!
Odpowiedział mu radosny uśmiech jego pupila połączony z ciepłym uśmiechem, a potem zmęczony opadł na ziemię.
- Udało mu się! Udało! - krzyczałam radośnie, ściskając bardzo mocno swojego Piplupa, o mało go przy tym nie dusząc.
- Brawo, synu! Byłeś wspaniały! - wrzeszczał radośnie pan Meyer.
- Clemont! Clemont! Clemont! Clemont! - skandowali Lionel, Alexa, John Scribbler i panna Maggie.
Ich idol nie zwracał na to jednak uwagi, gdyż tylko głaskał futro swego Pokemona z miłością i szacunkiem.
- Należy ci się porządny odpoczynek. Powrót, Luxray - powiedział z radosnym uśmiechem mój chłopak.
Tymczasem Philippe Bordeua nie potrafił pojąć co się właśnie stało, po chwili jednak się otrząsnął i podszedł do swojego Pokemona.
- Świetna robota, przyjacielu. Dzielnie walczyłeś. Po prostu mieliśmy pecha - rzekł z uśmiechem, którym zaraził też smutnego Aurorusa - Dobrze, a teraz powrót.
Przywołał go do siebie i podszedł do swego rywala sprzed chwili.
- Wygrałeś, przyjacielu. Sala jest twoja i te pieniądze także.
- Pieniędzy nie potrzebuję - powiedział Clemont - Nie walczyłem dla nich, a jedynie po to, żeby zrekompensować moim Pokemonom to, że tak długo mnie to nie było. Teraz będę częściej tu przyjeżdżał.
- Czyli nie zostaniesz tutaj na stałe?
- Nie. Prawdopodobnie już jutro wracam do Alabastii z Dawn i Bonnie. Tam jest moje miejsce. Ale tu będę często przyjeżdżał. O wiele częściej niż przedtem.
- Rozumiem. No cóż... Gratuluję. Ale pieniądze zostawiam, tak się w końcu umawialiśmy. Zrób z nimi, co chcesz. Na mnie już czas.
Mężczyzna uśmiechnął się i odszedł. Ja tymczasem zbiegłam wesoło z widowni, po czym skoczyłam radośnie na szyję Clemontowi i wycałowałam go na oczach wszystkich, którzy zaczęli chichotać.
- Dawn, proszę cię. Nie przy ludziach - zaśmiał się mój zwycięzca.
- Gratuluję, synu. Byłeś po prostu wspaniały - powiedział pan Meyer, podchodząc do nas - Dałeś naprawdę czadu, wiesz o tym?
Wszyscy nasi przyjaciele podchodzili do Clemonta mówiąc mu, jacy są zachwyceni jego walką. Ten oczywiście tłumaczył się i zaznaczał, że to jest dzieło jego Pokemonów, a nie jego, ponieważ on tylko nimi kierował, zaś te zdolności, które one posiadają są wyłącznie ich własną zasługą.
Ostatni podszedł Jack z zawadiacką miną na twarzy.
- Jesteś naprawdę godny tytułu lidera. Gratuluję ci wygranej - rzekł z uśmiechem na twarzy młodzieniec.
- Dziękuję. Ty wczoraj też świetnie walczyłeś - odparł Clemont.
- Dzięki. Dałeś czadu. Twoje Pokemony są ci bardzo oddane. Życzę ci, aby zawsze tak było.
- A ja ci życzę powodzenia w przyszłości. Jesteś i będziesz wspaniałym trenerem.
Po tych słowach obaj dawni przeciwnicy uścisnęli sobie dłonie.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
- Ja nie wiem, jak ci się to udało - powiedziała do mnie Melody, kiedy stałyśmy obie kilka minut później pod pokojem Asha.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie i spojrzałam na płaszcz Sherlocka Holmesa i jego czapkę, które obecnie nosiłam.
- To nie było łatwe, mogę cię zapewnić - zaśmiałam się delikatnie - Jednak mimo wszystko udało mi się go przekonać, aby dał mi ten swój strój roboczy. Wystarczyło tylko użyć odpowiednich do tego argumentów.
- Poważnie? O ile dobrze pamiętam, to on nigdy nie pozwalał ci tego stroju zakładać.
- To prawda, jednak mimo wszystko muszę zauważyć, że wiele mogą zdziałać odpowiednie argumenty.
- Poważnie? A jakie to argumenty, jeśli wolno wiedzieć?
Zachichotałam delikatnie, po czym podeszłam nieco bliżej do mojej przyjaciółki i szepnęłam jej na ucho odpowiedź na to pytanie. Melody zaś parsknęła śmiechem, gdy ją usłyszała.
- Poważnie? I ty sama wymyśliłaś ten pomysł, czy też on ci w tym pomógł?
- Sama. Przecież nie muszę chyba udawać, że jestem święta. Kocham Asha i wyrażam swoją miłość również w taki sposób. Poza tym to mnie też sprawia wielką przyjemność.
- No cóż... Ostatecznie to jest przyjemne dla obu stron, to ci muszę przyznać. Ale tak czy inaczej macie z Ashem zwariowane pomysły.
- Ty z Traceym nie jesteście chyba gorsi w tej sprawie, co? Przyznaj się przyjaciółce.
Melody zachichotała delikatnie.
- Możliwe, ale to bez znaczenia. Pozwól, że to pozostanie moją słodką tajemnicą.
- Masz już chyba dość tajemnic na podorędziu, prawda? Nie mówiłaś nam nigdy wcześniej o tym, że twoja mama jest ciężko chora.
Dziewczyna z Shamouti szybko spoważniała, gdy tylko usłyszała moje słowa, po czym westchnęła głęboko i odparła:
- No cóż... Nie było o czym mówić, a poza tym to nie jest dla mnie przyjemny temat.
- Może jednak powinnaś go z kimś poruszyć? - zaproponowałam - Ja wiem, że być może nie zdołam ci pomóc, ale moim zdaniem powinnaś się wygadać przed kimś, komu ufasz. Ulży ci.
- Komuś, komu ufam... - mruknęła Melody - Masz na myśli siebie?
- A nie ufasz mi? - spytałam.
Moja przyjaciółka westchnęła głęboko, po czym odparł:
- No cóż... Nie będę cię okłamywać, Sereno. To wszystko jest dla mnie bolesne. Wyobraź sobie, że moja szanowna mamusia przybyła na wesele Carol jedynie dlatego, iż od samego początku planowała namówić ją lub mnie, abyśmy zgodziły się na przeszczep szpiku kostnego, aby ratować jej życie. Rozumiesz to? Tylko dlatego mnie odnalazła i zjawiła się na weselu mojej siostry, ta moja kochana mamusia. Tylko dlatego.
- Może źle ją oceniasz? Może miała więcej powodów?
- To mnie nic nie obchodzi. Nie chcę jej więcej widzieć.
- I chcesz ją skazać na śmierć? Ma umrzeć, ponieważ ty chcesz się na niej zemścić?
- Zemścić? - Melody spojrzała na mnie z ironią - Nie, kochana. To nie jest zemsta, a jedynie sprawiedliwość. Zwyczajna sprawiedliwość, Sereno. Nic więcej.
Popatrzyłam na nią uważnie i powiedziałam smutno:
- Ash niedawno niechcący przyczynił się do śmierci kapłanki Kali, co do dzisiaj przeżywa, kiedy nikt z was tego nie widzi. Myślisz, że mu z tym wszystkim łatwo? I czy uważasz, że tobie będzie łatwo mając człowieka na sumieniu?!
- To nie jest człowiek. To tylko moja nic nie warta matka - powiedziała już mocno poirytowana tą rozmową Melody.
- Mimo wszystko chcesz ją mieć na sumieniu? Chcesz?
Dziewczyna westchnęła głęboko nim udzieliła mi odpowiedzi.
- Nie, nie chcę. Żałuję, że nie umiem być bezwzględna jak ona, ale nie umiem. Wychował mnie ojciec i jestem zbyt podobna do niego. Tym lepiej dla mojej kochanej mamusi.
- Więc oddasz jej szpik?
- Nie wiem, czy w ogóle nadaję na się dawcę. To wszystko będą już musieli sprawdzić lekarze. No, a poza tym jeszcze mogę zmienić zdanie w tej sprawie.
- Nie zmienisz, Melody i ty dobrze o tym wiesz.
Panna z Shamouti westchnęła głęboko, po czym powiedziała:
- Idź już do swoich zagadek, droga Sereno. Ja zajrzę do Asha.
Po tych słowach dziewczyna weszła do komnaty, w której leżał mój chłopak i gdzie obecnie spędzali z nim teraz czas Pikachu, Buneary, Tracey, Damian i Chico. Ja natomiast udałam się do komnaty kapłana Zekel-khana, w której siedzieli już Maren i Herbert Jones.
- Jesteś nareszcie - powiedział detektyw - Myślałem już, Sereno, że nie przyjdziesz.
- Spokojnie, musiałam porozmawiać z Melody - wyjaśniłam.
- Przy okazji widzę, że załatwiłaś sobie bardzo ładny kostium, Sereno - zaśmiała się Maren.
- Nie powiem, jest on niczego sobie - zażartował sobie Herbert Jones - Ash został przekonany przez ciebie do tego, aby oddać ci swój strój?
- Tak... Przekonałam go - odpowiedziałam.
- Rozumiem. No cóż, masz dar przekonywania, przynajmniej w jego przypadku. Mam tylko nadzieję, że czuje się on już znacznie lepiej.
- Tak, ale wciąż nie powinien wstawać, chociaż rwie się do tego, żeby rozwiązać tę zagadkę.
- Nie wiem właściwie, co my tutaj robimy - wtrąciła Maren, patrząc dookoła - Naprawdę uważacie, że tu może być coś, co nam pomoże?
- Tak właśnie uważamy - odparł detektyw, bardzo uważnie oglądając zioła w butelkach na stole - Naprawdę czuję, że tu możemy coś znaleźć.
- Ale co konkretnie?
- Wyjaśnienie, dlaczego księżniczka Stella zaatakowała własne miasto pod postacią Haroxusa. Nie rozumiem tego, ale stawiam na coś w rodzaju hipnozy. Być może to nawet hipnoza połączona z czymś jeszcze.
- Z czym konkretnie? - spytałam.
- Z wywarem z ziół, który tumani umysł - wyjaśnił mi swój sposób myślenia mężczyzna - Naprawdę bardzo bym chciał się tego dowiedzieć. Myślę, że moja hipoteza nie jest pozbawiona sensu.
- Ash mówił mi dzisiaj coś podobnego, gdy już odzyskał przytomność - zauważyłam.
Herbert Jones zaśmiał się delikatnie.
- Widzę, że obaj podążamy tą samą ścieżką myślenia. Tym lepiej. Ash naprawdę jest wspaniałym detektywem. Jest godny chwały, jaką zdobył.
Następnie zaczął chodzić po komnacie i powiedział:
- Szkoda, że nie może mi teraz pomóc, ale z tego, co mi mówił, jego dziewczyna jest równie doskonała, co on, prawda?
Zarumieniłam się delikatnie pod wpływem tych pochlebstw.
- No, powiedzmy, ale pan trochę przesadza. Daleko mi do Asha albo do pana. Jednak co mogę, to pomogę.
- Wobec tego chodźmy zobaczyć tę ścianę z malunkami.
Podeszliśmy we trójkę do kotary i weszliśmy za nią. Ponieważ w ten sposób zrobiło się nam nieco ciemno, więc zapaliliśmy latarki. Wówczas to zobaczyliśmy ścianę pełną różnych malowideł. Były to obrazy ukazujące ludzi w różnych czynnościach takich jak gotowanie czy budowanie domów. Jednak było coś jeszcze. Coś, co szczególnie zwróciło naszą uwagę.
- Zobacz... Ten rysunek ukazuje jakąś dziwną roślinę - powiedziała do mnie Maren.
- Żadną dziwną. Widziałem ją tutaj - zauważył Herbert Jones - Rośnie w okolicach tego miasta. Nazywa się „synidos-stratus“, czy jakoś tak.
- Do czego ona służy?
- Wywaru z tej rośliny używa się tu jako środka przeciwko chwastom. Bardzo skuteczny, polecam.
Uśmiechnęłam się delikatnie do detektywa i spojrzałam ponownie na ścianę.
- Zobaczcie... - powiedziałam - Tutaj jest coś jeszcze. Rysunki ukazują człowieka, który chyba je tę roślinę... Zobaczcie... Tu się on wykręca jakby z bólu. A tutaj atakuje on innego człowieka.
- Tak, rzeczywiście - powiedziałam Maren, obserwując bardzo uważnie malowidła - Ale co to może znaczyć?
- To oczywiste - powiedział Herbert Jones tonem Sherlocka Holmesa - Ta roślina wywołuje szaleństwo dla tego, kto ją zje.
Następnie zadowolony uderzył delikatnie pięścią w ścianę i zawołał:
- Mamy wyjaśnienie całej sprawy! To ta roślina wywołuje szaleństwo u księżniczki Stelli! To dlatego ona atakowała miasto jako Haxorus! Ktoś ją faszeruje tą rośliną w formie napoju lub sproszkowanych ziół. Zaraz...
Detektyw podszedł do stołu i zaczął oglądać stojące na nim fiolki.
- To ciekawe... To interesujące - rzekł - Myślę, że wszyscy już wiemy, jakie jest rozwiązanie tej zagadki.
- Ale przecież... Wiesz doskonale, że Zekel-khan...
Jones nie dał Maren dokończyć tej wypowiedzi.
- Wiem o tym, bo sam go tam widziałem. Ale ktoś inny może chcieć, abyśmy myśleli, że to on.
- Kto taki?
Słynny śledczy nie odpowiedział, tylko ruszył w kierunku wyjścia.
- Chodźmy do Asha i podzielmy się z nim naszymi spostrzeżeniami. Myślę, że jego podejrzenia będą takie same, jak nasze.
***
Detektyw Jones nie pomylił się. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać z Ashem o naszych odkryciach, on nie dając nam nawet dokończyć, wysnuł na temat całej tej sprawy takie samo rozwiązanie, jakie wysnuliśmy i my. Byłam z tego powodu bardzo zadowolona. To oznaczało, że pomimo uderzenia w głowę Ash był wciąż w formie, może nie fizycznej, ale zawsze psychicznej, a to się liczyło. Teraz zostało nam tylko wymyślić dobry plan działania. Na szczęście w tej sprawie mój ukochany również mnie nie zawiódł, ponieważ pomyślał przez chwilę i już miał genialny pomysł godny zrealizowania.
Po jego wysłuchaniu Herbert Jones, Maren i ja poszliśmy od razu do komnaty Stelli, która wciąż wypoczywała pod opieką swojego ukochanego męża. Zastaliśmy tam też Chico, który w towarzystwie Allana prowadził z nią właśnie miłą rozmowę.
- Przepraszam, czy nie przeszkadzamy? - zapytał Jones.
- Nie, w żadnym razie - odpowiedział mu jego młodszy brat - Ale nie wiem, czy Stella czuje się na siłach aby rozmawiać o poważnych sprawach.
- Skąd wiecie, że sprowadzają nas poważne sprawy? - zapytałam.
- Wasze miny mi to mówią.
Uśmiechnęliśmy się do niego, gdy to powiedział.
- Naprawdę jesteś bratem wielkiego detektywa - stwierdziła dowcipnie Maren - Umiesz być bardzo domyślny.
- To prawda - zgodził się Allan - Ale jak powiedziałem, nie wiem, czy Stella ma siłę rozmawiać.
- Owszem, mam - odparła jego żona nieco zmęczonym głosem - A co z Ashem? Słyszałam, że czuje się już dużo lepiej.
- O wiele lepiej, na całe szczęście - odpowiedziałam radośnie - Tak czy inaczej on właśnie poprosił nas, abyśmy przekazali ci ważną wiadomość.
Następnie spojrzałam na Chico, dodając:
- Obawiam się, że to ci się nie spodoba, ale chodzi o twojego stryja.
Chłopak popatrzył na mnie uważnie.
- Mów dalej, Sereno.
- Trzeba go aresztować i wtrącić do lochu.
- Pod jakim zarzutem?
- Pod zarzutem systematycznego trucia księżniczki Stelli ziołami oraz doprowadzanie do tego, że atakowała ona miasta jako Haxorus.
Księżniczka popatrzyła na nas uważnie, lustrując nas wzrokiem.
- Jesteście pewni, że to on? - zapytała.
- Nie ma wątpliwości - odpowiedział jej Herbert Jones.
- Wobec tego niech tak będzie - władczyni Złotego Miasta pokiwała smutno głową - Allanie... Poślij żołnierzy, niech go aresztują.
- Najwyższa pora - mruknął Chico.
***
Kapłan Zekel-khan został aresztowany i wtrącony do lochu, ale cała ta sytuacja wyraźnie załamała księżniczkę Stellę, także następnego dnia, gdy już poczuła się na siłach, to wyszła na balkon swojego pałacu i oznajmiła poddanym następującą wiadomość:
- Zdrada mojego wiernego sługi i przyjaciela załamała mnie do tego stopnia, że nie jestem w stanie dalej rządzić Złotym Miastem. Postanowiłam więc opuścić to miejsce na zawsze. Czuję się bowiem odpowiedzialna za to wszystko, co miało tu ostatnio miejsce. To moja miłość do Allana Jonesa doprowadziła Zekel-khana do tego, że stał się on moim wrogiem. W jednym miał wszak rację. Przybycie Allana sprowadziło na nas nieszczęście, lecz błagam was... Nie wińcie go za to, bo przecież nie zrobił on tego celowo. Jednak mimo wszystko musi opuścić Złote Miasto. Ja jednak nie umiem go za to, co się stało winić, jak również nie potrafię bez niego żyć. Dlatego też opuszczę miasto razem z nim. Po moim odejściu wybierzecie sobie innego władcę, który zaprowadzi tu porządek. To wszystko, moi kochani. Żegnam was.
Jej słowa wywołały okrzyki niechęci oraz dużą falę protestu ze strony poddanych, którzy pomimo tych niedawnych, okropnych wydarzeń wciąż kochali swoją władczynią. Stella jednak nie zamierzała ich słuchać i zaraz po zakończeniu swej przemowy wycofała się do pałacu, gdzie siedzieliśmy ja, Tracey, Melody, Maren, Damian, Allan i Herbert Jones.
- Mam nadzieję, że wiecie, co mi doradzacie - rzekła księżniczka.
- Spokojnie, Stello - uśmiechnęła się Maren - Oni jeszcze nigdy nie zawiedli. Są specjalistami w tym, co robią.
- To prawda, a poza tym to był pomysł Asha, a przecież Ash wie, co robi - powiedział Tracey.
- Dokładnie tak! - zawołał radośnie Damian, natomiast siedzący mu na ramieniu Watchog zapiszczał wesoło - Jestem pewien, że jego plan zadziała i to w stu procentach.
- Ash bywa nieco zwariowany, ale skuteczny w swoich działaniach - zauważyła Melody.
- To prawda - zgodziłam się z nimi - Tylko proszę, Stello, trochę więcej zaufania. Damy sobie radę.
- Pamiętaj, że nie jesteś sama - powiedział Allan, podchodząc powoli do swojej ukochanej - Nie zostawimy cię w potrzebie.
- A powinniście, bo przecież to wszystko przeze mnie - stwierdziła ze smutkiem jego żona.
- Nie zgadzam się z tym, kochanie.
Nagle do komnaty wpadł Chico. Był wyraźnie oburzony.
- Byłem właśnie na placu i słyszałem twoją przemowę. Czy to prawda, Stello?! Naprawdę zamierzasz opuścić to miasto?!
- Niestety, to prawda - potwierdziła księżniczka - Nie widzę innego wyjścia, aby ocalić Złote Miasto przed zagładą.
- Ale ja widzę! Wyrzuć stąd tego gościa! - krzyknął bardzo oburzony młodzieniec, patrząc na Allana - Wygoń stąd jego i zostań z nami! Co my bez ciebie poczniemy?!
- Dacie sobie radę beze mnie, Chico - rzekła smutno i niewiarygodnie spokojnie księżniczka, dotykając powoli jego twarzy - Przykro mi, ale nie mogę spełnić twojej prośby. Muszę zrobić, to co już zaplanowałam. Spędzę tutaj ostatnią noc, a jutro rano opuszczam Złote Miasto i nigdy tu nie wrócę.
Po tych słowach władczyni wyszła z komnaty dostojnym tonem. Chico zaś spojrzał na Allana morderczym spojrzeniem, po czym wybiegł za nią.
- Teraz zostało nam tylko czekać - powiedziałam.
- Dokładnie tak - uśmiechnęła się wesoło Melody - A sądząc po tym, co właśnie zobaczyliśmy, raczej nie będziemy długo czekać.
***
Melody miała rację. Nie musieliśmy długo czekać na akcję, gdyż nocą, zgodnie z tym, co przewidzieli jednocześnie Ash i Herbert Jones, Stella powoli wyszła ze swojej komnaty krokami dość dziwnymi, jakby właśnie lunatykowała. Cała nasza kompania z Allanem Jonesem na czele czaiła się w komnacie mojej oraz Asha. Pikachu i Buneary obserwowali korytarze, a kiedy księżniczka opuściła swój pokój, pierwsze z nich natychmiast nas o tym powiadomiło.
- Doskonale - powiedział detektyw Jones - Idziemy za nią. Tylko cicho i ostrożnie. Drań nie może wiedzieć, że my go przejrzeliśmy.
- Spokojnie, umiemy być cicho, kiedy trzeba - rzekł Damian, który aż się palił do działania.
Poszliśmy więc za Pikachu w kierunku, w którym poszła Stella. Nie wiedzieliśmy jednak dokładnie, gdzie ona zniknęła, ale pomogła nam w tym Buneary, którą spotkaliśmy na korytarzu.
- Dokąd ona poszła? - zapytałam ją.
Pokemonka pokazała nam łapką, abyśmy poszli za nią. Zrobiliśmy tak i dotarliśmy do komnaty kapłana Zekel-khana, skąd dobiegły nas głosy.
- Czy mnie słyszysz, księżniczko Stello? - zapytał tajemniczy człek, którego tożsamości jeszcze nie znaliśmy, choć się jej domyślaliśmy.
- Tak, słyszę - odpowiedziała władczyni Złotego Miasta tonem takim, jakby była w transie.
- Doskonale. A teraz słuchaj uważnie, bo masz mnie słuchać. Wiesz o tym, prawda?
- Tak, wiem i wykonam twoje polecenia, mój panie.
- Dobrze. A więc słuchaj... Postanowiłaś opuścić Złote Miasto, ale nie możesz tego zrobić.
- Ale muszę dla dobra kraju.
- Nie musisz. Jest proste wyjście. Musisz zabić Allana Jonesa. Tylko w ten sposób będziesz wolna.
- Nie mogę go zabić. On jest moim mężem. Kocham go.
- Nieprawda! Ty kochasz mnie! Zawsze mnie kochałaś!
- Nie... Nie kochałam... Ja ciebie tylko lubię.
- Na razie... Ale z czasem mnie pokochasz. A teraz zrobisz to, co ci kazałem.
- Zrobię wszystko, mój panie, poza zabiciem Allana.
- Doskonale... A więc zrobimy inaczej. Widzisz tę fiolkę? Wiesz, co to jest, prawda?
- Tak, mój panie.
- Wypijesz to i wówczas wszystkie żałosne uczucia znikną z twojego serca i umysłu. A wówczas zabijesz swego męża, winą zaś obciążysz tego, który już jest winny w oczach innych. Wypij to więc, moja ty przepiękna księżniczko. Wypij i zrób, co ci każę, a potem będziesz moja na zawsze.
- Teraz! - zadecydował Allan, który nie mógł już dłużej czekać.
Chwilę później wparowaliśmy przez drzwi do komnaty, a następnie zobaczyliśmy, jak Stella trzyma w ręku małą buteleczkę z jakimś dziwnym, zielonym płynem. Wtedy właśnie padł strzał - to Herbert Jones wystrzelił z rewolweru, zaś buteleczka rozprysła się na kawałki zanim jej zawartość zdążyła trafić do ust władczyni Złotego Miasta.
- Stella! - krzyknął jego młodszy brat.
Następnie podbiegł on do księżniczki, która zemdlała. My tymczasem weszliśmy do środka komnaty z ponurymi minami.
- Koniec zabawy, Chico - powiedziałam - Wiemy już wszystko.
Chico (bo to on był w komnacie ze Stellą) popatrzył na nas wściekłym wzrokiem.
- Serena... No proszę... Toż to ta bystra dziewczyna bystrego chłopaka. Może nawet zbyt bystrego.
- Dla ciebie i owszem - zaśmiałam się złośliwie - Ponieważ, jak przed chwilą powiedziałam, wiemy już wszystko.
- Hipnotyzowałeś Stellę, żeby zmusić ją do picia tych ziół i atakowania miasta pod postacią Pokemona - rzekła ponuro Maren - Twój stryj natomiast wykorzystał ten fakt, aby oskarżyć Allana o ściągnięcie nieszczęścia na całe Złote Miasto.
- Oczywiście, stryj nie wiedział o twoim udziale w tej sprawie - dodał Damian mściwym głosem - Jednak zwaliłeś całą winę na niego, gdy sprawa zaczęła się komplikować.
- Miałeś bardzo dobry plan - powiedziała ponuro Melody - Zmuszałeś Stellę do tego, aby w różne noce atakowała Złote Miasto jako Haxorus, ale nigdy wtedy, gdy zastawiano zasadzkę.
- Wiedziałeś, kiedy będą one zastawione, bo hipnotyzowałeś Stellę i ona ci w transie mówiła wszystko, co wie - dodał Tracey - Dlatego nigdy cię na niczym nie przyłapano.
- Jesteś uczniem swojego stryja, więc znałeś się na ziołach tak jak i on - powiedział Herbert Jones - Wiedziałeś, że Stella sama nie zaatakuje miasta nawet pod wpływem hipnozy. Mogłeś ją zmusić przez hipnozę do tego, aby lunatykowała i mówiła ci, co chcesz się dowiedzieć, ale wiedziałeś, że jej umysł jest zbyt silny, żeby ją zmusić do tego, aby skrzywdziła kogoś, kogo kocha. Dlatego też faszerowałeś ją tym eliksirem, przez co traciła zmysły i robiła, co tylko chciałeś.
- Plan miałeś naprawdę genialny - zauważyłam - Ale niestety pojawiła się mała skucha w postaci naszej drużyny. Liczyłeś na to, że Stella jako Haxorus nas zabije, ale niestety z nami nie poszło ci tak łatwo, ponieważ pokonaliśmy rzekomą bestię atakującą Złote Miasto. Wtedy postanowiłeś zadbać o to, aby wyjść na swoje, ale wtedy nastąpiła kolejna skucha... Ash domyślił się, że ktoś zmusza Stellę do tego, co robi. Więc chciałeś zwalić winę na swojego stryja i prawie ci się to udało. Wówczas jednak nastąpiła ostatnia twoja skucha, największa ze wszystkich. Wiesz jaka? Mianowicie taka, że wszystkiego się domyśliliśmy.
- Herbert Jones od dawna widział, jak patrzysz na Stellę - powiedziała Maren - Wiedział, że ją kochasz i wiedział też, że boli cię jej małżeństwo z Allanem.
- Dlatego zastawiliśmy na ciebie zasadzkę - zaśmiał się Damian - A ty w nią wpadłeś, naiwniaku. Wmówiliśmy wszystkim, że księżniczka Stella chce opuścić miasto, a ona sama udawała, że to potwierdza. Postanowiłeś do tego nie dopuścić i tym samym zostałeś przez nas zdemaskowany. Sam się nam wystawiłeś na tacy.
Chico nawet nie próbował się bronić. Patrzył tylko na nas groźnie, po czym zawołał:
- To wszystko prawda, ale niczego nie żałuję! Kochałem ją, a ona mnie odtrąciła! Mogła mi zaofiarować tylko przyjaźń, jednak ja chciałem więcej! Znacznie więcej! Ona nie mogła mi tego dać, więc pożałowała tego!
- Uważasz, że to jest miłość?! - zapytałam oburzona - Ja uważam, że to egoizm i nic więcej!
- Być może oba te uczucia to jedno.
- Nie wierzę w to.
- Wierz sobie w co chcesz, głupia dziewczyno. Ale mnie nie dostaniesz w swoje ręce!
Po tych słowach skoczył on w kierunku drzwi, jednak wtedy właśnie te się otworzyły, a w nich stanęli kapłan Zekel-khan oraz Ash oparty o swoją szpadę niczym o laskę i z głową owiniętą bandażem.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał ten drugi.
- Nie mogę w to uwierzyć, Chico - rzekł smutnym głosem świątobliwy mąż - A więc to cały czas byłeś ty? I to ty odpowiadasz za te wszystkie nieszczęścia, jakie na nas spadły?
Chico cofnął się o krok do tyłu, po czym zawołał:
- Nigdy nikogo nie kochałeś, więc co możesz wiedzieć o miłości?! Co możesz wiedzieć o mnie i moich motywach?!
Następnie złapał za nóż, ale wtedy świsnął bicz, który Herbert Jones miał przymocowany do pasa, po czym Chico złapał się za dłoń, sycząc przy tym z bólu. Nóż upadł mu z brzękiem na posadzkę. Chwilę później obaj bracia Jones skoczyli w jego kierunku, chwytając go i krępując mu dłonie sznurem. Stella tymczasem odzyskała już świadomość, a także zorientowała się, co miało przed chwilą miejsce. Popatrzyłem więc na winowajcę, mając żal i łzy w oczach, po czym rzekła załamanym głosem:
- Dlaczego, Chico? Dlaczego?
- Bo cię kocham, Stello - padła odpowiedź.
Księżniczka patrzyła na niego wręcz załamana, mając coraz więcej łez w oczach.
- I dlatego chciałeś mnie skrzywdzić zabijając mojego męża?
- Nigdy nie byłabyś z nim szczęśliwa!
- A z tobą bym była?!
Chico załamany opuścił smutno głowę i nic już do niej nie powiedział. Wiedział bowiem, że to już koniec.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Traf chciał, że z naszych planów dotyczących wyjazdu następnego dnia z miasta Lumiose nic nie wyszło głównie z powodów sentymentalnych. Najpierw na rano zanieśliśmy Pokemony Clemonta (te, które brały udział w ostatnich bitwach) do miejscowej Siostry Joy, potem w najbliższej kawiarni zjedliśmy sobie porcję Berti-lodów, a następnie poszliśmy do pana Meyera, który zaprosił nas do swego domu. Spędziliśmy z nim tak dużo czasu, że nim się obejrzeliśmy, a odleciał nam ostatni samolot do Alabastii, dlatego postanowiliśmy zostać na noc u mego przyszłego teścia.
- Cieszę się, że obroniłeś swoją Salę, mój synu - powiedział mężczyzna - Jestem naprawdę zachwycony twoimi umiejętnościami. Jestem też dumny z tego, ile osiągnąłeś wczorajszego dnia.
Clemont popatrzył z uśmiechem na ojca. Słowa uznania w jego ustach były dla mojego chłopaka naprawdę ważne. Oczywiście pan Steven nigdy ich nie skąpił dla swojego pierworodnego dziecka, jednak każda pochwała, jaką od niego Lider Sali w Lumiose mógł słyszeć była piękna i miła dla jego ucha.
- Dziękuję ci, tato. Naprawdę cieszę się, że tak mówisz - powiedział wzruszonym głosem Clemont - Chcę być dobrym Liderem, z którego Sala Lumiose i całe to miasto będą dumne.
- I na pewno tak właśnie będzie, choć moim zdaniem już jest - rzekł z uśmiechem pan Meyer - Dałeś z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Ocaliłeś Wieżę Pryzmatu. Gratuluję ci.
- Jesteś bohaterem, Clemont! - zawołała radośnie Bonnie.
- To prawda - zgodziłam się z nią, patrząc na jej brata radośnie.
- Pip-lu-pip! - zapiszczał mój Piplup.
Pan Meyer klasnął radośnie w dłonie, po czym zaproponował:
- Słuchajcie, moi kochani! Skoro i tak dzisiaj nie możecie już wrócić do Alabastii, to zjedzmy razem kolację, ale nie byle jaką kolację, lecz taką naprawdę porządną! Objedzmy się za wszystkie czasy! Mamy w końcu co świętować!
Zgodziliśmy się na tę propozycję i zrobiliśmy sobie wspaniałą zabawę, trwającą do późna w nocy. Nie wiem, kiedy dokładnie położyliśmy się spać, ale pamiętam, że kiedy to zrobiliśmy, to humor dopisywał nam wszystkim, także zasnęliśmy bardzo zadowoleni.
Niestety, na rano coś popsuło nam to dobry humor. Tym czymś była niespodziewana wizyta Clembota, który przyniósł nam niewesołe wieści.
- Wczoraj w nocy złodzieje weszli na teren Wieży Pryzmatu - rzekł robot smutnym tonem - Ja i Pokemony pana Clemonta przegnaliśmy ich, ale nie zdołaliśmy ich złapać. Proszę nam wybaczyć, lecz niestety zawiedliśmy.
Byliśmy tym wszystkim zaszokowani. Złodzieje włamali się do Wieży Pryzmatu?! Ale po co? Dlaczego?
To było po prostu straszne. Ledwie mieliśmy z głowy jednego natręta, a już na naszej drodze pojawił się kolejny?
- To nie jest twoja wina, Clembot - powiedział Lider Sali w Lumiose, klepiąc go pocieszająco po ramieniu - Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy.
- Ale kto chciał się włamać do Wieży Pryzmatu?! - zawołała Bonnie.
- De-de-ne?! - pisnął pytająco Dedenne.
Clemont pokręcił załamany głową na znak, że nie ma pojęcia.
- Nie wiem, ale jak na razie to zmienia nieco nasze plany. Musimy ustalić, kto i dlaczego się tam włamał.
Wzięłam w objęcia mojego Piplupa i patrzyłam z dumą na młodego wynalazcę, którego miałam szczęście pokochać. Poczułam, że cokolwiek się stanie, z jego pomocą na pewno złapiemy złodzieja. No, a póki co Sala Lumiose była bezpieczna. Lecz na jak długo?
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Następnego dnia po wydarzeniach z ubiegłej nocy księżniczka Stella oznajmiła wszystkim swoim poddanym, że wieść o jej wyjeździe ze Złotego Miasta była jedynie podstępem mającym na celu schwytanie człowieka, który odpowiada za wszystkie ich nieszczęścia.
- Teraz jednak w Złotym Mieście zapanuje spokój - powiedziała Stella pod koniec swojej przemowy - Już nigdy więcej Haxorus nie skrzywdzi nikogo z was, a wręcz przeciwnie. Będzie on odtąd obrońcą tej krainy i będzie dbał o to, żeby jedynie przyjaciele nasi mogli spokojnie tu dotrzeć.
Następnie zaprosiła ona na balkon całą naszą drużynę łącznie z Ashem, który czuł się już nieco lepiej (choć opatrunek na głowie nadal musiał mieć i wciąż chodził on oparty o swoją szpadę, która teraz służyła mu za laskę). Potem Stella założyła nam wszystkim na szyje przepiękne, złote medale na czerwonych wstążkach.
- Te odznaczenia ustanowił jeszcze mój ojciec - rzekła władczyni tej krainy - Nie zapomnimy tego, co dla nas uczyniliście. My możemy dla was zrobić jedynie tyle.
- Możemy więcej, kochanie - powiedział Allan z uśmiechem - Możemy ich zapewnić, że w naszym królestwie zawsze będą mile widziani.
Jego małżonka wyraziła na to zgodę z prawdziwą radością.
- Zgadzam się. Od dziś jesteście honorowymi obywatelami tej krainy, jak również jej przyjaciółmi.
- Dziękujemy, Wasza Wysokość... To znaczy Stello - rzekł Ash bardzo wzruszonym głosem.
- Pi-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, siedzący mu na ramieniu.
Po tej rozmowie odbyła się uroczysta koronacja Allana i Stelli na króla i królową Złotego Miasta oraz wielka uczta z tej okazji. Gdy nasyciliśmy już głód, postanowiliśmy ruszyć w drogę powrotną do Alabastii. Z naszych kompanów jedynie Herbert Jones postanowił tu zostać.
- Muszę pomóc mojemu młodszemu bratu jakoś rządzić tym krajem, przynajmniej na razie - powiedział wesoło - Ale nie bójcie się. Już niedługo znowu się spotkamy i tym razem przybędę na czas do Valencii, Maren.
- Mam nadzieję - odparła z lekką ironią kobieta - Nie chcę znowu bez potrzeby na ciebie czekać.
- Nie będziesz, obiecuję - rzekł detektyw.
Następnie uścisnął ją lekko i ucałował w policzek. Potem pożegnał nas wszystkich.
- Ash... Zaszczytem dla mnie było ponownie pracować z tobą. Mam nadzieję, że jeszcze niejeden raz poprowadzimy wspólnie jakąś sprawę.
- Dziękuję... I vice versa - rzekł wzruszony Ash, nie bardzo wiedząc, co innego mógłby mu odpowiedzieć.
Nieco później poszliśmy na plażę, po czym wsiedliśmy na pokład łodzi Maren i ruszyliśmy w kierunku naszej ukochanej Alabastii.
- Złote Miasto jest jednak bardzo piękne - powiedziałam.
- O tak, to prawda - zgodził się ze mną Tracey - A jej mieszkańcy mają wspaniałe Pokemony i przepiękne stroje. Nie mogę się już doczekać, kiedy pokażę moje szkice profesorowi Oakowi.
- A ten znowu swoje - jęknęła dowcipnym tonem Melody.
- Wiecie... Jedno mnie tylko zastanawia - wtrącił Damian.
- Co takiego? - zapytałam.
- Ja rozumiem, że domyśliliście się, że to nie Zekel-khan zaatakował Asha, bo rozmawiał on wtedy ze Stellą i Allanem, co widział sam Herbert Jones. Ale skąd zatem sugestia, że to zrobił Chico? Przecież ledwie wbiegł do komnaty, a Ash już tam leżał.
Mój ukochany parsknął śmiechem, słysząc jego jakże naiwne pytanie.
- Przyjacielu, przecież to proste. Chico widząc Serenę przed pokojem swego stryja wyczuł, że coś jest nie tak. Odciągnął więc ją od komnaty i ona niestety (za sprawą jego podstępu) wygadała się, że ja tam jestem. On więc szybko pobiegł do środka pod pretekstem, iż słyszał moje krzyki, po czym zdzielił mnie przez łeb i udawał, że dopiero co mnie znalazł.
Damian jęknął załamany, uderzając się dłonią w czoło.
- Ech... To rzeczywiście jedyne sensowne wytłumaczenie.
- Ten podły Chico powinien być surowo ukazany! - zauważyła Melody - Mam wielką ochotę zrobić coś mu złego!
- Nie bądźmy tacy pochopni w jego ocenie - odpowiedział jej Ash - Nikt przecież nie jest doskonały. Każdy popełnia błędy. Ja popełniłem ich wiele, ale chyba najgorszym z nich był ten, gdy podczas trwania Ligi Hoenn zachowałem się jak łajdak, a nie prawdziwy przyjaciel.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni tym wyznaniem, ale nie przerwaliśmy mu czekając, aż wyjaśni on to, co chciał nam powiedzieć.
- Pewnego dnia, podczas mojej wędrówki po regionu Hoenn, poznałem chłopaka w swoim wieku. Nazywał się on Morrison. Lubił on rywalizować z innymi w każdej dziedzinie, z której jest dobry. Nawet ze mną on nieco rywalizował, choćby w konkursie jedzenia. Jednym słowem gość po prostu kochał wyzwania. Jednak, kiedy dowiedział się, że w Lidze Hoenn mamy walczyć przeciwko sobie, to choć wyszedł na boisko, to nie chciał ze mną się bić. Wprawdzie wypuścił on swoje Pokemony z kul, ale nie wydawał im wcale żadnych komend, przez co dwa pierwsze z łatwością pokonałem. Gdy go zapytałem, dlaczego to robi, odpowiedział mi, że nie może walczyć z przyjacielem. Ja jednak, jak ten idiota, kazałem mu się bić mówiąc, że dla mnie nic to nie zmieni. On w końcu ustąpił, ale tak czy inaczej wygrałem, a on był z tego faktu zadowolony, bo jak rzekł nie umiałby żyć z myślą, że mnie poniżył odnosząc nade mną zwycięstwo. Dla niego wygrana ze mną byłaby zdradą przyjaźni i poniżeniem mnie, jak również i jego. Prócz tego powiedział mi również coś, czego wtedy nie rozumiałem - nigdy nie walcz z przyjacielem. A ja to właśnie zrobiłem i to więcej niż raz, bo walczyłem przecież z bliskimi mi osobami, takimi jak Misty, May, Dawn czy Iris... To moje przyjaciółki, a ja z nimi stawałem do walki. I o co? O jakieś głupie laury, nie mające teraz dla mnie żadnej wartości? Żałosne. Co innego walki z Brockiem, Cilanem czy Clemontem. Oni mieli odznaki, które ja musiałem zdobyć, a przecież oni sami by mi ich nie dali. Tu już walka była na swój sposób uzasadniona, ale te inne zawody czy konkursy... One mnie załamują teraz, gdy po latach o nich sobie myślę. Tak czy inaczej wiem już teraz, że popełniłem błąd pozwalając Morrisonowi ze mną walczyć. Ten chłopak z cała pewnością był rozczarowany moją postawą, podobnie jak ja kiedyś, podczas Mistrzostw Ligi Indygo byłem rozczarowany postawą Ritchiego, gdy ten nie tylko walczył ze mną, ale jeszcze mnie pokonał, a wcześniej nie zrobił nic, aby do tego nie doszło. Choć wtedy najbardziej bolało mnie to, że on mnie pokonał, właśnie on, mój przyjaciel. Ritchie sam nie był z tego powodu zachwycony i w sumie powiedział mi potem, iż tylko ze względu na swój honor oraz miłość do walk bił się wtedy ze mną. W innym wypadku nigdy by tego nie zrobił.
Ash po tych słowach prychnął z pogardą.
- Ależ to głupio brzmi. Miłość do walki. Miłość do rywalizacji. Miłość do potyczek. Jakim ja byłem idiotą, że kiedyś tak mnie to zajmowało. Gdy sobie tak teraz o tym myślę wiem, iż chciałem w ten sposób leczyć swoje kompleksy z dawnych lat. Byłem w końcu nikim. Ojciec zostawił mnie i matkę, dzieciaki z tego powodu ze mnie sobie kpiły, Gary Oak zazdrosny o miłość dziadka, jaką obdarzył mnie profesor Oak, szydził sobie ze mnie na każdym kroku, ja zaś jemu i innym chciałem dowieść, że będę kimś, a oni będą musieli mnie przepraszać za swoje szyderstwa. Wydawało mi się, że osiągnę ten cel będąc Mistrzem Pokemon. Tu nie chodziło o sławę, ale moje samopoczucie. Jednak tak naprawdę dopiero teraz czuję się kimś ważnym. Teraz, kiedy już zrozumiałem, że moje głupie, dziecinne marzenia może i miały swoje piękno, jednak są niczym w porównaniu z pracą detektywa. A co do Morrisona, to tak bardzo chciałbym go jeszcze kiedy zobaczyć i móc przeprosić go za tamtą walkę.
Po tych słowach Ash spojrzał na nas smutno i rzekł:
- Jak więc widzicie, nikt nie jest doskonały, a już na pewno nie ja.
Wywód Asha bardzo nas wszystkich wzruszył, zwłaszcza mnie, która doskonale go rozumiałam, zwłaszcza w sprawie tych kompleksów. Dlatego też zasmucona usiadłam obok niego, mówiąc:
- Ash... Spokojnie. Jak sam powiedziałeś, nikt nie jest doskonały, ale przecież uczymy się również na naszych błędach.
Ponieważ mój ukochany milczał, dodałam wesoło:
- Ciekawe, czy Chico zmieni się na lepsze?
- Kto wie, kochanie? Kto wie? - zachichotał delikatnie Ash - Na pewno musi ponieść karę za to, co zrobił, jednak nie należy go z góry przekreślać i spisywać na straty. Być może kiedyś się zmieni na lepsze. Nie należy tracić w tej sprawie nadziei.
KONIEC
Obie sprawy zakończyły się w sposób jak dla mnie dość zaskakujący. Serena w stroju Sherlocka Asha postanawia rozwiązać do końca sprawę Stelli ataktującej miasto pod postacią Haxorusa. Z pomocą przychodzą jej Herbert Jones oraz Maren, którzy wraz z nią analizują zioła znalezione w komnacie kapłana Zekel-khana i to na niego początkowo padają podejrzenia o hipnotyzowanie i podawanie księżniczce ziół powodujących agresję. Stella decyduje o jego aresztowaniu i zostaje on wtrącony do lochu, jednak Serena ma inny plan. Wydaje jej się, że ktoś chce myśleć, że to robi kapłan, by odsunąć od siebie podejrzenia.
OdpowiedzUsuńZa jej radą Stella ogłasza, że opuszcza miasto wraz z mężem, co wywołuje bardzo nerwową reakcję u Chico, ucznia Zekel-khana i jednocześnie bez wzajemności zakochanego w Stelli jej przyjaciela z dzieciństwa. Jeszcze tej samej nocy kobieta porusza się jak zahipnotyzowana w kierunku komnaty kapłana, gdzie tajemniczy osobnik próbuje za pomocą pewnej dziwnej substancji w połączeniu z hipnozą zmusić ją do zabicia Allana. Na szczęście całą sytuację widzi nasza ekipa, a Herbert Jones rozbija fiolkę nabojem z pistoletu, co otrzeźwia też naszą księżniczkę i wyjawia głównego winowajcę, którym jest Chico. Okazuje się, że był tak zakochany w księżniczce, że nie był w stanie pogodzić sie z jej małżeństwem z Allanem, więc chciał się go pozbyć i jednocześnie zemścić się na Stelli, wykorzystując przy tym ksenofobię kapłana Zekel-khana. Pech chce, że wszystko słyszy uwolniony z celi kapłan i w tym momencie Chico traci już zaufanie wszystkich.
Za wzorowe przeprowadzenie całej akcji ekipa Asha i Sereny zostaje odznaczona najwyższym odznaczeniem Złotego Miasta. Następnego dnia mają wyjechać do Alabastii, jedyną osobą która zostaje, jest jednak Herbert Jones, chętny do pomocy swojemu bratu w rządzeniu. :)
W tym samym czasie w Lumiose dochodzi do walki pomiędzy Clemontem a Philipem Bordeau o Wieżę Pryzmatu. Na szczęście zwycięsko wychodzi z niej Clemont, który zachowuje swoją Salę, jednocześnie postanawiając, że będzie ją odwiedzał częściej. Przegrany honorowo traktuje przeciwnika i nie odwraca się od niego, dając mu mimo wszystko obiecaną nagrodę. To samo dzieje się również z obecnym na Sali Jackiem, który gratuluje Clemontowi wygranej walki.
Następnego dnia Clemont, Dawn i Bonnie mają wracać do Alabastii, jednak tak miło spędzają dzień, że zapominają o wyjeździe i zostają w domu rodzinnym Clemonta i Bonnie. I jak się okazuje, nie na darmo zostali, gdyż następnego dnia rano odwiedza ich Clembot, który informuje ich o włamaniu do Wieży Pryzmatu. Na szczęście niedoszli złodzieje zostali przegnani, jednak pozostaje pytanie: któż mógł to zrobić? Tego dowiemy się w następnej przygodzie. :)
Historia bardzo mi się podobała, mnóstwo ciekawych nawiązań do antycznych cywilizacji. :)
Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000000/10 :)