niedziela, 7 stycznia 2018

Przygoda 074 cz. II

Przygoda LXXIV

Złote Miasto cz. II


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Następnego dnia po tym wspaniałym przedstawieniu, jakie widzieliśmy wieczorem, przybył do nas do Wieży Pryzmatu burmistrz miasta Lumiose, aby osobiście obserwować walkę Clemonta z Jackiem, czyli tym wybranym przez niego przeciwnikiem. Był nim, jak już wspominałam młody człowiek, który dotarł w ostatnich Mistrzostwach do półfinałów. Był on jednak także jednym z najlepszych zawodników i przebywał na miejscu, dlatego właśnie jego wybrała rada miasta, aby się bił z moim chłopakiem o tytuł Lidera oraz o Wieżę. Przybył tam również Philippe Bordeua, aby móc obserwować tę walkę i wiedzieć, czy może liczyć na kupno Wieży Pryzmatu czy też nie. Przyszedł także pan Meyer, który powiedział nam coś bardzo ciekawego.
- Wiesz, przypadkiem usłyszałem rozmowę tego całego pana Bordeua z twoim przeciwnikiem, mój synu. Otóż obaj ustalili, że jeśli ten koleś ciebie pokona, to zostając nowym Liderem odsprzeda mu Wieżę Pryzmatu. Ponoć rada miasta już wyraziła na to zgodę i wybrała jakieś nowe miejsce na Salę Lumiosę.
- A to drań! - skrzywił się Clemont, zaciskając swą prawą dłoń w pięść - Naprawdę nie spodziewałem się tego po nim, ale jak widzę należy być przygotowanym na każdą ewentualność.
- Co za nędzny oszust! - pisnęła oburzona Bonnie.
- Ne-ne-ne! - dodał jej Dedenne.
- Mylisz pojęcia, kochanie - uśmiechnął się do niej pobłażliwie Steven Meyer - Tak naprawdę ten człowiek nie jest oszustem, bo nie zrobił nic niezgodnego z prawem. Po prostu za naszymi plecami ustalił sobie wszystko w taki sposób, żeby wyszedł na zwycięstwie z Clemontem jak najlepiej, a to nie jest tożsame z oszustwem.
- Mimo wszystko postąpił on bardzo nie fair! - upierała się moja mała przyjaciółka.
- Teraz to już bez znaczenia - powiedział jej starszy brat - Skoro tak się sprawy mają, muszę tym bardziej pokonać tego kolesia.
Po tych słowach poszedł on do pomieszczenia, w którym właśnie miała mieć miejsce walka. Był na nią przygotowany, choć jednocześnie nieco się przy tym denerwował, ale jakoś wcale mnie to nie dziwiło. Sama byłabym zdenerwowana tym wszystkim, bo w końcu od tej walki zależało naprawdę bardzo wiele. Zamierzałam z tego powodu kibicować mojemu chłopakowi mając nadzieję, że potyczka ta zakończy się jego zwycięstwem. Usiadłam więc na widowni obok pana Stevena Meyera i burmistrza, aby obserwować cały turniej. Bonnie zaś stanęła na boisku, aby sędziować w tym meczu, jak to zwykle lubiła robić, kiedy tylko miała ku temu okazję.
- Rozpoczynamy właśnie walkę o tytuł Lidera miasta Lumiose oraz o władanie Wieżą Pryzmatu pomiędzy moim bratem Clemontem i... No, tym drugim kolesiem.
Chłopak zrobił oburzoną minę słysząc jej słowa, a mój chłopak zaśmiał się delikatnie.
- Ale musisz ją zrozumieć. Ona tak już po prostu ma - powiedział dość przepraszającym tonem do swego przeciwnika.
Jego przeciwnik machnął na to ręką i przygotował się do walki. Ja zaś przypomniałam sobie, że jak mam kibicować, to muszę to zrobić z klasą i dlatego poleciałam po czerwone pompony i strój cheerleaderki.

***



Pamiętniki Sereny c.d:
- Wolno wiedzieć, gdzie dokładniej leży to Złote Miasto? - zapytałam, kiedy już szliśmy przez gęsty busz na wyspie Goldenroad, stanowiącą część archipelagu Wysp Oranżowych.
Przez godziną dobiliśmy do jej brzegu, po czym wyszliśmy na ląd i zaczęliśmy iść przed siebie. Czułam się niczym członek ekipy poszukiwaczy Zaginionej Arki lub innych takich szczególnych przedmiotów ukrytych w szczególnych miejscach. Podobne uczucia musieli mieć Hiszpanie, kiedy to wędrowali na poszukiwanie tzw. El Dorado, które notabene też ponoć miało być złotym miastem. Nawiasem mówiąc zastanawiało mnie bardzo, ile jest prawdy w tym, że miejsce, do którego udał się Herbert Jones (a wcześniej jego młodszy brat Allan) jest całe zrobione ze złota. Coś mi mówi, że w tych legendach jest bardzo dużo przesady, jednak musi też istnieć w nich jakieś ziarenko prawdy. Teraz pytanie, jak wielkie jest to ziarenko?
- Kochana Sereno... Gdyby dokładne położenie tego miasta było znane, to na pewno nie byłoby ono zaginione - rzekła złośliwym tonem Melody - Mam rację, Maren?
Kobieta uśmiechnęła się do niej delikatnie, po czym odparła:
- I tak, i nie. Widzicie... Owszem, dokładne położenie Złotego Miasta nie jest tak do końca znane wszystkim, ale mimo wszystko są osoby, które znają jego pochodzenie. Wśród nich jestem ja.
- Serio? - zapytałam.
- A wolno wiedzieć, skąd ty znasz położenie tego miejsca, skoro (o ile dobrze sobie przypominam) nigdy tutaj nie byłaś? - spytał Tracey.
- To dobre pytanie - powiedział Damian - Sam jestem tego ciekaw.
- Pewnie ma mapę albo coś - zasugerował Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bardzo wesoło Pikachu, idąc przed siebie i prowadząc za łapkę swoją ukochaną Buneary.
Maren parsknęła delikatnym śmiechem, po czym powiedziała:
- No tak, to prawda. Dostałam tę mapę od Herberta Jonesa zanim ten wyjechał w drogę, aby znaleźć to miejsce.
- Nie ma to jak iść na łatwiznę - zaśmiała się dowcipnie Melody.
- Łatwizna jest zawsze łatwiejsza - stwierdził wesoło Damian.
Szliśmy dalej przed siebie i rozmawialiśmy przy okazji w taki sposób, żeby było nam przyjemnie, dzięki czemu od razu cała droga nie wydawała mi się już taka męcząca jak wcześniej. Chociaż dalej mnie nogi bolały od godzinnej drogi przed siebie przez gęsty gąszcz zamieszkały przez różne dzikie Pokemony patrzące na nas dość groźnym wzrokiem jakby chciały nas zaatakować. Całe szczęście, że mieliśmy przy sobie nasze kochane stworki i mogliśmy się przed nimi bronić, jakby doszło co do czego.
- Mam nadzieję, że w tym Złotym Mieście dadzą nam jakieś porządne jedzenie - powiedział po chwili Ash - Zaczyna mi już burczeć w brzuchu.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu, masując sobie brzuszek.
- A ty ciągle tylko o jedzeniu, co? - zapytała Melody - Przecież nie tak dawno jadłeś.
- Nie tak dawno? To było przynajmniej dwie godziny temu - rzekł mój ukochany.
- To twoim zdaniem długo?
- A twoim zdaniem nie?
Parsknęłam śmiechem, słysząc tę ich drobną sprzeczkę. Naprawdę oni umieli sprawić, że wszelki trud stawał się całkiem znośny i przestał nam dokuczać.
- Wiecie co? Może coś sobie zaśpiewamy, żeby wyprawa się tak nam nie dłużyła? - zaproponował Tracey.
- To dobry pomysł - wyraziłam zgodę - A co wy o tym sądzicie?
Ponieważ inni nie mieli nic przeciwko temu, to od razu zaczęliśmy śpiewać wesołą piosenkę, a właściwie ja i Ash ją śpiewaliśmy, a reszta tylko nuciła z nami refren. Pieśń ta szła następująco:

Wyruszam w świat, w nieznany świat.
Tak jak mój tata, stryj i dziad.
Na drogę swą z mamuśki łzą
Zabieram przestróg i upomnień sto.

I raz na wierzchu, raz na dnie.
Tak w życiu jest, to każdy wie.
I raz na lądzie, raz na dnie.
Przygoda nasza dzieje się.

Co czeka mnie u świata wrót?
Przyjaciół krąg czy groźny wróg?
Nie ważne to, co niesie los,
Gdy w drogę gna instynktu głos.

I raz na wierzchu, raz na dnie.
Tak w życiu jest, to każdy wie.
I raz na lądzie, raz na dnie.
Przygoda nasza dzieje się.

Wyruszam wnet na brzeg i brzeg,
Gdzie mnie powita łąki śpiew.
Na drogę swą z mamuśki łzą
Zabiorę przestróg i upomnień sto.

I raz na wierzchu, raz na dnie.
Tak w życiu jest, to każdy wie.
I raz na lądzie, raz na dnie.
Przygoda nasza dzieje się.


Nagle coś świsnęło i spora strzała utkwiła w drzewie tuż obok mojej głowy. Popatrzyłam na to zdumiona, a jednocześnie przerażona.
- No nieźle... Strzała... Ciekawe, kto ją wystrzelił? - zapytałam.
- Domyśl się tego - mruknęła gniewnie Melody.
- Coś mi mówi, że to pewnie tubylcy - rzekł Tracey, drżąc przy tym ze strachu.
- Możliwe - odparła Maren spokojnym tonem - Herbert Jones uważał, że tutaj znajdują się ludzie i ich Pokemony, z którymi to mieszańcy Złotego Miasta żyją w harmonii.
- W harmonii? Może z Pokemonami tak, ale coś mi mówi, że nie żyją w niej z innymi ludźmi - powiedział przelękniony Ash.
Po tych słowach położył dłoń na rękojeści swojej szpady, mówiąc:
- Lepiej być przygotowanym do walki.
- Spokojnie, ci ludzie na pewno są bezpiecznie nastawieni do innych - rzekła nasza pani przewodnik.
- Skąd ta pewność? - zapytała Melody.
- Eee... W sumie to jest raczej takie pobożne życzenie, a nie pewność - odparła Maren nieco zawstydzona.
- Aha... Czyli żadnej pewności nie mamy, czy oni są do nas przyjaźnie nastawienie, czy też nie?!
- Moim zdaniem jest tylko jeden sposób na to, aby jakoś to sprawdzić - zauważył Damian.
Następnie stanął na środku dróżki, po czym zawołał:
- Witajcie, mieszkańcy Złotego Miasta! Przybywamy w pokoju!
Nie dało się słyszeć nic, wokół bowiem panowała kompletna cisza. Chwilę później jednak świsnęły kolejne strzały, które wbiły się w ziemię tuż pod jego stopami.
- Eee... Na twoim miejscu bym się cofnęła - powiedziałam przerażona nie na żarty.
- Spokojnie, oni tylko tak sobie żartują - rzekła Maren - A przynajmniej mam taką nadzieję.
- No dobrze, to może zaśpiewajmy im coś? - zaproponował Damian - Podobno muzyka łagodzi obyczaje.
Następnie zaczął radośnie śpiewać wesołą piosenkę:

Wyruszam w świat, nieznany świat...

Nie dokończył jednak piosenki, ponieważ kolejna strzała świsnęła nad jego głową i strąciła mu czapkę z daszkiem.
- Ej! No co?! Przecież nie śpiewałem fałszywie!
Ash podbiegł do niego i pociągnął go w swoją stronę.
- Lepiej się wycofaj, przyjacielu, bo jeszcze cię przerobią na rzeszoto!
Stworzyliśmy bardzo szybko krąg, żeby być w ten sposób gotowi do walki na wypadek, gdyby miało do niej dojść. Poczułam, jak serce zaczyna mi mocno bić ze strachu o życie, jednak nie tyle moje, co o życie moich bliskich, a już zwłaszcza Asha. Jego życie miało dla mnie zdecydowanie o wiele większe znaczenie niż moje własne, jak chyba zresztą zawsze bywa w przypadku zakochanych dziewczyn.
- Czemu oni do nas strzelają? - zapytałam.
- Nie wiem... Może nie podobały się im nasze śpiewki? - zapytała nieco złośliwym głosem Melody.
- Proszę cię... Przecież one są ładne - rzekł Damian - No dobrze, może dla nich nie są one ładne, ale przecież nie mogą być tak pozbawieni słuchu muzycznego, żeby nie docenić naszego talentu wokalnego.
- Coś mi mówi, że jednak są - powiedział Tracey, który przerażony wskazał palcem na busz.
Właśnie z gąszczu powoli zaczęli wychodzić ludzie. Byli oni ubrani w różne, dziwaczne stroje z kolorowych tkanin narzuconych na ciała, zaś ich czoła były ozdobione opaskami z przymocowanymi do nich piórami. Obok ludzi szły Pokemony, głównie Pokemony ptakami. Tubylcy wymierzyli w nas swoje łuki, zaś ich stworki zapiszczały gniewnie, gotowe do ataku.
- Tylko spokojnie. No i bez żadnych gwałtownych ruchów - zauważyła Maren przerażonym tonem - Oni na pewno są przyjaźnie nastawieni.
- Jakoś mi nie wyglądają na takich - powiedziałam równie mocno tym wszystkim przestraszona, co ona.
- Dziwisz się? W końcu weszliśmy na ich teren. Też byś się wkurzyła, gdyby ktoś ci chodził po twoim domu bez pytania.
- W sumie racja.
Ash położył dłoń na rękojeści szpady, ale dłoń Tracey’ego wówczas szybko spadła na jego rękę.
- Ash, lepiej tego nie rób - rzekł przerażony - Oni mają więcej strzał niż my Pokemonów do obrony.
- Poza tym zanim złapiesz za broń, oni cię zastrzelą - dodał Damian.
- Zawsze możesz im zaśpiewać i spróbować ich uspokoić jakąś odą do pokoju. Albo do radości - rzucił nieco złośliwie Ash.
- To dobry pomysł... Albo i nie... - jęknął Damian.
- Chyba raczej nie, Damianie - odparł Tracey.
- Racja, Tracey. Jak tak o tym myślę, to zdecydowanie nie - odparł na to ponuro Damian.
- Możecie się wreszcie zamknąć?! - warknęła na nich ze złością panna z Shamouti.
Mimo tej wymiany zdań Ash trzymał nadal dłoń na rękojeści szpady, a jego Pikachu zapiszczał gniewnie na znak, że jest gotowy do walki.
- Tylko bez zbędnego heroizmu - mruknęła Melody - Jeden gwałtowny ruch, a zrobią z nas poduszki na igły.
Indianie podeszli do nas bliżej razem ze swoimi Pokemonami, patrząc na nas groźnie. Byliśmy gotowi do walki, choć czuliśmy, że i tak nie damy sobie z nimi rady. Na całe szczęście usłyszeliśmy nagle znajomy głos.
- Maren, moja droga! Jak się masz?!


Chwilę później z krzaków wyszedł wysoki mężczyzna ubrany w strój podróżny i narzucony na niego płaszcz Sherlocka Holmesa. Jego głowę zaś zdobiła spora fedora, a do pasa miał on przymocowany rewolwer oraz bicz. Mężczyzna nosił na twarzy delikatny zarost, a usta były ustawione w wielki, radosny uśmiech.
- Pamiętasz mnie jeszcze? - zapytał po chwili.
- Herbert Jones! - zawołała radośnie nasza przyjaciółka, podbiegając do niego i obejmując go czule.
- Są tylko przyjaciółmi, tak? - zachichotałam widząc, jak Maren całuje go czule po policzkach.
Maren, słysząc słowa zachichotała delikatnie, po czym poprawiła sobie szybko czapkę na głowie i rzekła:
- No dobra, nieważne. Wolno wiedzieć, Herbercie, co ty tutaj robisz z tymi ludźmi, którzy właśnie chcieli nas przerobić na poduszki do igieł?
- Spokojnie, to są moi przyjaciele, nie musicie się ich bać - powiedział wesołym głosem detektyw.
- Poważnie? - zapytałam - A więc czemu mierzą do nas z łuków, jakby chcieli nas zastrzelić?
- To tylko takie widowisko. Poza tym weszliście na ich teren, więc niby czego się spodziewacie?
Jęknęliśmy załamani, słysząc jego słowa.
- Ech... A więc to wszystko było tylko udawane, tak? - zapytał Damian nieco oburzonym głosem.
- Niekoniecznie. Bardzo możliwe, że gdyby mnie tu nie było, to by was zastrzelili, ale to tylko takie moje przypuszczenia - odparł na to Jones.
- Herbercie, przestań się już wygłupiać - powiedziała Maren karcącym tonem - Dorosły chłop, a żarty mu w głowie jak dziecku.
- Zdarza się - zaśmiał się mój chłopak.
Następnie podszedł do słynnego detektywa i powiedział:
- Panie Jones... Nie wiem, czy mnie pan pamięta, jednak swego czasu poznaliśmy się podczas podróży po regionie Hoenn. Jestem Ash Ketchum.
Mężczyzna popatrzył na niego uważnie, po czym uśmiechnął się on radośnie i zawołał:
- Ależ oczywiście, że cię pamiętam! Ash Ketchum! Mój asystent, który mi pomagał rozwiązać zagadkę na statku „Królowa Mórz“! To niesamowite! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię znowu widzę! Maren dużo mi o tobie opowiadała, a zwłaszcza o waszej przygodzie, którą jakiś czas temu razem przeżyliście na Shamouti! Poza tym czytałem o tobie w gazetach! Sherlock Ash! Kto by pomyślał, że staniesz się aż tak sławny?! Choć w sumie ja coś tak czułem, że wybijesz się ponad przeciętność i miałem rację! Naprawdę miałem co do ciebie rację! Zobaczcie tylko! Mistrz Pokemon Ligi Kalos, a do tego słynny, prywatny detektyw i jeszcze to wszystko osiągnięte w wieku zaledwie siedemnastu lat! Gratuluję ci, mój chłopcze! Naprawdę serdecznie ci gratuluję!
Po tych słowach uścisnął on mocno dłoń mojego chłopaka i potrząsnął nią delikatnie.
- A to twój Pikachu? Niesamowite! Nic a nic się nie zmienił! - zaśmiał się radośnie detektyw, drapiąc Pokemona pod bródką - Miło mi cię znowu widzieć, przyjacielu. A ta śliczna, mała Buneary, która trzyma cię za łapkę, to twoja ukochana?
Pokemon zarumienił się delikatnie, a pan Jones zachichotał.
- Tak też myślałem.
Następnie spojrzał na mnie i zawołał:
- A ta urocza młoda dama, to kto? Czekajcie! Nie podpowiadajcie mi! Spróbuję sam zgadnąć! To jest panna Serena Evans, dziewczyna Asha.
- Zgadł! Niesamowite! - rzekł zachwyconym głosem Damian - On jest naprawdę geniuszem.
- Albo po prostu miał farta - ironizowała lekko Melody - No, a czy wie pan, kim ja jestem?
Mężczyzna spojrzał na nią uważnie i rzekł:
- Hmm... Nosisz sukienkę typową dla dziewczyn z Shamouti. Opaska też jest z tych terenów. Masz zadziorny, pyskaty charakter i wyraźnie lubisz stawiać na swoim, ale masz dobre serce. To na pewno panna Melody Lucas.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, a dziewczyna (o której była mowa) zrobiła nieco obrażoną minę, jednak potem szybko znowu zaczęła się śmiać razem z nami.
- Dobrze, a kim jestem ja? - zapytał Tracey.
Herbert Jones przyjrzał mu się uważnie.
- Jesteś raczej typem naukowca i rysownika niż podróżnika, ale widzę w tobie dużo zapału oraz sympatii do tej pyskatej, młodej damy. Zapewne nazywasz się Tracey Sketchit.
- Tak, to prawda - potwierdził asystent profesora Oaka - Miło mi pana poznać, panie Jones.
- Pyskatej... Też coś - mruknęła Melody.
- Ty zaś wyglądasz mi chłopaka z regionu Unova - rzekł detektyw do Damiana - Ale niestety nie wiem, jak się nazywasz.
- Tak, to prawda, jestem z Unovy - potwierdził nasz przyjaciel - Mam na imię Damian. A to jest mój Watchog.
Jego Pokemon zapiszczał wesoło, a Herbert Jones uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
- Dobrze, skoro prezentacja została już zakończona, możemy wszyscy ruszać w drogę.
- A przepraszam... A dokąd mamy iść? - zapytałam.
- Do Złotego Miasta, oczywiście - wyjaśnił mężczyzna - Zdążyliście w samą porę, aby wziąć udział w uroczystościach weselnych.
- Ktoś się żeni? Super! - zawołał Damian.
- A kto konkretnie? - zapytał Tracey.
- Mój młodszy brat, Alan - padła odpowiedź detektywa.
- O! To ciekawe - powiedziałam zaintrygowanym głosem - A z kim się żeni?
- Z miejscową księżniczką Stellą, władczynią tego miasta. Dziewczyna zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia i dlatego teraz biorą ślub. Co prawda ona popełnia mezalians, ale ostatecznie miłość nie wybiera.
- Coś w tym jest - zaśmiała się Maren - A więc przybyliśmy na wesele. Tym lepiej. Coś mi mówi, Ash, że twoje życzenie właśnie się spełniło.
Ledwie to powiedziała, a Ashowi i Pikachu zaburczało w brzuchach. Obaj złapali się dłońmi za tę część swoich osób i zachichotali delikatnie.
- W samą porę się spełniło - powiedział mój luby.
- Pika-pika-chu! - pisnął jego starter.

***


Poszliśmy więc otoczeni przez mieszkańców tej wyspy w kierunku ich Złotego Miasta. Było to naprawdę piękne miejsce, a wiele jego budynków, zgodnie z naszymi przewidywaniami, aż kapało od złota. Jednak myliłby się ten, kto by sądził, że wszystko tam było ze złota. Przeciwnie. Jeśli chodzi o budynki, to jedynie dachy czy inne takie dodatki były ze złota. Pozostałe rzeczy były zrobione ze zwykłych cegieł. Muszę też zauważyć, że były one zbudowane w stylu bardzo dawnym, a jego mieszkańcy chodzili ubrani w stroje z dawnej epoki. Wszystko to wyglądało tak, jakby czas w tym miejscu zatrzymał się, a przynajmniej częściowo. Nie wiedziałam, w jaki sposób takie coś jest w ogóle możliwe, ale nie chciałam teraz o tym myśleć. Zbyt mocno była ona zachwycona tym wszystkim, co właśnie widziałam. Czułam się tak, jakbym właśnie trafiła do jakiegoś innego świata lub też do miejsca jak z jakiegoś filmu.
Tymczasem Herbert Jones prowadził nas przez ulice Złotego Miasta, które uważnie obserwowaliśmy rozglądając się dookoła. Wokół nas chodzili ludzie, a przy ich boku były Pokemony. Każdy człowiek miał przynajmniej jednego stworka przy sobie, a tylko niektórzy mieli dwa, jednak przeważali przede wszystkim ci, którzy mieli jednego stworka. To było ciekawe. Nie zauważyłam też, aby ktokolwiek miał tutaj pokeballe, chociaż w tej sprawie mogłam się mylić, bo przecież dopiero co tutaj trafiłam, więc nie mogłam wszystkiego należycie zobaczyć i ocenić. Tak czy siak odniosłam wrażenie, że naprawdę tutaj ludzie i Pokemony żyją ze sobą w harmonii i prawdziwej przyjaźni. Skoro tak, to Złote Miasto musiało być naprawdę wspaniałym i jedynym w swoim rodzaju miejscem  na całym świecie.
Szliśmy dalej prowadzeni przez słynnego detektywa w kierunku do wielkiej piramidy, która okazała się być pałacem królewskim księżniczki Stelli. Weszliśmy po schodach na samą górę, po czym ruszyliśmy przez korytarze prosto w sali tronowej. Tam zaś zastaliśmy kilka posągów ze złota (przedstawiających widocznie przodków władczyni tej krainy), jak również wielki tron i stojący obok niego drugi tron. Na jednym z nich siedziała młoda kobieta w wieku około tak dwudziestu paru lat, blondynka o jasnych włosach i niebieskich oczach, ubrana w białą szatę. Na drugim zaś zasiadał młody mężczyzna niezwykle podobny do Herberta Jonesa. Miał on czarne włosy, brązowe oczy i dość gęsty zarost. Wyglądem przypominał mi bardzo Richarda Chamberlaina grającego Allana Quatermaina w filmach „Kopalnie króla Salomona“ z 1985 roku i „Allan Quatermain i zaginione miasto złota“ z 1986 roku. Podobieństwo między tymi postaciami było naprawdę wielkie, nawet uśmiech i strój mieli niesamowicie podobne.
- Witam Wasze Królewskie Moście! - zawołał Herbert Jones, kłaniając się nisko i uniżenie.
Wszyscy uczyniliśmy tak samo, żeby okazać w ten sposób szacunek ludziom siedzącym na tronie, jednak wówczas młody człowiek zerwał się wesoło ze swojego miejsca, zaśmiał się i podbiegł wesoło do detektywa, którego bardzo mocno uścisnął.
- Przestań się już wygłupiać, bracie! - zawołał radośnie - Cieszę się, że już jesteś! Poszedłeś na zwiad, gdy dowiedzieliśmy się, że ktoś przybił do brzegu tej wyspy, jednak strasznie długo nie wracałeś i już zaczynałem się o ciebie niepokoić.
- Zupełnie niepotrzebnie - odpowiedział mu wesoło Herbert Jones - Jak widzisz, wróciłem tutaj cały i zdrowy, a do tego przyprowadziłem jeszcze kilku przyjaciół.
- Tym chętniej ich tu witamy - powiedział jego brat, podchodząc do nas - Allan Jones, do usług, drodzy przyjaciele.
- To my jesteśmy do twoich usług, panie - rzekł Ash uroczystym tonem, kłaniając się nisko - Ash Ketchum, Mistrz Pokemon Ligi Kalos.
- I do tego genialny detektyw - dodał starszy z braci Jones.
- O! No proszę... Konkurencja dla ciebie, braciszku - zaśmiał się Allan - A kim są twoi towarzysze?
- To mój partner, Pikachu - odpowiedział Ash, rozpoczynając wesoło prezentację.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pokemon.
- To moja dziewczyna, Serena Evans... To Melody Lucas i jej chłopak Tracey Sketchit... A to są Damian i Maren... No i oczywiście mała Buneary - Ash dokończył kolejno prezentację naszych osób.
- Bardzo miło mi was poznać - powiedział Allan - A teraz pozwólcie, że ja wam kogoś przedstawię. Moja narzeczona, księżniczka Stella.
Wyżej wspomniana osoba wstała ze swego tronu, po czym podeszła do nas powoli, acz z wyraźną dostojnością w każdym swoim kroku.
- Miło mi was poznać, przyjaciele - rzekła dziewczyna - A zwłaszcza ciebie, drogi paniczu Ketchum. Herbert wiele mi o tobie opowiadał, choć dawno cię nie widział, ale wiele czytał o twoich działaniach jako detektywa, więc tak czy siak wiedział o tobie sporo. Jest dumny z ciebie i mówił mi, że nigdy nie miał tak doskonałego ucznia jak ty.
- A ja nie miałem nigdy tak doskonałego nauczyciela mojego obecnego fachu jak pan Herbert - powiedział szczerym tonem Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, pochylając delikatnie łepek w ukłonie.
- Cieszę się, że tak mówisz - odpowiedział detektyw Jones - Tak czy inaczej jesteś naprawdę wielki, mój drogi chłopcze i cieszę się, że tu jesteś teraz, w tej radosnej dla nas obojga chwili.
- Ja również się z tego cieszę - rzekł mój ukochany.
Następnie zaburczało mu delikatnie w brzuchu. Ash złapał dłońmi za tę część swego ciała i zachichotał delikatnie:
- He he he. Wybaczcie, ale chyba nieco zgłodniałem od tej podróży po buszu.
- Pika-chu! - pisnął Pikachu, łapiąc się za swój brzuszek.
Wszyscy parsknęli śmiechem, słysząc te słowa.
- Spokojnie, mój chłopcze - rzekła księżniczka Stella z uśmiechem na twarzy - Na weselnej uczcie będzie dość jedzenia dla nas wszystkich, w tym również dla ciebie, o ile oczywiście nie masz tak wielkiego apetytu, żeby zjeść nam wszystko.
- Spokojnie, takim żarłokiem to ja nie jestem - odpowiedział jej Ash.
- Nie powiedziałabym - zachichotała Melody.
- Słyszałem to - rzekł detektyw z Alabastii, udając groźny ton.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
- Za chwilę rozpocznie się walka pomiędzy Liderem Sali w Lumiose, Clemontem, a wyznaczonym przez władzę miasta trenerem półfinalistą tegorocznej Ligi Kalos Jackiem z miasta Snowbelle. Trenerzy mogą użyć po trzy Pokemony, których nie mogą wymienić, a walka zostanie zakończona wtedy, gdy już wszystkie trzy stworki jednego z uczestników potyczki będą niezdolne do walki.
Bonnie w końcu zakończyła zapowiedź potyczki, jaka właśnie miała mieć miejsce. Poprzednia jej wypowiedź była dość zabawna i do tego nieco zwariowana, ale nie była przepisowa, więc szybko się poprawiła, gdy brat zwrócił jej uwagę, choć zrobiła to niechętnie.
Chwilę później walka się rozpoczęła. Clemont rzucił do niej swojego Bunnelby (Pokemona szarego królika typu normalnego), a jego przeciwnik wystawił Raticate’a. Był to Pokemon przypominający nutrię.
- Zaczynajcie! - zawołała Bonnie.
Oba stworki skoczyli na siebie i natarli na siebie Szybkim Atakiem. Ataki zderzyły się ze sobą, ale nie uczyniły zbyt wiele poza tym, że osłabiły nieco ich obu.
- Raticate, użyj Gryzienia! - wrzasnął Jack.
- Bunnelby, użyj Kopania! - odpowiedział na to Clemont.
- Dawaj, Clemont! - krzyczałam, dzielnie dopingując mojego chłopaka.
W ten sposób Bunnelby uniknął ugryzienia chowając się pod ziemią w szybko wykopanym tunelu. Następnie wyskoczył z niego i uderzył mocno Raticate’a swoim Centrociosem. Potem uderzył w niego Szybkim Atakiem, na co jego przeciwnik walnął go Hiperpięścią, zanim zdążył opaść na ziemię nieprzytomny.
- Raticate jest niezdolny do walki! Wygrywa Bunnelby! - zawołała bardzo zadowolona Bonnie.
- Świetnie! 1:0 dla Clemonta - powiedziałam zachwycona, po czym zaczęłam machać pomponami.
- Tak, ale ta walka osłabiła mocno Bunnelby - zauważył Steven Meyer, siedzący obok mnie - Nie wiem, jak długo jeszcze biedak wytrzyma.
Jego słowa zaniepokoiły mnie, jednak byłam dobrej myśli. Wierzyłam w mojego chłopaka.
Jack rzucił do walki kolejnego Pokemona. Był nim Clawitzer, niebieski Pokemon zwany Pokemonem haubicą. Rzeczywiście wyglądem sprawiał on wrażenie stworka będącego skrzyżowaniem ostrygi z małym działem, choć może niezbyt dobrze go opisuję.
- Bunnelby, użyj Kopania! - krzyknął Clemont.
Jego Pokemon wskoczył szybko pod ziemię i wyskoczył z niej po chwili, próbując uderzyć swego przeciwnika Centrociosem, ale ten bardzo spokojnie uniknął ciosu, po czym zaatakował Pompą Wodną. Królik mojego chłopaka został uderzony i padł znokautowany na ziemię.
- Bunnelby jest niezdolny do walki! Wygrywa Clawitzer! - zawołała Bonnie, ale tym razem już bez entuzjazmu.
Clemont przywołał swego Pokemona do jego pokeballa.
- Dzielnie walczyłeś. Odpocznij teraz sobie - powiedział, a następnie rzucił do walki Chespina.
Jego ulubieniec, pomyślałam sobie. Mam nadzieję, że nie zawiedzie go i tym razem.
- Chespin, użyj Pnączy! - zawołał mój chłopak.
Pokemon zaatakował pnączami, jednak jego przeciwnik uniknął tego ciosu, po czym strzelił do niego Pompą Wodną. Atak trafił w cel, ale szybko okazało się, że jest mało skuteczny.
- Chespin to typ trawiasty, więc woda nie może mu zaszkodzić - rzekł pan Meyer z uśmiechem - Mój syn dokonał dobrego wyboru.
Clawitzer zaatakował wówczas bąbelkami i trafił nimi Chespina, który jednak nie przerwał ataku i zaatakował gryzieniem. Cios trafił celu, po czym dzielny ożywiony kasztan ponowie ugryzł swego przeciwnika. Ten jednak zrewanżował mu się Ciemnym Pulsem. Nastąpił wybuch, który otoczył całe boisko tumanem kurzu, a kiedy opadł zauważyliśmy, że obaj przeciwnicy leżą na ziemi nieprzytomni.
- Oba Pokemony są niezdolne do walki! - zawołała Bonnie.
- Teraz obaj przeciwnicy mają po jednym Pokemonie - powiedział pan Meyer, który był wyraźnie coraz bardziej zaintrygowany przebiegiem walki.
- Jestem ciekaw, kogo teraz wybierze Clemont - dodałam.
- Zobaczymy, moja droga. Zobaczymy.
Chwilę później Clemont złapał za pokeball i wypuścił z niego Luxraya, który (o ile dobrze pamiętam) jest jego najsilniejszym Pokemonem. Muszę powiedzieć, że to jest naprawdę bardzo śliczny Pokemon. Wygląda jak lew z czarnym futrem oraz jasnoniebieskimi częściami futra na pyszczku, uszach, brzuchu i tylnych łapach z czarnym ogonem zakończonym złota gwiazdą.
Jack zaś zamruczał coś pod nosem, przywołał Clawitzera i rzucił do walki Pyroara, Pokemona przypominającego lwa z czerwoną grzywą. To był typ ognisty, miałam więc złe przeczucia.
Po około minucie rozpoczęła się walka.
- Luxray, użyj Iskry! - krzyknął Clemont.
- Pyroar, Miotacz Płomieni! - odkrzyknął Jack.
Ataki zderzyły się mocno ze sobą, ale żaden z nich nie okazał się być silniejszy od drugiego.
- Pyroar, Uderzenie Głową! - krzyknął przeciwnik mojego chłopaka.
- Unik! - zawołał nasz wynalazca.
- Naprzód! Naprzód! - krzyczałam, dzielnie kibicując ukochanemu.
Luxray uniknął w ostatniej chwili ciosu, po czym trafiał atakującego go Pokemona Stalowym Ogonem.
- Pyroar, Miotacz Płomieni! - krzyknął wściekły już Jack.
Luxray właśnie atakował ponownie Stalowym Ogonem, ale w tej samej chwili oberwał atakiem od swego przeciwnika, który następnie zaatakował Hiperpromieniem.
- Luxray, unik! - krzyknął Clemont.
Jego Pokemon w ostatniej chwili tego dokonał. Pyroar nie trafił więc w niego i stracił niepotrzebnie bardzo dużo energii, co mój chłopak szybko wykorzystał przeciwko niemu.
- Luxray, Elektroakcja!
Ten oto atak szybko trafił swój cel i zakończył w ten sposób walkę.
- Pyroar jest niezdolny do walki! Wygrywa Luxray! A więc zwycięzcą tej potyczki zostaje Clemont! - krzyknęła zadowolona Bonnie.
- Hurra! - wrzasnęłam radośnie, podskakując na swoim miejscu.
- Hurra! Brawo synu! - dodał pan Meyer.
Burmistrz też klaskał bardzo zadowolony z przebiegu walki. Jedynie nasz niedoszły kupiec i jego faworyt, który miał mu wygrać Salę, nie byli z tego powodu zachwyceni i w milczeniu opuścili Wieżę Pryzmatu, jednak nikt z nas się tym specjalnie nie przejął.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Po rozmowie w sali tronowej udaliśmy się do miejscowej świątyni, gdzie kapłan o imieniu Zekel-khan odprawił ceremonię ślubną w obrządku obowiązującym na terenie Złotego Miasta. Ten świątobliwy mąż był wysoki, chudy oraz ogolony na łyso. Nosił on białą tunikę i miał zielone oczy, jak również całkiem spory nos. Ogólnie rzecz biorąc sprawiał zdecydowanie niemiłe wrażenie, co potęgowało jeszcze jego ponure spojrzenie.
- Wiesz dobrze, moja księżniczko, że nie pochwalałem twojej decyzji o wyborze tego osobnika na twego męża - powiedział kapłan ponurym głosem - Jednak, skoro Wasza Wysokość jest szczęśliwa, to nie mnie oceniać twoją decyzję, ale tak czy inaczej uważam, iż...
- Dość już tego, mój przyjacielu - rzekła z uśmiechem na twarzy Stella - Naprawdę wiele razy słyszałam tę śpiewkę i mam już tego dość. Gdybyś nie był moim wiernym sługą i gdyby nie to, że służyłeś wiernie mojemu ojcu, to już dawno bym cię stąd odprawiła za takie słowa. Jednak niewiele mnie obchodzi twoje zrzędzenie, mój ty kochany, stary marudo, gdyż jesteś doskonały jako kapłan, a czasami nawet jako doradca, ale w sprawie mojego serca sama będę podejmować decyzje. Nie możesz przecież nikomu mówić, kto i w kim powinien się kochać.
Jej Marill (Pokemon przypominający wyglądającą niebieską myszkę) zapiszczał delikatnie, popierając zdanie swojej trenerki. Kapłan natomiast był całkowicie załamany tym, co właśnie usłyszał.
- Ech... Wasza Wysokość wie najlepiej, co robi, ale przecież musiałem powiedzieć to, co powiedziałem. Pragnę też przypomnieć, że to właśnie z powodu tego obcego to miasto nawiedza potwór.
Rozmowa ta toczyła się przy stole weselnym, kiedy to siedzieliśmy wszyscy rozmawiając ze sobą i jedząc te pyszne potrawy, od których nam ślina kapała z ust. Ponieważ ja oraz Ash siedzieliśmy dość blisko Stelli, to widzieliśmy dokładniej, jak kapłan do niej pochodzi i zaczyna rozmawiać z nią na ten temat. Początkowo śmialiśmy się z tego, co właśnie usłyszeliśmy, jednak wzmianka o potworze wyraźnie nas zaszokowała.
- Potwór? - zapytałam.
Ash położył sobie palec na ustach, po czym nadstawił wyraźnie uszu i zaczął nasłuchiwać rozmowy razem ze mną.
- Wiesz doskonale, Zekel-khan, że nie mamy żadnych dowodów na to, iż jest to wina Allana i jego brata - powiedziała złym tonem Stella.
- Jednak potwór zaczął się pojawiać właśnie wtedy, kiedy to pan Allan przybył do tego miejsca. Nie uważasz więc, Najjaśniejsza Pani, że dla dobra Złotego Miasta powinniśmy...
- Nie! Ja nie chcę tego więcej słuchać! Przed chwilą połączyłeś nas w męża i żonę, a teraz chcesz, abym odprawiła Allana?
- Tylko tymczasowo, Wasza Wysokość. Mógłby wrócić później, kiedy byśmy zdołali pokonać tego potwora.
- W żadnym wypadku się na to nie zgodzę! Dość rozmów o tym! Jeśli potwór znowu zaatakuje, to wtedy będziemy się przed nim bronić, ale nie licz na to, że odprawię swojego męża tylko dlatego, że ty uważasz go za przyczynę wszystkich naszych nieszczęść.
Cała sprawa zaszokowała mnie, tak samo zresztą, jak i Asha. Gdy więc ta rozmowa dobiegła końca, popatrzyłam na mojego chłopaka i spytałam:
- Co o tym sądzisz?
- Moim zdaniem szykuje się zadanie dla detektywa - padła odpowiedź.
- Też tak uważam. Porozmawiamy o tym ze Stellą na osobności?
- Tak zdecydowanie będzie najlepiej. Ale nie teraz. Nieco później.
Posłuchałam jego rady uznając, że w tej chwili raczej rozmowy by się nie kleiła, a poza tym rozpoczęło się wesele i zamierzaliśmy wziąć w nim wszyscy udział. Gdy muzycy już zaczęli grać, Allan porwał Stellę do tańca, a kiedy oboje przetańczyli na parkiecie tradycyjny taniec Złotego Miasta, to inne pary również ruszyły w tany. Herbert zaczął podrygiwać z Maren, Ash ze mną, zaś Tracey z Melody. Wśród par ludzi tańczyły również ze sobą pary Pokemonów, a pośród nich najbardziej uroczo wyglądali Pikachu i Buneary.
- Och, jak oni razem słodko wyglądają! - powiedziałam wzruszona do mojego chłopaka, śmiejąc się przy tym delikatnie.
- A żebyś wiedziała. Nie śmiem nawet zaprzeczać - odparła Ash, lekko chichocząc.
Tańczyliśmy dalej dając się porwać tym wesołym tanom granym przez miejscowych muzyków. Zabawa była naprawdę doskonała, dlatego wszyscy doskonale się bawiliśmy. Wszyscy poza Zekel-khanem, który wyraźnie nie ukrywał swojej niechęci wobec tzw. obcych z Herbertem Jonesem na czele. No cóż, ta jego ksenofobia była aż rażąca, jednak nie zamierzałam się tym wszystkim teraz przejmować. Nie teraz, kiedy wszyscy radośnie tańczyliśmy na parkiecie. Kątem oka dostrzegłam Damiana tańczącego z jakąś młodą Indianką w swoim wieku. Oboje byli z tego wyraźnie zachwyceni.
- Coś mi mówi, że Damian znalazł tutaj jakąś sympatię - zachichotałam wesoło, szepcząc Ashowi na ucho te słowa.
- To bardzo możliwe - zaśmiał się mój ukochany - Muszę przyznać, że oboje wyglądają naprawdę bardzo uroczo.

***


Wesele trwało dalej i to do późna w nocy, jednak ja i Ash skupiliśmy się przede wszystkim na tym, co sobie wcześniej zaplanowaliśmy, czyli na rozmowie z księżniczką Stellą. Byliśmy bowiem bardzo zaintrygowany tym, co właśnie usłyszeliśmy na temat tego potwora. Chcieliśmy wiedzieć, kim lub czym jest to stworzenie, czemu stanowi zagrożenie, a potem ustalić, jak można pomóc je pokonać. Mieliśmy tylko nadzieję, że księżniczka zechce z nami szczerze o tym porozmawiać, bo jeżeli nie, to nie wiedzieliśmy, co moglibyśmy zrobić w tej sprawie. Oczywiście zawsze jeszcze mogliśmy pomówić z Allanem albo Herbertem. W końcu im także na pewno zależy na tym, aby Złote Miasto było bezpieczne.
Ja i Ash poszliśmy więc w kierunku pomieszczenia, w którym zniknęli Allan ze Stellą. Mieliśmy nadzieję, że w niczym im nie przeszkodzimy, ale na szczęście tak nie było. Zakochana para siedziała i rozmawiała ze sobą o swoim weselu, z którego była zadowolona, chociaż jrj szczęście było nieco przyćmione tym wszystkim, o czym księżniczka rozmawiała z kapłanem. Mieliśmy dowód na to, kiedy weszliśmy do środka i usłyszeliśmy rozmowę młodej pary.
- To naprawdę jest okropne - mówiła Stella załamanym głosem - Ten potwór nęka nasze miasto i praktycznie nie wiemy, co mamy z nim zrobić. Nawet nie możemy go złapać.
- Po prostu mamy złe plany działania - odpowiedział na to jej świeżo poślubiony małżonek - Moim zdaniem należy wymyślić coś innego.
- Ale co chcesz jeszcze wymyślić? Przecież nawet nie wiemy, kiedy ten potwór atakuje. Nie atakuje przecież co noc i dziękować niebiosom, że tak właśnie jest. Chociaż gdyby tak było, to mielibyśmy większą możliwość go złapać, ale przecież nie możemy narażać mieszkańców na gniew tej bestii. Liczyłam na to, że być może twój brat nam pomoże, ale siedzi tu już dwa miesiące i wciąż nic...
- Herbert jest doskonały w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych, ale na wszystko potrzebuje czasu.
- Tylko, że my nie mamy tego czasu, najdroższy. Ten potwór zagraża Złotemu Miastu, a my musimy je jakoś ratować.
- Tylko jak?
- Może my znajdziemy jakiś sposób? - zapytał Ash.
Wyszliśmy zza ściany i podeszliśmy powoli do zakochanej pary, która popatrzyła na nas uważnie.
- Podsłuchiwaliście? - spytał nieco oburzony Allan.
- Nie specjalnie. Po prostu nie chcący usłyszeliśmy waszą rozmowę - rzekł mój ukochany.
- A wcześniej usłyszeliśmy, jak Wasza Wysokość rozmawia o tym ze swoim kapłanem - dodałam.
- Jaka tam „Wasza Wysokość“? Mam na imię Stella i bądźcie uprzejmi tak do mnie mówić - powiedziała księżniczka z delikatnym uśmiechem na twarzy - Jesteście przecież przyjaciółmi Herberta, mojego drogiego szwagra, a przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi.
- Coś w tym jest - zaśmiał się Allan - Tak czy inaczej bądźcie uprzejmi tak do nas mówić, dobrze? A teraz, skoro już ten problem mamy za sobą, to bądźcie uprzejmie powiedzieć mi, co słyszeliście.
- Praktycznie wszystko - powiedział Ash - Kapłan Zekel-khan uważa z jakiegoś powodu, że ten potwór atakuje miasto, ponieważ pojawili się w nim obcy.
- Nie wiemy jednak, czym jest ten potwór i dlaczego atakuje on miasto - dodałam - Możecie więc nam wyjaśnić, o co tu chodzi?
Allan i Stella westchnęli głęboko, po czym zaczęli nam wyjaśniać całą sytuację.
- Wszystko zaczęło się tak pół roku temu, gdy poszukując tego miasta trafiłem na stado wściekłych Beedrilli - wyjaśnił nam młodszy z braci Jones - Niechcący musiałem wejść na ich tereny, dlatego one mnie zaatakowały. Nie mam przy sobie Pokemonów, zresztą nigdy ich nie miałem. Ja i Herbert należymy niewielkiej grupki ludzi, którzy nie chcą łapać Pokemonów, a po prostu pozwalamy im żyć na wolności i chcemy się z nimi przyjaźnić, ale to mniejsza. Beedrille zaatakowały mnie, a ja uciekając przed tymi bestiami spadłem w przepaść prosto do rzeki. Nie pamiętam, co było dalej, ale wiem, że ocknąłem się dopiero tu, w Złotym Mieście. Stella osobiście opatrywała moje rany z pomocą Chico.
- A kim jest Chico? - zapytałam.
- To bratanek kapłana i jego uczeń - wyjaśniła nam księżniczka Stella - Widzieliście go na weselu.
- A tak, rzeczywiście. Przypominam go sobie - powiedziałam - No i co z nim?
- To naprawdę bardzo miły młodzieniec, wychowaliśmy się razem jako dzieci, gdy moi rodzice jeszcze żyli - mówiła dalej Stella.
- A kiedy umarli? - spytałam.


Stella zmieszała się lekko, po czym odparła:
- Prawdę mówiąc to... Tylko mama umarła rok temu, a ojciec odszedł załamany w świat i nigdy tu nie wrócił. Ja więc objęłam władzę nad Złotym Miastem, a pół roku temu znalazłam kogoś, kto może mi w tym pomóc.
To mówiąc położyła dłoń na dłoni Allana, który uśmiechnął się do niej czule, po czym kontynuował swoją opowieść.
- Tak właśnie było - powiedział - Oni mnie ocalili, a potem opuścić to miejsce, gdy tylko nabiorę sił i dowiem się o Złotym Mieście na tyle dużo, aby móc napisać o nim książkę. Jednak zwlekałem z tym i zwlekałem tak długo, że w końcu postanowiłem tutaj zostać. Zapewne domyślacie się, jakie były moje powody.
- Aż za bardzo - zaśmiał się delikatnie Ash i spojrzał na mnie, robiąc przy tym wesołą minę.
Dla nas obojga sprawa była naprawdę aż nadto jasna, więc nikt nam nie musiał tego tłumaczyć. Zachichotaliśmy tylko delikatnie i poprosiliśmy Allana, aby kontynuował swoją historię.
- A więc właśnie niecałe trzy tygodnie po tych wydarzeniach miasto zaczął nawiedzać jakiś potwór.
- Jaki? - spytał Ash.
- To był Haxorus.
- Haxorus?
Zaintrygowana szybko wyjęłam swój Pokedex, aby sprawdzić, co to za stworzenie. Ukazał mi się wówczas niewielki hologram jakiegoś Pokemona przypominającego zielonego dinozaura stojącego na dwóch tylnych nogach. Z jego policzków wyrastały dwa wielkie, czerwone wyrostki wyglądające jak ostrza toporów. Ogólnie rzecz biorąc stworzenie to nie wyglądało wcale zbyt sympatycznie.
- Haxorus, Pokemon typu smoczego, ewoluuje z Fraxure. Jest bardzo silny i trudno się go hoduje, jednak potrafi być niezwykle oddany bliskim sobie osobom. Jego ciało pokryte jest pancerzem, a kły mogą przeciąć nawet stalowe belki i nigdy się nie łamią.
- To interesujące - powiedziałam, chowając komputerek do kieszonki swojej spódniczki - Nawet bardzo interesujące. I ten Pokemon z jakiegoś powodu atakuje Złote Miasto?
- Właśnie tak - potwierdził Allan - Nie wiemy jednak, dlaczego to robi, ale wszystko wskazuje na to, że jest bardzo niebezpieczny. Zniszczył już kilkanaście domów i choć nigdy nikogo nie zabił, to jednak mimo wszystko jest naprawdę groźny. Do tego posiada on jakąś ogromną moc. Pokemony żyjące w tym mieście próbowały go pokonać, ale żadnemu się to nie udało. Tego Pokemona chroni chyba jakaś dziwna moc albo po prostu one źle do niego strzelają swoimi mocami.
- Możliwe, że to drugie - powiedziałam - Tak czy inaczej, dlaczego nie zrobiliście nic, aby go złapać?
- Próbowaliśmy, ale ciągle, jak tylko zastawiamy na niego zasadzkę, to on się nie zjawia. A kiedy nie spodziewamy się go w ogóle, to atakuje.
Ash, słysząc słowa Allana, pomasował sobie palcami podbródek.
- To ciekawe. Nawet bardzo ciekawe. Chętnie zajmę się tą sprawą.
- Bez urazy, mój drogi chłopcze, ale skoro mój brat nie może poradzić sobie z tym zadaniem, to jak ty chcesz to zrobić?
Popatrzyłem na niego oburzona, słysząc te słowa.
- Być może nie słyszałeś, ale to jest przecież Sherlock Ash, znany we wszystkich regionach detektyw, który to rozwiązał już niejedną, bardziej nawet zawiłą sprawę!
- Wybacz, nie chciałem cię urazić, moja droga - uśmiechnął się do nas przepraszająco młodszy z braci Jones - Po prostu już nie wiemy, co mamy robić, a sytuacja jest coraz bardziej denerwująca. Boimy się, że ten potwór może zaatakować w każdej chwili i w końcu zacznie zabijać, bo wcześniej tego jakoś nie robił, choć poranił wielu ludzi, jednak nigdy nie zabił.
- Zekel-khan ma oczywiście używanie dzięki temu Haxorusowi - rzekła smętnym tonem Stella - Uważa, że jeżeli tzw. obcy (ma tu na myśli mojego męża i jego brata) opuszczą Złote Miasto, to ten potwór da nam spokój.
- Być może ma rację - stwierdził smutno Allan.
- Nawet tak nie mów! - zawołała kobieta - Nie pozwolę na to, aby nas rozdzielono tylko dlatego, że ten głupiec ma jakieś dziwne wyobrażenia w tej sprawie!
- Ale co w takim razie zrobimy? - spytał jej mąż.
- Musimy zastawić zasadzkę na tego potwora - powiedziałam.
- Ech... Tyle razy już próbowaliśmy i co? Nic to nie dało - zauważyła Stella.
- Może tym razem nam się uda, jeżeli tylko odpowiednio to wszystko przeprowadzimy - stwierdził Ash z uśmiechem na twarzy - Proponowałbym, abyśmy wszyscy udawali, że udajemy się na spoczynek, ale tak naprawdę będziemy czuwać, choćby całą noc. Gdy Haxorus się tu pojawi, weźmiemy go z zaskoczenia.
- Dobry pomysł, ale co będzie, jeżeli zaśniemy podczas czuwania? - zapytała Stella.
- Hmm... No to rzeczywiście może być problem, ale przecież możemy wystawić straże w osobach naszych Pokemonów. One zaś będą na zmianę czuwać i jeżeli coś złego zacznie się dziać w mieście, to natychmiast dadzą nam o tym znać.
Pomysł ten bardzo przypadł do gustu świeżo upieczonym władcom Złotego Miasta, dlatego wezwaliśmy Tracey’ego i Melody (tego pierwszego musieliśmy oderwać od pasjonującego zajęcia rysowania mieszkańców tej okolicy z ich Pokemonami), a także Herberta, Maren i Damiana. Gdy już byliśmy w komplecie, to Ash wyłuszczył nam dokładnie szczegóły swojego pomysłu.

***


Zgodnie z planem mojego chłopaka cała nasza kompania poszła spać, jednak tylko na pozór, gdyż tak naprawdę czuwaliśmy wszyscy na swoich posłaniach aż nadejdzie potwór. Jednak Ash doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że możemy zasnąć podczas naszego czuwania, więc wystawiliśmy straże. Pikachu, Buneary, Pancham, Marill Stelli, Eevee Melody, Bulbazaur Asha, Venonat Tracey’ego, jak również kilka innych naszych Pokemonów (głównie tych, co mają niewielki wzrost i nie rzucają się w oczy) czuwały w kilku różnych miejscach w Złotym Mieście. Oczywiście wiedzieliśmy, że przecież oni także mogą zasnąć, dlatego podzieliliśmy ich na dwie grupy. Pierwsza z nich miała czuwać najpierw, potem w odpowiednim czasie miała ją zmienić druga.
Oczywiście wesele trwało do późna w nocy, także dopiero około 2:00 położyliśmy się spać, a raczej czuwać. Zmęczenie jednak szybko dało nam o sobie znać, więc nawet nie zauważyliśmy, kiedy ogarnęło nas zmęczenie i zasnęliśmy. Jednak jeśli liczyliśmy na długi i spokojny sen, to się poważnie przeliczyliśmy, ponieważ niespodziewanie obudził nas Pikachu.
- Pika-pi! Pika-chu! - piszczał przerażony, machając przy tym łapkami w kierunku wyjścia z naszej komnaty.
- O co chodzi, Pikachu? - zapytał Ash.
Pokemon zaczął nam pokazywać coś na migi.
- Mów troszkę wolniej, bo nie rozumiem - jęknęłam.
Pikachu zapiszczał gniewnie, po czym zaczął nam wolniej pokazywać, o co mu chodzi.
- CO?! Jacyś złodzieje są w świątyni?! - zawołał mój chłopak - A to na pewno nie jest nikt z mieszkańców Złotego Miasta?!
Pokemon zaprzeczył i powiedział nam (oczywiście po migowemu), że te osoby miały zupełnie inne stroje niż Indianie. Widocznie więc to ktoś z zewnątrz. Uznaliśmy więc, że powinniśmy tam iść i to sprawdzić, choć co prawda nie na nich czekaliśmy, ale przecież też nie mogliśmy pozwolić na okradanie tego miejsca. Natychmiast więc wyskoczyliśmy ze swoich posłań (byliśmy ubrani, ponieważ mieliśmy tej nocy czuwać, więc przebieranie się w piżamy nie miało najmniejszego sensu), po czym szybko ruszyliśmy w kierunku świątyni. Niemalże natychmiast dołączyli do nas Tracey, Melody, Damian, Maren, Herbert i Allan, których Pokemony także obudziły. Jednak oni nie wiedzieli, co się stało (w końcu nie znali języka migowego), więc im to powiedzieliśmy.
- A gdzie jest Stella? - zapytałam, gdy zorientowałam się, że nie mam jej pośród nas.
- Zaraz do nas dołączy - wyjaśnił jej małżonek - Ale to bez znaczenia, lepiej zajmijmy się tymi złodziejami.
- Racja! Weźmy się za nich! - powiedział bojowym tonem Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął bojowo Pikachu, wskakując mu na ramię.
Ruszyliśmy razem szybko (ale również w miarę możliwości cicho) w kierunku świątyni. Zakradliśmy się tam powoli i usłyszeliśmy jakieś głosy dobiegające z miejsca będącego czymś w rodzaju kaplicy. Było tam sporo złota (głównie w postaci naczyń liturgicznych), dlatego złodzieje mogli się nieźle obłowić takim łupem.
- Ale będziemy mieli kasy, jak już to sprzedamy! - powiedział jeden ze złodziei, niewątpliwie kobieta.
- Nic, tylko brać łup i nogi za pas - dodał wesoło jej kompan.
- Spoko Maroko. A po co ten pośpiech? - zaśmiał się trzeci, mówiący dość ochrypłym głosem - Przecież wszyscy w mieście są zmęczeni zabawą i śpią. Nikt tutaj nie czuwa.
- Tak wam się wydaje, dranie?! - zawołałam, wparowując do środka przez drzwi, które z hukiem otworzyłam.
Zaraz za mną weszli moi przyjaciele.
- Nie ruszać się! - krzyknął Ash, mierząc groźnie palcem w kierunku złodziei.
- Kim jesteście?! - zapytał oburzony Allan.
- Dlaczego tu przyszliście?! - dodała Maren.
- I jak śmiecie zabierać te naczynia?! - wrzasnął Damian.


Złodzieje szybko poderwali się na równe nogi z podłogi, na której to mieli wyłożony swój łup, po czym zachichotali podle. Nikły blask księżyca wpadający przez jedno z niewielu okien w tym pomieszczeniu oświetlił ich postacie, dlatego bez trudu ich rozpoznaliśmy, a nawet gdybyśmy tego nie zrobili, to następne, wypowiedziane przez nich słowa na pewno dokonałyby prezentacji.
- Te dwie niecnoty, a właściwie trzy...
- Zwiastują kłopoty, wielkie jak i my.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Głąbom ze złotem nie przyznać racji...
- By złota dosięgnąć, będziemy walczyć!
- Jessie!
- I złotousty James!
- Zespół R wiernie walczy w służbie zła!
- Więc poddawaj się lub do walki o złoto z nami stań.
- Miau! To fakt!
Oczywiście doskonale już wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia.
- Zespół R! - zawołał Ash - Nawet tutaj musieliście się przypałętać?!
- A co to za pajace?! - zapytał Allan.
- To jest wredna szajka, która kradnie cudze Pokemony! - krzyknął mój ukochany.
- Mała pomyłka, mój drogi głąbie... Tym razem wasze Pokemony nas nie interesują - wyjaśnił mu złośliwym tonem James.
- Tym razem mamy o wiele bardziej złoty interes - zaśmiał się Meowth.
- A skąd wy w ogóle się tu wzięliście, co?! - zapytała Melody.
- Pika-pika?! - pisnął gniewnie Pikachu.
- Macie trochę za długie jęzorki, kochani - zaśmiała się podle Jessie - Mała rada na przyszłość. Będąc w restauracji nie gadajcie tak głośno, jeśli nie chcecie być podsłuchani.
Od razu sobie przypomniałam, jak podczas rozmowy z Damianem o Złotym Mieście ja i Ash pomyśleliśmy, że ktoś nas podsłuchuje, jednakże sądziliśmy, że to tylko głupie przeczucie, nie mające pokrycia w prawdzie. Jak widać, pomyliliśmy się.
- Dobra, to bez znaczenia! - zawołał mój luby - Nie zabierzecie stąd niczego!
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu.
- A ciekawe niby, jak chcesz nas do tego zmusić, głąbie?! - zapytała z ironią w głosie Jessie.
- Tak, jak zawsze wam przeszkodziłem. Pikachu, piorun!
Pokemon skoczył do ataku i strzelił piorunem w kierunku Zespołu R, ale wówczas stanął mu na drodze Wobbuffet, który odbił Lustrzaną Warstwą jego cios.
- Na bok! - wrzasnął Tracey.
Skoczyliśmy szybko w bok, a atak elektrycznością uderzył w miejsce, gdzie przed chwilą staliśmy. Zrobiło to dużo huku i dymu, co wykorzystał Zespół R, aby zabrać worki z tym, co zdołali do nich zapakować i rzucić się do ucieczki.
- Hej, wracać mi tutaj! - krzyknął Allan, po czym pobiegł za nimi.
Ruszyliśmy w tym samym kierunku, aby mu pomóc. Ledwie udało się nam dogonić naszych złodziejaszków, to Pikachu ponownie zaatakował ich piorunem, jednak Wobbuffet znowu odbił jego cios i kolejny raz musieliśmy zrobić unik, aby uniknąć ataku. Do tego chwilę później do walki dołączyli Inkay i Pumpkaboo, co zrobiło jeszcze więcej dymu oraz huku, przez co nic już praktycznie nie widzieliśmy.
- Pidgeot, rozwiej ten dym! - zawołał Ash.
Jego Pokemon szybko wykonał polecenie, a kiedy dym już nie stanowił dla nas przeszkody, to zobaczyliśmy trójkę naszych złodziejaszków, którzy to zamiast uciekać stali sparaliżowani ze strachu, patrząc przy tym na coś, co znajdowało się przed nimi.
- A co oni tak stoją? - zapytała zdumiona Melody.
- Chyba znam powód - jęknął Tracey, wskazując coś palcem.
Tym czymś był ogromny Pokemon przypominający dinozaura i idący prosto w naszą stronę. Ziemia drżała pod każdym jego krokiem, zaś groźny ryk wydobywający się z jego paszczy mroził krew w naszych żyłach. Ludzie wokół nas biegali przerażeni tym strasznym widokiem, wrzeszcząc przy tym ze strachu.
- To bestia! - krzyknął Allan.
- A nie mogliście nam o niej powiedzieć wcześniej, co?! - jęknęła z wyrzutem w głosie Jessie - W ogóle byśmy tu nie przychodzili!
Pominęłam milczeniem jej głupi komentarz.
- Inkay, Psychopromień! - zawołał James, w którego to nagle wstąpił bojowy duch.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - rzekł przerażony Meowth.
Pomimo tych ostrzeżeń Pokemon jego kompan zaatakował Haxorusa, a po chwili zrobił to Pumpkaboo Kulą Cienia. Jeśli jednak nasi nieprzyjaciele liczyli, że coś na tym zyskają, to się pomylili, ponieważ bestia zaatakowała ich swoim ogonem. Jessie, James, Meowth oraz ich trzy Pokemony polecieli wysoko w górę, upuszczając na ziemię worki ze złotem i krzycząc:
- Zespół R znowu błysnął!
- Dobra, to jeden problem z głowy - powiedziałam.
- Za to drugi problem mamy na głowie - dodała Melody.
Miała rację, bo Haxorus szedł groźnie w naszą stronę, rycząc przy tym i budząc wszystkich w mieście, którzy zaczęli krzyczeć przerażeni i uciekać gdzie się tylko da.
- No i co my teraz zrobimy? - zapytał Allan.
- Moim zdaniem możemy zrobić tylko jedno - rzekł Ash.
- Eee... Uciekać ile sił w nogach, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy? - zapytała niewinnym tonem Melody.
- Udam, że tego nie słyszałem - mruknął mój luby - Wszystkie nasze Pokemony niech zaatakują tę bestię! To niemożliwe, aby im wszystkim się oparł!
- Tak! Ash ma rację! - zawołałam bojowym tonem - Musimy połączyć swoje siły! Dalej! Walczymy wszyscy razem!
- Racja! - krzyknął Damian, poprawiając sobie ręką czapkę z daszkiem takim samym ruchem, jakim robił to Ash - Razem pokonamy to bydlę!
- Weź może nie mów tak głośno... Coś mi mówi, że on zna naszą mowę - jęknęła Maren przerażonym głosem.
- Pokemony z natury znają i rozumieją języki ludzi... A przynajmniej język wspólny regionów - zauważył Tracey takim tonem, jakby miał zaraz wygłosić wykład.
- Możesz sobie darować te swoje niby mądrości?! - krzyknęła na niego Melody - To monstrum nas zaraz zabije!
- Spokojnie, nie pozwolimy na to! - zawołał mój chłopak.
- Racja! - krzyknął Damian, stając obok niego - Do boju, przyjaciele!
Chwilę później Pikachu i Watchog zaatakowali Haxorusa. Oczywiście ich ataki niewiele na niego zadziałały, jednak wówczas do akcji wkroczyli Pancham, Braixen, Charizard, Bulbasaur, Totodile, Pidgeot, Greninja, Eevee Melody oraz Venonat Tracey’ego.
- Wszyscy razem! - wydawał komendy Ash - Atakujcie jednocześnie!
- Słyszeliście, co on mówi?! - dodawał stojący obok niego Damian - Razem! Wszyscy razem!
Pokemony użyły wszystkich swoich umiejętności, przez co zgodnie z przewidywaniami mojego ukochanego Haxorus nie był w stanie wytrzymać zbyt długo tego zmasowanego ataku i padł po kilku minutach na ziemię, tracąc przy tym przytomność.
- Hurra! Wygraliśmy! Pokonaliśmy bestię! - krzyczeliśmy uradowani, skacząc przy tym z zadowolenia po placu.
Byliśmy z siebie dumni, ale uśmiech zszedł nam z twarzy, kiedy nagle zauważyliśmy, jak Allan Jones podbiega do miejsca, w którym leży potwór. Podeszliśmy za nim do bestii i nagle stało się coś, czego nikt z nas nie mógł przewidzieć. Haxorus został otoczony jakiś blaskiem, po czym skurczył się znacznie i... zamienił w nagą, kobiecą postać.
- Stella! - krzyknął przerażony Allan.
- CO?! - wrzasnęliśmy zdumieni tym widokiem.
- Tego się nie spodziewałem - jęknął Tracey.
- Tak prawdę mówiąc, to nikt z nas się tego nie spodziewał - zauważył detektyw Herbert Jones.
Allan zdjął z siebie koszulę i naciągnął ją szybko na swoją ukochaną, po czym spojrzał w naszym kierunku, mówiąc:
- Musimy ją stąd zabrać.


C.D.N.




2 komentarze:

  1. Sprawa zaczyna przybierać coraz bardziej ciekawy obrót. Nasi przyjaciele dopłynęli już na wyspę Goldenroad, stanowiącą część archipelagu Wysp Oranżowych, gdzie znajduje się słynne Złote Miasto, w którym znajduje się Herbert Jones. Nagle na ich drodze staje grupka miejscowych, którzy strzelają do nich z łuków. Na ich czele staje... Herbert Jones, który uspokaja tubylców i w ten sposób ratuje swoich przyjaciół od niechybnej śmierci. Obecność Herberta działa radośnie na Maren, która rzuca mu się na szyję i zawzięcie całuje go po twarzy, powodując u przyjaciół podejrzenia co do głębszych uczuć, jakie ona żywi do Herberta.
    Okazuje się, że mężczyzna przebywa w Złotym Mieście na weselu swojego młodszego brata Allana, który zakochał się w miejscowej księżniczce i władczyni Złotego Miasta, pięknej damie o imieniu Stella. Natychmiast prowadzi przyjaciół do pałacu, gdzie napotykają oni oczywiście Allana oraz Stellę, którzy od razu zdobywają ich sympatię. Po rozmowie w sali tronowej wszyscy przechodzą do świątyni, gdzie kapłan o imieniu Zekel-khan odprawia ceremonię ślubną zgodną z obrządkiem Złotego Miasta, nie omieszkając przy tym wspomnieć o mezaliansie jaki popełnia księżniczka. Wychodzi również na jaw przy tym informacja o grasującym w mieście potworze, który pojawił się tu w momencie przybycia do miasta Allana (obcego), więc kapłan sugeruje księżniczce, by mimo zawartego małżeństwa odesłała ona swojego ukochanego na jakiś czas poza miasto (oczywiście wraz z jego bratem), dopóki potwór nie zniknie. Ta sugestia spotyka się z ogromną wściekłością księżniczki, która nie ukrywa swojej wściekłości na kapłana za jego (jej zdaniem) nieodpowiednie i ksenofobiczne sugestie. Swoją drogą i mnie ten kapłan wkurza swoim podejściem pełnym ksenofobii i niczym nie popartych oskarżeń.
    Po weselu, Ash podsłuchuje rozmowę świeżo upieczonych małżonków i sam nawiązuje z nimi relację. Decyduje się rozwiązać sprawę tegoż potwora i opracowuje plan, zgodnie z którym jeszcze tej samej nocy wszyscy mają udawać pójście na spoczynek, a tak naprawdę czuwać, by nie przegapić nadejścia potwora.
    W nocy Pikachu alarmuje wszystkich, że coś się dzieje w świątyni. Okazuje się, że są w niej intruzi, a konkretnie zespół R, który podsłuchał rozmowę Asha, Sereny oraz Damiana w kawiarni i zdecydował się na okradnięcie Złotego Miasta. Te plany krzyżuje im Haxorus, potwór o którym cały czas jest mowa. Złoczyńcy próbują ataktować potwora, jednak spełza to na niczym, gdyż Haxorus odpiera ich atak swoim silnym ogonem i wystrzeliwuje w powietrze, by zespół R "znowu błysnął". :D
    Zaraz potem nasza ekipa przygotowuje zmasowany atak na pokemona przy pomocy wszystkich posiadanych stworków. Oczywiście potwór nie wytrzymuje takiego ataku i po pewnym czasie pada, przybierając przy tym postać... księżniczki Stelli. Bardzo tajemnicza sprawa.
    W tym samym czasie Clemont toczy walkę z Jackiem o Salę w Lumiose. Obecny na niej jest również Philippe Bordeua, chętny na kupno Wieży Pryzmatu. Clemont walczy dzielnie i wygrywa, z czego wyraźnie niezadowolony jest niedoszły kupiec. Coś czuję, że będą z nim jeszcze kłopoty. ;)
    Jest coraz ciekawiej, z wypiekami na twarzy będę czytać kolejne części. Serdecznie pozdrawiam i całuję Autora. :) :*
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 53 yr old Associate Professor Gerianne Hucks, hailing from Fort Saskatchewan enjoys watching movies like "Whisperers, The" and Shopping. Took a trip to Shark Bay and drives a Alfa Romeo 8C 2300 Castagna Drop Head Coupe. jej wyjasnienie

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...