Przygoda LXXVIII
Ścigani przez wszystkich cz. III
Uzupełnienie pamiętników Sereny - zeznanie Anonima:
- Popraw mnie, jeśli się pomylę - rzekł po chwili niezwykle groźnym tonem Giovanni - Chcesz mi powiedzieć, że dwoje nastolatków oraz stado Pokemonów ptaków zdołało uszkodzić twój statek i pokonać cię?
Buffalo stał przed nim z wyraźnie przerażonym i bardzo załamanym wzrokiem. Powoli spuścił głowę w dół i odparł:
- Tak, panie szefie. To właśnie tak było, jeśli jednak pan sobie pozwoli wyjaśnić, cała ta sprawa jest o wiele bardziej złożona niż pan myśli.
Giovanni parsknął śmiechem, zawierającą w sobie sporą dawkę kpiny.
- Poważnie? No cóż, nie będę ukrywał, że jesteś uroczo naiwny, jeśli sądzisz, że twoje tłumaczenia mnie interesują. Dla mnie najważniejsze jest to, iż nie tylko pozwoliłeś uciec Ketchumowi i jego przyjaciołom, ale prócz tego jeszcze straciłeś fragment medalionu. Wiesz, naprawdę sądziłem, że jesteś lepszy niż ten błazen Arlekin, który wczoraj również poniósł porażkę i to z rąk siostrzyczki naszego drogiego przeciwnika i jej przyjaciół, którzy są przecież tylko trójką nieletnich detektywów. Naprawdę zaczynam się powoli zastanawiać, czy aby nie powinienem tych dzieciaków zatrudnić, bo są o wiele lepsi niż wszyscy moi agenci razem wzięci.
- Proszę pana, ja...
- Dość, Buffalo! Mam już dość twoich tłumaczeń! I nie tylko twoich! Mam też dość tłumaczeń Domino, Arlekina i wszystkich innych idiotów, którzy na moje nieszczęście dla mnie pracują!
To mówiąc wściekły uderzył obydwoma pięściami w biurko.
- Mam dość waszej niekompetencji! Ten dzieciak bez najmniejszych trudności pokonuje was raz za razem, a wy ciągle dajecie mu się oszukać!
- Proszę pana, ja...
- Milcz, Buffalo! Lepiej już nic nie mów, rozumiesz?! Zaczynasz mnie denerwować! Wy wszyscy zaczynacie mnie naprawdę denerwować! Wasza niekompetencja doprowadziła do tego, że Ketchum ma już teraz wszystkie części amuletu! Chyba nie muszę ci mówić, co ten jakże szlachetny rycerz bez skazy z nim zrobi! Stworzy amulet i zniszczy go, abyśmy nie dostali go w swoje ręce!
- Musimy zatem mu go zabrać! - powiedział Buffalo.
- Ach tak? - zaśmiał się Giovanni, głaszcząc lekko po głowie Persiana - I niby jak chcesz to zrobić, co? Już raz cię pokonał. Co mu przeszkodzi zrobić to po raz drugi?
- Tym razem będę o wiele bardziej czujny - rzekł agent do swego szefa - Zamierzam śledzić Ketchuma i gdy ten spróbuje zniszczyć medalion, ja mu go zabiorę.
- Dlaczego nie zrobisz tego od razu?
- Kiedy Ketchum był w mojej niewoli, to przejrzałem sobie dokładnie wszystkie rzeczy, które ten miał przy sobie. Wśród nich był dziennik tego idioty, Sakensona. Z niego wyraźnie wynika, że amulet można zniszczyć tylko i wyłącznie na terenie zaginionej Poketydy.
Giovanni zaczął bardzo uważnie go słuchać.
- Mów dalej - powiedział po chwili.
- A więc stąd właśnie wiem, że Ketchum właśnie tam zechce polecieć i zniszczyć amulet. Jeżeli polecę za nim, to będę miał możliwość nie tylko zdobyć amulet, ale jeszcze wszystkie skarb Poketydy.
- Wierzysz, że nadal tam są jakieś skarby?
- Naturalnie, proszę pana. Ja jestem tego całkowicie pewien. Tam są skarby, które możemy wykorzystać dla naszej sprawy, jeśli tylko je zdołam dla pana zdobyć, proszę pana.
Szef organizacji Rocket powoli masował sobie palcami podbródek, po czym powiedział:
- Dobrze. A więc masz jeszcze jedną szansę. Masz znaleźć ten amulet i go dla mnie przywieźć, a także wszystkie skarby, jakie tylko znajdziesz na Poketydzie. Jednak uważaj, bo jeżeli spróbujesz mnie oszukać, to zginiesz. Rozumiesz?
- Tak, proszę pana.
Buffalo zadowolony, że przekonał do siebie swojego szefa ukłonił mu się nisko, po czym ruszył w kierunku wyjścia.
- Zaczekaj!
Agent spojrzał na Giovanniego pytająco:
- Tak, proszę pana?
- Weź ze sobą do pomocy Annie i Oakley. One rozpoczęły tę sprawę i niech one ją zakończą razem z tobą. Poza tym przyda ci się małe wsparcie. W końcu ostatnim razem ten detektyw bez trudu cię pokonał.
Buffalo chciał już wyjaśnić, że to wcale nie odbyło się bez trudu, ale wiedział doskonale, iż dyskusja z szefem jest pozbawiona sensu, dlatego też skinął potakująco głową, mówiąc:
- Dobrze, proszę pana.
- Aha... I jeszcze jedno.
- Tak, proszę pana?
- Cokolwiek by się nie działo, Ketchum ma przeżyć. Tylko on. Reszta dzieciaków mnie nie interesuje.
Na twarzy jego agenta pojawił się uśmiech oznaczający jego wielkie zadowolenie.
- Oczywiście, proszę pana.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Kiedy wylądowaliśmy bezpiecznie na ziemi uszkodzonym statkiem agenta Buffalo, Ash zaraz złapał za komórkę, którą dostał od Lysandra i zadzwonił na policję. Byliśmy obecnie w pobliżu Wertanii, więc właśnie tamtejsza oficer Jenny przyjechała, aby nam pomóc. Oczywiście z miejsca aresztowała ona Lysandra, który to przyjął ten fakt ze stoickim spokojem. Miałam z tego powodu pewne obawy, gdyż przeżyte z Ashem przygody nauczyły mnie, iż jeżeli przestępca tak się zachowuje, to jest niezwykle pewny siebie i na pewno coś kombinuje np. sposób, w jaki wymknie się z aresztu.
- Lepiej niech pani na niego uważa. To niezły cwaniak. Poszukują go w całym Kalos za rozróby lepsze niż ta, którą dzisiaj zrobił - powiedziałam.
Policjantka uśmiechnęła się ironicznie.
- Nie mówisz mi nic nowego, moja droga. Coś już niecoś słyszałam o tym kolesiu od kilku moich kuzynek. Spokojnie. Już my tam w Wertanii mamy dla niego przyjemną kwaterę z centralnym ogrzewaniem.
Słysząc te słowa Lysander spojrzał na nas, mając na twarzy delikatny uśmiech.
- No cóż... C’est la vie. Najwidoczniej tak musi być. Kto gra, ten musi kiedyś przegrać. Ale spokojnie, mon ami. Ja tu jeszcze wrócę.
- Tak, za dwadzieścia lat, jeśli nie później - mruknęła złośliwie Jenny, wyprowadzając swego więźnia.
Buffalo oczywiście nam uciekł, a jego ludzi nie było co szukać, gdyż wylecieli oni przez okno statku, po czym spadli w dół z kilkuset metrów. Żaden człowiek nie przeżyłby tak bliskiego spotkania z ziemią. Jedyne więc, co można było zbierać, to pochować ich doczesne szczątki, jak raczył się wyrazić Gary Oak swoim dowcipnym tonem, który prawie nigdy go nie opuszczał.
Ash tymczasem, gdy już Lysander został zabrany przez policję, wziął telefon komórkowy, który otrzymał od May (której notabene wręczył go nasz drogi złodziejaszek), po czym zadzwonił z niego do profesora Oaka. Rozmawiał z nim przez chwilę, a następnie zakończył połączenie, mówiąc:
- Musimy już wracać! Podobno przez chwilą dosłownie wrócili nasi przyjaciele!
- Jacy przyjaciele? - zapytałam.
- No, jak to, jacy? Clemont, Dawn, Iris i Cilan.
Oczywiście wiadomość ta bardzo nas wszystkich ucieszyła.
- Naprawdę?! - zawołała Bonnie - A są cali i zdrowi?
- De-ne-ne? - pisnął pytająco jej Pokemon.
- O ile wiem, tak - odpowiedział dziewczynce Ash - Musimy się więc zbierać, aby zdążyć dotrzeć do Alabastii przed zachodem słońca.
- Piechotą będzie trudno - zauważyła Misty.
- Spokojnie. Przecież mamy Pokemony, które mogą nam posłużyć za środek transportu - przypomniał jej Gary.
- No właśnie! Więc ruszajmy! - zawołała panna Meyer.
- Po nową przygodę! - dodał wesoło Damian.
- Chwileczkę, kochani - uśmiechnął się Max, podchodząc do panelu sterowania - Chciałbym rzucić na to okiem, zanim sobie pójdziemy.
- No to rzuciłeś okiem. Możemy iść? - mruknęła jego starsza siostra - Nie podoba mi się tu i mam złe wspomnienia związane z tym miejscem.
- Ależ z ciebie zrzęda, wiesz o tym? - mruknął jej młodszy brat, po czym spokojnie powrócił do obserwowania panelu sterowania statkiem - Wygląda całkiem obiecująco, aż miło popatrzeć. Ciekawe, co będzie, jeśli nacisnę ten guzik?
- Lepiej tego nie rób - powiedziałam.
Oczywiście chłopak mnie nie posłuchał, tylko nacisnął guzik, który go intrygował. Chwilę później rozległ się dziwny dźwięk, jakby jakieś kroki postaci z blachy.
- Co to za hałas? - zapytała Bonnie, nadstawiając uszu.
Pikachu i Dedenne zapiszczeli ostrzegawczo.
- Nie wiem, ale brzmi niepokojąco - odpowiedziała Misty.
- E tam, niepokojąco! Raczej jak kiepska scena grozy z kiepskiego filmu - zaśmiał się beztrosko Damian.
Nagle do kokpitu weszły marszowym krokiem ogromne roboty. Były one całe szare, miały długie ręce i długie nogi, sporych rozmiarów korpus, a także ogromne głowy na cienkich szyjach.
- AAAAA! Co to jest?! - wrzasnęła przerażona May, chowając się za plecami swojego chłopaka.
- Wyglądają jak jakieś roboty - powiedział Gary.
- I chyba wyraźnie nie mają wobec nas dobrych zamiarów - jęknęłam widząc, jak maszyny idą groźnie w naszym kierunku i to jeszcze z groźnie wyciągniętymi rękami, którymi prawdopodobnie chciały nas pochwycić.
- Max, zatrzymaj je! - wrzasnęła przerażona Bonnie.
- Ale niby jak?! - zawołał chłopak.
- Nie wiem! Ty je włączyłeś, to teraz je wyłącz! - wrzasnęłam.
Ash oczywiście nie stracił ducha walki.
- Dosyć tego dobrego! Pikachu, walnij je piorunem!
Pokemon szybko skoczył do przodu, po czym potraktował naszych przeciwników swoim elektrycznym atakiem. Niestety, przez ciała robotów przeszły tylko iskry i nic poza tym, gdyż te szły spokojnie dalej, prosto w naszym kierunku.
- Ups... Chyba to nie pomogło - powiedział przerażony Ash.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
- Coś mi mówi, stary, że zamiast je uszkodzić tylko je naładowałeś - zauważył Damian, a jego Watchog zapiszczał przerażony.
- No pięknie! - mruknęła załamanym głosem May, po czym spojrzała na Maxa - Słuchaj, jeśli zaraz zginiemy, to cię zabiję! Masz to jak w banku!
Jej młodszy brat zachichotał nerwowo i zaczął bardzo szybko naciskać wszystkie guziki na panelu sterowania. W końcu znalazł właściwy, gdyż roboty się zatrzymały.
- Uff... W ostatniej chwili - jęknęłam, ocierając sobie pot z czoła.
- Było gorąco - dodała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
- Właśnie... Dzięki, Maxiu! - zawołał wesoło Damian.
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się lekko nasz przyjaciel - Ale wiecie co? Tymi robotami z całą pewnością można jakoś sterować. Gdybym tylko wiedział, jak to się robi... Mielibyśmy z tego niezły ubaw.
- Boże, dlaczego on musi być moim bratem? - jęknęła May.
Wtem Max natrafił na kolejny przycisk, który to wysunął z wnętrza panelu sterowania coś jakby joystick z dwiema długimi gałkami oraz masą guzików.
- Hmm... Ciekawe. Co to może być?
Następnie zaczął eksperymentować z owym joystickiem i zauważył, że z jego pomocą może kierować jednym lub wszystkimi robotami naraz. Popatrzył uważnie na nie i zaczął eksperymentować.
- Jak zrobię tak, to ten robot poruszy głową. A tak, to ręką. O! A w ten sposób ruszą głowami naraz dwa. O, a teraz trzy! Ale super!
- Dziecko znalazło sobie nową zabawkę - mruknęła złośliwie May.
Max oczywiście zignorował jej słowa i zaczął poruszać wszystkimi robotami naraz, co zaczęło przypominać jakiś dziwaczny taniec. Damian widząc to lekko zachichotał, po czym zaczął śpiewać słowa „Macareny“. Młody Hameron podłapał to, bo zaraz zaczął poruszać robotami tak, jakby właśnie tańczyli ten słynny taniec. Ash i Gary szybko poczuli ten rytm i zaczęli śpiewać razem z Damianem. Pikachu i Watchog również dali się porwać muzyce, bo już po chwili tańczyli razem z robotami kierowanymi przez Maxa.
- Ech... Z facetami jak z dziećmi - mruknęła Misty załamanym głosem.
Musiałam się z nią zgodzić, a ponieważ czas nas nagli, podeszłam do naszego hakera i spytałam:
- Dobrze się bawisz?
Ten, widząc mnie zachichotał nerwowo i powiedział:
- He he he. Tak, oczywiście. Jasne... Jak miło, że pytasz. Chcesz się do mnie przyłączyć?
Moja groźna mina była mu wystarczająco odpowiedzią, gdyż szybko dodał:
- Chyba jednak nie.
***
Kiedy Max skończył się już bawić panelem sterowania, to wszyscy dosiedliśmy naszych największych Pokemonów i z ich pomocą wróciliśmy do Alabastii, po czym wylądowaliśmy zaraz przed laboratorium profesora Oaka. Mężczyzna bardzo się ucieszył, kiedy nas zobaczył.
- Witajcie, moi kochani! - zawołał wesoło, kiedy już byliśmy w jego pracowni - Bardzo się cieszę, że widzę was całych i zdrowych. Wnoszę po waszych dobrych humorach, iż wszystko poszło zgodnie z planem.
- Nawet jeszcze lepiej, bo złapaliśmy Lysandra! - zawołał Damian.
Oczywiście musiał się tym pochwalić, a jakże, chociaż jego zasługa w schwytaniu tego złodziejaszka była raczej znikoma.
- Mówisz poważnie? - uśmiechnął się profesor Oak - To niesamowite! Wreszcie złapaliście tego złodziejaszka?!
- Owszem i to własnymi rękami - chwalił się dalej trener z Unovy.
- Oczywiście. Własnymi i związanymi - mruknęła złośliwie May.
Damian zrobił złą minę, jednak nic nie odpowiedział na te kpiny.
- Cieszy mnie, że wszystko poszło dobrze. A więc macie fragmenty amuletu? - spytał po chwili profesor.
- Owszem, mamy - odpowiedziałam.
Następnie oboje z Ashem pokazaliśmy uczonemu fragment artefaktu, który odzyskaliśmy od Lysandra. Profesor bardzo zaintrygowany wyjął ten pierwszy fragment, który powierzyliśmy jego opiece i obejrzał sobie oba bardzo dokładnie.
- To niesamowite - rzekł po chwili wyraźnie zachwyconym głosem - A więc to jest ten słynny amulet z Poketydy?
- Jeszcze nie cały, ponieważ wciąż brakuje mu trzeciego fragmentu - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Ale nieźle się namęczyliśmy, żeby móc je zdobyć - dodał Gary Oak - Choć nie powiem, było przy tym sporo zabawy.
- Clemont i Dawn też się dobrze bawili, skoro już o tym mowa - rzekł na to jego dziadek.
- A właśnie, gdzie oni są? - spytała Bonnie, rozglądając się dookoła.
- Myśleliśmy, że są z panem - stwierdził Max.
- Byli, ale wyszli niedługo przed waszym przybyciem - wyjaśnił nam uczony - Ponoć była już pora kolacji.
Na sam dźwięk tego słowa Ash i jego Pikachu złapali się za brzuchy.
- He he he. No właśnie... Chyba już pora, aby coś zjeść - zachichotał mój luby.
Następnie dodał już poważniejszym tonem:
- Czy mógłby pan dla nas przechować oba te fragmenty amuletu, panie profesorze? Przynajmniej do jutra?
- Oczywiście, moi kochani - odparł jego mentor z uśmiechem - A co planujecie zrobić jutro?
- Zakończyć tę sprawę, panie profesorze. Raz na zawsze - rzekł Ash tak poważnym tonem, jakiego jeszcze nie słyszałam.
***
Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę z Samuelem Oakiem, bardzo dokładnie opowiadając mu wszystkie nasze przygody, jakie miały miejsce podczas poszukiwań fragmentów amuletu. Mężczyzna wysłuchał nas, a do tego wyraził swoje zdanie, że nieco za bardzo narażaliśmy swoje życie, ale ostatecznie to jest walka o losy świata, nie zaś spacer aleją zakochanych, więc należy się liczyć z ryzykiem.
- Mimo wszystko naprawdę bałem się, że tę misję możecie przypłacić życiem - rzekł uczony, gdy już skończyliśmy naszą opowieść - Musicie mi obiecać, że w miarę możliwości tym razem będziecie znacznie ostrożniejsi.
- Będziemy, proszę pana - powiedział Ash - O ile oczywiście w takich przygodach jest to w ogóle możliwe.
Mówił te słowa takim tonem, jakby zdecydowanie bardzo w to wątpił i prawdę mówiąc, ja również. Mimo wszystko nie wyraziłam na głos moich wątpliwości, w końcu mój luby już to zrobił, zatem rozwijanie jego myśli było raczej bezcelowe, a prócz tego niepotrzebnie siało ono też defetyzm w naszej drużynie, czego przecież nie chcieliśmy.
Potem poszliśmy razem do domu pani Ketchum, gdzie przebywali już Clemont, Dawn, Iris i Cilan. Cała czwórka jadła właśnie kolację, kiedy wreszcie raczyliśmy się zjawić. Oczywiście na nasz widok zapomnieli o jedzeniu, tylko radośnie zeskoczyli z krzeseł i objęli nas czule. Cudowna ta atmosfera prawdziwej przyjaźni rozszerzyła się na całą naszą kompanię, więc my też ich uściskaliśmy, wycałowaliśmy i w ogóle okazaliśmy im, jak bardzo za nimi tęskniliśmy przez cały ten czas, kiedy ich nie widzieliśmy. Zaczęliśmy raz za razem przekrzykiwać się w mówieniu sobie nawzajem tego, co też przeżyliśmy i powstał z tego taki harmider, że Delia wraz z Misterem Mime musiała nas uspokajać.
- Dosyć już tego gadania jednocześnie! - krzyknęła wesoło - Przecież kolacja na was czeka! Siadać i jeść! Nagadacie się potem!
Oczywiście nie przyszło nam nawet do głowy, aby z nią w tej sprawie polemizować, zwłaszcza, że przecież byliśmy wszyscy bardzo głodni, więc perspektywa suto zastawionego stołu była dla nas bardzo kusząca. Gdy już zjedliśmy, to potem usiedliśmy wszyscy w naszym domku na drzewie, aby obgadać wszystkie nasze przygody. Nie była to jednak prosta sprawa, bo przecież każde z nas miało coś do powiedzenia. Mimo wszystko jakoś się nam udało osiągnąć porozumienie i po kolei opowiedzieliśmy sobie nasze przygody. Muszę tutaj zauważyć, że byłam zaskoczona, kiedy Dawn nam opowiedziała, że Iris, która najpierw narobiła jej i Clemontowi kłopotów, to potem naprawiła wszystko i dzięki niej akcja się powiodła.
- Przyznaję, Iris, że naprawdę jestem pod wrażeniem - powiedziałam głosem pełnym szacunku - Nie będę ukrywać, że miałam pewne obawy co do twojego udziału w tej sprawie, ale cóż... Pomyliłam się co do ciebie. Wybacz mi.
- Ty także mi wybacz - odparła Mulatka, po czym ścisnęła mi dłoń po przyjacielsku - Wiem, że zawiodłam za pierwszym podejściem, ale nie ma tego złego, jak to mówią. Ostatecznie liczy się tylko efekt końcowy, mam rację?
- Mam nieco inne zdanie w tej sprawie, ale... Spokojnie. Doceniam to, co zrobiłaś dla Clemonta i Dawn i już za samo to mam do ciebie szacunek. Mówię poważnie.
- Nie chcę się wtrącać, ale ja też brałem w tym udział i to czynny - zauważył dowcipnym tonem Cilan.
Parsknęliśmy śmiechem, słysząc jego gadanie. Po prostu rozbawił nas do łez. On naprawdę, jak czasem coś rzuci, to nie ma przebacz. Oczywiście zaraz zaczęliśmy mówić (zgodnie zresztą z prawdą), że wiemy doskonale, ile on dla tej sprawy zrobił i że bardzo doceniamy jego starania. Clemont stwierdził również, iż Cilan tworzy z Iris naprawdę bardzo zgrany duet i powinni częściej pracować razem. Mulatka miała nieco inne zdanie w tej sprawie, ale prawdopodobnie powiedziała to jedynie po to, żeby pokazać, jaka to ona jest twarda, no i żeby dogadać jedynemu facetowi, który miał do niej wręcz anielską cierpliwość, za co powinna go po rękach całować.
Kiedy mieliśmy już ten temat za sobą, to przeszliśmy do omawiania innego, jakże bardzo ważnego tematu, jakim były nasze dalsze działania. Musieliśmy wyruszyć na tereny, gdzie znajdowała się kiedyś Poketyda, a potem wydobyć ją z pomocą amuletu na powierzchnię wody, znaleźć w niej świątynię i zniszczyć artefakt zanim wpadnie on w ręce Giovanniego. Pozostała jedynie kwestia, kto ma polecieć ze mną i z Ashem na tę misję? Praktycznie każdy z naszych przyjaciół chciał tam polecieć z nami, ale ostateczna decyzja w tej sprawie należała do detektywa Sherlocka Asha. Jego wybór był niezwykle trudny. Mój ukochany przyznał mi się potem, że czuł się w tej sytuacji niczym Parys, gdy miał przydzielić jednej z trzech bogiń jabłko dla najpiękniejszej i miał niezwykle trudny wybór, który jakoś nie ułatwiał mu fakt, iż wszystkie trzy boginie zrzuciły przed nim ciuchy i ukazały mu się nagusieńkie. Moją reakcją na to stwierdzenie było dosyć groźne spojrzenie, dobitnie świadczące o tym, że gdyby Ash zechciał może w przyszłości podjąć się takiego samego zadania, to zrobię mu krzywdę i to niemałą. Nawet od tyłu innych nagich kobiet nie powinien oglądać, a co dopiero od przodu. Od przodu nagą może śmiało oglądać mnie i to do woli, od tyłu zresztą także, zatem niech go to zadowoli. Ash chyba pojął niemą wypowiedź mojej mimiki, ponieważ widząc ją tylko zachichotał nerwowo i przeszedł do konkretów, czyli dokonania wyboru trudnego tak samo jak ten wybór, którego dokonał przed wielu laty mityczny Parys.
Muszę jednak zauważyć, że nasz kochany książę Parys swoją decyzją doprowadził do wojny i to na skalę światową, zaś Ash nie wywołał żadnej groźnej konsekwencji, gdy zadecydował, abyśmy tam wyruszyli całą naszą drużyną detektywistyczną, czyli miał tu oczywiście na myśli siebie, mnie, Clemonta, Dawn, Bonnie i Max. Pozostali nasi przyjaciele byli nieco tym zawiedzeni, a już zwłaszcza Damian, który wręcz palił się do działania, ale lider naszej kompanii podjął ostateczną decyzję w tej sprawie i w ogóle nie zamierzał jej zmieniać dlatego, że komuś to nie odpowiadało.
- Wy już zrobiliście swoje i naraziliście w ten sposób swoje życie - powiedział, chodząc po domku - Teraz zaś nadeszła pora na to, aby drużyna Sherlocka Asha wkroczyła do akcji, jak należy.
Damian, jak to on, oponował przeciwko takiej decyzji, jednakże zbyt szanował swego idola, aby miał to długo robić. W końcu uszanował zdanie Asha i przestał narzekać, zaś my mogliśmy przejść do realizacji naszego planu.
***
Następnego dnia po śniadaniu wyruszyliśmy razem w drogę. Ja i Ash usiedliśmy na grzbiecie Pidgeota, Max i Bonnie na Charizardzie, natomiast Clemont i Dawn siedzieli na Staraptorze, którego bardzo polubili podczas wyprawy do Unovy. Pozostali nasi przyjaciele życzyli nam powodzenia prosząc, abyśmy na siebie uważali.
Polecieliśmy więc w kierunku regionu Kalos. Tam bowiem właśnie, na samym środku oceanu, znajdowała się kiedyś Poketyda. Wystarczyło więc dolecieć do odpowiedniej szerokości geograficznej. Nie byliśmy w tej sprawie zbytnio obcykani, ale na całe szczęście był z nami Clemont, który miał takie sprawy w małym palcu i postanowił użyczyć nam swojej wiedzy.
- Ustalenie, gdzie dokładnie powinniśmy się zatrzymać nie powinno być trudne - powiedział nasz kochany wynalazca na chwilę przed startem - To tylko kwestia spostrzegawczości i odpowiednich narzędzi, a ja przecież posiadam jedno i drugie.
- Za to skromność ci gdzieś umknęła - zaśmiała się jego dziewczyna - Ale spokojnie. Mnie tam to nie przeszkadza. Ważne, że jesteś skuteczny.
Miała rację, gdyż to właśnie dzięki Clemontowi znaleźliśmy właściwą szerokość geograficzną na środku oceanu i dolecieliśmy tam na grzbietach naszych Pokemonów. Oczywiście żaden Pokemon jak dotąd jeszcze nigdy nie przeleciał sam przez ocean z Kanto do Kalos, dlatego mieliśmy sporo szczęścia, że Poketyda znajdowała się gdzieś pośrodku oceanu, pomiędzy tymi dwoma regionami, inaczej byśmy musieli powtórzyć śmiały wyczyn Charlesa Lindbergha oraz Amelii Earhart, co raczej (biorąc pod uwagę, że nasze pojazdy latające nie były na silnik) było mało prawdopodobne.
Nie będę się tu rozpisywać nad samym lotem, ponieważ podczas niego nie wydarzyło się nic ciekawego, więc przejdę od razu do sedna.
- Jesteśmy na miejscu! - zawołał Clemont, gdy już byliśmy na miejscu.
- To dobrze, bo nasze pojazdy zaraz nam tu padną - powiedział Ash patrząc na Pidgeota.
- Dobra, więc jeśli nie chcesz mieć przymusowej kąpieli, braciszku, to lepiej szybko rób to, co masz zrobić - stwierdziła dowcipnie Dawn.
Mój ukochany zachichotał delikatnie, po czym wyjął on ze swojego plecaka wszystkie trzy kawałki amuletu i złączył je ze sobą w jedną całość. Promienie słońca dotknęły je, a następnie stało się coś niesamowitego, a mianowicie złączyły się one ze sobą w jedną idealną całość i wyglądały teraz tak, jak ta kopia, którą stworzył sobie Sakenson.
- To wygląda niesamowicie - powiedziałam zachwycona, patrząc na amulet - Zobacz! Nawet nie widać śladu łączeń.
- Nas też zaraz nie będzie widać, bo będziemy pod wodą - mruknęła złośliwie Dawn.
- Weź się przycisz i nie marudź - mruknął Max, który podziwiał teraz Asha bardziej niż kiedykolwiek przedtem - Stary, mów zaklęcie i przywołaj tę wyspę!
Detektyw z Alabastii podniósł w górę amulet, po czym wypowiedział głośno słowa zaklęcia. Mieliśmy je w dzienniku Sakensona i nauczyliśmy się ich na pamięć, aby móc ich użyć, gdy nadejdzie właściwy moment, czyli właśnie teraz.
Gdy Ash dokończył już mówić zaklęcie, to usłyszeliśmy jakiś dziwny dźwięk, po czym woda zaczęła kipieć. Następnie na powierzchnię wysunął się ogromny kawał lądu opatrzony w drzewa oraz coś, co wyglądało jak ruiny starego miasta.
- To ona! To Poketyda! - zawołał zachwyconym głosem Max.
- Niesamowite! To rzeczywiście jest ona! - śmiała się Bonnie razem ze swoim Dedenne, który piszczał wesoło.
- O, ja cię piko! Poketyda! - wołała Dawn.
- Starożytna cywilizacja i to na wyciągnięcie naszej ręki - powiedział Clemont z uśmiechem, który rozjaśniał mu jego naukową twarz.
- Udało się nam... Ash! Udało się! - piszczałam z radości, obejmując mocno mego chłopaka i całując go czule.
Ash popatrzył na mnie z miłością, głaszcząc moją twarz.
- Owszem... Udało się nam. Teraz musimy już tylko przejść do dalszej części planu - powiedział - I to jak najszybciej, póki mamy jeszcze czas.
Wylądowaliśmy na lądzie, po czym schowaliśmy zaraz nasze środki transportu do pokeballi.
- Tylko pospieszmy się - przypomniał nam Clemont - Bo jeśli wierzyć dziennikom Sakensona, to ta wyspa będzie tutaj najwyżej godzinę, potem znowu zatonie i to razem z nami.
- Godzina nam wystarczy - stwierdził pewnym siebie tonem Max - W końcu jest z nami Sherlock Ash, nieprawdaż?
- No właśnie - zgodziła się z nim Bonnie.
Szliśmy przez ruiny starożytnego miasta, rozglądając się przy tym uważnie dookoła. Musieliśmy tutaj znaleźć świątynię z ołtarzem i młotem kapłana. W końcu tylko nim mogliśmy rozbić w drobny mak ten przeklęty amulet, czym mogliśmy zapewnić bezpieczeństwo całemu światu.
- Ponoć są tu jakieś skarby - powiedziałam po chwili.
- Owszem, ale są gdzieś ukryte, a my nie mamy czasu ich szukać - odpowiedział mi Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, idąc obok niego.
- Wiem, ale trochę szkoda - odparłam - Co nieco takich skarbów by się nam mogły przydać.
- Oj tak, zdecydowanie - poparł mnie Max.
Poszukiwania trwały przez około kwadrans, aż w końcu znaleźliśmy to miejsce. Właściwie to Dedenne je znalazł, gdyż zeskoczył on z ramienia swej trenerki i piszcząc pobiegł w kierunku nam nieznanym.
- Dedenne, dokąd biegniesz?! Stój! - wołała Bonnie, biegnąc za nim.
Ruszyliśmy wraz z nią i przedarliśmy się przez krzaki, aż w końcu zobaczyliśmy wielki budynek. Wyglądał on jak świątynia jakieś greckiej bogini zbudowana w którymś tam wieku przed naszą erą.
- Czy to świątynia? - zapytałam.
- Pewnie tak - odpowiedział Clemont.
Mój chłopak wyjął dziennik i spojrzał na zawarte w nim rysunki.
- Tak! To jest świątynia! - zawołał po chwili - Wygląda dokładnie tak, jak na ilustracji! Dedenne, jesteś genialny!
- Raczej żarłoczny - zaśmiałam się - Przecież on tu przybiegł dla tych jagód, które tu rosną.
Dowodem tego wszystkiego było właśnie to, że mały gryzoń wcinał właśnie rosnące nieopodal jagódki. Pokręciliśmy wesoło głowami, widząc to wszystko. To był naprawdę przeuroczy widok.
- A więc znaleźliśmy świątynię - powiedziała Dawn.
- Lepiej już zniszczmy to badziewie, bo inaczej wyspa zatonie zanim my z niej uciekniemy - dodał Max.
- Nie będzie takiej potrzeby - usłyszeliśmy za sobą jakiś znajomy głos.
Przerażeni obejrzeliśmy się za siebie i zauważyliśmy agenta Buffalo. Stał on przed nami z wyraźnie zachwyconą miną.
- No proszę... Jakie to jest proste - powiedział złośliwym tonem - Wy, dobrzy ludzie jesteście tacy łatwi do przewidzenia. I do tego tacy głupi. Nie umiecie patrzeć za siebie, przez co łatwo was śledzić.
- Śledziłeś nas?! - zawołała Bonnie.
- Tak. A niby jak twoim zdaniem tutaj się znalazłem, moja maleńka? - zachichotał złośliwie mężczyzna.
Następnie zadowolony z siebie pstryknął palcami. Zza krzaków wyszli wówczas ubrani w typowe mundury żołnierze organizacji Rocket, a także Annie i Oakley.
- Cześć, Ash - zachichotała lekko Annie, machając delikatnie palcami w kierunku mojego chłopaka - Jakże miło cię znowu widzieć.
- Brakowało nam ciebie - dodała złośliwie Oakley.
- Tęskniliście za mną? To coś nowego. Wy jakoś przez moje myśli się nie przewijaliście - odparł mój ukochany złośliwym tonem.
Annie zrobiła zawiedzioną minę, natomiast Oakley powoli pstryknęła palcami i ludzie natychmiast chwycili za broń, z której w nas wymierzyli.
- Co? Tym razem nie ma rudej kumpeli, żeby was ocaliła, prawda? - zaśmiał się podle Buffalo - Wygląda na to, że to już koniec.
- Ciężko się nie zgodzić - poparła go Oakley.
***
Bandyci związali nas i posadzili nas przy ścianie świątyni, tymczasem Buffalo zachwycony wziął do ręki amulet, śmiejąc się okrutnie.
- Wspaniały... Po prostu boski - powiedział bardzo zadowolonym z siebie tonem, gładząc artefakt - Jest cudowny. I ty naprawdę chciałeś go zniszczyć, Ketchum? Zgłupiałeś do reszty?
- On nie jest zbyt inteligentny - wtrąciła się Oakley.
- Muszę ci przyznać rację - odpowiedział mężczyzna - To będzie po prostu wspaniałe! Wyobraźcie sobie tylko, co mogę z tym zrobić!
- Pewnie oddasz to szefowi, prawda? - spytała naiwnym tonem Annie.
Chyba tylko ona była tak głupia, że w to wierzyć. Szybko się zresztą o tym przekonała, gdy usłyszała śmiech Buffalo.
- Poważnie tak uważasz? - zapytał mężczyzna - Sądzisz, że miałbym takie coś oddać Giovanniemu? Nigdy w życiu! Nie ma mowy! Zbyt wiele wysiłku kosztowało nas, aby to zdobyć!
- Ciebie?! Dobre sobie! - warknęła na niego Dawn.
Buffalo oczywiście zlekceważył ją. Wciąż tylko patrzył zachwyconym wzrokiem na amulet i mówił:
- Moc władania wszystkimi Pokemonami na całym świecie jest teraz w zasięgu mojej ręki! Tylko po nią sięgnąć! Nie muszę wam chyba mówić, że zamierzam właśnie to zrobić! Przyjaciele...
Zaczął mówić do nas wszystkich uroczystym tonem.
- Za chwilę będziecie świadkami tego, jak oto właściwy człowiek na właściwym miejscu wykorzystuje tę wspaniałą moc! Potem dobierzemy się do tutejszych skarbów, ale to w swoim czasie.
Następnie spojrzał na amulet i zaczął czytać zawarte na nim zaklęcie w starożytnych runach. O dziwo doskonale wiedział, co one znaczą. No cóż... Widocznie odrobił lekcje zanim przeszedł do działania, gdyż mówił niezwykle płynnie słowa, jakie widniały na artefakcie. Ledwie je wymówił, a trzymany przez niego amulet zaczął się mienić blaskiem, lecz nie takim jak wtedy, gdy Ash mówił zaklęcie, ale takim mrocznym i ponurym, wręcz przerażającym.
- Oj, mam jakieś złe przeczucie - powiedziałam.
- Szczerze mówiąc ja również - dodał mój ukochany.
- Pika-pika! - pisnął załamany Pikachu.
Tymczasem Buffalo, z patrzącymi na niego Annie i Oakley (z których to pierwsza była przerażona, a druga wyraźnie zachwycona) mówił dalej zaklęcie, aż w końcu z amuletu wystrzeliła wielka moc, potężna i ogromna, mieniąca się jasną zielenią. Następnie spadła ona prosto na Buffalo, który został otoczony poświatą. Mężczyzna zgiął się w pół, a potem upadł na kolana. Dopiero po chwili wstał z zadowoloną miną na twarzy i spojrzał w naszą stronę. Jego widok był po prostu przerażający. Mężczyzna miał oczy zupełnie inne niż przedtem. Były one teraz czerwone i nienaturalne. Nawet Oakley była lekko przerażona.
- Wszystko dobrze? - spytała.
- Jak najbardziej - odpowiedział jej mężczyzna.
Następnie spojrzał na mojego Pikachu i powiedział ponuro:
- Rozkazuję ci, abyś do mnie podszedł.
Pokemon, o dziwo zrobił minę, którą widziałam u zahipnotyzowanych osób, po czym wstał z więziami krępującymi mu przednie łapk i podszedł powoli do agenta organizacji Rocket. To samo zaraz uczynił też Dedenne, a także wszystkie nasze Pokemony, które wyskoczyły z pokeballi.
- Pikachu! Wracaj! Co się z tobą dzieje?! - krzyknął Ash, widząc to, co się tu dzieje.
- Dedenne! Ocknij się! - piszczała Bonnie.
- Piplup! Co ci jest?! - wołała Dawn.
- Mudkip! Wracaj tutaj! Proszę, walcz z tym! - krzyczał Max.
Nasze wrzaski nic nie dały, bo moc amuletu była o wiele potężniejsza niż ich siła woli. Już po chwili wszystkie podeszły do agentów organizacji Rocket, który byli tym faktem wyraźnie zachwyceni.
- To działa! - krzyknął radośnie Buffalo - To jest po prostu cudowna i wspaniała moc! Wszystkie Pokemony mam teraz na wyciągnięcie ręki! Nic mnie już nie powstrzyma!
Po tych słowach zaczął się okrutnie śmiać.
- Nadszedł oto kres Giovanniego! Powitajcie nowego szefa organizacji Rocket, a wkrótce również i pana całego świata!
Oakley była wyraźnie zachwycona tym, co on mówił, z kolei Annie miała do tego mieszane uczucia. My zaś byliśmy przerażeni. To wyglądało jak scena z jakiegoś przerażającego filmu, jednak tym razem było o wiele gorzej, bo to się działo naprawdę.
- To szaleniec! On nas wszystkich zabije! - zawołałam.
- Musimy coś zrobić! - krzyknęła Dawn.
- Ale co? - spytała Bonnie.
- Sami nie damy mu rady - jęknął Clemont.
Max z nadzieją w oczach spojrzał na Asha.
- Błagam cię! Powiedz, że masz jakiś plan!
Mój luby popatrzył na niego, a potem rozejrzał się dookoła siebie cały przerażony. Nagle jednak uśmiechnął się delikatnie, jakby zobaczył coś, co go bardzo ucieszyło i rzekł do Maxa:
- A wiesz, że chyba mam.
Następnie przysunął lekko twarz do nas, po czym powiedział:
- Pamiętasz, Dawn, jak podróżowaliśmy po Sinnoh?
- Tak, a co?
- Pamiętasz może Giratinę?
Dawn jęknęła na samo wspomnienie tego imienia.
- Pamiętam, ale czemu o niej wspominasz?
- Na malowidłach, które widać na kolumnach do wejścia do świątyni, widnieje kilka Pokemonów, w tym również Giratina. Te malowidła nagle przypomniały mi naszą przygodę, która wiązała się właśnie z Giratiną.
- Wiem, do czego zmierzasz, ale lepiej zrezygnuj z tego planu, Ash! - zawołała przerażona Dawn - Przecież Giratina jest strasznie niebezpieczna!
- Tylko dla wrogów! - przypomniał jej brat - Dla przyjaciół to już nie.
- O czym wy mówicie? - spytałam.
- No właśnie, o czym? - dodała zdumiona Bonnie.
- Widzicie... Kiedyś, gdy podróżowałem po Sinnoh, to miałem taką małą przygodę w innym wymiarze. Długo by o tym opowiadać, ale Giratina została naszą przyjaciółką i powiedziała mi, że ilekroć będę potrzebował pomocy, to żebym ją wezwał. Ale to naprawdę niebezpieczny Pokemon, a już zwłaszcza wtedy, kiedy dostaje ataku furii. Wolałem nie wzywać jej na pomoc bez większego powodu, ale tym razem nie mam wyboru.
Po tych słowach Ash zamknął oczy i zaczął mówić:
- Giratina... Giratino!... GIRATINO! Przybądź, Giratino, bo nadszedł czas twej pomocy.
Buffalo nie usłyszał nawet słów mojego chłopaka, będąc zbyt zajęty radowaniem się ze swego szczęścia. Jego przeoczenie tym razem wiele go kosztowało, ponieważ nagle na niebie pojawiła się dziura, z której wyleciał jakiś przerażający potwór. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. To był wielki Pokemon przypominający smoka, o szarych odnóżach, żółtych kręgach wokół szyi i na głowie oraz wielkich, czarnych skrzydłach. Był po prostu przerażający. Jego widok przeraził nawet Annie i Oakley, choć nie należały one do tchórzy.
- Wzywałeś mnie, Ashu Ketchum - powiedział stwór, nie poruszając jednak ustami - Przybyłam więc do ciebie. Witaj, przyjacielu. Witaj, Dawn.
- Cześć, Giratina - uśmiechnęła się panna Seroni.
- Mówi telepatycznie - jęknął Max zachwyconym głosem - Ale ekstra!
- Ocal nas, Giratino! - zawołał mój chłopak - Oni chcą nas zabić!
- No proszę, legendarny Pokemon! - zaśmiał się zadowolony Buffalo, zacierając dłonie - Dobrze, że przybyłaś. Będziesz generałem mojej armii!
- Nic z tego, ty nędzny łotrze! - odpowiedziała mu Giratina - Nadszedł dla ciebie dzień sądu!
- Czyżby? Zaraz będziesz inaczej śpiewać!
Po tych słowach Buffalo skierował na nią palec.
- Masz mnie słuchać! Słuchaj swego pana!
Pokemon jednak nie zareagował na to. Buffalo był tym zdumiony, a wręcz przerażony. Próbował on zmusić różnymi zaklęciami Giratinę do posłuszeństwa, jednak nic mu to nie dało. W końcu wściekły mężczyzna wystrzelił z dłoni jakąś moc, która uderzyła w jej pancerz.
- Masz mi złożyć pokłon, niewolnico! - ryknął mężczyzna.
Giratina spojrzała na niego groźnie i zaryczała:
- Niewolnico?! Zaraz ci pokażę, co potrafi niewolnica!
Następnie śmignęła szybko i machnęła pazurami tak, że przecięła nam więzy, uwalniając nas. Potem bez wahania rzuciła się na ludzi Buffalo! Ci próbowali do nich strzelać, jednak nic im to nie pomogło, ponieważ nasza obrończyni nie tylko, że z łatwością odbiła swoim pancerzem kule z ich broni, ale machała łapami, odrzucając daleko od siebie przeciwników. Była po prostu bezwzględna. Bez wahania zadawała tak silne ciosy, że niejeden z wrogów padł martwy pod miażdżącym ciosem jej łapy. Teraz dopiero zrozumiałam, dlaczego Ash bał się wcześniej prosić ją o pomoc. Ona była rzeczywiście przerażająca, zwłaszcza, gdy dostawała furii. Annie i Oakley z trudem uskoczyły na bok, zanim jej ciosy dosięgnęły i ich. Giratina nie zamierzała się jednak nimi przejmować, gdyż jej gniew głównie skupił się na Buffalo, który próbował mocami amuletu zmusić ją do posłuszeństwa, lecz ta szła w jego stronę groźna jak tylko umiała być.
- Nie odrobiłeś zbyt dobrze lekcji, chłopcze - powiedziała groźnym tonem - Nie wiesz, iż moc amuletu nie działa na legendarne Pokemony? Na te, które były pierwsze na tym świecie? Na takie, jak ja?
Następnie podeszła do niego i pochyliła głowę w jego stronę.
- Trzeba było przeczytać dokładnie legendę Poketydy, zanim porwałeś się na kogoś silniejszego od siebie.
Po tych słowach Giratyna uderzyła Buffalo łapą, zostawiając na jego twarzy i całym ciele ślad swoich pazurów. Z ran pociekła krew. Złapałam przerażona Bonnie i zasłoniłam jej oczy, aby tego nie oglądała. Widok był bowiem naprawdę straszny. Człowiek ten umierał powoli oraz w bolesny sposób, wykrwawiając się na naszych oczach.
- Buffalo! - wrzasnęła przerażona Oakley.
Podbiegła do mężczyzny, który tymczasem upadł na ziemię i upuścił z dłoni amulet. Drżał on jeszcze przez chwilę, spojrzał na kobietę, jęcząc jej imię, po czym dotknął policzka kobiety i... znieruchomiał. Wówczas to moc opuściła jego ciało i powróciła do medalionu, natomiast Oakley zaczęła krzyczeć z rozpaczy oraz płakać. Annie podbiegła do niej i położyła jej dłonie na ramionach. Nasze Pokemony zaś ocknęły się z transu, w jakim przed chwilą jeszcze były.
- Pika-pi! - pisnął wesoło Pikachu, po czym skoczył w objęcia swego trenera, mocno się do niego przytulając.
Bonnie tymczasem podbiegła do amuletu i złapała go szybko.
- Mam to, Ash! - zawołała.
- Brawo, Bonnie - zaśmiał się wesoło mój chłopak.
Nagle ziemia zadrżała nam pod stopami.
- Oj, niedobrze! - jęknął Clemont - To chyba wyspa daje nam znać, że pora, aby wróciła w odmęty.
- Zatem spieszcie się, moi przyjaciele - powiedziała Giratina, patrząc na nas - Wyspa niedługo wróci tam, skąd ją wydobyliście. Pospieszcie się, bo inaczej zatoniecie razem z nią.
Ash pokiwał głową i spojrzał na Bonnie, która biegła przed siebie po schodach na górę, po czym ruszyła w kierunku ołtarza.
- Hej! Zaczekaj na mnie! - zawołał mój chłopak.
Ruszył za nią, a ja i Pikachu za nim. Dobiegliśmy w końcu do ołtarza, którym był wielki stół z kamienia.
- Gdzie amulet? - spytał Ash Bonnie.
Dziewczynka położyła wyżej wspomniany przedmiot na miejsce, po czym zaczęła się rozglądać dookoła.
- Gdzieś tu musi być... O! Jest!
Chciała go podnieść, ale młot był dla niej za ciężki. Ash musiał więc sam go złapać. Na całe szczęście trening z ojcem, a później też z panem Hameronem zrobił swoje, więc mój luby bez trudu złapał oburącz młot, zamachnął się nim, a następnie uderzył w amulet. Przedmiot rozpadł się na kawałki, chociaż w sumie powiedzenie „na kawałki“ nie jest tu adekwatne, ponieważ rozleciał się on wręcz w proch. Gdyby więc teraz ktoś chciał go poskładać w jedno, to z pewnością nie dałby sobie rady.
- Brawo, Ash! - wołała Bonnie, podskakując z radości - Udało ci się!
- Nie... Nam się udało - rzekł detektyw z Alabastii.
Chwilę później znowu ziemia nam pod nogami zadrżała.
- Musimy uciekać! - zawołał Ash.
Złapał mnie za rękę, a drugą złapał za dłoń Bonnie, po czym szybko pobiegliśmy do naszych przyjaciół, którzy siedzieli już na swoich środkach transportu.
- Szybko, wskakujcie! - krzyknął detektyw z Alabastii - To wszystko za chwilę znajdzie się pod wodą!
- A co z nimi? - spytała Dawn, patrząc na Annie i Oakley.
Obie siostry patrzyły na ciało Buffalo i płakały nad nim. Ash chciał już coś powiedzieć, gdy uprzedziła go Giratina.
- One same dadzą sobie radę. Uciekaj, Ashu Ketchum, inaczej zaraz tu zginiesz. Nie mogę cię wszak wiecznie ratować, prawda?
- Owszem, prawda - uśmiechnął się do niej jej przyjaciel - Dziękuję ci. Dziękuję, że nam pomogłaś.
- To ja dziękuję, że dałeś mi tę szansę - odpowiedziała mu Pokemonka - Strzeżcie się jednak zadzierać z mocami tak potężnymi, bo mogę kiedyś trafić na przeciwnika, któremu nie dam rady.
- Żartujesz sobie, czy co?! - zapytał Max podnieconym głosem - Niby ty miałabyś sobie nie dać rady?! Przecież ty jesteś nie do zdarcia! Właśnie widziałem cię w akcji, to wiem, co mówię!
Giratina zachichotała lekko, gdyż te słowa się jej spodobały.
- Jesteś miły, lecz nie wiesz jeszcze zbyt wiele o takich istotach jak ja. Uciekajcie już, bo inaczej woda was zaleje!
Posłuchaliśmy jej rady i bardzo szybko unieśliśmy się w powietrze na naszych Pokemonach. Giratina poleciała wraz z nami, pikując przez chwilę w powietrzu obok nas. Widzieliśmy potem, jak na dole wyspa pogrąża się ponownie w morskich odmętach, aż w końcu znika całkowicie. Niestety, nie mieliśmy pojęcia, czy Annie i Oakley zdążyły z niej uciec, choć pewnie tak właśnie się stało.
- A więc to koniec - powiedziałam, trzymając się mocno Asha - Nasza misja została wykonana.
- Nie udałoby się nam bez twojej pomocy - rzekł mój luby do Giratiny, patrząc na nią.
Ta uchyliła przed nim lekko łeb, po czym powiedziała:
- W razie czego wezwij mnie znów, a ja się zjawię. Pamiętaj. Wezwij mnie, a zjawię się!
Następnie otworzyła ona wielki portal na środku nieba, w który zaraz wleciała i zniknęła nam z oczu.
- Dokąd ona poleciała? - spytała Bonnie.
- Wróciła do swojego wymiaru - odpowiedziała jej Dawn - Tam, gdzie jest jej miejsce.
- To teraz my wracajmy tam, gdzie jest nasze miejsce - powiedział Clemont - Chyba czekają tam na nas z obiadem.
Ashowi na samą wzmiankę o posiłku zaburczało mocno w brzuchu.
- Musiałeś mi przypominać? - jęknął mój luby.
- No, to poza obiadem jakie mamy plany na dzisiaj? - spytał Max - W południe mieliśmy ratowanie świata. Po południu mamy obiad. No, a potem co? Może jakaś imprezka?
- Czemu nie? - zaśmiałam się - Tylko gdzie?
Max zrobił figlarną minę i rzekł:
- Chyba znam jedno takie miejsce.
Owszem, znał je, ponieważ jakieś dwie godziny później siedzieliśmy wszyscy w szczątkach statku Buffalo i bawiliśmy się w najlepsze przy muzyce zespołu Crazy Frog, a zwłaszcza przy utworze „Popcorn“. Atrakcją tego wieczoru były tańczące roboty kierowane przez Maxa, który był teraz prawdziwą duszą towarzystwa. Podejrzewałam, że próbował w ten sposób zagłuszyć wspomnienie o Cleo i dzięki temu już nigdy więcej nie cierpieć z jej powodu. Jeśli tak to sobie zaplanował, to należała mu się pochwała, bo przecież w taki sposób więcej zyskiwał niż rozpaczaniem.
Tak czy owak mieliśmy tamtego wieczoru wręcz wspaniałą zabawę, będącą jednak tylko i wyłącznie bardzo, ale to bardzo miłym odprężeniem przed kolejnymi przygodami, które z pewnością już na nas czekały.
KONIEC
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
Doskonały ciąg dalszy przygody z amuletem i Poketydą. Kierując się wskazówkami z dziennika Sakensona, detektywi odnajdują wszystkie jego części. Niestety, jedynie grupa Asha i Sereny zachowuje swój fragment. Dawn i jej ekipa traci swój na rzecz Arlekina, Lysander kradnie trzeci, zaś agent Rocket Buffalo porywa Maxa i Bonnie, aby z pomocą tych zakładników wyciągnąć od Asha cały amulet. Lysander rozgrywa niebezpieczną, podwójna grę – z jednej strony negocjując sprzedaż części amuletu Giovanniemu, zaś z drugiej Ashowi. W międzyczasie Dawn, Clemont, Cilan i Iris (ta ostatnie pragnie się zrehabilitować za ostatnią porażkę) tropią Arlekina. Dzięki kolejnemu (tym razem jednak udanemu) wynalazkowi Clemonta udaje się to. Mimo zagrożenia, jakie stanowi ten niebezpieczny i inteligentny szaleniec, udaje się go pokonać i odzyskać artefakt. Swój udział miała w tym Iris, która skutecznie zmazała swe winy. Ash zaś poinformowany przez May i Gary’ego o całej sprawie kontaktuje się z Lysandrem, który zaopatrzył przyjaciół Asha w telefon komórkowy. Gdy machinacje Lysandra wychodzą na jaw, to okazuje się, że On sam jest w nielichych kłopotach. Zbyt zuchwale igrał sobie z Giovannim. Niemniej Ash i przyjaciele mają swoją pierwszą konfrontację z Agentem Buffalo. Po interesującej wymianie zdań, z której wynika, że Giovanni chce dostać Asha żywcem, dochodzi do ataku stada Pidgeotto, które kierowane przez Pidgeota Asha przybyło z pomocą naszym bohaterom. Ostatecznie więc akcja kończy się powodzeniem, lecz misja jeszcze nie jest skończona. Buffalo po ostrej reprymendzie od Szefa dostaje swoją ostatnią szansę – ma razem z Annie i Oakley śledzić detektywów i zdobyć skarby Poketydy, łącznie z amuletem. Artefakt ten bowiem daje władzę nad Pokemonami, nawet tymi psychicznymi. Gdy wydaje się, że Buffalo dopnie swego, obudził bowiem moc talizmanu, Ash wzywa na pomoc Giratinę. Znając jego przygody nie dziwi fakt, że zaprzyjaźnił się z wieloma Legendarnymi Pokemonami. Niemniej ten zwrot akcji mocno mnie zaskoczył. Okazuje się, że mityczne Pokemony są odporne na magię amuletu i Buffalo zostaje załatwiony przez Giratinę. Podsumowując bardzo udana i ciekawa przygoda, jakże w stylu Indiany Jonesa, zahaczająca też o fabułę książek Juliusza Verne. Mamy tu do czynienia z naprawdę wielką akcją, w którą zaangażowani są wszyscy główni bohaterowie oraz większość Złoczyńców, głównie agentów Giovanniego oraz Lysander. Nieco zaskakujący finał i sposób pokonania Buffalo, niemniej ci pozytywni bohaterowie nie muszą od razu ujawnić wszystkich asów z rękawa. Podsumowując 10/10
OdpowiedzUsuńBardzo niespodziewane zakończenie, chociaż to nie oznacza, że się zawiodłam. Wręcz przeciwnie, bardzo mi się cała historia podobała i mogę śmiało przyznać, że to wręcz idealne zakończenie całej przygody.
OdpowiedzUsuńNaszym przyjaciołom udało się zgromadzić wszystkie trzy części amuletu Poketydy. Teraz wystarczy tylko wziąć amulet i wybrać się do mitycznej krainy, by w tamtejszej świątyni zniszczyć artefakt. Ash podejmuje decyzję, że w tą niebezpieczną drogę wyruszy z nim tzw. stara gwardia drużyny Sherlocka Asha, czyli on sam, Serena, Clemont, Dawn, Bonnie i Max.
Wszyscy niezwłocznie wyruszają w drogę przy pomocy swoich ogromnych latających pokemonów. Po dłuższym locie lądują oni w odpowiednim miejscu i znajdują legendarną Poketydę oraz, przy drobnej pomocy Dedenne, również świątynię, która jest głównym celem ich wizyty w tej legendarnej krainie. Niestety, na ich trop wpada Buffalo, agent organizacji Rocket, który we współpracy z Annie i Oakley śledził naszą ekipę przez cały czas drogi.
Wręcz wyrywa on Ashowi mityczny artefakt i pod wpływem jego mocy zmienia się w człowieka kontrolującego pokemony siłą umysłu. I teraz staje się jasne, że on nie ma zamiaru oddawać artefaktu Giovanniemu, tylko ma chrapkę na większą władzę.
Udaje mu się przejąć kontrolę nad stworkami naszej drużyny, które odwracają się przeciwko swoim trenerom pod wpływem agenta. Gdy sytuacja wydaje się już być beznadziejna, Ash wpada na pomysł, by wezwać na pomoc Giratinę, pokemona, któremu kiedyś pomogli i teraz stał się on ich przyjacielem.
Legendarny pokemon natychmiast przybywa im na ratunek. Buffalo oczywiście próbuje przejąć nad nim kontrolę, jednak szybko się okazuje, że moc amuletu nie działa na takie pokemony jak Giratina (która bądź co bądź jest jednym z Pokemonów Legendarnych). Pokemonka zabija wielu agentów organizacji Rocket oraz oczywiście Buffalo, co od razu wybudza wszystkie stworki naszej ekipy z hipnozy.
Nagle miasto zaczyna się zapadać pod wodę, jednak Ash ma jeszcze coś do zrobienia. Musi zniszczyt amulet. Bierze więc młot, kładzie artefakt na ołtarzu i niszczy go. Po chwili nasza ekipa przy pomocy Giratiny ucieka z mitycznego miasta i rusza do domu na posiłek, oczekując kolejnych przygód. :)
Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000000000/10 :)