niedziela, 7 stycznia 2018

Przygoda 079 cz. I

Przygoda LXXIX

Ucieczka z sieci cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Słuchaj, stary... Rozpaczanie nic tu nie pomoże. W ten sposób tylko pogorszysz sobie swoją sytuację psychiczną, która nawiasem mówiąc już i tak jest nie do pozazdroszczenia - mówił Gary Oak, patrząc na Maxa.
Chłopak spojrzał na niego spod swoich okularów, po czym mruknął wręcz zniechęconym tonem:
- Więc co twoim zdaniem powinienem teraz zrobić, panie mądraliński? Niby jak mam zapomnieć o Cleo Winter?
- A kto ci każe o niej zapomnieć? - zaśmiał się na to wnuk słynnego profesora - Ja ci tylko mówię, że nie powinieneś się nią przejmować, zaś o zapominaniu, toja  nic nie wspominałem.
Jeśli próbował być zabawny, to poniósł porażkę, ponieważ nikogo tym nie rozbawił, a wręcz przeciwnie, tylko zdołował swego rozmówcę.
- Ale ja nie umiem się nie przejmować! Zrozum, człowieku! To moja pierwsza prawdziwa miłość! - wołał dalej Max.
- Po pierwszej miłości czeka cię sto innych! Co tam, sto?! Tysiąc! Nie! Nawet więcej! Być może i milion! No i co? Czy wszystkie zamierzasz tak przechodzić? W taki bolesny sposób?
- Milion, powiadasz? - zachichotała May, patrząc na niego spode łba - No proszę, czego ja się o tobie dowiaduję, Gary? To ja która jestem z kolei? Milion pierwsza?
Młody Oak zachichotał nerwowo, słysząc to pytanie wypowiedziane przez swoją ukochaną.
- Kochanie, ale ty jesteś moją pierwszą PRAWDZIWĄ miłością!
- A po niej czeka cię milion innych. Sam tak powiedziałeś.
- Ależ skąd! To MOŻE tak być, ale wcale nie musi. Poza tym bywa, że pierwsza miłość kończy się szczęściem na całe życie, więc...
- Więc nie czeka cię po niej milion nowych miłości? - szydziła sobie nieco May - No... Chyba, że szczęście na całe życie właśnie to oznacza, że masz jeszcze milion dodatkowych miłości przed sobą.
Gary załamany złapał się za czoło, a potem zasłonił sobie oczy dłonią.
- Nie no, dziewczyno! Ja naprawdę cię nie rozumiem! Ty po prostu chyba lubisz to robić, co?
- Niby co takiego?
- Przerabiać moje słowa na swoją modłę oraz droczyć się ze mną, aby sprawiać mi w ten sposób przykrość.
- Ależ nie - May spojrzała mu w oczy z wielkim uśmiechem na twarzy - Ja uwielbiam przerabiać twoje słowa na moją modłę, a prócz tego droczyć się z tobą, ale nie po to, aby sprawić ci tym przykrość, lecz po to, żeby cię rozbawić.
- Prawdę mówiąc nieźle ci to wychodzi - zaśmiał się Gary.
- Przepraszam... - Bonnie mruknęła złośliwym tonem - Nie chcę tutaj nikomu przeszkadzać, ale... Chciałabym przypomnieć, że my tu też jeszcze jesteśmy.
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne, robiąc obrażoną minkę.
- Skoro nie chcesz im przeszkadzać, to po cokolwiek mówisz? - spytał Max złośliwym tonem - Przecież oni mają swoje sprawy i świata poza sobą nie widzą. Nie dostrzegają też tego, że ktoś może cierpieć, tylko sobie oboje gruchają.
May i Gary załamani spojrzeli na chłopca, po czym pierwsze z nich rzekło nieco złośliwie:
- Wiesz co? Muszę to powiedzieć. Starałam się tego nie robić, jednak zmusiłeś mnie do tego. Max... Jesteś po prostu... żałosny!
- Słucham?! - spytał jej brat wyraźnie oburzony słowami siostry - Coś ty powiedziała?!
- To, co słyszałeś. Przykro mi z powodu tego, co się stało. Rozumiem... Ja rozumiem doskonale, że Cleo Winter cię zraniła. Postąpiła podle, bo nie wiedzieć czemu obwinia Asha o coś, czego nie zrobił. Poluje na niego jak na zwierzynę łowną, a my nie możemy przemówić jej do rozumu. Do tego złamała ci serce swoim zachowaniem... Ale czy ty, głupi karle w pinglach, myślisz sobie może, że rozczulając się nad sobą i zaznaczając wszystkim, jak bardzo cierpisz, poczujesz się lepiej? No, powiedz mi! Czujesz się lepiej dzięki temu, że wszyscy widzą, jak cierpisz?!
- Nie, a wiesz dlaczego?! Bo moja rodzona siostra nie okazuje mi ani trochę współczucia, ani też empatii! - warknął do niej młody Hameron.
- Poważnie? A twoim zdaniem empatia to głaskanie cię po główce za każdym razem, gdy ktoś nadepnie ci na odcisk, prawda?!
- Na pewno by mi to nie zaszkodziło.
- Ale pomóc to ci raczej nie pomoże! Spójrz na siebie! Kiedyś byłeś pełen energii i radości do życia, a teraz co?! Użalasz się nad sobą i do tego rozpamiętujesz to, co cię spotkało! OK, to nie było fair, ale pomyśl tylko, że inni mieli gorzej. Może więc doceń to, że ciebie los w miarę możliwości oszczędził niż ich?
- To wcale nie jest najlepsza metoda działania - powiedział Gary Oak poważnym tonem, tak do niego nietypowym.
Gdy rodzeństwo Hameron oraz panna Meyer spojrzeli na niego, Gary zaczął wyjaśniać im, co miał na myśli.
- Nie możesz się pocieszać tym, że inni mają gorzej od ciebie ani też licytować się z innymi, kto z was więcej cierpi, ani tym bardziej nie możesz mówić sobie: „Inni mają gorzej, więc ja nie mam prawa cierpieć“. To są złe metody działania.


- Więc co radzisz, panie psychologu? - spytała z ironią May, bawiąc się w zadziorny sposób patyczkiem po lodach.
- Moja rada jest taka: gdy cierpisz i coś ci dokucza do tego stopnia, że aż chcesz wyć z rozpaczy, to idź na bok, a potem wyj.
- Słucham? - zapytała zdumiona panna Hameron.
- Dokładnie tak. Idź na bok i wyj śmiało z rozpaczy. Nie krępuj się. A gdy już skończysz, to z nową siłą podejdź do życia.
May parsknęła śmiechem, słysząc słowa wnuka słynnego profesora.
- No super! Po prostu cudownie! Mój chłopak zachęca mojego brata do tego, żeby wył z rozpaczy!
Gary jednak mówił zupełnie poważnie.
- Człowiek czasami musi się poużalać nad sobą, tak to już jest. Sądzisz, że ja taki nie byłem? Owszem, byłem i to częściej niż powinienem. Sztuką nie jest jednak to, aby ukrywać swój ból. Sztuką jest to, aby zapanować nad bólem, zanim on zapanuje nad nami.
- Ale jak mam zapanować nad swoim bólem? - zapytał zdumiony Max.
- Płacz, kiedy coś cię boli. Wściekaj się... Wykrzycz swój ból... No, ale potem idź się wyspać, aby z nową energią ruszyć do działania.
- Jakiego działania?
- No, nie wiem. Ty sam się lepiej znasz i na pewno najlepiej wiesz, co by ci pomogło poczuć się lepiej.
- Co by pomogło mi poczuć się lepiej? - spytał sam siebie Max, drapiąc sobie palcem czubek głowy - No, sam nie wiem. Może odzyskanie Cleo?
- Dobra... A coś poza tym? - spytał Gary.
- No właśnie! Na pewno coś jeszcze ma dla ciebie wartość poza Cleo? - zapytała Bonnie, która także bardzo się wciągnęła w to pomaganie swemu przyjacielowi.
- Hmm... No, sam nie wiem - odparł na to młody Hameron - Myślę, że na pewno by mi pomogło zakochanie się na nowo.
- To nie powinno być trudne. W końcu jest tu wiele ładnych dziewczyn - stwierdziła uroczym głosem Bonnie.
Miała ona oczywiście na myśli siebie, jednak jej kolega najwidoczniej nie załapał aluzji, ponieważ rozejrzał się dookoła i spytał:
- No dobrze, ale gdzie ja taką znajdę?
Bonnie zrobiła obrażoną minę, z kolei zaś May strzeliła go lekko przez głowę otwartą dłonią.
- Auu! A to niby za co było? - jęknął chłopak w okularach.
- A za to, że masz okulary, a mimo to jesteś ślepy - odpowiedziała mu z ironią w głosie panna Hameron.
- Aha! I uważasz, że bicie mnie po głowie pomoże nam rozwiązać ten problem? - mruknął złośliwie jej młodszy brat.
- Nie wiem, jak tobie, ale mnie to bardzo pomaga - stwierdziła wręcz wrednym głosem jego starsza siostra.
- Co do mnie, to mi też leży taka zabawa - dodała złośliwie Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął jej Pokemon.
- Dosyć, spokój! - warknął na nich Gary Oak - Bo inaczej wyjdę stąd i nie będę się więcej przyznawał do znajomości z wami!
- Wielka mi strata - burknęła panna Meyer.
- Dobra, Gary... Sorry... Nie chciałam być wredna - powiedziała May przepraszającym tonem - Tak czy inaczej mojemu bratu potrzebna jest teraz pomoc. Tylko naprawdę nie wiem, jaka.
- A ja chyba wiem - stwierdził jej chłopak.
- Tak? A co takiego?
- Już mówię. To, o czym Max mówił nam wcześniej.
- To znaczy?
Gary spojrzał uważnie na młodego Hamerona i rzekł:
- Słuchaj, stary... Sam powiedziałeś, że jedyne, co by ci mogło pomóc, to ponowne zakochanie się.
- Tak, ale niby jak ty sobie to wyobrażasz, co? Jak ja mam z miejsca zakochać się w innej kobiecie?
- Wbrew pozorom to wcale nie jest takie trudne - zaczął Gary, ale gdy zobaczył wymowne spojrzenie May zachichotał nerwowo i rzekł: - Jednak tylko i wyłącznie wtedy, kiedy cierpisz z powodu miłości. Bo kiedy kochasz z wzajemnością, wtedy nie jest takie proste.
- No, ja mam nadzieję - dodała panna Hameron ironicznym głosem.
- Dobra, stary. Mniejsza już o to - mówił dalej jego przyszły szwagier - Sprawa jest prosta. Klin się klinem wybija, a więc jeśli chcesz zapomnieć o Cleo, musisz się zabujać w innej laseczce. Albo nie! Idź na całość i kochaj wszystkie kobiety!
- Nie no, błagam cię! - warknęła załamanym głosem jego dziewczyna - Chcesz z niego robić jakiegoś Don Juana czy co? Albo Casanovę?
- A to nie jedno i to samo? - spytała Bonnie.
- Przeciwnie. Nie jest to samo - odparł Gary Oak przemądrzałym tonem - Don Juan to jest taki babiarz, co traktuje kobiety przedmiotowo, z kolei Casanova kocha wszystkie kobiety, wręcz wszystkie naraz, jednak w miarę możliwości robi co się da, aby się czuły przy nim cudownie. Don Juan dba tylko o siebie i swoją wygodę, Casanova zaś liczy się z partnerkami.
- Ale mimo tych różnic obaj mają zawsze powodzenie tak wielkie, jak wielkiego pecha ma Zespół R do łapania Pikachu Asha - stwierdziła panna Hameron.
- A i owszem - skinął głową Gary, po czym spojrzał na Maxa: - Tak czy siak, stary... Musisz się wziąć w garść i zacząć żyć pełnią życia.
Młodzieniec w okularach spojrzał na niego uważnie, wyraźnie bardzo zaintrygowany tymi słowami.
- To ciekawe... Wiesz co? Chyba tak zrobię! Nie! Nie „chyba“! Ja „na pewno“ tak właśnie zrobię! I wiesz co? Będę się strasznie dobrze przy tym bawił!
- No! I na to liczę! - zaśmiał się młody Oak, klaszcząc w dłonie - Więc bierz się do dzieła! Wypij sobie szklankę soku z pomarańczy, a potem idź poderwać jakąś dziewczynę!
- Tak właśnie zrobię!
- I doskonale! Tylko pamiętaj... Żyj pełnią życia!

***


- No i on teraz żyje pełnią życia - mruknęła May, kiedy skończyła nam opowiadać swoją historię.
Siedzieliśmy sobie na łące niedaleko domu Asha. Tam, gdzie rosło to drzewo z zamocowanymi na nim dwoma huśtawkami, które właśnie ja i mój ukochany zajmowaliśmy, bujając się wesoło. Obok nas, na trawie usadowili się Gary, May oraz Latias w ludzkiej postaci. Panna Hameron mówiła nam właśnie, co miało miejsce na dzień przed tym, jak Max i Bonnie wpadli w ręce Buffalo podczas tej akcji z fragmentem amuletu.
- Mówię ci, kompletnie mu odbiło! Najpierw był się gotów pochlastać z powodu tej swojej głupiej Cleo, a teraz co? Zaczyna nagle latać za każdą spódniczką, jaką tylko zobaczy na swojej drodze! A wszystko przez tego mojego jakże genialnego pana psychologa!
To mówiąc spojrzała na Gary’ego, który delikatnie zachichotał.
- He he he... No co, May? Sama przecież chciałaś, abym z nim pogadał jak mężczyzna z mężczyzną i przekonał go, żeby już przestał się wygłupiać i skończył robić z siebie ofiarę losu.
- Owszem, chciałam, ale... Nie w taki sposób! Przecież on teraz popadł z jednej skrajności w drugą!
- No, może i tak... Ale przynajmniej teraz jest wesoły.
- Wesoły? - prychnęła panna Hameron - Błagam cię! Przecież on robi z siebie totalnego błazna! Chociaż... W sumie to zawsze taki był, ale jeszcze nigdy aż tak.
- Poważnie? A jak drażnił się ze mną wtedy, gdy mnie poznał i nazywał mnie „Alf“? - zapytał Ash z huśtawki.
May parsknęła śmiechem.
- No dobrze, wtedy to naprawdę nieźle mu odbiło. Albo jak wtedy, gdy pokonałeś mojego tatę w walce i Max urażony ukradł Odznakę i nie chciał jej oddać zamykając się z nią w szklarni.
- Serio tak zrobił? - zapytałam zdumiona.
- No, a żebyś wiedziała - pokiwała głową nasza przyjaciółka - Widzisz, mój brat wmówił sobie, że ja i on musimy kibicować tacie podczas każdej jego walki... No, a ja podczas bitwy taty z Ashem nie wiedziałam, komu mam kibicować, bo przecież nie chciałam życzyć tacie porażki, ale także bardzo chciałam, żeby Ash wygrał Odznakę Równowagi. Tak właściwie, to mój tata też tego chciał i cóż... Ash wygrał, tata zaczął mu gratulować, a Max był obrażony na cały świat. Na mnie, że nie kibicowałam jawnie ojcu... Na Asha, że go pokonał... I wreszcie na tatę, że podszedł do swojej porażki tak spokojnie, a w sumie jeszcze się z niej cieszył.
- Pan Hameron musiał więc wyjaśnić Maxowi, że bycie Liderem Sali nie oznacza wcale wygrywania bez końca - wtrącił Ash - Jego zadaniem jest nauczanie innych i wcale to nie jest źle, że przegra, jeżeli przeciwnik ma wielki talent i się stara, wkłada całe swoje serce w to, co robi itd. No, może nie tak to brzmiało, ale mniejsza z tym. Max po tej przemowie w końcu sobie odpuścił i oddał mi Odznakę.
- Tak, odpuścił sobie, bo powiedziałeś mu, że nie musisz jej posiadać, skoro jego to tak boli - przypomniała mu May.
- Serio tak powiedziałem? - zapytał Ash i zastanowił się przez chwilę - No, chyba rzeczywiście to zrobiłem, skoro tak mówisz, bo ty przecież jesteś prawdomówna.
- Nawet za bardzo - mruknął Gary i dostał sójkę w bok.
- Tak czy inaczej nie wiem, co ja mam zrobić z moim bratem - odparła ponuro panna Hameron - Bo przecież on teraz wyraźnie błaznuje, a ja nic nie mogę na to poradzić.
- Czy ta rozmowa zmierza do tego, abym z nim pogadał? - spytał Ash, uśmiechając się lekko.
- Owszem... Właśnie do tego zmierzam.
- To nie mogłaś od razu mnie o to poprosić?
- Wiesz... Nie lubię iść na łatwiznę - zaśmiała się May.
Ash zeskoczył z huśtawki i zachichotał delikatnie.
- No cóż... Kto co lubi. Tak czy inaczej mogę pomówić z Maxem, ale co niby ja tutaj mogę zrobić, skoro posłuchał on rad Gary’ego i wyszło z tego to, co wyszło?
Latias zachichotała delikatnie, po czym usiadła na huśtawce, którą on właśnie opuścił i zaczęła się na niej bujać. Patrzyłam na Latias z wielkim uśmiechem na twarzy, natomiast ona zachichotała niczym małe dziecko, które dobrze się bawi z osobami, które kocha. Obie teraz żyłyśmy ze sobą w wielkiej przyjaźni, chociaż początkowo widziałam w niej jedynie rywalkę do serca Asha. Naprawdę bardzo się sobie dziwię, jak mogłam pomyśleć, że ona chce mi odebrać mojego ukochanego. Przecież Latias nigdy nie była do tego zdolna. Poza tym czuła podświadomie, że ona i Ash nie stworzyliby idealnej pary. Różnice gatunkowe można by jakoś przeboleć, ale istniała o wiele poważniejsza przeszkoda. Był nią fakt, iż Ash obecnie jest niezwykle dojrzały emocjonalnie, z kolei zaś Latias miała dość dziecinne podejście do wielu spraw, chociaż w swoim dziecinnym zachowaniu posiadała również wiele dojrzałości. Nie umiem tego wyjaśnić, ale myślę, że to polega na tym, iż ma ona proste potrzeby i prostą, acz niezwykle piękną filozofię. Gdy ktoś ją krzywdzi, ona się go boi lub nie lubi go. Gdy zaś ktoś okazuje jej dobro, kocha go całym sercem, a dla przyjaźni poświęca się ona w pełni. To jest naprawdę piękne, a przynajmniej ja tak uważam. Myślę sobie, że wielu ludzi byłoby o wiele lepszymi osobami, gdyby zaczęli podchodzić podobnie do swoich uczuć i nie wplatali w nie to wszystko, co jest całkowicie zbędne. Odnoszę nieraz takie wrażenie, że dorośli naprawdę niepotrzebnie wszystko komplikują. Przerażające jest jednak to, iż sama też niedługo nią będę. Czy wtedy będę moją matką? A może kimś, kim ona była kiedyś, zanim mój tata zginął w czasie wyścigów Rhyhornów? A może będę kimś pośrodku? Sama już nie wiem. Pewnie czas to pokaże.


Ech, mnie to naprawdę niekiedy najdą takie głupie myśli, że po prostu tylko ręce opadają. Mnie to chyba powinni w głowę walnąć czymś ciężkim, zanim zacznę opisywać takie bzdury. Po co ja marnuję miejsce w moich pamiętnikach na takie bezsensowne rozważania? Choć Ash uważa, iż dzięki temu dobrze widać moją osobowość i można mnie lepiej poznać. No cóż... Mam nadzieję, że mówi mi prawdę, a nie jedynie to, co chcę usłyszeć. Poza tym on nie jest literatem i raczej w materii recenzowania książek nie posiada wielkiej wiedzy czy doświadczenia. Chociaż John Scribbler też uważa moje pamiętniki za genialne, więc chyba coś w tym wszystkim jest. Może mówią mi obaj prawdę... Albo po prostu gadają to, co chcę usłyszeć, bo są moimi przyjaciółmi i wolą mnie nie ranić.
Ale dość już tego gadania o mnie! Wrócę już do akcji właściwej, która rozpoczęła się dnia 10 października 2006 roku, dwa dni po urodzinach Delii Ketchum, które świętowaliśmy w bardzo przyjemny sposób, co było wielką zasługą pana Stevena Meyera umiejącego zadbać o to, aby jego ukochana mogła poczuć się wyjątkowo tego dnia. Przygotował on wraz z nami wielką niespodziankę, którą było wręcz cudowne przyjęcie na łonie natury, podczas którego każdy z nas dał jej piękne prezenty, żeby pokazać tej wyjątkowej kobiecie, jak bardzo ją kochamy i szanujemy.
Jednak to już jest przeszłością, a obecnie jesteśmy w dniu, w którym właśnie toczyliśmy rozmowę na temat dość dziwacznego zachowania Maxa. Chłopak nagle znowu stał się wesoły, ale gdy mówię „wesoły“, to mam na myśli, że dostał niezłego bzika. Latał za każdą dziewczyną, jaka tylko mu się spodobała, a prócz tego wygłupiał się za trzech i nawet Damian (który został w Alabastii do czasu urodzin Delii i potem ruszył w swoją stronę) nie dorastał mu w tej sprawie do pięt. Nic dziwnego zatem, że May zaczęła być już bardzo niespokojna o losy swojego brata i poprosiła nas o to, abyśmy z nim porozmawiali. Szczególnie prosiła o to Asha, gdyż miał on duży wpływ na Maxa.
- To wszystko jest naprawdę trudne - powiedział mój chłopak, lekko masując sobie podbródek - Nie za bardzo wiem, jak miałbym go przekonać do zmiany zachowania.
- To proste. Po prostu mów to, co naprawdę myślisz o jego zachowaniu - zasugerowała mu May.
Ash spojrzał na nią wesoło, wyraźnie rozbawiony jej propozycją.
- Poważnie? Mam być dla niego aż tak okrutny?
- A czemu nie? To mu się przyda.
- Ale nie mogę przesadzić, bo przesada w niczym nie jest dobra.
- A mówią, że od przybytku głowa nie boli - jęknął Gary Oak.
Mój ukochany parsknął śmiechem, po czym spojrzał on na mnie, jak huśtam się na huśtawce, a obok mnie robi to Latias z Pikachu na kolanach.
- Myślicie, że zdołam przemówić Maxowi do rozumu? - zapytał.
Nasze uśmiechnięte twarze mówiły chyba same za siebie, ponieważ on sam rozpromienił się radośnie i zawołał:
- No pewnie, że tak! Dziękuję wam! To właśnie chciałem usłyszeć!

***


Ash oczywiście dotrzymał słowa danego pannie Hameron, ponieważ próbował on porozmawiać sobie z Maxem, niestety wieczorem tego dnia mu się to nie udało, więc postanowił to zrobić wtedy, kiedy skończymy naszą zmianę następnego dnia po pracy. Gdy już więc nasza zmiana się skończyła, mój luby podszedł do naszego hakera i zapytał:
- Masz może chwilkę? Chciałbym z tobą pomówić.
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się do niego chłopak w okularach - A o czym chcesz pogadać?
- O wielu sprawach. Idziemy?
- Jasne. Tylko się przebiorę.
Gdy już byliśmy ubrani w nasze cywilne ubrania, Ash, Max i ja (nie umiałam sobie bowiem odmówić tej przyjemności, aby posłuchać sobie ich rozmowy), a także wierny Pikachu poszliśmy na spacer.
- A więc o czym chcesz ze mną pomówić, stary? - zapytał nasz młody przyjaciel.
Jednocześnie obejrzał się za dwiema dziewczynami w całkiem ładnych sukienkach, które właśnie nas minęły.
- Ale niunie! Widziałeś te nóżki?! - zawołał Max.
- No właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać - odparł z lekkim uśmiechem mój ukochany - O tym, jak nagle skrajnie zmieniłeś całe swoje nastawienie do życia.
- Wiesz... W sumie sam się sobie dziwię...
- Poważnie? - spytałam zdumiona.
- No tak - skinął wesoło głową nasz haker - Dziwię się sam sobie, że wcześniej tego nie zauważyłem i że dopiero teraz dostrzegłem, jakie życie jest po prostu cudowne!
Westchnęłam załamana, patrząc na Asha, który posiadał przygnębioną minę, mówiącą: „To będzie trudniejsze niż myślałem“.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu.
Poszliśmy na plażę, prowadząc dalej naszą rozmowę. Nie wiem, czemu właśnie tam postanowiliśmy iść, jednak los sprawił, że zmierzaliśmy w tym kierunku i co ciekawe, mieliśmy dzięki temu znowu przeżyć niesamowitą przygodę, która już na nas czekała, o czym jednak wtedy nie wiedzieliśmy.
- Słuchaj, Max... - mówił dalej Ash - Naprawdę potrafię cię zrozumieć, jak najbardziej. Sam w końcu jestem chłopakiem i dobrze wiem, że my, faceci, musimy cieszyć się życiem choćby poprzez podziwianie pięknych widoków na ulicy.
Parsknęłam śmiechem, słysząc jego słowa.
- No proszę, czego ja się o tobie dowiaduję? - zażartowałam sobie.
Detektyw z Alabastii zachichotał delikatnie.
- Przepraszam, to było tylko takie porównanie. Ale tak czy siak chodzi mi o coś innego. Mianowicie o to, Maxiu, że musisz przyhamować w tych swoich zachwytach, bo niestety tak jest na tym świecie...
- Tak to już jest na tym świecie, że tego kwiatu jest pół światu! Tak przynajmniej mówił mi Brock - przerwał mu Max.
Ja, Ash i Pikachu westchnęliśmy załamani, słysząc te słowa. On chyba naprawdę był beznadziejnym przypadkiem. Jednak mój ukochany nie bez powodu kierował się przysłowiem „Nie poddawaj się, tylko walcz“ i właśnie dlatego nie zamierzał zrezygnować z „nawrócenia“ swojego przyjaciela na właściwą drogę.
- Ja naprawdę doskonale cię rozumiem, stary - mówił dalej mój luby.
Tak właściwie to wcale nie rozumiał zachowania Maxa, jednak wolał przekonywać go, że jest inaczej, gdyż dzięki temu przynajmniej miał jakąś możliwość, aby do niego dotrzeć, choć prawdę mówiąc chwilami odnosiłam wrażenie, że dotarcie do umysłu Maxa było równie trudne, co bezpieczne wylądowanie po błyśnięciu dla Zespołu R, ale skoro już poradziliśmy sobie z naprawdę trudnymi sprawami, to niby czemu nagle z tą mielibyśmy mieć jakieś poważniejsze problemy? A poza tym Max jest naszym przyjacielem, więc powinniśmy odnaleźć z nim wspólny język i to na pewno na więcej niż jeden temat. Dlatego też nie dziwiło mnie, że Ash mimo wszystko dalej mu tłumaczył swoje poglądy w tej sprawie.
- Nie miej mi za złe moich słów, ale jak dla mnie przechodzisz z jednej skrajności w drugą - powiedział mój luby niezwykle poważnym tonem - Przecież nie tak dawno cierpiałeś z powodu Cleo, a teraz o niej zapomniałeś i latasz za każdą spódniczką, jaką widzisz.
- Nie za każdą, przyjacielu! Nie za każdą! - mruknął gniewnie Max - A poza tym... Nawet nie wymawiaj przy mnie tego imienia! Nie chcę więcej go słyszeć! Mam już dość tej nędznej zdrajczyni! Nie dość, że złamała mi serce, to jeszcze niewiele brakowało, aby złamała wam wszystkim karki! Sam nie wiem, co ja niby w niej widziałem.
- Chyba to samo, co ja widzę w Serenie...
Max spojrzał na mnie na niego zdumiony, podobnie zresztą podobnie jak ja i Pikachu.
- No tak - mówił dalej Ash - Bo w końcu ta dziewczyna jest naprawdę wyjątkowa.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Spojrzałam na niego nieco podejrzliwym wzrokiem.
- Poważnie? - spytałam - Nie jestem pewna, jak ja mam interpretować twoje słowa.
Detektyw z Alabastii zachichotał delikatnie i nerwowo czując, że nieco przesadził ze swoimi pochwałami i usilnie próbował to naprawić.
- Wybacz mi, kochanie, ale ja wcale nie chciałem mówić o Cleo aż tak pozytywnie, bo przecież w żadnym razie na to nie zasługuje, ale... Mimo wszystko trudno mi o niej źle myśleć.
- No proszę! A mnie doskonale to wychodzi, zwłaszcza po radach od Gary’ego - rzucił Max - Mówię ci, ten człowiek otworzył mi oczy! Dzięki niemu widzę, jak wspaniałe jest życie i jakie piękno ma w sobie!
- Aha... A te piękno to skąpo ubrane laski? - spytałam z ironią.
- A chociażby! A co?! Zabronisz mi je podziwiać?
- Nie no... Ja nie zamierzam ci niczego zabraniać, ale mimo wszystko mógłbyś jakoś bardziej spokojnie i realnie podchodzić do życia.
- A co ja niby twoim zdaniem robię?
Ponownie głęboko westchnęłam i odpowiedziałam mu:
- Niech pomyślę... Myślę, że obecnie robisz z siebie błazna i wariujesz na widok każdej ładnej buzi, jaka tylko cię mija na ulicy. Prócz tego jeszcze bzikujesz i sypiesz ciągle jakimiś głupimi żartami, aby na siłę dowieść sobie i innym, że jesteś szczęśliwy.
- Bo jestem.
- Nie, nie jesteś.
- Ależ jestem.
- Nie, nie jesteś.
- Ona ma rację - rzekł Ash, popierając moje zdanie - Twoje zachowanie sprawia wrażenie raczej jakieś wielkiej pokazówki. Wygląda to tak, jakbyś chciał się przed wszystkimi popisać i na siłę udowodnić, że masz w sobie wiele radości i nie cierpisz z powodu tego, co cię spotkało. Nie gniewaj się, ale naprawdę tak właśnie to wygląda.
- Dokładnie tak! - podjęłam ten wątek - Nie możesz oczekiwać tego, że wszyscy będą wierzyć w prawdziwość twego zachowania. Ono jest sztuczne i to widać.
- Ale przecież... - Max chciał coś powiedzieć, ale ja mu nie dałam dojść do słowa, kontynuując swoją wypowiedź.
- Mówię poważnie. Jesteś w porządku i wszyscy cię kochamy, jednak nie możesz tak się popisywać. Przecież temu, co robisz brakuje szczerości.
Chłopiec popatrzył na mnie smutno, jakby próbował mnie przeniknąć wzrokiem, po czym chciał coś powiedzieć, ale zamknął usta, zaś ja mogłam swobodnie kontynuować mój wykład:
- Myślisz, że ja nic o tym nie wiem, ale mylisz się. Naprawdę bardzo dużo o tym wiem. Wyobraź sobie, iż na własne oczy przez lata musiałam oglądać osobę, która nie miała w sobie ani odrobiny szczerości. Za to miała w sobie dużo sztuczności. Robiła z siebie nieraz błazna oraz bzikowała jak tylko się da, aby tylko w ten sposób pokazać mi, sobie i całemu światu, jakie to szczęście ją codziennie spotyka. Ale jej zachowanie nie miało właściwie nic wspólnego ze szczęściem, a już na pewno nie z tego powodu, iż czuła się cudownie. Wręcz przeciwnie. Była bardzo załamana stratą męża, którego kochała ponad życie. Można powiedzieć, że żyła tylko swoim cierpieniem. Karmiła się nim i przekonała siebie, że tylko w ten sposób ma prawo istnieć na tym świecie. A w nocy płakała dziko w poduszkę i nawet nie umiała na dłuższą metę okazać jakiś wyższych uczuć swojej jedynej córce, wpędzając ją przez to w kompleksy oraz poczucie, iż jest ona dla niej nikim.
Oczywiście Max poznał mnie już na tyle dobrze, aby wiedzieć, że teraz właśnie mówię o mojej matce, o Grace Evans. Być może byłam nieco zbyt surowa w swojej ocenie, jednak przecież ona na to w pełni zasługiwała, do czego zresztą się przyznawała bez bicia. Moja mama wiedziała doskonale, że dała plamę i cóż... Nie miała mi w tej sprawie nic do powiedzenia poza przeprosinami. A ja, no cóż... Ja przebaczyłam jej i umiałam się pogodzić z przeszłością, ale przecież niemiłe wspomnienia z nią związane mi pozostały, dlatego też umiałam w tamtej chwili powiedzieć Maxowi, co mi przypomina jego zachowanie.


- Uważasz więc, że właśnie takim błaznem jestem? - zapytał chłopak, gdy już mnie wysłuchał.
- Niekoniecznie błaznem - rzekł dyplomatycznie Ash.
- Jeszcze nie, ale jesteś na doskonałej drodze do tego, żeby nim być - odezwałam się bezlitośnie.
Nie zamierzałam bowiem bawić się w uprzejmości, ale walnąć prosto z mostu, co też o nim myślę. Miałam nadzieję, że to ocuci naszego drogiego hakera, zanim zacznie robić z siebie jeszcze większe pośmiewisko.
- Mówię poważnie, ludzie zaczynają cię mieć za świra i mają ku temu powody - kontynuowałam swój wywód - Bo przecież jeszcze nie tak dawno dostawałeś spazmów na samo wspomnienie Cleo Winter. Teraz zaś co się dzieje? Pokazujesz nam wszystkim, że nic cię to nie obchodzi i że jesteś szczęśliwy. Efekt jednak jest odwrotny od zamierzonego, zapewniam cię. Ja tam nie chcę cię dołować, Max, ale ty naprawdę robisz z siebie bałwana. Twoje zachowanie bije w oczy sztucznością i nie posiada w sobie nawet odrobiny szczerości.
- Ona ma rację... To niestety ludzie widzą i mają o tobie niezbyt miłe zdanie - powiedział Ash - Nie możemy na to spokojnie patrzeć, bo jesteś przecież naprawdę równym gościem, no i naszym przyjacielem. Prócz tego muszę zauważyć, że byłeś często dziwakiem, ale zawsze bardzo uroczym dziwakiem. Teraz zaś jesteś dziwadłem.
Max popatrzył na niego załamanym wzrokiem.
- Chyba masz rację, mój przyjacielu. Ty też masz rację, Sereno. Oboje macie rację. Usilnie chciałem przekonać wszystkich i siebie samego, jaki to ja jestem szczęśliwy bez Cleo i że umiem myśleć o czymś innym niż tylko o niej. Jednak cóż... Chyba naprawdę efekt jest odwrotny od zamierzonego. Ale przecież Gary mówił mi, że powinien cieszyć się życiem.
- No i bardzo dobrze, że tak robisz, ale nie możesz przechodzić z jednej skrajności w drugą, bo to jest bardzo zły pomysł - powiedziałam - Poza tym pamiętaj o jednym. Musisz być sobą. Musisz, bo inaczej nikt nie będzie cię lubił. W każdym razie nikt, kto lubi cię naprawdę tak, jak na to zasługujesz. Mam tu na myśli twoich przyjaciół z nami na czele.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- No właśnie. Sam bym tego nie ujął - zgodził się ze mną mój luby - Ja naprawdę podzielam jej zdanie. Zapewniam cię, że Serena ma rację. A co do tego cieszenia się życiem, to jest wiele innych sposobów na to, aby się nim cieszyć.
Max ze złości kopnął kamień, który miał to nieszczęście nawinąć mu się pod nogi.
- No cóż... Rozumiem was doskonale, ale... Co ja mogę na to poradzić, że jestem sam, a nie chcę być sam? Chciałbym być taki szczęśliwy z jakąś dziewczyną... Mieć szczęście takie, jak wy dwoje.
- Myślisz, że oboje jesteśmy idealną parą? - spytałam.
- A owszem, jesteście - potwierdził chłopak - Przecież tak właśnie jest! Zgoda, macie swoje gorsze dni, ale zawsze jedno może na drugie liczyć i o to chodzi! Tworzycie piękny związek i ja bym chciał z jakąś naprawdę super dziewczyną stworzyć coś podobnego. Tylko nie wiem, czy będę umiał. Czy moje biedne, złamane serce będzie umiało tego dokonać? Będzie umiało się złączyć w jedno po tak dramatycznym przeżyciu?
- Ech, a ten znowu swoje! - jęknął załamany Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął równie załamany zachowaniem naszego przyjaciela Pikachu.
- Ty naprawdę przechodzisz z jednej skrajności w drugą - dodałam - Zamiast po prostu spróbować znaleźć złoty środek pomiędzy tymi dwiema sytuacjami.
- A w ogóle jakiś złoty środekjest tutaj możliwy? - zapytał Max, a ton jego głosu wyraźnie wskazywał mi na to, że wcale w to nie wierzy.
- Eee... Nie wiem, jaki, ale moim zdaniem on na pewno jest - odparłam wesoło - Tylko musisz poszukać go we wnętrzu swego serca.
- Filozof - mruknął młody Hameron, po czym parsknął śmiechem - Ale w sumie to masz rację. Naprawdę masz rację, Sereno! Jestem tego samego zdania! Mogę znaleźć ten złoty środek! Tylko potrzeba mi na to czasu. No i nie chcę do końca rezygnować z wygłupów.
Ash i ja parsknęliśmy śmiechem.
- Nikt nie mówił, abyś rezygnował z wygłupów - powiedział mój luby, z trudem próbując zachować stoicyzm.
- Ale z powagi także nie rezygnuj - dodałam wesoło.
- Wszystko w odpowiedniej dawce, pamiętaj o tym.
- Dokładnie! Bądź znów wesoły i bardzo radosny, a czasami poważny. Wszystko w odpowiedniej dawce.
- No i nie rezygnuj z pomagania naszej drużynie.
- Właśnie! Bo następnym razem chyba naprawdę cię kopnę w tyłek, tak jak chciałam to zrobić za pierwszym razem, gdy z powodu Cleo odmówiłeś nam pomocy.
Max parsknął śmiechem, słysząc moją wypowiedź, która szczerze go rozbawiła, po czym powiedział:
- A wiecie co? Moim zdaniem naprawdę powinniście założyć agencję detektywistyczną, ale taką prawdziwą. A wiecie, jak powinna się nazywać? Wiecie, jak? „Na kłopoty Ash“ albo coś w tym guście.
- Ciekawa nazwa - zaśmiał się Ash - A czemu właśnie taka?
- Bo umiesz zawsze mądrze poradzić i pomóc innym rozwiązać każdy problem, nawet taki emocjonalny jak mój.
Następny nasz kochany haker pobiegł do przodu, śmiejąc się przy tym wesoło i zaczął śpiewać:

Gdy arszeniku czujesz w zupie smak,
Gdy brylantowej kolii w sejfie brak,
Gdy nagle znika żona twa lub mąż,
A w wannie pełza jadowity wąż.
Za oknem cień, stłuczone pryska szkło
I trach, trach! Trup pada! No, to co?
To wszystko minie, będzie znów tip top.
Prywatny nasz detektyw zwęszył trop.

Ash Ketchum zna swój fach i trud.
Wnet wszystko gra. Tres bien, sehr gut.
Ash Kechtum na kłopoty
Ma zawsze środek złoty.
Czego się martwisz, co ty?
Proste to jak drut!
Ash Ketchum na kłopoty
Ma zawsze środek złoty.
Weźmie się do roboty, zrobi cud!

Gdy pachnie kokainą żony szal,
Gdy rusza mąż z dziewczyną w siną dal,
Gdy facet w białych getrach ostrzy nóż
Lub sączy jad w pąsowych kolce róż.
Gdy zegarowa bomba sieje śmierć...
Bach! Bach! I znika tony złota ćwierć.
Ty nic się tym nie przejmuj, gwizdać fiuu!
Życz przyjemnego mnie i sobie snu!
Bo przecież...

Ash Ketchum zna swój fach i trud.
Wnet wszystko gra. Tres bien, sehr gut.
Rzecz cała w wielkim skrócie:
Zabili go i uciekł,
Więc kiwa palcem w bucie
W tył i w bok i w przód.
Rzecz cała w wielkim skrócie:
Zabili go i uciekł,
Więc kiwa palcem w bucie
W tył i w przód.

Unova, Kanto, Kalos, Sinnoh, Johto, Hoenn.
Przestępcę wziąć za mordę - jego cel.
Sherlocka dziedzic i Poirota syn.
Armia nie sprosta mu państwowych glin.
Choćbyś niewinny był i nie miał skaz,
Znajdzie poszlaki nasz dedukcji as.
Choćbyś był czysty jak panieńska łza,
Nie masz alibi - strzeż się go jak psa!

Ash Ketchum to detektyw nasz.
Nie będzie bandzior pluł mu w twarz.
Ash Ketchum na kłopoty
Ma zawsze środek złoty.
Czego się martwisz, co ty?
W końcu Asha znasz.
Rzecz cała w wielkim skrócie:
Zabili go i uciekł.
Włożył papucie i znów pełni straż.


Oboje z Ashem parsknęliśmy śmiechem, widząc ten jakże wesoły, choć oczywiście amatorski występ i zaczęliśmy radośnie klaskać w dłonie, kiedy dobiegł on końca. Pikachu również to zrobił, piszcząc przy tym wesoło. Max zaś ukłonił się nam wesoło.
- Dziękuję, bardzo dziękuję. Tylko proszę nie pchać się po autografy. Dla wszystkich wystarczy.
- On naprawdę nieźle naśladuje ciebie - powiedziałam dowcipnie do mojego ukochanego.
- No cóż... Coś w tym jest - zaśmiał się Ash - Chwilami podobieństwo jest tak uderzające, że czuję się tak, jakbym patrzył w lustro.
Max podszedł do nas, wesoło chichocząc i rzekł:
- Wiecie co? Mieliście rację. Naprawdę tak jest o wiele cudowniej niż wtedy, gdy rozpaczam.
- No widzisz! I to jest właśnie korzystanie z życia - rzekł radośnie mój chłopak - Tak to właśnie powinno wyglądać. Odpowiednia dawka humoru ulepszająca twoje życie.
Nasz kochany haker poprawił sobie na nosie okulary, po czym dodał:
- Wiecie co? Ale na serio podoba mi się taka jedna dziewczyna, która pracuje w restauracji twojej mamy.
- Poważnie? - uśmiechnął się do niego Ash - A która to?
- Taka, co ma włosy takie jak ja - padła odpowiedź.
- Rachel? No, nie powiem, całkiem niezła z niej dziewczyna, ale ona jest przecież nieco starsza od ciebie... I o to jakieś kilka lat.
- E tam! To przecież bez znaczenia! Poza tym nie chcę jej zaraz miłości wyznawać! Chcę jedynie spędzić z nią nieco czasu, aby ona mnie polubiła! - wyjaśnił nam Max - Może z czasem coś z tego wyjdzie, a może i nie? To teraz bez znaczenia. Po prostu chcę ją poznać.
Ucieszyła mnie bardzo ta wieść. A zatem nasz kochany Max naprawdę zaczął interesować się innymi dziewczynami niż tylko Cleo Winter. Tym lepiej, bo to oznacza, że jest na dobrej drodze do wyleczenia. Prócz tego nie wyczuwałam w ogóle, aby jego głos zawierał w sobie fałsz, dlatego też tym większa była moja radość z tego powodu.
- Wobec tego, jeżeli chcesz, to mogę cię z nią umówić - powiedział po chwili Ash.
- Nie... Ja bym wolał sam. Tylko, że... No wiesz... Ja nigdy nie byłem na randce i nie mam bladego pojęcia, jak się za to zabrać.
- Spokojnie, znajdziemy na to jaką radę. Musisz tylko...
Jednakże Ashowi nie było dane dokończyć swojej myśli, ponieważ nagle zauważyliśmy przed sobą kogoś. Był to jakiś wysoki, młody chłopak w naszym wieku, blondyn o niebieskich oczach. Miał on na sobie czarne spodnie, białe buty, białą koszulkę i zieloną przepaskę na głowie. Od razu go rozpoznaliśmy.
- Nik! - zawołał wesoło mój chłopak, machając mu ręką.
Młodzieniec spojrzał w jego kierunku, po czym uśmiechnął się bardzo zadowolony i podbiegł do nas.
- Ash! Serena! Jakże się cieszę, że was znowu widzę! Cześć, Pikachu! Witaj, Max! Was obu również miło widzieć.
- Nawzajem, stary - odpowiedział mu Max - Ale coś ty taki zdyszany, co? No i czemu jesteś sam?
- No właśnie - dodałam - Nie przebywasz teraz z Adelą? To dziwne. Ja sądziłam, że jesteście nierozłączni.
- Owszem, ale tym razem nie i właśnie dlatego was szukam. Naprawdę musicie mi pomóc! Ja sam nie wiem, co mam robić, a wy możecie znaleźć jakiś sposób, aby mi pomóc.
- O czym ty mówisz? - zapytał Ash - I w ogóle gdzie jest Adela?
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- O to właśnie chodzi... Adela... Ona... Ona...
- Co, Nik? Co się dzieje? - spytałam - Powiedz to wreszcie!
- Adela... została... porwana!

***


Wiadomość, którą przekazał nam Nik, była wręcz przerażająca. Ledwie ją usłyszałam, a w mojej głowie natychmiast pojawiło się wiele pytań. Adela została porwana? Przez kogo?! Jak jej porywacz lub porywacze wyglądali? Dlaczego została porwana? Jaki jest w tym wszystkim cel? O co tu chodzi? Zaczęliśmy te pytania zadawać Nikowi, który to wówczas poprosił nas, aby mógł nam to wszystko wyjaśnić na spokojnie, bo inaczej w ogóle się nie dogadamy. Oczywiście zaraz przeprosiliśmy go za tę naszą natarczywość i zaczęliśmy razem na spokojnie rozmawiać, siadając przy tym na plaży, aby było nam wygodniej.
- Mów zatem, Nik - poprosił mój chłopak - Kto porwał Adelę?
- No i dlaczego ją porwał? - dodał Max.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Nik załamany siedział tak, że patrzył głową prosto na swoje stopy.
- Nie mam bladego pojęcia, kto ją porwał ani dlaczego. Wiem jednak, jak wyglądali jej porywacze. Mam nadzieję, że to wam coś pomoże.
- A więc ich było więcej niż jeden? - spytałam.
- Tak, było ich dwóch - odpowiedział mi tryton w ludzkiej postaci - Nie ukrywam, że jestem po prostu oburzony tym wszystkim, choć mam pewne przeczucia, dlaczego do tego doszło.
- Ja chyba też mam takie przeczucia - rzekł Ash.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni.
- Naprawdę? - zdziwił się Max.
- To przecież bardzo proste - wyjaśnił nam detektyw z Alabastii - Jeżeli ktoś porywa syrenę, to musi chcieć wyciągnąć z możliwości posiadania jej jakieś zyski dla siebie. Ostatecznie o istnieniu tych istot nie wie zbyt wiele osób. Syreny nie są przecież czymś takim, jak Pokemony. Nie są one wcale zjawiskiem pospolitym, raczej nietypowym. Dlatego właśnie ktoś mógłby chcieć na nich zarobić dużo pieniędzy, że o zyskaniu sławy nie wspomnę.
- W sumie masz rację - powiedziałam.
- Tak, to brzmi całkiem sensownie! - zawołał Max - Chłopie, ty jesteś po prostu genialny!
- Racja - zgodził się z nim Nik - Twoja dedukcja jest niesamowita!
- Raczej elementarna, ale to bez znaczenia - uśmiechnął się do niego Ash - A jaka jest twoja hipoteza, Nik?
- Właśnie taka sama, jak twoja.
- Poważnie? Więc ty też jesteś bystry.
- No, przez grzeczność nie zaprzeczę - twarz trytona rozjaśnił delikatny uśmiech - Ale to bez znaczenia. Chodzi tu o coś innego. Musimy wiedzieć, kto porwał moją żonę i dlaczego.
- Najpierw nam powiedz, jak do tego doszło - spytałam.
- Już wam to mówię. Wiecie... Dzisiaj moja żona wyszła na plażę, aby poszukać jakichś prezentów dla naszych dzieci. Za niedługo są ich urodziny i bardzo chcieliśmy je uczcić dając im coś, czego nie ma na dnie morza. Byłem tuż za nią i już miałem do niej dołączyć, ale wówczas stało się coś strasznego.
- Co takiego?
- Ledwie wyszła na brzeg, a zaraz została osaczona przez dwóch ludzi, którzy zarzucili jej na głowę sieć, po czym wsadzili na przyczepkę jakiegoś samochodu i uciekli z nią. Widziałem to wszystko z wody.
- Dlaczego jej nie pomogłeś? - zapytałam nieco oburzona tym, że Nik pozwolił uprowadzić swoją ukochaną małżonkę.
- Chciałem, ale widziałem jej wzrok. Znam go doskonale. Błagała mnie ona tym wzrokiem, abym pod żadnym pozorem tego nie robił. Wiedziała doskonale, że jeśli ci dranie zobaczą, iż jestem trytonem, to mnie również porwą. A przecież musieliby zobaczyć, że mam rybi ogon, gdybym wyszedł z wody. Mogliby porwać nas oboje, a przecież, gdyby mnie porwano, kto by wezwał pomoc?
- I to wszystko wyczytałeś z jej oczu? - zdziwił się Max.
- Oczywiście. Znam moją żonę już tak długo, że umiem bez żadnego trudu poznać, co ona do mnie mówi. Nie jest to wcale takie trudne, jak ci się wydaje, mój chłopcze.
- Tak... Masz rację - powiedziałam, z uśmiechem patrząc na mojego chłopaka i kładąc dłoń na jego dłoni - Kiedy kogoś kochasz bardzo mocno i to z wzajemnością, wtedy możesz z tym kimś stworzyć doskonałe relacje. Na tyle doskonałe, że oboje rozumiecie się bez słów.
- Znam to uczucie - skinął głową Nik - Tak czy inaczej, choć serce mi przy tym strasznie krwawiło, musiałem pozwolić, żeby ci nędznicy porwali Adelę. Ale ja sobie ich bardzo dobrze zapamiętałem i od razu, kiedy tylko odjechali, zacząłem was szukać. W końcu mi się to udało.
- Jak ci się to udało? - spytał Max.
- To było dosyć proste. Spotkałem po drodze Dawn z Clemontem i oni mi powiedzieli, że poszliście się przejść. Potem wystarczyło pytać ludzi, czy was nie widzieli.
- Aha... To było rzeczywiście proste - zachichotał młody Hameron.
- Raczej elementarne - zaśmiał się tryton, po czym szybko spoważniał - Ale co ja najlepszego robię? Chichoczę sobie, kiedy moja ukochana żona jest teraz w niebezpieczeństwie! Boże, co ze mnie za mąż?! Dlaczego jej nie obroniłem?! Powinienem ją wtedy bronić!
- Byłbyś pewnie teraz w ich rękach, podobnie jak ona - powiedziałam, aby go jakoś uspokoić - Adela miała rację, że nie pozwoliła ci na to, żebyś ją bronił. W ten sposób mogłeś nas powiadomić o wszystkim.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Próbuję sam siebie do tego przekonać, ale kiepsko mi to wychodzi. Tak czy inaczej mam nadzieję, że mogę na was liczyć.
- Oczywiście - uśmiechnął się do niego Ash - Słuchaj, Nik... Adela jest również moją przyjaciółką. Nie zostawię jej na pastwę losu!
- Żadne z nas jej nie zostawi! - dodałam odważnie - Będziemy o nią walczyć i uratujemy ją!
Oczywiście mówiłam szczerze, gdyż lubiłam Adelę. Od czasu do czasu ona i jej rodzina spotykali się z nami nad morzem, gdzie spędziliśmy razem wiele przyjemnych chwil pływając, biegając po piasku, jedząc owoce i lody, a także opowiadając sobie różne zwariowane historie, czyli jednym słowem robiliśmy wszystko, co porządni przyjaciele podczas wycieczki na plażę robić powinni. Prócz tego Adela kiedyś ocaliła Ashowi życie. Jak mogłabym o tym zapomnieć i nie być jej za to wdzięczna? Oczywiście pamiętałam też o tym, że mój luby kiedyś się w niej kochał, a przynajmniej ona kochała się w nim. Tak wielkie było to uczucie, że nawet nazwała swoje dzieci na jego cześć. Nie będę ukrywać, iż moje serce palił ogromny płomień zazdrości, gdy tylko nachodziła mnie myśl, że może ona kiedyś chcieć mi go odebrać. Jednak szybko pozbywałam się tych uczuć. W końcu ona ma męża i dzieci. Czy byłaby w stanie porzucić to wszystko tylko po to, aby zdobyć mojego chłopaka? Chociaż z drugiej strony Ash jest naprawdę wyjątkowy i może się tak bardzo podobać niejednej dziewczynie, że ta byłaby w stanie dla niego wszystko zrobić. Ale czy aż tak bardzo? Poza tym odnosiłam wrażenie, że Adela naprawdę kochała Nika i swoje dzieci. Oczywiście moje przeczucia mogły się mylić, jednak czy na pewno? Czy istnieje możliwość, abym była aż w tak wielkim błędzie?
Z rozmyślań na ten temat wyrwały mnie nagle słowa Asha.
- No dobrze, Nik. Powiedz mi, jak wyglądali ci ludzie, którzy porwali twoją żonę?
Tryton spojrzał na niego zasmucony, po czym odpowiedział:
- A więc jeden z nich był gruby i miał gęstą, czarną brodę oraz zielone oczy. Drugi z kolei był chudy, miał szare oczy i brązowe włosy, a w dodatku jeszcze okropny nos.
Ash pochylił się delikatnie w jego stronę.
- Czy umiałbyś stworzyć ich portrety pamięciowe, gdyby zaszła taka potrzeba?
- A i owszem. Mam ich twarze wyryte w pamięci bardzo dokładnie - odpowiedział mu Nik mściwym głosem.
- Doskonale! - uśmiechnął się do niego detektyw z Alabastii - Wobec tego chodź z nami. Musisz je komuś bardzo dokładnie opisać.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. No to sprawa zaczyna się dość ciekawie. Niby niewinnie, zaczynamy od zwykłej sielanki naszych bohaterów. Max ciągle rozpacza po utracie Cleo Winter i nie może o niej zapomnieć. May i Gary próbują mu pomóc i doradzają mu, by poderwał sobie jakąś dziewczynę, coby zapomnieć o Cleo. Max bierze sobie te rady trochę za bardzo do serca i nie mija kilka dni, jak zaczyna latać i podrywać prawie każdą napotkaną dziewczynę. I to nie podoba się jego przyjaciołom, którzy (zwłaszcza Serena) uważają to zachowanie za pokazówkę, która ma stwarzać pozory, iż Max jest szczęśliwy, podczas gdy tak naprawdę nie jest. Młody Hameron w końcu rozumie o co chodzi i za radą Asha decyduje się na spotkanie z niejaką Rachel, którą również dobrze zna Ash.
    Podczas gdy nasi przyjaciele tak sobie beztrosko rozmawiają, przybywa do nich dobrze znany im tryton Nik w swojej ludzkiej postaci. Okazuje się, że ma nielada problem. Jego żona, syrena o imieniu Adela, została porwana przez dwóch tajemniczych ludzi, którzy prawdopodobnie chcą z niej wyciągnąć jakieś tajemnice. Ash nie ma zamiaru przejść koło takiej sytuacji obojętnie, jako że Adela jest również jego bardzo dobrą przyjaciółką, więc niezwłocznie zgadza się pomóc Nikowi odzyskać jego ukochaną. :)
    Zaczyna się bardzo, ale to bardzo ciekawie. Jest szczerze zaintrygowana, jakie to przygody dalej spotkają naszą drogą ekipę detektywów. :) Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...