Pływająca wyspa cz. II
Pamiętniki Sereny c.d:
Powoli otworzyłam oczy i przeciągnęłam się lekko, po czym zerknęłam dookoła siebie. Choć nie jestem głupia, to potrzebowałam krótkiej chwili, aby przypomnieć sobie, gdzie my tak właściwie jesteśmy i co tu właściwie robimy. Gdy już to oświecenie na mnie spłynęło, bardzo zadowolona z tego faktu wstałam i zeskoczyłam z łodzi, po czym zaczęłam się gimnastykować. Poczułam, że moje członki powinny być rozciągnięte we właściwy sposób, abym miała siłę na wszystko, co będziemy dzisiaj robić, cokolwiek by to miało nie być.
- Co robisz? - usłyszałam nagle pytanie Asha.
Spojrzałam za siebie i zauważyłam mojego chłopaka, który patrzy na mnie zachwyconym wzrokiem.
- A ćwiczę sobie - odpowiedziałam mu - Chcesz poćwiczyć ze mną?
- Jasne, skarbie.
Ash zeskoczył z łodzi i podszedł do mnie, po czym oboje zaczęliśmy rozciągać swoje ciało za pomocą różnego rodzaju ćwiczeń takich jak skłony czy przysiady.
- Jak sądzisz, ruszymy dzisiaj w dalszą drogę? - zapytałam.
- Nie jestem pewien - odpowiedział mi mój ukochany - Naprawdę nie mam pojęcia. Być może tak, ale wszystko zależy od tego, czy nasz kompas będzie działał sprawnie.
- Wiesz, w sumie nie rozumiem Maren. Czy ona ma nie ma na łodzi systemu nawigacyjnego?
- Przecież wiesz, że ma, ale nie jest on najnowszego typu, a poza tym został on uszkodzony podczas sztormu. A zresztą Maren zwykle z niego nie korzysta, bo woli polegać na kompasie i własnej orientacji w terenie.
- Tak, ja o tym wiem, ale nie rozumiem, czemu nie ma najnowszego systemu nawigacyjnego, który by wytrzymał burzę.
Ash popatrzył na mnie uważnie, po czym rzekł:
- Maren najwyraźniej odkładała kupno takiego sprzętu na później. A wiesz, jak to jest z tym odkładaniem na później.
- Wiem, ale mimo wszystko mam do niej lekki żal. Przecież przez nią teraz nawet nie wiemy, gdzie jesteśmy.
- Wiemy, że przebywamy w pobliżu archipelagu Wysp Oranżowych.
- To niewiele, Ash.
- Tak, to prawda. To niewiele, ale jak na razie lepsze to niż nic.
- Zawsze możecie dowiedzieć się więcej - usłyszeliśmy za sobą jakiś tajemniczy głos.
Odwróciliśmy się i zauważyliśmy wtedy stojącą za nami osobę, której obecności tutaj zdecydowanie żadne z nas tutaj nie oczekiwało. Tym kimś była... Madame Sybilla. Jak zwykle uśmiechała się tajemniczo, jak również patrzyła na nas uważnie w taki sposób, który mówił nam, że ona coś wie, ale raczej nam tego nie powie.
- Madame Sybilla! - zawołałam zdumiona.
- Witajcie, przyjaciele - powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy, po czym powoli podeszła do nas - Czy mój widok was zaskoczył?
- A panią to dziwi? - odparłam z ironią - Przecież zjawia się pani nie wiadomo skąd i znika potem nie wiadomo gdzie. Mówi pani do nas samymi zagadkami, a zawsze, kiedy się pani zjawia, dzieje się w naszym życiu coś niezbyt przyjemnego. Czemu pani to robi?
- Moim zadaniem jest informowanie innych ludzi o tym, co jest ważne w ich życiu i powiadomić o tym, co nieuniknione. Przygotowuję ich do tego.
- Ale dlaczego dopiero od jakiegoś czasu pani za nami chodzi? - spytał Ash - I czemu właśnie nas spotyka ten dziwny zaszczyt spotykania pani na swojej drodze?
- Ponieważ masz niezwykle ważną misję, Ashu Ketchum - powiedziała poważnie kobieta, po czym dotknęła delikatnie dłonią jego lewego policzka - Człowiek z dwoma bliznami na twarzy jest naznaczony przez los.
- Są ludzie, którzy mają więcej blizn na całym ciele. Czy oni także są naznaczeni przez los?
- Nie zawsze. Wszystko zależy od tego, kto i czym się zajmuje, a ty masz misję, którą wziąłeś na swoje barki. To naprawdę poważne zadanie i wiedz, że jeszcze niejeden raz będziesz płakać z tego powodu.
- Wiem, proszę pani. Będę jeszcze nieraz musiał cierpieć, ale nie mogę się już wycofać. Za daleko w to wszystko zaszedłem.
- Masz rację. Za daleko, abyś miał się wycofać. Dlatego właśnie jesteś naznaczony przez los. Twoja misja jest szlachetna. Cieszę się, że ją podjąłeś, wiedz jednak, że musisz uzbroić się w cierpliwość. Dużo jeszcze wody w morzu musi upłynąć, abyś wypełnił swoje zadanie, jakim jest zniszczenie organizacji Rocket.
- Ale czy nam się to uda? - spytałam.
- Tego powiedzieć wam nie mogę, bo przyszłość jest w ciągłym ruchu - rzekła ponuro kobieta - Poza tym ja mówię o tym, co wiadomo na pewno i czego zmienić się nie da.
- A o czym chce nam pani powiedzieć teraz? - zapytał Ash.
- O tym, co cię niedługo czeka - odparła Sybilla - Wczoraj trafiłeś na tę wyspę. Musisz więc iść przed siebie i znaleźć to, co jest ukryte. Musisz to chronić, aby nie dostało się w złe ręce.
- Co to takiego? I - spytał mój chłopak.
- I jakie złe ręce pan ma na myśli? - dodałam.
- Dowiecie się wszystkiego, ale w swoim czasie - mówiła do nas dalej jasnowidząca kobieta - Miejcie się jednak na baczności. Stary wróg, który przez dłuższy czas dawał wam spokój, teraz znowu zaatakuje. Zachowajcie czujność i miejcie odwagę, a wygracie.
- Stary wróg? Kogo ma pani na myśli? - zdziwiłam się.
Kobieta spojrzała na nas z tajemniczym uśmiechem, po czym odparła:
- Wszystko w swoim czasie, moi kochani. Wszystko w swoim czasie zostanie wyjaśnione. Na razie bądźcie gotowi do walki oraz na stratę.
- Na stratę? - zapytaliśmy zdumieni.
- Tak. Ten, który jest wam bliski odejść będzie musiał.
Te słowa bardzo nas zaniepokoiły. Kogo ona mogła mieć na myśli i dlaczego jeszcze powiedziała, że będziemy musieli tego kogoś pożegnać? O co w tym wszystkim chodzi? Czy ktoś miał umrzeć? Jeśli tak, to kto? W jaki sposób? To było przerażające. Chcieliśmy się czegoś więcej dowiedzieć od kobiety, ale szybko się przekonaliśmy o tym, że to jest bez sensu, bo ona przecież nam nic nie powie. Jedyne, co kobieta zrobiła, to spojrzała na nas z tajemniczym uśmiechem, po czym dodała:
- Nie jest to nic takiego, o czym myślicie. Nie chodzi o śmierć. Musicie być jednak przygotowani na pożegnanie z kimś, kto jest wam bardzo bliski. Oczywiście nie pożegnacie go całkowicie i pewnie jeszcze nieraz się z nim zobaczycie, ale też będziecie musieli to przyjąć do wiadomości, że ten ktoś musi was opuścić. Nie zatrzymujcie go jednak, bo musi on wypełnić swoje przeznaczenie.
- Jakie przeznaczenie? - spytałam.
- O kim pani mówi? - dodał Ash.
Kobieta jednak znowu w odpowiedzi podarowała nam swój tajemniczy uśmiech. W tej samej chwili na łodzi zaczęli powoli się budzić.
- Z kim rozmawiacie? - zapytała Melody, głośno przy tym ziewając.
- Z naszą przyjaciółką, którą tutaj spotkaliśmy - powiedziałam, patrząc na dziewczynę.
- Jaką przyjaciółkę? - spytał Tracey, również ziewając.
- Madame Sybillą - wyjaśnił mu Ash, spoglądając na łódź z naszymi kompanami.
- Tą jasnowidzącą kobietą?
- Dokładnie tak.
- Poważnie? A gdzie ona jest?
Spojrzeliśmy ponownie w miejsce, gdzie przed chwilą stała Sybilla, ale jej już tam nie było, gdyż zniknęła bez śladu, nawet nie racząc się z nami pożegnać.
- No i znowu zniknęła bez wyjaśnienia, jak zwykle zresztą - rzekłam załamanym głosem - Chyba powinniśmy się już do tego przyzwyczaić.
- Tak... Pewnie tak - potwierdził Ash.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Następnego dnia po tych nieprzyjemnych wydarzeniach w Lumiose, przyjechał do nas mój ojciec, Josh Ketchum. Ja i Clemont oczekiwaliśmy go na lotnisku i gdy on wysiadł z samolotu, to my już na niego tam czekaliśmy.
- Witaj, córeczko! - zawołał radośnie tata, obejmując mnie mocno oraz całując czule w czoło.
Następnie popatrzył on na mojego chłopaka i dodał wesoło:
- Witam mojego przyszłego zięcia.
Clemont zachichotał delikatnie, kiedy to usłyszał, a jego twarz spłonęła delikatnym rumieńcem.
- Tato, proszę cię - jęknęłam nieco załamanym głosem, chociaż prawdę mówiąc wizja przyszłości, w której jestem szczęśliwą żoną Clemonta bardzo mi odpowiada.
- No co? Ja tylko stwierdzam fakt - śmiał się wesoło ojciec, czochrając delikatnie włosy mego kochanego wynalazcy - Ale mniejsza już z tym. Nie przyleciałem tutaj po to, żeby swatać moją jedyną córkę, ale po to, aby jej pomóc podczas tego śledztwa, które ona prowadzi.
- Właśnie... Jak zamierza pan nam pomóc? - zapytał mój chłopak - Czy ma pan może jakiś plan?
- Mój drogi, kochany chłopcze... Ależ oczywiście, że mam jakiś plan i prawdę mówiąc zacząłem go realizować zanim jeszcze tutaj przybyłem.
- Naprawdę? - Clemont był wyraźnie zafascynowany tym, co mówił jego przyszły teść, a mój ojciec.
- Tak - rzekł tata - Jak najbardziej i wiecie co? Mam dla was bardzo interesujące wiadomości. Ale najlepiej zrobimy, jeżeli gdzieś usiądziemy i porozmawiamy na spokojnie. W końcu nie ma sensu prowadzić rozmów tu, na lotnisku.
Zgodziliśmy się z nim, dlatego też poszliśmy do najbliższej kawiarni. Chcieliśmy co prawda iść do Centrum Pokemonów, ale mój tata uznał, iż lepiej będzie tego nie robić, bo ostatecznie tam wciąż przebywał Philippe Bordeau, a lepiej by było, aby nie widział on nas ani nie słyszał rozmowy, jaką będziemy prowadzić. Poszliśmy więc do kawiarni, usiedliśmy sobie, zamówiliśmy lody i lemoniadę, a tata poprosił jeszcze o kawę. A gdy już nasze zamówienie zostało zrealizowane, to mój ojciec zaczął nam mówić, co odkrył.
- Zaraz po waszym telefonie pojechałem do Alabastii, a tam poprosiłem o pomoc waszego przyjaciela Maxa.
- Jego? - zdziwiłam się bardzo tymi słowami - Przecież on jest wciąż załamany tym, że Cleo Winter złamała mu serce i nie chce nikomu pomagać.
- Wiesz, masz o nim zdecydowanie zbyt negatywną opinię - rzekł z uśmiechem na twarzy mój tata - To jest naprawdę bardzo bystry chłopak i ma wiele talentów do wykorzystania.
- I wykorzystuje je, o ile oczywiście akurat nie rozczula się nad sobą - powiedziałam ze złośliwością.
Ojciec popatrzył na mnie z delikatnym politowaniem.
- Ty naprawdę masz o nim zbyt negatywną opinię. Moim zdaniem on zasługuje na znacznie lepszą ocenę, ale to nieważne. Poprosiłem Maxa o pomoc i razem we dwóch przeszukaliśmy internetową bazę danych. Trochę to potrwało, ale przejrzeliśmy ją bardzo dokładnie, a potem wiecie, co tam odkryliśmy?
- Nie, ale pewnie nam o tym powiesz - zażartowałam sobie, karmiąc Piplupa karmą i przy okazji zajadając swoje lody.
- Ty nie bądź taka dowcipna - rzekł z lekką ironią mój tata - Tak czy inaczej przejrzeliśmy tę bazę danych i dowiedzieliśmy się z niej naprawdę bardzo ciekawych rzeczy.
- Jakich, proszę pana? - zapytał Clemont.
- Już mówię. Otóż dowiedzieliśmy się, że pan Philippe Bordeau... Tak naprawdę... On nie istnieje.
Spojrzeliśmy na niego bardzo zdumieni.
- Jak to?! - zawołaliśmy.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał zdziwiony Piplup.
- Tak po prostu. On nie istnieje - rzekł mój ojciec - Nie ma nikogo o takim nazwisku w internetowej bazie danych. W ogóle nigdzie nie udało się nam znaleźć nazwiska tego człowieka w związku z żadnymi interesami. A gdyby prowadził jakiekolwiek interesy, to musielibyśmy na niego trafić w różnych bazach danych.
- Może bazy danych nie uwzględniają wszystkich ludzi? - zapytałam.
- Nie wydaje mi się - stwierdził Clemont.
- Mnie również - dodał tata - Ta wiadomość naprawdę bardzo mnie zaintrygowała.
Mój chłopak był nią również bardzo zdziwiony.
- Wiesz, co to oznacza, Dawn? - zapytał - To oznacza, że ten człowiek, który chciał ode mnie kupić Wieżę Pryzmatu nie jest wcale tym, za kogo się podaje.
- Ale kim wobec tego jest? - spytałam.
- Pip-lu-li? - zdumiał się mój Piplup, patrząc uważnie na Clemonta, jakby w jego twarzy szukał odpowiedzi na to pytanie.
- Nie mam pojęcia - rzekł mój chłopak.
- Ja również tego nie wiem, kochani, ale jedno jest pewne. Ten ktoś, kimkolwiek jest, nie jest z wami szczery - powiedział mój ojciec.
- Musimy się dowiedzieć, kim on jest i co planuje! - zadecydowałam - Tylko nie mam pojęcia, w jaki sposób to zrobić.
- Myślę sobie, że najlepszym wyjściem byłoby podłożyć mu podsłuch w pokoju - stwierdził tata.
Oczywiście plan ten bardzo się nam spodobał, więc na niego z radością przystaliśmy.
- Mam przy sobie tzw. pluskwy mojej produkcji. Dzięki nim będziemy mogli podsłuchiwać pana Bordeau czy jak on się tam nazywa - powiedział po chwili Clemont - Tylko nie wiem, w jaki sposób możemy podłożyć temu panu pluskwę.
Mój tata uśmiechnął się delikatnie.
- To już zostawcie mnie. Mam pewien pomysł. Posłuchajcie...
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Maren i Damian powoli powrócili do nas z krainy snów, przy czym drugie z nich nie za bardzo chciało to zrobić, gdyż kiedy Melody próbowała go wyrwać z objęć Morfeusza delikatnym szturchnięciem, chłopak mruknął tylko delikatnie:
- Nie, mamusiu! Ja nie chcę do szkoły. Koledzy się ze mnie nabijają.
- Obudź się! - wrzasnęła na niego Melody.
Chłopak szybko usiadł i jęknął przerażony, masując sobie głowę.
- Ech... Jak ja nie cierpię takich pobudek - mruknął nasz przyjaciel - Jesteś zdecydowanie mało delikatna, jeśli ty w ogóle umiesz być delikatna.
- Żebyś się nie zdziwił - mruknęła dziewczyna z Shamouti - Tak czy inaczej wstawaj, bo już pora śniadania.
- Śniadania? Nie mogłaś mówić tak od razu? - zachichotał chłopak.
Melody pokręciła załamana głową, a Maren tymczasem zaczęła nam szykować posiłek z owoców, które zebraliśmy poprzedniego dnia.
- Siadajcie, kochani, bo już pora jeść - powiedziała.
Z uśmiechem na ustach usiedliśmy sobie w jej łodzi, po czym bardzo zadowoleni zaczęliśmy jeść, rozmawiając przy tym wesoło. Oczywiście opowiedzieliśmy naszym przyjaciołom o spotkaniu z Madame Sybillą. Byli oni tym naprawdę zdumieni, ale też nie zdziwiło ich to wcale. W końcu widzieli już takie rzeczy na świecie, że po prostu nic już nie było w stanie ich zdziwić.
- To jest naprawdę zagadkowa sytuacja - rzekł Tracey - Co takiego ona mogła mieć na myśli mówiąc, żebyśmy znaleźli coś, co jest zaginione?
- I dlaczego, jak sami mówicie, ostatnio ciągle się pojawia, aby rzucić jakąś zagadkę i potem zniknąć bez wyjaśnienia? - zapytała Melody.
Nie mieliśmy pojęcia, co mamy im odpowiedzieć, ponieważ sami nie wiedzieliśmy, co o tym wszystkim myśleć. To było naprawdę niesamowite. Madame Sybilla wydawała się nam być istotą jakby nie z tego świata, zaś motywy jej postępowania były dla nas prawdziwą zagadką, której za nic w świecie nie mogliśmy rozwiązać.
- A więc mamy coś na tej wyspie odnaleźć - powiedziała po chwili Maren - Tylko co dokładnie?
- Ba! Żebym to ja wiedział - zaśmiał się Ash.
- Aha... A więc mamy szukać czegoś nie ustalonego w żaden sposób i tylko dlatego, że powiedziała to pewna kobieta, która nawet nie raczyła wam wyjaśnić o co chodzi z tymi jej zagadkami, tak? - zapytała Melody, nie ukrywając przy tym swej irytacji.
- No... W sumie to tak - odpowiedział jej mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Aha... No tak. Cudownie. Po prostu cudownie - mruknęła nasza droga przyjaciółka z Shamouti, powoli kończąc jeść swoje śniadanie - A więc od czego zaczynamy?
- Eee... W sumie to... W sumie to nie jestem pewien, podobnie jak nie jestem pewien tego, czy twoje pytanie jest szczere, czy też może kapie z niego ironia jak woda z kranu.
Melody spojrzała złośliwie na Asha i powiedziała:
- Nie bądź taki hop do przodu, kochasiu.
- A ty nie bądź taka złośliwa, dobrze? - zaśmiał się do niej złośliwie Damian - Bo wobec przyjaciół nie można być tak złośliwym.
- Ej, mądralo! - panna z Shamouti spojrzała na niego groźnie - Nikt mi nie będzie mówił, co mi wolno robić, a czego nie wolno, a już z pewnością nie jakiś gamoń, który uważa się za takiego cwaniaka, bo śpiewał podczas sztormu!
Damian zrobił dumną wręcz minę, jakby czyn, o którym to wspomniała właśnie nasza przyjaciółka był najmądrzejszą rzeczą na świecie, po czym podał karmę Watchogowi, który zaczął ją zachłannie jeść.
- Tak czy siak nie mamy chyba nic innego do roboty, jak zacząć nasze poszukiwania tego... czegoś, co kazała nam szukać Madame Sybilla - rzekł chłopak z Unovy - Chyba, że kompas się naprawił albo ten cały twój sprzęt, Maren, zaczął już działać jak należy.
Nasza pani pilot wyjęła kompas z kieszeni i sprawdziła go.
- Nie... Niestety nie. Wciąż jest popsuty.
Spojrzeliśmy zdumieni na ów przedmiot. Rzeczywiście, strzałka w nim ciągle kręciła się dookoła własnej osi, jakby zupełnie oszalała.
- Nie rozumiem, dlaczego to tak się zachowuje - powiedziałam.
- Pewnie jest tu jakieś wielkie pole magnetyczne - zasugerował Tracey - Ale nie wiem, czy mam rację.
- A więc wobec tego, skoro sprzęt nawigacyjny nie działa, zaś kompas wariuje, to chyba musimy tu zostać do czasu, aż nas ktoś nie znajdzie, bo bez tych cacek raczej nie namierzymy właściwego kierunku - rzekł Damian.
- No dokładnie tak - zaśmiała się do niego Maren - Bez tych, jak to powiedziałeś, „cacek“ będziemy błądzić po morzu, aż zabraknie nam paliwa oraz jedzenia, że o wodzie to nie wspomnę. Wtedy będziemy zdani na łaskę żywiołów oraz czysty przypadek, czy ktoś nas znajdzie, czy też nie. Więc lepiej, abyśmy siedzieli tutaj.
- I założyli tutaj kolonię? - spytała złośliwie Melody.
- Niekoniecznie. Równie dobrze możemy przecież wysłać jednego z naszych Pokemonów, aby spróbował znaleźć jakiś statek lub jakiś inny ląd - zaproponowałam.
- Nie wydaje mi się, aby to był dobry pomysł - rzekł Ash - Jeżeli inny ląd jest daleko stąd, to wysłany przez nas Pokemon może się zgubić i tu nie wrócić.
- Racja... Nie możemy tak ryzykować - jęknęłam smutno - Wobec tego co robimy?
- Najlepiej by było kogoś zapytać o to, gdzie jesteśmy - zasugerował nam Damian.
- Doskonały pomysł - powiedziała nieco zadziornie Melody - Tylko obawiam się, że poza nami nikogo tu nie ma.
- Poważnie? - mruknął trener z Unovy - A ten tam, to niby kto?
Spojrzeliśmy wszyscy za siebie w kierunku miejsca, które wskazał nasz przyjaciel i zauważyliśmy jakiegoś chłopaka w wieku około osiemnastu lat, który wygląda na nas zza drzewa, obserwując uważnie nasze poczynania. Młodzieniec miał czarne włosy i fioletowe oczy, a jego ubranie wyglądało całkiem podobnie do naszych. Obok niego stał mały, szary Pokemon z dużą buzią.
- A jednak ktoś tutaj żyje! - zawołała zdumiona Maren.
- Co to za Pokemon? - dodałam równie mocno zdziwiona.
- To jest Axew - wyjaśnił mi Ash - Iris takiego miała, ale potem on jej ewoluował i go zostawiła w Wiosce Smoków, skąd zresztą pochodzi.
- Co to za różnica, jaki to jest Pokemon? - mruknął Damian - Mnie tam bardziej interesuje jego trener.
Następnie wysunął się delikatnie z łodzi.
- Hej, kolego! Może odpowiesz nam na parę pytań?
Chłopak jednak szybko rzucił się biegiem przed siebie, w głąb buszu na wyspie.
- Hej, zaczekaj! - zawołał Ash.
Następnie zeskoczył on z łodzi i pobiegł za chłopakiem. Jego wierny Pikachu z piskiem dołączył do swego trenera.
- Za nim! - krzyknął Damian, po czym razem z Watchogiem poszedł w ślady swego przyjaciela i idola zarazem.
- Ech... A oni zawsze w biegu - zaśmiała się Maren.
Chwilę później cała nasza paczka ruszyła biegiem tam, gdzie zniknął tajemniczy chłopak.
- Zaczekaj! Nie chcemy cię skrzywdzić! - zawołałam.
- Chcemy cię tylko o coś zapytać! - krzyknął Ash.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Widzieliśmy tajemniczego chłopaka przed sobą, jak próbuje nam uciec. Obok niego gnał jego Axew, który od czasu do czasu odwracał się w naszą stronę i strzelał w nas swoją mocą. Z trudem zdążyliśmy uniknąć ataków, za pierwszym razem skacząc na bok, potem schylaliśmy przed nimi głowy.
- Ej! My przybywamy w pokoju! - warknął oburzony Damian.
- Odnoszę wrażenie, że on uważa inaczej - zaśmiała się Melody.
Gnaliśmy dalej za tym chłopakiem, a kiedy jego Axew znowu w nas cisnął swoją mocą, Pikachu szybko zablokował jego atak ciosem pioruna.
- Bune-bune! - pisnęła przerażona Buneary, widząc co się dzieje.
Na całe szczęście tylko na huku się skończyło i odrobinie dymu. Ash zaś mimo niego dalej gnał przed siebie, po czym skoczył on w kierunku miejscowego chłopaczka, który wciąż próbował przed nami uciec. Złapał go za nogi i przewrócił na ziemię. Nasz nowy znajomy wił się i szarpał mocno stopami, próbując kopnąć Asha w brzuch. Na całe szczęście mój ukochany był zaprawiony w walce, więc taki atak nie zrobiła na nim żadnego wrażenia i z łatwością sobie z nią poradził. Axew próbował bronić swojego trenera, ale Pikachu i Watchog bez trudu go obezwładnili.
- Weź się uspokój, chłopie! - zawołał detektyw z Alabastii - Nikt z nas nie chce cię skrzywdzić.
Ponieważ jednak tajemniczy młodzieniec wciąż wił się i szarpał, to Ash niestety był zmuszony przewrócić go na brzuch i lekko wykręcić mu rękę, aby jakoś nad nim zapanować.
- Słuchaj, koleś... Puszczę cię, jeżeli przestaniesz się szarpać - rzekł do niego mój chłopak - Obiecujesz, że przestaniesz mnie bić, jeśli cię puszczę?
- Dobrze, obiecuję - padła odpowiedź.
Tubylec przestał się już szarpać, a Ash puścił go, po czym rzekł:
- Doskonale... A teraz może nam powiesz, kim jesteś i czy mieszkasz tutaj? Czy może jesteś rozbitkiem, jak my?
- Mieszkam tutaj - odpowiedział nam nieznajomy, masując sobie swoje obolałe nadgarstki - Ale masz siłę, chłopie.
- Ty też masz niczego sobie rączki - zaśmiał się mój chłopak - Nogi tak samo.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu, który zdążył już puścić razem z Watchogiem Axew naszego nowego znajomego.
- Powiedz, mieszkasz tu sam? - zapytałam.
- Oczywiście, że nie - odparł tubylec - Jest tutaj cała wioska i ja w niej mieszkam. Jednak nie powinienem wam tego mówić, zwłaszcza po tym, co się tutaj dzieje.
- A co takiego się dzieje? - zdziwiła się Maren.
- Właśnie! Możesz nam to wyjaśnić? - zapytał Damian.
- Nie powinienem wam nic mówić. Skąd ja mam niby wiedzieć, że nie jesteście z Patalos?
- Patolos? - zdziwił się Damian - Chwileczkę! Taka wyspa znajduje się w regionie Unova!
- No tak... To prawda - potwierdził miejscowy - A co wy tacy zdziwieni jesteście?
- O rany! - jęknęła Maren - Sztorm zagnał nas aż do Unovy! No nieźle!
Chłopak z tej wyspy parsknął śmiechem, po czym rzekł:
- Unova? Wy myślicie, że jesteście w Unovie? No cóż... Przecież wy nic nie wiecie.
- A co powinniśmy wiedzieć? - zapytałam.
- Nie ważne. To bez znaczenia.
Melody wkurzyła się nie na żarty, słysząc jego odpowiedź.
- Słuchaj, koleś! - zawołała, podchodząc do niego - Trafiliśmy tu przez czysty przypadek i nie chcemy zostawać tu dłużej niż to konieczne. A więc lepiej przestań nam utrudniać, bo inaczej sobie z tobą porozmawiam!
Chłopak wyglądał na nieco przerażonego jej groźbami, ale trwało to tylko przez chwilę, ponieważ nagle uśmiechnął się ironicznie.
- Tę propozycję powinnaś już złożyć komuś innemu.
W tej samej chwili usłyszeliśmy za sobą jakieś kroki. Spojrzeliśmy za siebie i zauważyliśmy idących w naszą stronę ludzi bardzo groźnie na nas patrzących. Obok nich szły różne Pokemony.
- Wybaczcie, ale nie lubimy tu obcych - powiedział nasz nowy znajomy - Niepotrzebnie za mną biegliście.
Przerażeni stanęliśmy wszyscy w kręgu. Ash natomiast popatrzył na otaczających nas ludzi i rzekł:
- OK... Nie jest dobrze, ale będziemy się bronić.
Po tych słowach wypuścił on z pokeballi Charizarda, Pidgeota oraz Greninję, czyli swoje najsilniejsze Pokemony, które miał przy sobie. Wtedy jednak ludzie z tej wyspy jęknęli głośno i zaczęli mówić do siebie coś, co zabrzmiało jak:
- Greninja! To jest Greninja!
- A spójrzcie na twarz tego chłopaka!
- Tak! On ma blizny!
- I ma Greninję!
Młodzieniec, którego goniliśmy po wyspie spojrzał zdumiony na Asha, jakby dopiero teraz mu się przyjrzał.
- Rzeczywiście. On ma blizny na twarzy. I to dwie... - powiedział.
- Niesamowite - rzekł jeden z mężczyzn z tłumu - Miguel! Nawet nie wiesz, jakie szczęście na nas sprowadziłeś! To nasz wybawca!
- Wybawca? - zdziwił się Ash - O czym w ogóle wy mówicie?
Chłopak nazwany Miguelem uśmiechnął się tajemniczo i rzekł:
- To nieco dłuższa historia.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Mój tata miał naprawdę bardzo genialny plan, aby podłożyć pluskwę rzekomemu panu Philippe’owi Bordeau poszedł on do jego pokoju podając się za dziennikarza, który pragnie przeprowadzić z nim wywiad. Razem z moim tatą poszła Alexa, aby w razie czego cała sprawa wyglądała bardziej realistycznie, a prócz tego udając dziennikarza należało używać specjalnego słownictwa, którym jedynie ona w pełni umiała się posługiwać. Poszli więc oboje i powiedzieli, że z jakiegoś powodu chcą oni z nim porozmawiać na pewien temat. Potem bardzo zadowoleni uważnie go wysłuchali, zapisali sobie jego odpowiedzi na ich pytania, po czym pożegnali się z nim i odeszli. Jednak przed wyjściem podłożyli mu pluskwę pod stołem, dzięki czemu mogliśmy potem podsłuchiwać wszystkie rozmowy, jakie prowadzi on z osobami, które go odwiedzą (jeżeli oczywiście ktoś go odwiedzi). Gdy już wykonali to zadanie, to oboje przybyli do Wieży Pryzmatu, aby nam o tym opowiedzieć.
- Moim zdaniem poszło nam doskonale - powiedziała Alexa.
- Doskonale? To za mało powiedziane - zaśmiał się mój tata - Oboje byliśmy niesamowicie przekonujący, a ja to już chyba najbardziej, prawda?
- To ja już teraz wiem, po kim Ash jest takim chwalipiętą - zażartowała sobie dziennikarka.
- Być może mam w tym swój skromny udział - odpowiedział jej tata - Ale tak czy inaczej ten udział jest naprawdę niewielki.
- Josh, to twoja wersja wydarzeń, ale nie będę się z tobą na ten temat kłócić.
- I dobrze, bo nie masz szans, aby mi wmówić takie rzeczy.
- Nie chcę ci nic wmawiać, ale moim zdaniem ty i twój syn macie ze sobą więcej wspólnego niż ci się wydaje.
- Uznam to za komplement.
- Nie ma sprawy. Możesz tak zrobić.
- Przestańcie już! - zawołałam nieco poirytowana ich zachowaniem.
Byli oboje dorośli, a zachowywali się chwilami jak jakieś małe dzieci, co było naprawdę irytujące, choć czasami nawet i zabawne. Niestety, tylko czasami. Muszę tu też zauważyć, że musiała upłynąć nieco dłuższa chwila, abym zauważyła, iż oboje są już na tym. Widocznie było to związane z tym, że mój tata związał się z przyjaciółką Alexy.
Dziennikarka i mój tata, słysząc moje słowa, popatrzyli na nas wesoło, po czym przeprosili mówiąc, że jakoś nie umieli się powstrzymać od takich wygłupów.
- No, a na poważnie to założyliśmy razem pluskwę tak, jak sobie to zaplanowaliśmy - powiedział mój ojciec.
- Mam tylko nadzieję, że on w niczym się nie zorientuje - dodałam.
- Spokojnie, kochanie. Miej więcej wiary w swojego ojca - zaśmiał się tata - Poszło nam gładko, a pójdzie jeszcze lepiej, jeśli dzięki tej pluskwie znajdziemy dowody przeciwko temu draniowi.
- Tyle tylko, że chyba będziemy musieli na nie trochę jeszcze poczekać - powiedziała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął jej Dedenne.
Clemont tymczasem ustawił mały odbiornik radiowy, który miał łapać fale przesyłane przez pluskwę w pokoju rzekomego pana Bourdeau i dzięki temu pomóc nam dowiedzieć się, co ten człowiek planuje.
- To co teraz robimy? - zapytałam.
- A co niby mamy robić? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie mój chłopak - Siedzimy i czekamy, aż ten człowiek będzie z kimś rozmawiał.
- Ale przecież to może zająć nawet kilka dni! - zawołała załamanym głosem Bonnie.
- Mamy czas - odparł jej brat - Chyba, że masz jakiś inny pomysł.
Nie miała, dlatego też musieliśmy wszyscy przyjąć propozycję takiego właśnie działania, choć zdecydowanie była ona niemiła. Siedzieliśmy więc przy tym małym odbiorniku i czekaliśmy. Robiliśmy to na zmianę, aby mieć pewność, że z nudów nikt z nas nie zaśnie i nie przegapi ważnej informacji. Czekanie było bardzo nużące, jednak opłaciło się nam ono, ponieważ pod wieczór do pokoju Bordeau przybyło kilku ludzi, a przynajmniej dwóch. Rozmawiali oni sobie z naszym delikwentem przez jakiś na temat ostatnich wydarzeń.
- Przecież ci mówię, że to jest niewykonalne! - zawołał jeden z nich - Te bachory ciągle tam siedzą, podobnie jak ich Pokemony!
- Mam więc rozumieć, że najlepsi bandyci w całym regionie Kalos boją się trójki dzieciaków? - zapytał Philippe Bordeau.
- Nie ich, ale ich Pokemonów się boimy - wyjaśnił drugi - I jeszcze tego robota. Ostatnim razem załatwił nas jak się patrzy. Do teraz mnie zadek boli od jego ataków.
- Więc i wy załatwcie jego - stwierdził krótko ich szef.
- To nie będzie takie proste.
Nasz podejrzany parsknął śmiechem i rzekł:
- Słuchajcie, stawka w tej grze jest zbyt wielka, abym miał się wycofać. Nie zrobię tego i wam także nie wolno tego zrobić. Musimy odzyskać to, co nasze!
- Co więc mamy robić, szefie?
- Dzisiejszej nocy włamiecie się tam jeszcze raz, a jeśli napotkacie na opór, to go usuniecie, jasne?
- Tak jest, szefie!
- Doskonale. A więc do roboty! Dzisiaj w nocy musimy złożyć komuś wizytę. Tylko tym razem nic nie popsujcie.
Po tych słowach rozmowa zeszła na inne tematy, nie mające jednak nic wspólnego z interesującą nas sprawą. Spojrzałam więc na mojego ojca i zapytałam:
- To co teraz robimy?
- Jak to, co?! - zaśmiał się tata - Zrobimy to, co zrobiłby Ash, będąc na naszym miejscu. Zastawimy zasadzkę, oczywiście z pomocą policji.
Oczywiście pomysł ten strasznie się spodobał, więc postanowiliśmy go zrealizować najszybciej, jak to możliwe.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Mieszkańcy tej wyspy (która jak się okazało, nazywała się Pantalun), zaprowadzili nas do swojej osady. Była to całkiem urocza wioska niezwykle podobna do tej, w której mieszkała Melody, jednak były między nimi pewne różnice w wyglądzie zewnętrznym. Przede wszystkim najważniejszą różnicą był fakt, że wioskę otaczała jakaś wielka palisada stworzona z bardzo ostro zakończonych pali wbitych w ziemię i ustawionych na sztorc w kierunku potencjalnych intruzów. Idąc przez wioskę zauważyłam też coś równie dla mnie ciekawego - kilku ludzi siedzących na drzewach, które służyły im za doskonały punkt obserwacyjny. Z nich prawdopodobnie ci ludzie ostrzegali swoich pobratymców, że zbliża się nieprzyjaciel. Wszystko to wyglądało naprawdę bardzo przerażająco i dalekie było od tego, czego mogliśmy się tu spodziewać.
Ludzie z wioski zaprowadzili nas do jednej chaty, gdzie przedstawiono nas pewnemu mężczyźnie. Wyglądał on dokładnie tak, jak nasz przyjaciel Miguel, ale miał inny kolor oczu - konkretnie to zielone, a prócz tego był znacznie od niego starszy. W chacie tej zastaliśmy także kobietę o ciemno-zielonych włosach, fioletowych oczach i niezwykle przyjaznym uśmiechu. Bez trudu zatem domyśliliśmy się tego, że owi ludzie muszą być rodzicami Miguela. Pomyślałam też, iż pełnią w tej wiosce jakąś ważną funkcję, skoro właśnie do nich zostaliśmy przyprowadzeni.
- Witaj, naczelniku - powiedział jeden z ludzi, którzy nas otaczali - Przyszliśmy razem z tymi obcymi, którzy nawiedzili naszą wyspę.
- Czy są oni z Patalos? - zapytał mężczyzna.
- Nie, panie. Troje z nich pochodzi z Wysp Oranżowych, jedno jest z Unovy, jedno z Kalos, a jedno z Kanto.
Naczelnik wioski i towarzysząca mu kobieta przyjrzeli się nam bardzo uważnie, po czym pierwsze z nich rzekło:
- Czemu zatem przyprowadziliście ich tutaj?
- Ojcze... Ten chłopak ma dwie blizny na twarzy - powiedział bardzo uroczyście Miguel, wychodząc do przodu - I ma też Greninję.
- Co takiego?! - zawołał w szoku naczelnik.
- To twój ojciec? - zdziwił się Damian.
- No tak, a co?
- Nie, nic. Tak tylko chciałem się tego dowiedzieć.
Chwilę później naczelnik podszedł do nas, po czym zaczął uważnie obserwować nasze twarze, a szczególnie Asha. Jego żona, a matka Miguela również to zrobiła, a następnie dotknęła delikatnie twarzy mojego chłopaka, a już szczególnie jego blizn.
- Niesamowite. Rzeczywiście. Tak jak w przepowiedni - powiedziała.
- W jakiej przepowiedni? - zapytałam zdumiona.
- To za chwilę - odparła kobieta - Czy masz Greninję?
- Mam.
- Możesz go nam pokazać?
Ash zdziwił się nieco, jednak wyjął pokeball i wypuścił z niego wyżej wzmiankowanego Pokemona. Naczelnik oraz jego żona przyjrzeli się mu dokładnie, z wielką uwagą. Oboje byli wyraźnie podekscytowani spojrzeli na siebie, a potem dodali:
- Niesamowite! A więc przepowiednia się sprawdza!
- Jaka przepowiednia?! - zapytałam.
Moje pytanie zostało jednak zignorowane, ponieważ ludziom udzieliła się euforia z powodu tego wszystkiego, co właśnie odkryli. Zaczęli radośnie przekrzykiwać się nawzajem, mówić tysiące słów na raz, także już po chwili powstał taki raban, że nie słyszałam własne myśli. Jednocześnie z kieszeni żony naczelnika wypadł pokeball, który się otworzył i wyskoczył z niego Frogadier. Jego rysy pyszczka wskazywało na to, że jest on samicą. Oba żabie Pokemony spojrzały na siebie czule. Nie trzeba było być detektywem, aby rozpoznać, że się kochają.
Tymczasem naczelnik i jego małżonka oraz ich syn dalej coś mówili jedno przez drugie, robiąc przy tym taki gwar, że aż uszy bolały.
- Chwileczkę... Czy może ktoś nam może... Wyjaśnić... - próbowałam do nich mówić.
- Przepraszam, ale chcielibyśmy wiedzieć... - zaczęła Maren, ale nikt jej nie dał dojść do słowa.
- MILCZEĆ! - wrzasnęła Melody.
Raban natychmiast ucichł i zapanowała kompletna cisza jak makiem zasiał, zaś wszyscy spojrzeli na naszą przyjaciółkę z pytaniem malującym się na ich twarzach.
- Przepraszam, że krzyczę, ale nie wiem, jak mam do państwa mówić - powiedziała już spokojniejszym tonem dziewczyna z Shamouti - Podnosicie państwo niezły raban na nasz widok. Najpierw jedno z was nas obserwuje, potem ucieka przed nami, później otaczają nas jacyś ludzie chcący wyraźnie nas przerobić na rzeszoto, ale następnie zmieniają zdanie i traktują nas jak bohaterów z jakieś tam przepowiedni, o której to nawet nie chcą nam nic powiedzieć. Możecie przestać się zgrywać i wyjaśnić, o co chodzi?
Naczelnik spojrzał na nas z uśmiechem na twarzy, po czym rzekł:
- No dobrze, wybaczcie nam, kochani. Nie powinniśmy się może tak zachowywać, ale cóż... Po prostu cała sytuacja nas naprawdę bardzo mocno zaskoczyła.
- Nas również - zauważyła Melody - I to mocniej niż państwo myślą.
- No właśnie - zgodziłam się z nią - Czy możemy więc państwa prosić, aby ktoś nam tutaj raczył wyjaśnić, o co chodzi?
- Oczywiście, że tak - powiedział naczelnik - Nie ma sprawy. Już to robimy. Chodźcie... Coś wam pokażę.
Następnie mężczyzna zaprowadził ze swoją żoną i synem całą naszą drużynę do niewielkiego domku, w którym znajdowało się kilka regałów z książkami.
- To nasza biblioteka - wyjaśnił mężczyzna - Tutaj jest coś, co muszę wam pokazać.
Chwilę później zdjął z regału jedną książkę i zadowolony otworzył ją, po czym zaczął ją przeglądać. Przerzucił kilkanaście kartek w poszukiwaniu tego, czego szukał, aż w końcu znalazł to i zawołał:
- Jest! Doskonale! A więc spójrzcie, przyjaciele. Zobaczcie sami.
Po tych słowach podetknął nam książkę pod nos. Ash wziął ją od niego i przyjrzał się uważnie rysunkom narysowanym przez kogoś zgrabną ręką. Ukazywały one Greninję niezwykle podobnego do tego, którego miał mój luby. Obok niego był też rysunek postaci chłopaka z blizną na policzku oraz drugą blizną nad okiem. Jedna szła przez lewy policzek i wyglądała na to, że zrobiono ją czymś ostrym i podłużnym. Z kolei druga szła przez prawą brew i kącik oka i sprawiała wrażenie, jakby ktoś podrapał tego chłopaka na rysunku pazurem. Chłopak do tego miał czarne włosy i strój szlachcica oraz szpadę u boku.
- Niesamowite! - zawołałam zachwycona.
- Przecież to jest Ash! - dodał Damian, równie mocno tym wszystkim podniecony i zaintrygowany, co ja.
- To prawda. To właśnie on - rzekł Tracey - Niesamowite. Skąd ty się wziąłeś z tym rysunku?
- Nie rozumiem tego - powiedziała Maren.
- Ja też kiedyś nie rozumiałem, dlaczego ja, Serena i Dawn wzięliśmy się na zdjęciu w gazecie z 1938 roku, ale na spokojnie wszystko to sobie wyjaśniliśmy i odkryliśmy prawdę - stwierdził Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- A więc to także warto wyjaśnić - rzekła Maren.
- No właśnie - zaśmiał się mój luby - Doskonale. A zatem słucham... Możecie państwo nam to wyjaśnić?
- Oczywiście - powiedział naczelnik z wielkim uśmiechem na twarzy - A więc proszę słuchać. Jak widzicie, w tej książce mój pradziadek w roku 1910 narysował te szkice oraz zapisał przepowiednię, która bezpośrednio ich dotyczy.
- Jaką przepowiednię? - zapytałam.
- Tu przecież nie ma mowy żadnej przepowiedni - zdziwił się Damian, zerkając przez ramię Asha na książkę.
- Przewróć stronę - rzekł z politowaniem Miguel.
Ash uśmiechnął się do niego ironicznie i przerzucił stronę, patrząc na nią uważnie, po czym powiedział:
- Proszę. Jest przepowiednia, mój drogi przyjacielu.
- No co? Nie wiedziałem, że jest ona na następnej stronie - mruknął trener z Unovy, a jego Watchog zapiszczał dowcipnie.
Mój luby tymczasem zaczął uważnie czytać przepowiednię zapisaną w książce. Była ona napisana wierszem, jak większość wróżb.
Gdy w niebezpieczeństwie będzie wioska,
Niech wasze serce nie przejmie troska.
Zjawi się bohater, który was wspomoże.
Jest to rycerz, co go nigdy nic nie zmoże.
Blizny na twarzy dwie będzie mieć.
Jedną na policzku - szablę musiał znieść.
Druga nad okiem, po pazurze wroga.
Od jego widoku w sercu budzi się trwoga,
Lecz nie zląkł się go bohatera nasz wspaniały,
Bo on w swych czynach odważny jest i trwały.
Szpadę ma u boku, lupę zaś w dłoni.
Detektyw i muszkieter, jedno za drugim goni.
Greninja zaś u jego boku wiernie stoi.
Każdego wroga swa mocą rozbroi.
Moc ma też wielką, która go w jedność łączy
Ze swym trenerem więzią niewidzialnych pnączy.
Pokemon ten z nie tego świata przybędzie,
Misję tu swoją wypełnić musiał będzie.
Gdy się zjawią w wiosce, niech nikt im nie wadzi,
Bo do zwycięstwa was ta dwójka poprowadzi.
- Ładny wierszyk - powiedziała dowcipnie Melody - W sumie to nigdy nie wiedziałam, czemu wszystkie przepowiednie na tym świecie muszą być pisane wierszem.
- Nie wszystkie, ale większość i owszem - stwierdził Tracey.
- No dobrze, ale dlaczego?
- To już nie do mnie kieruj to pytanie.
Popatrzyliśmy uważnie na naczelnika, po czym Ash zapytał:
- O co chodzi z tą przepowiednią?
- Widzicie... - rzekł ojciec Miquela - Mój pradziadek był naczelnikiem tej wioski, kiedy pewnego dnia nasza wioska znalazła się w zagrożeniu. Wówczas pewna banda dzikich Pokemonów zaatakowała nas i chciała nas wszystkich zabić i zniszczyć naszą wioskę. Jednak wówczas przybył dzielny Greninja, który nas ocalił. Towarzyszyła mu kobieta, która przedstawiła się jako Madame Sybilla.
- Sybilla?! - zawołałam w szoku.
- Tak, a co?
- A jak ona wyglądała? Czy może...
Potem przedstawiłam mu bardzo dokładnie wygląd naszej tajemniczej znajomej, zaś mężczyzna uśmiechnął się delikatnie i potwierdził.
- Tak właśnie wyglądała. Opis tego całego wydarzenia znajduje się na dalszych stronach tej książki, ale nie wiem, skąd wy możecie ją znać.
Oczywiście to wszystko jeszcze bardziej nas zaszokowało, chociaż już wcześniej Esmeralda nam mówiła, że Sybilla musi żyć już bardzo długo i może nawet dłużej niż byśmy to podejrzewali, ale nie sądziłam, iż to może być prawdą. To znaczy podejrzewałam to, jednak jakoś tego nie brałam na poważnie. A tu proszę. Madame Sybilla okazała się być jeszcze większą zagadką niż myśleliśmy. Ciekawe, czy kiedykolwiek odkryjemy wszystkie jej sekrety.
- Nieważne. To bez znaczenia, czy ją znamy, czy nie - powiedział Ash - Chodzi o tę przepowiednię. Czy ona ją wypowiedziała?
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Tak - skinęła głową żona naczelnika - Nie było nas wtedy oczywiście jeszcze na świecie, jednak historia ta była przekazywana z pokolenia na pokolenie i zachowała się aż do dzisiaj.
- Nigdy nie sądziliśmy, że ta przepowiednia Madame Sybilli się spełni, a już na pewno nie za naszego życia - powiedział Miguel - Jednak wszystko wskazuje na to, że zostanie ona wypełniona już teraz.
- Dokładnie - potwierdziła jego matka - Niestety, wszystko poważnie skomplikowało się w naszym życiu.
- Tak, zwłaszcza położenie tej wyspy - rzekł złośliwym tonem Damian - W końcu ta wyspa należy do terenu Unovy, a tutaj, o ile się nie mylę, jest teren Wysp Oranżowych.
- Nie, nie mylisz się. To jest teren Wysp Oranżowych - powiedziała żona naczelnika.
- Aha... Super - mruknęła Maren - A więc może ktoś mi wyjaśni, jak to jest, że wyspa znajdująca się normalnie na terenie Unovy, teraz przebywa na terenach archipelagu Wysp Oranżowych?
- Już to wyjaśniam - rzekła matka Miguela - Mamy na tej wyspie kilka Pokemonów typu psychicznego. Ich moc przesuwa położenie tej wyspy w inne miejsca.
- Aha... A wolno wiedzieć, dlaczego tak się dzieje? - zapytała Melody.
- To naprawdę zaskakujące - dodał Tracey.
- Spokojnie, zaraz wam to wyjaśnimy - powiedział naczelnik - To nie jest wcale takie proste, ale... Nasza wioska żyła kiedyś w wielkiej przyjaźni z wioską położoną na wyspie Patalos. Niestety, tak trzy miesiące temu cała sprawa uległa zmianie. Mieszkańcy tej wyspy, nie wiedzieć dlaczego, nagle nas zaatakowali i uprowadzili kilkunastu naszych ludzi. Próbowaliśmy ich odbić, ale ci, którzy ruszyli na ratunek, już nigdy nie wrócili. Potem ruszyła kolejna wyprawa ratunkowa, ale wróciła z nich tylko garstka, która zdołała uciec. Ci wszyscy, którzy przetrwali, opowiadali nam o tym, że ludzie na tej wyspie zachowywali się naprawdę dziwnie. Przerażająco wręcz. Tak, jakby nie byli sobą, ale nie umieli tego sobie wyjaśnić. Poprosiliśmy o pomoc policję, ale oddział policji, który przybył nam na odsiecz, nigdy nie wrócił.
- Zginęli? - zapytała Melody.
- Nie wiem. Podobno mieszkańcy wioski Patalos nie zabijają, a jedynie porywają. Tak w każdym razie wynika z naszych obserwacji. No, ale nie wiemy, po co oni porywają naszych ludzi. Nie rozumiem tego. Tak czy siak, kiedy policja zawiodła, to chcieliśmy prosić o pomoc wojsko, ale tam nikt nawet nie chciał nas słuchać, odsyłając nas do policji, a ta nie chciała posyłać nowych ludzi po tym, jak stracili już jeden oddział, więc dali sobie spokój. Musieliśmy zatem wykorzystać moc naszych Pokemonów, żeby przenieść wyspę daleko od Unovy licząc na to, że mieszkańcy Patalos dadzą nam spokój. Jednak potem znowu ludzie z tej wyspy nas zaatakowali, co było o tyle dziwne, że przecież przenieśliśmy się daleko i nie mogli sami za nami dotrzeć, nawet na grzbiecie swoich Pokemonów. Po prostu ich stworki nie miałyby możliwości przelecieć tak dalekiej odległości jaka nas dzieliła. Przenieśliśmy więc mocą naszych Pokemonów psychicznych jeszcze dalej, ale boimy się, że znowu nas zaatakują. W tej wiosce jest już tylko garstka ludzi, a kiedyś to miejsce tętniło życiem. Teraz ci, co jeszcze tu mieszkają, żyją w ciągłym strachu o swoje bezpieczeństwo.
Skinęliśmy głowami na znak, że rozumiemy doskonale, o czym oni mówią. To było naprawdę zagadkowe. Jedna wielka zagadka, której jednak nie mogliśmy sobie w żaden sposób wyjaśnić.
- A więc sprawa jest prosta - powiedziała żona naczelnika - Uważamy wszyscy, że już najwyższa pora na to, aby przybyła nam pomoc z zewnątrz. Być może właśnie ty, mój drogi chłopcze oraz twój Greninja będą mogli nam pomóc. Jednak nie wiemy, czy to możliwe. To już tylko bardzo nikła nadzieja.
- Ale póki życia, póty nadziei - rzekł Miquel, po czym spojrzał na nas uważnie - Czy możemy na was liczyć, przyjaciele?
Ash uśmiechnął się do nas, a potem spojrzał na chłopaka, mówiąc:
- Jestem chyba rzeczywiście człowiekiem z waszej przepowiedni, bo mam blizny na twarzy, jestem też detektywem i muszkieterem, choć to już nieco dłuższa historia. Ale tak czy inaczej nie mogę was zostawić samych w potrzebie. Dlatego moja odpowiedź brzmi „TAK“.
- Coś tak czułam, że to powie - zaśmiała się Melody - Nasz kochany Wybraniec zawsze rusza innym na pomoc i jeszcze nas w to wciąga. Ale w sumie... Czy bylibyśmy jego przyjaciółmi, gdybyśmy mu nie pomogli?
Nikt jej nie odpowiedział, ponieważ wiedzieliśmy, że jest to pytanie retoryczne.
W tej samej chwili, gdy toczyła się ta cała rozmowa, Greninja i panna Frogadier patrzyli na siebie zachwyceni. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że jest to zapowiedzią naprawdę niezwykłych wydarzeń.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Zgodnie z planem ojca wszyscy zaczailiśmy się w Wieży Pryzmatu i czekaliśmy na przybycie naszych złodziejaszków. Oczywiście byliśmy na tyle inteligentni, żeby nie robić tego samemu, lecz wcześniej wezwaliśmy sierżant Jenny, która wraz z kilkoma ludźmi przybyła na miejsce, aby nam pomóc. Kobieta była bardzo z siebie zadowolona. Powiedziała nam, że tego właśnie dnia odkryła coś bardzo ciekawego, ale nie chciała nam zdradzić żadnych szczegółów.
- Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie, kochani. Teraz nic wam nie będę mówić poza tym, że dzięki wam będę mogła przejść do bardziej radykalnych działań. Teraz już będę miała do tego prawo. Tylko mam też wielka nadzieję, że raczyliście nagrać tę rozmowę waszego, że tak powiem, przyjaciela z jego ludźmi.
- No oczywiście, że ją nagraliśmy - odpowiedziałam jej z delikatnym politowaniem - Uważasz nas za takie dzieciaki, żebyśmy nawet nie umieli nagrać tak ważnej rozmowy?
- Spokojnie, nie miałam nic złego na myśli - zaśmiała się policjantka - Tak czy siak musimy zaczaić się i zaczekać na to, aż nasi złodzieje przyjdą i będą tu czegoś szukać. Powinniśmy im pozwolić na to, a potem wkroczyć do akcji. Inaczej nigdy się nie dowiemy, czego oni tu szukają.
Uznaliśmy ten plan za naprawdę ryzykowny, jednak mimo wszystko postanowiliśmy wyrazić na niego zgodę, bo i tak nie mieliśmy większego wyboru. W końcu tylko pod tym warunkiem policjantka zgodziła się nam pomóc.
Ja, Clemont, Bonnie, Alexa, mój tata i pan Meyer, jak również Jenny ze swoimi ludźmi zaczailiśmy się w kilku różnych miejscach w Wieży Pryzmatu i czekaliśmy na odpowiednią chwilę, aby wkroczyć do akcji.
Czekanie, jak to chyba zwykle bywa, było naprawdę nużące i o mało co byśmy zasnęli na siedząco oczekując, aż coś się zacznie. Jednak wreszcie około pierwszej w nocy coś zaczęło delikatnie hałasować. Nie był to głośny hałas, ale z łatwością się domyśliliśmy, że to nasi złodzieje, zwłaszcza po tym, kiedy stojący na czatach ludzie sierżant Jenny dali nam znak przez krótkofalówkę.
- Już są w środku. Mamy wkroczyć do akcji?
Pani sierżant złapała za krótkofalówkę i odpowiedziała:
- W żadnym wypadku. Nie wolno nam ich spłoszyć. Muszą wydobyć to, po co tu przybyli, a dopiero potem wkraczamy do akcji, jasne?
- Tak jest, pani sierżant!
Czekaliśmy więc dalej, żeby wkroczyć do akcji, a tymczasem bandyci weszli do pokoju, w którym Clemont miał swój mały warsztat. Ukryci w sąsiednim pomieszczeniu czekaliśmy tylko na to, aby wkroczyć do akcji. Siedzieliśmy cicho i usłyszeliśmy, jak złodzieje rozmawiają ze sobą. Co prawda ściany w pokoju były raczej grube, ale mieliśmy pluskwę założoną w każdym pokoju Wieży, a podłączone one były do małego odbiornika, który odbierał dźwięki z pomieszczeń zawierających pluskwy. Słuchaliśmy tego, co się w nich dzieje przez słuchawki podłączone do tego urządzenia. Dzięki temu mogliśmy łatwo czuwać.
- Mam nadzieję, że śpią - powiedział jeden z bandytów.
- Spokojnie, w razie czego zapewnimy im sen wieczny - zarechotał podle drugi.
- Nie będzie takiej potrzeby. Rozwalmy to i bierzmy nogi za pas - rzekł trzeci.
- Bez pośpiechu, przyjacielu - dodał czwarty - Nie możemy przecież hałasować, bo przecież jeszcze ich pobudzimy. Musimy to zrobić delikatnie.
- Delikatnie się nie da. Sam wiesz.
- Wobec tego zrobimy to po naszemu, a żeby mieć pewność, że nasze śpiące królewny się nie obudzą, to...
Nagle zaczęli oni tak dziwnie czymś stukać w pokoju, w którym się znajdowali. Potem znowu coś robili, ale nie mieliśmy pojęcia, co to takiego, gdyż nie widzieliśmy niczego, a jedynie mogliśmy słyszeć to i owo.
- No dobra, teraz to rozpylimy przez szparę pod drzwiami wszystkich pokoi - powiedział jeden ze złodziei - Dzięki temu domownicy aż do rana się nie obudzą.
- O nie! Oni chcą nas uśpić jakimś gazem! - jęknęłam.
- Szlag! Tego nie przewidziałem! - mruknęła po cichu ze złością Jenny.
- Co teraz robimy? - zapytał Clemont.
- Chyba musimy wkroczyć do akcji - odpowiedziała mu pani sierżant.
- Ale przecież jeszcze nie wiemy, po co oni tu przyszli - zauważyła Alexa.
- Chcesz sobie zasnąć do samego rana, podczas gdy oni wydobędą łup i uciekną? - mruknęła szeptem Jenny.
- W sumie racja - powiedziała załamanym głosem dziennikarka.
Policjantka złapała za krótkofalówkę.
- Dwójka, zgłoś się! Dwójka, zgłoś się! Wkraczamy do akcji, inaczej ci kolesie nas uśpią gazem! Ruszajcie się!
- Przyjąłem. Wkraczamy do akcji.
Chwilę później Jenny zrzuciła z uszu słuchawki, wyjęła broń z kabury i wparowała do pracowni Clemonta z pistoletem w dłoni.
- Nie ruszać się! Policja! Na ziemię! - krzyknęła.
Wbiegliśmy za nią i zauważyliśmy, że bandyci trzymają w rękach jakąś butlę z podłączonym do niej wężem. Prawdopodobnie tym właśnie chcieli nas wszystkich uśpić. Obok nich leżała też torba z jakimiś narzędziami. Nie mieliśmy jednak czasu, aby się im wszystkim dobrze przyjrzeć, ponieważ bandyci przerażeni podnieśli szybko ręce do góry, ale potem jeden z nich, trzymający butlę, strzelił z niej gazem prosto w naszą grupkę.
- Ty podły draniu! - krzyknęła Jenny, która nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
- Wiejemy! - zawołał jeden z bandytów.
Następnie ruszyli oni do ucieczki. Próbowaliśmy ich gonić, jednak gaz trafił nas prosto w oczy i dość szybko zwalił nas z nóg. Upadliśmy jedno po drugim na podłogę, czując ogarniające nas coraz bardziej zmęczenie. Co prawda nie oberwaliśmy sporej dawki, ale wystarczyła ona, abyśmy wszyscy posnęli.
Obudziliśmy się około godzinę później. Było już wtedy po wszystkim. Trzech z czwórki bandytów zostali złapani przez ludzi Jenny, natomiast czwarty uciekł. Ludzie pani sierżant opowiedzieli nam potem, że w walce z bandytami pomógł im jakiś tajemniczy człowiek w stroju superbohatera przypominającego Blazikena. Jakby tego było jeszcze mało, to ów bohater miał przy sobie własnego Blazikena po megaewolucji. Przypomniałam sobie tego człowieka, który już parę razy wyciągał nas z opresji. Tym razem znowu nam pomógł, chociaż żadne z nas nie miało pojęcia, dlaczego to robi ani kim on jest.
- Szkoda, że ostatni z nich zwiał, ale trudno. Ważne, że mamy jego pozostałych kompanów - powiedziała pani sierżant, kiedy już wezwali przez jej ludzi lekarze skończyli ją badać.
Oczywiście zbadano i nas na wszelki wypadek, aby mieć pewność, że żadne z nas nie zostało poważnie zranione w oczy z powodu tego gazu. Na całe szczęście był to zwykły gaz usypiający, niegroźny dla zdrowia, a w każdym razie nie w małej dawce.
- Czuję się po prostu okropnie - powiedział mój ojciec - Daliśmy się im podejść jak dzieci.
- Nie przewidzieliśmy, że użyją gazu - rzekł pocieszająco pan Meyer - Tak czy siak mogło skończyć się gorzej.
- No i skończyło się gorzej - mruknęła Alexa - Bo przecież wciąż nic nie wiemy. Czego oni tu szukają? I dlaczego właśnie tutaj?
- Coś jednak już wiemy - zauważył mój tata.
- Tak? A co takiego?
- Ich narzędzia wskazują, że zamierzali kuć w ścianie. Chcieli pewnie ją rozbić, dlatego mówili, że to nie jest cicha robota.
Alexa uderzyła się w czoło.
- No jasne! Jaka ja jestem głupia! To dlatego chcieli nas uśpić gazem! Żebyśmy spali i nie obudzili się, gdy oni będą pracować!
- Właśnie, moja droga.
- Tylko w jakiej ścianie jest coś ukryte i co to takiego?
Clemont zachichotał delikatnie.
- Myślę, że tutaj mogę się wam przydać. Wystarczy tylko skonstruować odpowiedni wynalazek i namierzymy ścianę w moim warsztacie, która ma w sobie coś ukryte.
- Ech... Chcesz zbudować jakiś kolejny badziewny złom, braciszku? - mruknęła z politowaniem Bonnie.
- Ne-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
Jednak pozostali nasi przyjaciele (łącznie ze mną) podeszli do tego planu z wielkim entuzjazmem. Uznali, że jest on genialny i można śmiało go wykorzystać, aby to sprawdzić.
- Świetnie, a zatem wy się zajmujcie tymi swoimi wynalazkami, a ja przez ten czas przymknę gagatka, który zlecił to włamanie - postanowiła sierżant Jenny - Będzie mi to łatwiej przeprowadzić teraz, dzięki waszemu nagraniu i dzięki tym złapanym cwaniaczkom. Już ja z nich wycisnę to i owo. Będą musieli powiedzieć wszystko, co wiedzą w tej sprawie.
- Przypominam, że oni mogą wiedzieć niewiele - zauważył mój tata.
Jenny uśmiechnęła się do niego z politowaniem.
- Niewiele? Śmiechu warte. Mogą sobie tak gadać, ale ja nie dam się podejść. Już oni będą śpiewać na moją melodię. Zobaczycie. Niech no tylko wezmę ich w obroty.
Poczułam wówczas, że co jak co, jednak nie chciałabym być teraz na miejscu tych złodziei, kiedy nasza pani sierżant weźmie się za nich.
C.D.N.
Zaczyna się robić coraz ciekawiej. Ash i Serena budzą się na tajemniczej wyspie znajdującej się w archipelagu Wysp Oranżowych. Napotykają Madame Sybillę, która jak zwykle mówi zagadkami i znika słysząc przebudzającą się resztę, która wkrótce do nich dołącza reszta przebudzonych przyjaciół, którzy rozmawiają o sposobie na powrót do domu, gdy nadal mają popsutą nawigację w łodzi a kompas kręci się jak szalony.
OdpowiedzUsuńNagle orientują się, że ich rozmowie przygląda się pewien chłopiec, który zaczepiony przez nich nagle zaczyna uciekać. Oczywiście wszyscy go gonią i udaje im się go dopaść, jednak nie na długo, gdyż zostają zaskoczeni przez resztę mieszkańców wyspy, którzy początkowo nie mają wobec nich przyjaznych zamiarów. Jednak gdy Ash wyciąga swojego Greninję orientują się, że jest to Wybraniec z tajemniczej przepowiedni, który ma ocalić wyspę przed zagrożeniem z wyspy Patolos. Mimo początkowych wątpliwości Ash decyduje się wziąć na swoje barki odpowiedzialność za ocalenie "wędrującej wyspy" (a jest taka przez to, że Pokemony typu psychicznego znajdujące się na wyspie kierują trajektorią wyspy). Zapowiada się ciekawa akcja. :)
W tym samym czasie do Lumiose przybywa Josh Ketchum by pomóc Clemontowi, Dawn oraz Bonnie w odkryciu tajemnicy włamań do Wieży Pryzmatu. W międzyczasie z pomocą Maxa ustalił, że ktoś taki jak Philippe Bordeau w ogóle nie istnieje w bazach danych, więc najprawdopodobniej osobnik podający się za niego jest tak naprawdę kimś innym. Udając dziennikarza Joshowi udaje się wejść do domu podejrzanego i podłożyć podsłuch, który ma za zadanie wykryć jego tożsamość i chociaż trochę pomóc w rozwikłaniu zagadki.
Jak wynika z rozmowy, Philippe Bordeau (czy jak mu tam jest inaczej) oraz jego ludzie planują ponowne włamanie do Wieży Pryzmatu. Nasza ekipa postanawia im to utrudnić zastawiając na nich policyjną zasadzkę w ścisłej współpracy z miejscową oficer Jenny.
Wszystko wydaje się iść jak po maśle, jednak przestępcy mają zamiar uśpić rezydentów Wieży Pryzmatu, by ci nie pobudzili się w trakcie ich akcji. To sprawia, że cała policyjna akcja przyspiesza i prawie wszyscy zostają aresztowani.
Kim naprawdę jest Philippe Bordeau? Dlaczego chce się włamać do Wieży Pryzmatu? Jaki jest jego prawdziwy cel? Tego wszystkiego dowiemy się w kolejnej części przygody 75 :)
Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000000000/10 :)