Złote Miasto cz. III
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Następnego dnia mieliśmy niespodziewaną wizytę. Przyszedł do nas pan Philippe Bordeua, aby pogratulować Clemontowi doskonałej walki.
- Muszę wam powiedzieć, że jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem twoich umiejętności, mój chłopcze - rzekł mężczyzna - Mówię poważnie, jesteś po prostu wspaniałym trenerem oraz godnym bycia Liderem tej Sali człowiekiem.
Popatrzyłyśmy uważnie z Bonnie na pana Bordeau czując przy tym, że on wyraźnie do czegoś zmierza i to raczej do czegoś, co wcale się nam nie spodoba.
- Muszę też powiedzieć, że niestety twoje zwycięstwo jest mi bardzo nie na rękę - rzekł smutnym głosem Francuz - Bo przecież niezwykle mi zależało na tym, aby stworzyć tutaj naprawdę piękny hotel z domem gry w tym miejscu, a ty niestety uniemożliwiasz mi to.
- Przykro mi, ale chyba wyjaśniliśmy już sobie dokładnie tę sprawę, prawda? - zapytałam z gniewem w głosie - Ta Sala nie jest na sprzedaż i już! Koniec i kropka!
- Może jednak zmienicie zdanie? - zapytał mężczyzna z uśmiechem na twarzy - Rozmawiałem już z radą miasta, która powiedziała mi, że teraz sprzedaż zależy wyłącznie od ciebie. Może więc mimo wszystko zgodzisz się na handel?
- Nie, naprawdę nie mogę - powiedział Clemont stanowczym tonem - Pana propozycja jest kusząca, ale... Mimo wszystko muszę odmówić.
- Zastanów się jeszcze - rzekł pan Philippe - Nawet nie wiesz, ile chcę ci zapłacić.
- A ile pan chce zapłacić? - spytałam.
Mężczyzna w ramach odpowiedzi podał nam taką sumę pieniędzy, że aż Bonnie oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Mnie właściwie to także, bo dawno nie słyszałam, aby ktoś oferował nam tyle forsy. Lider Sali Lumiose też był wyraźnie w szoku, gdyż jęknął:
- No cóż, nie ukrywam, że naprawdę to kusząca oferta, ale...
Mężczyzna zachichotał delikatnie, słysząc słowa Clemonta.
- Proszę cię, mój chłopcze. Przemyśl jeszcze tę propozycję, naprawdę warto. Takich pieniędzy to jeszcze nie widziałeś.
- Być może, ale mimo wszystko muszę odmówić.
Mężczyzna długo jeszcze przekonywał mojego chłopaka, jednak ten był zdecydowanie uparty, aby nie sprzedawać swojej Sali, więc nasz drogi rozmówca postanowił złapać się jeszcze jednej możliwości.
- Mam więc pewien pomysł - rzekł Philippe - Powiedz mi, proszę. Co byś powiedział na kolejną walkę?
- Kolejną walkę? - zdziwiła się Bonnie.
- Ne-ne-ne? - pisnął jej Dedenne.
- A o co tym razem? - zapytałam.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał Piplup, siedzący mi na ramieniu.
- O tę Salę, oczywiście - uśmiechnął się mężczyzna, wyraźnie bardzo zadowolony z tego, że jego słowa wzbudziły w nas jakieś zainteresowanie - Posłuchajcie uważni, moi kochani. Mam dla was pewną małą propozycję. Postawię sumę, którą chciałbym dać za to piękne miejsce, a ty postawisz tę Salę, mój chłopcze. Jeżeli ja wygram, biorą Salę. Jeśli ty wygrasz, zabierasz pieniądze. Co ty na to, mój drogi?
Oczywiście cała ta propozycja była o tyle szalona, co wręcz strasznie ryzykowna, dlatego Clemont ją odrzucił.
- Rozumiem. A więc jesteś cykorem, tak? - zapytał mężczyzną z kpiną w głosie - Tak też sądziłem. Nie masz w sobie dość odwagi, aby walczyć o to piękne miejsce po raz drugi i to nawet wtedy, kiedy stawką jest nie tylko spora suma, ale także wielka sława, jaka cię po tej walce może czekać. Nie masz w sobie nic z hazardzisty. Szkoda. Wielka szkoda.
- A ja jakoś nie żałuję - powiedział z ironią Clemont.
- Och, naprawdę? - uśmiechnął się złośliwie mężczyzna - Twój ojciec na pewno by się na to zgodził. Czemu ty miałbyś się nie zgodzić?
- Nawet nie wasz się tego robić! - zawołałam dość groźnym głosem do mojego chłopaka - Przecież on cię celowo prowokuje!
- Właśnie! - zauważyła Bonnie - On chcę mieć tę Salę za wszelką cenę! Nie daj się nabrać na jego podstępy!
- Pewnie ma niesamowicie silne Pokemony!
- No właśnie!
- Pip-lu-li! De-ne-ne! - poparli nas Piplup i Dedenne.
- Aha... A więc wielki Lider Sali boi się moich groźnych Pokemonów? - zachichotał podle mężczyzna - No cóż... Skoro masz więc cykora przed moimi przyjaciółmi, to ja nie wiem, co mógłbym więcej powiedzieć w tej sprawie. Chyba burmistrz powinien się dowiedzieć, że Lider tutejszej Sali nie ma odwagi walczyć o swój honor.
Następnie ruszył w kierunku wyjścia, zaś Clemont zacisnął ze złości pięść. Widziałem, że gotuje się od środka. Dlatego powiedziałam:
- Nie rób głupstw, jasne?!
Mój chłopak jednak zlekceważył moje słowa i rzekł nagle stanowczym tonem:
- Niech będzie. Umowa stoi.
Mężczyzna odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął się zadowolony.
- Doskonale. A więc wieczorem będziemy walczyć. Tylko bądź gotowy do walki, mój przyjacielu. Ale wiesz... Zawsze zdążysz się jeszcze wycofać.
- Nie wycofam się - powiedział mój chłopak.
- Mam nadzieję - odparł mężczyzna.
Po tych słowach wyszedł, a ja i Bonnie spojrzałyśmy bardzo groźnym wzrokiem na Clemonta.
- No i coś ty najlepszego narobił?! - zawołałam.
- No właśnie! - pisnęła moja mała przyjaciółka - Co ty wyprawiasz?! Przecież ledwie co ocaliłeś swoją Salę, a teraz co? Znowu narażasz się na jej stratę?
- A co będzie, jeśli teraz przegrasz?
- No właśnie! Co wtedy?!
Clemont zrobił wówczas niezwykle pewną siebie minę i uśmiechnął się do nas delikatnie, mówiąc:
- Nie przegram. O nie!
Miałam nadzieję, że ma rację, bo nie chciałabym być w jego skórze, gdyby okazało się być inaczej.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Zabraliśmy szybko Stellę do jej komnaty sypialnej (którą to obecnie dzieliła ze swoim mężem), po czym ułożyliśmy ją na łóżku i przykryliśmy kołdrą. Wierna Marill siedziała przy swej trenerce, piszcząc przy tym bardzo smętnie.
- To niewiarygodne - powiedział Herbert Jones - A więc to była ona? To cały czas była ona?
- Najwyraźniej - rzekł Ash - Tylko dlaczego ona to robiła? Czy była świadoma tego, co robi czy wręcz przeciwnie?
- Myślę, że raczej to drugie - stwierdziłam - Przynajmniej mam taką nadzieję.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu.
Allan załamany uklęknął przy łóżku swej ukochanej i rzekł, patrząc na swego brata:
- Ja ją kocham, Herbercie. Wiem, że może trudno ci to zrozumieć, ale ja ją kocham. Cokolwiek zrobiła, wierzę, iż nie zrobiła tego celowo, a jeśli już, to musiała mieć powód. Proszę... Nie zabijaj jej. Nie rób jej krzywdy.
Jego starszy brat podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu, po czym powiedział:
- Nie taki jest mój zamiar, Allanie. Musisz być jednak przygotowany na to, że być może twoja ukochana celowo stawała się bestią, aby niszczyć wszystko dookoła i znajdowała w tym przyjemność. Osobiście nie wierzę w taką wersję wydarzeń, ale... Sam rozumiesz.
- Wiem... Nie możemy takiej wersji wykluczyć - dokończył ponurym głosem Allan.
Następnie spojrzał na swoją ukochaną, mówiąc:
- Ale ona nie jest zła. Znasz ją, Herbercie. Znasz ją i wiesz, że ona nie jest zła. Wiesz to, tak samo dobrze, jak ja.
- Ty wiesz o tym lepiej, bracie - rzekł Herbert Jones - Mimo wszystko musimy być przygotowani na każdą możliwość.
- Przede wszystkim musimy dokładnie zbadać tę sprawę! - zawołał Ash, zaciskając dłoń w pięść - Musimy wiedzieć, co, jak i dlaczego. Wtedy dopiero wszystko zrozumiemy.
- Zgadzam się z tobą - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Myślę, że już pora na to, żeby Sherlock Ash wkroczył do akcji.
- Super! - zawołał radośnie Damian, podskakując w górę.
Wszyscy położyliśmy palce na ustach i zasyczeliśmy na znak, aby tak się nie darł, bo inaczej obudzi Stellę, a biedactwo powinno odpoczywać. Chłopak zachichotał delikatnie, zarumienił się lekko i powiedział:
- Wybaczcie... Głupek czasami ze mnie. Ale tak czy siak nie mogę się doczekać, aby znowu zobaczyć Asha w akcji.
- Prawdę mówiąc, nie tylko ty - zachichotał Herbet Jones - Ja również jestem bardzo spragniony tego widoku.
- I ja również - dodała przyjaźnie Maren.
- A więc sprawa załatwiona - uśmiechnęła się Melody - Sherlock Ash znowu wkracza do akcji.
- Najwyższa już na to pora - poparł ją Tracey.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
***
Następnego dnia o poranku zaraz po śniadaniu Ash nałożył na siebie strój Sherlocka Holmesa, a jego miniaturową kopię wciągnął Pikachu. Gdy już to nastąpiło, ruszyliśmy wszyscy do komnaty Stelli, która rozmawiała ze swoim mężem i była wyraźnie przygnębiona tym, co od niego usłyszała na temat wydarzeń z poprzedniej nocy. Kiedy zobaczyła nas, to uśmiechnęła się delikatnie, bo widocznie nasz widok podniósł ją nieco na duchu.
- Witajcie, kochani. Cieszę się, że was widzę całych i zdrowych. Nieźle wczoraj narozrabiałam, co nie?
- Owszem, trochę - zaśmiałam się delikatnie.
Młoda kobieta pokiwała smutno głową, po czym dodała:
- Wiem... Ja doskonale wiem, co się wczoraj stało. Allan mi wszystko powiedział. Nie rozumiem jednak, dlaczego właśnie mnie to spotkało. Nie wiem... Naprawdę nie wiem.
Allan położył jej dłoń na ramieniu i rzekł:
- Kochanie, jestem pewien, że to nie twoja wina.
- No właśnie - powiedział Damian - Pewnie jesteś jak wampir albo jak wilkołak. W nocy zamieniasz się w bestię żądną krwi i nie panujesz nad tym, więc nie możesz się za to winić.
Melody dała mu w łeb otwartą dłonią.
- No co? - jęknął chłopak.
Od razu przypomnieli mi się May i Max. Poczułam wówczas, jak mi ich teraz bardzo brakuje.
- Nie ma co gadać, po prostu dałam wczoraj niezłego czadu - rzekła smutnym głosem Stella, patrząc smętnie na kołdrę swojego łóżka - Wiem, że powinnam wam się teraz wytłumaczyć z tego wszystkiego, jednak... Ja nie potrafię tego zrobić. Ja nic nie pamiętam!
- Spokojnie, kochanie. Spokojnie. Przecież ty nie zrobiłaś nic złego - rzekł uspokajająco Allan, ściskając jej dłoń.
- Poza zamianą w dzikiego Pokemona i demolowaniem miasta - dodał Damian, za co znowu oberwał od Melody.
- Powiedzcie mi, proszę... Bo to ważne... - rzekł Ash i zaczął chodzić po pokoju - Czy kiedykolwiek nazajutrz, po ataku tej całej bestii, miałaś jakieś zaniki pamięci?
Stella pomyślała przez chwilę.
- Prawdę mówiąc, to tak. Zawsze na rano, tuż po nocy, w której potwór atakował, czułam się jakoś dziwnie. Głowa mnie bolała, a prócz tego całe moje ciało było jakoś dziwnie obolałe. A prócz tego jeszcze miałam różne, dziwne uczucia, jakby mnie coś ominęło... Ale nie umiałam powiedzieć, co. Teraz też mam takie uczucie.
- Rozumiem - skinął głową Ash - A więc wyjaśnij nam, jak to jest w ogóle możliwe, że zamieniasz się w Pokemona?
- Prawdę mówiąc... Nie jestem do końca pewna - odpowiedziała Stella - Naprawdę nie wiem, jak ja mam to uzasadnić, ale... Możliwe, że ma to związek z moim dziedzictwem.
- O jakim dziedzictwie mówisz? - zapytałam.
- Chodzi o twoją rodzinę? - dodał Tracey.
- Tak - skinęła głową księżniczka - Właśnie o tym mówię. Widzicie... Mój ojciec miał wielką moc. Ogromną moc. Był tak naprawdę Pokemonem Haxorusem, który umiał zamienić się w człowieka. Pokochał moją matkę, królową tej krainy. Tak bardzo, że został on człowiekiem na zawsze, ale gdy ona umarła rok temu, to załamał się i odszedł w świat, aby nigdy już tu nie powrócić.
- A więc posiadasz zdolność zamiany w Pokemona dlatego, że twój ojciec był Pokemonem? - zapytała Maren.
- Owszem... Ale nigdy nie korzystałam z tej mocy i w sumie nie była mi ona potrzebna - odpowiedziała Stella - Tak czy inaczej nigdy celowo bym nie skrzywdziła nikogo z was, ani tym bardziej mieszkańców Złotego Miasta. Nie rozumiem więc, dlaczego do tego doszło.
Marill zapiszczał smętnie, okazując swój smutek z tego powodu. Ash zaś pomasował sobie delikatnie podbródek, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszeliśmy.
- Hmm... To brzmi ciekawie. Naprawdę ciekawie.
Następnie popatrzył na mnie i powiedział:
- Chodźmy, kochanie. Muszę porozmawiać z Herbertem Jonesem.
Zostawiliśmy naszych przyjaciół w pokoju księżniczki Stelli i jej męża Allana Jonesa, po czym poszliśmy do komnaty słynnego detektywa, który to siedział na łóżku po turecku z zamkniętymi oczami oraz dłońmi ułożonymi w dość dziwny sposób. Widocznie medytował.
- Przepraszam, czy nie przeszkadzamy panu? - zapytałam.
Mężczyzna powoli otworzył oczy i uśmiechnął się do nas delikatnie.
- Nie, w żadnym razie. A nawet gdyby, to nie zaszkodzi, abyście mi czasami przeszkadzali. Ostatecznie czasem nawet wypada przeszkadzać, bo gdyby nam nikt nie przeszkadzał, to całe życie człowieka składałoby się z samych obowiązków, a takie coś nie byłoby wcale przyjemne.
- No, w sumie racja - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął jego Pikachu.
Detektyw również parsknął delikatnym śmiechem, po czym rzekł:
- Powiedziałem teraz coś, co mogło być bardzo mądre albo też bardzo głupie, albo jedne i drugie. No, nieważne. Siadajcie sobie, kochani. Co was do mnie sprowadza? Czyżby chodziło o księżniczkę Stellę?
Potwierdziliśmy, po czym usiedliśmy na krzesłach naprzeciwko niego, a Ash opowiedział mu o swoich przypuszczeniach.
- Obawiam się, że ktoś może celowo rozbudzać w księżniczce Stelli jej zapomniane umiejętności, aby potem wykorzystać je do własnych celów.
- Ale kto miałby to robić? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Nagle coś mi przyszło do głowy.
- Zekel-khan! Tylko on ma motyw, a do tego wyraźnie okazuje nam swoją niechęć! Chce się nas stąd pozbyć, a wcześniej chciał się stąd pozbyć Alana. Jako kapłan na pewno zna magię, zatem co to dla niego zamienić księżniczkę w Pokemona i wykorzystać jej moce do swych celów?
- To ciekawa teoria, Sereno, ale nie mamy na nią żadnych dowodów - powiedział detektyw Jones - A bez nich przecież niczego nie dokonamy.
- Myślę, że dowody możemy znaleźć - stwierdził Ash - Mam pewien pomysł. Gdyby tak pan, panie Jones, odciągnął kapłana od jego komnaty, wtedy ja z Pikachu mógłbym ją przeszukać.
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim jego starter.
Pan Herbert spojrzał uważnie na swojego ucznia w detektywistycznym fachu.
- To ciekawy plan i myślę, że warto go zrealizować. Tylko powiedz mi, proszę... Co zamierzasz tam znaleźć?
- Sam nie wiem, ale być może dowiem się tego dopiero, gdy to znajdę.
Słynny śledczy parsknął śmiechem, słysząc jego wypowiedź.
- Mówisz jak na prawdziwego śledczego przystało. Zgadzam się.
- Super! - zawołałam radośnie - Więc od czego zaczynamy?
***
Zgodnie z naszym planem detektyw Herbert Jones wyciągnął pod byle pretekstem kapłana Zekel-khana z jego komnaty. Nie było to wcale takie proste, ponieważ obaj panowie mieli ze sobą na pieńku (delikatnie mówiąc), jednak jakoś udało się osiągnąć ten cel. Wówczas to ja, mój ukochany oraz nasz wierny Pikachu wyjrzeliśmy delikatnie zza naszej kryjówki, którą była wielka, a przy okazji dosyć szeroka kolumna stojąca naprzeciwko komnaty naszego podejrzanego.
- Doskonale, a więc idę - powiedział Ash - Pikachu idzie ze mną. Ty zostań na czatach.
- Dobrze, kochanie. Tylko uważaj na siebie, proszę.
Mój luby pocałował mnie czule w usta, po czym wszedł do komnaty wraz z Pikachu, ja zaś zostałam na zewnątrz, aby w razie czego odciągnąć od niego jakieś niebezpieczeństwo. Ono zresztą dość szybko się pojawiło w postaci pewnego młodzieńca w wieku niemalże takim samym, co Stella. Miał on szare oczy i ciemno-niebieskie włosy i jak każdy w tej krainie nosił białą szatę z tych terenów. Ponieważ Stella zdążyła mi już co nieco o nim powiedzieć, a przy okazji widziałam go też na weselu jej i Allana, to od razu go rozpoznałam.
- O, witaj! - zaśmiałam się delikatnie - Ty jesteś Chico, mam rację? Przyjaciel naszej władczyni z dawnych lat?
- Dokładnie - potwierdził młodzieniec - A ty, to kto?
- Jestem Serena Evans, dziewczyna Asha lub jak wolisz, jego życiowa partnerka. Razem z moimi przyjaciółmi byłam na weselu waszej księżniczki Stelli.
- Ach tak, rzeczywiście. Widziałem ciebie i twoich przyjaciół podczas zabawy - skinął głową młodzieniec - A co tak chodzisz wokół tych drzwi, jeśli wolno wiedzieć?
- Ależ wolno, naturalnie. Ja po prostu... Ja... Czekam na kapłana Zekel-khana, bo sobie właśnie gdzieś poszedł i nie mogę go znaleźć, a mam do niego sprawę.
- Wielka szkoda, że go nie ma, bo sam chciałem z nim porozmawiać. Ale cóż... Właściwie to zawsze mogę porozmawiać z tobą, jeżeli chcesz.
Ponieważ miałam za zadanie trzymać na dystans od komnaty kapłana każdego, kto by chciał do niej wejść, to zgodziłam się na tę propozycję. Zaczęliśmy więc iść przed siebie rozmawiając o zaistniałej sytuacji, która miała miejsce poprzedniego wieczoru.
- Księżniczka Stella i ja przyjaźnimy się ze sobą od dziecka - mówił młodzieniec - Nie wyobrażam więc sobie, aby z własnej woli robiła ona to, co jej zarzucają. Z całą pewnością ją do tego zmuszono.
- Miło mi, że masz o niej tak dobre zdanie, a zwłaszcza teraz, kiedy wielu mieszkańców Złotego Miasta wypowiada się o niej raczej źle po tym wszystkim, co się wczoraj stało.
- Mówią tak, bo są głupi i jej nie znają. Prawdę mówiąc, to nikt nie zna jej tak dobrze jak ja.
- I chyba Allan, prawda? W końcu wyszła za niego za mąż, więc chyba oboje bardzo dobrze się poznali.
- Pewnie tak, jednak nie wiem, czy podjęła słuszną decyzję.
- Niby dlaczego?
- Widzisz... Mój stryj nie pochwala tego związku i jest bardzo, ale to bardzo zawzięty, aby wygonić stąd Allana. Nie jestem do końca pewien, co on będzie w stanie zrobić, aby rozbić ich związek.
- Sądzisz, że posunie się do czegoś podłego?
Chico popatrzył na mnie smutnym wzrokiem, po czym rzekł:
- Między nami mówiąc uważam, że mój stryj jest naprawdę zdolny do wszystkiego. To wyjątkowo apodyktyczny człowiek. W każdej sprawie lubi mieć ostatnie słowo i nie przyjmuje on do wiadomości tego, że ktoś może myśleć inaczej niż on.
- Znam takich ludzi - uśmiechnęłam się delikatnie - Ale spokojnie. Być może nie jest wcale tak źle.
- Być może i nie... Ale mimo wszystko uważajcie na mojego stryja i nie mówcie mu zbyt wiele... A najlepiej nie mówcie mu niczego, gdyż jeszcze może wykorzystać wasze słowa przeciwko wam. Naprawdę.
- Niby w jaki sposób?
- Uwierz mi, on znajdzie już jakieś metody, jeśli będzie tylko chciał.
- Poważnie? - parsknęłam śmiechem.
Oczywiście jego słowa wcale mnie nie ubawiły, a wręcz przeciwnie, przeraziły mnie, jednak uznałam, że lepiej będzie udawać, iż jest inaczej. W ten sposób mogłam wydobyć od mego rozmówcy więcej informacji.
- Śmiejesz się? - zapytał Chico nieco urażonym tonem - Nie będzie ci tak wesoło, kiedy mój stryj pokaże, na co go stać, a pokaże to szybciej niż myślisz. Nie żartuję. Ja go znam. Na razie siedzi spokojnie, ale prędzej czy później wkroczy do akcji i może przejść do radykalnych działań, skoro jego poprzednie czynu nie odniosły rezultatu.
- Mówisz o nim tak, jakby to był jakiś potwór.
- Bo on jest potworem. Uważajcie na niego, proszę.
Nagle Chico zrobił dziwną minę, jakby coś właśnie usłyszał, po czym rozejrzał się szybko dookoła.
- Słyszałaś to? - zapytał.
- Ale co? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.
- Ten dziwny dźwięk.
- Jaki dźwięk?
- Jakby ktoś krzyknął, ale niezbyt głośno. A teraz cisza... Martwa cisza.
Poczułam, jak ciarki przechodzą mi po plecach, gdy to mówił. Co on wyprawiał? Czy chciał mnie w ten sposób nastraszyć? Jeśli tak, to osiągnął swój cel, bo miałam teraz naprawdę niezłego cykora.
- Skąd dobiegł ten głos? - zapytałam podejrzliwie.
- Z pokoju, pod którym cię spotkałem - wyjaśnił Chico.
Przerażona zasłoniłam sobie usta i pisnęłam:
- Boże! ASH!
- Jaki Ash?
- Mój chłopak!
- Twój chłopak?
- Tak! On jest w tej komnacie!
- W komnacie mojego stryja?! A co on tam robi?!
- Szuka dowodów winy Zekel-khana... A zresztą nieważne! Musimy sprawdzić, co z nim!
- Racja! - zawołał Chico.
Po tych słowach pognał on szybko w kierunku komnaty kapłana. Biegł naprawdę prędko, także nie mogłam go dogonić i to on pierwszy wparował do pokoju Zekel-khana, po czym jęknął głucho na widok czegoś, co właśnie tam zobaczył. Potem usłyszałam głośny pisk Pikachu. Wbiegłam przerażona do komnaty i zauważyłam wtedy, jak Chico pochyla się nad nieprzytomnym Ashem leżącym na twarzy. Młodzieniec sprawdzał mu puls.
- ASH! - krzyknęłam przerażona - Boże, Ash! O nie!
Podbiegłam do niego i uklękłam nad moim ukochanym, dotykając jego głowy. Obok niego stał Pikachu, dotykając swojego trenera łapką i piszcząc smutnym głosem. Był wyraźnie załamany tym, co widział. Ja również tak się czułam. Serce biło mi w piersi jak szalone, a przez całe ciało przeszły mnie dreszcze.
- Co z nim?! - zapytałam przerażona.
- Spokojnie, on żyje - odpowiedział mi Chico - Jest nieprzytomny, ale żyje. Chyba dostał po głowie. Lepiej wezwijmy pomóc.
- Najpierw go stąd zabierzmy! Twój stryj nie może się dowiedzieć, że tu byliśmy.
- Masz rację. Im mniej on wie, tym lepiej.
Ash leżał w łóżku nieprzytomny z opatrunkiem, który zrobiłyśmy mu ja, Maren i Melody. Pomagali nam w tym Damian i Tracey, choć nie mieli wielkich umiejętności w kierunku medycznym. Na całe szczęście je miałam, ponieważ podróżując po Kalos miałam możliwość iść na przyspieszony kurs pierwszej pomocy oraz kilku innych spraw związanych z pielęgniarstwem, prowadzonym przez jedną siostrę Joy. Dzięki temu wiedziałam co i jak zrobić w takiej sytuacji, a prócz tego nosiłam zawsze przy sobie apteczkę. To niejeden raz nam pomagało i tym razem też tak było.
Mój ukochany spał przez około trzy godziny, mamrocząc coś przez sen. Cała nasza grupa czuwała przy nim, jednak przede wszystkim robiłam to ja, ponieważ najbardziej czułam się za niego odpowiedzialna. W końcu jestem jego dziewczyną, więc jak mogłabym nie pomóc mu teraz, kiedy to leżał z raną na głowie? Co prawda rana nie była groźna, ponieważ mój luby oberwał jedynie całkiem sporego guza, a poza tym jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo, jednak tak czy siak byłam załamana tym, co się stało. Miałam też wyrzuty sumienia z tego powodu. W końcu miałam siedzieć na miejscu i stać na czatach, a tymczasem co zrobiłam? Pozwoliłam, aby ktoś zranił Asha! Co prawda był tam z nim Pikachu, ale ten nic nie widział. Pokazał mi na migi, że w chwili ataku na swojego trenera był w tej części komnaty, która jest zasłonięta wielką, czerwoną kotarą, gdzie na ścianie wymalowane były jakieś rysunki. Oglądał je uważnie i usłyszał dopiero huk otwieranych drzwi, przez które wpadł Chico i znalazł mojego chłopaka. Napastnik musiał więc wejść naprawdę bezszelestnie do komnaty, po czym zaatakował Asha tak, że Pikachu niczego nie zauważył ani nie usłyszał.
Czułam się po prostu okropnie siedząc przy łóżku, w którym leżał mój ukochany. Trzymałam go mocno za dłoń i głaskałam ją po niej. Obok mnie siedział Pikachu i piszczał smętnie. Oboje czuwaliśmy nad nim, a pozostali członkowie naszej kompani pomagali nam w tym. Jednak ja i nasz dzielny, elektryczny gryzoń byliśmy sami, kiedy Ash przestał mamrotać, a zamiast tego zaczął cicho wołać mnie po imieniu.
- Serena... Serena... Serena...
- Tu jestem, kochanie - powiedziałam, łapiąc go za rękę - Spokojnie, jestem przy tobie, najdroższy.
Mój luby powoli otworzył oczy i spojrzał na mnie. Ledwie mnie ujrzał, a na jego twarzy zagościł radosny uśmiech.
- Serena... Moja maleńka... Moja kochana...
Ash dotknął prawą dłonią mojego policzka (lewą jego dłoń trzymałam bowiem ja) i pogłaskał go czule.
- Tak się cieszę, że cię widzę.
Następnie spojrzał na Pikachu, po czym dodał:
- Pikachu... Mój przyjacielu... Ty też tu jesteś?
- Wszyscy tu jesteśmy - powiedziałam radośnie czując, jak w moich oczach zbierają się łzy wzruszenia - Czuwaliśmy nad tobą, ale najwięcej to nasza dwójka.
- A... Co z nimi? Z naszymi przyjaciółmi? Wszystko dobrze?
- Wszystko w porządku, kochanie. Z twoją głową także. Tylko na guzie się skończyło.
- Tak... Masz rację. Ale wiesz... Naprawdę nie wiem, jak to jest. Ciągle obrywam po głowie. Nie dostaję ran w ręce czy nogi lub plecy, ale zawsze w głowę. Co to jest, że ci kolesie zawsze walą mnie po łbie?
- Widocznie tak najłatwiej - stwierdziłam dowcipnie.
- Tak najłatwiej? - zachichotał delikatnie Ash - Chyba masz rację, choć jakoś mnie to nie pociesza.
- Szczerze mówiąc mnie też nie, ale jakoś próbuję nas oboje podnieść na duchu.
- Rozumiem. W sumie to dobrze, że sobie żartujesz. Chociaż ktoś ma tutaj dobry humor.
Następnie Ash powoli usiadł na łóżku, jednak syknął z bólu, łapiąc się gwałtownie za tył głowy i opadł załamany na poduszkę.
- Ale boli! Niech ja dorwę tego drania, który mnie tak urządził!
- Pika-pika! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
- Nie widziałeś jego twarzy? - zapytałam.
- Przez krótką chwilkę... Tak mi się zdaje, że był on raczej młody. Ale naprawdę nie wiem. Widziałem jego twarz tylko przez ułamek sekundy, bo zaraz potem dostałem w łeb i film mi się urwał. Ech... Ja naprawdę mam niezłego farta. Zawsze dostaję od wrogów właśnie po głowie.
- Taka karma - zażartowałam sobie.
Ash popatrzył na mnie i uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- He he he. No właśnie. Nie inaczej. Taka właśnie nasza karma.
- Nasza? Przepraszam, ale to chyba ty oberwałeś po głowie, nie ja.
- Owszem, ale podobno jesteśmy jednością, prawda?
To mówiąc pokazał on na wisiorek, który nosił na szyi. Zaśmiałam się delikatnie, po czym wzięłam do dłoni swoją połowę tego pięknego amuletu będącego symbolem naszej miłości.
- Masz rację. Wybacz mi. Tak tylko sobie ironizuję, bo próbuję jakoś podnieść nas oboje na duchu - powiedziałam przepraszającym tonem.
- Nie mam ci czego wybaczyć, kochanie - odrzekł Ash, ściskając czule moją dłoń.
Następnie próbował on wstać z łóżka.
- Co ty robisz? - zapytałam przerażona.
- Muszę dorwać tego drania, który mnie tak urządził! - zawołał mój luby w odpowiedzi.
- Oszalałeś?! Jesteś jeszcze słaby! Nie możesz wstawać!
- Bzdura! Ja jestem twardy i silny jak skała! Nic mnie nie powstrzyma przed złapaniem tego... Tego...
Niestety okazało się, że jednak coś jest w stanie go powstrzymać. Tym czymś była utrata przez niego sił, gdyż Ash ledwie stanął na nogi i zrobił krok w moją stronę, a osłabiony upadł zaraz głową prosto na moje piersi. Poczułam, że się rumienię na całej twarzy, po czym powiedziałam:
- Widzisz? Jednak nie jesteś jeszcze na tyle silny, aby móc samemu złapać tego drania.
Mówiłam to tonem matki do dziecka, bo czasami naprawdę mój luby zachowywał się jak dziecko. Przede wszystkim był niesamowicie uparty w dążeniu do swego celu, nawet wtedy, kiedy oberwał po głowie. Teraz też nie chciał mnie słuchać i próbował iść dalej pomimo moich wysiłków, aby go położyć do łóżka, jednak osłabł tak mocno, że osunął się powoli po moim brzuchu na inne urocze miejsce mojej postaci, co sprawiło, iż miałam na twarzy jeszcze większy rumieniec.
- Proszę cię, Ash. Czemu ty jesteś taki uparty? - zapytałam załamanym głosem.
- Taki już jestem - jęknął detektyw z Alabastii - Czy kochałabyś mnie, gdybym był inny, Sereno?
- Kochałabym cię nawet gdybyś nie zachowywał się czasami jak duże dziecko - odparłam z lekką ironią, po czym położyłam Asha do łóżka, w czym wiernie mi asystował Pikachu.
- I ty też przeciwko mnie?! - jęknął mój kochany, patrząc załamanym wzrokiem na swego startera.
- Wybacz, ale on po prostu robi to dla twojego dobra - powiedziałam stanowczym tonem.
- Poważnie? - zapytał Ash - Mam rozumieć, że próbujecie mnie oboje ubezwłasnowolnić dla mojego dobra? Macie mnie za kalekę?
- Będziesz kaleką, jak mnie nie posłuchasz i nie wypoczniesz w łóżku, jasne?! - warknęłam na niego gniewnie.
Ash uśmiechnął się delikatnie, po czym powiedział:
- Co za stanowczość, Sereno. No słucham... Co jeszcze mi powiesz?
- Powiem, że historia lubi się powtarzać - odparłam wesoło.
- Poważnie? A w jakim kontekście?
- Wiesz... Przypomniało mi się właśnie, jak kiedyś wylądowałeś swoją szacowną głową na moim... Ekhem... Brzuchu. Wtedy też byłeś tak bardzo osłabiony, że nie miałeś siły chodzić.
Mój ukochany parsknął śmiechem, słysząc moje słowa. Naprawdę go one strasznie rozbawiły, a przy okazji przypomniały mu pewną sytuację z czasów, kiedy podróżowaliśmy po Kalos, a on jeszcze nie został Mistrzem Pokemon. Był wtedy kwiecień 2005 roku. Ja już wtedy porzuciłam raz na zawsze te głupie Pokazy Piękności Pokemonów, po czym powróciłam do dawnego wyglądu i zaczęłam ponownie zapuszczać długie włosy, co jednak wymagało naprawdę sporej dawki czasu i prawdę mówiąc, to dopiero latem tego roku odzyskałam te piękne włosy, jakie tak naprawdę zawsze kochałam i które tak kochał Ash. Właśnie latem nabrały one takiej samej długości, co kiedyś.
Tego właśnie dnia, o którym teraz mówię, mój przyszły chłopak stał po kostki w wodzie z Frogadierem i trenował go do walki przed zbliżającymi się coraz większymi krokami Mistrzostwami Ligi Kalos. Jego motywacją do tak zaciekłego treningu był fakt, że tego samego dnia pewien rockowiec imieniem Jimmy przysłał mu przez swego Fletchlinga propozycję stoczenia walki. Ash odpisał kolesiowi, że nie ma sprawy i chętnie się z nim zmierzy. Napisał mu też, gdzie obecnie przebywamy, aby ten wiedział, jak i gdzie nas znaleźć. Dlatego tak zaciekle trenował chcąc być gotowym do pojedynku, kiedy już nadejdzie na niego pora. Pamiętam, że wtedy Bonnie dzielnie kibicowała Ashowi, a ja zobaczyłam wówczas, iż Pokemon wykonując skok niechcący ochlapał mocno swego trenera. Ponieważ był już wieczór, szybko rzuciłam wybrankowi mego serca ręcznik wołając, aby się wytarł, bo inaczej się jeszcze przeziębi. On spełnił moją prośbę, jednak uznał, że niepotrzebnie panikuję.
Na rano okazało się, że to ja mam tym razem rację. Rankiem bowiem razem z Clemontem i Bonnie odkryliśmy, iż nadeszła pora śniadania, a Asha wciąż z nami nie było. Bardzo nas to zaskoczyło, bo przecież kto jak kto, ale on zawsze pierwszy wyskakiwał z namiotu, aby zjeść śniadanie. No, w sumie to PRAWIE zawsze tak robił, ponieważ czasami zwyczajnie zaspał zmęczony od trenowania do późna. Jednak tak naprawdę rzadko mu się zdarzało, więc jego nieobecność wtedy, kiedy już wszyscy byliśmy ubrani i gotowi na nową przygodę zaskoczyła nas. Bonnie pobiegła więc obudzić Asha, ale ten właśnie wyszedł ze swojego namiotu w piżamie i do tego wyraźnie zmęczony. Nie przejęłam się tym za bardzo, ponieważ już nie raz widziałam go w takim stanie na rano. Był to efekt trenowania do późna. Jednak tym razem sytuacja wyglądała znacznie inaczej. Ash bowiem szedł jak nieprzytomny w moją stronę, po czym kolana się po nim ugięły, a on sam upadł głową prosto na moje piersi. Poczułam wówczas, jak twarz płonie mi od rumieńca, który to znacznie się zwiększył, gdy mój przyszły chłopak zaczął coś mówić. Sądziłam, że jest to może wyznanie miłosne, jednak on jedynie powiedział do mnie jedynie „Pikachu, Stalowy Ogon“ i osunął się głową po moim brzuchu na... Ekhem... To miejsce, gdzie brzuch się kończy, a zaczynają nogi.
Clemont i Bonnie na całe szczęście nie stracili głowy w tej sprawie i pomogli mi zbadać Ashowi puls. Był on przyspieszony, a jego czoło bardzo rozpalone. Biedak miał gorączkę. Szybko więc położyliśmy go do namiotu, po czym zaczęliśmy się naradzać, co też mamy zrobić. Znalazłam w moim przenośnym przewodniku miejsce, w którym jest najbliższa apteka. Clemont i Bonnie skoczyli tam po leki, jednak one niewiele pomogły. Choć może tam nawet pomogły, ale nie od razu, także zaczęliśmy panikować i sądzić, że Ashowi trzeba innej pomocy. Na całe szczęście Clemont przypomniał sobie, iż wracając z apteki widział rosnące niedaleko zioła, które mogły tu pomóc. Jego mama podawała mu to często, gdy jeszcze żyła, ponieważ nasz drogi przyjaciel często pracował nad wynalazkami do późna i nie dbał przy tym o siebie, przez co łatwo się przeziębiał, więc jego matula musiała się nauczyć, w jaki sposób go wyleczyć. Teraz zaś nasz młody Meyer miał możliwość wykorzystać tę umiejętność, żeby pomóc swojemu najlepszemu przyjacielowi. On i poszedł z Bonnie po zioła, zaś ja i Pikachu ponownie pozostaliśmy przy Ashu, żeby mu w miarę możliwości zbijać gorączkę. Miałam więc możliwość zostać z wybrankiem mojego serca sam na sam, na co ostatnio nie mieliśmy zbyt wiele czasu.
Jednak niestety, naszą romantyczną chwilkę przerwał jakiś koleś, który przyszedł do naszego obozu. To był Jimmy. Przybył on na umówioną walkę z Ashem, ale niestety mój luby nie miał jak z nim walczyć z powodu swojej choroby. Przerażona zaczęłam się wówczas zastanawiać, co mam zrobić. Mogłam oczywiście wyjść do tego kolesia i powiedzieć mu, że jak na razie nie może on walczyć z moim ukochanym, ale cóż... Uznałam, iż Jimmy pomyśli sobie, że Ash tylko symuluje, aby uniknąć walki. Na pewno wtedy wszystkim by opowiedział, jaki to trener z Alabastii jest żałosny oraz bez honoru. Wówczas to w mojej szalonej głowie zaświtał wręcz zwariowany pomysł. Udając chłopięcą chrypkę zawołałam z namiotu, aby Jimmy nieco poczekał, po czym rozebrałem się do bielizny i zarzuciłam na siebie ubranie Asha (wybranek mojego serca leżał bowiem w piżamie, a jego ubrania były ułożone w kostkę w kącie namiotu). Kiedy się przebierałam poczułam na sobie czyiś wzrok. Miałam bowiem takie dziwne przeczucie, że ktoś mnie obserwuje. Spojrzałam szybko na bok, ale niczego podejrzanego tam nie zauważyłam. Ash wciąż miał zamknięte oczy i spał, a Pikachu zachowując przyzwoitość gapił się w inną stronę. Mimo wszystko przysięgłabym, że mój przyszły chłopak otworzył na chwilę oczy i zobaczył mnie w bieliźnie. Nigdy mi potem nie powiedział, czy to prawda, jednak z jakiegoś dziwnego powodu po całej tej przygodzie proponował mi, abyśmy szli pływać przy każdej nadarzającej się ku temu okazji. Widocznie cwaniaczek chciał sobie popatrzeć na mnie w bikini i ocenić to, co przyleci mu koło nosa, jeżeli się nie zdeklaruje i nie zdecyduje się o mnie starać. Ach, te chłopaki...
W każdym razie założyłam na siebie wtedy ubranie Asha, zwinęłam sobie włosy w kok i narzuciłam czapkę z daszkiem, aby je jakoś ukryć, bo choć nadal nie były one wtedy tak długie, jak kiedyś, to jednak były dłuższe niż zwykle chłopaki je noszą. Musiałam przyznać, że dość ciekawie się czuję w ubraniu Asha. To było tak, jakbym miała cząstkę jego osoby przy sobie. To mi dodało otuchy i choć nie byłam (i nigdy nie będę) tak dobra w walkach jak on, to jednak stanęłam wówczas do bitwy z Pikachu oraz moimi Fennekinem, Panchamem i Sylveonem. Nim jednak doszło do tego starcia, w obozie pojawili się Clemont i Bonnie z ziołami. Gdy mnie zauważyli od razu zauważyli, że coś jest nie tak, po czym panna Meyer zawołała mnie po imieniu. Musiałam ją szybko skarcić i po cichu wyjaśnić moim przyjaciołom całą sytuację. Oboje uznali mój plan za szalony, ale nie zamierzali mnie krytykować, tylko zaparzyli wodę na wrzątek, potem wrzucili tam zioła i cóż... Podali to Ashowi. Ja tymczasem walczyłam z Jimmym i udało mi się go pokonać. Wówczas to do akcji wkroczył Zespół R obserwujący nas z drzewa. Okazało się wtedy, że właśnie oni namówili Jimmy’ego do tego, aby wyzwał Asha na pojedynek, przedstawiając mu mojego przyszłego chłopaka jako doskonałego trenera godnego walki z nim. Rockowiec, który był dobry w walkach i lubił wyzwania, przybył do nas, aby się stoczyć z Ashem potyczkę nie wiedząc, że jest tylko narzędziem w rękach Zespołu R, który zamierzał zabrać memu ukochanemu jego Pokemony, gdy te będą już zmęczone po walce i nie będą w stanie im uciec. Niestety, prawie im się to udało. Schwytali Pokemony moje oraz Jimmy’ego, jednak wówczas do akcji wkroczył prawdziwy Ash, który odzyskał siły z pomocą Clemonta i Bonnie, a potem skopał tyłki Zespołowi R, do czego wykorzystał swoje stworki.
Muszę przyznać, że ten rockowiec był zdziwiony, kiedy już zrozumiał, iż został podle wykorzystany przez Zespół R. Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy podczas walki z tymi złodziejaszkami zobaczył prawdziwego Asha i zapytał, kim jestem ja, skoro Ketchum stoi obok mnie. Ale miał minę, gdy zobaczył, jak zdejmuję czapkę z daszkiem i ujawniam się jako dziewczyna. Ash też był zaskoczony moim zachowaniem, ale był także ze mnie dumny, choć powiedział mi potem, że mogłam wyjaśnić Jimmy’emu co i jak zamiast bawić się w takie hece.
Wróciłam powoli do rzeczywistości, kiedy razem zaczęliśmy z moim ukochanym wspominać to wszystko.
- Naprawdę zabawnie wyglądałaś jako ja - parsknął śmiechem Ash - Muszę powiedzieć, że nawet ci do twarzy było z tą moją czapką na głowie. A co do reszty, to...
- Wiem, wyglądałam okropnie - dokończyłam jego wypowiedź.
- No, coś ty. Wyglądałaś ładnie, ale...
- Ale co?
- Po prostu... Jesteś o wiele piękniejszą dziewczyną niż chłopakiem.
- Miło mi to słyszeć. Ale tak czy inaczej wtedy i dzisiaj wylądowałeś swoją głową na tych samych partiach mojej skromnej osobie.
- Taka karma, kochanie.
- No właśnie. A przy okazji... Mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Widzisz... Chciałabym dokończyć prowadzone przez ciebie śledztwo. Ty sam nie możesz się stąd ruszać (przynajmniej na razie) ale ja mogę i chcę dokończyć to, co zacząłeś.
Ash skinął potakująco głową.
- Zgadzam się. Jestem pewien, że ci się uda zakończyć to śledztwo.
- Dziękuję ci. Ale jest jeszcze jedna taka rzecz, o którą chcę cie prosić - rzekłam nieco nieśmiało.
- A co takiego?
Zarumieniłam się lekko i powiedziałam mu swoją prośbę.
C.D.N.
Jak się okazuje to księżniczka Stella odpowiada za wszystkie ataki potwora, gdyż odziedziczyła po ojcu zdolności zmieniania się w Haxorusa. Dziewczyna jednak nie pamięta wszystkich swoich ataków, więc Ash podejrzewa, że ktoś może celowo wywoływać te ataki, by skompromitować księżniczkę, a nawet jeśli nie to, to na pewno pozbyć się jej ukochanego z miasta, przekonując wszystkich w ten sposób, że to obcy odpowiadają za pojawienie się potwora, więc trzeba ich stąd jak najszybciej wygonić, bez względu na ich status społeczny. Jedyną osobą, która jest w stanie to wszystko wywołać, to apodyktyczny kapłan Zekel-khan, który ma ku temu wszelkie powody. Zwłaszcza, że według słów Chico, przyjaciela księżniczki z dzieciństwa (którego kapłan również nie akceptuje) jest w stanie zrobić wszystko, byleby tylko zaszkodzić księżniczce. Podczas jego rozmowy z Sereną (która stoi na czatach podczas gdy Ash szuka dowodów na winę kapłana) dochodzi do ataku na ukochanego Sereny, jednakże to wcale nie studzi zapału Asha do rozwiązania tej sprawy. Jeszcze dodatkowo wywołuje wspomnienie o pamiętnym pojedynku Sereny w przebraniu Asha, kiedy to wyczerpany i przeziębiony Ash położył przez przypadek głowę na biuście ukochanej, by potem zjechać głową w to miejsce, gdzie kończy się brzuch, a zaczynają nogi (i wszyscy doskonale wiemy o jakie miejsce chodzi). :) Ash będzie jednak mimo wszystko kontynuował swoje śledztwo, jednakowoż Serena ma do niego jedną prośbę. Jaką? Tego dowiemy się w kolejnej części. :)
OdpowiedzUsuńW tym samym czasie Clemont po wygranej walce o Salę przeprowadza dość nieprzyjemną rozmowę z Philipem Bordeau, który nie ustaje w wysiłkach by kupić Wieżę Pryzmatu mimo zwycięstwa Clemonta. Składa mu dość intratną propozycję - stanie z nim do walki, jeśli wygra to kupi Clemont sprzeda mu Salę, jeśli zaś przegra, dostanie dość dużą sumę pieniędzy. Mimo początkowego uporu i odmów Clemont w końcu ustępuje, gdy inwestor grozi poinformowaniem ratusza o jego decyzji. Szykuje się bardzo ciekawa walka. :)
Akcja rozwija się bardzo ciekawie, mam nadzieję, że w końcu nastąpi happy end. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000/10 :)