niedziela, 7 stycznia 2018

Przygoda 075 cz. I

Przygoda LXXV

Pływająca wyspa cz. I


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
- To naprawdę bardzo interesujące. Naprawdę nie domyślacie się tego, kto mógł chcieć się tu włamać?
Sierżant Jenny oglądała uważnie pomieszczenie, w którym złodzieje zostali namierzeni przez Clembota oraz Pokemony Clemonta. Był to pokój służący mojemu chłopakowi za warsztat. Tam właśnie budował on często swoje wynalazki i tam też stworzył swój najlepszy wynalazek, czyli robota będącego obecnie jego zastępcą na stanowisku Lidera Sali w Lumiose.
- Naprawdę nie mamy pojęcia, kto to mógł być - powiedział Clemont, obserwując uważnie poczynania policjantki.
- Choć mamy pewne przypuszczenia - zauważyłam.
- Przypuszczenia, mówisz? - sierżant Jenny spojrzała na mnie wyraźnie zaintrygowana tym, co właśnie usłyszała - A więc jednak domyślacie się, kto chciałby okraść Wieżę Pryzmatu?
- Tak, podejrzewamy kogoś, ale niestety nie wiemy, czy mamy rację - odpowiedziałam jej.
- Ale to musi być on! - zawołała Bonnie - Tylko on mógł to zrobić!
- Ne-ne-ne! - pisnął Dedenne.
Policjantka popatrzyła na nas z uwagą i zapytała:
- Dobrze, a więc kogo podejrzewacie?
- Facet nazywa się Philippe Bordeua. Przybył tutaj parę dni temu, żeby kupić od Clemonta Wieżę Pryzmatu - wyjaśniłam.
- Właśnie i nie chciał sobie odpuścić - powiedział Clemont smutnym głosem - Nie wiemy jednak, dlaczego tak bardzo mu na tym zależy.
- Podobno chciał tu zbudować sobie hotel razem z kasynem, a Wieża Pryzmatu doskonale się do tego nadawała - wtrąciłam.
- Ale przecież on ostatecznie dał nam spokój - mówił dalej mój chłopak - Przecież pogodził się z tym, że przegrał.
- Naprawdę tak uważasz? - zapytałam go - Poważnie myślisz, że on dał nam spokój? A co, jeśli tylko udawał?
- Ale po co miałby tu się włamywać? Czego on by tu szukał?
- Nie wiem, ale tylko on mógłby chcieć tu się dostać. Za wszelką cenę chciał mieć Wieżę Pryzmatu. Czy ciebie to nie dziwi, że on włamał się tutaj w nocy dobę po tym, jak mu powiedzieliśmy, że wracamy do Alabastii?
- Po pierwsze nie wiemy, czy to on. Po drugie w tym ostatnim możesz mieć rację, ale brakuje nam jakichkolwiek dowodów.
Jenny wyjęła notatnik i zaczęła spisywać dane.
- A więc podsumowując, moi kochani. Powiedzieliście panu Bordeau, że wyjeżdżacie do Alabastii?
- Tak - potwierdziliśmy.
- I w nocy, właśnie wtedy, kiedy nie powinno was tu być, włamali się złodzieje?
- Dokładnie tak - skinął głową Clemont.
- A czemu nie wyjechaliście do Alabastii, jak planowaliście?
- Zasiedzieliśmy się u pana Meyera i potem uciekł nam ostatni samolot do Kanto - wyjaśniłam.
- No właśnie i spaliśmy u mojego taty! - dodała Bonnie.
- De-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
Policjantka delikatnie dotknęła gumką od ołówka swojego policzka i pogrążyła się w myślach.
- A to ciekawe. To bardzo ciekawe. Złodzieje więc myśleli, że was nie będzie w mieście, kiedy dokonali włamania. Skądś musieli to wiedzieć. To by potwierdzało winę pana Bordeau. Doskonale. Idę do tego człowieka i już ja sobie z nim porozmawiam. A propos... Nie wiecie może, gdzie mogę go znaleźć? Pytam się, bo nie chce mi się za nim łazić po całym mieście.
- Zdaje się, że w Centrum Pokemon - odpowiedziałam.
- Doskonale - rzekła uśmiechnięta Jenny, zamykając z hukiem notes (aż mój Piplup zleciał z mego ramienia) - Wobec tego porozmawiam sobie z tym panem.
- Chyba nie sądzisz, że się przyzna - powiedziała z przekąsem Bonnie.
Pani sierżant zachichotała delikatnie.
- Nie musi. Ważne, żebym sobie z nim porozmawiała. Uwierz mi, jedna rozmowa czasami potrafi odnieść naprawdę ogromne skutki.
Po tych słowach uchyliła przed nami lekko czapkę, podziękowała za wezwanie i wyszła, dodając przy tym:
- A tak przy okazji, to radziłabym wam jak na razie odłożyć wyjazd do Alabastii. Lepiej będzie, abyście byli na miejscu, kiedy dojdzie do złapania złodziei.
- Jeśli w ogóle do niego dojdzie - odparłam.
Policjantka spojrzała na mnie z przekąsem.
- Więcej wiary, moja droga. Jak dotąd raczej was nie zawiodłam.
- O tak... Nie licząc oczywiście sprawy z Dianthą.
Jenny westchnęła głęboko nieco poirytowana tym wspomnieniem.
- No dobra, wtedy to dałam plamę, ale uwierzcie mi... To wszystko już dawno za nami. Teraz zamierzam wam ufać.
- Miło mi to słyszeć.
- Tym lepiej. A więc do widzenia, kochani. Powiadomię was, kiedy się czegoś dowiem.
- A kiedy się dowiesz? - spytała złośliwie Bonnie.
- Ty nie bądź za dowcipna - mruknęła pani sierżant, po czym wyszła z pokoju i ruszyła do swoich obowiązków.
- No cóż... Zrobiliśmy to, co mogliśmy - powiedział Clemont - Chyba więcej już zrobić nie możemy.
- Chyba masz rację - stwierdziłam smutno.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup siedzący mi na ramieniu.
- A ja myślę, że możemy! - zawołała Bonnie.
Spojrzeliśmy na nią uważnie zainteresowani tym, co też ona chce nam powiedzieć. Dziewczynka tymczasem przybrała niezwykle poważną minę i rzekła poważnym tonem:
- Ja uważam, że powinniśmy pójść śladem Asha i poprowadzić własne śledztwo w sprawie kradzieży, a raczej próby kradzieży.


Spojrzałam na Clemonta i pomyślałam przez chwilę.
- Hmm... To nawet dobry pomysł.
- Zrobiłaś to - zachichotała Bonnie.
- Co takiego?
- Masujesz sobie podbródek jak Ash.
- Pip-lu-pip? - zapiszczał pytająco Piplup, patrząc na mnie uważnie.
Puściłam szybko wyżej wskazane miejsce i zaśmiałam się lekko.
- W sumie racja. Nie wiem, czemu tak zrobiłam. Tak jakoś mnie naszło.
- Żadna nowina. Po prostu tęsknisz za swoim bratem - powiedział z uśmiechem na twarzy Clemont - To normalne. My również tęsknimy za jego towarzystwem.
- Z Ashem jest zawsze tak wesoło i nie można się nudzić! - stwierdziła wesoło Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął Dedenne, przesuwając się nieznacznie na ramieniu swojej trenerki.
- A teraz to się niby nudzicie? - spytałam złośliwie.
- Nie, ale z nim jest zawsze lepiej - wyjaśniła mi dziewczynka.
Westchnęłam delikatnie, uśmiechając się przy tym lekko.
- Co prawda, to prawda. Ale spokojnie, jeszcze się z nim zobaczymy i jeszcze wszyscy będziemy mieli go potąd.
Po tych słowach narysowałam sobie linię nad głową, żeby pokazać, jak Ash będzie nas wkurzał. Wywołałam w ten sposób śmiech Clemonta oraz Bonnie.
- Widać, że bardzo kochasz swego brata - rzekł mój chłopak.
- Skąd takie przypuszczenie? - spytałam dowcipnie.
- Z twojego sposobu mówienia. Tak może mówić tylko osoba, która bardzo kocha kogoś, na kogo narzeka.
- No proszę, psycholog się znalazł. Ale tak, masz rację, bardzo kocham mojego brata, a co najlepsze, to im dłużej jestem daleko od niego, tym lepiej widzę, jaka jestem do niego podobna. Też przyciągam kłopoty jak magnez szpilki.
- Niby czemu? - zdziwiła się Bonnie.
- Pip-lu-li? - dodał równie zdumiony mój Piplup.
- To bardzo proste - odpowiedziałam - Zobaczcie sami. Ledwie tutaj przybyliśmy, a już mamy sprawę do rozwiązania.
- Aha... Czyli chcesz rozwiązać tę zagadkę?! - zaśmiał się Clemont.
- No pewnie, że chcę... Tylko obawiam się, że brakuje mi zdolności mojego brata i niewiele ze mną zdziałacie.
Następnie spojrzałam na okno i dodałam smętnie:
- Szkoda, że nie ma z nami Asha. Bardzo by się nam teraz przydał.
- Przecież zawsze możesz do niego zadzwonić i poprosić go, żeby tutaj przyjechał - stwierdziła moja mała, przyszła szwagierka.
- Nie bardzo możemy to zrobić. Przecież już dzwoniliśmy wczoraj do Alabastii - mruknęłam - Zapomniałaś, co powiedziała pani Ketchum? Ash z Sereną i resztą jeszcze nie powrócili z Wysp Oranżowych. Zatrzymała ich kolejna sprawa.
- No proszę, ten to dopiero przyciąga kłopoty - zachichotała Bonnie razem ze swoim Dedenne.
- A żebyś wiedziała, jednak mimo wszystko on umie z nich wychodzić obronną ręką - dodałam - Wielka szkoda, że go z nami nie ma. Sama nie rozwiążę tej zagadki. Nie mam takich zdolności jak on.
Nagle mnie coś olśniło.
- Ale zaraz! Przecież jest ktoś, kto je ma i może do nas przyjechać!
- Kto taki?! - zapytali Clemont i Bonnie jednocześnie.
Zawtórowali im Piplup i Dedenne w swoich językach.
- Mój tata! - zawołałam radośnie - Pan Josh Ketchum, ojciec naszego kochanego Mistrza Ligi Kalos, a przy okazji również i mój.
- Ale twój tata przecież nie jest detektywem - zdziwiła się Bonnie.
- Może i nie, ale przecież jest moim ojcem i podobnie, jak jego dzieci (mówię tu oczywiście o Ashu oraz o mnie) jest również potomkiem znanego detektywa Johna Ketchuma. A więc jaki z tego wniosek? Mianowicie taki, że musi on posiadać podobne zdolności, co Ash, przynajmniej w części, jeśli nie w całości. Więc na pewno może nam pomóc. W razie czego jest jeszcze tutaj John Scribbler. Na niego na pewno możemy liczyć. Serena mówiła mi, że kiedyś pomógł on jej rozwiązać zagadkę zaginionych Pokemonów, więc oprócz pisania coś tam na pewno umie. Poza tym to mądry człowiek, a do tego nasz przyjaciel.
- Masz rację! - zawołał Clemont, uderzając pięścią w swoją lewą dłoń - Z taką ekipą żadna zagadka nie jest nam straszna!

***


Pamiętniki Sereny:
- Ojej, ale ta pogoda nagle się zmieniła! - zawołał Damian, obserwując horyzont.
Siedzieliśmy wszyscy na łodzi Maren, płynąc powoli przed siebie w kierunku naszej kochanej Alabastii i niestety daleko nam było wciąż do lądu, a do tego jeszcze niebo, które jeszcze przed chwilą miało piękną oraz niebieską barwę, teraz nagle stało się fioletowe i zdecydowanie pochmurne, po czym ukazały się na nim chmury czarnej barwy, a kiedy mówię o czarnej barwie, to mam na myśli naprawdę czarną.
- Co chcesz? To jest pogoda. Ona jest zmienna... Jak kobieta - zaśmiała się wesoło Maren, stojąca za sterem.
- Jaka dowcipna - rzekła z uśmiechem na twarzy Melody.
- Wielka szkoda, że nie ma tutaj z nami Herberta Jonesa - powiedział Tracey.
- A niby jak on miałby nam teraz pomóc? - zapytała jego dziewczyna - Przecież on nie jest żeglarzem, tylko detektywem.
- Wiem, ale jakoś raźniej by nam było w siódemkę. W końcu siódemka to szczęśliwa liczba.
- No, w sumie racja. Tak czy inaczej musimy się trzymać mocno łodzi, bo możemy z niej wypaść, jeśli wybuchnie burza.
- Zgadzam się z tobą.
- Spokojnie, nie przez takie pogody już płynęłam - powiedziała Maren, zakręcając mocno sterem w lewo.
- Ty może tak, ale my nie! - zawołałam nieco przerażona.
- Spokojnie, jesteśmy przecież razem, a razem zawsze możemy więcej dokonać - uśmiechnął się Ash.
Widocznie cała ta sytuacja go nieźle bawiła, zwłaszcza kiedy widział mnie przerażoną zbliżającym się sztormem. Nie bardzo wiedziałam, co go tak niby bawi, ale nie chciałam w to wszystko wnikać.
- Ster lewo na burt! Żagle staw! Płyniemy z wiatrem! - wydawała sama sobie rozkazy Maren.
- Ona ma chyba kuku na muniu - mruknęła złośliwie Melody, widząc zachowanie naszego sternika.
- Nie... Po prostu dobrze się bawi - zażartował sobie Tracey.
Jego dziewczyna spojrzała na niego z ironią, po czym sama parsknęła śmiechem, gdyż humor wybranka jej serca był zaraźliwy.
- Nie straszny jest nam sztorm względnie burza, albowiem mamy wiarę w nasze siły oraz siebie nawzajem! - zawołała Maren, przekrzykując coraz silniejszą wichurę.
Ash powoli podszedł na dziób łodzi, łapiąc się reling i dodał:
- Masz rację, Maren! Nic nas nie zmoże!
Nagle statkiem zabujało i spory strumień wody trafił mojego chłopaka prosto w twarz.
- Nic oprócz wielkiej fali - zażartowałam sobie.
- Ha ha ha! Ale oberwał, ja nie mogę! - śmiała się Melody.
Chwilę później całkiem spora fala wody również i ją trafiła, dlatego nasza przyjaciółka zaraz przestała się głupio śmiać, a zamiast tego zrobiła nadąsaną minę.
- Cóż... Na morzu takie rzeczy się zdarzają - powiedziała widząc, że się z niej śmiejemy.
- No właśnie - rzekł Ash, wycierając sobie twarz chusteczką.
Była to ta sama chusteczką, którą podarowałam mu już drugiego dnia naszej wspólnej podróży - wyszywana w moje inicjały oraz buzie Pikachu. Zrobiło mi się przyjemnie, że on ją jeszcze ją posiada. Najwidoczniej ma ona dla niego tak wielkie znaczenie, jak dla mnie ta chusteczka, którą on podarował mnie.
- Przygotujcie się, przyjaciele! - krzyknęła do nas bojowo Maren, która teraz wyglądała jak kapitan Nemo kierujący osobiście Nautilusem podczas huraganu - Czeka nas bitwa z żywiołem!
- Więc chyba lepiej będzie, jeśli zawołam naszych przyjaciół, żeby się schowali - powiedział Ash, po czym schował do pokeballi Greninję oraz Totodile’a, którzy pływali sobie nieopodal nas na morzu.
- Wy też wracajcie!
Po tych słowach Ash wciągnął szybko do pokeballi lecących nad nami Pidgeota i Charizarda. Teraz wszystkie jego stworki były ukryte bezpieczne.
- Pikachu, szykuje się nam naprawdę groźna burza! - powiedział Ash do swego startera, siedzącego na dziobie obok niego - Może powinieneś się jednak ukryć w swoim pokeballu?
Pokemon zapiszczał i pokręcił przecząco głową, dając tym samym znać swemu trenerowi, że nie zgadza się na to. Potem pokazał mu na migi, że jeżeli Ash się naraża, to on także może.
- Tak! Szykuje się bitwa naszych czasów! - krzyknął Damian, stając na samym dziobie łodzi i przyjmując pozę wojownika - Przyjaciele, będziemy walczyć do samego końca! I nieważne, ilu z nas polegnie w tej walce! Straty nie są nam straszne, albowiem mamy siłę, aby je przetrwać! Niech nawet padnie ćwierć... Nawet pół załogi! Nic to! Załogantów ci u nas dostatek!
- A temu co się stało? - zapytała zdumiona Melody.
- Chyba poczuł zew przygody - odpowiedziałam ironicznie.
- Aha... To wiele wyjaśnia.
- No dokładnie.


Tymczasem wiatr zaczął wiać coraz mocniej, zagrzmiało, a fale zaczęły nami kołysać. Damian stanął wówczas w pozycji bojowej na dziobie, po czym bardzo głośno zaśpiewał, przekrzykując przy tym wicher:

Kiedy rum zaszumi w głowie
Cały świat nabiera dreszczy!
Wtedy człowiek chętnie słucha
Morskich opowieści.
Kto chce, ten niechaj słucha.
Kto nie chce, niech nie słucha.
Jak balsam są dla ucha
Morskie opowieści!

Hej, tam! Kolejkę nalej!
Hej, tam, kielich wznieście!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom!


Jego humor udzielił się Ashowi, Pikachu i Maren, którzy szybko dodali swoje własne śpiewki do tego występu.

Piętnastu chłopa na umrzyka skrzyni!
Hej! Ho, ho, ho! I butelka rumu!
Pij za zdrowie, resztę czart uczyni!
Hej! Ho, ho, ho! I butelka rumu!

Z całej załogi jeden został zuch!
Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch!
Hej! Ho, ho, ho! I butelka rumu!


Tak oto śpiewał Ash, zaś Maren dołączyła do niego, wesoło śpiewając:

A bosman tylko zapiął płaszcz
I zaklął: „Ech, do czorta!“.
Nie daje łajbie żadnych szans.
Dziesięć w skali Beauforta!


Damian zachichotał wesoło, po czym zaśpiewał:

Kiedy szliśmy przez Pacyfik!
Hej, hej! Roluj go!
Zwiało nam z pokładu skrzynki,
Taki był piekielny sztorm!


Chwilę później śpiewał już z Ashem i Maren:

Hej, znowu zmyło coś!
Zniknął w morzu jakiś gość!
Hej, policz który tam
Jaki znowu zmyło kram!


- Świetnie! Zamiast jednego wariata mamy teraz na tej łodzi aż troje wariatów - mruknęła Melody z ironią.
- No, ale musisz przyznać, że mają niezłe wyczucie rytmu - zaśmiał się Tracey, któremu udzielił się dobry humor.
- Tak, no pewnie - kiwnęła głową jego dziewczyna - A kto powiedział, że nie mają?

***


Nie wiem, jak długo szalała wichura i ten cały przeklęty sztorm, który tak bardzo rozochocił moich przyjaciół, ale jak każda burza musiał mieć on swój kres i ten w końcu nadszedł, choć trochę musieliśmy sobie na to nieco poczekać. Wreszcie jednak niebo się rozpogodziło i wówczas zapanował święty spokój, na którego tak długo czekaliśmy.
- No i nareszcie jest spokojnie - powiedziała Melody - Chociaż muszę powiedzieć, że nawet ciekawie było tak sobie pływać podczas sztormu. Od czasu, kiedy uratowaliśmy świat przed Lawrencem III kilka lat temu, nie miałam wcale możliwości przeżyć tego jeszcze raz.
- Ech, nie masz za czym tęsknić - jęknął Tracey, masując sobie obolałą głowę.
Biedny chłopak, kiedy nas szarpało, walnął się czołem o brzeg łodzi, przez co teraz musiał sobie masować obolały czerep.
- Wiem, ale mimo wszystko zawsze to jest ciekawe doświadczenie - zaśmiała się Melody.
- Owszem, ciekawe i to całkiem - stwierdził jej chłopak - Choć nieco bolesne.
- Tak czy siak ważne, że przeżyliśmy bez żadnych strat ani w ludziach, ani w Pokemonach - powiedziałam radosnym tonem.
- Tak, to wielki plus - zgodził się ze mną Ash.
On również masował sobie głowę, na której to nadal miał opatrunek po tym, jak oberwał po niej od tego drania Chico podczas naszej przygody w Złotym Mieście. Widocznie wciąż go tam bolało, czemu jednak wcale się nie dziwiłam, w końcu taki guz musi mieć czas na to, aby się zagoić czy co tam go spotyka.
Maren spojrzała na nas z uśmiechem i powiedziała:
- A więc wszystko jest w porządku.
Po tych słowach wyjęła kompas z kieszeni, spojrzała na niego, a potem lekko jęknęła gniewnie i rzekła:
- No i pochwaliłam dzień przed zachodem słońca.
- A co się stało? - zapytałam przejęta.
- Kompas mi zwariował przez tę burzę - odpowiedziała nasza pani pilot ze złością w głosie - Nie ma co, po prostu cudownie!
- Tak, to rzeczywiście cudownie - jęknęła załamana Melody - Przecież w ten sposób w życiu nie trafimy do Alabastii!
- Chyba, że po gwiazdach, ale to dopiero w nocy - rzekł Tracey.
- A umiesz ustalić kierunek po gwiazdach?
- A i owszem, umiem. To podstawowa wiedza każdego naukowca. Tak przynajmniej mówi profesor Oak.
- Wierzę ci na słowo. Ale póki co jest dzień i do nocy jeszcze trochę.
- Do tego zapasy nam się powoli kończą - zauważyłam, przeglądając naszą spiżarnię - Nie byliśmy przygotowani na dłuższą podróż i dlatego też nie mamy już wiele jedzenia, a to, co nam zostało szybko się skończy.
- Wobec tego musimy szybko znaleźć jakiś ląd, żebyśmy się mogli na nim zatrzymać - zdecydowała Maren - Tylko nie mam pojęcia, gdzie my go możemy znaleźć. W końcu nawet nie wiemy, gdzie jesteśmy.
- Naprawdę nie wiesz? Nie orientujesz się, gdzie możemy teraz być? - zapytał Damian.
- Przykro mi, ale nie - padła odpowiedź.
- Ale chyba nadal jesteśmy na Wyspach Oranżowych, prawda? - rzekł Ash, masując sobie dalej głowę.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu pytająco.
- Tak... A przynajmniej wszystko na to wskazuje, ale mogę się mylić - odpowiedziała mu Maren, rozglądając się dookoła - Bo w końcu woda jak woda. Wszędzie jest taka sama.
- Wobec tego mam pewien pomysł! - zawołał mój chłopak.
Następnie wypuścił on z pokeballa Pidgeota i wskoczył na jego grzbiet, wołając do nas:
- Polecę z Pidgeotem i rozejrzę się po okolicy. Jeżeli jest jakiś ląd w pobliżu, to wrócę tutaj i wam o tym powiem.
- Doskonały pomysł! - zawołałam radośnie.
- Popieram go w całej rozciągłości - dodał wesoło Damian.
- Tylko się nie zgub, Ash - poprosiła Maren.
- On miałby się zgubić? - zachichotałam dowcipnie - Przecież to jest nasz kochany Ash. On nie może się zgubić.
Mój luby spojrzał w moim kierunku z radosnym uśmiechem na twarzy, po czym zszedł z Pidgeota, podszedł do mnie i złożył na moich ustach czuły pocałunek.
- Dziękuję ci, kochanie, za wiarę we mnie. Postaram się więc ciebie nie zawieść. Ani ciebie, ani was wszystkich.
Potem wskoczył ponownie na grzbiet swego Pokemona razem ze swym wiernym Pikachu, który usiadł przed nim. Następnie Pidgeot zaczął machać skrzydłami, uniósł się w powietrze i odleciał razem ze swoimi pasażerami. Chwilę później cała trójka zniknęła nam z oczu.

***


Siedzieliśmy spokojnie na łodzi Maren czekając na powrót Asha. Nie wiedzieliśmy, kiedy mój chłopak wróci, jednak mieliśmy nadzieję, że zrobi to szybko. Tak czy inaczej byliśmy przygotowani na to, że możemy długo czekać.
- Gdzie on jest? - zapytałam załamana - Powinien już wrócić.
- Spokojnie, Sereno. On tu niedługo przyleci - powiedziała Maren.
- Właśnie... Jak zgłodnieje, to wróci - zażartowała sobie Melody.
- Jakaś ty dowcipna - mruknęłam, choć prawdę mówiąc chciało mi się śmiać równie mocno, co i jej - Ja tu się martwię o mojego chłopaka, a ty co? Ironizujesz sobie.
- A co mam robić? Panikować razem z tobą?
- Przecież ja nie panikuję.
- Ale przejmujesz się o wiele za mocno, przynajmniej moim zdaniem.
- W sumie masz rację - stwierdziłam smutno - Coś w tym jest. Czasami zdecydowanie przesadzam w swoim niepokoju o niego, ale co poradzę? Ja go kocham. Ty się nie boisz o Tracey’ego?
- Nie, ponieważ on prawie wcale nie rusza się z laboratorium, a tam przecież nic złego nie może go spotkać.
- Żebyś się nie zdziwiła - odpowiedział dowcipnie jej chłopak - Uwierz mi, w takim miejscu o wiele łatwiej o wypadek niż ci się wydaje. Jednak mimo wszystko nie ma drugiego miejsca, w którym bym tak bardzo chciał pracować, jak tam. Profesor Oak to naprawdę wspaniały człowiek i praca z nim to sama przyjemność.
- Nie wątpię - zaśmiała się jego dziewczyna - Tak czy inaczej byłoby miło, gdyby Ash wrócił z dobrymi wieściami.
- No właśnie - poparł ją Damian - Nie wiem, co zrobimy, jeżeli zapasy nam się skończą.
- To proste. Wtedy będziemy ciągnąć słomki i los wskaże, które z nas zostanie zjedzone jako pierwsze - zaśmiała się Melody.
Damianowi jakoś nie bardzo ten pomysł przypadł do gustu, zwłaszcza, że nasza przyjaciółka z Shamouti patrzyła na niego dziwnym wzrokiem, jak głodny człowiek na apetyczny kąsek.
- Co się tak na mnie patrzysz? - zapytał młodzieniec.
- A po nic... - odparła dziewczyna ironicznie.
- Coś mi mówi, że jak dojdzie co do czego, to nie będziemy ciągnąć słomek, tylko ty pójdziesz na ruszt jako pierwszy, Damian - zaśmiałam się wesoło, widząc to wszystko.
Damian przerażony cofnął się od nas na bezpieczną odległość.
- Lepiej będę siedział tutaj.
- Słusznie - parsknął śmiechem Tracey - Profesor Oak, którego zdanie niezwykle poważam, uważa, że zawsze trzeba się odpowiednio ustawić.
- Co racja, to racja. To jest chyba podstawa wszystkiego - zachichotała Maren, oparta właśnie o ster - Bardzo lubisz pana profesora, prawda?
- Owszem, ja go bardzo lubię i bardzo szanuję - padła odpowiedź.
- Nic dziwnego, bo obaj jesteście niezłymi dziwakami - powiedziała Melody, uśmiechając się delikatnie - A dziwaki zawsze trzymają się razem.
Tracey spojrzał na swoją dziewczynę i zapytał:
- Naprawdę uważasz, że on i ja jesteśmy dziwakami?
- No tak, ale jak was nie kochać?
- Tylko dziwaki mają na tym świecie jakąkolwiek wartość. W każdym razie ja tak uważam - stwierdził wesoło Damian.
- To ciekawa myśl, warta zanotowania - zaśmiał się Tracey.
- No dokładnie - skinęła głową Maren - Mam tylko nadzieję, że masz rację. A propos dziwaków. Chyba właśnie widzę jednego z nich.
- Poważnie?
Domyśliłam się, że ma ona na myśli Asha, więc podbiegłam do niej i wyjęłam z jej ręki lornetkę, po czym spojrzałam przez nią. Rzeczywiście, w naszym kierunku leciał właśnie mój ukochany na grzbiecie swego Pidgeota. Tuż przed nim zaś siedział oczywiście jego wierny Pikachu. Obaj mieli na twarzach bardzo zadowolone miny.
- Tak, to rzeczywiście on! To Ash!
Radośnie podskoczyłam w górę, niechcący wywołując kołysanie łodzi. Tracey, Melody i Damian padli na podłogę, mrucząc na mnie bardzo niemiłe słowa.
- Czy możesz tak nie podrygiwać, bo za chwilę wszyscy wylądujemy w wodzie? - powiedziała do mnie gniewnie Melody.
- No właśnie, a jak na razie mamy już dosyć mokrych przygód - dodał Damian.
- Przepraszam bardzo, nie gniewajcie się - zachichotałam, szczerząc przy tym zęby - Po prostu jestem podekscytowana.
Chwilę później Pidgeot ze swoimi pasażerami był już na miejscu. Ash zeskoczył z jego grzbietu, po czym przywołał swój środek transportu do pokeballa i zawołał:
- Witajcie, kochani! Już jestem.
- Widzimy - powiedziała wesoło Melody - Widziałeś jakiś ląd?
- O tak - skinął głową mój chłopak - Widziałem. Niedaleko stąd jest pewna wyspa.
- O! To ciekawe! - uśmiechnęła się Maren, poprawiając sobie czapkę z daszkiem na głowie - Nie wiem, na jakim to dokładnie terenie jesteśmy, ale ta wyspa pewnie jest zamieszkana.
- A są tutaj jakieś bezludne wyspy? - zapytałam.
- O ile wiem, to nie - odpowiedziała mi dziewczyna z Shamouti - Ale nigdy jakoś nie pasjonowała mnie geografia.
- A mnie i owszem, tylko wciąż nie wiemy, gdzie jesteśmy - zauważyła Maren - Ale tak czy siak lepiej już tam płyńmy i uzupełnijmy nasze zapasy, zaś następnym razem, kiedy popłyniemy w jakąkolwiek podróż, to lepiej miejmy większy prowiant niż teraz, bo równie dobrze mogliśmy nie trafić na wyspę.
- To prawda - skinął głową Damian - Gdybyśmy nie trafili na wyspę, to by nam groziło, że zaczniemy zjadać się nawzajem.
- No tak... Masz powody się obawiać, bo w razie czego jako pierwszy pójdziesz na ruszt - powiedziała Melody.

***


Kilka minut później przybyliśmy do brzegu tajemniczej wyspy, którą wypatrzył Ash. Wciągnęliśmy nieco na plażę łódź Maren, po czym nasza pani pilot zaczęła uważnie oglądać swoją mapę.
- Nie poznaję tej wyspy, co mnie bardzo dziwi, bo sądziłam, że znam doskonale każdy ląd w archipelagu Wysp Oranżowych, a tutaj proszę, jaka niespodzianka, choć niestety z gatunku tych, które raczej się nam niezbyt spodobają.
- Spokojnie, nie ma co zaraz siać paniki - powiedział Ash, rozglądając się dookoła - Wszystko będzie dobrze. Wystarczy tylko uzupełnić zapasy i ruszamy w dalszą drogę.
- Ale przecież kompas nawalił - przypomniała Melody - To chyba dość problematyczne podczas poszukiwania drogi.
- Zawsze możemy skorzystać z gwiazd - zauważył Tracey.
- O ile oczywiście będą one na niebie - mruknęła jego dziewczyna.
- Spokojnie, tylko nadzieja nas może ocalić - stwierdził jej chłopak.
- Powiedzmy, kochany - odparła ponuro Melody.
Spojrzeliśmy w głąb lądu nie wiedząc na pewno powinniśmy tam iść, czy też może lepiej będzie zostać tutaj. W końcu brakowało nam wiedzy na temat tego, kto lub co mieszka na tej wyspie. Lepiej więc było nie pchać się prosto w łapy niebezpieczeństwa, ale przecież z drugiej strony musieliśmy uzupełnić zapasy, a nie mogliśmy tego zrobić bez pójścia w głąb wyspy. Zaczęliśmy się zatem naradzać w tej sprawie.
- No i co teraz robimy? - zapytałam.
- Ja proponuję iść w głąb lądu - odpowiedział mi Ash bojowym tonem - Tutaj raczej nie znajdziemy żadnego jedzenia ani tym bardziej wody, a przecież bez niej ani rusz.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- No właśnie, stary. To co? Kto idzie za mną w nieznane?
Oczywiście jako pierwsza zgłosiłam się na ochotnika, ponieważ nie zamierzałam zostawiać mego chłopaka samego w obliczu nieznanego, które może nas tutaj czekać. Pozostali członkowie naszej kompanii zaś uznali, że jeżeli my idziemy, to oni też mogą pójść. W końcu jesteśmy jedną drużyną, a drużyna zawsze trzyma się razem.
- Doskonale! A więc za mną! - zawołał Ash, kiedy już ta sprawa została załatwiona.
Szliśmy przed siebie, przechodząc przez bardzo gęsty, tropikalny busz. Rozglądaliśmy się dookoła siebie, aby w razie czego być przygotowanym na to, gdyby ktoś lub coś chciało na nas skoczyć. Jednak do niczego złego nie doszło. Mijaliśmy różne dzikie Pokemony, ale wszystkie były zajęte swoimi sprawami i były raczej pokojowo nastawione, więc nie zamierzały wcale nas atakować.
- Pokemonów jest tu bardzo dużo. Musi być tu więc jakaś woda zdatna do picia - powiedział Tracey - Inaczej te wszystkie stworzenia nie miałyby jak żyć bez wody.
- Coś w tym jest - stwierdził Damian, rozglądając się dookoła siebie - Wiecie, to bardzo ciekawe. Zobaczyłem tutaj kilka Pokemonów typowych dla regionu Unova.
- Ciekawe stwierdzenie, ale co to może oznaczać? - spytała Melody.
- Nie wiem, jednak to dość niezwykłe. Nie wiedziałem, że na Wyspach Oranżowych można znaleźć Pokemony typowe z Unovy mogą tutaj żyć.
Ash pomyślał przez chwilę i pomasował sobie delikatnie podbródek.
- To naprawdę ciekawe. Nawet więcej niż ciekawe.
- Myślisz, że to może mieć jakieś znaczenie? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Nie wiem, ale być może tak - padła odpowiedź mojego chłopaka - W każdym razie musimy uzupełnić zapasy i ruszać w dalszą drogę.
- A co, jeżeli nie będzie w nocy gwiazd, zaś kompas dalej nie będzie działać? - zapytała Melody.
- Wtedy nie zostanie nam nic innego, jak tylko zamieszkać tutaj na stałe i w miarę możliwości nauczyć się tutaj żyć - zaproponowałam - Tak, jak w powieści „Przypadki Robinsona Crusoe“. Albo w tych powieściach Juliusza Verne’a.
- Tych, czyli jakich? - spytał Damian.
- Tych, gdzie akcje dzieją się na bezludnej wyspie...
- A ile jest?
- Trzy. No, bo jest „Szkoła Robinsonów“, „Dwa lata wakacji“ no i ta trzecia... Jak jej było? Już wiem! „Tajemnicza wyspa“! Każda z nich porusza wątek rozbicia się grupy ludzi na bezludnej wyspie. Ale w żadnej z tych powieści nie było kobiet, a tutaj mamy.
- To chyba dobrze, prawda? - spytał dowcipnie Tracey.
- Owszem, dla was facetów bardzo dobrze - powiedziała Melody - Tak czy inaczej chyba Serena ma rację. W razie czego radzę przygotować się do zostania rezydentami tej wyspy.
- Rezydentami? Ja bym powiedział kolonistami - zaśmiał się wesoło Ash, dotykając palcami czapki z daszkiem.
Następnie postawił swoją prawą nogę na kamieniu i przyjął niezwykle poważną pozę, po czym powiedział:
- Przyjaciele... Będziemy odtąd niepodzielnymi władcami tej wyspy, którą to przejmujemy w imieniu Jego Królewskiej Mości, władcy Kanto!
- Hurra! Brawo, Ash! - zawołaliśmy wszyscy, oczywiście żartem, bo przecież wiedzieliśmy, że mój chłopak zwyczajnie wygłupia się, jak zresztą często miał w zwyczaju.
Ash popatrzył na mnie wesoło, po czym dodał:
- Tak czy inaczej powinniśmy być przygotowani na to, że będziemy musieli jakoś odnowić ludzką populację na tej wyspie.
- A jak chcesz to zrobić? - spytał naiwnym tonem Damian.
Jego Watchog i my położyliśmy sobie dłonie na czoło (a w przypadku Pokemona łapką). Damian był naprawdę bystrym chłopakiem, ale czasem to naprawdę zachowywał się jak kompletny, niekumaty kretyn.
- Zgadnij - mruknęła Melody z lekką złością.
Damian pomyślał przez chwilę, po czym uderzył się dłonią w czoło i zachichotał radośnie.
- Aha! Nie no, teraz to już rozumiem. Tylko jak my to rozegramy? Jak komuniści czy kapitaliści?
- Eee... A tak konkretnie, to o co ci chodzi? - zapytała Maren niezbyt rozumiejąc, o co chodzi.
Ja zaczęłam się domyślać, gdyż rzuciłam:
- Chyba chodzi mu o to, czy kobiety będą własnością wspólną, czy też każdy facet będzie miał jedną kobietę jako własność prywatną.
- No właśnie... - potwierdził Damian.
- Podzielimy się w pary, oczywiście - wyjaśnił Ash - Nie wyobrażam sobie innej opcji.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, zeskakując z ramienia swojego trenera i podchodząc do Buneary, która zapiszczała wesoło.
- No to jedną parę już mamy - powiedziałam wesoło.
- To prawda - zgodził się ze mną Ash widząc, jak dwa Pokemony czule się do siebie przytulają.
- Jakie z nich słodziaki - rzekła z uśmiechem na twarzy Melody - Po prostu słodko razem wyglądają. Ciekawe, jakie będą mieli dzieci.
- Wolę sobie tego nie wyobrażać - odparłam dowcipnie.
Panna z Shamouti parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała.
- No cóż... W sumie ja też nie. Wyobraźnię mam całkiem niezłą, ale to akurat mi się w niej nie mieści.
Damian tymczasem wesoło zatarł sobie dłonie, mówiąc:
- A więc dzielimy się w pary, czy tak?
- Ano tak - potwierdził mój ukochany.
- Super. W takim razie ja zamawiam sobie Serenę.
- SPADAJ! - zawołałam doń urażonym tonem - Zamawiać to ty możesz sobie danie w restauracji, a nie mnie. Poza tym, jeżeli już mam odnawiać na tej wyspie populację ludzką, to tylko z Ashem.
- No właśnie - potwierdził nasz kochany detektyw, ściskając delikatnie moją dłoń.
- Ech... Jemu to się zawsze trafia najlepsze - mruknął Damian.
- W końcu jest on naszym liderem. Musi dostawać to, co najlepsze - zauważyła dowcipnie Maren - Nie wiesz, że pośród piratów kapitan zawsze bierze najwięcej, a zaraz po nim największą dolę dostaje I oficer, potem zaś bosman itd, a resztę zgarnia załoga?
- To my jesteśmy piratami?
- Skądże. To tylko takie porównanie.
- Dość dziwne porównanie, ale nawet mi się podoba.
- A mnie się bardzo podoba ta wyspa - powiedział Ash - Nie powiem, chętnie bym tu założył swoją osadę.
- Ale obawiam się, że masz swoje obowiązki jako detektyw oraz Mistrz Pokemon - przywołała go do rzeczywistości Melody.
- Racja - skinęłam powoli głową - Więc lepiej szukajmy już zapasów i ruszajmy w dalszą drogę.
- Jeżeli w nocy będą gwiazdy, to łatwo namierzymy właściwy kurs - zauważył wesołym tonem Tracey.
- Mam jakieś dziwne przeczucie, że jak na złość nie będziemy mieli gwiazd nocą - stwierdziła złośliwie jego dziewczyna.

***


Niestety, nasza kochana Melody miała rację. Nocą na niebie nie było wcale widać gwiazd, a jeżeli już, to tylko przez jakiś czas i do tego jeszcze strasznie niewyraźnie. Musieliśmy zatem sobie odpuścić podróżowanie oraz zaczekać do rana. Każde z nas żywiło nadzieję, że kompas Maren zacznie znowu działać, dzięki czemu będziemy mogli spokojnie płynąć do Alabastii, choć coś czułam, że takiego szczęścia mieć jednak nie będziemy. W takim wypadku pływanie łodzią po oceanie nie będąc pewnym, gdzie jesteśmy nie byłoby zbyt mądre. Poza tym łódź Maren nie była na żagle, ale na paliwo, a choć mieliśmy prawie pełne baki, kiedy ruszaliśmy w drogę, to jednak na pewno nie będą one niewyczerpane i prędzej czy później benzyna nam się skończy, a wówczas istnieje ryzyko, że utkniemy gdzieś na środku morza i umrzemy tam z pragnienia, głodu oraz upału niczym bohaterowie tego filmu „Błękitna laguna“, który to moim zdaniem jest naprawdę piękną historią o prawdziwej miłości, ale niestety też ma bardzo smutne zakończenie psujące całą opowieść.
Na całe szczęście nasz pech nie był wcale tak wielki, jak można się było spodziewać, ponieważ wyspa była pełna pożywienia. Znaleźliśmy małe jeziorko z wodospadem wypływającym ze skał. Woda w tym jakże uroczym strumieniu była nie tylko piękna, ale także słodka i zdatna do picia, więc napełniliśmy nią swoje butelki, aby mieć co pić podczas dalszej wędrówki. Dodaliśmy do tego jeszcze masę owoców, więc mieliśmy co jeść na wyspie.
Woda w morzu o zachodzie słońca była tak wspaniała, tak przyjemnie ciepła, że aż się prosiła o to, aby w niej popływać. Mieliśmy w plecakach razem z ubraniami nasze kostiumy kąpielowe, więc założyliśmy je i potem pływaliśmy razem, śmiejąc się przy tym oraz chlapiąc wesoło niczym małe dzieci. Potem rozpaliliśmy sobie ognisko na plaży, gdzie zjedliśmy kolację i śpiewaliśmy szanty.
- Jesteśmy kompletnymi wariatami - powiedziała wesoło Melody - Być może spędzimy tutaj resztę życia i strasznie nas to bawi zamiast niepokoić.
- Moim zdaniem przesadzasz - odparł Tracey - Nie spędzimy tutaj na pewno reszty życia, bo z całą pewnością prędzej czy później będzie tędy przepływał jakiś statek, a wtedy to wystarczy dać mu sygnał i poprosić, aby jego kapitan nas zabrał do Alabastii.
- Poważnie? - spytała jego dziewczyna - A masz jak ich zawiadomić o tym, że tu jesteśmy?
Zanim jej chłopak zdążył odpowiedzieć na to pytanie, Maren szybko się odezwała.
- Ja mam racę, jakby co.
- O, proszę! Ona ma racę, jakby co - rzekł Sketchit, wskazując dłonią na naszą przyjaciółkę.
- To dobrze, przyda się... Jakby co - zaśmiała się Melody.
Damian karmił tymczasem Watchoga i zachichotał, słysząc tę wymianę zdań.
- Nie ważne, czy spędzimy tu resztę życia, czy nie. Jeżeli będzie dalej tak wesoło, jak teraz, to ja tu mogę siedzieć nawet całą wieczność.
- W sumie to ja także - powiedziałam, przytulając się mocno do Asha, który obejmował mnie ręką za ramiona.
Spojrzeliśmy wesoło na Pikachu, który to właśnie zajadał z apetytem pewien owoc, jaki podsunęła mu Buneary. Pokemon zapiszczał wesoło i pogłaskał łapką policzek swojej ukochanej, która oczywiście spłonęła przez to delikatnym rumieńcem, bardzo zadowolona z całej tej sytuacji.
- Widzę, że takie miejsce jak to sprzyja romantycznym uniesieniom - zażartowałam sobie delikatnie.
- A żebyś wiedziała - pokiwała głową Maren, po czym dodała: - Jaka szkoda, że nie mamy rumu.
- Ja też tego żałuję - zaśmiałam się - Mogłabym wtedy spalić cały jego zapas, a wtedy powstałby z tego tak wielki dym, że każdy statek płynący w tej okolicy musiałby nas zauważyć.
Ash parsknął śmiechem, ponieważ doskonale wiedział, do jakiego to filmu właśnie nawiązuję.
- Za dużo telewizji oglądasz, kochanie. Nie wiem, czy to by przeszło w naszych czasach. Może w XVIII wieku to mogło być zrealizowane, ale teraz to raczej nie bardzo. Poza tym nie jesteśmy Jackiem Sparrowem i Elizabeth Swann i nie mamy tyle szczęścia na morzu, co ta dwójka.
- Kto wie, kochanie? Kto wie? - zachichotałam, kładąc głowę na jego ramieniu - Poza tym nigdy tego nie sprawdzimy, ponieważ nie mamy rumu.
- Zawsze możemy sobie wyobrazić - stwierdziła Melody - Chociaż ja tam teraz sobie wyobrażam jedynie mnie w wygodnym łóżku.
Po tych słowach ziewnęła ona głośno, zaś mój Ash popatrzył na nią, potem na mnie i rzekł:
- Masz rację. Pora się przekimać. Rano będziemy...
Tu przerwał zasmucony.
- No właśnie... Co wtedy będziemy robić?
- Zastanowimy się rano - stwierdziła Maren - To najlepsze wyjście w tej sytuacji.
- W sumie masz rację - powiedziałam - Nie ma co się martwić na zapas. Co ma być jutro, to przyjdzie jutro.
- Tak... A teraz przeszedł czas na sen - rzekł Damian, głośno przy tym ziewając.
Zrobiliśmy sobie posłania na pokładzie łodzi Maren i poszliśmy spać. Ja spałam wtulona w Asha, Melody w Tracey’ego, Buneary w Pikachu, zaś Maren i Damian spali osobno, ponieważ w ich wypadku raczej nie działał  tu romantyzm (czemu jednak trudno mi było się dziwić).

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Zgodnie z naszym planem zadzwoniłam wieczorem po mojego tatę, który to bardzo się ucieszył, gdy mnie zobaczył na ekranie telefonu, a kiedy powiedziałam mu, jaką mam do niego prośbę, radośnie oznajmił mi, że z wielką przyjemnością wsiądzie w pierwszy samolot i poleci do Lumiose, aby nam pomóc. Powiedział też, abyśmy nie mieli jakiś głupich pomysłów, ani też pod żadnym pozorem nie próbowali ich realizować.
- Tato, proszę cię - powiedziałam nieco załamanym głosem, słysząc jego słowa - A niby jakie głupie pomysły my możemy mieć, co?
- No, no, Dawn... Nie będę ci tu podawał szczegółów, bo przecież sama doskonale wiesz co i jak - odparł na to dowcipnie mój ojciec - Tak czy siak nic nie róbcie w sprawie tego śledztwa dopóki nie przyjadę do was, jasne?
- No dobrze, jak sobie życzysz - wzruszyłam ramiona, a mój Piplup zapiszczał przy tym wesoło.
- Doskonale. Bądź posłuszną córeczką i niczego nie kombinuj. Przekaż też swojemu chłopakowi i jego siostrze, żeby także sobie odpuścili na razie wszelkie działanie. Przyjadę i wtedy ustalimy, co i jak. Dobrze, kochanie?
- Dobrze, tato - skinęłam głową.
- W porządku. A więc do zobaczenia, córeczko.
Po tych słowach ojciec posłał mi ojcowskiego buziaka i zakończył naszą rozmowę, a ja zadowolona poszłam do innego pokoju, gdzie siedział Clemont z Bonnie, ale tym razem nie byli sami. Rozmawiał właśnie z nimi człowiek, którego najmniej się tu chyba spodziewałam, czyli pan Philippe Bordeua. Mężczyzna miał smutek wyraźnie wymalowany na jego twarzy.
- Moi kochani - mówił człowiek z tym swoim francuskim akcentem - Ja naprawdę was nie rozumiem. Jak mogliście mnie posądzić o to, że jestem złodziejem?
- My pana wcale o nic nie posądzamy - powiedziała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- Poważnie? - uśmiechnął się smutno mężczyzna - Przecież nasłaliście dzisiaj na mnie policję.
- Nie policję, tylko sierżant Jenny z tutejszej policji - wyjaśniłam mu, wchodząc do pokoju.
Bordeau spojrzał na mnie i dodał ponurym tonem:
- To przecież jest jedno i to samo, moja kochana dziewczynko. Tak czy inaczej naprawdę bardzo mi przykro z tego powodu. Czuję się wyraźnie zawiedziony. Sądziłem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Nigdy nie przysięgaliśmy sobie przyjaźni, proszę pana.
- Aha... A więc, młoda damo, uważasz mnie za swojego wroga?
- Nie to miałam na myśli.
- A co miałaś na myśli?
- Nieważne! - przerwał nam tę wymianę zdań Clemont - To jest bez znaczenia!
Następnie spojrzał on w oczy naszego rozmówcy, mówiąc:
- Bardzo nam przykro, że musiał być pan przesłuchiwany przez naszą kochaną sierżant Jenny, ale musiał się pan z tym liczyć. Przecież nachodził pan nas i nie dawał pan nam spokoju. Można nawet powiedzieć, że pan nas nękał.
- Ja was nękałem? - zdziwił się Bordeau.
- Dokładnie! - pisnęła Bonnie, a jej Dedenne poparł ją swoim bojowym głosikiem.
Francuz westchnął głęboko, słysząc te słowa.
- To dla mnie cios w samo serce. Ja nie wiem, naprawdę nie wiem, jak możecie mieć takie myśli o mej skromnej osobie. Przecież ja tylko chciałem kupić to piękne miejsce, aby mieć je na własność. Nic więcej.
- Ale dlaczego chciał pan kupić właśnie Wieżę Pryzmatu? - zapytałam.
- Mówiłem już, dlaczego.
- Mógł pan zbudować sobie hotel z kasynem gdzie indziej. Dlaczego tak bardzo panu zależało na tym, aby to właśnie miejsce kupić?
Nie dawałam mu spokoju, ponieważ jego zachowanie naprawdę mnie niepokoiło, nie mówiąc już o tym, że lekko też przerażało i dawało powody ku temu, aby podejrzewać tego człowieka o knucie czegoś bardzo dla nas nieprzyjemnego, jak choćby ta próba włamania się tutaj poprzedniej nocy. Nie miałam żadnych dowodów, ale coś musiało być na rzeczy, czułam to.
- Moja droga... Podejrzewasz mnie teraz o wszystko, co najgorsze i być może masz ku temu swoje powody, ale rani mnie twoje zachowanie, także obawiam się, że będę musiał was pożegnać.
Po tych słowach spojrzał na nas z delikatnym uśmiechem, mówiąc:
- Tylko pamiętajcie, że ja nie jestem waszym wrogiem i chcę dla was jak najlepiej. Jeśli ktoś może chcieć was skrzywdzić, to z całą pewnością nie ja, moi kochani. Z całą pewnością nie ja.
- Czyli ktoś chce nas skrzywdzić? - spytałam.
Mężczyzna zachichotał nerwowo, mówiąc:
- Nie, tak mi się tylko powiedziało. W każdym razie niesłusznie mnie o coś podejrzewacie. Ja nie chcę was skrzywdzić.
Po tych słowach wyszedł on z sali, zostawiając nas samych z naszymi myślami.
- Czemu on przyszedł? - zapytała Bonnie.
- To proste - uśmiechnął się ironicznie Clemont - Chce się wybielić w naszych oczach.
- Pewnie tak, ale po co chciał kupić Wieżę Pryzmatu, a potem próbuje ją okraść, kiedy nas tu nie ma? - zdziwiłam się.
Mój chłopak nie znał na to odpowiedzi.
- Nie mam pojęcia, ale cała sprawa niepokoi mnie równie mocno, jak i was. To naprawdę zagadka. Czego on chce?
- Pewnie czegoś tu szuka - zasugerowała Bonnie.
- De-ne-ne! - zgodził się z nią Dedenne.
- Pewnie tak, ale czego? - zapytał załamanym głosem jej brat - Tu nie ma przecież żadnych bogactw, żadnego złota czy klejnotów, ani też żadnych cennych planów jakiegoś mojego wynalazku, który jeszcze nie został przeze mnie opatentowany.
- No właśnie! - zawołała jego siostrzyczka - A więc czego on tu chce? Czego on tutaj szuka?
- Nie wiem, Bonnie - pokręcił głową Clemont - Nie wiem.
Spojrzałam zasmucona na Piplupa, który zaćwierkał smętnie. Czule pogłaskałam go po główce mając nadzieję, że jakoś go tym pocieszę.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Nowe przygody jak widzę zapowiadają się bardzo ciekawie. Clemont i Dawn postanawiają wszcząć śledztwo w sprawie włamania do Wieży Pryzmatu. Podejrzewają oczywiście Philippe'a Bordeau, który chciał swego czasu kupić Salę i urządzić w niej dom gier, co mu się nie udało i teraz według naszych bohaterów mógłby chcieć się zemścić. Oficer Jenny decyduje się go przesłuchać, co wywołuje wściekłość mężczyzny i kompletną zmianę nastawienia do naszych bohaterów. Coś mi się wydaje, że on maczał w tym swoje lepkie paluszki. ;)
    Dawn, Clemont i Bonnie decydują się przeprowadzić śledztwo, jednak nie mają tym razem do pomocy Asha. Decydują się więc zadzwonić do Josha Ketchuma, który bez wahania decyduje się im pomóc i wręcz zakazuje jakichkolwiek działań przed jego przybyciem. Ach, ci ojcowie. ;)
    W tym samym czasie Ash, Serena, Damian, Melody, Tracey i Maren próbują wrócić do Alabastii drogą morską. Umilają sobie czas różnymi zabawnymi lub mniej zabawnymi przyśpiewkami morskimi. Wydaje się być sielankowo, jednak szybko przestaje tak być, gdy na skutek pogorszenia warunków pogodowych kompas Maren przestaje działać i powrót do Alabastii staje się utrudniony, jeśli nie niemożliwy. Ash decyduje się drogą powietrzną poszukać jakiegokolwiek lądu, by tam osiąść i zaczekać na pomoc bądź cokolwiek innego. Na szczęście mu się to udaje i niedługo później nasza ekipa decyduje się właśnie tam skierować. Podczas pobytu na wyspie oczywiście nie obywa się bez różnego rodzaju żarcików oraz mniej lub bardziej poważnych planów "reprodukcji" populacji wyspy. :) Coś czuję, że będzie się tam działo. :)
    Zaczyna się ciekawie. :) Przygoda Asha i spółki zaczyna trochę przypominać mi film "Błękitna laguna", chociaż tam oczywiście dzieci były w pewnych kwestiach nieuświadomione a tutaj są więc to jest ta zasadnicza różnica. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...