niedziela, 7 stycznia 2018

Przygoda 080 cz. III

Przygoda LXXX

Uczennica detektywa cz. III


May wychodziła z założenia, że jej brat będzie fatalnym detektywem. Dość szybko mieliśmy się wszyscy przekonać, iż... niestety miała ona rację. Mój serdeczny przyjaciel posiadał w sobie owszem, bardzo wiele zapału i wiedzy, jednak naprawdę na pracy detektywa raczej mało się znał, co może nieco dziwić, skoro od dawna rozwiązujemy już zagadki. Najwidoczniej jednak bycie hakerem naszej kompanii o wiele lepiej mu wychodziło, niż zastąpienie mnie na stanowisku detektywa. Jednak nie tracił zapału i muszę przyznać, że podziwiałem go za to. Prócz tego przypominał mi on mnie samego, kiedy miałem tyle lat, co on. Dlatego mimo wszystko postanowiłem kontynuować tę zabawę mając nadzieję, iż wyniknie z niej dla nas jednak coś dobrego.
Ale wracając do fabuły, to muszę powiedzieć, że gdy wszystkie sprawy formalne zostały załatwione, to poszliśmy do laboratorium profesora Bircha, dokąd wezwała nas oficer Jenny. Kobieta liczyła na to, że pomożemy jej rozwiązać tę zagadkę. Oczywiście bardzo się zdziwiła, gdy zobaczyła Maxa z lupą w dłoni i usłyszała, jak ten mówi:
- Wybacz mi, moja kochana, ale tym razem to ja prowadzę tę sprawę! Ash jest jedynie moim pomocnikiem.
- Słuchajcie, to naprawdę zabawne i pomysłowe, ale nie mam teraz ani czasu, ani ochoty na żarty, a więc jeżeli będziecie tak uprzejmi, to lepiej mi pomóżcie zamiast się wygłupiać - odpowiedziała nam policjantka.
- Widzisz, Max? Nikt nie traktuje cię poważnie, gdy się tak wygłupiasz - mruknęła Bonnie.
Dziewczynka przyszła bowiem razem ze mną, Maxem oraz Pikachu zobaczyć postępy w śledztwie. May z Garym darowali sobie wycieczkę z nami głównie z tego powodu, iż panna Hameron wychodziła z założenia, że jej brat robi z siebie widowisko, a ona nie chce na to patrzeć.
- On nas wszystkich tylko ośmieszy! Uprzedzam was, że jeśli to zrobię, to nigdy więcej nie będę się więcej przyznawać do pokrewieństwa z tym gamoniem - mruknęła załamana, gdy ruszałem z Maxem do profesora.
Gary Oak i ja uznaliśmy, że podobnie jak nasz wspólny przyjaciel, ona również zdecydowanie mocno przesadza w swoim zachowaniu, ale cóż... Widocznie u Hameronów to rodzinne. Ciekawe tylko, po kim oni to mają, bo jakoś u ich rodziców tego nie dostrzegłem. Chociaż może jako młodzi byli zupełnie inni.
- Widzisz, Jenny, ja mówię zupełnie poważnie - rzekł Max, wyrywając mnie z zamyślenia - Ja naprawdę dzisiaj jestem detektywem.
Policjantka popatrzyła na niego zaszokowana i poirytowana zarazem, mówiąc:
- Słucham? Że niby ty detektywem?! Chyba sobie żartujesz!
Następnie spojrzała w moim kierunku i powiedziała:
- Ash... Mógłbyś mi to wyjaśnić?
Uznałem za stosowne uzasadnić jakoś zachowanie mojego przyjaciela, dlatego wziąłem policjantkę na stronę, tłumacząc jej w naprawdę wielkim skrócie, o co w tym wszystkim chodzi. Kobieta była tym wyraźnie bardzo ubawiona, a złość szybko jej przeszła i została zastąpiona radością.
- Nie mów mi, że poszedłeś na taki układ - powiedziała do mnie, kiedy już skończyłem swoje wyjaśnienia.
- A dlaczego nie? Przecież to mój przyjaciel, a poza tym miał niedawno urodziny. Powinien coś ode mnie otrzymać z tej okazji.
- A nie mogłeś kupić mu normalny prezent? Jakąś książkę czy coś?
- Kupiłem mu, ale to bez znaczenia. Tu chodzi o coś innego.
- A niby o co?
- O to, że to jest mój przyjaciel i muszę go wspierać. Ostatnio miał on niezbyt ciekawe przygody sercowe, a ja chcę, aby poczuł się jak najlepiej.
- Aha... I właśnie dlatego możesz swobodnie narażać na szwank nasze śledztwo?
- Śledztwu nic się nie stanie, bo ja będę koordynował je po cichu.
- Aha... No... Chyba, że tak. To co innego. Tylko powiedz mi, jak długo potrwa ta kretyńska maskarada?
- Tak szybko, jak rozwiążemy tę zagadkę.
- No, to zostaje się modlić, abyśmy ją rozwiązali jak najszybciej, bo ja długo z tym wariatem nie wytrzymam.
To mówiąc spojrzała na Maxa, który za pomocą lupy oglądał właśnie praktycznie każdy kąt w pokoju.
- Wolno wiedzieć, co ty robisz, Max? - spytałem.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Jak to, co? Badam sprawę, nie widzisz? - mruknął zdziwiony moim pytaniem tymczasowy detektyw - Szukam odcisków palców.
- Nie sądzisz, że to nieco bezcelowo, skoro to laboratorium profesora i praktycznie wszędzie są odciski jego i jego pracowników? - spytała Jenny.
- Wiem o tym, ale być może jednak jest tam jeszcze choć jeden odcisk przestępcy - wytłumaczył kobiecie swój sposób rozumowania Max - A więc lepiej go znaleźć, bo może on nam się przydać.
Nie sądziłem, aby to było najmądrzejsze z jego strony, ale siedziałem cicho i nic nie mówiłem pozwalając mojemu przyjacielowi się wykazać.
- Przestępca strzelił dwa razy do Luciusa, ale chybił, tak? - spytał nagle Max policjantki.
- Tak - odpowiedziała mu Jenny - W ścianie są wciąż dziury po kulach, jak widzisz.
Tymczasowy pan detektyw obejrzał je sobie dokładnie przez lupę, a następnie powiedział:
- Wygląda na to, że Lucius mówił prawdę.
- Owszem - odpowiedziałem - Tylko skąd wobec tego wzięła się tutaj ta dziura w suficie?
- Gdzie?
Max popatrzył szybko w górę, podobnie jak Jenny, która już po chwili zaczęła sama na siebie pomstować, że wcześniej ten fakt umknął jej uwadze.
- Ktoś tu niedawno strzelił w sufit - powiedziałem.
- Tak, to racja - odpowiedział mi Max, patrząc na sufit - Najwidoczniej strzelono trzy razy, a nie dwa.
- Ale przecież Lucius powiedział nam tylko o dwóch strzałach - rzekła zdumiona policjantka.
- Lucius powiedział, że obudził go jakiś dziwny dźwięk - stwierdziłem - Być może to właśnie to.
- Możliwe, ale czemu ktoś strzelał w sufit? - spytała Jenny.
- Właśnie! Co to oznacza, Ash? - spytała mnie Bonnie.
Miałem już jej odpowiedzieć, gdy nagle przerwał nam Max.
- To rzeczywiście ciekawa sprawa, ale z Ashem jako moją prawą ręką na pewno błyskawicznie rozwiążemy tę zagadkę!
Następnie zrobił bardzo zadowoloną z siebie miną i rzucił:
- Dobra, to teraz pogadajmy z profesorem Birchem. Chcę się czegoś od niego dowiedzieć!

***


Profesor Birch był naprawdę załamany, kiedy go przesłuchiwaliśmy.
- Nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść - powiedział załamanym głosem uczony - Naprawdę to mnie dobija. W moim własnym laboratorium, pod moim własnym dachem ktoś zabił mojego pracownika.
- Proszę się o to nie obwiniać, bo to przecież nie jest pana wina - rzekł Lucius, podsuwając swemu pracodawcy kubek z herbatą.
Mężczyzna wziął go w obie dłonie, po czym zaczął pić gorący napój.
- Dziękuję ci, przyjacielu. Naprawdę bardzo dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Następnie powoli spojrzał w naszą stronę.
- Nie rozumiem, jak mogło do tego dojść.
- Mamy pewne podejrzenia w tej sprawie - powiedziała oficer Jenny ponurym tonem.
Uczony spojrzał na nią uważnie.
- O czym pani mówi?
- Panie profesorze... Nie chcę pana dobijać, ale obawiam się, że muszę to powiedzieć.
- Proszę więc mówić.
Policjantka wyjęła z kieszeni niewielki woreczek na dowody, w którym znajdował się mały, czarny, prostokątny przedmiot.
- Co to takiego? - spytała Bonnie.
- Wygląda jak karta pamięci - odpowiedział jej Max.
Jenny uśmiechnęła się do niego ponuro.
- Masz rację, mój chłopcze. To jest właśnie karta pamięci. Moi ludzie sprawdzili, co się na niej znajduje.
- I co tam jest? - spytałem.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Znajdują się tam dane na temat różnych pana wynalazków.
Uczony wyglądał tak, jakby właśnie uderzono go obuchem po głowie: przerażony i zdumiony jednocześnie, a jego twarz wyrażała ogromny ból.
- No nie... To niemożliwe... To jest niemożliwe! Asher miał w kieszeni kartę pamięci z danymi na temat moich wynalazków?!
- Niestety... - potwierdziła smutnym głosem Jenny.
- Przepraszam, ale czy pani nam właśnie sugeruje, że mój przyjaciel... - zaczął Lucius, ale policjantka mu nie dała dokończyć wypowiedzi.
- Przykro mi, ale to niestety wszystko na to wskazuje. To by tłumaczyło obecność obcej osoby w laboratorium oraz brak śladów włamania. Wygląda na to, że nasz drogi Asher z jakiegoś powodu postanowił sprzedać plany pana wynalazków konkurencji. Przedstawiciel tej konkurencji przyszedł tu w nocy, Asher go wpuścił, po czym obaj posprzeczali się na temat ceny za to cacko. Być może pana pracownik domagał się więcej niż złodziej mógł mu zaoferować, więc ten go zabił.
- I zostawił kartę pamięci z danymi? - zapytałem.
Jenny jednak i na to miała wyjaśnienie.
- Nie zdążył jej zabrać. Lucius ich przyłapał w chwili, gdy jeden z nich zabił drugiego. Zabójca uciekł nie mając możliwości zabrać ze sobą karty pamięci.
- To by miało sens - powiedział Max, masując sobie podbródek.
Z miejsca przypomniała mi się Serena, która często też tak robiła, aby się w ten sposób do mnie upodobnić. Od razu poczułem, jak ogarnia mnie tęsknota po wyjeździe mojej ukochanej. Miałem wielką nadzieję, że szybko się znowu zobaczymy.


- To by wszystko miało sens... - mówił dalej mój przyjaciel.
Nie wiedziałem, czy rzeczywiście to wszystko się zgadza, zwłaszcza, że zarówno profesor Birch, jak i Lucius byli zupełnie innego zdania.
- A co z tą kawą? - zapytałem Jenny.
Policjantka zerknęła do swojego notatnika i powiedziała:
- Moi ludzie już ją zbadali.
- I co?
- Znaleziono w niej ślady środków nasennych.
Profesor Birch słuchał tego uważnie, po czym jęknął:
- Czy to możliwe? On mnie uśpił, abym mu w niczym nie przeszkadzał i nie wszedł mu w drogę?
- Wszystko na to wskazuje - odparła policjantka - Tylko jedno pytanie. Czemu nie uśpił też Luciusa?
Młodzieniec popatrzył na nas, po czym rzekł:
- Prawdę mówiąc to... Asher i mnie proponował, że zrobi mi kawę, ale ja przed snem niczego nie chciałem pić. Gdy piję cokolwiek na chwilę przed snem, to nie mogę zasnąć.
- Aha... Rozumiem - kiwnęła głową Jenny - No dobrze, a co z panem, panie profesorze? Zawsze pan pije kawę przed snem?
- Sęk w tym, że tej nocy nie zamierzałem spać - odparł uczony.
Ja i Max parsknęliśmy śmiechem, gdyż słowa mężczyzny zabrzmiały dosyć dwuznacznie. Ten szybko pojął, o co nam chodzi, ponieważ z miejsca zaczął się tłumaczyć.
- Wybaczcie! Ja nie to miałem na myśli! Wcale nie! Po prostu miałem sporo pracy na głowie i dlatego wypiłem kawę, żeby pokonać zmęczenie, które mnie wtedy ogarnęło, a musiałem je zwalczyć, przynajmniej do czasu, aż skończę swoją pracę.
- Sam ją pan sobie przygotował? - spytałem.
- Nie...
- Czy poprosił pan kogoś, aby to zrobił?
- Tak.
- Czy to był... Asher? - spytała Bonnie.
Kolejne potwierdzenie.
- A więc już wszystko jasne - stwierdziła dziewczynka ponurym tonem - Asher był zdrajcą i dostał to, na co zasłużył.
- Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę nie mogę - powiedział Lucius, masując sobie dłońmi skroń - Przecież on był moim przyjacielem! Jak mógł coś takiego zrobić?
- Obawiam się, że przyjaźń nie ma tutaj nic do rzeczy - powiedział dość ponurym tonem profesor Birch, opuszczając smętnie głowę w dół - W takich sprawach liczą się przede wszystkim pieniądze.
- Tylko pytanie, po co Asher miałby pana okradać? - spytałem.
- Właśnie, Ash! Zadajesz bardzo dobre pytania! - pochwalił mnie Max - Jeszcze trochę i będziesz równie dobry, co ja!
Bonnie spojrzała na niego z kpiną, podobnie jak jej Dedenne, który to pisnął gniewnie, a ja zachichotałem tylko ironicznie, mówiąc:
- Tak dobry jak ty, to na pewno nigdy nie będę.
- Pika-chu! - poparł mnie Pikachu.
- To zbytek skromności, mój serdeczny przyjacielu - zaśmiał się Max - Odrobina skromności oraz wiele umysłowych treningów, a będziesz nie do pokonania!
- Tak jak ty? - spytała złośliwie Bonnie.
- A żebyś wiedziała - zachichotał syn państwa Hameron, poprawiając sobie na nosie okulary.
Widziałem, że Bonnie aż kipi z gniewu na chłopca, więc postanowiłem nie rozwijać tej rozmowy, bojąc się jej konsekwencji.
- Po co Asher miałby zdradzać pana profesora i sprzedawać plany jego wynalazków konkurencji? - spytałem - Nie zarabiał dość pieniędzy? A może miał jakieś problemy finansowe?
- Przeciwnie. Dobrze mu się powodziło - odpowiedział mi Birch - Miał naprawdę dużo dobrych planów na przyszłość. Nawet chciał się żenić.
- Żenić? - spytała Bonnie.
- A z kim? - dodał Max.
- Ne-ne-ne? Pika-chu? - zapiszczały nasze Pokemony.
- Nie pamiętam dokładnie, jak ona się nazywa. Wybaczcie, nie mam do tego głowy - powiedział profesor Birch - Naprawdę więcej pamiętam nazwy swoich wynalazków niż imiona ludzi, poza swoimi pracownikami.
- Czemu mnie to nie dziwi? - mruknęła Bonnie.
Uśmiechnąłem się lekko, gdy usłyszałem te słowa. No cóż, było w tym coś na rzeczy. Ostatecznie uczeni bardzo często są tak przejęci swoją pracą, że nawet nie zwracają większej uwagi na to, co się dzieje wokół nich.
- Ja pamiętam, jak ona się nazywa - rzekł Lucius.
Spojrzeliśmy na niego uważnie.
- Tak? A jak? - spytała Jenny.
- Nazywa się Shizuku Tano i mieszka w tym mieście, niedaleko stąd.
- To doskonale, bo chętnie złożymy jej wizytę! - zawołał podnieconym głosem Max.
Był wyraźnie nakręcony na możliwość prowadzenia własnego śledztwa i nic nie mogło stanąć mu na drodze, żeby dokończyć całą sprawę i to tak, aby zostać bohaterem w oczach bliskich i swoich własnych.
- Gdzie ona dokładnie mieszka? - spytała oficer Jenny.
Lucius podał nam adres dziewczyny, zaś my pożegnaliśmy jego oraz pana profesora, po czym razem ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Po drodze zauważyliśmy siedzącego na jednej szafce Treecko.
- Czy to aby nie jest ten sam Treecko, którego niedawno widzieliśmy? - spytałem zaintrygowany.
- Pewnie tak - uśmiechnął się Max.
Następnie podszedł on do Pokemona i powiedział:
- Cześć, mały. Co u ciebie?
Widząc jego ponurą minę, dodał:
- Tęsknisz za Asherem, prawda? Rozumiem cię. To naprawdę przykra sytuacja. Spokojnie. Wyjaśnimy tę sprawę, obiecuję ci to.
Stworek zapiszczał smutno, patrząc przy tym ponuro na podłogę i nie racząc zaszczycić swojego rozmówcy nawet spojrzeniem.
- Max, daj mu spokój. On potrzebuje czasy, aby sobie z tym poradzić - powiedziała Bonnie, podchodząc do chłopca.
- Taaak... Może i masz rację - zgodził się z nią tymczasowy detektyw - Ale mimo wszystko bardzo mi go żal.
- Nie tylko tobie - odpowiedziała mu dziewczynka.
- Nam wszystkim jest go bardzo żal - dodałem smutno.
Pikachu zeskoczył z mojego ramienia, po czym zapiszczał smutno, dotykając ramienia Treecko. Ten jednak odsunął się od niego gniewnie. Jak widać nie chciał o tym z kimkolwiek rozmawiać.
- Chyba najlepiej zrobimy, jak damy mu spokój - powiedziałem smutno - To jest raczej problem, z którym sam musi sobie poradzić, przynajmniej chwilowo.
- Może masz rację - zgodziła się ze mną Bonnie.
- Na pewno ma rację, a choćby z tego powodu, że mamy teraz śledztwo do przeprowadzenia i nie mamy czasu na to, aby bawić się w pokemonich psychologów - mruknęła Jenny, niezbyt zachwycona całą tą sytuacją.
W jednym musiałem jej przyznać rację. Traciliśmy tylko niepotrzebnie czas na to, żeby pomóc Treecko (który wcale tego nie chciał) zamiast zająć się tym, co ma sens, czyli przesłuchaniem panny Shizuku.
- Jenny ma rację. Chodźmy już stąd - powiedziałem.
Max spojrzał smutno na Treecko, który wciąż nie raczył zaszczycić nas tym samym, ponieważ wpatrywał się tępo w podłogę. Zasmucony chłopiec powoli odsunął się od szafki, na której siedział Pokemon.
- Idę już. Narka, mały - rzekł tymczasowy detektyw.
Nagle do pokoju weszli profesor Birch oraz Lucius.
- Wszystko w porządku? - spytał pierwszy z nich.
- Tak, tylko zauważyliśmy tego Treecko - odpowiedziałem mu.
- Biedny stworek. Żal nam go - rzekł Max ze smutkiem w głosie.
- Rozumiem. Nam również bardzo jest go żal - skinął smutno głową Lucius.
Treecko, słysząc jego głos, podniósł powoli głowę, po czym zawarczał groźnie i nagle, zupełnie niespodziewanie skoczył na młodzieńca i zaczął go atakować swoimi piąstkami i pazurami.
- Auu! Złaź ze mnie, wariacie jeden! - krzyczał przerażony Lucius, bez efektu próbując go z siebie zrzucić.
- Treecko, przestań! Zostaw go! Co ci się stało?! - zawołał przerażony profesor Birch zachowaniem stworka.
Uczony z naszą pomocą szybko zdjął Pokemona z twarzy młodzieńca, jednak stworek wciąż wił się i szarpał gniewnie, okazując swoją wściekłość.
- Co tu się dzieje? - spytała Jenny - Czemu on cię zaatakował?
- A diabli go wiedzą! - mruknął ze złością w głosie pracownik Bircha - On naprawdę nieźle zbzikował od chwili, gdy Asher zginął.
- Tak, to prawda - skinął głową profesor Birch - Niestety, tak właśnie jest. Treecko zawsze był inny niż wszystkie Pokemony, ale teraz naprawdę przeszedł samego siebie. Nie wiem, co się z nim dzieje.
Max, który trzymał mocno w objęciach Treecko, powoli postawił go na ziemi, zaś Pikachu podszedł do niego i zapiszczał smutno, dotykając jego ramienia swoją łapką. Obaj zaczęli rozmawiać ze sobą w swoim języku, ale niewiele z tego zrozumieliśmy, jeśli cokolwiek.
- Chodźmy już stąd... Dajmy mu lepiej spokój - powiedziała po chwili Jenny - Tutaj jest potrzebny jakiś psycholog od Pokemonów, a nie policjanci oraz detektywi amatorzy.
- Może i amatorzy, ale za to niezwykle utalentowani, Jenny - zaśmiał się wesoło Max, czyszcząc sobie okulary o koszulkę.
- Powiedzmy - mruknęła policjantka, niezbyt przekonana jego słowami.
Kobieta wyraźnie nie była zadowolona z tego pomysłu, że ów chłopiec mnie zastąpił na stanowisku detektywa. Gdy szliśmy do domu panny Tano powiedziała mi po cichu, iż ma wielką nadzieję, że cała ta zabawa szybko się skończy, bo inaczej ona zwariuje.
- Max ma wielki talent i moim zdaniem jest doskonały w tym, co robi - powiedziałem do niej - Ale mimo wszystko jego bajka to są komputery, a nie zagadki.
- Więc czemu się z nim zamieniłeś?
- Bo robię to w imię naszej męskiej przyjaźni.
Jenny parsknęła śmiechem, słysząc te słowa.
- Daj spokój, Ash. Przecież wyraźnie widzę, że masz już dość tej całej sytuacji. Pamiętam doskonale, jak poprowadziłeś ze swoimi przyjaciółmi tę sprawę prześladowania tej aktorki z miejscowego teatru. Dałeś sobie wtedy świetnie radę, ale obawiam się, że twój drogi kompan raczej nie zdoła tego dokonać. Ma w sobie bardzo dużo zapału, jednak za mało umiejętności w tej dziedzinie.
- Może i nie jest zbyt utalentowany w rozwiązywaniu zagadek, ale nie chcę go z góry przekreślać. On naprawdę ma talent.
- Owszem, do pakowania się w kłopoty. Co ty myślisz, Ash? Że ja go nie znam? Pamiętam jego i May z czasów, jak każde z nich biegało jeszcze w pieluchach i wiem doskonale, co oni umieją, a co nie.
- Ja ich znam nieco krócej niż ty, ale chcę wierzyć w ich umiejętności, zwłaszcza w umiejętności Maxa.
- Proszę bardzo, ale obiecaj mi, że po tej sprawie zakończysz tę całą błazenadę i wszystko wróci do normy.
- To ci mogę obiecać.

***


Shizuku Tano okazała się być całkiem uroczą, dwudziestoparoletnią dziewczyną o jasnym kolorze skóry, nieco skośnych oczach brązowej barwy oraz długich, czarnych włosach spiętych w długi warkocz. Ubrana była w żółtą sukienkę, biała pończochy i czarne buty. Jej humor nie dało się nazwać przyjemnym i trudno się dziwić: w końcu jej narzeczony zginął, więc czego mogliśmy oczekiwać? Że będzie z tego powodu skakać z radości? Mimo wszystko mieliśmy nadzieję, że mimo roztrzęsienia będzie ona w stanie nam wyjaśnić pewne sprawy na temat swego ukochanego.
- Proszę nam wybaczyć to najście, jednak musimy panią przesłuchać w sprawie śmierci pani narzeczonego - powiedziała Jenny.
- Rozumiem to doskonale - uśmiechnęła się bardzo smutno dziewczyna - Prawdę mówiąc czekałam tylko, kiedy to nastąpi. Proszę, zadawajcie mi pytania i miejmy to już za sobą.
- A więc zacznijmy od początku. Jak długo znała pani Ashera, panno Tano? - spytałem.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Mówcie mi Shizuku - odparła dziewczyna - Jaka tam ze mnie pani?  A co do waszego pytania, to już wam mówię. Znam Ashera od dwóch lat. Oboje bardzo się kochamy... Znaczy kochaliśmy... Boże, to jest okropne! Ja naprawdę nie mogę do teraz wyjść z szoku po tym wszystkim.
Dziewczyna zasłoniła sobie twarz dłońmi i zaczęła płakać. Było nam bardzo żal panny Tano, choć wiedzieliśmy też, że cokolwiek teraz powiemy, nie będzie miało najmniejszego sensu i z pewnością nie pomoże jej. Mimo wszystko musieliśmy coś powiedzieć.
- Bardzo nam przykro z tego powodu - odezwała się po chwili Bonnie.
Max podał jej chusteczkę, a dziewczyna powoli wytarła sobie nią oczy, po czym odparła:
- Dziękuję ci. Jesteś naprawdę miły.
- Nie ma sprawy, Sepuku.
- Shizuku.
- Przepraszam cię, Shizuku. Wybacz, te zagraniczne imiona... Czasami trudno mi je odpowiednio wymówić.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, gdy to usłyszała. Widać słowa naszego przyjaciela rozbawiły ją chociaż trochę.
- Nie mam do ciebie żalu, Max. Asher też początkowo mylił moje imię, ale potem nauczył się go na pamięć.
Po tych słowach dziewczyna rozpłakała się, więc musieliśmy odczekać kilka minut, aż ona odzyska siły na dalsze prowadzenie rozmowy w jakiś normalny sposób.
- Wybaczcie mi... Płaczę jak małe dziecko, a przecież powinnam wam pomóc prowadzić sprawę śmierci mojego narzeczonego. Tyle tylko, że ja naprawdę nie wiem, co wam powiedzieć.
Max uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Spokojnie, my wszystko dobrze rozumiemy, Shikuntu... Przepraszam, Shizuku. Nie myśl, proszę, że mylę twoje imię celowo.
- Ja nic złego nie myślę o żadnym z was - odparła kobieta z uśmiechem na ustach - Pytajcie mnie zatem śmiało.
- Co robiłaś wczoraj wieczorem? - spytała Jenny.
- Byłam w domu. Asher odwiedził mnie i spędził ze mną sporo czasu. Potem jednak musiał wrócić do laboratorium. Profesor Birch miał się zająć jakąś pracą i oni chcieli mu pomóc.
- O której wyszedł od ciebie? - spytałem.
- Około godziny 20:00.
- A potem nie kontaktował się z tobą?
- Nie.
Max pomyślał przez chwilę, po czym dodał:
- Powiedz nam... Czy Asher powiedział ci może o tym, że ma problemy finansowe?
- Nie... Nie miał żadnych problemów, a przynajmniej nic mi o tym nie mówił.
- Mówiliście sobie wszystko?
- Jak najbardziej. W końcu się kochamy. Osoby, które się kochają, a w dodatku planują wspólną przyszłość powinni mówić sobie wszystko i nie mieć przed sobą tajemnic. W każdy razie nie tak poważnych jak problemy finansowe. Na tym m.in. polega prawdziwa miłość. Nie sądzicie?
Musieliśmy się z nią zgodzić, więc potwierdziliśmy jej słowa, a potem Bonnie zapytała ją o to, czy może Asher nie spotykał się ostatnio z jakimiś podejrzanymi osobami? Pytanie było wprost naiwne, co nawet nasz drogi Max zauważył, choć jako detektyw nie miał wielkiego doświadczenia.
- Wiesz, kochanie... Ja nie śledziłam swego narzeczonego dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc trudno mi cokolwiek w tej sprawie powiedzieć - odparła Shizuku.
- A co planowaliście po ślubie? - spytał Max - Jakaś wycieczka lub też kupno lepszego domu?
Panna Tano pokiwała smutno głową na znak potwierdzenia.
- Owszem. Planowaliśmy wyjechać w podróż poślubną dookoła świata.
- A taka sporo kosztuje.


Shizuku spojrzała na Maxa groźnym wzrokiem.
- Sugerujesz, że mój narzeczony się sprzedał, żeby mieć pieniądze na spełnienie moich zachcianek?!
- Ależ nie! No, coś ty?! Ja wcale nie to miałem na myśli! - zaczął się tłumaczyć Max, rumieniąc się przy tym ze wstydu.
- Po prostu musimy sprawdzić każdy trop - powiedziałem, chcąc jakoś załagodzić sytuację.
O ile Maxa był dosyć naiwny i mało delikatny w zadawaniu pytań, to Jenny okazała się być jeszcze mniej delikatna, żeby nie powiedzieć, wręcz okrutna.
- Słuchaj no, Shizuku... Bardzo mi przykro z powodu śmierci twojego narzeczonego, ale dowody wyraźnie wskazują nam na to, że planował on sprzedać plany ważnego wynalazku profesora Bircha.
- To nieprawda! - krzyknęła na nas dziewczyna, zrywając się z miejsca - On by go nigdy nie zdradził! Nie znaliście go, to opowiadacie bzdury!
- Tak? A więc skąd karta pamięci z ważnymi danymi w jego kieszeni? - spytała ze złością w głosie Jenny.
- Nie wiem, ale na pewno nie on ją zabrał! To są zwykłe kłamstwa lub jakaś nędzna intryga! Ja w to nigdy nie uwierzę, rozumiecie?! NIGDY!
Następnie padła ona na krzesło i rozpłakała się. Jenny stwierdziła, że nic więcej już się od niej nie dowiemy, więc zabrała nas ze sobą i wyszliśmy z domu panny Tano.
- No i co o tym myślicie? - zapytała nas, gdy już byliśmy na zewnątrz.
- Jak dla mnie, to ta cała panna Sepuku... - zaczął Max.
- SHIZUKU! - ryknęła na niego Bonnie.
- Nieważne. Jak dla mnie, to ona coś tu kręci. To oczywiste, że miała zwariowane zachcianki, jak podróż dookoła świata i dlatego jej narzeczony chciał zdobyć szybko sporą sumę pieniędzy, aby móc je spełnić.
- Uważasz więc, że to jednak prawda z tą kradzieżą planów profesora Bircha? - spytałem.
- Oczywiście, że tak. A co, ty uważasz inaczej?
- Jasne. Dla mnie cała ta sprawa jest zdecydowanie zbyt prosta i zbyt szybko się ona toczy.
- Ech... Mówisz tak, bo nie chcesz przyznać, że jestem równie dobry w rozwiązywaniu zagadek, co ty.
Max jeszcze nigdy tak do mnie nie mówił, nie licząc oczywiście chwil, gdy pierwszy raz się poznaliśmy i wyraźnie kpił sobie ze mnie, ponieważ był zazdrosny, że ja mogę być trenerem, a on jeszcze nie. Jego zachowanie wzbudziło więc we mnie zdziwienie i to ogromne. Czyżby ostatnie emocje związane z Cleo tak mocno na niego wpłynęły, żeby zaczął on traktować w taki sposób wiernych przyjaciół?
- Nie chcę się z tobą na ten temat kłócić - odparłem złym tonem.
- Tak, trudno jest się przyznać do porażki, prawda? - zachichotał Max, poprawiając sobie okulary na nosie.
- Zamknij się, zarozumiały głupku! - wrzasnęła na niego Bonnie - Nie ma lepszego detektywa na świecie niż Ash!
- Ne-ne-ne! - zgodził się z nią Dedenne.
- Dziękuję ci za te słowa. Są naprawdę bardzo miłe - powiedziałem z lekkim uśmiechem na twarzy - Ale tak czy inaczej jakoś nie wierzę w winę Ashera. W dodatku ta dziura w suficie po trzeciej kuli nie daje mi spokoju.
- A ty ciągle musisz szukać dziury w całym? - zapytał Max - Na pewno Jenny ma na to racjonalne wyjaśnienie.
- Właśnie, że nie mam - odparła policjantka.
Chłopak spojrzał na nią zdumiony.
- Nie masz?
- Ano nie mam. Wiem jedynie tyle, że kula pochodzi z tej samej broni, z której napastnik dwa razy strzelił do Luciusa. Moi technicy już ją zbadali. Nie ma wątpliwości. To jest kula z tej samej broni.
- Ale Lucius uważa, że ten drań strzelił dwa razy i trafił w ścianę obok niego - powiedziałem.
- Wiem o tym. Albo się więc z nerwów pomylił, albo drań szarpiąc się z Asherem miał broń w dłoni, ta wypaliła i kula trafiła w sufit. Ten strzał zaś mógł obudzić Luciusa.
- Lucius nie widział trzeciego strzału.
- Zgodnie z teorią, o której mówimy, to wcale nie musiał tego widzieć. Mógł wejść do pokoju w chwili, gdy już było po wszystkim.
- Ech... Brzmi całkiem sensownie. Nie zaszkodzi jednak sprawdzić stan finansów Ashera, aby się dowiedzieć, czy rzeczywiście miał on powód, aby zdradzić profesora.
- To w sumie strata czasu, ale dlaczego nie? - zgodził się ze mną Max.
Jenny uważała podobnie i postanowiła spełnić moją prośbę.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Hrabina Morcado zatrzymała się w pięknej posiadłości na obrzeżach miasta, której to właścicielem był dobry przyjaciel zmarłego męża naszej klientki. Mężczyzna nazywał się Jack Mordredson i miał niewiele ponad pięćdziesiąt lat oraz ciemno-niebieskie włosy lekko przyprószone siwizną, jak również szare oczy, niewielki nos oraz niewielkie wąsy pod nimi. Ze względu na dawną przyjaźń z mężem hrabiny, ugościł ją teraz u siebie wraz z jej synem, Justinem. Teraz zaś powitał on mnie, Clemonta i Dawn, kiedy przyszliśmy w towarzystwie porucznik Jenny, aby porozmawiać z jego jakże dostojnym gościem.
- Miło mi was poznać - powiedział zadowolony z uśmiechem, po czym dodał: - Chciałbym jednak się dowiedzieć, które z was to słynny Sherlock Ash, prywatny detektyw.
- Obawiam się, że żadne z nas - odpowiedział Clemont.
- Ale jest tu z nami jego dziewczyna i wierna asystentka - dodała Dawn z uśmiechem.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup, trzymający się mocno ramion swojej trenerki.
- Dokładnie tak - dodałam z uśmiechem na twarzy - To właśnie ja nią jestem. Jestem Serena Evans.
Mordredson popatrzył na mnie uważnie, po czym rzekł:
- No cóż, nie wyglądasz zbyt okazale, ale w sumie to nie powinno się nigdy oceniać po pozorach, dlatego i ja nie będę tego robić. Wielka jednak szkoda, że nie ma tu z wami Sherlocka Asha. Hrabina Morcado szczególnie nalega, aby właśnie on poprowadził tę sprawę.
- Wiemy o tym, ale przykro mi bardzo. Mój chłopak prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa w zupełnie innym miejscu niż to - powiedziałam.
- Zapewniam pana, panie Mordredson, że Serena jest naprawdę bystrą i pomysłową dziewczyną, a jej umiejętności nie są wiele gorsze od talentów Sherlocka Asha - wtrąciła się porucznik Jenny, próbując mnie jakoś bronić - Prócz tego pamiętajmy też, że w tej kompani jest też panna Dawn Seroni, rodzona siostra naszego dzielnego detektywa.
- To prawda, nie zaprzeczam - rzekła moja serdeczna przyjaciółka.
Mordredson uśmiechnął się zadowolony.
- Doskonale! A więc mogę liczyć na to, że rozwiążecie tę zagadkę?
- Tak, nie inaczej - potwierdził Clemont - W każdym razie mamy taką nadzieję.
Dawn lekko nadepnęła mu na nogę, po czym dodała:
- Więcej optymizmu, proszę cię. Damy sobie radę NA PEWNO i bądź uprzejmy to sobie zapamiętać.
- No dobrze, już dobrze, kochanie. Nie ma sprawy - zaśmiał się wesoło słynny wynalazca, masując sobie obolałą stopę.
Uśmiechnęłam się lekko, podobnie jak i nasz gospodarz. Mężczyzna zabrał nas ze sobą do pokoju, w którym leżała na kanapie całkiem sporych rozmiarów i dość dużej tuszy kobieta. Była ona ubrana w elegancką, różową suknię. Miała fioletowe oczy, czerwone włosy i wygładzoną chirurgicznie twarz niemal całkowicie pozbawioną zmarszczek. Obok niej stała młoda dziewczyna w wieku około dwudziestu lat. Blondynka, ubrana w niebieską sukienkę, mająca zielone oczy oraz niezwykle szczupłą figurę. Dziewczyna założyła kobiecie na czoło mokrą chusteczkę, służącą za kompres.
- Witam, pani porucznik. Witaj, mój przyjacielu - powiedziała kobieta na widok swego gospodarza oraz policjantki - Miło mi was znowu widzieć. Widzę, że przyprowadziliście gości.
- Ich również miło nam widzieć - powiedziała dziewczyna.
Gospodarz tego domu uśmiechnął się delikatnie, a następnie rzekł:
- Pozwólcie, że wam przedstawię... To są członkowie słynnej ostatnio detektywistycznej drużyny: panna Serena Evans oraz jej przyjaciele.
- Clemont Meyer - ukłonił się nasz wynalazca.
- Dawn Seroni - dodała moja przyjaciółka - A to mój wierny Piplup.


Hrabina popatrzyła na uważnie, po czym przymrużyła ona lekko oczy. Najwidoczniej nie widziała ona zbyt dobrze, gdyż poprosiła dziewczynę, aby dała jej binokle. Gdy dziewczyna to zrobiła, kobieta przyjrzała się nam uważnie.
- Wyglądacie dość niepozornie, choć słyszałam o was naprawdę bardzo wiele ciekawych rzeczy. Nawet bardzo ciekawych. Rozwiązaliście niejedną zagadkę, chociaż nie macie jeszcze wcale osiemnastu lat. Naprawdę bardzo intrygujące i ciekawe z was osoby. Tylko nie wiem, czemu nie ma tu z wami samego Sherlocka Asha.
- Niestety, jego przybycie do Alabastii jest, że tak powiem, chwilowo niemożliwe - powiedziałam ze smutkiem w głosie.
Smuciło mnie to, że nikt nie traktuje mnie poważnie jako detektywa pomimo tego, iż miałam na sobie strój mego ukochanego. To było naprawdę dla mnie niezrozumiałe. Czemu Ash w stroju Sherlocka Holmesa sprawiał poważne wrażenie, a kiedy mnie widziano w tym kostiumie, to już uważano mnie za osobę raczej śmieszną? To było po prostu niesprawiedliwe.
- Dlaczego? - przerwała nagle moje rozmyślania kobieta - Dlaczego nie przybył tutaj z wami Sherlock Ash? Czy nie mówiłaś mu, Jenny, że jestem gotowa zapłacić mu tyle pieniędzy, ile tylko zapragnie, aby tylko raczył on rozwiązać zagadkę zleconą przeze mnie?
- Mówiłam mu to wszystko, ale to nic nie dało - odparła Jenny - Ash ma teraz inne sprawy do załatwienia.
- Doprawdy? - kobieta wyraźnie jej nie dowierzała - A niby jakie to są sprawy, moja droga przyjaciółko?
- A choćby śledztwo w sprawie morderstwa - odpowiedziała jej na to pytanie policjantka - I to jeszcze prowadzone w dalekim Petalburgu.
- Aha... Rozumiem... A zatem już wszystko przepadło - kobieta opadła głową na poduszki - Bez niego jestem całkowicie bezbronna wobec tego okrutnego losu.
Poczułam, że hrabina zaczyna mnie już nieco irytować. Niby dlaczego uważała, iż nie jesteśmy w stanie czegokolwiek dokonać? Co jej kazało tak myśleć? Czemu po prostu nam nie zaufała, skoro już wiele o nas słyszała i wiedziała, że możemy dokonać więcej niż jacyś przeciętni nastolatkowie? Jej zachowanie stawało się naprawdę irytujące. Byłam urażona tym brakiem wiary w nasze siły i gdyby nie chęć pokazania się od jak najlepszej strony, jak również ciekawość, która pchała mnie do poznania sekretu zaginionego rubinu, pewnie dałabym sobie z miejsca spokój z tą sprawą. Ale cóż... Nie umiałam tego zrobić.
- Pani hrabino... Nie chcę być nieuprzejma, ale dlaczego z góry pani przekreśla taką możliwość, że możemy pani pomóc? - zapytałam.
Kobieta machnęła lekceważąco ręką, po czym powiedziała:
- To po prostu niemożliwe. Tylko Sherlock Ash mógłby mi pomóc. Ty nim nie jesteś, więc nie możesz mi pomóc.
- Aha... A wie pani, kim jestem?! Jestem Serena Evans!
- Wiem... Dziewczyna Sherlocka Asha. Jenny już mi opowiadała o całej waszej drużynie. Prócz tego czytałam w gazetach o tym, czego dokonaliście. Naprawdę macie wiele talentów, ale waszym liderem jest Sherlock Ash i to on rozwiązuje zagadki, nieprawdaż? Nie wy, tylko on. Może zaprzeczycie?
- Nie zamierzamy temu zaprzeczać, bo to prawda - powiedział Clemont - Jednak też nie uważamy za mądre takie ocenianie nas po pozorach.
- Właśnie! Powiem więcej! To jest bardzo głupie! - zawołała już nieźle rozgniewana Dawn - Być może żadne z nas nie jest Sherlockiem Ashem, ale jesteśmy w stanie rozwiązać tę zagadkę!
- Nie wątpię, że w to wierzycie, ale wasza wiara to trochę za mało, aby cokolwiek osiągnąć - powiedziała kobieta dość ponurym tonem - Nie będę ukrywać, że czuję się nieco zawiedziona. Chciałam pomocy Sherlocka Asha, a przecież jego tutaj nie ma, zaś wy nim nie jesteście. Wy jesteście trójką uroczych nastolatków o wielu umiejętnościach, ale niestety daleko wam do wielkiego detektywa. Żadne z was nie jest Sherlockiem Ashem. A ty, moja panno, jesteś jedynie bardzo miłą i bardzo uroczą dziewczyną w płaszczu detektywa. Wyglądasz całkiem imponująco, ale nie możesz mi pomóc.
Zdenerwowały mnie jej słowa jeszcze bardziej niż przedtem.
- Tak pani uważa?! - zawołałam - A ja myślę, że gdyby tylko raczyła mi pani dać szansę, to mogłabym pokazać, ile jestem warta! Ale nie! Pani woli rozczulać się nad sobą zamiast choćby spróbować przyjąć pomoc od kogoś, kto chce ją pani ofiarować!
Wszyscy patrzyli mnie wyraźnie zaszokowani tym moim wybuchem gniewu, ale ja nie przejęłam się tym i mówiłam dalej, co naprawdę myślę o zachowaniu tej kobiety. Zrzuciłam z siebie wszystkie moje myśli, a hrabina wysłuchała mnie bardzo uważnie, nie przerywając mi ani na chwilę, po czym wybuchła śmiechem, mówiąc:
- Muszę przyznać, że naprawdę bardzo urocza z ciebie dziewczyna! W dodatku masz charakterek, co również mi się podoba. Dobrze, a więc dam wam szansę! Pokażcie, na co was stać!
Ucieszyła nas jej decyzja, jednak czuliśmy, że hrabina może w każdej chwili zmienić zdanie, więc postanowiliśmy szybko przejść do rzeczy.
- Czy może nam pani powiedzieć, w jaki sposób został pani skradziony ten rubin? - spytał Clemont.
Kobieta pokazała nam dłońmi miejsca naprzeciwko swojej kanapy, po czym zaczęła mówić:
- To się stało dwa dni temu, podczas przyjęcia u pana burmistrza. To było wspaniałe przyjęcie, naprawdę bardzo wystawne. Pełne niesamowicie smakowitych potraw oraz wielu wspaniałych gości. Pan burmistrz dowiódł wtedy, że ma doskonały gust zarówno co do jedzenia, jak i ludzi.
- Możemy to sobie wyobrazić - mruknęła złośliwie Dawn, głaszcząc po głowie swego Piplupa - Ale czy może pani już przejść do rzeczy?
Hrabina parsknęła śmiechem, słysząc jej wybuch gniewu.
- Wybacz mi, kochanie. Nie chciałam was denerwować swoim głupim gadaniem. No dobrze, a więc już wam mówię. Podczas tego przyjęcia nagle zgasło światło, a ja poczułam, jak ktoś zrywa mi z szyi naszyjnik z moim rubinem. Krzyknęłam przerażona, a światło chwilę później samo się zapaliło i rubinu już nie było. Nie wiem, kto mógł mi go zabrać, a policja nie potrafi wpaść na jego trop.
- Czy nikt nie zwrócił uwagi pani hrabiny podczas przyjęcia? - zapytała Dawn.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał Piplup.
Popatrzyliśmy uważne na kobietę, a ta odparła:
- Przypomina mi się, że moją uwagę przykuł pewien uroczy człowiek, tak około czterdziestoletni. Rozmawialiśmy razem, a potem tańczył ze mną podczas balu i cóż... Podejrzewam, że to on właśnie mógł mi ukraść mój rubin, korzystając z ciemności.
- Dlaczego właśnie jego pani podejrzewa? - zapytałam.
- Ponieważ zniknął zaraz po tym, jak zgasło światło. Był też najbliżej mnie wtedy, gdy to się stało.
- Rozumiem - powiedziałam i pomasowałam sobie podbródek - A więc drań musiał dobrze to wszystko sobie zaplanować.
- Dużo wart był ten pani rubin? - zapytał Clemont.
Hrabina i Jenny parsknęły śmiechem, słysząc jego słowa.
- Proszę cię! - zawołała policjantka - Jak możesz zadawać takie naiwne pytania? Ten rubin był kilka milionów dolarów, jeśli nie więcej.
- Nie znam jego pełnej wartości, bo też nigdy mnie ona jakoś specjalnie nie interesowała - odparła na to hrabina Morcado - Dostałam ten kamień od swojego męża. To był prezent urodzinowy. Jest mi on bardzo bliski. Proszę, odzyskajcie go! On ma da mnie wielką wartość.
- Pomożecie cioci? To dla niej naprawdę bardzo ważne - dodała nagle dziewczyna.
- Kochanie, nie wtrącaj się - skarcił ją nasz gospodarz - Wybaczcie jej, proszę... Moja córka czasami naprawdę nie grzeszy dobrym wychowaniem.
- Daj już jej spokój - odezwała się hrabina - Niby co widzisz złego w zachowaniu Molly?
- No, niby nic, ale mimo wszystko mogłaby się nie mieszać do takich poważnych rozmów i przeszkadzać im.
- Dobrze, nieważne. To teraz bez znaczenia - rzekł Mordredson - Tak czy inaczej liczymy na was, przyjaciele. Jeśli jesteście równie doskonale, jak mówicie o sobie, to liczę na waszą pomoc.
Po takich słowach wiedzieliśmy doskonale, że musimy odnaleźć rubin, choćby po to, aby zachować swoje dobre imię.


Rozmowa toczyła się jeszcze przez jakiś czas, a po jej zakończeniu ja, Dawn, Clemont i Jenny wyszliśmy do osobnego pomieszczenia.
- Hrabina podała nam dokładny rysopis złodzieja - powiedziała nasza droga pani porucznik - Zanim wy tutaj przybyliście, ja nie próżnowałam i co nieco sprawdziłam naszą bazę danych. Tylko trzech mężczyzn pasuje do tego rysopisu, gdyby oczywiście wcześniej dodać im sztuczny zarost oraz wąsy. Są to: Jack Ruber, Alan Finner i Douglas Sonner. Z tych trzech tylko ten ostatni przebywa obecnie w Kanto, jak donoszą o tym moi informatorzy.
- A więc trzeba będzie go znaleźć - powiedziałam.
- Gdyby to było takie proste - jęknęła policjantka - Niestety, nawet nie wiemy, gdzie on dokładnie jest. Wiemy jedynie, że jest w Melastii, ale to miasto ma swoje rozmiary. Niby jak go w nim znajdziemy?
- W Melastii? - spytała Dawn - To tam, gdzie przebywa tata?
- Dokładnie tam - uśmiechnęła się do nas porucznik Jenny - Nawiasem mówiąc rozmawiałam z nim, zanim was tutaj sprowadziłam. Liczyłam, że może mi nieco pomóc w tej sprawie.
- Niby w jaki sposób? - zapytałam.
- Cindy oraz on mają wielu znajomych. Niektórzy z nich nie pochodzą wcale z tzw. dobrego towarzystwa, ale za to sporo wiedzą. Tak czy inaczej Josh i Cindy mają tu zadzwonić, na wypadek, gdyby czegoś się dowiedzieli.
Ledwie to powiedziała, a do pokoju weszła panna Molly. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i rzekła:
- Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale dzwoni jakiś człowiek i pyta o porucznik Jenny. Przełączyłam go tutaj. Możecie państwo odebrać.
Policjantka zadowolona podeszła do wiszącego na ścianie telefonu, po czym odebrała go, a wtedy na ekranie ukazała się dobrze nam znana postać Josha Ketchuma.
- Witaj, Jenny - powiedział na powitanie mężczyzna.
Następnie zauważył nas i cały się rozpromienił.
- Dawn, córeczko! Miło cię znowu widzieć! Clemont! Serena! Cieszę się, że was widzę! A gdzie zgubiliście Asha?
- Rozwiązuje zagadkę zabójstwa w Petalburgu - odpowiedziałam.
Mężczyzna westchnął głęboko, kiedy to usłyszał.
- Ach, morderstwo... Czy teraz już nic innego ma na tym świecie, tylko same zabójstwa?
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Jenny - Znalazłeś Douglasa?
- Tak, znalazłem. Musiałem ożywić moje niezbyt przyjemne kontakty, ale udało mi się to. W trymiga znaleźli mi oni tego waszego złodziejaszka, tyle tylko, że... Rubinu tam nie odnalazłem.
- A więc w domu złodzieja nie było rubinu?
Josh pokręcił przecząco głową.
- Rubinu nie ma, ale za to jest trup.
- Trup?! - pisnęła przerażona Dawn.
- Czyi trup? - dodał Clemont.
- Tego waszego złodzieja - odpowiedział jego przyszły teść - Douglas Sonner nie żyje.
- Nie żyje?! - krzyknęliśmy jednocześnie.
- Zgadza się - skinął głową mężczyzna - Zadzwoniłem już po Jenny z Melastii. Mam nadzieję, że wyjaśni tę sprawę.
Spojrzałam na moich przyjaciół i zawołałam do nich tonem Asha:
- Do Melastii, przyjaciele!
- TAK! - zawołali Dawn i Clemont.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. Zaczyna robić się coraz ciekawiej. Max podejmuje się rozwiązania sprawy morderstwa w Petalburgu, jednocześnie mianując Asha oficjalnie swoim zastępcą. Wybiera się wraz z nim do laboratorium profesora Bircha i tam dość nieudolnie wyłapuje ślady i zadaje pytania. Więcej wykazuje się w tej materii Ash i to on doprowadza wszystkich do wniosku, że włamywacz uśpił profesora, by ten nie przeszkadzał mu w dziaaniu, a sam w tym czasie zabił Ashera, posiadającego w kieszeni fartucha chip z ważnymi danymi, które prawdopodobnie chciał sprzedać.
    W międzyczasie okazuje się iż miał on narzeczoną o imieniu Shizuku Tano, z którą, jak się później okazuje w rozmowie z nią, chciał wyjechać w kosztowną podróż po Europie. Od razu zachodzą podejrzenia, że Asher chciał sprzedać dane profesora Bircha, by zarobić na zachcianki swojej narzeczonej. Max zaczyna podejrzewać, że Shizuku może mieć jakiś związek ze śmiercią swojego narzeczonego, co wcale nie jest taką głupią tezą...
    Tymczasem Serena, Clemont i Dawn odwiedzają hrabinę Morcado, której został skradziony bardzo cenny rubin. Kobieta wyraża oburzenie z powodu nieobecności Sherlocka Asha i nawet nie chce dać szans na rozwiązanie sprawy Serenie i przyjaciołom od razu skazując ich na porażkę. Na szczęście charakter dziewczyny detektywa daje o sobie znać i udaje im się przekonać hrabinę do dania im szansy na rozwiązanie sprawy.
    Na szczęście hrabina zapamiętała wygląd złodzieja. Jednym z podejrzanych okazuje się niejaki Douglas Sonner, który, według danych uzyskanych od Josha Ketchuma został zamordowany w Melastii. Toteż nasi przyjaciele decydują się niezwłocznie wybrać właśnie tam.
    Ciąg dalszy historii jest bardzo ciekawy i wciąga niesamowicie, chociaż wkurzać może chwilowa arogancja i pycha Maxa, która w końcu doprowadza Bonnie do szału, jednakowoż też to zachowanie rozbawia. Z radością przeczytam dalszy ciąg tej fascynującej historii. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...