niedziela, 7 stycznia 2018

Przygody 079 cz. II

Przygoda LXXIX

Ucieczka z sieci cz. II


Zaprowadziliśmy Nika na posterunek policji, a tam nasz drogi sierżant Bob dokładnie spisał zeznania naszego przyjaciela z morskich głębin. Rzecz jasna pominęliśmy przed policjantami fakt, iż mąż Adeli jest trytonem, zaś sama Adela jest syreną. Uznaliśmy bowiem, że będziemy o wiele bardziej wiarygodni, jeżeli ten szczegół zachowamy dla siebie, bo w końcu ile osób wierzy w syreny, chociaż nie widziało ich na własne oczy? Mało, a nawet jeszcze mniej. Mówiąc więc głośno o porwaniu syreny zostalibyśmy wzięci za wariatów, czego w żadnym razie nie chcieliśmy, a nasza sprawa mogłaby nie zostać potraktowana poważnie, czego musieliśmy uniknąć, jeżeli policja miała nam pomóc.
- No dobrze, a więc powiedz mi, mój przyjacielu... Czy oni wyglądali właśnie tak? - zapytał sierżant Bob, pokazując Nikowi narysowany przez policyjnego rysownika portret pamięciowy przestępców.
Tryton spojrzał uważnie na obie zakazane facjaty, które widniały na rysunku i pokiwał powoli głową.
- Tak, to właśnie oni.
- Jesteś tego pewien? - spytał Bob.
- Owszem, jak najbardziej - potwierdził Nik.
Sierżant uśmiechnął się zadowolony.
- Doskonale. Natychmiast wysyłam moich ludzi na poszukiwania. Bądź dobrej myśli, przyjacielu. Jeżeli ci dranie są jeszcze w mieście, to bez trudu powinniśmy ich złapać.
- A jeśli nie? - spytałam.
- To wtedy trochę się z tym namęczymy - zachichotał sierżant.
Mężczyzna był bardzo pewny tego, że policja złapie przestępców. My jednak mieliśmy ku temu pewne wątpliwości, ale przecież one zawsze będą istnieć w naszej pracy. W końcu kim jest detektyw bez najmniejszych nawet wątpliwości?
- Dobrze, a co ja mam zrobić? - zapytał Nik.
- Radzę ci, abyś teraz wrócił do domu i czekał na wiadomości - odparł sierżant Bob.
- I tylko tyle?
- A co jeszcze twoim zdaniem mógłbyś zrobić?
- Nie wiem... Może pomóc wam w śledztwie?
- Mamy dość ludzi, aby sobie poradzić. Nie musisz nam pomagać.
- Ale nie mogę też siedzieć z założonymi rękami.
- Rozumiem cię - pokiwał głową Bob - Ale niestety nie możesz nic zdziałać. Nie jesteś ani detektywem, ani też policjantem. Wątpię więc, abyś mógł nam pomóc. Idź więc z Ashem i Sereną i czekaj na wieści od nas.
- On ma rację. Daj im spokojnie pracować, a znajdą Adelę i ją uwolnią - powiedziałam, próbując go uspokoić.
- To sami zawodowcy. Są najlepsi w tym, co robią. Można im zaufać - dodał wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Nik nie wyglądał na specjalnie przekonanego, ale ostatecznie ustąpił on pod wpływem tych argumentów i wyszedł z nami z gabinetu sierżanta Boba. Zauważyliśmy wówczas, że w pokoju, do którego przeszliśmy, zrobił się niezły gwar. Wszystko przed Mudkipa Maxa robiącego jakieś sztuczki na podłodze. Stawał on na jednej łapce, podnosząc przy tym do góry tylną część swego ciała, potem szybko zmieniał łapki.
- Widzicie? On jest po prostu doskonały! - zawołał wesoło Max, który kierował całym tym przedstawieniem - Ale on zna znacznie więcej sztuczek.
- Och, jaki z niego słodziak! - pisnęła radośnie jedna z policjantek - A do tego jaki zdolny!
- Wiesz, to już moja zasługa, w końcu trenuję go już od bardzo dawna - chwalił się nasz przyjaciel, poprawiając sobie na nosie okulary.
- Poważnie? Ale ty jesteś bystry!
Młody Hameron zarumienił się lekko pod wpływem tych słów.
- Mówisz poważnie? No tak, w sumie masz rację. Jestem bardzo bystry i zapewniam cię, że mój Mudkip też taki jest.
- Chętnie zobaczyłabym więcej jego sztuczek.
- Serio? To może tak umówisz się dzisiaj ze mną, kwiatuszku? - spytał Max, przysuwając do policjantki swoją twarz.
Ta była lekko zmieszana jego propozycją i nie wiedziała, co ma mu na nią odpowiedzieć, gdyż randka z niespełna dwunastoletnim chłopcem raczej nie mieściła się w jej planach na dzisiejszy wieczór.
- Dobra, stary. Miałeś już swoje pięć minut, a teraz idziemy - skarcił go Ash, łapiąc Maxa za rękę.
- Ej no, przecież tutaj toczy się rozmowa! Musisz nam przeszkadzać? - mruknął oburzony chłopak.
- Ash ma rację. Dosyć już tych wygłupów! Idziemy! - zawołałam.
Razem wyciągnęliśmy Maxa oraz Mudkipa z posterunku policji, po czym wyszliśmy razem na zewnątrz, a za nami poszli Nik oraz Pikachu.

- No co?! O co wam znowu chodzi?! Musieliście mi przeszkadzać w zabawie?! - zawołał oburzonym tonem chłopak.
- Musieliśmy, ponieważ robisz z siebie widowisko! - odpowiedział mu Ash oburzonym tonem - Co ci dzisiaj na ten temat mówiliśmy?!
- Ale przecież to jest zupełnie co innego! - bronił się Max - Przecież to mój Mudkip się popisywał, nie ja!
- Ale ty go do tego zachęcałeś.
- Przecież nie będę mu tego zabraniał.
- Poza tym podrywałeś tę policjantkę - dodałam gniewnym tonem - A ja myślałam, że podoba ci się Rachel.
Młody Hameron opuścił smutno głowę w dół.
- Tak, macie rację. Głupio postąpiłem... Ale ludziom tak się podobały sztuczki Mudkipa, że nie umiałem im tego odmówić.
Mudkip zapiszczał delikatnie na znak, iż całkowicie popiera on zdanie swojego trenera.
- Mimo wszystko mógłbyś dać spokój tej policjantce - stwierdziłam.
- Przecież ja jej nic nie zrobiłem!
- Tak... Nie licząc faktu, że chciałeś umówić się z nią na randkę.
- A co?! Zabronisz mi?! Przecież jestem singlem i mam chyba prawo umawiać się z kim tylko zechcę!
- Owszem, ale może łaskawie wybierzesz sobie laskę w swoim wieku?
- Niby gdzie ja taką znajdę?!
- Znajdziesz takie bliżej niż myślisz.
- Tak? To wymień mi jedną z nich.
- A choćby Bonnie.
Max parsknął śmiechem, słysząc ten przykład.
- Bonnie?! Proszę cię! Przecież to jeszcze dzieciak! I jest prawie dwa lata młodsza ode mnie!
- I doskonale się oboje dogadujecie... - odparłam na to - A przynajmniej robiliście to do chwili, kiedy zacząłeś latać za innymi.
- Nie moja wina, że ona nie rozumie tego, iż ja wolę dojrzałe kobiety.
Ash i Nik parsknęli śmiechem, słysząc jego słowa.
- Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie - zachichotał mój chłopak - Mówisz tak, jakbyś był dorosły, a przecież ty wciąż jesteś dzieckiem. Powinieneś więc sobie szukać dziewczyn pasujących do ciebie. A Bonnie doskonale do ciebie pasuje.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Mówisz poważnie? - zdziwił się Max i zastanowił się nad tym - Może to i prawda... Ale mimo wszystko jestem zdania, że ona nie jest dziewczyną dla mnie.
- A Rachel może jest?
- No... Nie wiem, ale przecież zawsze mogę spróbować, prawda?
Ash załamany rozłożył ręce. Nie miał pojęcia, jak przemówić swojemu przyjacielowi do rozumu, skoro ten był tak uparty.
- Słuchajcie... Czy naprawdę nic nie mogę zrobić dla Adeli? - zapytał po chwili Nik.
Od razu zapomnieliśmy o tych naszych sprzeczkach i zaczęliśmy mu w trójkę wyjaśniać, że póki co musi on po prostu wrócić do domu, do swoich dzieci i zająć się nimi, a także pozwolić działać policji.
- Wróć tutaj jutro, a być może będziemy mieli dla ciebie dobre wieści - zakończył nasze wyjaśnienia Ash - To jest jedyne wyjście. Naprawdę... Nic więcej nie możesz zrobić, przynajmniej na razie.
- Zaufaj policji, Nik. I zaufaj nam - dodałam życzliwym tonem - My cię nie zawiedziemy. Obiecuję ci to.
Tryton nie wyglądał na specjalnie przekonanego tymi słowami, jednak ostatecznie wyraził zgodę na naszą prośbę i poszedł na plażę, skąd wskoczył do wody i popłynął do swoich dzieci. Żal mi się go zrobiło, kiedy na niego patrzyłam, ale nic innego wtedy nie mogliśmy mu powiedzieć ponad to, co już powiedzieliśmy. W końcu sami nie mieliśmy pojęcia, jak mamy znaleźć tych drani. Uznaliśmy, że możemy w tej sprawie polegać na Bobie, chociaż obiecaliśmy sobie z Ashem, iż bynajmniej nasz udział w tej sprawie na tym się nie skończy.
***


Nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić i dlatego poszliśmy do domu, aby odpocząć oraz zjeść coś, bo przy tej okazji zdążyliśmy nieźle zgłodnieć. Max oczywiście aż się palił do działania, jednak mimo wszystko wychodził z założenia, że nie powinien posiadać zbyt wiele energii tworzonej kosztem zdrowego rozsądku, bo przecież z takiego czegoś nigdy nie wychodzi nic dobrego. Z tego właśnie względu uznał, iż lepiej będzie iść z nami zamiast błądzić po omacku próbując pomóc Nikowi.
Pod wieczór przybyli do domu Clemont, Dawn i Bonnie. Ta ostatnia oczywiście na widok Maxa zaczęła się dziwnie zachowywać: udawała, że go nie widzi i ignorowała go, choć prawdę mówiąc młody Hameron nawet nie próbował do niej zagadać, a prócz tego powiedział on wprost, iż uważa pannę Meyer za dziwaczkę.
- Ja nie rozumiem jej - powiedział do mnie, gdy myłam naczynia po kolacji - Naprawdę kiedyś byliśmy całkiem zgranym duetem, a teraz co? Po prostu ni z tego, ni z owego zaczęła się dziwnie zachowywać, jakby była na mnie zła, ale nie mam pojęcia, dlaczego. Co ja jej takiego zrobiłem?
Pokręciłam załamana głową, słysząc jego słowa. On naprawdę niczego nie rozumiał, chociaż wszyscy praktycznie widzieli, co się dzieje? No cóż... Skoro on tego nie rozumiał, to ja bynajmniej nie zamierzałam mu tłumaczyć tej oczywistej oczywistości. Poza tym, kiedy dzisiaj wspomniałam o tym, że mógłby się umówić z Bonnie, wyśmiał samą taką możliwość. No dobrze, jak sobie chce.
Po zjedzeniu kolacji poszliśmy wszyscy spać, a na rano po śniadaniu poszliśmy do pracy. Tam jednak długo nie byliśmy, ponieważ otrzymaliśmy telefon od sierżanta Boba.
- Moglibyście oboje wpaść na posterunek? - zapytał - Mamy naszych cwaniaczków, którzy porwali waszą przyjaciółkę.
Oczywiście bardzo nas ucieszyła ta wiadomość, chociaż byłam nieco zdumiona, że tak szybko im się to udało. Ostatecznie policja w tym mieście działała jak działała i nie zawsze wszystko im wychodziło.
- Tak szybko ich złapaliście? No proszę! Naprawdę nie doceniałam was - stwierdziłam wesoło.
- Ty nie bądź taka mądra, Serena - mruknął Bob widząc, że wyraźnie robię sobie z niego żarty - Tobie się pewnie wydaje, iż u nas na posterunku pracują sami idioci, co? No cóż, skoro tak, to jesteś w poważnym błędzie. Wyobraź sobie, że spora część z nas umie używać mózgu. Wiem, że wydaje ci się to abstrakcją, ale cóż... Prawda jest taka, że umiemy myśleć.
- Przestań, przecież nikt nie podważa tego faktu - zachichotał Ash - Więc weź już tak nie dramatyzuj, dobrze?
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- No dobrze, zapomnij zatem o tym, o czym przed chwilą mówiłem i po prostu przyjdź razem ze swoją dziewczyną na posterunek. To ważne.
- Nie ma sprawy. Zaraz tam będę.
Po tych słowach poszliśmy do Delii, aby jej powiedzieć, że musimy dzisiaj skończyć wcześniej. Oczywiście kobieta nie robiła nam trudności w tej sprawie.
- Nie ma sprawy, moi kochani. Idźcie. Kolejna zagadka do rozwiązania się wam szykuje, mam rację?
- A i owszem, mamo - zachichotał jej syn - Dlatego cieszy nas twoja wyrozumiałość.
- Dobrze, Ash. Bez podlizywania się - zażartowała sobie Delia - Idźcie więc już lepiej, bo jeszcze zmienię zdanie w tej sprawie.
Oczywiście nie chcieliśmy, aby tak postąpiła i choć nie sądziliśmy, aby tak miało być, jednak bardzo szybko poszliśmy na posterunek, a raczej to pojechaliśmy na niego tandemem, który kiedyś otrzymaliśmy od życzliwego właściciela sklepu z rowerami. Wraz z nami ruszył na spotkanie przygody Pikachu, co w sumie nas już nie dziwiło, w końcu on był niemalże jak cień Asha - częścią jego osoby. To więc, że szedł z nim praktycznie wszędzie, nikogo z nas nigdy nie dziwiło.
Kiedy już byliśmy na miejscu, to zostawiliśmy rower na parkingu, po czym weszliśmy do środka. Bob już tam czekał.Nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić i dlatego poszliśmy do domu, żeby odpocząć oraz zjeść coś, bo przy tej okazji zdążyliśmy nieźle zgłodnieć. Max oczywiście aż się palił do działania, jednak mimo wszystko wychodził z założenia, że nie powinien posiadać zbyt wiele energii tworzonej kosztem zdrowego rozsądku, bo przecież z takiego czegoś nigdy nie wychodzi nic dobrego. Z tego właśnie względu uznał, iż lepiej będzie iść z nami zamiast błądzić po omacku próbując pomóc Nikowi.
Pod wieczór przybyli do domu Clemont, Dawn i Bonnie. Ta ostatnia oczywiście na widok Maxa zaczęła się dziwnie zachowywać: udawała, że go nie widzi i ignorowała go, choć tak prawdę mówiąc, to młody Hameron nawet nie próbował do niej zagadać, a prócz tego powiedział on wprost, iż uważa pannę Meyer za dziwaczkę.
- Ja tam nie rozumiem jej - powiedział do mnie, kiedy myłam naczynia po kolacji - Naprawdę kiedyś byliśmy całkiem zgranym duetem, a teraz co? Po prostu ni z tego, ni z owego zaczęła się dziwnie zachowywać, jakby była na mnie zła, ale nie mam pojęcia, dlaczego. Co ja jej takiego zrobiłem?
Pokręciłam załamana głową, słysząc jego słowa. On naprawdę niczego nie rozumiał, chociaż wszyscy praktycznie widzieli, co się dzieje. No cóż... Skoro on tego nie rozumiał, to ja bynajmniej nie zamierzałam mu tłumaczyć tej oczywistej oczywistości. Poza tym, kiedy dzisiaj wspomniałam o tym, że mógłby się umówić z Bonnie, wyśmiał samą taką możliwość. No dobrze, jak sobie chce.
Po zjedzeniu kolacji poszliśmy wszyscy spać, a na rano po śniadaniu poszliśmy do pracy. Tam jednak długo nie byliśmy, ponieważ otrzymaliśmy telefon od sierżanta Boba.
- Moglibyście oboje wpaść na posterunek? - zapytał - Mamy naszych cwaniaczków, którzy porwali waszą przyjaciółkę.
Oczywiście bardzo nas ucieszyła ta wiadomość, chociaż byłam nieco zdumiona, że tak szybko im się to udało. Ostatecznie policja w tym mieście działała jak działała i nie zawsze wszystko im wychodziło.
- Tak szybko ich złapaliście? No proszę! Naprawdę nie doceniałam was - stwierdziłam wesoło.
- Ty nie bądź taka mądra, Serena - mruknął Bob widząc, że wyraźnie robię sobie z niego żarty - Tobie się pewnie wydaje, iż u nas na posterunku pracują sami idioci, co? No cóż, skoro tak, to jesteś w poważnym błędzie. Wyobraź sobie, że spora część z nas umie używać mózgu. Wiem, że wydaje ci się to abstrakcją, ale cóż... Prawda jest taka, że umiemy myśleć.
- Przestań, Bob. Przecież nikt nie podważa tego faktu - zachichotał Ash - Więc weź już tak nie dramatyzuj, dobrze?
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- No dobrze, zapomnij zatem o tym, o czym przed chwilą mówiłem i po prostu przyjdź razem ze swoją dziewczyną na posterunek. To ważne.
- Nie ma sprawy. Zaraz tam będę.
Po tych słowach poszliśmy do Delii, aby jej powiedzieć, że musimy dzisiaj skończyć wcześniej. Oczywiście kobieta nie robiła nam trudności w tej sprawie.
- Nie ma sprawy, moi kochani. Idźcie. Kolejna zagadka do rozwiązania się wam szykuje, mam rację?
- A i owszem, mamo - zachichotał jej syn - Dlatego też cieszy nas twoja wyrozumiałość.
- Dobrze, Ash. Bez podlizywania się - zażartowała sobie Delia - Idźcie więc już lepiej, bo jeszcze zmienię zdanie w tej sprawie.
Oczywiście nie chcieliśmy, aby tak postąpiła i choć nie sądziliśmy, aby tak miało być, jednak bardzo szybko poszliśmy na posterunek, a raczej to pojechaliśmy na niego tandemem, który kiedyś otrzymaliśmy od życzliwego właściciela sklepu z rowerami. Wraz z nami ruszył na spotkanie przygody Pikachu, co w sumie nas już nie dziwiło, w końcu on był niemalże jak cień Asha, częścią jego osoby. Tak więc to, że szedł z nim praktycznie wszędzie, nikogo z nas nigdy nie dziwiło.
Kiedy już byliśmy na miejscu, to zostawiliśmy rower na parkingu, po czym weszliśmy do środka. Bob już tam czekał.


- Miło mi, że jesteście - powiedział żartem - Sądziłem, że się już dzisiaj nie zjawicie.
- Wybacz, droga z domu pani Ketchum na policję ma swoją odległość - odpowiedziałam mu wesoło.
Wiedziałam, że chce się ona mnie odegrać za moje wcześniejsze żarty, więc nie robiłam żadnego problemu z tego, co mówił.
- Dobrze, a więc siadajcie.
Usiedliśmy na krzesłach naprzeciwko biurka Boba, który powiedział:
- Wczoraj wieczorem złapaliśmy tych cwaniaczków. Nie wyjechali z miasta, więc nie było wcale tak trudno ich znaleźć. Należało tylko zajrzeć do właściwego miejsca.
- A jakie to było miejsce? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- To teraz jest bez znaczenia - odpowiedział sierżant - Mogę ci jedynie powiedzieć tyle, że nie jest to miejsce, w którym byś chętnie bywał.
- Aha... Takie miejsce. No cóż... Wierzę ci na słowo.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Bob zachichotał delikatnie.
- Dobra, a więc do rzeczy. Ci kolesie to naprawdę niezłe cwaniaczki i matacze. Niejeden raz mieli już oni do czynienia z policją. Porwanie waszej przyjaciółki nie jest jedynym ich przewinieniem. Mają oni też na sumieniu znacznie więcej, ale to teraz nieistotne. Tak czy inaczej przesłuchaliśmy obu drani. Powiedzieli nam, że pracują dla takiego jednego kolesia, który się nazywa... Eee... Jak on się nazywa? Już wiem! Weiss!
- Weiss? - zapytał Ash, masując sobie podbródek - Nie kojarzę takiego gościa. A kim on jest?
- To dawny przestępca, który obecnie zmienił branżę, choć chwilowo jeszcze nie wiemy, na jaką - odpowiedział mu sierżant Bob - Tak czy inaczej koleś ma jeszcze bardziej bogatą kartotekę niż ci jego kumple. Porwania, wymuszenia, włamania itd. Nieważne. Tak czy inaczej, to jest niezły drań i jeśli zlecił porwanie waszej przyjaciółki, to musi mieć ku temu jakiś powód, a skoro powód, to pewnie zysk, a gdy mówię o zysku, to raczej nie jest to mały zysk.
- Czy wiecie, gdzie jest ten Weiss? - zapytałam.
- Jeszcze nie. Ci kolesie uważają, że nie wiedzą, gdzie on jest, ale mają do niego telefon, więc być może będziemy mogli nawiązać z nim kontakt.
Ash popatrzył na niego uważnie.
- Chcecie go zwabić w jakieś miejsce i aresztować?
- Nie...
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- To by nic nam nie dało - odpowiedział policjant - Przecież nie mamy na niego żadnych dowodów, więc za co go aresztujemy?
- A zeznania tych dwóch jego kumpli?
- W sądzie to nie przejdzie. To będzie tylko jego słowo przeciwko ich.
- Racja - skinął smutno głową Ash - No, a poza tym w ten sposób nie uratujemy Adeli.
- No właśnie - zgodził się z nim policjant - Widzę, że rozumiesz, o co mi chodzi. Musimy mieć dowody.
- Aha! Czyli chcesz zwabić go w jakieś miejsce, a potem śledzić, żeby znaleźć miejsce uwięzienia Adeli?
- Dokładnie tak - pokiwał głową Bob - Doskonale kombinujesz, stary. Byłby z ciebie niezły glina.
- Weź nie obrażaj mnie - zażartował sobie Ash - A na poważnie, to co planujecie?
- To bardzo proste. Nasi aresztanci będą musieli go zwabić na miejsce spotkania, a potem ktoś z nas będzie go śledzić.
- My to zrobimy! - zawołałam.
Bob uśmiechnął się delikatnie, gdy usłyszał moje słowa.
- Coś tak czułem, że to powiesz. Tym lepiej, bo nie muszę was prosić o pomoc.

***


Cała sprawa została przeprowadzona naprawdę szybko. Sierżant Bob nakazał naszym panom porywaczom, aby ci zadzwonili do Weissa i zażądali od niego spotkania w podejrzanym zaułku, w którym zwykle się spotykali.
- Musimy teraz obserwować całą tę rozmowę i śledzić tego kolesia - powiedział do nas Bob.
Tak właśnie zamierzaliśmy zrobić, dlatego usiedliśmy sobie we trójkę (nie licząc Pikachu) przy jednym stoliku, po czym zaczęliśmy ostrożnie obserwować, jak nasi aresztanci siedzą niedaleko nas czekając, aż przyjdzie tu oczekiwana przez nich osoba. Czekanie się przeciągało, ale końcu ten drań się zjawił. Był to wysoki mężczyzna w wieku tak około pięćdziesięciu lat, prawie łysy, z jasnoniebieskimi oczami oraz głęboką blizną na prawym policzku. Rozejrzał się on dookoła, tak jakby szukał wokół siebie jakiegoś niebezpieczeństwa, a następnie podszedł powoli do stolika, przy którym to właśnie siedzieli sobie jego kompanii i zaczęła się rozmowa.
- Masz to, o co prosiliśmy? - zapytał jeden z nich.
- Owszem, ale chyba wiecie, że to kosztuje, prawda? - odpowiedział im Weiss pytaniem na pytanie.
- Spokojnie, mam kasę - dodał drugi bandyta.
To mówiąc wyjął on z kieszeni swego płaszcza spory plik pieniędzy w nowych banknotach. Weiss obejrzał go sobie uważnie, po czym położył na stoliku coś prostokątnego, a potem drugie coś takiego samego kształtu i koloru.
- Macie. To są wasze fałszywe dokumenty - powiedział - Dzięki nim zwiejecie stąd bezpiecznie. Policja nie będzie miała się o co przyczepić. Są jak autentyki.
- Mam nadzieję, bo nie chcemy tutaj dłużej siedzieć - odparł jeden z bandytów, zabierając fałszywe papiery.
On i jego kompan zaczęli je oglądać, a potem zaczęli sobie gratulować oraz dziękować Weissowi.
- Wielka szkoda, że nie zostaniecie tu dłużej - rzekł człowiek z blizną - Skoro jednak musicie, to musicie.
- Musimy, bo za bardzo boimy się o naszą skórę - odparł jeden z jego rozmówców.
- Policja wszędzie węszy. Nie chcemy iść siedzieć - dodał drugi.
- Jakoś wcześniej się tego nie baliście, ale dobra... Będę musiał znaleźć sobie innych ludzi - mruknął Weiss zniechęconym tonem - Wielka szkoda. Naprawdę dobrze mi się z wami pracowało.
- Nam z tobą też, ale zrozum. Tu chodzi o naszą wolność!
- Nie chcemy iść siedzieć!
- Dobra, już dobra! Nie musicie obaj tak krzyczeć. Słyszałem wszystko bardzo wyraźnie - odparł bandyta z blizną, po czym dopił swojego drinka - Dobra, na mnie już pora. Trzymajcie się, chłopcy.
Po tych słowach wyszedł on z baru, a my obserwowaliśmy go uważnie.
- Dobra, teraz zostaje nam go tylko śledzić - powiedziałam.
- Nie ma takiej potrzeby - zachichotał Bob.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni.
- Czemu tak uważasz? - spytałam.
- Ponieważ ten koleś ma w pieniążkach, która właśnie otrzymał od tych panów nadajnik i to taki miniaturowy - wyjaśnił policjant, po czym wyjął z kieszeni coś w rodzaju Ipoda - To cacko pokaże nam z dokładnością, co do jednego milimetra miejsce, gdzie obecnie jest nasz drogi kolega.
Ash uśmiechnął się zachwycony.
- Rety! Nauka jest niesamowita! - zawołał.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Choć rzadko to robiłam w takim przypadku, to tym razem przyznałam mu rację. Dzięki nowinkom technicznym mogliśmy bez trudu załatwić wiele spraw, których normalnie nie mogliśmy dokonać.
Sierżant Bob wezwał policjantów, aby zabrali naszych aresztantów, a tymczasem on i my uważnie obserwowaliśmy komputerek pokazujący małą, pikającą czerwoną plamkę na ekranie, która to ciągle się przemieszczała z miejsca na miejsce. Jednak potem, z jakiegoś powodu, plamka przestała się poruszać i stanęła w jednym miejscu.
- To dziwne - powiedział Bob i zaczął stukać palcem w komputerek - Nie rozumiem tego. Zatrzymał się.
- Może dotarł na miejsce i nie chce dzisiaj nigdzie indziej więcej iść? - zasugerowałam mu.
- Pika-pika - poparł go Pikachu.
- Być może - zgodził się policjant - Mam jednak takie wrażenie, że coś tu jest nie tak.
- Racja. Lepiej to sprawdźmy - zaproponował Ash.
Sierżant Bob rzucił na stolik monetę jako zapłatę za drinka, którego sobie zamówił, po czym wybiegł szybko z baru, a my za nim.
- Weź nie biegnij tak! - zawołałam za nim - Jeszcze nas zgubisz!
- Trzymajcie się mnie, a się nie zgubicie - odpowiedział nieco złym tonem sierżant - A poza tym ten, kto zna drogę, ten nigdy nie zabłądzi.
- Filozof - mruknęłam złośliwie.
Policjant wciąż biegł szybko przed siebie, jednocześnie wciąż patrząc na swój komputerek (czy co to tam było).
- Jesteśmy już coraz bliżej - mówił, dysząc przy tym - Naprawdę coraz bliżej. Powinniśmy go zaraz znaleźć.
Nie byłam tego taka pewna, ponieważ miałam coraz gorsze przeczucia. Szybko się okazało, że słusznie je posiadałam, gdyż już po chwili byliśmy razem na miejscu, a nim był... Ponury zakątek z wielką ścianą, przed którą właśnie stanęliśmy. Naszego delikwenta w nim jakoś nie było widać.
- Hmm... To ślepy zaułek - powiedziałam - Nic z tego nie rozumiem.
- Czy to na pewno tutaj on jest? - spytał Ash.
- Tak pokazuje to urządzenie - odparł Bob, patrząc z uwagą na swój komputerek - Albo jest więc do bani, albo sam nie wiem.
Ash i ja zajrzeliśmy policjantowi przez ramię.
- Czy to urządzenie pokazuje, że ten koleś jest tutaj?
- Owszem, ale przecież go tutaj nie ma - rzekł ponuro sierżant - Nie rozumiem, co się tu dzieje.
- A ja chyba rozumiem.
Mój chłopak spojrzał bardzo wymownym wzrokiem na kosz na śmieci stojący nieopodal. Podniósł jego klapę, sięgnął ręką do środka, poszperał co nieco, a potem wyjął z niego... Plik pieniędzy.
- Proszę! To jest chyba przyczyna tego stanu rzeczy.
- Przecież to są pieniądze! - zawołałam.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
- Owszem i to nie byle jaki - uśmiechnął się smutno Bob - To przecież pieniądze, które Weiss otrzymał od swoich kumpli jako zapłatę za fałszywe dokumenty.
- Ciekawe - powiedziałam nieźle zaszokowana - Ale... Skąd one się tu wzięły?
- To proste - rzekł Ash - Drań domyślił się, że w środku jest nadajnik, więc wyrzucił pieniądze do kosza, abyśmy nie mogli go znaleźć.
- A niech to licho! - jęknął Bob, kopiąc ze złością kamień - Ten drań jest od nas sprytniejszy!
- Chwilowo - stwierdził detektyw z Alabastii - Ale spokojnie! Jeszcze go dorwiemy!
- Tylko jak? - zapytałam.
- Coś wymyślimy.
Taka odpowiedź niezbyt mnie satysfakcjonowała, ale lepsze było to niż nic. Poza tym, kiedy Ash tak mówił, to zwykle tak się działo.

***


Niestety, tym razem przestępca okazał się być od nas sprytniejszy, ale nie wiedział, z kim właśnie zadarł, a zadarł on wszak z Sherlockiem Ashem, najlepszym detektywem świata Pokemonów. Nie wiedział zatem, że tylko chwilowo zdołał on odwlec tę nieuchronną chwilę, kiedy trafi za kratki. Tak właśnie myślałam w chwili, gdy poszłam z Ashem na plażę, aby przekazać niezbyt wesołe nowiny Nikowi na temat jego żony.
- Przykro mi, ale wciąż nie udało się nam uwolnić Adeli - powiedział detektyw, gdy już tłumaczyliśmy chłopakowi, co niedawno zaszło.
Oczywiście nie muszę chyba mówić, że nasz przyjaciel był bardzo zły z tego powodu, czego wcale przed nami nie ukrywał.
- Sądziłem, że jesteście o wiele bardziej kompetentni w tym, co oboje robicie. Jednak skoro pierwszy lepszy przestępca może was wykiwać...
Wściekła spojrzałam na niego tak groźnym wzrokiem, że zamilkł on w pół słowa i nie dokończył swej wypowiedzi.
- Słuchaj, tobie się może wydaje, że zawsze jesteśmy niepokonani?! - zawołałam - To w takim razie wiedz, iż wcale tak nie jest! Bywa różnie na tym świecie i czasami musimy ponieść porażkę, ale jedynie po to, aby potem się podnieść z nowymi siłami do dalszej walki.
- No dobrze, przepraszam was. Po prostu strasznie się martwię o moją żonę. Nie chciałem wcale was urazić. To naprawdę nie tak miało brzmieć. Wybaczcie mi, proszę, przyjaciele.
- Wierzymy ci, więc nie będziemy na ciebie się złościć, jednak bądź tak uprzejmy więcej tak nie robić - powiedział z gniewem Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Właśnie! Więcej spokoju i wiary w nasze siły - mówił dalej detektyw z Alabastii.
- Tobie to łatwo mówić. Przecież to nie twoją ukochaną porwali - rzekł ponurym głosem Nik.
- Aha, a więc uważasz, że mnie nie obeszło w ogóle porwanie Adeli?
- Wybacz, nie to miałem na myśli...
- Ale to właśnie powiedziałeś.
- Przepraszam cię, Ash. Naprawdę przepraszam.
Mój chłopak poklepał go delikatnie po ramieniu i rzekł:
- No dobrze, nie gniewam się na ciebie, ale po prostu więcej tak nie mów. Takie słowa bardzo nas bolą.
- No właśnie! I jak powiedział Ash, więcej wiary w nasze możliwości - dodałam z uśmiechem.
Miałam nadzieję, że w ten sposób jakoś podniosę go na duchu, jednak niezbyt mi wyszło. Oczywiście wcale mnie nie dziwiło jego zachowanie, w końcu jego żona została porwana. Nie mogłam mieć do niego pretensji o to, że ten chce ją za wszelką cenę odzyskać, chociaż mógłby on w nas bardziej wierzyć.
Tak czy inaczej próbowaliśmy go jakoś pocieszyć, a potem dodaliśmy, iż robimy wszystko, co w naszej mocy, aby uwolnić Adelę. On w końcu dał nam się przekonać do zaufania w nasze umiejętności.
- Dziękuję wam, że mnie wspieracie - powiedział załamanym głosem - To dla mnie wiele znaczy. Ale czuję, że już powoli wysiadam. Po prostu to wszystko mnie przerasta. Gdyby nie pomoc Atalanty, to nie wiem, co bym zrobił.
- A kim jest Atalanta? - spytałam.
- To siostra mojej żony, młodsza od niej o trzy lat. Całkiem miła osoba. Naprawdę bardzo mi teraz pomaga w opiece nad dziećmi. Obecnie siedzi z nimi teraz, gdy ja tu z wami rozmawiam.
- Rozumiem. Ona musi bardzo kochać swoją siostrę, skoro pomaga w opiece nad jej dziećmi - stwierdziłam z uśmiechem.
- Owszem, bardzo nam pomaga - odpowiedział mi Nik - Muszę jednak powiedzieć, że to naprawdę niezwykle wyrozumiała i dobra osoba. Wcale nie musiałaby mnie lubić, a jednak...
- A o czym ty mówisz? - spytałam zdumiona.
- A! Bo to cała historia - zaśmiał się tryton - Widzicie, kiedyś Atalanta się do mnie przystawiała, ale ja wybrałem jej starszą siostrę. Przez pewien czas myślałem, że ona będzie mnie z tego powodu nienawidzić, ale nie... Wszystko się dobrze skończyło i obecnie mamy razem dobre relacje.
- Rozumiem. Najwidoczniej uznała, że nie ma co robić problemów z niczego i umiała pogodzić się z porażką - powiedziałam.
- Najwidoczniej - pokiwał głową Ash, masując sobie lekko podbródek.
Już wiedziałam, że coś mu przyszło do głowy i byłam ciekawa, co to takiego.
- Dobra, kochani. Ja muszę już iść - rzekł po chwili Nik - Muszę już iść do dzieci. Nie mogę w opiece nad nimi wysługiwać się ciągle Atalantą.
- Racja. Dzieciom potrzeba kochającego ojca, a nie tylko kochającej ciotki - rzucił Ash nieco filozoficznym tonem.
Nik pokiwał głową na znak, że się z nim zgadza, po czym pożegnał się z nami, poprosił ponownie, abyśmy jak najszybciej znaleźli Adelę, po czym wskoczył do wody i zniknął nam z oczu.
- No dobrze, to co teraz robimy? - spytałam, patrząc na mego chłopaka.
- Musimy teraz iść do domu i poprosić Maxa o pomoc - odpowiedział mi Ash z uśmiechem, który wskazywał, iż ma pewien pomysł.
- A w jakim celu?
- Potrzebuję pewnych informacji i tylko on może je nam zdobyć.
- Jeżeli zechce znaleźć na to czas, bo jak na razie, to zajmuje go tylko flirtowanie z Rebeccą.
- Z Rachel.
- Nieważne. To też biblijne imię, więc mogło mi się pomylić.
- Rozumiem, ale lepiej nie myl się tak przy Maxie, bo jeszcze go tylko w ten sposób urazisz.
- Owszem, jednak tak czy inaczej mam obawy, że on może odmówić nam pomocy przez te swoje amory.
- Być może, ale spokojnie. Jeśli ja go poproszę, to na pewno się zgodzi.
Nie byłam tego taka pewna, ale uważałam, iż lepiej nie mówić na głos takich myśli. Ostatecznie przecież mogłam się mylić co do Maxa, a wtedy nie chciałam, aby te słowa dotarły kiedyś do niego.

***


Maxa nie udało się nam zastać w domu, jednak wrócił on wieczorem, razem z resztą naszej drużyny, więc Ash śmiało mógł mu opowiedzieć, jaki ma plan.
- Musisz poszukać w bazie danych ludzi, którzy pasjonują się syrenami - powiedział mój chłopak - Ale nie chodzi mi o wszystkich ludzi lubiącymi syreny i mity o nich. Chodzi mi o ludzi bogatych i dość wpływowych.
- Nie ma sprawy, ale na co ci te dane? - spytał Max.
- Podejrzewam, że ktoś zlecił Weissowi uprowadzenie Adeli. Ktoś, kto siedzi tutaj, w tym mieście. Oczywiście mogę się mylić, ale Bob mówił mi co nieco o tym człowieku. To nie jest typ szefa gangu. Raczej człowieka, który ma służyć za parawan prawdziwego przywódcy, który woli pozostać anonimowy.
- Sądzisz więc, że zleceniodawca Weissa jest tutaj? - spytała Dawn.
- I że ma on bzika na punkcie syren? - dodał Clemont.
- Nie wiem, być może tu mieszka, a być może nie. Ale z pewnością jest on bogaty, bo tylko taki ktoś mógłby zatrudnić Weissa. Biedaka nie byłoby na niego stać - wyjaśnił swój tok rozumowania Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, zgadzając się z nim.
- Dobrze, Max. Tak czy siak, tylko ty możesz dla mnie zdobyć te dane, także postaraj się to zrobić i to jak najszybciej.
Chłopaczek uśmiechnął się wesoło i poprawił na nosie swoje okulary. Najwidoczniej bardzo mu zaimponowało to, że jego idol prosi go o pomoc i to jeszcze wmawiając mu, iż tylko on może nam pomóc. Muszę przyznać, mój ukochany bywa niekiedy naprawdę genialnym strategiem.
- Licz na mnie, stary! Znajdę ci te wszystkie dane i to w ciągu godziny! - zawołał dumnym tonem Max.
- Weź już się tak nie chwal - burknęła Bonnie.
Widocznie wciąż była ona zła na niego za jego niedawne podrywy i musiała dać upust swojej złości.
Max oczywiście nie zwrócił na jej słowa większej uwagi, gdyż usiadł sobie przy komputerze i zaczął przez Internet poszukiwać danych, które to interesowały mojego chłopaka, a jego przyjaciela. Dotrzymał danego słowa, ponieważ w ciągu godziny naprawdę je znalazł.
- Mam! - zawołał radośnie, kiedy już osiągnął swój cel - Znalazłem je! Słuchajcie! Jedynym gościem, który mieszka właśnie w tej okolicy i do tego ma prawdziwego bzika na punkcie syren, jest pewien naukowiec, doktor Eric Bleidner.
- Bleidner, powiadasz? - spytał Ash, patrząc mu przez ramię na monitor komputera.
Zobaczył wówczas zdjęcie mężczyzny ubranego w czarny garnitur, z ciemno-fioletowymi włosami oraz oczami tej samej barwy, z okularami na nosie oraz tajemniczym spojrzeniu.
- Tak - mówił dalej Max podnieconym tonem - Ten koleś ma hopla na punkcie syren. Ponoć widział jedną w dzieciństwie i do dzisiaj upiera się, że to nie były żadne zwidy. Napisał nawet książkę na temat syren. Jest uparty i wyraźnie zdeterminowany, aby udowodnić wszystkim, że one istnieją.
- To chyba mamy naszego ptaszka - powiedziała Dawn - Jak dla mnie on doskonale pasuje do rysopisu porywacza.
- Pip-lu-li! - zgodził się z nią Piplup, którego to dziewczyna trzymała właśnie w swoich objęciach.
- Być może, ale musimy mieć więcej dowodów - stwierdził Ash.
Następnie poszedł do telefonu i zadzwonił do profesora Oaka. Już po chwili jego osoba ukazała się na ekranie telefonu.
- Witaj, Ash! - zawołał wesoło uczony, kiedy zobaczył mnie i mojego chłopaka na ekranie telefonu - Miło was znowu widzieć.
- Nam również, profesorze - odpowiedział mój luby - Tym milej nam, że panu jest miło, ponieważ mamy do pana prośbę.
- Wasze prośby zawsze bardzo chętnie spełniam - odparł uczony - Co to za prośba, drogi chłopcze?
- Chodzi o Erica Bleidnera. Czy zna go pan może?
Profesor Oak pomyślał przez chwilę.
- Hmm... Bleidner? Tak! Rzeczywiście, przypominam go sobie! To ten z syrenią obsesją!
- Z syrenią obsesją? - zdziwiłam się.
- O tak, Sereno. Wyobraźcie sobie, że ten człowiek utrzymuje, iż swego czasu uratowała mu życie syrena - mówił do nas uczony, wyraźnie bardzo rozbawiony jego słowami - Naprawdę jest uparty i twierdzi, że musi znaleźć dowód na to, iż te istoty istnieją naprawdę. Nikt na uniwersytetach świata nie traktuje jego słów na poważnie, a on sam ma opinię wariata. Ale czemu tak nagle on was interesuje?
Ash uśmiechnął się delikatnie i odpowiedział:
- Tak bez powodu, panie profesorze.
- Mamy swoje sprawy, ale nie pora, aby o tym mówić - dodałam - Ale ten Bleinder mieszka tutaj niedaleko, prawda?
- Tak... Na obrzeżach Alabastii. Ale wiecie, co? To zabawne, że o niego pytacie.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- No, bo widzicie... On był u mnie niedawno i powiedział mi, iż znalazł wreszcie dowody na istnienie syren. Chciał mnie zabrać do siebie do domu i mi je pokazać, ale nie miałem na to ani czasu, ani ochoty.
Ash pomasował sobie palcami podbródek, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał.
- To bardzo ciekawe - powiedział - A więc on uważa, że ma dowód na istnienie syren?
- Tak, ale ja nie potraktowałem tego poważnie i wam też nie radzę tego robić. Nic dobrego z tego nie wyniknie - ostrzegł nas profesor - Kiedyś był on słynnym i szanowanym uczonym, ale z wiekiem zaczęło mu odbijać i to nieźle. Dzisiaj to już tylko stary, zdziwaczały, bogaty samotnik.
- Spokojnie, na pewno będziemy ostrożni wobec niego - rzekł z lekkim uśmiechem Ash - Dziękuję, profesorze. Bardzo nam pan pomógł.
Po tych słowach zakończył on rozmowę i uśmiechnął się.
- A więc wszystko jasne. To Bleidner ma Adelę!
- No to musimy ją uwolnić! - powiedziałam bojowym tonem.
- Spokojnie, kochanie. Tylko bez pośpiechu - uśmiechnął się do mnie mój chłopak - Pamiętaj, że policja potrzebuje dowodów jego winy, żeby go posadzić. My zresztą także je potrzebujemy.
- Dowody? Jak mamy niby je zdobyć?
- Spokojnie... Znajdziemy je.
- Ale jak?
- Tak, jak powiedział nam Bob. Coś wymyślimy.

***


Ash rzeczywiście coś wymyślił, ponieważ następnego dnia, zamiast iść do pracy, razem ze mną udał się do domu Erica Bleidnera, który (zgodnie z tym, czego się dowiedzieliśmy w Internecie oraz od profesora Oaka), był na obrzeżach Alabastii. Na szczęście dane te znalazły oparcie w faktach, gdyż znaleźliśmy wyżej wspomniany budynek tam, gdzie on być powinien.
- A więc to jest dom Bleidnera - powiedziałam, kiedy już byliśmy na miejscu - Wygląda nieźle.
- Tak... Widać, że gość jest bogaty - dodał Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Nagle usłyszeliśmy za sobą jakiś dziwny dźwięk. Odwróciliśmy się i zauważyliśmy wówczas, że jedzie ku nam jakaś ciężarówka. Bardzo szybko zeszliśmy jej z drogi, a następnie schowaliśmy się za najbliższe drzewo. Stamtąd zaś obserwowaliśmy, jak pojazd dojeżdża do domu, jacyś ludzie z niego wysiadają i wyładowują z jego wnętrza jakieś worki.
- Ciekawe, co tam jest? - zapytałam.
- Pika? - dodał Pikachu.
Ash wyjął z plecaka lornetkę i popatrzył przez nią.
- Hmm... Te worki mają na sobie jakiś znak. Wygląda on jak... Tak! To jest płatek śniegu. A to oznacza, że to musi być lód w kostkach.
- Lód? Na co mu kilkanaście worków z lodem? - zdziwiłam się.
- Nie mam pojęcia.
Wtedy z domu Erica Bleindera ktoś wyszedł. Tym kimś był... Weiss.
- A niech mnie! To on! - jęknęłam nieco głośno, gdy zobaczyłam tego człowieka.
Ash zasłonił mi szybko usta, abym niepotrzebnie nie hałasowała.
- Nie piszcz tak głośno, bo nas usłyszą - mruknął z lekkością złością.
- Pika-pika! - poparł go Pikachu karcącym piskiem.
- Przepraszam - jęknęłam.
Obserwowaliśmy dalej i zauważyliśmy, jak Weiss podpisuje właśnie pokwitowanie za odbiór worków z lodem.
- A więc Weiss pracuje dla Bleindera - powiedziałam po chwili - Tylko na co im obu tyle worków z lodem?
- Nie mam pojęcia, ale to wszystko brzmi coraz bardziej podejrzanie - odpowiedział mi Ash.
- Hej, wy tam!
Spojrzeliśmy przerażeni za siebie i zauważyliśmy wówczas jednego z pracowników dostawy, która właśnie przywiozła worki z lodem.
- Co wy tutaj robicie? - zapytał mężczyzna.
- Eee... Nic takiego, słowo - zaśmiał się Ash, robiąc minę niewiniątka - Tak po prostu przechodziliśmy nieopodal i już...
- Już sobie idziemy - dodałam wesołym tonem, po czym złapałam Asha za rękę i wyszłam z nim.
Nie mieliśmy w tej sytuacji innego wyjścia, jak tylko stąd odejść i to szybko. Jednakże, kiedy właśnie to robiliśmy, ten drań Weiss spojrzał na nas wyraźnie zaintrygowany odkryciem dostawcy i zobaczył nasze postacie. Na całe szczęście nie widział on nas wtedy, kiedy razem z sierżantem Bobem zastawiliśmy na niego poprzedniego dnia zasadzkę, dzięki czemu mogliśmy odejść stąd bezpiecznie i wrócić do restauracji „U Delii“, gdzie natychmiast opowiedzieliśmy członkom naszej drużyny, co się stało.
- Na co im tyle lodu? - zapytał Clemont, po wysłuchaniu tego, co nasza dwójka miała do powiedzenia - To naprawdę bardzo dziwne.
- Trzeba się tego dowiedzieć i to dyskretnie - powiedziała Dawn.
- Ktoś powinien tam pójść i ostrożnie dowiedzieć się jak najwięcej - zasugerował Max.
Cała nasza drużyna spojrzała na nas wymownie.
- Nie patrzcie tak na nas! - zawołałam - Weiss nas widział. Jak znowu zobaczy, że się kręcimy w pobliżu domu jego pryncypała, to zaraz nabierze podejrzeń, a wtedy zabierze gdzieś Adelę i nigdy jej nie znajdziemy!
- Trzeba będzie posłać kogoś innego - dodał Ash.
Następnie spojrzał na Clemonta i Dawn.
- Chyba nawet już wiem, kogo.
- No i super! - zawołała jego siostra, która była wyraźnie uradowana - A już się bałam, że czeka mnie emerytura.
- Więc co robimy?! - spytał jej chłopak.
- Wszystko po kolei - uśmiechnął się do nich Ash - Potrzeba nam do tej gry jeszcze jednego zawodnika i nawet wiem, skąd go weźmiemy.
To mówiąc mój chłopak podszedł ze mną do telefonu, po czym wybrał numer. Chwilę później na ekranie ukazała się Cindy Armstrong.
- Cześć, Ash! - zawołała wesoło kobieta - Ty pewnie do ojca, prawda? Niestety, nie ma go teraz. Poszedł z Taylor na basen.
- Nic nie szkodzi, bo ja właściwie do ciebie mam sprawę.
- Do mnie? A jaką?
Ash więc w kilku zdaniach wyjaśnił jej, czego oczekuje.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Gdy Ash opowiedział dokładnie Cindy, co dokładnie planuję, kobieta bardzo zadowolona klasnęła w dłonie i oświadczyła, że bez wahania nam pomoże. Poprosiła o chwilę czasu, a następnie szybko wskoczyła na grzbiet swojego Pokemona (był nim Fearow) i doleciała nim do Alabastii w ciągu zaledwie kilkunastu minut. Następnie bardzo zadowolona powiedziała nam:
- Dobra, kochani! Jestem gotowa do działania! - zawołała.
Ash uśmiechnął się do niej zadowolony i stwierdził, że tego właśnie oczekiwał. Następnie przypomniał mnie, Clemontowi oraz Cindy, co mamy robić. Gdy już wszystko było gotowe, to cała nasza trójka poszła do domu pana Erica Bleidnera.
- Słucham? - zapytał kamerdyner, otwierając nam drzwi.
Tym człowiekiem był Weiss. Bez trudu poznałam go, gdyż jego twarz niewiele się zmieniła od chwili, gdy robiono mu zdjęcie, które Max pokazał nam w Internecie.
- Przyszliśmy porozmawiać z panem Bleidnerem - powiedziała Cindy, nie tracąc przy tym animuszu - Chciałabym przeprowadzić z nim wywiad.
- Wywiad? - zdziwił się Weiss - No dobrze, proszę wejść.
Następnie wpuścił nas do środka, po czym powoli udał się w kierunku pokoju, gdzie czekał jego pan. Z pokoju zaczęły dobiegać nas głosy.
- Proszę pana... Przyszła tu jakaś dziennikarka z dwoma nastolatkami, chyba swoimi pomocnikami.
- O! To ciekawe! Jeszcze nikogo nie wzywałem w naszej sprawie.
- No właśnie, proszę pana. To dość podejrzane. Może powinienem ich stąd wygonić?
- Nie, skądże?! Skoro tu przyszli, to niech już zostaną. Chętnie z nimi sobie porozmawiam.
Chwilę później przyszedł pan Eric Bleidner. Mężczyzna uśmiechnął się do nas zachwycony. Na nos miał nałożone binokle.
- Państwo do mnie? - zapytał.
- A i owszem, proszę pana - powiedziała nasza przyjaciółka z wielkim uśmiechem na twarzy - Pozwoli pan... Jestem Cindy Armstrong, a to są moi pomocnicy. Czy byłby tak uprzejmy i pozwolił, abyśmy zajęli panu nieco pańskiego jakże cennego czasu? Zapewniam pana, że pan nie pożałuje.
- Ależ proszę bardzo - odpowiedział mężczyzna, wyraźnie zadowolony z propozycji Cindy - Zapraszam państwa do salonu. Weiss, podaj nam coś do jedzenia i picia! Goście muszą zostać potraktowani porządnie.
Kamerdyner Bleidnera wyszedł wykonać polecenie swego szefa zaś ja, Cindy i Clemont zostaliśmy zaprowadzeni do salonu. Usiedliśmy sobie na kanapie, a partnerka mego ojca powoli wyjęła z kieszeni dyktafon.
- W jakim celu chce pani przeprowadzić ze mną wywiad? - zapytał po chwili Bleidner.
- Chodzi nam o pańskie ostatnie badania - odpowiedziała mu nasza przyjaciółka.
- Ostatnie, czyli które?
- Te na temat syren. Czytałam pana książkę. Jest naprawdę intrygująca.
- Poważnie? - uśmiechnął się nasz gospodarz.
- Dokładnie tak - pokiwała głową dziennikarka - Była ciekawą lekturą. Co tam ciekawą! Była po prostu genialna! Żałuję, że dopiero teraz miałam możliwość się z nią zapoznać. Niestety, wcześniej los mi na to nie pozwolił, ale dość rozmawiania o mnie. Pańska książka zachwyciła mnie i dlatego też przybyłam tutaj, aby przeprowadzić z panem wywiad w tej sprawie. Bardzo chcę wiedzieć, jak pan zdobył swoje dane i w ogóle wszystko, co tylko się da. O ile oczywiście to nie jest tajemnica.
Mężczyzna widocznie łyknął ten kit, choć był on raczej szyty grubymi nićmi, ale jego próżność nie pozwalała mu na rozsądną ocenę całej sytuacji. Święcie więc wierzył we wszystko, co mu powiedziała Cindy.
- Ależ to wspaniale! - mówił nasz gospodarz - Nareszcie ktoś traktuje mnie poważnie! Z wielką zatem przyjemnością udzielę pani wywiadu, pani Armstrong. Proszę pytać.
Dziennikarka włączyła dyktafon i zaczęła nagrywać na niego rozmowę z Bleidnerem, który ze szczegółami opowiadał nam o swoich badaniach. Mówił o tym, jak jako dziecko wypadł on ze statku za burtę i został ocalony przez syrenę. Wiedział doskonale, kim była osoba, która ocaliła mu życie i postanowił ją znaleźć. Do tego dodawał, iż chciał za wszelką cenę dowieść tego, że te istoty istnieją.
- Świat zasługuje na to, aby poznać prawdę, proszę pani - mówił dalej mężczyzna - Naprawdę zasługuje na to. Syreny powinny wyjść na światło dzienne i przestać się ukrywać przed ludźmi i ja im chcę to umożliwić.
- Ale czy nie sądzi pan, iż jest to nieco zaprzeczanie samej istocie ich istnienia? - spytał Clemont niezwykle rzeczowym tonem.
- To możliwe, jednak moim zdaniem najważniejsze jest to, żeby ludzie wiedzieli, jakie istoty na tym świecie istnieją, bo przecież mają prawo to wiedzieć - padła odpowiedź - Tak czy inaczej naprawdę jestem teraz bliski odkrycia prawdy i udowodnienia jej. Zapewniam was, że nie żartuję! Jestem bliższy swojego sukcesu bardziej niż kiedykolwiek.
- Ależ nie śmiemy w to wątpić - zaśmiałam się ironicznie, a mój Piplup zaćwierkał delikatnie.
- No, dokładnie tak - dodała Cindy, po czym spojrzała ona na naszego rozmówcę, mówiąc: - Przepraszam bardzo, że pytam, bo być może nie chce pan o tym mówić, ale proszę nam powiedzieć... Co dokładnie pan zamierza zrobić?
- Jak to, co? Udowodnić słuszność mojej teorii, proszę pani! - zaśmiał się wesoło mężczyzna - I zapewniam panią, że mam na to doskonały sposób.
- A wolno wiedzieć, jaki? - spytałam.
Eric Bleidner zachichotał delikatnie niczym małe dziecko, które to ma przygotowane dla swoich rodziców niespodziankę.
- Nie mogę wam teraz to powiedzieć, ponieważ to musi być tajemnicą, ale spokojnie. Jeszcze się tego dowiecie.
- Kiedy, proszę pana?
- Już niedługo, droga pani. Już naprawdę niedługo. Muszę dopracować jeszcze kilka szczegółów, a potem zaproszę tutaj dziennikarzy i wszystko zostanie wyjaśnione.
- Rozumiem.


Przypomniałam sobie rady mojego brata na temat tego, co miałam teraz zrobić. Udawałam więc, że krzywię się strasznie.
- Co ci jest, panienko? - spytał mężczyzna.
- Nic takiego... Ja tylko... Bo ja... Tego no... Czy mogłabym skorzystać z łazienki?
- Ależ jasne. Proszę, idź korytarzem prosto i w prawo. A nie! W lewo! Przepraszam cię! W lewo! Na prawo też jest łazienka, ale ona obecnie nie jest używana. Mam tam remont.
- Dziękuję panu - powiedziałam, wstając z miejsca - Czyli na lewo?
- Właśnie. Z tamtej łazienki można korzystać, tylko będzie problem z umyciem rąk - dodał Bleidner - W łazience po prawej pękła mi rura, zalała ją i musieliśmy zamknąć zawór, bo inaczej w całym domu można by było pływać. Niestety, ekipa remontowa przyjedzie tu najwcześniej dopiero jutro, aby to naprawić. Na razie w drugiej łazience jest miska z wodą, więc można w niej się jakoś umyć. Skorzystać także można. Jako tako, ale... Ale zawsze. Przepraszam cię za te wszystkie niedogodności, ale cóż... Tak długo byłem zajęty swoimi badaniami, że nie pomyślałem, aby zrobić tu remont, zresztą pochłonięty badaniami rzadko tu bywałem i cóż... Teraz mam z tym niezłe urwanie głowy. Przepraszam serdecznie za takie braki. Kiepsko to o mnie świadczy.
- Ależ nic nie szkodzi, proszę pana - zachichotałam, po czym wyszłam szybko z Piplupem z salonu.
Gdy znalazłam się na korytarzu, natychmiast przeszłam do działania. W mojej głowie przemówił tajemniczy głosik, który musiał mieć związek z żyłką detektywistyczną, jaka się we mnie odzywała. I nic dziwnego, że to zrobiła, w końcu jestem młodszą siostrą najlepszego prywatnego detektywa w całym regionie Kanto, a prócz tego potomkinią słynnego śledczego Johna Ketchuma. Ta sama krew płynie w moich żyłach, no i te same umiejętności posiadam (a przynajmniej tak myślę), dlatego właśnie postanowiłam je teraz wykorzystać. Oczywiście cały talent detektywa odziedziczył mój brat, ale ja przecież też nie jestem kompletną idiotką, czego najlepszym dowodem jest fakt, iż miałam pewne podejrzenia na temat Bleidnera i tej jego rzekomo nie działającej łazienki. Chciałam sprawdzić, czy mam rację, więc skierowałam swoje kroki w kierunku tego pokoju. Gdy już byłam na miejscu, nacisnęłam powoli klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz. Zapukałam więc lekko do pokoju i szepnęłam:
- Adela... Adela, jesteś tam może?
Nic nie usłyszałam, więc zawołałam jeszcze kilka razy jej imię, jednak znowu odpowiedzią było mi milczenie. Zasmucona poczułam, że być może się mylę.
- Piplup... Chyba źle oceniłam swoje umiejętności - powiedziałam do mego startera załamanym głosem.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał mój Pokemon.
Mieliśmy już odejść, kiedy usłyszałam nagle jakiś głuchy głos, który właśnie wydobywał się z łazienki.
- Dawn... Dawn... To ja... Adela.
Przerażona podbiegłam szybko do drzwi i zapytałam:
- Adela?! To naprawdę ty?
- Oczywiście, to ja - usłyszałam głos syrenki.
Dobrze go znałam i wiedziałam, że to właśnie musi być ona.
- Proszę... Pomóż mi, Dawn...
- Spokojnie, Adelo. Ash i reszta naszej drużyny chcemy cię uwolnić... Nie mieliśmy tylko pewności, czy tu jesteś. Powiedz mi, czy jesteś cała?
- Tak, ale bardzo osłabiona. Drań trzyma mnie w wannie pełnej lodu i przywiązaną.
- W wannie z lodem? Niby po co?
- Nie chce, żebym mu uciekła. On wie doskonale, że jeżeli wyschnę, to zaraz będę miała ludzkie nogi i będę mogła mu zwiać. Dlatego zadbał o to, żebym miała cały czas ogon, bo nawet jak się rozwiążę, to mu nie ucieknę. Bo niby jak mam uciekać z rybim ogonem?
- Dlaczego trzyma cię w wannie z lodem? Nie może użyć wody?
- Nie może... Rura mu pękła w dniu, w którym mnie porwał. Słyszałam, jak mówi do swoich ludzi, że musi mnie tutaj trzymać i nie może wezwać ekipy naprawczej, bo jeszcze odkryje ona moją obecność tutaj, a przecież nikt nie może mnie zobaczyć przed czasem.
Aha... A więc już wszystko było jasne. To właśnie po to tej kanalii był potrzebny lód. Wszystko jasne.
- Spokojnie, nie bój się. Zabierzemy cię stąd, Adelo i to już niedługo - powiedziałam pocieszającym tonem - Nie pozwolimy, aby ta podła gnida cię sprzedała nie wiadomo komu.
Nagle usłyszała w pobliżu czyjeś kroki.
- Ktoś tu idzie! Muszę uciekać! - szepnęłam przez dziurkę od klucza do mojej przyjaciółkę - Spokojnie, wrócimy tu po ciebie. Uwolnimy cię! Twój mąż i dzieci czekają.
Nie widziałam wtedy twarzy syrenki, ale domyślałam się, że musi być ona teraz choć częściowo uradowana, gdy natchnęłam jej serce nadzieją.
Ponieważ kroki były coraz bliżej, bardzo szybko odbiegłam do drzwi i próbowałam udawać, że właśnie wracam z łazienki. Nie wiem jak, ale udało mi się to. Weiss (bo to do niego należały te kroki, które mnie tak przeraziły) popatrzył na mnie w sposób raczej podejrzliwy, ale nie zadawał mi żadnych pytań, tylko minął mnie bez słowa. Ja natomiast wraz z Piplupem wróciłam do salonu, gdzie Cindy kończyła właśnie wywiad z naszym podejrzanym.
- Wszystko w porządku? - spytała mnie ukochana mojego ojca.
- Tak, Cindy. Wszystko w najlepszym porządku - uśmiechnęłam się do niej delikatnie.


C.D.N.






2 komentarze:

  1. Rozwiązanie sprawy zbliża się wielkimi krokami. Nasza ekipa wybiera sie wraz z Nikiem na posterunek policji, gdzie zgłaszają porwanie Adeli. Oczywiście nie mówią nikomu, kim naprawdę jest Adela, gdyż mogliby się w ten sposób narazić na kpiny i nie zostaliby potraktowani poważnie.
    Podczas ich pobytu na posterunku Max ciągle stara się znaleźć sobie dziewczynę. Zabawia więc policjantki sztuczkami swojego Mudkipa i próbuje się z jedną z nich umówić, jednak Ash i Serena w porę odciągają go na bok i zabieraja do domu, próbując go po drodze bezskutecznie namówić na umówienie się z Bonnie, na co Max reaguje wręcz oburzeniem, stwierdzając, że Bonnie jest dla niego za młoda.
    Następnego dnia Ash i Serena zostają wezwani na posterunek przez sierżanta Boba. Okazuje się, że złapał on dwóch podejrzanych w sprawie, który mogli działać na zlecenie niejakiego Weissa. Przy pomocy Asha i Sereny próbują go później namierzyć, jednak bezskutecznie, gdyż mężczyzna wykrywa podstęp i fakt, iż jest śledzony i gubi swój pościg.
    Przy pomocy Maxa Ash dowiaduje się, że w Alabastii zamieszkuje miłośnik syren, niejaki doktor Eric Bleidner. Jak się okazuje, zna go również profesor Oak, który przytacza historię znajomego naukowca. Twierdził on, że w młodości uratowała go syrena i teraz chce za wszelką cenę udowodnić światu, iż syreny naprawdę istnieją.
    Ash i Serena udają się do domu naukowca i widzą stojące przed domem worki z lodem. Z ukrycia również dostrzegają, że doktor Eric Bleidner układa się z Weissem, który prawdopodobnie na jego zlecenie porwał Adelę. Teraz pozostaje jedynie wejść do domu i znaleźć Adelę.
    Po powrocie do domu Ash kontaktuje się z Cindy Armstrong, partnerką swojego ojca. Prosi ją o pomoc. Ma ona udawać dziennikarkę i wraz z Clemontem i Dawn udać się do domu naukowca pod pretekstem wywiadu.
    Fortel idealnie się udaje i Cindy wraz z dwójką naszych detektywów wchodzą do domu naukowca pod pretekstem wywiadu na temat jego ostatniej książki. W pewnym momencie rozmowy Dawn udaje się "do łazienki", a tak naprawdę idzie szukać Adeli. Udaje jej się ją znaleźć. Okazuje się, że doktor przetrzymuje ją w łazience, w wannie pełnej lodu, chcąc utrzymać jej ogon, pojawiający się tylko w przypadku, gdy Adela w jakikolwiek sposób się zamoczy. Zupełnie jak syrenki w "H2O - Wystarczy kropla", czyżby to było jakieś nawiązanie? :)
    Teraz już tylko wystarczy uwolnić Adelę i aresztować jej porywacza. Czy się to uda? O tym przekonamy się już w kolejnej części. :)
    Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak swoją drogą, jak najbardziej to jest nawiązanie do serialu "H2O - WYSTARCZY KROPLA", gdzie właśnie było tak, iż syrenki suche miały nogi, a pomoczone przybierały syrenią postać, czyli dostawały ogonów. Motyw ten jednak nieco wcześniej został wykorzystany w filmie Disneya "PLUSK", gdzie syrenka Madison grana przez Daryl Hannah miała tak samo - sucha przybierała ludzką postać, a mokra syrenią. I prawdopodobnie z tego twórcy serialu o przygody Cleo, Emmy i Rikki zapożyczyli sobie ów wątek :) Podobny wątek mamy też w filmie Disneya "PIRACI Z KARAIBÓW: NA NIEZNANYCH WODACH", gdzie syrenka Serena, ukochana misjonarza Filipa, mokra miała ogon, a sucha nogi. Choć tutaj trzeba zauważyć, że ogon jej przemienił się w nogi zanim wyschła - piraci nieśli ją w szklanej trumnie z wodą (prawdopodobnie nawiązanie do Śnieżki) z lekko uchylonym wiekiem, aby mogła oddychać, to była syreną. A kiedy trumna się rozbiła i Serena dotknęła lądu, zaraz przybrała ludzką postać zanim jeszcze wyschła. I oczywiście była naga, Filip ją musiał okryć koszulą. No i prócz tego także nie umiała za bardzo chodzić i Filip musiał jej pomagać np. nosząc ją na rękach :) I przy okazji w tym filmie mamy wątek, że pocałunek syreny ratuje człowiekowi życie i pozwala mu oddychać pod wodą. Podobny wątek jest w filmie "PLUSK", choć tam syrenka miała moc, która sprawiała, że w jej obecności jej ukochany mógł żyć pod wodą i nie tonął - pocałunek nie był tu potrzebny. Podobny wątek mamy również w moim opowiadaniu :)

      Usuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...