niedziela, 7 stycznia 2018

Przygoda 080 cz. IV

Przygoda LXXX

Uczennica detektywa cz. IV


Ponieważ w domu Delii Ketchum były nasze rowery, więc mogliśmy bez większych trudności dojechać do Melastii. Clemont i Dawn jechali na swoim tandemie, a ja pojechałam na starym rowerze Asha, którego mój luby dawno już nie używał, ponieważ częściej poruszał się na motorze od ojca, na tandemie ze mną, albo po prostu o własnych nogach. Całe szczęście, że ten jakże uroczy środek transportu, który mój ukochany dostał od swojej matki, gdy miał czternaście lat, był wciąż sprawny i do tego nadawał się do tego, aby mogła na nim jeździć siedemnastolatka.
- A niektórzy mówią, że rowery to przeżytek, a tu proszę, ile jeszcze usług nam one mogą oddać - powiedział Clemont, gdy jechaliśmy razem w kierunku Melastii.
- Jeszcze posłużą one naszym dzieciom - dodała wesoło Dawn.
Jej chłopak o mało nie wjechał do rowu, kiedy to usłyszał.
- Czy ty zwariowałeś, człowieku?! Chcesz nas zabić?! - zawołała moja przyjaciółka, mając na twarzy mieszankę gniewu i śmiechu.
Zachichotałam delikatnie, widząc tę sytuację, która po prostu rozbawiła mnie do łez.
- Naprawdę zwariowani jesteście, wiecie? - spytałam, śmiejąc się.
- Możliwe, ale tak czy inaczej Dawn, jak jeszcze będzie mi mówić o zakładaniu rodziny, to wpakuje nas oboje do najbliższego rowu - zaśmiał się Clemont.
- A niby czemu? Nie chcesz w przyszłości zostać tatusiem? - zapytała niewinnym tonem panna Seroni.
- W sumie to bym nawet chciał, ale przecież nie od razu.
- A kto mówi, że od razu? Choć nie miałabym nic przeciwko, gdybym mogła zobaczyć nasze dzieci z przyszłości.
- Nawet mnie nie kuś! - zawołał do niej jej chłopak - Nie zamierzam używać przenośników w czasie, aby zobaczyć naszą przyszłość.
- A niby dlaczego? - zdziwiła się Dawn.
- Właśnie! Niby czemu? - dodałam wesoło.
- Ponieważ nikt nie powinien znać swojej przeszłości, moi kochani. Z tego wychodzą tylko same problemy.
- Mówisz, jak bohaterowie jakiś filmów sf, ale w sumie coś w tym jest - odparła żartem panna Seroni - Tak czy siak ja zdania nie zmienię. Bardzo chciałabym się dowiedzieć, jak będą wyglądać nasze dzieci. Ash i Serena już znają wygląd swoich przyszłych pociech. Ja chciałabym poznać wygląd naszych.
- Być może kiedyś będziemy mogli poznać odpowiedzi na wszystkie dręczące nas pytania, a póki co jedźmy już, bo czekają na nas w Melastii - przypomniałam im.
Moi przyjaciele zgodzili się ze mną i przestali tracić siły na dysputy, a zebrali je w sobie, żeby móc swobodnie pojechać rowerem przed siebie w kierunku miasta będącego celem naszej podróży.
Nie wiem, jak długo tam jechaliśmy, ale nie trwało to długo, bo nim się obejrzeliśmy, to byliśmy na miejscu. Pojechaliśmy z miejsca domu Cindy Armstrong. Zostawiliśmy pod nim nasze rowery, po czym zapukaliśmy do drzwi. Otworzyła nam Taylor.
- Cześć! - zawołała wesoło dziewczynka - Dawn! Clemont! Serena! Wy do mamy i Josha? A gdzie jest Ash? Czemu nie przyjechał?
Uśmiechnęliśmy się do niej wesoło, słysząc jej pytanie. Pamiętaliśmy doskonale, jak swego czasu nie cierpiała ona Asha i była zazdrosna o to, że jej zdaniem próbował jego ojciec próbował zabrać Cindy tylko dla siebie, ale tak czy inaczej naprawdę się zmieniła na lepsze i obecnie żyła z nami w serdecznej przyjaźni.
- Widzisz, skarbie... Ash rozwiązuje właśnie zagadkę w innym mieście - powiedziała Dawn z uśmiechem.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup.
- Ale przysłał nas tutaj, abyśmy rozwiązali sprawę kradzieży pewnego rubiny - dodałam.
- Poważnie?! - Taylor klasnęła w dłonie zachwycona.
- Eee... W sumie to tak - uśmiechnął się Clemont.
Chłopak bardzo nie lubił kłamać, ale tym razem uznał, że nie ma co zaprzeczać moim słowom, chociaż minęłam się z prawdą, bo przecież Ash wcale nas tutaj nie przysłał. To ja, z własnej oraz nie przymuszonej przez nikogo woli postanowiłam nagle, że po prostu przyjadę do Kanto i spróbuję rozwiązać zagadkę bez pomocy mego chłopaka. Dlaczego? Chyba dlatego, że dwie sprawy naraz wymagały szybkiego rozwiązania, zaś ja chciałam odciążyć mojego chłopaka od jego obowiązków. Być może też pragnęłam w jakiś sposób się wykazać i pokazać innym, a także sobie samej, że jestem równie dobra, co Sherlock Ash? A może chciałam połechtać nieco swoje ego? Sama nie wiem. Tak czy inaczej zachowałam się wtedy tak, jak uczeń czarnoksiężnika, który pod nieobecność swego mistrza, do wykonania prac domowych zaczął stosować zaklęcia mimo zakazu i zaczarował miotłę, aby nosiła wodę do domu, ale potem nie umiał on zapanować nad stworzonym przez siebie monstrum noszącym wodę i tylko powrót jego mistrza ocalił mu życia. Czy ja byłam taka sama? Kto wie, ale podobieństwo naszych historii było spore. Byłam jak uczennica czarnoksiężnika albo raczej jak uczennica detektywa. Ale przecież nie musiałam wcale mieć aż tak niemiłe przygody jak bohater tej historii, którą właśnie przytoczyłam.
 W każdym razie nie czułam się najlepiej z tym, że okłamywaliśmy Taylor, jednak jakoś brakowało mi innych możliwości tego, co mogliśmy powiedzieć naszej małej przyjaciółce w sprawie mego zachowania. Gdybym wyjawiła jej prawdę, że zwyczajnie zabrałam bez pytania płaszcz Asha oraz wręcz wymusiłam na nim zgodę, aby mnie tutaj puścił, to by poczuła do mnie niechęć, jeśli nie gorzej. W końcu odkąd znalazła ona w swoim sercu sympatię do swojego „brata“ (jak go czule nazywała), to wszystkie osoby robiące mu na złość na pewno nie były przez nią lubiane, a ja chciałam mieć z nią jak najlepsze relacje.
- Dobrze, nieważne. Ash musi zająć się teraz swoimi sprawami, a my swoimi - przerwałam w końcu swoje rozważania - Powiedz mi więc, proszę, gdzie są twoja mama i Josh?
- Są w domu, niedawno wrócili - wyjaśniła dziewczynka, wpuszczając nas do środka - Wejdźcie. Czekają na was.
Weszliśmy więc i po chwili byliśmy w salonie, gdzie siedzieli właśnie Josh i Cindy. Oboje byli pogrążeni w rozmowie, którą jednak przerwali, gdy nas ujrzeli.
- Witajcie, kochani! - zawołał wesoło pan Ketchum, podchodząc do nas - Cześć, córeczko! Miło cię znowu widzieć, Clemont!
- Cześć, tato! - zaśmiała się Dawn, po czym wpadła w objęcia swojego ojca, który objął ją czule i pogłaskał ją po włosach.
- Pana również nam miło widzieć - odpowiedział mu jego przyszły zięć - Przyjechaliśmy, aby zbadać sprawę śmierci Douglasa Sonnera.
- Podejrzewamy, że ma ona wiele wspólnego ze sprawą tego rubinu - dodałam - Przy okazji, czy przeszukano dobrze dom tego złodzieja?
- Aż za dobrze - powiedziała Cindy, kiedy skończyła się z nami widać - Jenny jednak podejrzewa, że mogli coś przeoczyć, dlatego wezwała ekipę i postanowiła z nią dobrze przejrzeć ten dom.
- Dlatego właśnie wróciliśmy tutaj - mówił dalej Josh - Niestety, nasza droga Jenny po prostu traktuje swoją pracę aż nazbyt poważnie i uważa, że moglibyśmy jej przeszkadzać podczas rewizji.
- Aha, czyli raczej mała nadzieja, że tam się dostaniemy i z nią sobie porozmawiamy na temat zabójstwa? - spytała Dawn.
- Raczej nie, ale ma do nas zadzwonić w tej sprawie - odpowiedziała nam Cindy - Więc na razie siadajcie i porozmawiamy sobie.
- Przyda się nam taka rozmowa - poparł ją jej partner - Prócz tego jest jeszcze coś. Dowiedzieliśmy się kilku naprawdę ciekawych rzeczy na temat poszukiwanego przez was rubinu.
- Poważnie? - zapytałam zdumiona - A kiedy pan miał na to czas?
- Ja zawsze znajdę czas na sprawy, które traktuję poważnie - rzekł pan Ketchum, uśmiechając się przy tym lekko.
Miał wówczas na twarzy taką samą zawadiacką minę, jaką miał Ash, kiedy próbował nam wcisnąć te swoje jakże genialne plany. Nie było więc żadnych wątpliwości, że obaj panowie są ze sobą spokrewnieni.


Cindy z pomocą Taylor uszykowała dla nas pyszny posiłek, po czym usiedliśmy sobie przy stole i zaczęliśmy jeść. Podczas wcinania tych jakże pysznych frykasów Josh wyjaśnił nam, czego się dowiedział:
- Nie wiemy wciąż, kto stał za Douglasem, ale mamy już wniosek na to, po co komuś ten cały rubin. Widzicie, naszym błędem było uważanie, że złodziej chciał się jedynie wzbogacić.
- A nie jest tak? - spytała Dawn.
Josh pokręcił przecząco głową.
- W żadnym razie - zaśmiał się mężczyzna - Cindy to odkryła.
- Właśnie - potwierdziła kobieta - Widzicie... Ten rubin jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Żaden paser go nie tknie. Sprzedanie go byłoby więc niemożliwe.
- Chyba, że ktoś chciałby mieć go w prywatnej kolekcji - zauważyłam.
Josh zrobił gest palcami oznaczający, że mam rację.
- Słuszna uwaga, istnieje taka możliwość, ale mamy równie dobrą, jeśli nie lepszą hipotezę.
- Jaką? - spytałam.
- Widzicie... Mówią, że każdy kamień posiada w sobie ukrytą moc, o której nikt nie wie, ale jeśli się ją odkryje, to może ona służyć właścicielowi tego kamienia.
- No właśnie - skinęła głową Cindy - Ten rubin z kolei jest jednym z najstarszych kamieni na świecie. Ponoć został stworzony przez pierwszego na świecie Pokemona i zawiera wiele mocy, które ten, kto je odkryje, może wykorzystać we własnym celu.
- Piękna bajeczka - zaśmiał się ironicznie Clemont.
Dziennikarka spojrzała na niego uważnie i spytała:
- Naprawdę uważasz, że to tylko bajka?
- A niby co innego? Rubiny nie mają w sobie żadnych mocy!
- Poważnie? A syreny i duchy nie istnieją, mam rację?
Wynalazca zarumienił się lekko na twarzy, gdy usłyszał jej pytanie.
- Wybacz, ale to zupełnie co innego.
- Jak dla mnie, nie ma tu żadnej różnicy - stwierdziła kobieta - Na tym świecie są zjawiska, które wykraczają poza to, co może się nam mieścić w głowie. Wiem, że czasami trudno jest nam w nie uwierzyć, ale nasze umysły nie powinny być ograniczone przez cokolwiek.
- A zwłaszcza przez naukę - mruknęła Dawn.
Clemont zarumienił się jeszcze bardziej, a Josh dodał:
- Cindy pomogła mi poznać historię rubinu i odkryła fakt, że nikt go nie sprzeda na czarnym rynku, więc z takiej kradzieży nikt nie będzie miał żadnego pożytku.
- Poza prywatnym kolekcjonerem - zauważyłam.
- Też o tym myśleliśmy - zaśmiała się Cindy - I mamy jednego takiego podejrzanego.
- Nazywa się on Ulisses Grey i jest kolekcjonerem sztuki - powiedziała Cindy - W dodatku wiemy, że bardzo zależało mu na tym, żeby kupić od hrabiny Morcado rubin. Był niesamowicie zdeterminowany, żeby osiągnąć swój cel.
- A więc mógłby go ukraść - uśmiechnęłam się - Chyba warto byłoby z nim porozmawiać?
- Chyba nie sądzisz, że się przyzna - mruknęła Taylor, odzywając się po raz pierwszy podczas tej rozmowy.
Miała przy tym buzię ubrudzoną od czekolady. Cindy wzięła chustkę i wytarła jej twarz, co małej w ogóle się nie spodobało, co okazała poprzez gniewne burczenie na matkę.
- Nie sądzę, aby on się przyznał, ale warto by było się dowiedzieć, czy on coś ma z tym wspólnego - rzekła po chwili partnerka pana Ketchuma.
- Nie liczyłbym na zbyt wiele - zauważył Clemont - A czy policja już z nim rozmawiała?
- Oczywiście, ale niczego nie znaleźli - odpowiedział mu Josh.
- Wobec tego musimy zastosować jakiś podstęp, żeby odkryć prawdę - zaproponowałam.
Zaczęliśmy rozmawiać na temat planu, jaki to mogliśmy zastosować w dalszym działaniu. Po długich rozważaniach końcu go wymyśliliśmy.

***


Josh i Clemont udając elektryków poszli do willi pana Greya, aby pod pretekstem przejrzenia instalacji elektrycznych mieli możliwość przyjrzeć się piwnicy, gdzie były te instalacje. Udało im się także dokładnie zobaczyć inne pokoje, w których sprawdzali światło.
- Trochę nam to zajęło, ale przejrzeliśmy wszystkie pokoje na tyle, na ile było to możliwe - powiedział Josh Ketchum, kiedy już obaj powrócili ze swojej akcji - Wszystko wydaje się być w porządku, ale... Jest coś, co nas bardzo zaintrygowało.
- A co konkretnie? - spytała Dawn.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał Piplup.
- Mianowicie pewne pomieszczenie w piwnicy - powiedział Clemont, czyszcząc sobie okulary chusteczką - Ochrona pana Greya nie pozwoliła nam się nawet do nich zbliżyć, a kiedy próbowaliśmy to zrobić, to o mało nas nie zastrzelili.
- Nie przesadzaj, mój drogi chłopcze, choć rzeczywiście nie byli z tego powodu zachwyceni - uśmiechnął się do niego jego przyszły teść - Tak czy siak mamy podejrzenie, że on tam trzyma coś, co nie jest do końca legalne.
- Coś jak nasz rubin? - zapytałam.
- Bardzo możliwe - uśmiechnął się ojciec Asha - Nie wiemy tylko, co to jest, ale gdyby Jenny zdobyła nakaz rewizji, to...
- Lepiej zapomnij o tym - pokręciła przecząco głową Cindy - Ten drań jest zbyt wielką szychą, aby mogła go tknąć bez dowodów.
- Morderca twojej kuzynki również taki był, a jednak go pokonaliśmy - zauważyłam.
- Ale wtedy był z nami Ash - przypomniała nam Dawn.
Spojrzałam na nią groźnie.
- Uważasz więc, że jestem takim głąbem, iż nie umiem go zastąpić?
Moja przyjaciółka wyglądała na zdumioną moimi słowami.
- Nie rozumiem, czemu nagle wysuwasz takie wnioski. Dziewczyno, ja nawet niczego takiego nie sugerowałam!
Westchnęłam załamana, gdy sobie uświadomiłam, jak żałośnie właśnie się zachowałam.
- Przepraszam, ale czasami naprawdę to jest irytujące.
- Niby co takiego?
- To, że Asha wszyscy pamiętają, a mnie jakoś nie.
Słysząc to Dawn popatrzyła na mnie z ironią i powiedziała:
- Coś mi mówi, że zaraziłaś się od Maxa kompleksem niższości.
- W żadnym razie, Dawn. Po prostu jego zachowanie zmusiło mnie do myślenia. Nie chcę się zachowywać tak, jak on, ale mimo wszystko czasami chciałabym poczuć, że jestem ważna i mnie też ludzie poznają na ulicy, a nie tylko mojego ukochanego. No, a poza tym mam legitymację detektywa. To chyba mnie zobowiązuje do prowadzenia śledztw.
- Coś w tym jest - uśmiechnął się Josh - A więc co planujesz, Sereno?
- W sumie nie wiem... Byłoby jedno wyjście, żeby to sprawdzić, ale... Nie wiem, czy to w ogóle się uda.
Moi przyjaciele bardzo chcieli się tego dowiedzieć, więc powiedziałam im swoją koncepcję. Ich reakcja była właśnie taka, jak się spodziewałam. Wszyscy zareagowali na nią oburzeniem i stwierdzili, że nieźle mi odbiło. Każde z nich uważało mnie za niezłą szajbuskę. Każde poza Joshem, który powiedział:
- Pewien mądry człowiek nazwiskiem Machiavelli powiedział kiedyś, że cel uświęca środki i coś mi mówi, iż najwyraźniej to prawda. Jeśli więc zrealizujesz swój plan, to ja pójdę z tobą, moja droga.
- Poważnie? - zapytałam zaintrygowana, patrząc na niego z ogromną uwagą - Pochwala pan mój plan?
- Niekoniecznie. Po prostu nie chcę zostawiać przyszłej synowej bez opieki. Ash nigdy by mi tego nie darował - zaśmiał się mężczyzna.
- Skoro tak, to ja także pójdę z wami - powiedziała Dawn - Serena jest moją najlepszą przyjaciółkę. Nie zamierzam więc puścić jej samej na taką samobójczą misję.
Uśmiechnęłam się do niej radośnie i objęłam ją mocno do siebie.
- Dziękuję ci, Dawn. Bardzo dziękuję. Zobaczysz, damy sobie radę.
- O tak... Jeżeli przeżyjemy, to z pewnością damy - zaśmiała się panna Seroni.
Clemont i Cindy nadal uważali, że mi odbiło, ale nie zamierzali więcej mnie pouczać, na całe szczęście, bo nie zniosłabym kolejnych wykładów.

***


Mój plan był rzeczywiście szalony, polegał on bowiem na tym, żeby wkraść się do willi pana Greya, aby móc przeszukać jego tajemniczy pokój. Tylko nie wiedzieliśmy, w jaki niby sposób mamy to zrobić. Ostatecznie tej willi pilnowali nie tylko strażnicy, ale grupa bardzo groźny Arcanine’ów, które najpierw gryzły, a dopiero potem zadawały pytania (o ile oczywiście je zadawały, co biorąc pod uwagę to, że nie potrafią się posługiwać ludzkim językiem, raczej było mało możliwe). Groziło nam zatem to, iż zostaniemy rozszarpani na kawałki przez te groźne Pokemony, a nasze szczątki zostaną spopielone na wiór. Jednak mieliśmy przecież możliwość wdarcia się do środka. Wystarczyło tylko postąpić tak, jak w filmach akcji, które tak bardzo uwielbia Max, czyli wejść w nocy na teren posesji i się włamać. Zrobiliśmy małą burzę mózgów i dzięki temu wiedzieliśmy, jaki plan przeprowadzić.
Gdy już wszystko mieliśmy gotowe i zaplanowane, to Josh wypuścił z pokeballa swojego Pokemona, którym był zielony stworek przypominający zieloną jaszczurkę ze skrzydłami ważki oraz długim ogonem.
- To Flygon! - zawołał Clemont.
Zaintrygowana powoli wyjęłam swój Pokedex, aby sprawdzić, co to za stworzenie.
- Flygon, Pokemon typu smoczego i ziemnego, zwany często duchem pustyni. Ewoluuje z Vibravy i jest także ostateczną formą Trapincha. Potrafi bardzo szybko latać oraz unosić się w powietrzu, będąc w bezruchu. Lubi tereny pustynne. Jest oddanym przyjacielem dla tego, kto go złapie.
- Interesujące - uśmiechnęłam się zadowolona i schowałam do kieszeni komputerek - Nie wiedziałam, że ma pan takiego Pokemona.
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz - zaśmiał się dość zawadiacko mężczyzna.
Jakże był teraz podobny do swojego syna.
- Owszem, choćby tego, że pozwalasz przyszłej synowej na takie akcje - mruknęła złośliwie Cindy - Ja bym nie pozwoliła Taylor przeprowadzać takie akcje.
- Taylor jest na takie akcje jeszcze za młoda, a prócz tego jest twoją córką - odpowiedział kobiecie Josh - A Serena nie jest moim dzieckiem. Nie mam prawa jej niczego zabraniać.
- Powiedzmy - Cindy nie brzmiała na zbyt przekonaną tym sposobem myślenia - Tylko co ty powiesz Ashowi, jeżeli nie daj Boże coś się stanie jego dziewczynie?
Poczułam w tamtej chwili wielki niepokój. Wiedziałam, że kobieta ma rację, a prócz tego zadałam sobie inne pytanie: co ja powiem Ashowi, jeżeli coś mi się stanie? Wolałam o tym nie myśleć.
Na szczęście wszyscy mieliśmy bardzo dobry pomysł. Ja, Josh i Dawn poszliśmy powoli niedaleko posesji Greya, a następnie Flygon złapał w swoje łapki Piplupa mojej przyjaciółki, która sama także wskoczyła na jego grzbiet. Pokemon powoli uniósł się w górę i przeleciał przez mur posesji tak wysoko, że strażnicy go nie zauważyli.
- Dobra, kochana... A teraz zgodnie z planem - powiedziałam do mojej przyjaciółki przez krótkofalówkę.
Dawn powoli przewiązała Piplupa sznurkiem i opuściła go powoli w dół. Tam zaś jej ulubieniec zaatakował bąbelkami jednego z Arcanine’ów. Ten zawarczał groźnie i wystrzelił w niego ogromnym strumieniem ognia. Piplup jednak został podniesiony w ostatniej chwili przez swoją trenerkę, a płomień wystrzelony przez jego przeciwnika trafił w kolejnego Arcanine’a. Ten odpowiedział ogniem w tego, który go zaatakował. Wówczas dzielny pingwinek znowu się zniżył i strzelił szybko bąbelkami w kolejne wrogie nam Pokemony, ale tak, żeby zaczęły one warczeć na siebie nawzajem i nawzajem się atakować.
- Idzie nam nieźle - zachichotał Josh - Naprawdę całkiem nieźle.
- A i owszem - odpowiedziałam mu.
Patrzyliśmy, jak Piplup raz za razem, wykorzystując ciemność i swoją pozycję atakuje co chwila Arcaniny, ale tak, że strażnicy go nie widzieliśmy i myśleli, że ich Pokemony atakują się nawzajem. Zaczęli je więc uspokajać, a o to nam chodziło.
- Dobra, Sereno... Teraz nasza kolej! - powiedział pan Ketchum.
Wskoczyliśmy na grzbiet pożyczonego od Cindy Fearowa, po czym polecieliśmy za Dawn. Wylądowaliśmy przed drzwiami willi. Strażnicy nie zwrócili na nas uwagi, ponieważ byli zbyt zajęci rozdzielaniem walczących Pokemonów. Byliśmy pod drzwiami, więc teraz wystarczyło tylko tu wejść, co oczywiście zrobiliśmy. Następnie zaś Josh poprowadził mnie szybko w kierunku piwnicy.
- Dawn da sobie radę? - zapytałam przerażona.
- Spokojnie, będzie dobrze - uśmiechnął się do mnie mężczyzna - W końcu to moja córka. Musi być dobra w tym, co robi, podobnie jak jej brat.
- Oby miał pan rację. Nie chcę, aby coś jej się stało.
- Spokojnie, będzie dobrze.
- Chciałabym w to wierzyć.
W tej chwili czułam, że żałuję swojego pomysłu, jednak nie mogliśmy się już wycofać. W tamtej chwili było na to za późno. Prócz tego wspierał mnie mój przyszły teść, który był wobec mnie niczym rodzony ojciec, a to również miało ogromne znaczenie, w każdym razie dla naszej współpracy. Dzięki temu czułam, że jestem w towarzystwie osoby, której mogę w pełni zaufać.
Skradaliśmy się zatem, mijając kolejno wszystkich strażników, robiąc przy tym wszystko, co możliwe, aby nas nie zauważyli. W końcu dotarliśmy do tych ponurych i tajemniczych drzwi w piwnicy, których nie wolno było nikomu otworzyć. Josh Ketchum powoli wyjął wytrych z kieszeni i zaczął nim majstrować przy zamku. Ja stałam na czatach, ale na szczęście nikt nie zbliżał się, więc byliśmy póki co bezpieczni. W końcu mężczyzna otworzył drzwi, po czym weszliśmy do środka.
- Strasznie tu ciemno. Nic nie widzę - powiedziałam.
- Spokojnie, to żaden problem - uśmiechnął się lekko mężczyzna.


Następnie wyjął latarkę i zaczął nią świecić dookoła. Wówczas naszym oczom ukazał się niezwykły widok. W całym pokoju było pełno dzieł sztuki - obrazów, rzeźb, popiersi i innych takich. Wszystkie piękne i wyjątkowe, a co najważniejsze, wyjątkowo rzadkich.
- To wygląda mi na kradzione - powiedział Josh.
- Jest pan tego pewien? - zapytałam.
- Owszem. Poznaję to popiersie. Było o nim jakiś czas temu w gazecie. Pisano, że zostało skradzione. Albo ten obraz. Też go skradziono z muzeum w Melastii.
- Grey kradnie dzieła sztuki? I jest na tyle głupi, aby trzymać je tutaj, w swojej piwnicy?
- To wcale nie jest takie głupie, Sereno. Nie wiesz, że najciemniej jest pod latarnią? Kto by pomyślał, że te wszystkie dzieła są tutaj? Raczej nikt. To daje mu przewagę. Nikt ich nie będzie tu szukał.
- Mamy dość dowodów, aby go przymknąć. Dzwonimy do Jenny!
- Nie ma takiej potrzeby!
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy wysokiego mężczyznę, łysego, grubego, z binoklami na nosie, ubranego w elegancki garnitur. Obok niego stało dwóch jego ochroniarzy.
- No proszę, pan elektryk - uśmiechnął się podle mężczyzna.
- Ulysses Grey... Powiedziałbym, że miło nam pana znowu widzieć, ale nie lubię kłamać - odparł złośliwie Josh Ketchum.
- Ja również tego nie lubię, dlatego też nie będę was oszukiwał mówiąc bajki o tym, że jeśli nie piśniecie pary z ust, to was nie zabiję. Przeciwnie, cokolwiek mi teraz obiecacie, to i tak zginiecie.
- Jakoś sami się tego domyśliliśmy, wie pan? - mruknęłam złośliwie.
Grey parsknął śmiechem, po czym powiedział:
- Jesteś pyskata... Zupełnie jak twoja koleżanka.
To mówiąc odsunął się, a za nim stał kolejny ochroniarz ze związanymi Dawn i Piplupem.
- Wielka szkoda, że nie umiecie nie być wścibscy, tylko wtykacie nosy w nieswoje sprawy - powiedział mężczyzna podłym tonem - Wolałbym tego uniknąć, gdyż jako miłośnik sztuki nie pochwalam takich metod, ale cóż... Skoro muszę, to muszę.
Poczułam się okropnie. Przez moje głupie pomysły cała nasza trójka mogła teraz zginąć. Nie wolno mi było do tego dopuścić. Jednak nie miałam pojęcia, co mogę zrobić. Gdyby tak Ash był tu z nami, to na pewno takie coś byłoby dla niego kaszką z mleczkiem, a ja... Ja mogłam jedynie stać bardzo przerażona tym wszystkim, co się właśnie działo. Być może przesadzam i po prostu zwyczajnie wtedy spanikowałam z powodu braku obecności Asha u mego boku i dlatego nie byłam w stanie niczego rozsądnego wymyślić, ale i tak w tamtej chwili daleko mi było do tego, aby ratować sytuację za pomocą jakiegoś dobrego fortelu.
Na całe szczęście Josh Ketchum nie stracił głowy i wiedział, co należy zrobić.
- Stójcie! Nie ruszajcie się! - zawołał, łapiąc szybko jeden z obrazów, który leżał obok ściany, przy której staliśmy.
Następnie oparł je o swoje kolano, dając w ten sposób do zrozumienia naszym przeciwnikom, że go zniszczy, jeśli oni to zrobią. Grey na poważnie wziął groźby mężczyzny, ponieważ jęknął przerażony, krzycząc:
- Nie! Błagam! Nie rób tego! To jest bezcenne dzieło sztuki! Zostaw je! - krzyczał przerażony.
- Spokojnie... Nie zrobię tego, jeżeli spełnisz moje żądania - odrzekł Josh Ketchum.
- A jakie to żądania?
- Po pierwsze, puść moją córkę!
- To twoja córka? Nawet nie jest do ciebie niepodobna.
- Powiedziałem, PUŚĆ JĄ! I jej Pokemona też!
Ludzie Greya musieli puścić Dawn i rozwiązać ją oraz Piplupa.
- Po drugie, broń na podłogę! Kopnijcie ją w moją stronę! - rozkazał Josh Ketchum.
Bandyci nie mieli wyboru i musieli spełnić jego żądania.
- A teraz na kolana i ręce na karki!
Ponownie polecenie zostało wypełnione.
- Dawn... Ci panowie ochroniarze mają jakieś kajdanki przy paskach. Bądź tak uprzejma skuć nimi ich oraz ich pryncypała. A wy nie próbujcie sztuczek, bo inaczej zniszczę obraz!
Greyowi wyraźnie zależało na ocaleniu tego dzieła sztuki, dlatego też pokornie pozwolił na to wszystko.
- Sereno... Weź mój telefon i zadzwoń na policję. Niech tutaj szybko przyjadą, bo właśnie złapaliśmy szajkę złodziei dzieł sztuki - rzekł Josh.
Oczywiście ja również spełniłam jego żądanie i to nie bez satysfakcji.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha c.d:
Ponieważ nie mieliśmy już nic specjalnego do roboty tego dnia, to po przeprowadzeniu rozmowy z Shizuku Tano poszliśmy wszyscy do domu państwa Hameron, gdzie wszyscy spędziliśmy naprawdę bardzo miło czas, rozmawiając o najróżniejszych sprawach, choć Max mówił głównie o tym, jak to strasznie się cieszy, że może być detektywem. Zaznaczał przy okazji wszystko, co odkryliśmy i robił to tak, jakby rozwiązanie przez nas sprawy było już tylko kwestią czasu i to bardzo krótkiego.
- Mówię wam, naprawdę doskonale nam to poszło. Jeszcze tylko jeden dzień, góra dwa, a cała sprawa będzie jasna jak słońce.
- Jasna jak słońce... Uważaj, bo uwierzę - mruknęła May.
Najwidoczniej była już zmęczona wiecznym gadaniem o tym naszym rzekomym sukcesie w wykonaniu swojego brata, co musiała okazać poprzez złośliwość i bycie zgryźliwą osóbką. Gary z kolei miał już nieco inne zdanie w tej sprawie, ponieważ również uważał, że Max zdecydowanie za mocno się chwali, to jednak nie był ani trochę złośliwy.
- Myślę, że Ash powinien sam ocenić, jak to pracuje nasz wspólny przyjaciel - powiedział pojednawczym tonem, gdy jego dziewczyna zaczęła już nieco przesadzać w swojej krytyce.
May zgodziła się z nim i uznała, że za dużo już chyba narzeka, dlatego też powoli wzięła głęboki wdech, uspokoiła się, pokiwała potakująco głową, po czym spojrzała na mnie i zapytała:
- A więc, co powiesz o pracy mojego kochanego brata?
- Powiem, że naprawdę bardzo dobrze mu idzie, chociaż czasami zbyt szybko wyciąga wnioski - odpowiedziałem szczerze.
- No właśnie... Czasami za szybko ocenia innych - mruknęła Bonnie.
Max zarumienił się lekko.
- No co? Każdemu przecież może się to zdarzyć, ale to przecież wcale nie oznacza, że należy się zaraz zniechęcać.
- Stary, przecież nikt nie próbuje cię zniechęcać - zaśmiał się Gary.
- Mów za siebie - mruknęła May.
Popatrzyłem na nią załamanym wzrokiem.
- Proszę cię... Daj szansę Maxowi. Śledztwo się jeszcze nie skończyło.
- Niestety, jeszcze nie - odparła moja przyjaciółka - Wiadomo już, jak to było z tym całym Asherem?
- Oficer Jenny uważa, że zdradził on profesora Bircha i chciał sprzedać plany jego wynalazku konkurencji, ale zażądał za dużo, przez co zginął.
- A ty w to wierzysz, Ash?
- Sam nie wiem, May. To się wydaje mieć sens, ale... Mimo wszystko mam pewne wątpliwości.
- Dlaczego?
- Jak dla mnie to wszystko wydaje się być o wiele za proste, kochani. Zdecydowanie za proste.
- Cały nasz Ash. Zawsze musi skomplikować proste sytuacje - zaśmiał się wesoło Gary, a potem dodał już poważniejszym tonem: - Mnie również to wszystko wydaje się być nieco za łatwe. Tak czy inaczej warto by było dowiedzieć się czegoś więcej o tym Asherze.
- Jenny powiedziała, że to zrobi - wyjaśniłem mu - Myślę, że doskonale da sobie z tym radę, a my będziemy mogli nieco odpocząć i zregenerować siły przed ostatecznym wyjaśnieniem tej sprawy.
- No właśnie, Ash! - zawołał wesoło Max - Prawdziwy detektyw musi mieć przecież możliwość odpoczynku i to porządnego, bo inaczej jego szare komórki nie będą należycie pracować, bo nie zostaną należycie naładowane energią.
- Tu się z tobą zgadzam, a więc odpoczywaj i przestań się już mądrzyć, braciszku - powiedziała dowcipnie May.
Chłopak spojrzał na nią w urażony sposób. Widział wyraźnie, że siostra nie traktuje poważnie ani jego, ani jego podejścia do pracy detektywa. Ja zaś wolałem oszczędzić sobie i innym oglądania kolejnych kłótni, dlatego też szybko zmieniłem temat.
Do następnego dnia nie mówiliśmy już w ogóle o śledztwie.
Rano zaś otrzymaliśmy telefon od profesora Bircha. Był on wyraźnie załamany i przerażony, kiedy z nami rozmawiał.
- Stała się straszna rzecz! Treeco uciekł z laboratorium!
To oczywiście nas również bardzo przeraziło. Przecież ten Pokemon był wyraźnie bardzo przygnębiony z powodu tego wszystkiego, co ostatnio miało miejsce. Jak dobrze wiedzieliśmy, Treeco miał naprawdę bardzo, ale to bardzo przyjazne relacje z Asherem, a więc nic dziwnego, że jego śmierć tak mocno obeszła tego uroczego stworka. Musieliśmy go jak najszybciej znaleźć, zanim doszłoby do najgorszego. Problem w tym, że nie mieliśmy pojęcia, jak to zrobić.
Norman Hameron na cała szczęście szybko podjął męską oraz bardzo stanowczą decyzję w tej sprawie:
- Idziemy wszyscy do laboratorium profesora, a tam podzielimy się i będziemy szukać grupami!
- Doskonały pomysł, kochanie! Jestem za nim. A co wy o tym sądzicie? - zapytała nas Caroline Hameron.
Wszyscy byliśmy zgodni, że ten plan ma szanse na powodzenie, a więc bez zbędnych słów ruszyliśmy, aby go wykonać.

***


Pobiegliśmy wszyscy do laboratorium, gdzie czekali już na nas Birch oraz Lucius.
- Cieszę się, że już jesteście! - zawołał uczony zachwyconym głosem - Musimy znaleźć Treeco. Bardzo mnie niepokoi jego zachowanie.
- Jeszcze z tej rozpaczy zrobi sobie coś złego - dodał Lucius.
- Biedny Treecko - jęknął Max.
- Ash, nie możemy pozwolić na to, aby coś mu się stało! - zawołała do mnie May, łapiąc mnie za rękę.
- I nie pozwolimy, oczywiście! - odpowiedziałem jej, zaciskając swoją dłoń w pięść.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Doskonale! A więc teraz tak, jak proponował mój tata, podzielmy się w pary! - zarządził Max głosem prawdziwego przywódcy.
May westchnęła głęboko, widząc jego zachowanie, które wyraźnie już ją drażniło, choć zachowała to dla siebie, jednak jej mina mówiła mi więcej niż nawet tysiąc słów.
Szybko podzieliliśmy się na grupy. Profesor i Lutius pobiegli w jedną stronę, Norman i Caroline w drugą, Gary i May w trzecią, zaś ja, Max oraz Bonnie w czwartą. Oczywiście towarzyszyli nam Pikachu i Dedenne.
Wołaliśmy zaginionego stworka bardzo głośno, aby nas usłyszał.
- Treecko! Gdzie jesteś?! Pokaż się! Nie bój się, proszę! Nie chcemy cię skrzywdzić! Proszę, wróć do pana profesora!
- Pika-pika! De-ne-ne! - wołali razem z nami Pikachu i Dedenne.
Długo nawoływaliśmy i szukaliśmy Treccko, kiedy nagle usłyszeliśmy jakiś pisk. Szybko pobiegliśmy w tamtą stronę pewni, że gdzieś tutaj dzieje się coś niedobrego. Gdy już przedarliśmy się przez krzaki, zauważyliśmy Treecko przypartego do drzewa. Tuż przed nim stało spore stado groźnie na niego warczących Poochyenów, najwyraźniej mających zamiar zrobić temu biedakowi krzywdę.
- O nie! To Treecko! - krzyknęła przerażona Bonnie - Ash, musimy coś szybko zrobić!
- Musimy mu jakoś pomóc! - dodał równie przestraszony Max.
- Spokojnie, zaraz mu pomożemy! Pikachu, atakuj piorunem!
Mój Pokemon szybko skoczył do przodu i poraził prądem Poochyeny, które odskoczyły od stworka, a potem natychmiast zwróciły uwagę na nas, na czym zresztą bardzo nam zależało.
- Trzymaj się, Treecko! Uratujemy cię! - zawołał Max - Mudkip, pokaż im! Wodny Puls!
Dzielny zastępczy detektyw wypuścił swojego startera, który z miejsca zaatakował Poochyeny swoją mocą. Te oczywiście rozjuszone zawarczały w naszym kierunku i wściekle ruszyły na nas.
- My się nimi zajmiemy! Ratuj Treecko! - krzyknąłem do Maxa.
- Dobrze, Ash! - odparł chłopak i ruszył biegiem w kierunku stworka korzystając z tego, że nasi napastnicy na niego nie patrzą.
- Dedenne! Szok Elektryczny! - krzyknęła Bonnie do swego jedynego Pokemona.
Ten wyskoczył szybko z torby i zaatakował te paskudztwa swoją mocą, połączoną z mocą Pikachu oraz wodnym atakiem Mudkipa. Nasi napastnicy nie mieli z nami najmniejszych szans, zwłaszcza, kiedy do walki posłałem jeszcze Bulbasaura i Totodile’a. Zmasowany atak tych przeciwników zmusił stado Poochyenów do wycofania się w głąd lasu. Przez cały ten czas Max podbiegł szybko do Treecko, wziął go mocno w objęcia i szybko odbiegł z nim na bezpieczną odległość. Było to tak na wypadek, gdyby te paskudztwa uznały, że chcą dalej atakować podopiecznego profesora Bircha.
- Uff... Było gorąco - powiedziałem, ocierając sobie pot z czoła.
- Ale dobrze nam poszło, prawda, Ash? - zapytała Bonnie, patrząc na mnie wzrokiem pełnym radości.
- Owszem, nawet bardzo dobrze. Nasze Pokemony dały im radę. Dobra robota, chłopcy!
Pikachu, Totodile, Bulbasaur oraz Mudkip zapiszczały wesoło i lekko zmieszane moimi komplementami. Bonnie natomiast mocno przytuliła do siebie Dedenne, głaszcząc go po główce i chwaląc jego umiejętności.
- Uciekły? - spytał Max, wychodząc powoli zza drzew.
W objęciach trzymał wyraźnie zmęczonego i wykończonego ucieczką przed tymi paskudztwami Treecko.
- W porządku. Uciekły - powiedziałem.
- To dobrze. Biedny Treecko. Jest strasznie zmęczony.
- Hej, kochani! - usłyszeliśmy za sobą głos May.
Odwróciliśmy się i zauważyliśmy ją, jak biegnie w naszym kierunku, a obok niej daje susy Gary Oak.
- Usłyszeliśmy odgłosy walki i przyszliśmy wam pomóc! - zawołała dziewczyna, dysząc przy tym zmęczona.
Przypomniło mi się wtedy, że ona nigdy nie lubiła biegania.
- Chociaż, jak widzę, spóźniliśmy się nieco - zaśmiał się wesoło Gary, rozglądając się dookoła - Szkoda... Taka fajna rozróba, a nas przy tym nie było. Życie nie jest fair.
- Weź już przestań - mruknęła May - Widzę, że znaleźliście Treecko.
- No tak, a jakże - zachichotał Max, dotykając w dumny sposób swoich okularów - A co myślałaś, siostro? Że nie damy sobie rady? Chyba wyraźnie mnie nie doceniasz. Nie, nie „chyba“. Ty „na pewno“ mnie nie doceniasz, a to poważny błąd, ponieważ ja tam może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę...
- To nie ma przebacz! Tak, wiemy! - jęknęliśmy chórem ja, May, Gary i Bonnie.
- Pika-chu! - pisnął załamanym głosem Pikachu.
Max wcale nie przejął się naszą reakcją, ponieważ mówił dalej:
- No właśnie. Jak widzisz, moja kochana siostrzyczko, udało mi się już znaleźć zaginionego Treecko. Jeżeli więc jego znalazłem, to znajdę również odpowiedź na to, jak naprawdę wyglądało zabójstwo Ashera. Możesz być tego pewna.
- Oby tylko nastąpiło to w miarę możliwości szybko - mruknęła May - Mam już dość ciebie w roli detektywa. Ash przynajmniej się tyle nie chwali.
- No właśnie, bo to inni chwalą jego - zażartował sobie Gary.
Parsknęliśmy wszyscy śmiechem, który jednak zszedł nam z twarzy, kiedy zobaczyliśmy osłabionego Treecko, jak piszczy z bólu.
- Oj, chyba biedaczka strasznie coś boli - powiedziała Bonnie.
- De-ne-ne! - pisnął smętnie Dedenne.
- Lepiej skończmy te nasze dyskusje i zabierzmy biedaka do profesora Bircha - zaproponowała May.
- Słusznie. On wymaga natychmiastowej opieki - dodał Gary.
Nie dało się temu zaprzeczyć, dlatego od razu zrobiliśmy to, co było konieczne, aby pomóc Pokemonowi, czyli zabraliśmy Treecko do profesora Bircha. Po drodze spotkaliśmy Normana, Caroline oraz uczonego i Luciusa. Wszyscy byli bardzo przejęci tym, co się stało, a ich przejęcie tym wzrosło, kiedy po drodze do laboratorium opowiedzieliśmy im, w jaki to sposób uratowaliśmy Treecko.
- Oj, moje małe biedactwo! Obyśmy tylko zdążyli mu pomóc! - jęknęła pani Hameron załamanym głosem.
- Spokojnie, kochanie. Pan profesor wszystkim się zajmie - próbował ją uspokoić jej mąż.
Mieliśmy nadzieję, że ma on rację.
- Spokojnie, Treecko. Tylko spokojnie. Wytrzymaj jeszcze troszkę. Już niedaleko - Max podnosił na duchu stworka.
Ten popatrzył mu w oczy, po czym mocniej wtulił się w jego pierś.

***


Zanieśliśmy Treecko do laboratorium profesora Bircha, a tam stworek został podłączony do specjalnej aparatury, która miała mu pomóc odzyskać siły utracone przez walkę z Poochyenami.
- Panie profesorze, czy on wyjdzie z tego? - zapytał Max niesamowicie przejętym głosem.
- Tak, czy on wyjdzie z tego? - pisnęła zaniepokojona Bonnie.
- Spokojnie, wszystko będzie z nim dobrze - uśmiechnął się do nich uczony - Nie musicie się niczym przejmować.
- Dzięki Bogu - westchnęła May, łapiąc się za serce - A już myślałam, że te podłe Poochyeny go wykończyły.
- Poochyeny bywają bardzo agresywne, gdy bronią swojego terytorium - rzekł Lucius - Ale spokojnie, on wyjdzie z tego.
To mówiąc pogłaskał główkę Pokemona, ten jednak wściekły ugryzł go w palec. Młodzieniec zaczął się z nim szarpać, aby wyswobodzić rękę, aż w końcu mu się to udało, po czym odszedł na bezpieczną odległość.
- Dziwne, Treecko nigdy się tak nie zachowywał - powiedział profesor Birch - Odnosiłem wręcz wrażenie, że zawsze lubił obu moich asystentów.
- Może załamało go to, co spotkało Ashera? - zasugerował Gary.
- Tak, w sumie to bardzo możliwe - zgodził się z nim Norman Hameron - Pokemony często stają się agresywne po śmierci kogoś sobie bliskiego i nieraz bardzo długo dochodzą do siebie po takim wydarzeniu.
- Biedny Treecko - jęknęła Caroline - Oby tylko wyszedł z tego cało.
- Co do gryzienia, to nie zgodzę się z tym stwierdzeniem - rzekł Max przemądrzałym tonem - Mnie dziabnął w palec na dzień dobry, chociaż nic złego mu nie zrobiłem.
- Ugryzł cię, bo mu się narzucałeś i nie reagowałeś na jego ostrzeżenia, abyś tego nie robił - zauważyłem.
- No tak... W sumie racja. Ale mam nadzieję, że poczuje się lepiej.
Nagle usłyszeliśmy, jak ktoś bardzo mocno hamuje przed laboratorium, po czym drzwi się otworzyły i usłyszeliśmy znajomy głos:
- Dzień dobry, panie profesorze! Jest pan tutaj?!
- To oficer Jenny! - zawołałem.
- Super! Może wie już coś na temat Ashera! - dodał Max.
- Tutaj jestem! - odkrzyknął profesor.
Policjantka weszła do pokoju i uśmiechnęła się.
- No proszę. Są też nasi dwaj detektywi. Tym lepiej. Mogę was prosić na słówko?
- Nas? - zdziwiłem się - A nie przyjechałaś do profesora?
- W sumie to przyjechałam tu do niego, ale też chciałam zaraz jechać do was, skoro jednak już tutaj jesteście, to oszczędziliście mi trudu. Tak czy inaczej, możecie ze mną na chwilę wyjść?
- Dobrze - powiedziałem.
Max też nie miał nic przeciwko temu, dlatego też poszliśmy za Jenny do osobnego pokoju. Towarzyszył nam mój wierny Pikachu.
- No i czego się dowiedziałaś o Asherze? - spytałem.
- Asher nie miał problemów finansowych - zaczęła mówić policjantka - Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze mu się powodziło. Odłożył on na koncie sporą sumę pieniędzy. Prócz tego wykupił nawet wycieczkę dookoła świata ze swoją narzeczoną. Mieli za trzy miesiące brać ślub i ruszać w drogę.
- Czyli kanał - jęknął załamanym głosem Max.
- Właśnie... Nie tędy droga - dodałem.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
- No dokładnie - powiedziała policjantka coraz bardziej złym głosem - Sama nie wiem, co ja mam z tym wszystkim zrobić. Sprawdziłam razem z moimi ludźmi bardzo dobrze wszystkie możliwości, jakie mi się rysowały. Przesłuchaliśmy jego znajomych. Nic. Żadnego motywu, do którego byśmy mogli doczepić zabójstwo Ashera.
- A więc nie tędy droga - powiedziałem.
- Ale przecież miał on kartę pamięci w kieszeni - zauważył Max - Czyli na coś była mu potrzebna.
- Właśnie... A więc skoro nie miał on problemów finansowych, to niby czemu chciał zdradzić profesora po tylu latach pracy u niego? - spytałem.
- A może był szantażowany? - zasugerował mój przyjaciel.
- Możliwe, ale czym?
- Tego nie wiem.
Jenny jęknęła załamana i spojrzała na mnie z wyrzutem, mówiąc:
- Po co ja wtedy zadzwoniłam do ciebie, Ash?! Po co?! Wszystko było takie proste, ale oczywiście ty musiałeś przyjść i z miejsca skomplikować całe śledztwo.
- Ach tak?! - zawołałem oburzonym tonem - Było proste?!
- No pewnie, że było - broniła swego zdania dzielna policjantka - Drań zdradził dla pieniędzy swojego szefa, znaczy profesora, potem zginął zabity przez wspólnika, którego pewnie już nigdy nie znajdziemy.
- No właśnie, a propos! - przypomniałem sobie nagle - Skąd pochodzi ta broń, z której strzelano do Luciusa?
- Właśnie! Sprawdziliście ją? - dodał Max.
- Sprawdziliśmy. Została skradziona z miejscowego sklepu militarnego - odpowiedziała nam policjantka - Nie wiadomo, kto ją ukradł. Nie jest na nikogo zarejestrowana.
- I oddano z niej trzy strzały w laboratorium profesora Bircha, z czego jeden, jak wydaje się, nie miał prawa zaistnieć - powiedziałem.
- Widzisz, Ash?! O tym właśnie mówię! Komplikujesz wszystko, za co się weźmiesz! - jęknęła Jenny załamanym głosem.
Następnie opuściła głowę w dół, a ja zacząłem myśleć. To prawda, że cała sprawa zaczęła być coraz bardziej skomplikowana, ale istniało na nią rozwiązanie. Trzeba było je tylko znaleźć. Ale w jaki sposób?

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Na rano po tych jakże dramatycznych wydarzeniach, inspektor Jenny wezwała nas do siebie, aby nam powiedzieć coś bardzo ważnego. Poszliśmy więc tam ja, Dawn, Clemont i Josh (Cindy została w domu z Taylor, aby napisać artykuł na temat wydarzeń z ostatniej nocy), po czym usiedliśmy w gabinecie policjantki, która zaczęła nam wyjaśniać przyczyny, dla których nas tutaj wezwała.
- Muszę wam powiedzieć, kochani, że za to, co zrobiliście, powinnam was wszystkich aresztować. Powiedzcie mi tylko, co wam w ogóle strzeliło do głowy, aby bawić się w coś takiego?!
- To wszystko moja wina, pani inspektor - powiedziałam, kajając się przed nią - Oni nie mają z tym nic wspólnego.
- Poza tym, że ci pomogli.
- Po prostu nie chcieli puścić mnie tam samej. Proszę, jeżeli już musisz kogoś za to ukarać, ukaż tylko mnie, a ich wypuść.
Jenny na szczęście uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i dodała:
- No, już dobrze, moja droga. Nie musisz się niczego bać. Musiałam cię nieco postraszyć za tę samowolkę, Sereno. Ale w porządku. Nie zamierzam cię potępiać. Rozumiem doskonale, dlaczego tak postąpiłaś i chociaż nie pochwalam twoich metod, to jednak najważniejsze jest to, że odniosły one efekty.
- A nie mówiłem? Cel uświęca środki - zaśmiał się Josh, jednak widząc ponurą minę policjantki zamilkł w pół słowa.
- Tak czy inaczej lepiej więcej tak nie łamcie prawa, bo inaczej będę musiała was w końcu aresztować - rzuciła w jego kierunku Jenny.
- A propos aresztowania, to jak się mają nasi panowie? - zapytała nie bez złośliwości Dawn.
Jenny uśmiechnęła się do niej wesoło.
- Z wielką przyjemnością mogę powiedzieć, że dzięki wam złapałam złodziei dzieł sztuki i to takich, które już dawno zaginęły. Muszę przyznać, że naprawdę wykonaliście kawał dobrej roboty.
- No, to chyba wszystko w porządku, prawda? - spytał Clemont.
- Niezupełnie - odparła policjantka - Widzicie... Ten rubin, o który jest ostatnio takie zamieszanie, nie został ukradziony przez nich.
- Nie?! - zdziwiłam się.
- Jesteście tego pewni? - spytał Josh.
- Jak najbardziej - potwierdziła Jenny - Przeszukaliśmy dokładnie willę tego drania Greya. Nie znaleźliśmy niczego. Prócz tego koleś przyznaje się do wszystkich kradzieży, ale do tej nie. Jeżeli byłby winny, to niby czemu miałby tej jednej sprawy się wypierać?
- To właśnie pytanie wymagające odpowiedzi - powiedziałam, masując sobie podbródek - Nie wiem jednak, jak to zrobić.
Nikt z nas nie wiedział i to było naprawdę skomplikowane. Od razu poczułam, jak strasznie brakuje mi Asha. Czułam, że gdyby on był teraz ze mną, to łatwiej bym sobie ze wszystkim poradziła, a zamiast tego tylko błądziłam niczym dziecko we mgle. Pomyślałam sobie, że chyba naprawdę wzięłam na swoje barki zbyt wiele niczym uczeń czarnoksiężnika. Podobnie jak on ściągnęłam na siebie kłopoty, które wczoraj udało mi się pokonać tylko i wyłącznie dlatego, że drogi pan Ketchum w porę wpadł na właściwy pomysł. Gdyby nie on...
- Muszę jednak powiedzieć, że być może znaleźliśmy odpowiedni trop - powiedziała Jenny, wyrywając mnie z zamyślenia.
Spojrzałam na nią uważnie.
- Jaki? - spytałam.
- Widzicie... Przesłuchałam już wszystkich sąsiadów Douglasa Sonnera i dowiedziałam się czegoś bardzo ciekawego. Otóż w tym dniu, w którym go zabito, widziano w pobliżu jego domu pewnego młodzieńca.
- Młodzieńca? - spytał Josh.
- Tak. Oto jego portret pamięciowy.
Po tych słowach Jenny podała nam kartkę papieru, na której widniała twarz pewnego młodego człowieka mającego około dwadzieścia parę lat, niewielki zarost, ciemne włosy i równie ciemne oczy.
- Ten człowiek kręcił się w pobliżu domu Sonnera w dniu, w którym go zabito. Pytał nawet jednego z sąsiadów, gdzie mieszka Douglas Sonner. Co więcej, nikt w Melastii nigdy wcześniej go nie widział, a jak wiecie, to nie jest jakieś wielkie miasto. Sąsiad tu wie wszystko o sąsiedzie, nawet takie szczegóły, w jakiej bieliźnie on chodzi. No, może trochę przesadzam, ale tak właśnie jest. Ludzie tu się znają, choćby tylko z widzenia. Obcy więc łatwo rzucają się w oczy.
- Czyli to ktoś spoza miasta? - zapytał Clemont.
- Raczej tak - potwierdziła policjantka.
Nie widzieliśmy nigdy twarzy ukazanej na tej kartce, ale uznaliśmy, że być może warto by było ją pokazać hrabinie Morcado. Być może ona będzie znała tego jegomościa.
Wróciliśmy więc do domu Cindy i stamtąd zadzwoniliśmy do hrabiny. Kobieta była wciąż załamana.
- Ten rubin to moja pamiątka rodowa - powiedziała - Ma on dla mnie szczególne znaczenie. To ostatni prezent, który podarował mi mój zmarły mąż. Tak bardzo mi go brakuje... On mi go przypominał.
- Rozumiem pani uczucia, ale jeżeli pani pozwoli, chcielibyśmy zadać pani kilka pytań - przerwałam szybko ten monolog w obawie, żeby się nie przedłużył.
- Proszę... Pytajcie śmiało - zgodziła się łaskawym tonem hrabina.
Stojąca obok mnie Dawn pokazała kobiecie portret pamięciowy.
- Czy poznaje pani tego człowieka? - zapytała.
Hrabina Morcado jęknęła przerażona.
- Boże! Justin!
- Słucham?! - zdziwiła się Dawn - To jest pani syn?
- No tak! To jest mój syn, Justin Morcado! Skąd wy macie ten szkic? I co on znowu zmajstrował?
Popatrzyłam na Dawn w szoku, po czym powiedziałam:
- Proszę nic nie mówić synowi. Wszystko wyjaśnimy, gdy wrócimy do Alabastii.
Kobieta chciała koniecznie wiedzieć już teraz, co takiego odkryliśmy, ale ostatecznie dała nam spokój i przestała zadawać pytania. Pożegnaliśmy ja, po czym odłożyliśmy słuchawkę na widełki i powróciliśmy do naszych przyjaciół.
- No i co? Wyjaśniło się coś? - spytała mała Taylor, która co prawda nie była zbyt wtajemniczona w nasze sprawy, jednak wiedziała, że prowadzimy śledztwo w sprawie kradzieży i zabójstwa.
- Owszem, wyjaśniło się coś, a jednocześnie przybyły nam też kolejne zagadki do rozwiązania - odpowiedziałam dziewczynce.
Josh, Cindy i Clemont spojrzeli na nas wyraźnie zaintrygowani.
- Co odkryliście? - spytała pani Armstrong.
- Być może rozwiązanie zagadki, ale niestety wciąż nie wiemy jeszcze wszystkiego - odpowiedziała jej Dawn.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Robi się coraz ciekawiej i najwidoczniej zbliżamy się do rozwiązania obu zagadek. Serena, Clemont i Dawn wybierają się do Josha i dowiadują się, że skradziony rubin hrabiny Morcado to rubin, który jest jednym z najstarszych kamieni na świecie. Ponoć został stworzony przez pierwszego na świecie Pokemona i zawiera wiele mocy, które ten, kto je odkryje, może wykorzystać we własnym celu. Był on łakomym kąskiem dla niejakiego Ulissesa Greya, miłośnika sztuki, który był bardzo zawzięty, by odkupić od hrabiny rubin, więc mógłby go ukraść. Jednakowoż podczas przeszukania jego domu przez policję niczego nie znaleziono, jednak natrafiono na tajemnicze pomieszczenie w piwnicy, do którego pan Grey zabronił dostępu, nawet grożąc przy tym bronią.
    Zainteresowana zawartością pomieszczenia Serena decyduje się na bardzo karkołomną i ryzykowną akcję. Przy pomocy Dawn odwraca ona uwagę ochrony i dostaje się do piwnicy wraz z Joshem i Clemontem. Ten pierwszy wyciąga wytrych i otwiera tajemnicze pomieszczenie, które okazuje się byc przechowalnią prawdopodobnie skradzionych dzieł sztuki. Niestety, ich plan zostaje wykryty, gdyż w pomieszczeniu nakrywa ich Ulisses Grey wraz ze swoją ochroną trzymającą Dawn i Piplupa. Grozi im śmiercią, jednak Josh znajduje idealne wyjście z sytuacji. Bierze jeden z obrazów i grozi jego zniszczeniem, jeśli Ulisses nie spełni jego żądań - ma wypuścić Dawn i Piplupa, ochrona ma rzucić broń a oni wszyscy mają paść na kolana, co posłusznie czynią i zostają zakuci w kajdanki, po czym zostaje wezwana oficer Jenny by aresztować szajkę złodziei dzieł sztuki.
    Oczywiście Serena otrzymuje niezły opieprz od oficer Jenny w sprawie narażenia się na niebezpieczeństwo, jednak nie bez uwagi kobiety pozostaje zasługa dziewczyny dla schwytania szajki złodziei dzieł sztuki. Ulisses przyznał się do kradzieży wszystkich znalezionych u niego dzieł, jednak nie przyznał się do kradzieży rubinu, którego zresztą u niego nie znaleziono po dokładnym przeszukaniu.
    Jednak na jaw wychodzą nowe fakty. Ktoś był widziany przez monitoring pod domem Douglasa Sonnera w noc jego zabójstwa. Ten ktoś zostaje rozpoznany przez hrabinę Morcado jako jej własny syn, niejaki Justin Morcado, który prawdopodobnie zamordował Douglasa Sonnera i ukradł rubin matki, gdyż zapewne doskonale wiedział, że rubin jest pamiątką rodzinną, jedynym co zostało po ich zmarłym ojcu.
    W tym samym czasie Max, Ash i spółka próbują dalej rozwiązać zagadkę morderstwa Ashera. Jednak zanim do tego dojdzie, otrzymują z laboratorium profesora Bircha telefon, iż uciekł Treecko, pupilek Ashera. Przyjaciele niezwłocznie ruszają na pomoc stworkowi i znajdują go niedaleko, zaatakowanego i przypartego do drzewa przez stado Poochyen, przed ktorymi na szczęście udaje się go uratować i zabrać do laboratorium , gdzie odzyska siły.
    Już na miejscu spotykają się oni z oficer Jenny, która informuje ich, że Asher nie miał problemów finansowych, wręcz przeciwnie, dobrze mu sie powodziło, miał nawet odłożone pieniądze na przyszłość i wykupioną wycieczkę dookoła świata ze swoją narzeczoną, z którą za trzy miesiące miał się żenić. To znacznie komplikuje całą sprawę. Jednak możliwe jest, że Asher był szantażowany, dlatego chciał wynieść dane profesora Bircha z laboratorium. Kto za tym stoi i jak rozwiąże się cała reszta zagadek, tego dowiemy się już w kolejnej, ostatniej już części tej przygody. :)
    Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...