niedziela, 7 stycznia 2018

Przygoda 075 cz. III

Przygoda LXXV

Pływająca wyspa cz. III


Pamiętniki Sereny c.d:
Kiedy już wszystko zostało nam wyjaśnione przez naczelnika wioski i jego żonę cała nasza drużyna została poproszona na obiad. Miguel wraz ze swoją rodziną byli nam wtedy gospodarzami. Poczęstowali nas najlepszymi daniami, jakie tylko można było znaleźć na całej tej wyspie, co oczywiście wzbudziło zachwyt Asha i Pikachu, którzy to, jak wiadomo są prawdziwymi żarłokami, choć tego wcale nie było po nich widać. Podejrzewam, że ma to związek z tym, iż prowadzą bardzo aktywny tryb życia albo po prostu mają inną przemianę materii, chociaż być może w grę wchodzi jedno i drugie.
Tak czy owak wszyscy zjedliśmy ze smakiem pyszny obiad, na który zostaliśmy zaproszeni, a potem obeszliśmy całą wioskę uważnie, aby móc ocenić, czy też obrona w razie ataku jest naprawdę dobra. Wszyscy razem doszliśmy jednak do wniosku, że nie bardzo, ale jak na takie możliwości, jakie mieszkańcy tej wyspy to i tak lepsze niż nic. Ash miał jednak bardzo złe przeczucia.
- Mam dziwne wrażenie, że wrogowie rodziców Miguela i tak znajdą sposób na to, aby się tutaj dostać bez większych trudności - powiedział do nas.
- Też tak uważam - odparła Maren - Jednak nie mamy innego wyjścia, jak tylko w miarę naszych skromnych możliwości pomóc tym ludziom w ich problemach.
- Tak czy inaczej nie możemy ich zostawić samych - rzekł Tracey.
- No właśnie - zgodziła się z nim Melody - Nigdy bym sobie tego nie darowała, gdybyśmy tak po prostu sobie stąd odpłynęli i zostawili tych ludzi samych sobie.
- Ja też, ale tak czy siak musimy być przygotowani do ataku - dodał Damian, bojowo zaciskając dłoń w pięść - Będziemy musieli być gotowi na niezłą bijatykę. Mam rację, Watchog?
Jego Pokemon zapiszczał lekko na znak, że ma takie samo zdanie w tej sprawie, co trenera z Unovy bardzo ucieszyło.
- Tak też myślałem - powiedział - A więc co robimy, Ash?
Mój chłopak pomyślał przez chwilę.
- Właściwie to ja nie wiem. Możemy spróbować znaleźć tę wyspę, na której mieszkają nasi przeciwnicy.
- Ale przecież ona jest daleko stąd - przypomniałam mu - Trudno by nam było ją znaleźć.
- Tak, to sama prawda - potwierdził detektyw z Alabastii - Ale przecież musimy jakoś ich znaleźć.
- Mam takie dziwne wrażenie, że to raczej oni znajdą nas - powiedziała Maren - Powinniśmy być na to przygotowani.
Ash pokiwał smutno głową w sposób potwierdzający jej słowa.
- Masz rację. Musimy być na to przygotowani.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Greninja, stojący obok Asha, zamruczał gniewnie, jakby chciał dać nam znać, że już się pali do działania przeciwko naszym wrogom. Jedyny tylko problem polegał na tym, że nawet nie wiedzieliśmy, gdzie oni teraz są. Gdybyśmy tylko to wiedzieli, moglibyśmy ich zaatakować pierwsi, jednak ten plan był niemożliwy z powodu zepsutej nawigacji i popsutego kompasu, choć to ostatnie dało się jednak naprawić.
Naczelnik wsi, kiedy już opowiedzieliśmy mu o naszych problemach, wyjaśnił nam, że to wszystko jest wywołane przez moc Pokemonów typu psychicznego, jakie tutaj na tej wyspie przebywają. Ich moc, wprawiająca wyspę w ruch sprawia, że wszystkie urządzenia nawigujące tracą zdolność działania.
- Oczywiście nie jest to wcale celowe zagranie z naszej strony - rzekł mężczyzna przepraszającym tonem - To jedynie efekt uboczny tych mocy. Ale spokojnie. Gdy tylko będziecie chcieli wracać do domu, to umożliwimy wam to.
W takiej sytuacji nie pozostało nam nic innego, jak tylko siedzieć w tej wiosce i czekać na nadejście najgorszego, które to, zgodnie z naszymi przeczuciami, miało przybyć bardzo szybko. Nie wiedzieliśmy jedynie tego, że nastąpi to szybciej niż byśmy tego chcieli.
Denerwowała nas cała ta sytuacja. Chcieliśmy działać, ale nie mieliśmy jak. W końcu nie wiedzieliśmy, gdzie jest położona wyspa Patalos, a nawet gdybyśmy wiedzieli, to moc Pokemonów psychicznych nie pozwoliłaby nam na ustalenie odpowiedniego położenia, gdyż kompas dalej bzikował, zaś system nawigacyjny w sprzęcie na pokładzie łodzi Maren nawalił już jakiś czas temu, a nasza przyjaciółka, która wręcz doskonale znała te wody (a przynajmniej tak sądziła) odłożyła na później jego naprawę. Dlatego też czekanie, choć bardzo nam nie było na rękę, stanowiło dla nas teraz jedyne wyjście z sytuacji.

***


W nocy obudził nas przerażający krzyk. Na wioskę napadli mieszkańcy wyspy Patalos, aby znowu porwać kilku nowych niewolników. W chwili, kiedy nastąpiła napaść, rozległ się wrzask, a ustawieni na straży mieszkańcy wioski podnieśli alarm.
- Atakują! - zawołałam.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu, a z jego policzków poleciały małe iskierki.
- Ruszajmy, przyjaciele! - krzyknął Ash.
Następnie przypiął sobie do pasa swoją szpadę i wybiegł z domu, w którym spaliśmy całą naszą drużyną. Natychmiast do niego dołączyliśmy. Byliśmy ubrani, ponieważ z obawy, że może nastąpić taka sytuacja, która właśnie nastąpiła, nie przebieraliśmy się w piżamy.
Chwilę później byliśmy już na zewnątrz i wtedy zauważyliśmy coś, co było naprawdę przerażające. Mieszkańcy wioski biegali wokół nas próbując uciec, z kolei inni próbowali się bronić z pomocą swoich Pokemonów. Wokół nas zaś latały jakieś tajemnicze kształty.
- Co to za potwory?! - zapytał Damian.
- To są chyba Pokemony - odpowiedział mu Tracey.
- Pokemony?
Chłopak przyjrzał się uważnie tajemniczym kształtom, które latały nad naszymi głowami.
- Tak, to są Pokemony! Widzę Dragonite’a i kilka Fearowów!
Przyjrzałam się im uważnie, o ile oczywiście to było możliwe w tej sytuacji. Noc była raczej ciemna, wiele kształtów wydawało się stanowić jedynie mroczne cienie. Na grzbietach Pokemonów siedzieli ludzie, którzy zrzucali na mieszkańców wioski sieci. Kilku z nich zdołali nimi schwycić, po czym porwali ich ze sobą w górę i odlecieli. Szybko wypuściliśmy swoje Pokemony i natychmiast przystąpiliśmy do walki. Udało się nam strącić kilku napastników, jednak ich wierzchowce bardzo szybko odzyskiwały swe siły, jakby coś w cudowny sposób przywracało im je, lecz nie wiedzieliśmy, co to mogło być. Nasze stworki walczyły z nimi dzielnie, a już zwłaszcza Greninja siedzący na grzbiecie Charizarda - obaj atakowali bardzo zaciekle naszych przeciwników i zaczęli nawet siać popłoch pośród nich. Wydawało się, że mamy szansę, aby wygrać, jednak nagle Charizard zaryczał z bólu, po czym poleciał w dół, lądując awaryjnie na ziemi. Greninja upadł obok niego, po czym szybko zaczął się rozglądać za osobą odpowiedzialną za to. Chyba ją namierzył, ponieważ cisnął w niego Wodnym Shurikenem, jednak ten został odbity i poleciał w kierunku swego właściciela i uderzył w niego z całej siły.
Ash przerażony podbiegł do obu swoich Pokemonów.
- Charizard, nic ci nie jest?! Greninja, wszystko dobrze?! - zapytał.
Pokemony zaryczały delikatnie, ale widać było, że są zmęczone.
Walka tymczasem trwała dalej, zaś nasze stworki atakowały zaciekle napastników, jednak im również coś się stało i jeden po drugim zaczęły upadać na ziemię wyraźnie czymś osłabione. Do potyczki wmieszały się też Pokemony typu psychicznego, należącego do mieszkańców wsi, ale i one także szybko straciły swoje siły, jakby ktoś uderzył w nich jakąś naprawdę potężną mocą, ale nie mieliśmy pojęcia, o co tu chodzi.
- Coś znienacka atakuje broniące nas Pokemony! - zawołał Tracey.
- Tylko co? - zapytała Melody.
Chwilę później w naszym kierunku poleciała sieć. Zauważyłam ją i odskoczyłam na bok, krzycząc ostrzegająco w kierunku moich przyjaciół. Tracey spojrzał w górę, po czym szybko odepchnął swoją dziewczynę na bok, a sieć spadła na niego.
- Tracey! - krzyknęła przerażona dziewczyna, gdy tylko to zobaczyła.
- Melody! - zawołał jej ukochany.
Następnie napastników porwał sieć ze swoim łupem i nasz przyjaciel zniknął w mroku nocy. Patrzyliśmy na to wszystko przerażeni widząc, jak potem napastnicy odlatują, zabierając ze sobą sieci razem z kilkunastoma mieszkańcami wsi, a wśród nich dostrzegłam Maren oraz Miguela.
- O nie! Maren! - krzyknęłam przerażona.
- Miguel! - wrzeszczał naczelnik wsi, próbujący dogonić porywaczy syna, lecz bezskutecznie.
Ash gwizdnął szybko na palcach i przywołał do siebie Pidgeota, który podleciał do niego przerywając walkę. On jako jeden z niewielu naszych Pokemonów jeszcze nie został osłabiony tajemniczą mocą, dlatego też mógł nam służyć pomocą.
- Wskakuj, Sereno! - krzyknął mój ukochany, kiedy wsiadł na swojego Pokemona razem z Pikachu.
Podbiegłam do Asha, usiadłam za nim i objęłam go mocno w pasie.
- Lecimy, Pidgeot! - wrzasnął detektyw z Alabastii.
Chwilę później Pokemon pomachał szybko skrzydłami i uniósł się w górę.
- Leć za nimi, Pidgeot! Ale tak, żeby nas nie zauważyli - przykazał mu jego trener.
Nasz środek transportu zapiszczał, po czym bardzo zadowolony ruszył razem z nami w pościg za naszymi przeciwnikami.

***


Bardzo szybko namierzyliśmy tych łotrów, po czym zaczęliśmy za nimi lecieć. Oczywiście robiliśmy to trzymając właściwą odległość oraz mając nadzieję, że te łotry nas nie zauważą. Dziękować losowi tak się nie stało. Nasi porywacze lecieli prosto przed siebie ze swoimi jeńcami, zaś nad nimi unosił się jakiś tajemniczy kształt, który wyglądał nam całkiem znajomo, jednak teraz w tym całym zamieszaniu jakoś nie mogliśmy go poznać.
- Spokojnie, Pidgeot. Byle nie za blisko - powiedział pół szeptem do swego Pokemona mój chłopak.
Ten oczywiście doskonale wiedział, o co mu chodzi, gdyż leciał w taki sposób, abyśmy nie rzucili się w oczy osobom, które właśnie śledziliśmy. Trzymaliśmy taki dystans, żeby widzieć zarys ich postaci na horyzoncie. Dziękować losowi było dość ciemno, dzięki czemu mrok nocy okrywał nas, ale to też mogło działać przeciwko nam, jeżeli by nasi wrogowie odlecieli zbyt daleko od nas. W takim wypadku niezbędne jest zachowanie zawsze właściwego dystansu, co wcale nie było łatwe, ale nam się to udało.
Lecieliśmy tak może pół godziny, może nieco dłużej. Nie mam pojęcia, ponieważ, choć mam zawsze zegarek na ręce, to jakoś teraz daleko mi było do tego, aby sprawdzać czas. Miałam w końcu co innego na głowie. Tak czy owak lot w końcu się zakończył, kiedy przed nami zamajaczyła tajemniczy wyspa. Na jej widok porywacze zaczęli powoli pikować w dół, aż w końcu wszyscy przerwali lot i tam właśnie wylądowali.
- To musi być Patalos - powiedział Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Musimy tutaj jakoś wylądować, ale w taki sposób, żeby nikt nas nie zauważył - dodałam.
- Spokojnie, kochanie. Tylko spokojnie - powiedział mój luby.
Ash próbował mnie tymi słowami jakoś uspokoić, jednak jakoś mu to kiepsko wyszło. Trudno mi było mieć do niego o to żal. W końcu miałam naprawdę wielkiego cykora, bo przecież każda chwila mogła być wówczas naszą ostatnią, jeżeli zostaniemy odkryci przez mieszkańców tej wyspy, na co nie mogliśmy sobie pozwolić.
Udało się nam wylądować niedaleko tego miejsca, gdzie przed chwilą wylądowali nasi przeciwnicy. Ash schował Pidgeota do pokeballa, po czym szybko ruszyliśmy w kierunku, w którym zniknął ostatni z porywaczy razem ze swoją ofiarą z zarzuconą jej na głowie siecią. Było co prawda ciemno, ale na całe szczęście mój luby i ja (a także wiernie nam towarzyszący Pikachu) zadbaliśmy o to, żeby ostatni z napastników nie zniknął nam całkowicie z oczu. Pilnowaliśmy, abyśmy zawsze mogli namierzyć tego człowieka, jeżeli choć na chwilę byśmy go stracili z pola widzenia.
Tak szliśmy przed siebie jakiś czas, aż oczom naszym ukazała się nagle wielka jaskinia. Tam oto wprowadzono więźniów, których złapano podczas napaści na wyspę. Wśród nich dostrzegliśmy też naszych przyjaciół, czyli Maren, Tracey’ego, Miguela i jego Axew. Poczułam, jak serce na ich widok zaczyna bić mi jeszcze mocniej niż przedtem. Chciałam ratować całą trójkę już teraz, lecz doskonale wiedziałam, że to mało rozsądne, więc poczekałam na dogodny moment.
- Idziemy za nimi, Sereno - powiedział mój chłopak.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Powoli zakradliśmy się do wejścia do jaskini, a następnie weszliśmy do niej. Potem zaczęliśmy iść w jej wnętrze, aby w ten sposób sprawdzić, co spotkało naszych biednych przyjaciół. Tuż przed nami szli porywacze razem ze swoimi ofiarami, oświetlając sobie drogę lampami. Ostrożnie szliśmy za nimi, ale tak, żeby nas nie usłyszeli. Całe szczęście, że praca detektywów nauczyła nas ostrożności i wiedzieliśmy, jak uniknąć zdemaskowania.
Szliśmy tak jakiś czas niezauważeni przez nikogo, aż dotarliśmy do wielkiej groty. Stamtąd dobiegły nas jakieś głosy. Wyjrzeliśmy do niej z miejsca, w którym staliśmy, a wtedy zauważyliśmy porwane z wioski osoby, a przed nimi stojących mieszkańców wyspy Patalos. Wokół nich chodził jakiś mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat. Miał siwe włosy, czarne oczy oraz sporo zmarszczek na twarzy. Chodził ubrany w czarny strój i był niezwykle elegancki.
- Doskonale... Piętnastu nowych więźniów, w tym pięć Pokemonów. Doskonale. Będziemy mieli z nich ogromny pożytek - mówił ów człowiek, uśmiechając się przy tym w podły sposób - Zabierzcie ich w głąb kopalni! Niech natychmiast wezmą się do pracy!
Jego ludzie wykonali polecenie, zaś on sam zadowolony zatarł ręce, mówiąc do siebie.
- Doskonale. Już niedługo będę najbogatszym człowiekiem na świecie, a nasz pan będzie rządził tym światem po wsze czasy.
Potem kazał swoim ludziom wyjść i zostawić go samego dodając, że chce on porozmawiać z kimś, kogo nazywał „swoim panem“. Ludzie wyszli, a ów tajemniczy mężczyzna został sam w ciemności, oświetlając sobie grotę lampą. Chwilę później coś do niej wleciało, jakiś wielki, ciemny kształt. Nie widziałam dokładnie, co to było, ale raczej nie człowiek. Dość nikłe światło lampy trzymało się daleko od tego tajemniczego obiektu.
- Mój panie - powiedział mężczyzna, kłaniając się nisko - Będziesz ze mnie zachwycony. Grota na twój skarb jest już gotowa. Niewolnicy zadbali o to, żeby była ona dość szeroka i przestronna pracując w dzień i w nocy, prócz tego zdobywając diamenty dla naszej sprawy.
Tajemnicza istota odpowiedziała mu jakimś dziwnym bełkotem, który wydawał się nam znajomy, choć nie umieliśmy go rozpoznać.
- Ja wiem, mój panie, że dla ciebie diamenty są zbędnym balastem, ale wiesz doskonale, iż pieniądze mogą się nam jeszcze przydać - mówił dalej mężczyzna takim tonem, jakby próbował wyjaśnić swe zachowanie - Nigdy nie należy lekceważyć ludzi. Aby ich sobie podporządkować, mogą nam być potrzebne specjalne sprzęty bojowe oraz środki transportu, żeby nasza armia miała jak iść naprzód.
Rozmówca mężczyzny wciąż pozostawał w cieniu, lecz sposób, w jaki mówił wydawał się nam coraz bardziej znajomy, jednak nie chcieliśmy z Ashem przyznać, że wiemy, kto to jest. To było bowiem zbyt przerażające, aby miało być prawdą. W końcu oczywiście musieliśmy przyjąć tę prawdę do wiadomości, choć nie było to łatwe.
Tak czy siak rozmowa toczyła się jeszcze przez jakiś czas, a potem tajemniczy osobnik zniknął nagle w cieniu jednego z kilku wyjść z groty, natomiast mężczyzna pozostał sam. Ash wówczas wpadł na pewien pomysł.
- Złapiemy go - szepnął mi na ucho.
Nie wiedziałam, czy to aby na pewno jest dobry koncept, jednak nie powiedziałam nic w tej sprawie, tylko ostrożnie zakradłam się wraz z moim ukochanym, który powoli wyjął z kieszeni swych spodni plastikowy pistolet straszak, podszedł do mężczyzny i przyłożył mu lufę do pleców.
- Nie ruszaj się, bo strzelę - powiedział.
Mężczyzna przerażony jęknął, jednak wykonał polecenie, zachowując przy tym stoicki spokój. Ja i Pikachu powoli podeszliśmy do tego drania.


- Kim jesteście? - zapytał człowiek.
- To bez znaczenia - odpowiedziałam - Lepiej powiedz, kim ty jesteś, kanalio.
- Jestem Paulo Ramon, naczelnik wioski z tej wyspy, a wy narażacie się na gniew mój i mojego pana.
- Mówisz o tym stworzeniu, z którym właśnie rozmawiałeś? - zapytał Ash, nie opuszczając plastikowego pistoletu z jego pleców - Powiedz mi, jakie masz z nim układy?
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu, sypiąc przy tym iskry ze swoich czerwonych policzków.
- Czemu miałbym wam to powiedzieć? - burknął mężczyzna.
- A temu, że masz lufę wbitą w krzyżu - rzekł groźnie Ash tonem, jaki słyszał w filmach sensacyjnych - Wystarczy zatem, że pociągnę za spust, a już nigdy nie wstaniesz z wózka inwalidzkiego. Więc jak?
Naczelnik wioski musiał zrozumieć, że mój ukochany nie żartuje, więc zaczął nam udzielać wyjaśnień:
- Mój pan przybył tu na tę wyspę i podporządkował sobie wszystkich jej mieszkańców poza mną, ponieważ mój umysł jest zbyt silny na takie sztuczki. Pan więc uczynił mnie swoim wspólnikiem. Pomagam mu łapać niewolników do pracy w kopalni.
- Co tutaj wykopujecie? - zapytałam.
- Diamenty - odpowiedział Ramon - Ale nie tylko to. Prócz tego moi niewolnicy poszerzyli odpowiednio jedną grotę, w której to mój pan będzie mógł przechowywać swój skarb.
- Co to za skarb? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
Ramon zaczął się pocić na całej twarzy. Widać ta wiadomość była dość trudna do wypowiedzenia dla niego, za pewno z powodu strachu o własne życie, więc nie wiedział, czy ma odpowiedzieć na pytanie Asha, czy lepiej będzie dostać kulkę w krzyż.
- Ogłuchłeś?! - warknął na niego detektyw z Alabastii - Pytam, co to za skarb?!
- Nie mogę wam powiedzieć, bo mój mistrz mnie zabije.
- Ja ciebie zabiję, jeśli nie powiesz!
Mężczyzna wyraźnie zaczął się wahać, co powinien zrobić.
- Może lepiej będzie, jeśli wam to pokażę.
Ash spojrzał na mnie oraz na Pikachu. Oboje czuliśmy, że to może być jakiś podstęp ze strony tego człowieka, ale ostatecznie skinęliśmy głowami na znak, że wyrażamy zgodę na propozycje tego łajdaka.
Chwilę później Ramon ruszył przed siebie, a my za nim. Detektyw z Alabastii wciąż nie opuszczał plastikowego pistoletu, żeby mieć większą pewność, że ten cwaniak nie zechce kombinować niczego przeciwko nam. Podejrzewaliśmy, iż planował coś on niegodziwego, jakąś zdradę, ale nie mieliśmy pojęcia, jak i kiedy zamierza ją wprowadzić w życie.
Szliśmy spokojnie przed siebie i minęliśmy grotę, w której pracowali niewolnicy będący ludźmi oraz Pokemonami. Wydobywali oni w otoczeniu strażników diamenty. Wszyscy jednak chodzili w jakiś taki dziwny sposób, powiedziałabym nawet, że wręcz nienaturalny. Ponieważ domyślaliśmy się, czym jest tajemnicza istota będąca mistrzem Ramona, nie zdziwiło nas to wcale. Wśród niewolników dostrzegłam naszych przyjaciół, jednak bałam się do nich podejść, aby nie wzbudzić podejrzenia straży. Na szczęście ci ludzie byli, podobnie jak i pilnowani przez nich więźniowie, tacy jacyś... Tacy „inni“. Nawet nie zauważyli, że ich naczelnik idzie wokół nich razem z dwoma osobami i Pokemonem. Co prawda kilku na nas spojrzało wyraźnie zaintrygowanych, jednak szybko przestali na nas zwracać uwagę i powrócili do swoich zajęć.
- Oni wydobywają diamenty dla ciebie? - zapytałam.
- Dla mnie oraz dla mistrza, dla naszej sprawy - wyjaśnił Ramon - Będą nam one kiedyś niezwykle potrzebne. Ale nawet jeżeli mistrz nie chce ich używać, ja to zrobię i to za dwóch.
- Nie wątpię - mruknął Ash.
Nagle ktoś na niego wpadł. To był Tracey. Mój chłopak szybko położył sobie palec na ustach, mówiąc:
- Proszę, nie zdradź nas.
Chłopak jednak wzruszył tylko ramionami, mówiąc:
- Po co miałbym to robić?
Następnie wrócił on do swoich zajęć, czyli do wydobywania z tej groty diamentów.
- Widziałeś jego oczy? - zapytałam przerażona Asha - Znam doskonale to spojrzenie.
- Ja również - powiedział Ash - To musi być hipnoza. Tak coś czułem. A skoro to jest hipnoza, to ja już wiem, kim jest mistrz tego łajdaka.
- Pika-pika! - zapiszczał zaniepokojony Pikachu.
- Ty chyba też już to wiesz, prawda? - zapytał go Ash.
Następnie powoli trącił pistoletem Ramona w plecy i dodał:
- Prowadź nas dalej. Tylko bez żadnych sztuczek!
- Pika-pika-chu! - pisnął groźnie Pikachu, puszczając iskierki ze swych policzków.
Mężczyzna westchnął głęboko, po czym powoli ruszył przed siebie, a my za nim uważnie go obserwując, aby być czujnym i wiedzieć, czy on coś aby nie kombinuje.
W końcu dotarliśmy razem do jeszcze większej groty niż ta, w której to złapaliśmy naszego delikwenta. Wtedy jednak nasze przerażenie sięgnęło już zenitu. Zauważyliśmy bowiem, że w tej grocie ktoś jest i co gorsza, nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, kto to taki.
- Poświeć lampą - rozkazał naszemu zakładnikowi Ash.
Ramon wykonał polecenie, a wtedy ujrzeliśmy straszny widok. Tym widok był wielki Malamar siedzący na czymś, co wyglądało jak kilkanaście ogromnych, różowych jaj.


- Boże! - jęknęłam przerażona - Malamar!
- Pika-pika! - pisnął Pikachu, stając w pozycji bojowej.
Pokemon spojrzał na nas groźnie i zamruczał groźnie. Ash zaś złapał dłonią za rękojeść szpady będąc gotowym do walki.
- To znowu ty! - zawołał mój chłopak - Tak coś czułem, że cię tutaj spotkam!
Malamar zrobił dziwną minę, jakby pierwszy raz w życiu nas zobaczył, ale owo zdumieni szybko minęło i zastąpiła je groza, która dość szybko się przerodziła w szaloną furię.
- Mala-mar! - wrzasnęło przerażające stworzenie, po czym strzeliło w nas swoją mocą.
Ash stanął przede mną i zasłonił się szybko szpadą, która odbiła moc w stronę groźnego Pokemona. Ten zaś w ostatniej chwili uskoczył na bok i ponownie do nas strzelił. Mój luby ponownie odbił cios, ale czuliśmy, że jak tak dalej pójdzie, to ten potwór nas w końcu zabije. Niestety, nie mieliśmy przy sobie swoich Pokemonów (nie licząc oczywiście Pikachu i Pidgeota), więc powiedziałam:
- Nie pokonamy go! Musimy uciekać!
- Słusznie! Uciekajmy! - krzyknął Ash.
Rzuciliśmy się do ucieczki razem z Pikachu, który dla pewności strzelił w Malamara piorunem, choć niewiele tym osiągnął.
- Nie uciekniecie nam! Nie zdołacie nam nigdy uciec! Wasz los jest już przesądzony, podobnie jak i los całego świata! - krzyknął za nami Ramon, rechocząc podle niczym szaleniec.
Biegliśmy szybko przed siebie jak wariaci, mijając po drodze grotę z więźniami i ich strażnikami. Ci ostatni nie próbowali wcale nas zatrzymać. Pamiętali oni widocznie, że przyszliśmy tutaj razem z naczelnikiem, więc musieliśmy być zaufanymi ludźmi. To dało nam przewagę, aby uciec z tego przerażającego miejsca.
Dotarliśmy bezpiecznie poza jaskinię, po czym szybko wskoczyliśmy na grzbiet Pidgeota i ruszyliśmy na nim w kierunku wyspy Pantalun. Nie uciekliśmy jednak daleko, kiedy drogę nam zagrodził Malamar.
- EJ! A ty jak się wydostałeś tak szybko z tej groty?! - zawołał Ash.
Pokemon zachichotał podle i wystrzelił ze swoich znaków na brzuchu wielką, białą jasność, aby nas zahipnotyzować. Zasłoniliśmy sobie szybko oczy dłońmi, aby nie wpaść w trans, bo gdyby do tego doszło, to z miejsca zostalibyśmy niewolnikami Malamara. Chroniliśmy się więc przed hipnozą, jednocześnie próbując jakoś odlecieć w innym kierunku, ale niestety nasz prześladowca stawał nam za każdym razem na drodze, blokując możliwość ucieczki. Co chwila atakował nas też hipnozą, a my mieliśmy coraz większy problem z zasłonięciem sobie oczu.
Wtem jakaś moc uderzyła w Malamara tak mocno, że zleciał on prosto na wyspę, a droga ucieczki nagle stała przed nami otworem. Spojrzeliśmy za siebie w kierunku, skąd poleciała niespodziewana pomoc.
- Uciekajcie, szybko! - usłyszeliśmy dobrze sobie znany głos, a zaraz potem ujrzeliśmy znany nam kształt.
- Mewtwo! - krzyknęliśmy radośnie ja i Ash.
- Pika-pika! - pisnął wesoło Pikachu.
- Znowu nam ratujesz życie, gdy wpadamy w tarapaty - zaśmiał się mój chłopak.
- Niewiele moja pomoc się wam przyda, jeżeli Malamar ponownie was zaatakuje. Ruszajcie się więc - skarcił nas Pokemon.
Posłuchaliśmy go i natychmiast polecieliśmy Pidgeotem w kierunku wyspy Pantalun. Mewtwo tymczasem leciał obok nas.
- Nie pytam cię, skąd się tu wziąłeś, Ash, ponieważ z całą pewnością sprowadził cię tu czysty przypadek - powiedział nasz wybawca za pomocą telepatii.
- Ja także nie pytam, skąd się tutaj wziąłeś, bo obecność Malamara, na którego polujesz mówi sama za siebie - rzekł z uśmiechem Ash.
- Masz rację - skinął głową Mewtwo - Nie dawno znowu mi się udało go znaleźć, chociaż nie było to łatwe. Odkryłem też coś, co on planuje, lecz sam go powstrzymać nie mogę.
- My również zaczynamy już rozumieć, co on planuje - powiedział mój ukochany - Z tego, co widzieliśmy ten łajdak złożył tutaj jaja.
- Tak... Chce stworzyć całą rasę Malamarów takich jak on, o wiele silniejszych niż nasze ziemskie Malamary - mówił nasz przyjaciel - Ich moc będzie tak potężna, że z łatwością zapanują nad ludźmi i Pokemonami na tej planecie.
Przerażona spojrzałam na Mewtwo, gdy to powiedział.
- Musimy go powstrzymać! - zawołałam.
- Oczywiście, moja droga - uśmiechnął się delikatnie Pokemon - Ale będziemy musieli ustalić bardzo dobry plan działania.
- Słusznie. Bez niego ani rusz - powiedziałam z delikatnym uśmiechem na twarzy.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Sierżant Jenny zgodnie z zapowiedzią pojechała do Centrum Pokemon, aby aresztować Philippe’a Bordeau, a my z kolei czując, że jak na razie nie jesteśmy potrzebni, poszliśmy spać, żeby wypocząć po tej pełnej wrażeń przygodzie. Jednak rano, kiedy się obudziliśmy i zjedliśmy razem śniadanie, przyszedł do nas robot Clembot z nowiną.
- Dzwoni sierżant Jenny - powiedziała maszyna - Prosi państwa do telefonu.
- O! Ciekawe, co się stało? - zapytała Bonnie.
- De-ne? - pisnął pytająco jej Dedenne.
- Mam tylko nadzieję, że ten cały Bordeau jej nie zwiał - rzekła Alexa.
- Ja również mam taką nadzieję - dodał pan Meyer.
- Cóż... Nie dowiemy się tego, dopóki tam nie pójdziemy - stwierdził Clemont.
- Słusznie mówisz, drogi chłopcze - poparł go mój tata z uśmiechem na twarzy - Chodźmy więc porozmawiać z panią sierżant na ten temat.
Podeszliśmy do aparatu telefonicznego, gdzie na ekranie widniała już postać znanej nam policjantki.
- Witajcie, kochani - powiedziała Jenny smutnym tonem - Miło mi was znowu widzieć.
- Nam również - odpowiedział jej mój ojciec - A więc co cię do nas sprowadza, złociutka?
Spojrzeliśmy na niego zdumieni.
- Złociutka? - zapytałam.
Tata zachichotał delikatnie, rumieniąc się przy tym.
- Wybaczcie mi, proszę. Stary nawyk, który pozostał mi z czasów, gdy byłem notorycznym podrywaczem, delikatnie mówiąc.
- Dobrze, że Cindy tego nie słyszy - zachichotałam wesoło - Nie wiem, czy nawrót twoich starych nawyków by się jej spodobał.
- Oj, zdecydowanie nie - parsknęła śmiechem Alexa, gładząc po głowie swojego Helioptile’a.
- No dobrze, to już nie ważne - powiedział Clemont, patrząc na ekran telefonu - Słucham, Jenny. Co też cię do nas sprowadza?
- Już wam mówię - odparła policjantka - Jak zwykle sprowadzają mnie problemy.
- To było do przewidzenia - mruknęłam pod nosem.
Jenny puściła to mimo uszu.
- Pojechałam wczoraj aresztować pana Bordeau, ale cóż... Ku mojemu zdumieniu ten człowiek leżał już martwy w swoim pokoju.
- Martwy?! - krzyknęliśmy wszyscy.
- No tak. Dostał nożem prosto w serce. Mordercą był z całą pewnością ten sam bandyta, który nam się wymknął wczorajszej nocy, ale spokojnie. Jeszcze go dopadnę.
- Ale czemu zabił Philippe’a Bordeau? - zapytałam zdumiona.
Jenny jednak miała na to gotową odpowiedź.
- To chyba oczywiste. Łajdak pomyślał sobie, że szef nasłał na nich z jakiegoś powodu policję, więc poszedł go zabić, a potem zwiał, aby teraz ukryć się gdzieś przed nami, ale to mu się nie uda, ponieważ ja go jeszcze dopadnę, macie na to moje słowo.
Słowa policjantki bardzo nas zaniepokoiły, bo przecież zabójstwo pana Bordeau uniemożliwiało przesłuchanie go, a przecież bez tego raczej nie było wielkiej możliwości, żebyśmy mogli odkryć, co też takiego jest tutaj ukryte i dlaczego on tego szukał. Poza tym, choć ten koleś był zwykłym oszustem, to jakoś wcale nie życzyliśmy mu śmierci, dlatego wieść o niej zdecydowanie nie przypadła nam do gustu.
- No, ale weźcie się uśmiechnijcie - powiedziała z uśmiechem Jenny - Przynajmniej macie już spokój od wszelkich włamań. Nikt więcej nie będzie was nękał.
- Ale nie wiemy, czego ten człowiek tu szukał - zauważył Clemont.
- Pewnie coś tutaj jest cennego, może jakiś skarb? - zasugerowała nam policjantka - To już nie moja działka. Jeżeli tak bardzo chcecie, to sami to sobie badajcie. Ja muszę złapać mordercę. Ale tak czy inaczej mam dla was jeszcze jedne, ciekawe wiadomości.
- Tak? A jakie? - zapytała Bonnie.
Dedenne usiadł wygodnie dziewczynce na ramieniu i uważnie zaczął się przyglądać policjantce, która zachichotała, a następnie wyjaśniła nam co i jak.
- Widzicie... Kiedy przesłuchiwałam niedawno tego całego Philippe’a Bordeau, to zdołałam mu zarekwirować szklankę z jego odciskami palców. Potem na spokojnie przejrzałam sobie naszą bazę danych z pomocą kilku znawców w tej dziedzinie i wiecie, co odkryłam?
- Nie, ale pewnie nam zaraz to powiesz - zażartował sobie pan Meyer.
Sierżant Jenny popatrzyła na niego groźnie, po czym rzekła:
- A więc oto, co chciałam wam wszystkim powiedzieć. Ten człowiek, który podawał się za Philippe’a Bordeau wcale nim nie był.
- Wiedziałem - rzekł mój ojciec.
Kobieta popatrzyła na niego zdumiona.
- Mówisz poważnie czy żarty sobie robisz?
- Ja mówię najzupełniej poważnie - odpowiedział jej mój tata - Przed przyjazdem tutaj sprawdziłem razem z młodym Maxymilianem Hameronem dokładnie wszystkie dane i wiesz, co odkryłem? Nie ma nikogo takiego jak Philippe Bordeau. Taki człowiek nie istnieje.
- No, teraz już nie, skoro kopnął w kalendarz - mruknęła Alexa bardzo ironicznym głosem.
Jenny nie zwróciła na nią uwagi.
- Jak więc mówiłam, Philippe Bordeau wcale się tak nie nazywał. Jego prawdziwe nazwisko to Jacques Danton.
Alexa aż drgnęła, kiedy usłyszała, co powiedziała pani sierżant.
- Słucham? Jacques Danton? Ten złodziej?!
- No proszę. Widzę, że o nim słyszałaś - uśmiechnęła się Jenny.
- Trudno było nie słyszeć. Przecież trzy lata temu to właśnie on i jego gang dokonali kilku zuchwałych kradzieży na terenie całego Kalos. Potem jednak złapali drania na terenie Lumiose. Zaszedł do jakiegoś baru i tam po pijaku pobił się ponoć z jakimś człowiekiem. Policja interweniowała, ale na jego nieszczęście rozpoznano go. Przerażony Jacques Danton wyrwał się szybko funkcjonariuszom i rzucił do ucieczki. Złapano go jednak i cóż... Dostał trzy lata, ale tylko tyle, ponieważ dało mu się udowodnić tylko jedno włamanie. Widocznie niedawno wyszedł z paki. Tylko nadal nie rozumiem, dlaczego tak bardzo chciał kupić Wieżę Pryzmatu. Czemu mu na tym tak bardzo zależało?
Policjantka wzruszyła ramionami.
- Tego się już nie dowiemy, ale to przecież problem mniejszej wagi.
- Jak dla kogo - burknęłam z niechęcią.
Zdecydowanie nie spodobało mi się to, że pani sierżant tak szybko rezygnuje ze śledztwa w tej sprawie.
- Musimy złapać mordercę Dantona, to teraz nasz najwyższy priorytet - powiedziała Jenny nieco gniewnym tonem, gdy zauważyła moją reakcję na jej słowa - Potem zaś możemy się bawić w poszukiwanie skarbów, skoro tak bardzo wam na tym zależy. Ale jak powiedziałam, na razie mamy większe problemy.
- Poprawka, kochana... To TY masz większe problemy - rzekł z lekką ironią w głosie mój ojciec - My z kolei spróbujemy odkryć prawdę na temat tego całego Dantona.
- A to już wasza sprawa, co będziecie robić - machnęła z niechęcią ręką policjantka - Ja muszę się zająć moim śledztwem, a wy zajmijcie się swoim. No dobrze, co miałam powiedzieć, to powiedziałam. Teraz do zobaczenia. Powiadomię was, jak dopadnę tego zabójcę.
Następnie się rozłączyła, a my zostaliśmy sami z własnymi myślami.

***


Clemont wraz z Bonnie i swoim ojcem pozostał w Wieży Pryzmatu, aby zbudować maszynę do wyszukiwania przedmiotów ukrytych w ścianie. Podejrzewaliśmy bowiem, że właśnie tam znajdowało się to, co zamierzał nam zabrać Jacques Danton. Reszta naszej kompanii z kolei poszła do Johna Scribblera. Mężczyzna zadzwonił do nas niedługo po telefonie od sierżant Jenny mówiąc, że on i Maggie chcieliby zaprosić nas na drugie śniadanie, o ile oczywiście nie mamy innych planów na ten dzień. Ponieważ rodzina Meyer była zajęta, poszliśmy tam jedynie ja, tata, Alexa i mój Piplup. Pisarz i jego ukochana przyjęli nas czym chata bogata, a ta okazała się być bogata w placek domowej roboty, zimne napoje oraz smakowite łakocie. Jednym słowem, była bogata we wszystko, co warto było konsumować.
- Szkoda, że reszta z was nie przyszła - powiedział Scribbler - W końcu im nas więcej, tym weselej.
Noctowl Archimedes zaskrzeczał lekko z miejsca, na którym siedział, co pisarz przywitał wesołym uśmiechem.
- Widzicie? On też tak uważa.
- Nie zapomnij o mnie, kochanie - zaśmiała się Maggie, wchodząc do pokoju z dodatkową tacą pełną ciastek - Mam nadzieję, że te przysmaki będą wam smakować.
- Ja również mam taką nadzieję - zażartowała sobie Alexa.
Helioptile zeskoczył z jej ramienia, wskoczył na stół i zaczął zajadać z wielkim smakiem smakołyki, w czym asystował mu mój Piplup. Obaj byli wyraźnie zadowoleni smakiem tych przysmaków.
- Skoro naszym Pokemonom one smakują, to czemu nam by miały nie smakować? - zaśmiał się mój tata.
- No właśnie - poparłam go.
Zaczęliśmy jeść, a John Scribbler zapytał nas, co tam u nas nowego słychać. Słyszał jakieś plotki o tym, że poprzedniej nocy ktoś się włamał do Wieży Pryzmatu, ale niestety nic konkretnego w tej sprawie nie wiedział. Opowiedzieliśmy mu więc dokładnie, co tam się wtedy stało. To było dla niego bardzo intrygujące.
- Zagadkowa sytuacja - powiedział pisarz, kiedy skończyliśmy mówić - Naprawdę nie wiem, co mogę wam poradzić w tej sprawie, chociaż bardzo bym chciał wam pomóc, ale obawiam się, że niewiele mogę tu zdziałać. W końcu ja jestem tylko pisarzem kryminałów, a nie prywatnym detektywem. Henry Willow z całą pewnością by sobie z tą sprawą poradził, ale ja raczej nie. Zdecydowanie nie.
- Moim zdaniem nie doceniasz się - stwierdziłam smutno - Nie wiem, czemu masz o sobie tak niskie mniemanie, ale jak dla mnie jesteś naprawdę prawdziwym geniuszem.
- Miło mi, że tak mówisz, ale niestety prawda jest taka, że umiem tylko pisać jakieś głupie książki, a prawdziwi geniusze to właśnie wy.
- My? A niby co w nas takiego genialnego?
- Wszystko, moja mała Dawn. Wszystko.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, po czym spojrzała na Piplupa i Helioptila, którzy zajadali ciastka siedząc na stole.
- John jest czasami naprawdę dziwny - powiedziała z uśmiechem na twarzy Maggie - Raz się chwali, jaki to on jest genialny, a innym razem mówi o sobie takie głupie rzeczy, jak teraz.
- Kochanie, jest pewna różnica w mówieniu prawdy, a w kłamaniu - zauważył z ironią jej ukochany.
- Możesz rozwinąć tę myśl?
- Oczywiście, że tak. Bo widzicie... Chwalanie swoich umiejętności w dziedzinie, w której na pewno mamy wielkie umiejętności, to jest mówienie prawdy. Z kolei chwalanie się, że posiada się zdolności w dziedzinach, w których nie mamy żadnej wiedzy lub też posiadamy wiedzę znikomą, to jest zwyczajne kłamstwo.
- Rozumiem - zaśmiał się mój tata - A więc w pewnych dziedzinach wychwalanie swoich umiejętności jest pożądane, a w innych już nie?
- Tak - potwierdził pisarz - Właśnie to miałem na myśli.
Ojciec stwierdził, że jest w tym sporo sensu i nie zadawał w tej sprawie żadnych pytań, po czym zaczął znowu zajadać ciastka. Zauważyłam, że jest on nieco żarłokiem, a już zwłaszcza wtedy, kiedy miał przed sobą same przysmaki. Widocznie Ash miał to po nim.
- A więc mówicie, że ciekawi was, co takiego szukał ten cały Danton w Wieży Pryzmatu? - zapytał pisarz po chwili.
- Tak, ale niedługo się tego dowiemy, kiedy już Clemont zbuduje swój wynalazek - odpowiedziałam mu.
- Nadal jednak nie rozumiemy, co to wszystko ma wspólnego z tym całym Jacquesem Dantonem - dodała Alexa - Wciąż nie rozumiemy tego, dlaczego właśnie tutaj znalazło się coś, co chciał przejąć Danton.
- Tak, to prawda - potwierdził mój ojciec - Nie rozumiemy, jaką drogę pokonało to coś, czego szukał nasz denat, od miejsca, z którego to zostało skradzione aż do Wieży Pryzmatu. Gdybyśmy to odkryli, to byśmy już mieli pełny obraz i może łatwiej by nam było wszystko sobie wyjaśnić. Teraz być może znajdziemy ten cały skarb (o ile to oczywiście skarb), ale co z tego, skoro nadal nie będziemy wiedzieli, skąd tam się on wziął?
- Wszystko zostanie wyjaśnione w swoim czasie - stwierdził wesoło słynny pisarz - Chociaż, gdybym to ja miał taki problem jak wy, to przede wszystkim zbadał dokładnie przeszłość tego pana. Być może w niej jest coś, co pomoże wam rozwiązać tę zagadkę.
Alexa pomyślała przez chwilę, gdy usłyszała te słowa.
- Hmm... Sprawdzić przeszłość Jacquesa Dantona? To bardzo ciekawa propozycja. Myślę, że warto by ją zrealizować.
Nagle uderzyła się lekko dłonią w czoło i zawołała:
- No jasne! Tak! Racja! To nam może pomóc!
- A o czym ty mówisz? - zapytałam.
- Muszę zajrzeć do kronik kryminalnych sprzed trzech lat, a konkretnie to do tych, które dotyczą wydarzeń z dnia, w którym Jacques Danton został aresztowany!
- To dobry pomysł! - zawołał wesoło John Scribbler - Henry Willow też by pewnie coś takiego wymyślił, chociaż prawdę mówiąc nie mogę za niego mówić.
- Nie musisz - odpowiedziałam mu wesoło - Mówiąc w swoim imieniu i tak podsunąłeś nam ciekawy pomysł.
- Dokładnie tak, córeczko - zgodził się ze mną mój ojciec - A zatem bierzmy się do dzieła!


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Akcja mocno przybrała na sile. Na wyspę zamieszkaną przez Miguela i jego rodzinę napadają mieszkańcy wyspy Patalos. Do walki obronnej dołącza również nasza ekipa, jednak to zdaje się na nic, gdyż przegrywają z kretesem, a zwycięzcy biorą jeńców, wśród których jest m.in. Maren, Miguel i Tracey. Ash i Serena decydują się lecieć za porywaczami na Pidgeotcie i docierają za nimi na wyspę niezauważeni. Śledząc ich, trafiają do kopalni diamentów pod zarządem tajemniczego Paulo Ramona, który podlega jeszcze bardziej tajemniczemu mocodawcy. Okazuje się, że porywają oni niewolników by wydobywać diamenty.( co mi zaczyna przypominać kopalnię z jednej części przygód Indiany Jonesa). Mężczyzna pod groźbą śmierci zaczyna wszystko mówić i robić to co każe Ash (raczej mając broń na kręgosłupie nie ma się ochoty dyskutować), decyduje się również zaprowadzić ich do swojego szefa. Po drodze wpadają oni na Tracey'a, który jest wyraźnie zahipnotyzowany. Zatem główny przeciwnik może być tylko jeden i obawy naszej pary się spełniają. Szefem Paulo jest znienawidzony przez Asha Malamar.
    Ash i Serena próbują uciec z wyspy. jednak na drodze staje im ta przebrzydła kosmiczna kałamarnica, na szczęście z pomocą przychodzi im Mewtwo, który od dawna poluje na Malamara. Decyduje się on pomóc naszej ekipie w walce z tym przebrzydłym złym pokemonem. W tym celu udaje się z nimi na wyspę. :)
    W tym samym czasie w Lumiose do Clemonta i spółki dociera informacja od oficer Jenny - nie żyje człowiek podający się za Philippe'a Bordeau, został zamordowany nożem w serce prawdopodobnie przez jednego ze swoich opryszków, który uciekł z zasadzki poprzedniego wieczoru. Dodatkowo okazuje się, że Philippe Bordeau to tak naprawdę był Jacques Danton, znany policji złodziej, działający w kilku regionach. Policja decyduje się oczywiście złapać jego mordercę, a nasza ekipa, przy pomocy dodatkowo Johna Scribblera, postanawia odkryć zagadkę przeszłości zamordowanego mężczyzny i tego, czego szukał w Wieży Pryzmatu czyli dlaczego tak bardzo chciał ją kupić. ;)
    Robi się coraz ciekawiej. Muszę przyznać, że bardzo mi się to podoba, jest więcej przygód i akcji, a to bardzo lubię. :)
    Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...