niedziela, 7 stycznia 2018

Przygoda 078 cz. I

Przygoda LXXVIII

Ścigani przez wszystkich cz. I


Pamiętniki Sereny:
Bywają na tym świecie różne, niezwykłe sytuacje wykraczające poza to, co się śniło naszym filozofom. Nie wiadomo dokładnie, skąd się one biorą, ale faktem jest, że mają one miejsce. Jak do nich dochodzi? Cóż, w bardzo prosty sposób. Po prostu nagle, pewnego dnia spada na człowieka taka sytuacja, że musi on zmierzyć się z tym, co widział jak dotąd tylko w filmach fantastycznych. Kiedy pierwszy raz musi przejść przez coś takiego, to jest nieźle zaszokowany tym wszystkim. Z kolei później, gdy ponownie przechodzi przez takie przygody, to już przestaje go to wszystko dziwić i przyzwyczaja się do tego, iż w jego życiu może istnieć coś na kształt magii.
W naszym życiu tak właśnie było. Kiedyś dość naiwnie sądziliśmy, że zjawiska paranormalne z kategorii magii lub też sf mogą mieć miejsce w ludzkiej wyobraźni, ale nigdy na żywo. Tymczasem zaczęliśmy mieć coraz więcej niesamowitych przygód i to niesamowitych w sensie dosłownym, ocierających się niejeden raz o takie rzeczy, jakich nikt z nas nie oczekiwał. Z tego też względu nasz światopogląd i wiara w to, co może mieć miejsce na tym świecie ulegały coraz większej zmianie, rzecz jasna na lepsze. Prócz tego coraz mniej nas dziwiło. W sumie to Ash zaczął jakiś czas temu mówić żartobliwym tonem, że już nic nie jest w stanie go zaskoczyć.
- Widzieliśmy już na tym świecie takie rzeczy, jakie nikomu innemu się nie śniło - powiedział do mnie kiedyś.
Miał rację, ponieważ cała nasza drużyna, a już zwłaszcza jej lider, widziała na własne oczy takie rzeczy, jakich wielu dorosłym nie było dane zobaczyć. I wcale tutaj nie żartuję. Mój chłopak, zanim został detektywem, miał możliwość zaznać odwiedzin w zaświatach, spotkać duchy błądzące po tym świecie, kosmitów próbujących podbić naszą planetę, najróżniejsze magiczne przedmioty, a także również i Pokemony uważane za wymarłe, a już największą perełką z tego wszystkiego było to, iż zaznał on śmierci i przywrócenia do życia. Chyba nikt inny w wieku zaledwie siedemnastu lat miał na koncie swoich życiowych doświadczeń takie przygody.
Mimo wszystko początkowo, gdy usłyszeliśmy o magicznym amulecie z zaginionej cywilizacji Poketydy, który potrafi kontrolować Pokemony, nawet te typu psychicznego, uznaliśmy go za jakąś bajkę. Mimo wszystko rany, jakich zaznał człowiek, który nam o nim opowiedział oraz wszelkie okoliczności, w jakich do tego doszły mówiły same za siebie i dowodziły jak najbardziej prawdziwości jego słów. Mimo tego mieliśmy w głębi serca jeszcze pewne wątpliwości, czy aby rzeczywiście rozmawiamy z kimś, kto zachował zdrowe zmysły, (co teraz przyznaję z bólem oraz złością na samą siebie), ale zostały one całkowicie rozwiane przez wydarzenie, które miało miejsce potem, a mianowicie przez śmierć pana Sakensona zabitego przez Oakley, kiedy nie chciał powiedzieć jej i jej durnej siostrzyczce, co zrobił ze swoim dziennikiem, w którym ukrył wiadomości na temat tego feralnego amuletu. Całe szczęście, że ten równie feralny dziennik przejęliśmy my (a konkretnie to ja i Ash) i mogliśmy dzięki temu wyruszyć na poszukiwania tego cacka, które ma tak niezwykłą moc.
Jednak wyprawa ta z góry była skazana na bycie niebezpieczną. Żadne z nas nie miało najmniejszych nawet wątpliwości, że agenci organizacji Rocket wiedzą już, że to my mamy dziennik i będą albo chcieli go nam odebrać, albo też (co wydawało się nam o wiele bardziej prawdopodobne) będą nas śledzić i poczekają, aż łaskawie znajdziemy fragmenty amuletu, po czym je nam zabiorą i zrobią z nimi to, co zamierzają zrobić, czyli wykorzystają do realizacji swoich podłych planów. Wiedzieliśmy o tym doskonale, ponieważ nie trzeba było być Sherlockiem Ashem, aby dojść do takich wniosków. Co w takim wypadku mogliśmy zrobić?
Na szczęście mój ukochany po raz kolejny dowiódł tego, że jest godny bycia liderem naszej drużyny. Wpadł on na doskonały pomysł, co zrobić w tej sytuacji. Zaplanował on, że podzielimy się na trzy kompanie, po czym każda z nich ruszy w jedną stronę. Każda z nich potem miała działać tak, aby udawać, że znalazła prawdziwy fragment amuletu i pozwolić sobie go potem ukraść agentom organizacji Rocket, a gdy ci znajdą się daleko stąd, wydobyć prawdziwy. Niestety, plan ten był może i genialny, jednak tylko w teorii, ponieważ w praktyce daleko mu było do niego, a to z tego względu, iż nie przewiedzieliśmy wielu czynników negatywnych, z których jeden nazywał się Iris. Ta dziewczyna okazała się być niestety osobą zupełnie nieodpowiedzialną i to przez jej bezmyślność Dawn oraz Clemont stracili fragment amuletu, który znaleźli, a który przejął Arlekin. Oczywiście Iris tłumaczyła się tym, że chciała im pomóc, co oczywiście byliśmy w stanie pojąć, ale... Mimo wszystko mogłaby ona więcej myśleć zanim coś zrobi. Niestety, ta czynność jest jej obca i tam, gdzie ona widzi problemy, tam się wtrąca i musi pomagać na swój bardzo głupi sposób, polegający na tym, że najpierw działa, a potem myśli.
Nie lepiej poszło Maxowi i Bonnie, jednakże w ich przypadku miało miejsce coś zupełnie innego niż jakiś głupi członek kompanii. Zgodnie z zaplanowanym przez siebie konceptem nasi przyjaciele poszli na miejsce akcji, a wezwana na pomoc sierżant Jenny z Lumiose czekała ze swoimi ludźmi, aby wkroczyć w odpowiednim momencie. No i wkroczyła szybciej niż myślała, ponieważ na miejscu, gdy tam przybyli, zastali Lysandra, który z jakiegoś powodu zaczął pracować dla organizacji Rocket. Jednak nie on się okazał największym problemem. Odebranie mu fragmentu amuletu nie było wcale takie trudne. O wiele gorsze okazało się bowiem pokonanie jego ludzi. Ta kanalia bowiem również przyszedł na akcję z kolegami, zaś ci zaatakowali, kiedy ich kumpel miał zostać aresztowany. Do tego jeszcze przybył latający statek przypominający jakiś pojazd jak z filmów sf, który przywiózł ze sobą członków organizacji Rocket. Ci wmieszali się do walki, przez co policja zdołała aresztować jedynie ludzi z Zespołu Flare, jak też i większość tych drani od Giovanniego, ale reszta zwiała i do tego zabrali fragment amuletu (a konkretnie to zabrał go Lysander), a jakby jeszcze za mało spadło na nasze głowy nieszczęść, to jeszcze ci z organizacji Rocket uprowadzili podczas walki Maxa i Bonnie. Jednym słowem więc, po prostu bomba.
Prawdę mówiąc jedynie mnie i Ashowi akcja powiodła się jak należy i zgodnie z planem. Zdobyliśmy fragment medalionu, a prócz tego również pokonaliśmy Domino (chociaż tym razem było na tyle niebezpiecznie, że o mały włos to ona nas nie wykończyła). Mimo wszystko poszło nam dobrze i mogliśmy całą sprawę zapisać na plus, jako nasz sukces. Wtedy jeszcze nie mieliśmy pojęcia o tym, o czym właśnie mówię, ale jedno wiedzieliśmy na pewno - to, że mamy za sobą jedynie część zadania, które podjęliśmy się wykonać. Mimo wszystko pomyślałam sobie:
- Coś mi mówi, że najgorsze już za nami.
Czas miał pokazać, jak bardzo się w tej sprawie myliłam.

***


Następnego dnia po tym, jak odnaleźliśmy na dnie jeziora w regionie Johto fragment amuletu, bardzo z siebie zadowoleni poszliśmy na lotnisko, aby stamtąd złapać samolot do Kanto, a nim powróciliśmy do Alabastii, gdzie czekały na nas niewesołe nowiny.
- Jesteście nareszcie! - zawołała May, która wraz z Garym czekała na nas na lotnisku.
- Witajcie, kochani! - objęłam radośnie moją przyjaciółkę - Skąd się tu wzięliście?
- Wróciliśmy dzisiaj, niedługo przed wami - wyjaśniła panna Hameron - Wasza mama powiedziała nam, że dzwoniliście do niej i mówiliście jej, że dziś wracacie, dlatego postanowiliście tutaj na was zaczekać.
- To miło - uśmiechnął się Ash - Ale... Powiedzcie nam, gdzie są Max i Bonnie? W Alabastii?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
May wyraźnie posmutniała, gdy tylko usłyszała to pytanie.
- Nie... Nie ma ich tam - odpowiedziała, z trudem wypuszczając słowa z ust.
- A gdzie są? - spytał mój luby.
- No... Tego no... - panna Hameron nie wiedziała, co ma powiedzieć.
Wydawało się nam to bardzo podejrzane, dlatego też spojrzeliśmy na Gary’ego Oaka licząc, że może on nam powie co i jak.
- Widzicie... Nasze sprawy... Jakby to ująć... Nieco się skomplikowały - rzekł chłopak May.
- Powiadomilibyśmy was o tym wszystkich już wczoraj, ale niestety nie mieliśmy możliwości, aby tego dokonać - dodała jego dziewczyna.
- No właśnie, ona ma rację. Musicie chyba zainwestować w telefony komórkowe, bo inaczej nie będziecie mogli się dogadać z kimś, kto będzie miał dla was ważne wiadomości.
- No dobra, już dosyć tego gadania - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy - Może powiedzcie, o co chodzi?
Był wyraźnie dowcipny, ponieważ nie wiedział jeszcze o tym, co nasi przyjaciele chcą nam powiedzieć. Myślał zapewne, że pragną oni jedynie nieco ponarzekać na swoją dolę i na to, jak bardzo niebezpieczna jest ich misja. Ostatecznie May miała do siebie, że umiała narzekać na wszystko i wszystkich, chociaż tak właściwie, to rzadko to robiła, jednak jak już, to na całego. Prócz tego lubiła zaznaczać, iż Ash rzekomo ściąga na nią kłopoty i za każdym razem, gdy przeżywa z nim jakieś przygody, ma same problemy, a ktoś chce ja zabić lub też zrobić jej jakąś inną krzywdę. W rzeczywistości coś w tym wszystkim było na rzeczy, ale mówienie, że mój luby ściąga na nią pecha to lekka przesadza.
Tak czy inaczej mój ukochany czuł, iż nasi przyjaciele chcą nieco ponarzekać na swoje życie. Dość szybko wyjaśnili mu oni wszystko w taki sposób, aby przekazać mu, do czego doszło.
- Sprawa nie wygląda zbyt wesoło - powiedziała May - Nie dość, że nie zdobyliśmy tego draństwa...
- Nie zdobyliście go? - przerwała jej Misty.
- To kto w takim razie je ma? - zapytał Damian.
Watchog, siedzący wówczas na ramieniu swojego trenera, zapiszczał głośno, równie zaintrygowany tym wszystkim, co nasz przyjaciel.
- Jak będziecie nam przerywać, to niczego się nie dowiecie - mruknęła złośliwie panna Hameron - Mogę więc powiedzieć, o co chodzi czy wolicie dalej gadać?
- No dobrze, mów - rzekła łaskawym tonem rudowłosa.
- A więc nie dość, że Lysander sprzątnął nam fragment amuletu sprzed nosa, to jeszcze organizacja Rocket porwała Maxa i Bonnie.
- Co?! Pozwoliliście im ich porwać?! - zawołałam oburzona.
- Nie wyraziliśmy swojego pozwolenia, ale niestety ci państwo byli tak niegrzeczni, że zlekceważyli mój zakaz - stwierdziła panna Hameron z wyraźną kpiną w głosie.
- Weź ty już nie bądź taka złośliwa - skarcił ją delikatnie Gary Oak i przeszedł do wyjaśnień - Chodzi o to, że Lysander zjawił się na miejscu, gdzie był ukryty fragment medalionu.
- Lysander! A więc jednak! - powiedział Ash, zaciskając dłoń w pięść - Ten drań również szuka medalionu!
- To akurat było łatwe do przewidzenia - zauważyła Misty.
- No, w sumie ona ma rację - rzekł Damian - Sam przecież nam nie tak dawno mówiłeś, że ten drań może być w to zamieszany.
- Ja wiem, co mówiłem, ale nie mieliśmy wtedy żadnych dowodów na potwierdzenie tych słów - odparł na to mój luby - Prócz tego nie mieliśmy pojęcia, czy ten koleś pracuje dla Giovanniego, czy też może działa on na własną rękę.
- To akurat nie ma tu większego znaczenia - odpowiedziałam mu - W końcu bez względu na to, dla kogo on pracuje, to my mamy w jego osobie przeciwnika i to raczej groźnego.
- Masz rację, w takiej sytuacji, w jakiej obecnie jesteśmy, taka sprawa jak to, dla kogo on pracuje, nie ma większego znaczenia.
- O wiele ważniejsze w tej sprawie jest to, że ta kanalia ma fragment amuletu, a do tego jeszcze Maxa i Bonnie - wtrąciła Misty.
- Nie, moja droga. Trochę ci się pomyliło - powiedziała May z lekkim politowaniem - Przecież mówiłam wyraźnie, że mojego brata porwali ci z organizacji Rocket, a Lysander zabrał fragment amuletu i uciekł z nim.
- Dokładnie tak - poparł ją Gary Oak - Choć w tym wypadku nie ma to jakiegoś większego znaczenia, bo on jest naszym wrogiem tak czy inaczej.
- No, co do tej wrogości, to nie do końca tak jest - odezwała się nagle jego dziewczyna.
Ja, Ash, Damian i Misty spojrzeliśmy na nią zdumieni.
- O czym ty mówisz? - zapytał mój chłopak.
- Widzicie... Jest taka sprawa, że...


May chciała nam coś powiedzieć, ale widocznie nie starczyło jej dość odwagi, aby tego dokonać, ponieważ zamilkła w pół słowa i spojrzała na Gary’ego.
- Może ty im to wyjaśnił? Bo ja nie wiem, czy mi to przejdzie przez gardło.
Młody Oak zachichotał delikatnie.
- Mogłaś się na to zgodzić, a teraz nagle masz cykora, aby się do tego przyznać przed naszymi przyjaciółmi?! - mruknęła poirytowana May.
- Chwileczkę?! O czym wy w ogóle mówicie, co? - zapytała Misty już wyraźnie poirytowana ich zachowaniem.
- Właśnie! Sama chciałabym się tego dowiedzieć - dodałam bardziej spokojnym tonem, choć ich gadanie także mnie wkurzało.
Gary i May westchnęli jednocześnie, następnie przeszli do udzielania nam wyjaśnień.
- No dobrze, a więc ja wam to powiem - odezwała się panna Hameron - Chodzi o to, że my... Tego no... Zanim tutaj przyjechaliśmy, dostaliśmy wiadomość od... Znaczy poszliśmy na współpracę z...
- Z kim, May? Z kim poszliście na współpracę?! - zapytał Damian.
- I jaką wiadomość od tego kogoś otrzymaliście?! - dodała Misty.
Mój luby spojrzał uważnie w oczy swojej przyjaciółki z Hoenn. Jego wzrok był tak lustrujący, że dziewczyna zarumieniła się zawstydzona.
- Proszę, Ash... Nie patrz tak na mnie...
- On się z tobą skontaktował, tak? - zapytał.
- Pika-pika? - zapiszczał groźnie, acz spokojnie Pikachu.
- Co za on? - zdziwiłam się.
- Lysander - wyjaśnił Ash.
Spojrzałam na niego jeszcze bardziej zdumiona i zaszokowana tym, co właśnie usłyszałam.
- ŻE CO?! Sugerujesz, że nasi przyjaciele sprzymierzyli się z naszym wrogiem?! Nie! To przecież niemożliwe! - zawołała Misty.
Jej głos wyrażał nadzieję na to, iż słowa wypowiedziane przed chwilą przez detektywa z Alabastii są zdecydowanie za daleko idącymi wnioskami wyciągniętymi z tego, czego właśnie byliśmy świadkami. Niestety, mina May i równie ponura mina Gary’ego mówiły nam, że Ash ma rację.
- No nie... To niemożliwe - jęknęłam - Nie wierzę w to, w co słyszę! Sprzymierzyliście się z Lysandrem?!
- A może zanim nas ocenisz, to raczysz cierpliwie wysłuchać tego, co mamy wam do powiedzenia? - zapytała poirytowanym tonem May.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy chcę, ale... Dobrze. Słucham więc uważnie - powiedziałam nieco uspokojona.
- Proponuję jednak zmienić klimat - rzekł Gary Oak - To miejsce nie jest chyba zbyt odpowiednie do tego, żeby dyskutować tutaj o czymś tak ważnym... I w ogóle o czymkolwiek.
Przyznaliśmy mu rację, więc wyszliśmy z lotniska na spacer, po czym ruszyliśmy spacerem w kierunku Alabastii.
- A więc słucham, kochani... Jakie powody popchnęły waszą dwójkę do zdrady? - zapytałam spokojnie, acz niezwykle ironicznie.
May westchnęła załamana.
- Proszę cię... Jaka zdrada? Nie wiesz wszystkiego, a więc nie oceniaj naszego zachowania.
- Poznasz nasze motywacje, to zrozumiesz - dodał Gary.
Misty spojrzała na niego złośliwie.
- Poważnie? Tak właśnie uważasz? Wiesz, twoje motywacje zawsze były dziwaczne, podobnie również jak twoje zachowanie, ale cóż... Kiedyś zachowywałeś się tylko jak dupek, teraz zaś zrobiłeś po prostu zwyczajnie świństwo!
Młody Oak jęknął załamany.
- Błagam cię! Czy wy wszyscy musicie nas oceniać po pozorach? Myślicie, że jak zaczęliśmy rozmawiać z Lysandrem i układać się z nim, to zaraz jesteśmy zdrajcami?!
- No, a niby jak mamy myśleć? - zapytał Damian, zaś jego Watchog zapiszczał groźnie.
- Zgodnie z prawdą - odpowiedziała mu spokojnie May - Bo ta sprawa nie jest niestety tak prosta, jak się wam może wydawać.
- A więc mówcie - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- No dobrze - uśmiechnął się Gary Oak - Ponieważ daliście nam dojść do słowa, to wam powiemy. Widzicie... Chodzi o to, że kiedy przybyliśmy na miejsce akcji, wezwaliśmy na pomoc policję z waszą znajomą sierżant Jenny. Ona zaczaiła się w pobliżu, a my poszliśmy wydobyć fragment medalionu. Niestety, na miejscu był już Lysander. Co prawda sądziliśmy, że to będzie ktoś inny, bo w końcu z tego, co nam mówiliście, to on nie pracuje dla organizacji Rocket, ale tak czy inaczej stanęliśmy z nim do walki. Drań zawołał wówczas swoich ludzi, a May zagwizdała w gwizdek otrzymany od sierżant Jenny i wezwała pomoc. Policjanci łatwo rozprawili się z Zespołem Flare, ale wtedy właśnie, nie wiemy skąd, wyskoczył jakiś całkiem spory, czarny statek z wielką literką R wymalowaną czerwoną farbą. Wyskoczyli z niego ludzie z organizacji Rocket i wmieszali się do walki. Broniliśmy się przed nimi, ale ci pochwycili medalion. Bonnie i Max skoczyli wówczas na nich, wyrwali im to, jednak sami zostali wciągnięci na pokład statku. Kątem oka dostrzegliśmy, że Lysander łapie fragment amuletu i zaczyna szybko z nim uciekać. Chcieliśmy go ścigać, ale było niebezpiecznie, ponieważ jego ludzie oraz ci z Rocket nas ciągle atakowali. Lysander więc zwiał, a tamci dranie odlecieli na statku wraz z naszymi przyjaciółmi, pozostawiając na placu boju wielu swoich.
Wysłuchaliśmy tej historii uważnie nie wiedząc, co też mamy o tym wszystkim myśleć. W końcu z opowieści Gary’ego Oaka nie wynikało praktycznie nic. Nie wiedzieliśmy, czy Lysander jest w zmowie z naszymi wrogami z organizacji Rocket, czy też może działa na własną rękę. Jednak bez względu na wszystko, to on miał fragment amuletu i nie wiedzieliśmy, co z nim zrobi. Do tego nie mieliśmy nadal kontaktu z Clemontem i Dawn, więc brakowało nam pewności, czy ich misja się powiodła. To wszystko było więc naprawdę przygnębiające.
- A niech to licho! - powiedział załamanym głosem Ash i kopnął ze złością kamień, który stanął mu na drodze - Wszystko poszło nie tak, jak trzeba. Nie dość, że straciliśmy fragment amuletu, to jeszcze, jakby tego wszystkiego było mało, porwano Maxa i Bonnie!
- Musimy ich uwolnić! - zawołała bojowo Damian, a jego Watchog zapiszczał równie odważnie, zaciskając łapkę w pięść.
- A niby jak chce to zrobić? - spytała ironicznie Misty.
Kiedy trener z Unovy spojrzał na nią groźnie, ta lekko się zmieszała i dodała przepraszająco:
- Nie gniewaj się na mnie, Damian, ale przecież my nawet nie wiemy, gdzie oni są i kto obecnie ich przetrzymuje.
- Ona ma rację. Nie możemy działać na oślep, a jeśli teraz ruszymy im na ratunek nawet nie wiedząc, gdzie możemy ich szukać, to właśnie się stanie - poparłam moją rudowłosą przyjaciółkę - Musimy wiedzieć co i jak, bo inaczej nasza misja ratunkowa na nic się nie zda.
- A więc co mamy robić? Siedzieć z założonymi rękami i czekać?! - jęknął załamanym głosem Damian.
Jak widać chłopak rwał się do działania i chciał coś robić pomimo tego, iż nie miał bladego pojęcia, jak mógłby pomóc Maxowi i Bonnie. Ash patrząc na niego, delikatnie zachichotał.
- Ciebie to bawi, tak? - mruknął urażonym tonem chłopak z Unovy.
Mój luby szybko zaprotestował.
- Ależ nie... Broń Boże, przyjacielu. Po prostu jakoś nie mogłem się powstrzymać przed uśmiechem, kiedy zobaczyłem twój zapał do działania. Bardzo mi teraz kogoś przypominasz.
Damian nadstawił uszu, słysząc te słowa.
- Poważnie? A kogo? - zapytał.
- A ja wiem kogo - zaśmiała się Misty - Tę samą osobę, którą również według mnie przypominasz.
- Czyli jaką osobę?
- Naszego drogiego Asha.
- Serio? - zdumienie Damiana nie miało chyba granic.
Spojrzał on na swojego idola pytająco, a ten pokiwał wesoło głową, potwierdzając słowa trenerki z Azurii.


- Tak, to prawda. Misty ma rację. Kiedyś, gdy byłem w twoim wieku, to byłem dokładnie taki sam, jak ty teraz. No, może nie do końca taki sam, bo mając czternaście lat zacząłem już bardziej myśleć przed działaniem, a prócz tego miałem za sobą Ligę Indygo, Ligę Pomarańczową, Ligę Johto oraz Ligę Sinnoh, ale to teraz nieważne. Tak czy inaczej wiem doskonale, o czym mówi moja przyjaciółka i przyznaję, że ma ona rację. Kiedyś byłem równie energiczny, co ty teraz.
- Raczej narwany, a do tego niekiedy bezmyślny - wtrąciła się Misty - Do tego jeszcze nic nie wskazywało na to, abyś miał zostać detektywem. W końcu bywały takie chwile, kiedy nie kumałeś oczywistych faktów.
- To prawda, ale talenty detektywistyczne zostały we mnie rozbudzone dopiero później - powiedział Ash, a Pikachu zapiszczał wesoło, popierając jego słowa.
- Lepiej późno niż wcale - zaśmiał się Gary Oak.
- No właśnie - poparłam go - Tak czy inaczej nie ma co gadać, Ash. Ty nadal jesteś energiczny, ale za to w sposób bardziej rozumny.
- I bardzo dobrze - powiedział wnuk słynnego uczonego - Nie ma co gadać, Ash dojrzał do wielu spraw, a ta dojrzałość udzieliła się też mnie, bo wierz mi, Damianie, swego czasu byłem naprawdę wkurzającym dupkiem.
- Poważnie? - spytał z takim lekkim niedowierzaniem w głosie trener z Unovy - Mówisz zupełnie serio?
- Widzę, że mi nie wierzysz - zachichotał Gary Oak - Właściwie to mi bardzo schlebia, ale cóż... Byłem niezłym zarozumialcem mającym się za nie wiadomo kogo i wiecznie to akcentującym.
- Powiedz wprost, miałeś się zawsze za pępek świata - wtrąciła Misty ze śmiechem - Nigdy nie zapomnę tego, jak raz miałeś imprezkę, a ja, Ash i Brock byliśmy strasznie głodni, a do Centrum Pokemon było daleko, to ty nam powiedziałeś, że dasz nam resztki ze swojej uczty, jeżeli obejdziemy domek, w którym siedzisz, krzycząc przy tym głośno „PIKACHU“.
Parsknęłam śmiechem razem z May i Ashem, słysząc te słowa.
- Poważnie? - zachichotała panna Hameron - Na serio tak im wtedy powiedziałeś?
- No tak... Przyznaję się bez bicia, tak było - odpowiedział młody Oak - Na całe szczęście Ash zachował godność osobistą i stwierdził, że woli umrzeć z głodu, a Misty nazwała mnie żałosnym palantem.
- Nie pamiętam, abym użyła słowa „palant“, ale że jesteś żałosny, to na pewno powiedziałam - odparła wesoło Misty.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- No ładnych rzeczy ja się o tobie dowiaduję, nie ma co - zachichotała May, trącając lekko w ramię swojego chłopaka - Gdybym wiedziała o tym wcześniej, to może bym się z tobą nie związała.
- Dlatego dobrze, że ci tego nie mówiłem - parsknął śmiechem Gary - Tak czy inaczej zmieniłem się na lepsze i dzięki temu mogłem cię poznać i pokochać.
- Pokochałeś mnie, bo zauważyłeś, że oboje mamy ze sobą bardzo wiele wspólnego - powiedziała panna Hameron - Oboje lubimy podróże po świecie oraz kochamy Pokemony, a także mamy uzupełniającą się wiedzę. To ma wielkie znaczenie dla naszych relacji.
- Zgadzam się - kiwnął głową młody Oak - Jednak wszystko musiało nastąpić z czasem. Moja przemiana na lepsze, pogłębienie naszych relacji, dojrzałość emocjonalna wielu z nas.
- Masz rację. Sama nie byłam zbyt dojrzała, kiedy zaczęłam swoją podróż trenerki Pokemonów - stwierdziła May, lekko przy tym chichocząc - To było naprawdę zabawne, kiedy wyruszyłam na swoją wyprawę i potem spotkałam Asha, a jego Pikachu spalił mi rower.
- Musisz mi to wypominać? - jęknął załamanym głosem Ash - Przecież już cię za to przepraszałem, a prócz tego to nie było specjalnie. To był głupi przypadek, prócz tego wywołany przez Zespół R.
- Pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
May zachichotała.
- Wiem, ale cieszyłam się, że mogę z tobą podróżować. Byłeś wtedy starszy i bardziej doświadczony niż ja, co mi imponowało. Poza tym bardzo mi pomogłeś, niejeden raz służąc mi za kogoś w rodzaju mentora.
- Weź go już tak nie chwal, bo wpadnie w samozachwyt i nie będzie można z nim wytrzymać - stwierdziła żartobliwie Misty.
- Racja. Lepiej nie przesadzać z pochwałami - zaśmiałam się - Ale tak czy inaczej sam widzisz, Damianie, że żadne z nas nie było idealne, kiedy byliśmy młodsi i głupsi.
- Pika-pika-chu! - poparł mnie Pikachu.
- Raczej mniej dojrzali w wielu sprawach - odezwał się trener z Unovy wyrozumiałym tonem - Tak czy siak żyjemy, ponieważ umiemy wyciągać wnioski z naszych dawnych błędów i raczej ich powtarzamy, co też moim zdaniem jest naszą siłą.
Po tych słowach milczał przez chwilę, a następnie dodał:
- Ja wiem, że powinienem być rozsądny, ale cóż... Naprawdę strasznie chciałbym wiedzieć, co mogę zrobić, żeby pomóc naszym przyjaciołom? Przecież nie możemy siedzieć bezczynnie!
- To prawda, nie możemy - zgodził się z nim Ash - Problem tylko w tym, że nie mam pojęcia, jak mamy im pomóc.
Następnie pokręcił załamany głową i spojrzał na Gary’ego.
- Wybacz, ciągle mówimy tu o tych wszystkich bzdurach, a przecież mieliście nam coś powiedzieć.
- No właśnie - uśmiechnął się do niego młody Oak - Spokojnie, już wam mówię. Otóż wyobraźcie sobie, że przed naszym powrotem do Kanto skontaktował się z nami Lysander. Powiedział nam, iż został wynajęty przez Giovanniego do odnalezienia fragmentu amuletu, jednak... Z jakiegoś powodu czuje, że przywódca organizacji Rocket mógłby chcieć go oszukać i odebrać mu jego łup bez płacenia za niego, dlatego postanowił nawiązać kontakt z tobą.
- Ze mną? - zdziwił się Ash.
- Pika-pika? - pisnął zdumiony Pikachu.
- Tak, dokładnie tak - potwierdził Gary - Właśnie z tobą. Lysander jest zdania, że może nieco mniej mu zapłacisz niż Giovanni, ale za to dasz mu większą pewność na to, iż w ogóle mu zapłacisz.
- A co? Podejrzewa może, że Giovanni w ramach zapłaty poczęstuje go kulką?
- A żebyś wiedział.
- I chce mi sprzedać ten fragment amuletu? Za ile?
- Tego nie powiedział, ale dał nam to.
Po tych słowach Gary wyciągnął szybko z kieszeni swoich spodni coś przypominającego telefon komórkowy.
- Powiedział nam, abyś do niego zadzwonił z numeru, który jest jako jedyny zapisany w tym urządzeniu - mówił dalej młody Oak - A kiedy to zrobisz, to obaj ustalicie wszystkie szczegóły.
Ash wziął od niego telefon, po czym spojrzał na nas.
- Co o tym sądzicie? - zapytał.
- Moim zdaniem to zwykły podstęp - odpowiedziała Misty - On chce nas wszystkich wydać w ręce Giovanniego i dlatego udaje chęć negocjacji.
- Uważam tak samo - powiedziałam - Nie możemy mu ufać.
- Pika-pika-chu! - piszczał Pikachu.
- Ale z drugiej strony to być może jedyna szansa na to, aby odzyskać ten fragment amuletu - zauważył Damian - Być może też Lysander zechce nam pomóc uwolnić Maxa i Bonnie.
- Jeśli mam być szczery, to mocno w to wątpię - rzekł ponuro Gary.
- Ja również, chociaż... Być może uda się nam go do tego przekonać, bo przecież Giovanniego też się on obecnie obawia - zauważyła May.
- Właśnie dlatego, że się go obawia raczej nie będzie chciał mu się bardziej narażać - stwierdziła Misty.
- Ale przecież i tak mu się naraża próbując pertraktować z Ashem.
- No, w sumie racja, jednak mimo wszystko nie ufam mu.
- Ja również mu nie ufam, ale być może to nasza jedyna szansa.
Ash westchnął głęboko. Widać było, że trudno mu jest podjąć decyzję w tej sprawie, co mnie wcale nie dziwiło. W końcu jak można było tak z miejsca zadecydować o czymś tak ważnym, zwłaszcza wtedy, gdy jest tak wiele wątpliwości?
- Tak też myślałem, że będziecie mi odradzać negocjacje z nim. Ale mimo wszystko chyba powinniśmy spróbować. To być może nasza ostatnia nadzieja.
- Szkoda, że nie mamy kontaktu z Clemontem i Dawn - powiedziałam smutnym tonem - Byśmy się dowiedzieli, czy ich misja się powiodła.
- Być może obecnie są w Alabastii albo niedługo wylądują na lotnisku i będą mogli nam wszystko wyjaśnić - rzekła Misty.
- Może... Tak czy siak chodźmy wreszcie do miasta. Porozmawiamy z profesorem Oakiem i moją mamą. Musimy z nimi ustalić pewne sprawy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Byłam wręcz załamana tym wszystkim, co miało niedawno miejsce. Cała nasza misja została zakończona całkowitym niepowodzeniem, a to wszystko była wina naszej kochanej Iris. Owszem, w pewnym sensie nawet ją rozumiałam, bo przecież chciała nam pomóc i nas uratować, ale przecież mimo wszystko paradoksalnie tylko zaszkodziła naszej misji, a prócz tego przez jej nieostrożność Arlekin zdobył fragment amuletu. Nie było więc wcale dobrze, wręcz przeciwnie. Wszystko poszło nie tak, jak powinno.
- Co teraz mamy robić? - zapytałam załamanym głosem - Przecież ten drań uciekł z fragmentem amuletu! Nasza misja się nie powiodła!
- Spokojnie, Dawn! Odzyskamy ten amulet, to znaczy jego fragment! - zawołała Iris bojowym tonem.
Spojrzałam na nią ironicznym wzrokiem.
- Tak, kochana? Ciekawe niby, jak chcesz to zrobić?
- To proste - uśmiechnęła się Mulatka - Przecież to jest bardzo proste. Arlekin uciekł zaledwie kilkanaście minut temu.
- Tak i pewnie wezwał statek ze swoimi kumplami na pomoc, aby go zabrali ze sobą do swojej siedziby.
- Spokojnie... To bardzo możliwe, ale jeszcze możemy ich dogonić i śledzić go.
- Ona ma rację - poparł ją Cilan - Nie możemy tracić czasu! Musimy działać szybko, póki mamy jeszcze czas, aby go dogonić!
- Właśnie... Tracimy tylko cenny czas dyskutując i kłócąc się - poparł go nagle Clemont - Musimy się brać do działania!
Spojrzałam na Piplupa, który zaćwierkał bojowo. Potem zerknęłam na uśmiechnięte twarze moich kochanych przyjaciół, normalnie palących się do działania. Zacisnęłam dłoń w pięść i powiedziałam:
- Macie rację! Musimy przejść do działania! Nie możemy tak siedzieć i rozpaczać! Jestem przecież siostrą Sherlocka Asha! Nie wolno mi usiąść na ziemi i płakać! Muszę zacząć działać!
- No! To jest właśnie Dawn, którą pokochałem! - zaśmiał się Clemont, podchodząc do mnie.
- Zgadzam się! To właśnie ta sama Dawn, którą wszyscy uwielbiamy - dodała Iris, podchodząc do mnie.
Spojrzałam na nią groźnie i dziewczyna zamilkła w pół słowa.
- Ty lepiej mi się nie podlizuj - syknęłam do niej ponuro - Jeszcze nie odpokutowałaś tego, że przez ciebie nasza misja spaliła na panewce.
Mulatka jęknęła załamanym głosem.
- Matko kochana! Dziewczyno, ile razy mam cię jeszcze przepraszać za ten incydent, co?!
- Uspokójcie się! - zawołał wściekłym głosem Clemont - Przecież w ten sposób tracimy tylko cenny czas!
- No właśnie - zgodził się z nim Cilan - Tracimy czas, a więc wreszcie przestańmy to robić, a zamiast tego ruszmy się i szukajmy Arlekina!
- Normalnie nie palę się do spotkań z tym świrusem, ale tym razem nie mamy wyjścia - powiedziałam i lekko się wzdrygnęłam - Brrr... Co to za obrzydliwy gość! Ten jego uśmiech jak wnyki na Ursaringa... I jeszcze ten śmiech psychopatycznego clowna...
- Którym zresztą jest - rzuciła Iris.
- Tak, tu wyjątkowo podzielam twoje zdanie - potwierdziłam - Och, takiego kogoś raczej nie chce się spotkać na swojej drodze. Ale tym razem nie mamy wyjścia. Musimy dla odmiany nie czekać, aż on nas znajdzie, tylko sami go znaleźć.
- Im szybciej, tym lepiej - powiedziała Iris.
Przyznaliśmy jej rację, chociaż mnie nie przyszło to łatwo, ponieważ wciąż miałam żal do Iris za to, że przez jej bezmyślność mogliśmy wszyscy spartaczyć misję, którą nam powierzył Ash, ale przecież kłótniami sobie byśmy nie pomogli, więc postanowiliśmy przestać się obrażać wkroczyć do akcji.
Chwilę później ja oraz Clemont usiedliśmy na grzbiecie Staraptora, z kolei Iris z Cilanem usadowili się na Dragonicie.
- Lecimy! - zawołałam.
Nasze Pokemony z nami zamachali skrzydłami, po czym ruszyliśmy w kierunku, w którym niedawno zniknął nam z oczu Arlekin. Mieliśmy przy tym nadzieję, że pomimo straconego czasu zdołamy go jeszcze dogonić. Bałam się, iż to jest niemożliwe, a ten łotr jest zdecydowanie zbyt cwany, żeby tego nie przewidzieć. Wszystko zaczęło wskazywać na to, że mam rację, kiedy lecieliśmy przed siebie, a jego wciąż nie było widać.
- Może on leci wyżej niż my? Ponad chmurami? - zasugerował nam Clemont.
- To możliwe... W takim wypadku możemy go sobie szukać do końca życia - odparłam poirytowana - Spróbujmy więc wznieść się wyżej.
Jak postanowiliśmy, tak właśnie zrobiliśmy i polecieliśmy wysoko w górę, próbując wyszukać jakoś naszego drania. Ale wciąż nie mogliśmy go wypatrzeć.
- No i co? Gdzie on teraz jest? - zapytałam.
- Pewnie już daleko stąd - odparł Cilan.
Iris nie chciała jednak słuchać takiego gadania.
- Takim sposobem myślenia, to my nic nie zyskamy! Musimy działać! Szukajmy go dalej! On gdzieś tu musi być!
- Spokojnie, chyba wiem, co należy zrobić - powiedział nagle Clemont bardzo zadowolonym z siebie tonem - Ponieważ dzięki nauce przyszłość mamy dziś! Włączam zestaw Clemonta!
Następnie wygrzebał on ze swojego plecaka coś przypominającego lornetkę pełną guziczków i innych takich.
- Coś tak czułem, że prędzej czy później znajdziemy się w takiej oto sytuacji i dlatego właśnie zabrałem ze sobą to urządzenie mojej własnej konstrukcji!
- Poważnie? - mruknęła Iris z lekką kpiną w głosie.
Mój chłopak nie wyczuł tonu, w jakim ona do niego mówiła, gdyż był zbyt zajęty zachwycaniem się swoim nowym dziełem.
- To jest moja Daleko-Patrząca Lornetka!
- Mógłbyś popracować nad nazwą - mruknęła złośliwie Iris.
- Jak dla mnie, brzmi ona ciekawie - powiedział zachwyconym głosem Cilan.
- Nazwa jest nieważna. Liczy się jedynie to, aby urządzenie działało - zauważyłam.
Mój chłopak miał zdecydowanie zupełnie inne zdanie w tej sprawie, ponieważ jako wynalazca przykłada on wagę do takich detali jak nazwa własna, ale mimo wszystko jakoś nie miał ochoty, aby się ze mną sprzeczać w tej sprawie, więc tylko wzruszył ramionami i przyłożył sobie do oczu lornetkę i zaczął obserwować niebo.


- Hmm... Muszę chyba zwiększyć zasięg wyszukiwania - powiedział po chwili, gdy nic nie zauważył.
Nacisnął więc on jakiś przycisk i obserwował dalej, po czym bardzo zadowolony uśmiechnął się, wołając:
- Znalazłem! Widzę coś!
- Co takiego? - zapytaliśmy go chórem.
- Widzę jakiś czarny statek powietrzny z dużą literką R namalowaną czerwoną farbą. To pewnie oni.
- Owszem, ale przecież równie dobrze mogą tam lecieć zupełnie inni agenci niż Arlekin - zauważył Cilan.
- Daj spokój! Musisz wiecznie na wszystko narzekać? - skarciła go Iris - Lećmy za nimi! Jak daleko są od nas?
- Jakieś dwie mile, jeżeli wierzyć mojemu urządzeniu - wyjaśnił nam mój chłopak.
- Dwie mile?! - zawołałam przerażona - W życiu ich nie dogonimy!
- Spokojnie! Nasze wierzchowce dadzą sobie radę - powiedziała do mnie Iris - Dragonite! Wytęż siły i leć tam, gdzie każe Clemont!
- Staraptor! Rób to samo - rozkazałam Pokemonowi.
Ten zaskrzeczał, po czym wykonał polecenie. Leciał na tyle szybko, jak to tylko było możliwe. Obok niego leciał zaś Dragonite Iris. Obaj byli niestety obciążeni pasażerami, dlatego nie mogli wyciągnąć z siebie całej mocy, ale tak czy siak naprawdę się postarali. Clemont dalej obserwował przez lornetkę okolicę, abyśmy nie stracili naszej zwierzyny z oczu.
- Spokojnie, bez paniki - powiedział - Jesteśmy już coraz bliżej. Tylko musimy uważać, aby się nie wychylać, bo inaczej nas zobaczą, a wtedy to już koniec zabawy.
Musieliśmy przyznać mu rację, dlatego zwolniliśmy wtedy, gdy tylko byliśmy na tyle blisko, aby nie zgubić naszych uciekinierów. Co prawda nie mieliśmy z nimi kontaktu wzrokowego, ale mój chłopak miał ich cały czas na widoku za pomocą swojej lornetki. Prócz tego naprawdę bardzo dużą korzyścią dla nas było to, że nie widzieliśmy osobiście naszych przeciwników, ponieważ dzięki temu my również byliśmy poza zasięgiem ich wzroku, a to było naszą wielką przewagą, bo mogliśmy dzięki temu wziąć ich z zaskoczenia.
- Uwaga! Obniżają lot! - zawołał nagle Clemont - Chyba będą zaraz lądować!
- Obniżyć lot! - krzyknęła Iris, udając pilota samolotu.
Widocznie bardzo dobrze się teraz bawiła. Wielka szkoda, że tylko ona, ponieważ my jakoś byliśmy zbyt przejęci tym wszystkim, aby czerpać z tego radość.
Zaczęliśmy powoli obniżać lot, ale jeszcze nie zeszliśmy do lądowania bojąc się, że Arlekin i reszta zauważą nas i mogą próbować nas zestrzelić. Co prawda doświadczenie mówiło nam, że agent 005 nie zabija ludzi, ale przecież w każdej chwili mogłoby mu się odmienić. W końcu był on osobą o dość zmiennym charakterze, a powiedziałabym nawet, że jest niestabilny emocjonalnie, co mogłoby się niestety obrócić przeciwko nam. Woleliśmy więc być ostrożni i pozostać niezauważeni przez niego.
Powoli obniżyliśmy więc lot i zauważyliśmy całkiem sporej wielkości dom położony na skale nad morzem. Był czarny i zdecydowanie ponury, ale nie to było ważne. O wiele większe znaczenie dla nas miało to, że obok tego budynku znajdował się ten statek, który właśnie śledziliśmy.
- A więc tutaj wylądowali - powiedział Clemont.
- Widocznie mają tu jakąś bazę - rzekł Cilan.
- Tym lepiej. Musimy teraz dostać się do środka - stwierdziła Iris.
- Tak? - spojrzałam na nią z kpiną - I niby w jaki sposób chcesz to zrobić, co? Tam przecież są wartownicy! Bez trudu nas zauważą i zastrzelą.
- Nie zrobią tego, jeżeli będą zajęci czymś innym zaśmiała się Mulatka dość ironicznie.
Spojrzałam zaintrygowana na nią.
- Słuchajcie... Mam pewien pomysł - powiedziała po chwili - Ja wiem, że to jest nieco ryzykowne, ale może się udać.
Po tych słowach zaczęła nam wyjaśniać, jaki ma pomysł.
- Cóż... Ryzykowne to rzeczywiście jest - rzekła Cilan, kiedy już Iris skończyła mówić.
- Ale może się udać - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Gdy wróciliśmy do Alabastii niestety dowiedzieliśmy się, że Clemont z Dawn, Iris i Cilanem jeszcze nie wróciliśmy. Byliśmy bardzo niespokojni o ich los, jednak Gary Oak powiedział nam, że być może niepotrzebnie panikujemy.
- Jestem pewien, że oni wrócą do Alabastii jeszcze dzisiaj, ale innym samolotem. Nie powinniśmy więc niepotrzebnie się o nich lękać.
- Obyś miał rację, bo jestem bardzo niespokojna - powiedziałam.
- Nie tylko ty - rzekła Misty - W końcu to są nasi przyjaciele, ale być może Gary ma rację i tylko niepotrzebnie panikujemy.
- Oby tak było. Już Max z Bonnie zostali porwani. Nie chcę, żeby to samo spotkało innych naszych przyjaciół - dodała May.
- Spokojnie, tylko bez paniki, moja słodka - uśmiechnął się do niej jej chłopak - Wszystko będzie dobrze, tylko musimy bardziej zaufać naszym przyjaciołom.
- Ja tam ufam Clemontowi i Dawn - powiedział Ash - Podobnie jak Iris i Cilanowi.
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim jego starter.
- Nie wiem, czy nie przesadzasz z tym swoim zaufaniem - rzuciłam nieco ponuro.
Mój ukochany spojrzał na mnie zdumiony i zapytał:
- O czym ty mówisz?
- O tym, jacy są nasi przyjaciele - odpowiedziałam.
- Nie ufasz Clemontowi i Dawn?
- Im ufam, ale nie Iris i Cilanowi.
- A niby dlaczego? Co masz do tej dwójki?
- W sumie to nic, ale...
- Ale co?
- No dobrze, powiem ci. Cilanowi jeszcze można zaufać, ale Iris?
- A co ty masz do niej?
Spojrzałam mu w oczy z lekkim politowaniem.
- Błagam cię, Ash... Czy ty naprawdę nie widzisz, jaka jest ta nasza droga przyjaciółka z Unovy?
Detektyw delikatnie zachichotał, gdy to powiedziałam.
- No dobrze. Przyznaję, że jest ona czasami nieco irytująca, ale...
- Nieco irytująca?! No proszę cię! Ona jest bardziej denerwująca niż jakakolwiek inna osoba na świecie... No, może poza Macy...
Moi przyjaciele parsknęli śmiechem, a ich dobry humor udzielił się wówczas i mnie.
- No dobrze, ona mnie bardziej wkurza, ale Iris jest tuż za nią na liście osób działających mi na nerwy - odparłam gwoli ścisłości - Mówię wam, nie ma wielu takich osób, które potrafię lubić, a jednocześnie też mam ich serdecznie dość jednocześnie. Jedna z takich osób (choć zaznaczam, że jest ich niewielu) to właśnie Iris.
- A czym ona cię tak wkurza? - zapytała niewinnym tonem Misty.
- Czym? Zaraz ci powiem. Jest zarozumiała, pewna siebie, zawsze w ruchu, do tego niesamowicie zgryźliwa i nigdy, gdy coś mówi nie liczy się z tym, że może kogoś zranić.
Ash rozłożył bezradnie ręce na takie stwierdzenie i powiedział:
- To prawda, nie zaprzeczam. Iris właśnie taka jest i niestety masz co do niej absolutną rację. Jednak muszę też zauważyć, że pomimo tych wad jest niekiedy naprawdę pożyteczna. Umie działać bardzo szybko i całkiem sprawnie tam, gdzie właśnie takie działanie jest potrzebne.
- Być może, ale za to w sprawach, do których trzeba użyć myślenia, to już niestety jest kompletnie do niczego.
- Ej! Nie przesadzaj, Sereno. Nie jest z nią przecież aż tak źle.
- Ja wiem, co mówię, Ash. Drugą taką to ze świecą można szukać, na całe zresztą szczęście, bo im mnie jest takich walniętych istot jak ona, tym lepiej takie osoby jak ja mogą spać w nocy.


Ash parsknął śmiechem, słysząc mój zarzut.
- Czy ty aby trochę nie przesadzasz?
- Ja przesadzam? Ależ skąd! Zapewniam cię, że jestem pewna tego, co mówię - odparłam - Dlatego też uważam, iż posyłanie Iris na pomoc twojej siostrze to był twój najgorszy pomysł, jaki wymyśliłeś.
- Nawet jeśli masz rację, teraz już niczego nie zmienimy - odparł mój ukochany - Musimy się z tym po prostu pogodzić i czekać na wyniki ich misji.
- A po jej zakończeniu zainwestować w dobre telefony komórkowe - zażartowała sobie May - Chyba przyznacie, że w obecnej sytuacji widzicie wyraźnie, jak bardzo by się nam one przydały?
- Owszem, widzimy - odpowiedział jej Ash.
- Pika-pika - pisnął smętnie Pikachu.
Taką właśnie rozmowę prowadziliśmy, kiedy już wszyscy wyszliśmy z restauracji „U Delii“, gdzie dowiedzieliśmy się, że naszych przyjaciół tam nie ma, gdyż nie wrócili jeszcze ze swojej misji. Delia Ketchum, podobnie jak i my, była z tego powodu naprawdę niespokojna.
- Przecież obliczaliśmy sobie, że oni wrócą w tym samym czasie, co wy - powiedziała kobieta - Tymczasem wciąż ich nie ma. Gdzie oni mogą być?
Nie mieliśmy o tym pojęcia, a prócz tego brakowało nam również jakichkolwiek możliwości, aby odkryć, co się teraz z nimi dzieje. Jedyne, co mogliśmy teraz zrobić, to usiąść i na spokojnie naradzić się nad dalszym postępowaniem. Poszliśmy zatem wszyscy do kawiarni „Pod Różą“, gdzie przy ciastkach, herbacie i lodach zaczęliśmy rozmowę.
- Moim zdaniem powinniśmy skontaktować się z Lysandrem - rzekł po chwili Ash - To nasza jedyna szansa na to, aby odzyskać fragment amuletu, który on zdobył. Dzięki temu będziemy mieli już dwa fragmenty.
- Pika-pika! Pika-chu! - starter mego chłopaka miał takie samo zdanie w tej sprawie.
- No, a co z trzecim fragmentem? - zapytałam.
- Tego nie wiem, ale dowiemy się wszystkiego, kiedy Clemont i reszta wrócą z Unovy.
- Jeśli wrócą - mruknęła Misty.
Spojrzeliśmy na nią przerażeni.
- Sugerujesz, że mogli zostać porwani? - jęknęłam przerażona.
- Nie mam pojęcia. Być może - odparła ponuro rudowłosa - Oby tak nie było, bo wtedy nasza sytuacja naprawdę się skomplikuje, ale nic w tej sprawie nie wiemy, więc wyciąganie wniosków jest tu wręcz niemożliwe, ponieważ i tak nic nie wiemy.
- Tylko mi nie mów, że to kolejny dowód na to, że jednak potrzebne są nam telefony komórkowe - mruknął Ash - Bo takie wnioski to już dzisiaj wyciągnęliśmy.
- Nawet nie chciałam o tym mówić - uśmiechnęła się lekko ruda panna - Tak czy inaczej uważam, że rozmowy z tym draniem to przesada, jednak skoro nie mamy innego wyjścia...
- To prawda, nie mamy innego wyjścia - skinął ponuro głową mój luby - Chyba, że któreś z was ma jakiś pomysł w tej sprawie.
Niestety nikt go nie miał, dlatego lider naszej drużyny musiał niestety przystać na taki pomysł.
- Musimy skontaktować się z Lysandrem i powiedzieć mu, że jesteśmy gotowi na rozmowy z nim.
- Tylko bądźmy ostrożni - powiedział Damian - Nie chcę, żeby i ciebie złapali, Ash. Bo jak ciebie złapią, to kto zniszczy ten piekielny amulet?
- Sami z pewnością byście sobie poradzili - odparł na to z uśmiechem na twarzy Ash.
Damian miał jednak inne zdanie w tej sprawie, podobnie zresztą, jak jego Watchog, którego karmił on właśnie karmą dla Pokemonów.
- Ty jesteś jedyny i niepowtarzalny! Jedyny w swoim rodzaju! - mówił dalej chłopak głosem pełnym podziwu - Przecież żadne z nas nie osiągnęło i pewnie już nigdy nie osiągnie tego, co ty! Jesteś naszym guru! Naszym mentorem!
- Weź nie przesadzaj, bo zaraz go wpędzisz w samozachwyt - zaśmiała się dowcipnie Misty.
- Być może Damian nieco przesadza, ale zgadzam się z nim w jednej sprawie. Ash jest jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny - dodała May - W końcu sama się od niego niejednego nauczyłam, choć muszę przyznać, że czasami działał mi on na nerwy i być może nawet dalej działa.
- Dzięki, May - zachichotał Ash.
Dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi.
- Tak czy inaczej zawsze mogliśmy na niego liczyć i jestem pewna, że teraz też tak będzie. No dobrze, przyznaję również to, iż przez naszego kochanego przyjaciela miałam ostatnio same niemiłe przygody, ale cóż... Nikt przecież nie jest doskonały, nawet Sherlock Ash. Mam rację?
- Masz - zgodziłam się z nią.
- Pika! - kiwnął łebkiem Pikachu, zajadając swoje lody.
- Poza tym... - May ciągnęła dalej - Poza tym nie zapominajmy o tym, że on to robi niechcący i ja doskonale to wiem, także jeśli nawet na niego narzekam, to i tak muszę mu pomóc, kiedy tego potrzebuje. Także... Jeżeli chcesz skontaktować się z Lysandrem, popieram ten plan, ale...
- Ale? - spytał Ash.
- Pika? - pisnął Pikachu, patrząc zaintrygowany na dziewczynę.
- Chcę czynnie w tym uczestniczyć i to do samego końca - dokończyła swoją wypowiedź panna Hameron.
- Ja również - poparł ją Gary - Jesteśmy z tobą, Ash.
- Do samego końca - powiedział Damian, zaś jego Watchog pisnął i machnął bojowo łapką.
- Zawsze u twego boku - dodałam czule.
- Pika-pi! Pika-chu! - oznajmił Pikachu.
Misty westchnęła i uśmiechnęła się do nas ironicznie.
- Wiem, że to zwariowane, ale nie z takich kłopotów wychodziliśmy, więc tym razem też musi się nam udać.
Mojego ukochanego bardzo wzruszyły te słowa, dlatego też pokiwał on lekko głową i ścisnął moją dłoń, mówiąc:
- Dziękuję wam, przyjaciele. Wiedziałem, że mogę na was liczyć. To co? Dzwonimy do Lysandra?


C.D.N.




2 komentarze:

  1. A zatem powracamy do akcji z poprzedniej przygody. Dowiadujemy się, że Max i Bonnie zostali porwani przez organizację Rocket, a w tym samym czasie drań Lysander z zespołem Flare są w posiadaniu jednej z części amuletu. Drugą część niestety przejął Arlekin, a trzecią na szczęście zdobyła drużyna Asha.
    Teraz pora na ratowanie Maxa oraz Bonnie z rąk organizacji Rocket oraz odzyskanie części amuletu zdobytej przez Lysandra. Ash dowiaduje się od May i Gary'ego, że ci zaczęli układać się z Lysandrem, by ten sprzedał im swoją część amuletu. Próbują wmanewrować w ten plan Asha i spółkę. Początkowo ekipa reaguje oburzeniem i odbiera to jako zdradę, jednak później stwierdza, że to nie jest taki zły pomysł i lepiej czasami poświęcić własne wartości by osiągnąć większe dobro. Oczywiście Autorze, zostawiasz nas z typowym polsatowskim zakończeniem. :)
    W tym samym czasie Clemont, Dawn, Iris i Cilan wyruszają w pościg za Arlekinem, by odzyskać drugą część amuletu. Oczywiście nie obywa się tu bez ciekawych nawiązań do "Pingwinów..." - czy słowa "Ten jego uśmiech jak wnyki na Ursaringa... I jeszcze ten śmiech psychopatycznego clowna..." to jest to nawiązanie do tego serialu? :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, moja słodka Aniusiu. Miło mi, że znów tu jesteś. Już zdążyłem się za Tobą poważnie stęsknić :) Poważnie mam zakończenia godne Polsatu? Uznam to za komplement :) A odpowiadając na Twoje pytanie, to bardzo dobrze zgadłaś. To właśnie ten cytat jest nawiązaniem do serialu "PINGWINY Z MADAGASKARU" :)

      Usuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...