niedziela, 7 stycznia 2018

Przygoda 077 cz. III

Przygoda LXXVII

Pogoń za amuletem cz. III


Pamiętniki Sereny c.d:
Nie będę tutaj opisywać wszystkich narad i rozmów na temat dalszych wydarzeń, jakie miały miejsce dzień później. Powiem jedynie tyle, że nasi przyjaciele wszyscy razem byli gotowi jechać z nami na tę wyprawę, na co jednak nie mogliśmy w żadnym razie wyrazić zgody.
- Nasza siła polega na tym, że będziemy działać szybko i sprawnie - powiedział Ash - Nie możemy ryzykować opóźnienia się akcji, dlatego jeśli mamy być skuteczni, to powinniśmy być nieliczni, ale za to bardzo sprawni. Dlatego też właśnie będzie musimy podzielić się tak, aby cała akcja została przeprowadzona prawidłowo, aby nie ponieść żadnej porażki.
Wszyscy się z nim zgodziliśmy, więc zostało nam teraz jedynie ustalić, kto z kim pojedzie. Brocka musieliśmy odrzucić, gdyż restauracja „U Delii“ potrzebowała swego szefa kuchni, a poza tym on już dawno nie podróżował i coś nam mówiło, że mógł nieco wyjść z wprawy. Melody też odpadała, w końcu została w szpitalu po udanej operacji przeszczepu szpiku kostnego, którą ocaliła swojej matce życie - musiała po tym wszystkim odpocząć i to porządnie. Tracey zaś, jako jej chłopak, powinien oczywiście zostać przy swojej dziewczynie, więc też nie wchodził w rachubę. Latias też woleliśmy w to nie mieszać. Ostatecznie już raz Annie i Oakley pomogły ją porwać doktorowi Zagerowi, który potem wykorzystał naszą przyjaciółkę do swoich celów, nie mówiąc już o tej przygodzie w Alto Mare, gdzie też ledwie uszła z ich rąk. Nie mogliśmy ryzykować, że znowu ją to spotka, dlatego właśnie darowaliśmy sobie zabieranie jej w tę podróż, choć ona bardzo tego chciała. Musieliśmy jej jednak wyjaśnić, że to niemożliwe.
- Musisz pozostać tutaj - powiedział do niej poważnym tonem mój luby - Zaopiekujesz się moją mamą do czasu, aż tutaj nie wrócę. Mogę na ciebie liczyć?
Latias zasalutowała mu po wojskowemu (ten uroczy gest wszedł jej i kilku naszym przyjaciołom w nawyk, zwłaszcza od przygody w XVIII w), po czym objęła go po przyjacielsku i ucałowała czule w policzek. Pamiętam doskonale czasy, kiedy byłam o takie coś zazdrosna. Obecnie jednak to nie robiło już na mnie wrażenia próby odbicia mi mojego chłopaka. Wiedziałam przecież doskonale, że Latias kocha Asha jak brata i wiernego przyjaciela, na którego zawsze może liczyć. Prócz tego jest na swój sposób dziecinna (chociaż muszę też zauważyć, że w niektórych sprawach wykazuje ogromną dojrzałość emocjonalną), dlatego też nigdy nie była moją rywalką, choć nie od razu to zrozumiałam.
Pozostali nasi przyjaciele bez trudu mogli dysponować swymi osobami i dlatego poprosiliśmy ich o pomoc, na co oni z wielką radością wyrazili zgodę. Zostało nam więc rozdzielić odpowiednio nasze siły. Ja oraz Ash ostatecznie wybraliśmy sobie do pomocy Damiana i Misty. Clemontowi i Dawn zostali przydzieleni Iris i Cilan, gdyż praktycznie tylko oni byliby z nimi w stanie wytrzymać podczas naszej misji. Ja na pewno nie chciałabym mieć ich za pomocników. No dobrze, Cilana może jeszcze, ale Iris to już zdecydowanie nie. Z nią bym się tylko kłóciła, a jeżeli nawet nie, pewnie bym traciła do niej cierpliwość, co było dość łatwe do osiągnięcia, gdy się z nią przebywa dłużej niż godzinę. Dawn miała wobec niej naprawdę anielską cierpliwość, czemu się dziwiłam, ale widocznie między nimi była już swego rodzaju jakaś zażyłość powstała pewnie właśnie wtedy, kiedy panna Seroni tymczasowo podróżowała razem z Ashem, Iris i Cilanem po regionie Unova. Oczywiście to były tylko i wyłącznie moje przypuszczenia, ale tak czy siak byłam pewna, że obie nasze przyjaciółki doskonale się ze sobą dogadają.
Co do Maxa i Bonnie, to im na pomoc zgłosili się May i Gary.
- Ktoś musi pilnować najmłodszych członków waszej drużyny - rzekł młody Oak - A ja, choć może nie jestem jakimś specjalnym opiekunem, to jednak chętnie się nimi zajmę.
- A ja równie chętnie ci w tym pomogę - dodała wesoło May - Ktoś musi pilnować te dwa dzieciaki, a zwłaszcza mojego kochanego braciszka, żeby znowu czegoś nie wywinął, tak jak wtedy, kiedy to zabujał się w tej waszej Cleo.
Max na samo tylko wspomnienie dziewczyny, która skradła mu serce, westchnął smutno. Jak widać cała sprawa była dla niego jeszcze za świeża, aby miał tak nie reagować.
Oczywiście Bonnie musiała wtrącić swoje trzy grosze i stwierdzić, że wcale nie potrzeba im opieki, bo sami doskonale sobie dadzą radę, ale cóż... Zapytany przez nią o zdanie Ash odpowiedział jej:
- To nie byle żadna opieka, tylko wsparcie, a to przecież co innego. Takie coś chyba się wam przyda, nie sądzisz?
Temu dziewczyna nie potrafiła zaprzeczyć, więc przyznała mu rację i nic więcej w tej sprawie przestała protestować.


Ponieważ wszystko zostało już ustalone, to zaczęliśmy się szykować do wyjazdu, który to miał mieć miejsce następnego dnia. Mieliśmy jednak nieco czasu, dlatego też ja, Ash i Pikachu poszliśmy odwiedzić w szpitalu Melody i jej matkę. Na całe szczęście obie miały się całkiem dobrze, choć jeszcze były słabe. Nasza przyjaciółka siedziała na łóżku i grała w karty z Traceym. Gdy nas zobaczyła, uśmiechnęła się radośnie.
- Witajcie, kochani - powiedziała - Jeszcze nie wyruszyliście w drogę, na tę waszą wyprawę?
- Dopiero jutro to zrobimy - odpowiedział jej Ash - Musieliśmy przed wyjazdem cię zobaczyć i sprawdzić, jak się czujesz.
- Całkiem dobrze, o ile oczywiście to jest możliwe - stwierdziła z lekką ironią Melody - Naprawdę dziwnie się z tym czuję. Z jednej strony bowiem miałam wielką ochotę tej mojej mamusi walnąć w gębę i to bardzo mocno, aż by się nogami nakryła.
- Melody, proszę... - skarcił ją smutno Tracey.
- A co? A może sobie na to nie zasłużyła? - mruknęła jego ukochana - Zapewniam cię, że zasłużyła. Za te wszystkie łzy, które wylaliśmy ja i moja siostra, że o ojcu nawet nie wspomnę. A ty co? Nie masz żalu do swoich starych? Za to, jak cię traktują? Kiedy miałeś z nimi ostatnio jakiś kontakt?
- Niektórzy rodzice to naprawdę egoiści - stwierdził ponuro Sketchit - Ale przecież nie będziemy z tego powodu tracić niepotrzebnie nerwy.
- No właśnie... Szkoda naszych nerwów - poparłam go z uśmiechem, siadając na krześle - Przecież żyje nam się całkiem dobrze. Po co tylko narzekać i narzekać? Życia na to szkoda.
- Może i szkoda, jednak ja mojej mamuśki nie zamierzam oszczędzać - odpowiedziała mi Melody - To, że ocaliłam jej nędzne życie nie oznacza, iż jej wybaczyłam.
- A ja tak sobie myślę, że jej wybaczyłaś, tylko nie chcesz się do tego przyznać, aby zachować dumę - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Moja przyjaciółka spojrzała na mnie ponuro.
- Myśl sobie, co chcesz. Ja wiem jedno... Nigdy jej nie zapomnę tego wszystkiego, co zrobiła. Tego mojego kiepskiego dzieciństwa bez niej i bez jej wsparcia, a zwłaszcza wtedy, kiedy go potrzebowałam. Wybaczyć może wybaczyłam, ale zapomnieć... Nigdy nie zapomnę.
Następnie spojrzała na Tracey’ego i kontynuowała z nim grę w karty. Ja z Ashem oraz Pikachu patrzyliśmy na nich, po czym rzekłam:
- Melody... Chcę, żebyś wiedziała, że jestem z ciebie bardzo dumna. Pochwalam to, co zrobiłaś.
- Nie mogłam inaczej - powiedziała smutno Melody, trzymając w dłoni kartkę - Nie mogłam. Nie byłam zdolna do tego, aby pozwolić jej umrzeć. Może powinnam to zrobić, ale nie byłam w stanie.
- Serena ma rację. Bardzo dobrze zrobiłaś - stwierdził Ash - Nie wątp w to, proszę. Naprawdę słusznie postąpiłaś.
- Cieszę się, że tak mówisz, Ash - nasza przyjaciółka uśmiechnęła się do niego - Choć mam jakieś takie przeczucie, iż jeszcze będę tego żałować.
Po tych słowach wróciła do gry.
Porozmawialiśmy jeszcze trochę z Melody i Traceym. Potem poszliśmy odwiedzić panią Rose, która leżała zmęczona na łóżku w piżamie i z chustą na głowie.
- Cieszę się, że was widzę - powiedziała kobieta z lekkim uśmiechem na twarzy - Chociaż ktoś nie mówi mi prosto w oczy, że jestem do niczego. Sama doskonale to wiem, choć moja córka ma rację... Zrobiłam to niestety poniewczasie. Ale ponoć lepiej późno niż wcale. Być może cała ta sytuacja pomoże mi naprawić relacje z Melody, bo Carol mi już wybaczyła, a ona... No cóż, sami wiecie.
Rose spojrzała na Asha i dodała:
- Powiedz mi, mój chłopcze... Dobrze ci z oczu patrzy. Jesteś mądrym człowiekiem i wiem, że odpowiesz mi tak, jak przystało na dorosłego, a nie dziecko... Powiedz mi... Czy to jest możliwe?
- Pyta pani, czy może pani polepszyć swoje relacje z córką? - zapytał mój chłopak.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Dokładnie tak. Właśnie to mnie najbardziej interesuje.
- A jak pani myśli?
- Ja już sama nie wiem, co mam myśleć. Chcę więc znać twoje zdanie, bo wiem. Jesteś najlepszym przyjacielem mojej córki (oczywiście obok jej chłopaka). Ona liczy się z twoim zdaniem bardziej niż myślisz.
- Skąd pani to wie?
- Bo mam oczy i uszy. Umiem więc widzieć i słyszeć to, co się wokół mnie dzieje. Potrafię też wyciągać z tego odpowiednie wnioski, a te są takie, że jesteś niezwykle mądrym chłopakiem, z którym moja córka ma bardzo dobre relacje. Skoro ona polega na twojej opinii, to ja także mogę. Jak więc uważasz? Jest możliwe, aby ona mi wybaczyła i żyła ze mną w zgodzie?
Ash bezradnie rozłożył ręce i odrzekł:
- Nie wiem. To wszystko wygląda raczej kiepsko. Melody wciąż żywi do pani wielką złość.
- Afiszuje się z nią, żeby poczuć się lepiej - mruknęła złośliwie Rose - Znam ją bardzo dobrze. Jej zachowanie jednak jakoś wcale mnie nie dziwi, bo wiem, że sobie na nie zasłużyłam. Ale ile można? Kochani... Ile można żyć samym gniewem?
- Niektórzy umieją tak całe życie - stwierdziłam ponuro.
Kobieta popatrzyła na mnie zaszokowana.
- Sądzisz... że Melody też potrafi?
- Nie wiem, proszę pani. Nie wiem... Być może.
Rose opadła głową na poduszkę.
- Cieszę się, że mnie odwiedziliście. To oznacza, że być może jest dla mnie jeszcze jakaś nadzieja. Wiecie co? Przez ostatnie kilka dni dużo sobie myślałam o swoim życiu, zwłaszcza teraz, gdy tak tu leżałam. Przemyślałam sobie wiele spraw i być może jeszcze pozytywnie zaskoczę swoją córkę, o ile oczywiście da mi ona szansę na to. Ja wiem, że na nią nie zasłużyłam, ale postaram się, aby ta sprawa uległa zmianie na lepsze. Obiecuję wam to.
Jej słowa wydawały mi się niezwykle piękne, choć zarazem sprawiały chwilami wrażenie, jakby mówiła je na pokaz, abyśmy je wszyscy dobrze usłyszeli. Oczywiście mogłam się mylić i przez wzgląd na Melody oraz jej siostrę Carol miałam nadzieję, że tak właśnie jest.

***


Następnego dnia rozpoczęła się nasza wyprawa mająca za cel ocalenie świata. Ponieważ zgodnie z dziennikiem pana Sakensona fragmenty amulety znajdowały się w kilku konkretnych miejscach w regionie Johto, w regionie Unova oraz w regionie Kalos. Musieliśmy tylko się tam dostać, a potem znaleźć trzy poszukiwane przez nas przedmioty. Tylko, co dalej? Przecież doskonale wiedzieliśmy, że agenci organizacji Rocket będą nas śledzić, a gdy już znajdziemy fragmenty amuletu, to po prostu nam je zabiorą i tyle. Wówczas nastąpi koniec całej tej przygody, a także świata, który wszyscy znamy i kochamy. Mieliśmy jednak zamiar w miarę naszych możliwości tego uniknąć.
Ja i Ash postanowiliśmy lecieć do Johto, Clemont i Dawn do Unovy, zaś Max i Bonnie do Kalos. Ale dobrze wiedzieliśmy, że cała ta wyprawa może potrwać wiele tygodni, a na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Dlatego też postanowiliśmy skorzystać z Pokemonów latających. Ash wziął ze sobą na wyprawę jak zwykle Charizada i Pidgeota. Użyczył też swego Staraptora (wielkiego Pokemona ptaka) Clemontowi i Dawn, aby mieli na czym lecieć.
- To będzie proste - powiedział mój luby - Gdy każde z nas znajdzie się już na lotnisku, to wtedy wskakuje na latającego Pokemona parami i leci do miejsca, gdzie jest ukryty poszukiwany przez nas fragment amuletu. Ja i Serena polecimy na Pidgeotcie, Damian z Misty na Charizardzie... Albo na odwrót, to przecież wszystko jedno. Iris ma Dragonite’a, który zabierze ją i Cilana, z kolei Clemont i Dawn dostają ode mnie Staraptora. Jest dość silny, aby ich zabrać ze sobą. Gary na pewno ma jakieś Pokemona, który posłuży jemu i May za wierzchowca. A co do Bonnie i Maxa, to... Gary na pewno znajdzie jakiegoś drugiego, aby mieli na czym podróżować.
- Spokojnie, coś się zawsze znajdzie - powiedział młody Oak - Możesz na nas liczyć, Ash. Nie zawiedziemy cię!
Mój chłopak uśmiechnął się do niego przyjaźnie i poklepał go lekko po ramieniu.
- Wiem... Wiem, że mogę na tobie polegać. Na was wszystkich mogę polegać. Ale pamiętajcie, iż to nie jest zabawa. Jeżeli przegramy, Giovanni zyska potężną broń, którą wykorzysta potem do stworzenia wielkiej armii Pokemonów, którą podporządkuje sobie wszystkie regiony, a potem może i cały świat. Nie możemy do tego dopuścić. Właśnie dlatego musimy działać najlepiej, jak to tylko możliwe, a nawet jeszcze lepiej. Musimy wygrać.
- Wygramy, Ash - powiedziała wesoło Dawn - Zobaczysz, damy sobie radę. Pokonamy ich wszystkich!
- Damy im niezłego łupnia! - zawołała Bonnie.
Mój chłopak uśmiechnął się do niej i pogłaskał powoli jej głowę.
- Mam nadzieję, że tak będzie. Dziękuję za te słowa. No dobrze... A teraz bierzmy się do dzieła. Świat na nas liczy.
Po tej jakże pięknej przemowie pożegnaliśmy się i każdy z nas ruszył w swoją stronę. Mieliśmy samolotami dotrzeć do regionów, zaś stamtąd ruszyć dalej. Na grzbietach szybkich oraz silnych Pokemonów na pewno będziemy mogli tam dość szybko się dostać, zwłaszcza, że przodek pana Sakensona umieścił fragmenty amuletu w miejscach położonych dzień drogi od najbliższych lotnisk. Oczywiście piechotą to był przynajmniej dzień, a może nawet i dwa, z kolei drogą powietrzną można z pewnością pokonać tę drogę szybciej. Tym lepiej, bo to oznaczało, że wyprawa nie potrwa dłużej niż powinna.
Pierwszy samolot, jaki się trafił na lotnisku leciał do regionu Kalos. Kolejny był do Unovy, a dopiero następny do Johto. Ponieważ ustaliliśmy już wszystko co i jak, to nie zostało nam nic innego, jak tylko wyruszyć w drogę. Pożegnaliśmy się, życzyliśmy sobie nawzajem powodzenia, a nasza wyprawa została rozpoczęta.

***


Ja, Ash, Misty i Damian, a także nasz wierny Pikachu, wsiedliśmy do samolotu, którym dotarliśmy do regionu Johto, a tam bardzo zadowoleni skontaktowaliśmy się telefonicznie z Delią Ketchum. Kobieta przekazała nam niezwykle ciekawą, ale też bardzo niepokojącą wiadomość.
- Ledwie wyjechaliście, a już mnie ktoś o was wypytywał - powiedziała mama mego ukochanego.
- Kto taki? - zapytał Ash wyraźnie zaintrygowany jej słowami.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Taki rudy mężczyzna z brodą. Wtrącał on do wypowiedzi francuskie słowa - wyjaśniła nam Delia Ketchum - Ale spokojnie, ja nic mu o was nie powiedziałam. Niczego ze mnie nie wycisnął.
- Domyślam się, w końcu umiesz być twarda - powiedział wesoło jej jedyny syn, a mój chłopak.
- Dokładnie - powiedziała z dumą moja przyszła teściowa - No, ale co do tego człowieka, to mam wrażenie, że on może mieć coś wspólnego z tą sprawą, którą obecnie się zajmujecie.
- Dlaczego tak uważasz?
- Bo ciekawił go wasz zmarły przyjaciel, Sakenson.
Spojrzeliśmy na siebie bardzo zaintrygowani i przerażeni jednocześnie, po czym Ash zapytał:
- A co dokładniej go ciekawiło?
- Praktycznie wszystko. Był strasznie wścibski, ale na całe szczęście go spławiłam - rzekła Delia - Tak czy siak, moi kochani... Uważajcie na siebie, bardzo was proszę.
- Zawsze na siebie uważamy, mamo - rzekł mój luby.
- Wiem, synku, ale tym razem uważajcie na siebie dwa razy mocniej niż zwykle. Możecie mi to obiecać?
Oczywiście obiecaliśmy pani Ketchum wszystko, czego tylko chciała i zakończyliśmy tę rozmowę bardzo zaniepokojeni.
- Rudy mężczyzna z brodą - powiedział Ash, masując sobie podbródek.
- Do tego jeszcze wtrąca do wypowiedzi francuskie słowa - dodałam - Chyba oboje wiemy, o kim mówimy.
- A o kim? - spytała Misty.
- No właśnie, my nie jesteśmy w temacie - dodał Damian.
Opowiedzieliśmy im więc o Lysandrze oraz o tym, jaką rolę dotychczas odegrał w naszym życiu.
- A więc on także szuka amuletu? - trener z Unovy głośno rozmyślał o tym, co właśnie usłyszeliśmy.
- Na to wychodzi - odpowiedział mu jego idol - Teraz pytanie, czy robi to dla Giovanniego, czy też działa na własną rękę.
- Prawdę mówiąc raczej żadna z tych opcji nas nie ustawia, a wręcz przeciwnie - zauważyła Misty - No, bo przecież bez względu na to, czy ten człowiek pomaga naszemu wrogowi, czy też nie, to i tak pewnie będziemy musieli z nim walczyć. To nieco utrudnia nam zadanie.
- Tak, ale nie możemy się wycofać - stwierdził Ash i zacisnął dłoń w pięść - Na to już za późno.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskakując na ramię swego trenera.
- Coś tak czułam, że to powiesz - zachichotała rudowłosa - No, ale bez względu na wszystko jestem z wami do samego końca!
- Ja także - dodał Damian, a jego Watchog zapiszczał w sposób godny Pokemonów wiewiórek.
Chwilę później wyszliśmy z budynku lotniska, po czym wypuściliśmy Charizarda i Pidgeota, żeby na ich grzbietach dotrzeć do poszukiwanych przez nas miejsc.
- Czy ja koniecznie muszę lecieć z nim? - zapytała Misty, gdy Damian siadał za nią na Charizardzie i objął ją w pasie.
- A co ci moja obecność przeszkadza? - zapytał ironicznie chłopak.
- W sumie to w niczym, ale jakoś... Dziwnie się czuję, kiedy mnie tak obmacujesz.
- Wolisz, żebym zleciał w dół podczas lotu?
- Nie, ale mimo wszystko jakoś tak... Maren mówiła mi, że ty czasami masz naprawdę głupie pomysły.
- Jak każdy, od czasu do czasu. To normalne.
- On ma rację. Weź już nie wybrzydzaj - zaśmiałam się wesoło.
- Tobie to łatwo mówić. Ty się będziesz przytulać do Asha - stwierdziła dość dowcipnym tonem rudowłosa - A mnie został ten wariat z Unovy.
- O! Przepraszam bardzo! - zawołał Damian - Może jestem wariat, ale z całą pewnością w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
- Powiedzmy - mruknęła Misty.
- Dobra, już dosyć tego gadania! - skarcił ich Ash - Lecimy!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskakując na Pidgeota tuż przed nim.
Usiadłam za moim chłopakiem i mocno objęłam go w pasie.
- Trzymasz się, Sereno? - zapytałam.
- Tak, Ash!
- No to w drogę!
Pokemony zamachały swymi skrzydłami, po czym powoli ruszyliśmy w kierunku wyznaczonym w dzienniku. Lecieliśmy tak długo, aż w końcu poczuliśmy zmęczenie, podobnie jak i nasze wierzchowce. Musieliśmy więc zatrzymać się na noc w lesie. Choć zdecydowanie nie przepadałam za tego rodzaju noclegiem, tym razem nie miałam wyboru. Mieliśmy śpiwory, więc się w nich ułożyliśmy i poszliśmy spać. Ja jednak długo nie mogłam zasnąć. Nie dlatego, że było tam niezbyt wygodnie, ale dlatego, że byłam bardzo niespokojna.
- Ash... Nie śpisz? - zapytałam.
- Nie, nie śpię - odpowiedział mój chłopak.
Wysunęłam się lekko ze swego śpiwora i spojrzałam na niego.
- Też masz obawy przed jutrzejszym dniem.
- I to wielkie, Sereno.
- Jak myślisz? Uda nam się?
- Musi... Inaczej cały świat będzie zagrożony.
- Wiem, ale... Wciąż jestem przerażona.
- Nie tylko ty, kochanie. Nie tylko ty.
Usiadłam na swoim posłaniu i spojrzałam na niego.
- Wiesz, Ash... Powiem ci jedno... Jestem pewna, że cokolwiek by się nie wydarzyło, to ty zawsze znajdziesz jakieś wyjście z sytuacji.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Dziękuję ci za twoją wiarę w moje umiejętności. Obym tylko cię nie zawiódł.
- Nie zawiedziesz. Wierzę w ciebie. Wszyscy w ciebie wierzymy. Ty zawsze coś wymyślisz.
Po tych słowach wyszłam ze śpiwora i powoli wyprostowałam się.
- Idź spać, Sereno - powiedział Ash widząc, co robię - Nie czas teraz na spacery.
- Może i nie, ale chcę rozprostować nogi - odpowiedziałam mu wesoło - Podobno takie spacery pomagają zasnąć. Idziesz ze mną?
Mój ukochany westchnął głęboko, po czym powoli poszedł ze mną, lekko stawiając kroki, aby nie obudzić przypadkiem Misty i Damiana. Oboje spacerowaliśmy sobie po okolicy niedaleko naszego obozowiska, aż nagle zobaczyliśmy małe jezioro. Uśmiechnęłam się figlarnie, po czym wpadłam na dość szalony pomysł.
- Piękne miejsce - powiedziałam.
- Tak, zwłaszcza w blasku księżyca - odrzekł Ash.
Kiwnęłam lekko głową na znak, że się z nim zgadzam, po czym wesoło zachichotałam i podbiegłam do niego, sprawdzając temperaturę wody.
- Nie jest wcale zimna. To dobrze.
Następnie zaczęłam się rozbierać.
- Sereno, co ty wyprawiasz? - zapytał zdumiony mój chłopak.
W odpowiedzi zachichotałam figlarnie i popatrzyłam na niego.
- Coś szalonego, o czym zawsze marzyłam.
Po tych słowach zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania i tak, jak mnie Bozia stworzyła, wskoczyłam wesoło do wody.
- Sereno! Hej, Sereno! Wracaj! - szeptem nawoływał mnie Ash - Tobie chyba kompletnie odbiło! A jak cię ktoś zobaczy?!
- To chodź i mnie zasłoń, aby nie patrzył - odparłam żartem.
Mój ukochany westchnął głęboko, po czym też zrzucił z siebie ubrania i dołączył do mnie. Podpłynęłam do niego wówczas i objęłam go za szyję, mówiąc:
- Wiedziałam, że sobie tego nie odmówisz.
- Jesteś kompletną wariatką, Sereno - powiedział Ash siląc się z trudem na poważny ton.
Tak naprawdę był zachwycony tym, co właśnie zrobiłam, lecz uparł się, aby to przede mną ukryć, jednak nie osiągnął tego celu, ponieważ od razu go przejrzałam.
- Nie mów mi, że nie kochasz we mnie tej cechy - stwierdziłam nieco zadziornym tonem.
- Owszem, kocham - padła odpowiedź.
- No to mnie pocałuj.
Ash westchnął ponownie, po czym zaśmiał się i pocałował czule moje usta.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Zgodnie z ustalonym wcześniej planem, wymyślonym przez mojego jakże genialnego brata (starszego ode mnie o dwa lata i jedenaście miesięcy) przybyliśmy całą czwórką do Unovy. Potem rozdzieliliśmy się oboje. Iris i Cilan udali się w swoją stronę, ja i Clemont zaś ruszyliśmy na grzbiecie pożyczonego nam przez Asha Staraptora. Był on na szczęście dość wielki, aby unieść nas oboje, choć co jakiś czas musiał sobie zrobić postój. Nic dziwnego, potrzebował przecież odzyskać siły, które utracił. Na szczęście z jego pomocą wieczorem dotarliśmy na miejsce. To były ruiny pewnego starożytnego miasta. Uznaliśmy jednak, że poszukiwania o tej porze, kiedy panuje półmrok nie był zbyt dobrym pomysłem. Dlatego zrobiliśmy sobie posłania, a potem zadowoleni zasnęliśmy. Byliśmy spokojni o powodzenie naszego planu, ponieważ w pobliżu niedaleko byli Iris i Cilan w swoim małym obozowisku.
- Szkoda, że nie ma ich tutaj z nami - powiedziałam.
- A ja się z tego powodu cieszę - odparł z uśmiechem Clemont - Ja tam wolę zdecydowanie nie przebywać zbyt długo w towarzystwie Iris. Co do Cilana, to całkiem dobrze mi się układa, ale cóż... Nie ukrywam, że ta nasza przyjaciółeczka nieraz doprowadza mnie do szału swoim gadaniem.
- Doprawdy? - zaśmiałam się delikatnie - Już nie przesadzaj. Ona wcale nie jest taka straszna. Raczej po prostu zabawna.
- Zabawna? Poważnie? Mam rozumieć, że ciebie bawi jej zachowanie?
- Niekiedy tak. A co?
- A nic... Tak się tylko pytam, bo jestem ciekaw, co też może bawić w zachowaniu Iris.
- Praktycznie wszystko. Jej pewność siebie, zarozumiałość, jak również niechęć do przyznawania się do błędów. To wszystko jest dla mnie bardzo zabawne.
- A dla mnie jest raczej irytujące, ale cóż... Nie musi przecież nas oboje bawić to samo, mam rację?
- Masz świętą rację - zaśmiałam się i pocałowałam czule usta mojego chłopaka - No dobrze, a więc dość już gadania. Chodźmy spać.
Clemont na szczęście zgodził się ze mną, więc poszliśmy razem spać. Zrobiliśmy sobie posłanie, przykryliśmy kocem, a potem zasnęliśmy mocno do siebie przytuleni. Przyznam się szczerze, że wówczas żałowałam, że nie mam jeszcze odpowiedniego wieku, aby móc przejść z moim chłopakiem na nieco bardziej zażyły rodzaj naszej znajomości. Jednak póki co mogłam o tym tylko pomarzyć. Prócz tego chyba nie byłabym jeszcze na to gotowa, ale nic straconego. Postanowiłam sobie, że kiedyś, przy najbliższej okazji odbiję to sobie z nawiązką.


Na rano zaś zjedliśmy oboje śniadanie, nakarmiliśmy nasze Pokemony, po czym radośnie odczytaliśmy notatki, jakie dał nam Ash.
- Według tego, co jest napisane na tej kartce z dziennika, to fragment amuletu znajduje się właśnie tutaj, w tych ruinach - powiedział Clemont.
- Tylko gdzie dokładniej? - zapytałam.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał Piplup.
Uważnie spojrzeliśmy na notatki, które dał nam Ash.
- Musimy stanąć w bramie miasta, a następnie odliczyć ze trzydzieści kroków do przodu - przeczytał mój chłopak.
- Doskonale. A więc chodźmy - zaproponowałam.
Stanęliśmy w bramie, po czym Clemont zaczął odliczać kroki, ale nie jakieś byle jakie, tylko bardzo duże kroki.
- Dwadzieścia osiem... Dwadzieścia dziewięć... Trzydzieści! Dobrze... A teraz na prawo dwadzieścia kroków.
Zaczęliśmy je odliczać, a później dziesięć kroków na lewo i wreszcie pięć kroków w prawo.
- Tutaj! Tu jest amulet! - powiedziałam zadowolona.
- Doskonale. Tylko nie wrzeszcz tak głośno - skarcił mnie Clemont.
- Po co mam być cicho? Przecież wiesz, że nas obserwują - odparłam z lekką ironią.
- To są tylko przypuszczenia Asha.
- Serio? A nie sądzisz, że jego przypuszczenia zwykle się sprawdzają?
- W sumie to właśnie tak uważam, ale nie chcę popadać w paranoję.
- Dobrze, dość gadania. Bierzmy się do dzieła.
Potem Clemont wypuścił z pokeballa swojego Bunnelby, którego przed wyjazdem wyprosił od profesora Sycamore’a.
- Słuchaj, Bunnelby - powiedział władczym tonem - Wykop teraz dół w tym miejscu, najlepiej całkiem spory. Taki może mojej wielkości.
Pokemon zapiszczał na znak, że zrozumiał jego polecenie, po czym wywiercił dziurę w ziemi i wyszedł do nas.
- Wykopałeś? - spytał Clemont.
Potwierdzenie.
- Doskonale. Jest tam może mała skrzyneczka?
Kolejne potwierdzenie.
- Super. A więc przynieś ją nam - powiedziałam, pochylając się nad Pokemonem.
Ten zapiszczał przyjaźnie, po czym zadowolony wskoczył w ziemię i zaczął wygrzebywać z niej wyżej wskazany przedmiot. Potem przyniósł go nam bardzo zadowolony.
- Wspaniale! Brawo! - zawołałam radośnie, ściskając go mocno - Jesteś po prostu wspaniały i niesamowicie sprytny, Bunnelby!
- Dobra robota, stary - pogratulował mu jego trener.
Chwilę później coś strzeliło mi pod nogi. Spojrzałam w górę razem z Clemontem i zauważyłam, że na kolumnie przed nami stoi Arlekin. W dłoni ściskał parasol.
- Witaj, moja śliczna - uśmiechnął się do mnie agent organizacji Rocket - Miło mi cię znowu widzieć.
- Chciałabym to samo powiedzieć, ale niestety bardzo nie lubię kłamać - odpowiedziałam mu z gniewem w głosie.
- Pochwalam twoje podejście do tej sprawy. Ja też nie lubię kłamstw - zaśmiał się podle agent 005 - Dlatego właśnie nie będę udawał, że jestem tu przypadkiem. Przybyłem tutaj, żeby wam odebrać wasz łup. Teraz bądźcie więc tak uprzejmi oddać mi moją własność.
- Twoją?! Dobre sobie! To my ją znaleźliśmy!
- A ja wam ją odbieram. I mam za sobą siłę argumentów.
Pstryknął palcami, a po chwili zza kolumn wyskoczyli ludzie ubrani w czarne dresy z wielkimi, czerwonymi literkami R.
- Rzeczywiście, mój przyjacielu... Masz za sobą wiele przekonujących argumentów - powiedziałam z ironią w głosie.
- No właśnie - uśmiechnął się podle Arlekin - Oddajcie mi tę szkatułkę, a nic się nikomu nie stanie.
- Jesteś idiotą, jeśli sądzisz, że ci ją oddamy! - krzyknął Clemont.
- UUU! Aleś ty odważny! - zachichotał Jacob na ręce naszego wroga.
005 spojrzał na swoją pacynkę i powiedział:
- Tak, zdecydowanie masz rację. Odwaga w tobie płonie niczym ogień. A ja teraz zabawię się strażaka i zgaszę ten płomień.
Następnie strzelił pod nogi mego chłopaka ze swego parasola. Clemont cofnął się o kilka kroków do tyłu.
- I co? Ugasiłem ten pożar? - zaczął ryczeć ze śmiechu Arlekin.
- Pewnie, że ugasiłeś. Zobacz, on ma cykora jak się patrzy! - chichotała złośliwie pacynka.
- Cóż... Wszyscy się boją strzelającego parasola.
Jacob spojrzał na swego właściciela i powiedział ironicznie:
- Ty nie... Ale za to boisz się wysokości.
- Przestań! Przecież nie boję się wysokości - zaprotestował Arlekin.
- Ależ owszem, boisz się. Masz cykora.
- Więc niby czemu stoję teraz na kolumnie, idioto?
- Bo lubisz się popisywać.
- Wcale, że nie!
- A wcale, że tak!


Arlekin jeszcze przez krótką chwilę kłócił się z pacynką, aż w końcu ją zdzielił przez główkę i wtedy ona zamilkła, a on spojrzał na nas.
- Dobrze... A teraz jak widzicie, mam wręcz całą masę argumentów za tym, abyście oddali mi tę szkatułkę. Oddacie mi ją więc po dobroci, czy też mam pokazać te argumenty w akcji?
Wiedzieliśmy, że nie mamy szans pokonać tego drania, dlatego powoli wyciągnęłam w jego kierunku szkatułkę.
- Weź ją sobie i bądź przeklęty - wysyczałam gniewnie.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał bojowo Piplup.
- Doskonale - uśmiechnął się Arlekin.
Otworzył on parasol i zleciał z jego pomocą w dół, po czym zamknął go i zadowolony podszedł do mnie.
- Wezmę to, moja słodziutka - powiedział i zabrał mi z ręki szkatułkę - Doskonale... A teraz chętnie się zapoznam z zawartością tego cacka.
Następnie postawił to „cacko“ na ziemi i strzelił do niego z parasola. Rozwalił w ten sposób zamek i otworzył je, ale ku jego ogromnemu wręcz zdumieniu szkatułka była pusta.
- Co to ma znaczyć?! Gdzie jest amulet?! - krzyknął wściekły, patrząc na mnie i na mojego chłopaka.
- Nie wiem! - zawołałam.
Tak naprawdę doskonale to wiedziałam, ale oczywiście udawałam, że jest inaczej, gdyż taki był plan, jaki ustaliliśmy razem z Ashem.
- Nie wiesz? Nie wiesz?! - wrzasnął na mnie Arlekin, po czym złapał mnie ręką za koszulkę i podniósł w górę - A jak pogadasz z moją pięścią, to będziesz wiedziała?!
- Zostaw ją, ty...!
Clemont podbiegł do niego, ale 005 bez żadnego trudu odrzucił go od siebie lewą ręką z pacynką.
- Zejdź mi lepiej z drogi, idioto! - zawołał, po czym dodał: - Słuchaj no, maleńka! Widzę, że zrobiliście ze mnie głupka i wykopaliście celowo pustą skrzynkę, abym wam ją zabrał i uciekł! Liczyliście na to, że otworzę ją później, z daleka od was, prawda? Niestety, tak łatwo to nie ma! Gdzie jest prawdziwy fragment amuletu?! A może ten papier mi odpowie?!
Po tych słowach wyrwał mi brutalnie z ręki kartkę papieru, ale ku jego wściekłości ta zawierała jedynie tekst piosenki, którą to niedawno śpiewali mój brat i jego dziewczyna podczas przyjęcia.
- Co to ma być?! A gdzie są wskazówki?! - ryknął Arlekin.
- Chyba nie sądziłeś, że będziemy je mieli przy sobie - zaśmiałam się złośliwie - Prawdziwą kartkę ze wskazówkami ma ktoś inny i ten ktoś jest już daleko stąd z fragmentem amuletu!
005 zacisnął mocniej dłonie na mojej koszulce i warknął:
- Dobra, dosyć tych żartów! Gdzie to jest?! Kto ma fragment amuletu?! Nie chcesz nic mówić?! Spokojnie! Już ja z ciebie wycisnę prawdę!
Chwilę później jego ludzie pochwycili Clemonta, Piplupa i Bunnelby, którzy mimo wyrywania się nie mogli ich pokonać.
- Zabiorę was do mojej kryjówki. Będziecie tam śpiewać jak artystki operowe! - powiedział groźnie Arlekin.
- I to cienkim głosikiem! - dodał Jacob.
- STAĆ!
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy siedzących na grzbiecie Dragonite’a Iris i Cilana.
- O nie! Tylko nie oni! - jęknął Clemont.
- Co za idiotka! Mieli się nie wychylać! - powiedziałam sama do siebie.
- To my mamy fragment amuletu! - krzyknęła Iris - Nie było go tutaj, ale w lesie niedaleko stąd. Był ukryty w drzewie!
Na dowód, że mówi prawdę dziewczyna pokazała mu wyżej wskazany przedmiot.
- Zostawcie naszych przyjaciół, a oddamy go wam! - zawołał Cilan.
- Co za kretyni! - jęknęłam załamana - Przecież mieli siedzieć cicho.
- No proszę... Nieźle mnie wykiwaliście - zaśmiał się wesoło i okrutnie jednocześnie agent 005 - A więc dlatego się rozdzieliliście. Gratuluję wam pomysłowości. Tylko mam pytanie. Które z was to wymyśliło?
- Mój brat - powiedziałam.
- Ach, Ash... No tak. Powinien był się tego domyślić.
Arlekin zachichotał podle, po czym rzucił mnie bezceremonialnie na ziemię jak worek kartofli i spojrzał na naszych przyjaciół.
- Oddajcie mi fragment amuletu, bo jak nie, to moi ludzie skręca karki waszym przyjaciołom.
- Nie ważcie się tego robić! - krzyknęłam przerażony.
- Właśnie! Uciekajcie! - dodał Clemont - My damy sobie radę!
- Nie możemy was zostawić - powiedziała Iris - I nie zostawimy! W końcu jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!
- Nie baw się teraz w muszkieterów, tylko bierz Cilana, ten amulet i uciekaj! - zawołałam do niej groźnie.
- Zła podpowiedź - mruknęła złośliwie pacynka Jacob.
- Otóż to - rzekł Arlekin - Rzuć mi to, dziewczynko. Teraz!
Wyciągnął prawą dłoń, aby w nią złapać fragment amuletu. Wówczas Iris rzuciła mu zażądany przez niego przedmiot (który nadal trzymała ona w ręce), jednak potem kazała Dragonite’owi, aby strzelił swoją mocą w owo paskudztwo, będące przyczyną tego całego zamieszania. Fragment amuletu otrzymał zatem cios potężną mocą tego Pokemona, a kiedy spadł na dłoń Arlekina, ten wrzasnął z bólu. Przedmiot bowiem był cały gorący.
- Auu! Parzy! - wrzasnął wściekle 005.
- I o to chodzi - zaśmiała się Iris - Teraz!
Uznałam to za hasło do ataku, dlatego złapałam garść piasku w dłoń i sypnęłam nim w oczy Arlekinowi, po czym z rozpędu uderzyłam go głową prosto w brzuch. Clemont nadepnął wtedy tak mocno, jak to tylko możliwe, na nogę trzymającego go oprycha, potem dziko uderzył go łokciem w bok, a następnie wyrwał mu się i uderzył go pięścią w twarz. Bunnelby zaś ugryzł swojego oprawcę w dłoń, a Piplup pomógł mu atakując tego samego drania bąbelkami.
- Chespin, wybieram cię! - krzyknął Clemont, rzucając pokeballem.
Pokemon wyskoczył z poke-kuli, po czym zaatakował swoimi mocami ludzi Arlekina. Iris i Cilan wypuścili swoje stworki, które ruszyły nam w sukurs. Sami zaś zeskoczyli z grzbietu Dragonite’a i zaczęli zadawać raz za razem ciosy bandytom. Ich środek transportu również dołączył do bitwy, więc potyczka się zaogniła.
- Mieliście uciekać z amuletem, a nie przychodzić nam z pomocą! - zawołałam z pretensją do Iris.
- Wiem, ale nie mogłam odmówić sobie przyjemności stoczenia walki z tym draniem - odparła beztrosko moja przyjaciółka.


Potyczka trwała dalej. Nasze Pokemony nie musiały nawet przyjmować naszych poleceń, ponieważ doskonale rozumiały, że mają atakować swoimi mocami ludzi, którzy chcą nas zabić i właśnie to robili. Szło im świetnie i nasi przeciwnicy padali nieprzytomni na ziemię jeden po drugim. Niestety, Arlekin wypuścił swojego Gengara, który strzelił do nas kilka razy swoimi mocami. Nic nam nie zrobił, bo jego pociski trafiły w ziemię, ale powstało przez to sporo kurzu, a na tym właśnie zależało Arlekinowi. Już po chwili nie widzieliśmy niczego, co się wokół nas dzieje. Usłyszeliśmy tylko podły śmiech agenta 005 i dźwięk uruchamianego silnika jego parasola, co było zapowiedzią ucieczki naszego wroga.
- W tym kurzu nic nie widać! - krzyknął Cilan.
- Spokojnie, zaraz temu zaradzimy! - zawołałam do niego - Staraptor! Rozwiej ten kurz!
Pokemon zaczął bardzo szybko machać skrzydłami, a już po chwili powstał taki wiatr, który przywrócił nam właściwą widoczność. Wówczas to zauważyliśmy, że wszyscy nasi przeciwnicy leżą już nieprzytomni na ziemi, ale... fragment amuletu zniknął.
- Gdzie to paskudztwo?! - zawołała Iris.
- Chyba wiem - odpowiedziałam, zaciskając zęby ze złości.
Spojrzeliśmy w górę i zauważyliśmy Arlekina odlatującego na parasolu z naszą zdobyczą. Drań był niesamowicie z siebie zadowolony i śmiał się do rozpuku.
- On ucieka! - krzyknął Clemont.
Iris wskoczyła na Dragonite’a, a ja na Staraptora, po czym ruszyliśmy w pościg. Niestety, nie trwał on długo, ponieważ 005 strzelił w oczy naszym Pokemonom atramentem ze swego kwiatka.
- Oj, chyba straciliście widoczność! - zaśmiał się ten podły człowiek - Gengar, poślij im kulkę albo dwie!
- Tylko celuj porządnie! - dodała jego pacynka.
Gengar strzelił w nasze Pokemony kulą cienia, a potem kolejną. Obie niestety trafiły w swój cel, a my musiałyśmy awaryjnie wylądować na ziemi. Clemont i Cilan podbiegli do nas i pomogli nam wstać.
- Wszystko dobrze? - zapytał mój chłopak.
Spojrzałam w górę na Arlekina, który rechocząc odleciał, wrzeszcząc przy tym:
- Żegnajcie, kochani! Śmierć frajerom!
- Taś-taś! Żegnaj, Jaś! - wołała jego pacynka.
- Właśnie to chciałem powiedzieć - skarcił ją 005.
- Ale ja pierwszy powiedziałem - odezwał się Jacob.
- Ale ja pierwszy pomyślałem.
Z tą oto sprzeczką ten nikczemnik zniknął nam z oczu.
Ja zaś wściekła spojrzałam na Clemonta i zawołałam:
- Czy wszystko dobrze?! Nie! Nic nie jest dobrze! A wszystko przez tę idiotkę!
- Słucham?! - zawołała urażona Iris - Co ja niby takiego zrobiłam?!
- Ty nawet tego nie wiesz, co?!
- O ile mnie pamięć nie myli, to właśnie uratowałam ci życie!
- Właśnie, uratowałaś mnie! A przypomnij mi, co według planu miałaś robić?! Znaleźć fragment amuletu i uciekać z nim! Przez ciebie ten łajdak ma teraz 1/3 tego artefaktu i jest o krok przed nami! Pięknie! No po prostu cudownie! Nie mogłaś trzymać się planu, prawda, Iris?! Musiałaś wkroczyć do akcji i wszystko zepsuć?!
Spojrzałam potem na Cilana i dodałam:
- A ty, koleś... Nie umiałeś jej powstrzymać, co?! Nie mogłeś nad nią zapanować?!
- A niby jak ja miałem to zrobić, co?! - jęknął zielonowłosy załamanym głosem - Prosiłem, błagałem, perswadowałem... Nic do niej nie docierało!
- Do was obojga nie dociera widocznie to, co zrobiliście! - krzyknęłam na nich w furii, tracąc już panowanie nad sobą - Przez was cała nasza misja poszła na marne! Serena miała rację, że nie należy na tobie polegać, Iris, bo jesteś zbyt samowolna i zarozumiała, ale przysięgam ci... Nie sądziłam, że przyznam jej rację w tej sprawie! Jesteś do niczego!
Iris chciała już coś powiedzieć, ale Clemont do tego nie dopuścił.
- Przestań, Dawn! Krzykiem nic tu nie zdziałasz. Trudno, stało się. Nic tego nie zmieni. Arlekin ma jeden fragment amuletu. Zostaje mieć nadzieję, że naszym przyjaciołom pójdzie lepiej.
Załamana usiadłam na ziemi, oglądając Staraptora Asha. Wytarłam mu powoli atrament z oczu i dodałam:
- Pewnie pójdzie im lepiej, bo nie mają narwanej wariatki w drużynie. Ani zielonowłosego głupka, który zna się na metrze i nawijaniu makaronu na uszy, ale nie umie zapanować nad jedną, nawiedzoną trzynastolatką!
Cilan załamany opuścił głowę w dół. Iris milczała rozważając, co ma mi odpowiedzieć, jednak najwidoczniej niczego sensownego nie wymyśliła, więc dała sobie spokój z mówieniem. Dobrze zrobiła, bo gdyby tak zaczęła gadać i próbować bronić swoich racji, to chyba bym ją na miejscu udusiła, a przynajmniej wytargała za te jej fioletowe kudły.
- I co my teraz zrobimy? Co my zrobimy? - powtarzałam załamana.
Nikt jednak nie umiał udzielić mi odpowiedzi na to pytanie.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Następnego dnia, po bardzo dobrym śniadaniu, udaliśmy się wszyscy w kierunku ogromnego, wygasłego wulkanu. Wejść do jego wnętrza można było tylko przez jaskinię, która była połączona z kraterem.
- Doskonale! - powiedział zadowolonym tonem Ash - A więc jesteśmy już na miejscu. Teraz musimy znaleźć właściwe miejsce, w którym znajduje się fragment amuletu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, zgadzając się z nim.
- A gdzie dokładniej on się znajduje? - zapytała Misty.
- No właśnie! Co pisze w dzienniku? - dodał Damian, próbując zajrzeć mojemu chłopakowi przez ramię.
Ash szybko zamknął dziennik i uśmiechnął się złośliwie.
- Wszystko jest napisane, ale nie wiesz, że nie ładnie jest czytać komuś przez ramię?
- Wybacz, ja tak po prostu z ciekawości - rzekł przepraszająco Damian.
- Ciekawość bywa pierwszym stopniem prowadzącym do piekła, więc lepiej uważaj - zaśmiała się Misty.
- Spokojnie, ja całe życie na coś uważam - zachichotał wesoło Damian - Prawda, Watchog?
Jego Pokemon zapiszczał wesoło, kiwając przy tym lekko łebkiem, po którym zaraz został pogłaskany przez swego trenera.
- Doskonale... A więc szukajmy! - zawołałam.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Podeszliśmy wszyscy do wielkiego dołu, w którym była kiedyś lawa, zanim wulkan wygasł.
- Wygląda na głęboki - powiedziałam.
- I to nawet bardzo - dodał Damian.
- Spokojnie. Nie zamierzam tam wskakiwać, tylko zamierzam zejść na dół i wrócić bezpiecznie - wyjaśnił mój ukochany.
- Pomyśleć, że kiedyś tu była masa lawy - rzekła Misty.
Nagle Ash zmieszał się dziwnie, kiedy usłyszał te słowa. Doskonale wiedziałam, jaki jest tego powód i skarciłam naszą rudą przyjaciółkę.
- Mogłabyś uważać na to, co mówisz.
- A niby co ja takiego powiedziałam? - zdziwiła się trenerka z Azurii.
- Ash ma z takimi miejscami niezbyt miłe wspomnienia - zauważyłam.
Misty zrozumiała od razu, o co chodzi, bo nie obca jej była przygoda na Valencii i śmierć kapłanki Kali. Załamana opuściła głowę w dół.
- Przepraszam. Zupełnie zapomniałam, że...
- Dobrze, nieważne - przerwał nam Ash - Schodzę tam.
Wypuścił potem z pokeballa swego Bulbasaura.
- Dobra, stary. A teraz owiń mnie w pasie pnączami i opuszczaj mnie na dół tak długo, aż ci nie powiem, że wystarczy.
- Balba-sar! - zapiszczał wesoło jego Pokemon, a następnie wykonał on polecenie swego trenera.
Ash powoli zaczął opuszczać się na dół.
- No dobra, już wystarczy! - zawołał mój luby - Już widzę to miejsce. Teraz tylko muszę to wydobyć.
Po tych słowach zaczął on kuć za pomocą małego kilofa, który miał w plecaku. Łupał i łupał przed dobrych kilka minut, aż w końcu skończył.
- Mam! Znalazłem to! Bulbasaur, wyciągnij mnie!
Jego stworek wciągnął go w górę, po czym posadził na ziemi obok nas. Mój luby miał w ręku kawałek szmatki, w którą było coś owinięte.
- Mam to! - zaśmiał się radośnie - Znalazłem!
- Super! Poszło łatwiej niż myślałem! - zachichotał Damian.
- Obyś nie powiedział tego w złą godzinę - powiedziała ponuro Misty, rozglądając się dookoła.
- W rzeczy samej, chłopaczku! - odezwał się nagle jakiś zawistny głos.
Obejrzeliśmy się za siebie i zauważyliśmy stojącą za nami Domino z czarnym tulipanem w ręku, który udawała, że wącha. Kobieta miała na swej twarzy podły uśmieszek wyrażający wielkie samozadowolenia. Uśmiech ten działał mi na nerwy i chyba nie tylko mnie.
- Miło mi was znowu widzieć, kochani - powiedziała - Dawno się nie widzieliśmy.
- A ty się za nami tak stęskniłaś, że musiałaś nas odwiedzić? - warknęła groźnie w jej stronę Misty.
- A żebyś wiedziała - zaśmiała się 009 - Tak czy inaczej bądźcie tak mili i oddajcie mi to wasze znalezisko.
- Niby czemu mamy to zrobić?! - zawołałam.
- Właśnie! Niby czemu?! - dodał Damian.
Pikachu i Watchog zapiszczeli groźnie.
- A choćby dlatego, że jeżeli to zrobicie, to moi ludzie was nie zabiją - odpowiedziała Domino.
Chwilę później zza skał wyszło nagle kilkunastu ludzi w mundurach organizacji Rocket. Mieli u swoich boków kabury z pistoletami. Doskonale wiedziałam, że zanim zdążymy wydać komendy naszym Pokemon, to oni nas zastrzelą.
- Dalej, Ash. Rzuć mi to, bo inaczej sobie z tobą porozmawiam - rzekła po chwili Domino.


Widząc zaś nasze zdumione miny, zaśmiała się podle i dodała:
- Myśleliście, że jesteście tacy cwani? A tu proszę. Ja się zjawiłam, a do tego jeszcze nie sama. Popełniliście największy błąd w swoim życiu, że tego nie przewidzieliście. Dlatego też rzucaj to cacko, inaczej mój tulipan przemówi!
- Poważnie? A czyim głosem? - zapytał złośliwie Ash.
Domino strzeliła mu pod nogi. Mój luby w ostatniej chwili odskoczył do tyłu, a w miejscu, gdzie przed chwilą stał powstał niewielki tuman kurzu.
- To było ostrzeżenie - warknęła agentka Giovanniego - Dawaj lepiej to cacko, bo następnym razem trafię ciebie.
Ash spojrzał na nas, jakby oczekiwał, że powiemy mu, co ma zrobić. Ponieważ się tego nie doczekał, to w końcu wziął swoje znalezisko i rzucił go w kierunku agentki 009. Ta rozwinęła kawałek szmaty, jednak wówczas uśmiech zszedł jej z twarzy. Zobaczyła tam bowiem nie fragment amuletu, ale kopię tego cacka, która była w dzienniku Sakensona. Mój luby bowiem udawał tylko, że wykuwa dziurę w ścianie, po czym wydobył on z plecaka kopię amuletu, owinął go w szmatę i narobił hałasu spodziewając się tego, że śledzący nas agenci Rocket wkroczą wówczas do akcji.
- Co to ma być?! - zawołała rozjuszona 009 - To jest jakaś podróbka! Gdzie jest fragment amuletu, który właśnie znalazłeś?!
- Tu go nie ma i nigdy go nie było - odpowiedział jej Ash, uśmiechając się przy tym ironicznie - Popełniłaś największy błąd w swoim życiu myśląc, że jak idiota zaprowadzę cię do prawdziwego miejsca ukrycia fragmentu amuletu.
Domino spojrzała na niego groźnie, po czym cisnęła kopię amuletu na ziemię, krzycząc:
- Ach, tak?! Na głupie żarty ci się zebrało, koleś?! Dobrze. Zobaczymy, co powiesz, kiedy wezmę się za twoich przyjaciół!
Pikachu i Watchog wówczas, po bardzo wymownym spojrzeniu swoich trenerów zrozumieli, czego ci od nich oczekiwali. Skoczyli oni do przodu i strzelili swoimi mocami w ludzi Domino, którzy nie zdołali nawet dobyć broni. Padli na ziemię, a my szybko wypuściliśmy inne swoje Pokemony, które zaatakowały tych łajdaków swoimi umiejętnościami. Wówczas kilku naszych przeciwników strzeliło do nas, ale na całe szczęście wszyscy w porę uskoczyliśmy za skały i z nich zaczęliśmy wydawać polecenia naszym Pokemonom, którzy bez trudu rozprawiali się z jednym po drugim.
- Dobra, zwiewamy! - zawołał Ash.
Jednak nim zdążyliśmy to zrobić, na jego drodze stanęła Domino.
- Nie uciekniesz mi, Ash! - warknęła i przemieniła swój czarny tulipan w szpadę - Rozkaz Giovanniego rozkazem, ale teraz to cię poszatkuję! Nie będziesz więcej ze mnie kpić!
Mój ukochany złapał szybko swoją szpadę, którą miał u boku, po czym wydobył ją z pochwy.
- Jak sobie chcesz, Domino! Pamiętaj tylko, że nasze ostatnie starcie nie skończyło się dla ciebie najlepiej!
- Tym razem będzie inaczej!
Już po chwili oboje zaczęli się ze sobą pojedynkować. 009 zaciekle atakowała mojego chłopaka, ten jednak bez żadnego trudu parował każdy jej cios, zachowując stoicki spokój.
- Nie masz szans, Domino! - zawołał - Daj sobie spokój!
- Poważnie? Bo co niby zrobisz? Zabijesz mnie? Tak jak zabiłeś Kali?! - spytała podłym tonem Domino.
Trafiła w czuły punkt mego ukochanego, ponieważ ten ostatnio bardzo był dręczony przez wyrzuty sumienia z tego wszystkiego, co miało miejsce na Valencii. Mimo moich usilnych prób pocieszenia go, on ciągle cierpiał i uważał się za winnego zabójstwa i to z premedytacją. Teraz, słysząc słowa Domino, zamurowało go przez chwilę, także z trudem odparował kolejny jej cios.
- Tak też sądziłam. Sumienie nie daje ci spokoju! - zaśmiała się podła kobieta, dalej nacierając na Asha - Bóg przecież nie wybacza zabójcom. On pośle cię do piekła, w którym zgniję pewnie i ja!
- Milcz, Domino! - syknął na nią Ash.
- Będziesz się smażyć tam ze mną w tym samym kotle - znęcała się nad nim dalej 009, nie przerywając przy tym ataku - Będziemy razem gnić w jednym miejscu jako mordercy, którymi jesteśmy!
- Ja nie jestem mordercą! - krzyknął na nią Ash, mając łzy w oczach - Ja się tylko przed nią broniłem!
- I broniąc się zabiłeś ją! Nie różnisz się tak bardzo ode mnie, jak ci się wydaje! Jesteś mordercą!
- Zamknij się!
- Morderca...
- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnął załamany Ash.
Ostrze jego szpady zetknęło się z ostrzem szpady Domino, która zaraz przysunęła swoja twarz do twarzy mojego chłopaka i wysyczała podle:
- Morderca...
- Przestań! Dość! Zamknij się wreszcie!


Domino odepchnęła go od siebie, po czym zadała mu cios nogą prosto w brzuch, powalając Asha na ziemię. On zaś przewrócił się, wypuszczając z dłoni szpadę.
- Jesteś mordercą, Ashu Ketchum - powiedziała podle 009.
- Zostaw go w spokoju! - wrzasnął Damian.
Razem z Misty skoczył on w kierunku naszej przeciwniczki, ta jednak wydobyła lewą ręką (gdyż w prawej miała szpadę) kolejny czarny tulipan, po czym strzeliła z niego prosto w nich, powalając ich na ziemię. Pikachu i kilka naszych Pokemonów próbowało też ratować Asha, ale kilka strzałów czarnego tulipana oszołomiło ich ogromną energią.
- Łatwizna - zaśmiała się szyderczo Domino, po czym spojrzała ona w kierunku mego ukochanego - A teraz, mój chłopcze, przyszedł czas rewanżu za wszystkie poniżenia, jakich od ciebie doznałam.
Następnie wzięła zamach szpadą, aby go nią przebić. Na całe szczęście zauważyłam, że broń Asha leży niedaleko mnie. Niewiele myśląc złapałam ją szybko i zawołałam:
- Domino, ty nędzny tchórzu! Umiesz tylko zabijać bezbronnych?! Nie masz za grosz honoru!
009 spojrzała na mnie wściekła. Widać moje słowa ubodły ją.
- Poważnie? Tak uważasz? - zasyczała - To co powiesz na to?!
Następnie strzeliła we mnie z czarnego tulipana, jednak zasłoniłam się ostrzem szpady. Pocisk odbił się od niej i uderzył prosto w pierś agentkę Giovanniego, powalając ją na ziemię. Ta szybko jednak stanęła na nogi.
- No proszę... Dziewczyna słynnego detektywa jest równie bojowa, co jej chłopak. Jednak szybko naprawię tę niedogodność.
Następnie zaatakowała mnie. Starałam się skupić na samej obronie, bo przecież nie byłam tak dobrym szermierzem jak Ash. Co prawda mój luby kilka razy dawał mi lekcje fechtunku, jednak moim umiejętnościom w tej dziedzinie było daleko do tych, jakie posiadał detektyw z Alabastii. Szybko się o tym przekonałam, kiedy zostałam rozbrojona i padłam na ziemię.
- No i co? Było się wyrywać na silniejszych od siebie?! - zapytała podła kobieta, mierząc ze mnie ze swej broni.
Na szczęście namacałam dłonią jakiś kamień, po czym cisnęłam go prosto w twarz Domino. Ta zasłoniła się przed nim dłonią, co dało mi krótką chwilę, żeby odsunąć się na bok i złapać za szpadę Asha. 009 z krzykiem skoczyła na mnie, ale wówczas ja machnęłam bronią, której ostrze utkwiło lekko w boku mojej przeciwniczki. Czarny Tulipan upuściła swoją szpadę na ziemię, jęknęła z bólu łapiąc się za mocno bok, mrucząc pod nosem przekleństwa.
- Ty podła... - syknęła na mnie.
Następnie odskoczyła daleko ode mnie i zaczęła uciekać. Chciałam ją gonić, ale szybko przypomniałam sobie, że tutaj leżą ranni moi przyjaciele i mój ukochany. Podbiegłam do nich i zaczęłam ich cucić.
- Wybacz mi, Sereno... Dałem plamę - powiedział załamanym głosem Ash, patrząc mi w oczy - Dałem się jej wyprowadzić z równowagi. Jestem do niczego.
- Nieprawda! - zaprotestowałam ostro - Wcale nie jesteś do niczego! Po prostu masz wciąż wyrzuty sumienia z powodu tego, co niedawno stało się na Valencii.
- Czuję się okropnie z tym wszystkim. Nie wiem, jak mogłem pozwolić na to, aby ona zyskała nade mną przewagę.
- Sama bym jej na to pozwoliła, gdybym była na twoim miejscu. Poza tym widziałeś... Nie dałam sobie radę lepiej niż ty.
- Ale ty ją raniłaś, a ja nie.
- Następnym razem to ty ją załatwisz, zobaczysz.
Ash popatrzył na mnie czule i pogłaskał powoli dłonią mój policzek.
- Jesteś najlepszym, co mi się mogło przytrafić, Sereno. Dziewczyna taka jak ty, to prawdziwy skarb.
- Wszystko to bardzo pięknie, tylko gdzie wobec tego jest prawdziwy fragment amuletu? - usłyszałam głos Misty.
Ona i Damian właśnie odzyskali przytomność.
Ash uśmiechnął się do nich delikatnie.
- Spokojnie. Wszystko po kolei. Najpierw zajmijmy się tymi śpiącymi królewnami - powiedział, wskazując na ludzi Domino.

***


Związaliśmy mocno wszystkich ludzi Domino, których nieco później aresztowała wezwana przez nas miejscowa oficer Jenny oraz jej podwładni. Oczywiście policjantka spisała nasze zeznania w tej sprawie, a potem dała nam odejść. My zaś mogliśmy spokojnie wrócić do poszukiwań.
- Prawdziwy fragment amuletu znajduje się w jeziorze niedaleko stąd - wyjaśnił Ash, gdy tylko policja zabrała naszych przeciwników - Nie mogłem jednak was tam zaprowadzić od razu, ponieważ zbyt wiele ryzykowaliśmy.
- Już rozumiem, nie musisz się tak chwalić - mruknęła Misty - Gdzie jest to jezioro?
Poszliśmy tam. Był tam mały pomost, gdzie rybacy często łowili ryby. Była tam też niewielka łódka. Wsiedliśmy do niej i wypłynęliśmy na środek jeziora, po czym Ash wypuścił swego Buizela (Pokemona wydrę, którego na tę wyprawę zabrał zamiast Totodile’a), a sam rozebrał się do bokserek.
- Doskonale. Skaczemy, Buizel! - zawołał.
On i jego Pokemon chwilę później skoczyli do wody. Spojrzeliśmy w miejsce, w którym zniknęli czekając na to, aż wypłyną. Zrobili to dopiero po około minucie.
- I co? - zapytał Damian.
- Macie? - dodałam.
- Nie... Ale znajdziemy - odpowiedział Ash.
Następnie mój chłopak razem z Buizelem zanurkował w wodzie. Kilka razy wypływali na powierzchnię, aby złapać oddech, jednak wciąż nie mieli swojej zdobyczy. W końcu osiągnęli sukces, ponieważ po kolejnym takim wypłynięciu mój luby miał w ręku niewielką szkatułkę.
- Doskonale - powiedział, wsiadając z Buizelem do łódki - Mamy to.
- Super! - zawołałam, klaszcząc w dłonie.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Tylko jak my to otworzymy? - zapytał Damian.
- Spokojnie, damy sobie radę - uśmiechnęła się Misty.
Następnie wyjęła sobie z włosów spinkę i zaczęła nią dłubać w zamku.
- Brock mnie tego nauczył. Nie sądziłam, że kiedyś mi się to przyda - powiedziała rudowłosa.
Dłubała w zamku szkatułki tak kilka minut, ale w końcu osiągnęła swój cel i otworzyła ją. Wówczas naszym oczom ukazał się podłużny kawałek złotego metalu z postrzępionymi zakończeniami. To był fragment amuletu.
- A więc go mamy! - uśmiechnął się detektyw z Alabastii - Nasza misja wykonana!
- Tak... Oby tylko reszcie się powiodło - dodałam ponuro, mając bardzo złe przeczucia, których nie wyraziłam jednak na głos, aby nie dostać w łeb za sianie defetyzmu, czego bynajmniej sobie nie życzyłam.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - zeznanie Anonima:
- Słucham, Buffalo - powiedział Giovanni, patrząc ze swą sekretarką na ekran swego komputera, w który ujrzał swego agenta.
Był to młody człowiek mający około trzydzieści lat, ciemno-niebieskie włosy, lekki zarost na twarzy oraz brązowe oczy.
- Pragnę pana poinformować, że nasz plan nie powiódł się tak, jak to sobie zaplanowaliśmy - powiedział Buffalo.
- To znaczy? - spytał Giovanni, nerwowo głaszcząc swojego Persiana, siedzącego mu na kolanach.
- Ten człowiek, którego pan wynajął...
- Lysander?
- Dokładnie tak... Nie działał on zgodnie z planem. Nie zaczekał na przybycie kompanów Ketchuma, ale sam wydobył fragment amuletu i wdał się niepotrzebnie w bójkę z nimi. Wyszło wówczas na jaw, że ci dranie przybyli na miejsce akcji razem z policją. Zespół Flare nie dał sobie z nimi rady i gdyby nie moja interwencja, to wówczas...
- To bez znaczenia... Gdzie jest Lysander?
- Uciekł.
- A gdzie fragment amuletu?
- On go ma.
- Jak to?
- On... Jakby to ująć... Nie chciał mi go oddać. Zniknął z nim między ulicami miasta, korzystając z tego, że policja jest zajęta jego ludźmi i nami.
- A ty go nie ścigałeś?
- Próbowałem, ale wymknął mi się. Obawiam się, że ten oszust może nie chcieć oddać nam tego cacka.
- Albo też zechce wytargować za nie lepszą cenę - stwierdził Giovanni, nalewając sobie drinka do szklanki - I dostanie ją, oczywiście... Razem z kulką między oczy, jeśli znowu spróbuje nas wykiwać.
- Oczywiście proszę pana - zgodził się z nim Buffalo - Ale, bo byłbym zapomniał. Mam dla pana bardzo cenną nagrodę pocieszenia, która to może panu poprawić nieco humor.
- Naprawdę? A co to za nagroda?
Agent odsunął się lekko i oczom Giovanniego ukazali się wtedy Max i Bonnie, oboje związani i zakneblowani.
- Pojmałem ich, dzięki czemu zmusiłem policję do tego, aby mnie nie ścigała. Byli oni niezwykle cennymi zakładnikami. Chciałbym jednak pana zapytać, co mam z nimi zrobić? Zabić ich?
- Nie... Oni mogą nam się jeszcze przydać - rzekł Giovanni - Zwłaszcza w negocjacjach z Ashem Ketchumem. Dbaj więc o nich.
- Zadbam, aby im włos z głowy nie spadł, proszę pana - uśmiechnął się podle Buffalo, po czym pożegnał się, a rozmowa została zakończona.
Giovanni wypił drinka, kiedy nagle sekretarka powiedziała:
- Proszę pana... Chyba właśnie mamy kolejne połączenie na linii.
- Odbierz zatem. Daj na ekran.
Sekretarka wykonała polecenie, a ich oczom ukazał się Lysander. Był on w bardzo dobrym humorze.
- Bonjour, monsieur Giovanni. Humorek panu dopisuje?
- Niekoniecznie - padła odpowiedź.
- O! A to dlaczego?
- A choćby dlatego, że posiadasz coś, co należy do mnie.
- Ano posiadam to i proponuję z tego względu nową propozycję kupna tego przedmiotu.
- Domyślałem się tego. Ile chcesz?
- Dwa razy więcej niż było na początku ustalone.
- Dwa razy więcej?! - warknął Giovanni - Chcesz mnie zrujnować?!
- O ile wiem, będzie się panu opłacać ta transakcja - zachichotał podły człowiek - N’est-ce pas, monsieur?
- Tak, masz rację - rzucił chłodno mężczyzna - Niech ci będzie. Kiedy i gdzie dokonamy transakcji?
- Powiadomię pana o tym przy następnym telefonie. A na razie... Au revoir!
Po tych słowach Lysander zniknął, zaś Giovanni warknął ze złości.
- Próbuje się ze mną targować, łajdak! Jeszcze tego pożałuje! Nie wie, z kim zadarł! Ja mu jeszcze pokażę! Popamięta mnie do końca życia!
To mówiąc mężczyzna zmiażdżył dłonią szklankę z drinkiem.

KONIEC





















2 komentarze:

  1. Ash i przyjaciele przeżywają kolejną z wielkich przygód. Tym razem stawką są w niej losy Świata. Pewien badacz i podróżnik Sakenson (będący nawiązaniem do Saknusena z „Podróży do wnętrza ziemi„) posiadł niezwykle cenne informacje na temat mitycznej wyspy Poketydy. Drogę do Niej wskazuje magiczny amulet podzielony na trzy części. Niestety, na tropie tego artefaktu są Annie i Oakley, agentki Giovanniego. Rannego Sakensona znajdują Ash z Sereną, zaś później w szpitalu dowiadują się od niego o całej sprawie, godząc się mu pomóc. Drużyna detektywów, podzielona na czteroosobowe zespoły rusza na poszukiwania. Niestety Giovanni postawił wszystkich elitarnych agentów Rocket w stan najwyższej gotowości i wysłał Ich tropem przyjaciół Asha. Ekipa Dawn miał aż dwa powody do zmartwień: jednym był Arlekin, zaś drugim… głupota Iris, której osobiście nie znoszę ;) . Na skutek niekompetencji owej dziewuchy Arlekin zdobywa fragment amuletu, zyskując jednak poparzenie na dłoni, podobnie jak gestapowiec w „Poszukiwaczach Zaginionej Arki„. Ash, Serena oraz Misty z Damianem mają jeszcze gorsze spotkanie z Domino. Ta oczywiście znów walczy nie fair i dzięki wypomnieniu Ashowi śmierci Kali zyskuje nad nim przewagę. Od śmierci ratuje go Serena, której udaje się pokonać Domino. Ostatecznie drużyna Ketchuma zdobywa swój fragment artefaktu. Niestety Ekipa Bonnie i Maxa ma poważne kłopoty: nie dość, że amulet kradnie Lysander, wynajęty przez Giovanniego Lider Zespołu Flare, to jeszcze najmłodsi członkowie drużyny zostają porwani przez Buffalo, agenta Rocket. Poza emocjonującą przygodą główną na uwagę zasługuje załamanie Asha po spowodowaniu śmierci Kapłanki Kali oraz sposobu, w jaki Serena go pocieszała i wspierała w tak trudnych chwilach. Wielki plus za wspomnienie Ich chwil z Letniego Obozu. Również wątek Melody i Jej Matki. Mimo ogromnego żalu i niechęci do rodzicielki, w pełni zresztą uzasadnionej, Melody zachowuje się szlachetnie, godząc się być dla niej dawcą szpiku. Czy jej matka to doceni i naprawdę poprawi swoje relacje z córką, czas pokaże, miejmy jednak nadzieję, że tak. Tak więc świetna pierwsza część, naprawdę wielkiej i emocjonującej przygody, jakiej nie powstydziłby się Indiana Jones czy Allan Quatermain. No i akcja wymagająca udziału wszystkich członków drużyny detektywów oraz wszystkich elitarnych agentów Organizacji Rocket. Tak więc ogólna ocena to 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło było wrócić po krótkiej przerwie do czytania tego jakże cudownego bloga. Jak zwykle odcinek mnie nie zawiódł. Trzy ekipy przyjaciół wyruszają na poszukiwania trzech fragmentów mitycznego amuletu Poketydy. Niestety, nie będzie to aż takie proste, gdyż chrapkę na ten cenny artefakt ma również Giovanni, który stawia wszystkich swoich agentów w stan najwyższej gotowości. Na tropie amuletu jest również Lysander, wynajęty przez Giovanniego Lider Zespołu Flare. Najmłodsi poszukiwacze, czyli Max i Bonnie zostają porwani przez Buffalo, jednego z agentów organizacji Rocket.
    W tym samym czasie ekipa Dawn i Clemonta odnajduje fragment artefaktu, jednak na drodze do pełnego zwycięstwa staje im Arlekin, który po długiej walce i trochę przez głupotę Iris zdobywa jeden z fragmentów amuletu. Jednocześnie w innej części świata ekipa Asha i Sereny zdobywa kolejny fragment, oczywiście potykając się z Domino, którą udaje się pokonać, a prawdziwy fragment amuletu zostaje wydobyty i zabezpieczony przez naszych przyjaciół.
    Oczywiście podczas podróży nie mogło zabraknąć różnorakich szaleństw oraz przemyśleń, takich jak chociażby Sereny pływanie nago w jeziorze. :) Za to kolejny plusik i oczywiście z wypiekami na twarzy zobowiązuję się do czytania kolejnych części. :)
    Ogólna ocena: 100000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...