czwartek, 11 stycznia 2018

Przygoda 097 cz. III

Przygoda XCVII

Zasadzka w starej fabryce cz. III


Po rozmowie z naszymi przyjaciółmi poszliśmy z Ashem do Delii, aby jej przekazać naszą decyzje i jej powody. Jak zwykle w takich sytuacjach bywało kobieta nie kwestionowała naszych motywów wiedząc, że musimy zrobić to, co robimy i tak po prostu musi być, jednak nie oznaczało to, iż nie może ona przejąć się tym wszystkim, co oczywiście zrobiła.
- Synku, czy naprawdę musicie tam jechać i to właśnie teraz, kiedy jak sami mówicie, Serena ma o tym miejscu bardzo przerażające sny?
- Tak, mamo. Musimy tam jechać - odpowiedział jej syn - Musimy się dowiedzieć, dlaczego Serena ciągle śni o tym miejscu. Musimy wreszcie odkryć prawdę i spróbować zapobiec najgorszemu.
- A jeżeli te sny ostrzegają was przed tym, żebyście się tam nie pchali? - spytała nas Delia.
Jednak Ash, podobnie jak wcześniej ja, był pewien swojej decyzji.
- To bardzo możliwe, mamo, ale mimo wszystko musimy to sprawdzić. Cała ta sprawa nie wygląda wcale najlepiej i właśnie dlatego wymaga ona wyjaśnienia i to jak najszybszego.
- No, a kto ma lepiej wyjaśnić tę sprawę, jak nie sam Sherlock Ash? - spytałam z uśmiechem na twarzy.
Delia odpowiedziała mi podobnym uśmiechem, po czym rzekła:
- To piękne słowa i naprawdę przyjemnie mi się je słucha, jednak mimo wszystko musisz pamiętać o tym, kochana Sereno, że twoje sny nie wzięły się bez powodu. Jaki jest ten powód, nie wiem, zaś wy chcecie to ustalić. Rozumiem doskonale wasze motywy, ale mimo wszystko bardzo się o was niepokoję.
- Ja sam się niepokoję, mamo, jednak ani ja, ani Serena nie będziemy mogli spokojnie spać, jeżeli nie odkryjemy przyczyny tych dziwnych snów mojej dziewczyny.
- Jestem w stanie to wszystko zrozumieć, synku, ale ty też musisz mnie zrozumieć... Jesteś moim dzieckiem. Chcę dla ciebie jak najlepiej i chcę, żebyś mógł spokojnie żyć i to bez zbędnego niebezpieczeństwa. A ty wciąż narażasz życie dla wielu spraw, które cię nie dotyczą, a w które ty się ciągle mieszasz.
- Wiem o tym, mamo, ale taki już jestem. Masz mi to za złe?
- Nie, kochanie. Po prostu martwię się o ciebie.
- Wiem, do czego zmierzasz, mamo. Chcesz mi powiedzieć, że nieraz niepotrzebnie ryzykuję swoje życie. Ale przecież nic wcale tam mi się nie musi stać, a równie dobrze mogę sobie złamać nogę na prostej drodze.
- Tak, to prawda, ale po co się pakować tam, gdzie dobrze wiesz, że sobie tę nogę złamiesz?
- Mamo... Tego, że ją sobie złamię wcale nie jestem pewien. To tylko przypuszczenia i nic więcej.
- Rozumiem... Ale boisz się i tak.
- Zawsze się boję, gdy mam się zmierzyć z nieznanym, ale prócz tego za każdym razem czuję również ekscytację z powodu spotkania z nową przygodę. To jest połączenie strachu i ekscytacji.
Delia Ketchum uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała głową z lekkim politowaniem.
- Ech, Ash, mój synku. Naprawdę ja ciebie czasami nie rozumiem. Ty niby się boisz, a jednak chcesz iść. Jesteś taki sam... Jak ja w twoim wieku. Też tak miałam, naprawdę. Ekscytacja zawsze była u mnie o wiele większa niż strach. Tylko, że ja nie miałam tylu możliwości, co ty. Dlatego cieszę się, że ty możesz się realizować, mój kochany synku. Ale mimo wszystko naprawdę odradzałabym ci tę wycieczkę, choć dobrze wiem, że zrobisz tak, jak sam zechcesz.
- Spokojnie, mamo. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Może i tak, ale wolę cię przestrzec, jak na porządną matkę przystało, kochanie.
- Dziękuję, mamo. Dziękuję ci, ale obiecuję, że będę uważał.
Delia powoli podeszła do niego i rzekła:
- Synku, to jest poważna sprawa. Pamiętaj o tym, że mam ciebie tylko jednego. Dlatego proszę... Ty i Serena uważajcie na siebie podwójnie.
- No dobrze, mamo - Ash już był nieco zażenowany, a może nawet i poirytowany tym gadaniem - Po co mi ciągle powtarzasz te rady?
- Bo nie po to cię urodziłam, żeby cię pochować, rozumiesz?! Żaden rodzic nie powinien chować własnego dziecka i nie każ mi należeć do tej grupki rodziców, którzy musieli to zrobić!
Wzruszonymi tymi słowami Ash uśmiechnął się do swojej mamy i objął ją mocno do siebie.
- Przepraszam, mamo. Obiecuję, że będę uważał.
- I  ja także obiecuję - dodałam.
Delia uśmiechnęła się do nas czule, po czym pogłaskała mnie i Asha po głowach, a następnie złożyła na czole każdego z nas czuły pocałunek.
- Kocham was, moje dzieci. Sereno... Wiem, że nie jestem twoją matką, ale kocham cię jak własną córkę i jako przyszłą żonę mojego syna. Dlatego też proszę... Uważajcie na siebie oboje.
- Będziemy uważali, proszę pani. Obiecuję to pani - odpowiedziałam w imieniu swoim i Asha.
- Dobrze - pani Ketchum pokiwała delikatnie głową - A więc ruszajcie, kochani.

***


Ponieważ sprawy formalne zostały już załatwione, zaś my mieliśmy już błogosławieństwo od Delii Ketchum, to mogliśmy śmiało ruszyć w drogę. Wraz z nami, zgodnie z wcześniejszym planem ruszyli Brock i Misty żeby w ten sposób wesprzeć nas w naszych działaniach. Rzecz jasna nie mieliśmy zamiaru jechać czy iść pieszo przez całą drogę stąd do Wertanii, ponieważ posiadaliśmy o wiele lepszy sposób wędrówki, a mianowicie wynalazek profesora Oaka, który ten zbudował z Clemontem i Maxem. Już wcześniej kilka razy korzystaliśmy z pomocy owej maszyny otwierającej portal do dowolnego miejsca na naszej planecie. Oczywiście istnienie owej maszyna było trzymane w ścisłej tajemnicy, gdyż uważaliśmy (i słusznie zresztą), że lepiej, aby tak genialny wynalazek, pozwalający przenosić się nam w różne miejsca na Ziemi, a prócz tego czasami również otwierać portale do innych wymiarów (przy oczywiście odpowiedniej modyfikacji) dostał się w ręce niepowołanych osób. Nigdy nie wiadomo, jaki pożytek mogliby oni odnieść z tego wynalazku i jak wykorzystać jego moce. Lepiej więc takie zabawki trzymać w tajemnicy, jak stwierdził Ash, a ja się z nim w pełni zgodziłam.
Tak czy inaczej poszliśmy razem do laboratorium profesora Oaka, który przyjął nas u siebie bardzo gościnnie i poczęstował nas herbatą oraz kanapkami.
- Musicie przecież mieć dużo sił na tę waszą wyprawę, a niby skąd je chcecie brać, jak nie z porządnego jedzenia? - zaśmiał się uczony - A poza tym coś mi mówi, że raczej nie jedliście drugiego śniadania, mam rację?
- Oj tak, ma pan rację, panie profesorze - potwierdził Ash - Także bardzo chętnie coś zjemy.
- A z niego to wciąż wychodzi żarłok - zauważyła złośliwie Misty - Ale cóż... W sumie można zrozumieć jego podejście. Ostatecznie też jesteśmy ludźmi i też bywamy głodni.
- Dlatego właśnie bierzemy ze sobą na wyprawę jednego z najlepszych kucharzy w całym świecie Pokemonów - stwierdziłam dowcipnie.
- Naprawdę? A nie ze względu na mój niesamowity urok osobisty? - zaśmiał się Brock, za co dostał on sójkę w bok od Misty - No dobrze, już dobrze. Tak tylko żartowałem. Ale miło mi, że uważacie mnie za jednego z najlepszych kucharzy na świecie. Obiecuję wam, że postaram się już zawsze zasługiwać na tę opinię.
- Będzie nam miło, jeśli tak zrobisz - odparła na to Misty przyjaznym tonem - Ale tak czy siak naprawdę jesteś świetnym kucharzem i uwielbiam twoje potrawy.
- Odkryłaś Amerykę. Wszyscy je uwielbiamy - zauważył Ash, który właśnie wcinał kanapki od profesora Oaka - No, ale to też nie jest złe. Kto to robił?
- Ja - odezwał się Tracey.
- Umm! Całkiem niezłe.
Pikachu był tego samego zdania, podobnie jak i nasi przyjaciele. Ja jednak niezbyt miałam teraz ochotę jeść. Paliłam się wręcz do tego, żeby wreszcie wykonać naszą misję, dlatego też zapytałam:
- To wszystko jest bardzo fajne, jednak czy możemy wreszcie zająć się tym, po co tutaj przyszliśmy?
- Co ci się tak śpieszy? - spytał Tracey z uśmiechem na twarzy - Tak bardzo chcesz dostać guza w tej stare fabryce?
Widząc jego uśmieszek na twarzy poczułam, jak znowu mnie ogarnia gniew i zanim się spostrzegłam, to złapałam mocno Tracey’ego za koszulkę, przyciągnąłem do siebie i warknęłam:
- Drażnij mnie dalej, a swoje uzębienie będziesz zaraz zbierać po całej podłodze, głupi śmiertelniku!
- Hej, spokojnie, moja droga. Ja tylko żartowałem - zachichotał lekko Tracey, wyraźnie przerażony moim zachowaniem.
- Serena, co cię napadło? - spytał zdumiony Ash - Nie zachowujesz się dzisiaj normalnie.
Puściłam Tracey’ego, a mój gniew z miejsca ostygł.


- Wybaczcie mi... To wszystko przez te moje sny. Jestem przemęczona i niewyspana. Muszę koniecznie się dowiedzieć, co też one oznaczają, a także dlaczego mi się one śnią. Chcę się tego dowiedzieć jak najszybciej i stąd właśnie ten mój gniew. Przepraszam was.
- Nic nie szkodzi, każdemu może się zdarzyć - stwierdził Tracey.
- Właśnie... Znamy wszyscy taką jedną, której często się to zdarzało - rzekł Brock, patrząc wymownie na Misty.
Rudowłosa lekko się obruszyła, jednak nie skomentowała jego słów, zaś profesor Oak rzekł:
- Rozumiem. Spieszy się wam, aby wszystko należycie wyjaśnić. Nie dziwię się wam. A więc, skoro tak się sprawy mają, to ja nie będę was już zatrzymywał. Tracey, włącz maszynę.
Asystent słynnego uczonego zadowolony spełnił polecenie i wpisał on odpowiednie współrzędne naszego celu podróży.
- Doskonale! A więc możecie ruszać - powiedział Tracey - Mam tylko nadzieję, że uda wam się wszystkiego dowiedzieć bez ryzyka utraty życia.
- Wszystko wyjdzie na jaw, gdy już będziemy na miejscu - odparł na to Ash - Ale spokojnie. Po to właśnie biorę moją szpadę. Będziemy więc mieli się czym bronić, jakby co.
- Znaczy on się będzie miał czym bronić, jakby co - zauważyła nieco złośliwie Misty.
Brock popatrzył na nią ironicznie.
- Przecież wiadomo, że będzie walczył w naszej obronie, a nie tylko w swojej własnej.
- Ja na to też liczę - burknęła Misty - Tak czy siak cała ta wyprawa jest po prostu wkładanie głowy do paszczy Gyaradosa, bo przecież to pewne jak dwa razy dwa, że tam coś złego się czai i tylko czeka na takich frajerów jak my. Ale cóż... Czego się nie robi dla przyjaciół?
- Właśnie - powiedziałam bardzo zadowolona i powoli podeszłam do otwartego portalu, przez który to zobaczyłam łąkę i szczątki fabryki klonów Giovanniego - Dobrze, kochani. Idziemy.
Następnie powoli przeszłam przez przejście. Ash i Pikachu chwilę później uczynili to samo, a zaraz za nim uczynili to Brock i Misty. Tracey z profesorem Oakiem ponownie życzyli nam powodzenia, machali wesoło rękami, a następnie wyłączyli portal i znaleźliśmy się u celu naszej podróży.
- Doskonale. A zatem jesteśmy na miejscu i zrobiliśmy to w trymiga - rzekłam bardzo zadowolona - Idziemy tam!
- Hej! Zaraz, chwila! Mieliśmy przecież iść do oficer Jenny! - zawołał za mną Brock.
- No właśnie! Przecież miała nas osłaniać! - dodała Misty.
- Nie mamy czasu na takie ceregiele! - odkrzyknęłam im - Musimy się spieszyć!
Misty i Brock westchnęli załamani, podobnie jak Ash i Pikachu.
Chwilę później powoli podeszliśmy przed wejściem do ruin fabryki.
- Ech, jak tak na nią patrzę, to aż mam ciarki na plecach - stwierdziła Misty - A kiedy sobie przypomnę, co się tam niedawno stało, to...
- To sobie tego nie przypominaj - rzuciłam złośliwie - Ja tymczasem muszę tam iść. Mam nadzieję, że idziecie ze mną.
- Też pytanie - prychnęła z kpiną rudowłosa - Skoro już tu przyszliśmy, to nie będziemy się wygłupiać i idziemy dalej.
- Właśnie. Ash nigdy nie wycofuje się z raz podjętej drogi, a my, jego przyjaciele postępujemy tak samo - stwierdził Brock.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Nie inaczej - uśmiechnął się Ash - Ale lepiej, żebym miał dłoń na szpadzie przez cały czas.
Następnie położył dłoń na rękojeści swej broni i ruszył wraz ze mną do fabryki, czy raczej tego, co z niej zostało. Jednocześnie Brock z Misty szli tuż za nami jako nasza tylna straż. Poczułam, jak mi serce wali młotem z tych nerwów oraz niepokoju, a jednocześnie z podniecenia. Wiedziałam, że wreszcie dowiem się wszystkiego i zrozumiem, jaka jest przyczyna moich tajemniczych i zarazem bardzo groźnych snów. Chciałam to wiedzieć, więc byłam gotowa narazić się na największe nawet niebezpieczeństwo, aby móc poznać prawdę.


- No i super. Jesteśmy tutaj, nic złego się nie dzieje. Możemy wracać? - mruknęła Misty, zmierzając do wyjścia.
Brock jednak przytrzymał ją, aby nigdy sobie nie poszła.
- Spokojnie. Rozejrzyjmy się dokładniej, skoro tu już jesteśmy.
- A jeśli w głębi tego miejsca czeka na nas jakaś zasadzka? - spytała rudowłosa.
- Nigdy nic nie wiadomo - odparłam, powoli wypuszczając z ust słowa - Ale przecież kto nie ryzykuje, ten nic nie zyskuje.
- Coś w tym jest - stwierdził Ash, powoli trzymając dłoń na rękojeści swojej szpady - Tak czy inaczej miejmy wszyscy oczy szeroko otwarte. A jakby coś na nas skoczyło, to wtedy będziemy się bronić.
- Jeśli tylko zdołamy to zrobić - burknęła Misty - Ech... No, po prostu cudownie. Na własne życzenie wchodzimy do wnętrza śpiącego Gyaradosa. Po prostu bosko. Ciekawe, jak my z niego wyjdziemy?
- Normalnie. Jak Pinokio - odparł Brock.
- Czyli jak?
- Rozpalimy ognisko, a gdy bydle otworzy paszczę, to wiejemy.
- Jasne... Po prostu cudowny i błyskotliwy plan. Ale cóż... Niech tam! Dla przyjaciół już nie takie rzeczy się robiło.
- Cicho! - Ash skarcił ją i położył sobie palec na ustach - Musimy być cicho i nie tylko uważnie patrzeć, ale też uważnie słuchać. Nie wiadomo, z jakiego kąta wyskoczy na nas niebezpieczeństwo.
Jeśli chciał on uspokoić naszych przyjaciół, to zdecydowanie osiągnął on efekt odwrotny od zamierzonego, bo jeszcze bardziej ich przestraszył. Tak czy siak wszyscy zamilkliśmy, po czym zaczęliśmy powoli i ostrożnie iść przed siebie, jednocześnie też rozglądając się uważnie oraz nasłuchując wszystko wokół nas. Przechodziliśmy tak z sali do sali, które były mocno uszkodzone przez wybuch ładunków wybuchowych i pożar, jaki przez to wybuchł. Tuż pod naszymi nogami walały się szczątki maszyn, fragmenty tynku oraz rozbite okna, po których wciąż deptaliśmy. Nie odzywaliśmy się do ciebie, żeby nie kusić licha, a jednocześnie dla zachowania ostrożności, bo przecież w każdej chwili mogło wyskoczyć jakieś zagrożenie.
Nie wiem, jak długo tak szliśmy, ale musiało minąć trochę czasu, gdyż przeszliśmy przez większość sal w szczątkach fabryki.
- Raczej nikogo tutaj nie ma - powiedział Brock, kiedy zwiedzaliśmy właśnie ostatnią salę.
- „Raczej“ to ja miałam być prześliczną brunetką o brązowych oczach - mruknęła złośliwie Misty - No, a ja wyglądam tak, jak wyglądam, chociaż... Nie jestem znowu taka najgorsza, ale mniejsza! To teraz jest bez znaczenia. Lepiej żebyśmy się stąd zmywali, zanim naprawdę się doigramy.
- W sumie to masz rację - zgodził się z nią Ash - Obawiam się, że tutaj raczej nikogo nie ma. Niepotrzebnie się więc baliśmy. Twoje sny, Sereno, najwidoczniej musiały być jedynie strachem zesłanym wywołanym przez twoje podświadome lęki.
- Cóż... Pewnie masz rację, ale...
Nie dokończyłam swojej wypowiedzi, gdyż poczułam nagle, jak przez moją pierś przechodzi jakiś ostry ból, który zaraz powalił mnie na podłogę. Złapałam się za serce i zaczęłam jęczeć z bólu.
- Sereno, co ci jest?! - krzyknął przerażony Ash, podbiegając do mnie i dotykając moich ramion.
- Pika-pika? - pisnął równie zaniepokojony Pikachu, lekko dotykając mojej dłoni.
Misty i Brock również byli przerażeni, ale chyba nie tak mocno, jak ja. To wszystko, co się działo, po prostu jest nie do opisania. Coś paliło mnie w gardle i żołądku, a jednocześnie serce rwało mi niemiłosiernie, jakby miało rozpaść się na kawałki. Jednak najgorsze z tego wszystkiego było uczucie, jakby w moim ciele siedział ktoś inny, ktoś znacznie gorszy ode mnie, który zaczął powoli rosnąć we mnie i spychać moje prawdziwe ja w kąt mojego ciała. Nie mogłam w żaden sposób z tym walczyć, gdyż to było znacznie silniejsze ode mnie. Nim się spostrzegłam, to już widziałam świat cudzymi oczami, a mój głos nie był już moim głosem, natomiast moje serce nie było już moim sercem.
- Sereno... - jęknął zaniepokojonym moim stanem Ash.
- Nie ma tu już Sereny - odpowiedział jakiś głos, który bynajmniej nie należał do mnie - Jestem Kali!

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Ponieważ zostałam wraz z moim chłopakiem wrobiona w opiekę nad dziećmi, to musiałam podejść do tego profesjonalnie. Chociaż może niezbyt odpowiednio się wyraziłam. Może nie tyle zostałam wrobiona, co po prostu sama się w to wrobiłam. Tak czy siak musiałam jakoś sobie poradzić z dziećmi, ale czułam, że może być z tym problem. W końcu Ash zdążył mi opowiedzieć, jak dzieciaki nieźle dały mu się we znaki. Jednak dodał też, że poradził sobie z nimi, oczywiście przy pomocy Sereny, dlatego też może nie musiało być tragicznie, pomyślałam sobie. Mimo wszystko jednak wolałam uważać, bo przecież ostatecznie dzieci mogły i tak dać się mi we znaki, a ja nie mam doświadczenia w opiece nad nimi. Choć Clemont posiada swojego rodzaju doświadczenie w tej sprawie, ponieważ opiekował się już od bardzo dawna swoją młodszą siostrą, więc liczyłam na jego wsparcie w tej sprawie.
Z taką właśnie nadzieją poszłam z dziećmi Gerdy do jej domu. Dzieci nie były specjalnie zachwycone tym wszystkim i koniecznie chciały się one dowiedzieć, czemu Ash musiał je zostawić oraz kiedy tu wróci. Próbowałam w miarę swoich możliwości wyjaśnić im, że on wróci niedługo, ale pojechał, ponieważ musi pomóc swojej dziewczynie w sprawie niecierpiącej zwłoki. One co prawda o tym wiedziały, lecz chciały znać szczegóły, których ja nie mogłam im udzielić, co bynajmniej im się nie podobało. Czułam więc, że z tego może wyjść coś niedobrego. Miałam rację, jednak opowiem o tym w odpowiednim czasie.
Tak czy siak poszłam z dziećmi do ich domu, gdzie posadziłam je przed sobą, a następnie próbowałam je jakoś zagadać.
- To co, dzieciaki? Zagramy sobie w coś?
Te jednak nie wyglądały na specjalnie przekonane do tego pomysłu. Siedziały tylko ponure i smutne.
- Hej, dzieciaki! - zawołałam wesoło - Czemu jesteście takie ponure, co? O co tu chodzi? Co się z wami stało?
- Dlaczego nie ma z nami Asha? - zapytał Danny.
- Przecież już wam mówiłam, że Ash musiał stąd wyjechać, ponieważ wzywają go bardzo pilne sprawy.
- To dlaczego nie zabrał nas ze sobą? - dodała Anne.
- Ponieważ ta sprawa jest niebezpieczna i on nie chce waszą dwójkę niepotrzebnie narażać.
- Skoro to niebezpieczne, to czemu tam pojechał? - zdziwił się Danny.
Ja już nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Ostatecznie jego pytanie miało sporo sensu. Skoro ta misja była tak niebezpieczna, to po co mój drogi, kochany, starszy brat się tam pcha? Oczywiście wcale nie było wiadomo, że tam czai się niebezpieczeństwo, jednak mimo wszystko ryzyko istniało i to całkiem spore, dlatego też pchanie się tam na własne życzenie bynajmniej nie było zbyt rozsądne, ale cóż... Mój brat nie zawsze kierował się rozsądkiem. Czasami po prostu motorem jego działania była po prostu szlachetność, a ona z rozumiem rzadko ma wiele wspólnego.
- Słuchajcie, moi kochani - zaczęłam mówić uroczystym tonem - Ja tam jestem w stanie zrozumieć wasz niepokój o Asha, ale musicie zrozumieć, że Ash jest już dorosły i ma swoje sprawy do załatwienia, a niektóre z nich mogą być niebezpieczne, co nie znaczy, że ma z tego powodu rezygnować z udziału w nich. Rozumiecie?
- Nie! - odpowiedziały chórem bliźnięta.
Ja i Piplup (który siedział właśnie wygodnie obok mnie) jęknęliśmy załamani tym wszystkim.
- Ech! I po co ja się tak tworzę, co? - mruknęłam załamana - Przecież wiadomo, że tego nie zrozumiecie. W sumie to ja sama tego nie rozumiem, choć w większości przypadków rozumiem zachowanie mojego brata, jednak tym razem... Ech, to po prostu jest głupota i tyle! Ale co tam! Ash wróci i wszystko będzie dobrze.
- A jeśli nie będzie? - jęknęła Anne.
- I dokąd on właściwie pojechał? - dodał Danny.
- Do Wertanii - odpowiedziałam - Ale spokojnie, na pewno wróci i to bardzo szybko. To tylko kwestia czasu, aż znowu się tu pojawi. Zobaczycie.
Moi podopieczni wcale nie wyglądali na przekonanych, dlatego też załamana opuściłam ręce, już powoli nie wiedząc, co mam zrobić.
Wtem usłyszałam dzwonek do drzwi.
- O! Ciekawe, kto to taki? - spytałam, spoglądając na zegarek - Może Clemont wreszcie się tu pofatygował? Poczekajcie, proszę.
Następnie ruszyłam przed siebie, zaś mój Piplup poczłapał za mną w kierunku drzwi, które otworzyłam, wołając nieco złośliwie:
- Rychło w czas! Nareszcie jesteś! Ja tu już z nimi...
- Czekałaś na mnie? Jak miło!


Zawstydzona zarumieniłam się lekko. W drzwiach stała Molly Hale z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Och, wybacz mi, proszę. Myślałam, że to mój chłopak, który skończył wreszcie swoją zmianę i przyszedł.
- Rozumiem. Spokojnie, ja się nie gniewam - uśmiechnęła się wesoło Molly - Możemy chwilę pogadać?
- Jasne. Wejdź do środka.
- Wolę na świeżym powietrzu. W budynkach jest duszno.
- W sumie racja... A więc na świeżym powietrzu - powiedziałam, po czym spojrzałam w kierunku znajdującego się tuż za mną salonu - Zaraz wracam! Nigdzie nie wychodźcie!
Dzieciaki obiecały mi to, a tymczasem ja wraz z mym Piplupem powoli stanęłam przed domkiem i zaczęłam rozmowę z Molly.
- Słucham więc, co cię sprowadza?
- Widzisz, Dawn - zaczęła Molly nieco zawstydzonym tonem - Bardzo chciałam cię o coś zapytać.
- Pytaj więc - powiedziałam tonem nad wyraz życzliwym.
- Słuchaj... Chodzisz z Clemontem Meyerem, prawda?
- Tak, to prawda. A co?
- Bo widzisz... Jego tata chodzi z panią Ketchum, prawda?
- Tak, ale nadal nie rozumiem, do czego zmierzasz.
- To proste. Chciałabym się dowiedzieć, czy oni się nawzajem... No wiesz... Lubią?
Parsknęłam delikatnie śmiechem, słysząc to pytanie.
- Wiesz, gdyby się nie lubili, to chyba nie byliby ze sobą. To jest chyba oczywiste.
- No, może i tak, ale mimo wszystko musiałam się tego dowiedzieć. W każdym razie, jeśli chodzi o mnie, to ja uważam, że oni do siebie nie pasują.
Byłam nieco oburzona takimi słowami, jednak postanowiłam zachować spokój i rzekłam:
- Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak uważasz.
- To proste. Przecież pani Ketchum zasłużyła na faceta, który by do niej pasował.
- Dlaczego uważasz, że ojciec mojego chłopaka do niej nie pasuje?
- Wiesz... Po prostu powinna być z kimś, kogo zna od bardzo dawna. Kto się z nią przyjaźni od dziecka... Kto ją dobrze rozumie.
- Aha... - zaczęłam powoli rozumieć, do czego zmierza moja droga rozmówczyni - Mówisz o swoim ojcu, mam rację?
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Owszem, właśnie jego miałam na myśli. Jak miło, że się rozumiemy.
- Trudno mi to nazwać rozumiem się - powiedziałam z wyraźną ironią w głosie - Bo przecież rozumienie się jest wtedy, kiedy to możemy znaleźć wspólny język. My jednak, jak mniemam, Molly, raczej wspólnego języka nie znajdziemy.
- Poważnie? A to czemu? - spytała Molly.
- A choćby dlatego, że ja popieram związek pani Ketchum z panem Meyerem.
Moja rozmówczyni była wyraźnie zasmucona tym, co usłyszała.
- Ale dlaczego?
- Bo widzisz... Oni się kochają.
- E tam, wydaje im się! - zawołała nieco Molly - Zobaczysz, że jakby tylko pani Ketchum ponownie nawiązała stały kontakt z moim ojcem, to z pewnością znalazłaby z nim wspólny język, natomiast uczucie między nimi pojawiłoby się szybciej niż myślisz.
- Nie można nikogo zmuszać do miłości, Molly. Nie powinnaś więc na siłę ich ze sobą swatać.
- A kto mówi o swataniu na siłę? Po prostu warto by się postarać o to, aby oboje poznali się lepiej, a reszta już będzie należeć do nich.
Pokiwałam załamana głową i odparłam:
- Nie obraź się, ale nie będę ci w tym pomagać. Widzisz, mój chłopak jest synem ukochanego pani Ketchum. Chyba więc rozumiesz mnie, że nie będę działać na ich szkodę. To byłaby nielojalność.
Molly pokiwała smutno głową.
- Tak, nielojalność... W sumie to masz rację. Co nie zmienia faktu, że moim zdaniem mój tata bardziej by pasował do mamy Asha.
- To twoje zdanie. Pozwolisz, że nie będę go podzielać.
Panna Hale westchnęła głęboko i lekko wzruszyła ramionami.
- Niech ci będzie. Ale ja i tak swoje wiem.
Następnie powoli odeszła w swoją stronę.
- Ech, biedna dziewczyna - powiedziałam smutno - Niestety, spotka ją bardzo gorzkie rozczarowanie. Ale dobrze... Dość już tego. Lepiej wrócę do dzieciaków.
Powoli wróciłam do domu, ale ku mojemu przerażeniu dzieciaków tam niestety nie było. Wykorzystując moją oraz Piplupa nieobecność ta dwójka małych cwaniaków uciekła mi, podobnie jak wcześniej zrobili to Ashowi i Serenie. Najwidoczniej historia lubi się powtarzać. Tylko co ja miałam teraz zrobić?

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Byłem po prostu przerażony tym wszystkim. To było straszne. Jeden z moich najgorszych koszmarów spełnił się - wróciły złe wspomnienia mego pierwszego zabójstwa w życiu (dokonanego co prawda w obronie własnej, ale i tak dręczącego wciąż moje biedne sumienie). Na naszych oczach moja ukochana Serena zwijała się z bólu, aby zaraz potem podnieść się cała i zdrowa, jednak będąc już zupełnie kimś innym. Początkowo sądziłem, że chodzi tu o jakiś żart, a moja dziewczyna się po prostu wygłupia.
- Sereno, ty naprawdę jesteś bardzo urocza i bardzo zabawna, jednak mimo wszystko wolałbym, abyś już skończyła swoje zabawy.
- Głupi śmiertelniku! - wysyczała przez zęby Serena, mówiąc do mnie jakimś takim dziwnym, jakby nienaturalnym głosem - Czy jeszcze niczego nie zrozumiałeś? Nie jestem twoją Sereną! Nie poznajesz mnie?
Brock, Misty oraz Pikachu patrzyli na nią przerażeni. Ja zaś zacząłem obserwować zachowanie Sereny i nagle dostrzegłem coś, co nie dawało mi spokoju, a mianowicie oczy mej ukochanej z niebieskich stały się czerwone.
- Sereno... Zmienił ci się kolor oczu - powiedziałem.
- Właśnie, a nie zastanawia cię może, dlaczego tak się stało? - spytała na to okrutnym i ponurym głosem Serena - Nie pomyślałeś może, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy?
Wpatrywałem się w nią uważnie, próbując zrozumieć całą tę sytuacje, jednocześnie odświeżałem swoje szare komórki, ponieważ chciałem sobie przypomnieć, gdzie już widziałem te oczy i gdzie słyszałem ten okropny głos.
- Ja cię znam - powiedziałem po chwili - Ty jesteś... Ty jesteś... Kali!
- O tak! - uśmiechnęła się do mnie podle Serena - Widzę, że zaczynasz wszystko rozumieć. Jaka szkoda, że dopiero teraz. Może, gdybyś zrozumiał to wcześniej, to pojąłbyś, iż wchodzisz prosto w pułapkę.
- O czym ona mówi? - spytała Misty - Kim ona jest?
- To z pewnością nie jest Serena - dodał Brock.
- Zgadza się, nie jestem waszą Sereną! - zawołała nasza rozmówczyni - Jestem Kali, wielka kapłanka pradawnych bogów, a przede wszystkim mojej wielkiej imienniczki, wielkiej Kali, bogini śmierci!
- Ale przecież ty nie żyjesz! - krzyknąłem - Sam cię przecież...
- Sam mnie przecież zabiłeś? - dokończyła zdanie podłym tonem nasza rozmówczyni w ciele Sereny - A tak, to prawda. To sama prawda. Ty mnie zabiłeś, Ashu Ketchum. Ale chyba zapomniałeś o tym, że można powrócić z zaświatów, jeśli tylko wie się, jak to zrobić.
- Zakładam, że ty odkryłaś ten sekret, prawda?
- A i owszem, odkryłam go. Dzięki pomocy jednego z twoich dawnych nieprzyjaciół mogłam tu wrócić, jednak jako duch nie byłam w stanie żyć na tym świecie zbyt długo. Opanowałam więc czyjeś ciało, lecz niestety... Jego właścicielka stawiała mi opór. Twój nieprzyjaciel, a mój sojusznik pomógł mi więc zapanować nad nią, lecz jej siła woli była zbyt wielka. Musiałam zatem szybko przejść do działania. Porwałam więc twoją lubą i podczas specjalnego rytuału zabiłam moją poprzednią nosicielką, a mój duch wszedł w Serenę. Oczywiście zagłuszyłam moją osobowość, ale jedynie w drobny sposób kierując jej siłą woli, abyś się nie zorientował w niczym, a potem wciągnęłam cię tutaj, prosto w zasadzkę.
- Dlaczego właśnie tutaj? - spytałem.
- Chciałem cię zwabić w miejsce, w którym będziesz daleko od swoich wiernych przyjaciół i gdzie nikt ci nie pomoże. No, a prócz tego uznałam, że miejsce twojego sukcesu będzie idealnym miejscem mojej zasadzki. No i miałam rację. Przyszedłeś tutaj z powodu snów swojej lubej, które ja sama z moim sojusznikiem jej zesłałam.
- Twoim sojusznikiem? - spytał Brock.
- O kim ty mówisz?! - zawołała Misty.
Serena vel Kali zachichotała podle, po czym pstryknęła ona palcami, a zaraz potem, z jakiegoś pokoju wyleciał ogromny Pokemon wyglądający jak kałamarnica.
- Malamar! - zawołałem wściekłym głosem, zaciskając dłoń w pięść - Powinienem był się domyśleć, że to twoja sprawka!
- Mala-mar! - zaskrzeczał podły Pokemon, niemalże chichocząc.
- A więc to wszystko, to jest wasza nędzna intryga! - zawołał Brock - Chcieliście zwabić tutaj Asha!
- O tak! - mówiła dalej Kali w ciele Sereny - Chciałam go tu zwabić, a także znaleźć nowe ciało, które bym mogła zająć po zniszczeniu mojego. Chciałam też, żeby to było takie właśnie ciało, dzięki któremu zdołam ci zadać największy ból.
- Ach, ty podła kreaturo! - krzyknąłem i wydobyłem szpadę z pochwy - Wypuść natychmiast Serenę, bo jak nie, to cię...


Kali spojrzała na mnie, po czym siłą woli podniosła mnie oną w górę i cisnęła mną o ścianę. Wówczas szpada wypadła mi z ręki, a przez całe moje ciało przeszedł potworny ból.
- Ash! - krzyknęli Brock i Misty, podbiegając do mnie.
- Pika-pi! - zapiszczał przerażony Pikachu, robiąc to samo.
- Nic ci nie jest? - spytała Misty.
- Spokojnie, jestem tylko obolały. To nic takiego - odparłem i powoli wstałem z podłogi - Oddaj mi Serenę, Kali! Nie mieszaj jej już do naszych porachunków!
- Spokojnie, kochasiu... Twoja dziewczyna niedługo opuści to ciało raz na zawsze.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, że pewien odpowiedni rytuał wyrzuci duszyczkę twojej ukochanej z mojego nowego, pięknego ciała. I wyśle ją w zaświaty na zawsze.
- Ash, rozumiesz to? - spytał mnie Brock - Dusza Sereny wciąż jest w jej ciele, ale jest tam też dusza Kali, która przejęła nad nim kontrolę.
- Spokojnie, zaraz wyrzucę tę wiedźmę z ciała mojej dziewczyny! - zawołałem, łapiąc ponownie za moją szpadę.
- Nie! Nie rób tego! - krzyknęła Misty, chwytając mnie za ramię - Nie rozumiesz? Serena wciąż jest w tym ciele! Jeśli zranisz Kali, to zranisz też Serenę!
Jej słowa mnie przeraziły, bo nie spodziewałem się tego usłyszeć, ale niestety moja przyjaciółka miała rację, a widok podłego uśmiechu na twarzy Kali dowodził, że mają rację.
- Twoi przyjaciele rozumieją już wszystko - zaśmiała się podle okrutna kapłanka - Tak, właśnie tak jest. Serena wciąż jest w tym ciele. Śmiało, Ash. Zaatakuj mnie. Zrań mnie. Zranisz także w ten sposób swoją ukochaną. Czy chcesz tego? Jeśli tak, to śmiało. Na co jeszcze czekasz? Atakuj mnie.
Wściekły zacisnąłem zęby ze złości, ale nic nie mogłem zrobić i ona dobrze o tym wiedziała. Wiedziała, że jej nie zranię ani nie zabiję, bo w ten sposób zraniłbym lub nawet zabił Serenę, a tego za nic w świecie nie byłem w stanie zrobić. Dlatego też załamany opuściłem szpadę w dół.
- Tak też myślałam - uśmiechnęła się Kali - Wy, żałośni śmiertelnicy o wielkich sercach jesteście wszyscy tacy sami. Łatwo was rozgryźć, a jeszcze łatwiej wykończyć. Miłość czyni was słabymi.
Następnie siłą swojej woli podniosła mnie w górę, po czym rzuciła o podłogę, ku przerażeniu moich przyjaciół.
- Jakie to proste... Nie jesteś w stanie mi nic zrobić, póki zajmuję ciało twojej dziewczyny - mówiła dalej Kali swoim podłym tonem - Ty nic mi nie możesz zrobić, ale za to ja mogę zrobić z tobą, co tylko zechcę.
Próbowała znowu mnie podnieść, jednak nie udało jej się to. Wściekła zaklęła pod nosem i rzuciła:
- A niech to! Moja moc nie jest tak potężna, jak kiedyś! Widocznie ta mała jeszcze się broni. Muszę jak najszybciej przeprowadzić rytuał, inaczej ona odzyska panowanie nad swym ciałem.
- Nie pozwolimy ci na to! - krzyknął bojowo Brock.
- W żadnym razie! - dodała Misty.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Wszyscy troje chwycili za pokeballe, ale wtedy Malamar stanął przed nimi i zaświecił im przed oczami blaskiem z wypustek, jakie miał na swym brzuchu. Wówczas to moi wierni przyjaciele w ciągu kilkunastu sekundach zostali zahipnotyzowani i stali się niewolnikami tego potwora.
- Brock! Misty! Pikachu! - krzyknąłem przerażony.
Malamar spojrzał na mnie i próbował również mnie zahipnotyzować swoimi wypustkami, ale ja szybko odwróciłem wzrok. Mimo, iż ten podlec stawał co chwila przede mną, to ja nie skupiałem swojego wzroku na jego osobie, choć nie było to łatwe.
- Zostaw go! To bezcelowe - rzekła Kali do Malamara - Zapomniałeś, że on jest wnukiem Madame Boss? Posiada ten sam silny umysł, co ona i Giovanni. Jego nie można zahipnotyzować, a jeśli nawet, to nie na długo.
Malamar zaprzestał swojej działalności, zaś ja analizowałem w głowie fakty. A więc chociaż raz moje pokrewieństwo z Madame Boss mi się na coś przydało... Byłem odporny na moce hipnotyzujące Malamara. Jednak czy to mogło mi pomóc ocalić moich przyjaciół, tego nie wiedziałem.
- Szkoda, że nie można cię zahipnotyzować, ale z drugiej strony może to i lepiej - stwierdziła po chwili podła kapłanka - Ostatecznie lepiej będzie, jeżeli będziesz świadom tego, co zamierzam ci zrobić. Tylko wtedy moja zemsta będzie słodsza, a ty sam będziesz o wiele bardziej cierpiał wiedząc doskonale, co ci robię.
- Najpierw musisz mnie dostać w swoje ręce! - zawołałem i rzuciłem się biegiem ku wyjściu z tego pomieszczenia.
Kali jednak (chociaż nie bez trudu) zamknęła mi drzwi przed nosem, używając do tego swoich mocy, po czym to samo zrobiła z innymi.
- Chyba nie sądzisz, że cię stąd wypuszczę? - spytała ironicznie - Poza tym spokojnie. Za chwilę odbędziesz ze mną wycieczkę, ale w nieco inne miejsce niż Alabastia.
- Nigdzie z tobą nie pójdę! - krzyknąłem.
- Och, naprawdę? - spytała Kali, po czym wyjęła z kieszeni spódnicy jakąś niewielką, szmacianą lalkę - Sądzę, że jednak pójdziesz, kiedy tylko poznasz siłę moich argumentów.
Chwilę później wzięła do ręki szpilkę, po czym wbiła ją dziko w lalkę. Wówczas poczułem ostry ból w klatce piersiowej. Był on tak potworny i nie do zniesienia, że aż upadłem na podłogę, jęcząc i trzymając się za serce.
- Dziecinada - mruknęła złośliwie Kali, wyjmując szpilkę z laleczki - Głupi śmiertelnik. Kolejny, który ulega mocy potężnych bogów tego świata.
Następnie podeszła do mnie i powiedziała:
- Słodkich snów.
Ostatnie, co zobaczyłem, to but Sereny wymierzający mi potężny cios między oczy. Chwilę później straciłem przytomność.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Byłam wściekła na wszystkich, na których tylko mogłam być wściekła. Byłam wściekła na Molly, która musiała przyjść do mnie w nieodpowiednim czasie, żeby przeszkodzić mi w moich obowiązkach. Byłam także wściekła na Clemonta, że nie przyszedł on wcześniej, aby zająć się dzieciakami pod moją nieobecność. Byłam zła na Piplupa, który musiał rzecz jasna poczłapać za mną zamiast po prostu zostać z dzieciakami i je pilnować. Ale przede wszystkim, to byłam wściekła sama na siebie, że tak idiotycznie dałam się podejść. Przecież te dzieciaki tylko czekały okazji, żeby mi się wymknąć, a ja jak idiotka najwyższego sortu dałam się oszukać i dałam im okazję, aby mi uciekli. No i doskonale. Po prostu jestem żałosna. Niezła ze mnie panna detektyw oraz siostra Sherlocka Asha. Chociaż i on dał się wykiwać tym dzieciakom, jednak on przynajmniej zostawił na straży Pikachu, a ja nikogo na scenie nie zostawiłam. Więc cóż... Mam teraz za swoje.
- No pięknie... Po prostu cudownie, Piplup - powiedziałam do mojego startera - No i co ja mam teraz zrobić, kochanie? Co ja mam teraz zrobić? Te przebiegłe dzieciaki uciekły mi, a ja nie wiem, gdzie one są!
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup.
Pogłaskałam go delikatnie po główce i uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- No cóż, nie ma co gadać. Po prostu wpadłam po uszy. Mój brat nigdy mi tego nie wybaczy. Dałam się załatwić jak dziecko.
Załamana usiadłam na kanapie i zaczęłam myśleć.
- Skup się, Dawn! Skup się! Pomyśl, co zrobiłby Sherlock Ash w takiej sytuacji? Bo przecież jakoś znalazł on te dzieciaki, gdy jemu zwiały? Ale w jaki sposób to zrobił?
Nagle do domu wszedł Clemont. Jeszcze nie wiedział o niczym, więc mina na jego twarzy była radosna.
- Cześć, kochanie. Wybacz, że tak długo, ale moja zmiana dopiero teraz się skończyła. Co robisz? I gdzie są dzieci?
Popatrzyłem na niego uważnie i odparłam:
- Gdzie są? To bardzo dobre pytanie. Obawiam się, że nie znam na nie odpowiedzi, kochanie.
Clemont był w szoku, jakbym właśnie mu przekazała, iż wbrew temu, co mówią naukowcy Ziemia jest tak naprawdę płaska, a nie okrągła.
- Jak to nie wiesz, gdzie one są?! - zawołał zdumiony.
- Niestety, nie wiem - odpowiedziałam mu smutno - A wszystko przeze mnie. Dałam się podejść jak dziecko.
Opowiedziałam mojemu chłopakowi bardzo dokładnie to, co się stało i w jaki sposób te dzieciaki uciekły.
- No nieźle... I gdzie my je mamy teraz szukać? - spytał mój chłopak - Z pewnością poszły w jakieś konkretne miejsce. Musimy tylko odgadnąć, co to za miejsce.
- Wiem o tym, tylko nie mam pojęcia, w jaki niby sposób mamy się tego dowiedzieć.
Clemont pomyślał przez chwilę.
- Chwileczkę, Dawn... Za kim to dzieciaki tęskniły podczas rozmowy z tobą?
- Oczywiście za Ashem - odparłam.
- No tak, a czy mówiłaś im, w jakim miejscu jest Ash obecnie?
Nie musiał nic więcej mówić, gdyż wszystko było już dla mnie jasne. Wściekła uderzyłam się dłonią w czoło.
- No tak! Powinnam była się tego sama domyślić! Powiedziałam im, że Ash pojechał do Wertanii. Z pewnością zechcą się tam dostać.
- Ale niby w jaki sposób? - spytał Clemont - Przecież pieszo tam nie dotrą.
- My to wiemy, ale obawiam się, że one raczej nie myślą racjonalnie - powiedziałam przygnębiona.
- Wobec tego powinni być teraz w drodze do Wertanii! - zawołał mój chłopak - Musimy ich zatrzymać zanim coś się stanie!
- Słusznie, więc może jeszcze je dogonimy! W końcu nie mogli odbiec daleko.
Wybiegliśmy szybko z domu, po czym ruszyliśmy biegiem przed siebie biegiem, aby jak najszybciej znaleźć naszych uciekinierów. Co prawda nie mieliśmy żadnej pewności, że mamy racji i dzieci naprawdę są tam, gdzie podejrzewam, ale nie mieliśmy żadnego innego tropu. Mieliśmy przy tym nadzieję, iż nasze podejrzenia nie są wcale mylne, ale zgodne z prawdą.
Biegliśmy przed siebie, dysząc przy tym dziko ze zmęczenia. Czuliśmy przy tym, jak serca biją nam jak szalone. Baliśmy się najgorszego, jednak mieliśmy nadzieję, że zdążymy znaleźć dzieci na czas, zanim stanie się coś złego. Oboje skierowaliśmy swoje kroki na jedyną drogę prowadzącą do Wertanii. Czuliśmy, że właśnie nią muszą iść nasi podopieczni - chyba, że się pomylili i wybrali niewłaściwą drogę, co też mogło mieć miejsce.
- Musimy je znaleźć! - mówiłam załamana, z trudem łapiąc powietrze w płuca.
- Spokojnie. Już niedługo powinniśmy ich dogonić - odpowiedział mi Clemont.
W końcu dotarliśmy do jakiegoś miejsca, w którym znaleźliśmy leżącą na ziemi laleczkę Anne. Obok niej leżała czapka z daszkiem, jaką nosił na głowie Danny.
- To ciekawe - powiedział Clemont, kucając i oglądając te przedmioty - Danny i Anne raczej nie zostawiliby tutaj tych przedmiotów.
- Mogli je zgubić - odparłam, po czym przyszła mi do głowy znacznie gorsza możliwość - Albo...
- Albo oboje zostali porwani - dokończył nagle jakiś głos, dobrze nam obojgu znany.
Obejrzeliśmy się za siebie i zauważyliśmy lewitującego w powietrzu Mewtwo, który uważnie nas obserwował.
- No proszę, drogi przyjacielu - powiedziałam z ironią w głosie - Gdzie są kłopoty, tam zawsze spotykamy ciebie. Dlaczego choć raz nie możemy się spotkać w jakiś przyjemniejszych okolicznościach?
- Być może kiedyś to nastąpi, ale jeszcze nie teraz - odpowiedział na to Mewtwo - Tak czy inaczej nie czas teraz na takie rozmowy. Musimy działać. Im szybciej, tym lepiej.
- Mewtwo, gdzie są dzieci? - spytał przerażony Clemont - Czy ktoś je porwał?
- A jeśli tak, to kto i dlaczego? - dodałam.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał Piplup.
- Tylko spokojnie. Odpowiem wam na wszystkie pytania, lecz najpierw muszę was gdzieś ze sobą zabrać - rzekł Mewtwo.
- Dokąd? - spytaliśmy.
- Do Valencii. Mamy tam coś do załatwienia - padła odpowiedź - Ale musimy się spieszyć, bo inaczej zło urośnie w siłę większą niż kiedykolwiek przedtem.


C.D.N.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...