Przygody Robina Asha cz. V
Pamiętniki Sereny c.d:
Opuściliśmy bardzo szybko pole bitwy i udaliśmy się razem z Buttefree na najbliższą łąkę. Uroczy stworek wskazał nam drogę, zostawiając swoich pobratymców, aby przypilnowali oni naszych przeciwników, żeby ci nie próbowali nas ścigać. Prócz tego mieli też przyprowadzić do nas Pidgeota, o którego Ash bardzo się martwił.
- Mam nadzieję, że go nie zabili - rzekł niespokojnym.
- Nie bój się, na pewno tak się nie stało - próbowałam go podnieść na duchu.
Mimo słów pociechy mój luby bardzo bał się o swojego Pokemona, co oczywiście było dla mnie jak najbardziej zrozumiałe. Sama też się o niego niepokoiłam, chociaż próbowałam to ukryć, gdyż Ash już i tak był bardzo zaniepokojony, a ja nie chciałam mu dokładać trosk.
- Och, jak tu pięknie! - zawołała zachwyconym głosem Anne, gdy już dotarliśmy na łąkę.
- Tak! Nigdy nie widziałem piękniejszego miejsca! - dodał Danny.
- Ja widziałam wiele pięknych miejsc, ale to zdecydowanie jest jedno z tych najpiękniejszych - rzuciłam wesoło.
Pikachu zaczął radośnie biegać po łące, zaś Buttefree latał obok niego, wesoło przy tym piszcząc. Obaj byli zadowoleni z tego, że się tu znaleźli, podobnie jak i my. Nasz wybawca szczególnie okazywał swą radość, latając i piszcząc ze szczęścia, a potem ocierając się łebkiem o twarz Asha, który radośnie przytulił go do siebie i pogłaskał po główce.
- Widzę, że znasz tego Pokemona - powiedziałam, patrząc na tę scenę.
- Owszem, to był kiedyś mój Pokemon - odpowiedział mi wesoło Ash - Złapałem go, kiedy był jeszcze Caterpie. To był mój pierwszy Pokemon, znaczy pierwszy, którego złapałem. Udało mi się go złapać jedynie poprzez rzucenie pokeballem. Misty, która wtedy ze mną podróżowała, okazywała mu jawną niechęć.
- No tak, przecież ona nie cierpi Pokemonów robaków - zaśmiałam się lekko - Ale mów dalej, proszę.
- Tak, tak! Mów dalej! - pisnęły radośnie dzieciaki, które wyraźnie były zainteresowane jego opowieścią.
Ash uśmiechnął się do nas i kontynuował swoją opowieść.
- Jako Caterpie pomógł mi on złapać Pidgeota, a prócz tego potem zmierzył się z Zespołem R i pokonał ich Pokemony, później ewoluując w Metapoda. Pod tą postacią wygrał dla mnie bitwę z pewnym samurajem, ale niestety, został uprowadzony przez Beedrille. Ja i Misty ruszyliśmy mu z pomocą, ale o mało przy tym nie zginęliśmy, ale na całe szczęście Metapod podczas tej walki ewoluował w Butterfree i uśpił on wszystkich naszych przeciwników. Potem przeżyliśmy razem bardzo wiele ciekawych przygód, a podczas jednej z nich, gdy płynęliśmy statkiem „Święta Anna“, pokonałem z jego pomocą pewnego gościa, który uznał, iż mój Pokemon jest wspaniały i chciałby się ze mną zamienić. Brock poradził mi, abym się zamienił, więc to zrobiłem i wziąłem od gościa jego Raticate’a, ale dość szybko zacząłem żałować swojej decyzji, więc zamieniłem się jeszcze raz z owym gościem, odzyskując w ten sposób mojego Pokemona. Już nigdy więcej się z nikim nie zamieniłem na Pokemona. Tylko raz uczyniłem wyjątek - kiedy Dawn wzięła moją Aipom, a ja jej Buizela, jednak w tym wypadku zamiana była jedynym wyjściem z sytuacji.
- Wiem, opowiadałeś mi o tym, ale mów o Butterfree, proszę.
- Wybacz, kochanie. Już mówię. A więc pewnego razu, podczas jednej naszej wędrówki, natknęliśmy się na stado Butterfree. Wśród nich była taka różowa Buttefree, która wpadła mojemu przyjacielowi w oko. Ja i Brock daliśmy mu kilka rad, jak zdobyć jej względy, ale cóż... Nie pomogło mu to. Dopiero porwanie przez Zespół R jego lubej i całego jej stada doprowadziło do tego, że my ich ocaliliśmy, a w wyniku tego zdarzenia panienka zwróciła na mojego przyjaciela uwagę.
- I nic dziwnego. Wszak najlepszy sposób na poderwanie dziewczyny, to bycie bohaterem - zaśmiałam się dowcipnie - Ale tak na poważnie, to domyślam się, że to właśnie wtedy postanowił on cię opuścić.
- Tak, chociaż wcale nie przyszło mu to z łatwością - odpowiedział mi Ash, potwierdzając moje podejrzenia - Nie mogłem sprzeciwiać się mojemu przyjacielowi i zatrzymywać go siłą przy sobie, dlatego też pozwoliłem mu odejść, choć wiele razy bardzo mi go brakowało. Cieszę się więc, że znowu mogłem go zobaczyć. Od dawna tutaj jesteś, przyjacielu?
Buttefree zapiszczał lekko, a stojący obok Pikachu zaczął pokazywać na migi, o czym on mówi.
- „Nie, dopiero kilka miesięcy temu przeniosłem się ze swoim stadem w te okolice“ - przetłumaczył Ash - Rozumiem więc, że na waszych terenach już nie było dla was miejsca? To sporo musiało się rozrosnąć wasze stado. A właśnie, gdzie jest twoja wybranka? Chyba obecnie jesteście parą, prawda?
Pokemon potwierdził te słowa lekkim kiwnięciem swojej główki, po czym spojrzał za siebie. W tej samej chwili zza drzew, które to rosły za nami wyleciało stado Butterfree - nasi wybawcy. Kilku z nich niosło w swoich łapkach Pidgeota, którego położyli delikatnie na ziemi. Ash podbiegł do niego szybko i objął go zachłannie.
- Dziękuję ci, mój przyjacielu! - zawołał radośnie - Dzielnie walczyłeś. Odpocznij sobie teraz trochę.
To mówiąc schował go do pokeballa.
Uśmiechnęłam się na ten widok, a potem spojrzałam na urocze stadko Butterfree. Wśród nich dostrzegłam różową Butterfree, która podleciała do naszego wybawcy i lekko piszcząc pogłaskała główką jego główkę. Ten odwzajemnił jej pieszczotę na znak, iż również cieszy się na nasz widok.
- A więc jesteście nadal razem - powiedział wesoło Ash - A czy macie dzieci?
- Chyba przyleciało ono razem z nimi - zasugerowałam, wskazując palcem na stado motyli.
Ash popatrzył na nie, po czym zwrócił swój wzrok ku obu Butterfree, pytając wesoło:
- To wszystko, to jest wasze potomstwo? Fiu fiu! No proszę. Widzę, że nie próżnowaliście.
Parka Pokemonów zapiszczała delikatnie, a Pikachu zaczął na migi tłumaczyć ich słowa:
- „To są nasi synowie i córki wraz ze swoimi partnerkami i partnerami“ - powiedziałam głośno, to co pokazywał łapkami nasz elektryczny gryzoń - No proszę... Pięknie rozrosła się wasza rodzina. Jestem pod wrażeniem. A przy okazji... Dziękuję, że ocaliliście nam życie.
- Tak... Bardzo wam dziękuję, przyjaciele - dodał Ash wzruszonym tonem.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Oba motyle odpowiedziały nam przyjaznym piskiem, zaś Danny i Anne podeszły do nich przyjaźnie i zaczęły je głaskać.
- Jesteście śliczne - powiedziała Anne i spojrzała na nas - Czy możemy zostać tu jeszcze trochę?
- Właśnie, Sereno! Zostańmy tutaj! Ash, proszę! Zgódź się! - dodał jej brat błagalnym tonem.
- Cudnie... Używasz słowa „proszę“ w rozmowie ze mną - zachichotał Ash - Jak miło... Skoro tak, to nie jestem w stanie ci odmówić. Zostaniemy tu jeszcze trochę. Skorzystajmy z okazji i spędźmy tu miło czas.
Dzieci przywitały to radosnym okrzykiem, ja natomiast uśmiechnęłam się zadowolona, bo widziałam wyraźnie, że dzieci zaczynają nawiązywać z Ashem coś na kształt przyjaźni. Cóż... Początki naszych relacji z nimi nie były miłe, ale ostatecznie okazało się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo już chwilę później zrzuciliśmy nasze ciuchy i tylko w samej bieliźnie wskoczyliśmy do znajdującego się na łące jeziora, a tam razem pływaliśmy sobie, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Totodile szczególnie okazał swoje zadowolenie z tego powodu, co biorąc pod uwagę fakt, że to Pokemon typu wodnego, było sytuacją całkowicie normalną.
Po radosnej kąpieli położyliśmy się wszyscy na trawie, a Butterfree latały wokół nas, patrząc na nas z uśmiechem na pyszczkach.
- Jak tu fajnie - powiedział Danny - Naprawdę fajnie. Dobrze, że tu jesteśmy.
- Choć niewiele brakowało, żebyśmy trafili do raju, tego w zaświatach - rzekł Ash nieco złośliwym tonem - Nie powinniście się tak włóczyć sami po tym lesie. Widzicie, do czego to prowadzi.
- Wiem... Naprawdę bardzo mi przykro - rzekł smutnym tonem Danny - Nie wiem, co powiedzieć. Jest mi strasznie głupio. My na was krzyczeliśmy, a wy nas ocaliliście.
- Właśnie... Przepraszamy - pisnęła Anne, której również wyraźnie było smutno.
- Spokojnie. Nie gniewamy się na was - odparłam i spojrzałam na Asha z lekkim wyrzutem, bo przecież nie musiał drążyć tego niemiłego dla nas wszystkich tematu - Wszystko jest już w porządku.
- Ale bardzo niewiele brakowało, żeby tak nie było - stwierdził Ash tym samym, niemiłym tonem - Powiedzcie mi, proszę, czemu tak bardzo nas nie lubicie, co? Czy to dlatego, że wasza mama jest zapracowana?
- Jest zapracowana i nie ma czasu! - zawołał Danny - To nie fair! To ona powinna tu być z nami, a nie wy!
- Rozumiemy was, ale mimo wszystko wyżywanie się na naszej dwójce nie jest najlepszym pomysłem.
- Tak, wiem... Uciekanie też było głupie. Przepraszamy was za to. I ciebie też, Pikachu.
Pokemon pomasował sobie lekko łepek, przypominając sobie sposób, w jaki niedawno oberwał w niego guza.
- Jakbyście uderzyli go mocniej, to bym już nie był dla was taki miły i pewnie pozwoliłbym, żeby Beedrille was załatwiły - powiedział po chwili Ash - Ale na całe szczęście mojemu Pikachu nic się nie stało, nam także nie. Dlatego też nie będziemy robić z tego problemu. Ale obiecajcie nam, że już więcej nie będziecie się tak zachowywać.
- Obiecujemy - rzekł Danny i spojrzał smutno na swoje nogi - Odkąd tata od nas odszedł, mama się zmieniła i zaczęła jeszcze częściej chodzić do pracy niż przedtem. Zawsze często była w pracy, więcej niż w domu, ale teraz...
- Rozumiem - powiedziałam smutnym głosem - Dlatego zaczęliście tak bzikować, tak?
- Chcieliście, żeby nikt nie chciał się wami zajmować i żeby mama musiała to robić, tak? - dokończył myśl Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Tak - potwierdził Danny - Ale to się nam nie udaje. Mama wciąż jest zajęta.
- A czy nie próbowaliście z nią porozmawiać? - spytałam zdumiona - Przecież zawsze, jak są problemy, należy o nich rozmawiać.
Kiedy to mówiłam, poczułam się nieco dziwnie, a wręcz nieco głupio, bo przecież zalecam rozmowę w razie problemów, sama zaś jakoś nigdy nie umiałam rozmawiać z moją matką o tym, jakie dręczą mnie problemy. Inna sprawa, że moja szanowna matula nie była kiedyś osobą, z którą można by spokojnie porozmawiać o problemach. Dopiero później się taka stała, ale wcześniej... Więc zdecydowanie nie byłam chyba odpowiednią osobą, która mogłaby mówić komuś o rozmawianiu o problemów. Raczej nie pasowało to do mnie.
- Chcieliśmy porozmawiać z mamą, ale ona nigdy nie miała na to czasu - przerwała nagle moje rozmyślania Anne.
- Ach tak... Już rozumiem - pokiwałam delikatnie głową i zaczęłam milczeć.
- No, to wobec tego będzie ona musiała w końcu znaleźć dla was czas - rzekł poważnym tonem Ash - Ponieważ ja zamierzam sobie z nią poważnie porozmawiać i uwierzcie mi... Iskry pójdą z tej rozmowy. Obiecuję wam to!
Parsknęłam śmiechem, słysząc to zabawne porównanie, dobrze jednak wiedziałam, co on ma na myśli. Miałam tylko nadzieję, że to coś pomoże i Gerda zmieni swoje metody wychowawcze.
***
Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Serena niedługo po powrocie do zamku biskupa Heredorfa zaczęła planować wysłanie listu do króla Richarda. Musiała zrobić to tak, aby nikt jej na tym nie przyłapał, a także znaleźć sposób na wysłanie tego listu. Całe szczęście, że Ash wysłał do niej jednego Pidgeya, który po cichu i bardzo ostrożnie, niezauważony przez strażników doleciał do wieży, w której miała swój pokój lady Serena. Dziewczyna po cichu ukryła Pokemona w swojej komnacie, aby nikt nie dowiedział się o jego obecności, zaś May przynosiła mu różne smakołyki z kuchni. Serena bardzo dokładnie ułożyła sobie w głowie treść listu do swego jakże dostojnego kuzyna, po czym napisała go, zwinęła w rulonik i przywiązała do nóżki Pidgeya.
- Proszę, zanieść ten list królowi Richardowi - poprosiła przyjaźnie - On wygląda tak!
To mówiąc pokazała Pokemonowi miniaturę władcy Kanto, żeby mały Pidgey miał możliwość go poznać, gdy już go spotka.
- To jest bardzo ważne. Od tego listu zależy los całego regionu. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Pokemon zaskrzeczał delikatnie, po czym pokiwał główką i wyleciał ostrożnie przez okno, a następnie poleciał przed siebie. Serena długo jeszcze wpatrywała się w jego postać, zanim całkowicie zniknął z jej oczu.
- Och, May! - westchnęła zasmucona - Oby tylko mu się udało. Tak bardzo się martwię.
- Spokojnie, Sereno. Z pewnością wszystko będzie dobrze - próbowała pocieszyć ją jej wierna służka.
Jakieś dwa dni później do siedziby biskupa Heredorfa przyjechał nagle Szeryf Rottingham, wracający właśnie ze stolicy. Wyjątkowo nie jechał on przez las Sherwood, ale przez tereny zamieszkałe przez Celtów. Jak zdołał przejechać przez i nie zginąć, lady Serena nie wiedziała, ale zdecydowanie bardzo ją to zaniepokoiło. Jej niepokój znacznie wzrósł, kiedy Szeryf wraz z biskupem przyszli do niej, aby z nią porozmawiać.
- Moje drogie dziecko... Złamałaś mi dzisiaj serce - powiedział biskup Heredorf na początku rozmowy.
- W jakiż to sposób, Ekscelencjo? - zdziwiła się Serena.
- W taki oto, że sprzymierzyłaś się z wrogiem naszego regenta, księcia Johna.
- Nie rozumiem, o czym mówisz.
- Ależ bardzo dobrze rozumiesz - uśmiechnął się do niej podle Szeryf, podchodząc nieco bliżej - Wypisujesz do króla same kłamstwa na mój temat, że już o twoich wypowiedziach na temat księcia Johna nie wspomnę.
Serena spociła się na całej twarzy z nerwów, a jej serce zaczęło coraz mocniej bić, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.
- To kłamstwo. Kto ci o tym powiedział, Szeryfie?
- Ty sama, pani.
Po tych słowach wyjął on zza pazuchy list, który Serena rozpoznała jako ten sam list, który to napisała do króla Richarda. Dziewczyną jęknęła lekko na jego widok, a Szeryf dodał:
- Nie zaprzeczaj nawet, że to ty go napisałaś. Zdradza cię charakter pisma, który biskup rozpoznał bez trudu.
- Ale jak...
- Jak ten list dostał się w moje ręce? To proste. Odwiedziłem Celtów i złożyłem im pewną ciekawą propozycję. Podczas negocjacji zauważyli oni lecącego po niebie Pidgeya, który to normalnie nie żyje na ich terenach. Wzbudził on ich podejrzenia, więc go zestrzelili. I proszę, co znaleźli przy nim. Piszesz skargi do swojego króla? Donosisz na mnie władcy Kanto? Nieładnie. Bardzo nieładnie. Możesz jednak naprawić swój błąd. Wystarczy, że powiesz mi, gdzie jest Robin Ash.
- Niby skąd mam wiedzieć, gdzie on jest?
- Nie udawaj. Dobrze to wiesz, zaś ja znam sposób na rozwiązanie ci języka.
To mówiąc on pstryknął palcami, a do pokoju weszło kilku żołdaków trzymających wyrywającą im się May.
- Jeśli nie powiesz mi, gdzie są ci przeklęci banici i jak do nich trafić, to wówczas coś złego stanie się tej zdradzieckiej służce.
- Nic im nie mów! I tak mnie po wszystkim zabiją! - krzyknęła May, ale Szeryf dał jej w twarz, mówiąc:
- Zła podpowiedź. Więc jak? Powiesz?
Serena w szoku i przerażeniu spojrzała na May, a potem na Szeryfa, mówiąc smutno:
- Naprawdę nie wiem, o czym wy mówicie.
- Och, wielka szkoda, moja pani - zachichotał podle Szeryf - Ale cóż... Spróbujmy omówić tę sprawę jeszcze raz.
***
Tymczasem w obozie banitów zjawił się nagle Braciszek Muck, który przekazał niezwykle ważną wiadomość Robinowi.
- Chciałbym cię prosić, mój drogi chłopcze, żebyś udał się wraz ze mną do pewnego żeńskiego klasztoru.
- Doprawdy? - spytał wesoło Robin Ash - Czy aby na pewno do mnie powinna być skierowana ta prośba? A nie do Gary’ego?
- Proszę cię, nie żartuj sobie, to jest naprawdę bardzo poważna sprawa. Widzisz, miałem nie tak dawno wizytę pewnego człowieka, który słyszał o twoich czynach. Trafił on do mojej pustelni i z rozmowy ze mną jakoś wywnioskował, iż mam z tobą stały kontakt.
- Niby jak się tego domyślił?
- Nie wiem, ale przysiągł mi na swój rycerski honor, że nie będzie mnie śledził i nie będzie próbował ci zrobić krzywdy, jeśli tylko umożliwię mu spotkanie z tobą.
- I ty mu zaufałeś?
- A czemu nie? W końcu to rycerz i to nie byle jaki.
- A jaki?
- To sam Czarny Rycerz.
Robin Ash spojrzał na niego zaintrygowany.
- Czarny Rycerz? Czy to ten sam Czarny Rycerz, którego widzieliśmy podczas turnieju?
- Tak, ten sam. Poprosił mnie, abym ci przekazał, że zatrzymał się w klasztorze Świętej Agaty.
- O! No proszę! Tam przeoryszą jest moja kuzynka Domino.
- Tak, to prawda. I właśnie w tym klasztorze on się zatrzymał i w tym miejscu będzie na ciebie czekał.
- Tak, razem z zasadzką, prawda?
- Dał mi słowo honoru, że niczego takiego nie planuje.
- Poważnie? A dlaczego miałbym mu uwierzyć?
- Bo jest rycerzem szlachetnie urodzonym i okryłby się hańbą, gdyby tak postąpił.
- Nie wiemy, czy jest rycerzem. To, że nosi zbroję nie oznacza, że jest rycerzem i że ma swój honor.
Robin Ash długo zastanawiał się nad słowami przyjaciela. Potem zaś wezwał Małego Maxa i Clemonta z Doliny, aby razem z nimi naradzić się w całej tej sprawie. Obaj mieli jednak różne opinie na ten temat. Max uważał, iż Robin Ash nie powinien nigdzie iść, bo to na pewno jest podstęp, z kolei Clemont był zdania, że rycerz to zawsze rycerz i jeśli daje słowo, to można mu zaufać. Ostatecznie Robin, po długim namyśle postanowił jednak iść na to spotkanie, ale poszedł tam nie sam, lecz razem z Braciszkiem Muckiem, Clemontem z Doliny oraz Małym Maxem, gdyż uważał, iż w razie czego będą mogli mu pomóc, a prócz tego cała trójka uparła się, aby z nim iść.
- Nie myślisz chyba, że puścimy cię samego na taką niebezpieczną wyprawę - powiedział Max - Przecież wciąż istnieje ryzyko, że cię złapią. Nie możemy na to pozwolić.
Ash uśmiechnął się do niego oraz pozostałych przyjaciół, po czym uścisnął każdego z nich i poszedł razem z nimi do klasztoru pod wezwaniem Świętej Agaty. Dla pewności wstąpili oni po drodze do pustelni Braciszka Mucka, gdzie Robin, Clemont i Max przebrali się w mnisie habity, żeby łatwiej przejść przez niepewne dla siebie tereny. Pikachu zaś usadowił się bardzo wygodnie pod habitem Robina udając garb swojego pana, dzięki czemu (a przynajmniej zdaniem Mucka) dzielny banita był o wiele bardziej wiarygodny jako mnich.
Po godzinie podróży nasza dzielna kompania, nie zaczepiona przez nikogo, powoli dotarła do klasztoru, gdzie od razu głośno zastukała do furty domagając się rozmowy z matką przełożoną. Ich mnisie habity sprawiły, że bez wahania ich wpuszczono i zaprowadzono przez oblicze Matki Domino. Była to kobieta starsza od Asha, ale bynajmniej jeszcze nie stara, choć okres pierwszej młodości miała już za sobą. Była blondynką o ciemno-niebieskich oczach oraz mało przyjemnym głosie.
- Witaj, kuzynko - powiedział na powitanie Robin Ash, zdejmując z głowy kaptur i ukazując jej swoje oblicze.
- A więc jednak tu przyszedłeś - odparła nieco ponurym tonem Domino - Nie sądziłam, że to zrobisz. Sądziłam, iż lęk o własne życie tutaj przeważy.
- Nie obrażaj naszego herszta, bo on bardziej ceni sobie swój honor niż życie, podobnie jak każdy z nas! - zawołał Mały Max.
Clemont położył mu dłoń na ramieniu, aby go uspokoić i rzekł:
- Podobno jest tu Czarny Rycerz, który chciał z nami mówić.
- To prawda, wciąż tu jest i oczekuje naszego kochanego kuzyna, drogi Clemoncie - odparła Domino tym samym tonem - A więc, jeśli pozwolicie, zaprowadzę tam Asha.
- Pójdziemy z nim - zaproponował braciszek Muck.
- Przykro mi, ale Czarny Rycerz zastrzegł sobie, iż chce rozmawiać z Robinem osobiście. Nie bójcie się. Nic mu nie grozi. Przysięgam wam na ten krzyż, że wasz towarzysz wróci do was, do tej komnaty cały i zdrowy po rozmowie z Czarnym Rycerzem.
Przyjaciele Robina Asha, a zwłaszcza Pikachu, wpatrywali się w nią podejrzliwym wzrokiem, ponieważ przysięgi Domino jakoś nie specjalnie ich przekonały, ale ostatecznie herszt banitów powiedział:
- Dobrze, dość już tego! Pójdę tam! Ufam mojej kuzynce i ufam słowu Czarnego Rycerza i wierzę w jego honor.
- Pika-pika! - zapiszczał zaniepokojony Pikachu.
- Spokojnie, przyjacielu. Ty możesz iść ze mną. Z pewnością Czarny Rycerz nie będzie miał nic przeciwko temu.
Pokemon radośnie wskoczył swemu panu na ramię, a następnie razem z nim udał się do komnaty, w której czekał na niego Czarny Rycerz. Tam zaś obaj panowie porozmawiali ze sobą długo i bardzo dokładnie omówili wiele tematów. Kiedy już ich rozmowa dobiegła końca, to obaj rozmówcy wyszli powoli z komnaty i poszli do pokoju Matki Domino, gdzie czekali na nich Clemont, Max i Braciszek Muck. Cała trójka uśmiechnęła się na widok swego herszta, a także towarzyszącego mu Czarnego Rycerza. Dopiero teraz mieli oni możliwość zobaczyć jego twarz, która była twarzą człowieka w średnim wieku, z gęstą brodą, brązowymi włosami oraz niewielki dodatkiem siwizny. Jego mina była pełna dostojeństwa i godności.
- Czarny Rycerz jest zaufanym człowiekiem naszego króla Richarda - powiedział Robin Ash - Chce nam pomóc przywrócić prawowitego władcę na tron.
- Jednak w jaki sposób chcesz to zrobić, szlachetny panie? - zapytał Braciszek Muck.
- Mam swoje sposoby, które w połączeniu z waszymi sposobami z pewnością przyniosą nam zwycięstwo - odpowiedział mu z uśmiechem na twarzy Czarny Rycerz - Musimy tylko połączyć swoje siły, a wówczas bez trudu pokonamy nikczemnego uzurpatora i jego zwolenników.
- Skąd mamy jednak wiedzieć, że jesteś stronnikiem króla, a nie księcia Johna? - spytał niepewnie Mały Max.
- Właśnie. Bez urazy, ale nie mamy na to żadnej pewności - dodał Clemont grzeczniejszym, choć pełnym niepewności tonem.
Czarny Rycerz uśmiechnął się do nich delikatnie.
- Słusznie prawicie. Nie macie żadnej pewności, że jestem stronnikiem króla, a nie księcia. Jednak wiecie dobrze, iż jestem rycerzem i mam swój honor. Moje przysięgi są równie mocne, co moja pięść, zaś moja pięść jest bardzo mocna.
Na dowód uderzył on w krzesło tak mocno, że aż połamał je na dwoje, wprawiając w zdumienie wszystkich obserwujących to zdarzenie. Potem zaś podszedł do stołu, wziął z niego krzyż i powiedział:
- Na ten krzyż przysięgam, iż wszystko, co powiedziałem o tym, do którego z członków królewskiego rodu należy moje serce, było prawdą, podobnie jak też i to, że chcę wam pomóc pokonać księcia Johna i jego zwolenników. Wszystko, co wam powiedziałem, było prawdą i niech mnie piekło pochłonie, jeśli skłamałem.
W tamtych czasach przysięga była rzeczą świętą i najwyższą, a prócz tego wiara w piekło i szatanów tak potężna, iż nikt nie chciałby znaleźć się w ich szponach, łamiąc raz dane słowo. Dlatego też nasi bohaterowie czuli, że mogą mu zaufać.
- Jak się nazywasz, mój panie? - spytał po chwili Clemont.
- Mego prawdziwego nazwiska wyznać ci jeszcze nie mogę - odrzekł na to Czarny Rycerz - Ale możecie mnie na chwilę obecną nazywać sir. Samuelem herbu Oak.
- A więc sir. Samuelu herbu Oak... Witamy w kompanii Robina Asha - powiedział wesoło Mały Max.
***
Czarny Rycerz przybył wraz ze swoimi nowymi kompanami do lasu Sherwood, gdzie zaprowadzono go do wioski banitów. Nie zawiązywano mu oczu, ponieważ złożył przysięgę, która była wiążąca i spodziewano się, że jej dotrzyma, jeżeli nie chce wylądować w piekle za złamanie tak ważnej obietnicy.
- Gdy tylko przybędziemy na miejsce, natychmiast wydamy ucztę na twoją cześć, Czarny Rycerzu - mówił wesoło Braciszek Muck - A wówczas będziesz mógł, mój drogi panie, doświadczyć naszej słynnej gościnności i zapewniam cię, iż nie będziesz tego... żałować.
Ostatnie słowo wypowiedział on zdumiony i zarazem przerażony, gdyż ujrzał coś, co zdziwiło i zarazem przeraziło nie tylko jego, ale również i jego kompanów. Tym widokiem było obozowisko banitów... całe spalone oraz okryte warstwą trupów.
- O nie! - jęknął Robin.
Następnie wraz z Pikachu ruszył biegiem po całej wiosce i zaczął się po niej rozglądać.
- Bonnie! Bonnie, gdzie jesteś?! - krzyczał młodzieniec.
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
- Bonnie! Siostrzyczko, gdzie jesteś?! - wołał Clemont, który dołączył do poszukiwań - Mam tylko nadzieję, że nic się jej... O Boże!
Razem z Maxem Clemont zaczął przyglądać się trupom leżącym na ziemi. Wśród nich dostrzegł wiele ciał obcych ludzi, a także z niejedno ciało dobrze mu znanych banitów, chociaż tych było znacznie mniej. Na szczęście nie było pośród nich ciała Bonnie.
- Co się tutaj stało? - spytał załamanym głosem Braciszek Muck.
- Widocznie ktoś napadł na wasze obozowisko pod waszą nieobecność - odpowiedział mu Czarny Rycerz.
- Najwidoczniej. Tylko kto i dlaczego?
- Ci ludzie wyglądają na Celtów - wyjaśnił sir. Samuel, oglądając ciała poległych w walce - Widocznie oni to zrobili.
- Ale dlaczego? Co Celtowie mają do nas? - spytał Ash, podchodząc do niego.
- Oni nic, ale Szeryf to i owszem - dało się słyszeć jakiś kobiecy głos.
Rozmówcy spojrzeli za siebie i zauważyli podchodzącą do nich powoli Szkarłatną Dawn. Tuż obok niej szedł Gary.
- Gary! Dawn! - zawołał Robin, podbiegając do obojga - Co się tutaj stało? Gdzie jest Bonnie? Gdzie jest reszta?
- Pod waszą nieobecność napadli na nas Celtowie - odpowiedział mu Gary - Byli z nimi ludzie Szeryfa oraz on sam. Walczyliśmy dzielnie, ale niestety Celtowie mieli ze sobą Pokemony, w tym te ogniste. Spaliły nam wioskę i musieliśmy uciekać. Niestety, wielu z nas złapano.
- A co z Bonnie? Co z moją siostrą? - spytał Clemont, podchodząc do nich.
- Ją także złapano - wyjaśniła Dawn - Na szczęście oboje uciekliśmy z Garym, ale nie zdołaliśmy nikogo przy tym uwolnić.
- Jak mamy wam zaufać? - spytał Mały Max, również podchodząc do uciekinierów - Mogli was wypuścić, żebyście nas podeszli i zabili.
Szkarłatna Dawn popatrzyła na swego kompana, po czym rzekła:
- Jesteś bystrzejszy niż myślałam. Tak, to prawda. Tylko Gary uciekł. Szeryf zaś, idąc na swój zamek zrobił sobie mały postój, bo jego koń okulał i musiał go zmienić. Przyjrzał się wtedy złapanym jeńcom i odkrył, że nie ma pośród nich naszego herszta. Postanowił więc wysłać kogoś, kto by się zaczaił w naszym obozie i zaczekał na twój powrót, a potem cię zabił.
- I wysłał ciebie, tak? - spytał Max.
- Tak. Wysłał mnie, bo wiedział, że nie cierpię Robina.
- Skąd niby o tym wiedział?
- Bo ja mu o tym powiedziałam. Bonnie zaś, słysząc moją chęć zabicia Robina, zaczęła na mnie krzyczeć i wyzywać mnie, czym tylko potwierdziła moje słowa. Przekonałam Szeryfa, że jeśli mi nie uwierzysz, to i tak mnie zabijesz, więc on nic na tym nie straci. Jessie Taurosi Łeb przyznała, że to nawet dobry pomysł, abym to ja tam poszła, bo nie będą musieli narażać żadnego ze swoich ludzi. Ich bowiem potrzebują do innych celów.
- Niby jakich? - spytał Robin.
- Jessie ma niewyparzoną gębę i zanim Szeryf kazał jej się zamknąć, to wypaplała kilka rzeczy m.in. jego pomysł ożenku z lady Sereną.
- Z lady Sereną?! - zawołał przerażony Ash.
- W jej żyłach płynie królewska krew - zauważył Braciszek Muck.
- Widocznie ten łotr chce wykolegować księcia Johna i samemu rządzić krajem - stwierdził Mały Max.
- Tak... A do tego biskup podstępem przewiózł mu w podłodze swojej karocy klejnoty królewskie - dodała Dawn - Dzięki nim John nie będzie mógł się koronować, a oni mogą przejąć władzę.
- Ciekawe, że tak wszystko ci powiedzieli - stwierdził podejrzliwym tonem Mały Max.
- Rozmawiali o tym na osobności, ale na swoje nieszczęście Jessie nie umie mówić zbyt cicho - wyjaśniła Szkarłatna Dawn - Tak czy siak puścili mnie, a potem spotkałam Gary’ego i dotarłam tutaj.
- A więc co zamierzasz teraz zrobić? - spytał Robin Ash, patrząc na nią uważnie - Skoro wyjawiłaś mi te wszystkie szczegóły, to musisz mieć jakiś plan.
- A i owszem, mam plan - odparła nieco złym głosem Dawn - Mój plan każe mi sprawdzić, jakie są twoje plany, Robinie Ashu. Chcę wiedzieć, co zamierzasz. Czy ocalisz lady Sereną, małą Bonnie oraz wszystkich, którzy zostawili uwięzieni w zamku Szeryfa i czekają na egzekucję? A może dasz nogi za pas, jak bogaty paniczyk, za którego zresztą zawsze cię miałam?
Robin Ash popatrzył na nią smutno i spytał:
- Czyżbym skrzywdził cię w poprzednim wcieleniu, Dawn? Za co ty mnie tak nienawidzisz? Dlaczego od początku, gdy tylko się tu pojawiłem, okazujesz mi swoją niechęć? Za co mi to robisz?
Dawn zaczęła ronić powoli łzy, po czym spojrzała na Asha i rzekła:
- Za to, że nasz ojciec kochał bardziej ciebie niż mnie.
- Nasz ojciec? - zdziwił się Robin, a jego kompanii popatrzyli zdumieni na Dawn, oczekując wyjaśnień.
- Tak, nasz ojciec. Johanna Seroni, mówi ci coś to nazwisko? O tak! Musi mówić, skoro twoja twarz pobladła. Widzę, że ją pamiętasz. Więc już wiesz, kim ja jestem, prawda? Jestem córką kobiety, z którą lord Locksley związał się po śmierci twojej matki. To przez twoją zazdrość musiała ona odejść!
- To nieprawda!
- TO SAMA PRAWDA! - wrzasnęła na niego Dawn, płacząc coraz mocniej - Zmarnowałeś mi życie, braciszku! Odebrałeś mi ojca i zagarnąłeś go w całości dla siebie! Ja żyłam w biedzie, a ty w luksusie! Wszystko przez twoją zazdrość!
Ash nie wiedział, co ma powiedzieć, dlatego też milczał, a tymczasem Dawn wylała niemalże morze łez, po czym dodała już nieco spokojniejszym tonem:
- Mam wszelkie powody, żeby cię nienawidzić, a jednak zaczęłam w ciebie wierzyć. Nie było to łatwe, nie było proste, ale udało mi się uwierzyć w ciebie i w twoją walkę, która stała się także walką nas wszystkich. Chcę wiedzieć, braciszku, czy dokończysz teraz to, co zacząłeś i wiedz, że jeśli dokończysz, to wówczas stanę u twego boku i będziemy razem walczyć za naszą sprawę do samego końca.
Wszyscy patrzyli na Robina Asha i Szkarłatną Dawn najpierw lekko zdumieni i wyraźnie zmieszani, potem jednak wpatrywali się już tylko w swojego herszta, czekając na jego decyzję. Ten zaś tylko patrzył na Dawn, potem na innych swoich kompanów i wymamrotał:
- A więc ja mam siostrę... Mam siostrę... Och, Dawn! Tak mi przykro! Uwierz mi, nie było dnia ani godziny, odkąd dojrzałem, żebym nie żałował swojej decyzji w sprawie odejścia twojej matki od naszego ojca... Bardzo tego żałowałem, ale nie było już możliwości, aby jakoś to naprawić. Wiedz jednak, że choć zawiodłem cię kiedyś, tym razem tego nie zrobię. Będziemy walczyć ramię w ramię, do samego końca.
Po tych słowach uściskał on mocno swoją siostrę, a obserwujący ich kompanii wzruszeni uronili kilka łez, a przy okazji okazali też swoją wielką radość z powodu decyzji herszta, na jaką zresztą liczyli.
- A więc doskonale... Tylko, co my teraz zrobimy? - odezwał się po raz pierwszy od długiej chwili Czarny Rycerz - Co rozkażesz, Robinie Ashu?
***
Kompania zaczęła powoli rozważać to, co powinni zrobić. Bardzo się niepokoili o los wszystkich schwytanych swoich przyjaciół, a szczególnie małej Bonnie. W tym celu Ash wysłał na przeszpiegi kilka Pidgeyów, które mimo tego, iż zauważyli ich oraz ostrzelali ludzie Szeryfa, to jednak odkryli kilka naprawdę istotnych faktów, które podsłuchały i potem opowiedziały Pikachu, a ten poprzez język migowy przekazał swemu panu.
- Dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy - powiedział Ash do swoich kompanów - Książę John w podziękowaniu za to, że Szeryf rozbił naszą bandę, spełnił jego życzenie, zaś życzeniem Szeryfa jest poślubienie lady Sereny.
- Książę się na to zgodził? - zdziwiła się Dawn.
- Najwidoczniej nie orientuje się on w tym, że Szeryf chce związać się z rodziną królewską, aby go obalić - stwierdził Braciszek Muck.
- Moim zdaniem sprawa wygląda nieco inaczej - uznał Czarny Rycerz - Książę John raczej chce sobie całkowicie pozyskać Szeryfa wiążąc go ze sobą więzami krwi. Nie przewidział jednak, iż jego zwolennik w ten sposób zakłada mu stryczek na szyję.
- To też ma sens - pokiwał głową Robin Ash - Mimo wszystko sprawa nie wygląda dla nas najgorzej. Lady Serena, jak dowiedziały się Pidgeye, zażądała od księcia, aby ułaskawił on złapanych członków naszej bandy, bo inaczej ona nigdy za Szeryfa nie wyjdzie. Książę zaś uznał, iż nie może ich ułaskawić poprzez wypuszczenie na wolność, jednak może zastąpić wyrok śmierci na dożywocie w lochu. Serena wyraziła na to zgodę widząc, że nie ma innego wyjścia. Albo to, albo oni zadyndają na szubienicy.
- Gdzie teraz są więźniowie? - spytał Gary.
- Oczywiście w zamku Szeryfa - odpowiedział mu jego herszt - Tam też ma się odbyć ceremonia ślubna. Mamy jednak niewiele czasu. Ceremonia ma mieć miejsce już jutro.
- Musimy więc zrobić Szeryfowi takie wesele, aby nas popamiętał do końca życia - stwierdziła Szkarłatna Dawn mściwym tonem.
- Tylko jak? - spytał Clemont - Nie ma nas zbyt wielu.
- Wręcz przeciwnie - uśmiechnął się Ash - Mamy całą armię na swoje usługi. Wystarczy tylko, że wezwiemy ją na pomoc.
To mówiąc rozejrzał się dookoła i wskazał dłońmi na zbierające się wokół nich dzikie Pokemony. Pikachu już podszedł do nich i zaczął do nich przemawiać. Stworki uważnie go słuchały, a gdy skończył przemawiać, to zaczęły okazywać swoją euforię poprzez wydawanie bojowych dźwięków. Pikachu przemówił wtedy wesoło do Robina Asha, a ten zadowolony rzekł:
- Mamy więc naszą armię, skuteczniejszą niż niejedna ludzka armia. Musimy tylko odpowiednio przeprowadzić całą akcję.
- Dobrze, ale jak? - spytał Max - Masz jakiś plan, przyjacielu?
Robin Ash uśmiechnął się zadowolony, po czym zaczął mówić swoim kompanom, jaki miał plan.
***
Zgodnie z planem Robina Asha już następnego dnia, w godzinach południowych, kiedy to miał się odbyć ślub Szeryfa z Rottingham (miał on mieć miejsce jedynie w zamkowej kapliczce w otoczeniu najbliższych osób, bez żadnej wielkiej pompy i dopiero tak za jakiś czas być powtórzony ze wszystkimi ceremoniałami), nasi dzielni banici przybyli przebrani tak samo, jak podczas turnieju rycerskiego. Robin, Clemont, Max i Gary byli w takich strojach, w jakich udawali Nibora z Hoenn i jego kompanów. Ash pamiętał wciąż doskonale, jak książę Jan zaprosił Nibora do siebie na służbę, a do tego zaoferował mu stanowisko kapitana swej straży. Powiedział też, że ma przybyć do niego, kiedy tylko ureguluje wszystkie swoje sprawy w Hoenn. Teraz właśnie nadszedł ten czas.
Czarny Rycerz, Braciszek Muck, Szkarłatna Dawn oraz Pikachu mieli czekać w niewielkim lasku rosnącym przy zamku aż do chwili, kiedy ich przyjaciele dostaną się siedziby Szeryfa i dadzą im sygnał. Wtedy zaś mieli wkroczyć do akcji razem z leśnymi Pokemonami, za pomocą których pozbędą się strażników i wedrą do lochów, aby uwolnić z nich członków swojej bandy, po czym przerwą wesele Szeryfa i uwolnią lady Serenę. Muszą także odzyskać insygnia królewskie, które zagarnął Szeryf. Zadanie dzięki wsparciu Pokemonów i ich mocy miało szansę powodzenia.
Zgodnie ze swoim planem Robin oraz jego trzej przyjaciele podeszli do zamku, po czym rzekomy pan Nibor wyjął róg i zagrał na nim. Chwilę później na murach ukazał się strażnik.
- Kto tam?
- Przekażcie Szeryfowi i Jego Wysokości, księciu Johnowi, że Nibor z Hoenn przybył do niego wraz ze swoimi kompanami. Przybył przynieść mu odpowiedź na jego propozycję.
Strażnik kazał im zaczekać i pobiegł przekazać księciu wieść. Dość szybko powrócił i rozkazał, aby opuścić zwodzony most. Ten zaraz został opuszczony, po czym zadowolona czwórka przebranych przyjaciół powoli przeszła na dziedziniec, a następnie kolejny strażnik zaprowadził ich do sali, w której siedział książę John, bardzo zresztą zadowolony. Ledwie zobaczył rzekomego Nibora, a radośnie zachichotał, wołając:
- Ach, witam serdecznie! Drogi Niborze! Jakże się cieszę! Jakże ja się cieszę, że zechciałeś przybyć wreszcie do mnie i wstąpić do mnie na służbę. Bo zakładam, iż właśnie to cię tu sprowadza, prawda?
- Ależ naturalnie - odpowiedział mu przyjaźnie rzekomy Nibor - Ja i moi kompani z największą przyjemnością będziemy służyć księciu, który wreszcie wykończył tego nędznika, Robina Asha.
Jego kompanii pokiwali w milczeniu głowami na znak, że podzielają owo zdanie.
- Doskonale! - zawołał książę John - A więc doskonale! Zaszczytem dla mnie będzie mieć was, moi panowie, w mojej służbie. Ale wybaczcie mi, proszę, bo muszę już iść do kaplicy, gdyż za niedługo odbędzie się tam ślub mego wiernego sługi, Szeryfa z Rottingham z lady Sereną, moją szacowną kuzynką.
- O! To ja widzę, iż doskonale trafiliśmy - uśmiechnął się zadowolony Robin vel Nibor - Czeka nas uczta weselna.
- A i owszem! Czeka na nas wszystkich wspaniała uczta weselna, na którą serdecznie zapraszam, ale najpierw ślub. Panowie... Idziemy!
Książę John skinął ręką na służbę oraz na swoich nowych łuczników, którzy ruszyli za nim wszyscy... poza Robinem. Ten bowiem musiał dać znak swoim przyjaciołom i aby to zrobić, rozejrzał się on dookoła siebie i upewniwszy się, że nikt go nie widzi, wyjął łuk i ukytą za pazuchą Złotą Strzałę, a następnie wystrzelił ją w kierunku lasu. Złoty ów pocisk wbił się w drzewo, przy którym siedzieli Dawn, Muck, Pikachu i Czarny Rycerz.
- To znak! - zawołała Szkarłatna Dawn - Robin daje nam znak!
- Doskonale! - uśmiechnął się Braciszek Muck, biorąc do ręki pałkę - Pora nareszcie, abyśmy pokazali tym łotrom, co to znaczy zadzierać z nami.
Czarny Rycerz uśmiechnął się zadowolony na ten widok i poczuł, że on również pali się do działania, chociaż nie okazywał takiej euforii, jak mnich.
Książę John i jego nowo zwerbowani łucznicy udali się do kaplicy zamkowej, w której czekali już Szeryf z Rottingham, lady Serena, May, Jessie Taurosi Łeb oraz biskup Heredorf, który miał udzielać ślubu. Gdy już byli na miejscu, to zadowolony książę rozkazał, aby rozpocząć ceremonię. Biskup wyjął więc Biblię, po czym przemówił:
- Moi kochani, zebraliśmy się tu dziś, aby połączyć świętym węzłem małżeńskim tych oto dwoje ludzi.
Z tej dwójki Szeryf był niesamowicie zadowolony, z kolei Serena była załamana i miał rozpacz w oczach, jednak czuła, iż nie ma innego wyjścia i jeśli chce ocalić banitów zamkniętych w lochu, a także swoją wierną służkę, to musi spełnić żądanie tych łajdaków, którzy przymuszali ją do ślubu.
- Jeśli ktoś z tu zebranych zna powody, dla których tych dwoje nie powinno się pobrać, niech mówi teraz albo na zawsze zachowa milczenie.
- Ja znam! - rozległ się nagle głośno Robin Ash.
Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni, nie rozumiejąc tego, co on robi, zaś książę (chyba najbardziej zdziwiony ze wszystkich osób tu zebranych) spytał:
- Niborze, co ty wyprawiasz?
- Ta panna nie może poślubić Szeryfa, ponieważ ma już narzeczonego, za którego przysięgła wyjść! - odpowiedział mu Ash.
Po kaplicy przeszedł szmer niezadowolenia.
- Poważnie? A kogóż to? - spytał Szeryf poirytowanym głosem.
- Mnie!
To mówiąc Robin Ash zrzucił kaptur, perukę i brodę, po czym odsłonił wszystkim swoją prawdziwą twarz. Jego kompani zrobili to samo.
- Locksley... - wysyczał przez zaciśnięte usta Szeryf.
- ASH! - krzyknęła uradowana lady Serena.
Jessie popatrzyła na Robina Asha zdenerwowana i złapała za miecz, zaś książę John był w wyraźnym szoku, wołając:
- A więc to ty jesteś Robert Huntingdon z Locksley!
- Nie inaczej - powiedział zadowolonym tonem Ash - Do usług Waszej Książęcej Mości.
- Do usług? U mnie nie służą zdrajcy korony.
- Zdrajca korony? Korona Kanto nie należy do ciebie, tylko do króla Richarda!
- Ale jego tu nie ma, a póki go nie ma, ja tu rządzę!
- Doprawdy? Więc gdzie masz insygnia swojej władzy? - zakpił sobie z niego Robin Ash, czym mocno zmieszał księcia - Milczysz, panie? A więc powiem ci... Insygnia ukradł twój wierny sługa, Szeryf z Rottingham, a teraz próbuje poślubić twoją kuzynkę, aby cię obalić i samemu zasiąść na tronie!
- To oszczerstwo! - krzyknął wściekły Szeryf.
- To sama prawda! - zawołała lady Serena - Wystarczy tylko dobrze przeszukać mury tego zamku i na pewno się je znajdzie!
Szeryf wyraźnie zaczął się denerwować, słysząc słowa swej niedoszłej żony, zwłaszcza, że książę John uważnie mu się przyglądać. Widocznie ten zarzut wydawał mu się zgodny z prawdą.
- Oni kłamią! Oni wszyscy kłamią! - zawołał - To są zwykli złodzieje, zdrajcy i oszczercy! Nie można im ufać!
- Dość dyskusji! Rozbijmy tym zdrajcom łby i po sprawie! - krzyknęła Jessie, łapiąc za miecz.
Wtem dało się słyszeć jaki groźny ryk, a także dźwięk potyczki i ostrzy ścierających się ze sobą.
- Co to ma znaczyć?! - krzyknął zdumiony książę John.
Biskup podbiegł do okna i zobaczył przerażony, że na dziedzińcu leżą nieprzytomni strażnicy. Wszyscy zostali uśpieni przez Pokemony motyle, które w ten oto sposób umożliwiły przyjaciołom Robina Asha dostać się do zamku. Na tym samym dziedzińcu toczyła się właśnie potyczka pomiędzy Pokemonami z lasu, a Pokemonami Celtów, którzy uniknęli uśpienia i teraz bili się z uwolnionymi z lochu banitami.
- O nie! Banici uciekli! - krzyknął przerażony biskup.
Książę John podbiegł do okna i odepchnął go na bok, po czym zaczął patrzeć w szoku na całą tę sytuację.
- To bunt! - zawołał wściekły i spojrzał na Robina Asha - Ty nędzny zdrajco!
- Zostaw go mnie, mój panie! - krzyknął Szeryf, po czym dobył miecza - Szykuj się na śmierć, zdrajco!
- Ty także, łajdaku! - odpowiedział mu banita, także łapiąc za broń.
Już chwilę później obaj natarli na siebie i zaczęli się bić. Jednocześnie książę John zaczął wrzeszczeć na straż, która to wpadła do sali i stanęła do walki z Garym, Clemontem i Maxem, co wykorzystał regent regionu Kanto, aby wymknąć się z kaplicy.
Pojedynek między Ashem a Szeryfem nie trwał zbyt długo, a już po chwili James z Rottingham został rozbrojony i upadł na posadzkę, zaś Robin przyłożył mu ostrze do gardła.
- Poddaj się, nędzniku!
- To ty się poddaj, Locksley! - zawołała Jessie.
Kobieta podczas walki podbiegła bowiem do Sereny i złapała ją od tyłu i przyłożyła jej ostrze noża do gardła.
- Rzuć broń, Locksley, bo inaczej twojej pannie stanie się krzywda! - zawołała podła kobieta.
Wszelka walka natychmiast ustała, zaś przerażony Ash spojrzał na nią, potem na Szeryfa i w końcu załamany odrzucił broń na bok. Zadowolony James podniósł się z posadzki i chwycił swój miecz.
- Chyba już pora na ciebie, Lockley - powiedział wesoło.
Wtem coś strzeliło i Jessie jęknęła z bólu. W drzwiach komnaty stał Pikachu, a za nim Szkarłatna Dawn, Gary i Czarny Rycerz z opuszczoną przyłbicą. Okazało się, że to Pikachu trafił piorunem dłoń w Jessie, w ten sposób doprowadzając do uwolnienia Sereny, która bardzo szybko skoczyła w kierunku Asha, jednak w tej samej chwili przez inne drzwi wpadła grupa Celtów bijąca się z uwolnionymi z lochu banitami. Zrobiło się wówczas zamieszanie, które wykorzystał Szeryf, aby chwycić Serenę za nadgarstek i uciec z nią przez te same drzwi. Robin Ash, słysząc przerażone krzyki swej ukochanej, szybko ruszył jej na pomoc.
Tymczasem walka rozgorzała na nowo. Mały Max, Szkarłatna Dawn, Clemont z Doliny i Pikachu zaciekle bili się z przeciwnikami, zaś Czarny Rycerz próbował biec za Ashem, lecz drogę zastąpiła mu Jessie Taurosi Łeb.
- Byłeś najlepszy na turnieju - powiedziała podłym tonem - Ciekawi mnie, czy teraz też taki będziesz.
- Zobaczymy.
Obaj przeciwnicy natarli na siebie. Jessie jednak nie bez kozery była nazywana Taurosim Łbem, gdyż jej fizyczna siła przypominała siłę Taurosa, a prócz tego kobieta dyszała tak groźnie, jak ów rozjuszony Pokemon, od którego otrzymała swój przydomek. Czarny Rycerz, choć nie był ułomkiem, dość szybko zaczął cofać się pod naporem jej ciosów. Nim się spostrzegł, Jessie wytrąciła mu miecz, po czym natarła na niego, ale sir. Samuel złapał kobietę za dłoń, wygiął ją i uderzył nią w swe kolano tak, że ta puściła miecz. Jednak walka trwała dalej, gdyż Jessie szybko dobiegła do ściany, złapała za wiszący na niej topór, po czym natarła nim na Czarnego Rycerza. Ten zaś był bezbronny, a jedynie złapał za topór i próbował go wyrwać swojej przeciwniczce. Jessie po chwili przycisnęła go do ściany i już niemal odniosła nad nim zwycięstwo. I tak by się stało, gdyby nie to, że Czarny Rycerz zauważył przy jej pasie sztylet. Ostatkiem sił złapał za jego rękojeść, wydobył broń z pochwy i wbił jej ostrze w brzuch Jessie. Kobieta jęknęła boleśnie, a wówczas sir. Samuel herbu Oak ponownie zadał jej cios. Taurosi Łeb upadła na posadzkę, charcząc przy tym wściekle i skonała.
***
Robin Ash dogonił szybko Szeryfa, który to uciekł z Sereną na wieżę. Kiedy tam się znaleźli, James z Rottingham zachichotał podle.
- A więc jesteś, Locksley - powiedział zadowolony i dobył miecza - Przeszkodziłeś mi w moich planach po raz ostatni. Pora, abyś już na zawsze opuścił ten świat.
- Zabawne. Właśnie to samo mogę powiedzieć o tobie - odparł Robin, dobywając broni.
Serena stała przerażona w kącie komnaty patrząc na to wszystko i nie wiedząc, co powinna zrobić. Bardzo chciała pomóc swojemu ukochanemu, jednak w jaki sposób? Tego już nie wiedziała.
Tymczasem Ash i James natarli wściekle na siebie i zaczęli zadawać sobie mieczami nawzajem ciosy, z których to większość była tak mocna, że mogłaby ona innych zabić, ale nie ich, ponieważ byli znacznie twardsi niż przeciętni rycerze.
- Brawo, Locksley! - zamruczał podle Szeryf James - Dzielny z ciebie wojownik. I jaki mocny. Twój ojciec tak długo nie umiał stawić mi czoła.
Ash popatrzył na niego wściekłym wzrokiem i zacisnął pięść ze złości. Nic więcej nie trzeba było mu tłumaczyć.
- Tak... Dobrze się domyślasz. To ja zabiłem twojego ojca. Biskup na moje polecenie miał go wybadać, czy stanie po naszej stronie, lecz on był zadeklarowanym stronnikiem Richarda i miał wielki posłuch u sąsiadów, więc cóż... Musieliśmy się go pozbyć.
Robin poczuł, że krew go zalewa. Wściekły natarł na Szeryfa, który był bardzo z siebie zadowolony. Wszak chciał tymi słowami sprowokować go do popełnienia głupstwa, ale przeliczył się on w swoich oczekiwaniach, ponieważ Ash bez trudu odpierał wszystkie jego ciosy. Rozjuszony Szeryf, odepchnięty na stół podczas tego starcia, złapał za stojącą na nim zapaloną świeczkę i cisnął nią w Asha. Ten uchylił się, a świeczka trafiła w stojące w kącie łóżko. Od ognia w świeczce szybko zajęła się łożnica, na co jednak walczący nie zwrócili większej uwagi. Starcie ich trwało dalej, dwa miecze ścierały się ze sobą, a walka była coraz ostrzejsza. Trudno powiedzieć, jak długo obaj się bili, aż nagle James wykorzystał chwilę drobnej nieuwagi u Asha i wytrącił mu miecz z ręki. Spojrzał wówczas na swojego adwersarza z uśmiechem pełnej mściwej satysfakcji i chciał zadać mu śmiertelny cios, jednak Robin szybko złapał za krzesło i osłonił się nim przed następnymi atakami przeciwnikami, po czym rzucił swoją tymczasową tarczą w Szeryfa i ruszył biegiem do swego miecza.
- Ash, łap! - zawołała Serena, rzucając mu broń.
James z krzykiem rzucił się na swego przeciwnika. Robin Ash wręcz w ostatniej sekundzie zdołał złapać rzucony mu miecz i zadać cios. Ten cios przebił Szeryfa na wylot. Nędznik ów jęknął zdumiony tym, co się właśnie stało, cofnął się o kilka kroków, po czym opadł na łoże, które to z każdą chwilą paliło się coraz mocniej.
Serena pisnęła przerażona, zaś Ash objął ją czule do siebie.
- Tak się bałam, najdroższy - jęknęła.
- Spokojnie. Już wszystko dobrze - odpowiedział jej Robin.
Jednak nie było dobrze, ponieważ od łoża zajął się drewniany strop, a po chwili cała wieża została pogrążona w ogniu.
- O nie! Spłoniemy tutaj! - pisnęła Serena, mocniej tuląc się do Asha.
Ten rozejrzał się dookoła i zobaczył okno, dlatego szybko podbiegł tam i zawołał:
- Skacz, Sereno! Skacz do fosy! Szybko!
Dziewczynie niezbyt taka perspektywa odpowiadała, ale czy miała inne wyjście?
- A ty? - spytała przerażona.
- Spokojnie, skaczę zaraz za tobą.
Lady Serena westchnęła głęboko, po czym wyskoczyła przez okno do fosy. Zaraz potem zrobił to Ash, lądując tuż obok wybranki swego serca, która westchnęła z ulgą, gdy go zobaczyła.
- Mało brakowało - powiedziała.
- Tak, to prawda - uśmiechnął się jej luby.
Wtem jęknął on z bólu i opadł na ramiona ukochanej, która zauważyła, iż z jego pleców wystaje strzała. Dziewczyna krzyknęła przerażona i szybko spojrzała w górę, gdzie ujrzała stojącego na murach jednego z żołnierzy księcia Johna, sięgający właśnie po kolejną strzałę. Wtem jednak został on zdzielony kijem przez plecy i zepchnięty do wody, z której już nie wypłynął. Na murze zaś ukazał się Mały Max.
- Ash! Serena! - zawołał banita - Zamek jest nasz! Wychodźcie z tej wody! Co się stało?!
- Ash jest ranny! - odkrzyknęła mu Serena.
Przerażony Max jęknął i zaczął szybko szukać liny, aby wciągnąć nią zakochanych na mury.
***
Tymczasem walka w zamku trwała dalej. Uśpieni przez Pokemony żołdacy Szeryfa z Rottingham obudzili się i rzucili się na banitów, ale na szczęście ci, wspierani przez swoich pokemonich sojuszników walczyli z nimi zaciekle i dość łatwo roznieśli ich na kawałki. Nim się to jednak stało, miało miejsce jeszcze ciekawsze wydarzenie. Mianowicie biskup Heredorf postanowił jak najszybciej uciekać z zamku, ale najpierw chciał zabrać z niego tyle kosztowności Szeryfa, ile tylko by mu się udało zabrać. Potem zamierzał zamknąć się w swoim zamku i dopilnować, aby banici nie dobrali mu się do skóry.
Stał właśnie w jednej z komnat, ładując szybko do worka tyle złota, ile był w stanie unieść. Nagle do komnaty wszedł Braciszek Muck, trzymając w dłoni zakrwawionym kij.
- A więc sprzedałeś duszę diabłu, Wasza Wielebność - rzekł z kpiną w głosie.
Następnie podszedł on powoli do przerażonego biskupa z morderczym spojrzeniem i dodał:
- Służyłeś zdrajcy, księciu Johnowi, a prócz tego jeszcze oskarżałeś niewinnych o czary i posyłałeś ich na śmierć, przejmując potem wszystko, co posiadają. Wstydź się! Wstydź!
- Braciszku zakonny... Chyba nie podniesiesz rękę na osobę duchowną, prawda? - spytał przerażony biskup.
Braciszek Muck parsknął śmiechem, po czym odparł:
- Ależ nie... Nie mógłbym. Pomogę ci tylko przygotować się do drogi. Będzie ci trzeba dużo złota, a jak widzę, masz go bardzo wiele.
To mówiąc zaczął wpychać w ręce biskupa sakiewkę za sakiewką.
- Weź to... To także... I również to. A tutaj... Masz jeszcze na dokładkę trzydzieści srebrników. Opłać się nimi diabłu w drodze do piekła!
Po tych słowach popchnął on biskupa w kierunku okna. Duchowny tak bardzo obciążony bogactwem wyleciał przez nie z wrzaskiem i zleciał na dziedziniec, gdzie znalazł śmierć.
Zadowolony ze swoich poczynań Braciszek Muck powoli odszedł, aby dołączyć do walczących, jednak walka już miała się ku końcowi i pomoc dzielnego mnicha nie była potrzebna. Zachwycony tym Muck udał się do piwnicy zamku Szeryfa, gdzie szybko zawarł bliższą znajomość z kilkoma gąsiorkami znakomitego wina. Na tej oto czynności przyłapał go Czarny Rycerz, który rzucił pod jego adresem kilka dowcipnych słów. Braciszek Muck urażony tymi słowami rzucił się na sir. Samuela i zawołał:
- Ta zniewaga krwi wymaga! Pokażę ci, że po pijaku też mam mocną pięść!
To mówiąc uderzył on Czarnego Rycerza, ten jednak, wciąż nie tracąc dobrego humoru, odpowiedział mu tak silnym ciosem, że mnich poleciał na posadzkę, jęcząc przy tym:
- Chyba złamałeś mi szczękę.
- Przecież możesz mówić - rzekł na to sir. Samuel i pomógł mu wstać - Zakończmy ten spór i pogódźmy się.
- Zgoda, przyjacielu. Człowieka o takiej pięści nie mógłbym nie lubić i nie darzyć przyjaźnią.
Obaj się uścisnęli, po czym powoli ruszyli na dziedziniec, aż w końcu dotarli tam w chwili, gdy właśnie Mały Max przyniósł na rękach Robina Asha. Obok niego klęczeli przygnębiony Pikachu oraz lady Serena, która płakała z rozpaczy. Na widok dziewczyny Czarny Rycerz prędko zasłonił sobie twarz przyłbicą i podszedł wraz z innymi zobaczyć herszta dzielnych banitów.
- Trzeba opatrzyć mu rany - powiedział, gdy się nad nim pochylił.
Clemont, ściskający swoją cudownie odnalezioną podczas tej potyczki siostrzyczkę, patrzył na to wszystko ze smutkiem, ale nie bez nadziei.
- Spokojnie, Bonnie. Wiesz dobrze, jaki jest nasz kuzyn. Nie z takich problemów wychodził on obronną ręką.
- Właśnie! Robin Ash to wielki szczęściarz - rzucił Gary.
- Musimy zabrać go do kogoś, kto go uleczy - dodała Szkarłatna Dawn - Tylko do kogo?
Na szczęście Czarny Rycerz wiedział, co należy zrobić.
- Trzeba go zabrać do klasztoru Świętej Agaty. Tamtejsze mniszki są doskonałymi zielarkami.
***
Robin Ash został położony na wózek i zabrany przez swoich przyjaciół do klasztoru pod wezwaniem Świętej Agaty, gdzie przeoryszą była jego kuzynka Domino. Tam właśnie miał on zostać uleczony ze swoich ran. Po drodze lady Serena opowiedziała przyjaciołom, w jaki sposób Szeryf James z Rottingham dowiedział się, gdzie banici mają swoją wioskę.
- Ten łajdak próbował wydobyć ze mnie informacje, ale nie mogłam mu pomóc, choćbym chciała, bo przecież Ash zadbał o to, żebym nie umiała trafić do was.
- Cwana bestia - powiedział zadowolony Mały Max.
- Tak, to prawda, ale niestety nie wszyscy są tacy cwani - mówiła dalej Serena - Gary niestety podarował May pewien naszyjnik i Szeryf domyślił się, iż to cacko jest od banitów, więc kiedy tylko przybyli Celtowie i mieli ze sobą Pokemony, to dali im do powąchania ten naszyjnik, a te po zapachu was znalazły.
Gary zarumienił się na całej twarzy, czując przy tym ogromny wstyd z powodu tego, co się stało. May również było głupio, bo przecież nie musiała ona nosić naszyjnika od ukochanego i w ten oto sposób rzucać się w oczy Szeryfowi. Jednak nikt nie zamierzał teraz obojgu robić z tego powodu wyrzutów, gdyż wszyscy byli zajęci pchaniem wózek z Robinem Ashem przed siebie mając nadzieję na szybkie dotarcie do celu.
W końcu się tam znaleźli, a gdy to się stało, to Bonnie złapała za sznur od dzwonka wiszącego przy bramie i zaczęła go ciągnąć. Chwilę później siostra furtianka otworzyła wizjer w bramie, po czym spytała:
- Co się stało?
- Pomóżcie nam, siostro! - zawołała lady Serena - Mój narzeczony jest ranny i może umrzeć! Proszę, pomóżcie mu!
Furtianka przyjrzała się nieprzytomnemu młodzieńcowi leżącemu na wózku, po czym powoli otworzyła ona bramę i wpuściła ich do środka. Kompania wepchnęła wózek na dziedziniec, a następnie jedna z mniszek pobiegła po matkę przeoryszę. Ta natomiast przybiegła szybko i spojrzała zaniepokojona na nieprzytomnego kuzyna.
- Szybko! Dajcie go do mojego pokoju! Tylko ostrożnie!
Mały Max, Braciszek Muck i Czarny Rycerz wzięli powoli Robina Asha ze sobą i ostrożnie zaczęli nieść go do pokoju przeoryszy. Tam zaś położyli go na łóżko, zdjęli mu koszulę i opatrzyli ranę. Przodowała w tym Domino, która była doskonale obyta w leczeniu.
- Spokojnie, nie ma powodów do obaw - powiedziała, po zakończeniu zrobienia opatrunku Domino - Będzie żył, tylko musi odpocząć. Wyjdźmy wszyscy i dajmy mu spokój.
Kompania powoli opuściła komnatę i nawet wierny Pikachu został do tego przekonany, choć początkowo nie chciał on tego uczynić. Robin Ash pozostał więc sam, natomiast Matka Domino lekko uśmiechnęła się do lady Sereny (która jako jedyna nie dała się wyprosić z komnaty), mówiąc:
- Nie bój się, proszę... On wyjdzie z tego.
- Obiecujesz? - spytała dziewczyna z nadzieją w głosie.
- Obiecuję. Niedługo już go nie będzie nic boleć.
Następnie ruszyła ona schodami na górę i weszła do jednego z pokoi, w którym to siedział... książę John. Ów podły człowiek, podczas bitwy, korzystając z zamieszania uciekł i ukrył się w tym miejscu, aby nabrać sił i szykować się do powrotu do swego zamku.
- Czego chcesz? - spytał regent Kanto nieuprzejmym tonem.
- Najjaśniejszy Panie - powiedziała kobieta - On tutaj jest.
- Niby kto?
- Robin Ash.
Mężczyzna popatrzył na nią zdumiony.
- Robin Ash? Kpisz czy o drogę pytasz?!
- Mówię poważnie. Mamy wyśmienitą okazję, aby go wykończyć raz na zawsze. Tylko liczę na to, iż wyznaczona przez Szeryfa nagroda mnie nie minie.
Książę John wstał ze swego miejsca i uśmiechnął się podle.
- A więc on jest tutaj... Tym lepiej. Nareszcie zakończymy naszą małą wojenkę raz na zawsze.
- Ale czy nagroda...
- Nagroda cię nie minie! A teraz prowadź mnie do niego!
- Chwileczkę, Wasza Wysokość. Trzeba odciągnąć jego przyjaciół od komnaty, w której on leży. Ale tym już ja się zajmę. Proszę zaczekać tutaj, aż oni odejdą.
Domino powoli wyszła z pokoju, po czym udała się do kompanów Robina Asha i zaproponowała im, aby wyszli z nią na ogród i zebrali kilka ziół, żeby z ich pomocą szybciej wyciągnąć Asha z choroby. Ci oczywiście zgodzili się na to, dlatego też poszli za nią. Przeorysza zaś obejrzała się za siebie, aby zobaczyć, jak książę John z mściwym uśmiechem na twarzy powoli schodzi po schodach i zbliża się do drzwi pokoju, w którym to leżał Robin Ash.
Regent Kanto powoli wszedł do środka i uśmiechnął się bardzo podle na widok nieprzytomnego młodzieńca, ale mina mu zrzedła, kiedy zobaczył klęczącą przy łóżku lady Serenę, która modliła się i płakała. Jej obecność mogła mu wszystko popsuć. Mimo to postanowił jednak działać uznawszy, iż dziewczyna nie jest w stanie mu przeszkodzić.
- Och, biedna lady Serena - powiedział z udawanym współczuciem - Opłakujesz rany swojego ukochanego?
Serena spojrzała na niego i jęknęła przerażona widząc księcia Johna ze sztyletem w dłoni.
- Nie bój się. Zaraz skrócimy jego cierpienia i to raz na zawsze!
Lady Serena zerwała się i stanęła przed łóżkiem Robina, zasłaniając go własnym ciałem i krzycząc:
- Nie waż się go tknąć!
- W obecnej sytuacji nie możesz mi rozkazywać - odparł na to z kpiną w głosie książę John - Poza tym, gdzie twoje maniery? Nigdy nie powinnaś wydawać poleceń swemu królowi.
- Nie jesteś królem Kanto, Johnie! Nie koronowałeś się i nie możesz się koronować, dopóki Richard żyje!
- Koronacja? Phi! To czysta formalność. To ja jestem tutaj królem, bo Richard już nigdy nie wróci do Kanto.
- Tak ci się zdaje? - dało się słyszeć jakiś tajemniczy głos za plecami księcia.
John spojrzał za siebie i zauważył Czarnego Rycerza.
- Słyszałeś słowa tej panienki? Nie waż się tknąć tego młodzieńca!
- A kimże ty jesteś, abyś mi śmiał rozkazywać, rycerzu?! - zawołał wściekle książę John.
Czarny Rycerz powoli zdjął hełm z głowy i odparł:
- Twoim królem, bracie.
- Richard! - krzyknęła radośnie lady Serena na widok twarzy Czarnego Rycerza, którym był prawdziwy władca Kanto przebywający już od kilku tygodni incognito w regionie.
John przerażony upuścił sztylet na ziemię, a całe jego ciało zadrżało, jakby nagle dostał palpitacji.
- Ri... Ri... Richard? - jęknął załamanym głosem - Ja... Ja... Bracie mój drogi... Ja naprawdę... Tego no... Ten człowiek, to...
- Wiem lepiej niż ty, co ten człowiek zrobił i jakie zasługi ma on dla całego Kanto - odpowiedział mu dumnym tonem Richard - Wiem również wszystko o twoim spisku na moje życie. Bądź pewien, że kara cię za to nie ominie. A na razie idź precz zanim zapomnę, że jesteśmy braćmi i odetnę ci głowę moim mieczem!
Książę John, składając bratu fałszywe i bardzo uniżone ukłony wycofał się szybko z komnaty, zaś lady Serena wpadła radośnie w objęcia swojemu dostojnemu kuzynowi.
- Kochany Richardzie! Tak strasznie nam tu ciebie brakowało!
- Wiem o tym, kuzyneczko - uśmiechnął się do niej Richard Lwie Serce - Długo mnie tu nie było i zdecydowanie za długo przebywałem za granicą. Pomoc przyjacielowi to szlachetna rzecz, ale widzę, iż bardziej powinienem dbać o własny kraj niż o cudzy. Jednak więcej już nie zaniedbam swoich obowiązków. Masz na to moje słowo.
Robin Ash tymczasem powoli otworzył oczy i zobaczył on Czarnego Rycerza obejmującego Serenę. Uśmiechnął się do nich delikatnie i rzekł:
- Najjaśniejszy Panie... Jak to dobrze, że jesteś cały i zdrowy.
- Mnie zaś bardzo cieszy to, że twojemu życiu nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo - odpowiedział mu przyjaźnie król Richard.
- To... To ty wiesz, że to król? - spytała lady Serena.
- Ależ tak - uśmiechnął się do niej Robin - Spotkałem go wcześniej w tym samym klasztorze i tam król wyjawił mi swe pochodzenie, na dowód pokazując swój pierścień królewski. Prosił mnie jednak, abym nie wyjawiał jego tożsamości nikomu z mych przyjaciół, przynajmniej na razie.
- To prawda - potwierdził król Kanto - To sama prawda. Nie bójcie się więc. Wróciłem do mojego kraju i teraz wszystkie zło zostanie na zawsze naprawione. Macie na to moje słowo.
Serena zachichotała radośnie, po czym usiadła ona przy łóżku Asha i ścisnęła ukochanemu dłoń.
***
Książę John i Domino zostali zamknięcie w jednej z ponurych cel w klasztorze, gdzie mieli oczekiwać na wyrok króla. Zaś wszyscy członkowie kompanii Robina Asha dowiedzieli się, kim jest tajemniczy Czarny Rycerz, u którego boku walczyli. Wszyscy byli tym naprawdę zdumieni, a zwłaszcza Braciszek Muck, który pomstował sam na siebie, mówiąc:
- Wielkie nieba! I pomyśleć, że go uderzyłem!
Władca Kanto nie zamierzał jednak z tego powodu wyciągać żadnych konsekwencji, a wręcz zażyczył sobie, aby móc kiedyś znów napić się z Braciszkiem Muckiem jak równy z równym, tak jak wtedy, gdy pierwszy raz spotkali się w klasztorze Świętej Agaty.
Wszyscy banici z kompanii Robina Asha zostali z trudem odnalezieni i ogłoszono im, że otrzymali oni ułaskawienie, a także możliwość służenia w oddziałach specjalnych chroniących samego króla, z której to możliwości natychmiast banici skorzystali. Rzecz oczywista, dowódcą tego specjalnego oddziału żołnierzy króla został Robin Ash, a jego zastępcą Mały Max. Im wszystkim został zwrócony zagrabiony przez Szeryfa i księcia dobytek. Ci natomiast, którzy padli ofiarą podłych oszustw biskupa Heredorfa, otrzymali ponownie swoje majątki, a prócz też tego pośmiertnie zrehabilitowano tych, którzy zginęli na polecenie Jego Ekscelencji.
Domino została oddana pod sąd kościelny, który bez wahania skazał ją na pozbawienie duchownych godności i jako cywila oddał pod sąd świecki, a ten skazał ją na banicję pod karą śmierci. Książę John, jako królewski brat, otrzymał wyjątkowo łagodną karę w postaci aresztu domowego oraz zakazu opuszczania najbliższych terenów swego prywatnego zamku.
Robin Ash odzyskał szybko zdrowie i bardzo zadowolony postanowił jak najszybciej poślubić lady Serenę, oczywiście za zgodą jej samej, którą to zgodę otrzymał. Ceremonia ślubna odbyła się w małym kościółku niedaleko Sherwood, a celebrował jej Braciszek Muck.
- Oświadczam wszystkim tutaj zebranym, że jeżeli któryś z was zna powody, dla których tych dwoje nie może się pobrać, niech przemówi teraz albo na zawsze zachowa milczenie.
Ponieważ nie usłyszał żadnego sprzeciwu, uśmiechnął się i rzekł:
- Wobec tego...
- Stać! - usłyszano nagle jakiś poważny, męski głos - Chcę przemówić!
W wejściu do kościoła stał król Richard ubrany w najpiękniejszy strój, jaki nosił tylko podczas wyjątkowej okazji. Za nim stali jego wierni rycerze. Wszyscy obecni w świątyni ludzie padli na kolana i oddali pokłon swemu władcy, który powoli podszedł do ołtarza, mówiąc:
- Nie wyrażę zgody na ten ślub...
- Mój panie... - jęknął Robin Ash, ale król Richard spojrzał na niego groźnie, podchodząc bliżej.
- Nie wyrażę zgody na ten ślub... chyba, że będzie mi wolno osobiście odprowadzić pannę młodą do ołtarza i oddać ją panu młodemu.
Serena parsknęła śmiechem i uściskała króla, który rzekł:
- Wyglądasz dziś kwitnąco, kuzynko.
- Dziękuję ci, Richardzie.
Władca Kanto popatrzył na nią i na jej narzeczonego, po czym dodał:
- Mimo wszystko mam pewne zastrzeżenia, co do twojego lubego.
- Jak to?
- Bo widzisz, moja kuzynko... Nie jest on rycerzem, a przecież jedynie rycerz może cię poślubić. Ale spokojnie... Ten problem bardzo łatwo można rozwiązać. Uklęknij, Robercie Huntingdon.
Robin Ash uklęknął przed królem, który to wyjął miecz i jego płazem delikatnie dotknął ramion młodzieńca, mówiąc:
- Powstań, sir. Robercie Huntingdon, lodzie Locksley oraz wszystkich należących do twego ojca ziem, rycerzu Kanto i wierny sługo króla.
Młodzieniec radośnie powstał z klęczek i rzekł:
- Jestem zaszczycony tym wyróżnieniem, Najjaśniejszy Panie.
- To raczej ja jestem zaszczycony, lordzie Locksley - odpowiedział mu przyjaźnie - Zaszczytem dla mnie było walczyć u twego boku i zaszczytem jest dla mnie oddać ci za żonę moją kuzynkę. Dzięki tobie zachowałem tron, więc choć tyle mogę zrobić, aby okazać ci swoją wdzięczność.
Następnie spojrzał za siebie i powiedział uroczystym tonem:
- Chciałbym, abyście wszyscy traktowali mnie na tej uroczystości nie jak króla, ale jak Czarnego Rycerza, który razem z wami krew przelewał w obronie tego kraju. Wielkim zaszczytem było dla mnie walczyć wraz z wami i cieszyć mnie będzie, jeśli dalej będę miał ku temu okazję.
Jego słowa wywołały wręcz ogromną radość u wszystkich zebranych w kościele, a po chwili król Richard spojrzał w kierunku ołtarza i rzekł:
- Braciszku Muck... Proszę kontynuować...
Mnich radośnie pokiwał delikatnie głową, po czym przeprowadził całą ceremonię ślubną i zakończył ją radosnymi dla wszystkich słowami:
- Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą.
- Wiem - zaśmiał się Robin Ash, po czym objął mocno lady Serenę i ucałował ją czule w usta.
Po całym kościele przebiegł radosny krzyk wydobyty z ust wszystkich zebranych tam ludzi, którzy okazywali radość z tego powodu, a górował w nim głos króla Richarda.
- No dobrze, wystarczy już tego - przemówił po cichu do małżonków Braciszek Muck, delikatnie się ku nim pochylając - Szkoda czasu. Uczta na nas czeka.
Świeżo zaślubiona para złapała się radośnie za ręce i wybiegła wesoło z kościoła, żegnana wiwatami ze strony przyjaciół.
- Wiesz co, Bracie Muck? - spytał bardzo wesołym tonem król Richard - Myślę sobie, że nasz banita dopiero teraz stracił wolność.
Następnie monarcha oraz skromny mnich zaczęli się radośnie śmiać z tego jakże uroczego żartu.
Już chwilę później małżonkowie zabrali wszystkich swoich gości do dawnego obozowiska banitów w lesie Sherwood, gdzie czekała już służba lorda Locksley, a także leśne Pokemony, które przygotowały dla wszystkich wielką ucztę, jakiej to jeszcze nikt w tych okolicach nie widział. Weselna zabawa była przednia. Clemont z Doliny wraz z innymi muzykami śpiewał wesołe piosenki, a także tańcował radośnie z Dawn, zaś Mały Max porwał w tany Bonnie, a Gary May, zaś król Richard tańczył wesoło z Grace, matką Sereny. Monarcha nie tylko doskonale się bawił, ale prócz tego pasował on najwierniejszych kompanów Robina na rycerzy, co podniosło doniosłość tej uroczystości.
Tak czy inaczej takiej zabawy nikt nigdy jeszcze nie widział, a wielka radość zapanowała w ludzkich sercach, którym tak długo jej brakowało.
Pamiętniki Sereny c.d:
Skończyłam czytać opowiadanie Maggie, które trzymałam w swoim plecaku i podczas pobytu na łące odczytałam dzieciakom oddanym nam pod opiekę. Danny i Anne słuchali uważnie, co im czytałam, podobnie jak Ash, który choć doskonale wiedział, o czym jest opowiadanie, to i tak naprawdę bardzo uważnie mnie słuchał. Kiedy zaś lektura dobiegła końca, to dzieciaki uśmiechnęły się wesoło.
- Super! Piękna historia! - zawołała Anne.
- Naprawdę super! - dodał radośnie Danny.
- Nie inaczej - uśmiechnął się wesoło Ash, a Pikachu zapiszczał przy tym delikatnie.
Popatrzyłam na nich wszystkich radośnie, po czym spojrzałam w górę i dodałam:
- Zbliża się wieczór. Powinniśmy wracać.
- Szkoda, tu jest tak pięknie - jęknęła smutno Anne.
- Wiem, ale musimy już wracać - rzekł Ash - Ale przecież możecie tu jeszcze przychodzić.
- Jeśli tu zostaniemy - mruknął na to Danny - Bo pewnie znowu się będziemy gdzieś włóczyć po świecie razem z mamą.
- No właśnie, ta wasza mama - stwierdził mój luby nieco gniewnym tonem - Muszę sobie z nią porozmawiać na temat tego, w jaki sposób ona was wychowuje. I niech mnie kule biją, jeśli nie pójdą iskry z tej rozmowy! Dalibóg! Tak właśnie będzie!
- Dalibóg? Niech mnie kule biją? - spytałam wesoło - Co cię tak nagle naszło na takie archaizmy?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Ash parsknął śmiechem, po czym odpowiedział:
- Sam nie wiem. Może to przez to opowiadanie Maggie? Tak czy siak naprawdę muszę sobie porozmawiać z Gerdą i to poważnie.
- Ona i tak cię oleje - mruknął Danny, choć z jego głosu biła wyraźna sympatia do Asha.
- Spokojnie. Jeszcze zobaczymy - zaśmiał się mój ukochany.
Następnie ruszyliśmy wszyscy przed siebie w kierunku domu Gerdy. Obok nas leciało całe stado Butterfree, które to jednak zaczęło się powoli zmniejszać, kiedy zaczęliśmy wychodzić z lasu. W końcu zostały z nami już tylko Butterfree i jego ukochana.
- To chyba pora się pożegnać - powiedział Ash, patrząc na oba motyle, kiedy las był już za nami.
Oba Butterfree delikatnie dotknęły czułkami jego twarzy, a następnie podleciały do resztki motyli, które pozostały przy drzewach, rozmawiały z nimi o czymś, a następnie podleciały do nas.
- Co wy robicie? - spytał zdumiony Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Pokemony zaczęły coś mówić w swoim języku, a Pikachu pokazał nam na migi, o co im chodzi.
- Co?! Chcecie z nami zostać?! - zawołałam jeszcze bardziej zdumiona, gdy już słowa obojga Butterfree zostały przetłumaczone.
Ash wzruszony patrzył na nie i pogłaskał je radośnie po główkach i spytał:
- Czy jesteście tego pewni? Ja nie chcę was zabierać od waszego stada i waszych dzieci... Macie pewnie tu swoje obowiązki i...
Pokemony zapiszczały głośno, zagłuszając w ten sposób jego słowa. Ash zrozumiał już, że nie wygra z owymi uroczymi motylami, które dawały mu do zrozumienia, iż zostaną one z nami, choćby musiały za nami latać i uczepić się nas jak rzep. Wzruszony tym mój ukochany uściskał radośnie oba Pokemony, głaszcząc je po główkach.
- Dziękuję wam... Dziękuję - mówił wzruszony.
Danny i Anne razem ze mną patrzyli na tę scenę równie zachwyceni, co sam Ash.
- Piękne zakończenie - rzekł wesoło Danny.
- Tak... Jak w tej historyjce - dodała Anne.
- Nie inaczej - zgodziłam się z nimi - A przy okazji tej historyjki... Nie wiem, jak wy, ale ja ze wszystkich wersji przygód Robin Hooda tę właśnie lubię najbardziej.
KONIEC
Szeryf zdołał przejąć list, który Serena napisała do Richarda, przez co dowiedział się po czyjej ona stoi stronie. I postanowił ją zaszantażować aresztując May. A Domino w tej historii jest przeoryszą? To dopiero. :) Czarny Rycerz wyraźnie zrobił dobre wrażenie na Braciszku Mucku, skoro postanowił umożliwić mu spotkanie z Ashem. I on się podaje za wiernego sługę króla Richarda, a mi się wydaje, że sam nim jest. Postanowił dołączyć do drużyny Asha, bo uznał jej członków za godnych zaufania. A tymczasem Celtowie zdołali odnaleźć ich wioskę, którą zaatakowali. W dodatku był z nimi szeryf i jego ludzie, z którymi najwyraźniej weszli w komitywę. Dawn wykazała się wielkim sprytem, skoro szeryf zaufał jej na tyle, że postanowił ją uwolnić, licząc na to że zastawi zasadzkę na Asha. Ależ z niego naiwny głupiec. Przecież Dawn ma swoje zasady i nigdy nie wydałaby Asha w jego ręce. I jeszcze się okazało, że jest p przyrodnią siostrą Asha. To znaczy, że lord Locksley po śmierci swojej żony związał się na krótko z Johanną, którą następnie porzucił wraz z córką? To akurat było podłe z jego strony, skoro pozostawił je w biedzie, tylko nie rozumiem, dlaczego Dawn oskarża o to Asha. Przecież on nawet nie wiedział o jej istnieniu. Dobrze, że po tym wyznaniu zdołali się pogodzić.
OdpowiedzUsuńOwszem, akcja się rozkręca i to nieźle. Domino gra tu przeoryszę w klasztorze i jeszcze odegra pewną rolę w losach naszych bohaterów :) Czarny Rycerz bardzo pomoże teraz naszym bohaterom w walce z tymi nędznikami. Jego pomoc bardzo się przyda. Oj, nie czytałeś za dokładnie opowiadania - w jednej z poprzednich scen Dawn opowiada Clemontowi, że jej ojciec był rycerzem wdowcem i związał się z jej matką, ale zerwał z nią przez swego synalka z poprzedniego związku, który uznał, iż ojciec tym związkiem szarga pamięć jego matki. I zmusił ojca do porzucenia kochanki. I tym synalkiem był właśnie Ash. Nie wiedział co prawda o tym, że Johanna była wtedy w ciąży i on sam ma siostrę, ale i tak oderwał w ten sposób Dawn od życia, które sam wiódł. Dlatego Dawn tak go nie cierpiała. Tak samo było w filmie z Costnerem i Rickmanem - Szkarłatny Will był tam przyrodnim bratem Robin Hooda i nie cierpiał go z takich samych powodów, co tutaj Dawn Asha. I w tej wersji też Will przekonał Szeryfa, że zabije Robina dla niego i ten go puścił uważając, że i tak nic na tym nie traci, dlatego nie pomyślał, że Will go zdradzi i wyjawi Robinowi prawdę i mu pomoże. Ale niejeden wróg zlekceważył swego przeciwnika i gorzko tego pożałował.
UsuńTe Pidgeye okazały się naprawdę pomocne i użyteczne, skoro dzięki nim Ash i jego kompania dowiadują się wielu ważnych informacji. Szeryf chce poślubić Serenę zapewne tylko po to, aby zrealizować swój cel, jakim jest objęcie władzy. Dzikie Pokemony postanowiły dopomóc kompanii Asha w uwolnieniu uwięzionych towarzyszy. Ash postanowił wstąpić na służbę do Johna, udając Nibora, a wszystko po to, aby dopomóc swoim ludziom w wydostaniu się z niewoli i przerwać ceremonię zaślubin szeryfa z Sereną, bo przecież nie zamierza pozwolić, żeby jego ukochana wyszła za takiego bydlaka wbrew swojej woli. W końcu trudno, aby mogła pokochać kogoś takiego, tym bardziej, że jest zakochana w Ashu i to za niego pragnie wyjść. No i Ash doprowadził do starcia z ludźmi szeryfa, które skończyło się śmiercią Jessie, choć Czarnemu Rycerzowi nie było łatwo ją pokonać, skoro posiadała tak ogromną siłę, co jest doprawdy rzadko spotykane wśród kobiet, tym bardziej, że jej przeciwnik był przecież wybitnym i zaprawionym w bojach rycerzem. Problem w tym, że książę zdołał uciec, podobnie jak szeryf, który na dodatek porwał Serenę, ale miejmy nadzieję, że Ash i jego drużyna szybko ją odnajdą i wymierzą sprawiedliwość tym dwóm niegodziwcom.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem i tak jak się spodziewałem, mamy wielki happy end. :) Szeryf zginął przebity przez Asha, biskupa zabił Muck, spychając go z okna, a książę otrzymał zakaz opuszczania swojej posiadłości. I tak jak przypuszczałem, Domino okazała się perfidną i obłudną gnidą, która skuszona perspektywą otrzymania nagrody, pozwoliłaby Johnowi zabić Asha podczas jego pobytu w klasztorze, postanawiając zająć czymś jego kompanów, aby umożliwić Johnowi przedarcie się do pomieszczenia, w którym przebywał. Na szczęście Richard udaremnił mu jego podły zamiar, odkrywając przed wszystkimi swoją prawdziwą tożsamość. I okazało się, że Ash wiedział kim on tak naprawdę jest, tylko na jego prośbę udawał, że tego nie wie. I oczywiście Ash poślubił Serenę, a Richard w dowód swojej wdzięczności mianował go szlachcicem i pasował na rycerza. A potem odbyło się huczne wesele w lesie Sherwood i okazało się, że Richard i Grace mają się ku sobie. :) Wyjaśniło się też to w jaki sposób ludzie szeryfa odkryli wioskę banitów, w czym dopomogły im należące do Celtów Pokemony, które ją odnalazły.
OdpowiedzUsuń