czwartek, 11 stycznia 2018

Przygoda 096 cz. IV

Przygoda XCVI

Przygody Robina Asha cz. IV


Pamiętniki Sereny c.d:
Przerażeni szybko ocuciliśmy Pikachu. Na szczęście uderzenie, jakie otrzymał w głowę, nie było zbyt mocne, dlatego też dość szybko zdołaliśmy go wybudzić. Szybko zrobiłam mu okład z lodu, po czym spytałam:
- Pikachu, powiedz nam, proszę... Kto cię tak urządził? I gdzie są te dzieciaki?
Pokemon jęknął delikatnie, łapiąc się łapką za potylicę, po czym zaczął lekko piszczeć.
- Wybacz, stary, ale w taki sposób my się raczej nie dogadamy - rzekł na to Ash - Musisz nam pokazać na migi, o co chodzi.
- No właśnie - zgodziłam się z nim - Przecież my nie znamy języka Pokemonów.
Pikachu lekko pisnął, przewracając przy tym oczami, po czym oparł się o kanapę, na której siedział tak, żeby woreczek z lodem nie spadł mu z guza na głowie, a następnie zaczął nam powoli i spokojnie pokazywać na migi to, co się stało.
- Słucham?! - zawołałam zdumiona - Chcesz nam powiedzieć, że to te dzieciaki cię zdzieliły przez głowę?! Ty chyba majaczysz z powodu tego uderzenia! Przecież to bez sensu!
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Ash rozejrzał się dookoła i odparł:
- W sumie ma to sens, ponieważ sama zobacz. Nie widać tutaj żadnych śladów włamania. Wszystko zostało tutaj tak, jak je zostawaliśmy zanim poszliśmy zadzwonić.
- Porywacz mógł nie zostawić śladów - stwierdziłam.
Mój ukochany uśmiechnął się z politowaniem.
- Doprawdy? I co? Dzieciaki nie narobiły rabanu na jego widok? Nie krzyczały? Nie wołały o pomoc?
- Może to był ktoś, kogo znają? Może same się z nim umówiły?
- Nie sądzę. Myślę, że Pikachu mówi prawdę i wcale nie majaczy.
Westchnęłam załamana zdając sobie już sprawę z sensu tego, co mówił mój chłopak.
- Chcesz więc powiedzieć, że te małe dranie same to uknuły?
- Owszem. Tylko pytanie, gdzie one teraz są?
- No właśnie! I jak my je teraz znajdziemy? Przecież daliśmy słowo ich matce, że będziemy się nimi opiekować i co? Daliśmy plamę!
Sherlock Ash jednak nie należy do ludzi, którzy łatwo się poddają, dlatego też uderzył się pięścią w otwartą dłoń i zawołał:
- Musimy ich znaleźć i to szybko! Jeszcze coś im się może stać!
- Ale jak chcesz to zrobić, kochanie? - spytałam załamana - Przecież nawet nie wiemy, w którą stronę oni poszli.
- Sereno, najdroższa... Spokojnie, tylko bez paniki.
Mój luby wyjął ze swego plecaka strój roboczy swój i Pikachu, które potem obaj założyli na siebie, po czym dzielny detektyw zawołał:
- Sherlock Ash wkracza do gry!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Pokiwałam głową z lekkim politowaniem. Ech, cały Ash. On czasami po prostu musi się popisywać i chyba nigdy z tego nie wyrośnie. Chociaż może to i lepiej? Przecież za to także go kocham.


- No dobrze, moi kochani. Pora się rozejrzeć po tym miejscu. Być może dzieciaki zostawiły coś, co naprowadzi nas na trop.
Po tych słowach Ash spojrzał na Pikachu i spytał:
- Nie powiedziały może czegoś na temat tego, dokąd chcą iść?
Pokemon zaprzeczył.
- Dobrze, wobec tego rozejrzyjmy się uważnie po tym salonie. Może coś znajdziemy.
Detektyw z lupą w dłoni zaczął chodzić po pokoju, ja natomiast wraz z Pikachu patrzyłam na niego uważnie nie bardzo wiedząc, co mam zrobić, czy dołączyć do tych poszukiwań, czy też może nie. Tymczasem Ash, nie przerywając chodzenia po pokoju, mówił:
- Raczej dzieciaki niczego stąd nie zabrały. Pokój wygląda niemalże tak samo, jak wtedy, kiedy tu przyszliśmy. To może oznaczać, że raczej nie planowały ucieczki. Nie zabrały ze sobą niczego. Nie miały także żadnych plecaków ani torby, więc to był raczej spontaniczny wypad. Na od dawna planowany wypad przygotowaliby się.
- To tylko przypuszczenie - zauważyłam - A w ogóle, to czemu ich nie szukamy? Masz dwa latające Pokemony. Niech spróbują je znaleźć.
- Tak? - Ash spojrzał na mnie uważnie - Nie zapominaj, że nie wiemy, kiedy dokładnie uciekli. Świat ma osiem kierunków. Mogły pobiegnąć w każdy z nich. Który mamy sprawdzić?
To było dobre pytanie i prawdę mówiąc nie mieliśmy wcale żadnej pewności na temat tego, dokąd one mogły się udać. Na całe szczęście Ash jak zwykle wiedział, co zrobić.
- Patrz! To chyba laleczka tej małej! - zawołał, gdy nagle podniósł z podłogi niewielką szmaciankę.
Wcześniej jej nie zauważyliśmy, gdyż spadł na nią jeden z płaszczy zawieszonych na wieszaku, jednak gdy tylko go podnieśliśmy, to od razu ją zauważyliśmy.
- Masz rację. To jest laleczka Anne. Mała trzymała ją w ręku, kiedy tu przyszliśmy - odpowiedziałam, podchodząc do niego.
Mój luby uśmiechnął się wówczas delikatnie.
- Wiesz, Sereno... Właśnie przyszedł mi do głowy bardzo prosty, ale za to naprawdę doskonały pomysł. Wypuść Braixena.
Wiedziałam już, co wymyślił, dlatego z radością spełniłam jego prośbę.

***


Chwilę później gnaliśmy prędko przed siebie razem z Pikachu, zaś Braixen z nosem przy ziemi prowadził nas w miejsce, w którym to obecnie przebywały dzieciaki.
- Dobrze, że twój Pokemon ma doskonały węch - rzekł Ash, kiedy tak biegliśmy.
- I dobrze, że Anne zgubiła tę laleczkę - odpowiedziałam mu wesoło - Dzięki temu możemy ich znaleźć.
- Obyśmy tylko zdążyli ich znaleźć nim będzie za późno.
- Za późno? Obawiasz się, że mogli wpakować się w kłopoty?
- Tak, tego się właśnie boję. Choć oczywiście mogę się mylić.
Przerażona jego słowami szybko zaczęłam gnać przed siebie, ponieważ przez takie słowa zaczęłam mieć podobne obawy względem dzieci. Braixen tymczasem zawiódł nas do lasu poza Alabastią.
- A niech to! - jęknęłam, dysząc nieco już od tego sprintu - Czy te dwa łobuziaki musiały tak daleko odbiec od miasta?
- Najwidoczniej mają sprawne nogi - odparł Ash, zatrzymując się na chwilę, po czym zaczął ocierać sobie pot z czoła i wachlować się czapką - Ale nie mają tak sprawnego umysłu jak Sherlock Ash.
Popatrzyłam na niego dowcipnym wzrokiem i pomyślałam sobie, że strasznie mi brakowało tych jego wygłupów w dniach, w których mój luby musiał udawać członka organizacji Rocket. Ale na całe szczęście te czasy należały już do przeszłości, zaś ja mogłam cieszyć się tym, że znowu razem prowadzimy kolejne śledztwo.
Nagle moje rozmyślania przerwały głośny, dziecięcy krzyk. Pikachu i Braixen spojrzeli szybko przed siebie, a ja i Ash zrobiliśmy to samo.
- Myślisz, że to oni? - spytałam.
- A któżby inny? - odparł Ash i pognał przed siebie.
Ja, Pikachu i Braixen ruszyliśmy szybko za nim. Kilkanaście sekund później znaleźliśmy się na jakieś dróżce, którą biegli w naszym kierunku Danny i Anne (ta ostatnia krzyczała przerażona). Za nimi leciało całe stado Spearowów, bardzo zresztą rozzłoszczonych.
- To oni! - zawołałam.
- Tak, ale mają towarzystwo - powiedział Ash.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
- Ech, Spearowy - jęknął detektyw z Alabastii - Czy to zawsze muszą być one?
Dzieciaki zobaczyły nas, ponieważ zaczęły nagle machać rękami w naszą stronę.
- Proszę, pomóżcie nam! - zawołał Danny.
- One nas gonią! - pisnęła Anne.
Ash i ja pognaliśmy szybko w ich stronę, a Pikachu skoczył na przód i zaatakował napastników prądem, zaś mój Braixen dołożył do tego ognisty atak. Spearowy pisnęły z bólu i na chwilę zaprzestały swego ataku, przez co dzieciaki zdążyły skryć się za naszymi plecami.
- Jak nas znaleźliście?! - spytał zdumiony Danny.
- Później to wyjaśnimy. Na razie powinniśmy zająć się nimi - odparł mu Ash.
Miał rację, ponieważ Spearowy otoczyły nas i bynajmniej nie miały wcale zamiaru nas wypuścić. Byliśmy teraz w nie lada kłopotach. Co prawda mieliśmy ze sobą kilka całkiem silnych Pokemonów, ale czy te zdołałyby nam pomóc? Zwłaszcza, iż przeciwnik miał przewagę liczebną?
Nagle na niebie ukazał się jakiś wielki, ciemny kształt. Spearowy na jego widok zaskrzeczały głośno i część z nich szybko się odsunęła, robiąc mu miejsce. Tajemniczy oraz ponury kształt powoli zaczął się zbliżać, aż w końcu wylądował tuż przed nami i zaskrzeczał groźnie.
- To Fearow! - zawołałam przerażona, obejmując mocno dzieciaki do siebie, te zaś pisnęły i wtuliły się we mnie zachłannie.
- I chyba nie byle jaki Fearow - odpowiedział mi Ash, zaciskając dłonie w pięści - Witaj, stary. Znowu się spotykamy.
Pokemon w odpowiedzi jedynie zaskrzeczał groźnie, zaś ja już dobrze wiedziałam, co to za stwór. To było to samo paskudztwo, które poznał mój luby podczas swojej pierwszej wyprawy. Przez nieposłuszeństwo Pikachu chciał złapać Spearowa za pomocą kamienia, ale cóż... Pokemon go za to zaatakował, a że był przywódcą stada, to szybko skrzyknął kumpli i Ash musiał wtedy salwować się ucieczką i tak poznał Misty, która łowiła ryby w okolicy, a której on ukradł rower, aby móc uciec przed tym rozwścieczonym stadem. Jednak i tak ostatecznie te parszywe ptaszyska go dopadły, a gdy już sytuacja była krytyczna, to Pikachu, łącząc swój atak z mocą błyskawicy przegnał Spearowy. Niestety, ów Pokemon, którego nieudolnie próbował złapać Ash zapamiętał sobie tę zniewagę i gdy ewoluował w Fearowa, to postanowił się zemścić i gdy kiedyś Ash znalazł się przypadkiem na jego terenie, to zaatakował go. Na całe szczęście mojego chłopaka ocalił wtedy jego Pidgeotto, który wówczas ewoluował w Pidgeota i potem pozostał ze stadem innych Pidgeotto, aby je chronić przed atakami mściwego Fearowa. Na szczęście powrócił on obecnie do swego dawnego trenera, dzięki czemu wiele razy pomógł nam w kłopotach. Miałam nadzieję, iż tym razem też tak będzie.
- A więc znowu się spotykamy - rzekł Ash do Fearowa, zaciskając dłoń w pięść - Dobrze... Już raz cię pokonałem, to pokonam i drugi raz! Tak się składa, że mam tutaj ze sobą kogoś, kto chętnie pokaże ci, gdzie jest twoje miejsce!
Następnie wydobył pokeball, po czym wypuścił z niego Pidgeota, który zaskrzeczał gniewnie na widok swego dawnego wroga. Ten również okazał mu swoją niechęć, warcząc przy tym ze złością. Ash nie musiał wydawać żadnej komendy swemu Pokemonowi, ponieważ ten doskonale wiedział, co powinien zrobić - mianowicie stanąć do walki w naszej obronie. Fearow zaskrzeczał na stado Spearowów, które odsunęły się na niewielką odległość od naszych postaci. My też się cofnęliśmy.
- Co one robią? - spytała Anne.
- Będą walczyć - odpowiedziałam jej.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Już po chwili okazało się, że mam rację, ponieważ obaj przeciwnicy skoczyli na siebie zaciekle i zaczęli się dziobać, a także drapać szponami, skrzecząc przy tym z bólu od każdego, zadanego ciosu. Obaj nacierali na siebie zawzięcie, powalając się na zmianę na ziemię i raz za razem uderzając się dziobami i szponami. Potem walka przeniosła się w przestworza. Pidgeot i Fearow atakowali się raz za razem, wykorzystując do tego swoje moce. Obserwowaliśmy to wszyscy przerażeni, jak również bardzo zaniepokojeni.
- Biedny Pidgeot - jęknął Danny - Mam nadzieję, że nic mu się nie stanie.
- Na pewno by mu się nic nie stało, gdybyście nie uciekali - odparł na to złym tonem Ash.
Skarciłam go wzrokiem, po czym spojrzałam uspokajająco na dzieci i dodałam:
- Spokojnie. Pidgeot to twardziel. Na pewno da sobie radę. W każdym razie mam taką nadzieję.
Walka między obydwoma przeciwnikami trwała nadal, a żaden z nich wyraźnie nie zamierzał odpuścić. W końcu jednak Pidgeot wykorzystał na swoją korzyść fakt, iż tak długo trenował u boku Asha, więc wiedział, jak należy się bić, aby osiągnąć zwycięstwo, więc teraz wykorzystał tę wiedzę, aby zadać swojemu przeciwnikowi kilka ciosów skrzydłem i dziobem w taki sposób, że wreszcie go pokonał. Skołowany Fearow zleciał prosto na ziemię z dużej wysokości, z hukiem na niej lądując. Ja, Ash, Pikachu, Braixen oraz dzieci wydaliśmy z siebie okrzyk prawdziwej radości, natomiast Spearowy patrzyły z przerażeniem na swojego przywódcę pokonanego i poniżonego. Zdecydowanie nie zamierzały nam tego darować i bardzo szybko się w tym zorientowaliśmy, kiedy te paskudy otoczyły nas ze wszystkich stron, zaś z ich oczu biła wściekłość połączona z obłędem.
- Co one robią? - spytała Anne.
- Chyba właśnie zamierzają nas ukarać za rany swojego przywódcy - odpowiedział jej Ash, jednocześnie osłaniając swoją osobą mnie i dzieci.
Pikachu szybko stanął u jego boku, jakby czuł, że zaraz stanie się coś strasznego. I miał rację, ponieważ chwilę później Fearow, chociaż wyraźnie bardzo osłabiony, podniósł lekko głowę w górę, po czym wydał z siebie dziki wrzask. Jego znaczenie dość szybko zostało przez nas pojęte, kiedy po około minucie zauważyliśmy, że wokół nas zaczynają świecić jakieś ponure i groźne oczy, a do naszych uszu dotarł bardzo niepokojący dźwięk, jakby brzęczenie.
- Ash... Czy to jest to, co myślę? - spytałam przerażona.
- Obawiam się, że tak - odparł mój luby.
Chwilę później świecące w ciemności buszu oczy zaczęły zyskiwać kształty swoich właścicieli, którymi okazało się być wielkie stado Beedrilli, a kiedy mówię wielkie, to mam na myśli dosłownie to, o czym mówię.
- To Beedrille! - krzyknął Ash.
- Pika-pika! - pisnął przerażony Pikachu.
Dzieciaki pisnęły i przytuliły się do mnie mocniej, natomiast ja i Ash zaczęliśmy rozglądać się dookoła.
- Niedobrze. Ten Fearow skumał się z Beedrillami. Przeklęte bydlę!
- Co teraz zrobimy? - spytał Danny.
Choć za wszelką cenę starał się być odważniejszy niż siostra, to jednak drżał z przerażenia i wcale mu się nie dziwiłam. Pokemony osaczyły nas i wyglądało na to, że czeka nas teraz najgroźniejsza ze wszystkich bitew, jakie kiedykolwiek razem przeżyliśmy.


Wtem wielki podmuch zaczął lecieć prosto w naszą stronę, porywając ze sobą sporą część naszych napastników, choć my sami również ledwie utrzymaliśmy się nogami na ziemi. Spojrzeliśmy szybko w górę i wówczas zauważyliśmy, jak Pidgeot machając skrzydłami wywołuje wiatr, który to zmiatał nam z drogi przeciwników.
- To Pidgeot! Oczyszcza nam drogę! - zawołałam radośnie.
Ash z uśmiechem spojrzał na swojego Pokemona, który to jednak po chwili przestał nam pomagać, gdyż osaczyła go banda Sperowów i zaczęła atakować z całą zaciekłością, na jaką tylko było ich stać. Pokemon przeszedł do obrony, ale przez chwilę spojrzał w naszą stronę i zaskrzeczał.
- On chyba chce, żebyśmy uciekali - powiedział Danny.
- Tak, on chyba właśnie tego chce - odpowiedział mu Ash, zaciskając pięść - Nie chcę jednak tego robić. Nie zostawię go tutaj!
- Chyba nie mamy wyboru! - zawołałam - Jeśli tu zostaniemy, to jego poświęcenie pójdzie na marne.
Złapałam go mocno za rękę i dodałam:
- Proszę, Ash! On da sobie radę. Ale nie zrobi tego, jeśli będzie musiał jednocześnie...
- Jednocześnie bronić nas i siebie - dokończył smutno Ash, rozumiejąc już to, co chciałam mu powiedzieć.
Spojrzał jeszcze raz na swego Pokemona, który ponownie zaskrzeczał nas nas, tym razem jednak jakby tak gniewnie, po czym poleciał wyżej w górę, a za nim atakujące go Spearowy.
- Masz rację! Uciekajmy! - zawołał mój chłopak.
Chwilę później zaczęliśmy biec przed siebie w tym samym kierunku, z którego tutaj przyszliśmy. Miałam wielką nadzieję, że uda nam się nie tylko odnaleźć drogę powrotną, ale także zmusić te paskudztwa do zaprzestania pościgu. W końcu, jeśli wybiegniemy z tego lasu, to była spora nadzieja, że przestaną nas ścigać, choć prawdę mówiąc, to sama sobie nie wierzyłam, iż tak się stanie. Te Pokemony wyraźnie była zawzięte na Asha, a teraz także i na mnie, a ponieważ pochodzą one z gatunku bardzo mściwych i zawziętych stworzeń, to czułam, że nam nie odpuszczą, choćby miały ścigać nas do samego miasta.
Nasi przeciwnicy lecieli za nami, próbując dogonić naszą kompanię. Pikachu i Braixen co jakiś czas odwracali się i swoimi mocami atakowali ich, aby w ten sposób choć kilku z nich wyeliminować z walki. Niestety, niewiele nam to pomogło, ponieważ kilka z tych paskudztw wyprzedziło nas i odcięło nam odwrót.
- Szybko! Na bok! - krzyknął Ash, widząc, co się święci.
Niestety, z obu boków również osaczyły nas Beedrille i Spearowy. Nie mieliśmy już dokąd uciec i znowu byliśmy osaczeni.
- Otoczyli nas! - pisnęła przerażona Anne.
Danny objął ją mocno do siebie, a ja ich otoczyłam ich oboje swoimi ramionami, przedtem jednak wypuszczając z pokeballi Panchama, aby nam pomógł w walce.
- Słusznie, Sereno! - zawołał Ash, kiedy to zobaczył - Nie poddamy im się bez walki!
Następnie sam wypuścił Bulbasaura, Totodile’a oraz Charizarda, które dołączyły do Pikachu i moich stworków. Wszyscy razem zaczęli atakować naszych napastników swoimi mocami, niestety ci mieli przewagę liczebną. Wydawało mi się nawet, że nieważne, ilu z nich powalimy na ziemię, bo ich liczba wciąż jest taka sama, a może nawet jeszcze większa. Charizard, jako największy z naszych obrońców, powalił ich najwięcej, ale i one obskoczyły go zawzięcie i w końcu musiał ulec ich przewadze. Nasi obrońcy zaciekle bronili nas oraz siebie, ale cóż... Oni także w końcu zaczęli jeden po drugim padać nieprzytomni na ziemię. Ich moce pokonały wielu przeciwników, a zwłaszcza moc usypiający z cebuli Bulbasaura tego dokonała, ale cóż... Nie wystarczyło tego na pokonanie wszystkich i nawet Pikachu w końcu padł u nóg swojego trenera osłabiony całą tą walką.
- Pikachu! - krzyknął przerażony Ash, łapiąc go w objęcia.
- Pika-pi! - pisnął załamany Pokemon, patrząc mu w oczy, jakby chciał mu powiedzieć: „Wybacz mi, przyjacielu. Starałem się“.
- No i co my teraz zrobimy? - spytała przelękniona Anne.
- Jest ich za dużo. Nie pokonamy ich - odpowiedział jej Ash, po czym przybrał pozycję bojową - Ale nie poddamy się bez walki!
Następnie ustawił pięści tak, jakby był bokserem i chciał walczyć na ringu. Oczywiście wiedziałam, iż długo w ten sposób nie da sobie rady, ale cóż... Przynajmniej chciał coś zrobić i ja coś czułam, że innego wyjścia nie mamy, jak tylko bić się do samego końca.
Wtem, zupełnie niespodziewanie coś, jakiś taki dziwny proszek, zaczął sypać z nieba na ziemię, a Beedrille oraz Spearowy z jego powodu upadały na ziemię jedne po drugim. Początkowo sądziliśmy, że to jakiś podstęp z ich strony, ale szybko zrozumieliśmy, iż mylimy się, a one same zostały właśnie uśpione.
- Co się tu dzieje?! - zawołałam do Asha - Co je uśpiło?!
Ash spojrzał powoli w górę i zauważył, że nad nami unosi się stado Pokemonów motyli, które fruną nad naszymi przeciwnikami, posypując ich proszkiem usypiającym ze swoich skrzydeł. Wyglądały one nieco inaczej niż Vivillony, choć równie uroczo.
- Przybyła odsiecz - uśmiechnął się zadowolony mój luby.
- Co to za Pokemony? - spytałam.
- To Butterfree! - zawołała radośnie Anne.
Zaintrygowana wyjęłam Pokedex, aby je sprawdzić.
- Butterfree! Pokemon motyl! Ostateczna forma Caterpie, ewoluuje z Metapoda. Jest bardzo przyjaźnie nastawionym do ludzi Pokemonem. Jego dwie pary skrzydeł pokryte są łuskami, a oczy widzą o wiele lepiej niż oczy ludzi.
Strach natychmiast opuścił nasze serca, w które wstąpiła odwaga oraz wielka radość. Dzielne motyle latały wokół nas usypiając do końca naszych przeciwników, a gdy już wszyscy zostali powaleni na ziemię, nasi wybawcy podlecieli do nas, przyjaźnie machając przy tym skrzydłami. Ich przywódca natomiast zapiszczał delikatnie i zbliżył się do Asha, lekko go też trącając w głowę swoimi czułkami.
- On chyba cię zna - powiedział Danny.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Ash przyjrzał się uważnie owemu Pokemonowi, który okazywał mu z jakiegoś powodu swoją sympatię i z nieznanych nam przyczyn ocalił nam życie. Delikatnie pogłaskał go po główce i rzekł:
- My się znamy, kolego?
Motyl machnął tylko przyjaźnie skrzydełkami, natomiast Ash radośnie pokiwał głową.
- Obcego Butterfree raczej nie ratują, więc wniosek jest jeden. Musimy się znać. Mam rację?
Pokemon pokiwał lekko główką, zaś Ash ponownie pogłaskał go po niej i spytał:
- Ty... Byłeś moim Pokemonem, prawda?
Potwierdzenie.
- Tak też myślałem. Witaj, Butterfree. Cieszę się, że cię znowu widzę.
Patrzyliśmy na to wszystko coraz bardziej zdumieni, ale też bardzo szczęśliwi, choć nie do końca rozumieliśmy całą tę sytuację.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Zgodnie z zapowiedzią Robina leśni, młodociani przestępcy zaczęli się szkolić w walce. Wszyscy wycięli sobie łuki oraz strzały, którymi później nauczyli się posługiwać. Młody Locksley, nazywając siebie teraz Robinem Ashem osobiście szkolił ich w tej sztuce, ponieważ był w niej naprawdę niezrównany.
- Nie znam lepszego łucznika niż mój kuzyn - stwierdziła radośnie i zarazem bojowo Bonnie.
- Bo chyba nie ma lepszego - dodał na to Clemont - Już jako dziecko miał niezwykle celne oko i doskonale strzelał z łuku. Myślę sobie, że teraz ta umiejętność może mu się bardzo przydać.
Robin Ash wychodził z tego samego założenia, ponieważ wyszkolił swoich podopiecznych w ciągu około dwóch niedziel tak, że byli oni już bardzo dobrymi łucznikami, choć wciąż daleko im było do mistrza. Prócz tego ćwiczył ich również w posługiwaniu się kijem, mieczem oraz nożem. Clemont i Bonnie byli już nieco w tym zaprawieni, jednak i oni pilnie uczyli się wszystkiego, co pokazywał im ich kuzyn. Oboje bowiem nie mieli aż tak wiele umiejętności w tej sprawie, co on, gdyż zawsze Clemont lepiej sobie radził w grze na lutni oraz w czytaniu i pisaniu w kilku językach niż walce wręcz, dlatego teraz uznał, iż musi nadrobić swoje braki. Bonnie natomiast z zapałem podeszła do treningu, ponieważ wcześniej jako dziewczynka nie była w ogóle trenowana i jedynie dobrej woli swojego kuzyna zawdzięczała to, iż liznęła nieco umiejętności w sztuce walki. Teraz natomiast ochoczo korzystała z okazji, aby zdobyć te przydatne dla niej zdolności.
Nie myślcie jednak, że młodocianym banitom czas upływał jedynie na szkoleniu się do walki. Bynajmniej. Prócz tego z pomocą Braciszka Mucka, który dostarczył im materiałów na ubrania, zaczęli szyć sobie nowe stroje. Zgodnie z życzeniem Robina Asha, materiały były zielone.
- Dzięki temu łatwiej będziemy wtapiać się w otoczenie podczas walk - uzasadnił swoją decyzję przywódca banitów - Zielone stroje o wiele łatwiej ukryją nas pośród liści i krzewów.
Wszyscy przyznali mu rację i jedynie Szkarłatna Dawn dalej nosiła swoje dawne stroje, gdyż były one tradycyjnym strojem w wiosce, z której ona pochodziła.
- Opowiedz mi coś o niej - powiedział raz Clemont, gdy w rozmowie z nim Dawn ponownie o tym miejscu wspomniała.
Dziewczyna, choć wyraźnie nie cierpiała Robina Asha, to jednak nie darzyła takim uczuciem jego kuzynostwo, czego dowodził choćby fakt, że bynajmniej nie zignorowała ona prośby Clemonta, tylko usiadła obok niego i zaczęła opowiadać:
- To jest najpiękniejsze miejsce na ziemi. Piękna i spokojna wioska naprzeciwko pięknego, spokojnego lasu. Niedaleko jest też rzeka, w której można się kąpać i robić pranie. Nie ma tam zbyt wiele chat, ale ludzie tam mieszkają naprawdę bardzo mili. Można żyć z nimi w prawdziwej przyjaźni.
- Czemu już tam nie mieszkasz? - spytał Clemont.
- Szeryf i Taurosi Łeb spalili ją rzekomo za niepłacenie podatków - odpowiedziała mu na to Szkarłatna Dawn - Prawda jednak jest taka, że po prostu kilku z naszych postawiło mu się i za ich błąd musiała zapłacić cała wioska.
To mówiąc spojrzała na Asha, który właśnie wraz z Maxem pokazywał Bonnie, jak walczyć kijem.
- On nas wszystkich powiedzie ku zagładzie. Nie widzisz tego?
- Co masz na myśli? - spytał zdumiony jej rozmówca.
- Walka z Szeryfem i księciem Johnem to szaleństwo. Ten, kto próbuje im się przeciwstawić jest szaleńcem, zaś jego bliscy płacą za to najwyższą cenę. Tak samo było w mojej wiosce i tak samo będzie.
- Nie musi tak być. Przecież równie dobrze możemy wygrać.
- Wygrać? I niby co wygramy? Nawet jeśli zabijemy Szeryfa, Taurosi Łeb oraz ich kompanów, to i co z tego? Książę znajdzie sobie następnych pomagierów i wszystko będzie po staremu. A może księcia też zabijemy?
- Nie mówię, że mamy od razu ich zabijać. Ale możemy im uprzykrzyć życie zanim powróci król Richard, a to już coś.
- Ty naprawdę wierzysz w to, że król do nas wróci?
- A dlaczego miałby nie wrócić?
- Król Richard nie przejmuje się naszym losem - stwierdziła ponuro Dawn - Gdyby tak było, to nigdy by nas nie opuścił i nie zostawił nas na pastwę swojego podłego brata. Robin Ash tylko niepotrzebnie rozdrażni Johna, a on z zemsty tylko podniesie represje wobec naszych bliskich. Cały lud Kanto zapłaci najwyższą cenę za naszą walkę.
- Więc co wolisz, Dawn?! Kryć się jak szczur po lasach i żyć sobie jak pierwszy lepszy Pokemon?!
- A co, paniczyku? Może ci tu źle? - prychnęła dziewczyna z pogardą - Przywykłeś do życia w luksusach, co nie? Ale ja nie. Ja jakoś nigdy ich nie zaznałam. Wręcz przeciwnie. Jedyne, co zaznałam w życiu, to wielki ból i cierpienie.
To mówiąc spojrzała na ziemię i zaczęła mówić:
- Matka moja umarła jakoś tak trzy lata temu. Związała się z pewnym bogatym rycerzem, który przypadkiem trafił do naszej wioski i zwrócił na nią uwagę. Obiecywał, iż nigdy jej nie porzuci, ale to zrobił. Zostawił ją, aby zająć się swoim nic nie wartym dzieckiem z poprzedniego związku, które ponoć było złe, że tatuś sobie kogoś znalazł po śmierci jego matki.
- I nigdy nie zajął się tobą?
- Nie. Porzucił on moją matkę i odszedł, zaś ja od tego czasu jestem napiętnowana jako dziecko z nieprawego łoża, pozbawione tego, co dzieci z prawego łoża mogą mieć, a przede wszystkim godności i szacunku.
Clemont popatrzył na nią smutnym wzrokiem i dodał:
- Matka moja i Bonnie zmarła, a niedługo potem zmarł również ojciec. Na szczęście ojciec Asha się nami zajął jak własnymi dziećmi. Jak widać, my otrzymaliśmy uśmiech losu, ale ty już nie... Rozumiem cię zatem, kiedy zaczynasz na nas narzekać. Jesteś wściekła, że nie otrzymałaś tego, co ja i moja siostra. To rzeczywiście jest niesprawiedliwe i przykro mi, że właśnie ciebie musiało to spotkać. Naprawdę bardzo mi przykro.
- Co mi po tym? - burknęła Dawn - Nie wrócisz tym życia mojej matki i nie ukażesz mego ojca za jej porzucenie.
- Nie... Tego nie zdołam zrobić, ale być może w jakiś sposób zdołam cię podnieść na duchu.
- Nie liczyłabym na to na twoim miejscu - mruknęła dziewczyna.
Następnie popatrzyła ona w kierunku Asha, mówiąc:
- Karmi nas złudną nadzieją. Dlaczego mu na to pozwalasz?
- Ta nadzieja pozwoliła nam przetrwać tak długo w tej gęstwinie leśnej i pozwoliła nam wierzyć, że nasze życie ma jakiś sens - odpowiedział jej na to Clemont, przybierając znacznie poważniejszy ton - Bez tej nadziei już dawno zatracilibyśmy poczucie własnej wartości i wiarę w to, że nasze życie ma jednak jakiś sens. Jeżeli ty nie masz tej wiary, to możesz równie dobrze powiesić się na najbliższym drzewie. Chcesz to zrobić? Proszę bardzo, ale ja będę walczyć do samego końca. Możesz być tego pewna.
Następnie Clemont wziął lutnię, którą to nabył dla niego niedawno na targu Braciszek Muck (swoją własną musiał zostawić w zamku Locksley) i zaczął na niej grać. Dawn słuchała jego muzyki z delikatnym uśmiechem na twarzy, wyraźnie będąc nią zachwycona.
- No dobrze, kochani! - zawołał Robin Ash pewnego dnia - Jesteśmy gotowi, aby przeprowadzić naszą pierwszą akcję!
- Jaką akcję? - zdziwił się Gary.
- Doskonale! Nareszcie coś zaczyna się dziać! - dodał Max bojowym tonem.
- Pikachu dowiedział się dzięki kilku Pokemonom ptakom z tego lasu, że Taurosi Łeb na polecenie Szeryfa ma być dzisiaj w pewnej wiosce, którą mają ukarać za to, że nie płaci dość dużych podatków, jakie nałożył na nasz kraj książę John. Szeryf uważa, iż jej mieszkańcy mają pieniądze, ale udają, że jest inaczej, aby go oszukać. Musimy mu pokazać, jakim jest głupcem. Przy okazji pokażemy mu, że będziemy walczyć przeciwko niemu i księciu.
- To czyste szaleństwo! - zawołała Szkarłatna Dawn.
- Przeciwnie, to genialne! - odparł na to Mały Max - Wreszcie coś się dzieje! Wreszcie zaczniemy walczyć na poważnie!
- A co z Szeryfem? - spytał Gary - Pewnie myśli, że już dawno uciekłeś do Hoenn! Czy chcesz mu się ujawnić?
- Tak, chcę tego! - odpowiedział mu Robin Ash - Chcę, aby ten łajdak wiedział, iż za każdą zbrodnię odpłacę mu dziesięciokrotnie.
- Szaleniec - prychnęła pogardliwie Dawn - Ale cóż... Chyba lepiej jest zginąć w boju niż umierać ze strachu, że nas tu znajdą i wykończą.

***


Rzeczywiście, Jessie Taurosi Łeb pojechała na polecenie Szeryfa, aby zająć się pewną „bardzo niepokorną“ w płaceniu podatków wioską, aby ją przykładnie ukarać i pokazać, co czeka tych, którzy to nie będą należycie płacić na czas księciu. Podła siostra Szeryfa razem z kilkunastoma jego ludźmi przyjechała do wioski, po czym wygnała wszystkich ludzi z domu i zaczęła przetrząsać chaty w poszukiwaniu wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość. Zabrała ona ludziom cały ich dobytek, łącznie też ze zwierzętami hodowlanymi.
- Błagam cię, pani! To wszystko, co mamy! - błagał ją jeden z ludzi - Przecież bez tego pomrzemy z głodu!
- Nie bój się! Ulituję się nad wami i skrócę wasze męczarnie - odparła na to Jessie - Wsadźcie ich wszystkich do kościoła i podpalcie budynek! Niech nie cierpią głodu i zimna już nigdy więcej.
Jej ludzie natychmiast, z jawnie okazywaną na twarzach satysfakcją, związali wszystkich mieszkańców wsi, żeby potem móc wypełnić polecenie kobiety. Wtem jeden z nich dostał strzałą prosto w pierś i padł martwy na ziemię. Chwilę później zza drzew znajdującego się w pobliżu wioski lasu zaczęły lecieć strzały. Ludzie Jessie padali martwi lub ranni na ziemię, aż w końcu została ona sama. Cała ta akcja trwała najwyżej minutę, może dwie, a wzięci z zaskoczenia żołdacy nawet nie zdążyli chwycić za broń, aby się bronić.
- Co się tu dzieje?! - krzyknęła Jessie, dobywając miecza.
Chwilę później zza drzew wyskoczyli banici cali ubrani na zielono, co wywołało szok na twarzy Taurosiego Łba.
- CO?! Dzieci?! Moich ludzi wybiła banda dzieciaków?!
- Nie byle jakich dzieciaków - zauważył na to Mały Max, podbiegając do niej - Jesteśmy bandą Robina Asha!
- Robina Asha?! Czyli kogo?!
- Czyli mnie!
Zza drzew wyjechał na dzikim Rapidashu Robin Ash, mając mroczną minę na twarzy. Podjechał on do kobiety, po czym zeskoczył ze swojego wierzchowca, mówiąc:
- Rzuć broń, Jessie! Nie masz z nami szans! Jazda! Tylko uważaj, bo jeden fałszywy ruch i naszpikujemy cię strzałami!
Podła kobieta doskonale wiedziała, że nie ma odwrotu, więc opuściła broń. Prócz tego jednak hardo spojrzała na młodzieńca i spytała:
- Locksley... A więc to tak? Syn zdrajcy sam zostaje zdrajcą, a także zwykłym rabusiem? Wspaniale! Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Ash zlekceważył jej słowa, gdyż jedyne, co zrobił, to podszedł do niej bliżej i rzekł:
- Daruję ci życie, Jessie, ale jedynie po to, abyś przekazała Szeryfowi, biskupowi oraz księciu moją wiadomość. Niech wiedzą, iż ich rządy na tym świecie są policzone. Będę ich zwalczać tak długo, aż wreszcie prawowity i sprawiedliwy władca zasiądzie na tronie. Dodaj też, że za każdą zbrodnię odpłacę im dziesięciokrotnie. Niech więc się boją, bo mają ku temu powód.
- Ostre słowa... Z wielką przyjemnością kiedyś wepchnę ci je do gardła - odparła Jessie.
Robin Ash popatrzył na nią tylko pogardliwie, po czym spojrzał na swoich ludzi i rzekł:
- Możecie dać jej przed odjazdem pamiątkę.
Banici z miejsca obskoczyli Jessie i zaczęli bić ją zaciekle pięściami i nogami, dodając przy tym słownie, za jaki podły czyn ją to spotyka. Pewnie skatowaliby ją na śmierć, gdyby Clemont w końcu nie nakazał im odpuścić.
- Wystarczy już tego - powiedział ponuro - Nie jesteśmy tacy, jak ona i jej kompani. My nie katujemy ludzi na śmierć.
Banici niechętnie odstąpili od kobiety, z której jednak zdarli prawie wszystkie ubrania i w samej bieliźnie puścili przed siebie w kierunku zamku Szeryfa.
Tymczasem Robin Ash zwrócił się do ludzi z wioski, wołając:
- Nie możecie tu zostać. Wieść o tym, co się tu stało, bardzo szybko się rozejdzie. Uciekajcie z nami do Sherwood. Tylko tam będziecie bezpieczni i tylko tam będziecie mogli podjąć walkę z księciem i jego sługusami.
- Walkę? O co? - spytał jeden z wieśniaków.
- O wolność - odpowiedział mu Robin Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.

***


Jessie Taurosi Łeb pieszo, boso i w samej bieliźnie dotarła do zamku swojego brata, stając się przez to pośmiewiskiem jego ludzi, którzy jednak szybko przestali się śmiać, gdy kobieta zapowiedziała im wszystkim baty, jeśli natychmiast nie przestaną. Jej brat także zaśmiewał się z tego, w jakim stanie Jessie powróciła do ich wspólnej siedziby, co rzecz jasna wcale nie zmniejszyło jego niechęci do Robina Asha, która już i tak była wielka z powodu oszpecenia mu twarzy, ale teraz bardziej ona wzrosła.
- Ten łajdak zabił czternastu moich ludzi i jeszcze do tego ośmieszył moją siostrę! - zawołał gniewnym tonem, chodząc wściekle po komnacie - O ile ty, moja droga, głupia siostrzyczko, dałaś się w taki sposób załatwić, to już twój problem, ale to, że podważył on mój autorytet, to już zniewaga, która krwi wymaga! Jeszcze próbuje on buntować ludzi przeciwko mnie! Zapłaci mi za to! Zapłaci!
W tym celu podniósł on nagrodę za głowę Robina Asha, a prócz tego jeszcze rozpoczął represje wobec ludzi najbardziej opornych w płaceniu podatków. Jednakże nie wiedząc czemu zawsze na miejscu akcji ściągania należnej płatności przez Szeryfa i jego ludzi znajdował się Robin Ash ze swoją kompanią. James z Rottingham nie miał pojęcia, jak to jest w ogóle możliwe. Nie miał oczywiście pojęcia, że za wszystko odpowiada Pikachu, wierny kompan Robina Asha, który zaprzyjaźnił się z wieloma Pokemonami żyjącymi w lesie Sherwood, te zaś (głównie te latające) penetrowały tereny i informowały Pikachu, a wraz z nim i Robina Asha o wszystkim, czego się dowiedziały. Kilku z nich natomiast kręciło się w pobliżu zamku Szeryfa Rottingham i podsłuchiwało rozmowy tych łotrów, a ponieważ rozmawiali oni dość głośno, to cóż... Nie trudno było przewidzieć ich działania.
Do tego do banitów w lesie Sherwood przybyło również wielu ludzi, którzy uciekali z wiosek, na które to represje nakładał Szeryf. Wszyscy oni byli potem szkoleni przez Robina Asha i jego kompanię do walki. Założyli oni własną wioskę w lesie, w której to całkiem dobrze im się żyło. W ciągu miesiąca liczba banitów walczących przeciwko Szeryfowi znacznie wzrosła, zaś wioska zbudowana w Sherwood przez buntowników zaczęła kwitnąć, zwłaszcza dzięki pomocy leśnych Pokemonów, które to zaprzyjaźnione z Pikachu zawarły też przyjaźń z banitami i nieraz służyły im za szpiegów, przekazując im zdobyte przez siebie informacje, które pomagały Robinowi i jego kompanii zdobywać środki pieniężne.
Należy tu zaznaczyć, że Szeryf z Rottigham, pomimo swoich trudności w wydobywaniu podatków od mieszkańców Kanto, zdołał je zdobywać, ale z przekazaniem ich księciu Johnowi miał poważne problemy. Najbliższa droga do zamku regenta prowadziła przez las Sherwood, a tam przecież grasował Robin Ash, zaś jego banici mieli za nic nawet największe oddziały żołnierzy wystawiane przez Szeryfa, zawsze bowiem zdołał pokonać je i przejąć pieniądze przewożone przez nich. Rzecz jasna Szeryf podniósł nagrodę za głowę Robina Asha, jednak nic to nie pomogło, ponieważ jego największy adwersarz wszystkie zdobyte pieniądze przekazywał biednym, którzy go za to kochali. Szeryf tracił panowanie nad sobą i obmyślał sposób, w jaki skutecznie przewozić pieniądze z podatków, jednak nie widział innej możliwości, jak tylko jechać przez las Sherwood. Ostatecznie te tereny były najbezpieczniejsze. Inne drogi do zamku księcia Johna (znajdującego się w stolicy regionu) prowadziły przez tereny bardzo groźne, na których to grasowało wiele dzikich Pokemonów nie wahających się wcale napadać na wszystkie karawany i oddziały ludzi, jakie tylko spotkały, ponieważ były drażliwe pod względem naruszania swoich terenów. Na innych zaś ziemiach grasowali Celtowie, groźne plemię pierwotnych mieszkańców tych terenów, które w przeciwieństwie do obecnych, tzw. „cywilizowanych“ mieszkańców żyło w przyjaźni z Pokemonami i zarazem kierowało się wielką dzikością i agresywnością. Byli oni więc jeszcze gorsi niż Robin Ash, więc zmuszony sytuacją Szeryf uznał, iż lepiej mieć za przeciwnika tego cywilizowanego banitę niż takich dzikusów czy groźne Pokemony.
Tymczasem książę John domagał się wciąż od niego pieniędzy. Przez swego Spearowa ciągle przekazywał Szeryfowi listownie swoje skargi i żale na niego razem z pytaniami, gdzie są pieniądze z podatków, ponieważ on potrzebował ich na pozyskiwanie sobie zwolenników do obalenia brata i jego stronników, a przecież ludzi pozyskiwać musi właśnie pieniędzmi, a nie tylko czczymi obietnicami, których jak dotąd im nie szczędził, lecz poza nimi praktycznie niczego nie miał do zaoferowania. Szeryf James był więc przyciśnięty przez swojego zwierzchnika i praktycznie szalał ze wściekłości i rozpaczy nie wiedząc, co ma zrobić.
W tym samym czasie Robin Ash oraz jego kompania dalej działali i zyskiwali sobie poparcie i szacunek ludzi, którzy śpiewali o nich piosenki. Część z nich zapamiętał Clemont i potem śpiewał je podczas ognisk w wiosce banitów. O akcjach, jakie urządzał słynny banita krążyły również nie tylko pieśni, ale też i legendy. Długo można by mówić o tych wszystkich przygodach, które spotkały naszych bohaterów, gdyż było ich tak wiele, że trudno by je wszystkie tu spisać. Poprzestaniemy więc tu jedynie na tych, których opisanie jest niezbędne, aby móc całkowicie zrozumieć zakończenie naszej historii, do którego to powoli zmierzamy.

***


Pewnego dnia w pobliżu stolicy Kanto został urządzony przez księcia Johna wielki turniej rycerski. Tym razem jego przesłanie było nieco inne niż tylko zadośćuczynienie tradycji. Chodziło tutaj również o to, żeby zobaczyć w akcji najlepszych rycerzy. Tych, którzy okazaliby się najlepsi, tych książę John chciał sobie pozyskać do planowanego spisku. Dowiedział się bowiem czegoś, co go bardzo zaniepokoiło, a mianowicie to, iż jego zamachowiec zawiódł, a król Richard został jedynie zraniony i kurował się z ran, ale poza tym miał się dobrze i ciągle przebywał w towarzystwie swojej eskorty i praktycznie nie dopuszczał do siebie nikogo obcego, a i wobec zaufanych ludzi był bardzo ostrożny. Dlatego też zabicie go na obczyźnie było mało możliwe i jedyne, co można było teraz zrobić, to zabić go dopiero wtedy, gdy powróci do Kanto, a jego zwolenników wykończyć z pomocą własnych zwolenników. Tych zaś zamierzał sobie książę John pozyskać po turnieju, gdy już będzie wiedział, kogo warto skaptować, a kogo nie.
Turniej rycerski trwał przez trzy dni. Na widowni zebrało się wielu ludzi różnego stanu i pochodzenia. Pośród nich był też Braciszek Muck w towarzystwie przebranych Robina Asha, Clemonta z Doliny, Małego Maxa i Gary’ego vel Pidgeotto. Wszyscy mieli peruki i sztuczny zarost doprawiony tak, że nie można było ich poznać i każdy z nich czekał na ostatni dzień turnieju, w którym to nawet plebs mógł wziąć udział w zawodach. Turniej odbywający się ostatniego dnia zawodów był głównie turniejem łuczniczym pokazującym umiejętności prostych ludzi, których książę John także chciał sobie zjednać, a przynajmniej tych najlepszych. Robin Ash i jego kompani postanowili zabawić się i popisać swoimi umiejętnościami przed regentem Kanto i zdobyć główną nagrodę, czyli Złotą Strzałę. Przy okazji Ash chciał zobaczyć się z lady Sereną, która to siedziała na trybunie honorowej razem z księciem Johnem oraz jego Persianem, a także Szeryfem z Rottingham i biskupem Heredorf. Jessie z Gisborne kierowała turniejem jako sędzia, a prócz tego uważnie obserwowała ona wszystkich uczestników turnieju, aby móc należycie ocenić ich umiejętności.
Dość szybko okazało się, iż najlepszy ze wszystkich walczących jest tajemniczy Czarny Rycerz, który podczas walk wykazał się niezwykłą siłą fizyczną, a sprawnością i umiejętnością posługiwania się zarówno mieczem, jak i kopią, nożem czy toporem. Do tego posiadał również wręcz ogromną sprawność fizyczną, gdyż walczył z wieloma przeciwnikami podczas obu dni turnieju i żaden nie zdołał go pokonać, choć przerwy między starciami nie były zbyt wielkie.
- Ach! Cóż to za wspaniały wojownik! - zawołał radośnie książę John, który uważnie obserwował przebieg turnieju - Muszę koniecznie mieć go w swoich szeregach! Taki rycerz bez trudu pokonałby każdego naszego wroga.
Zgodnie ze zwyczajem po zakończeniu wszystkich potyczek zwycięzca miał odebrać nagrodę od damy turnieju, którą to była lady Serena, jednak Czarny Rycerz nie przyjechał po nią, ponieważ zaraz po zakończeniu walk zniknął bez śladu i bez najmniejszego słowa wyjaśnienia. Szeryf James na polecenie księcia przepytał o niego innych rycerzy, ale żaden z nich nie umiał mu odpowiedzieć na to pytanie, gdyż ów tajemniczy rycerz, niestety nie rozmawiał z nikim o sobie. Był milczący i ponury, nikt też nie widział jego twarzy. Nie miał ze sobą giermka ani nikogo, kto przybyłby z nim na turniej i kto mógłby coś o nim wiedzieć.
- Szkoda... Wielka szkoda - powiedział mocno zawiedziony książę John - No trudno... Jestem pewien, że inni rycerze będą bardziej chętni do otrzymania nagród oraz służenia mi.
Jego spokojny ton bynajmniej nie dowodził tego, iż nie miał pewnych obaw co do tożsamości Czarnego Rycerza oraz jego naprawdę tajemniczego zachowania. Po prostu starał się w miarę możliwości tego nie okazywać.


Tymczasem Robin Ash, w przeciwieństwie do księcia Johna, nie śledził on turnieju, miał bowiem co innego do obserwowania, a tym czymś była trybuna, na której siedziała lady Serena. Radośnie uśmiechał się na sam jej widok.
- Ech, Max... Czyż ona nie jest piękna? - spytał stojącego obok niego Małego Maxa.
Młodzieniec popatrzył na nią uważnie i odparł:
- Czy ja wiem? Ja osobiście uważam za najpiękniejszą niewiastę twoją uroczą kuzynkę Bonnie.
- Dziękuję za komplement w imieniu mojej siostry i swoim własnym - odrzekł żartobliwie Clemont z Doliny.
- Jeśli chodzi o mnie, to mnie szczególnie podoba się ta panna u boku lady Sereny - stwierdził Gary, lekko oblizując wargi.
Jego kompani zachichotali delikatnie, ponieważ wiedzieli oni, iż owa dziewczyna to May. Ash znał ją od dawna i czuł, że Gary może mieć z nią twardy orzech do zgryzienia, ale czemu nie? Ostatecznie prawdziwa miłość jest najważniejsza.
Ash chciał podczas pierwszych dwóch dni podejść do lady Sereny i porozmawiać z nią, ale mimo wszystko wolał on uważać, gdyż dziewczyna wciąż przebywała w towarzystwie biskupa lub Szeryfa, więc porozmawianie z nią było mało możliwe. Robin Ash jednak nie należał do tchórzy, dlatego też ostatecznie, mimo wielkiego ryzyka, gdy nadszedł trzeci dzień turnieju i szedł do innych uczestników, z którymi miał strzelać do tarczy, przeszedł swobodnie koło trybuny z kwiatkiem w dłoni, po czym rzekł dostojnym tonem:
- Och, przecudna pani! Twój widok nie tylko raduje me serce, ale prócz tego natchnął mnie nadzieją na to, że będę mógł zwyciężyć w tym turnieju.
Następnie podał on kwiatek lady Serenie i dodał:
- Czy to prawda, moja pani, że właśnie ty wręczyć masz Złotą Strzałę zwycięzcy tego turnieju?
- Tak, to prawda - odparła Serena, lekko przy tym się rumieniąc - Czy zamierzasz go wygrać, dobry człowieku?
- Jak najbardziej - uśmiechnął się do niej Ash.
Lady Serena pokiwała delikatnie głową i odparła przyjaznym tonem:
- Wobec tego życzę ci szczęścia, mój panie zuchwalcze.
Robin ukłonił się jej delikatnie, po czym powoli odszedł do innych uczestników, a Serena zaczęła wąchać kwiatek od niego.
- Dlaczego rozmawiałaś z tym zuchwalcem? - spytała nieco oburzonym tonem May.
- Sama nie wiem... Po prostu wydaje mi się on być bardzo sympatyczny - odparła na to zapytana - Poza tym... On mnie dosyć bawi.
- A mnie wręcz przeciwnie - odparł Szeryf poirytowany tym, że ktoś ośmiela się rozmawiać z kuzynką jego suwerena.
James z Rottingham miał bowiem bardzo poważne plany względem owej uroczej niewiasty i dlatego bardzo nie w smak mu były zaloty innego mężczyzny wobec niej. Sam książę John z kolei, widząc zazdrość Szeryfa, śmiał się do rozpuku.
- No proszę, mości Szeryfie. Widzę, że właśnie zyskałeś sobie rywala.
- Cieszy mnie to, iż Waszą Wysokość to bawi, gdyż mnie niestety wcale nie - odparł poirytowany Szeryf.
Tymczasem uczestnicy turnieju łuczniczego ustawili się i zaczęli oni kolejno strzelać do tarczy. Dość szybko ujawnili się ci lepsi i ci gorsi, jedni po drugim odpadali, gdy się okazało, iż ich umiejętności nie są wcale tak wielkie, jak to oczekiwali. Oczywiście najlepszymi byli Robin, Clemont, Gary i Max, którzy dotarli do samego końca turnieju. Wtedy zaś po kolei odpadali najpierw Gary, potem Clemont, aż w końcu zostali jedynie Max i Ash. Pierwszy z nich podczas finału trafił w sam środek tarczy.
- Chyba mamy zwycięzcę - powiedział zadowolony książę John.
- Spokojnie, Wasza Wysokość - odparła Serena - Turniej jeszcze się nie zakończył.
Czekała bowiem na strzał swego przyjaciela z dzieciństwa. Ten zaś już po chwili wyjął strzałę z kołczanu, napiął łuk, naciągnął cięciwę i strzelił. Wówczas stało się coś niesamowitego. Jego strzała rozczepiła strzałę Maxa na dwoje i wbiła się w sam środek tarczy. Widząc to ludzie na trybunach podnieśli dziki okrzyk prawdziwej radości i zachwytu, zaś książę in Szeryf patrzyli w szoku na to wszystko.
- Niesamowite! - krzyknął książę John, głaszcząc Persiana - Po prostu niesamowite! Toż to dopiero łucznik! Muszę go mieć w swoich szeregach! Niech Jessie mi go tu przyprowadzi!
Taurosi Łeb na polecenie Szeryfa przyprowadziła Robina Asha przed trybunę, z której Szeryf, książę i lady Serena wyszli właśnie, aby złożyć mu osobiście swoje gratulację. Dziewczyna trzymała w ręku Złotą Strzałę, która była niezwykle pięknym przedmiotem zrobionym ze szczerego złota.
- Gratuluję ci zwycięstwa, mój drogi łuczniku - powiedział doniosłym tonem książę John - Powiedz mi, jak się nazywasz?
- Jestem Nibor, mój panie... - odpowiedział Robin na tyle zmienionym głosem, iż nawet Szeryf go nie rozpoznał - Nibor z Hoenn.
- A więc Niborze z Hoenn, jesteś zwycięzcą i oto twoja nagroda - odparł książę John i pokazał dłonią na lady Serenę.
Ta zaś z uśmiechem na twarzy podała strzelcowi jego trofeum, ten zaś z radością przyjął go oraz ucałował z szacunkiem dłoń dziewczyny, która to delikatnie zachichotała i zarumieniła się, co jeszcze bardziej rozdrażniło Szeryfa. Książę jednak nie zwrócił na to większej uwagi, gdyż rzekł jedynie:
- Szlachetny Niborze z Hoenn. Czy zechcesz zostać kapitanem mojej straży osobistej? Tak wspaniały łucznik byłby niezwykle mile widziany w naszych szeregach.
- Najszlachetniejszy ze wszystkich monarchów... Jeśli miałbym przyjąć twoją propozycję, to pozwól mi najpierw powrócić do Hoenn i pożegnać mych bliskich, gdyż służąc ci, mój panie, mogę ich długo nie zobaczyć.
- A po cóż miałbyś ich żegnać? Nie możesz ich tutaj sprowadzić?
- Najjaśniejszy Panie... A czy zezwoliłbyś mi na to?
- Oczywiście. Sprowadź ich i wróć tutaj, gdy będziesz gotów. Czy dwie niedziele wystarczą ci na to?
- Nie jestem pewien. Być może potrzeba mi będzie czterech, ponieważ musimy bowiem wszystkie nasze sprawy w Hoenn pozamykać, aby tutaj przybyć.
- Niech i tak będzie. Wobec tego ruszaj, Niborze z Hoenn. Ja będę na ciebie czekał. Podobnie jak i na twoich trzech kompanów, gdyż są również niezwykle zdolnymi łucznikami i liczę, że i oni zechcą u mnie służyć.
- Moi kompani pójdą za mną w ogień, Najjaśniejszy Panie, więc kiedy tylko przybędę do ciebie, to wiedz, iż przybędę razem z nimi.
- Tym lepiej. Będę na was czekał.
Następnie książę John zadowolony podsunął Robinowi swoją dłoń do ucałowania, ten zaś złożył na niej pocałunek pełen szacunku (chociaż nie sprawiło mu to ani trochę przyjemności), po czym powoli wstał, ukłonił się i odszedł ze Złotą Strzałą w dłoni, zaś jego kompani zaraz do niego dołączyli.
- Tak mi wydaje się, że już gdzieś widziałam tych ludzi - powiedziała Jessie z Gisborne, uważnie ich obserwując.
- Bzdury opowiadasz! Przecież nigdy nie byłaś w Hoenn - zaśmiał się na to książę.
- Nie w Hoenn, mój panie, ale w tutaj, w Kanto ich już raz widziałam. Jednak nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie i kiedy.
Na całe szczęście dla naszych banitów ani książę, ani też Szeryf nie potraktowali jej słów zbyt poważnie, gdyż zajęci byli próbą skaptowania rycerzy i łuczników, którzy to byli zaraz po zwycięzcach najlepsi podczas turnieju.

***


Robin Ash wrócił wraz z kompanami do lasu Sherwood, gdzie pokazał wszystkim Złotą Strzałę. Ta zaś została wbita w jedno z drzew, aby wszyscy mogli widzieć ten dowód jego zuchwałości i umiejętności. Każdy chciał na nią popatrzeć i gratulował Robinowi, który skromnie jednak mówił, iż jego przyjaciele też wykazali się podczas turnieju.
- Moim zdaniem jedyne, czym się wykazaliście, to głupotą - burknęła gniewnym głosem Szkarłatna Dawn - Przecież w każdej chwili mogliście zostać zdemaskowani przez Szeryfa czy Taurosiego Łba. Czy wy naprawdę musieliście tak ryzykować?!
- Hej, Dawn! Daj nam już lepiej spokój - odpowiedział jej wesoło Mały Max - Bez ryzyka nie ma zabawy. Przecież wszyscy to wiedzą.
Jego przyjaciółka nie podzielała bynajmniej jego zdania w tej sprawie, ale mimo wszystko nic więcej nie powiedziała w tej sprawie.
Tymczasem Pokemony ptaki przyniosły Pikachu kilka nowych wieści, które podsłuchały podczas obserwacji turnieju. Okazało się, że sam biskup Heredorf wybierał się do swojego zamku, do którego (podobnie jak zamku Szeryfa) prowadziła droga przez las Sherwood. Razem z nim miały jechać Serena i May. Robin Ash postanowił skorzystać z okazji i móc porozmawiać z ukochaną na temat tego, co planował. Oczywiście nie przerażało go wcale to, iż ludzi do eskorty Jego Ekscelencji było bardzo wielu. Wszak on także miał wielu ludzi pod swoimi rozkazami, a prócz tego znał lepiej te tereny niż biskup, gdyż przebywając tu już dość długo zdołał doskonale poznać las.
- Ostatnim razem łajdak wymknął nam się, bo jechał lasem wtedy, gdy my byliśmy na akcji - powiedział Robin Ash do swoich ludzi - Tym razem jednak pojmiemy go i wyznaczymy mu karę za to, w jaki sposób traktuje ludzi. Niech wie, że więcej egzekucji o czary nie będzie!
- Nie lepiej go zabić? - zapytała Szkarłatna Dawn - Przecież to zwykły śmieć!
- Nie, Dawn! - sprzeciwił się temu Robin Ash - Nie możemy być tacy, jak oni. My nie jesteśmy mordercami, którzy napadają na drogach ludzi i ich zabijają.
- Nie! My tylko ich napadamy i okradamy - zakpiła sobie Dawn.
- Przypominam ci, że rozdajemy nasze łupy potrzebującym - zwrócił jej uwagę Ash - I koniec dyskusji. Możemy ukarać biskupa, ale nie zabijemy go. Rozumiesz?
Dziewczynie bynajmniej nie odpowiadało takie rozumowanie herszta, ale musiała ona pogodzić się z decyzją swego dowódcy i już nic więcej nie powiedziała w tej sprawie.
Robin Ash oraz jego banda zasadzili się więc na biskupa i czekali. Wiedzieli, którędy będzie on jechał, ponieważ przyjaciele Pikachu ich o tym powiadomili. Kiedy więc cel napaści znalazł się już w miejscu zasadzki, to nadszedł czas na działania. Robin trafił strzałą w powóz niedaleko głowy woźnicy, który krzyknął przerażony. Żołnierze chroniący biskupa próbowali złapać za kusze i namierzyć bandytów, jednakże nie byli oni w stanie ich wypatrzeć, a prócz tego usłyszeli głos Małego Maxa:
- Nie warto! Wy nas nie widzicie, ale my was i owszem! Poddajcie się, a nikomu z was nic się nie stanie!
- Co się tutaj dzieje?! - zawołał biskup, wysiadając z karety - Dlaczego nie jedziemy dalej?!
- Bandyci, Ekscelencjo! - odpowiedział mu żołnierz - Osaczyli nas!
- Zgadza się - rzekł Robin Ash, zeskakując z drzewa tuż przed samym biskupem - Jak miło, że raczyłeś wreszcie zjawić się na moich ziemiach, Ekscelencjo i to wraz ze swoją chrześniaczką. Chyba nie odmówisz mi tego zaszczytu i pozwolisz się ugościć, prawda?
Biskup Heredorf już miał mu coś odpowiedzieć, ale wtem zauważył wychodzących zza drzew banitów, którzy mierzyli do niego i jego ludzi z łuków. Wiedział już, że nie miał wyboru i musiał przystać na ich warunki.
- Skoro nie mam wyboru... To idę - odpowiedział.
- Rozsądna decyzja - odparł Ash - Związać go i zawiązać mu oczy! A jego ludzie niech się wynoszą do stu diabłów.
- Słyszeliście?! Wynocha! - zawołał Mały Max do żołdaków.
- Chwileczkę! Nie tak prędko! - rzekł Gary z uśmiechem na twarzy - Najpierw niech oddadzą nam swe mundury i broń. Potem mogą sobie iść.
Normalnie żołnierze nie pozwoliliby sobie na to, ale tym razem, widząc wokół siebie ludzi Robina Asha z łukami w nich wymierzonymi, pozwolili się rozebrać do bielizny, odebrać sobie broń i pognali na koniach do zamku biskupa. Razem z nimi zrobił to woźnica Ekscelencji.
Tymczasem Robin Ash powoli podszedł do karety i otworzył jej drzwi, mówiąc z szacunkiem:
- Lady Sereno... Panno May... Proszę z nami.
- Wolałabym iść z bandytami, ale w sumie, to kim wy innymi jesteście? - rzuciła złośliwie May.
Serena skarciła ją groźnym spojrzeniem, po czym podała ona swą dłoń przyjacielowi z dzieciństwa i pozwoliła mu na to, aby pomógł jej wysiąść z karety. Dziewczyna była tak szczęśliwa na widok swojego ukochanego, że bardzo chciała mu się rzucić na szyję, jednak musiała się pohamować ze względu na obecność nie tylko May, ale i biskupa, przed którym wolała się nie zdradzić ze swoimi uczuciami.
- Wybaczcie, ale muszę wam zawiązać oczy - powiedział Robin Ash, zawiązując oczy obu pannom - Musimy mieć pewność, że nie znajdziecie potem naszej kryjówki, nawet pod przymusem.
- Skoro to jest konieczne, to niech tak będzie - odparła na to Serena, z trudem ukrywając pod płaszczykiem dumy oraz arogancji swoje prawdziwe uczucia.
Uważała bowiem, iż biskup może mieć lepszy słuch, niż im się wydaje, więc lepiej, aby nie słyszał zbyt wiele.

***


Więźniowie banitów zostali zaprowadzeni z zawiązanymi oczami do wioski banitów, którzy czekali już na nich. Kiedy już tam byli, to odsłonięto im widok na świat, po czym banici ich obskoczyli.
- No popatrzcie tylko, kto wreszcie nas zaszczycił swoją obecnością! - zawołała mściwym tonem Dawn - Sam wielki biskup Surge z Heredorf.
- Tak, nie inaczej - uśmiechnął się zadowolony Robin Ash - Długo musiałem go przekonywać do tego, żeby nas raczył odwiedzić, ale cóż... W końcu mi się udało, choć nie było to łatwe.
- Czego ode mnie chcecie? - spytał biskup zaniepokojonym tonem.
- Ależ my chcemy tylko Waszą Ekscelencję zaprosić na ucztę z okazji waszego przybycia tutaj - odpowiedział mu Mały Max.
- Ucztę? - spytał zdumiony biskup.
- Nie inaczej. Właśnie na ucztę - zaśmiał się Robin Ash - To będzie tak wspaniała uczta, jakiej jeszcze nigdy nie jadłeś, Wasza Ekscelencjo.
Następnie Gary i Clemont złapali biskupa pod pachy, po czym zabrali go oni wesoło do stołu suto zastawionego. Siedział już przy nim Braciszek Muck, który zachichotał wesoło na widok dostojnego gościa.
- No proszę! Popatrzcie tylko, któż to raczył nas odwiedzić?! - zawołał wesoło - Siadaj, Ekscelencjo. Siadaj, proszę. Mam więc nadzieję, że będzie ci smakować moja kuchnia.
- Już biedakowi współczuję - zażartował sobie Gary.
Muck spojrzał na niego groźnie.
- Sugerujesz, że ja niby źle gotuję?!
- Ależ skąd! Ty po prostu... Ty gotujesz nieraz tak... tłusto. Nie każdy żołądek to potrafi strawić.
- Rozumiem, ale spokojnie. Sądząc po stanie brzucha Jego Ekscelencji, to na pewno lubi on jeść tłusto.
Biskup nie specjalnie palił się do jedzenia, ale mimo wszystko zaczął jeść i nawet posiłek zaczął mu smakować. Clemont z Doliny zaś wziął swoją lutnię i przygrywał na niej piękne pieśni o królu Richardzie oraz o Robinie Ashu. Oczywiście pieśni te nie były wcale w smak biskupowi, jednak mimo wszystko smak jedzenia zdecydowanie rekompensował mu te wszystkie nieprzyjemności. Na całe szczęście duchowny nie dostrzegł Złotej Strzały, która z pewnością wyjaśniłaby mu, kim był tajemniczy Nibor z Hoenn, a nie dostrzegł jej z tego względu, iż przewidujący herszt banitów kazał swoją zdobycz na turnieju łuczniczym ukryć, aby ich dostojny gość nie zobaczył jej i nie zrozumiał z niej tego, czego zrozumieć nie powinien.


Tymczasem Robin Ash, korzystając z chwili, iż biskup jest zajęty i nie patrzy w jego stronę, to zabrał na stronę lady Serenę, aby porozmawiać z nią na osobności.
- Bardzo chciałem z tobą pomówić na turnieju, ale niestety nie miałem takiej możliwości - rzekł przywódca banitów.
- Dobrze, Ash. Powiedz mi, o czym to chciałeś ze mną porozmawiać - odparła Serena z uśmiechem na twarzy.
Widziała, iż młodzieniec denerwuje się i lekko się poci. Najwidoczniej chciał jej opowiedzieć coś o swoich uczuciach. Szybko wyszło na jaw, że się nie pomyliła.
- Sereno... Powiem ci, że od chwili, kiedy tylko zobaczyłem cię po latach, już jako dorosłą dziewczynę, poczułem coś dziwnego w moim sercu.
- Co takiego? - spytała Serena z uśmiechem na twarzy.
- Widzisz... Serce zabiło mi jak szalone, ścisnęło mnie, a ja poczułem się naprawdę dziwnie... Nigdy wcześniej się tak przy tobie nie czułem i to nawet wtedy, kiedy kąpaliśmy się jako dzieci nago w jeziorze.
Serena zarumieniła się mocno na twarzy.
- Nigdy się nie wstydziłam swojej postaci, a już na pewno nie przed tobą. Poza tym wtedy byliśmy dziećmi.
- Wiem, ale dzisiaj już oboje mamy po dziewiętnaście wiosen. Już nie jesteśmy dziećmi.
- To prawda, ale do czego zmierzasz?
- Widzisz... Ja... Tego no... Bardzo chciałbym wiedzieć, jakie są twoje zapatrywania względem planów moich rodziców i twoich.
- Względem czego?
- Względem naszego ślubu.
Serena pisnęła w duchu z radości. Odkąd znała Asha, to zawsze o tym marzyła, nawet jako dziecko. A teraz zaczęło się to wszystko spełniać.
- Ash, najdroższy... Przecież wiesz, że ja zawsze...
Robin spojrzał na nią uważnie, a jego oczy zabłysły z radością.
- Mówisz poważnie?
- Tak. Ja zawsze miałam nadzieję na to, że będziemy razem, kiedy już dorośniemy. Ash, najdroższy mój... Ja cię kocham. Zawsze cię kochałam i czekałam na chwilę, aż wreszcie ty mi wyznasz te uczucia. Jeżeli twoje uczucia są takie same, jak moje, mów śmiało. Jeśli nie, to też mi to powiedz. Chcę znać prawdę, jakakolwiek by nie była.
Ash radośnie złapał Serenę za dłonie i ucałował je z radością.
- Sereno, moja kochana! Moja jedyna! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Tak bardzo się cieszę!
Popatrzył na nią szczęśliwy, ale zaraz posmutniał.
- Ale o czym ja mówię? Przecież jestem ściganym przez prawo banitą. Król Richard wciąż nie wraca, a jeśli nawet wróci, to jaką mam gwarancję, że uwierzy w moje wyjaśnienia? A jeżeli da wiarę słowom księcia Johna i uzna mnie za zdrajcę?
Serena ścisnęła mocno dłonie Asha i odparła:
- Niczego się nie bój, najdroższy. Nie dopuszczę do tego! Król moim słowom da wiarę.
- Być może, ale jeśli tu wróci, to wpadnie w zasadzkę swojego brata i wtedy John przejmie władzę. Musimy coś zrobić, aby do tego nie dopuścić! Tylko co?!
- Może ja mogłabym pomóc?
- Ty? Sereno, nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo. Już i tak nam pomogłaś ratując życie mnie i mojemu kuzynostwu. Nie mogę cię prosić o więcej. Poza tym słyszałem o aresztowaniu twojej matki.
- Tak, matka została skazana na areszt domowy, ponieważ znaleźli w jej komnacie niedokończony list do króla ze skargą na księcia i Szeryfa. John nie odważył się jej zabić, bo w końcu jesteśmy jego krewnymi, ale nie ufa już jej. Mnie też może podejrzewać, ale trudno mi powiedzieć, czy tak jest. W każdym razie napiszę list do króla. Może tobie nie uwierzy, ale mnie uwierzy.
- Ale kto go dostarczy królowi?
- W tym problem. Nikomu nie ufam poza May, jednak ona sama nie znajdzie Richarda w Kalos.
Robin Ash uśmiechnął się delikatnie.
- Mam pewien pomysł. Mam tu kilka zaufanych Pokemonów. Wyślę je do ciebie, a ty przez nie spróbuj wysłać list królowi.
- To doskonały pomysł! - zawołała wesoło Serena - To się może udać! Tylko on nie może niczego podejrzewać.
To mówiąc wskazała na biskupa, który już jadł wbrew swojej woli i co jakiś czas mówił, że już nie może, jednak widząc wymierzone w siebie łuki od razu odzyskiwał apetyt i siłę do jedzenia.
- Spokojnie, kochana Sereno. Damy sobie z nim radę. Ze wszystkimi przeciwnościami damy sobie radę, jak zawsze zresztą.
Serena wtuliła się czule w Asha.
- Boję się o ciebie. Uważaj na siebie, proszę.
- Ty także, najdroższa.
Następnie oboje bardzo czule się pocałowali w usta. Był to pierwszy pocałunek naszej uroczej pary, który nie był jedynie jakimś przyjacielskim buziakiem, a pocałunkiem szczerej i prawdziwej miłości.
Tymczasem biskup Heredorf w końcu zjadł tyle, że naprawdę więcej już przełknąć nie mógł. Banici zadowoleni przestali mu dawać pożywienie, a skupili się jedynie na piosence, którą śpiewał Clemont, a która szła tak:

Przez tysiące lat będzie śpiewał świat o królu Kanto pieśń
I nie o tym, w co ubrali go lub co uchwalił gdzieś.
Dopóki dzielny Richard król wojenkę toczy swą,
Nasz wszystkich zamęcza tu braciszek jego John.
Wiadoma to rzecz, że głupiec to,
Więc każdy, co dzień z radością go
Nazywa fałszywym królem Kanto.
Nazywa fałszywym królem Kanto.

Bezprawnie on wdrapał się na tron, tak jakby królem był.
Wygląda tak, zupełnie jakby w kukłę kij ktoś wbił.
Zwykle wpada w kiepski humor, gdy mu znów coś wyjdzie źle
I z rozpaczy ssąc kciuk jęczy mamie swej u stóp:
„Ach, on nie bawi grzecznie ze mną się!“.
Nie będzie Johnem I, bo najgorszym z Johnów zowią go,
W dodatku fałszywym królem Kanto.

Gdy pieniądze nam zabiera sam i nasz zajada chleb,
Nie czuje, że korona chce opuścić jego łeb.
Dopóki nasz wesoły wódz swą zgraną bandę ma,
Niech John to wie: (czy chce, czy nie) co wziął, z powrotem da.
Nie zdąży nawet krzyknąć: „ACH!“
Gdy Robin zedrze z niech łach!
Słabiutki, każdy przyzna, ten król Kanto.

Gdy piosenka dobiegła końca, to Robin Ash powoli podszedł do stołu i powiedział:
- Dziękujemy, Ekscelencjo za twoją obecność w naszej siedzibie. Nie możemy cię jednak już dłużej tu zatrzymywać. Pozwolisz jednak, iż tylko wystawimy ci rachunek za naszą ucztę.
- Rachunek?! - jęknął załamany biskup - Jaki rachunek?! Przecież sami mnie tu zaprosiliście.
- Owszem, ale czy Jego Ekscelencja uważa, iż my gościmy tutaj takie osobistości za darmo? Myślę, że ekwipunek waszmości, jaki to masz przy karecie, starczy aż nadto na spłatę twojego rachunku.
- Ale... Ale przecież... To złoto na zbożne cele.
- Oczywiście... Że bardziej zbożnych wyobrazić sobie nie można! - zaśmiał się złośliwie Braciszek Muck.
- To kradzież!
Braciszek zdzielił go pięścią w twarz tak mocno, że aż powalił biskupa na ziemię.
- Nie obrażaj nigdy gospodarza, który cię ugaszcza pod swym dachem! - zawołał gniewnie mnich - I bacz na to, abyśmy my nie powiedzieli ci kilku słów prawdy, od których dostaniesz niestrawności!
- Jesteś nędznym łajdakiem! Posyłasz ludzi na śmierć oskarżając ich o czary, a potem zagarniasz ich majątki! - krzyknęła Dawn.
- Tylko ze względu na to, iż jesteś moim ojcem chrzestnym daruję cię zdrowiem - rzekł po chwili Robin Ash - Dobrze ci radzę jednak, opuść już szeregi księcia Johna i żałuj za swe zbrodnie. Możesz jeszcze coś dobrego w życiu zrobić i wykorzystać swoją pozycję do czynienia dobra. Jeśli jednak znów zobaczę cię pomagającego księciu, nie będę już taki litościwy. A teraz wynoś się stąd! Odprowadźcie go do karety!
Banici zawiązali biskupowi oczy i zabrali do jego pojazdu, z którego już dawno zabrali wszystkie skrzynie pełne złota i klejnotów. Serena i May udawały oburzone tym zachowaniem, aby biskup nie zorientował się, iż sercem są z bandytami, chociaż May była także nieco zła, a zwłaszcza na Gary’ego, który pozwolił sobie klepnąć ją przez siedzenie, kiedy wsadzał ją do karety.
- Do widzenia, ślicznotko - powiedział.
- Drań! - rzuciła May, policzkując go przy tym.
Następnie usiadła obok Sereny, która z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Chwilę później Robin Ash oraz jego ludzie pognali Rapidashy zaprzęgnięte do karety, która pojechała w kierunku wyjścia z lasu. Ponieważ woźnica i reszta ludzi uciekła, sam biskup musiał swoim pojazdem powozić, co bynajmniej mu się nie podobało.
- No, to nasz drogi Pidgeotto właśnie dostał po dzióbku - zaśmiał się Mały Max, patrząc na przyjaciela.
Ten jednak wcale nie wyglądał na przejętego.
- Ma charakterek... I to mi się w niej bardzo podoba! - zawołał wesoło - Jestem pewien, że już za mną szaleje.
Choć Gary nie należał do osób specjalnie znających się na kobiecym sposobie myślenia, to jednak tym razem miał on rację, lecz May wolałaby umrzeć niż się do tego przyznać. Przynajmniej chwilowo tak uważała.


C.D.N.




4 komentarze:

  1. Ash okazał się naprawdę świetnym nauczycielem, skoro przez dwa tygodnie nauczył dzieciaki walki. Clemont to prawdziwy humanista i lingwista, skoro zna kilka języków. A tak w ogóle to dlaczego Jessie jest nazywana Taurosim Łbem? Skąd się wzięło to przezwisko, które tak do niej przylgnęło? Dawn ma rację, że obawia się wszczęcia walk z ludźmi Johna, bo wie jak to się może skończyć. I ma wyraźną słabość do Clemonta i jego muzycznych talentów, skoro tyle mu o sobie opowiedziała i zachwyca się jego grą na lutni. A Max aż się rwie do walki, w przeciwieństwie do Dawn, która uważa całe to przedsięwzięcie za czyste szaleństwo. Uważa Asha za szaleńca, a mimo to sama doszła do wniosku, że lepiej zginąć w boju niż żyć w ukryciu i ciągłej obawie. O widzę, że Jessie, podobnie jak pułkownik Tavington, postanowiła zamknąć ludzi w kościele i go podpalić. Ależ podła z niej zdzira. Ale Robin i jego drużyna na to nie pozwolili, atakując jej ludzi z zaskoczenia. A ją samą dotkliwie pobili i obdarli z ubrania, także została zapewne tylko w samej koszuli, bo bielizny jako takiej wtedy nie było xD I Ash zwerbował nowych ludzi do swojej kompanii, a Pikachu wszedł w porozumienie z leśnymi Pokemonami, dzięki którym drużyna Asha w porę dowiaduje się o przestępstwach szeryfa, spiesząc na ratunek pokrzywdzonym i uciskanym ludziom. I ci ludzie pod wodzą Robina założyli sobie w lesie wioskę, do której ludzie szeryfa boją się zapuszczać i pewnie nawet nie wiedzą o jej istnieniu. Do tego Robin zaczął ich atakować, a zdobyte pieniądze rozdaje biednym ludziom, dzięki czemu ich sobie pozyskał. I okazało się, że mimo wszystko droga przez las jest najbezpieczniejsza. A John zaczyna się irytować brakiem pieniędzy. Spearow to ptasi Pokemon? Ash zyskał wielką sławę, poważanie i szacunek wśród prostych ludzi. Zaczęły krążyć historie l legendy o jego wielkiej odwadze, szlachetności i poświęceniu dla innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ash podjął walkę o sprawiedliwość z podłymi niegodziwcami, bo woli to niż siedzieć bezczynnie. Do tego jest całkiem dobrym nauczycielem. Nie inaczej, Clemont to osoba o wielkiej wiedzy naukowej i trochę gorzej radzi sobie w walce, ale jakby co będzie dzielnie walczył. Taurosi Łeb to przydomek związany z wielką siłą Jessie - bo Tauros to Pokemon bizon, a bizon posiada wielką siłę - wspominałem o tym na początku opowiadania, chyba nie doczytałeś :) Przy okazji to też nawiązanie do powieści "IVANHOE", gdzie jeden czarny charakter nosił przydomek Bawoli Łeb ze względu na swój herb oraz wielką siłę fizyczną. Dawn obawia się walki, to prawda, ale nie będzie stać bezczynnie, gdy inni się biją. A tak - ma wielką słabość do Clemonta, a co do Asha posiada poważny powód, aby go nie cierpieć, bo kiedyś nieświadomie bardzo ją skrzywdził, choć sam o tym nie wie. Ale prawda wyjdzie w końcu na jaw. A w sumie racja - wtedy tak do końca bielizny nie było, ale Maggie czasem trafiają się takie wpadki xD Tak - Spearow to ptasi Pokemon, podobny do Pidgeya, tylko Pidgeye są fajne, a Spearowy często bywają wredne i mściwe, choć też oddane swym właścicielom. Tak, o Ashu krążą już legendy, ale jego przygody jeszcze się nie zakończyły :)

      Usuń
  2. John wysłał skrytobójcę, aby zabił jego brata, ale na szczęście mu się nie powiodło. I cały czas szuka nowych zwolenników i to wśród najlepszych rycerzy. A ten wspaniały, tajemniczy rycerz to pewnie Richard, który po wyleczeniu się z rany po cichu wrócił do kraju i postanowił stanąć do turnieju z sobie tylko znanych powodów. Johnowi najbardziej przypadł do gustu, ponieważ okazał się najlepszy w pojedynkowaniu się. Z kolei najlepszym łucznikiem z pewnością zostanie Ash, skoro strzelanie z łuku jest jego najmocniejszą stroną i jest w tym naprawdę dobry. John jednak ma pewne obawy, że Czarnym Rycerzem może okazać się jego brat, jednak nie zamierza się nimi z nikim dzielić. Ash zadurzył się w Serenie, Max w Bonnie, a Gary w May xD Dziwne, że Maggie przydzieliła rolę przyjaciółki Sereny May, a nie Misty, bo przecież to z nią Gary jest w rzeczywistości. A kto jest partnerem May, bo wyleciało mi z głowy? Serena nie poznała Asha w przebraniu, kiedy do niej zagadał i dobrze, bo jeszcze mogłaby się z czymś zdradzić i dopiero by było. Nie przypuszczałem, że Gary okaże się gorszym łucznikiem od Clemonta, ale Ash naprawdę bardzo dobrze ich wytrenował, skoro okazali się lepsi od pozostałych członków turnieju. John nie wie, co mówi chcąc mieć Asha w swoich szeregach. Ash potrafi nawet zmieniać głos, żeby nikt go nie rozpoznał. Jest naprawdę sprytny i przezorny. A szeryf jest strasznie zazdrosny o Serenę, choć ona ma go głęboko gdzieś, podchodząc całkowicie obojętnie do jego zalotów. John postanowił uczynić Asha kapitanem swojej osobistej straży, choć w ogóle go nie zna i nic o nim nie wie. Ależ z niego kretyn. A dla Jessie Ash i jego przyjaciele wydali się dziwnie znajomi, ale na szczęście nikt nie zwrócił uwagi na jej słowa. Poza tym pewnie nie zrobiłyby one na nikim żadnego wrażenia, bo co niby podejrzanego miałoby być w tym, że ci ludzie byli kiedyś w Kanto? A Dawn po raz kolejny skrytykowała swoich ziomków. Ja jej normalnie nie poznaje. Przecież w rzeczywistości jest całkiem inna, a tu zachowuje się jak Misty xD I jeszcze na dodatek jest gotowa zabijać swoich wrogów z zimną krwią, na co Ash nie chce się zgodzić, żeby się do nich nie upodobnić. Ma w sobie więcej szlachetności. Mimo wszystko Dawn jest mu jednak podporządkowana, bo nie próbuje podważać jego autorytetu i zna swoje miejsce. I postanowili uprowadzić biskupa, żeby go należycie ugościć, a jemu zasmakowało jedzenie przyrządzone przez Mucka, bo było tłuste, a on lubi sobie porządnie podjeść xD Zaraz, to Serena jednak rozpoznała Asha na tym turnieju, skoro on jej powiedział, że chciał z nią tam pomówić? I okazało się, że ona pokochała go już w dzieciństwie. Już wtedy marzyła o tym, żeby go poślubić. A jej matka popadła w niełaskę Johna, ponieważ dowiedział się o jej liście, który zamierzała wysłać Richardowi. I Ash z Sereną postanowili się postarać, aby Richard dowiedział się o wszystkim, co dzieje się w jego kraju pod jego nieobecność. W końcu wszystkie zbrodnie popełniane przez Johna i jego sprzymierzeńców wyjdą na jaw, choć Richard pewnie i tak już o wszystkim dobrze wie. A drużyna Asha okradła biskupa, pozostawiając mu tylko konie i karetę, i to zapewne tylko przez wzgląd na panie, aby nie musiały się pieszo przedzierać przez las. Gary spodobał się May, choć zdzieliła go w twarz za to, że ośmielił się klepnąć ją w tyłek. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, John próbował przez skrytobójcę zabić brata, ale nie udało mu się to, więc tym bardziej szuka zwolenników, a turniej miał pokazać, jacy rycerze i łucznicy są najlepsi i jakich warto skaptować. Dlatego Robin przebrany za Nibora pasował mu idealnie do jego straży. A w powieści "WESOŁE PRZYGODY ROBIN HOODA" raz na turnieju urządzonym przez Szeryfa sam Mały John przyjął ofertę Szeryfa zostania kapitanem jego straży, bo Szeryf go nie poznał i po jego wygranej w turnieju zaraz zaproponował mu służbę, a ten ją przyjął i potem, gdy mu się służba znudziła, okradł Szeryfa i jego samego wciągnął w pułapkę Robin Hooda xD A poza tym książę John jest tu dość zdesperowany i szybko musi zebrać zwolenników, aby pokonać brata. Widzę, że łatwo odgadłeś tożsamość Czarnego Rycerza - to nawiązanie do "IVANHOE" i pewnie stąd odgadłeś, kim on jest :) A tu się pomyliłeś, bo Gary jest właśnie z May. Misty z kolei będzie później z Brockiem :) Jessie jako jedyna zdawała się podejrzewać rzekomego Nibora i jego kompanów, ale i tak nikt jej nie bierze na poważnie. Dawn posiada powody do krytyki Robina Asha i dowiesz się niedługo, o co chodzi. Tak - biskupa nieźle ugościli i to tak, że mu się odechciało uczt i to na bardzo długo, tylko niestety nie odechciało mu się służby u księcia. A pewnie, że Serena poznała Asha - przecież tyle razy bawili się jako dzieci i niejeden raz się pewnie Ash przebierał dla niej, więc znała jego przebieranki :) Miała jednak dość rozumu, aby się nie zdradzić z tym, że go poznała, zwłaszcza, że obok siedział Szeryf zalecający się do niej. Właśnie, tylko ze względu na damy zostawili banici biskupowi powóz, aby panie nie szły pieszo przez las :) Do tego Serena obiecała pomóc ukochanemu i ostrzec króla Richarda o spisku jego brata, tylko muszą być ostrożne. He he he - Gary ma dość zabawną formę zalotów, ale jak widać skutkuje xD

      Usuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...