czwartek, 11 stycznia 2018

Przygoda 092 cz. II

Przygoda XCII

Brygada Trubbisha znowu w akcji cz. II


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Po rozwiązaniu sprawy trzech zabójstw mieliśmy odrobinę spokoju w moim rodzinnym mieście. Coś tak jednak czułam, iż ten spokój wcale nie potrwa długo, dlatego też postanowiłam korzystać z niego, ile tylko się da. Miałam do tego mego chłopaka, dwójkę moich wiernych przyjaciół, a także mamę i tatę. Ci ostatni zwykle jednak schodzili sobie z drogi starając się w żadnym razie nie zostawać sam na sam. Widać pewien żal w sercu mojej mamy pozostał i wciąż nie mogła ona darować tacie tego, że nas porzucił. Tata z kolei wyczuwał ten żal, dlatego też robił on wszystko, aby w miarę możliwości nie wchodzić jej w drogę. Przyznam się, że mnie to irytowało, ponieważ cała ta sprawa miała miejsce już tak dawno, iż powinni oboje puścić ją w niepamięć. W końcu ja wybaczyłam ojcu i nie miałam do niego żalu. Ash także mu darował, chociaż jemu przyszło to o wiele trudniej. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że więcej przeżywał on brak ojca. W sumie każde z nas to przeżywało, ale odnoszę wrażenie, iż Ash jako chłopak ma większe problemy emocjonalne w kilku aspektach. Poza tym moja mama powiedziała mi, gdy ją o to jakiś czas temu zapytałam, odparła:
- Ash jest chłopakiem, a wiesz, jaka mentalność panuje w tym świecie. Oczekuje się od chłopców, że będą oni mieli doskonałe relacje z ojcami, tak samo, jak od dziewczynek, iż będą miały one doskonałe relacje z matkami. Głupia mentalność naszego świata każe nam myśleć, iż wszyscy synowie będą kopiami swoich ojców, a wszystkie córki kopiami swoich matek.
- No dobrze, ale co to ma do rzeczy? - zapytałam nie do końca jeszcze rozumiejąc jej sposób myślenia.
- Pip-lu-pip? - zaćwierkał Piplup.
- Wiesz... Nie jestem znawcą psychologii, ale to i owo wiem o świecie, więc wydaje mi się, że Ash w szkole musiał mieć ciężko, gdy widział, jak po innych chłopców do szkoły przychodzą ojcowie albo widząc, że ci chłopcy mogą się swobodnie bawić ze swoimi ojcami, zaś jemu tego nie wolno, bo nie ma ojca. Pewnie w szkole jego rówieśnicy spodziewali się, że będzie on umiał to wszystko, co oni potrafią, a jeśli tego nie potrafił, to był po prostu gorszy.
- No, ale co takiego miałby on umieć, czego nie umiał? - spytałam - Chodzi o takie męskie zajęcia jak np. naprawa samochodu lub roweru?
- Właśnie tak - potwierdziła moja mama - Według panującej na tym świecie mentalności chłopak od dziecka powinien lubić sprawy techniczne: samochody, motory i takie tam... Powinien też lubić różne sport, a najlepiej jeszcze znać się na tym wszystkim, o czym mówimy.
- Ash lubi sport.
- Owszem, mówiłaś mi o tym. Delia również mi wspominała, że Ash występował kiedyś w szkolnej drużynie baseballa i piłki nożnej.
- Tak, to prawda. Prócz tego jeszcze obecnie w wakacje był kapitanem drużyny Dzikie Pokemony, podobnie jak w poprzednie wakacje.
- Wiem, oglądałam te mecze. Nawiasem mówiąc ciekawi mnie, skąd Ash bierze na to wszystko czas. Tu praca w restauracji, tu praca detektywa, tu znowu piłka nożna, że o jego dziewczynie nie wspomnę...
- Wiesz, mamo... Sama nieraz zadaję sobie to pytanie, jednak potem dochodzę do wniosku, że po prostu to kwestia zorganizowania się w czasie. Poza tym Dzikie Pokemony zbierają się i występują tylko w sierpniu, aby pod koniec wakacji brać udział w dniach sportu, czy jak to się tam nazywa.
- Może i masz rację. No, ale wracając do tematu, być może i Ash lubił zawsze sport, więc pod tym względem nie był gorszy, to jednak były na pewno inne kwestie, na których się nie znał, a znałby się, gdyby miał ojca, który by mu to wszystko wyjaśnił.
- Wiesz, zawsze matka mogłaby mu wyjaśnić to i owo na ten temat.
Moja mama parsknęła śmiechem na tyle mocnym, że szybko pojęłam, jak głupio zabrzmiały moje słowa.
- Eee... Faktycznie. Palnęłam głupstwo. Trudno mi jest sobie wyobrazić panią Delię Ketchum, jak opowiada synowi o samochodach czy naprawie roweru.
- Nie... Zdecydowanie mnie także trudno to sobie wyobrazić - zaśmiała się moja mama - Widzisz jednak, że dla małego chłopca obecność ojca jest niezwykle ważna. Ponieważ go nie miał, to musiał to mocno przeżywać. O wiele mocniej niż ty. Po tobie zaś, jako dziewczynie, wcale nie oczekiwano tego, czego oczekiwali po nim jego rówieśnicy.
- To w sumie brzmi sensownie. Nie powiem nie. W takiej sytuacji jego los był chwilami nie do pozazdroszczenia, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że dzieciaki bywają często podłe.
- A żebyś wiedziała, córeczko. A żebyś wiedziała. Nawet nie wiesz, jak bardzo podłe. Nie wiem w sumie, skąd się to wszystko bierze.
- Pewnie przyczyn jest wiele... Ale w sumie rozumiem już, dlaczego Ashowi było trudniej przetrwać te wszystkie chwile bez ojca. Jako chłopak musiał mieć ciężko, gdy rówieśnicy zaczęli mu dokuczać z powodu braku taty. Pewnie, kiedy on wrócił do Alabastii na jego urodziny, to w moim bracie to wszystko powróciło. Te wszystkie złe wspomnienia, które w nim kumulowały i teraz dały o sobie znać. We mnie zresztą to także wróciło, ale w moim przypadku to nie było tak bolesne, jak w jego. Więc pewnie dlatego szybciej mu wybaczyłam.
- Być może córeczko... No, ale powiedz mi, dlaczego o tym wszystkim rozmawiamy?
- Bo widzisz... Zauważyłam, że ty i tata unikacie się, zaś tata nie chce zostawać na noc i śpi w Centrum Pokemon.
- Wiem o tym, ale sama mówiłaś, że będzie to robił, kiedy przyjedzie do Twinleaf.
- Powiedziałam tak, ponieważ doskonale wiedziałam, że tata tak zrobi. Poznałam go już na tyle dobrze, aby wiedzieć, jak on postąpi. Już od dawna widzę, iż tata pogodził się z mamą Asha, a z tobą to jakoś nie.
Mama westchnęła głęboko i powiedziała:
- Kochanie... Delia Ketchum też nigdy całkowicie nie zapomni tego, co zrobił jej Josh, ale też z pewnością wybaczyła mu to wszystko i to nie tyle ze względu na siebie, ile ze względu na Asha. Po prostu bardzo go kocha i chce, aby jej syn był szczęśliwy i dla niego byłaby gotowa na wszystko. To naprawdę typ idealnej matki.
- Ty nim nie jesteś?
- A jak uważasz?
- Jak dla mnie jesteś idealną mamą, mamo.
Moja matka uśmiechnęła się delikatnie i przytuliła mnie bardzo mocno do siebie, gładząc dłońmi delikatnie moje włosy.
- Kocham cię, córeczko. Cieszę się, że dla ciebie jestem ideałem, ale obawiam się, że raczej daleko mi do ideału. Nie wiem, czy umiałabym np. związać się z twoim ojcem.
- Mamo... Nie każę ci ponownie wyjść za niego, ale mimo wszystko mogłabyś spróbować się z nim pogodzić.
- Ja już dawno się z nim pogodziłam, kochanie. Po prostu... Widzisz, są pewne rany, zadawane nam przez życie, które to są nazbyt bolesne, abyśmy mogli o nich zapomnieć. One mogą się zagoić, ale pozostaną po nich blizny i samo spojrzenie na nie wywołuje cierpienie.
- Rozumiem. Tata jest właśnie taką blizną, prawda?
- Właśnie. Bardzo się cieszę, że Josh wreszcie dojrzał do bycia ojcem, jednak naprawdę żal mi Delii... I żal mi siebie... Jednym słowem, ja wciąż mam do niego żal. Nie umiem tego zwalczyć.
- Może powinnaś spróbować? - spytałam.
- Kochanie... - mama patrzyła na mnie ze smutkiem w oczach - To nie jest takie proste. Kiedy jesteśmy razem, całą grupą, to wtedy jakoś o wiele łatwiej mi jest pogodzić się z jego obecnością, ale sam na sam...
Westchnęłam załamana i powiedziałam:
- Wiesz co, mamo? Czasami zastanawiam się, która z nas jest jeszcze dzieckiem.
Po tych słowach wyszłam z kuchni, nie chcąc już kontynuować naszej rozmowy czując, że jeszcze chwila i powiem mojej mamie kilka naprawdę niemiłych słów, czego chciałam uniknąć, ponieważ bardzo ją kocham i nie zamierzam jej obrażać. Mimo wszystko jednak odniosłam wtedy wrażenie, że niektórzy dorośli zachowują się jak dzieci.

***


Marzec powoli zbliżał się ku końcowi, a mój kochany starszy brat oraz jego przyjaciele wciąż siedzieli w Unovie, ponieważ zatrzymały ich tam jakieś sprawy, choć podejrzewałam, że duży związek z tym wszystkim miała również Cynthia, która na pewno chciała nacieszyć się obecnością swoich przyjaciół, bo o ile dobrze wiem, to raczej nie miała ich zbyt wielu. Tym większą więc wartość mieli dla niej ci, którzy chcieli z nią siedzieć. Ja ją też lubiłam i jej przeszłość bynajmniej mnie nie odstraszała, ale tak czy siak naprawdę powinna się wziąć za siebie, gdyż moim skromnym zdaniem po prostu się poddała i nie chce niczego naprawić, gdyż już raz próbowała i jej nie wyszło, a potem dała sobie spokój. Chociaż... Może i dobrze zrobiła? Ostatecznie przecież nie można narzucać się tym, którzy nie chcą nas znać.
- O czym tak myślisz? - spytała Lyra, wyrywając mnie z krainy moich własnych rozważań.
Zaśmiałam się delikatnie, po czym odparłam:
- Wybacz... Czasami naprawdę się zamyślam o wszystkim i o niczym. Tak już mam.
- Zauważyłam - zachichotała Lyra - Ty zawsze tak miałaś. Ash zresztą również. Oboje jesteście do siebie niesamowicie podobni.
- Coś w tym jest, w końcu jesteśmy rodzeństwem - zauważyłam.
- Fakt... To chyba ma spory wpływ na moje zachowanie.
- Niewątpliwie - odparł Khoury, zajadając właśnie grzanki z dżemem.
Obie z Lyrą zachichotałyśmy, zaś on zrobił zdumioną minę, ponieważ miał właśnie pełne usta i nie mógł zapytać, o co nam chodzi, choć wyraźnie go to ciekawiło.
- Masz dżem na policzkach - zaśmiała się jego dziewczyna.
Khoury przełknął szybko grzankę i wytarł sobie serwetką usta.
- Przepraszam. To jest po prostu takie smaczne, że nie umiem inaczej jeść, jak tylko łapczywie.
- Uznam to za komplement - powiedziała wesoło moja mama - Chociaż muszę zauważyć, że mój przyszły zięć nieco mi doradził, jak we właściwy sposób szykować grzanki.
- Nie zaprzeczam, troszeczkę pani doradziłem - odpowiedział Clemont, najwyraźniej bardzo zadowolony z faktu, że jego przyszła teściowa go lubi - W końcu coś niecoś wiem na ten temat.
- Ładne mi coś niecoś - rzucił mój tata - Przecież ty jesteś mistrzem w tej dziedzinie.
- Nie powiedziałbym, że mistrzem. Nim jest raczej Brock - rzekł na to mój chłopak - Ja jestem jedynie jego zastępcą na stanowisku szefa kuchni w restauracji „U Delii“.
- Przyznaję, że Brock jest geniuszem nie tylko w sprawie leczenia oraz hodowania Pokemonów, ale również w kwestii gotowania - zauważyłam z wielkim uśmiechem na twarzy - Jednak muszę też przyznać, że Clemont jest także prawdziwym mistrzem. Nie wiem, który z nich gotuje lepiej, choć tak prawdę mówiąc, to uważam, że Brockowi najlepiej wychodzą zupy, mojemu chłopakowi drugie dania, zaś Cilan jest mistrzem deserów i przekąsek.
- Nie znam kuchni Cilana, ale znam kuchnię Brocka, a od niedawna także i Clemonta - powiedział Khoury - Mogę zatem śmiało stwierdzić, że Dawn ma absolutną rację w tej sprawie. Obaj są geniuszami, ale każdy w innej specjalności. Nic dodać, nic ująć.
- Dyplomatyczne wyjście z sytuacji - rzuciła Lyra - Chociaż jest w nim sporo prawdy.
Rozmowę przerwało nam nagłe pukanie do drzwi.
- Ciekawe, kto to może być? - spytałam.
- Ktoś, kto poczuł grzanki z dżemem - zaśmiał się tata.
Moja mama zachichotała delikatnie, po czym wstała od stołu.
- Zaraz sprawdzę.
Powoli poszła ona w kierunku drzwi i już po chwili z frontu domu dało się słyszeć wesołą rozmowę.
- O! Pan profesor! Czy pan na grzanki?!
- Nie, chociaż nie pogardzę nimi, Johanno, jeśli można. Ja tak tylko po przyjacielsku i sąsiedzku chciałem wpaść z wizytą. Jeśli można.
- Ależ proszę, niech pan wejdzie.
Chwilę później do jadalni weszła moja mama w towarzystwie profesora Jasona Rowana.
- Patrzcie tylko, kto nas odwiedził.
- O! Pan profesor! - zawołaliśmy chórem, po czym wszyscy zerwaliśmy się od stołu, aby móc uścisnąć mu dłoń.


Mężczyzna uśmiechnął się do nas przyjaźnie, po czym każdemu z nas podał dłoń, ściskając ją lekko.
- Naprawdę cieszę się, że was widzę, moi kochani. Mam do was małą sprawę.
- A jaką? - spytałam zaintrygowana.
- Właściwie to nawet dwie - odparł uczony - Po pierwsze chcę wam serdecznie pogratulować rozwiązania sprawy tych trzech zabójstw. To było naprawdę niesamowite. Nigdy bym nie przypuszczał, że kustosz okaże się być przestępcą.
- Nikt z nas by się tego nie spodziewał - odpowiedział Clemont - Tak czy siak naprawdę sprawa była dość prosta, gdy tylko wkroczył do akcji pan Ketchum.
Ojciec zachichotał delikatnie i lekko się zarumienił.
- Ja naprawdę nie jestem wcale tak dobrym detektywem jak mój syn. Poza tym sprawa była raczej prosta. Po prostu należało zorientować się, że wszyscy zabici przybyli do tego miasta pięć lat temu i dostawali oni znaki z zapowiedzią śmierci typowe dla świata przestępczego. Potem zaś należało przycisnąć żonkę jednego z nich, poszperać w przeszłości i już mieliśmy odpowiedź. To była kaszka z mlekiem.
- Policja wychodziła z podobnego założenia, bo też doszła do takich samych wniosków - zauważył profesor - Jednak mimo wszystko chcę wam pogratulować, ponieważ wykazaliście się naprawdę wielką przenikliwością umysłu. Nie każdy cywil doszedłby do wszystkich wniosków aż tak szybko.
- No, w sumie to jakaś zasługa z naszej strony - zaśmiał się tata - My nie mieliśmy dostępu do policyjnej bazy danych i nie mogliśmy sprawdzić gości po odciskach palców ani nic z tych rzeczy, więc cóż... Musieliśmy jedynie używać własnej wiedzy i własnej pomysłowości.
- Ale i tak wam poszło doskonale. Nawet nasza komisarz Jenny była zachwycona tym, czego dokonaliście - rzekł uczony - Więc tak czy inaczej przyszedłem tu, aby wam pogratulować, a prócz tego powiedzieć wam o czymś naprawdę interesującym.
- A o czym? - spytałam.
- Wiecie... Przypomniałem sobie, że wspominałaś mi o tym, Dawn, że twój chłopak lubi stare komiksy.
- A tak, mówiłam o tym panu - potwierdziłam i spojrzałam wesoło na Clemonta.
Ten zaś uśmiechnął się delikatnie i odparł:
- To prawda, nie zaprzeczam. W dzieciństwie zawsze lubiłem z ojcem czytać komiksy o super bohaterach.
- No widzisz... A ja lubiłem je czytać, gdy byłem dzieckiem i w sumie nadal je lubię - wyjaśnił uczony - Jednak dawno ich nie czytałem, aż tu nagle, kilka dni temu, szukając czegoś na strychu, znalazłem na nim coś naprawdę niesamowitego.
- Co takiego?
- Moją kolekcję dawnych komiksów, które zbierał jeszcze mój ojciec i potem dał je mnie, gdy sam z nich wyrósł.
Clemontowi oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Niesamowite! - zawołał wesoło - A jakie to są komiksy?
- O superbohaterach, oczywiście.
- Ale fajnie! A czy mogę je zobaczyć?!
- Oczywiście. Właśnie po to tutaj przyszedłem. Pójdziesz ze mną, drogi chłopcze?
- Jak najbardziej! - zawołał radośnie Clemont bardzo zachwycony tym wszystkim - Muszę koniecznie je zobaczyć!
- Ech... Bzik jeden - zaśmiała się Lyra - Chociaż z drugiej strony bez bzików ten świat nie byłby taki cudowny.
- Co racja, to racja - zgodziła się z nią moja mama.
- A więc doskonale! - rzekł z uśmiechem profesor Rowan - Zjedz do końca śniadanie i chodź ze mną. Chętnie pokażę ci moje znalezisko.
- Ale super! - krzyknął radośnie mój chłopak i spojrzał na mnie wesoło - Idziesz ze mną, Dawn?
- No pewnie, że idę - zaśmiałam się - Skoro to dla ciebie takie ważne, to dla mnie także.
Clemont uśmiechnął się do mnie czule. Widocznie moje słowa bardzo go zachwyciły, zaś ja byłam bardzo szczęśliwa, że mogę sprawić mu radość tym drobiazgiem.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Patrzyliśmy zdumieni na Asha, który usiadł na poduszkach po turecku, poprawił sobie lekko pióropusz i rzekł poważnym tonem:
- Howgh!
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wykonując niemalże takie same gesty, co jego trener.
- Eee... Howgh! - odpowiedziałam nieco załamanym głosem, gdyż cała ta sytuacja była co najmniej dziwaczna.
- Błagam! Co się tutaj wyprawia?! - zawołała Iris.
- Więźniom nie wolno się odzywać bez pozwolenia wielkiego wodza! - zawołał chłopak, który przedtem strzelił do Iris z łuku.
- Brawo, Avery! Brawo! Niechaj wiedzą, że nie wolno im się odzywać bez pytania! - zawołała jakaś dziewczynka.
- A więc on ma na imię Avery - powiedziałam, przyglądając się przy tym chłopaczkowi - Ciekawe.
Avery miał brązowe włosy i czarne oczy, malutki nos i lekko zadziorny uśmiech na twarzy. Podobnie jak pozostałe dzieciaki wyglądał na tak około osiem do dziewięciu lat. Tak czy siak nie był wiele młodszy od Bonnie.
- Howgh, bracia i siostry! - rzekł Ash.
- Howgh! - zawołały chórem dzieciaki.
- Błagam was! To jest po prostu śmieszne! - jęknęła załamanym głosem Iris - Słuchaj, Ash... Nie wiem, co ty kombinujesz, ale naprawdę masz teraz przerąbane. Niech no tylko mnie rozwiążą, to ja cię...
Jeden z chłopców walnął ją lekko w głowę trzymanym w prawym ręku tomahawkiem.
- Auu! A to za co było?!
- Squaw nie wolno się odzywać bez pytania! Squaw ma siedzieć cicho, zwłaszcza, że squaw jest wzięte do niewoli - powiedział poważnym tonem chłopiec.
- Ale czekaj, zaraz! Jaka niby squaw? Że niby ja jestem...
Iris znowu dostała tomahawkiem.
- Ej, Ash! Powiedz mu, żeby przestał...
Znowu oberwała przez głowę.
- Zamilcz, nieszczęsna! Bo inaczej zaraz spadnie na ciebie mój gniew! - zawołał Ash, próbując być straszny.
- Błagam! Ten dzieciak zupełnie zdziecinniał - mruknęła Mulatka.
- Raczej wczuwa się w swoją rolę - powiedział Cilan, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- I idzie mu to całkiem dobrze - zaśmiałam się.
Iris załamana spojrzała w sufit.
- Ech... Otaczają mnie same bachory.
- Zamilcz, squaw, inaczej każę cię oskalpować! - zawołał groźnie Ash - Jesteście teraz naszymi jeńcami i nakazuję wam wszystkim siedzieć cicho, gdyż w przeciwnym razie...
- Tak, wiem! Oskalpujesz nas. To już słyszeliśmy - przerwała mu Iris, za co znowu dostała tomahawkiem - No dobra, już dobra! Nic więcej nie mówię!
- To będzie trudne do przeprowadzenia - zażartował sobie Cilan - Ona naprawdę nie umie siedzieć cicho.
- Żebyś się nie zdziwił, Cilan! - mruknęła Mulatka i znowu oberwała tomahawkiem.
- A nie mówiłem? - zaśmiał się zielonowłosy.
- Tak, rzeczywiście nie umie siedzieć cicho - zachichotałam.
Ash tymczasem patrzył na nas miną prawdziwego wodza Indian, po czym odparł:
- Blade twarze najechały nasze ziemie! To oznacza wykopanie topora wojennego. A skoro tak, to wobec tego przysięgliśmy Wielkiemu Manitu, że pierwszych intruzów, którzy ośmielą się tu przybyć, ukażemy i to w surowy sposób! Siedzący Tauros przemówił.
- Siedzący Tauros? Ale sobie ksywkę wymyślił - rzuciła złośliwie Iris.
- Nie jest wcale taka zła - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Jedna dziewczynka o beżowych włosach i zielonych oczkach powoli podeszła do nas i rzekła:
- Oto ja, Wartki Potok, córka wielkiego wodza plemienia Szoszonów oświadczam wszem i wobec, że tych oto intruzów należy spalić na stosie dla przykładu innym intruzom, aby omijali nasze prerie z daleka!
- Tak! Spalić ich na stosie ofiarnym! Spalić na stosie! - wrzasnęły dzieciaki chórem.
- Wielki Wodzu, czy zezwalasz nam na złożenie w ofierze Wielkiemu Manitu naszych jeńców? - spytał Avery.
- O tak! - zawołał Ash i nagle się zreflektował - Zaraz, moment! Kogo mamy złożyć w ofierze?
- No, ich - powiedziała panienka Wartki Potok, pokazując dłonią na mnie, Iris i Cilana.
Załamany Ash popatrzył na nas i rzekł:
- O rany! I co teraz? Spalić kumpli i zachować stołek, czy może stracić stołek i ocalić kumpli?
Następnie spojrzał na swoje dłonie, jakby ważył, co teraz ma dla niego większą wartość i zaczął mamrotać:
- Stołek... Kumple... Stołek... Kumple... Stołek... Kumple...
- Ej! Ja ci dam wątpliwości w tej sprawie! - zawołała groźnie Iris.
Oczywiście znowu oberwała tomahawkiem.
- Miałaś siedzieć cicho - przypomniałam jej złośliwym tonem.
- Wybacz mi, zupełnie o tym zapomniałam - odparła Mulatka - No, ale mogliby się oduczyć tego głupiego zwyczaju.
- Słuchajcie... Myślicie, że oni naprawdę spalą nas na stosie? - spytał przerażonym głosem Cilan.
- No, coś ty! - zaśmiałam się nerwowo - Na pewno nie... Prawda?
Popatrzyłam na Asha, który popatrzył na mnie takim wzrokiem, jakby dawał mi do zrozumienia, że nie panuje już nad całą tą sytuacją. Miałam wówczas wielką nadzieję, iż on się tak tylko zgrywa, bo jak nie, to już bym mu pokazała.
- Słuchajcie... - powiedział Ash, powstając z poduszek - Uważam, że ta piękna squaw o miodowych włosach nie powinna iść na stos. Zostanie ona ze mną jako moja żona!
- Żona? - spytała zdumiona dziewczynka nazywana Wartkim Potokiem.
Jej ton wyraźnie wskazywał na to, że nie podoba jej się taka decyzja. Nie wiedziałam, dlaczego, choć tak właściwie to wiedziałam, ale nie miałam pewności, czy moje przypuszczenia w tej sprawie są słuszne.
- A i owszem, ona zostanie moją żoną, dlatego właśnie ułaskawiam ją! Rozwiązać ją i przyprowadzić tutaj. Siedzący Tauros przemówił!
Dzieciaki zaraz rozwiązały mnie i przyprowadziły do niego, zaś mój luby podał mi rękę i rzekł:
- Od dzisiaj nosić będziesz imię Waleczna Lilia! Będziesz moją żoną numer 1!
- Numer 1? Czyli masz ich więcej? - spytałam ironicznie.
- Owszem, mam ich kilka, jak przystało na prawdziwego wodza Indian - zaśmiał się mój luby.
- Hej, Ash! A może byś tak poślubił także i mnie?! - zawołała nagle Iris nieco przerażonym głosem - Bo wiesz, ja też jestem niczego sobie...
Ash popatrzył na nią z kpiną w oczach i rzekł:
- Jesteś za chuda. I za płaska z przodu.
Wszyscy ryknęliśmy śmiechem, słysząc te słowa, zaś Mulatka zrobiła obrażoną minę.
- Uważaj, bo jak cię zaraz walnę, to też będziesz cały płaski z przodu! A zwłaszcza na twarzy!
Oczywiście dostała ona za to tomahawkiem w głowę. Następnie wraz z Cilanem została wyprowadzona przez dzieciaki na podwórze, gdzie mali Indianie z miejsca zaraz ułożyli stos z drewna, na którym posadzili naszych przyjaciół, po czym zaczęli wokół nich tańczyć i śpiewać:
- Podpalimy blade twarze! Podpalimy blade twarze! Podpalimy blade twarze! Podpalimy blade twarze!
- Hej, Ash! To już nie jest śmieszne! - krzyknęła przerażona Iris.
- Właśnie, Ash! Przestań! To już przestaje być zabawne! - dodał Cilan.


Popatrzyłam na Asha, który razem z Pikachu obserwował tę scenę z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Proszę cię, Ash! Przestań! Skończ tę zabawę! Oni zaraz ich spalą! - zawołałam przerażona.
- Istnieje taka możliwość, ale spokojnie. Na pewno tego nie zrobią.
- Poważnie?! Jeden z nich bierze zapałki!
- Faktycznie, ma zapałki.
- I nic cię to nie rusza?
- Owszem, chłopiec może się nieco poparzyć, ale cóż... To już ryzyko zawodowe.
Nie wiedziałam już, czy on mówi poważnie, czy żartuje, ale te dzieci naprawdę były gotowe podpalić stos z naszymi przyjaciółmi, kiedy to nagle mój chłopak zawołał:
- Zaczekajcie!
Dzieciaki od razu zaprzestały swoich działań i popatrzyły na Asha, który uśmiechnął się delikatnie i powiedział:
- Dobra, dość już wygłupów. Rozwiążcie ich!
- Ej, Ash! Naprawdę musimy? - zapytał załamanym głosem Avery.
- Właśnie! Musimy?! - jęknęły dzieciaki.
- Tak, moi kochani - powiedział wesołym głosem Ash - Nie będziemy przecież palić ludzi na stosie.
- Na pewno? A może chociaż jedno z nich? Proponuję tę z fioletowymi kudłami - zapytała panienka Wartki Potok.
- Przykro mi, Phoebe, ale nie możemy - rzekł mój chłopak - Są na tym świecie pewne zasady i należy ich przestrzegać, a jedna z tych zasad mówi o niepaleniu ludzi żywcem.
- Mogę ich zaciukać tomahawkiem przed egzekucją - zaoferował się Avery.
Ash i ja popatrzyliśmy na Iris.
- Wiesz, to jest całkiem kusząca oferta - powiedział mój luby - Niestety zupełnie niezgodna z naszymi zasadami.
- Fakt... Niestety - dodałam złośliwie.
Dzieciaki więc, chcąc nie chcąc, musiały rozwiązać Iris i Cilana, co też oczywiście zrobiły, a nasi przyjaciele podeszli do nas z różnymi minami na twarzach. Mówię „różnymi“, ponieważ Cilan wyraźnie był ubawiony całą tą sytuacją, zaś Iris miała żądzę mordu w oczach.
- Zobaczysz, Ash, jak za to oberwiesz, kiedy tylko zostaniemy sami - pogroziła mu pięścią.
- Wobec tego muszę zadbać o to, abyśmy nigdy nie zostali sami - rzekł wesoło Ash.
W tej samej chwili przybiegła do nas młoda kobieta w wieku tak około dwudziestu paru lat. Ubrana była ona w jasną bluzkę, niebieskie dżinsy oraz zieloną czapkę z daszkiem.
- Ach, tu się znowu schowaliście! - zawołała, dysząc przy tym - A ja was szukam po całej okolicy! Bawicie się w Indian? Ech, wy to naprawdę macie pomysły.
- Owszem i to jeszcze jakie! - mruknęła bardzo złośliwie Iris, po czym spojrzała na kobietę: - Zaraz! Czy my się przypadkiem nie znamy?
Nieznajoma popatrzyła na nią, a potem na Cilana i Asha. Pomyślała przez chwilę, jakby próbowała coś wydobyć ze swojej pamięci.
- Czekajcie... Ciebie to ja znam! - zawołała do mojego chłopaka - Ty jesteś przecież Ash Ketchum! Znany też jako Sherlock Ash!
- Owszem, to właśnie ja - uśmiechnął się do niej detektyw z Alabastii - Miło mi, że mnie pamiętasz, Daniello.
- To wy się znacie?! - zapytałam zdumiona.
- Ależ oczywiście - odpowiedział wesoło Ash - Poznaliśmy się podczas mojej podróży po Unovie. Pomagaliśmy ci wówczas w opiece nad twoimi podopiecznymi.
- I jak widzę znowu to robicie - zaśmiała się Daniella - Ech, dzieciaki. Wy i ta wasza Brygada Trubbisha.
- Brygada Trubbisha? - spytałam zdumiona.
Trubbish powoli podszedł do dzieci, a te otoczyły Asha, który rzekł do mnie wesołym tonem:
- Sereno... Pozwól, że ci przedstawię słynną w całej Unovie Brygadę Trubbisha, której jestem honorowym członkiem.
- I jeszcze przywódcą! - dodał dumnym tonem Avery.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- No ładnie! - jęknęłam załamana - A ja myślałam, że nic mnie już w życiu nie zaskoczy.

***


Daniella zaprosiła nas ze sobą do małego pensjonatu niedaleko miasta, w którym się zatrzymała razem ze swoimi podopiecznymi, po czym rzekła:
- Chciałabym was bardzo przeprosić za żarty moich podopiecznych. Mam wielką nadzieję, że nie narobili wam problemów.
- Nie, tylko nieco nas nastraszyli - mruknęła na to Iris - Chociaż muszę powiedzieć, że i tak najbardziej nastraszył nas Ash.
- No właśnie! - po raz pierwszy w tej sprawie ją poparłam - Na rano zniknąłeś tak nagle i nie wiedzieliśmy, gdzie cię mamy szukać.
- Nie o to mi chodziło - mruknęła Mulatka z przekąsem.
- Wiem, ale mnie chodziło właśnie o to! - mruknęłam poirytowana jej wtrącaniem się - Czy możesz mi wyjaśnić, Ash, co ty i Pikachu robiliście od rana i czemu nie było was na miejscu?
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Spokojnie, Sereno. Już wam wszystko wyjaśniam. Widzisz... To było tak, że poprzedniego dnia spotkałem Avery’ego na ulicy. Nie wiem jak, ale on mnie poznał, chociaż dawno się nie widzieliśmy i zagadał mnie.
- Aha... To dlatego zostałeś wtedy w tyle i potem nas dogoniłeś? - wtrącił się Cilan.
- Brawo, Einsteinie - zaśmiał się wesoło mój chłopak - Tak to właśnie wyglądało. Avery chwilkę ze mną rozmawiał, ale musiał szybko dołączyć do swojej grupy, a ja do swojej, dlatego też umówiliśmy się następnego dnia rano. Dlatego też rano mnie nie zastałaś w naszym pokoju, Sereno. Ja po prostu wstałem wcześniej i poszedłem razem z Pikachu na spotkanie z moim dawnym kumplem.
- No właśnie! - wtrącił Avery, który właśnie bawił się niedaleko nas z dziewczynką „Wartkim Potokiem“ oraz Trubbishem.
- A właściwie to skąd wy się znacie? - zapytałam.
- To dłuższa opowieść, ale w sumie można ją opowiedzieć w jednym wielkim skrócie - zachichotał wesoło mój ukochany - A więc to było tak... Podróżowałem wtedy z Iris i Cilanem, kiedy nagle, na drodze napotkaliśmy piątkę dzieciaków, jak jadą na rowerach i zaatakowali nas kulkami błota, po czym odjechali, zabierając ze sobą moją czapkę.
- A konkretnie to ja ją zabrałem - zaśmiał się Avery.
- Tak, no właśnie - pokiwał głową Ash - Tak czy siak było naprawdę niezbyt wesoło, w każdym razie nie dla nas, ponieważ dzieciaki bawiły się po prostu doskonale. Chwilę po dzieciakach przybiegła Daniella razem ze swoją babcią. Okazało się wówczas, że Daniella to przedszkolanka i razem ze swą babunią prowadzi miejscowe przedszkole. Jednak weszła w konflikt ze swymi podopiecznymi, którzy znaleźli Trubbisha na pobliskim śmietniku i przyprowadzili go ze sobą do przedszkola. Ponieważ ten Pokemon znany jest z tego, że potrafi wydzielać z siebie bardzo nieprzyjemny smrodek, to Daniella surowo nakazała dzieciakom zanieść go z powrotem tam, skąd go przynieśli. Odmówili, więc sama to zrobiła. Następnego dnia dzieciaki nie przyszły do przedszkola, tylko na miejscowy śmietnik, gdzie na rosnącym tam drzewie zrobiły sobie swego rodzaju fortecę.
- Tam zbudowaliśmy domek na drzewie i bawiliśmy się w nim - odparł wesoło Avery.
- Właśnie - pokiwał wesoło głową Ash - No i potem dzieciaki ustawiły ze śmieci taką wielką barykadę, aby z jej pomocą się bronić przed Daniellą, gdyby ta chciała zabrać im ich ulubieńca. Prócz tego nazwali się Brygadą Trubbisha i złośliwie pokazały się jej, po czym uciekły wraz z Trubbishem na śmietnik. Wtedy to właśnie Daniella spotkała nas. Opowiedziała nam o swoim problemie, a ja postanowiłem jej w tym pomóc. Poszedłem tam, ale okazało się, że dzieciaki zastawiły tam pułapki, a ja wpadłem w jedną z nich i zostałem przez nie schwytany. Chcąc im przemówić do rozsądku uznałem, że najlepiej będzie je przekonać do siebie bawiąc się z nimi, więc mimo krytycznych krzyków Iris (która wraz z resztą stała niedaleko i obserwowała moje poczynania) poszedłem z dzieciakami do domku na drzewie. No i tam dowiedziałem się, na czym polega ich problem i postanowiłem im pomóc. Zaczęliśmy się bawić, aż w końcu przyszła Daniella z babcią, Iris i Cilanem. Cała grupka zaczęła żądać rozbudowania barykady i oddania Trubbisha. Dzieciaki postawiły się, a ja stanąłem po ich stronie. Powiem więcej... Dość szybko zostałem przywódcą Brygady Trubbisha, bo Avery (dotychczasowy lider) widząc moje zaangażowanie w tę sprawę oddał mi dowodzenie, a ja stoczyłem potyczkę Pokemonów z Daniellą. Walkę jednak przerwało nam zawalanie się barykady ze śmieci. Szybko więc ewakuowaliśmy dzieci na drzewo, aby nie zginęły, tylko Avery nie chciał uciec mimo próśb Danielli. W końcu Trubbish wykorzystał swoje błotne ataki, aby rozwalić na kawałki barykadę i grożące nam śmieci. W ten sposób ocalił on Daniellę i Avery’ego przed upadkiem góry śmieci, czym zyskał w oczach pani przedszkolanki, która przeprosiła go za swoje zachowanie i zgodziła się, aby pozostał w jej przedszkolu. Okazało się wówczas, że gdyby tylko od początku była ona do niego miła, to nie wydzielałby on tyle smrodku, ponieważ ten się z niego wydziela jedynie wtedy, kiedy ktoś go źle traktuje.
- No, to nie do końca tak wygląda, ale tak, to prawda... Dokuczanie Trubbishowi sprawia, że wydziela on z siebie smród - powiedziała Daniella z uśmiechem na twarzy - Naprawdę poczułam się wtedy strasznie głupio, kiedy tylko ocalił on mnie i Avery’ego przed tą stertą śmieci. A kiedy moja babcia powiedziała mi, iż od początku wiedziała o tym, że dokuczania Trubbishowi wywołuje atak smrodku, naprawdę byłam całkiem załamana. Bo przecież mogła mi to powiedzieć wcześniej, ale uznała, iż nie ma co mi mówić, bo powinnam sama wyciągnąć należyte wnioski z tego, co widzę. Tak to już z nią jest.
- Właśnie... Ale tak czy siak całkiem miła z niej osoba - stwierdził Ash - Dała mi w podzięce za pomoc jajo Pokemona, z którego potem wykluł się uroczy stworek. Do dzisiaj jest on ze mną, chociaż obecnie przebywa on u profesora Oaka.
- Trochę szkoda. Miałam nadzieję, że go zobaczę - rzekła Daniella, uśmiechając się lekko - No, ale chyba kilka Pokemonów oprócz Pikachu tutaj masz, prawda?
- A pewnie, że mam - zaśmiał się Ash - Chętnie wam je pokażę.
Natychmiast wypuścił z pokeballi Pidgeota, Charizarda, Bulbasaura i Totodile’a. Pokemony te od razu spodobały się dzieciakom, które to zaczęły się z nimi bawić.
- Podobają się wam? - spytałam wesoło - A ciekawe, co powiecie na moje.
Następnie wypuściłam z moich pokeballi Braixena i Panchama, te zaś dołączyły do zabawy. Również Iris i Cilan do niej się przyłączyli, więc już po chwili zabawa była przednia.
- Ech, dzieciaki - powiedziałam wesoło - Tak wspaniale się bawią.
- Tak... Zarówno te duże, jak i małe - zaśmiała się złośliwie Iris.
Oczywiście piła do Asha, który to bawił się bardzo wesoło z Brygadą Trubbisha tak, jakby sam był dzieckiem. Osobiście nie uważałam, żeby to miało być coś złego, ale nie chciałem sprzeczek z Iris, dlatego też z miejsca zmieniłam temat i zapytałam:
- Daniello, a co wy tu właściwie robicie?
- Widzisz, Sereno... To nie są już przedszkolaki, tylko dzieci w wieku szkolnym, więc normalnie nie są one pod moją opieką. Teraz jednak to się zmieniło, ponieważ ich nauczycielka zachorowała, a dzieci miały jechać z nią na tygodniową wycieczkę do tego miejsca. Wszystko zostało opłacone, a tutaj nagle takie nieszczęście. Szkoła nie chciała niczego odwoływać, więc poproszono mnie, abym się nimi zajęła. Mam co prawda swoje obowiązki, jednak babcia obiecała godnie mnie w nich zastąpić, dlatego też pojechałam z nimi tutaj. Zrobiłam to tym chętniej, że dobrze znam większość tych dzieci. Piątka z nich była już kiedyś moimi podopiecznymi i to właśnie oni założyli Brygadę Trubbisha, a obecnie dołączyła do nich kolejna piątka.
- Rozumiem - pokiwałam delikatnie głową.
- A gdzie obecnie mieszka Trubbish? - spytała Iris.
- W moim przedszkolu, oczywiście - odpowiedziała Daniella - Mam nowych podopiecznych i każdy z nich lubi się z nim bawić. Ale często też odwiedza mnie Avery ze swoimi przyjaciółmi i też chętnie się z nim bawią. Gdy zaś mieliśmy jechać na wycieczkę, to cała grupka uprosiła mnie, abym zabrała Trubbisha ze sobą. Nie umiałam im odmówić.
Popatrzyłam na tego uroczego Pokemona, który pomimo swojego dość niepozornego wyglądu sprawiał całkiem niesamowicie przyjemne wrażenie, a w każdym razie na pewno wtedy, gdy się go lepiej poznało. Widząc jego zabawę z dziećmi zrozumiałam, dlaczego dzieci tak bardzo go polubiły. W sumie to ja również zaczęłam go lubić.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Zgodnie z zapowiedzią profesor Rowan zaprowadził mnie i Clemonta do swojego domu i tam pokazał nam swoją znalezioną na strychu kolekcję komiksów o superbohaterach z czasów, kiedy on sam był jeszcze dzieckiem. Chociaż nie jestem wielką miłośniczką tego typu literatury, to jednak muszę przyznać, że naprawdę bardzo mi się one spodobały. Miały w sobie jakieś nieodparte piękno, któremu nie umiałam i nie chciałam się oprzeć. Razem z moim chłopakiem oglądałam dokładnie każdy z komiksów, uśmiechając się wesoło.
- Niesamowite... Tu są naprawdę wspaniałe komiksy - powiedziałam z zachwytem w głosie - O! No proszę! Jest tutaj nawet „Liga Niezwykłych Dżentelmenów“. Ale super!
- Dawn ma rację. Posiada pan po prostu wspaniałą kolekcję - dodał z wielką radością w głosie Clemont - Kilka z tych komiksów już znam, ale tak czy siak są one wspaniałe.
- Wiedziałem, że ci się spodobają - powiedział z uśmiechem na twarzy uczony - Tak też myślałem, że ktoś taki, jak ty, mój drogi chłopcze, będzie w stanie w pełni docenić piękno tej kolekcji.
- I miał pan rację, panie profesorze - rzekł Clemont, dalej je oglądając - Są po prostu przepiękne. Jestem nimi zachwycony.
- Nie tylko ty. Ja również się do tego przyznaję - dodałam wesoło - To jest piękna kolekcja, choć tak naprawdę tylko dla prawdziwych miłośników takiej literatury. Ktoś inny uznałby tę kolekcję raczej za dziwaczną.
- Tak, to prawda, dlatego właśnie pokazuję ją waszej dwójce i nikomu innemu - powiedział profesor Rowan - Bo wiem doskonale, że kto jak kto, ale wy ją docenicie. Sądzę, iż Ash także by ją docenił, gdyby tylko tu był. A właśnie... Kiedy on wraca z Unovy?
- Nie mam pojęcia, proszę pana - odpowiedziałam - Mój kochany brat ciągle napotyka na swojej drodze na jakieś zagadki do rozwiązania i nie potrafi się oprzeć temu, aby je rozwiązać.
- Mam nadzieję, że go za to nie potępiasz - rzekł uczony poważnym tonem - Ostatecznie przecież to niezwykle szlachetna misja walczyć o to, aby tego zła mniej było na świecie.
- Wiem o tym, panie profesorze i wcale nie potępiam za to Asha, tylko uważam, że czasami naprawdę przesadza.
- Tak uważasz? - uśmiechnął się wesoło Rowan - Cóż... Możliwe, że masz rację, ale ja tak jakoś nie bardzo się z tym mogę zgodzić. Ostatecznie, gdyby było więcej ludzi z takimi szlachetnymi pobudkami, to na pewno tego zła byłoby o wiele mniej na świecie.
- Tak pan uważa? No cóż... Pewnie jest w tym sporo racji - odparłam wesoło uczonemu - Tak czy siak niektórzy nam sugerują... Znaczy się mnie i mojemu bratu, że my niby przyciągamy kłopoty. Inaczej mówiąc tam, gdzie my chodzimy, tam pojawiają się problemy i gdyby nie my, to by ich tam nie było.
Profesor Rowan wybuchł gromkim śmiechem, słysząc moje słowa.
- Poważnie? Cóż, to bardzo interesujące... Jestem ciekaw, kto tak niby mówi.
- Jedna nasza przyjaciółka imieniem May - zaśmiałam się lekko - Tak czy siak ja się tam z nią w tej sprawie w żadnym razie nie zgadzam.
- Mam nadzieję - pokiwał głową delikatnie profesor - Pamiętaj, że to nie jest prawda, a co do kłopotów, to... Cóż... Te można wszędzie znaleźć.
- Tylko, że my nigdy ich nie szukamy - powiedziałam - To one same nas znajdują.
- Tak się zwykle zdarza - odparł Rowan - Tak czy inaczej miło mi, że przypadła wam do gustu moja kolekcja.
- A co pan zamierza z nią zrobić? - spytał Clemont.
- Sam nie wiem... Być może je zachowam. Wiecie, chciałem najpierw je sprzedać i zarobić na nich. Nawet w tym celu już wezwałem miejscowego antykwariusza, żeby wycenił każdy z nich, ale potem zmieniłem zdanie, co zresztą bardzo załamało tego biedaka.
- A co? Ten antykwariusz już tu był i je wycenił? - spytałam.
- A był tutaj, ale ich nie zdążył wycenić, bo zanim mi powiedział cenę, to ja powiedziałem, że zmieniłem zdanie i nie będę ich sprzedawać.
- Rozumiem... A czy wolno wiedzieć, co też kierowało panem, gdy pan podjął taką decyzję? - zapytał Clemont.
Uczony rozłożył bezradnie ręce.
- Sam nie wiem. Po prostu poczułem, że nie jestem w stanie rozstać się z tą kolekcją. Tak, chyba właśnie to. Przypomniało mi się, jak swego czasu czytałem zachłannie te komiksy i jakie wrażenia mi wtedy towarzyszyły. To było silniejsze ode mnie, dlatego też musiałem je sobie zostawić. Naprawdę szkoda mi antykwariusza, ale cóż... Ja przecież dla jego pasji skupywania sprzedawania staroci ja nie będę wyzbywał się takiej pięknej kolekcji.
- Słusznie, to by było głupie - powiedział Clemont, oglądając jeden z komiksów - To jest naprawdę wspaniała kolekcja. Szkoda by było się jej wyzbywać.
- I będzie pan to teraz znowu czytał? - spytałam.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał pytająco Piplup, który to właśnie wysunął się spod sterty komiksów, którymi przed chwilą niechcący przysypał go mój chłopak.
- Oczywiście - odpowiedział mi przyjaznym głosem - Nie wyobrażam sobie innej opcji. Może to jest nieco głupie, że dorosły czyta komiksy, ale pamiętajcie, że komiksy stworzyli dorośli i pierwsze z nich były skierowane właśnie dla dorosłych. Potem dopiero (nie wiem, dlaczego) zaczęto komiksy utożsamiać z dziećmi i dzieciństwem.
- Tak, to prawda - pokiwał głową Clemont, oglądając kolejną gazetkę - Jednak wiele z tych komiksów dzieci zdecydowanie nie powinny czytać. Mają zbyt brutalną fabułę, a poza tym dzieci by ich nie zrozumiały.
- Słusznie. Dlatego dorośli mają przy nich większą frajdę niż dzieci - dodał profesor Rowan, też biorąc do ręki jeden z komiksów - Ech, kochani moi... Jak ja to teraz przeglądam, to wracają wspomnienia tych wszystkich pięknych chwil, które spędziłem na ich lekturze. Ach, to były dopiero czasy! Młody człowiek wtedy był, szczęśliwy człowiek był, a do tego i beztroski... Nie musiał się przejmować tyloma sprawami, jakimi przejmuje się teraz. Miał więcej czasu na drobne przyjemności...
Uczony westchnął głęboko i dodał smutnym tonem:
- Ale te chwile już nie powrócą i nie ma co nad nimi rozpaczać. Lepiej cieszyć się z tego, co mamy i starać się znaleźć w obecnej sytuacji wszystko, co dobre.
- Pewnie i tak - powiedziałam czując, jak moje serce również ogarnia lekka nostalgia za tym, co przeżyłam i co już nigdy nie powróci - Ważne, żeby szukać w obecnej sytuacji tego, co dobre, a potem się tym cieszyć.
- Właśnie, moja droga - pokiwał głową pan profesor i zapytał: - Dacie się zaprosić na sok i ciastka?
Oczywiście nie muszę mówić, że z prawdziwą radością przyjęliśmy to zaproszenie.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Jeszcze tego samego dnia powiadomiłam Maxa, Bonnie i Cynthię o tym, gdzie jesteśmy i cała trójka radośnie do nas dołączyła, aby wziąć razem z nami w tej wesołej zabawie. Oczywiście najchętniej dołączyli do niej Max i Bonnie, którzy mimo, iż mieli się za dorosłych, to bynajmniej nie mieli nic przeciwko dziecinnym zabawom, którym kierował mój ukochany. Obecnie dzieciaki przechrzciły się z Indian na wojskowych. Wszyscy ustawili się w szeregu, zaś Ash dobył szpady i machając nią niczym zawodowy żołnierz wydawał im komendy.
- Kompania... Baaaaczność! Na ramię broń! W prawo zwrot! Naprzód krokiem marsz!
Następnie sam stanął na ich czele i zaczął z nimi maszerować przed całe podwórko tuż przed pensjonatem.
- Ech, cóż to za duży dzieciak - powiedziała z politowaniem Iris, która razem z resztą naszej kompanii siedziała właśnie przy stoliku przed domem i obserwowała te zabawy.
- Weź się już lepiej zamknij - warknęłam na nią - Przynajmniej on umie postępować z dziećmi, czego o tobie się nie da powiedzieć.
Dziewczyna zrobiła naburmuszoną minę, a tymczasem Cilan zapytał Danielli o to, co go intrygowało:
- Dziwi mnie trochę, że nie ma tu żadnych pracowników ani nikogo w tym pensjonacie poza wami.
- No właśnie - dodała Iris, również bardzo zaintrygowana - Czy możesz nam to wyjaśnić?
- Ależ to jest bardzo proste - odparła Daniella - Właściciel tego obiektu wynajmuje go różnym ludziom pod warunkiem, że sami będą o siebie dbać. W domu nie ma nic cennego, co można by ukraść, a jeśli nawet, to założę się, że wszystko jest ubezpieczone.
- Rozumiem. Stąd więc pustki w tak wielkim domu - powiedziałam i spojrzałam przed siebie - No, a ten las tam, przed nami? Czy on też należy do tej posiadłości?
- Nie, to już własność miasta. Podobnie jak większa część tej łąki oraz jezioro i wszystko inne w okolicy mili. Piękne tereny, prawda?
- Owszem, bardzo piękne.
- Można tu spędzać wakacje! - zawołał radośnie Cilan.
- Zdecydowanie można! - poparła go Iris.
- Tak, ale niestety prawdopodobnie to już niedługo się zmieni - rzekła nagle Daniella smutnym tonem.
Popatrzyliśmy na nią zdumionym wzrokiem.
- O czym ty mówisz? - spytałam.
- Bo widzicie, kochani... Miejscowy milioner Christian Renauld chce tu wybudować sieć domów jednorodzinnych i zbić na tym fortunę. Jednak chce mieć więcej przestrzeni do budowy większej ilości domów, dlatego też planuje wykupić las i wyciąć go.
- To prawda. Słyszałam o tym - odezwała się Cynthia - Mówili o tym w Centrum Pokemonów.
- Że co?! - krzyknęła Iris, zrywając się ze swego miejsca - Ale przecież ten las jest taki piękny! I te wszystkie tereny... Jak można budować na nich cokolwiek?!
- Osobiście uważam, że to podłe i głupie! - dodał Cilan, równie mocno oburzony tym, co usłyszał.
Daniella rozłożyła bezradnie ręce.
- Być może, ale my nic na to nie poradzimy. Nie my tutaj decydujemy, tylko burmistrz, a on chętnie odsprzeda Renauldowi te ziemie.
- No, to jest po prostu skandal! - zawołała Iris, zrywając się z miejsca - Chętnie pójdę do tego burmistrza i wygarnę mu, co o nim myślę.
- Oj, nie wprawisz go tym w dobry nastrój - jęknął Cilan.
- Może i nie, ale może przekona się w ten sposób do zmiany zdania.
- Jeżeli mam być szczera, to wiele na tym nie zyskasz - powiedziała Cynthia znad lektury nowego kryminału Johna Scribblera - Gniewem tam nic nie wskórasz. Być może jednak inaczej będziesz mogła coś zyskać.
- W jaki sposób? - spytała Iris.
- To proste... Musisz iść i na spokojnie mu wyłożyć swoje racje.
Mulatka była zawiedziona taką odpowiedzią.
- Nie wydaje mi się, aby to coś pomogło.
- Wiecie co? Ja tam sobie myślę, że ten las i te tereny dałoby się ocalić przed sprzedażą, gdyby tylko objęto te tereny ochrony - stwierdziła Daniella - Trzeba by było jedynie udowodnić, że na tym terenie znajdują się rzadkie gatunki Pokemonów, którym grozi wymarcie.
- Super! To jest ekstra pomysł! - krzyknęła podnieconym głosem Iris - Musimy tylko taki gatunek znaleźć lub sobie wymyślić i po sprawie!
- Niestety, to nie jest takie proste - zauważyła Daniella - Nie można sobie wymyślić zagrożonego gatunku, a jego znalezienie równa się z cudem.
- Spokojnie, przecież mamy tutaj detektywa najlepszego na świecie! - zawołałam wesoło - Jeśli tutaj jest gatunek zagrożony wyginięciem, to on na pewno go znajdzie!
- No właśnie... Nie wiemy, czy taki gatunek w ogóle się tutaj znajduje - rzekła Daniella - Obawiam się, że ten las pójdzie pod topór, że tak powiem.
- Nie! Ja się nie zgadzam! - krzyknęła bojowo Iris - Wychowałam się w miejscu podobnym do tego i nie pozwolę, aby zostało ono zniszczone!
- Przykro mi, ale to nie zależy od ciebie - zauważył Cilan.
Dziewczyna spojrzała na niego groźnie i krzyknęła:
- Możesz tu siedzieć bezczynnie, ale ja nie zamierzam tego robić! Ja zamierzam walczyć!
- Daj spokój. Nie warto - powiedziała spokojnie Cynthia - Ostatecznie to tylko ładny krajobraz, nic więcej. Po co toczyć o niego wojnę?
- Po to, żeby zachować je w takim stanie, w jaki jest i już na zawsze powinien pozostać! - odparła buńczucznie Mulatka - Musimy ratować te okolice przed zniszczeniem, a Ash nam w tym pomoże!
- Najpierw powinniśmy go zapytać, czy tego chce - zauważyła Daniella - Nie możemy go zmuszać do pomocy.
- O to możesz być zupełnie spokojna - uśmiechnęłam się wesoło - O ile znam Asha, to na pewno zechce nam pomóc.


Tymczasem Ash dalej maszerował ze swoim oddziałem, który razem z nim śpiewał piosenkę z bajki „Księga Dżungli“ Disneya, oczywiście z nieco zmienionymi słowa. Szła ona mniej więcej tak:

Raz-dwa-trzy!
I równaj krok! Dwa-trzy!
Raz-dwa-trzy!
I równaj krok! Dwa-trzy!

My idziemy w leśną toń.
Długi kij to nasza broń.
Szef nasz trąbkę ma,
Na niej sobie gra.
I wysoko nosi skroń,
Bo odwaga to jego broń.

Raz-dwa-trzy!
I równaj krok! Dwa-trzy!
Raz-dwa-trzy!
I równaj krok! Dwa-trzy!

Dżungla nie przestraszy nas.
Tu nie spotkasz wielkich gwiazd.
Trubbish rządzi tu,
Siłę ma za stu!

Wtedy to Phoebe, idąca na samym końcu szeregu, zawołała głośno:

Ja was wszystkich tu obronię!

A chór jej odpowiedział:

Maszerują dzieci sobie!

Chwilę później chór wesoło zaśpiewał:

Maszerować to nasz cel!
Horyzontu widzieć biel.
My musimy wciąż
Penetrować gąszcz.
Przecież po to dzieci są.
Nas się nie bać, to jest błąd!

Raz-dwa-trzy!
I równaj krok! Dwa-trzy!
Raz-dwa-trzy!
I równaj krok! Dwa-trzy!

My idziemy w leśną toń.
Długi kij to nasza broń.
Szef nasz trąbkę ma,
Na niej sobie gra.
I wysoko nosi skroń,
Bo odwaga to jego broń.

Ash zaśmiał się delikatnie i maszerował z dziećmi dalej, a kiedy tylko przechodzili niedaleko nas, to ukłonił się na grzecznie, uchylając czapkę, zaś dzieciaki zrobiły tak samo.
- Ale fajna zabawa! - zawołała do nas Bonnie.
- I to jeszcze jak! - dodał Max.
Phoebe zatrzymała się na chwilę, aby wziąć na barana Pikachu, który nie nadążał chwilami za szeregiem i dumnie kroczyła z nim razem z resztą dzieciaków dookoła podwórka. Do tego ciągle zerkała na Asha, kiedy tylko miała ku temu okazję, a gdy jej i mój wzrok się spotkały, to tak jakoś dość dziwnie się krzywiła lub szybko zaczęła patrzeć w przeciwnym kierunku.
Wszystkich bawiła nas ta zabawa. Znaczy wszystkich oprócz Iris, która podbiegła do dzieciaki i ich przywódcy, po czym zawołała:
- Dobra, dość już zabawy! Zatrzymać się!
Widząc jednak, że jest ignorowana, złożyła swoje dłonie w trąbkę i głośno krzyknęła:
- Oddział stój!
Cały szereg z miejsca się zatrzymał, a Ash zawołał oburzony:
- Hej! Co to ma być?! Jak śmiesz mówić „stój“?! Ja tu wydaję rozkazy!
- Właśnie! Dlaczego się wtrącasz?! - dodał urażony Avery.
- W wojsko pobawicie się nieco później! - zawołała Iris, podchodząc do mego chłopaka - Teraz jest ważniejsza sprawa. Słuchaj, Ash... Jesteś nam potrzebny!
- Potrzebny? Jako kto? Dowódca Brygady Trubbisha?
- Nie. Jako detektyw.
Mój luby uśmiechnął się i poprawił sobie dumnym ruchem czapkę na głowie, mówiąc:
- Doskonale... A więc słucham... O co chodzi?


C.D.N.



4 komentarze:

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...