czwartek, 11 stycznia 2018

Przygoda 097 cz. II

Przygoda XCVII

Zasadzka w starej fabryce cz. II


Przyjęcie urodzinowe Asha trwało dalej, ale naprawdę bardzo trudno było nam się bawić z powodu tego, co powiedziała nam Madame Sybilla. Kobieta nie chciała nam zepsuć humoru ani też nas nastraszyć, to pewne, jednak mimo wszystko zdecydowanie to właśnie osiągnęła, co oczywiście nie omieszkałam powiedzieć Ashowi.
- Proszę cię, Sereno... Ona tylko chce nam pomóc - rzekł w obronie naszej przyjaciółki Ash.
- Może i tak, jednak naprawdę ja jej nie rozumiem. Skoro tak bardzo chce nam pomóc, to czemu nie powie nam wprost, o co chodzi?
- Przecież wiesz dobrze, dlaczego tak się dzieje. Ona po prostu ma taką naturę i musi postępować zgodnie z nią.
- Być może, jednak ja już czasami sama nie wiem, czy to wszystko, co ona robi, to nie jest aby czysta złośliwość.
- Sereno, jak możesz?
- Przepraszam cię, Ash, ale naprawdę ten okropny sen wciąż nie daje mi spokoju. Myślisz, że Sybilla mi go zesłała, aby mnie uprzedzić o czymś?
- Nie sądzę. Ona nie zsyła snów. Jeżeli chce kogoś o czymś uprzedzić, to wtedy przychodzi i mówi zagadkami, a następnie znika bez śladu.
- W sumie racja, ale jeśli nie ona zesłała mi ten sen, to niby kto? I co on może oznaczać?
- Może mógłbym ci odpowiedzieć na to pytanie, gdybyś tylko była tak uprzejma i mi powiedziała, co ci się śniło.
Wówczas to dopiero przypomniałam sobie to, że przecież jeszcze nie opowiedziałam mu o moim śnie. Zarumieniłam się więc lekko zawstydzona i odparłam:
- To teraz bez znaczenia, najdroższy. Poza tym z pewnością to był tylko sen i był jedynie efektem mojego strachu.
- Być może...
- Kochani! - zawołał do nas Delia Ketchum.
Podeszła ona do nas powoli w towarzystwie jakiegoś mężczyzny oraz dziewczynki. Mężczyzna był wysoki, miał czarne włosy i niebieskie oczy, a jego ubiór stanowiła niebieskie koszula, brązowe spodnie i czarne spodnie. Tuż obok niego szła dziewczyna w wieku tak około dwunastu-trzynastu lat. Miała ona ciemno-blond włosy, niebieskie oczy i słodki uśmiech na twarzy. Ubrała była w niebieską sukienkę z białym kołnierzykiem, a włosy miała spięte po lewej stronie błękitną kokardą. Jej buciki z kolei były barwy nieba w pogodę.
- Wybacz, Ash, jednak dopiero teraz mogliśmy przyjechać - powiedział mężczyzna przepraszającym tonem.
Ash przyjrzał mu się uważnie, po czym wyraźnie chciał już zapytać, kim on jest, kiedy nagle wszystko stało się dla niego jasne.
- O rany! Pan profesor Spencer Hale! Miło pana znowu widzieć! Nie spodziewałem się, że przyjedzie pan na moje urodziny!
- Nie mogłem postąpić inaczej, a już zwłaszcza wtedy, kiedy wypadają osiemnaste - rzekł z uśmiechem na twarzy mężczyzna, zwany Spencerem Hale, ściskając przy tym dłoń Asha - A to jest zapewne Serena Evans, twoja dziewczyna, o której tyle słyszałem od Delii?
- Nie inaczej, to właśnie ona - odpowiedział wesoło mój chłopak - Ona we własnej osobie.
- Miło mi cię poznać, moja droga - uśmiechnął się do mnie przyjaźnie mężczyzna i pocałował mnie w rękę.
- Mnie również bardzo miło pana poznać - odpowiedziałam wesoło, lekko się przy tym rumieniąc.
- Sereno, pan Spencer Hale to dawny uczeń profesora Oaka. Był on na jednym roku z moją mamą - powiedział gwoli wyjaśnienia Ash.
- Tak, to prawda - wtrąciła się Delia - Chodziliśmy razem na zajęcia, ale potem mama zaczęła chorować na serce, a ja musiałam jej pomagać w restauracji, dlatego zrezygnowałam ze studiów, zaś on poszedł dalej i został sławnym badaczem Pokemonów.
- Oj tam, zaraz tam sławny - machnął lekceważąco ręką mężczyzna - Dokonałem kilku odkryć i co z tego? Wielkie mi dokonanie.
- Tatuś jest nadzwyczaj skromny - zaśmiała się dziewczyna, stojąca u jego boku.
Ash spojrzał zaintrygowany na uroczą blondyneczkę.
- A to kto? - zapytał.
- Nie poznajesz Molly? - zachichotała Delia.
Mój luby był jeszcze bardziej zdumiony niż przedtem, choć sądziłam, że to niemożliwe.
- Poważnie? Molly?! Malutka Molly?! A niech mnie! To naprawdę ty! Niesamowite! Miło cię znowu widzieć!
- Ciebie też, mój kochany solenizancie! - zachichotała radośnie Molly, obejmując czule do siebie Asha i całując go w oba policzki.
- Aleś ty wyrosła, Molly!
- I nic dziwnego - parsknęła śmiechem dziewuszka - Przecież, kiedy się ostatnio widzieliśmy, to miałam siedem lat i narobiłam niezłego zamieszania w Johto.
- Oj tak... To było spore zamieszanie - potwierdził Ash, lekko przy tym chichocząc.
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem, o czym mówicie - spytałam nieco zaintrygowana tym, o czym oni mówią.
Molly zaśmiała się delikatnie.
- Ech, to cała historia, ale w skrócie zmierza do tego, że kiedy miałam tak siedem lat, to mój tata wpadł na trop niezwykle tajemniczego Pokemona Unown. Poszukując go niechcący został przez te Pokemony uwięziony w innym wymiarze.
- Tak, bo widzicie... Te Pokemony spełniają życzenia, natomiast moim życzeniem było poznanie tych Pokemonów i ich świata - rzekł na to Spencer Hale - Niestety, życzenia spełniane są w dość niezwykły sposób i trudno przewidzieć, co te Pokemony zrobią.
- Tak, to prawda - dodała Molly - Asystent taty przywiózł ze sobą jego znalezisko, czyli takie tajemnicze tekturowe kwadraciki z literkami. Gdy się dowiedziałam o zaginięciu taty, to zabrałam te kwadraciki do swego pokoju i zaczęłam z nich układać miłe mi słowa... Jednocześnie bardzo chciałam znowu zobaczyć tatę i Unowny ukryte w tych kwadracikach spełniły moje życzenie, ale w dziwny sposób.
- To znaczy? - zapytałam.
- Widzisz, Sereno... Przed wyjazdem powiedziałam tacie, że wygląda jak legendarny Pokemon Entei i jego właśnie Unowny stworzyły i on został mym tatą. Moc Unown otoczyła cały mój dom oraz najbliższą okolicę taką tajemniczą bryłą, zaś Entei pilnował, aby już nikt nigdy nie rozdzielił naszej rodziny, ponieważ bardzo chciałam, żeby tatuś został już ze mną na zawsze i nic go nie oderwało ode mnie. I tak się stało.
- Wtedy do akcji wkroczyłam ja - zauważyła Delia - Dowiedziałam się z telewizji o tym, że Spencer Hale zaginął. Bardzo mnie to zaniepokoiło, podobnie jak profesora Oaka, dlatego razem pojechaliśmy do Johto, gdzie spotkaliśmy Asha z Misty i Brockiem. Wówczas to zostałam uprowadzona.
- Uprowadzona?! - zawołałam zdumiona - Przez kogo?
- Przez Enteia - odpowiedziała mi moja przyszła teściowa - Widzisz, Sereno... Molly bardzo chciała mieć mamę, ale niestety jej mama odeszła, gdy Molly miała cztery latka.
- Tak... - westchnął smutno Spencer Hale - To wszystko przeze mnie.
- Proszę, Spencer. Nie obwiniaj się o to - rzekła pani Ketchum, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Ale taka jest prawda, Delio. Moja żona odeszła ode mnie, bo byłem pracoholikiem i miałem wręcz obsesję na punkcie Unown. Tak, trudno to inaczej nazwać. Zaniedbywałem ją oraz Molly. Dopiero odejście mojej żony dało mi do myślenia i sprawiło, że zacząłem więcej czasu spędzać w domu. Jednak wieść o odkryciu Unown znowu wyjechałem i cóż... Ja zostałem uprowadzony, a Molly zyskała przybranych rodziców.
- Zakładam, że Ash natychmiast pospieszył pani na ratunek - bardziej stwierdziłam niż zapytałam, patrząc przy tym na Delię.


Kobieta zachichotała delikatnie.
- No oczywiście, że tak. W końcu Ash nie byłby sobą, gdyby w takiej sytuacji siedział spokojnie i czekał na pomoc wojska czy policji, chociaż na jego obronę dodam, iż Entei dobrze pilnował mnie oraz Molly przed takimi intruzami, jednak obecność Asha i jego przyjaciół nie zaniepokoiła go tak bardzo, a sama Molly zechciała walczyć jako trenerka Pokemonów z owymi tajemniczymi intruzami. Ale była za mała i nie miała własnych Pokemonów. Lecz co to dla Enteia? Uśpił on Molly, po czym zabrał ją podświadomie do miejsca, gdzie byli Ash, Misty i Brock.
- To prawda - potwierdził słowa mamy mój chłopak - Molly, aby lepiej się poczuć, zamieniła się najpierw w dorosłą dziewczynę, potem zaś w dziewczynkę podobną do tej, którą jest obecnie. Ale to wszystko była iluzja stworzona przez moc Unown. Iluzja, lecz naprawdę niezwykle realistyczna. Tak bardzo, jak bardzo realistyczna była moc tych Pokemonów i wyobraźnia Molly. Tak czy siak Brock zajął Molly walką, potem zrobiła to Misty, a ja przez ten czas przedzierałem się do mej mamy, która na szczęście odzyskała już świadomość i rozpoznała mnie. Ale cóż... Kiedy chciałem zabrać moją mamę, Molly się obudziła i nie chciała wypuścić nas ze swej twierdzy. Entei na jej polecenie zaczął ze mną walczyć, a ja nie miałem możliwości pokonać go, również z pomocą Charizarda, jednak w końcu Molly z pomocą mojej mamy zrozumiała, że przesadziła i może ona zabić nas wszystkich, jeśli nie przerwie tego wszystkiego. Dlatego właśnie nakazała Enteiowi, aby przestał walczyć, jednak sama nie była w stanie zapanować nad mocą, którą dzięki jej wyobraźni wytworzyły Unowny. Prócz tego także strach, jaki udzielił się Molly... Strach przed powrotem do prawdziwego świata, który jej się nie podoba, był zbyt wielki, abyśmy mogli uciec. W końcu Entei powiedział, że może z łatwością zapanować nad jej strachem i pokonać to, co przez ten strach się wytworzyło, jeśli tylko ona uwierzy w to, iż on jest niepokonany. Molly zaś uwierzyła w niego i Entei pokonał wszystkie strachy, jakie wtedy powstały w wyobraźni panny Hale i cóż... Unowny się uspokoiły i wróciły do swoich kwadracików, zaś pan Hale został przez nie uwolniony, ale Entei przestał istnieć. W końcu istniał tylko w wyobraźni Molly ożywionej przez moc Unown.
- Niesamowita historia! - zawołałam zachwycona - I to wszystko miało miejsce podczas twojej podróży po regionie Johto?
- Tak, w miejscu, gdzie mieszka obecnie pan profesor... W miasteczku Greenfield - odpowiedział mi Ash.
- To była niesamowita przygoda, a przy okazji dała mi bardzo wiele do myślenia - powiedział Spencer - Obecnie spędzam więcej czasu w domu i w teren wyjeżdżam rzadko, a jeśli już, to tylko z moją małą Molly, która jest wręcz nieocenioną asystentką.
To mówiąc spojrzał on na dziewczynkę, która przyszła przywitać się z Misty i Brockiem.
- Ech, wspomnień czar - uśmiechnął się Ash - Wracają wspomnienia z moich dawnych przygód.
- Tak... Szkoda, że ja wtedy z tobą nie podróżowałam, ale cóż... Tego już niestety nie zmienimy.
- Właśnie, dlatego też cieszmy się tym, co mamy, a mamy naprawdę bardzo dużo.
Spencer poszedł wraz z Delią, aby zapoznać się z kilkoma osobami, a tymczasem do nas podeszły kolejne osoby. Bez trudu rozpoznaliśmy w nich Adelę i jej męża Nika w ludzkich postaciach. Adela miała uroczą, błękitną sukienkę, natomiast jej mąż czarny garnitur. Obok nich szła Atalanta ubrana w białą sukienkę, a także mali Ash i Ashley w strojach niesamowicie wręcz podobnych do tych, które nosili ich rodzice.
- Hej! Wy także tutaj jesteście?! - zawołał wesoło Ash - Strasznie się cieszę, że was widzę! Nie wiedziałem, jak wam wysłać zaproszenie.
- Spokojnie, mamy własny wywiad i dowiedzieliśmy się z niego, że masz urodziny, dlatego przyszliśmy - powiedziała przyjaźnie Adela.
Ona, jej siostra i dzieci uściskały mocno Asha i ucałowały go czule. Chyba nigdy jeszcze mój chłopak nie otrzymał tyle buziaków jednego dnia, ile otrzymał właśnie wtedy.
- Och, naprawdę nie musieliście dawać mi prezentów - rzekł bardzo wzruszony Ash - Sama wasza obecność sprawia, że jestem szczęśliwy.
- Być może, ale musieliśmy dać ci prezenty... W końcu nie co dzień człowiek kończy osiemnaście lat - rzekła Adela.
- No właśnie - dodał przyjaźnie Nik - A przy okazji bardzo chcieliśmy ci przekazać wiadomość od twojego starego przyjaciela.
- Starego przyjaciela? - zdziwił się Ash - Macie na myśli Laprasa?
- Nie, chociaż i on nas prosił o przekazanie ci życzeń - rzekła na to syrenka w ludzkiej postaci - Jednak chodzi nam o Greninję.
- Greninja?! - zawołaliśmy ja i Ash.
- Co z nim? Jak się czuje? I co on tutaj robi? Myślałem, że został na tej pływającej wyspie! - dodał mój chłopak.
- Bo był na niej, ale niestety potem przybył tutaj razem z panną Froakie - wyjaśnił Nik.
- Panną Froakie? A kto to taki? - spytałam zaintrygowana.
- To jest siostra jego świętej pamięci ukochanej - wyjaśniła Adela.
- Jak to „świętej pamięci“? Chcesz mi powiedzieć, że...
- O tak, Sereno - Adela opuściła smutno głowę w dół - To niestety prawda. Panna Frogadier nie żyje. Została zabita przez Sharpedo podczas pływania z ukochanym w morzu.
Załamana spojrzałam na Asha, który westchnął bardzo przygnębiony i też opuścił głowę w dół, po czym zaczął powoli ronić łzy.
- Tak, to jest bardzo przykre. Domyślam się, jak bardzo go to zabolało. Gdzie on teraz jest?
- W moim pałacu - powiedziała Adela - Pod opieką panny Froakie, która przypłynęła tutaj razem z nim. Nie chciała go zostawić w tak ciężkiej chwili, bo bardzo go polubiła.
- Rozumiem - pokiwałam głową - A czy...
- Czy możemy go zobaczyć? - spytał Ash.
- Teraz nie, Ash - odpowiedziała mu syrenka - On jest jeszcze w takim stanie, że nie chce do nikogo wyjść, ale spokojnie. Postaram się, aby jeszcze zechciał się z tobą zobaczyć.
- Wiesz, on się czuje nieco głupio, bo jak mówi, zostawił cię po to, aby związać się z dziewczyną, której nie znał i która niemalże wyrwała mu serce z piersi i to na żywca - dodała Atalanta - Ja wiem, że może to nieco głupie porównanie, ale gdy ktoś cierpi, to czasami nie dobiera słów. A zresztą ja go rozumiem. Rozumiem i to doskonale.
Oj tak, Atalanta z pewnością dobrze rozumiała Greninję, bo przecież sama miała kiedyś chłopaka, który to spotykał się z nią jedynie po to, żeby dopaść i zabić jej siostrę, aby się na niej zemścić. Bardzo przykra sprawa, jednak równie bolesna, dlatego też na pewno Atalanta rozumiała Pokemona bardziej niż ktokolwiek z nas.


- No cóż... W świetle tego wszystkiego żałuję, że pozwoliłem Greninjy tam zostać - powiedział smutno Ash - Może gdybym go przymusił...
- Nie mogłeś go przymusić - zauważyłam, kładąc dłoń na jego ramieniu - To by nic nie dało. Na miłość nic nie poradzisz. Kiedy trafi cię strzała Kupidyna tak mocno, że pokochasz nad życie, wtedy zrobisz wszystko, aby być z tą osobą, którą pokochało twoje serce i to nawet wtedy, gdy oznacza to porzucenie wszystkiego, co dotychczas znałeś. Już ja dobrze wiem coś o tym, kochanie.
- Domyślam się - zachichotał lekko Ash, po czym spojrzał na Adelę - Ale bardzo żal mi Greninjy. Muszę koniecznie się z nim zobaczyć.
- Dobrze, załatwię to, jednak na razie spróbujmy się bawić - odparła syrenka - I nie rozpaczaj tak bardzo, proszę. W świecie Pokemonów tak, jak w świecie bez nich drapieżniki zjadają inne stworzenia. W krainie oceanów to jest coś normalnego i prędzej czy później mogło do tego dojść.
- Wiem, ale mogłem do tego nie dopuścić.
- Nic nie mogłeś, Ash. Nie zawsze możesz wszystkich ocalić. Zrozum to wreszcie, przyjacielu... Są sprawy, na które nawet ktoś taki jak ty nic nie jest w stanie poradzić. I jeśli mogę ci poradzić, nie żałuj tych, co umarli. Raczej żałuj tych, co muszą żyć bez miłości. No, a Greninja wszak zaznał prawdziwej miłości, dzięki czemu jego życie, nawet kiedy już za wiele lat dobiegnie końca, będzie całkiem dopełnione. Nie ma bowiem nic gorszego niż umierać ze świadomością niespełnienia się.
- Jakoś mnie to nie pociesza - mruknął Ash.
Atalanta spojrzała na niego groźnie.
- Moja siostra mądrze mówi! A ty przestań się nad nim użalać! Sam wybrał swój los i ty nie mogłeś nic zrobić, aby to zmienić! Gdybyś zabrał go siłą, to skrzywdziłbyś go bardziej niż zostawiając go!
- Tak, to prawda - zgodził się z nią Ash - Ale żałuję, że jego ukochana zginęła.
- Nam wszystkim jest go bardzo żal, ale spokojnie... Jeśli będziemy jak najmniej rozpaczać, a najwięcej starać się pokonać smutek, wtedy zdołamy normalnie żyć, a przecież o to chodzi.
- Moja szwagierka mówi mądrzej niż niejedna syrena w jej wieku - zauważył Nik - Posłuchaj jej, Ash i postaraj się nie rozpaczać. Zamiast tego spróbuj, gdy już się spotkasz z Greninją, podnieść go na duchu. On bardzo tego potrzebuje, choć udaje twardziela, którego nic nie rusza.
- Dobrze, Nik - pokiwał głową na znak zgody Ash - Zrobię tak, jak to proponujesz. Oby tylko to coś pomogło.
Chwilę później mali Ash i Ashley porwali mojego chłopaka ze sobą, aby się z nimi pobawił. Dołączyli do nich Danny i Anne, a już po chwili wszyscy bawili się razem w kółko graniaste i „Nasz Ursaring mocno śpi“. Chichotałam lekko, widząc to wszystko i pomyślałam, że Ash będzie kiedyś bardzo dobrym ojcem. Z taką oto myślą podeszłam do stolika, aby się napić lemoniady. Wtedy też usłyszałam ciekawą rozmowę pomiędzy Spencerem Halem i Delią Ketchum.
- Nie ma co... Mój kochany synek jest już mężczyzną, a niedługo już założy własną rodzinę.
- Naprawdę?
- No tak. Przecież zapowiedział, że ożeni się z Sereną, gdy tylko oboje będą pełnoletni.
- Ech... Oni są jeszcze tacy młodzi. Jak byłem w ich wieku też paliłem się do żeniaczki. Zwłaszcza z tobą, pamiętasz?
- Tak, pamiętam. Ale ja wtedy poznałam Josha i...
- Josha? Czy to ten facet tak łudząco podobny do Asha, który właśnie dołączył do twojego syna i tych dzieciaków?
- Tak, to właśnie on. Pamiętasz go?
- Pamiętam jedynie, że nie cierpiałem go za to, iż mi ciebie odebrał i że cię tak skrzywdził.
- Tak... Chciałeś się nawet potem ze mną ożenić, gdy się rozwiodłam i zająć się mną i Ashem.
- Właśnie. A ty się nie zgodziłaś. Dlaczego?
- Nie mogłam, Spencer. Musisz mnie zrozumieć. Ja nie byłam wtedy gotowa na kolejny związek. To wszystko było za wcześnie.
- Owszem, ale ja odebrałem to inaczej i odjechałem, aby jakoś o tobie zapomnieć, do Johto, gdzie się ożeniłem z matką Molly. Ona jednak dość szybko pożałowała związku ze mną i odeszła ode mnie. Zginęła jakiś czas później podczas wycieczki w góry ze swoim nowym chłopakiem.
- Wzięliście rozwód?
- Nie zdążyliśmy. Ale co to za różnica? Straciłem ją na zawsze, a przez tę przygodę z Unown o mało nie straciłem też córki. Teraz zrobię wszystko, aby nigdy więcej ich nie stracić.
- Wierzę w to, Spencer. Wierzę w to. Jesteś dobrym człowiekiem i na pewno świetnym ojcem.
- Być może, ale nie tak dobrym jak ty, Delio.
- Och, weź już przestań - Delia lekko się zarumieniła na twarzy - Już tak mnie nie komplementuj, bo wpadnę w samozachwyt.
Spencer Hale parsknął śmiechem.
- Ale zasługujesz na pochwały. Ostatecznie jesteś kochającą matką, a Ash cię wręcz ubóstwia.
- Wątpię. Teraz ma inny obiekt do ubóstwiania, z którym niedługo się ożeni.
- Nie cieszy cię ta myśl?
- Cieszę się, choć obawiam się tego dnia. W końcu zostanę wtedy sama na tym świecie.
- Oj, już nie dramatyzuj. Masz przecież Stevena Meyera, a z tego, co mi mówisz, to wspaniały człowiek.
- Uwierz mi... Kochany i uroczy.
- Wierzę ci na słowo. A więc nie będziesz sama. No i będziesz miała więcej domu dla siebie, przy okazji zyskasz więcej czasu na swój ogródek.
- Tak i na użalanie się nad sobą. No, ale spróbuj mnie zrozumieć. Mój mały synek dorósł, zaręczył się, jest genialnym detektywem, a prócz tego jeszcze Mistrzem Pokemonów... Nie powtórzył żadnego ani mojego, ani też Josha błędu. Jest szczęśliwy, a kiedy zaczyna żyć tak, jak zawsze mu tego z jego ojcem życzyłam, opuszcza mnie, aby zacząć własne życie.
- Taka kolej rzeczy.
- Wiem... Coś się kończy, coś się zaczyna, ale nie zmienia to faktu, że chce mi się płakać. Czy ja jestem egoistką?
- Ależ nie! Skądże! Ty jesteś tylko kochającą matką, a każda z nich po trosze jest egoistką. To normalne. Ojcowie zresztą też tak mają.
- Ty masz Molly jeszcze na bardzo długo.
- Być może. Czas pokaże, jak długo będzie chciała się ze mną włóczyć po świecie oraz badać skamieliny i inne takie. W końcu i ona zechce żyć własnym życiem, a wtedy ja będę miał takie same dylematy, co ty. Taka to już kolej rzeczy.
Uśmiechnęłam się lekko i napiłam się lemoniady. Tak, Spencer Hale miał rację. Taka kolej rzeczy. Z pewnością i ja będę miała podobny smutek w sercu, kiedy doczekam się swoim swoich dzieci, a te dorosną i opuszczą rodzinny dom.

***


Przyjęcie urodzinowe Asha było po prostu wspaniałe i trwało jeszcze bardzo długo, do późnych godzin nocnych. W końcu jednak nawet najlepsza zabawa musi się kiedyś skończyć, także i ta imprezka musiała dobiec końca, a wszyscy jej uczestnicy poszli do wynajmowanych przez siebie pokoi w hotelach oraz Centrach Pokemon, aby tam wypocząć. Ja sama czułam się naprawdę padnięta i ledwie stałam na nogach, kiedy wreszcie wraz z Ashem cudem chyba dowlekliśmy się do domu Gerdy i tam padliśmy na łóżko, aby wypocząć. Jej dzieci, które już dawno zmęczone zabawą zasnęły, Delia i Meyer zabrali do domu pani Ketchum i tam zostawili je pod opieką Mister Mime’a.
- Ale była zabawa, co nie, kochanie? - spytałam wesoło, zmęczonym głosem, kiedy Ash położył się obok mnie.
- No pewnie... A ile wrażeń mieliśmy dzisiaj - zaśmiał się mój luby - W końcu spotkaliśmy wielu moich starych przyjaciół, a ty zawarłaś znajomość z kilkoma z nich, zwłaszcza z Molly.
- Tak, to prawda. A przy okazji nie sądzisz, że panna Hale jest dość niezwykła?
- Niezwykła? W jakim sensie?
- Sama nie wiem, ale taka miła, sympatyczna i w ogóle, choć los, z tego co mówiliście ty i twoja mama, nie obszedł się z nią zbyt dobrze.
- To prawda, los był wobec niej naprawdę okrutny, a jej rodzice to... Sama zresztą słyszałaś.
- Oj tak, słyszałam. Bardzo dziwi mnie to, że na psychikę takiej małej dziewczynki, jaką ona wtedy była, nie zadziałało to negatywnie.
- Może i zadziałało, ale próbuje normalnie żyć mimo wszystko.
- Tak... To chyba jest najlepsze, co może człowiek, który cierpi zrobić... Spróbować jakoś normalnie żyć. Chociaż trudno jest to robić, kiedy jest się samemu na świecie.
- To prawda... Ale spokojnie. W końcu ani ty, ani ja nie jesteśmy już sami. Choć wcześniej zaznaliśmy oboje samotności, więc rozumiemy Molly.
- Tak, rozumiemy. Tylko wiesz... Jednej rzeczy ja nie rozumiem.
- Jakiej?
- Odniosłam wrażenie, że Molly dziwnie się patrzy na twoją mamę.
- Poważnie? - Ash spojrzał na mnie zaintrygowany - Co ty masz na myśli?
- Sama nie wiem, ale jakoś... W taki dziwny sposób na nią patrzyła, gdy rozmawiała ze Spencerem, jej ojcem.
- Ale w jaki sposób?
- Nie umiem tego wyjaśnić, jednak... Miała w oczach coś takiego, co miała Bonnie, kiedy spotykała jakąś dziewczynę nadającą się w sam raz na żonę dla swojego brata.
- Poważnie? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...
- Mówię ci tylko, że tak mi się zdawało i pewnie się mylę, jednak tak właśnie ja to widziałam.
- Ale moja mama jest z ojcem Clemonta i Bonnie.
- Możliwe, ale Molly tego nie wie. Choć coś mi mówi, że nawet, gdyby wiedziała, to by jej to nie przeszkadzało.
Ash machnął na to ręką.
- Nieważne. Plany swatania mojej mamy z kimś innym panna Hale może sobie darować. Moja mama jest z panem Meyerem i to się nigdy nie zmieni.
- No... Żebyś nie wypowiedział tego w złą godzinę - uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
Potem położyłam się na łóżku i bardzo mocno przytuliłam do mojego ukochanego, po czym zamknęłam oczy ze zmęczenia i niemalże natychmiast zasnęłam.
Nie muszę chyba mówić, że ponownie miałam ten okropny sen, który wywołał we mnie dreszcz przerażenia i obudziłam się ponownie spocona ze strachu jak mysz. Tym razem jednak nie krzyczałam, żeby nie budzić Asha. Dość już się on musiał męczyć ze swoimi własnymi problemami, więc nie zamierzałam mu więcej dokładać.

***


Następnego dnia cała nasza drużyna detektywistyczna zjadła drugie śniadanie (bo dopiero na nie wstaliśmy, tak byliśmy wszyscy zmęczeni) u Delii Ketchum, która to na posiłek zaprosiła też Spencera i Molly. Oboje z radością przyjęli zaproszenie, racząc się smakołykami, które to uszykowała moja przyszła teściowa.
- Ech, jak apetycznie to wszystko wygląda - powiedział Spencer, nie ukrywając swego zachwytu.
- Tak, to sama prawda - zgodził się z nim Ash.
Obaj wyciągnęli rękę w kierunku jedzenia, kiedy nagle zgromiła ich Delia Ketchum groźnym głosem:
- Hej! A co to za maniery?! A umyć ręce to nie łaska?!
- No właśnie! Ashu Ketchum! Pamiętaj łaskawie, że trzeba myć ręce przed jedzeniem! - dodała Dawn nieco oburzona.
Ash parsknął śmiechem, słysząc jej słowa.
- Co cię tak bawi, braciszku?
- Nic takiego. Tylko właśnie sobie przypomniałem, że gdy ostatni raz tak do mnie powiedziałaś, to miałaś chyba z dziesięć lat, a ja trzynaście i podróżowaliśmy po Sinnoh i jakąś godzinę później spotkaliśmy Giratinę.
Dawn zachichotała delikatnie.
- Ach tak, rzeczywiście! To prawda! Ale chyba nie sądzisz, że moje słowa są zapowiedzią kolejnej przygody?
- Nigdy nic nie wiadomo, siostrzyczko - odparł Ash, myjąc wesoło ręce - Wszystko jest możliwe. W końcu już nie takie rzeczy widzieliśmy podczas naszych przygód.
- Tak, to sama prawda - zgodziła się z nim moja przyjaciółka, po czym spojrzała na mnie i zobaczyła moją zatroskaną minę - Hej, Sereno! Co ci jest? Czy wszystko w porządku? Nie masz chyba kaca, co? Przecież niczego nie piłaś. Znaczy niczego z alkoholu.
- Co? Ależ nie! Wszystko dobrze! Nie musisz się bać! - zachichotałam nerwowo, aby ukryć swoje zakłopotanie.
Słowa Dawn o zapowiedzi kolejnej przygody zdecydowanie bardzo źle na mnie zadziałały i poczułam się z nimi bardzo dziwnie. Czyżby mój powtarzający się sen też był zapowiedzią nowych zdarzeń, do tego jeszcze bardzo groźnych?
- Czy aby na pewno? Wyraźnie widzę, że coś cię niepokoi.
- Właśnie! - zgodziła się z nią Bonnie - Co cię dręczy?
- Spokojnie, nic takiego... Mam tylko od dwóch dni nieprzyjemny sen, ale nie ma powodu do obaw... To tylko sen.
- Ja na twoim miejscu nie lekceważyłbym snów - rzekł Spencer Hale - One mają większe znaczenie niż ci się wydaje.
- Tak, a marzenia i sny mają bardzo potężną moc, nad którą, jeśli nie zapanujesz, możesz mieć kłopoty - powiedziała Molly.
- Będziecie mieli kłopoty, jeśli nie zaczniecie w końcu jeść! - skarciła nas Delia Ketchum - Możecie sobie śmiało rozmawiać, jednak kiedy macie przed sobą tyle jedzenia, które sama dla was uszykowałam, to bylibyście tak mili, aby to zjeść i może jeszcze przy okazji pochwalić.
- No, już dobrze, Delio. Przepraszamy i już jemy - uśmiechnął się do niej przepraszająco Spencer Hale.
- Racja! Zacznijmy już jeść, bo jeszcze padniemy tutaj z głodu - rzucił Max, po czym porwał ze stołu aż dwie kanapki naraz i zaczął je jeść.
- Ja też się skuszę - zaśmiał się Clemont i poszedł w jego ślady.
Danny pomógł Anne (która nie sięgała ze swojego miejsca) wziąć kilka łakoci i oboje zaczęli jeść.
- Czy Gerda wspominała, kiedy wróci? - spytał Ash.
- Niestety nie - odpowiedziała mu jego mama - W ogóle nie miałam od niej wczoraj żadnego telefonu, kochanie. A kiedy miałam, to wspominała w niej coś o tygodniu nieobecności, jednak o ile ją znam, a znam ją całkiem dobrze, to jej nieobecność wzrośnie co najmniej do dwóch tygodni.
Danny i Anne zrobili smutne miny, kiedy tylko o tym usłyszeli, gdyż ta informacja zdecydowanie im się nie spodobała, podobnie zresztą jak i mnie. Nie żebym nie chciała się zajmować dziećmi pani mecenas, ale przecież są chyba na tym świecie jakieś granice, prawda?
- Nie no, ta kobieta jest po prostu nieodpowiedzialna - rzuciła Molly i spojrzała na Delię - Pani by chyba nigdy tak nie postąpiła, prawda?
Pani Ketchum zachichotała delikatnie i zarumieniła się na twarzy.
- Cóż... Dla mnie moje dziecko zawsze było oczkiem w głowie, ale nie każdy aż tak mocno musi się angażować w opiekę nad dzieckiem, żeby mu okazać miłość.
- A ja tam uważam, że ta pani Jak-Jej-Tam mogłaby się wiele od pani nauczyć - rzuciła Molly - Prawda, tato?
- Nie będę zaprzeczał oczywistym faktom - stwierdził Spencer.
- A nie mówiłam? - szepnęłam Ashowi na ucho - Ona chce wyraźnie wyswatać twoją mamę ze swoim ojcem.
- Spokojnie, na pewno jej się to nie uda - odparł mój luby.
- A skąd taka pewność?
Wtem do domu wszedł Steven Meyer.
- Wybaczcie, zaspałem. Mam nadzieję, że macie jeszcze chociaż kilka kanapek dla zbłąkanego wędrowca?
- Dla ciebie zawsze coś się znajdzie! - zawołała wesoło Delia.
- A choćby stąd - odpowiedział na moje wcześniejsze pytanie Ash.
- Co to za szepty przy stole? - spytała Dawn - Macie jakieś tajemnice przed nami?
- Owszem, a co? Chcesz być w nie wtajemniczona, panno Gumowe Ucho? - odciął się jej Ash.
Dawn ze złości kopnęła go w kolano pod stołem. Jej brat jęknął z bólu, po czym odparł:
- Weź przestań, co?! Nie kopie się dorosłych, gdy się jest dzieckiem!
- Dorosłych?! Dobre sobie!
- A tak! Dorosłych! Przypominam ci, że twój kochający starszy brat jest już od całej doby dorosłym człowiekiem!
- Wiesz co, Ash? Jak na kochającego, starszego brata, to „kochający“ jesteś w bardzo dziwny sposób.
- Tak? A ty sama niby lepsza?!
- A i owszem. Mój kopniak był symbolem miłości od twej kochającej, młodszej siostry.
- Wiesz co? Ty to naprawdę masz głupkowate sposoby okazywania mi siostrzanych uczuć!
- Tak?! No, a co ty powiesz na „pannę Gumowe Ucho“? Uważasz, że to było miłe z twojej strony?!
Ash uznał, że rzeczywiście nieco przesadził, dlatego też przeprosił on swoją siostrę, po czym parsknął śmiechem.
- Wiesz... Przypomniało mi się właśnie, że ostatnim razem, jak mnie kopnęłaś w kolano, to wtedy mieliśmy tę przygodę z Giratiną oraz bandytą Zero. To była ta sama przygoda, która zaczęła się od zwrócenia mi przez ciebie uwagi w sprawie mycia rąk.
- Racja! - zaśmiała się Dawn - Więc to chyba oznacza, że historia lubi się powtarzać, prawda?
- A żebyś wiedziała - odparł wesoło Ash - Zobaczysz, że już niedługo będziemy mieli razem jakąś niesamowitą przygodę, jakiej jeszcze świat nie widział. A sny Sereny, jakie by nie były, tylko potwierdzają moje słowa. Ale spokojnie... Po zakończeniu przygody sny miną, jestem pewien.
Jeśli liczył, że w ten sposób mnie uspokoi, to się przeliczył, bo moje samopoczucie było jeszcze gorsze niż przedtem.

***


Po śniadaniu poszłam do pokoju Asha, w którym znalazłam sennik, kupiony przeze mnie i Asha już jakiś czas temu. Znalazłam w nim rozdział dotyczący powtarzających się snów i przeczytałam go sobie uważnie.

Jeśli sen się powtarza kilka razy w ciągu kilku nocy, oznacza to jedynie zapowiedź niesamowitych i zarazem bardzo groźnych wydarzeń, jakie mają mieć miejsce w najbliższej przyszłości tego, których o nich śni. Śpiący musi zatem przedsięwziąć wszelkie środki, aby należycie się przygotować do spełnienia wizji sennej, ponieważ jeśli sen się śni, to nie ma już od niego odwrotu i jedynym sposobem jest tu szukanie wyjścia z sytuacji tak, żeby spełnienie sennej wizji nie miało jak najgorszych konsekwencji.

Załamana tym, co właśnie przeczytałam, zatrzasnęłam szybko książkę i popatrzyłam przed siebie.
- A zatem to oznacza, że sny są zapowiedzią tego, co musi się stać? Chociaż... Może niekoniecznie...
Ponownie otworzyłam książkę i zaczęłam uważnie czytać to, co dalej tam było napisane.

Bywa jednak tak, że czasami sen jest jedynie ostrzeżeniem wysyłanym przez kogoś, kto chce nas w taki oto sposób uchronić nas przed jakimś niebezpieczeństwem. Rzadko jednak tak bywa, ale należy pamiętać o tym, iż istnieje taka możliwość i należy się z nią liczyć. Jeśli więc tak jest, to można uniknąć tego, co zapowiada sen, jeśli tylko wszystko zostanie odpowiednio zinterpretowane.

- A więc jednak jest jeszcze nadzieja - powiedziałam zadowolona i już nieco uspokojona, po czym odłożyłam książkę na półkę - Więc muszę się postarać, aby sen odpowiednio zinterpretować. Tylko jak to zrobić? Szkoda, że Sybilla nie raczy powiedzieć czegoś więcej niż jedynie zagadki. Ale być może ktoś inny zechce mi pomóc.
Zeszłam szybko na dół wiedząc już, co powinnam zrobić. Na dole zaś Ash siedział wraz z Maxem oraz Clemontem zabawiając Danny’ego i Anne sztuczkami z kartami. Szczególnie utalentowany był w tej sprawie Max. Dzieciaki śmiały się i klaskały wesoło, widząc jego wyczyny. Pomyślałam, że nie będę im przeszkadzać, dlatego też poszłam jedynie do Delii Ketchum, aby jej powiedzieć, dokąd się wybieram, po czym ruszyłam w kierunku Centrum Pokemon.

***


Esmeralda usiadła naprzeciwko mnie przy stoliku w swoim pokoju i powiedziała:
- To jest bardzo niezwykła wizja senna. Ciekawi mnie jednak, czemu nie opowiedziałaś o niej Ashowi?
- Ponieważ nie chcę go zadręczać dodatkowymi problemami. Już ma on ich teraz dość na głowie - odpowiedziałam jej - Poza tym co on mi może pomóc? Jedynie ty swoimi kartami możesz mi powróżyć.
- Ash też umie nieźle wróżyć. Nauczyłam go tego i owego.
- Być może, ale proszę cię... Powróż mi ty. Masz większą wprawę w tej sprawie.
- Ech... Dziewczyno... - jęknęła Esmeralda, kręcąc załamana głową - Niech ci będzie. Dobrze, pomogę ci.
Powoli wyjęła talię kart z kieszeni, po czym zaczęła ją tasować.
- Przełóż - powiedziała.
Przełożyłam, zaś Esmeralda potasowała je ponownie i rozłożyła kilka kart przede mną i zaczęła mówić:
- Sen dręczy cię straszny. Niepokój i niepewność, co powinnaś zrobić. Stary nieprzyjaciel powraca...
- Stary nieprzyjaciel? Kto taki?
- Nie wiem. Ale to ktoś zawistny i bezwzględny... I jest to kobieta.
- Kobieta? Kto taki?
- Nie wiem. Ale powraca stąd, skąd inni rzadko wracają, jeśli w ogóle.
- To wszystko mówią ci karty?
- Tak, ale nie podają szczegółów. Te musisz odkryć sama. Lecz strzeż się. Karty mówią, że stary wróg chce wykorzystać cię, aby zadać ból komuś, kogo kochasz.
To mówiąc pokazała mi ona kartę przedstawiającą króla pik, symbol młodzieńca o czarnych włosach (tak przynajmniej jej znaczenie wyjaśniła mi Esmeralda).
- O nie! Ash! Ktoś chce go skrzywdzić za pomocą mej osoby?!
- Tak.
- Ale jak mam tego kogoś powstrzymać?
- Ja nie wiem, Sereno. Nie wiem... Karty nic więcej nie mówią. Może tarot tu coś pomoże.
To mówiąc wyjęła karty tarota i zaczęła je układać, lecz to, co w nich zobaczyła, było jeszcze gorsze.
- Budynek zniszczony... Kryjówką starego wroga stał się... Zasadzka tam czyha. Strzeż się kobiety o czerwonych oczach. Strzeż się jej. I strzeż się tego, kto jej pomaga, bo groźniejszy on jest niż kiedykolwiek przedtem.
Następnie wzięła do ręki kolejną kartkę i jęknęła przerażona.
- Co tam jest? Co zobaczyłaś? - spytałam gotowa na najgorsze.
- To, co czeka ciebie i Asha, jeśli ta kobieta was dopadnie.
Po tych słowach położyła ona kartę przedstawiającą kostuchę z kosą.
- Śmierć - powiedziała Esmeralda - Ona na was czeka. Gdy złapie was wróg, to kogoś śmierć zabierze. Wroga lub was. Jej wszystko jedno. Dlatego strzeż się, Sereno.
Następnie zgarnęła ona szybko ręką karty i dodała:
- To już wszystko. Nic więcej nie powiem. Karty nie mówią więcej niż powinny.
- Esmeraldo, proszę! Powiedz mi, kim jest wróg, o którym mówisz?!
- Nie wiem, Sereno! Karty tego nie mówią! Wiem jedynie tyle, że to kobieta i ma czerwone oczy i jest zawistna.
- Znałam jedną taką osobę, ale ona nie żyje. Chyba, że... Czy chcesz mi powiedzieć, że wróci z zaświatów?
- Nie wiem, Sereno. Naprawdę nie wiem. Proszę cię, nie dręcz mnie już. Gdybym mogła, powiedziałabym ci więcej, ale karty mówią tylko tyle. Nic poza tym.
Westchnęłam zawiedziona, ponieważ spodziewałam się usłyszeć więcej informacji. Niestety wróżba mojej przyjaciółki połączona z ostrzeżeniem od Sybilli pomogła mi zrozumieć kilka spraw. Wiedziałam już, że jeśli mi życie miłe, muszę trzymać się z daleka od tej fabryki klonów, którą zniszczyliśmy Giovanniemu, bo tam prawdopodobnie czeka na nas zasadzka. Chociaż z drugiej strony paliła mnie ciekawość, kto i dlaczego chce nas zniszczyć? Co prawda ona nie żyła, ale mogła przecież wrócić z zaświatów - karty mi to wyraźnie sugerowały. A może wcale nie? Może mówiły o innym miejscu, a ja błędnie to odczytałam jako zaświaty?

***


Minęło kilka dni, a przez ten czas moje sny się powtarzały, jednak już nie przejmowałam się nimi, ponieważ wiedziałam doskonale, iż trzymanie się z daleka od tego miejsca, jakie widziałam we śnie, uchroni mnie i Asha od zagrożenia, a przynajmniej miałam taką nadzieję, bo przecież pewności żadnej nie posiadałam.
Za radą Esmeraldy opowiedziałam Ashowi swój sen, zaś on uznał tak samo, jak nasza cygańska przyjaciółka, że powinnam dać sobie spokój z tym miejscem i spróbować jakoś o tym nie myśleć, a jeżeli sny przestaną mnie nawiedzać, to będzie oznaczać, iż wszelkie niebezpieczeństwo zostało już całkowicie zażegnane. Przyjęłam taki sam sposób myślenia i już przestałam się tym wszystkim przejmować, choć sny mi przez to nie minęły.
Po kilku dniach stało się coś niesamowitego i zarazem też strasznego. Mianowicie mój sen nagle zupełnie się zmienił, ponieważ zamiast tego, co zwykle widziałam, ujrzałam coś, czego wcześniej we śnie nie widziałam. Mianowicie ujrzałam siebie leżącą na jakimś wielkim, kamiennym ołtarzu ze związanymi dłońmi i stopami. Obok mnie stali ludzie w płaszczach z kapturami, które zasłaniały im twarz. Mruczeli oni coś dziwacznego pod nosem, czego jednak nie zrozumiałam. Potem utworzyli dwuszereg, przez który powoli zaczęła iść jakaś młoda dziewczyna o zielonych włosach i podobnym kolorze oczu. Była ubrana w białą szatę kapłanki, zaś w dłoni trzymała sztylet. Stanęła ona przed ołtarzem, rozłożyła szeroko ręce i rzekła uroczystym tonem:
- O, wszechpotężna Kali, bogini śmierci, władczyni nasza! Spraw, aby twoja wierna kapłanka powróciła i zajęła należne jej miejsce na tym świecie, w którym już niedługo wszyscy będą twoimi wyznawcami! Pozwól, abym wraz z mym powrotem dokonała swojej zemsty! Pomścij mnie, a masz moją duszę na wieczność!
Następnie spojrzała w moją stronę, dodając:
- A ty, moja słodka... Ty już niedługo staniesz się moim narzędziem zemsty. Dzięki tobie ten, który mnie pokonał, będzie skamlał u moich stóp o śmierć, którą ja z największą przyjemnością go obdarzę!
Po tych słowach dziewczyna złapała za sztylet i wbiła go sobie w serce. Przerażona jęknęłam nie wiedząc, co się tutaj dzieje, a już po chwili z ciała dziewczyny wyszło coś przeźroczystego, o ciemnej aurze, co spojrzało na mnie podłym uśmiechem i ruszyło w mą stronę. Krzyknęłam przerażona nie wiedząc, co się zaraz może stać.
Wtedy obudziłam się. Załamana złapałam się ręką za głowę czując, jak strasznie mi ona pulsuje, jakby coś wielkiego i ciężkiego mi po niej jechało. Rozejrzałam się dookoła siebie i zauważyłam, że jestem w pokoju w domu Gerdy. Na zegarze widniała godzina 12:00 w południe.
- O rany! Już tak późno?! - zawołałam - Muszę się zbierać.
Szybko wstałam, ubrałam się i zeszłam na dół. Tam zaś siedział Ash w towarzystwie Danny’ego i Anne, z którymi grał w wojnę, ale na mój widok cała trójka przerwała grę.
- O! Już jesteś, śpiochu! - zaśmiał się Ash - Śniadanie dla ciebie jest gotowe.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Czemu tak długo spałaś? - spytała Anne.
- Sama nie wiem - odpowiedziałam, powoli podchodząc do stołu, przy którym siedzieli i zaczynając powoli jeść kanapki uszykowane dla mnie - Ja naprawdę nie wiem.
- Wiesz, Sereno... Jak się obudziłem, to ciebie w łóżku wcale nie było. Myślałem, że poszłaś sobie na spacer albo co, a ty tu nagle pojawiasz się wychodząc z sypialni.
Słowa Asha bardzo mnie zaniepokoiły.
- Jak to? Nie było mnie? - spytałam.
- Ano nie było - pokiwał głową Ash - Myślałem, że poszłaś do łazienki albo na spacer.
- Nie... W łazience mnie nie było. Jestem pewna, że nigdzie nie szłam. Znaczy... Nie w sposób świadomy.
- Chcesz mi powiedzieć, że lunatykowałaś?
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
- Sama nie wiem... Nigdy nie zauważyłam, abym lunatykowała. Choć podobno ludzie tego sami nie wiedzą, póki ktoś im tego nie uświadomi.
- Podobno - pokiwał głową Ash i spojrzał na mnie z troską w oczach - Czy wszystko dobrze?
- Nie wiem... - złapałam się za głowę - Pamiętam, jak kładliśmy się spać i pamiętam, że miałam znowu jakieś głupie koszmary, ale jakoś mnie one nie przejęły. Jednocześnie czuję się, jakbym powinna coś pamiętać, ale tego nie pamiętam.
- Co to takiego?
- Nie wiem. Ale wiem, w jaki sposób mogę się tego dowiedzieć.
- W jaki?
- Musimy iść do tej fabryki klonów Giovanniego.


Ash i Pikachu o mało nie zakrztusili się herbatą, którą właśnie pili. Ich obu moja wiadomość nieźle zaszokowała.
- Sereno, czyś ty zwariowała?! - zawołał mój luby - Przecież właśnie przed tym ostrzegała nas Sybilla! Nie możemy tam iść!
- Wiem, Ash - odpowiedziałam ponuro - Ale wiem, że powinniśmy tam iść i dowiedzieć się, dlaczego to mi się wiecznie śni.
- A jeśli będzie tam na nas czekać zasadzka?
- To sobie z nią damy radę. Czy to pierwszy raz?
- Ale Sereno...
Poczułam w sobie nagły przypływ wściekłości, której w żaden sposób nie umiałam wyjaśnić. Nim się spostrzegłam, to złapałam Asha za koszulę i zawołałam:
- Kiedy mówię, że musimy tam iść, to znaczy, że musimy! Rozumiesz, co mówię, głupi śmiertelniku?!
- Sereno, co ty wyprawiasz?! - krzyknął Danny, a jego siostra pisnęła przerażona.
- Pika-pika?! - pisnął przerażony Pikachu.
Wtedy mój gniew ustał tak szybko, jak tylko się pojawił. Puściłam więc Asha i powiedziałam przepraszającym tonem:
- Przepraszam cię, Ash. Ja naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło. Po prostu... jakaś fala gniewu... Przepraszam cię.
- Nic nie szkodzi, ale nie rób tak więcej - rzekł Ash, poprawiając sobie koszulę - A tak przy okazji, to dlaczego tak się upierasz, żeby tam iść?
- Nie wiem, Ash. Naprawdę nie wiem - odparłam smutno - Coś mi po prostu mówi... Jakiś taki wewnętrzny głos w mojej głowie, że tak właśnie powinnam zrobić. Coś sprawia, że muszę tam iść i nawet, jeżeli ze mną nie pójdziesz, to ja pójdę tam sama.
- Ech, dziewczyno... Ty i te twoje tajemnice - jęknął załamany Ash - No trudno... Niech ci będzie... Tylko, co my zrobimy z dziećmi?
- Weźcie nas ze sobą! - zaproponował Danny.
Ash spojrzał na niego i parsknął śmiechem.
- Jeszcze czego! Mam cię narażać, bo ty masz chęć zarobienia guza?! Nie ma mowy! Tam na pewno będzie niebezpiecznie!
- Więc po co sam tam idziesz?
- Ponieważ moja droga dziewczyna tam idzie i coś mi mówi, że nawet gdybym próbował ją wszelkimi możliwymi środkami powstrzymać, to i tak tam pójdzie, mam rację?
- Właśnie - potwierdziłam ponuro - Muszę tam iść i dowiedzieć się, kto na nas czyha i dlaczego. Nie spocznę, dopóki nie poznam odpowiedzi na to pytanie. Nie zatrzymasz mnie, Ash, więc lepiej nie próbuj.
Ash i Pikachu westchnęli załamani, a mój luby rzekł:
- No dobrze... Ale najpierw znajdziemy kogoś, kto nas zastąpi na dzień lub dwa w opiece nad dzieciakami.

***


Po tej mało przyjemnej rozmowie poszliśmy do restauracji „U Delii“, gdzie opowiedzieliśmy naszym przyjaciołom, co sobie zaplanowaliśmy (czy też raczej to, co zaplanowałam ja). Oczywiście nie muszę chyba mówić, że nikomu z nich ten plan się nie spodobał. Melody to wręcz stwierdziła, iż jestem nieźle rąbnięta, Iris zaś powiedziała, że Ash jest jeszcze głupszy niż ja, ponieważ na własne życzenie chce tam ze mną iść.
- No, ale w sumie to czego spodziewać się po takim dużym dzieciaku, prawda? On nigdy nie dorośnie - dokończyła swoją myśl Mulatka.
Poczułam wówczas znowu niekontrolowany przypływ gniewu. Nim się spostrzegłam, a złapałam dziewczynę za ubranie i przycisnęłam ją mocno do ściany, mówiąc:
- Uważaj, bo jak ci pięścią rozkwaszę nos, to już nie będziesz taka wygadana!
- Hej, co ty wyprawiasz?! - krzyknął Cilan przerażony moją agresją.
Ash i Brock odciągnęli mnie od dziewczyny, a mnie gniew natychmiast przeszedł.
- Przepraszam was. Ja naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- A ja wiem. Złość na tę małpę - mruknęła Misty - I w sumie nie dziwię ci się. Ktoś już dawno powinien to zrobić. Żałuję tylko, że to nie ja.
Iris oczywiście obraziła się na nią za te słowa.
- No jasne! Wszystko, co robi panna Serena jest wręcz idealne! Proszę bardzo! A ty, Ash, skoro chcesz sobie skręcić kark dla tej twojej ślicznotki, to proszę bardzo! Nie zmądrzałeś wcale od naszej podróży po Unovie! Dalej na własne życzenie pakujesz się w kłopoty! Ale proszę bardzo! Rób to dalej, tylko tym razem beze mnie!
Po tych słowach wyszła z pomieszczenia.
- Ona ma rację. Pchanie się tam to jest szukanie kłopotów - powiedział Brock - Choć mogła rzec to nieco delikatniej.
- Iris jest chamska i bezczelna, ale w jednym ma rację. Nie powinniście tam iść, a w każdym razie nie sami - dodała Misty - Tak sobie myślę, że skoro ja i Brock pomogliśmy wam w sprawie tej fabryki...
- To teraz możemy dokończyć dzieła...
- Właśnie! Więc co wy na to?
Ash nie wiedział, co powiedzieć, za to ja wiedziałam doskonale.
- Świetnie! Im nas więcej, tym weselej!
Reszta uznała nas za kompletnych wariatów, natomiast Max i Bonnie oznajmili nam, iż też byli zamieszani w sprawę fabryki i także chcą iść. Jednak wówczas Dawn przypomniała im, że obiecali pokazać Molly Hale miasto.
- Niech ktoś inny jej pokaże - burknęła Bonnie.
- No właśnie! Mało mamy tutaj przewodników na podorędziu? - dodał oburzony Max.
Ash jednak poparł siostrę.
- Dawn ma rację. Daliście Molly słowo, a więc musicie go dotrzymać. Tak nakazuje uczciwość. No, a poza tym może to i lepiej? Im mniej nas tam pójdzie, tym lepiej.
- Tak? A tamtym czemu tak nie powiesz?! - spytała Bonnie ze złością i mając łzy w oczach - Bo co? Starsi? A my młodsi, to gorsi, tak?!
Po tych słowach wybiegła ona z pokoju płacząc ze złości. Max zaś popatrzył na Asha i dodał:
- Rozumiem, że nie chcesz nas niepotrzebnie narażać, ale... Musisz być taki ostrożny?
- Ash ma rację, Max - wtrąciła się May - Oni idą tam po swoją zgubę. Tam pewnie czyha na nich zasadzka. Po co i ty tam się chcesz pchać?
- Bo jestem ich przyjacielem! A przyjaciele sobie pomagają! Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!
- Dziękuję, Max, ale muszę cię jednak prosić, abyś tym razem został - rzekł Ash - Zajmij się Bonnie i wyjaśnij jej moje zachowanie tak, aby się już na mnie nie boczyła.
Max był wciąż lekko obrażony, ale pokiwał głową na znak zgody.
- Ale obiecaj w zamian, że poprosisz miejscową Jenny o pomoc i nie pójdziesz bez obstawy w zasadzkę, dobrze?
- Nawet nie pomyślałem o tym, aby iść tam bez policyjnej ochrony, stary - odpowiedział mu wesoło Ash.
Obaj się zaśmiali i przybyli sobie piątkę.
- No dobrze, a co zrobicie z tą uroczą dwójką brzdąców, których wam oddano pod opiekę? - spytała Melody.
- Spokojnie... Ja się chętnie nimi zajmę - zgłosił się Clemont.
- A ja ci w tym pomogę - dodała czule Dawn - Musimy w końcu się uczyć, bo kiedyś nam to pomoże, gdy już sami będziemy rodzicami. Prawda, Clemiś?
Clemont zarumienił się na twarzy i nic już nie powiedział, zaś my sami mieliśmy niezły ubaw z całej tej sytuacji.


C.D.N.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...