Brygada Trubbisha znowu w akcji cz. V
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Po odbyciu rozmowy z Patricksonem bardzo zadowoleni powróciliśmy do Twinleaf, aby przekazać mojemu tacie rewelacje, które zdobyliśmy. Tata również miał dla nas ciekawe wiadomości. Spotkaliśmy się razem w domu mojej mamy, gdzie przeprowadziliśmy poważną rozmowę w moim dawnym pokoju.
- Najpierw wy mi powiedzcie, czego się dowiedzieliśmy, moi kochani - rzekł tata z uśmiechem na twarzy - Jestem bardzo ciekaw, jak się cała wasza czwórka spisała.
- Moim zdaniem po prostu doskonale - stwierdziłam wesoło - No, ale ocenę chyba lepiej zostawię tobie.
- Nie wiem, czy ta ocena będzie obiektywna - zaśmiał się mój ojciec - Jednak mimo wszystko opowiadajcie.
- A więc odwiedziliśmy tego pana pod pretekstem, że słyszeliśmy o nim jako wielkim miłośnikiem komiksów.
- Wcześniej sprawdziliśmy w Internecie informacje na jego temat - wtrącił się do rozmowy Khoury - Dobrze i bardzo dokładnie sprawdziliśmy wszystkie strony założone przez miłośników komiksów. Odkryliśmy, że na większości z nich wypowiada się Patrickson opowiadając o swojej kolekcji.
- Tak, a na jednej z nich pisał o swojej nowej zdobyczy - dodała Lyra - Z opisu wynikało, że to jest ten sam komiks, który ukradziono profesorowi Rowanowi, ale nie mieliśmy pewności, czy te przypuszczenia są prawdziwe.
- Dlatego też musieliście je sprawdzić. Stąd pomysł, abyście pogadali z Patricksonem w sam raz tutaj pasował - odpowiedział mój tata - A więc już wszystko lepiej rozumiem. No dobrze... Co było dalej?
- Dalej to było tak, że pojechaliśmy tam i Clemont z Khourym przez maila skontaktowali się z nim i zaproponowali mu spotkanie - kontynuował opowieść - On zaś wyraził zgodę i zaprosił nas do siebie, a tam bez żadnego wahania pokazał nam swoją kolekcję. Był zupełnie beztroski przy tym, a prócz tego zachowywał się tak, jakby był dużym dzieckiem.
Tata popatrzył na mnie uważnie i podrapał się lekko po głowie.
- Ciekawe... Czyżby się zgrywał? A może naprawdę taki jest?
- Ostatnim razem, kiedy to spotkaliśmy dziecinnie zachowującego się człowieka, okazał się on być intrygantem i mordercą - powiedział Clemont.
- No właśnie... - pokiwałam głową na znak, że podzielam jego zdanie, ponieważ doskonale wiedziałam, iż mówi on o Razustinie, a ten przecież był idealnym przykładem tego, że pozory często bywają mylące - Clemont ma całkowitą rację, dlatego też lepiej będzie, jeśli zachowamy wobec tego pana ostrożność.
- Nie tylko wobec niego - dodał tata - Dowiedziałem się kilku bardzo ciekawych rzeczy na temat Freddy’ego Fredriksona.
Wszyscy nadstawiliśmy uszu i postanowiliśmy dokładnie posłuchać tego, o czym on mówi.
- Widzicie... Odnowiłem kilka dawnych kontaktów, co prawda niezbyt szlachetnych, ale zawsze. Dzięki nim zdołałem dotrzeć do kasyna, w którym wielokrotnie bywa nasz drogi Freddy.
- Freddy jest hazardzistą? - spytałam.
- Tak... Ale to nie wszystko, kochanie. Okłamał on swojego ojca i nas... Jego dziewczyna powiedziała wam, że spędziła z nim całą noc, prawda? To nieprawda, moi kochani! Siostra Joy z miejscowego Centrum Pokemon jest bardzo uważną osobą i zawsze zauważa, kto wchodzi i wychodzi. Poza tym ma monitoring i na nim nie widać syna naszego antykwariusza. Dlaczego? Bo wcale go tam nie było. Prawie całą noc Freddy spędził w kasynie razem ze swoim kumplem Frankiem i grał. No i jak zwykle przegrał. Narobił sobie długów u kilku podejrzanych ludzi. Jeden z nich to mój dawny znajomy, dlatego bez wahania powiedział mi, ile Freddy jest mu winien.
- A ile jest winien?
- Równe dziesięć tysięcy dolarów.
Lyra zagwizdała delikatnie, gdy to usłyszała.
- No proszę... Tyle, ile Patrickson zapłacił za komiks. Koleś miał więc motyw.
- I to bardzo solidny - poparł ją Khoury - Ale czy to od razu czyni go winnym? Tego nie wiemy.
- I nie dowiemy się, póki tego nie zbadamy - rzekł mój tata - Musimy porozmawiać z panem Fredriskonem. Ciekawi mnie, czy maczał on palce w tym wszystkim.
- Moim zdaniem nie wiedział o niczym - stwierdził Clemont - Choć coś mi mówi, że te ślady Pokemona na ziemi mogą nam wiele wyjaśnić.
- Tak... Tylko duży Pokemon mógł je zostawić - rzekł Khoury - A prócz tego jeszcze musiał mieć w sobie siłę, aby unieść człowieka wysoko w górę. To musiał być Pokemon typu roślinnego albo psychicznego.
- Raczej typu roślinnego - uznał Clemont - Widziałem te ślady i moim zdaniem doskonale pasują do Pokemona chodzącego na czterech łapach. Nie jestem może znawcą w tej sprawie, ale mimo wszystko Pokemon typu psychicznego jakoś mi tu nie pasuje. Takie zwykle są małego wzrostu, nie zostawiają tak wielkich wgłębień w ziemi, a prócz tego umieją lewitować, więc jeśli nie chcą, nie zostawiają śladów.
- To ciekawe - uśmiechnął się tata - Chłopcze, jesteś naprawdę bystrym obserwatorem. Naprawdę muszę ci powiedzieć, że praca z tobą to dla mnie sama przyjemność.
- Dziękuję, wzajemnie - zarumienił się lekko mój chłopak.
- Musimy zatem sprawdzić, czy panicz Fredrikson ma Pokemona typu roślinnego o sporym wzroście - stwierdził mój tata i spojrzał na Lyrę oraz Khoury’ego - Coś mi mówi, że będę miał dla was kolejne zadanie.
- Może pan na nas liczyć, panie Ketchum! - zawołała Lyra - Tylko proszę nam powiedzieć, co mamy zrobić?
- Iść do profesora Jasona Rowana i wypytać go bardzo dokładnie, jakie stworki posiada ten antykwariusz i jego synalek. Z pewnością nasz uczony coś o tym wie. W końcu opiekuje się Pokemonami wielu trenerów.
- A my, tato? - spytałam - Co ja i Clemont mamy robić?
- Wy pojedziecie ze mną, moi kochani i razem porozmawiamy wszyscy z antykwariuszem. Musi nam wyjaśnić kilka spraw.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Iris chodziła nerwowo po całym pokoju, pomstując niemalże na cały świat.
- No świetnie! Po prostu wspaniale! Sereno, ja ci mówiłam, żebyśmy od razu poszły na policję, ale ty nie! Ty musiałaś się uprzeć i zrobić swoje! Nie no! To był po prostu cudowny pomysł, aby z tym lecieć do burmistrza! Tylko szkoda, że on o wszystkim wiedział! A wystarczyło tylko posłuchać moich rad! Ale ty nie! Ty to zawsze musisz stawiać na swoim! I nigdy nie słuchasz tego, co mówię! Nawet teraz nie słuchasz!
- Trudno mi ciebie nie słyszeć, droga panno krzykaczko - mruknęłam złośliwym głosem - Naprawdę nie wiem, że też możesz tak krzyczeć i nie boli cię gardło.
- A skąd wiesz, że nie boli? - sapnęła dziewczyna, masując sobie lekko swoją szyję - Ech, po prostu załamka totalna! Siedzimy w tym budynku i gnijemy w nim, podczas gdy ci dranie...
- To co ja mam twoim zdaniem zrobić, co?! - wrzasnęłam na nią, tracąc powoli cierpliwość do Mulatki - No dobrze, przyznaję! Miałaś rację! Od początku miałaś rację! Jesteś zadowolona?! To chciałaś usłyszeć?!
- Nie! Chciałam usłyszeć, co powinniśmy teraz zrobić!
- A niby skąd ja mam to wiedzieć?!
- A choćby stąd, że to ty cały czas łazisz za Ashem i rozwiązujesz z nim zagadki! Powinnaś więc umieć znajdować rozwiązania takich problemów!
- Może i powinnam, ale przykro mi, nie wiem!
- Phi! Genialna pani detektyw. Normalnie to się wymądrza, a teraz to nawet kilku słów wydukać nie umie.
- Weź się lepiej już przymknij, bo naprawdę...
- Przestańcie wreszcie! - krzyknął na nas Avery, po czym dodał już spokojniejszym tonem: - To bez sensu! Naprawdę nie rozumiem, czemu tak się na siebie drzecie. Przecież to teraz bez znaczenia, kto tu jest winien tej sytuacji, a kto nie. Obwinianiem się wzajemnie sobie nie pomożemy.
Obie z Iris załamane opuściłyśmy ramiona w dół.
- On ma rację... Kłócimy się bez przyczyny. To jest po prostu żałosne - powiedziałam przygnębionym głosem.
- Tak, to prawda... Powinniśmy spróbować znaleźć stąd jakieś wyjście - dodała Iris.
- Nawet jeśli, to przecież ten goryl stoi pod drzwiami i nas nie wypuści - zauważył Deniss - Zabrał nam też nasze Pokemony, więc nie uciekniemy i nie pokonamy tego drania.
- W sumie racja - pokiwałam głową, patrząc na drzwi - Lepiej będzie się uspokoić i poczekać, aż nas wypuszczą.
- Jak to dobrze, że Patrat uciekł - rzekł po chwili Avery - Chociaż tyle dobrego.
- Tak, chociaż tyle - uśmiechnęła się lekko Daniella - Ale żałuję, że nasza misja się nie powiodła.
Iris machnęła na to ręką lekceważąco i powiedziała:
- To bez znaczenia. To tylko ziemia. Owszem, wszyscy byśmy woleli, że nie wpadły one w ręce tych zachłannych drani nastawionych tylko na zysk, ale nie popadajmy w paranoję. Przecież najważniejsze jest to, żebyśmy żyli. A przecież słyszeliście, że oni nas wypuszczą dopiero wtedy, kiedy już będzie po wszystkim.
- O ile możemy im ufać - rzucił Avery - A mam dziwne wrażenie, że raczej nie bardzo.
- Wszystkiego dowiemy się w swoim czasie - odpowiedziała Daniella i spojrzała z troską na Phoebe.
Dziewczynka siedziała przygnębiona niedaleko niej i patrzyła tępo w ścianę, nie odzywając się do nikogo. Nie wiedziałam, co jej się stało, jednak byłam zaniepokojona, dlatego powoli podeszłam do niej i rzekłam:
- Phoebe... Czy wszystko dobrze?
- Nic nie jest dobrze - burknęła do mnie dziewuszka.
Powoli dotknęłam dłonią jej ramienia, ale ta odsunęła się ode mnie.
- Zostaw mnie! Przez ciebie są tylko same problemy! Wolałabym, żeby Ash był tutaj zamiast ciebie! On by nas nie wpakował w kłopoty.
Iris parsknęła śmiechem, słysząc jego słowa.
- Że słucham?! On nie wpakował nas nigdy w kłopoty?! To żeś teraz powiedziała... Naprawdę...
- Przymknij buzię - warknął na nią Avery.
Ja zaś popatrzyłam na Phoebe i powiedziałam czule:
- Wiem, dlaczego tak bardzo mnie nie lubisz. Ty lubisz Asha, prawda?
- Tak - pokiwała smutno głową Phoebe, po czym podciągnęła kolana do siebie i schowała w nich twarz.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie i rzekłam przyjaznym tonem:
- Naprawdę doskonale cię rozumiem, bo w końcu ja sama go lubię, a nawet więcej niż lubię... Jednak mimo wszystko uważam, że nie powinnaś się na mnie boczyć, bo on jest ze mną w związku.
- Zostaw mnie - mruknęła Phoebe.
Delikatnie podniosłam jej buzię znad kolan i powiedziałam czule:
- Phoebe, proszę cię... Przecież ty naprawdę jesteś fajną dziewczynką... Miłą, kochaną, wrażliwą i pomysłową... Jednak nie możesz odbijać innym dziewczynom ich chłopaków, zwłaszcza, jeśli oni te dziewczyny kochają.
- Ale ja też...
- Ja wiem... Jednak miłość nie tłumaczy robienia świństw, a świadome odbijanie innej dziewczynie kochającego tę dziewczynę chłopaka jest po prostu świństwem. Chyba nie chcesz robić świństw, prawda?
- Nie, nie chcę - odparła dziewczynka - Ale ja tak lubię Asha.
- Wiem, kochanie, ale spokojnie... Jeszcze znajdziesz chłopca, którego pokochasz tak mocno, jak ja mojego.
- Ale ja nie chcę innego. Ja chcę Asha!
- Wiem, że teraz ci się tak wydaje, ale potem podrośniesz i poznasz innego chłopca i wówczas zrozumiesz, że twoja miłość do Asha była tylko zauroczeniem.
Phoebe popatrzyła na mnie uważnie i spytała:
- A ty? Czy tobie przeszło?
Zachichotałam nerwowo początkowo nie wiedząc, co mam jej teraz odpowiedzieć. Ostatecznie powiedziałam:
- Wiesz... Ja i Ash poznaliśmy się jako dzieci i moje uczucie do niego przetrwało, bo było prawdziwą miłością.
- No widzisz - stwierdziła pewnym siebie tonem Phoebe.
Ja jednak nie dałam się zbić z pantałyku.
- Owszem, ale widzisz... Ash nie miał wtedy żadnej dziewczyny. Ja więc nie popełniłam świństwa. No i jeszcze... Wiek... On i ja mamy taki sam wiek. Ty jesteś dużo młodsza od Asha.
- Wiek nie ma znaczenia dla miłości!
Parsknęłam śmiechem.
- Owszem, ale widzisz... Ja kocham Asha, a Ash kocha mnie. Czy ty, gdybyś była na moim miejscu, chciałabyś, abym odbiła ci twego chłopaka?
- Nie, nie chciałabym.
- No, sama widzisz.
Dziewczynka wpatrywała się we mnie uważnie i posmutniała jeszcze mocniej.
- Ale mogę chyba się z nim dalej bawić, prawda?
- Ależ naturalnie.
- I nie obrazisz się, gdyby przypadkiem on mnie pokochał?
- W żadnym razie, kochanie.
Phoebe uśmiechnęła się do mnie, a Avery załamany jęknął:
- Po prostu cudownie! Zamiast planować ucieczkę z tego paskudnego miejsca, te dwie tu dyskutują o chłopakach!
- Takie są już dziewczyny. Lepiej przyzwyczajaj się do tego, stary - zażartował sobie Dennis.
- A to możliwe?
- Nie wiem. Ja tam wolę na razie zajmować się ekologią niż babami. Ale wracajmy do tematu, to jak stąd uciekniemy?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam - Nawet jeśli wyważymy drzwi, to ten cały Clayton tam już stoi i może nas dorwać, a wtedy nie wiem, czy będzie wobec nas litościwy.
- Możemy go pokonać przewagą liczebną - zauważyła Iris.
- Tak, ale on za to nas pokona pistoletem.
- Ech... Faktycznie, zupełnie o tym zapomniałam. Och, gdybyśmy tak mieli nasze Pokemony... Bez trudu byśmy sobie z draniem poradzili.
- Właśnie dlatego nam je zabrali, aby do tego nie doszło.
- Racja.
Nagle na górze dało się słyszeć jakieś krzyki i jęki, po czym nastąpił wielki łomot, jakby coś ciężkiego spadło na podłogę. Potem usłyszeliśmy czyjeś kroki, które zbliżały się do piwnicy.
- Co się dzieje? - spytała Phoebe.
Objęłam ją mocno do siebie, zaś Avery i Iris przybrali pozy bojowe, gotowe do walki. Chwilkę później drzwi wyleciały z zawiasów, zaś w ich progu stanął Ash wraz z Charizardem.
- Dobra robota, stary! - zawołał wesoło mój luby do swego Pokemona.
- ASH! - krzyknęliśmy radośnie na jego widok.
Zerwałam się z miejsca, po czym złapałam go bardzo mocno w objęcia i uściskałam zachłannie. On oddał mi te czułości i zaśmiał się radośnie.
- Tak się cieszę, że nic wam nie jest! - zawołał.
- Ja także, ale skąd się tu wziąłeś? - spytałam zaintrygowana.
- Srebrny Patrat nas tutaj sprowadził - powiedział detektyw z Alabastii - Przybiegł do pensjonatu i zaczął piszczeć przeraźliwie, jakby coś się stało, a przy okazji ciągnął mnie za nogawkę od spodni. Pikachu pogadał z nim chwilę, po czym pokazał mi na migi, że Avery z Phoebe i Daniellą wpadli w kłopoty, dlatego przybiegliśmy tutaj. Patrat powiedział wszystko Pikachu, a ten mnie, ale nie do końca chciało mi się wierzyć, że burmistrz jest winien. Jednak bez wahania przybiegłem tutaj i kogo tu zastałem? Claytona! Już wiedziałem, że Patrat mówił prawdę, bo gdyby tak nie było, to czy burmistrz przyjmowałby u siebie takiego drania? Ogłuszyłem więc go i pozwoliłem, aby Patrat mnie poprowadził. Wiedział, gdzie jesteście i wskazał mi drogę.
- Naprawdę? Muszę mu więc podziękować.
- Masz okazję.
Po tych słowach wskazał na Patrata i Pikachu, którzy weszli do pokoju bardzo zadowoleni z siebie. Uśmiechnęłam się na ich widok i uściskałam ich obu, a zwłaszcza naszego drogiego, srebrnego wybawcę. Ten zapiszczał przyjaźnie i przywitał się z Avery i Phoebe.
- Nie boczysz się na nas, że cię musieliśmy uśpić? - zapytało pierwsze z nich, czule tuląc go do siebie.
Pokemon zapiszczał wesoło i pokręcił przecząco głową. Daniella zaś patrzyła na to zachwycona.
- Widzę, że zyskałyście nowego przyjaciela - powiedziała.
- Tak, a za to my zyskamy kulkę w łeb, jeśli zaraz stąd nie uciekniemy - przypomniała nam Iris.
- No właśnie - dodał załamanym głosem Dennis - Przecież Clayton tam wciąż jest. Pewnie go ogłuszyliście, ale w końcu się może obudzić.
Ash jednak był niesamowicie spokojny i opanowany.
- W porządku, nie musicie się już niczego obawiać. Ten cały Clayton został już unieszkodliwiony. Sami zobaczcie.
Detektyw z Alabastii wyprowadził nas z piwnicy, po czym powoli poszliśmy do jednego z pokoi, gdzie leżał Clayton. Był on nieprzytomny i związany lianami przez Bulbasaura, a prócz tego na plecach siedział Cilan.
- Możecie już zadzwonić na policję? - zapytał on wesoło - Trochę mi tu niewygodnie się siedzi.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł - powiedział Dennis - Jesteście w cudzym domu i nie mamy chyba dowodów na to, że byliśmy tu więźniami.
- On ma rację... Lepiej zostawmy tę sprawę - zasugerowała Daniella.
- Że niby co?! - krzyknęła oburzona Iris - Nie zgadzam się na to! Tym draniom nie może ujść płazem to, co zrobili!
- Właśnie! - dodał oburzony Avery.
- Ale kochani... Dennis ma rację. My nie mamy dowodów - odparłam na to ponuro.
Ash chciał już coś powiedzieć, kiedy to nagle Pikachu i Patrat zaczęli uważnie dotykać łapami kieszenie spodni oraz kurtki myśliwego. W końcu wyjęli z jednej z nich niewielki dyktafon.
- O! A to ciekawe! - zawołał Ash - Ten koleś coś nagrywał. Ciekawe, co takiego?
Następnie założył on gumowe rękawiczki, wziął dyktafon i odsłuchał fragment dokonanego na nim nagrania.
- No i co wy na to? - spytał wesoło detektyw z Alabastii - Chyba jednak mamy dowody na pana burmistrza.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Pan Fredrikson był w szoku, kiedy Clemont, tata i ja przekazaliśmy mu te rewelacje.
- Nie... Nie... To po prostu jest niemożliwe - jęknął załamanym głosem mężczyzna, łapiąc się za głowę - Ja naprawdę nie mogę w to uwierzyć.
- Ale to niestety prawda - rzekł na to tata - Sam dobrze sprawdziłem te wszystkie informacje. Zresztą, jeśli nam pan nie wierzy, to niech sam pan zapyta o to swojego syna.
- Już ja to widzę, jak on się przyznaje do popełnienia przestępstwa - mruknęłam złośliwie, ale Clemont syknął lekko na znak, abym była cicho.
Fredrikson jednak usłyszał moją uwagę i bynajmniej mu się ona nie spodobała, ale ciekawość wzięła nad nim górę i dlatego posłał on swojego Pokemona, aby przyprowadził on tutaj Freddy’ego. Młodzieniec w końcu przyszedł. Był on niezwykle podobny do swojego ojca, wręcz przypominał jego młodszą wersję w wieku około dwudziestu lat. Ubrany był w niebieskie dżinsy i szarą koszulę na guziki.
- Słucham, ojcze... Wołałeś mnie?
- Owszem, wolałem - odpowiedział mu antykwariusz - Chciałbym z tobą porozmawiać na pewien temat. Ci państwo mówią mi kilka rzeczy na twój temat, które bardzo mnie zaszokowały.
- Naprawdę? A co takiego ci powiedzieli?
- Że grywasz w kasynie pomimo tego, że wyraźnie ci powiedziałem, iż nie życzę sobie tego, a prócz tego ukradłeś pewien niezwykle cenny komiks profesora Rowana wart dziesięć tysięcy dolarów, aby spłacić swoje długi. Chcę wiedzieć, co ty o tym powiesz.
Młodzieniec parsknął śmiechem, kiedy usłyszał te zarzuty pod swoim adresem.
- Słucham?! Co proszę?! Ja naprawdę nie wiem, skąd wam przyszły do głowy takie pomysły!
- Nie udawaj - rzekł na to mój tata - Byłem w tym kasynie, do którego zwykle chodzisz. Wiem doskonale, co tam robisz. Bardzo wielu ludzi cię tam widziało w nocy, kiedy okradziono profesora Rowana. Wyszedłeś około północy ze swoim kolegą, a potem dokonałeś kradzieży, prawda?
- Nie! Przysięgam, że to nieprawda! - krzyknął przerażony Freddy - Ja nie ukradłem tego komiksu! Przysięgam! Nawet nie zbliżałem się do domu pana profesora poza tym dniem, w którym byliśmy tam razem. Ale poza tym mnie tam nie było!
- Poważnie? Ale w kasynie to byłeś, prawda? - spytałam złośliwie.
Freddy załamany opuścił głowę, po czym pokiwał nią delikatnie na znak potwierdzenia tych słów.
- A więc jednak - powiedział tata.
- Nie wierzę! Naprawdę nie wierzę! - krzyknął jego ojciec - To po prostu... Nie, synu! Po prostu jestem załamany twoją postawą! Jak mogłeś to zrobić?! Jak mogłeś?! Chyba wyraźnie ci zapowiedziałem, że jeśli jeszcze raz, to... Nie, mam dość! Dość tego dobrego! Zbyt długo ci pobłażałem!
Następnie podbiegł on do wiszącego na ścianie telefonu i zaczął na nim wystukiwać jakiś numer.
- Co robisz? - spytał jego syn.
- Dzwonię na policję. Nie będę trzymał pod swoim dachem złodzieja i hazardzisty.
- Ale ojcze! - Freddy podbiegł do niego i złapał go za rękę - Proszę, nie rób tego! Przecież ja niczego nie ukradłem!
Ojciec wyrwał swoją rękę z jego dłoni i powiedział:
- Już dość, mój chłopcze. Dość przez ciebie miałem problemów! Tym razem nie spłacę twoich długów... Zresztą pal licho długi. Gdyby tylko one były twoim problemem, to pół biedy. Ty dokonałeś kradzieży i musisz za to zapłacić.
- Nie! Przysięgam, ja naprawdę niczego nie ukradłem!
- Wybacz, ale nie wierzę ci! Przykro mi, ale nie wierzę.
- Ojcze, przysięgam...
- Dość! Będziesz się tłumaczyć policji.
Następnie wziął on do ręki słuchawkę, wybrał numer i kiedy na ekranie telefonu policjant, to rzekł:
- Z komisarz Jenny poproszę...
Nasza dobra znajoma z poprzedniej sprawy przyjechała na miejsce i kiedy dokładnie przedstawiliśmy jej całą sprawę, to bez wahania zakuła w kajdanki i zabrała ze sobą Freddy’ego, który płakał z rozpaczy i próbował błagać swojego ojca, aby ten mu uwierzył, ale nic mu to nie dało, ponieważ policjantka posadziła go zakutego w przyczepce od swojego motoru. Mimo wszystko, co o nim wiedzieliśmy, zrobiło mi się go żal i dlatego spytałam:
- Jenny, czy jest dla niego jakaś szansa?
- A i owszem, jeśli profesor Rowan nie wniesie oskarżenia przeciwko niemu, to jest nawet spora szansa, że się z tego wymiga - powiedziała na to Jenny - Ale i tak zostaną mu jeszcze długi do spłacenia, choć to w sumie już jego problem. No i jeszcze została kwestia oszustwa. Jakby nie patrzeć, to sprzedał panu Patricksonowi przedmiot, który nie należał do niego, a to jest przestępstwo. Jeśli jednak i on nie wniesie przeciwko niemu oskarżenia, to wtedy się wymiga. Dostanie wyrok w zawiasach i pewnie prace społeczne. Ostatecznie jeszcze nie był notowany, więc ma duże szanse. Ale najpierw muszę go posadzić na czterdzieści osiem godzin. Takie procedury.
Następnie wsiadła zwinnie na motor i pojechała razem z Freddym na posterunek policji. Już niedługo potem zniknęła nam z oczu.
- Ech, Clemont... To już naprawdę robi się okropne - powiedziałam do mojego chłopaka - Nie wiem, co mam o tym myśleć. Z jednej strony drań to hazardzista i osoba raczej żałosna, ale z drugiej brzmiał przekonująco.
- Myślisz, że mówi prawdę? - zapytał mnie mój chłopak.
- A po co miałby przyznawać się do jednego, a do drugiego nie?
- Bo hazard nie jest karalny?
- W sumie racja. Mimo wszystko jednak nie uważam, aby przyznał się do hazardu i długów, a nie do kradzieży i oszustwa. Przecież wie doskonale, że wystarczy, iż skonfrontujemy go z Patricksonem, a ten zaraz go pozna i wszystko się wyda. Po co miałby więc kłamać w tej sprawie? Żeby zyskać na czasie?
Clemont rozłożył bezradnie ręce i rzekł:
- Nie wiem, Dawn. Sam nie wiem. Ale może jeszcze coś nam powiedzą w tej sprawie Lyra i Khoury. Ciekawe, czego to się dowiedzą od profesora Rowana.
- No właśnie... Sprawa tego Pokemona nie daje mi spokoju. Czyje to są ślady? To też trzeba wyjaśnić.
Z domu tymczasem wyszedł tata i Fredrikson. Ten drugi był po prostu załamany.
- Naprawdę bardzo mi przykro z powodu pana syna - rzekł mój ojciec.
- To nie ważne, panie Ketchum. Dobrze pan zrobił, że pan mnie o tym poinformował. Nie chciałbym mieć złodzieja w swoim domu. Naprawdę mogłem mu wybaczyć hazard i nawet spłacić jego długi, ale ta kradzież... To już zaszło za daleko. Nie mogę tego dłużej tolerować. Dlatego też dobrze pan zrobił. Przynajmniej pan może być dumny ze swojego dziecka.
- Tak, ale ono nie wiem, czy ma prawo być dumne z takiego ojca.
- Na pewno - rzekł Fredrikson i pokiwał smutno głową - No dobrze... Mam jeszcze trochę do zrobienia dzisiaj, dlatego też... Wybaczy pan, że nie odprowadzę.
Po tych słowach wrócił do domu, a my zostaliśmy na miejscu, patrząc na niego przygnębionym wzrokiem.
- Ech... Biedny człowiek - powiedziałam smutnym głosem.
- Tak... Jedyny syn wciąż go zawodzi - dodał ponuro Clemont - Mam wielką nadzieję, że jednak Freddy zostanie łagodnie potraktowany, choć nie wiem, czy mimo wszystko odzyska miłość ojca.
Nikt z nas niestety nie miał o tym zielonego pojęcia.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Jakoś tak dwie godziny później, gdy już kilka drobnych formalności zostało załatwionych, to bardzo zadowoleni ja, Ash i Jenny pojechaliśmy do ratusza, gdzie z miejsca zaszliśmy do gabinetu burmistrza. Mężczyzna był w wielkim szoku, kiedy tylko zobaczył mnie, bo przecież spodziewał się, że posiedzę sobie jeszcze trochę w jego piwnicy. Widok policjantki także go zaskoczył, jednak mimo lekkiego lęku i zmieszania szybko odzyskał spokój ducha, gdyż powiedział:
- No proszę... Moi drodzy detektywi i pani inspektor. Co was do mnie sprowadza?
- Niestety, sprawy służbowe - odpowiedziała mu policjantka - Muszę z przykrością pana zawiadomić, panie burmistrzu, że niestety posiadam tutaj papierek, który raczej się panu nie spodoba.
- Doprawdy? A jakiż to?
Jenny wyciągnęła z kieszeni złożony na czworo papier i podała go politykowi.
- Nakaz pańskiego aresztowania.
- Słucham? - zaśmiał się burmistrz - A niby pod jakim zarzutem?
- Trochę się tych zarzutów zebrało, proszę pana - odpowiedziała mu bardzo ironicznie Jenny - Różne nielegalne interesy, wynajmowanie do kłusownictwa człowieka poszukiwanego przez organy ścigania, porwanie i pozbawienie wolności kilku osób... Czy mam wymieniać dalej? Bo to dość długa lista.
Burmistrz nie dał się zbić z pantałyku i rzekł:
- Ponieważ ma pani nakaz, to muszę iść z panią, ale nie sądzę, żeby to wpłynęło pozytywnie na pani karierę, pani inspektor. Za dwie doby będę wolny, a pani pozbawiona stanowiska.
- Poważnie? - zaśmiała się wesoło Jenny - Nie wydaje mi się. To nie jest raczej coś pewnego, bo widzisz, kanalio... Mamy świadka koronnego, który w zamian za mniejszy wyrok wyśpiewał nam wszystko o tobie i twoim kumplu.
- Nie wiem, co to za człowiek, ale kłamie.
- Och, panie burmistrzu - rzekł Ash poważnym tonem - Może pan sobie ironizować, ale prawda jest taka, że już sam fakt, iż Clayton był w pana domu za pana zgodą źle o panu świadczy. A jak jeszcze policja wysłuchała tych nagrań...
Burmistrz po raz pierwszy tego dnia przestał się głupio śmiać, a jego mina stała się poważna.
- Jakich nagrań?
- Tych, które Clayton robił panu oraz pańskiemu wspólnikowi, kiedy tylko rozmawiał z wami dwoma lub jednym z was. Chciał mieć na was haka, aby was szantażować.
- Nie byłby aż tak głupi, żeby to robić.
- Możliwe, a jednak zrobił. Poza tym pan był głupi, że zostawił go pan w swoim domu. Ten człowiek był poszukiwany za kłusownictwo i za same kontakty z nim grożą panu konsekwencje.
Burmistrz pokiwał załamany głową i pozwolił, aby Jenny go zakuła w kajdanki.
- Być może tym razem przegrałem, ale wy także przegraliście - rzucił podłym tonem - Nie ocalicie tych ziem od zagospodarowania ich. Jak nie Renault, to ktoś inny je kupi i zarobi na nich sporo pieniędzy.
- Poważnie? - zaśmiałam się ironicznie - Nie sądzę. Tak się składa, że znaleźliśmy w tym lesie Srebrnego Patrata i jego matkę, Srebrną Watchog. Oba Pokemony są pod naszą opieką, a nasi przyjaciele zabrali je właśnie do Rady Miasta. Ta zaś wyśle swoich naukowców, którzy zbadają ten teren i dowiodą, że oba Pokemony pochodzą właśnie stąd. Więc cały teren zostanie objęty ochroną i nikt nie będzie mógł nim handlować. To już koniec, panie burmistrzu.
Mężczyzna, słysząc moje słowa, stracił całą swoją butę i zrozumiał, że przegrał na całej linii, dlatego też załamany odszedł razem z Jenny, która wyprowadziła drania z gabinetu, ku wielkiemu zdumieniu jego sekretarki.
- Niesamowite - zaśmiałam się do Asha - To już jest trzeci burmistrz w twojej karierze.
- Drugi, kochanie - zachichotał mój chłopak - Przecież jeden z nich nie był burmistrzem, tylko na niego kandydował.
- Ano tak... Masz rację. Ale fakt jest faktem, że ty to zdecydowanie nie lubisz polityków.
- Tak... Zdecydowanie ich nie lubię - zaśmiał się mój chłopak.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Wiadomości, jakie przynieśli nam Lyra i Khoury bynajmniej niczego nie załatwiły, a wręcz przeciwnie, namieszały jeszcze mocniej w tej sprawie.
- Dowiedzieliśmy się od profesora Jasona Rowana, że nasz Freddy miał kiedyś kilka Pokemonów, jednak wszystkie je stracił - rzekł Khoury.
- Stracił? W jaki sposób? - spytał Clemont.
- Profesor nie jest pewien, ale podejrzewa, że po prostu przegrał je w karty z kumplami - odpowiedziała Lyra - Wie jedynie tyle, iż w ciągu dwóch lat kilku ludzi przyszło do niego i zabrali wszystkie stworki młodego. Mieli papiery z podpisem Freddy’ego, że ten wyraża na to zgodę, a sam Freddy potem to potwierdził.
- Wobec tego nie miał żadnego Pokemona, aby ten mu pomógł podczas kradzieży - stwierdziłam.
- No właśnie! - zawołała moja przyjaciółka - Więc jeśli ich nie miał, to skąd nagle wziął jakiegoś?
- Może miał wspólnika? - zasugerował Clemont - Albo też...
- Albo to nie on ukradł komiks - dokończył jego myśl mój tata.
- Ale jeśli nie on, to kto? - spytałam - I dlaczego? Jaki miałby mieć w tym interes? Pieniądze? I skąd on wiedział, gdzie pan profesor trzyma swoje komiksy?
- To dobre pytania i jak na razie nie mamy na nie odpowiedzi, ale coś mi mówi, że wiem, jak na nie znaleźć odpowiedź - stwierdził ojciec.
Spojrzeliśmy na niego uważnie.
- Co masz na myśli?
- Uważam, że należy bardzo dobrze przepytać jego kumpla Franka oraz dziewczynę Fredd’ego, Ursulę... Być może oni coś wiedzą w tej sprawie.
- Sądzisz, że są w to zamieszani? - spytałam.
- Być może, a być może po prostu pożyczyli mu jakieś Pokemony nie wiedząc, jak ten je wykorzysta. Musimy się tak czy inaczej tego dowiedzieć, kochani, inaczej nigdy nie wyjaśnimy tej sprawy. Będzie też dobrze, jeśli przyjedzie też pan Patrickson, aby powiedzieć, czy to ten młody człowiek z dorobionym zarostem sprzedał mu ten komiks.
- Na pewno nie zaszkodzi, jednak nie wiemy, czy go pozna - odparł na to Clemont.
- Nigdy się tego nie dowiemy, jeśli tego nie sprawdzimy - zauważył mój tata i poklepał lekko Clemonta po ramieniu - Będzie dobre, chłopcze. Zobaczysz, że będzie dobrze.
Bardzo chciałam wierzyć mojemu tacie, iż tak będzie, ale moje myśli zdecydowanie nie były spokojne. Wciąż jeszcze pamiętałam to przerażone spojrzenie Freddy’ego, gdy błagał on swojego ojca, aby ten mu uwierzył, że nie jest winien kradzieży, a prawdziwy winowajca jest gdzie indziej. Czy to możliwe, aby on tak doskonale udawał? A może jednak mówił nam prawdę? Lecz skoro mówił prawdę, to kto jest winien? I dlaczego? Jaki był cel tego kogoś? Na te pytania żadne z nas nie umiało znaleźć odpowiedzi, dlatego postanowiliśmy pójść spać, a rano zająć się kontynuowaniem śledztwa w tej sprawie.
W nocy jednak długo nie mogłam zasnąć. Dręczyły mnie wątpliwości w tej sprawie, a prócz tego też poważne obawy o dalszy ciąg śledztwa. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać ani też jaki jest cel prawdziwego złodzieja, jeśli oczywiście to nie Freddy jest winny. Wciąż dręczyły mnie też obawy, że niepotrzebnie namieszałam w tej sprawie swoimi obawami i zabawą w psychologa. Bardzo żałowałam, że nie ma tu z nami Asha. Tata i ja staraliśmy się jak możemy, jednak tak naprawdę żadne z nas nie było detektywem, a już na pewno nie takim, jak on. Gdyby on tu był, na pewno śledztwo szybciej by się zakończyło. Tak w każdym razie wtedy myślałam, gdy w końcu ogarnęła mnie senność i zasnęłam.
***
Następnego dnia Jenny sprowadziła z sąsiedniego miasta Patricksona, aby móc sprawdzić, czy rzeczywiście Freddy dokonał oszustwa i kradzieży. Konfrontacja dokonana razem z tym panem miała to sprawdzić. Tata jednak podejrzewał, że jeśli nawet Freddy dokonał kradzież, to nie zrobił tego sam i z pewnością ma wspólnika. Kazał więc Lyrze i Khoury’emu sprowadzić Franka oraz Ursulę, aby ich także ukazać Patricksonowi. Obmyślił to sobie w bardzo sprytny sposób.
- Musicie ich tu przyprowadzić - rzekł mój tata do Lyry i Khoury’ego - Wprowadzicie ich wtedy, kiedy my będziemy rozmawiać z Jenny oraz tym kolesiem. Zobaczymy, jak na ich widok zareaguje albo jak oni zareagują na jego widok. Ich reakcja wiele nam powie.
- Tak jest, proszę pana! - zawołała wesoło Lyra - Wie pan? Jest pan tak samo sprytny, jak Ash.
- Nie sądzę - odparł ze śmiechem mój tata - Ash o wiele szybciej by sobie poradził z tą sprawą.
- Nie wiadomo, choć to niewykluczone - odrzekł na to Clemont - Tak czy siak musimy wreszcie odkryć prawdę.
- A my chętnie wam w tym pomożemy - dodał Khory - Byleby tylko ta akcja coś nam przyniosła, bo mam poważne obawy, że...
- Proszę cię... Khoury - jęknęła załamanym głosem Lyra - Weź już nie bądź takim czarnowidzem.
- Ona ma rację, drogi chłopcze - pokiwał głową tata - Takim sposobem myślenia tylko sobie zaszkodzisz, a nie pomożesz. Nie daj się zwariować i nie pozwól na to, aby ogarnęły cię wątpliwości, bo jeśli to się stanie, to już przegrałeś.
Khory popatrzył na niego, poprawił sobie lekko okulary na nosie, po czym rzekł:
- Tak, proszę pana. Ma pan rację.
- Wiem o tym, a teraz ważne, żebyś i ty to wiedział, a potem działał zgodnie z tą zasadą.
- Postaram się, proszę pana.
- Postaraj się... Dla swojego własnego dobra.
Po tych słowach tata klepnął lekko w ramię Khoury’ego i ruszył razem z nami na posterunek policji, aby sprawdzić, czy przyjechał tam już pan Patrickson, a przy okazji, żeby dowiedzieć się też, co zeznał Freddy. Jenny oczywiście chętnie nas przyjęła, jednak nie miała dla nas dobrych wieści.
- Freddy to chyba jakiś idiota - powiedziała nam, kiedy zaczęliśmy ją wypytywać o młodzieńca - Przyznaje się do hazardu i do tego, że kilka razy grał o swoje Pokemony, które przegrał, ale za nic nie chce przyznać się do kradzieży, chociaż doskonale wie, iż jeszcze dzisiaj dowiedziemy mu tego poprzez konfrontację z Patricksonem.
- Być może łudzi się, że ten go nie pozna - rzekł Clemont.
- Albo miał wspólnika - dodał mój tata.
- Albo to nie on - dokończyłam tę wypowiedź.
- Być może... Być może... Same być może, a prawdy wciąż nie widać - mruknęła Jenny - Ale spokojnie. Wszystkiego się dziś dowiemy i wszystko wyjaśnimy. Mam wielką nadzieję, że konfrontacja ta coś przyniesie, bo jeśli nie, to ja się chyba kompletnie załamię.
- Kiedy przyjedzie Patrickson?
- Niedługo. Powinien tu niedługo być. Oby tylko nam pomógł, bo jeśli nawet on tego nie zrobi, to ja już nie wiem, kto.
Rozmawialiśmy tak przez dłuższą chwilę, aż wreszcie pojawił się jakiś policjant z informacją, że przyjechał pan Patrickson i chce on rozmawiać z panią komisarz.
- Doskonale! Niech wejdzie - odpowiedziała Jenny.
Chwilę później do gabinetu wkroczył dobrze nam znany Patrickson. Na widok mój i Clemonta bardzo się zdziwił.
- O! Wy także tutaj? Ciekawe. Was także tu wezwała pani komisarz?
- Nie, sami się zgłosiliśmy, proszę pana - odpowiedziałam mu - I przy okazji pomagamy pani komisarz rozwikłać tę sprawę.
- O! To ciekawe! - uśmiechnął się delikatnie mężczyzna - To bardzo interesujące. A więc mam rozumieć, że wypytując mnie o ten komiks także prowadziliście swoje śledztwo, prawda?
- Tak.
- Aha... Szkoda. To oznacza, że nie jesteście fanami komiksów?
- Ja nim jestem - odpowiedział mu Clemont - I jest to szczera prawda, proszę pana.
- Aha... Chociaż coś jest prawdą - uśmiechnął się delikatnie Patrickson - No dobrze, a zatem mam sprawdzić, czy wasz aresztant to jest ten sam człowiek, który sprzedał mi komiks, prawda?
- Właśnie - potwierdziła Jenny - Dlatego mam nadzieję, że dobrze pan pamięta buźkę tego człowieka.
- Spokojnie, dobrze go zapamiętałem, co pani młodzi przyjaciele mogą potwierdzić - zaśmiał się delikatnie mężczyzna - Jednak wszystkiego się dowiemy, gdy tylko go zobaczę. Możecie mnie do niego zaprowadzić.
- Doskonale... Idziemy, proszę pana.
Poszliśmy do osobnego pokoju, w którym znajdowało się weneckie lustro, przez które widzieliśmy następne pomieszczenie, a w nim stało kilku ludzi. Pośród nich był Freddy.
- Proszę powiedzieć, który z nich jest tym człowiekiem, który pana odwiedził - powiedziała Jenny.
Patrickson wpatrywał się uważnie w osoby podejrzanych, jednocześnie mrucząc lekko pod nosem. Załamany pokiwał jednak głową przecząco.
- To żaden z nich.
Jego odpowiedź nieco nas wszystkich zaskoczyła, chociaż tak prawdę mówiąc spodziewaliśmy się jej, a przynajmniej ja.
- Jest pan pewien? - spytała Jenny.
- Najzupełniej.
- Niech się pan dobrze przyjrzy. Może trzeba im dorobić wąsy i brodę?
- Nie... To żaden z nich. Dobrze pamiętam tę twarz. Poza tym tamten miał fioletowe oczy, a żaden z nich ich nie ma.
Jenny załamana zrozumiała, że jednak się pomyliła, dlatego nakazała wyprowadzić podejrzanych i sama razem z nami wróciła do swego gabinetu. Po drodze zaczepił nas jeden z policjantów, który szepnął coś policjantce na ucho. Ta zaś powiedziała:
- Doskonale... Wprowadź ich.
Następnie popatrzyła na nas i dodała:
- Moi ludzie mówią, że przyszli przyjaciele panny Seroni i chcą z nami porozmawiać.
- To dobrze, bo prosiliśmy ich o to, aby weszli - rzekł tata - Mają dla nas ciekawe informacje.
- Oby tak było, bo już jestem nieco zmęczona tym śledztwem.
Weszliśmy do gabinetu, gdzie Jenny ponownie spytała Patricksona, czy aby na pewno dobrze zapamiętał twarz i oczy tego młodzieńca.
- No oczywiście, że zapamiętałem - odpowiedział jej mężczyzna - Nie jestem głupi i mam dobrą pamięć do twarzy, a zwłaszcza do oczu.
- A może w blasku słońca pomylił pan barwę?
- Zapewniam panią, że nie. Tej barwy oczu nie można pomylić z żadną inną barwą.
- No, to nieźle, bo nie mamy innych podejrzanych.
Wtem do pokoju weszli Lyra, Khoury, Frank oraz Ursula. Ta ostatnia dwójka posiadała fioletowe oczy, a pierwsze z nich miało brązowe włosy, zaś drugie ciemno-niebieskie. Dziewczyna była w jasno-różowej sukience z białymi falbankami, zaś chłopak w szarych spodniach i niebieskiej koszulce.
- No! Nareszcie jesteście! - zawołał tata - Długo kazaliście nam na siebie czekać.
- Przepraszam, ale trochę się tu idzie - odpowiedział Frank.
- Niestety, tak bywa - dodała Ursula - Ale spokojnie, już jesteśmy.
- O! Witam pannę kłamczuchę - zaśmiała się na jej widok Jenny - O ile dobrze wiem, pan Josh Ketchum mówił mi, że dałaś swojemu chłopakowi fałszywe alibi.
- Nie mogłam inaczej, pani komisarz, bo ja go kocham - odparła na to dziewczyna - A poza tym nie wierzę, że on jest winien.
- Z pewnością jest niewinny - rzekł Frank - Byłem z nim, gdy poszedł grać do kasyna, a potem wyprowadziłem go stamtąd zmęczonego i pijanego. Odprowadziłem go do domu, co jego ojciec może potwierdzić.
- Tak, ale mógł tylko udawać pijanego, po czym wykradł się z domu i dokonał kradzieży - stwierdziła Jenny.
- Skoro tak, to gdzie pieniądze? - spytałam.
- A skoro mowa o pieniądzach, to chciałbym wiedzieć, czy odzyskam komiks, czy tylko pieniądze, chociaż wolałbym to pierwsze - powiedział na to Patrickson.
- Spokojnie, proszę pana... O tym wszystkim zdecyduje sąd - odparła Jenny z uśmiechem na twarzy.
- Jakoś mnie to nie uspokaja.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale kiedy wyjaśnią nam państwo, po co nas tu wezwaliście? - spytała Ursula.
- Być może pan Patrickson chce nam powiedzieć, że nie rozpoznał w naszym przyjacielu złodzieja - rzucił na to Frank - Prawda, proszę pana?
- Rzeczywiście, nie rozpoznałem we Freddym złodzieja - odpowiedział zapytany - Ale być może ów młodzieniec miał wspólnika.
- Nie sądzę - odparł Frank - Możemy już iść?
- Chwileczkę! - zawołała Jenny - Podobno macie do nas jakieś ważne informacje.
- Ja? - zdziwił się przyjaciel Freddy’ego - Nic o tym nie wiem. A może ty, Ursulo?
- Nie, na pewno nie - zaprzeczyła Ursula.
- Ja również nie - rzekł jej kolega.
Tata przyjrzał się uważnie chłopakowi i powiedział:
- To ja tak powiedziałem. Wybaczcie mi to małe kłamstwo, ale miałem pewną teorię na temat tego, o czym powiedziała mi Lyra, gdy tak wczoraj rozmawialiśmy o całej sprawie. Chciałem to sprawdzić.
- I sprawdził pan? - spytała Jenny.
- A i owszem... Frank, mój drogi przyjacielu... Powiedz mi, proszę... Czy bardzo lubisz Ursulę?
Chłopak zdziwił się początkowo, po czym odparł:
- No, prawdę mówiąc to... Ale przecież nie ma to żadnego znaczenia dla Ursuli, bo ona kocha mojego przyjaciela.
- To prawa, ale jakoś nigdy nie mówiłeś mi, że coś do mnie czujesz - zauważyła dziewczyna, patrząc na niego uważnie.
- Bo nie pytałaś, poza tym po co miałem to robić? Ty mnie przecież nie kochasz.
- Ale mogłaby cię pokochać, gdyby nagle twój przyjaciel poszedł do więzienia, prawda? - spytał nagle mój ojciec.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni, a najbardziej zdumiony był Frank, który parsknął lekkim śmiechem i zawołał:
- Ależ skąd! Proszę pana! Jak pan może tak myśleć?!
Tata nie przejął się tym i mówił dalej:
- A tak przy okazji... To skąd wiesz, że ten pan tutaj, to pan Patrickson? Przecież nikt z nas nie wymienił jego nazwiska, prawda?
- Ale... Ale...
- Nie mogłeś tego wiedzieć... Chyba, że widziałeś go już wcześniej. Co prawda doskonale ukryłeś, wchodząc tutaj, swoje zdumienie i lęk na widok pana Patricksona, ale teraz się zdradziłeś.
- To on! Poznaję go! - zawołał Patrickson, wskazując na Franka - Tylko doczepił sobie głupkowaty zarost.
- To prawda - zgodził się mój tata - Lyra wczoraj zasugerowała mi, iż dostrzegła w oczach Franka, gdy ona i Khoury rozmawiali z nim i Ursulą, uczucie do dziewczyny Freddy’ego. Uznałem to za dobry motyw pozbycia się syna pana Fredriksona i jak się okazało, miałem rację. Prawda?
- Co?! To są jakieś brednie! - zawołał przerażony Frank, powoli cofając się do tyłu.
Ursula wpatrywała się w niego uważnie i dodała:
- A więc to dlatego namawiałeś Freddy’ego, żeby odkuł się on za swoje dotychczasowe przegrane.
- Freddy ci to powiedział? - spytał Frank.
- Tak... Łudziłam się, że on kłamie, aby się wytłumaczyć, jednak mówił prawdę. Sądziłam, że ty nie masz interesu w tym, aby go do tego namawiać, jednak teraz już wiem, co jest prawdą. Łudziłeś się, że kiedy go wsadzą, to ja zwiążę się z tobą, bo nie zechcę być z przestępcą?
- Najwyraźniej tak właśnie myślał - uśmiechnął się lekko mój tata - Ale jeszcze warto, abyśmy nabrali pewności. Pokaż, jakie masz Pokemony.
Ten nie bardzo chciał to zrobić, ale w końcu pokazał je nam. Były to Ambipom, Cintaquil oraz Bayleef.
- Bayleef! - zawołał Clemont - A więc to ten Pokemon!
Podbiegł do stworka i uważnie zaczął mu się przyglądać, a głównie to jego stopom.
- No proszę... To jest właśnie ten Pokemon podsadził swoimi pnączami Franka na górę, aby mógł wejść na strych domu profesora Rowana i ukraść jego cenny komiks, który potem sprzedał on panu Patricksonowi. Pieniądze ze sprzedaży chciał podrzucić Freddy’emu, jednak nie miał ku temu okazji. Popraw mnie, jeśli coś pomyliłem.
Frank milczał przez chwilę, po czym zawołał:
- Nie wie pan, co to znaczy kochać tyle lat bez wzajemności! Nie wie pan, jak się wtedy cierpi!
- Być może nie wiem, ale wiem, że przyjaźń nigdy nie powinna być zaprzepaszczona.
- Chwileczkę! - zawołała Jenny - Skąd on wiedział, że profesor Rowan miał ten komiks i gdzie go trzymał?
- Ten idiota po pijanemu sam mi się wygadał - odburknął jej Theodore - Żalił się, że profesor zmienił zdanie w sprawie sprzedaży i tym zmarnował szansę jego i ojca na wielki majątek.
- No tak... A ty wykorzystałeś to wszystko, co ci powiedział, przeciwko niemu - odezwała się Lyra - Jesteś po prostu żałosny! Przyjaciel tak nie robi przyjacielowi!
- Chyba, że przyjaciel kocha dziewczynę swojego przyjaciela - odrzekł na to złodziejaszek.
- Mylisz się - rzekł Khoury, który był innego zdania, podobnie jak my wszyscy.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Sprawa została zakończona w pomyślny dla nas sposób. Pan burmistrz pod wpływem dowodów przestał wszystkiemu zaprzeczać, ale zwalił całą winę na swojego wspólnika, który to z kolei jego oskarżał o zorganizowanie całej tej akcji. Jednak bez znaczenia był dla nas fakt, kto to zaczął - obaj mieli odpowiedzieć przed sądem za swoje czyny. Sam zaś teren, na którym znaleźliśmy Srebrną Watchog i jej synka został zgodnie z postanowieniem Rady Miasta objęty ochroną. Rada miała niedługo wystawić odpowiednie dokumenty w tej sprawie, a tymczasem my mieliśmy powód do radości.
Tylko biedna, mała Phoebe nie była zadowolona. No i nic dziwnego, skoro zrozumiała ona, że nie ma u Asha szans. Wskutek tego, kiedy wszyscy świętowaliśmy, to ona siedziała bardzo przygnębiona. Zrobiło mi się jej żal i chciałam jej pomóc, dlatego podeszłam do niej i rzekłam:
- Phoebe, proszę... Nie smuć się tak. Będzie dobrze, zobaczysz.
- Wcale nie będzie dobrze! - pisnęła mała - Ash mnie nie chce i nigdy nie zechce!
- Daj sobie z nim po prostu spokój! - zawołał Avery, podchodząc do niej z uśmiechem - Mało jest chłopców w twoim wieku? Choćby ja!
Phoebe popatrzyła na niego zła i zawołała:
- Głupi jesteś!
I zasłoniła sobie twarz kolanami.
- Phoebe, proszę... On cię tylko próbuje pocieszyć. On cię bardzo lubi. Posłuchaj go i nie przejmuj się tym.
- Ja nie chcę go słuchać! Ja chcę, żeby Ash mnie lubił.
- Ale on cię lubi.
- Ale nie tak, jak ja jego. I nigdy mnie tak nie polubi.
Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć, kiedy nagle podszedł do nas Ash i rzekł:
- Masz rację, Phoebe. Ty nie słuchaj Avery’ego. Ani mnie, ani nikogo. Ty słuchaj dżungli... Słyszysz?
Następnie dał znak Pikachu i Buneary, którzy zaraz nastawili gramofon i zaczęły lecieć z niego takty bardzo wesołej piosenki „Muzyka dżungli“ z bajki Disneya „Księga Dżungli 2“. Ash oraz Avery zaraz zaczęli podrygiwać pod rytm melodii, po czym obaj zaczęli wesoło śpiewać:
Gdy słońce wstaje ponad górami
I wszyscy budzą się ze snu,
Każdy zna, zna muzykę dżungli!
Puk-puk stukają ptaki dziobami.
Owady brzęczą tam i tu.
Wszystko gra... Gra muzykę dżungli!
Gdzie ruszę się to muzyka ta sama
W moim sercu tkwi na dnie!
Mogę biec hen w dal, lecz serce od rana
Zagra jak szalone na tam-tamach!
To kręci mnie!
Tutaj żyję tak jak chcę,
Bo co dnia tańczę w rytmie dżungli!
Tańczę w rytmie dżungli!
- Chodź, Phoebe! - zawołał wesoło Avery i złapał dziewczynkę za ręce, po czym porwał ją do tańca.
Mała uśmiechnęła się lekko, zaś Ash wesoło zaśpiewał:
Świat wkoło wiruje
Od nocy aż po świt.
Pod słońcem i wśród gwiazd
Przez cały czas.
Unosi nas w górę
Ten zakręcony rytm!
Zaśmiałam się i zawołałam wesoło:
Nie żałuj nóg, skrzydła w ruch!
Nie daj się! Trzymaj się!
Tańcz za dwóch!
Phoebe patrzyła na nas z uśmiechem na twarzy i śmiejąc się wesoło dołączyła do nas, a następnie wszystkie dzieciaki zrobiły to samo, podobnie jak Max i Bonnie. Chwilę później cała nasza zwariowana gromada wesoło śpiewała:
Ach! Popatrz w górę, jak dzikie małpy
Dokazują pośród drzew!
W górę, w dół! W górę, w dół!
Skaczą w rytmie dżungli!
A szary wilk, choć z nami nie tańczy
Za górami ćwiczy śpiew!
Łu-łu-łu! Łu-łu-łu-! To muzyka dżungli!
Ash zauważył Iris, która jako jedyna siedziała z boku i nie zamierzała wcale tańczyć.
- Hej! Wyluzuj się! - zawołał i porwał ją do tańca.
- Hej, ja nie chcę tańczyć! - pisnęła Iris.
Mój luby jednak nie przejmował się tym wszystkim, gdyż dalej tańczył i śpiewał:
Gdzie ruszysz się, to muzyka ta sama
W twoim sercu tkwi na dnie.
Możesz biec hen w dal, lecz serce od rana
Zagra jak szalone na tam-tamach.
Tutaj od lat wolny czuję się jak ptak
Tu cały świat tańczy w rytmie dżungli!
Nim się obejrzeliśmy, a nawet ponura Iris bawiła się z nami doskonale i już po chwili, cały pensjonat był ogarnięty wesołą zabawą. Kiedy zaś dobiegła ona końca, to Phoebe podeszła do mnie i powiedziała delikatnym oraz nieco zmieszanym głosem:
- Przepraszam cię, Sereno. Pomyliłam się. Ty jesteś naprawdę fajna.
- Dziękuję, Phoebe. Ty także - odpowiedziałam jej wzruszona.
- Ale gdybyś zerwała z Ashem na dobre, to czy mogę spróbować być z nim?
Parsknęłam śmiechem, słysząc jej słowa. A ona znowu swoje... Ale na swój sposób jej pytanie było bardzo zabawne, więc odpowiedziałam na nie:
- Oczywiście, Phoebe.
- I nie będziesz na mnie zła?
- W żadnym razie.
Mała objęła mnie za szyję i przytuliła się do mnie bardzo czule, ja zaś poczułam, że zyskałam właśnie nową przyjaciółkę, którą to chwilę później Avery porwał do tańca.
- Phoebe... A czy pomyślisz też o mnie? - usłyszałam pytanie chłopca, kiedy szli za rękę do pozostałych dzieci.
- Kiedy? - spytała dziewczynka.
- Kiedy dorośniesz...
- Kiedy dorosnę, spróbuję wyjść za Asha.
- A jeśli by ci się nie udało... To czy pomyślisz o mnie?
Phoebe uśmiechnęła się do swego przyjaciela w uroczy sposób i rzekła:
- Tak... Bardzo chętnie.
Avery był zadowolony z tej odpowiedzi, po czym porwał on radośnie swoją małą przyjaciółką w wir zabawy.
- O czym rozmawiałaś z Phoebe? - zapytał mnie Ash, podchodząc do mnie.
Dyszał on wyraźnie zmęczony bieganiem po łące z Brygadą Trubbisha, jednak jego twarz wyrażała również wielką radość, że jest dla tych dzieci ważną osobą, co wyraźnie sprawiało mu przyjemność. Uśmiechnęłam się do niego tajemniczo i odparłam:
- Wybacz, ale to już zostanie między mną a nią.
- Aha... Sekret z gatunku „między nami kobietami“, tak?
- Właśnie.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Sprawa ta została zakończona w sposób może dość niezwykły, ale za to naprawdę przyjemny dla nas wszystkich. Panicz Freddy został oczyszczony ze wszystkich zarzutów, a prócz tego pogodził się on z ojcem, który bardzo serdecznie go przeprosił za swoje dotychczasowe zachowanie.
- Wybacz mi, że ci nie wierzyłem - powiedział załamanym głosem - Naprawdę nie wiem, jak ja mogłem być przekonany o twojej winie.
- Ale ja wiem doskonale, dlaczego to zrobiłeś - odparł na to Freddy - Moja słabość do hazardu i moje długi zdecydowanie nie świadczyły na moją korzyść. Wręcz przeciwnie, dowodziły raczej tego, jaki jestem żałosny. Ale teraz koniec z tym! Idę na terapię i zamierzam się leczyć z uzależnienia od hazardu. Spłacę też wszystkie moje długi. Będę odtąd żył odpowiedzialnie.
- A ja mu w tym pomogę - dodała Ursula, łapiąc go czule za rękę.
Na całe szczęście Freddy miał za co spłacić swoje długi, ponieważ pan profesor Rowan rozważył całą sprawę i postanowił, że jednak podaruje on komiks panu Patricksonowi. Ten zaś dał mu za niego owe dziesięć tysięcy dolarów, które wcześniej wręczył temu nędznemu oszustowi i które policja po wnikliwym śledztwie znalazła i mu oddała. Tak oto kolekcjoner dostał swój wymarzony komiks, a profesor pieniądze, które po cichu podarował Freddy’emu - mówię „po cichu“, gdyż włożył je do kopertę, a tę umieścił w jego skrzynce na listy. Freddy był w szoku, gdy następnego dnia odnalazł to cudowne znalezisko. Nie wiedział, skąd ono pochodzi, ale za to nasza grupa detektywistyczna doskonale o tym wiedziała. Co prawda nie widzieliśmy tego osobiście, jednak nie było wcale tak trudno się tego domyśleć. Sam zaś profesor Rowan, kiedy tylko rozmawialiśmy z nim o tym, udawał przed nami, że o niczym nie wie, jednak uśmiechał się w taki sposób, iż bylibyśmy kompletnymi głupcami, gdybyśmy się w tym nie zorientowali.
Jedyną osobą, która bynajmniej nie cieszyła się z tego sukcesu, był ten fałszywy przyjaciel Frank. Dopuścił się kradzieży i paserstwa oraz składania fałszywych zeznań, co w takim wypadku groziło mu dość dużym wyrokiem, a jako, że był pełnoletni, mógł zapomnieć o poprawczaku, bo czekało go więzienie. W duchu pomstowałam na niego i życzyłam mu jak najdłuższej odsiadki.
- Bydlak i tyle! - mówiłam w gniewie - Po prostu drań! Jak on mógł tak wrabiać przyjaciela, żeby zdobyć jego dziewczynę? To po prostu podłość.
- Wiesz, miłość niekiedy doprowadza nas do żałosnego zachowania - rzekł mój tata głosem znawcy.
- Ale mimo wszystko są jakieś granice, nie sądzisz, tato?
- Tak, córeczko. Tak właśnie uważam i cieszę się, że podzielasz moje zdanie.
- Myślę, proszę pana, że wszyscy je podzielamy - stwierdziła Lyra.
- Nie inaczej - zgodził się z nią Khoury.
- Ja także - dodał Clemont - Wszystko ma swoje granice, nawet miłość. Poza tym wydaje mi się, że miłość nie tłumaczy robienia świństw.
- W pełni się zgadzam - powiedział tata, uśmiechając się przyjaźnie do mojego chłopaka - Wiesz co? Myślę, że będziesz bardzo dobrym mężem dla mojej córki.
- Ja także tak uważam - stwierdziła moja mama, wchodząc do pokoju, w którym rozmawialiśmy.
Ja i Clemont zarumieniliśmy się lekko na twarzach, zaś moi rodzice parsknęli śmiechem, widząc tę scenę.
- Dobrze, moi kochani. Dość już tej dyskusji - powiedziała moja mama - Już pora na kolację. Idziecie?
- Też pytanie! No jasne! - zawołała radośnie Lyra.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz