Przygoda XCV
Ostatni chichot Domino cz. I
Pamiętniki Sereny:
- Drogi Ashu Ketchum... Wykazałeś się wielkim talentem aktorskim, ogromną pomysłowością, szaleńczą odwagą oraz hartem ducha. Za pomocą tych oto umiejętności oddałeś wielką przysługę policji w Alabastii, a także w całym Kanto. Dlatego też właśnie mam wielki zaszczyt oznajmić ci, że na polecenie samego szefa Tajnych Służb naszego regionu niniejszym zostajesz teraz odznaczony najwyższym odznaczeniem w całym Kanto.
Te słowa wypowiedział nie kto inny, ale sam generał policji, którym to był postawny mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu kilku lat, siwy, o niebieskich oczach, gładko ogolony, z kilkoma zmarszczkami na twarzy. Ubrany był w ciemno-niebieski mundur służb policyjnych regionu Kanto, który to dodawał mu powagi. Ash zaś stał przed nim w swoim najlepszym ubraniu oraz stroju Sherlocka Holmesa, który był jego (jak to go on nieraz nazywa) strojem roboczym. Oprócz tej dwójki w pokoju byliśmy obecni tylko ja, sierżant Bob, porucznik Jenny, kapitan Jasper Rocker oraz Pikachu. Patrzyliśmy wszyscy z wielkim zachwytem, jak generał policji przypina do piersi Asha odznaczenie i radośnie ściska mu dłoń.
- Wie pan, nie mogłem postąpić inaczej, proszę pana - powiedział po chwili bardzo poważnym tonem Ash - Ostatecznie przecież każdy inny na moim miejscu postąpiłby tak samo.
- Nie sądzę, żeby każdy postąpił tak samo, ale być może nie znam jeszcze innych tak wspaniałych ludzi jak ty, drogi chłopcze - odrzekł na to generał - W każdym razie jestem pod wrażeniem. Nie każdy w twoim wieku umiałby tak doskonale podejść samego Giuseppe Giovanniego.
- Miałem ułatwione zadanie, bo przecież on mnie koniecznie chciał pozyskać.
- Nie bądź taki skromny. Twój talent aktorski zdecydowanie ma tutaj najwięcej zasług.
- Talent aktorski zdecydowanie ma tutaj porucznik Jenny. Bo w końcu to ona udawała trupa po swoim rzekomym zastrzeleniu.
Generał policji spojrzał na Jenny i uśmiechnął się delikatnie.
- Tak, to prawda. Jej genialne zdolności aktorskie połączone ze ścisłą współpracą z zaufanymi osobami bardzo nam pomogły. Ale mimo wszystko pani porucznik powinna też otrzymać ode mnie reprymendę, ponieważ dość nieodpowiedzialne z jej strony było to, że wtajemniczyła w tę sprawę kilka osób, których wtajemniczać wcale nie powinna. Mówię tutaj o panu Joshu Ketchumie oraz pannie Serenie Evans.
Zarumieniłam się lekko, kiedy pan generał wspomniał moje nazwisko. Mężczyzna potem machnął lekko ręką i rzekł:
- Ale co tam! Ostatecznie liczy się osiągnięty efekt, dlatego właśnie nie wyciągnę żadnych konsekwencji od pani porucznik, ale proszę, aby więcej takich rzeczy nie robiła.
- Spokojnie, panie generale. Ma pan moje słowo, że już więcej tego nie zrobię - odpowiedziała mu oficjalnym tonem porucznik Jenny - Poza tym to była wyjątkowa sytuacja. Pan Ketchum jest w końcu ojcem Asha oraz moim dobrym znajomym już od bardzo dawna, zaś panna Evans jest dziewczyną Asha i moją przyjaciółką. To są zaufane osoby, które bez trudu zachowały tajemnice wtedy, kiedy było trzeba. Nie pierwszy raz zajmują się zagadkami kryminalnymi, więc cóż... Mogłam śmiało im zaufać.
- Rozumiem, mimo wszystko zrobiła to pani bez mojej zgody i wiedzy - odpowiedział jej generał - Ze względu na to, iż sprawa zakończyła się pozytywnie, a prócz tego uzyskaliśmy zaplanowany przez nas cel, to nie będziemy wyciągać od pani żadnych konsekwencji, ale niech pani będzie tak uprzejma, pani porucznik więcej tego nie robić i to nie ze względu na możliwość otrzymania kary, lecz ze względu na to, iż może się to dla nas kiedyś fatalnie skończyć.
- Tak jest, panie generale.
Mężczyzna pokiwał powoli głową, po czym spojrzał na Asha i rzekł przyjaznym tonem:
- Ashu Joshu Williamie Ketchumie... Niedługo skończysz osiemnaście lat. Wiedz, iż wówczas będziesz mógł złożyć papiery do policji i zostać detektywem konsultantem. Dzięki wnioskowi porucznik Jenny oraz samego pana burmistrza miasta Alabastia z dumą przyznałem ci już jakiś czas temu licencję detektywa. Wiedz zatem, iż dzięki temu możliwość zostania przez ciebie detektywem konsultantem wynajmowanym za całe honorarium, a nie tylko za jego połowę, jest większa niż kiedykolwiek przedtem. Z największą przyjemnością poprę twoją kandydaturę na to stanowisko, drogi chłopcze. Będzie z ciebie wspaniały policyjny detektyw.
- To będzie dla mnie zaszczyt, panie generale - odpowiedział mu Ash z wielkim uśmiechem na twarzy.
Wzruszona zaczęłam klaskać w dłonie, a Jenny, Bob i Rocker zaczęli robić to samo. Pikachu zaś piszczał wesoło, podskakując w górę. Już chwilę później wszyscy podbiegliśmy do Asha i złożyliśmy mu gratulacje.
- Gratuluję ci, przyjacielu - powiedział Bob.
- Zasłużyłeś na to bardziej niż ktokolwiek inny - dodał kapitan Rocker - Choć mam nadzieję nie wynajmować cię częściej niż to będzie możliwe.
- Rozumiem... Nie chce pan pokazywać, że policja bez genialnego dzieciaka jest nic nie warta - zaśmiałam się.
- Ależ nie, skądże! - zawołał Jasper Rocker - No, chociaż o to także częściowo chodzi, lecz nie to jest najważniejsze. Przede wszystkim nie chcę ci zabierać życia prywatnego. Musisz mieć też czas dla rodziny i przyjaciół, a przede wszystkim dla swojej dziewczyny.
- No właśnie - zaśmiała się Jenny - Bo ostatnio chyba nie mieliście za wiele czasu na to, aby być ze sobą sam na sam, prawda? Więc chyba nie będziemy już zatrzymywać naszych zakochanych, mam rację? Z pewnością mają oni sobie teraz wiele do powiedzenia.
- Ależ oczywiście - uśmiechnął się generał - Dlatego też dziękuję wam wszystkich za przybycie i życzę wszystkim miłego dnia.
- Nawzajem - odpowiedział Ash.
- Pika-pi! Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu, skacząc swojemu trenerowi na ramię.
***
Leżeliśmy w nocy nadzy na łóżku, uśmiechając się do siebie czule. Ash zaś powoli bawił się moimi włosami, nawijając je sobie lekko na palec.
- Przestań, bo będę łysa! - skarciłam go żartobliwie.
Mój luby zachichotał delikatnie, po czym powoli zaczął głaskać moje włosy, mrucząc przy tym lekko niczym zadowolony Persian.
- Ash... Tak strasznie się cieszę, że jednak jesteś jednym z nas i nigdy nie zdradziłeś naszych ideałów - powiedziałam po chwili.
- Nigdy bym ich nie zdradził, ale musiałem udawać przed wszystkimi, nawet przed tobą, że jest inaczej - odparł poważnie Ash - Naprawdę nie jestem z tego zadowolony, ale sama rozumiesz...
- Rozumiem i wcale nie zamierzam z tego powodu robić ci wymówek - odpowiedziałam, powoli chodząc palcami po jego torsie - Ale dobrze, że mi wyznałeś prawdę, kiedy trzeba. Choć mogłeś to zrobić od razu.
- Może i mogłem, jednak wolałem nie ryzykować dobra misji, a także twojego życia. To było zbyt niebezpiecznie mieszać cię w to wszystko.
- A bo to dla mnie pierwszyzna?
- Wiem o tym, ale... Ostatecznie przecież to było wielkie ryzyko.
- To prawda, jednak udało się nam.
- Udało nam się tylko cudem.
- Tak... W sumie to nie rozumiem za bardzo jednej sprawy.
- Czego?
- Tego, że Jenny i ty mieliście za zadanie wysadzić tę fabrykę, a nie ją zamknąć i zabrać wszystkie dowody do sądu.
- To akurat jest bardzo proste.
- Poważnie? Więc mi to wyjaśnij, bo nie rozumiem.
Ash uśmiechnął się delikatnie, po czym zaczął udzielać mi wyjaśnień:
- Widzisz, kochanie... Tajne Służby Kanto nakazały zniszczyć fabrykę. Doskonale wiedziały, że jej zamknięcie nic nie da. Nie mieliśmy żadnych dowodów, że to Giovanni stoi za tym, co się tam dzieje, a jeśli nawet byśmy je mieli, to te badania, klony Pokemonów oraz inne draństwo mogło zostać skradzione z policji i ktoś mógłby je wykorzystać do swoich celów. Fabryka musiała więc zostać zniszczona razem z tym, co ona zawiera.
- Rozumiem.
Pokiwałam delikatnie głową, po czym zaczęłam chodzić palcami po jego torsie.
- Widzę, że wciąż masz ten ślad na lewym ramieniu - powiedziałam czule, gładząc go powoli.
- Tak - uśmiechnął się Ash - To po tej walce z Finnem, kiedy ja i mój Greninja po raz pierwszy stworzyliśmy jedność.
- Właśnie - potwierdziłam, po czym powoli gładziłam palcami jego tors - A ta blizna na prawym boku? Od dawna mnie intryguje, ale jakoś nigdy wcześniej nie miałam odwagi zapytać cię o jej pochodzenie.
- Nie miałaś odwagi? Czemu?
- Sama nie wiem. Może bałam się odpowiedzi?
- A jakiej odpowiedzi się bałaś?
- Że zdobyłeś ją w bójce o byle bzdurę.
- Aha... Spokojnie. To blizna z czasów szkolnych.
Nieco mnie zasmuciły te słowa.
- A więc jednak... Pobiłeś się z kolegami?
- Nie... Spadłem z huśtawki. Upadając otarłem się żebrami o kamień.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, a po chwili oboje jednocześnie parsknęliśmy śmiechem, a ja uspokojona wtuliłam głowę w jego tors.
- Musisz się oszczędzać, żeby nie mieć więcej blizn.
- A nie kochałabyś mnie z bliznami?
- Kochałabym cię nawet, gdybyś miał całe ciało nimi pokryte.
- Dziękuję. I nawzajem.
- Dzięki.
Uśmiechnęłam się delikatnie i dodałam:
- Ale dbaj też o swoje zdrowie, dobrze? Nie chcemy przecież, żebyś się z tego wszystkiego rozchorował.
- A co? Nie chcesz mnie pielęgnować?
- Wiesz, że nie mam nic przeciwko temu.
- Wiem... A pamiętasz, jak mnie pierwszy raz pielęgnowałaś?
Parsknęłam delikatnie śmiechem na wspomnienie tego, o czym mówił. Nigdy tego nie zapomnę. To były wspomnienia z kategorii najpiękniejszych wspomnień w moim życiu.
***
Kwiecień 2005 roku.
Ash przygotowywał się wtedy do Mistrzostw Ligi Kalos, a ja wróciłam do dawnego ubioru, a prócz tego zaczęłam znowu zapuszczać długie włosy. W dniu, w którym to zaczyna się moja opowieść, były one już całkiem porządne, ale wciąż było im daleko do takiego stanu, jaki miałam dawniej, zanim przyszedł mi do głowy ten arcygłupi pomysł, żeby je sobie obciąć. Cieszyło mnie, iż znowu są długie, bo to była jakby cząstka mnie. Obcinając je tak jakby pozbawiłam siebie cząstki swojej osobowości. Na całe szczęście dzięki Ashowi poszłam wreszcie po rozum do głowy i zaczęłam znowu być normalna.
Gdy już odzyskałam rozum, zaś mój luby, jak już wcześniej mówiłam, szykował się do Mistrzostw Ligi Kalos, to miało miejsce wydarzenie godne wspomnienia. Pewnego kwietniowego dnia przyleciał do nas Fletchling z doczepioną do jego nóżki malutką dyskietką. Wylądował on przed nami na ziemi i zaczął ćwierkać.
- Ojej! Jaki śliczny Fletchling! - zawołała radośnie Bonnie, widząc tego Pokemona.
Ten zaś podskoczył lekko i pokazał dziobem na swą nóżkę i niewielką dyskietkę do niej uczepioną.
- Słuchajcie, tu jest coś napisane! - dodała dziewczynka.
Clemont uklęknął przed Pokemonem i przyjrzał się dyskietce oraz nalepionej na niej karteczce.
- Tu pisze „Dla Asha Ketchuma z Alabastii“ - powiedział.
- Ciekawe... Warto by to sprawdzić - rzekł Ash, podchodząc bliżej.
Pokemon nadstawił nóżkę, a obiekt moich westchnień odwiązał mu od nóżki dyskietkę, po czym nacisnął palcem mały guzik znajdujący się na niej. Chwilę później wysunął się z niej hologramowy obraz ukazujący chłopaka chyba tak w wieku Asha. Wyglądał on dziwacznie: czarna koszulka, czarne spodnie, czarne buty i czarna wstążka na szyi ze znakiem błyskawicy do niej przyczepionym. Jego twarz była pomalowana na biało z żółtym dodatkiem w okolicach oczu, które z kolei były wymalowane na czarno. Na policzkach miał czerwone kółka, zaś jego włosy zostały wygolone i ułożone w wielki, żółty punk wyglądający jak kolce.
- Siemanko! Jestem Jimmy i mam własnego Pikachu!
Po tych słowach chłopak zaczął grać dziko na gitarze elektrycznej.
- Co to jest? - spytałam przerażona.
- Nie wiem, ale chyba jakaś małpa - odpowiedziała Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał zdumiony Dedenne.
- Jaka małpa? To chłopak, tylko taki... dziwny - rzekł Clemont.
- Zwykły rockowiec i tyle - wyjaśnił Ash - Ale fakt, oni bywają dziwni.
- Słyszałem, że twój Pikachu jest po prostu niesamowity i bardzo silny - mówił dalej chłopak, wciąż grając na swojej gitarze - Tak bardzo wierzę w swojego Pikachu, że nie staję do walki z innym Pokemonem! Jeśli usłyszę, że jest jakiś silny Pikachu na zachodzie, to kieruję moje kroki na zachód, żeby go spotkać. A jeśli usłyszę, że jest jakiś silny Pikachu na wschodzie, to także tam idę powalczyć!
Wypowiadając te słowa wręcz śpiewał.
- Czy on ma wszystkich w domu? - spytałam ironicznie.
- Sądzę, że nie bardzo, ale spokojnie... - zaśmiał się Ash - Chyba wiem, czego on chce.
- Hej, Ashu z Alabastii! - wołał dalej chłopak na hologramie - Stań ze mną do rockowej bitwy Pokemonów. I to nie byle jakiej bitwy! To będzie bitwa mój Pikachu kontra twój Pikachu! Czeka cię więc bitwa, Ash! Chcę zobaczyć, co potrafi twój słynny Pikachu! Dlatego odpowiedz mi, czy nasza walka jest możliwa! Wyślij mi więc odpowiedź przez mojego Fletchlinga! Będę na nią czekał!
Po tych słowach nagranie zostało zakończone.
- No i co ty na to, stary? - spytał Clemont Asha - Takiego wyzwania na pojedynek jeszcze nie mieliśmy.
- W sumie nie, ale co tam! - zaśmiał się wesoło Ash - Skoro koleś chce ze mną walczyć, to proszę bardzo. Chętnie spuszczę mu łomot.
Dlatego też Ash wziął kartkę papieru, napisał na niej słowa „Zgadzam się. Będę jutro na ciebie czekał w moim obozie“, po czym przylepił ją do dyskietki, a tę oddał Fletchlingowi. Ten zaś złapał ją w dzióbek i odleciał.
- Doskonale... A więc sprawa załatwiona - powiedział zadowolony Ash - Zatem bierzmy się do dzieła!
- Jakiego dzieła? - spytałam zdziwiona.
- Będę trenował do jutrzejszej walki, a przy okazji jeszcze potrenuję inne moje Pokemony.
Po tych słowach wypuścił on z pokeballi wszystkie swoje Pokemony, czyli Fletchindera, Hawluchę, Frogadiera oraz Noibata, a następnie zaczął razem z nimi oraz Pikachu bardzo zawzięcie trenować. Ćwiczenia trwały długo i długo, aż do chwili, kiedy niebo pociemniało i pojawił się księżyc. Ash stał wówczas po kostki w jeziorze, przed którym to mieliśmy swoje obozowisko, wciąż wydając polecenia swoim Pokemonom.
- Trenują tak, jakby mieli zaraz walczyć o Odznakę! - zawołała Bonnie bardzo zachwyconym głosem.
Dziewczynka wpatrywała się w Asha podnieconym wzrokiem, mocno ściskając dłonie w piąstki.
- Determinacja godna podziwu - dodał Clemont - A choć nie będzie to wcale walka o Odznakę, tylko z nawiedzonym rockowcem, to i tak Ash do tego treningu podchodzi tak, jakby miał walczyć z samą Dianthą.
Oboje byli zachwyceni zachowaniem Asha, jednak ja miałam już inne zdanie w tej sprawie. Byłam bowiem zaniepokojona tym, jak mój przyszły chłopak zawzięcie trenuje, nie dbając w ogóle o swoje zdrowie.
- Hej, Ash! Przeziębisz się! Łap!
To mówiąc rzuciłam mu swój ręcznik o różowej barwie. Ash wesoło się do mnie uśmiechnął, po czym złapał go sprawnym ruchem ręki i rzekł:
- Nie martw się. Nic mi nie będzie.
Chwilę później głośno kichnął.
- Ale chyba masz rację, że powinienem już odpocząć - dodał.
- Mówiłam - zaśmiałam się ironicznie.
***
Następnego dnia na rano wszyscy wstaliśmy na śniadanie, które zaczął przygotowywać nam Clemont za pomocą swego małego, przenośnego pieca. Dla wyjaśnienia muszę tutaj dodać, że nasz kochany wynalazca nosił przy sobie składany mały piecyk własnej konstrukcji, który zawsze składał, gdy był potrzebny i rozkładał go, kiedy już nie był potrzebny. Zawsze świetnie na nim gotował różne potrawy i teraz też zrobił. Kiedy więc posiłek był gotowy, to nagle zorientowaliśmy się, że nie ma z nami Asha.
- Ash chyba dzisiaj trochę zaspał - powiedziała Bonnie.
- Odsypia, ponieważ ciężko trenował i się nieźle zmęczył - rzekł na to Clemont.
- Obudzisz go zaraz na śniadanie, Bonnie? - spytałam panienkę Meyer.
- Jasne! - zawołała dziewczynka.
Następnie podbiegła ona do namiotu chłopców, jednak wtedy wyszedł z niego Ash w piżamie, która to składała się z biało-czerwonej podkoszulki i niebieskich spodenek.
- O, Ash! Śniadanie gotowe! - zawołała wesoło Bonnie.
Ash wyglądał bardzo dziwnie, jakby dopiero co się ocknął, co pewnie było prawdą. Powoli potarł on oczy dłonią i rzekł nieprzytomnym głosem:
- Już gotowe? Gotowe?
- Dzień dobry! - zawołałam radośnie na jego widok - Umyj się i jemy śniadanie!
Ash jednak nie zareagował wcale na moje słowa, tylko szedł w moim kierunku jak zahipnotyzowany. Wyraźnie nie bardzo kontaktował i chyba nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Szedł tylko przed siebie i to właśnie na mnie, niemalże taranując Bonnie, która szybko odskoczyła na bok. Potem Ash podszedł blisko mnie, po czym nagle upadł tak, że wylądował głową na moich piersiach, a dłońmi złapał mnie za ramiona.
Pisnęłam wówczas zdumiona i przerażona, ale też bardzo podniecona jednocześnie. Była to wtedy najbardziej podniecająca chwila w moim całym życiu, znaczy do tamtej pory. Moje biedne serce zaczęło bić jak szalone, zaś między udami... A nieważne zresztą, co się tam działo. Najważniejsze jest to, co się działo wtedy z Ashem. On zaś powoli i delikatnie uniósł głowę w górę, spojrzał na mnie i rzekł:
- Sereno... Ja... Ja muszę...
- Tak, Ash? - spytałam.
Pewnie chce mi wyznać swoje uczucia. O Boże! Czy właśnie w takiej chwili on chce to zrobić? I to jeszcze w tak niezręcznej sytuacji? Przecież Clemont i Bonnie nigdy nie dadzą mi tego zapomnieć, a już na pewno nie Bonnie.
- Ja... - jęknął Ash - Do dzieła... No już, Ash. Już...
- Co jest? - spytałam z troską.
- Ja... Ty...
- Co takiego?
- Ja... Ty... Ja...
Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy przerażona tym, co zaraz usłyszę, a równocześnie tym, co się wyprawiało z moim ciałem.
- Znaczy... Stalowy Ogon, Pikachu! - jęknął Ash, jakby nagle zmienił zdanie w sprawie tego, co chciał mi powiedzieć.
Następnie powoli osunął się on głową na moje piersi, a z nich zjechał na sam dół, do miejsca, gdzie brzuszek kobiety kończy się, a rozpoczynają się jej uda. Dopiero wtedy Clemont i Bonnie ocknęli się i krzyknęli:
- ASH!
Ten okrzyk ocucił także i mnie. Posadziłam szybko Asha na ziemi, po czym położyłam mu dłoń na czole, które było całe rozpalone.
- O nie! Ash ma gorączkę i to wysoką! - zawołałam.
Clemont i Bonnie przerażeni patrzyli na niego, stojąc tuż przy mnie i przez chwilę nie wiedzieli, co mają zrobić.
- Musi wracać do łóżka - stwierdził Clemont.
Zgodziliśmy się i położyliśmy Asha do jego śpiwora w namiocie, a ja zrobiłam mu zimny okład na czoło ze swojej chusteczki. Była to notabene ta sama chusteczka, którą dostałam od Asha. Ta sama, którą opatrzył on moje ranne kolanko na Letnim Obozie Pokemonów i ta sama, którą mu oddałam w sierpniu poprzedniego roku, ale on potem dał mi ją ponownie (w zamian za co obdarowałam go inną chusteczką, którą to sama uszyłam). Teraz miała mu ona służyć za kompres.
- Ech... Gorączka wcale nie spada - powiedziałam załamana, ponownie namaczając chusteczkę w wodzie - Każdy okład szybko się nagrzewa.
- Wczoraj podczas treningu kompletnie przemógł. Wydaje mi się, że to właśnie dlatego się przeziębił - stwierdził Clemont.
- Pika-pi! - zapiszczał smętnie Pikachu, siedzący tuż obok Asha.
- Ty pewnie też się martwisz - rzekła Bonnie, patrząc na Pokemona, który pisnął ponuro i kiwnął smutno główką.
- Wyjdzie z tego. Przyniosę mu jakieś lekarstwo i zaraz wydobrzeje - zaproponował Clemont.
- To ja idę z tobą! - zawołała bojowym tonem Bonnie.
- Zaczekajcie!
Szybko wyjęłam z mojego plecaka swój mały, przenośny komputerowy przewodnik po Kalos.
- Niedaleko stąd znajdziecie aptekę. Idźcie na południe. Weźcie mapę.
To mówiąc podałam im przewodnik, który pokazywał im już dokładnie położenie apteki.
- OK! - pisnęła wesoło Bonnie.
- Zaopiekuj się Ashem, dobrze? - zaproponował Clemont.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał Dedenne, wskakując Bonnie na głowę.
- Nie ma sprawy! - zawołałam wesoło.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Niedługo wrócimy - powiedzieli do mnie chórem Clemont i Bonnie, a następnie poszli oni do najbliższego miasta do apteki.
Rzeczywiście, oboje wrócili całkiem szybko, ale niestety, przyniesione przez nich lekarstwo wcale nie postawiło Asha na nogi.
- Ech, to chyba jakieś oszustwo! - zawołała Bonnie, załamana brakiem jakichkolwiek efektów.
- Myślisz, że on się zaraz ocknie, bo lek zacznie od razu leczyć? To tak nie działa, Bonnie - zauważył jej starszy brat.
- Ale przecież on musi dziś wyzdrowieć! Przecież ma dzisiaj walkę z Jimmym! - zauważyła jego młodsza siostra.
- Ano właśnie! Walkę! - jęknęłam - Trzeba więc jakoś postawić Ash na nogi, zanim zjawi się ten cały Jimmy!
- No właśnie! Tutaj chodzi o honor Asha! - zawołała bojowo Bonnie - Nie możemy czekać! Musimy coś zrobić, Clemont! Może damy mu drugą dawkę leku?
- Nie radzę. To może mu tylko zaszkodzić. Nie wolno nam w żadnym razie przedawkować - zauważył jej brat - Ale wiecie co? Widziałem, jak tu szliśmy przez las, że rosną tutaj takie zioła, które zawsze podawała mi jako napar nasza mama, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Może one postawią Asha na nogi?
- To dobry pomysł! - pisnęła jego siostrzyczka - Chodźmy!
W taki oto sposób znowu zostałam sama z Ashem. O ile oczywiście nie liczyć Fennekina, Panchana, Sylveon i Pikachu, którzy dzielnie pomagali mi w opiece nad Ashem np. poprzez przynoszenie mi wody w misce, abym mu mogła zmieniać kompres. Co prawda gorączka nieco Ashowi spadła, ale nie na tyle mocno, aby mógł się obejść bez kompresów.
- Muszę być silna, choćby nie wiem, co - powiedziałam cicho sama do siebie.
Bardzo żałowałam, że nie jestem dość odważna, aby móc zastosować najprzyjemniejszy rodzaj leczenia w takim wypadku. Bo gdybym miała dość odwagi, to rozebrałabym się do naga, potem rozebrałabym Asha, a następnie wsunęła do jego śpiwora, żeby ogrzewać go własnym ciałem. W ten sposób szybciej by się wypocił i wyrzucił z organizmu chorobę. Niestety, mogłam wtedy o tym tylko pomarzyć, bo nie miałam wówczas dość odwagi, aby to zrobić. Czy krępowała mnie obecność Pokemonów, czy może bałam się, że Clemont i Bonnie zaraz wrócą i zastaną mnie w takiej dwuznacznej sytuacji, czy też może po prostu byłam zbyt nieśmiała? Sama nie wiem.
- Wygląda on już troszkę lepiej niż z rana - powiedziałam do Pikachu - Zajmiemy się nim do czasu, aż Clemont i Bonnie wrócą z ziołami i wtedy Ash wyzdrowieje całkowicie.
Moje Pokemony oraz Pikachu zapiszczeli wesoło, bardzo zachwyceni moją propozycją.
Nagle za namiotem rozległ się jakiś wręcz ogłuszający dźwięk gitary elektrycznej. Załamana wyszłam powoli z namiotu i jęknęłam:
- Co się dzieje? Co to za potworny hałas?
Spojrzałam przed siebie i zauważyłam tego samego rockowca, który to poprzedniego dnia wysłał do Asha wiadomość z wyzwaniem na pojedynek. Najwyraźniej właśnie przybył, aby go stoczyć.
- Hej! Grać na wiośle, to cały ja! Jestem Jimmy, trener tego Pikachu! Siemanko! Byłem tu umówiony na walkę!
- Eee... Siemanko - powiedziałam, wychodząc do niego - No tak, to prawda. Byłeś umówiony na walkę, ale widzisz... Zaszły pewne komplikacje i chyba będziesz musiał...
On jednak nie chciał mnie słuchać, tylko widząc u mego boku Pikachu, zawołał śpiewająco:
- Hej! Czy ten Pikachu wędruje z Ashem Ketchumem z Alabastii? Bo jak już mówiłem na moim nagraniu, chodzą słuchy, że jest on bardzo silny, a skoro tak, to musi zmierzyć się z moim Spikiem!
To mówiąc wskazał on dłonią stojącego obok niego Pikachu z lekką grzywką zrobioną na typowego punka. Pokemon ów wyginał się dziko w rytm muzyki, którą to jego trener grał na gitarze elektrycznej podłączonej do jakiegoś jakby akumulatora czy też głośnika, który Jimmy nosił na plecach jak plecak.
- Eee... Bardzo silny? - jęknęłam załamana tym, co właśnie widziałam i słyszałam - Tak, to prawda.
- Aż nie chce się wierzyć! Bałem się, że trudno jest tu dotrzeć, ale z pomocą mego Fletchlinga trafiłem tu bardzo łatwo, niemalże w kilka chwil! Jestem super! - wołał dalej Jimmy, wciąż grając na gitarze i robiąc przy tym sporo hałasu.
- Przepraszam! Mógłbyś zachowywać się troszkę ciszej?! - zawołałam oburzona zachowaniem rockmana.
On jednak wcale się tym nie przejął, tylko odparł:
- Niech no zgadnę! Ty należysz do paczki tego Asha, mam rację?!
- Tak, ale jest problem...
Jimmy jednak znowu nie dał mi dokończyć zdania, gdyż tylko szarpnął dłonią struny i zawołał głośno:
- Słuchaj no, zawołaj go tu! Mamy tu umówioną walkę i chcę ją jak najszybciej stoczyć!
- Eee... Czy mógłbyś chociaż troszkę to ściszyć?! - spytałam załamana jego idiotycznym zachowaniem.
On jednak znów mnie zignorował, tylko grał dalej na tej swojej gitarze, nawołując Asha, natomiast jego Pikachu o imieniu Spike wyginał się jak na dyskotece.
- Ten chłopak zaraz obudzi Asha! - jęknęłam w duchu, zatykając sobie uszy dłońmi.
Przez myśl przeszło mi wówczas, jak to cudownie się składa, iż Ash nigdy nie interesował się rockiem. Jakby miał się tak zachowywać, to chyba bym z nim zwariowała.
- Czeka cię bitwa, Ash! Więc pokaż się tutaj i stań do walki, bo chcę zobaczyć, co potrafisz ty i twój słynny Pikachu! - wołał Jimmy, dalej drąc japę i szarpiąc struny tej biednej gitary.
- OK! OK! - krzyknęłam załamana, zmuszając w ten sposób rockowca do zaprzestania swojej jakże żałosnej gry - Pójdę po niego, tylko obiecaj, że przestaniesz krzyczeć!
- Naprawdę pójdziesz po niego? - spytał wesoło Jimmy.
Pokiwałam głową potwierdzająco i dodałam już nieco spokojniejszym tonem:
- Poczekaj tu, proszę.
Następnie weszłam do namiotu razem z Pikachu i spojrzałam na Asha. Wciąż był nieprzytomny. Widocznie te ryki go nie obudziły, choć pewnie choroba to sprawiła, bo inaczej już dawno by się ocknął.
- Jeśli Ash się dowie, że ma chętnego do walki rywala, to będzie chciał walczyć, nawet jeśli w tym stanie zupełnie się do tego nie nadaje - jęknęłam załamana.
- OK, Frogadier. Podwójny Zespół - mruknął przez sen Ash.
Popatrzyłam na niego przygnębiona.
- Nie ma to tamto! Nie pozwolę Ashowi stanąć teraz do bitwy i nie będę go budzić, bo jakiś czubek ma ochotę na ustawkę - rzekłam cicho sama do siebie - Ale też z drugiej strony wątpię, żeby ten cały Jimmy odpuścił i poszedł sobie nawet, jak mu powiem, co się stało. A przecież powiedziałam, że zawołam Asha, więc co ja mam teraz zrobić? Och! Przecież Jimmy, jak się dowie o chorobie Asha, to nie uwierzy w nią. A jeżeli nawet, to pewnie pomyśli sobie, że Ash rozchorował się ze strachu przed nim i potem zepsuje Ashowi opinię! Nie mogę na to pozwolić! Tylko co ja mam zrobić?
Nagle zauważyłam ubrania Asha, które były zwinięte w kostkę i leżały na jego nogach. Wzięłam powoli czapkę z daszkiem, po czym poczułam w sercu, iż wiem już, jak powinnam się zachować.
- Muszę to zrobić. Dla Asha!
***
3 czerwca 2007 roku.
Wiadomość, że Ash powrócił do Alabastii i tak naprawdę nie był wcale zdrajcą, a podwójnym agentem policji przestała już być ścisłą tajemnicą. Szefowie Tajnych Służb Kanto uznali, że skoro Giovanni wie o wszystkim, to ukrywanie tego faktu przed mieszkańcami regionu nie ma najmniejszego sensu. Dlatego też podano powszechnie do wiadomości to, że porucznik Jenny wcale nie została zabita, zaś Ash Ketchum bynajmniej nie był zdrajcą, a jedynie działał na polecenie policji, dzięki czemu zdołał zadać poważny cios pewnej organizacji przestępczej w Kanto (jej nazwa została pominięta, podobnie jak nazwisko jej szefa, ponieważ uznano, że opinia publiczna nie powinna ich znać, a prócz tego obawiano się, iż Giuseppe Giovanni może wytoczyć nam proces o zniesławienie, czego nikt z nas sobie nie życzył). Gazety „Kanto Express“ i „Głos Alabastii“ rozpisywały się o tym wszystkim niezwykle obszernie, wręcz rozpływając się w zachwytach nad odwagą, a także zdolnościami aktorskimi zarówno mojego chłopaka, jak i porucznik Jenny. Dziennikarze natomiast nie przestawali nas śledzić oraz prosić Asha o wywiad w tej sprawie, jednak mój luby zwykle odprawiał ich z kwitkiem (wyjątek uczynił tylko dla Alexy, ale chyba nie muszę tłumaczyć pobudek, które nim kierowały podczas podejmowania takiej decyzji). Macy z kolei chętnie udzielała komu się tylko dało wielu informacji w tej sprawie - rzecz jasna informacji, które w żadnym razie nie mogły nikomu zaszkodzić i nie trzeba było ich ukrywać, czyli takich, o których to mogła mówić swobodnie. Jednym słowem, Ash z miejsca stał się bohaterem całego Kanto, zaś cała Alabastia okazywała mu teraz wielki szacunek. Z całego regionu zjeżdżali się ludzie, aby móc zobaczyć tego wspaniałego człowieka i pogratulować mu. Restauracja „U Delii“ wręcz pękała w szwach, a personel chwilami nie nadążał z ich obsługiwaniem. Trzeba było zatem wezwać posiłki, którymi okazali się być May, Gary, Iris i Cilan, a także Steven Meyer. Jedynie Dawn z Clemontem nie mogli przyjechać, ponieważ wciąż siedzieli w Twinleaf i opiekowali się Johanną Seroni, która niestety tydzień temu złamała nogę, przez co nie mogła sobie poradzić z wieloma czynnościami w domu. Jednak i oni zadzwonili do nas z domu i przekazali nam gratulacje.
- Braciszku, miałam nadzieję, że nigdy nie zabiłeś Jenny i choć sama chwilami nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć, to mimo tego jestem bardzo szczęśliwa, że Max miał rację - powiedziała wesoło Dawn z wielkim uśmiechem na twarzy - Jesteśmy wszyscy naprawdę przeszczęśliwi, że jesteś wciąż po naszej stronie, Sherlocku Ashu.
- Ja zaś jestem szczęśliwy równie mocno, jak i wy jesteście szczęśliwi, siostrzyczko - powiedział radośnie mój chłopak - Ale wiecie chyba bardzo dobrze, że to jeszcze nie koniec. Wszelkie świętowanie jest przedwczesne. Giovanni wciąż jest na wolności, podobnie jak i Domino.
- Spokojnie. To już tylko kwesta czasu, aż policyjni hakerzy złamią kod chroniący wejście do zawartości dysku twardego, który gwizdnąłeś stryjowi - zaśmiałam się - Niech no tylko to zrobią, a odczytają znajdujące się na nim dane i będą mieli już dość dowodów, żeby zamknąć wszystkich agentów organizacji Rocket.
- A co dokładniej znajduje się na tym dysku? - spytał Clemont, który stał obok Dawn podczas tej rozmowy.
- Znajdują się tam dane na temat agentów Giovanniego - odpowiedział mu Ash - Wszystkie dokładne dane, czyli prawdziwe nazwiska, ksywki, numery służbowe w organizacji, wykonane misje, nagrywane rozmowy z szefem itd. Przede wszystkim zaś lista wszystkich agentów. Giovanni chciał mieć haka na swoich ludzi, dlatego zbierał te wszystkie dane na wypadek, gdyby ci próbowali go zdradzić.
- Tym lepiej. Teraz to się obróci przeciwko nim - powiedział młody Meyer - Jeśli tylko wyłapiemy agentów, to za pomocą tych danych zmusimy ich do gadania. Jeżeli choć kilku dla krótszego wyroku zechce zeznawać przeciwko szefowi, to będzie po nim.
- O to chodzi - uśmiechnął się do niego Ash - Ale spokojnie. Tych ludzi nie wolno lekceważyć. Póki nie są za kratkami i to jeszcze z wyrokiem dożywocia, to nie mamy co się cieszyć.
- Powiedz to lepiej miastu, które pewnie teraz wiwatuje na twoją cześć - zażartowała sobie Dawn.
- Mówiłem komu się da, ale nie bardzo chcą mnie słuchać. Dziwne, że jakoś wcale mnie to nie dziwi.
Panna Seroni parsknęła śmiechem, słysząc jego słowa.
- Jesteś naprawdę uroczy, braciszku. Wiesz o tym?
- Wiem, ale miło mi, że to potwierdzasz, siostrzyczko.
Dawn popatrzyła na niego dowcipnie.
- Dobra, już dobra. Mama czuje się coraz lepiej. Niedługo powinnam wrócić do Alabastii.
- Może lepiej tego nie rób - powiedział Ash.
- A to dlaczego?
- Domino została przeze mnie po raz kolejny upokorzona i wiem, że nie spocznie, póki nie zemści się na nas wszystkich, a zwłaszcza na mnie. Znając ją wybierze sobie jako narzędzia zemsty bliskie mi osoby. Lepiej by było, żeby wszyscy moi bliscy opuścili Kanto i ukryli się jak najdalej.
- Aha... Co na to twoja mama?
- Powiedziała, że nie zostawi restauracji, a do ochrony swojej osoby ma pana Meyera.
- Jak miło - uśmiechnął się wesoło Clemont - Czyli jednak będzie ślub.
- A i owszem... Będzie, jeśli tylko wyjdziemy z tego cało. Ale niestety mam obawy, że nie...
- Braciszku, nie chcę się tutaj wymądrzać, ale nie sądzisz, że właśnie wszyscy powinniśmy trzymać się razem? - spytała Dawn - Bo wiesz... Jeżeli każde z nas ucieknie na drugi koniec świata i będzie tam samo, to Domino łatwo nas wyłapie. A jeśli będziemy wszyscy w jednym miejscu, to możemy pilnować się nawzajem.
- Tak, ona ma rację - zgodziłam się z moją przyjaciółką, kładąc Ashowi dłoń na ramię - Może jednak powinna tu wrócić razem z Clemontem?
Ash westchnął delikatnie, opuścił smutno głowę, po czym odparł:
- Może i racja. Nie jestem tak do końca przekonany do tego planu, ale wobec tego zrób tak, jak planujesz. Tylko uważajcie na siebie. Oboje.
- Bądź spokojny. Będziemy uważać, obiecuję ci to - uśmiechnęła się do niego wesoło Dawn.
- Ja także obiecuję - dodał Clemont.
- Pamiętajcie... Od tego wiele zależy - rzekł Ash poważnym tonem.
Uśmiechnął się delikatnie do swoich przyjaciół, po czym pomachał im ręką i rozmowa została zakończona.
- Coś tak czuję, że to dopiero początek nowych kłopotów - powiedział zasmuconym głosem - Wolę nie myśleć, co by się mogło stać, gdyby tak Domino się dobrała do moich przyjaciół.
- Myślisz, że ona nam nie odpuści? - spytałam.
- Nie... W żadnym razie - Ash pokręcił przecząco głową - Zapewniam cię, że nie, kochanie. Ona nie jest z tych osób, które to potrafią wybaczyć. Zemści się, a jeśli to zrobi, to w okrutny sposób. Mam więc nadzieję, że nim to nastąpi, to już będzie za kratkami.
- Spokojnie. Madame Sybilla przepowiedziała jej śmierć, więc ona na pewno zginie.
- Tak, ale zanim to się stanie, może jeszcze skrzywdzić wiele bliskich mi osób i to jedynie z powodu zemsty na mnie. Jeśli więc ponury kosiarz ma ją zabrać z tego padołu łez, to lepiej niech to zrobi szybko, zanim ta jędza jeszcze kogoś skrzywdzi.
Pikachu zapiszczał dość ponuro, gdyż widocznie całkowicie podzielał zdanie swojego trenera.
***
Następnego dnia sytuacja w mieście bynajmniej się nie zmieniła, ale mimo to staraliśmy się normalnie żyć z zachowaniem wszystkich środków ostrożności. To samo radziliśmy także wszystkich naszym bliskim mówiąc im, aby nigdy nigdzie nie chodzili sami, najlepiej parami, a jeszcze lepiej czwórkami. Jenny i Bob wraz ze swoimi ludźmi pilnowali ulic, żeby mieć pewność, iż nikt nie zaskoczy nas na środku ulicy w biały dzień lub też pod osłoną nocy. My zaś dla pewności po nocach się nie włóczyliśmy i ciągle trzymaliśmy się grupami, aby jeśli nawet ktoś nas zaatakował, to nie miał z nami szans.
Na tej dość chorej atmosferze minęło nam kilka dni od powrotu Asha do Alabastii, a w dniu, o którym mówię, czyli 4 czerwca 2007 roku przybył do miasta nasz dobry przyjaciel Damian i jak się zapewne tego domyślacie, z miejsca skierował on swe kroki do restauracji „U Delii“, gdzie zamierzał nas spotkać, co też oczywiście mu się udało. Wypatrzyłam go na sali, kiedy obsługiwałam klientów.
- A niech mnie! Damian! - zawołałam wesoło, podchodząc do stolika, przy którym siedział on i jego Watchog - Miło cię znowu widzieć! Co cię tu sprowadza? Już skończyłeś zbierać Odznaki ze Strefy Walki?
- Jeszcze nie i prawdę mówiąc wątpię, żeby mi się to udało. Chyba, że mi w tym pomożecie - odpowiedział chłopak, a jego Pokemon lekko przy tym zapiszczał.
- Poważnie? A co się stało?
- Opowiem wam wszystko, ale musisz zawołać tu Asha.
- On teraz pracuje, ale jak już będzie mieć przerwę, to oczywiście tutaj przyjdzie. A na razie może się czegoś napijesz?
Oczywiście chłopak nie odmówił, dlatego też zamówił sobie coś do picia, a także jakieś przekąski i coś do Watchoga. Zaraz go obsłużyłam, a przy najbliższej okazji powiadomiłam Asha o obecności Damiana. Mój luby bardzo się ucieszył, gdy to usłyszał.
- Doskonale! Pewnie ma on jakieś ciekawe nowinki ze Strefy Walki. Ciekawi mnie, czy już walczył z Anabel.
- Chyba nie, bo wspominał coś o tym, że nie sądzi, aby mu się udało wygrać wszystkie Odznaki.
- Dlaczego?
- O to już jego spytaj, bo mnie nie chciał nic powiedzieć poza tym, że potrzebuje twojej pomocy.
Ash uśmiechnął się delikatnie i kiedy już mieliśmy przerwę, to poszedł porozmawiać z Damianem.
- Witaj, stary! - zawołał wesoło, ściskając mu przyjaźnie dłoń - Cześć, Watchog. Miło mi was obu widzieć.
Pokemon zapiszczał przyjaźnie, po czym przywitał się z Pikachu, zaś Damian uśmiechnął się radośnie na widok swojego idola.
- Bardzo się cieszę, że cię znalazłem, Ash. Słyszałem ostatnio na twój temat same niedobre rzeczy, ale coś tak czułem, iż to nieprawda i jak widać, miałem rację. Podwójny agent... Naprawdę nieźle, mój przyjacielu. Muszę ci pogratulować. Taka pomysłowość...
- Dziękuję, jesteś bardzo miły, ale wciąż nie powiedziałeś mi, co cię sprowadza - rzekł Ash z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Och, wybacz. Bzik ze mnie - zaśmiał się wesoło Damian - Po prostu wciąż nie mogę uwierzyć w to wszystko. Nigdy do końca nie uwierzyłem w to, że mogłeś zdradzić, choć wiele na to wskazywało i miałem już, przyznaję się do tego ze wstydem, pewne wątpliwości, ale cóż.. Okazało się jednak, że należy w ciebie wierzyć, bo jesteś jak zawsze lojalny wobec przyjaciół oraz swoich własnych zasad.
- Miło mi to wszystko słyszeć, ale może już przejdziesz do rzeczy?
Trener z Unovy parsknął lekko śmiechem, słysząc to pytanie.
- Wybacz mi... Naprawdę jestem zbyt podekscytowany tym wszystkim, aby o tym nie myśleć, ale spokojnie, już jestem normalny. Uff... A więc do rzeczy. Chodzi o to, że byłem w Strefie Walk, ale uwierz mi, pokonanie tych Mistrzów jest trudniejsze niż myślałem.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - zaśmiał się Ash - Wiesz, bez urazy, ale chyba nie sądziłeś, że oni tylko tak dla ozdoby są nazywani mistrzami, prawda?
- Nie, ale przyznaję, że nie doceniałem ich. Walczyłem już z czterema z nich i muszę powiedzieć, iż było to niesamowicie trudne starcie. Każdego musiałem dwa razy, a jednego to nawet i trzy razy wyzwać, aby w końcu odnieść sukces. Robiłem sobie także wiele przerw na treningi i walki ze znajomymi trenerami, aby rozwijać umiejętności swoich Pokemonów i mieć więcej szans do walki z Mistrzami Strefy Walk. No i wtedy nagle zjawił się ten żałosny patafian... Ten pożal się Boże, wielki pan trener, którego już samo imię budzi we mnie obrzydzenie.
- Przepraszam, ale o kim mówisz? - zapytałam zaintrygowana.
- Jak to o kim? Nie znasz go? - zdziwił się Damian - W sumie możesz go nie znać, ale założę się, że Ash go zna.
- Być może, jednak najpierw powiedz mi, o kim mówisz - rzekł Ash.
- Pika-chu! - zapiszczał delikatnie Pikachu, ponaglając chłopaka.
- Dobrze, a więc już mówię... Mówi ci coś imię Paul?
Asha jakby nagle zamroczyło. Pobladł on lekko na twarzy, zaś dłonie zacisnął w pięści.
- Oczywiście, że tak. Dość mi krwi napsuł podczas mojej wędrówki po regionie Sinnoh.
- Czekaj... Czy mówisz o tym zarozumiałym trenerze, który był twoim drugim poważnym rywalem, zaraz po Garym Oaku? - spytałam.
Nigdy bowiem nie widziałam Paula na własne oczy, ale Ash kiedyś mi o nim wspominał, a prócz tego jeszcze raz widziałam go, gdy mój luby z pomocą magii Latias ukazał mi swoje najważniejsze wspomnienia. Z tego, co tam zobaczyłam wnosiłam, że raczej nie był to sympatyczny typ, a wręcz przeciwnie.
- Właśnie tak... To właśnie on - powiedział Ash, powoli rozluźniając dłonie - Długo był lepszy ode mnie, a w jednej walce niemalże zmasakrował moje Pokemony i te długo musiały się kurować po tej potyczce. Przez to wydarzenie byłem załamany i sądziłem, iż jego metoda walki jest lepsza od mojej... Bo wiesz, on zawsze traktował Pokemony przedmiotowo i dawał im do zrozumienia, że tylko będąc najlepsze zyskają jego szacunek. Tak jakby wywierał na nie presję.
- Wiem, mówiłeś mi już o tym. To było podłe. Chyba wtedy Dawn cię pocieszyła.
- Tak... Wraz ze swoimi Pokemonami przygotowała ona takie zabawne przedstawienie dla mnie, aby mnie rozbawić. Bardzo mi to wtedy pomogło i uznałem, że moja metoda polegająca na przyjaźni z moimi Pokemonami, a także na tym, żeby nie traktować ich jak przedmioty do bezmyślnej walki jest skuteczna, tylko muszę teraz bardziej rozwinąć umiejętności każdego z nich, aby pokonał te maszynki do zabijania, jakimi były Pokemony Paula, bo ich atutem było to, że były tak silne i wytrwałe, że mogły się bić zaciekle aż do utraty tchu, a ten traciły niestety znacznie później niż moje stworki. Niestety, spartańskie warunki treningu Paula odniosły skutek, co przecież nie oznaczało jednak, że on ma rację tak trenując. Po prostu każdy z moich podopiecznych rozwinął w sobie pewne umiejętności i ściśle współpracując ze mną opanował ją wręcz do perfekcji, a prócz tego rozwijał wytrwałość, zwinność oraz sposób walki polegający na zadawaniu rzadkich, ale silnych ciosów. Dzięki temu w starciu z brutalną siłą fizyczną Pokemonów Paula moje stworki odniosły zwycięstwo, a ja sam udowodniłem temu żałosnemu prymitywowi, że trenować należy z sercem i to właśnie na dłuższą metę daje większy efekt niż te jego drakońskie metody. Po tym, jak moje Pokemony zmiażdżyły jego, Paul nabrał do mnie szacunku, zaś my sami staliśmy się, może nie przyjaciółmi, ale ludźmi szanującymi się nawzajem.
- Tak, Paul nabrał szacunku do ciebie, ale niestety do innych to już nie - mruknął na to Damian - Spotkałem go podczas moich treningów. Uważnie je obserwował i stwierdził, że jestem po prostu żałosny i on się dziwi, jak to możliwe, iż ktoś taki jak ja mógł zdobyć Odznaki Strefy Walk. Zasugerował nawet, że dostałem je po znajomości. Wkurzyło mnie to bardzo, dlatego też wyzwałem go na pojedynek.
- A on cię pokonał - dokończyłam.
- Tak... I to bez większego trudu. Walczyłem z nim jeszcze dwa razy, ale za każdym razem wygrywał. Postanowiłem, że nie wygram z Mistrzami Strefy Walk, jeśli nie pokonam tego nadętego bufona, bo skoro oni są lepsi od niego, to skoro z nim nie mam szans, to z nimi także nie.
- Tu się nie zgodzę. Ja pokonałem Mistrzów Strefy Walk wcześniej niż jego - rzekł Ash.
- To ty, ale ja niestety nie wierzę, abym mógł tego dokonać - odparł na to Damian - Potrzeba mi solidnego treningu pod twoim okiem, zanim znowu się z nim zmierzę, a będę miał niedługo ku temu okazję.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Bo widzicie... Paul wyjawił mi, że zamierza znaleźć ciebie i zdobyć Odznakę Przyjaźni.
- Wątpię, aby mu się to udało - rzekł na to Ash - On nie szanuje swoich Pokemonów, więc nawet, gdyby wygrał, to i tak nie dostałby Odznaki. Jako honorowy Ósmy Mistrz Strefy Walk mam przecież prawo odmówić mu tego zaszczytu, jeżeli nie przestrzegał on podczas walki ze mną cechy godnej noszenia tej Odznaki, czyli przyjaźni z Pokemonem.
- Więc Paul jest z góry na przegranej pozycji... He he he... Ale się drań zdziwi, jak się o tym dowie - zachichotał Damian - Jednak obawiam się, że niewiele mi to da. Ja muszę go pokonać! Tutaj chodzi o mój honor, który on zszargał!
- A nie lepiej olać go i dać sobie spokój? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Nie, Sereno! Muszę go pokonać! W imieniu swoim oraz wszystkich trenerów, których on poniżył!
Gdy to mówił, to wyglądał zupełnie jak Ash, gdy się do czegoś zapalił. Mój luby musiał również to zauważyć, ponieważ uśmiechnął się delikatnie i rzekł:
- Zgoda... Wobec tego, jak skończę dzisiaj pracę, to zabierzemy się za twój trening. Myślę, że Brock również może sporo tutaj pomóc, w końcu ma on najwięcej doświadczenia w tego typu sprawach. Może nawet Cilan nieco nam pomoże... Chociaż nie... Jego to raczej nie ma co prosić o pomoc, bo zanudzi nas na śmierć swoimi teoriami, a nam potrzeba przede wszystkim praktyki.
- Trzeba więc będzie poprosić Brocka o pomoc - powiedziałam - Ale on ma obowiązki jako szef kuchni.
- Cilan go doskonale zastąpi przez resztę dnia - rzekł Ash - Sprawa jest dość nietypowa, więc potrzebujemy jak największego wsparcia.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
***
Zgodnie z zapowiedzią zaraz po pracy Ash poszedł trenować Damiana, w czym pomagaliśmy mu ja i Brock, którego w kuchni zastąpił Cilan. Na całe szczęście okazał się on być na tyle kompetentny, że udało mu się nie puścić kuchni z dymem do powrotu Brocka. Cóż... Najwidoczniej w sprawie gotowania nasz znawca Pokemonów okazał się jednak naprawdę być równie mocny, co w gębie, co tylko działało na naszą korzyść.
W ten sposób oto trenowaliśmy zawsze po pracy przed domem Delii Ketchum przez trzy dni, licząc od 4 czerwca, ale już 6 czerwca sielankę przerwało nam pewne niesamowite zdarzenie. Mianowicie, gdy tak sobie trenowaliśmy zauważyliśmy nagle jakąś postać idącą w naszą stronę. Widać było wyraźnie, że chwieje się on na nogach, jakby z trudem stawiał krok za krokiem.
- Kto to jest? - spytałam.
Ash wyjął z plecaka lornetkę i przyjrzał się uważnie tej osobie.
- A niech mnie! To Clemont!
- CO?!
Wszyscy podbiegliśmy przerażeni do chłopaka, którym rzeczywiście był Clemont. Złapaliśmy go w ramiona, zaś on upadł wykończony na nas, jęcząc przy tym.
- Wygląda na pobitego - powiedział zaniepokojony Brock - Ktoś nieźle musiał go zaprawić.
- O Boże, Clemont! Co ci się stało?! - krzyknęłam przerażona - Kto cię tak pobił?
- To... To była... To była... Domino - jęknął wynalazca.
- Domino?!
Wszystkich nas ta wiadomość przeraziła nie na żarty.
- Tak, to była ona... Domino - jęknął zmęczony i zdyszana Clemont - Porwała Dawn... A mnie dała... To...
Po tych słowach chłopak wyjął powoli z kieszeni dyskietkę i podał ją Ashowi.
- Kazała, żebyś to obejrzał... i zrobił, co ci ona na tym nagraniu każe... Inaczej ona... Zabije Dawn.
Jeśli mogło nas coś jeszcze bardziej przerazić, to właśnie ta informacja. A więc Domino porwała Dawn wtedy, kiedy ta wracała z Clemontem do Alabastii. Pięknie! Po prostu cudownie! Mimo naszych środków ostrożności agentka 009 jednak znowu okazała swoją wyższość nad nami. Przebrzydła kreatura! Żeby coś takiego robić własnej kuzynce?!
Clemont tymczasem zemdlał z osłabienia. Brock natychmiast wziął go na ręce i powiedział:
- Trzeba go zbadać. Zrobię to, co mogę, a wy wezwijcie prawdziwego lekarza! Szybko!
Pokiwaliśmy wszyscy głowami potwierdzająco, po czym powróciliśmy szybko do domu Delii, gdzie natychmiast zadzwoniliśmy do najbliższego szpitala mówiąc o tym, co się tu stało, zaś Brock przez cały ten czas, zanim karetka przyjechała, opatrzył rany Clemonta na tyle, ile potrafił.
- Nie jestem znawcą ludzkich ran, ale Pokemonom też nieraz trafiają się przypadki pobicia, a to podobna sytuacja - rzekł nasz przyjaciel - Myślę więc, że zrobiłem, co w mojej mocy. Teraz już zbadają go specjaliści. Oby to nie było nic poważnego.
- A ciekawe, co jest na tej dyskietce? - spytał Damian.
- Sam jestem tego ciekaw - rzekł Ash.
- Więc na co czekasz? Włącz wiadomość - zaproponowałam.
Ash posłuchał mnie i włączył ją. Już chwilę później ukazał się nam niewielki hologram Domino z czarnym tulipanem w dłoni.
- Witaj, kuzynku. Skoro oglądasz teraz tę wiadomość, to na pewno już bardzo dobrze wiesz o tym, że mam twoją kochaną siostrzyczkę. Czeka ona na ciebie na terenie fabryki, którą nam zniszczyłeś. Przyjdź tam razem z twoim Pikachu i twoją niunią, a oddam ci siostrunię. Jeżeli tego nie zrobisz, to wówczas będziesz musiał się z nią pożegnać. Daję ci trzy dni, kuzynku na przybycie do tego miejsca. Dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że masz kawał drogi z Alabastii do Wertanii, dlatego też daję ci nieco czasu, abyś mógł tam dotrzeć. Najlepiej jednak będzie, jeżeli zjawisz się tam jak najwcześniej. Im szybciej to zrobisz, to tym szybciej twoja siostra odzyska wolność. Po trzech dniach wyślę ci jej uszy w tekturowym pudełku wypełnionym solą. Myślę, że jako wielki miłośnik Sherlocka Holmesa na pewno docenisz ten pomysł, prawda? A więc... Tik-Tak, kuzynku. Czekam na ciebie.
Po tych słowach posłała Ashowi buziaka dłonią, zaśmiała się podle i wiadomość się zakończyła. Rozwścieczony Ash cisnął dyskietkę na ziemię, a następnie rozdeptał ją nogą.
- Perfidna gnida! Myśli sobie, że może sobie tak ze mną pogrywać?! Dobrze wiedziałem, że posunie się do czegoś podłego, ale tym razem to już naprawdę przegięła! Zapłaci mi za to!
- Co zamierzasz zrobić? - spytał Damian.
- Iść po moją siostrę, póki nie jest za późno. I jak powiedziała Domino, im szybciej to zrobię, tym lepiej.
- A więc idę z tobą! - zawołałam - Pamiętaj, że Domino chce, żebym także przyszła.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu, wskakując mi na ramię.
- Zaczekajcie chwilę! - zawołał Brock - A co, jeśli to pułapka?!
Ash popatrzył na niego z uśmiechem pełnym politowania.
- Brock, przyjacielu... Przecież to widać na pierwszy rzut oka, że to pułapka. Ale czy ja mam inne wyjście?
Nie, nie miał innego wyjścia, podobnie jak ja dwa lata temu nie miałam innego wyjścia stając za niego do walki z Jimmym.
C.D.N.
czwartek, 11 stycznia 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz