Brygada Trubbisha znowu w akcji cz. III
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Profesor Jason Rowan długo nie chciał nas od siebie wypuścić, gdyż nie tylko poczęstował nas sokiem i ciastkami, ale prócz tego postanowił on wymienić się z Clemontem swoją wiedzę na temat wszelkich komiksów o superbohaterach. Muszę powiedzieć, że cała ta rozmowa była dla mnie już nieco męcząca, bo w końcu nie posiadam wcale tak rozległej wiedzy w tej dziedzinie, co oni dwaj, jednak cierpliwie wysłuchałam ich pełnych pasji rozmów, po czym zaczęłam się zastanawiać, jak to jest możliwe, że nasz wspólny znajomy może tak zupełnie niespodziewanie ujawnić swoją ukrytą naturę i pokazać, że jest po prostu zwykłym człowiekiem, który ma swoje własne pasje, niekoniecznie pasujące do wizerunku prawdziwego uczonego. Muszę przyznać, że dzięki temu jego osoba wydała mi się jeszcze bardziej ciekawa niż kiedykolwiek przedtem. Nigdy nie sądziłam, że poznam pana profesora od tej ludzkiej i jakże bardzo niespodziewanej strony.
W sumie, jak tak patrzyłam na Clemonta, który z równie wielką pasją rozmawiał o starych komiksach, to doszłam do wniosku, że ludzie nauki naprawdę mają niezłego bzika, choć w przypadku tej dwójki to naprawdę aż przyjemnie na nich popatrzeć, kiedy są w swoim żywiole. No i jak tu nie kochać naukowców?
- No dobrze, już chyba pora na nas - powiedziałam, patrząc na zegar ścienny, który wskazywał godzinę 18:40.
Profesor Rowan popatrzyła na zegar i dodał:
- A niech mnie... Ale się tu zasiedzieliśmy, kochani. Mam nadzieję, że nie spóźnicie się przez nas na kolację.
- Spokojnie, panie profesorze... Zdążymy na czas, o ile oczywiście odwiezie nas pan tym swoim jeepem.
- Oczywiście, moja droga... Możecie być tego pewni, że was odwiozę. Dobrze, a więc ruszajmy... Im szybciej, tym lepiej.
- Właśnie, bo w domu zjedzą wszystko i nic nam nie zostawią, żarłoki jedne - zażartowałam sobie.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup.
Rowan uśmiechnął się wesoło i zabrał nas do swojego jeepa, którym wcześniej zabrał nas do siebie, a teraz odwiózł nas do domu mojej mamy. Gdy byliśmy na miejscu, to wyskoczyliśmy wesoło z pojazdu, a ja spytałam:
- Zostanie pan na kolacji?
- Niestety, nie. Muszę już jechać do domu. Miałem przejrzeć jeszcze pocztę i muszę w końcu to zrobić. Nie wiadomo, jakie listy dostałem. Może to coś naprawdę ważnego i lepiej o tym wiedzieć na czas.
- Słuszna decyzja - powiedział Clemont - Mam nadzieję, że jeszcze porozmawiamy ze sobą na temat tych komiksów.
- Będzie to dla mnie prawdziwa przyjemność, mój młody człowieku - odpowiedział przyjaźnie uczony, po czym wsiadł za kierownicę i ruszył wesoło do domu.
- To była naprawdę niesamowicie przyjemna wizyta - powiedział po chwili Clemont, gdy uczony zniknął nam z pola widzenia.
- Tak... I to nawet bardzo - zaśmiałam się wesoło - No, ale tak czy siak chodźmy już, bo zaraz nie będziemy mieli co jeść.
- Pip-li-lu! - zaćwierkał smętnie mój Piplup, któremu bynajmniej taka możliwość nie odpowiadała.
- Spokojnie, Dawn. W razie czego zrobię ci naleśniki - zaoferował się mój chłopak.
Popatrzyłam na niego czule i uśmiechnęłam się.
- Czemu nie? Ale póki co skorzystam z kuchni mojej mamy. Nie wiem, kiedy znowu jej posmakuję, bo jak wrócimy do Alabastii, to pozostanie na garnuszku pani Ketchum. Nie żeby gotowała źle, ale wiesz... Co domowe i swojskie, to zawsze jest najbliższe naszemu sercu.
- Owszem, coś w tym jest - rzekł Clemont z szerokim uśmiechem na twarzy, po czym wziął mnie za rękę i razem poszliśmy do domu.
***
Następnego dnia wydarzyło się to, co wydarzyć się musiało, czyli nasz spokój został całkowicie zachwiany, a wszystko przez poranny telefon od profesora Rowana.
- Mam dla was niewesołą minę - rzekł smutnym głosem uczony, kiedy tylko jego oblicze ukazało się na ekranie telefonu.
- Ojej... Co się stało? - spytał mój chłopak przejętym tonem.
Zresztą nie tylko on był tym wszystkim zaniepokojony. Nas także objął ten niepokój. Baliśmy się już najgorszego.
- Moje plany legły w gruzach - powiedział załamanym głosem profesor Rowan - Chciałem dać ci kilka komiksów z tej mojej kolekcji, ale jeden z nich, naprawdę najcenniejszy z nich wszystkich, został mi skradziony.
- Jak to?! - zawołał przerażonym głosem Clemontem.
Wyglądał tak, jakby się co najmniej dowiedział tego, że Sala Lumiose zawaliła się pod wpływem trzęsienia ziemi. Jego twarz wyrażała prawdziwe przerażenie i szok. To może była nieco przesada, bo w końcu to tylko jeden skradziony komiks, ale mimo wszystko byłam w stanie go zrozumieć. Bo w końcu ja sama nie byłam tym aż tak zaszokowana, ale mimo wszystko fakt, że okradali profesora Rowana był naprawdę dla mnie nieprzyjemny.
- Ktoś włamał się wczoraj w nocy do mojego domu i wykradł mi jeden z komiksów. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego ktoś to zrobił - mówił dalej uczony.
Pomyślałam przez chwilę nad tym, co usłyszałam i zasugerowałam:
- Być może ten komiks był o wiele cenniejszy dla kogoś niż inne.
- Prawdopodobnie, tylko naprawdę nie rozumiem, na co komuś taki stary komiks - rzekł załamanym głosem profesor - W tym wszystkim jest coś nie tak.
- Czy wezwał pan policję? - spytałam.
- Nie. Komisarz Jenny może uznać moją sprawę za zbyt błahą, żeby się nią zajmować. Jeślibyście chcieli się jednak nią zająć, to byłoby mi bardzo miło.
Popatrzyłam na Clemonta, po czym oboje pokiwaliśmy głowami na znak zgody.
- Dobrze, panie profesorze. My się chętnie tym zajmiemy. Poproszę też tatę o pomoc. On ma jeszcze więcej talentów detektywistycznych niż ja.
- Myślę, że oboje macie tyle samo talentów, ale mniejsza z tym. Zaraz po was przyjadę. Czy twój ojciec jest z wami?
- Tak, jadł z nami śniadanie.
- Doskonale. Więc zabierzemy ich wszystkich razem.
Pan profesor przyjechał do nas jeepem i zabrał mnie, Clemonta, Lyrę i Khoury’ego, a także mojego tatę do swego domu, po czym bardzo uważnie obejrzeliśmy sobie ów domek.
- Ciekawi mnie, jak złodziej tutaj wszedł - powiedział tata, rozglądając się dookoła, gdy już byliśmy w środku.
- Sam się nad tym długo zastanawiałem, ale tak sobie myślę, że już to wiem - rzekł profesor Rowan - Moim zdaniem on wszedł tu przez okno na strychu.
Poszliśmy na strych i obejrzeliśmy go sobie dokładnie.
- Czy komiksy zostawił pan tutaj? - spytał Clemont.
- Tak. Uznałem, że nie ma co znosić ich na dół, dlatego zostawiłem je tutaj w kartonie, w którym je znalazłem.
- Ciekawe... - mój tata był wyraźnie zainteresowany tym tematem - Czy ktoś oprócz pana, Clemonta i Dawn wiedział o tym, że ma pan te komiksy i trzymał je pan tutaj?
Uczony pomyślał przez chwilę i odpowiedział:
- Prawdę mówiąc, to tylko dwie osoby jeszcze to wiedziały.
- Co to za osoby?
- To antykwariusz Fredrikson i jego syn Freddy. Miałem im sprzedać moją kolekcję, więc przyszli, aby ją obejrzeć i wycenić.
- Pokazał im ją pan?
- Tak.
- I wycenili ją?
- Tak.
- Na wysoką sumę?
- Dość sporą, choć nie horrendalną.
- Rozumiem. A potem zmienił pan zdanie w sprawie sprzedaży?
- Jak najbardziej.
- No to chyba mamy motyw - rzekła Lyra, wtrącając się do rozmowy.
- Bardzo możliwe, ale nie wyciągajmy zbyt pochopnych wniosków - odparł mój ojciec - W końcu to, że oni mają motyw nie znaczy, iż naprawdę to zrobili.
- Na oknie widać jakieś takie dziwne ślady - powiedział Clemont, który razem z Khourym właśnie uważnie obserwował okienko w dachu, będące praktycznie jedynym źródłem światła na strychu.
- To prawdopodobnie ślad po jakimś wytrychu - rzekł Khoury, który przez szkło powiększające oglądał zamek w oknie.
Podeszliśmy do nich i obejrzeliśmy je sobie bardzo uważnie.
- A więc wiemy już, jak złodziej wszedł i wyszedł - powiedział mój tata - Tylko w jaki sposób ten ktoś wszedł na dach? Jest on zbudowany w sposób spadzisty, a prócz tego dom ma trzy piętra... Dostać się na dach bez drabiny nie jest łatwo.
- A może właśnie użył drabiny? - spytała Lyra.
- Nie... Drabina jest w szopie, a ta jest zamknięta na kłódkę. Kłódka jest nienaruszona, więc to musiało być coś innego - odparł Rowan.
- Wobec tego musiał użyć Pokemona, który podniósł go w górę swoimi mocami - zasugerował Khoury.
- To jedyne logiczne wyjaśnienie całej tej sytuacji - stwierdził tata - Tylko jaki to był Pokemon?
- Chodźmy więc na dwór! Być może znajdziemy jego ślady na trawie - zaproponował Clemont.
Zrobiliśmy tak, ale niestety nasze poszukiwania na niewiele się zdały, przynajmniej początkowo. Przede wszystkim przyczyną tego wszystkiego był fakt, że na terenie posiadłości profesora było sporo śladów Pokemonów i trudno nam było powiedzieć, które z nich należały do stworka złodzieja. Na całe szczęście teraz z pomocą przyszedł nam Khoury.
- Moim zdaniem te właśnie są tymi śladami, których szukamy - rzekł młodzieniec, oglądając razem z Clemontem pewne ślady - Sprawiają one wrażenie najbardziej świeżych.
- Tak, nie inaczej - zgodził się z nimi mój chłopak - To jest naprawdę bardzo ciekawe. Moim zdaniem Khoury może mieć rację. Nie jestem może znawcą, ale jak dla mnie te ślady są najświeższe ze wszystkich... Zrobiono je niedawno. Oczywiście możemy się mylić, ale...
- Nie sądzę, żebyście się mylili - rzekł nagle profesor Jason Rowan, lekko pochylając się nad ziemią - Ja dość dobrze się nad tym znam i mogę stwierdzić, czy są one świeże, czy stare...
Powoli dotknął on śladów palcami i przez chwilę je gładził, lekko przy tym mrucząc.
- Tak... Te ślady są świeże. Zrobiono je niedawno.
- Ale czyje to mogą być ślady? - spytałam.
- Moim zdaniem to są ślady Pokemona mającego cztery nogi i dość spory wzrost. Nie mam jednak pewności... Deszcz padał w nocy, więc ślady się nieco rozmyły.
- Jaka szkoda... Moglibyśmy dzięki nim dojść do tego, jaki Pokemon jest za to odpowiedzialny - powiedziała Lyra wyraźnie zawiedziona.
Widocznie dziewczyna sądziła, że zagadka jest już rozwiązana, ale tak niestety nie było, więc wyraziła swój smutek, chociaż wiedziałam, że jest to tylko chwilowe, bo szybko odzyska zapał, gdy zdąży się posmucić.
- No, ale i tak już sporo wiemy - stwierdził tata - Musimy sprawdzić dobrze tego pana Fredriksona i jego syna. Nie zaszkodzi zbadać nasz jedyny trop, jaki mamy.
- Dobry pomysł - zgodził się z nim profesor Rowan - Tylko naprawdę nie rozumiem, dlaczego ukradli tylko jeden komiks, o ile oczywiście to oni.
- To dobre pytanie - powiedział na to Khoury - Przecież mogli ukraść wszystkiego. Dlaczego zabrali tylko jeden?
- Muszę przejrzeć pana kolekcję jeszcze raz, panie profesorze - rzekł mój chłopak - Może uda nam się zwrócić uwagę na to, który z komiksów zaginął.
Nasz gospodarz nie miał nic przeciwko temu zwłaszcza, że niestety sam nie pamiętał, który z komiksów mu zginął. Mieliśmy nadzieję, iż dzięki temu odkryciu wpadniemy na właściwy trop.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Zgodnie z wcześniej ułożonym przez nas planem poszliśmy razem do burmistrza miasta Ulanos, w którym to się zatrzymaliśmy na przymusowy postój. Właściwie to poszliśmy tam ja, Ash i Cynthia, reszta zaś pozostała w wynajętym domu, aby tam przemyśleć sobie wiele spraw na temat dalszego działania. W końcu nie mogliśmy działać bez planu. Musieliśmy go mieć, a ten trzeba przemyśleć i to bardzo dobrze. A przez ten czas nasza trójka (nie licząc Pikachu i Buneary, którzy poszli razem z nami) udała się do ratusza. Co prawda wiadomo, że nie można tak po prostu wejść do tego budynku i zażądać rozmowy z burmistrzem, ale na całe szczęście okazało się, że jest to jak najbardziej możliwe, kiedy jest się Mistrzem Pokemonów i ma się za towarzyszkę podróży równie sławną Mistrzynię. Dlatego Ash i Cynthia bez trudu nam załatwili wejście do środka. Pan burmistrz przyjął nas u siebie z zachwytem malującym mu się na twarzy, gdy tylko dowiedział się on, kim jesteśmy.
- Witajcie, moi kochani - powiedział przyjaznym tonem - Bardzo miło mi was poznać.
Mężczyzna ten był człowiekiem grubym, łysym z czarnym tupecikiem na głowie, który co chwila sobie poprawiał, z krągłym nosem, wielką fałdą tłuszczu zamiast szyi oraz szarymi oczami. Jak przystało na prawdziwego polityka nosił na sobie garnitur oraz czarne lakierki, że o krawacie już nie wspomnę. Sprawiał też ogólnie całkiem miłe wrażenie, a przynajmniej takie wywarł na mnie, gdy go pierwszy raz zobaczyłam.
- Bardzo się cieszę, że panią tu widzę, pani Cynthio - rzekł, ściskając przyjaźnie dłoń Mistrzyni Pokemonów - Pana również, panie Ketchum.
Po tych słowach ścisnął on mocno dłoń mojego chłopaka, szarpiąc nią na powitanie w taki sposób, jakby miał do czynienia co najmniej z jakimś uchwytem do pompowania wody przy pompie, a nie z ludzką ręką.
- Jestem naprawdę zaszczycony, że państwo tu przyszliście - mówił dalej niesamowicie zachwyconym tonem - Wiele o was słyszałem, a ostatnio wiele słyszę o panu, panie Ketchum i o pana drużynie. Pani zaś to panna Evans, mam rację?
- Tak, ma pan rację, jestem Serena Evans - powiedziałam przyjaznym tonem.
- Tak też myślałem - uśmiechnął się przyjaźnie burmistrz, ściskając mi lekko dłoń - To jest naprawdę wielki dzień, że przyszliście tutaj tego dnia do mojego gabinetu. Słyszałem o waszym niedawnym sukcesie w Unovie, a wcześniej o sprawie tej bogatej Żydówki.
- Żydówki? - zdziwiłam się.
- No tak... Wielkiej Księżnej Rosenbaum - wyjaśnił polityk - Chyba wiecie o tym, że ta rodzina to są wzbogaceni Żydzi, którzy dorobili się na handlu i potem, gdzieś tak w XVIII wieku, przyjęli chrzest i kupili sobie tytuł arystokratyczny od jednego bogatego gościa w Johto. Nie mówcie mi, że o tym nie słyszeliście.
Co prawda nigdy wcześniej tego nie słyszeliśmy, jednak nazwisko naszej szacownej klientki zdecydowanie mówiło samo za siebie i brzmiało dość judaistycznie, jednak jakoś wcześniej się nad tym nie zastanawialiśmy i w sumie, jak o tym myślałam, to doszłam do wniosku, że jest to ciekawostka, ale bynajmniej nie mająca najmniejszego znaczenia dla nas. Mimo wszystko popatrzyłam na Asha, który pokiwał delikatnie głową na znak, abym nic nie dała po sobie poznać, że nie mieliśmy do tej pory pojęcia o tym, o czym on mówił.
- Ależ naturalnie, jasne - powiedziałam szybko i nieco nienaturalnie.
- Właśnie tak - pokiwał szybko głową Ash - Wiedzieliśmy o tym, ale nie skojarzyliśmy, gdy pan o tym mówił. W końcu nigdy nie myśleliśmy o Wielkiej Księżnej jak o Żydówce. Poza tym sam pan mówił, że ich rodzina przyjęła chrzest, więc pewnie z żydowskimi tradycjami nie mają już raczej nic wspólnego.
- Może i nie, ale przechrzta zawsze pozostanie Żydem, pamiętajcie o tym - stwierdził na to burmistrz z lekkim uśmiechem na twarzy - W końcu Pikachu w skórze z Buneary zawsze pozostanie Pikachu, mam rację?
Obu naszym Pokemonom zdecydowanie takie porównanie wcale się nie spodobało, dlatego zapiszczały one gniewnie, zaś pan burmistrz dodał przepraszającym tonem:
- Przepraszam... Nie chciałem was urazić. No dobrze, a więc do dzieła. To znaczy... Czy możecie mi wyjaśnić, co was do mnie sprowadza?
Usiedliśmy wygodnie na krzesłach ustawionych tuż przed biurkiem, za którym to mężczyzna się usadowił i wyjaśniliśmy mu dokładnie, o co nam chodzi. Mężczyzna wysłuchał nas uważnie, po czym przybrał bardzo ponurą minę i rzekł:
- Bardzo mi przykro, proszę państwa, ale obawiam się, że w tej sprawie nie jestem wam w stanie pomóc.
- Ale jak to? - spytałam zdumiona - Przecież jest pan burmistrzem tego miasta. Chyba może pan coś w tej sprawie zdziałać.
- Owszem, mogę... Ale spróbujcie mnie państwo zrozumieć. Sprzedaż tych ziem to ostatecznie jest interes, a przecież polityka nie jest sferą uczuć i sympatii, a jedynie interesów. Pieniądz rodzi pieniądz, a dzięki sprzedaży tych ziem miasto może zarobić wiele pieniędzy, a te przecież mogą nam pomóc przeprowadzić w tym mieście odpowiednie reformy.
- No, a gdybyśmy dostarczyli panu petycję w tej sprawie, aby jednak nie sprzedał pan tych ziem? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Zależy od tego, ile tych podpisów zbierzecie - rzekł na to burmistrz z uśmiechem na twarzy - To z pewnością wpłynie na decyzję Rady Miasta i moją własną, jednak pamiętajcie o tym, że zarówno Rada, jak i ja sam, już dawno podjęliśmy decyzję w tej sprawie.
- Czy ten cały Renauld dużo panu obiecuje za te ziemie? - spytał Ash - Bo wie pan... Wielka Księżna Rosenbaum była wobec mnie niezwykle hojna za odnalezienie jej wnuczki. Mogę więc przebić tego pana.
Burmistrz uśmiechnął się wesoło do Asha i rzekł:
- Nie wątpię, ale cóż... To nie jest kwestia tylko pieniędzy, ale również honoru. Rada Miasta podjęła już decyzję, daliśmy panu Renauldowi słowo i tylko naprawdę wyjątkowa sprawa mogłaby zmienić ich decyzję.
- A więc spróbujemy zmienić ich decyzję za pomocą naszej petycji - powiedziałam zadowolona - Może to zmieni ich zdanie.
- Być może, ale tak czy siak proponowałbym wam znaleźć jednak coś znacznie lepszego - odpowiedział mi burmistrz.
- Lepszego? Zgoda, ale co? - spytała Cynthia.
Zanim jednak polityk zdążył odpowiedzieć z korytarza dobiegły nas dzikie okrzyki. Sekretarka burmistrza próbowała komuś wzbronić wejścia do gabinetu, krzycząc:
- Pan burmistrz jest zajęty! Nie może pana dzisiaj przyjąć!
- Ale to bardzo ważne!
- Rozumiem, ale... proszę pana!
- Ja muszę z nim porozmawiać!
- Proszę pana! Pan burmistrz ma już gości! Nie może pan tam wejść!
Chwilę później drzwi się otworzyły, a po chwili wparował przez nie wysoki mężczyzna z dredami, ubrany w białą koszulę na guziki, czarną kamizelkę i szare spodnie. Na jego ramieniu siedział mały, zielony Pokemon wyglądający niczym jakaś roślinka z pyszczkiem.
- Co to za Pokemon? - spytałam zaintrygowana Asha szeptem.
- To jest Snivy - wyjaśnił mój chłopak.
Zaintrygowana wyjęłam Pokedex, aby ten powiedział mi co nieco o tym Pokemonie.
- Snivy, Pokemon typu trawiastego, z natury łagodny i spokojny. Jego ogon potrafi dokonać fotosyntezy, która pozwala mu się łatwiej poruszać.
Tymczasem właściciel dredów rzekł:
- Bardzo państwa przepraszam, ale naprawdę nie miałem czasu czekać na koniec audiencji. To jest naprawdę ważna sprawa.
- Wierzę, ale proszę pana... Chyba jasno panu mówiłem, iż musi mi pan dostarczyć naprawdę mocne dowody, bo to jest jak dotąd tylko opowiada mi pan różne piękne historie, ale dowód jak nie było, tak nie ma.
- Aha! A właśnie, że są! - zawołał bardzo wesoło posiadacz dredów - Mam dowody i zaraz je panu pokażę.
Następnie podszedł on do burmistrza i wyjął z kieszeni kilka zdjęć, a następnie rzucił je na biurko.
- Proszę. Niech pan sam zobaczy. Tu są właśnie dowody.
Burmistrz obejrzał je sobie dokładnie i rzekł:
- Co to ma niby być?
- Dowody, proszę pana...
- Poważnie? - uśmiechnął się z politowaniem polityk i wziął do ręki zdjęcia, lekko nimi machając - To mają być pańskie dowody?
- Przecież widzi pan chyba wyraźnie, że na tych zdjęciach znajduje się Srebrny Watchog.
- Być może... Ale być może to jest zupełnie zwyczajny Watchog, tylko pomalowany srebrną farbą.
Mężczyzna z dredami popatrzył na niego urażonym wzrokiem i rzekł:
- Uważa pan, że jestem do tego zdolny?
- Mój dobry człowieku... Ja naprawdę wiele rzeczy widziałem na tym świecie... Widziałem również podobne oszustwa, jakie panu przed chwilą wymieniłem.
Snivy popatrzył na polityka groźnym wzrokiem, a jego trener odparł na te zarzuty gniewnie:
- Ja naprawdę nie wiem, jak pan może oceniać mnie poprzez pryzmat innych ludzi, którzy niekiedy okazywali się oszustami. Ja nim nie jestem.
- Rozumiem, ale mimo wszystko, jeśli chce mi pan udowodnić, że na tym terenie znajduje się uznany za wymarłego srebrny Watchog, to musi mi pan dostarczyć lepsze dowody niż kilka fotografii.
- Lepsze dowody, tak? - spytał posiadacz dredów - Dobrze, wobec tego poszukam ich dla pana. I może pan mi wierzyć, że je znajdę!
Następnie wybiegł on z gabinetu razem ze swoim Snivy.
- A cóż to za oryginał, panie burmistrzu? - zapytała zdumionym głosem Cynthia.
- Ach, to jest Dennis - odpowiedział polityk, lekko się przy tym śmiejąc - I rzeczywiście, to jest prawdziwy oryginał... Delikatnie mówiąc. To jest ekolog. Ciągle walczy o prawa jakieś Pokemona czy o to, aby pewne tereny nie zostały zagospodarowane.
- Rozumiem - pokiwała głową Cynthia, przysuwając się lekko w stronę burmistrza - A czy on jest trochę aby... Stuknięty?
- Odnoszę takie wrażenie, ale być może mówi do rzeczy.
Ash wziął do ręki porzucone przez ekologa zdjęcia i obejrzał je sobie dokładnie, po czym podał je mnie. Zauważyłam na nich wówczas Watchoga podobnego do tego, którego miał Damian, ale ten był cały srebrny.
- To bardzo ciekawe - powiedziałam wyraźnie zaintrygowana - To jest naprawdę interesujące. Czy to Srebrny Watchog?
- Owszem, ale takie zdjęcie mógł zrobić każdy - odparł burmistrz - To niestety nie jest żaden dowód na prawdziwość jego słów.
- Rozumiem - pokiwałam lekko głową - A czy nie warto by poszukać tego Watchoga?
- Jeśli państwo chcecie, to go sobie szukajcie - machnął ręką burmistrz - Ja naprawdę nie wierzę w to, aby jakiś dawno wymarły Pokemon miał żyć w tutejszym lesie. Jeśli jednak żyje, to wówczas, zgodnie z prawem takie tereny, na których on żyje, zostaną z miejsca objęte ochroną. No, ale cóż... Jak to już wam wcześniej powiedziałem, możecie państwo go sobie szukać, jednak szczerze mówiąc, to wątpię, abyście coś tam znaleźli. No, ale teraz to muszę państwa przeprosić, ponieważ mam swoje obowiązki... Dlatego też nie zatrzymuję, ponieważ muszę się nimi zająć.
W przypadku takich słów wiedzieliśmy, że nie mieliśmy wyboru, więc pożegnaliśmy burmistrza i wyszliśmy z pokoju bardzo z zadowoleni, gdyż mieliśmy to, co chcieliśmy, a mianowicie powód, dla którego moglibyśmy powstrzymać sprzedanie tych ziem i ich zagospodarowanie.
***
Wróciliśmy bardzo zadowoleni do naszych przyjaciół, którym właśnie przekazaliśmy nowinki. Daniella była nimi zachwycona, podobnie jak Iris.
- A więc jest jeszcze nadzieja! - zawołała przedszkolanka.
- Dokładnie tak - powiedziałam - Tylko musimy znaleźć jeszcze tego Pokemona.
- Wtedy nasza sprawa będzie wygrana! - stwierdziła Iris.
- No, na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewien - zauważył nieco sceptycznie Max - To, że go znajdziemy, to jeszcze mało. Ten koleś od tych zdjęć znalazł go i co? Jakoś wcale nie zdołał udowodnić, że mówi prawdę i Srebrny Watchog istnieje.
- Tak, to prawda - zgodził się z nim Ash - Max ma rację. Musimy więc dostarczyć dowód czarno na białym, a skoro mówimy o dowodach, to mam na myśli przede wszystkim tego Pokemona.
- Chcesz go zanieść do ratusza i pokazać burmistrzowi? - spytała Iris.
- To chyba jedyne wyjście z sytuacji - stwierdził Ash - W każdym razie ja nie widzę innego. Chyba, że masz lepszy pomysł.
Pyskata Mulatka nie miała lepszego konceptu, podobnie jak nikt inny. Zaś Cilan pomyślał przez chwilę i dodał:
- Pragnę tylko zauważyć, że jeden Pokemon może nie być zbyt dobrym dowodem. W końcu jeden jedyny przedstawiciel zagrożonego gatunku to nie jest powód, aby chronić jego naturalne środowisko.
- A to niby czemu? - spytała Iris.
- W sumie on ma rację - zauważyła Daniella - Jeden Pokemon nie zdoła sam się rozmnożyć i mieć potomstwo, aby zachować gatunek. Trzeba mieć dowody, że ten gatunek może się rozmnożyć i zwiększyć swoją populację, a to będzie o wiele trudniejsze niż myślicie.
- Wiesz, jeszcze można sklonować takiego Pokemona - odezwała się Bonnie pewnym siebie tonem.
- Klon to nie jest jeszcze oryginalny Pokemon - zauważył Max - Mogą więc się na takie coś nie zgodzić.
- Dobrze, już dość tego gadania - rzucił Ash - To jest tylko gadanie i to jeszcze tylko teoretyczne. My musimy przejść do działania i znaleźć tego Watchoga.
- Nie będzie to łatwe - zauważyłam - Teren jest przecież całkiem spory, a dokładne przeszukanie go może być trudne.
- Może? Ono BĘDZIE trudne! - rzuciła Iris bojowym tonem - No, ale przecież Sherlock Ash nie z takimi sprawami sobie radził, mam rację?
Mój luby uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Owszem, nie zamierzam zaprzeczać, tylko muszę zauważyć, kochani, że cała ta sprawa jest nietypowa... W końcu szukamy igły w stogu siana. Ale spokojni, kochani. Zamierzam udowodnić, że Sherlock Ash znajdzie nawet igłę i to nawet w stogu siana!
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu, skacząc mu na ramię.
Max i Bonnie krzyknęli radośnie, machając bojowo rękami.
- Ech, znowu włącza się tryb dzieciak - mruknęła Iris - Ale cóż... W tropieniu jest równie dobry, co w gębie. A przynajmniej jak dotąd taki był. Mam nadzieję, że teraz też taki będzie.
- No dobrze, a więc musimy podzielić się obowiązkami - rzekł bardzo zadowolonym tonem Ash - Kilku z nas musi zbierać podpisy pod petycją w sprawie protestu przeciwko wyrębowi tego lasu i jego terenów.
- Myślisz, że to coś pomoże? - spytała Daniella.
- Bez Srebrnego Watchoga raczej nie, ale tak czy siak nie zaszkodzi poprzeć nasz dowód takową petycją.
- Słuszna postawa - zgodziła się z nim Cynthia - Ja zaś pojadę do kilku moich wpływowych znajomych, których tu mam. Być może razem z nimi znajdziemy jakieś wyjście z tej sytuacji na wypadek, gdybyście nie znaleźli tego Pokemona.
- Ale my go znajdziemy! - zawołała Bonnie.
- Być może, ale trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność - rzekł Max - Dlatego też zgadzam się w tej sprawie z Cynthią. Należy mieć plan awaryjny.
- Doskonale! A więc postanowione! - zawołała Cynthia zadowolonym tonem - Idę do miasta i poszukam po moich znajomych. Może kilku z nich nam pomoże.
- A ja wezmę dzieciaki i będę razem z nimi zbierać podpisy pod petycję - zaoferowała się Daniella.
- Super! A my tymczasem podzielmy się obszarem poszukiwań - rzekł Ash - Proponuję, żeby Max z Bonnie wzięli się za jezioro, Iris i Cilan za łąkę, a ja z Sereną zabierzemy się za las.
- Oczywiście oni biorą najlepsze - zachichotał Max.
- Jak zwykle - rzuciła Bonnie.
- De-ne-ne! - dodał Dedenne.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Pan Angus Fredrikson okazał się być człowiekiem w średnim wieku, z czarnymi włosami, które już mocno były przyprószone siwizną. Jego twarz posiadała sporo zmarszczek, ale zdecydowanie daleko było temu panu do starca, a w sumie to nawet mógłby się on podobać i to niejednej kobiecie. Nawet przez chwilę pomyślałam, że być może przypadłby do gustu mojej mamie, ale bardzo szybko porzuciłam tę myśl i skupiłam się na tym, co nas tu sprowadziło.
- Panie Ketchum... Wyjaśnił pan w telefonie, że przyjdzie pan do mnie w sprawy kradzieży u profesora Rowana.
- Tak, to prawda - powiedział na to mój ojciec - Naprawdę bardzo nam obu... Znaczy panu profesorowi i mnie zależy na tym, aby uniknąć skandalu. Dlatego też chciałbym pana serdecznie prosić, aby oddał pan ten komiks.
- Słucham? - zdziwił się antykwariusz.
- Niech pan nie udaje - odparłam z ironią w głosie - Dobrze wiemy, że miał pan interes w tym, aby kupić i potem sprzedać tę kolekcję komiksów, które wcześniej oferował panu pan profesor, po czym nagle zmienił zdanie.
- I to niekoniecznie chodziło panu o całą kolekcję, co raczej o jeden z nich - dodał mój chłopak - A konkretnie chodzi tutaj o komiks o Fantomasie z roku 1912. Jest to biały kruk, na rynku naprawdę dużo wart, a szczególnie dla prywatnych kolekcjonerów.
- Tak, to prawda, ten komiks jest naprawdę wiele wart dla bogatych, prywatnych kolekcjonerów - potwierdził jego słowa antykwariusz - Prawdą jest również to, że pewien człowiek o nazwisku Patrickson bardzo chce kupić ten komiks. Skontaktowałem się z nim i powiedziałem, że mogę kupić i odsprzedać mu taki komiks. Niestety, ledwie go o tym powiadomiłem, a pan profesor zmienił nagle zdanie i cała transakcja była już nieaktualna.
- A pan na tym stracił? - spytałam.
- Owszem, straciłem, ale nie na tyle, aby bawić się w złodzieja.
- Rozumiem pana, ale mimo wszystko bardzo chciałbym wiedzieć, co pan robił tej nocy - powiedział mój tata tonem prawdziwego śledczego - Zapewniam pana, że zarówno ja, jak i pan profesor nie chcemy zawiadamiać policji, ale zrobimy to, jeśli będziemy musieli, drogi panie. Dlatego właśnie, jeżeli wczorajszej nocy to pan dokonał kradzieży, to lepiej...
Fredrikson popatrzył uważnie na mojego ojca i rzekł, przerywając jego wypowiedź:
- Proszę pana... Czy ja dobrze rozumiem? Chce mi pan powiedzieć, że oskarża mnie pan o kradzież?
- Tak się składa, że nie ma tu w tym mieście innego podejrzanego poza panem i pana synem.
Mężczyzna spojrzał na mojego tatę i rzekł groźnie:
- Zapewniam pana, że jestem uczciwym człowiekiem i nigdy niczego nie ukradłem! Tej nocy również tego nie dokonałem. Ja nikogo nie okradam. Uczciwie prowadzę swoje interesy.
- Ale chyba nie obrazi się pan, jeśli tutaj się rozejrzymy? - spytałam z delikatną ironią.
Antykwariusz rozłożył bezradnie ręce i rzucił:
- Proszę.
Popatrzyliśmy na niego uważnie nie do końca pewni, co mamy o ty sądzić.
- On chyba jest niewinny - powiedział mi na ucho Clemont - W końcu, gdyby był winny, to chciałby nas spławić, a nie pozwalałby nam szukać tego komiksu u siebie.
- Możliwe jednak mimo wszystko musimy go sprawdzić - odparłam.
Za zgodą antykwariusza obejrzeliśmy sobie dokładnie wszystkie jego zbiory, a potem przeszliśmy do jego prywatnego domu (który był połączony ze sklepem), ale i tam niczego nie znaleźliśmy.
- Jak widzicie, jestem czysty i nic złego nie zrobił - rzekł antykwariusz, kiedy skończyliśmy swoją pracę.
Mężczyzna nie ukrywał przy tym swojej złośliwości ani swego rodzaju satysfakcji z tego powodu.
- Powiedzmy - rzucił mój tata naburmuszonym tonem - A gdzie jest teraz pana syn?
- Freddy? Pewnie gdzieś z kolegami trenuje sobie przed najbliższymi zawodami.
- A czy wolno wiedzieć, co on robił w nocy?
- Pewnie to samo, co ja, czyli spał.
- Pewnie? Czyli pan nie wie?
- Nie, proszę pana. Spałem w osobnym pokoju, więc nie wiem, czy mój syn siedział cały czas w łóżku, jednak zapewniam pana, że jeśli myślicie, że mój syn jest winien, to się mylicie!
- Spokojnie, wszystko musimy sprawdzić - odpowiedział mu mój tata, lekko się uśmiechając - Chyba nie chce pan, żebyśmy sprowadzali policję, prawda? Nie lepiej to załatwić prywatnie?
- Oczywiście, że lepiej, ale tak, jak już powiedziałem, nie mam nic do ukrycia. Mój syn także nie - dodał na to antykwariusz.
- To się okaże. A na razie do widzenia, proszę pana.
Po tych słowach mój ojciec wyszedł razem ze mną i Clemontem oraz Piplupem, który człapał powoli za nami.
- Totalna klapa! - jęknął tata - Po prostu porażka i to na całej linii. Ale w sumie czego ja się spodziewałem? Że on będzie trzymał dowody winy na wierzchu?
- Uważa więc pan, że to on? - spytał Clemont.
- Oczywiście, że tak. On albo synalek, albo też obaj działają w zmowie. Tylko oni mieli motyw.
- Mam nadzieję, że Lyrze i Khoury’emu poszło lepiej - powiedziałam załamana - Bo inaczej śledztwo utkwi w martwym punkcie.
Poszliśmy do Centrum Pokemon, gdzie byliśmy umówieni z naszymi przyjaciółmi. Tam zaś po jakimś czasie zjawili się oni, po czym usiedli z nami i zaczęli zdawać relacje z tego, czego się dowiedzieli.
- Popytaliśmy dokładnie i dyskretnie między ludźmi o tego Freddy’ego - wyjaśnił Khoury - Ponoć lubi wystawne życie i uwielbiam bawić się do białego rana.
- Ma jednak alibi na wczorajszą noc - dodała Lyra - Najpierw bawił się w dyskotece, a potem poszedł ze swoją dziewczyną Ursulą do miejscowego Centrum i zostali razem na całą noc.
- I co robili? - spytałam.
Lyra parsknęła śmiechem.
- Proszę cię, Dawn... Jesteś na tyle duża, że powinnaś wiedzieć takie rzeczy.
- Aha... Rozumiem - zachichotałam.
- Dobra, nie mędrkuj mi tutaj - zaśmiał się mój tata - Więc mówicie, że gość ma alibi.
- Tak i to na całą noc - odparł Khoury - Ta dziewczyna potwierdziła to. Wątpliwe więc, żeby on to zrobił.
- Czyli znowu stoimy w miejscu? - jęknął mój chłopak.
Ale mój tata nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
- Niekoniecznie... Myślę, że powinniśmy jeszcze coś sprawdzić.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz