Brygada Trubbisha znowu w akcji cz. I
Pamiętniki Sereny:
- Kochani... Pora już na nas - powiedział Cilan, podchodząc do mnie i do Asha.
Oboje staliśmy właśnie nad grobem Arlekina, nad którym to złożyliśmy kwiaty. W obliczu śmierci tego człowieka zdążyliśmy już oboje puścić w niepamięć wszystkie jego dotychczasowe podłe czyny, które teraz w naszej głowie zostały zastąpione jego szlachetnym postępkiem, a także bohaterską śmiercią. To było naprawdę okropne... Kuzyn mego chłopaka przecież nigdy nie był złym człowiekiem, a jedynie pogubił się w tym wszystkim, co go spotkało. Cierpienia, których doznał we swoich wczesnych latach, wpłynęły mocno nie tylko na całe jego życie, lecz także i na jego psychikę, zmieniając ją diametralnie. To właśnie przez te wszystkie lata upokorzeń doznanych ze strony ojca, połączonych z oszpeceniem, a także ze stratą ukochanej Reny sprawiło, iż biedny Kevin McBrown został później Arlekinem, agentem 005 na usługach Giovanniego.
- Och, jakie to straszne - powiedziałam załamanym głosem - Naprawdę to okropne. Dlaczego musiało go tu spotkać?
- Widocznie taki był jego los - rzekł smutnym tonem Ash - W sumie czy coś jeszcze mogło go dobrego na tym świecie, jak spokojna śmierć?
- Spokojna? - zdziwiły mnie jego słowa.
- Tak, spokojna. Mógł przecież umrzeć zabity przez zazdrosnego o jego umiejętności kolegę z „pracy“... Mógł również umrzeć w więzieniu lub też w jakimś szpitalu dla obłąkanych... Jednak on umarł spokojnie... A mówiąc „spokojnie“ mam na myśli to, że Kevin umarł śmiercią, która zapewniła mu spokój. W końcu sama mi powiedziałaś, iż widziałaś go podczas pogrzebu.
Pokiwałam głową na znak potwierdzenia.
- Nie inaczej. Widziałam go razem z dziewczyną podobną do mnie. Była bardzo piękna...
- Jak myślisz, kim ona była?
- Moim zdaniem to była Rena.
- Jego luba?
- Tak. Biedna dziewczyna. Opowiadał mi o tym, co ją spotkało.
- Wiem, mówiłaś mi o tym. Naprawdę to jest okropne. Świat nie jest sprawiedliwy... Chociaż nie... To nie świat jest niesprawiedliwy, tylko ludzie są niesprawiedliwi. Świat wciąż pozostał taki sam. To po prostu ludzka rasa zmienia się wciąż na gorsze.
Pokiwałam smutno głową, patrząc na grób Arlekina.
- Miał on tylko dwadzieścia lat, ale przez te jego blizny dawałam mu znacznie więcej.
- Gdybyś mnie wcześniej spytała, ile on ma lat, powiedziałbym ci to - uśmiechnął się do mnie mój luby - Wiedziałem o tym. Przecież to był mój kuzyn. Poznałem go bardzo dobrze, chociaż nigdy nie byliśmy sobie bliscy. Jego ojciec uważał mnie za wzór do naśladowania i faworyzował mnie. To doprowadzało Kevina do rozpaczy. Oskarżał mnie potem o to, że ukradłem mu miłość jego ojca.
- Wiem o tym. Sam mi to powiedział. Wiesz co? Myślę, że mówił mi więcej niż komukolwiek innemu.
- Z pewnością, kochanie. Wielka szkoda, że zmienił się dopiero przed swoją śmiercią.
Coś mnie niepokoiło, dlatego też musiałam go o to zapytać.
- Ash... Powiedz mi, czy naprawdę uważasz, że on się zmienił?
Mój ukochany wzruszył lekko ramionami.
- Właściwie to sam nie wiem. W końcu dobrze wiesz, jaki on był. Miał bardzo zmienne nastroje. Potrafił raz być milutki, a raz okrutny. Ale nigdy nie był mordercą. Nigdy nie zabijał tych, co go skrzywdzili. Nie zniżał się do ich poziomu. Zawsze pod tym względem był inny niż tamci.
- Niż tamci?
- No wiesz... Ci z organizacji Rocket.
- Rozumiem. Faktycznie był inny niż oni. Wiesz co, Ash? Ja tak sobie myślę, że on mógł w głębi serca żałować tego, kim jest i nienawidzić sam siebie.
- Też tak uważam. To by do niego pasowało. On wręcz nienawidził sam siebie, ale również nie potrafił zerwać z przeszłością, która motywowała go do zemsty na całym świecie. W każdym razie tak ja to widzę. Jednak być może się mylę.
- Nie wydaje mi się, abyś się mylił, kochany mój. Ale to oznacza, że wybierając pomaganie nam, Arlekin wybrał dobro, a tym samym zerwał ze swoją przeszłością.
- Tak... Chociaż nie wiem, czy gdyby przeżył, to dalej byłby po naszej stronie, czy też wróciłby do Giovanniego.
- Tego nigdy się dowiemy - usłyszeliśmy za sobą znajomy głos.
Spojrzeliśmy za siebie i zauważyliśmy, jak podchodzi do nas Madame Sybilla.
- Cóż... Nigdy nie dowiemy się tego, co mogłoby się zdarzyć, gdyby los potoczył się inaczej - stwierdziła kobieta zagadkowym tonem - Ale przy odrobinie szczęścia możemy poznać naszą przyszłość, jeśli tylko wiecie, w jaki sposób to zrobić.
- Można wywróżyć ją sobie z kart - odezwał się Ash.
- Albo też poprosić o pomoc osobę, która posiada dar jasnowidzenia - dodałam dowcipnym tonem.
- Nie inaczej - uśmiechnęła się lekko Sybilla - Jednak nie mogę wam mówić zbyt wiele. Na wszystko przyjdzie właściwy czas.
- Nie musi pani mówić zbyt wiele... Wystarczy, że pani powie nam tyle, ile powinniśmy wiedzieć.
Moje słowa wyraźnie spodobały się kobiecie.
- Bystre spostrzeżenie. Arlekin nazwał cię niedawno „bystrzarą“. Miał rację. Zawsze byłaś mądrą dziewczyną, ale przy Ashu naprawdę wyrobiłaś się. Niejedna osoba już ci to pewnie mówiła, jednak to prawda. Pamiętaj o tym, bo już wkrótce bystrość twego umysłu może ci się przydać i to nawet bardzo.
Spojrzałam na nią zaintrygowana i spytałam:
- Co ma pani na myśli?
- Dowiesz się, gdy nadejdzie już odpowiednia pora, na razie zaś szlifuj swoje umiejętności. Zdobywaj wiedzę od Asha.
- Wiedzę ode mnie? Przecież ja sam ją dopiero rozwijam - powiedział skromnie mój chłopak.
- Owszem, ale robisz to wręcz doskonale i żaden inny detektyw równie szybko nie osiągnął sukcesu, co ty - mówiła dalej kobieta - Lecz osiągniesz jeszcze większą sławę i jeszcze większy sukces, kiedy wreszcie dokonasz tego, o czym już od dawna marzysz. Kiedy pokonasz organizację Rocket i zniszczysz ją raz na zawsze.
- Uda mi się to?
- Z pewnością, jeśli tylko nie stracisz wiary i determinacji. To są wszak czynniki twojego każdego sukcesu. A przy okazji nie tak dawno osiągnąłeś kolejny z nich.
- Chodzi pani o pokonanie Arlekina?
- Nie. O jego ocalenie. Ty i Serena wcale go nie pokonaliście. Wy go ocaliliście.
- Tak, to prawda - powiedziałam smutno - Dzięki nam wreszcie zaznał spokoju.
- Właśnie - zgodził się Ash - Biedny Kevin. Świat go zniszczył. Gdyby nie jego przeszłość i gdyby nie był on oszpecony, to byłby chyba jednym z najsławniejszych ludzi na tym świecie. Wszyscy by go kochali i podziwiali. Niestety... Świat nie docenia takich jak on. Dla świata ludzie jego pokroju są niczym.
- Masz rację, Ash - zgodziła się z nim Madame Sybilla - Taki już jest ten świat. Jednak tacy ludzie jak wy go mogą zmienić. Dlatego też musicie dalej wypełnić swoje przeznaczenie. Uda się wam, jeśli tylko zachowacie wiarę i determinację.
Spojrzała potem na Asha i dodała:
- Miałeś czterech najpoważniejszych wrogów, Ash. Jeden z nich już skonał. Trzem pozostałym także jest pisana śmierć.
Następnie jej wzrok zmienił się w taki sposób, jakby wpadła ona w trans. Chwilę później kobieta zaczęła recytować:
Czterech wrogów czyha na życie detektywa,
Lecz ten wiele talentów wciąż w sobie skrywa.
Wszystkich zaskoczy i wszystkich pokona.
A każdy z tej czwórki już wkrótce skona.
Pierwszy już zginął, bohaterski go spotkał zgon.
Odnalazł on spokój, przebaczenie i w niebie tron.
Błaznował za życia, żartował w chwili śmierci.
Żywot jego smutny rozpacz w sercu wierci.
Lecz choć biedaka los prześladował srogi,
Po śmierci bohaterskiej spokój zaznał błogi.
Drugiego niestety nie spotka już los tak wspaniały.
Nie nieba, lecz piekła czekają go bramy.
Czarny w dłoni ma kwiat i czarne ma serce.
Mroczny też czeka go los, lecz w poniewierce
Najpierw musi się on znaleźć przez detektywa,
Który wielki talent aktorski w sobie skrywa.
Przeznaczenie swe wypełni, które wziął na swe barki.
Odkryje on kryjówki wroga swego zakamarki.
Czarny Tulipan zabić podle go spróbuje,
Lecz wiadomo, że kto podłością wojuje,
Ten od podłości zginąć w końcu musi.
I czarny kwiat również własna żółć zadusi.
Zginie od ciosu zdradziecko wymierzonego
I bez wystosowania ostrzeżenia wszelakiego.
Trzeci wróg, przeciwnik to do pokonania trudny.
Z świata jest on innego. Trud jego żmudny.
Mocą swą i intrygami zabić chce on detektywa,
Lecz jemu na pomysłowości i sile woli nie zbywa.
Obie te cechy dzielny nasz śledczy wykorzysta.
Więc nad wroga głową sprawiedliwości miecz zaśwista.
Pomsta i sprawiedliwości w jeden cel się złożą,
Siły detektywa w odpowiedni sposób rozłożą.
Wroga więc trzeciego detektyw wnet ukłuje,
A potem ów nędznik sam grób sobie zbuduje.
Czwarty z wrogów, największy ze zbrodniarzy,
Całe swoje dotychczasowe życie rozważy.
Szaleństwo go ogarnie po śmierci potomka,
Choć sam wszak zadbał, aby spotkała ich rozłąka.
Zmysły on straci i w szaleństwo popadnie.
Zniszczyć detektywa postanowi on snadnie.
Lecz jego własna mściwość w odmęty go rzuci,
A popiół jego dzieło w perzynę obróci.
Po wypowiedzeniu tych wszystkich słów Madame Sybilla odzyskała swój normalny wzrok i uśmiechnęła się delikatnie do nas. Byliśmy wyraźnie zaszokowani tą rymowanką, jak również zachowaniem tej kobiety. Nigdy jeszcze nie widzieliśmy jej w takim stanie. Wyraźnie recytowała wiersz na temat tego, co właśnie zobaczyła za pomocą swoich niezwykłych mocy.
- Wybaczcie mi, moi drodzy... Chyba znów byłam w transie. Mówiłam wierszem, prawda?
- Owszem, mówiła coś pani - odpowiedziałam jej wyraźnie przejętym tonem - Nie pamięta pani, co dokładniej pani opowiadała?
- Pamiętać pamiętam, ale nie pamiętam wszystkich słów... Muszę nieco pomyśleć, aby sobie je przypomnieć. Wybaczcie, ale mój trans już tak ma. Jak mówię coś w transie, to potem wychodzą takie sytuacje, że muszę użyć wszystkich swoich mocy, aby jakoś odzyskać wspomnienie tego, co mówię na temat przyszłości.
- Często miewa pani takie wizje? - spytał Ash.
- Dość często, ale rzadko przy ludziach - uśmiechnęła się Sybilla - A co? Sądziłeś, że wróżę sobie z kart na temat waszej przyszłości?
Parsknęliśmy śmiechem, słysząc jej słowa. Kobieta tymczasem rzekła:
- Tak czy siak rzadko miewam taki trans przy ludziach. Wy jesteście jednymi z nielicznych osób, które były tego świadkami.
Nie wiedziałam, czy powinniśmy z Ashem czuć się zaszczyceni, czy też wręcz przeciwnie, jednak zdecydowanie czuliśmy, iż właśnie staliśmy się świadkami naprawdę niezwykłego wydarzenia.
- Mówiła nam pani o czterech wrogach Asha, którzy zginą... Ale kogo dokładniej miała pani na myśli? - spytałam zaintrygowana.
- Na pewno pierwszy z nich to był Arlekin, a ten drugi to Domino... - odpowiedział Ash - Ale mam wątpliwości co do trzeciego i czwartego. Nie jestem pewien, jednak być może chodzi o Malamara i Giovanniego.
- Tak uważasz?
- No tak. W końcu nie mam większych wrogów.
- Ale co to wszystko oznacza? - zapytał mój luby - Co to znaczy, że Domino zginie od zdradzieckiego ciosu?
- I że jeden z wrogów sam sobie grób zbuduje?
- I że czwarty z nich ma dziecko, które ja zabiję?
- I jeszcze ten cały popiół, co obróci jego dzieło w perzynę. O co tutaj chodzi?
Madame Sybilla uśmiechnęła się delikatnie, po czym odparła:
- Możecie jeszcze długo nad tym wszystkim główkować, lecz ja wam nic nie mogę więcej powiedzieć.
- Ale dlaczego? - spytałam załamanym głosem - Czemu mówi nam pani przyszłość w formie zagadki i każe nam ją pani rozwiązać?
- No właśnie! - dołączył do mnie mój ukochany - Czy nie może nam pani wprost wszystkiego powiedzieć?
- Przykro mi, ale to niemożliwe - odpowiedziała kobieta, wciąż się przy tym uśmiechając - W końcu jestem tym, kim jestem. Moją naturą jest takie, a nie inne zachowanie. Taka zostałam stworzona przez Najwyższego. Nie mnie oceniać jego decyzje. A poza tym dobrze mi w takiej roli.
- Może pani dobrze, ale nam to niespecjalnie - odparłam ironicznie.
Kobieta popatrzyła na mnie dowcipnym wzrokiem.
- Moja droga... Czy aby nie chcecie dostać z Ashem wszystkiego na tacy?
- Na tacy? Nie powiedziałbym - stwierdził detektyw z Alabastii - Choć być może to tak właśnie wygląda.
- Tak to właśnie wygląda i tak właśnie jest - powiedziała kobieta - Ja to dobrze rozumiem. Jako człowiek wolisz wiedzieć, na czym stoisz, ale jako detektyw musisz przyznać, że życie bez zagadek byłoby okropnie nudne.
Teraz to oboje parsknęliśmy śmiechem.
- W sumie to coś w tym jest - odparłam z lekkim chichotem - Nie będę ukrywać, że naprawdę bez zagadek detektywi nie mieliby żadnej pracy.
- A poza tym faktycznie życie jest ciekawsze, gdy rozwiązuje się jakąś zagadkę - dodał Ash.
- Właśnie - pokiwała głową Sybilla - Także niczym się nie przejmujcie, moi kochani i róbcie to, co zawsze robicie. No i pogłówkujcie nieco nad moją przepowiednią, choć moim zdaniem nie jest to konieczne.
- A to czemu? - spytałam.
- Bo przyszłość poda wam wszystkie odpowiedzi, które teraz was tak intrygują - odparła kobieta - Wystarczy tylko cierpliwie na nią poczekać, a ona przyjdzie.
- Ale kiedy, proszę pani? Kiedy?
- Nie wiadomo, moja droga. Konkretna przyszłość, na którą to zawsze czekamy, nie wiadomo dokładniej, kiedy się pojawi. Jest ona zwykle raczej nieprzewidywalna i sama decyduje, w którym momencie waszego życia się zjawi. Nie wolno na nią naciskać, gdyż czasami najprzyjemniejszy jest sam moment oczekiwania.
Po tych słowach kobieta uśmiechnęła się do nas przyjaźnie, a następnie powoli odeszła w swoją stronę. Nim zdążyliśmy ją zawołać, aby jeszcze o coś zapytać, to już zniknęła i nie mogliśmy jej nigdzie wypatrzeć.
- Jak ona to robi? - spytałam zaintrygowana.
- Niby co takiego? - zdziwił się Ash.
- Wiesz... To pojawianie się nie wiadomo skąd i znikanie nie wiadomo gdzie.
- Ach, to! Wybacz, wciąż rozmyślam nad tym wszystkim, co się tutaj wokół nas dzieje, a przede wszystkim o tej przepowiedni. Nadal nie dają mi spokoju słowa Sybilli o śmierci moich wrogów.
- Dlaczego? Skoro zginą, to w czym problem?
- Niby w niczym, ale mimo wszystko wciąż pamiętam słowa z wróżby Esmeraldy. Powiedziała, że śmierć krąży wokół mnie i pisana jest jednemu z nas: mnie lub Giovanniemu.
- Właśnie! Jednemu z was! A według Sybilli chodzi o Giovanniego.
- Nie jestem pewien. A co, jeśli chodzi o nas obu? W końcu wiesz... Wróżby Esmeraldy bynajmniej nie odrzucały takiej możliwości.
Jego słowa przeraziły mnie bardzo tak samo jak wtedy, kiedy podobne rzeczy opowiadała nam nasza cygańska przyjaciółka. Załamana objęłam więc mocno Asha i zawołałam:
- Nawet nie próbuj tak myśleć! Rozumiesz?! Masz myśleć pozytywnie! Będziesz żyć jeszcze wiele lat, a za parę ładnych lat będziemy z naszymi dziećmi śmiać się z twoich obaw!
- Obyś miała rację, Sereno - Ash przytulił mnie czule do siebie, powoli gładząc przy tym moje włosy - Co byś jednak zrobiła, gdyby tak nasza misja ostatecznego pokonania naszych wrogów domagała się od nas zapłaty w postaci mojego życia? Przecież tego nie można całkowicie wykluczyć.
- Nawet nie waż się tak mówić! - krzyknęłam na niego przerażona - Rozumiesz to? Więcej nie próbuj mnie straszyć takimi słowami ani nawet myślami o tym! Słyszysz mnie, Ashu Ketchum?! Nawet nie próbuj więcej przy mnie wypowiadać takich myśli na głos!
Asha musiały wzruszyć moje słowa, ponieważ uśmiechnął się do mnie czule i rzekł uspokajającym tonem:
- Spokojnie, kochanie moje. Spokojnie. Ja tak tylko sobie mówiłem. To nic takiego. Tylko takie gdybanie.
- Bądź łaskaw nie gdybać więcej w taki sposób.
- Dobrze, już nie będę.
Oboje czule się pocałowaliśmy, po czym razem spojrzeliśmy na grób Arlekina, a ja spytałam:
- Sądzisz, że on jest teraz szczęśliwy z Reną?
- Mam nadzieję, że tak, Sereno - odpowiedział mi mój chłopak - Mam wielką nadzieję, że tak. Ostatecznie widziałaś ich razem.
- Mogło mi się tylko wydawać. Być może to się działo tylko w mojej głowie? Chociaż... Anabel powiedziała mi kiedyś, że to, iż coś się dzieje w mojej głowie wcale nie oznacza, że nie dzieje się naprawdę i dodała, iż nie warto jest zadawać zbyt wielu pytań.
- Wiesz co?
- Co?
- Ona ma rację. Nie zadręczajmy się tym i wierzmy, że to, co widziałaś było prawdą, a sam Arlekin zaznał spokoju raz na zawsze.
Wtem właśnie przyszedł do nas Cilan przypominając nam, że już pora, abyśmy jechali.
- Wiecie, Cynthia nie będzie wiecznie na nas czekać - rzekł przyjaznym tonem, gdy na jego pierwsze słowa nie odpowiedzieliśmy - Powinniśmy już chyba iść.
- Tak, masz rację - zgodziłam się z nim i położyłam na grobie Arlekina bukiet kwiatów - Spoczywaj w pokoju, Kevinie McBrown. Niech ci ziemia lekką będzie, a niebiosa niech otworzą się przed tobą.
- Nie musisz być aż tak patetyczna, Sereno - uśmiechnął się do mnie Ash - Choć, jak go znam, byłby zachwycony twoimi słowami.
- Z pewnością - zgodziłam się z nim.
***
Wsiedliśmy chwilę potem do jeepa naszej przyjaciółki, która zasiadła zadowolona za kierownicą i popatrzyła na nas uważnie.
- Dobrze się bawiliście? - spytała po chwili.
- Owszem, nawet bardzo - odpowiedziałam jej - Choć w sumie trudno mi to nazwać zabawą. Ta przygoda zdecydowanie nie skończyła się wesoło.
- Niestety, nie wszystkie przygody kończą się wesoło - stwierdziła na to filozoficznym tonem Cynthia - Bonnie mówiła mi, że zginął wasz wróg, który jednak w ostatnich chwilach swego życia zachował się jak prawdziwy przyjaciel.
Popatrzyłam na dziewczynkę, która zrobiła taką dziwną minę i spytała:
- No co? To chyba nie jest żadną tajemnicą, prawda?
- W sumie nie jest, ale następnym razem zapytaj się lepiej Asha lub mnie, czy powinnaś mówić wszystkim obcym o naszych sprawach.
- Wszystkich? Obcych? - spytała nieco urażonym tonem Cynthia, lekko się przy tym uśmiechając - Uważaj, bo się obrażę. Naprawdę nie wiem, skąd ci takie coś przyszło do głowy. Ani ja nie jestem obca, ani też bynajmniej nie jestem „wszystkimi“. Ja jestem „ja“ i bądźcie uprzejmi o tym pamiętać.
- Wybacz mi, Cynthia. Nie chciałam cię urazić - powiedziałam do niej przepraszającym tonem, lekko się rumieniąc.
- Spokojnie, ja się nie gniewam, ale na przyszłość nie mów tak o mnie, bo mnie takie słowa ranią - odparła Mistrzyni Pokemonów - Jednak mimo wszystko muszę przyznać, że masz trochę racji. Nikt z was nie powinien mówić zbyt wiele o waszej działalności osobom postronnym. A w każdym razie nie o tym, co powinno pozostać sekretem.
- Nie bój się, Cynthia! Ja umiem trzymać buzię na kłódkę! - zawołała wesoło radośnie Bonnie - Nie jestem gadułą z natury. Nie to, co inni.
- Hej, a teraz to niby do kogo pijesz, co?! - burknął Max, wyraźnie niezadowolony z tego, co usłyszał.
- A domyśl się - rzuciła złośliwie dziewczynka.
- No dobrze, już dość tego - powiedziała złośliwym tonem Iris - To jest naprawdę irytujące, te wasze wieczne sprzeczki. Gdybym była Ashem, to z wielką przyjemnością każdemu z was spuściłabym manto.
- Tak, ale na całe szczęście Ash nie stosuje brutalnych metod działania - zauważyła złośliwie Bonnie.
- Owszem, nie mam tego w zwyczaju - odpowiedział mój luby - Choć chwilami mam wielką ochotę, jak słyszę te wasze sprzeczki.
- Poważnie? Bo mnie one raczej bawią - zaśmiałam się delikatnie.
Gdy Ash popatrzył na mnie zdumiony, odparłam:
- No co? A czy twoim zdaniem nie są oni śmieszni?
- Zależy dla kogo - rzucił mój luby, po czym parsknął śmiechem i sam zaczął mieć z tego niezły ubaw.
- Dobra, dość gadania. Czeka nas droga do domu - przypomniała nam Cynthia - Potem musicie złapać statek do Kanto.
- Tak... Dawno tam już nie byliśmy - rzekł z uśmiechem na twarzy - Ciekawi mnie, co przez ten czas się tam wydarzyło.
- Raczej nic złego, bo już byśmy o tym wiedzieli - odparłam, jednak po chwili zorientowałam się, że raczej tak różowo to by nie wyglądało, gdyby coś złego się stało w Alabastii - Chociaż... Jak tak sobie o tym pomyślę, to dochodzę do wniosku, że mogę się mylić.
Ash uśmiechnął się do mnie czule.
- Spokojnie, Sereno. Na pewno tam wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zobaczysz, jak wrócimy do domu, to dopiero wtedy przybędą tam kłopoty.
- Mówisz jak moja siostra - zauważył dowcipnie Max.
- Być może, ale cóż... Myślę, że właśnie ją parodiuję - zachichotał lider naszej drużyny - Tylko pod żadnym pozorem jej tego nie powtarzajcie.
- Spokojnie, nie powiemy jej - rzekł wesoło młody Hameron - Jeszcze tego brakowało, abyśmy mieli kablować May o tym, co nam mówisz na jej temat. Żadne z nas nie jest kapusiem.
- Trzymam was za słowo - uśmiechnął się Ash - No, a teraz już jedźmy, bo inaczej nigdy nigdzie nie dojedziemy.
- Właśnie! Od kilku minut już wam to mówię - zachichotała Cynthia - Skoro więc wreszcie uznałeś słuszność moich racji, to możemy śmiało się stąd zabierać.
Następnie odpaliła ona szybko silnik i ruszyła jeepem razem ze swoimi pasażerami przed siebie.
- Tak! Właśnie tak! - zawołała radośnie - Wolność ma zapach benzyny!
- Tak i przy okazji spalin - stwierdził złośliwie Max.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem i rozkoszowaliśmy się jazdą, która była naprawdę cudowna, choć zdecydowanie nieco za szybką, ale po jakimś czasie jakoś się do niej przyzwyczailiśmy.
- Nie żałujesz, że nie zostałaś w Wiosce Smoków? - spytałam Iris, gdy już jechaliśmy.
- Och nie, w żadnym razie - odpowiedziała mi Mulatka - Teraz Wioska będzie musiała zostać odbudowana, a mnie nie pali się do remontowania domów.
- Nawet swojego własnego? - spytał Cilan.
- Słucham? - zdziwiłam się.
- Wiecie... Ten dom, na który spadł Wielki Dragonite, należał do Iris - wyjaśnił nam nasz zielonowłosy znawca Pokemonów, lekko się przy tym śmiejąc.
- No tak, to prawda - odpowiedziała Iris, lekko się przy tym rumieniąc - Powinnam przestać was lubić za jego zniszczenie, ale wolę was pożegnać niż naprawiać tę ruderę. Zresztą i tak przydałby się jej remont, choć robienie go od zera to już lekka przesada.
- Cóż... Następnym razem wobec tego postaramy się, aby jakiś wielki Pokemon, którego będziemy musieli uspokoić, spadł w jakieś inne miejsce - zachichotał delikatnie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Buneary odpowiadała mu czułym piskiem i jeszcze mocniej wtuliła się w elektrycznego gryzonia. Zaśmiałam się lekko, widząc ich.
- Ale z nich słodziaki - powiedziałam.
Następnie spojrzałam na Iris i dodałam:
- Wiecie co? Jeżeli chcecie, to możecie śmiało tulić się tak jak oni. Nie będzie nam to przeszkadzać.
- Że słucham?! - zawołała Iris oburzonym tonem - Ja miałabym się do niego tulić?
- No właśnie! To nieco dziwaczny pomysł! - stwierdził Cilan również wyraźnie oburzony moimi słowami.
- Jeszcze jak dziwaczny! Miło mi, że choć raz się ze sobą zgadzamy!
- Ja również jestem z tego zadowolony.
Popatrzyłam na Asha i szepnęłam mu na ucho:
- Kto się czubi, ten się lubi, prawda?
- Dokładnie. Oboje chcą być ze sobą, ale nie umieją się przed sobą do tego przyznać. Moim zdaniem to wielka szkoda, bo byłaby z nich naprawdę wspaniała i słodka para.
- Czy taka wspaniała, to nie wiem, ale słodka na pewno... Jak pieprz.
Ja i Ash parsknęliśmy śmiechem, który pomógł nam jakoś zapomnieć o tym wszystkim, co się ostatnio smutnego i poważnego wydarzyło w naszym życiu. Oczywiście prędzej czy później te przykre wspomnienia prędzej czy później znowu się musiały w nas odezwać, jednak ta chwila należała dla nas i dla naszej radości, miała być wolna od wszelkiego smutku i taka właśnie była.
***
Jechaliśmy dalej, rozkoszując się szybką jazdą Cynthii, a prócz tego śpiewaliśmy wszyscy piosenkę, która to leciała z jej radia samochodowego. Słowa tego utwory szły tak:
Spytacie mnie, jak można fruwać w biały dzień.
Spytacie mnie czy to możliwe poza snem.
To najłatwiejsza rzecz pod słońcem, mówię wam.
Nadusić tylko sprzęgło mocno wdepnąć gaz.
Nikt nie jest bliższy niż wóz, jedyny brat,
Piorun kulisty, kamikadze, boski wiatr.
Kiedy startuje życiu wreszcie wraca smak.
Kiedy startuje na asfalcie ognia ślad.
Kierowca bombowca, arystokrata szos.
Kierowca bombowca, arystokrata szos.
Kierowca bombowca, arystokrata szos,
Nie dopadł go nawet huragan wściekłych os.
Nie dostał go w łapy drogówki asów tłum.
Kierowca bombowca, kierowca twoich snów.
Radary na ulicach prześladują mnie.
Radary, bez was byłby inny każdy dzień.
Codzienna wojna i zwycięstwa słodki smak.
Na dzisiaj spokój, jutro znowu wielka gra.
Nikt nie jest bliższy niż wóz jedyny brat,
Piorun kulisty, kamikadze, boski wiatr.
Kiedy startuje życiu wreszcie wraca smak.
Kiedy startuje na asfalcie ognia ślad.
Kierowca bombowca, arystokrata szos,
Nie dopadł go nawet huragan wściekłych os.
Nie dostał go w łapy drogówki asów tłum.
Kierowca bombowca, kierowca twoich snów.
To była po prostu niesamowicie przyjemna sytuacja, ale każda radosna chwila musi się kiedyś skończyć i niestety tym razem też tak się stało i to znacznie szybciej niż mogliśmy przypuszczać. A wszystko to przez naszą drogą Cynthię, która pędziła jak szatan przez dzikie i puste drogi regionu Unova doprowadzając do tego, że silnik się jej przegrzał w samochodzie i benzyna skończyła, a przez to dalsza podróż była niemożliwa. Odkryliśmy to w chwili, gdy nasz pojazd stanął w miejscu i nie chciał się ruszyć.
- Ej! No, co jest?! - zawołała załamanym głosem Cynthia - Czemu nie jedziesz, gruchocie?!
Zaczęła dziko uderzać stopą w pedał gazu, a kiedy nie wywołała tym żadnej reakcji ze strony swojego auta, to załamana zerwała się z miejsca, po czym wysiadła, podeszła do maski, podniosła ją w górę i zajrzała do środka.
- No i co? - spytałam zaintrygowana.
- Wydaje mi się, że raczej nie ruszymy w drogę. W każdym razie nie tak szybko - odpowiedziała Mistrzyni Pokemonów.
- Co takiego?! - zawołałam oburzona - Przecież mamy statek do Kanto i to dokładnie za godzinę!
- Wiem, ale co ja ci na to poradzę? Silnik się przegrzał i nie jestem pewna, czy aby nie zabrakło w nim benzyny. Zresztą nawet jeżeli jest, to i tak z przegrzanym silnikiem daleko nie zajadę!
Iris załamana zerwała się ze swojego miejsca, podeszła do kobiety i zawołała:
- Nie to chciałam usłyszeć. Chcę usłyszeć, kiedy ruszymy dalej. Albo jeszcze lepiej... Chcę usłyszeć działający silnik!
Cynthia popatrzyła na nią groźnie, po czym wydała ona ze swoich ust dźwięk przypominający dźwięk silnika. Mulatka spojrzała jej w oczy bardzo zdumiona, pytając:
- Co ty wyprawiasz?
- Chciałaś usłyszeć działający silnik, no to proszę. Masz go - odparła dowcipnym tonem kobieta, zaczynając się śmiać.
Iris spojrzała na nią ironicznie, po czym wskoczyła do auta udając, że ten żart wcale nie był zabawny, co było o tyle ciekawe, iż wszyscy pozostali pasażerowie zepsutego auta (łącznie ze mną) uznali ten żart za naprawdę zabawny. Mulatka była wszak innego zdania, rzucając złośliwie:
- Naprawdę nie wiem, co was tak wszystkich bawi.
- Może lepiej, że nie wiesz - rzucił jej Cilan - Ostatecznie tylko by cię to jeszcze bardziej prowokowało.
Iris nie odzywała się do nas przez najbliższe minuty, zaś nasza droga przyjaciółka ze świata sławy dalej majstrowała przy silniku swojego auta. W końcu załamana powiedziała:
- Ech, to po prostu porażka. Paliwa nam zabrakło, a prócz tego jeszcze silnik się przegrzał. Trudno! Dzwonimy po lawetę! Nie ma innego wyjścia.
- Lawetę? A niby jak ona nas znajdzie? - spytała Iris - Przecież tu jest pustkowie!
- Nic nie szkodzi, do mojego domu jest całkiem niedaleko, a w pobliżu jest miasto oraz Centrum Pokemon - odparła na to Cynthia - Więc będziemy się mieli gdzie zatrzymać, póki nie naprawią mi tego gruchota.
- Nie możesz sobie kupić lepszy samochód? - spytała Bonnie.
- Może i mogę, ale wiesz... Nie zmienia się składu wypróbowanej w boju drużyny, a ten wóz jeszcze nigdy mnie nie zawiódł - rzuciła Mistrzyni Pokemonów - A przynajmniej jak dotąd nie zawiódł, ale nieważne. Miasto jest niedaleko. Mogę zadzwonić po lawetę...
To mówiąc wzięła ona komórkę i wystukała na niej numer telefonu, po czym przyłożyła ucho do urządzenia, ale usłyszała tylko głuchą ciszę.
- To znaczy bym spróbowała, bo odnoszę wrażenie, że niestety nie ma tu zasięgu.
- Rychło w czas to zauważyłaś, wiesz? - rzucił złośliwie Max - Więc co robimy?
- Idziemy pieszo do miasto. Nie mamy innego wyjścia - wyjaśniła mu nasza sławna przyjaciółka - Chyba, że wolisz zostać tutaj.
Chwilę później wszyscy zaczęliśmy się zbierać, to i Max również to zrobił.
- Nie no... Skoro i tak idziecie wszyscy, to ja również pójdę. Przecież nie będę tutaj stać jak kołek, co nie?
- Słuszna postawa - rzuciła Iris z głosem pełnym złośliwości.
Na całe szczęście kobieta się nie pomyliła, ponieważ faktycznie miasto nie było daleko od miejsca, w którym samochód naszej przyjaciółki przestał funkcjonować, dlatego też szybko tam dotarliśmy, po czym powiadomiliśmy najbliższą lawetę o samochodzie Cynthi, który był pozbawiony możliwości jazdy. Oczywiście zaraz zabrała ona auto naszej przyjaciółki i zawiozła je do warsztatu.
- Postaramy się naprawić go jak najszybciej, ale to wymaga nieco czasu - powiedział jeden z mechaników - Dawno pani jeździ tym gruchotem?
- Odkąd tylko pamiętam - wyjaśniła kobieta.
- No, to chyba sama się pani nie dziwi, czemu musimy tak długo się tym problemem zajmować - odpowiedział mechanik z lekkim politowaniem - A przy okazji... Sam się dziwię, że to dzieło sztuki nowoczesnej jeszcze się pani nie rozleciało w drobny mak.
- Prawdę mówiąc sama się temu dziwię - zachichotała kobieta.
Potem poszła z nami na Berti-Lody do najbliższej kawiarni, tam zaś razem rozmawialiśmy sobie o różnych sprawach, a szczególnie o sprawach, które ostatnio prowadziliśmy. Cynthia była wyraźnie bardzo zachwycona naszymi słowami.
- Ech, wy to dopiero macie życie - zaśmiała się wesoło i z nieudawaną radością - Mówię wam, ja niejeden raz naprawdę bardzo wam zazdroszczę. Niemalże codziennie jakaś nowa przygoda i nowe zagadki do rozwiązania.
- Nie zawsze jest tak kolorowo, jak ci się wydaje - powiedziałam.
- Być może, ale zawsze można spróbować, aby tak było, mam rację?
- Dokładnie tak - zgodził się z nią Ash - W takim wypadku bez ryzyka nie ma dobrej zabawy... Przynajmniej nie dla mnie.
Wszyscy podzielaliśmy to zdanie, dlatego nikt z nas nie zaprotestował, gdy mój luby to mówił. Zadowoleni po zjedzeniu lodów poszliśmy zwiedzić miasto, a potem do najbliższego Centrum Pokemon, aby wypocząć. Czułam wówczas, że skoro samochód zepsuł się nam przed tym miastem, to z całą pewnością to wszystko musi mieć jakieś znaczenie dla nas wszystkich i być może jest to zapowiedź nowej zagadki do rozwiązania. Tylko nie miałam pojęcia, jakiej, a chwilami odnosiłam wrażenie, że po prostu dostaję paranoi od tych wszystkich przepowiedni itp.
- Ech, po prostu żałosne - mówiłam w duchu sama do siebie - Jeszcze chwila i podobnie jak May zacznę wierzyć w to, że nasza drużyna przyciąga kłopoty, a te szybko lecą za nami jak szpilki do magnezu. Ech... Ja to mam pomysły!
Następnie o wiele mocniej wtuliłam się w Asha i nieco zmęczona tymi wszystkimi wydarzeniami z dzisiejszego dnia zasnęłam.
Rankiem nie zastałam Asha ani w łóżku, ani w Centrum Pokemon. To bardzo mnie zaciekawiło, ale także zaniepokoiło, dlatego zapytałam siostrę Joy, czy go przypadkiem nie widziała. Joy odparła, że i owszem, widziała go i pozdrowiła, a on zrobił to samo, po czym wyszedł na miasto, aby (jak sam to określił) przejść się po okolicy.
- Niestety, nie wiem, dokąd on poszedł - zakończyła udzielanie mi wyjaśniać różowowłosa pielęgniarka.
- No, a czy był z nim jego Pikachu?
- Tak. A coś się stało?
- Raczej nie. Po prostu chciałam się upewnić. Dziękuję za wyjaśnienia.
Powoli poszłam przed siebie zastanawiając się, gdzie Ash mógł pójść. Miałam tylko wielką nadzieję, iż nic złego go nie spotkało, bo gdyby tak miało być, to chyba oszalałabym z rozpaczy. Nie tak dawno rozmawialiśmy oboje na temat ewentualnego jego zgonu podczas jakieś misji, a tu proszę... On miałby naprawdę umrzeć? Nie! Ja do tego nie chciałam dopuścić, choć oczywiście czułam, że będę raczej bezsilna w takiej sprawie. W końcu co ja niby mogłam zrobić, skoro Ash chodził sobie po okolicy bez informowania mnie i naszej paczki o tym, dokąd poszedł i w jakim celu?
Z takimi właśnie myślami wychodziłam z Centrum Pokemon, aż nagle dogonili mnie Iris i Cilan.
- Hej, Serena! - zawołała Mulatka - Zgubiłaś swojego chłopaka?
- Tak, a co? Też go szukasz? - spytałam.
- Nie, tylko dziwi mnie, że nie ma go tu z tobą - wyjaśniła dziewczyna - Naprawdę dziwne. Chociaż może nie takie znowu dziwne. W sumie to Ash już nieraz zachowywał się jak dzieciak, ale teraz...
- Możesz sobie darować takie epitety, co?! - zawołałam gniewnie - Nie mam ochoty tego wysłuchiwać! Lepiej pomóż mi go znaleźć!
- A niby jak, twoim zdaniem, mamy to zrobić? - rzuciła złośliwie Iris - Przecież nawet nie wiemy, dokąd on poszedł.
- Nie, ale może sam wielki detektyw Cilan pomoże nam to wyjaśnić? - zapytałam, patrząc na znawcę Pokemonów.
Ten popatrzył na mnie zdumiony i spytał:
- Słucham? Ja miałbym znaleźć... Chociaż z drugiej strony, to w sumie czemu nie? Przecież udało mi się już znaleźć zaginione Pokemony. Co mi tam więc zaginiony człowiek!
- Ech, a ten znowu swoje - mruknęła załamanym głosem Iris - Oby się okazało, że w głowie jesteś równie mocny, co w gębie, bo jak nie, to raczej z takim detektywem daleko nie zajdziemy.
Cilan zupełnie zignorował jej słowa, nakładając na swą głowę brązowy beret i biorąc do ręki szkło powiększające.
- Dobra, kochani, idziemy! - zawołał.
Choć jego zachowanie można uznać co najmniej za pajacowanie, to jednak muszę przyznać, że całkiem rozsądnie podszedł do całej tej sprawy, o której rozwiązanie go poprosiłam (o ile oczywiście to słowo tutaj pasuje). Tak czy siak drogi Cilan, jakimiś swoimi, dobrze sobie znanymi sposobami, doszedł do następujących wniosków:
- Spójrzcie! - zawołał zadowolony Cilna, podnosząc coś z ziemi.
- To jest jego czapka! - wyjaśnił nam detektyw - To oznacza, że on tu gdzieś jest. Tylko pytanie, gdzie? I co on robi?
Nagle ziemia zapadła się nam pod nogami, a cała nasza grupa wpadła do wielkiej dziury i wylądowaliśmy na jej dnie.
- Pytałeś, co Ash tu robi - rzuciła złośliwie Iris - Nie mam pojęcia, ale za to jestem pewna, że zdecydowanie patrzy pod nogi, gdy gdzieś chodzi.
- Spokojnie... Zaraz się stąd wydostaniemy - zapewnił nas Cilan, choć prawdę mówiąc, to ani ja, ani Iris w to nie wierzyliśmy.
Tak czy siak musieliśmy się stamtąd jakoś wydostać, a pomimo kilku swoich pomysłów Cilan nie zdołał nas z tego wyciągnąć. Jednak nie musiał tego robić, ponieważ już po kilku minutach na górze pojawiła się grupka dzieciaków w pióropuszach oraz z wymalowanymi barwami wojennymi na policzkach.
- Witajcie, kochani - powiedziałam do nich - Słuchajcie, mamy tu taki mały problem. Moglibyście nam pomóc?
Dzieciaki jednak, zamiast mi odpowiedzieć, jedynie stały i dalej się na nas gapił, po czym szeptem naradzały się ze sobą.
- Uwolnimy was, ale w zamian musicie iść z nami do wodza - odparł jakiś chłopiec.
Popatrzyłam na niego uważnie i musiałam przyznać, że wyglądał on na lidera całej tej kompanii. Mogłam się oczywiście mylić w tej sprawie, ale nie sądziłam, aby tak było.
- Z wodzem? Z jakim wodzem? - spytała zdumiona Iris.
- To bez znaczenia - odparł buńczucznie chłopak - Idziecie z nami, czy mamy was tu zostawić?
- Nawet nie pytaj, tylko prowadź nas do tego swego wodza! - zawołała oburzonym tonem Mulatka - A jak spotkam twoich rodziców, to możesz być pewien, że już ja im powiem, jakiego gagatka wychowali!
- Lepiej ich nie drażnij, póki jeszcze stąd nie wyszliśmy - rzucił Cilan - Bo w sumie póki co wciąż tu jesteśmy i nie wiem, czy bez nich się stąd wydostaniemy.
- No właśnie... Nie drażnij ich, bo jeszcze nas nie wypuszczą. Lepiej im się nie narażać - dodałam.
Iris nie wyglądała na specjalnie przekonaną naszymi słowami, jednak w końcu musiała spuścić z tonu, zaś dzieciaki zrzuciły nam linę, po czym cała nasza trójka zaczęła wspinać się po niej na samą górę.
- No dobra, a teraz idziemy do wodza! - rzucił gniewnie mały chłopiec groźnym tonem - On zadecyduje, co z wami zrobić!
- Słucham?! - zawołała Iris - Że niby co?
- Ma decydować, co z nami zrobić - wyjaśnił Cilan.
Mulatka spojrzała na niego groźnie.
- Dzięki, Einsteinie! Sama bym na to nie wpadła!
- Więźniowie mają siedzieć cicho! - zawołał chłopak bojowym tonem.
Następie strzelił on do Iris z łuku strzałą zakończoną przyssawką. Ja i Cilan parsknęliśmy śmiechem widząc to wszystko, ale dziewczynie wcale nie było do śmiechu. Rozjuszona wyjęła sobie strzałę i rzekła:
- Ha ha ha! Ale zabawne! Ha ha ha! Dobra, pożartowaliśmy sobie, a teraz idziemy! Mamy swoje sprawy do załatwienia!
- Idziecie z nami do wodza i bez dyskusji! - zawołał chłopak.
Dzieciaki obskoczyły nas dookoła, mierząc do nas z łuków. Widać było wyraźnie, że mają nad nami przewagę liczebną, więc nie warto było z nimi zaczynać, tylko przystać na ich warunki. Pozwoliliśmy się więc zabrać ze sobą do jakieś starej chaty z drewna. Nim jednak tam weszliśmy, dzieciaki zawiązały nam oczy chustami, abyśmy nic nie widzieli.
- Jak ja dorwę tego ich wodza, to już ja mu coś powiem do słuchu! - zawołała groźnie Iris.
Odnosiłam wrażenie, że tylko jej nie bawi cała ta sytuacja, ponieważ ja i Cilan mieliśmy z niej niezły ubaw. Ostatecznie te dzieciaki miały wielką wyobraźnię i umiały należycie ją wykorzystać tak, aby nie robiąc nikomu krzywdy bawić się znakomicie, a przecież o to głównie chodzi w zabawie, prawda?
Z chustami na oczach zostaliśmy wprowadzeni do starej chaty, gdzie dzieciaki kazały nam uklęknąć. Nie rozumieliśmy, po co ta cała komedia, jednak zgodziliśmy się na to i już po chwili odsłonięto nam widok na świat zewnętrzny. Wówczas to zauważyliśmy przed sobą niewielkiego Pokemona wyglądającego jak worek na śmieci. Dzieciaki obskoczyły go radośnie, a potem zaczęły tańczyć wokół niego jak prawdziwi Indianie.
- Co to za Pokemon? - zapytałam.
- To jest Trubbish! - zawołał zdumiony Cilan.
- Trubbish? - zdziwiła się Iris - Coś mi to przypomina.
- Czy to wasz wódz? - spytałam jednej z dziewczynek.
- A skąd! To jest nasza maskotka! - odparła zapytana - Nasz wódz zaraz przyjdzie.
Następnie dało się słyszeć czyjeś kroki, a po krótkiej chwili do pokoju wkroczyła osoba płci męskiej, wysoka, w wielkim pióropuszu na głowie i z barwami wojennymi wymalowanymi na policzkach. Obok niego szedł jego Pikachu ubrany też w pióropusz i też mający wysmarowaną farbkami buzię.
- No nie! To już jest szczyt wszystkiego! - zawołała gniewnie Iris, a ja w tej chwili całkowicie się z nią zgadzałam.
Wodzem plemienia czerwonoskórych dzieci był... Ash!
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz