Ostatni chichot Domino cz. III
Kwiecień 2005 roku.
- Teraz, Pikachu! Piorun, naprzód! - krzyknęłam bojowo.
- Czas się zabawić! - odpowiedział mi równie bojowym tonem Jimmy, szarpiąc struny swojej gitary - Pokażmy im, jak się gra rocka! Piorun!
Oba Pikachu skoczyły w swoją stronę i strzeliły w siebie piorunami, co dało zdecydowanie tylko wiele huku oraz dymu, ale nic poza tym. Walczące ze sobą stworki spadły na ziemię na cztery łapki, dysząc zaciekle na siebie nawzajem.
- Świetnie! - zawołał Jimmy - Dajesz czadu, mały!
- No, to patrz! - krzyknęłam - Teraz Szybki Atak!
- Ty też Szybki Atak!
Oba Pikachu skoczyły na siebie zaciekle, pędząc niczym błyskawica, która była ich mocą. Nim jednak doskoczyły do siebie, nie wiadomo skąd wyskoczyły dwie wielkie, mechaniczne ręce, które pochwyciły oba stworki.
- Co to ma być?! - krzyknął przerażony Jimmy.
Ja również byłam w niezłym szoku, ale nic nie mówiłam, gdyż ten szok odebrał mi mowę.
Chwilę później z lasu wyjechała jakaś ciężarówka, z której wystawały właśnie obie łapy trzymające naszych Pikachu. Stanęła ona przede mną i Jimmym, a następnie otworzyła jedną ze ścian przyczepy, a z niej wysunęło się coś jakby scena, na której stało dwoje ludzi: mężczyzna i kobieta. On miał fioletowy garnitur i wielkie afro, ona zaś pomarańczową suknię, biały kożuch i żółty kwiat wpięty w brązowe włosy. Oboje ukłonili się nam po japońsku, po czym zaczęły śpiewać w mikrofony trzymane przez siebie w dłoniach.
- Te dwie niecnoty, które są znane wam... - zaśpiewała kobieta.
- Niosą kłopoty i nerwy... także pogubiłem się w tym sam - dośpiewał mężczyzna.
- By uchronić świat od dewastacji... O yeach!
- A także... By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji... O yeach!
- O yeach! Śpiewamy wam! O yeach! - dośpiewał jakiś karzeł, ubrany jak stereotypowa Japonka, wyskakując nagle z ciężarówki.
- Miłości i prawdzie nie przyznać racji - zaśpiewała kobieta.
- By gwiazd dosięgnąć, będziemy walczyć! - dośpiewał mężczyzna.
- Ale przede wszystkim będziemy śpiewać i tańczyć! - dodał karzeł.
- Miłość to zło, tak jak i wy, a więc zniszczę wam marzenia i sny! - śpiewała głupkowato kobieta, kiwając się przy tym.
- Lecz chwila! To jeszcze nie wszystko! Rozsiądźcie się wygodnie tu blisko! - zaśpiewał mężczyzna.
- Czy chcecie wiedzieć, z kim macie do czynienia? - zapytała nieco śpiewająco żałosna piosenkarka.
- Jeśli nie, to zaraz doznacie olśnienia! - dodał jej kolega.
- Dopadniemy was, głąbowe głąby w pięknym stylu! - zawołał karzeł.
Chwilę później cała trójka zrzuciła z siebie te dość dziwaczne stroje, ukazując nam swoje prawdziwe, dobrze mi znane oblicze Zespołu R.
- Och, co za styl - rzuciła złośliwie Jessie.
- A was tu znowu przywiało?! - warknął na nich Jimmy, który to był wyraźnie wściekły.
- To ty ich znasz?! - zawołałam zdumiona.
- Tak. To oni powiedzieli mi o twoim Pikachu i dali mi wskazówki, gdzie was szukać - wyjaśnił rockowiec.
- Że co?! - wrzasnęłam.
- Postanowiliśmy strategicznie skubnąć twojego Pikachu, kiedy będzie zmęczony po bitwie z tym gościem - rzucił James pewnym siebie tonem.
- Ale skoro obaj Pikachu są równie silni... - dodał Meowth.
- Więc postanowiliśmy sobie poczekać na rozwój zdarzeń - dokończyła jego wypowiedź Jessie.
Nagle wredna jędza zwróciła wzrok na mnie i zaczęła mi się uważnie przyglądać.
- Czy to nie głąbinka przebrana w ciuchy głąba? - spytała.
Załamana jęknęłam i odwróciłam się do niej plecami.
- O nie! Już po mnie! - jęknęłam.
No fajnie! Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby szanowny Zespół R mnie zdemaskował i ośmieszył przed Jimmym. Chłopak jeszcze gotów jest pomyśleć, że zakpiłam sobie z niego. Z zemsty może on chcieć się na mnie za to odegrać, a widząc, jaki był on zawzięty, wolałam nie wystawiać jego cierpliwości na próbę.
- Hej, masz rację! - zawołał James, przyznając rację Jessie - Co to za przebieranki?
- Może to jest jakiś teatrzyk? - dodał Meowth.
Jimmy popatrzył na mnie zdumiony, po czym spytał:
- Nazwali cię głąbem, no i głąbinką. O co tu chodzi?
Zaśmiałam się nerwowo i już miałam mu wszystko wyjaśnić, kiedy to nagle z zamyślenia wyrwał mnie pisk przerażenia obu Pikachu. Oba stworki zaatakowały elektrycznością trzymające ich łapy, lecz nic im to nie dało.
- Oszczędzaj siły, Pikachu! - mruknął złośliwie Meowth, obserwując całą tę sytuację - Twoje ataki są warte nic kropka zero, ponieważ jest to pioruno-ochronna pułapka.
- No dobra. Wygraliśmy, więc pora w drogę - stwierdziła Jessie.
- Koniec przedstawienia! - zawołał chórem cały Zespół R.
Następnie James wskoczył do kokpitu ciężarówki, tam zaś zasiadł za kierownicą i już po chwili pojazd ruszył przed siebie. Ja i Jimmy szybko rzuciliśmy się za nimi w pościg.
- Wracać mi tu! - krzyknęłam.
Nagle ciężarówka została uderzona wielkim wodnym pociskiem, który wyskoczył nie wiadomo skąd. Pojazd zatrzymał się, a James wskoczył na scenę obok Jessie i Meowtha, którzy byli oburzeni.
- Kto tak bezczelnie przerywa nam nasz triumf?! - wrzasnęła Jessie.
Spojrzałam w bok, skąd przyleciał ten pocisk i zauważyłam, że stoi tam Ash w piżamie, a wraz z nim Frogadier, Clemont i Bonnie.
- Zespole R! To byłem ja! - zawołał mój ukochany.
- Wyzdrowiałeś?! - spytałam zdumiona.
- Przecież to głąb! - krzyknął Zespół R, równie zdziwiony, co ja.
***
7 czerwca 2007 roku.
- Sereno... Sereno, obudź się! - usłyszałam znajomy głos.
- Max, proszę cię... - jęknęłam załamana - Daj mi jeszcze pospać.
- Wybacz, ale nie mogę na to pozwolić. Spanie na ziemi źle wpływa na zdrowie i w ogóle.
- Na ziemi?
Powoli otworzyłam zdumiona oczy i poczułam, że strasznie mnie boli głowa. Zobaczyłam wówczas twarz Maxa, który to pochylał się nade mną. Obok niego stał Bob.
- Biedactwo musiało nieźle oberwać - powiedział policjant - Ciekawe, jak długo tu leży?
- Nieważne, jak długo. Ważne, że wreszcie ją znaleźliśmy - usłyszałam głos Jenny.
- Wstawaj, Sereno! Musimy opatrzyć twoje rany - rzekł do mnie Max, pomagając mi usiąść.
Zauważyłam wówczas, że jestem na łące, zaś obok mnie, Maxa i Boba stoją Damian, Misty, Brock, Jenny oraz Pikachu z opatrunkiem na głowie.
- Witajcie... Misty, a ty skąd się tutaj wzięłaś? - spytałam zdumiona - Przecież nie planowaliśmy cię zabrać na tę wyprawę. Ash nam wyraźnie powiedział, że reszta naszej kompanii ma pozostać w Alabastii.
- Jasne... A ja mam siedzieć spokojnie podczas, gdy wy tutaj narażacie swoje życie - mruknęła złośliwym tonem Misty - Być może inni posłusznie wykonują polecenia Asha, ale ja nie mam zamiaru tego robić i kiedy ktoś z nas potrzebuje pomocy, to ja ruszam mu z pomocą. Rozkazy Asha mam w tej sprawie głęboko w poważaniu!
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - rzucił zadziornie Brock - Ale tak czy siak musimy teraz zająć się Sereną.
- Skąd wy się tu w ogóle wzięliście? - spytałam, masując sobie obolałą głowę.
- Zanim nadajniki przestały nadawać sygnał, to zdołaliśmy was oboje namierzyć, a prócz tego powiedziałaś nam, dokąd zamierzacie z Ashem iść - wyjaśniła Jenny - Ta niedawno zniszczona przez nas fabryka jest ostatnim miejscem, z którego dobiegał sygnał z nadajnika, dlatego też przyjechaliśmy tam, ale was tam już niestety nie było. Przeszukaliśmy więc całą fabrykę i znaleźliśmy ślady motorów. Na nich musieli was zabrać. Miałam z Bobem przy sobie kilka Pokemonów, które mają dobry węch, więc spróbowaliśmy znaleźć was z pomocą ich zmysłu powonienia.
- Ale niestety, Domino była od nas sprytniejsza - dodał smutno Bob - Posypała ona ślady swoich motocykli pieprzem i niestety, nasze Pokemony zaczęły kichać. Próbowaliśmy sami iść po śladach, ale cóż... Trafiliśmy na jakąś taką drogę, gdzie jest pełno śladów motocykli rozchodzących w różne strony i cóż... Guzik wyszło z naszych poszukiwań.
- O nie! - jęknęłam - To znaczy, że oni nam uciekli?!
Próbowałam wstać, ale ból w potylicy sprawił, że nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Brock z Maxem zaczęli robić mi opatrunek.
- Próbowaliśmy dotrzeć do was po śladach motorów, ale trafiliśmy do miejsca, w którym było ich tak wiele, że nie wiedzieliśmy, w którą to stronę mamy iść - dodał smutno Damian - Penetrowaliśmy jednak całą okolicę, aż znaleźliśmy ciebie i Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał potwierdzająco Pokemon.
- Dziękuję, przyjaciele - powiedziałam do nich zasmuconym głosem - Jak zwykle mogę na was liczyć. Ale co z Ashem? Jak my go znajdziemy?
- Nie wiem... - Bob pokiwał załamany głową - Nie wiemy nawet, gdzie Domino go zabrała. Mogli pojechać gdziekolwiek.
- Pewnie zatrzymali się motorami w jakimś miejscu, wsiedli na jakiś latający pojazd i ruszyli na drugi koniec Kanto - rzekł Max.
- To bardzo możliwe - pokiwała głową Jenny - Już powiadomiłam o tym moją kuzynkę z Wertanii oraz kolegów z Tajnych Służb. Będą szukać statków typowych dla organizacji Rocket, zatrzymywać i sprawdzać każdy z nich. Mają też się skontaktować z Anonimem. Może on coś wie.
- Ale takie poszukiwania mogą potrwać tygodniami, jeśli nie dłużej, a przez ten czas Domino będzie sobie z nas drwić - mruknęła Misty.
- Takim gadaniem to nam nie pomagasz, wiesz o tym? - rzucił Max urażonym tonem.
Ja zaś zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim, co usłyszałam i zaczęłam zastanawiać się, co mogę zrobić w tej sprawie. Pierwsze, co mnie opętało, to wielkie przygnębienie oraz poczucie bezsilności. Pomyślałam sobie, że już pewnie nigdy nie zobaczę Asha, a przez to Domino zemściła się również i na mnie odbierając mi to wszystko, co miało dla mnie największą wartość. Szybko jednak ocknęłam się z tego amoku.
- Dość, Sereno! - powiedziałam w duchu sama do siebie - Nie możesz się tak zachowywać! Ash nigdy by tak nie postąpił, a ty przecież jesteś jego doktorem Watsonem! Musisz zatem pokazać, że jesteś mądrą dziewczyną i wartą jego serca! Myśl, jak Ash! Spróbuj myśleć, jak Ash! Myśl logicznie, jak detektyw! Wyciągaj wnioski z tego, co widzisz i słyszysz!
Po tych słowach otuchy zaczęłam myśleć, czego nauczyłam się u boku mojego chłopaka. Usłyszała wówczas słowa Misty, które zaczęłam powoli rozważać. Uśmiechnęłam się zadowolona i powiedziałam:
- Przeciwnie, Max... Misty bardzo nam tymi słowami pomaga.
Wszyscy spojrzeli na mnie zdumieni, a najbardziej chyba sama Misty. Ja zaś zaczęłam wyjaśniać im mój tok myślenia.
- Misty ma rację... Domino śmieje się z nas, bo myślimy tak, jak ona tego chce. My szukamy jej w najdalszych zakątkach Kanto, a tymczasem spokojnie przeczeka sobie w swojej kryjówce niedaleko stąd, bo dobrze wie, że najciemniej jest pod latarnią.
- Co ty opowiadasz? - zdziwił się Bob - Przecież jeżeli ona chce się przed nami ukryć, to ukryje się tam, gdzie w życiu jej nie znajdziemy!
- Właśnie! - zawołałam - A gdzie jej nie znajdziemy? Tam, gdzie nie będziemy szukać! A gdzie nie będziemy szukać?! Właśnie tutaj, w Wertanii! Bo pomyślcie tylko... Dziewięć na dziesięć osób pomyślałoby, że Domino ucieknie daleko stąd, bo to wydaje się logiczne. A co, jeśli te osoby się mylą i ona jest tutaj? Pomyślcie tylko... Ile osób zostanie w miejscu, gdzie czyha zagrożenie, aby je przeczekać? Raczej niewiele. Moim zdaniem Domino do tej grupy należy.
- To tylko hipoteza, Sereno. Nie wiemy, czy jest prawdziwa - zauważył Damian.
Spojrzałam na niego oburzona.
- Gdyby Ash ci ją powiedział, od razu uznałbyś ją za prawdę!
- Gdyby Ash ją powiedział, to byłaby prawda - odrzekła Jenny - Ale z drugiej strony ty znasz go najlepiej i mówisz teraz tak, jak on. Więc może masz rację?
- Świetnie, Sereno! - zawołał zadowolony Brock, klaszcząc w dłonie.
- Masz łeb, mała! - dodał wesoło Max.
- Tylko, że nadal nie wiemy, gdzie ona może być - zauważyła Misty poważnym tonem - Masz jakieś hipotezy, Sereno?
Pomyślałam przez chwilę, po czym odpowiedziałam:
- Chyba tak... Myślę, że Domino tu może mieć jakieś miejsce związane z jej rodziną, w którym czuje się bezpiecznie... Ale zarazem musi to być miejsce odosobnione, gdzie nikt nie przebywa. Może być w centrum miasta, chociaż sądzę, że raczej siedzi gdzieś na obrzeżach.
- To niewiele wiemy - jęknęła Misty.
- Spokojnie - uśmiechnął się Max - Być może znowu uda mi się coś odszukać w internecie.
Wraz z jego słowami wróciła w nasze serca nadzieja, a w każdym razie w moje to na pewno.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Nie wiedziałem, co się stanie i czy wyjdę z tego cało. Prawdę mówiąc, to podejrzewałem, iż raczej przyjdzie mi zakończyć moje przygody właśnie na tym ostatecznym starciu z Domino, bo przecież nie miałem już żadnej nadziei na ocalenie. Co prawda Serena była wolna, ale czy zdoła sprowadzić pomoc? A jeśli nawet, to czy zdąży ona na czas? Tego nie wiedziałem. Nie chcę tylko, aby ktoś sobie pomyślał, że nie wierzyłem w umiejętności mojej dziewczyny. Wręcz przeciwnie, byłem pewien, iż zdoła ona wykazać się jako detektyw i ocalić mnie, Dawn i Pikachu. Jednak czy mogłem tego od niej żądać? Z całą pewnością sam miałbym spore problemy ze znalezieniem kryjówki Domino, a więc czego mogłem od niej oczekiwać? Że to śledztwo pójdzie jej bez trudu?
No i co będzie dalej? Co będzie z walką z organizacją Rocket? Czy reszta da sobie radę? Na pewno, w końcu są silni i sprytni oraz mają siebie. Ale co z tymi, którzy mnie najbardziej kochają? Co z Sereną? Co z mamą? Jak bardzo będą oni cierpieć, kiedy tylko mnie zabraknie. Mamie to chyba pęknie serce z rozpaczy. Nie chcę tego. Dość już biedaczka wycierpiała. Nie może jeszcze dożyć mojego pogrzebu. To nie wchodzi w rachubę! Muszę więc się stąd wydostać! Tylko jak? Giratina mogłaby mi pomóc, ale to jest niebezpieczny sojusznik. Gdy walczy, to często wpada w szał. Jeśli podczas walki z Domino wpadnie w szał (co jest więcej niż pewne), to może w ten sposób rozwalić cały budynek i pogrzebać mnie i Dawn żywcem. Chociaż mnie by pewnie ocaliła, ale moją siostrę to już by nie zdążyła. Nie... Jej nie mogę wezwać. Za duże ryzyko. Muszę więc stąd uciec sam.
Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić. Domino i jej ludzie uważnie mnie obserwowali i widać było, że zabiją mnie, jeśli spróbuję uciec. A co z Dawn? Czy ona także nie zapłaci życiem za mój błąd? Wolałem nawet o tym nie myśleć, co ta moja walnięta kuzyneczka zrobi, gdy zechce się na mnie odegrać.
Ech, a pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno trenowałem z Damianem i szykowałem go do walki z Paulem. No właśnie, Paul... Ciekawe, co powie, jeśli nie zjawię się na umówiony pojedynek? Cóż... Na pewno nie będzie zachwycony, to pewne. Czy będzie współczuł moim bliskim, gdy zginę? On przecież tak mało okazuje innym uczucia. Dowiódł tego przecież dwa dni temu, gdy zadzwonił do restauracji mojej mamy i poprosił mnie do telefonu. Kiedy tam przyszedłem, popatrzył na mnie tym swoim ponurym wzrokiem i rzucił:
- Witaj, Ash.
Popatrzyłem na niego i uśmiechnąłem się lekko, bo takiego właśnie go zapamiętałem - ponura mina, ubranie w ciemnych barwach, czarne oczy, a prócz tego włosy w fioletowym kolorze zaczesane tak, że stworzona w ten sposób grzywka opadała mu bardzo mocno na czoło. Praktycznie nigdy się nie uśmiechał, a jeżeli już, to tylko z pogardą. Kiedy pokonałem go wreszcie w pojedynku, dowodząc przy okazji swojej wyższości nad nim w Lidze Sinnoh, zaczął wyraźnie traktować mnie z szacunkiem. Jednak z tego, co mi mówił Damian wnosiłem, że innych ludzi to on raczej nie szanował.
- Witaj, Paul - powiedziałem.
Młodzieniec uśmiechnął się delikatnie w kąciku ust, po czym rzekł:
- Cieszę się, że o mnie pamiętasz. Już się martwiłem, że zapomniałeś o mojej skromnej osobie.
- Szczerze? Ciebie trudno zapomnieć - rzuciłem złośliwie.
Paul popatrzył na mnie z ironicznym uśmiechem.
- No proszę... Naprawdę jesteś dowcipny. Widzę, że wyrobiłeś się od naszego ostatniego spotkania. Tym lepiej. A właśnie... Co tam słychać u tych twoich przyjaciół? U paniczyka Brocka oraz tej uroczej, pyskatej niuni w niebieskich włosach? Jak jej było? Sawn? Mawn?
- Dawn! - rzuciłem wściekłym głosem.
On naprawdę nic się nie zmienił. Lekcja ode mnie nauczyła go jedynie szacunku do mojej osoby, ale zdecydowanie nie do innych ludzi.
- Dawn! Ano tak. Racja - uśmiechnął się złośliwie Paul - Ech, nie ma co gadać... Pyskata panna. Do tego jeszcze ubiera się w łachy bez gustu. Ale w sumie czego można się spodziewać po takim dzieciaku?
Byłem zdenerwowany tym, że on w taki właśnie sposób wyraża się on o mojej siostrze, ale oczywiście moje oburzenie wcale go nie ruszyło. Tylko prychnął lekko i dodał:
- Ale nie zwracajmy sobie głowę tą całą Sawn.
- DAWN! - warknąłem na niego.
- Niech ci będzie. To przecież wszystko jedno.
- Może tobie wszystko jedno, jak się nazywają moi przyjaciele, ale na pewno nie mnie.
- Być może, ale ja osobiście nie jestem w stanie zrozumieć, czemu ty się zadawałeś z tą głupią dziewuchą. Przecież takie osoby jak ona, to tylko zwykły motłoch, a ciebie stać na lepszych kumpli.
- Takich jak ty?
- Na przykład.
- Słuchaj, Paul... Naprawdę posuwasz się za daleko!
- Niech ci będzie. Zresztą ja nie w tej sprawie. Wiem o tym, że zostałeś Mistrzem Pokemonów, a potem również zostałeś Ósmym Mistrzem Strefy Walk.
- Owszem i domyślam się, czego ode mnie chcesz.
- Jesteś bardzo bystry. Tym lepiej. Nie muszę więc ci mówić, czego od ciebie chcę, prawda?
- Nie, nie musisz. Chcesz walczyć o Symbol Przyjaźni, mam rację?
- Tak. Mam taki zamiar. A ty masz obowiązek dać mi taką możliwość.
- Nie do końca. Nie mam takiego obowiązku.
- Jak to? - zdziwił się Paul.
- Bo jestem Honorowym Ósmym Mistrzem Strefy Walk - odparłem na to - Jako taki mam pewne przywileje i jeden z nich pozwala mi nie walczyć z każdym, kto mnie wyzwie.
- Jak fajnie, ale chyba się ze mną zmierzysz, prawda?
- Owszem... Chętnie to zrobię. Ale nie wiem, czy dostaniesz ode mnie Symbol Przyjaźni, nawet jeśli wygrasz.
- A niby dlaczego miałbym go nie otrzymać, jeśli wygram?
- Dlatego, że to jest mój kolejny przywilej. Nie muszę dawać Odznakę każdemu, kto mnie pokona, jeśli ten nie wykaże się przyjaźnią i szacunkiem wobec swoich Pokemonów.
Paul popatrzył na mnie gniewnie i odparł:
- Poważnie? Naprawdę niezły z ciebie cwaniaczek. Ale chyba niezbyt normalny. Ty nadal bowiem uważasz, że Pokemonom podczas walk należy pobłażać? Mylisz się! Tylko bezwzględność wobec nich nauczy te stwory szacunku do nas. Jeśli one będą wiedzieć, że będą kochane za to, iż będą najlepsze, to damy im w ten sposób doskonałą motywację do działania.
- Mam nieco inne zdanie w tej sprawie.
- Wiem i to zdanie pomogło ci wygrać, ale tym razem tak nie będzie, bo ja cię pokonam.
- Ale nie dostaniesz Odznaki, więc walka nie ma sensu.
- A może jednak dostanę?
- Musiałbyś wykazać się lojalnością wobec swoich Pokemonów, a tego przecież nie zrobisz.
- Nie, bo ja nie jestem mięczakiem takim, jak ty. Ale może jednak jest coś, co sprawi, iż zmienisz zdanie?
- Raczej nie... Chociaż... - pomyślałem przez chwilę - W sumie to znam pewien argument, którym przekonałbyś mnie do zmiany zdania.
- A więc sprawa wygląda tak... Znasz Damiana z Unovy?
- Walczyłem niedawno z takim jednym pokurczem o takim właśnie imieniu. Pochodził on właśnie z Unovy.
- Ten „pokurcz“, to mój przyjaciel i chcę, żebyś dał mu satysfakcję.
- Jemu? - zdziwił się Paul - Przecież nie widziałeś, jak on walczy. To jest gamoń. Nie ma ze mną szans.
- To jest mój przyjaciel, a poza tym sam go szkolę do walki z tobą.
- Poważnie? Widzę, że bardzo ci na tym zależy.
- Owszem, bardzo mi na tym zależy.
Paul zastanowił się przez chwilę.
- Niech będzie, choć to i tak bez sensu, bo on nie ma ze mną szans. To jest gamoń, mówię ci. Nieważne więc, ile będziesz go szkolić. On nie ma najmniejszych szans na to, aby mnie pokonać.
- Nieważne... To jest mój warunek.
- Dobrze, niech ci będzie. A więc sprawa załatwiona. Jeśli przegram, to dam satysfakcję temu twojemu kumplowi. Ale jeśli wygram, to ty dasz mi Odznakę, Symbol Przyjaźni.
- Zgoda. To uczciwy układ.
Tak, to uczciwy układ, pomyślałem sobie powoli wracając do smutnej rzeczywistości. Tylko co mi z tego, skoro nawet nie zdołam go zrealizować? Przecież już nie wrócę do Alabastii. W każdym razie nie żywy. Chociaż... Może jednak nie należy tracić nadziei. Może należy wierzyć w Serenę i w jej umiejętności detektywistyczne? Bo przecież ona, wbrew temu, co nieraz o sobie gada, jest naprawdę mądrą i bystrą dziewczyną. Prócz tego pomogą jej na pewno nasi przyjaciele, a więc jest ogromna szansa, że mnie znajdzie. Chociaż... Co, jeżeli się mylę? Co, jeśli tym razem im się nie uda? A jeśli nawet, to czy zdążą na czas? Wystarczy, że chociaż o sekundę się spóźnią, a Domino zabije mnie, Dawn i Pikachu. Mniejsza już o mnie, ale żeby chociaż ich zdołano ocalić, to byłbym o wiele spokojniejszy.
- Dobra, dosyć leżakowania - odezwał się nagle podły i doskonale mi znany głos.
Spojrzałem w górę i ujrzałem nad sobą Domino.
- Co z Sereną? - zapytałem.
- Jest bezpieczna. Zostawiłam ją tam, gdzie łatwo ją znajdą. Twojego Pikachu też - odpowiedziała na to 009 - A nawet, jak nie znajdą, to sami się niedługo ockną i wrócą do miasta. Masz, co chciałeś. Teraz twoja kolej.
- Może najpierw mnie postaw na ziemi? Nie mam ochoty rozmawiać z tobą na leżąco, kiedy nade mną górujesz.
- Jak sobie chcesz. Posadzić go!
Jej ludzie ustawili mnie w pozycji siedzącej, a Domino powoli zaczęła chodzić wkoło mej osoby i mówić:
- Dosyć zabawy, kuzynku. Dostatecznie poszłam ci na rękę. Bądź więc tak uprzejmy i powiedz mi, kim jest Anonim.
- Dlaczego mam ci to powiedzieć? - zapytałem bezczelnie.
- Dlaczego?
Domino złapała mnie palcami prawej dłoni za policzki, ściskając ją mocno niczym imadło.
- Bo od tego zależy życie twojej siostrzyczki, że o twoim nie wspomnę.
- Nie powiem ci nic, póki nie uwolnisz też Dawn - odparłem.
009 parsknęła śmiechem.
- Uważasz więc, że możesz mi jeszcze stawiać warunki? Że masz jakiś wybór? No, to się mylisz! Ty nie masz już żadnego wyboru, kuzynku. Albo mi to powiesz, albo zabiję ciebie i ją, a sama jakoś i tak się tego dowiem.
- A jak ci powiem, to nas nie zabijesz, co? - zakpiłem sobie.
- Ciebie zabiję i tak, cokolwiek byś nie zrobił. Ale swoją siostrzyczkę możesz jeszcze ocalić. Możesz jej pomóc mówiąc mi prawdę. Więc gadaj... Kim jest Anonim?
Wiedziałem, że ona mówi prawdę i żadne targi nie są już możliwe. Jednak znałem również charakter Domino, dlatego też nie miałem również żadnych złudzeń co do tego, iż ona kłamie. Z pewnością zabije ona nie tylko mnie, ale i Dawn, gdy tylko dostanie to, czego chce. Musiałem więc zyskać na czasie. Tylko w jaki sposób? Musiałem szybko coś wymyślić. Ale co? Na całe szczęście miałem jeszcze w głowie trochę dobrych pomysłów, dlatego zaraz wykorzystałem jeden z nich.
- Dobrze, powiem ci. Ale musisz uwolnić Dawn.
- Uwolnię ją, jak się potwierdzi twoja prawdomówność - odparła na to Domino - Więc gadaj. Kto to jest?
- To Meowth z Zespołu R.
009 popatrzyła na mnie zdumiona, a jej ludzie parsknęli śmiechem. Widocznie to, co powiedziałem bardzo ich rozbawiło. Ja jednak nie miałem zamiaru dać się zbić z tropu, dlatego dodałem bardzo poważnie:
- To sama prawda. On jest właśnie Anonimem.
- Żarty sobie ze mnie stroisz? - spytała Domino - Ten przygłup miałby być Anonimem?
- On wcale nie jest przygłupem... Nie on - odpowiedziałem starając się być bardzo przekonujący - Owszem, Jessie i James to przygłupy, ale on nie. A jeśli sprawia takie wrażenie, to znaczy, że z niego jest lepszy aktor niż z ciebie i ze mnie, Domino.
009 popatrzyła na mnie bardzo uważnie, wyraźnie coraz bardziej będąc przekonaną co do mojej prawdomówności, zaś jej ludzie przestali się głupio śmiać i naradzać między sobą.
- To w sumie ma sens.
- On zawsze takiego durnia zgrywał, ale ja tak coś czułem, że to jest udawane.
- Może jego kumple też mu pomagają i należą do wywiadu?
- Warto by się im lepiej przyjrzeć.
- Spokój! - krzyknęła Domino i spojrzała na mnie, mówiąc do mnie: - Sprawdzę, czy mówisz prawdę, czy znowu mnie oszukujesz. Ale uważaj... Jeśli kłamiesz, to możesz być pewien, że twoja siostra drogo za to zapłaci.
- Wiem o tym... Ale ja mówię prawdę.
Musiałem być chyba bardzo przekonujący, ponieważ Domino pokiwała delikatnie głową i odparła:
- Sprawdzimy, czy mówisz prawdę. A na razie zostaniesz z nami, na wypadek, gdyby się okazało, że jednak kłamiesz. Wtedy to będziesz musiał powiedzieć mi prawdę, a jeśli nie, to już ja cię do tego przekonam.
- Nie wątpię, ale ja mówię prawdę.
- Zobaczymy.
Po tych słowach Domino popchnęła mnie na podłogę i spojrzała na swoich ludzi.
- Szykujcie się! Będziecie musieli mi tutaj przywieźć Zespół R. Mam zamiar ich poważnie przesłuchać. Trzeba będzie również przepytać naszych szpiegów w policji, co wiedzą o tym gadającym sierściuchu.
Jej ludzie stanęli na baczność, po czym zasalutowali jej i poszli się przygotowywać.
- Poczekaj tu na mnie... Niedługo skonfrontuję cię z twoimi kumplami. Jestem bardzo ciekawa, co mi powiedzą.
Prawdę mówiąc ja też byłem tego bardzo ciekawy, jak również i tego, komu Domino uwierzy, a komu nie uwierzy.
- A na razie ty i twoja siostrzyczka zostaniecie tu pod moją gościną - dokończyła swą wypowiedź Domino.
- To może długo potrwać, zanim odkryjesz prawdę - zauważyłem.
- Być może, ale cóż... Ryzyko zawodowe.
- Wypuść Dawn już teraz! Przecież powiedziałem ci to, czego chciałaś się dowiedzieć!
- Zanim tego nie sprawdzę, nie wypuszczę ani ciebie, ani jej.
- To nie fair! Ja ci dałem to, czego chciałaś!
- Nic w życiu nie jest fair - powiedziała podle moja kuzynka, trącając mnie w głowę dłonią - Przyzwyczajaj się do tego. Mniej będziesz cierpiał.
Pamiętniki Sereny c.d:
Wróciliśmy do miasta i poszliśmy do Centrum Pokemon, gdzie Max rozłożył szybko laptopa, po czym zaczął uważnie on szukać w Internecie poszukiwanych przez nas wiadomości. Jego poszukiwania trwały krócej niż myślałam.
- Wiesz, Sereno... Ty miałaś naprawdę nosa z tą kryjówką - zawołał po chwili zadowolonym głosem nasz haker - Tu pisze, że w tej okolicy znajduje się pewna stara posiadłość należąca do Lukrecji Virgionne. Posiadłości tej pilnuje jedynie służba, bo sama właścicielka rzadko tu bywa.
- Ale jednak bywa - powiedziałam zadowolonym głosem - Lukrecja Virgionne to jest matka Giovanniego i babcia Domino. Z pewnością więc udostępniła swojej wnuczce dom na jej akcje.
- No właśnie - zgodził się Brock - To ma sens. To ma wielki sens.
- Nie inaczej - dodał Damian bardzo zadowolony - Sereno, jesteś po prostu wielka! Wybacz, że w ciebie zwątpiłem! To ma wielki sens!
- Pika-pika-chu! - piszczał radośnie Pikachu, podskakując w górę.
- Przepraszam, ale nie podzielałabym takiego entuzjazmu - odparła na to porucznik Jenny poważnym tonem - Musimy się najpierw upewnić, że mamy rację.
- Dobrze, tylko jak? - spytała Misty.
Zaczęliśmy się zastanawiać, jak możemy tego dokonać, aż w końcu postanowiliśmy wysłać na przeszpiegi nasze Pokemony.
- One nie będą rzucać się w oczy tak, jak ludzie - powiedziałam - To daje nam szansę na odkrycie, czy w tym domu ktoś jest, a jeśli tak, to kto i kim jest.
- To dość ryzykowne, ale może się udać - zgodziła się Jenny - Tylko jakie Pokemony chcesz tam wysłać?
- Proponuję moje - zasugerował Max - Treecko i Mudkip są mali oraz zwinni. Łatwo tam wejdą.
- Niech też idzie z nimi mój Watchog - dodał Damian, gładząc po łebku swojego Pokemona - Łatwo wejdzie do środka i wszystko wypatrzy.
- Zgadzam się na to - powiedziała Jenny - Ale co dalej? Wypatrzy i jak niby nam powie?
- Na migi - zaproponowałam - Ja znam język migowy, więc mogę wam przetłumaczyć jego słowa.
- No dobrze, ale nie wiemy, czy Pokemony znają ten język - zauważyła Misty.
- Mój Watchog zna - odparł Damian.
- A więc sprawa załatwiona - rzekł zadowolony Bob - Będziemy więc mieli możliwość dowiedzieć się, co i jak.
- Oby tak było - powiedziałam nieco niepewnym tonem - Oby tak było.
- Co się dzieje?! Co wy wyprawiacie?! - krzyknęli służący w liberiach, wybiegając z domu.
- Niech to! Służba! - jęknęła Misty.
- Myślałaś, że wybiegną ludzie Domino? - spytała Jenny.
Patrzyłam, jak służący próbują przegonić Pokemony, które śmiały się z nich złośliwie i prowokowały do tego, aby ci zaczęli ich gonić. Wściekła służba zaczęła je gonić, co też wykorzystał Watchog, który wesoło i zwinnie przez otwarte drzwi wskoczył do środka i zniknął nam z oczu.
- Oby tylko mu się udało - powiedziałam zaniepokojona.
Damian uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Spokojnie. Watchog to twardziel. Da sobie radę.
Mimo tych zapewnień byłam bardzo zaniepokojona, ale okazało się, że Damian miał rację, gdyż Pokemon już po chwili wyskoczył zadowolony z domu, nie zauważony przez nikogo i zapiszczał delikatnie, po czym zaczął mi coś pokazywać na migi.
- Mów spokojnie, nie za szybko - poprosiłam go, ponieważ mówił on zbyt gwałtownie.
Pokemon zapiszczał ponownie i zaczął znów pokazywać wszystko na migi, ale tym razem wolniej.
- A więc są tam ludzie w czarnych strojach oraz czerwoną literką R? - spytałam.
Watchog zapiszczał i dalej pokazywał na migi.
- Widziałeś tam Asha? Gdzie? Jesteś pewien, że był żywy?
Na szczęście był on tego pewien.
- A więc miałam rację! - zawołałam radośnie - On żyje! On tam jest! Musimy go ratować!
- Tylko spokojnie, Serano - uspokoiła mnie porucznik Jenny - Ratować będziemy, ale z głową!
- Ale jak? - spytałam zaniepokojona.
Potem spojrzałam na Watchoga i dodałam:
- Chyba wiem... Pokemony!
- I to te od Asha! - zawołał wesoło Damian - Dał nam kilka swoich Taurosów i jeszcze parę innych stworków.
- Właśnie! - dodałam uradowana, że on rozumie, o co mi chodzi - One zaatakują dom, narobią zamieszania, a wtedy my wkroczymy...
- I odbijemy Asha! - krzyknęli jednocześnie Max i Damian.
Uśmiechnęłam się do nich zadowolona, że mnie rozumieją.
- Widzicie? Już mamy plan.
- Trochę ryzykowny, jednak chyba nie mamy innego wyjścia - odparła Misty - Ash by się przecież nie wahał, gdyby chodziło o nas.
- Racja. On by nas ratował bez wahania - dodał Brock - Nie możemy więc go teraz zostawić.
Wszyscy byliśmy tego samego zdania, dlatego też uszliśmy na w miarę możliwości bezpieczną odległość od posiadłości. Porucznik Jenny wyjęła zaś krótkofalówkę i wezwała przez nią posiłki, podając dokładne położenie domu Madame Boss. Wkrótce potem przyjechała na motorze miejscowa oficer Jenny razem z kilkunastoma ludźmi.
- Mam nadzieję, że wiesz, co się stanie, jeśli się mylisz - rzuciła ona ironicznie do porucznik Jenny.
- Spokojnie, kuzynko. Nie mylę się - uśmiechnęła się do niej nasza przyjaciółka - Musimy tylko działać szybko i sprawnie.
Chwilę potem wypuściliśmy wszyscy z pokeballi Pokemony, które dostaliśmy od Asha. Było tam kilka Taurosów, Snorlax, Noiven, Hawlucha oraz Fletchinder.
- Dobrze, kochani - powiedziałam do nich - Ash jest uwięziony w tym domu. Musimy go uratować. Musicie zaatakować ten dom oraz sprać tyłki ludziom, którzy porwali waszego trenera. Tylko nie rozwalcie całego domu, bo jeszcze zwalicie dach na Asha i Dawn. Dlatego uszkodźcie go tak, żeby nikogo w środku nie zabić. Rozumiecie?
Pokemonom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zaryczały one groźnie, po czym całym tłumem ruszyły na budynek, aż ziemia zaczęła się trząść. Następnie uderzyły w niego i zrobiły swoimi łapami, rogami oraz mocami dziury w ścianach, a Snorlax oderwał od niego dach. Ludzie 009, ledwie ich ujrzeli, zaczęli do nich strzelać, ale stworki z łatwością uniknęły ostrzału i zaczęły się z nimi bić. Patrzyliśmy na to przez chwilę, a następnie obie Jenny popatrzyły na siebie, a nasza powiedziała:
- Już czas.
Następnie ruszyliśmy przed siebie, krzycząc przy tym bojowo, jak w jakieś scenie na filmie. W sumie nie wiem, po co my to w ogóle robiliśmy, ale chyba największym powodem dla takiego właśnie zachowania było to, iż byliśmy podnieceni możliwością uratowania Asha, że nie myśleliśmy wtedy zbyt racjonalnie, tylko chcieliśmy wykrzyczeć naszą radość z tego powodu.
Tak czy inaczej Taurosy oraz Snorlax nieźle sponiewierały posiadłość, zaciekle ją atakując, podobnie jak pozostałe Pokemony z Pikachu na czele. Ludzie Domino wybiegli z niej i próbowali się jakoś bronić, ale wówczas miejscowa Jenny krzyknęła do nich:
- Policja, rzućcie broń!
Oni bynajmniej nie zamierzali tego robić i otworzyli ogień. Pamiętam, jak ktoś (chyba Misty) powalił mnie na ziemię, a zaraz potem padli obok mnie Misty, Brock, Damian i Max.
- Nieźle... Znowu mamy tu Dziki Zachód - rzuciła złośliwie moja ruda przyjaciółka.
- Spokojnie. Jenny jest zaprawiona. Szybko ich załatwi - rzekł pewnym tonem Brock.
- Jasne, bo oficerki Jenny są cacy itd. - mruknęła złośliwie Misty.
Brock nie do końca rozumiał, o co jej chodzi, ale ja wiedziałam i lekko się zaśmiałam. Jednak zapewnienia szefa kuchni restauracji mojej przyszłej teściowej okazały się być jak najbardziej prawdziwe, ponieważ policjanci osaczyli bandytów, a prócz tego swoje dołożyły Pokemony, dlatego też dość szybko pokonali oni tych drani, którzy podnieśli ręce do góry i z miejsca się poddali.
- Dobrze, możemy iść! - zawołałam radośnie.
Następnie pobiegliśmy szybko do posiadłości, a ja rozejrzałam się po aresztantach. Nigdzie wśród nich nie dostrzegłam jednak Domino.
- Gdzie jest 009? Gdzie jest Ash? - spytałam ich.
Nie odpowiedziano mi. Nie czekając więc dłużej, aż to zrobią ruszyłam biegiem przed siebie i zaczęłam nawoływać mojego chłopaka:
- Ash! Ash, gdzie jesteś?!
- Pika-pi! - nawoływał go Pikachu, biegnąc obok mnie.
Biegałam dookoła i próbowałam razem z Pokemonem znaleźć Asha. Max, Damian, Brock i Misty dołączyli po chwili do mnie, pomagając mi w poszukiwaniach. Ponieważ nie osiągnęliśmy jakiś sukcesów, to w końcu rozdzieliliśmy się i prowadziliśmy poszukiwania oddzielnie.
- Ash! Gdzie jesteś?!
- Pika-pi!
- Serena! Tutaj!
- ASH! - krzyknęłam radośnie, słysząc te głosy.
Ruszyłam przodem i wbiegłam szybko do jakiegoś pokoju, zaś bardzo uradowany Pikachu pędził tuż obok mnie. W pokoju zaś zobaczyłam Asha siedzącego pod ścianą i związanego.
- Och, Ash!
Podbiegłam radośnie do nich, po czym objęłam go mocno i zaczęłam zachłannie całować go po twarzy.
- Kochany mój! Jedyny! Najdroższy! Tak się cieszę, że żyjesz!
- Wiedziałem, że mnie znajdziesz - powiedział wesoło Ash, czule się do mnie uśmiechając - Tylko nie wiedziałem, czy zdążysz na czas. Pikachu, ty także tutaj?! Dobrze się opiekowałeś Sereną?
- Pika-pi! Pika-pi! - zapiszczał radośnie Pikachu, tuląc się do swojego trenera.
- Chyba niewiele nam brakowało, żebyśmy nie zdążyli przybyć na czas, prawda? - spytałam z lekkim uśmiechem, płacząc przy tym z radości, a przy okazji rozwiązując Asha - Ale nieważne! Ważne, że już po wszystkim.
- Tak ci się zdaje?!
Przez drzwi, przez które przed chwilą tutaj weszłam, powoli wkroczyła Domino. Była ona wściekła, a jej twarz wyrażała jawną nienawiść. W dłoni trzymała pistolet i widać było, iż korci ją, aby go użyć przeciwko nam.
- Nie doceniłam cię, Sereno. Nie sądziłam, że mnie tutaj znajdziesz. Najwyraźniej popełniłam błąd, nie biorąc cię na poważnie. Ale spokojnie. Ten błąd da się jeszcze naprawić.
Pikachu zapiszczał przerażony, ale ledwie zrobił krok w stronę agentki, a ta strzeliła do niego. Pokemon w ostatniej chwili odskoczył na bok, lecz wówczas Domino wyjęła coś z paska i cisnęła nim w jego kierunku. Już po chwili stworek leżał na ziemi skrępowany ogromnym kablem.
- Pikachu! - krzyknął przerażony Ash.
- Nie ruszaj się! - zawołała Domino mierząc do nas z pistoletu.
Przerażona wtuliłam się mocno w Asha, który objął mnie zachłannie do siebie.
- Sprawiasz mi więcej kłopotów niż cała armia agentów policyjnych, kuzynku - mówiła dalej Domino podłym tonem - Zapewne z tym Meowthem jako Anonimem okłamałeś mnie, prawda?
- Być może - odpowiedział jej Ash.
- To bez znaczenia, bo i tak więcej szansy na powiedzenie prawdy nie będziesz już mieć - rzuciła Domino, powoli podnosząc broń do góry.
Poczułam, jak serce mi bije jak szalone. Czułam, że oto może właśnie nadeszła nasza ostatnia chwila, a ja bezmyślnie poszłam tu sama, po własną śmierć. No cóż... Skoro mam umierać, to przynajmniej z moim ukochanym. Zawsze to jakaś pociecha.
Ash objął mnie mocniej do siebie, Pikachu zapiszczał przeraźliwie, a Domino powiedziała:
- Żegnaj, kuzynku...
Ja i Ash zamknęliśmy oczy, aby nie patrzeć na to, co się stanie już za chwilę. Wówczas padł strzał, jednak nie poczułam bólu po uderzeniu kuli. Zaniepokojona spojrzałam na Asha, ale on też nie był ranny. Zerknąłem w kierunku Domino, która chwiała się lekko na nogach, zaś z jej ust zaczęła cieknąć stróżka krwi.
- W plecy? To nie fair! - jęknęła Domino, patrząc na Asha - Jak ty to...
Nie dokończyła, ponieważ upadła na podłogę. Wówczas ja i mój luby zauważyliśmy stojącą w drzwiach porucznik Jenny z pistoletem w dłoniach, z której to broni powoli leciała stróżka dymu.
- Jenny! - krzyknęliśmy radośnie na jej widok.
- Zostawiam cię samą tylko na pięć minut i już pakujesz się w kłopoty, Sereno - rzuciła złośliwie kobieta.
Ash puścił mnie i podbiegł szybko do Pikachu, rozwiązując go. Jenny zaś pochyliła się nad Domino, po czym sprawdziła jej puls.
- Co z nią? - spytałam.
- Nie żyje - odpowiedziała Jenny.
- Jesteś pewna? - zapytał Ash, podchodząc bliżej.
- Tak.
Jeśli pani porucznik spodziewała się podziękowań z jego strony, to się przeliczyła, ponieważ Ash jęknął załamany i podbiegł do niej, wołając przy tym załamanym głosem:
- No i coś ty najlepszego zrobiła?! Mogła nam powiedzieć, gdzie jest Dawn!
Jenny zasmucona pokiwała delikatnie głową ze zrozumieniem.
- Przykro mi, ale chciałam was ratować. Nie myślałam o tym, aby ranić tę jędzę, ale żeby ją zabić. W końcu ona chciała was zabić, a kiedy ktoś chce skrzywdzić moich przyjaciół, to ja się nie waham, tylko rozwalam mu łeb bez skrupułów.
Ash i Pikachu wpatrywali się ze smutkiem na leżącą podłodze martwą Domino, która już nie mogła nam pomóc, nawet gdyby chciała.
- Może jej ludzie coś wiedzą? - zasugerowałam.
Detektyw z Alabastii pokiwał delikatnie głową i wyszliśmy powoli z posiadłości na zewnątrz, gdzie policjanci odczytywali złapanym przez siebie przestępcom ich prawa. Ash podszedł do nich i spytał:
- Gdzie jest moja siostra?
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, więc złapał jednego z nich za poły i wrzasnął:
- Gadaj! Gdzie ona jest?!
- Ash, daj spokój! - zawołała Misty, ale Brock ją złapał za ramiona i pokręcił delikatnie głową na znak, żeby się nie wtrącała.
Mój luby szarpał draniem tak długo, aż w końcu zmusił go do gadania.
- W piwnicy! Z głównego holu schodami na sam dół!
Ash pobiegł tam szybko, a ja i Pikachu za nim. Kilka minut później byliśmy przed drzwiami do piwnicy. Próbowaliśmy je otworzyć, ale były zamknięte na klucz. Wyważenie ich ramieniem zaś nie wchodziło w rachubę ze względu na to, że były pancerne.
- Pancham, wybieram cię! - zawołałam, wypuszczając mojego stworka z pokeballa.
Pancham skoczył i wyważył swoim atakiem drzwi od piwnicy, a wtedy weszliśmy do środka, a tam zauważyliśmy siedzącą na jakimś starym łóżku Dawn i jej Piplupa. Ledwie oboje nas zobaczyli, a uśmiechnęli się radośnie.
- Co tak długo, braciszku? - spytała wesoło panna Seroni.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał Piplup.
Ash popatrzył na nich, a potem na mnie i zaczął się radośnie śmiać. Chwilę później Dawn wpadła mu w ramiona, również przy tym chichocząc. Ja, Pikachu i Piplup kilka sekund później dołączyliśmy do tego chóru.
***
Kwiecień 2005 roku.
- Ale Ash! Byłeś taki chory! - zawołałam zdumiona.
- Ale już nie jestem! - odpowiedział mi bojowym i wesołym tonem Ash - Dzięki Clemontowi i Bonnie!
Clemont nieco zmieszany zachichotał i podrapał się po policzku.
- To ozdrowienie nie powinno mnie dziwić - rzekł - Każdy inny ze dwa dni dochodziłby do siebie, ale nie ty.
Bonnie natomiast patrzyła z zachwytem na Asha, który wykonał kilka przysiadów, aby rozruszać mięśnie.
- Hej, Sereno! Stanęłaś do bitwy w moim imieniu?
- Eee... W sumie to tak - odpowiedziałam.
Jimmy patrzył na nas coraz bardziej zdumiony.
- O co tu chodzi?
- Później sobie wszystko wyjaśnimy - odpowiedział mu Ash - Teraz to przede wszystkim musimy odzyskać naszych Pikachu.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz. To wyszło niechcący - dodałam nieco zawstydzonym tonem, patrząc na Jimmy’ego.
Chwilę później zdjęłam czapkę i rozpuściłam włosy, odkrywając w ten sposób swoją prawdziwą tożsamość.
- TY?! - wrzasnął zdumiony Jimmy.
W normalnej sytuacji, to pewnie bym mu dogadała od inteligentnych inaczej, ale tym razem sobie darowałam i poprzestałam na zadziornej mince, po czym odwróciłam się w kierunku Asha, wołając:
- Ash, łap!
Następnie rzuciłam mu jego czapkę z daszkiem. Mój przyszły chłopak sprawnym ruchem ręki złapał swoją własność za daszek, po czym nałożył ją sobie na głowę.
- No dobrze! Działamy, Frogadier! - zawołał Ash.
- Och, gdybyśmy tylko nie zapomnieli, że trzeba się zbierać od razu - jęknęła Jessie.
- Inkay! Psychopromień! - zawołał James, wypuszczając z pokeballa swego Pokemona.
- Pumpkaboo! Kula Cienia! - dodała Jessie, robiąc to samo.
Oba stworki wyskoczyły z pokekuli i zaatakowały nas, ale Frogadier nie należał do ułomków, gdyż z miejsca zaatakował ich wodnym atakiem. Ja zaś nie zasypywałam gruszek w popiele, gdyż zaraz zawołałam do swoich Pokemonów:
- Pomóżmy im walczyć!
Fennekin, Pancham i Sylveon z miejsca zaatakowały swoimi mocami swoich przeciwników, a ich moce złączone z mocą Frogadiera zniwelowały atak Pokemonów Zespołu R.
- Teraz, Frogadier! Cięcie!
Pokemon skoczył przed siebie i jednym, potężnym ciosem swej dłoni rozciął obie łapy trzymające Pikachu oraz Spike’a.
- To nie fair! - krzyknęła Jessie.
- To był faul! - dodał James.
- Gdzie sędzia?! - jęknął Meowth.
Pikachu i Spike radośnie wskoczyli w ramionach swoich trenerów, którzy czule je uściskali.
- Tak się cieszę, że nic wam nie jest! - zawołałam wesoło na ich widok.
- Rock and roll! - krzyknął radośnie Jimmy.
- Wszystko dobrze, mały? - spytał z troską Ash.
Obu trenerom odpowiedziały przyjazne piski. Zespół R patrzył na to ze swej ciężarówki wyraźnie załamany.
- I co teraz zrobimy? - spytał przygnębionym głosem Meowth.
- Udajemy przegranych? - zaproponowała tym samym tonem Jessie.
- Lepiej nie patrzcie na nich - rzekł przerażony James, widząc nasze rozjuszone miny.
Cała trójka wiedziała, co za chwilę nastąpi i bynajmniej nie napawało ich to optymizmem.
- Teraz, Pikachu! Użyj Pioruna! - zawołał Ash.
- Spike, Piorun! Naprzód! - dodał Jimmy.
Oba Pokemony skoczyły w górę i strzeliły piorunem w kierunku tych drani. Chwilę później huknęło i nasi przeciwnicy tradycyjnie polecieli w górę, krzycząc:
- Zespół R znowu błysnął!
A następnie zniknęli nam z oczu razem ze swoimi Pokemonami.
- Wygraliśmy, Pikachu! - zawołał radośnie Ash do swego startera.
- Pika-chu! - pisnął wesoło stworek.
- Dziękuję wam za pomoc! - powiedziałam do moich Pokemonów.
Jimmy wówczas spojrzał na mnie groźnie i warknął:
- A przy okazji... Nie podoba mi się to, że tak sobie ze mnie zakpiłaś, ale muszę jedno przyznać... Świetnie pracujesz z Pokemonami. Po prostu czujesz rock and rolla!
Ostatnie słowa wręcz wykrzyczał, wygrywając przy tym dziki utwór na swojej gitarze, zaś jego Spike zaczął szarpać mocno główką na wszystkie strony, wyraźnie zadowolony z tej gry.
- On zdecydowanie nie ma wszystkich w domu - mruknęła Bonnie.
- Dzięki, Jimmy - dodałam głośno, mając przy tym nadzieję, że chłopak nie słyszał komentarza mojej małej przyjaciółki.
Najwyraźniej jednak nie usłyszał ich, bo zawołał:
- Wiecie co? Pora na parę dobrych clipów!
Następnie zaczął grać na gitarze dziką muzyką, której nigdy jeszcze nie słyszałam i miałam nadzieję więcej ich nie słyszeć.
Oczywiście o walce nie mogło być już mowy. Jakby nie patrzeć, Jimmy przekonał się już, że Pikachu Asha jest równy jego Pikachu, a przecież o to mu chodziło. Poza tym czy wypada wyzywać do walki kogoś, kto właśnie uratował twojego stworka? Mimo swoich kilku wad Jimmy miał ten punkt honoru, który mu na to nie pozwalał. Na całe szczęście.
Zaś ja po całej tej przygodzie z radością oddałam Ashowi jego ubranie, sama zakładając to, w czym najlepiej się czułam, czyli moje własne ciuchy. Jednocześnie zastanawiało mnie, czy Ash widział mnie wtedy w bieliźnie, czy też nie. Jego jęk i słowa rzekomo wypowiedziane przez sen zdają się to potwierdzać, podobnie jak i jego niespodziewana chęć pływania wraz ze mną w jeziorach czy rzekach przy każdej, nadarzającej się ku temu okazji (a takich było nader sporo), podczas których nosiłam zawsze różowe bikini z koronkami. Nie jestem może psychologiem, ale logika, którą Sherlock Ash tak sobie ceni każe mi uważać, że musiał mnie zobaczyć, a to wydarzenie było kolejnym czynnikiem, który popchnął nas do siebie.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - zeznanie Anonima:
Giovanni siedział przed biurkiem i nalał sobie już kolejną szklankę whisky, którą wychylił jednym duszkiem. Patrzył on wściekłym wzrokiem na ekran ukazujący mu obraz Asha Ketchuma. Sekretarka, Theodora Brown, popatrzyła zasmucona na ten jakże przykry widok. Odkąd tylko jej szef się dowiedział o śmierci swojej jedynej córki, to zamknął się w gabinecie i nie wychodził z niego. Nie życzył sobie, aby ktoś mu nie przeszkadzał, ale ona musiała przyjść i mu powiedzieć to, co miała mu do powiedzenia.
- Proszę pana... Madame Boss prosi o kontakt.
Giovanni uciszył ją jednym ruchem ręki, dalej wpatrując się w ekran telewizora, na którym widniał obraz znienawidzonego bratanka.
- Ale proszę pana... Ona żąda z panem rozmowy...
- Oddzwonię później - rzekł ponuro Giovanni - Teraz daj mi spokój.
- Ale proszę pana...
- Oddzwonię później... A teraz daj mi spokój.
- Ale...
- Wyjdź...
- Proszę pana...
- Wyjdź...
Sekretarka zrozumiała, że proszenie swojego szefa o cokolwiek nie ma teraz najmniejszego sensu, więc powoli zaczęła się wycofywać w kierunku drzwi, a tymczasem Giuseppe Giovanni nalał sobie kolejnego drinka, wypił go duszkiem i rzekł:
- Przeklęty draniu... Podły, przeklęty draniu... Zabrałeś mi moją córkę... Jedyną osobę, którą kochałem... A więc i ja zabiorę ci to, co tak kochasz. Zobaczysz... Zemszczę się na to. Pożałujesz tego, co mi zrobiłeś!
Następnie złapał za szklankę i cisnął nią w ekran, z miejsca rozbijając go w drobny mak.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Dawn po tych wydarzeniach, jakie ją spotkały z ręki Domino, trafiła do szpitala na obserwację, podobnie zresztą jak Ash i ja. Cała nasza trójka została tam przez jakiś czas, ale na całe szczęście, chociaż mój luby i jego siostrzyczka nieco oberwali od tej jędzy Domino, to jednak ich obrażenia nie były dotkliwie. O wiele więcej oberwał Clemont, przy którym Dawn niemalże stale siedziała razem z Meyerem i Bonnie. My też odwiedzaliśmy naszego wiernego przyjaciela i zapewniliśmy go, że Domino już nam nie zaszkodzi. Clemont był zadowolony z tego faktu, jednak bał się też zemsty Giovanniego, który jego zdaniem na pewno nie odpuści nam tego, co się stało. Josh Ketchum potwierdził te obawy.
- Mój brat jest Włochem i to w każdym calu - powiedział mężczyzna smutnym głosem - A Włosi są mściwi. Jeśli zaleziesz im za skórę, to ci nie odpuszczą, póki nie wyrównają rachunków, a zwłaszcza wtedy, gdy w grę wchodzą sprawy rodzinne.
- Czy to oznacza, że musimy zniszczyć i jego, aby mieć spokój, tato? - spytał zasmuconym głosem Ash.
- Oczywiście, mój synu. Im szybciej ten łotr wyląduje w więzieniu, tym lepiej dla nas wszystkich.
Wiedzieliśmy, że miał on rację, jednak wciąż nie mieliśmy pojęcia, jak to zrobić, aby drań wylądował za kratkami, a prócz tego hakerzy wciąż nie mogli złamać kody do dysku twardego komputera, dlatego też zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nasza walka jeszcze nie jest skończona.
Tymczasem Ash miał jeszcze jedną walkę w swoich planach... Walkę z Paulem, na którą był umówiony. Na całe szczęście obrażenia, których to doznał od Domino nie uniemożliwiały mu wyjścia na murawę, więc uczynił to wtedy, gdy przybył Paul.
Walka odbyła się tuż przed domem Asha. Oprócz mnie obserwowali ją Damian, Max oraz Bonnie. Potyczka ta była emocjonująca i zdecydowanie warta tego, aby ją zobaczyć.
Paul przybył punktualnie o godzinie, którą już wcześniej ustalił z moim chłopakiem, kiedy ponownie do niego zadzwonił i umówił się kolejny raz na pojedynek (bo w końcu poprzedni został odwołany z powodu naszego pobytu w szpitalu). Wyglądał niemalże tak samo, jak wtedy, gdy widziałam go we wspomnieniach Asha. Włosy opadały mu mocno na czoło, a uśmiech lekko tylko rozjaśniał mu twarz.
- Witaj, Ash - powiedział Paul ponurym głosem - Nadeszła wreszcie chwila prawdy. Dziś dowiemy się, czy jesteś godzien swego tytułu.
- I nie tylko tego się dowiemy - odparł zadziornie Ash.
Słońce stało wysoko na niebie, rzucając swoje promienie na ziemię. Ciepło skutecznie było niwelowane przez delikatne podmuchy chłodnego wiatru. Mimo wszystko jedno było pewne, za chwilę miało tu być gorąco.
Na placu boju stało dwóch dwóch trenerów. Obaj zwróceni do siebie twarzami, a każdy wiedział, że musi wygrać zbliżającą się. Na sam środek murawy wystąpiła Bonnie, która to miała być sędzią pojedynku. Uroczyście zaczęła ona mówić:
- Ogłaszam rozpoczęcie walki pomiędzy…
- Cicho, mała! Wszyscy wiemy, co i jak - rzucił jej gniewnie Paul.
Bonnie burknęła urażona coś pod nosem, po czym stanęła w miejscu przeznaczonym dla sędziego.
Ash patrzył na to wszystko wyraźnie oburzony. Ja zaś poczułam, że jego opinia na temat trenera z Sinnoh bynajmniej nie była przesadzona. Paul może i darzył szacunkiem mojego chłopaka, jednak jego przyjaciółmi dalej gardził. Jak widać niektórzy nigdy już chyba nigdy się nie zmienią.
Paul zmierzył gniewnym spojrzeniem Asha, po czym sięgnął ręką za siebie i bez emocji rzucił on pokeballem. W blasku światła na arenie pojawił się Electivire, czyli potężny elektryczny Pokemon, którego masywne ciało o żółtym futrze zdobiło kilka czarnych pasków. Na jego głowie znajdowały się dwa, dość spore „rogi“ o kulistym zakończeniu, natomiast z tyłu na boki machał podwójnym kablopodobnym ogonem.
- Mój Electivire żąda rewanżu za naszą ostatnią walkę, Ash! Obyś nas nie zawiódł - powiedział fioletowowłosy z wyraźną kpiną w głosie.
Asha zagryzł nerwowo wargi. Słowa Paula zadziałały na niego tak, jak czerwona płachta na byka. Na szczęście wiedział on, co powinien zrobić.
- Infernape, wybieram cię! - zawołał rzucając pokekulą.
Wyskoczył z niego małpopodobny Pokemon z bardzo ognistą grzywą i ogonem oraz białym futrem na torsie. Widziałam go już kiedyś u profesora Oaka. Należał on kiedyś do Paula, jednak potem ten wyrzucił go ze swojego zespołu, gdy uznał, iż jest nic nie wart. Wówczas zaopiekował się nim Ash. Jeśli tak było naprawdę, to Pokemon miał teraz możliwość odegrać się na Paulu za tamto upokorzenie sprzed lat.
Oba stworki mierzyły się z szacunkiem, ale i zauważalną wrogością. Zbliżał się moment wielkiej walki. Bonnie uniosła drżąco rękę do góry i szybkim ruchem w dół nakazała:
- Walczcie!
Elektryczny stworek spojrzał na swojego trenera, ten zaś tylko skinął głową. Electivire chyba od razu zrozumiał ten gest, bo nie czekając na ruch przeciwnika, ruszył do boju. W mgnieniu oka znalazł się on przy Infernapie i zadał mu potężny Cios Gromu. Widownia zszokowana wydała tylko jęk.
Ash widząc to co miało miejsce przed chwilą, tylko nerwowo cofnął się o krok do tyłu, zaś Paul tylko uśmiechnął się przebiegle i nakazał:
- Kolejny Cios Gromu.
Ash wówczas otrząsnął się i przy towarzystwie szybkiego ruchu ręką w bok, rozkazał:
- Szybko! Unik i Cios Ognia.
Ognista małpa szybkim i zwinnym ruchem uciekła przed uderzeniem przeciwnika. Ten zaś spadł na ziemię, tworząc w niej całkiem spory krater. Korzystając z okazji, Infernape zaatakował przeciwnika, ten jednak zdołał się uchylić i chwycić oponenta za rękę. Małpa z wielkim szokiem spojrzała na Electivire’a. Ten zaś tylko uśmiechnął się podle, a jego trener spokojnie powiedział:
- Wyładowanie!
Na stworka Asha spadł wtedy potężny ładunek elektryczny. Widzowie zasłonili sobie usta w przerażeniu, a detektyw patrzył na to bezsilnie.
- Ty jednak jesteś żałosny! - rzucił triumfalnie Paul.
- Co? - wycedził przez zęby Ash - O co ci chodzi?
- Zdobyłeś tytuł mistrzowski, zostałeś Mistrzem Strefy Walk i teraz osiadłeś na laurach, bawiąc się w jakiegoś detektywa. Mówisz o traktowaniu Pokemonów z szacunek i o równości, a prawda jest taka, że zaniedbałeś je. Spójrz na swojego Pokemona - tu wskazał głową na Infernape’a - Jeszcze jeden cios i po nim, a ty nic nie możesz na to poradzić, bo jesteś żałosnym trenerem, a wszystkie twoje zwycięstwa, począwszy od ćwierć finału Ligi Sinnoh to zwykły fart chłopaczka z prowincji.
Paul zakończył swoje rozważania podłym uśmiechem. Ash zaś, chociaż początkowo był zdenerwowany słowami przeciwnika, z każdym kolejnym się uspokajał. Zaśmiał się tylko radośnie i spojrzał na swego oponenta, który zapytał go:
- Czego rżysz?
- Och, rozbawiłeś mnie niezmiernie, ale zapomniałeś o jednym. Zawsze mam plan, a twój Electivire wciąż trzyma mojego Infernape’a, więc…
Pstryknął palcami, a małpiszon od razu oprzytomniał. Zakręcił się on wówczas i stworzył wokół siebie potężny Krąg Ognia. Atak ten poparzył znacząco przeciwnika. Ash zaś kolejny raz pstryknął palcami i jego stworek począł co rusz najeżdżać tym atakiem przeciwnika. W kilka chwil Electivire otrzymał parę silnych razów od oponenta. Teraz to Paul nerwowo patrzył na wydarzenia.
- A teraz Cios Ognia! - krzyknął Ash.
Ogniste koło skierowało się po raz kolejny na przeciwnika, ale kawałek przed nim wyskoczyło w górę, a otoczony przez promienie słońca ognisty małpiszon spadł w potężnym ciosem na oponenta. Cios był tak silny, że elektryczny stworek padł na klęczki.
- Masz mi jeszcze coś do powiedzenia? - rzucił Ash krzyżując ręce na piersiach.
- To jeszcze nie koniec! - ryknął Paul - Electivire! Tunel!
Jego Pokemon posłusznie wykonał polecenie i w mig znalazł się pod ziemią. Małpa zdenerwowana zaczęła się rozglądać dookoła, zastanawiając się, gdzie też może spodziewać się ataku. Nagle za ognistym Pokemonem dało się coś słyszeć. Spojrzał za siebie, ale było już za późno, bo postawna żółta sylwetka wyskoczyła spod ziemi i zadawała cios za ciosem, a każdy Cios Gromu pochłaniał energię Infernape’a.
- Infernape! NIE! - zawołał Ash.
- He he! I co teraz? - Paul triumfował - Electivire, zakończ to!
Już miał zadać finalny cios. Pięść w otoczeniu ładunków elektrycznych zmierzała w kierunku twarzy, ale stało wówczas się coś niespodziewanego. Małpiszon chwycił atakującą go rękę i z furią w oczach spojrzał na swego przeciwnika. Została aktywowana umiejętność Pożaru, która to sprawiała, że ataki ogniste były znacznie mocniejsze, gdy używający ich stworek jest bliski pokonania. Teraz tylko czekał na polecenie Asha. Ten skinął głową, a jego podopieczny wolną ręką wykonał szybko Cios Ognia, potem kolejny i kolejny i jeszcze jeden. To zaczynało być przerażające.
- Nie chciałem do tego dopuścić - powiedział Ash - Ale nie dałeś mi wyboru, Paul. Infernape! Zakończ to Kręgiem Ognia!
Stworek rzucił swoim przeciwnikiem w powietrze, ryknął przeraźliwie, a płomienie wokół niego przybrały potężnych rozmiarów i zakręcił się w koło tworząc ogromny Krąg Ognia, który wystrzelił w górę w spadającego oponenta. Powstała wówczas potężna wręcz eksplozja, która to wyrzuciła nieprzytomnego Electivire’a pod nogi swojego trenera. Na placu boju stał wśród dymu walki Infernape. Walka także odcisnęła na nim swe piętno, ale gniew w jego oczach mówił, że może jeszcze walczyć.
- Electivire jest niezdolny do walki. Wygrywa Infernape, a walkę Ash! - radośnie oznajmiła nam Bonnie.
Max i Damian krzyknęli radośnie, podobnie zresztą jak ja.
- Już przez chwilę bałam się, że...
- Spokojnie... Ash to twardziel, nie da się załatwić takiemu dupkowi - odpowiedział mi Max.
- No jasne! - dodała Bonnie, a siedzący na jej głowie Dedenne zgodził się z nią.
Paul nie powiedział zaś nic. Przywołał on tylko swojego stworka do pokeballa, po czym schował go wraz z dłońmi do kieszeni i powoli ruszył w kierunku Centrum Pokemon.
- Hej, Paul! - zawołał Ash.
Młodzieniec odwrócił się w jego stronę.
- Co?
- Chyba nie zapomniałeś o warunkach naszej umowy, prawda?
- Nie, nie zapomniałem - odparł ponuro Paul - Dam Damianowi szansę rewanżu, ale wtedy, kiedy sam zdecyduję. Na razie muszę wyleczyć mojego zawodnika. A co do ciebie, to myliłem się. Nie jesteś wcale żałosny. To już raczej ja byłem żałosny, bo cię nie doceniłem. Ale następnym razem...
- Człowieku... Nie będzie następnego razu.
- Jak to?
- A tak to. Nie zamierzam więcej z tobą walczyć. Zajmę się, jak ty to ująłeś... Zabawą w detektywa, bo to bardziej ciekawe niż walki.
Paul uśmiechnął się ironicznie. Widocznie posiadał inne zdanie w tej sprawie, ale nie wyraził go na głos.
- No cóż... Rób to, co uznasz za słuszne, Ash. Ja natomiast zajmę się moim Pokemonem.
- Dobrze, ale pamiętaj, Paul... Czas zapłaty się zbliża.
- Pamiętam i nie bój się... Ja zawsze dotrzymuję słowa.
To mówiąc Paul poszedł przed siebie, znikając nam z oczu.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz