czwartek, 11 stycznia 2018

Przygoda 094 cz. I

Przygoda XCIV

Detektyw czy zdrajca? cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Zebraliśmy się tu dziś, aby pożegnać naszą serdeczną i bardzo nam bliską i oddaną koleżankę, krewną oraz przyjaciółkę... Porucznik Jenny z Alabastii. Niestety odeszła ona z tego świata zdecydowanie przedwcześnie, wykonując jak zwykle swoje obowiązki walki z przestępczością. Tak, wiem. To wymarzona śmierć dla policjantki z powołania. To prawda. Ale pomimo tego rozpacz ogarnia nasze serca, ponieważ Jenny odeszła w tak młodym wieku, chociaż mogła jeszcze żyć i cieszyć się tym, co robi. Nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stało. Nikt także nie był w stanie temu zapobiec. Bardzo żałujemy, że wszystko potoczyło się w taki sposób, ale cóż... Teraz nie zostaje nam nic innego, jak tylko spróbować mimo wszystko dalej żyć i dalej wykonywać swoje obowiązki, co moim zdaniem będzie największym hołdem oddanym tej jakże odważnej kobiecie.
Kapitan Jasper Rocker załamany wziął głęboki wdech, po czym bardzo powolnym ruchem dłoni poprawił sobie włosy i mówił dalej:
- Porucznik Jenny była nam wszystkim bardzo bliska, a mnie to już szczególnie. Traktowałem ją jak córkę, a prócz tego miałem też nadzieję, że kiedyś obejmie po mnie stanowisko szefa policji w Alabastii. Niestety, los nie pozwoli nam już nigdy odpowiedzieć na pytanie, czy sprawdziłaby się ona na tym stanowisku, choć ja jestem całkowicie pewien, że tak by było. Jenny nie miała męża ani dzieci, którzy by po niej płakali, ale miała nas, swoich wiernych przyjaciół i krewnych, a my razem teraz, niczym czereda dzieci, będziemy ją ciepło wspominać, jak również tęsknić za nią mając przy tym nadzieję, że tam, dokąd teraz poszła jest jej o wiele lepiej niż nam tutaj bez niej.
Powoli otarłam łzy zbierające się w oczach, a tymczasem pan kapitan westchnął głęboko i kontynuował:
- Jestem głęboko poruszony jej śmiercią i pewien, że wy wszyscy tutaj zebrani dzielicie moje uczucia w tej sprawie. Chciałbym wam podziękować za przyjście tutaj, jak również dodać coś od siebie... Taką małą prośbę. Chcę prosić was w imieniu porucznik Jenny oraz swoim własnym, żebyście w miarę swoich możliwości powrócili do życia i jakoś próbowali dalej pełnić swoje obowiązki. Znałem Jenny najdłużej z was i wiem doskonale, że sama zwróciłaby się do was z taką prośbą, gdyby tu była. Choć, gdyby tu była, to nie bylibyśmy tu wszyscy razem zebrani z okazji jej odejścia. Jednak tak czy inaczej chcę, abyście wiedzieli, że wszyscy byliśmy Jenny bliscy, podobnie jak ona była bliska wam. Jenny była wspaniałą przyjaciółką i koleżanką, ale przede wszystkim policjantką z powołania. Jej śmierć w tak młodym wieku wydaje się nam być bardzo niesprawiedliwa i prawdę mówiąc taka właśnie jest, jednak nie wolno nam się poddać rozpaczy. Nie możemy pozwolić na to, aby ona nas zabiła od środka i odebrała możliwość normalnego życia. Dlatego też proszę was w imieniu swoim oraz porucznik Jenny, abyście po ceremonii wrócili do siebie i spróbowali normalnie żyć. Tak tylko uczcicie jej pamięć we właściwy sposób. Porucznik Jenny was wszystkich lubiła, innych zaś kochała, ale kochała także swoją pracę i była jej oddana. To była dla niej praca z powołania, a nie z jakiegoś kaprysu. Podobnie jak wszyscy policjanci, tak również i porucznik Jenny doskonale wiedziała, jak wielkie jest ryzyko wykonywanego przez nią zawodu. Wiedziała o tym, dlatego też nie możemy jej potępiać za to, iż mimo to rzucała się ona w sam środek niebezpieczeństwa, które w końcu ją zabiło. Doskonale wiedziała, na co się pisze i spodziewała się śmierci w każdej chwili swojego życia. Nie chciała jej, ale wiedziała także, że jej rendez-vous ze śmiercią musi kiedyś nastąpić. Nastąpiło ono szybciej niż byśmy tego chcieli, lecz rozpaczą nic tutaj nie zdziałamy. Zostaje nam tylko płakać po niej oraz żyć tak, jakby ona nam tego życzyła, czyli w miarę normalnie. Ja wiem, że nie będzie to łatwe, ale proszę was... Spróbujcie to zrobić. Nie dla siebie, ale dla niej. Dla tej oto wspaniałej kobiety, która była nam wszystkim niezwykle bliska. Zróbcie to dla niej, a dzięki temu jej śmierć nie pójdzie nigdy na marne.
Przemowa kapitana się skończyła, a po budynku, w którym zebrali się policjanci i ich bliscy, aby ostatni raz pożegnać porucznik Jenny z Alabastii, rozległ się delikatny szmer będący oznaką prawdziwego zachwytu, jaki to wywołały w ludziach słowa kapitana. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy skończył on swoje przemówienie, jednak był to w dużej mierze taki uśmiech przez łzy, bo tak naprawdę moje serce krwawiło z rozpaczy i smutku. Nigdy bowiem nie przypuszczałabym, że to możliwe, aby Jenny odeszła zabita i to jeszcze przez kogo? Przez Asha Ketchuma. Przez mojego chłopaka, którego to kochałam nad życie, a który zadał mi tak wielki ból.
Kto mógł przypuszczać, że los się tak podle potoczy? Najpierw Ash dowiedział się, że jest bratankiem Giovanniego, a potem ta nędzna kreatura zaproponowała mu służbę w swojej organizacji. Mój ukochany początkowo odrzucił tę propozycję, ale potem wyruszył z ojcem na tzw. męską wyprawę, która trwała tylko kilka dni, po czym Josh Ketchum wrócił do Melastii, zaś Ash pozostał w podróży mając jakieś sprawy do załatwienia. Jego misja, jakiej się podjął, zajęła mu nieco czasu, a przez ten cały czas zaczął nagle działać tajemniczy Agent w Masce, nowy agent Giovanniego. No i co się okazało? Że jest nim mój chłopak, który przyjął propozycję swojego stryja na temat służby w jego organizacji przestępczej. Dlaczego on to zrobił? Jak powiedział mi wtedy, gdy wszystko wyszło na jaw, że zrobił to dlatego, aby chronić bliskie sobie osoby. Giovanni wszak zapowiedział mu, że jeśli tego nie zrobi, on rozpocznie represje wobec jego krewnych i przyjaciół. Byłam w stanie to zrozumieć, jednak mimo to naprawdę byłam przybita tym, co się stało. Świadomość, że Ash mógł nas zdradzić był dla mnie początkowo czymś niepojętym. Chyba tak samo, jak to, że słońce mogłoby nagle wstać na zachodzie. A jednak to była prawda. Ash zdradził nas wszystkich, a także wszystkie swoje ideały, które niejeden raz nam powtarzał, odkąd został on detektywem. Nie byłam w stanie w to uwierzyć i już pierwszego dnia po zranieniu Jenny oraz zdemaskowaniu Agenta w Masce próbowałam jeszcze wmawiać sobie, że jest to tylko i wyłącznie sen, z którego już niedługo się wybudzę, a wtedy wszystko już będzie dobrze. Ale cóż... Dobry Bóg nie był niestety tak litościwy, dlatego te przerażające wydarzenia miały miejsce naprawdę, zaś Ash nie tylko nas zdradził, ale jeszcze zabił porucznik Jenny, aby wkupić się w łaski swego nowego szefa. To już kompletnie mnie dobiło. O ile byłam jeszcze w stanie pojąć jego motywacje, dla których się sprzedał, to jednak to ostatnie mnie po prostu już kompletnie dobiło. Po całej tej akcji, w której Jenny została śmiertelnie postrzelona, Ash nie skontaktował się ze mną więcej. Może to i lepiej? Ostatecznie co miałby mi powiedzieć? Że zabił swoją przyjaciółkę, aby chronić mnie i resztę swoich przyjaciół? Jakby on mi to niby uzasadnił? Poświęceniem pionków na szachownicy? Takie tylko porównanie przychodziło mi do głowy, gdy o tym myślałam. Oczywiście rozumiałam, iż Ash mógł chcieć chronić nasze życie poprzez służbę dla Giovanniego, jednak nie musiał zabijać porucznik Jenny. Tego nigdy nie powinien robić. Tym zabójstwem na zawsze przekreślił wszystko, co nas łączyło. Bo czy mogłam mu wybaczyć tak okrutny i podły uczynek? Czy byłabym w stanie to zrobić?
Z moich rozmyślań wyrwała mnie Dawn, delikatnie trącając mnie w ramię. Spojrzałam na nią pytająco.
- O co chodzi?
- Chodźmy, zaraz będzie uroczyste wyniesienie trumny na zewnątrz i złożenie jej do grobu - powiedziała mi na ucho moja najlepsza przyjaciółka.
Załamana popatrzyłam na nią i delikatnie pokiwałam głową.
- Dobrze...
Po tych słowach wyszłam razem z innymi z budynku, po czym uważnie przyglądałam się policjantom, którzy ustawili się przed trumną w rzędzie, a następnie złapali za karabiny i oddali kilka salw honorowych na cześć tej jakże wspaniałej osoby. Następnie pastor pokropił trumnę wodą święconą i cały korowód zebranych wokół niej ludzi odprowadził ją aż do cmentarza, a tam złożono ją w wykopanym nieco wcześniej grobie. Potem to zostało już tylko zasypanie trumny ziemią, co też się stało. Wtedy ceremonia dobiegła końca.
- Dziękuję wam, że tu przyszliście - powiedział kapitan Jasper Rocker, podchodząc do i do towarzyszących mi moich przyjaciół.
Wszyscy oni dobrze znali porucznik Jenny, więc chyba nic dziwnego, że przyszli na jej pogrzeb, aby pożegnać ją ostatni raz. Bardzo mnie cieszyła ich obecność, bo przynajmniej nie musiałam się z nią borykać sama, co by mnie chyba zabiło.
- Nie mogliśmy nie przyjść - powiedziała Delia Ketchum - W końcu wszyscy znaliśmy Jenny i byłoby świństwem z naszej strony, gdybyśmy nie przyszli ją pożegnać.
- Tak, ma pani rację - zgodziła się z nią Dawn - Porucznik Jenny była przyjaciółką nas wszystkich.
- Naszym wręcz moralnym obowiązkiem było ją pożegnań - powiedział Brock.
- Sam bym tego lepiej nie ujął - dodał Clemont.
- Czułabym się podle, gdybyśmy tu nie przyszli - stwierdziła Misty.
Max i Bonnie nic nie mówili, tylko stali w milczeniu. W końcu zawsze podziwiali oni Asha i teraz to, co on zrobił po prostu ich załamało. Rzecz jasna nas wszystkich to dobiło, jednak na nich zadziałało to tak, że aż na pewien czas po prostu zamilkli i nie umieli wypuścić z ust choćby jednego słowa. Delia z kolei załamana płakała z rozpaczy po kątach, kiedy się jej wydawało, że tego nie widzę. Ja natomiast tej samej doby, w której doszło do tej tragedii, to wrzeszczałam z rozpaczy w poduszkę i płakałam w nią pół nocy, aż w końcu udało mi się jakoś zasnąć i to tylko dlatego, że byłam tak zmęczona, iż musiałam to zrobić.
- Wciąż nie możemy uwierzyć, że to wszystko miało miejsce naprawdę - powiedział po chwili kapitan Rocker - Wciąż nam się wydaje, że za chwilę ona wkroczy na posterunek i powie coś w swoim stylu. Albo jak znowu będzie próbowała mnie namówić, abyśmy wynajęli do rozwiązania zagadki Asha...
Na sam dźwięk tego imienia szef policji w Alabastii jęknął głucho i dodał:
- Ech... Biedny chłopak. Pogubił się w tym wszystkim. Na pewno nie chciał zabić Jenny, ale niefortunnie trafił ją w taki sposób, że...
- Zdrada Asha jest wielkim ciosem dla nas wszystkich, panie kapitanie - przerwała mu Misty - Chociaż prawdę mówiąc, to ja wciąż nie rozumiemy, jak mogło do tego dojść.
- Wielka szkoda, że nie da się tego już naprawić - rzekł Tracey, który to nie tak dawno chciał za pomocą przenośników w czasie naprawić całą tę sytuację.


Jednak Clemont i profesor Oak odradzili mu to.
- Możesz niechcący wywołać poważne komplikacje - stwierdził drugi z nich - Bo widzisz... Jeżeli cofasz się w czasie, aby kogoś uratować, a potem go ocalisz, to wtedy tracisz możliwość na to, żeby twoje przeszłe ja cofnęło się w czasie i utorowało w ten sposób tobie z przyszłości zajęcie swojego miejsca w czasoprzestrzeni, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.
- Inaczej mówiąc jeśli chcesz ratować przyjaciela i cofasz się w czasie, aby to zrobić, to trafiasz do przeszłości, a tam będzie dwóch Traceych... Ty i twoje przyszłe ja... - wtrącił się do rozmowy Clemont - Żebyś więc ty mógł normalnie funkcjonować na osi czasu, to twoje przeszłe ja w odpowiednim momencie musi cofnąć się w czasie, abyś ty kontynuował swoje losy. Jeśli jednak ocalisz przyjaciela, to twoje przeszłe ja nie będzie nie będzie mieć powodu, aby cofnąć się w czasie, a co za tym idzie będzie dwóch ciebie i możesz z tego powodu przestać istnieć. Przeszłość musisz bardzo ostrożnie zmieniać, choć najlepiej tego nie robić, a jeśli już, to tylko wtedy, kiedy ta przeszłość nie dotyczy bezpośrednio ciebie, choć prawdę mówiąc takie coś też bym ci odradzał.
- On ma rację, Tracey... Przeszłości lepiej nie zmieniać, bo nigdy nie wiesz, co może z tego wyniknąć - poparł go profesor Oak.
Taka to właśnie rozmowa miała miejsce nie tak dawno, niedługo przed pogrzebem naszej kochanej pani porucznik. Było w niej wiele prawdy i choć nie jestem specjalistką od podróży w czasie, to jednak argumenty pana profesora, a także Clemonta trafiały nie tylko do Tracey’ego, ale i do mnie. Wiedziałam już dzięki nim, że porucznik Jenny nie można ocalić, zaś Ash został mordercą. I w imię czego? W imię źle pojętego dobra bliskich sobie osób? Dlaczego los jest taki niesprawiedliwy?
Wracając od swoich myśli do rzeczywistości, to rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę z kapitanem Rockerem, który popatrzył na Delię i powiedział:
- Gdyby coś, to może pani na mnie liczyć, pani Ketchum. Jeśliby pani czegoś potrzebowała, proszę śmiało prosić.
- Dziękuję, panie kapitanie, jednak wolę nie wyrażać swoich życzeń na głos, bo one jeszcze pana obrażą - rzekła smutno kobieta, ocierając powoli swoje oczy.
- A dlaczego?
- Ponieważ jedyne, o co bym mogła prosić, to łaska dla mojego syna i prośba, aby pan oraz pańscy ludzie nie próbowali go ścigać, a taka prośba przecież obraża wszystkich policjantów w całej Alabastii. W końcu Jenny była jedną z nich, a mój syn ją po prostu zabił. Jednak moje serce nie umie go za to potępić. Wierzę, że on tego wcale nie chciał i nawet, jeśli to tylko złudna nadzieja, to i tak jestem o tym święcie przekonana.
Jej wiara w Asha była po prostu piękna. W sumie nie dziwiła mnie ona, bo ostatecznie miałam już możliwość poznać, jakie uczucia do syna żywi Delia Ketchum, więc prawdę mówiąc zdziwiłoby mnie raczej to, gdyby tak nie mówiła. Jeśli więc chodzi o to, co czułam, kiedy usłyszałam te piękne słowa, to poczułam w sercu wielką dumę, jednak prócz tego również bardzo wielkie współczucie. Bo przecież ja już niestety straciłam wszelką wiarę w to, co ona mówiła. Ostatecznie to przecież na moich oczach Ash postrzelił Jenny tak mocno, że ta od tego umarła. Delia tego nie widziała. Widziałam to ja oraz kilku policjantów, których zeznania całkowicie zniszczyły opinię Sherlocka Asha i w sumie słusznie, bo przecież ten człowiek, który jeszcze do niedawna był mi najbliższą osobą na świecie zdradził wszystkie nasze ideały, a prócz tego zabił policjantką, z którą oboje się przyjaźniliśmy.
Jednak mimo tego moje serce zawsze kochało i zawsze kochać będzie szczerze, dlatego też nie umiałam przestać miłować mojego chłopaka, choć w sumie to nie wiedziałam, czy jeszcze nim był po tym wszystkim, co miało niedawno miejsce. Moje serce rozdzierał potworny wręcz ból, a ja bardzo chciałam nienawidzić Asha. Chciałam czuć do niego już tylko i wyłącznie wstręt oraz niechęć, a jednak mimo tego, co zrobił wciąż go kochałam. No, bo niby jak miałam z serca i umysłu wyrzucić te wszystkie cudowne chwile spędzone u jego boku? Te wszystkie lata, gdy byliśmy razem i kiedy to myśl o nim dodawała mi sił, kiedy przeżywaliśmy wręcz niesamowite przygody, kiedy potem walczyliśmy o to, aby tego zła mniej było na świecie... Teraz to wszystko miało teraz zniknąć z mojego życia? Nie! To było niemożliwe. Ja go wciąż kochałam i nie umiałam udawać, że jest inaczej.
Tylko co z tego? Co mi z tego, że wciąż go kocham? On przecież jest już spalony w środowisku policyjnym i w naszym. Po tym, co zrobił, już nie miał niestety powrotu, bo czy mogliśmy mu wybaczyć dokonanego przez niego zabójstwo z premedytacją i to jeszcze naszej drogiej przyjaciółki? Bez względu na motywacje nie mogliśmy tego pojąć ani mu wybaczyć. To było po prostu straszne. Nie tak dawno go wszyscy kochaliśmy, dzisiaj zaś go nienawidziliśmy. A wszak miał on dobre intencje. Cóż... Widocznie prawdą jest, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane.
- Sereno...
Spojrzałam na Dawn, która patrzyła na mnie smutnym wzrokiem.
- Już wszyscy wychodzą. Pora wracać.
Pokiwałam załamana głową i zgodziłam się z nią, po czym odparłam:
- Dobrze... Już idę.
Powoli szłam przed siebie pogrążona we własnych myślach. Niestety, nie dane było mi na spokojnie pomyśleć o tym, o czym chciałam myśleć, bo ledwie opuściłam cmentarz, a już doskoczyli do nas zebrani tam wcześniej dziennikarze. Zanim się spostrzegłam, podsunęli mi oni mikrofony pod nos i zaczęli zagadywać obrzydliwe niewygodne pytania typu:
- Sereno, jak się czujesz po zdradzie swojego chłopaka?
- Czy wiedziałaś o tym, co on zamierza?
- Czemu mu nie przeszkodziłaś w tym, co zrobił?
- Jak się czujesz jako dziewczyna zabójcy?
- Jak ci się udaje z tym żyć?
- Czy możesz powiedzieć, co teraz planuje twój chłopak?
- Czy będziesz prowadzić śledztwa bez swego chłopaka?
Poczułam, jak serce zaczyna mi jeszcze mocniej krwawić z rozpaczy, ponieważ zachowanie dziennikarzy było po prostu straszne. Jak oni mogli? Zadawali mi pytania tak okropne, tak brutalne i bezwzględnie szczere, że po prostu miałam wielką ochotę walnąć jednego i drugiego w nos. Bo w końcu co oni sobie myśleli? Jak można komuś zadawać takie pytania? Czy oni nie mieli serc? Czy oni nie wiedzieli, że takie pytania tylko mnie ranią? Bo w końcu wciąż kochałam Asha, a prócz tego jeszcze jestem traktowana tak, jakbym była jego wspólniczką w zbrodni. Czy oni naprawdę nie mieli ani trochę wyczucia? Albo empatii? Chociaż w sumie słyszałam już wiele razy o tym, że dziennikarze cierpią na znieczulicę, ale dopiero wówczas miałam okazję się przekonać, iż to jednak prawda.
Nim zdążyłam powiedzieć tym pijawkom, aby się ode mnie odczepili, Misty doskoczyła do pierwszego z nich i dała mu w nos. Nigdy jeszcze nie widziałam takiego ataku agresji z jej strony. Co prawda Ash mi mówił, że ona to tylko kiedyś była skłonna do rękoczynów, jednak potem się zmieniła. Najwidoczniej w wyjątkowych sytuacjach nie umiała być spokojna i prawdę mówiąc daleka byłam od potępienia jej za to.


Dziennikarz walnięty przez rudowłosą jęknął z bólu, po czym złapał się za nos, z którego poleciała mu niewielka stróżka krwi.
- Dziewczyno, odbiło ci?! - zawołał wściekłym głosem facet - Czy ty jesteś jakaś nienormalna?
- Że słucham?! To chyba wy jesteście nienormalni! Napastujecie moją przyjaciółkę i nękacie ją zadając jej perfidne pytania! - krzyknęła na nich Misty - Dziwicie się, że w końcu nerwy nam puszczają?!
- Ty jesteś jakaś nienormalna! - darł się na nią dziennikarz - Już my się postaramy, aby nagranie z tego wydarzenia dostało się do sieci.
Melody wysunęła się z tłumu, po czym złapała ona za kamerę trzymaną przez pomocnika owego dziennikarza, a następnie rozbiła ją o ziemię.
- Hej! To jest drogi sprzęt! - krzyknął koleś.
- Uważaj, bo stracisz nie tylko kamerę! - warknęła na niego Melody - A teraz wynoście się stąd, dobrze wam radzę!
Dawn, Bonnie, Clemont i Brock doskoczyli do mnie, osłaniając mnie przed dziennikarzami, natomiast Tracey próbował w jakiś sposób uspokoić swoją wściekłą dziewczynę, która właśnie o mały włos co nie wydrapała oczu pomocnikowi dziennikarza i samemu dziennikarzowi. Obaj w końcu uciekli cali przerażeni, zwłaszcza widząc wielki gniew Misty (którą z kolei próbował uspokoić Max z Brockiem), natomiast pozostałe pijawki zostały ostatecznie uciszone przez kapitana Rockera, który zapowiedział im, że ich wszystkich aresztuje, jeśli mnie nie zostawią w spokoju.
- To jest blokowanie wolności słowa mass mediów! - krzyczał jeden z tych nędznych drani.
- Policja chroni swoich uprzywilejowanych przyjaciół przed nami! - dodał drugi.
- Ludzie mają prawo znać prawdę!
- Nie zamkniecie nam ust swoimi groźbami!
- Prawda musi wyjść na jaw!
- Czy chroni pan mordercę, kapitanie?!
Delia i profesor Oak dołączyli do Rockera, próbując jakoś wpłynąć na ten dziki oraz bezmyślny tłum.
- Dajcie już spokój Serenie! - wołała Delia - Proszę was, zostawcie ją w spokoju!
- Ona nie wie niczego, co mogłoby was interesować - dodał profesor Oak dość groźnym tonem.
Moi przyjaciele pomogli mi się jakoś wyrwać z tłumu tych nędznych pijawek, po czym odbiegliśmy razem jak najdalej od cmentarza. Kiedy już byliśmy daleko od tego miejsca, powoli zwolniliśmy i zaczęliśmy iść przed siebie spokojnym, powolnym krokiem.
- Co za podłe kreatury! - syknęła Dawn załamanym i zarazem bardzo wściekłym głosem - Naprawdę nie wiem, jak tak można nękać człowieka!
- Zwykłe hieny i nic więcej! - powiedział wściekły Clemont.
- Pijawki i do tego jeszcze podłe! - dodał równie mocno tym wszystkim oburzony Brock.
- Misty bardzo dobrze zrobiła, że walnęła jednego z tych drani w nos! - dodała Bonnie, machając bojowo piąstkami - No, a Melody to jeszcze lepiej zrobiła! Jak fajnie jednemu z nich rozwaliła kamerę!
Dziewczynka po raz pierwszy od bardzo dawna odezwała się, co było naprawdę ogromnym pozytywem całej tej sytuacji, choć chyba jedynym.
- Żeby tylko obie nie miały z tego powodu żadnych przykrości - rzekł zaniepokojony Clemont.
- Spokojnie, kapitan Rocker nigdy nie dopuści do tego - uspokoił go Brock - Sierżant Bob także na pewno będzie po naszej stronie.
- Mimo wszystko lepiej by było, gdyby nie dopuszczały się one takich rękoczynów - stwierdził Clemont - Martwię się o nie.
- Wszyscy się o nie martwimy, ale spokojnie... Jakoś my to wszystko przeżyjemy - powiedziała Dawn, próbując na jakoś pocieszyć.
Niestety, ton jej głosu zaprzeczał wszystkiemu, co mówiła. Wiedziałam o tym doskonale, jednak doceniałam jej starania, więc lekko ścisnęłam jej dłoń i powiedziałam:
- Masz rację. Damy sobie z tym wszystkim radę. Musimy. Jeśli nie my, to kto?
- Ash też zawsze to powtarzał - rzuciła nagle Bonnie, po czym opuściła załamana głowę w dół - Sereno, przepraszam cię. Ja nie chciałam. Ja... Tego no...
Pogłaskałam ją czule po główce i uśmiechnęłam się do niej czule.
- Spokojnie, nic się nie stało. Ja się nie gniewam. No, a poza tym, to on miał rację, że tak mówił. A my będziemy trzymać się tego powiedzenia, możesz być pewna.
Bonnie uśmiechnęła się do mnie lekko, po czym dodała:
- Myślisz, że jeszcze kiedyś będzie tak, jak kiedyś?
Zasmucona pokręciłam przecząco głową.
- Kochanie... Już nigdy nie będzie tak, jak było dawniej, ale na pewno będzie dobrze, jeśli tylko się postaramy. Oczywiście nie będzie to łatwe, ale jeżeli będziemy się wszyscy wspierać, to być może uda się nam w miarę możliwości powrócić do normalności.
Moi przyjaciele zgodzili się ze mną, choć tak prawdę mówiąc, mocno w to wątpiłam. No, bo czy po zdradzie Asha może być jeszcze kiedykolwiek cudownie w moim życiu?

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Kiedy powróciłem z mojej akcji w Centrum Pokemon w Alabastii, to oczywiście byłem załamany. To, co zrobiłem, dręczyło mnie i nie dawało mi spokoju. Wiedziałem, że po tym wszystkim już nigdy nic nie będzie takie, jak było kiedyś. Raz na zawsze odciąłem sobie drogę ucieczki z tego piekła, w jakie wszedłem. Ale czy miałem jakiś wybór? Albo raczej, czy mając do wyboru życie jednostki oraz życie kilkunastu istot żywych, do tego jeszcze niesamowicie mi bliskich, miałem jakąkolwiek inną możliwość przed sobą? Nie, nie miałem innej, a w każdym razie innej nie widziałem. Oczywiście bardzo dobrze wiedziałem, że za to, co zrobiłem moi przyjaciele mogą mnie znienawidzić, ale już wolałem to niż żeby mieli być oni martwi. Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Giovanni spełni swoje groźby i z pewnością skrzywdzi moich bliskich, jeśli tylko nie będę mu posłuszny. Musiałem to zrobić, a kiedy on wydał mi polecenie, abym zabił porucznik Jenny z Alabastii przy najbliższej ku temu okazji, to wiedziałem, iż albo ona, albo też Serena, Dawn, Pikachu, moja mama, mój ojciec i w ogóle wszystkie bliskie mi osoby pójdą pod nóż. On ich nie oszczędzi. Zadba o to, aby ich dalsze życie było piekłem, byłem tego pewien, albo zwyczajnie ich zabije. Wolałem nie ryzykować, dlatego też, kiedy tylko Jenny stanęła mi na drodze, wypełniłem wolę mojego stryja, raz na zawsze gubiąc w ten sposób moją biedną duszę.
Domino oraz Zespół R z miejsca poszli złożyć raport swojemu szefowi. Nazywam go „ich szefem“, ponieważ na określenie „mój szef“ nie jestem w stanie się zdobyć. W sumie nawet nazywanie go moim stryjem jakoś trudno mi przychodzi, ale wolę już używać tego określenia niż nazywać go moim szefem.
Tak czy siak, oni poszli z miejsca do szefa, aby złożyć mu raport na temat naszych poczynań. Muszę przyznać, że gdy szli wykonać to zadanie, to Zespół R wykazał się jakimś takim jakby dziwnym strachem połączonym z wielkim szacunkiem do mnie. Widocznie postrzelenie Jenny ich wyraźnie załamało, a jednocześnie wzbudziło w nich szacunek do mnie. Co prawda, kiedy miałem postrzelić Jenny, to cała trójka (a zwłaszcza Jessie) krzykiem wręcz domagała się tego ode mnie. Tak sobie jednak myślę, że oni wcale nie liczyli na to, iż ja to zrobię. Sądzili raczej, że pęknę pod wpływem tego wszystkiego, co się tutaj dzieje i na pewno nie zrobię tego, czego ode mnie oczekuje Giovanni, lecz spotkało ich gorzkie rozczarowanie, ponieważ ja nie pękłem, choć być może byłoby lepiej, gdyby tak się stało... Nie! Wcale nie byłoby lepiej! Byłoby o wiele gorzej, bo Giovanni nigdy by mi tego nie darował, gdybym go zawiódł w tej sprawie, a moi bliscy zapłaciliby za to. Wszak sam mi to zapowiedział. Albo ona, albo oni. Co miałem zrobić?
Podsumowując więc Zespół R wcale nie spodziewał się po mnie, abym miał dokonać tego, czego dokonać się podjąłem. Musiałem więc bardzo ich zaskoczyć swoim osiągnięciem. Domino również była zachwycona, chociaż z innych powodów. Jej podobało się to, że już na zawsze byłem stracony w oczach nie tylko policji, ale i moich bliskich. Nie zamierzała ukrywać, że taka myśl sprawiała jej wielką przyjemność. Oczywiście wcale mnie to nie dziwiło, ponieważ Domino jest osobą, której zadawanie innym bólu sprawia przyjemność, a już szczególnie uwielbia zadawać go tym, co jej się narazili, a chyba nie ma nikogo na tym świecie, kto bardziej by się jej naraził, niż właśnie ja. Ostatecznie to ja już wiele razy udaremniłem misje, które miała wykonać dla swojego szefa, a prócz tego jeszcze pokonałem ją na szpady i zrobiłem jej bliznę na policzku taką samą, jaką ona zrobiła kiedyś mnie. Już za jedną z tych rzeczy Domino mogłaby mnie rozszarpać na strzępy, a co dopiero za wszystkie. Wiedziałem o tym doskonale, dlatego swego rodzaju przyjemność sprawiała mi świadomość, że teraz nie mogła mnie już tknąć. Co prawda mogła ona mnie po cichu otruć lub kazać zabić w inny sposób, jednak z drugiej strony chyba nie byłaby aż tak głupia, żeby to robić pod nosem swego ojca? Ostatecznie przecież nie mogłaby liczyć na to, że on się nie domyśli, kto mnie zabił. Ale też z drugiej strony, kiedy już będę martwy, to już mi to niewiele pomoże. Ostatecznie co trupowi po tym, że zostanie pomszczony?
Mimo wszystko liczyłem na zdrowy rozsądek Domino, który zwycięży w niej jej mściwość i sprawi, że jędza nie zrobi mi krzywdy. Dla pewności postanowiłem też kupować sobie jedzenie w sklepach i z miejsca, zaraz po ich kupieniu je zjeść, aby nikt nie miał możliwości, aby się do nich dobrać. Ostatecznie strzeżonego Pan Bóg strzeże, jak to mówią.
Wracając jednak do rzeczywistości muszę powiedzieć, że kiedy tylko Domino i Zespół R poszli złożyć raport Giovanniemu, to ja udałem się do swojego pokoju, w którym czekał już na mnie Pikachu. Pokemon popatrzył na mnie bardzo zasmuconym wzrokiem. Z pewnością wiedział, co zrobiłem, bo przecież mówiłem mu przed akcją, co zamierzam.
- Tak, masz rację - powiedziałem do niego bardzo smutno - Zrobiłem to. Zrobiłem, aby uratować moich przyjaciół, w tym Serenę. Wiem, to było po prostu podłe i straszne... Ale co ja mogę? Tylko tak mogę im pomóc.
- Pika-pika! Pika-chu - zapiszczał smętnie Pikachu, powoli do mnie podchodząc i dotykając łapką mojej nogi.
- Wiem, to po prostu świństwo, ale czy mamy inne wyjście? Tylko w ten sposób osiągniemy nasze cele i pomożemy naszym bliskim.
- Pika-pika!
- Tak, wiem o tym. Martwisz się, że więcej nie zobaczysz Buneary. Spokojnie, jeszcze ją zobaczysz. W końcu to nie ty jesteś obecnie mordercą, którego ściga policja. To nie ty, ale ja... I dlatego też ja będę musiał sobie z tym wszystkim radzić. Ty nie musisz. Ty jesteś od tego wolny.
Pikachu zapiszczał ponownie i pokazał mi coś na migi.
- Rozumiem. Mój los twoim losem, tak mówisz? Wybacz, ale nie mogę się na to zgodzić. Ty nie możesz tak cierpieć.
Usiadłem zasmucony na łóżku i rozmyślałem o tym wszystkim, co ostatnio miało miejsce. Po głowie krążyła mi tylko jedna myśl... Czy jeszcze kiedyś ujrzę Serenę? I czy ona wybaczy mi to, co już zrobiłem? Wiem, że to było naprawdę okropne, ale musiałem... Dla jej dobra. Chociaż ona pewnie będzie uważać inaczej. Jednak wolę, żeby mnie nienawidziła, ale była żywa niż żeby miała kochać mnie i umrzeć w kwiecie wieku.

***


Minęły dwa dni zanim Giovanni wezwał mnie do siebie na rozmowę sam na sam. Tak prawdę mówiąc spodziewałem się tego wezwania znacznie wcześniej, dlatego też zdziwiło mnie bardzo mocno to opóźnienie. Czemu on tak długo z tym zwlekał? Co nim kierowało? Byłem bardzo ciekaw, co mi powie, kiedy się już spotkamy. Dlatego też w milczeniu oraz pogrążony we własnych myślach, szedłem powoli za sekretarką Giovanniego, panną Theodorą Brown w kierunku gabinetu mego stryja.
- Czy pan Giovanni mówił ci coś może o tym na temat tego, co ma mi powiedzieć? - spytałem kobietę, gdy już tam szliśmy.
- Nie. Nic mi nie mówił. Jestem jednak pewna, że sam ci wszystko powie, kiedy już cię zobaczy.
- Mam nadzieję, choć trochę się tego boję.
- Nie musisz. Pan Giovanni jest dzisiaj w niezwykle dobrym humorze.
Popatrzyłem na nią bardzo zaintrygowany, nie wiedząc za bardzo, co mam o tym wszystkim myśleć. W końcu nie wiedziałem, czy dobry humor u mojego stryja oznacza coś dobrego dla mnie. Dlatego też z mocno bijącym mi z niepokoju sercem powoli szedłem za kobietą, a kiedy już byliśmy na miejscu, to sekretarka zapukała do drzwi, po czym otworzyła je i weszła do środka. Ja zaczekałem na zewnątrz, aż owa małomówna dama otworzyła ponownie drzwi i powiedziała:
- Pan Giovanni czeka.
Następnie ukłoniła mi się lekko i odeszła, zaś ja z mocno bijącym mi sercem wszedłem do środka, po czym stanąłem przed obliczem mego stryja.
- Podobno mnie wzywałeś. Czy to prawda? - spytałem.
- Tak, to prawda. Wzywałem cię tu - odpowiedział mi szef organizacji Rocket, który zgodnie z zapowiedzią swojej sekretarki miał wtedy naprawdę dobry humor - Siadaj, proszę. Nie będziesz przecież rozmawiał ze mną na stojąco, prawda?
Oczywiście nie zamierzałem tego robić, dlatego też powoli usiadłem na krześle naprzeciwko mojego stryja, który uśmiechnął się podle i rzekł:
- Dostałem raport w sprawie twojej ostatniej akcji.
Pokiwałem smutno głową i dodałem:
- Przepraszam, że tak kiepsko ona poszła. Nie dość, że nie złapaliśmy Pokemonów, ale jeszcze powierzeni nam ludzie poszli do więzienia. Wiem, że to dla ciebie poważna strata, stryju, ale...
Giovanni machnął na to lekceważąco ręką i uśmiechnął się do mnie bardzo wesoło.
- Ech, daj już lepiej spokój! To nic takiego. Kogo obchodzi to, że nie zdołałeś złapać tych głupich Pokemonów albo że kilku naszych drobnych pomagierów poszło siedzieć? Mnie to na pewno nie obchodzi. Nie bój się. Nie wezwałem cię tu, aby cię za to zbesztać. Wręcz przeciwnie. Ja chcę cię pochwalić!
- Pochwalić?
- A tak... Pochwalić. Wiesz, co mam teraz na biurku?
To mówiąc wskazał on palcem na papiery, które właśnie leżały przed nim na biurku.
- Nie... Nie wiem. A co to jest?
- To jest raport mojego szpiega ze szpitala w Alabastii. Wynika z niego, że twoje najważniejsze zadanie zostało wykonane.
- Najważniejsze zadanie?
- A tak... Nie pamiętasz już? Miałeś zabić porucznik Jenny.
- Ale ja ją tylko zraniłem. Nie wiemy, czy ona umarła.
- Wobec tego na pewno bardzo ucieszy cię wiadomość, że ona nie żyje.
Poczułem, jak mi serce zaczyna mocniej bić, gdy tylko to usłyszałem. A więc jednak. To się naprawdę stało.
- Porucznik Jenny nie żyje?
- Tak. Tu jest raport mojego szpiega potwierdzający to wszystko. Tak... Dokładnie tak. Porucznik Jenny zmarła tego ranka w szpitalu. Do raportu jest dołączone lekarskie świadectwo zgonu. Możesz je sobie zobaczyć.
Po tych słowach pokazał mi on owe świadectwo, które przeczytałem z bardzo wielką dokładnością. A więc jednak... Nie ulegało już wątpliwości, że porucznik Jenny nie żyje, zaś ja właśnie zostałem zabójcą. Załamany tym faktem położyłem na biurku ów akt zgonu.
- A więc to prawda. Ona nie żyje, bo ja ją zabiłem.
- Nie inaczej. Zabiłeś ją - Giovanni napawał się wręcz tymi słowami - No i tym samym dałeś dowód swojej lojalności wobec nas.
- Wiesz dobrze, mój drogi stryju, że nie zrobiłem tego dla ciebie, ale dla ratowania moich przyjaciół. Sam przecież powiedziałeś, że...
- I gdybyś nie wykonał mojego polecenia, to oni by za to zapłacili.
- Wiem o tym. Jednak nie planowałem zabić jej właśnie wtedy. To był czysty przypadek, że ona mi się tam nawinęła.
- Życie składa się z przypadków - zaśmiał się podle Giovanni - Ale czy to ważne, w jaki sposób ją zabiłeś? Ja liczyłem na to, że ona tam się zjawi i sam widzisz... Zjawiła się. Tak... Wystarczyło tylko trochę poczekać, a sama przyszła do ciebie. Podobno nawet błagała cię, abyś nie strzelał...
- Tak, to sama prawda - potwierdziłem załamanym głosem, opuszczając smutno głowę w dół.
- Tak... Błagała cię, a ty po prostu strzeliłeś do niej... Zastrzeliłeś ją jak psa... Jak nędznego, wściekłego psa.
Giovanni zachichotał podle. Zachowywał się on tak, jakby chciał mnie tym zdenerwować. Następnie uśmiechnął się znowu i dodał:
- I bardzo dobrze zrobiłeś. Ona była nam przeszkodą we wszystkim. Wysyłała swoich szpiegów do nas, a ty ją zabiłeś i dzięki temu mamy już z nią spokój raz na zawsze. A ty jesteś odtąd mój, Ash.
Popatrzyłem na niego uważnie, westchnąłem głęboko i zapytałem:
- Czy chcesz mi powiedzieć, że zabicie Jenny było testem?
- Tak... I ty go zdałeś, mój drogi chłopcze. Jesteś po prostu wspaniały. Dobrze wiedziałem, komu powierzyłem tę poważną misję. Domino chciała, aby to ona mogła zrobić, ale ja nie ufałem w jej możliwości. Wiedziałem, że kto jak kto, ale tylko ty możesz wykonać to zadanie, bo tylko ty masz takie umiejętności i dość sprytu, żeby ją podejść i w ogóle...
- Przestań już, stryju! - zawołałem ze złością - Tak ściemniać możesz innym, ale nie mnie! Ja dobrze wiem, dlaczego ty to zrobiłeś! Ty po prostu chciałeś postawić mnie w sytuacji bez wyjścia, abym nie miał odwrotu!
Giovanni zaśmiał się podle i pokiwał lekko głową.
- O tak! To sama prawda. Zrobiłem to przede wszystkim dlatego, żebyś był już mi całkowicie oddany. Wiedziałem, że jeśli ją zabijesz, będziesz mi całkowicie wierny.
- Oczywiście... Bo inaczej ty wydasz mnie policji.
- Nie... Bo ty po prostu nie masz już żadnego wyboru.
Spojrzałem na niego zaintrygowany tym, co mówił, a on tymczasem kontynuował:
- Tak... Ty musisz być mi teraz wierny, bo po prostu nie masz innego wyboru. Bo w przeciwnym razie nie masz już dokąd pójść. Wiesz dobrze, że dokąd nie pójdziesz, będziesz ścigany przez policję za zabójstwo porucznik Jenny. Również moja konkurencja, której się naraziłeś, nie weźmie cię pod swoje skrzydła. Inaczej mówiąc, jesteś obecnie ścigany praktycznie przez wszystkich. Żeby żyć na wolności, musisz tu zostać.
- Tutaj? Przecież to też jest więzienie.
- Być może, ale takie, z którego możesz wychodzić kiedy chcesz.
- I włóczyć się po Wertanii w towarzystwie eskorty.
- Wolisz więzienie państwowe?
- Nie.
- No właśnie. Więc chyba lepiej siedzieć tutaj, prawda?
- W sumie to racja. Zwłaszcza, że jak sam powiedziałeś, nie mam już dokąd pójść.
- Tak... To prawda - zachichotał podle Giovanni - Ale mam dla ciebie coś na otarcie łez.
- Co takiego?
- Awans dla ciebie, mój młody przyjacielu.
- Awans? - spojrzałem na niego zdumiony.
Początkowo myślałem, że on żartuje, jednak nic na to nie wskazywało. Wręcz przeciwnie, był niesamowicie poważny w tym, co robił i mówił.
- A tak... Dokładnie tak. I jeszcze nie byle jaki awans. Wiele razy o tym myślałem i naradzałem się z moją matką, a twoją babcią, Madame Boss.
- Moja babcia - jęknąłem załamany.
Wciąż bowiem świadomość, że ktoś tak podły, jak ona może być moim krewnym i do tego jeszcze tak bliskim, zdecydowanie budziła mój wstręt.


- Tak, twoja babcia. Naradzałem się z nią wiele razy i wiem już, że plan mój jest najlepszym z możliwych planów do realizacji.
- A konkretniej o co ci chodzi?
- Konkretniej chodzi mi o to, że oboje... Ona i ja... Naradziliśmy się w tej sprawie i wiemy już, iż będziesz moim doskonałym zastępcą.
- Zastępcą?
Byłem bardzo zdumiony, kiedy to powiedział, bo czego jak czego, ale tego to ja się nie spodziewałem.
- Ja? Twoim zastępcą?
- A i owszem. A być może z czasem i następcą.
- Następcą? Ja? Przecież ja tu służę dopiero tak dwa tygodnie i co? Już taki awans?
- Tak, ponieważ organizacją Rocket może dowodzić tylko ktoś z naszej rodziny - powiedział na to Giovanni - Ktoś z najbliższej rodziny. Nie będę przecież żył wiecznie i nawet nie zamierzam tego robić. Więc wobec tego komu mam powierzyć mój spadek po matce i zarazem jej wielkie dzieło?
- Masz przecież córkę.
Giovanni parsknął śmiechem, bardzo zresztą pogardliwym.
- Oczywiście... Mam córkę, jednak chyba nie sądzisz, że Domino może być moją następczynią, prawda? Przecież to jest kobieta tak samo śliczna, jak i nerwowa. Do tego jeszcze lekkomyślna, że nie powiem już o tym, że całkowicie pozbawiona samodyscypliny. Owszem, nadaje się ona na moją agentkę, ale bynajmniej nie na moją następczynię. Oczywiście dotychczas, z braku innych następców musiałem ją mianować moim dziedzicem, ale cóż... Dzisiaj znalazłem kogoś lepszego na stanowisko. No co? To żadna dla mnie strata, bo ostatecznie wszystko zostaje w rodzinie, mam rację?
- No tak, to prawda. Wszystko zostaje w rodzinie. Tylko powiedz mi, proszę... Czy Domino nie była twoją zastępczynią?
- Tak, była... Teraz jednak to ty ją zastąpisz na tym stanowisku, a ona będzie musiała słuchać twoich rozkazów.
Popatrzyłem na niego uważnie i powiedziałem:
- Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, stryju, że jeśli to zrobisz, Domino znienawidzi mnie jeszcze bardziej, a nawet spróbuje zabić.
Giovanni w ogóle jednak nie zdawał się tym przejmować.
- Biorę taką możliwość pod uwagę, ale spokojnie, Ash... Jeśli spróbuje choćby palcem cię tknąć, to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobi jej palec.
- Przecież to twoja córka.
- Moja córka, która to ostatnio sprawia mi tylko zawód, a przez kogo? Przez ciebie właśnie. Wiele razy już ją pokonałeś i udaremniłeś jej akcje. Wskutek tego musiałeś się tym wszystkim jej nieźle narazić, ale tym samym zrobiły na mnie po prostu ogromne wrażenie. Jesteś wielkim miłośnikiem rozwiązywania zagadek za pomocą logicznego myślenia. Pomyśl więc teraz logicznie. Kogo mam wziąć na swojego zastępcę? Moją nerwową córeczkę, która ostatnio wiecznie sprawia mi tylko zawód, czy też może tego, kto jest przyczyną tego zawodu? Nie odpowiadaj, bo przecież obaj bardzo dobrze znamy odpowiedź na to pytanie.
- No dobrze, ale co zrobisz, jeśli ona zechce mnie...?
To mówiąc przejechałem sobie lekko palcem po szyi.
- Nie bój się, nie pozwolę jej na to - zaśmiał się wesoło Giovanni - Nie musisz się niczego obawiać. Będzie ona omijać cię szerokim łukiem. Już ja zadbam o to, żeby nie próbowała cię tknąć. Będzie cały czas pilnowana.
- Każesz śledzić własną córkę?
- Nie. Wystarczy, żeby ona w to uwierzyła, a wszystko będzie dobrze. Wierząc, że jest inwigilowana będzie musiała zachowywać się grzecznie, bo inaczej... Papa, ciepła posadko.
Następnie zadzwonił na swoją sekretarkę i kazał jej przynieść butelkę szampana.
- Wypijemy zatem za twój awans i za wierną służbę u mnie.
Theodora Brown (bo tak właśnie nazywa się sekretarka mojego stryja) przyniosła butelkę szampana i dwa kieliszki. Następnie nalała nam do nich owego napoju. Gdy już to zrobiła, to jeden z kieliszków wziął do ręki mój stryj, a drugi wziąłem ja.
- Za twój awans, mój chłopcze. Obyś godnie mnie zastępował, zanim zastąpisz mnie ostatecznie.
Piłem już kilka razy szampana, więc tym razem napiłem się go także. Zanim jednak to zrobiłem, mój stryj położył mi dłoń na dłoni z kieliszkiem i powiedział:
- Ale pamiętaj, Ash... Jeśli mnie zdradzisz, to wiedz, że ja mam długie ręce. One zawsze cię znajdą i uduszą, gdziekolwiek byś się nie schował.
Następnie parsknął wesoło śmiechem.
- Ale ty mnie nie zdradzisz, bo nie masz dla kogo mnie zdradzić. A co najlepsze, po twoich ostatnich wyczynach, ty nie masz już dokąd iść. Nie możesz też już zawrócić. Jesteś odtąd członkiem naszej wspaniałej rodzinki. Na zawsze.
Po tych słowach Giovanni zaczął się śmiać jak idiota i wypił jednym duszkiem szampana. Ja zaś, nie wiedząc za bardzo, co mi innego pozostało, zrobiłem to samo ze swoim napojem.

***


Wiadomość, że zostałem zastępcą Giovanniego bardzo szybko została rozgłoszona po całej organizacji. Mój stryj zadbał o to, aby wszyscy o tym wiedzieli. Domino dostała furii, kiedy się o tym dowiedziała, jednak nic nie mogła zrobić. Wściekła zaczęła pić i chodziła po siedzibie tatusia prawie cały czas pijana, pomstując na mnie na czym świat stoi. Wiecznie okazywała mi swoją niechęć, nawet wtedy, kiedy poszedłem do miejscowej karczmy zabawić się w towarzystwie kilku agentów. Ona też się tam pojawiła. Już była zalana, ale nienawiści było w niej o wiele więcej niż alkoholu.
- Kochani, świętujemy dzisiaj awans mojego kochanego kuzynka! - zawołała głośno, śmiejąc się przy tym złośliwie - Mojego drogiego, jakże kochanego kuzynka, który postanowił wygryźć mnie z interesu. Który włazi w tyłek mojemu tatusiowi tak mocno, że ten mianował go swoim następcą! Chwała mu za to! Wielka chwała!
Następnie nalała sobie znowu jakiegoś alkoholu do kieliszka, po czym rzuciła go na podłogę, aż go rozbiła.
- Zdrowie Asha! Zdrowie! - wołała i spojrzała na orkiestrę - Zamawiam utwór dla mojego drogiego kuzynka! Zagrajcie nam „Murkę“! Ale już!
Orkiestra spełniła jej prośbę i zaczęła grać pewien utwór, którego to słowa zaśpiewała jedna, młoda piosenkarka. Szły one tak:

Hen w Odeskim porcie banda grasowała
Nieuchwytna od szeregu lat.
Z policyjnych obław wychodziła cało,
Nigdy nie ponosząc żadnych strat.
Z policyjnych obław wychodziła cało,
Nie ponosząc przy tym żadnych strat.

Nocą, kiedy miasto z cicha usypiało,
Banda pruła zamki wielkich kas
Albo karawany napadała śmiało.
Z łupem odchodziła w gęsty las.
Albo karawany napadała śmiało.
Z łupem odchodziła w gęsty las.

W bandzie żyła Murka, dziewczę czarnookie.
Nie wiadomo skąd ją przygnał los,
Lecz banda czuwała nad jej każdym krokiem.
W bandzie żyła od najmłodszych lat.
Lecz banda czuwała nad jej każdym krokiem.
W bandzie żyła od najmłodszych lat.

Raz, gdy po robocie, na kieliszek wina
Do tawerny weszliśmy we trzech.
Tam tańczyła Murka przy dźwiękach pianina.
Wkoło Murki dźwięczał śpiew.
Murka tam tańczyła przy dźwiękach pianina.
Wkoło Murki słychać było śpiew.

Gdy nas zobaczyła zbladła i zadrżała,
A jej uśmiech nagle gdzieś już zgasł.
Wszystko było jasne - Murka nas zdradziła.
Z Murką przy stoliku siedział szpieg.
Sprawa była jasna - Murka nas zdradziła.
Przy stoliku z Murką siedział pies.

W ręku błysnął nagan, wystrzał targnął głucho.
Murka się zwaliła z krzesła w dół.
Głową uderzyła o podłogę głucho.
Krew prysnęła z Murki aż na stół.
Głową uderzyła o podłogę głucho.
Krew prysnęła z Murki aż na stół.

Żegnaj podłe dziewczę - policyjna suko.
Zdradę zapłaciłaś życiem swym.
Banda nie przebacza, kula jest zapłatą.
Zdradę można zatrzeć tylko krwią.
Banda nie przebacza, kula jest zapłatą.
Zdradę można zatrzeć tylko krwią.

Tam w Odeskim porcie jest mogiła mała,
Opuszczona pośród starych drzew.
Tam swą czarną Murkę banda pochowała
I po Murce został tylko śpiew.
Tam swą czarną Murkę banda pochowała
I po Murce został tylko śpiew.

Gdy utwór dobiegł końca, Domino zachichotała jak idiotka, po czym odepchnęła ona piosenkarkę i sama zaśpiewała:

Nagan w ręku błysnął, strzał rozległ się głuchy.
Murka się zwaliła głową w dół,
Uderzając przy tym skronią o podłogę.
Krew trysnęła z ust jej aż na stół.
Uderzając przy tym skronią o podłogę.
Krew trysnęła z ust jej aż na stół.

Żegnaj, nasza Murko - policyjna suko.
Za swą zdradę życiem płacisz dziś.
Banda nie przebacza. Kula jest zapłatą.
Zdradę można zatrzeć tylko krwią.
Banda nie przebacza. Kula jest zapłatą.
Zdradę można zatrzeć tylko krwią.

- I jak ci się podobała piosenka, kochany kuzynku? - spytała Domino, kiedy już piosenka dobiegła końca.
- Nie powiem... Niczego sobie - rzuciłem złośliwie.
- Pika-pika! - zgodził się ze mną Pikachu.
- A czy zrozumiałeś jej przesłanie?
- Tak, zrozumiałem. Zdrajcy zawsze giną.
- Tak... Zdrajcy zawsze giną.
Domino usiadła przy moim stoliku i złapała mnie mocno za rękę, po czym pochyliła się nad moim uchem, szepcząc na nie:
- Mojemu ojcu możesz mydlić oczy, ale nie mnie. Ja dobrze wiem, że coś kombinujesz. Szykuj się więc... Bo los Murki czeka ciebie, kiedy już nas zdradzisz. Zauważ, że nie mówię „jeśli“, tylko „kiedy“... Bo ja dobrze wiem, że ty nas zdradzisz. Nie wiem komu i jak, ale wiem, że nas zdradzisz.
- A wtedy ty mnie wydasz ojcu i odzyskasz jego względy? - spytałem ironicznie.
- Nie lekceważ mnie, Ash! - Domino przybrała o wiele groźniejszy ton niż przedtem - Lepsi od ciebie to zrobili i już gryzą glebę. Uważaj więc, bo kiedy nas zdradzisz, ja będę gotowa, aby donieść o tym ojcu.
- Zatem życzę ci miłego czekania - rzuciłem, po czym odsunąłem ją od siebie, wstałem od stolika, zapłaciłem rachunek i powoli wyszedłem razem z Pikachu.


C.D.N.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...