Poszukiwania tożsamości cz. IV
Tę noc spędziliśmy u Johanny Seroni. Kobieta z radością nas u siebie ugościła, a na rano poczęstowała przepysznym śniadaniem, które zjedliśmy z wielkim apetytem, choć prawdę mówiąc, to Ash raczej zdecydowanie nie miał zbyt wielkiego apetytu i prawdę mówiąc, trudno było mu się dziwić. Ostatecznie przecież nie ta dawno dowiedział się on naprawdę okropnych rzeczy. Jego dziadek, ojciec Josha Ketchuma, zdradził ideały swojego ojca i brata i nie tylko został sekretarzem Madame Boss oraz jej męża, ale jeszcze, gdy ten drugi umarł, to zajął jego miejsce. A więc to wszystko było prawdą. Ash do samego końca łudził się jeszcze, że być może Giovanni go okłamał, jednak teraz nie miał już żadnych wątpliwości, iż powiedział mu prawdę. Chociaż... Być może znowu go okłamał, a ten człowiek, podający się za Simona Ketchuma, został jedynie podstawiony przez Giovanniego, aby nam wmówić to wszystko, co od niego usłyszeliśmy. Szybko powiedziałam o tym mojemu chłopakowi, a ten odparł, iż owszem, istnieje taka możliwość, ale nie sądzi, aby tak było.
- Mam pewien sposób, aby się dowiedzieć czegoś więcej - uśmiechnął się do mnie Ash.
Nie wiedziałam, co on ma na myśli, ale na rano odkryłam to, kiedy mój chłopak poprosił Johannę, aby mógł zadzwonić.
- Proszę, kochanie. Możesz śmiało dzwonić - wyraziła swoją zgodę Johanna - Tylko nie rozgaduj się za długo, proszę.
- Spokojnie, nie będę się rozgadywać - uśmiechnął się do niej wesoło Ash, po czym powoli wstał on od stołu i poszedł do pokoju, w którym na ścianie wisiał aparat telefoniczny.
Ja i Pikachu poszliśmy za nim bardzo zainteresowani, do kogo będzie dzwonić oraz o czym będzie z tym kimś rozmawiać. Już po krótkiej chwili zobaczyliśmy, jak na ekranie telefonu ukazała się dobrze nam znana postać Cindy Armstrong.
- Witajcie, moi kochani - powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy - Cieszę się, że was widzę. Jak tam wasze poszukiwania?
- Całkiem dobrze nam idzie, ale potrzebujemy jeszcze kilku danych - odpowiedział jej mój chłopak.
- Jakich?
- Widzisz, Cindy... Sam bym to sprawdził, ale za bardzo nie znam się na komputerach ani nie mam dostępu do kronik kryminalnych, a potrzebuję informacji na temat działalności Gioacchino Giovanniego.
- Myślisz, że w kronikach kryminalnych coś o nim będzie? - spytałam zaintrygowana.
- Nie wiem... Jeżeli on krył się skutecznie ze swoją działalnością, to nie bardzo, jednak jest spora nadzieja, że coś w tych gazetach na temat jego działalności się znajduje.
- Masz rację. Nigdy nic nie wiadomo - uśmiechnęła się zadowolona Cindy - Zajrzę zatem do biblioteki i poszukam czegoś w starych kronikach kryminalnych.
- Doskonale - Ash uśmiechnął się do niej wesoło - Ale nie zaszkodzi, jeśli przy okazji sprawdzisz coś w kronikach towarzyskich.
- Nie ma sprawy. Kto cię konkretnie interesuje?
- Lukrecja Virgionne primo voto Giovanni.
- OK, Ash. Znajdę to dla ciebie. Poszukam w gazetach i powinnam już jutro to mieć.
- Dobrze. W razie czego dzwoń tutaj. Zatrzymamy się w tym miejscu na kilka dni, a potem wracamy do domu.
- To jak już wrócicie, to wpadnijcie do Melastii. Będę mieć dla was ciekawe informacje.
- Trzymam cię za słowo - zaśmiał się Ash.
Potem zadowolony zakończył rozmowę i popatrzył na mnie oraz na Pikachu, mówiąc:
- Doskonale. Teraz zostaje nam już tylko czekać na resztę danych, choć prawdę mówiąc to tylko formalność. Wszystkie informacje już i tak mamy.
- Rozumiem. Po prostu chcesz mieć większą pewność, prawda?
- Właśnie.
- A co, jeżeli się dowiesz tego, czego się najbardziej obawiasz w tej sprawie? Ash... Co wtedy zrobisz?
Mój luby pomyślał przez chwilę, po czym odpowiedział:
- Nie mam pojęcia. Tak czy siak musiałem wiedzieć, kim jestem i już wiem, a przynajmniej częściowo wiem. Reszty dowiem się niedługo.
***
Rzeczywiście, niedługo się dowiedział, jednak Cindy odszukanie tych danych zajęło nieco więcej czasu niż to przewidywała, bo aż całe trzy dni. Cały ten spędziliśmy u Johanny Seroni, odwiedzając przy okazji państwa Marey, a także Simona Ketchuma, którego to bezskutecznie próbowaliśmy wziąć na spytki. Mężczyzna jednak uparł się, aby nic nam nie mówić, więc musieliśmy dać sobie spokój.
Kiedy po tych trzech dniach poszukiwań Cindy zadzwoniła do nas z wiadomością, że ma do nas te informacje, które miała znaleźć, Ash bardzo się ucieszył, chociaż jednocześnie bał się tego, jak złe mogą być informacje, które na niego czekają, a następnie oznajmił nam, że musimy wracać, ale zaznaczył, iż Dawn z Clemontem mogą zostać, jeśli tylko chcą. Oni jednak chcieli ruszyć z nami, więc sprawa była załatwiona. Jedynie Johanna Seroni wydawała się być smutna.
- Wielka szkoda. Naprawdę wielka szkoda. Miałam jeszcze nadzieję, że zostaniecie tu dłużej, ale rozumiem, iż macie swoje obowiązki. Dlatego nie będę was zatrzymywać, jednak nie mogę się doczekać kolejnego spotkania.
- My również, proszę pani - uśmiechnął się do niej radośnie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Kobieta uściskała nas czule i ucałowała na pożegnanie, po czym lekko pogłaskała po czuprynie Clemonta.
- Dbaj o moją córkę - powiedziała przyjaznym tonem.
Potem popatrzyła na nas czule.
- Uważajcie na siebie. Wszyscy.
Następnie odwiozła nas samochodem na statek, a my wsiedliśmy na jego pokład, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną do Kanto. Mój chłopak jednak był naprawdę bardzo zasmucony i przygnębiony. Siedziałam cicho, nie odzywając się do niego, aby nie drażnić go niepotrzebnie. Poza tym wiedziałam doskonale, że co jak co, ale na pewno nie zdołam mu pomóc, choćbym nie wiem, co powiedziała. Dlatego też w milczeniu patrzyłam na niego, gdy tak siedzieliśmy razem przy stoliku w barze. Clemont i Dawn rozmawiali o różnych sprawach, a ja jedynie wpatrywałam się na mojego ukochanego w milczeniu. W końcu nie wytrzymałam i odezwałam się.
- Zamówić ci coś?
Ash popatrzył na mnie i pokręcił przecząco głową. Znowu zapanowało między nami milczenie.
- Może jednak?
Mój luby uśmiechnął się do delikatnie, po czym odparł:
- Wiem, do czego zmierzasz. Chcesz mnie jakoś podnieść na duchu, ale nie bardzo ci się to udaje z tego powodu, że raczej kiepski ze mnie obecnie rozmówca.
- Po prostu za dużo naraz spadło na ciebie - zauważyłam - Jesteś teraz zdołowany odkrytymi faktami.
- A ty byś nie była zdołowana na moim miejscu? Zresztą jestem też zły na siebie. Nigdy wcześniej nie interesowały mnie te fakty.
- Nigdy wcześniej nie były mi potrzebne.
- Mimo wszystko powinienem interesować się bardziej swoją rodziną.
- Interesowałeś się nią na tyle, na ile mogłeś. Poza tym twoja mama i my, twoi przyjaciele jesteśmy twoją rodziną. A że odnalazłeś teraz dalszych członków swojej rodziny, to tylko się cieszyć.
- Nie ze wszystkich krewniaków można się cieszyć. Choćby z takich jak Giovanni.
- Przecież jeszcze nie wiemy, czy on rzeczywiście jest twoim krewnym. Być może kłamie i sfabrykował dowody, które miałeś znaleźć.
- Być może, dlatego poprosiłem Cindy o pomoc.
- Na pewno znalazła pozytywne wiadomości, jestem tego pewna.
- Jeśli te informacje będą dowodzić mego powiązania z Giovannim, to nie będę pozytywne. No, chyba że dowody, które ona odkryła, także będą przygotowane przez Giovanniego.
- Sądzisz, że ma aż tak długie ręce, aby nawet sięgnęły Melastii?
- To niewykluczone. Tak czy siak jedno jest pewne... Jednej osoby na pewno nie zmusi do kłamstwa. Mojego ojca. On wszystko nam powie i jak znam życie, to potwierdzi moje obawy.
- Myślałam, że już wszystko potwierdził.
Ash pokiwał delikatnie głową i powiedział ponuro:
- Masz rację. Niestety to sama prawda. W sumie już je potwierdził. Ale mimo wszystko muszę mieć pewność. Całkowitą pewność, Sereno.
- A kiedy już ją zyskasz, to co zrobisz?
- Nie wiem, Sereno. Nie wiem.
Powoli położyłam mu dłoń na jego dłoni i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Będzie dobrze, Ash. Zobaczysz. Będzie dobrze.
Mój ukochany popatrzył na mnie smutno, po czym odparł:
- Mam nadzieję, kochanie. Mam nadzieję.
***
Po powrocie do Alabastii natychmiast ruszyliśmy do Melastii. Jak już kiedyś wspominałam, było ono pierwszym miastem na drodze prowadzącej z portu do Alabastii. Dlatego bez trudu mogliśmy zahaczyć o nie wracając do domu. Tak też zrobiliśmy i już wkrótce byliśmy u Cindy Armstrong. Ona i Taylor bardzo miło nas powitały.
- Cieszę się, że jesteście - powiedziała starsza z nich - Mam dla ciebie te dane, o które mnie prosiłeś. Mam tylko nadzieję, że ci one jakoś pomogą.
- Zależy, czego się dowiedziałaś - stwierdził Ash.
- Sam zobacz.
Po tych słowach kobieta podała nam swojego laptopa, na którym to widniały dokładnie zrobione zdjęcia artykułom z gazet, jakie przeglądała nasza przyjaciółka. Były one wyraźne, dlatego mogliśmy je przeczytać bez żadnych trudności.
- A więc jednak - powiedział mój luby, uważnie je przeglądając - To artykuł na temat śmierci Gioacchino Giovanniego. Zginął on w walkach będących prawdopodobnie mafijnymi porachunkami. Nieźle. Jakoś nie jest mi go żal.
- Mnie też nie - stwierdziła Dawn, uśmiechając się podle - A ciekawe, czego jeszcze się dowiemy.
Przeglądaliśmy dalej zdjęcia artykułów, z jakimi zapoznała się Cindy i dowiedzieliśmy się w niej więcej o działalności ojca naszego największego wroga, potem zaś był artykuł, którego Ash najbardziej się obawiał. Artykuł o ślubie znanej powszechnie finansistce i filantropce Lukrecji Virgionne z dawnym sekretarzem jej męża, Georgem Ketchumem. Wielki mezalians oraz skandal czy też może triumf prawdziwej miłości? Niech ludzie zdecydują, pisali dziennikarze.
- A jednak - jęknął załamanym głosem Ash, siadając na krześle bardzo przygnębiony - Wszystko zaczyna się zgadzać.
- Finansistka i filantropka... Dobre sobie - mruknęła pogardliwie Dawn.
- To już zakrawa na farsę - rzucił Clemont.
- Nie ma co gadać... Po prostu pięknie - jęknęłam i spojrzałam na Asha załamanym wzrokiem.
Ten zaś popatrzył na mnie i rzekł:
- Muszę porozmawiać z ojcem. Gdzie on jest, Cindy?
- Niedługo powinien wrócić ze spotkania. Oho! Chyba już wrócił.
Chwilę później usłyszeliśmy, jak drzwi się otwierają i ktoś wchodzi do środka.
- Cindy! Taylor! Już wróciłem! Słuchajcie! Naprawdę spotkanie było bardzo udane. Więcej takich spotkań i będziemy bogaci jak...
Nagle wszedł do pokoju i wówczas słowa oraz uśmiech zamarły mu na ustach.
- Oj, Ash... Dawn... Serena... Clemont... Wy też tu jesteście.
- Ano jesteśmy, tato - odpowiedział bardzo ponuro Ash - No i mamy względem ciebie kilka pytań.
- To ja może uszykuję nam coś do picia - rzekła Cindy czując, że robi się gorąco.
Szybko wyszła z pokoju i zostaliśmy sami.
- Synu... Skoro tu jesteś, to zapewne wiesz już wszystko - powiedział załamanym głosem pan Ketchum.
- Jesteś niesamowicie bystry, tato - mruknął złośliwie Ash - Myślałeś może, że się tego nie dowiem? Że nie dowiem się, iż mnie okłamałeś?
- Nie... Dobrze wiedziałem, że prędzej czy później dowiesz się prawdy. Chciałem jednak odwlec tę chwilę najdłużej, jak tylko się dało. Niestety, jak widzę, dłużej się nie da.
- Ano nie da, tato - odpowiedział mu Ash - Proszę cię, tato... Dlaczego chciałeś to przede mną ukryć?
- I przede mną? - spytała Dawn - Przecież jesteś również i moim ojcem, a zatem i ja jestem bratanicą Giovanniego. Mnie ta sprawa równie mocno dotyczy, co mojego brata.
Oboje byli równie mocno oburzeni tym wszystkim, czemu to wcale się nie dziwiłam. Na ich miejscu również byłabym mocno poirytowana. Jednak tym razem, ponieważ sprawa nie dotyczyła bezpośrednio mnie, siedziałam cicho, jedynie przysłuchując się całej rozmowie.
- Dzieci... Moje kochane dzieci... - rzekł Josh po chwili - Naprawdę bardzo was przepraszam. Nie oczekuję, że mnie zrozumiecie, jednak byłoby mi miło, gdyby tak się stało.
- Dobrze robisz, że nie oczekujesz od nas zrozumienia, ponieważ go nie otrzymasz - powiedział groźnym tonem Ash - Bo jak możesz liczyć na to, że darujemy ci twoje kłamstwa?
- Kłamstwa? Nie okłamałem was.
- Jak to? - spytał Ash - Powiedziałeś mi, że Giuseppe Giovanni nigdy nie był członkiem naszej rodziny. I co?
- Bo to prawda. Giuseppe Giovanni jest mordercą i kanalią. To nędzny bydlak, który nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swoje cele. On i matka traktowali mnie jak śmiecia, ponieważ od zawsze byłem chorowitym i dość słabowitym dzieckiem. Brat mój miał ze mnie pośmiewisko, a matka moja miała mnie za nic. Byłem nikim w ich oczach i miałem ich nazywać rodziną? Nigdy! Tylko w mojej niani miałem zawsze wsparcie i oparcie. Po jej śmierci opuściłem rodzinny dom, aby już nigdy do nich nie wrócić.
- Rodzinne strony? - spytała Dawn.
- Mam na myśli willę mojej matki znajdującą się gdzieś na Wyspach Oranżowych. Tam właśnie się wychowałem i tam też przeżyłem największe piekło w całym moim życiu. Och, moje dzieci... Jak ja miałem wam to niby powiedzieć? Jak miałem wam wyznać, że moim bratem jest taka bestia? Nie umiałem się do tego przyznać. Ale teraz już znacie prawdę. Jednak to, co ci powiedziałem, Ash, także jest prawdą. Z pewnego punktu widzenia.
- Nie rozumiem - rzekł mój chłopak.
- Widzisz... On nigdy nie traktował mnie jak brata, a ja nie czułem się członkiem jego rodziny. Więc jakby nie patrzeć, nie był członkiem naszej rodziny.
Ash popatrzył na ojca załamanym wzrokiem, po czym powiedział:
- Mogłeś mi powiedzieć wcześniej i oszczędzić mi trudu zdobywania informacji o tym, co już dawno ci było wiadome.
- Może i mogłem, ale to teraz już bez znaczenia. Synu... Delia ze mną rozmawiała, gdy wyjechałeś. Powiedziała mi, czego ten człowiek od ciebie chce. Pragnie cię zwerbować. Proszę cię... Cokolwiek postanowisz, to nigdy nie popełniaj moich błędów. Nigdy nie uciekaj od obowiązków.
- Obowiązków? A twoim zdaniem co jest moim obowiązkiem?
- Walka o to, aby tego zła mniej było na świecie.
- I nie jesteś w tej walce sam, Ash. Pamiętaj - powiedziałam czule, powoli do niego podchodząc i łapiąc go za rękę.
Dawn złapała go za drugą rękę, a Clemont położył mu dłoń na prawym ramieniu, zaś na lewe wskoczył mu Pikachu. Ash spojrzał na nas wszystkich i delikatnie się uśmiechnął.
- Dziękuję wam, że ze mną jesteście - powiedział.
- Co teraz zrobisz? - spytał Josh.
- Nie wiem, tato... Giovanni grozi moim bliskim, jeśli nie spełnię jego oczekiwań. Ale wiem, że jeśli dołączę, to zdradzę swoje ideały. Nie wiem sam, co mam robić. Co ty byś zrobił?
- Ja? Pewnie bym uciekł, jak zawsze - prychnął zły na siebie Josh - Ale ty jesteś o wiele lepszym człowiekiem niż ja. Wierzę, że cokolwiek zrobisz, to na pewno będzie to mądra decyzja.
Ash uśmiechnął się do niego i pokiwał lekko głową, po czym wyszedł powoli z pokoju. Chciałam już za nim iść, ale Josh mnie zatrzymał.
- Zostaw go samego, Sereno. On teraz potrzebuje odpoczynku od tego wszystkiego i przemyśleć sobie całą tę sprawę.
Patrzyłam zasmucona w stronę drzwi, przez które zniknął mój chłopak czując, że niedługo stanie się coś naprawdę okropnego, a ja nic nie mogę na to poradzić. Ta świadomość mnie dobijała.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Załamany wybiegłem z domu Cindy Armstrong nie oglądając się za siebie. Pikachu chciał biec za mną, ale kazałem mu zostać. Chyba Serena także chciała iść, jednak również została. Nie pamiętam, kto ją zatrzymał - chyba mój ojciec. Myśli moje skupione były tylko na tym, aby uciec od tego całego szaleństwa, jakie się działo wokół mnie. W ciągu ostatnich kilku dni dowiedziałem się więcej niż chciałem i zrozumiałem wreszcie, kim jestem. Jestem synem mężczyzny zniszczonego przez najbliższe mu osoby i kobiety, którą własny ojciec miał za nic. Wnukiem najgorszej kobiety gangstera, jaka kiedykolwiek chodziła po tym świecie, a zarazem też potomkiem siostry znanego artysty. Dziwaczna mieszanka, prawda? A teraz jeszcze dochodziło do tego żądanie Giovanniego. On się uparł, aby mnie zwerbować. Teraz wszystko stawało się jasne. Ten łajdak tylko dlatego nigdy nie pozwolił mnie zabić, bo jestem członkiem jego rodziny, a on bardzo szanuje więzy krwi, jak przystało na prawdziwego Włocha. Jednak czy ja mógłbym teraz walczyć razem z nim przeciwko własnym przyjaciołom... Bo przecież na pewno on by tego zażądał, gdyby moi przyjaciele stanęli mu na drodze. Co wtedy miałbym zrobić? Walczyć przeciwko nim i stracić ich na zawsze? A może zostawić sprawę tak, jak jest licząc się z zemstą tego łajdaka?
Takie właśnie rozmyślania prowadziłem, idąc sobie ulicami miasta. Nie wiedziałem, co mam teraz ze sobą zrobić ani gdzie się podziać. W końcu załamany usiadłem na tarasie miejscowej kawiarni i zamówiłem lemoniadę i lody. Chciałem się uspokoić i uznałem, że to mi w tym doskonale pomoże. Kiedy jadłem swoje zamówienie, podszedł do mnie kelner i położył przede mną jakąś niewielką kostkę. Bez trudu ją rozpoznałem. To był komunikator organizacji Rocket.
- Kto mi to przysłał? - spytałem.
- Jeden z gości. Nie wiem, kim on jest - odparł kelner i odszedł.
Załamany włączyłem kostkę małym, czerwonym guziczkiem. Wówczas to zauważyłem przed sobą hologramową postać Giovanniego, siedzącego sobie wygodnie w fotelu.
- Witaj, Ash.
- Witaj, stryju - odpowiedziałem ponuro.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
- A zatem już wiesz, że od samego początku mówiłem ci prawdę.
- Tak, mówiłeś. Ale to niczego nie zmienia.
- Zastanów się lepiej. W ten sposób pomożesz przyjaciołom. Poza tym praca dla mnie to nie będzie dla ciebie pierwszyzna.
- Jak to? - spojrzałem na niego zdumiony.
- Podczas swojej podróży trenera Pokemonów kilkakrotnie mierzyłeś się z różnymi ugrupowaniami przestępczymi. Przypomnieć ci może? Zespół Magna, Zespół Aqua, Zespół Electric, a także Zespół Plazma. Wszystkie je zniszczyłeś z pomocą przyjaciół i Zespołu R.
- No i co z tego?
- To, że pokonując je przy okazji poszerzyłeś także moje wpływy, bo bez tych grup bandyckich moje wpływy na tych terenach znacznie wzrosły. Rozumiesz to, Ash? Oddałeś mi przysługę. Możesz więc dalej to robić bez najmniejszego trudu. W końcu to dla ciebie nie pierwszyzna, prawda?
Giovanni zaczął się przeraźliwie śmiać. Wściekły złapałem za kostkę i cisnąłem ją na ulicę tak mocno, że roztrzaskała się na kawałki. Śmiech tego łotra jednak dalej dzwonił mi w uszach. Byłem załamany. Ten drań niestety miał rację. Bo przecież walcząc z tamtymi łotrami niechcący oddałem mu przysługę. Tak, ten bydlak miał niestety rację! No, ale to nie znaczy, że do niego dołączę, chociaż on groził mi wyraźnie śmiercią moich bliskich. Czy ja miałem prawo ich narażać na niebezpieczeństwo?
- Ash... Chodź ze mną...
Zdumiony spojrzałem przed siebie i zobaczyłem stojącą przede mną Madame Sybillę. Jak zwykle uśmiechała się ona do mnie tajemniczo.
- To pani - powiedziałem - A więc będzie znowu jakaś przepowiednia?
- Nie... Mała rada... Chociaż może i przepowiednia będzie. Tak czy siak chodź ze mną.
Zapłaciłem za lody i lemoniadę, po czym poszedłem z nią przed siebie. Oboje spacerowaliśmy ulicami miasta pogrążeni w rozmowie.
- Wie pani na pewno, czego chce ode mnie Giovanni.
- Wiem o tym, mój drogi chłopcze - uśmiechnęła się delikatnie Sybilla - Wiem również to, czego nie powiedziałeś nikomu, nawet Serenie.
- O czym pani mówi?
- Ty dobrze wiesz, o czym. O tej propozycji, którą na niedługo przed wyjazdem do Sinnoh otrzymałeś.
Wiedziałem, o co jej chodzi i powiedziałem:
- Odrzuciłem ją wtedy i teraz także odrzucam. To jest niemożliwe do realizacji. Poza tym mogę w ten sposób stracić przyjaciół.
- Może i tak, ale pomyśl tylko... Czy nie stracisz ich, jeśli dopadnie ich gniew Giovanniego?
- Myślałem o tym wiele, ale nie mogę... Po prostu nie mogę.
Sybilla spojrzała na mnie uważnie.
- Rozumiem twoje obawy. Chcę jednak, żebyś wiedział, że nie jesteś tylko i wyłącznie detektywem Ashem Ketchumem. Ty jesteś dotknięty przez przeznaczenie.
- Co ma pani na myśli?
Kobieta uśmiechnęła się do mnie i powiedziała:
- Myślę, że ktoś inny lepiej odpowie ci na to pytanie.
Rozejrzałem się dookoła i nagle ulica Melastii zniknęła mi z oczu, a ja sam razem z jasnowidzącą kobietą stałem na środku jakieś wielkiej komnaty otoczonej kolumnami.
- Gdzie my jesteśmy? - spytał Ash.
- W moim pałacu - odezwał się znajomy głos.
Z korytarzu wyszedł nagle człowiek w średnim wieku. Bez trudu go rozpoznałem.
- Chronos! - zawołałem - To ty?! Czemu mnie tu sprowadziłeś?
- Żeby zdradzić ci więcej tajemnic o twojej osobie - rzekł na to władca czasu - Zapytałeś, co to oznacza „dotknięty przez przeznaczenie“. Oznacza to posiadanie daru od Przedwiecznych.
- Daru? Jakiego daru? Ja nie mam żadnego daru.
- Ależ masz - uśmiechnęła się przyjaźnie Sybilla - Widzisz... Jako istota przedwieczna niejeden już raz bywałam na tym świecie i zapewne jeszcze nieraz będę. Gdy to robię, to często wybieram spośród narodzonych dzieci te, którym przyszłość rysuje ciekawe perspektywy, o ile oczywiście zechcę im ofiarować mój dar. Tym, którym to nawet z moim darem przyszłość nie rysuje niczego godnego uwagi, tym też niczego nie ofiaruję. Tobie rysowała wspaniałe perspektywy, więc ofiarowałam ci dar.
- Jaki dar?
- Dar posiadania talentu w każdej dziedzinie, do której włożysz serce.
- Naprawdę?
- O tak. Kiedy daję dziecku mój dar, wtedy dotykam jego czoła, a jego policzki zdobi wówczas znamię mego daru.
Chronos wówczas postawił przede mną wielkie zwierciadło. Wówczas zauważyłem swoje odbicie, ale takie jakieś... nieco inne niż normalnie. Moje policzki zdobiły dziwne znaki, jakby symbole błyskawic wyglądające jak małe zygzaki lub literka Z narysowana ołówkiem.
- Co to jest? - spytałem zdumiony.
- To jest znak mojego daru - odpowiedziała Sybilla - Widzą go jednak tylko Przedwieczni, a ludzie mogą je zobaczyć tylko przez takie lustro jak to, przez które teraz patrzysz.
Spojrzałem na kobietę uważnie, pytając:
- Skoro więc dałaś mi taki dar, to dlaczego tak późno wygrałem tytuł Mistrza? Czemu wcześnie mi się nie udało?
- Bo nie wkładałeś w to serca.
- To nieprawda! - zaprotestowałem - Starałem się najlepiej jak mogłem!
- Wiem, ale nie włożyłeś w to całego serca, a to co innego - odparła z uśmiechem na twarzy kobieta - Musisz zrozumieć, że tak naprawdę nigdy tego nie kochałeś. Chciałeś jedynie w ten sposób uleczyć swoje kompleksy spowodowane brakiem ojca. Chciałeś być kimś licząc na to, iż jako Mistrz zwrócisz jego uwagę i zdołasz go odzyskać.
Wiedziałem, że ona mówi prawdę. Zawsze w głębi mojego serca takie właśnie krążyły mi uczucia. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, ale niepokoiło mnie to, iż Sybilla tak doskonale mnie rozgryzła. Jednak cóż... Skoro należy do rasy Przedwiecznych...
- Czy masz dużo takich podopiecznych jak ja? - spytałem.
Nawet nie zauważyłem, kiedy przeszedłem z kobietą na „ty“. W sumie nie jestem do końca pewien, dlaczego to zrobiłem. Może fakt, że była ona, jakby nie było, moją matką chrzestną, motywował mnie do takiego właśnie zachowania?
- Owszem, mam ich trochę, a każdy z nich jest inny - odpowiedziała mi z uśmiechem na twarzy kobieta - Jednak w życiu każdego z nich pojawiam się wtedy, gdy nadejdzie odpowiedni czas.
- Czemu mój nadszedł tak późno? Czemu nie pojawiłaś się wcześniej w moim życiu?
- Mój drogi chłopcze... Gdybym nawet ci powiedziała, dlaczego, to nie zrozumiałbyś tego. Każdy ma swój wyznaczony czas i lepiej nie narzekaj. Jednemu z moich podopiecznych pojawiłam się dopiero, kiedy skończył on czterdzieści lat.
- Wow! Czterdzieści?! - spytałem zdumiony i ubawiony zarazem.
- Ano tak - Sybilla była niezwykle poważna - Wszystko to ma swoje powody. Poza tym to ja decyduję, kiedy się pojawić. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Kronikarz jakoś to zrozumiał, choć też zadawał mi takie pytania.
- Kronikarz? Nim też się opiekowałaś?
- Tak.
- Więc dlaczego pozwoliłaś umierać jego bliskich i to jeszcze w taki sposób?!
Sybilla nie rozgniewała się na mnie za mój wybuch, a jedynie rzekła:
- Ich los nie był w moich rękach. Nie ja zdecydowałam o tym, że muszą odejść z tego świata. Podły los, który ciągle zmienia wizje przyszłości tak właśnie postąpił, a Najwyższy to zaakceptował. Nie nam zaś kwestionować Jego decyzje.
Zacisnąłem załamany pięść ze złości.
- Ale mogłaś dać pociechę Kronikarzowi... Mogłaś ukoić jego ból!
- Próbowałam to zrobić, ale zrozum mnie... Przedwieczni nie mogą robić wszystkiego za śmiertelnych. Moja pomoc głównie ogranicza się do rad, choć nieraz pomagam w inny też sposób. I cóż... Jak dotąd ludzie nie wychodzili źle na słuchaniu mnie wtedy, kiedy im radziłam.
- Więc co mi teraz radzisz?
- Żebyś zobaczył to, co Chronos ma ci do pokazania.
Spojrzałem na władcę czasu, który jakby tak nieco się postarzał, a ten pokazał mi wielkie zwierciadło zawieszone na ścianie i zakryte płachtą.
- Co to jest? - zapytałem.
- To lustro ukazujące nam wizje przyszłości - padła odpowiedź.
- Czemu je zasłaniasz?
- Ponieważ nigdy nie warto zbytnio w nią wybiegać. Przyznam ci się, że nawet ja nie powinienem wiedzieć wszystkiego o wszystkich. Zbyt wiele wiedzy to niekiedy poważny problem.
Następnie podszedł do lustra i złapał za płachtę.
- Co w nim zobaczę?
- Różne alternatywy twoich decyzji. Potem wybierz właściwą, pasującą do ciebie i zrealizuj ją.
Następnie odsłonił on lustro, a ja ujrzałem w nim początkowo jedynie własne odbicie. Wytrzymałem jednak i zaczekałem. Chwilę później obraz się zmienił i zobaczyłem moją przyszłość w trzech różnych wersjach. Były to wizje ciekawe, ale chwilami także niesamowicie groźne i przerażające. Poczułem, jak mi serce zamiera na widok kilku obrazów. Chronos musiał to wyczuć, bo zarzucił płachtę na lustro i wizje się urwały.
- Wiem, co ujrzałeś - powiedział spokojnie, choć nieco ponuro - Wizję tego, co będzie, jeśli zrobisz jedno lub drugie, a także co będzie wtedy, jeśli zrobisz to drugie, ale zawiedziesz. Teraz sam zdecyduj, która z tych wizji się spełni.
- To pomoże ci podjąć decyzję - rzekła Sybilla, podając mi co do ręki.
Były to piękne skrzypce, niezwykle urocze i eleganckie.
- Dziękuję, już mam skrzypce.
Chciałem je oddać, ale ona zatrzymała ruch moich dłoni.
- Pożyczam ci je na czas twoich rozmyślań. Należały one kiedyś do Kronikarza. Ich muzyka pomagała mu podejmować właściwe decyzje oraz koiła smutek jemu i innym. Niestety, po śmierci Candeli spalił je z rozpaczy, jednak dary od Przedwiecznych nie mogą ulec zniszczeniu.
- Ich dźwięk pomoże mi podjąć właściwą decyzję?
- Jeżeli tego zapragniesz, to tak. Pamiętaj wszak o jednym. One nigdy nie grają ani pokaz, ani też po to, żeby schlebiać próżności lub pomagać zarabiać. One grają jedynie wtedy, gdy chcesz pomóc komuś albo kiedy sam masz poważny problem względnie dylemat i nie wiesz, jak go rozwiązać. One ci w tym pomagają. Pożyczam ci je.
- Pożyczasz? A jak ci je potem oddam?
- Sama je zabiorę, kiedy nadejdzie czas. Albo dam ci je w prezencie. Jeszcze nie wiem. Sama zdecyduję. Chwilowo ci je pożyczam. Zagraj sobie na nich.
- Śmiało, zagraj - uśmiechnął się zadowolony Chronos, znowu lekko się starzejąc.
Spojrzałem na oboje, po czym ustawiłem skrzypce do gry i zacząłem na nich grać. Ledwie smyczek dotknął strun, a zaraz z instrumentu poleciała przepiękna melodia, jakiej nigdy nie słyszałem. To był po prostu przepiękny utwór. Nigdy wcześniej nie miałem okazji zagrać tak wspaniałego utworu. Byłem nim zachwycony i grałem coraz bardziej zapalony do tego, co robię. Melodia ta owinęła się wokół mojej osoby niczym wąż, po czym wkradła się w moje serce i uszy. Rozpalała całe moje ciało. Poczułem, że opuszcza mnie zmęczenie, a na sercu jest mi lekko, choć niedawno jeszcze miałem kilka poważnych problemów. Teraz one wszystkie przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Uwaga moja skupiła się na jednej, konkretnej myśli i wiedziałem doskonale, jaka to jest myśl. Czułem, że wiem już, co należy zrobić i jaką decyzję podjąć. Wiedziałem, iż nie będzie to łatwe, ale mając wsparcie kilku bliskich mi osób byłem w stanie osiągnąć wszystko, czego tylko zapragnę.
Moją grę przerwał nagle głos mojego ojca zwracającego się do mnie po imieniu. Obejrzałem się za siebie i uśmiechnąłem do niego przyjaźnie, a wtedy zauważyłem, że nie jestem już w pałacu Chronosa, a w domu Cindy w jednym z pokoi gościnnych.
- Ash... Nie zauważyłem, jak wróciłeś - powiedział ojciec.
Uśmiechnąłem się do niego delikatnie i odłożyłem skrzypce na szafkę.
- Wróciłem kilka minut temu.
- A skąd te skrzypce?
- Pożyczyłem od znajomej. Podobno ich gra koi nerwy.
Ojciec pokiwał wyrozumiale głową.
- Rozumiem. Słuchaj, Ash... Muszę z tobą porozmawiać.
- O czym, tato?
- O pewnej bardzo ważnej sprawie.
Uśmiechnąłem się do niego, co mocno musiało go zdziwić, zwłaszcza po moim ostatnim wybuchu gniewu.
- Dobrze, tato. Pomówmy więc.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Pozostaliśmy cały dzień u Cindy Armstrong i zostaliśmy tam na noc. Na rano zaś postanowiliśmy wrócić do Alabastii. Jednak wielkie było nasze zaskoczenie, kiedy Ash powiedział:
- Ja nie idę z wami. Muszę tutaj zostać.
Zdziwiły nas jego słowa, dlatego też chcieliśmy wiedzieć, co było ich przyczyną i zaczęliśmy go o nią wypytywać. Mój chłopak miał wówczas smutną minę, gdy wysłuchiwał naszych pytań, po czym odparł:
- Kochani... Postanowiliśmy z moim tatą wyruszyć na taką małą męską wyprawę.
- No proszę, czyli już się pogodziliście? - spytała dowcipnym tonem Cindy Armstrong.
- Owszem, pogodziliśmy się - odpowiedział jej wesoło Josh - I właśnie dlatego chcemy razem wyruszyć w taką małą podróż, mającą scementować więzi, jakie nas łączą, a prócz tego jeszcze pomogą nam zrozumieć pewne łączące nas sprawy.
- Rozumiem. W porządku - powiedziała kobieta - Choć wielka szkoda, że nie chcecie zostać tu dłużej.
- A ja liczyłam, że wrócimy do domu - dodałam smutnym głosem, zaraz jednak rozpromieniłam się - Jak długo potrwa wasza podróż?
- Sam nie wiem, pewnie z kilka dni... Może nieco dłużej - odrzekł z uśmiechem na twarzy Ash - Tak czy siak powrócę do Alabastii, kiedy tylko razem z moim ojcem zakończymy naszą podróż.
- Rozumiem... A nie możecie mnie wziąć ze sobą?
Wszyscy parsknęli śmiechem, słysząc moje słowa.
- Kochana Sereno... - rzekł po chwili Josh Ketchum - Nie chcę być złośliwy, ale widzisz... Męska wyprawa charakteryzuje się tym, że jest ona... męska. Inaczej mówiąc, nie biorą w niej udział kobiety.
Zarumieniłam się lekko, słysząc jego słowa.
- Wiem o tym... Tylko, że... Naprawdę będę tęsknić.
- Spokojnie, nie będziesz długo tęsknić. Wrócimy szybko, a w każdym razie postaramy się, aby tak było.
- Postarajcie się, bo ja też nie chcę za długo na ciebie czekać - rzekła z uśmiechem na twarzy Cindy.
- Ale opowiecie nam wszystko, co się działo na tej wyprawie, prawda? - spytała wesoło mała Taylor.
Ash przyjaźnie pogłaskał ją po głowie i uśmiechnął się do niej.
- Oczywiście. Masz moje słowo, że opowiemy.
Clemont i Dawn były nieco zawiedzione decyzją Asha i Josha, jednak musiały się z nią pogodzić, podobnie jak i ja. Wiedziałam, że będę za nim tęsknić, to więcej niż pewne. Rzuciłam mu się zachłannie na szyję i czule go uściskałam.
- Będę bardzo za tobą tęsknić, kochanie - uśmiechnął się do mnie Ash, głaszcząc czule moją twarz - Ale zobaczysz... Już niedługo się zobaczymy. Szybciej niż myślisz.
- Mam nadzieję. Nie lubię naszych rozstań, nawet na chwilę.
- Ja również, Sereno. Ja również.
Mój luby potem uściskał czule Clemonta i Dawn, a potem Buneary i Piplupa. Do tej pierwszej zwrócił się smutnym głosem:
- Niestety muszę zabrać ci na jakiś czas twojego ukochanego. Mam wielką nadzieję, że się na mnie za to nie gniewasz.
Buneary zapiszczała przyjaźnie, po czym mocno i czule uściskała ona Pikachu, a nawet go ucałowała. Elektryczny gryzoń zapiszczał delikatnie, rumieniąc się przy tym lekko. Cała ta scena była mu na pewno przyjemna, lecz także nieco zawstydzająca. Nas zaś wprawiła ona w wielką radość, bo była niezwykle urocza i słodka, podobnie jak ci, którzy w niej uczestniczyli.
Ash odprowadził nas wszystkich do granic Melastii i czule pożegnał się z nami. Przez całą drogę namawialiśmy go, aby z nami poszedł, jednak on trwał przy swoim.
- Obiecałem tacie, że wyruszymy na naszą męską wyprawę i nie mogę tego zmienić. Przecież należy dotrzymywać danego słowa.
- Wiem, ale... mimo wszystko smutno mi, że odchodzisz. Będę za tobą tęsknić, kochanie.
Ash ucałował mnie czule, a następnie ucałował w czoło Dawn i mocno uściskał Clemonta.
- Trzymajcie się, kochani. Już niedługo znowu się zobaczymy.
- Mam nadzieję, stary - uśmiechnął się do niego Clemont.
- Do zobaczenia, braciszku - dodała czule Dawn - Będziemy za tobą tęsknić. Wszyscy.
- Nie wątpię - zaśmiał się mój chłopak.
Następnie cała nasza trójka razem z Buneary i Piplupem ruszyła przed siebie. Byliśmy bardzo smutni, ale wiedzieliśmy, że musimy się pogodzić z decyzją Asha, który długo jeszcze stał na granicy miasta i czule machał nam ręką na pożegnanie. Długo obserwowaliśmy go, aż w końcu zamienił się w niewielki punkcik na horyzoncie, a wreszcie całkiem zniknął nam z oczu.
- Naprawdę wielka szkoda, że Ash nie wraca z nami - powiedział po chwili Clemont - Pani Ketchum będzie bardzo zasmucona, kiedy się dowie, że nie wrócił.
- Z pewnością, ale wiem, że go zrozumie - odpowiedziała mu Dawn z uśmiechem na twarzy - Na pewno nie będzie miała do niego żalu ani do nas, że go nie zatrzymaliśmy.
- Co do tego ostatniego, to ja nie jestem tego taka pewna - odparłam z uśmiechem na twarzy - Mam jakieś takie przeczucie, że pewne wyrzuty od niej usłyszymy.
- Żebyś nie wypowiedziała tego w złą godzinę, kochana - zaśmiała się lekko Dawn.
Jej Buneary tymczasem spoglądała za siebie, jakby próbowała jeszcze wypatrzeć choćby zarys postaci swojego ukochanego, niestety nie zdołała tego zrobić. Poczułam, że naprawdę dobrze ją rozumiem, bo w końcu sama musiałam na pewien czas rozdzielić się z moim lubym. Dlatego podeszłam powoli do niej, uklękłam przy niej i pogłaskałam czule jej główkę.
- Spokojnie, moja maleńka. Już niedługo znów zobaczysz się ze swoim ukochanym. A ja ze swoim... Mam przynajmniej taką nadzieję.
Choć chciałam być bardzo dobrej myśli, to jednak bardzo głęboko w moim sercu czaiła się pewna poważna obawa, że wcale tak nie będzie. Jaka dokładniej? Nie wiedziałam, ale zdecydowanie była ona nieprzyjemna.
***
Dawn miała rację, że wypowiedziałam swoje słowa na temat Delii w złą godzinę, bo kobieta początkowo okazała nam swoją złość ze względu na to, iż nie próbowaliśmy zatrzymać Asha.
- On już dosyć się napodróżował w celu odkrycia swojej tożsamości. Powinien wrócić do domu, do nas.
- Być może, proszę pani, ale niby jak my mieliśmy go zatrzymać? - spytałam załamanym głosem - Przecież siłą go nie zatrzymamy.
- To prawda, ale nie sądzisz, że powinnaś jakoś bardziej go przekonać? Jakieś argumenty użyć albo coś?
Popatrzyłam na nią załamana, a Delia pokręciła delikatnie głową.
- Ech... Przepraszam cię. Naprawdę bardzo cię przepraszam, Sereno. Ja nie wiem, dlaczego wam to wszystko mówię. Nie chciałam cię urazić w żaden sposób. Po prostu tęsknię za moim synem.
- A ja za moim chłopakiem, zaś Dawn za swoim bratem, więc łączy nas taka sama tęsknota. Chyba więc powinnyśmy się wspierać, a nie kłócić, nie sądzisz?
Byłyśmy same, dlatego mogłyśmy sobie pozwolić na pewną poufałość wobec siebie.
- Ech, Sereno... - jęknęła Delia, po czym objęłam mnie mocno do siebie i pogłaskała delikatnie moje włosy - Nie gniewaj się na mnie. Ja po prostu mam złe przeczucia.
- Ja również je mam. Nie umiem ich w żaden sposób wyjaśnić, ale... To wszystko bardzo mnie niepokoi. Obawiam się najgorszego.
- A czego konkretnie?
- Sama nie wiem. Po prostu mam złe przeczucia.
- Rozumiem. Ja też tak mam. Czuję, że ta cała wyprawa Asha i Josha źle się skończy. Nie umiem tego wyjaśnić. Ja po prostu... Chodzi o to, że... Matki mają już takie przeczucia, kiedy ich dzieciom dzieje się coś złego.
- Mnie i Asha łączy ogromna więź emocjonalna. Dlatego ja też jestem bardzo zaniepokojona tym wszystkim. Mam obawy. Coś czuję, że Ash coś planuje, ale nie chciał mi powiedzieć nic na ten temat.
- To nie w jego stylu, prawda?
- No właśnie. On nie powinien mieć przede mną tajemnic. A jednak je ma. To nie wróży niczego dobrego.
Naprawdę nie wróżyło, ale razem z Delią przeżywaliśmy najgorsze katusze z możliwych. Mianowicie dręczyła nas bezsilność i świadomość, że nic nie jesteśmy w stanie zrobić, aby zapobiec temu, co nas czeka, a czego chciałybyśmy uniknąć.
***
Ash wraz z Joshem spędzili w podróży kilka dni, potem jednak Josh powrócił do Melastii, a Ash nie. Mój ukochany kontaktował się ze mną za pomocą laleczek od Latias każdego dnia od naszego rozstania, jednak nie mówił nic o swoich planach przedłużenia swojej podróży. Także bardzo się zdziwiłam, kiedy mi to oznajmił.
- Zatrzymałem się w regionie Johto... Bardzo chcę sobie porozmawiać z krewnymi Arlekina i dowiedzieć się czegoś na temat tego, w jaki sposób nienawiść, którą kierował się mój kuzyn, została zasiana i urodziła owoce.
- Jaka poezja - uśmiechnęłam się ironicznie - Jak myślisz? Długo ci to zajmie?
- Nie jestem pewien, ale może mi to trochę zająć. Dziadek Arlekina i jego krewni nie są zbyt chętni do rozmowy.
- Rozumiem. Będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość.
- Ty także, bo mam nadzieję, że nie będziesz cierpieć z tęsknoty za mną.
- Nie schlebiaj tak sobie - zażartowałam delikatnie, choć w głębi serca doskonale wiedziałam, iż on ma rację, a ja sama tęsknię za nim bardziej niż chciałam się do tego przyznać.
Ash popatrzył na mnie z uśmiechem, po czym odparł:
- Dobrze, kochanie. Spokojnie, będzie dobrze. Damy sobie z Pikachu radę, moja maleńka.
- Mam nadzieję. Choć naprawdę bardzo chciałabym być teraz z tobą.
- Wiem, ja też chciałbym być teraz z tobą, ale cóż... Jeszcze nie mogę. Ale spokojnie. Będziemy jeszcze razem, a gdy już będziemy, to nic nas nie rozdzieli.
Po tych słowach rozmawialiśmy jeszcze przez jakąś chwilę, a następnie zakończyliśmy rozmowę. Uśmiechnęłam się delikatnie wspominając mojego ukochanego.
- Ash ma rację... Niedługo znowu będziemy razem.
Niestety były to tylko i wyłącznie pobożne życzenia, a mnie samą oraz naszą drużynę niepokoiły różne wieści na temat ataków na Centra Pokemon w całym regionie Kanto. Zespół R na czele kilkunastu ludzi zaczął sprawnie atakować każdą z tych placówek i skutecznie okradał ją z Pokemonów. Nie wiedzieliśmy długo, jak to jest w ogóle możliwe - przecież oni jakoś nigdy wcześniej nie grzeszyli inteligencją ani umiejętnościami walki. Czemu tak nagle tak dobrze im szło? Okazało się, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest jakiś człowiek, który im towarzyszy. Chodził on ubrany na czarno i miał czarną pelerynę oraz maskę Guya Fawkesa na twarzy. Skutecznie kierował on każdą akcją, dzięki czemu ta trójka gamoni odnosiła same sukcesy.
- To naprawdę bardzo niepokojąca sytuacja - powiedziałam załamanym głosem, gdy naradzałam się z resztą naszej drużyny - Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy znowu ci dranie zaatakują.
- Przydałby się nam teraz Sherlock Ash - stwierdził Max.
- Właśnie! - zawołała bojowo Bonnie - On powinien być teraz z nami! Gdzie on się włóczy?
- On się nigdzie nie włóczy - odparł na to Clemont - Zapewniam cię, że to, co robi, jest dla niego niezwykle ważne, a przecież to, co jest ważne dla naszych przyjaciół, to jest ważne dla nas.
- To prawda - poparła go Dawn - Nie mamy prawa decydować za Asha. A właśnie... Co mój braciszek myśli o całej tej sprawie?
- Rozmawiałam z nim i muszę przyznać, że jest bardzo zaniepokojony tym nowym agentem Giovanniego, ale mimo wszystko radzi nam nie szukać go samemu. W ten sposób możemy się tylko wpakować w kłopoty.
- W sumie on ma rację - stwierdził na to Clemont - Uważam, że próby odnalezienia tego kogoś, kimkolwiek on jest, tylko ściągnie na nas kłopoty.
- Ale ja chcę się bić! - zawołała Bonnie, machając bojowo piąstkami - Chcę sprać tyłek temu draniowi, który nas okrada z Pokemonów!
- Ja również. Bardzo bym tego chciał, ale skoro Ash zdecydował, to my musimy się na to zgodzić - stwierdził Max, który najwyraźniej wcale nie zamierzał kwestionować decyzji lidera naszej drużyny.
Na podobnych rozmowach minęło nam bardzo wiele czasu, aż w końcu któregoś dnia, kiedy właśnie myliśmy naczynia w restauracji, usłyszeliśmy syreny policyjne. Tak głośne, jakby właśnie teraz policja pędziła na miejsce jakiegoś wypadku.
- O nie! Czyżby kolejny atak? - spytała Dawn.
- Nie wiem, ale coś czuję, że powinniśmy tam teraz być! Wszyscy! - stwierdziłam.
Obie pokiwałyśmy głową na znak zgody, po czym szybko zrzuciliśmy z siebie fartuchy i ruszyliśmy biegiem przed siebie. Po drodze zaś nieomal wpadliśmy na Delię, która patrzyła na nas zdziwiona.
- Dokąd biegniecie?! - krzyknęła przerażonym głosem.
Nie odpowiedzieliśmy jej, tylko wybiegliśmy z restauracji i wówczas zauważyliśmy kilka radiowozów pędzących przed siebie oraz znikających za rogiem prowadzącym w kierunku...
- Centrum Pokemon! - zawołałam - Wiedziałam!
Następnie ruszyłam biegiem przed siebie, a Dawn za mną. Wkrótce dołączyli do nas Clemont, Max i Bonnie. Kilkanaście minut później byliśmy już na miejscu. Przed budynkiem Centrum znajdowało się kilka radiowozów ze stojącymi przed nimi policjantami. Wśród nich był też sierżant Bob.
- Co się stało? - spytałam zdumiona i przerażona jednocześnie.
- Znowu Agent w Masce zaatakował - odpowiedział mi policjant.
Tak właśnie policja i prasa nazwały tego drania ze względu na maskę Guya Fawkesa, którą nieustannie nosił.
- Rozumiem. Cóż... Skoro tak, to postaramy się mu pomóc trafić za kratki.
- Nie wchodź tam lepiej - Bob złapał mnie za ramię - Nasi ludzie już tam są i zabrali się za tych drani.
- Nie mogę tam siedzieć bezczynnie - powiedziałam, kładąc dłoń na rękojeści szpady.
Miałam bowiem przy swoim boku szpadę Asha. Nosiłam ją do pracy od chwili, kiedy ten drań atakował Centra spodziewając się jego wizyty w każdej chwili i biegnąc na akcję zabrałam ją ze sobą, ponieważ oto nadszedł ten moment, w którym powinnam jej użyć.
Następnie ruszyłam w kierunku wejścia do Centrum Pokemon.
- Zaczekaj! To niebezpieczne! - krzyknął Bob.
Nie zdołał nas jednak zatrzymać, a my sami wbiegliśmy do środka. Już po chwili byliśmy w środku. Wypuściliśmy z pokeballi nasze stworki, po czym spytałam:
- Dobra, to co teraz robimy?
- Pod nieobecność Asha ty tu rządzisz - odpowiedział mi Max.
- Właśnie! Ty tu decydujesz! - poparła go Bonnie.
Uśmiechnęłam się do nich delikatnie dumna z zaufania, jakim mnie obdarzyli, a następnie nakazałam:
- A więc rozdzielmy się. Clemont! Daw! Wy idźcie tym korytarzem... Max! Bonni! Wy idziecie tamtym... A ja pójdę tym.
Bardzo żałowałam, że nie mam swojej pary, z którą mogłabym iść na tę akcję, ale nie miałam wyboru, tym razem musiałam iść sama. Poszłam więc przed siebie, czyli w kierunku pokoi gościnnych, rozglądając się dookoła. Z oddali słyszałam strzelaninę - widocznie policjanci rzeczywiście zabrali się skutecznie za bandytów. Poczułam wówczas, że jeśli ci dranie odpowiadali funkcjonariuszom ogniem, to cała ta moja donkiszoteria może mnie drogo kosztować. Jednak nie zamierzałam się poddać. Chciałam walczyć dla Asha i dla naszych ideałów. Dlatego właśnie szłam dalej w poszukiwaniu naszych złodziejaszków. Po drodze mijałam kilka pokoi, w których policja zakuwała w kajdanki złapanych członków organizacji Rocket. Ponieważ jednak nie było pośród nich Zespołu R, to szukałam ich dalej, ignorując dość wyraźne zdumienie policjantów pytających mnie, co ja tu robię. Biegłam dalej, aż w końcu z pomocą mojego Braixena namierzyłam pokój, przy którym mój kompan zaczął groźnie warczeć.
- Co jest, Braixen? Wyczuwasz tu kogoś? - spytałam.
Pokemon zapiszczał delikatnie i pokiwał delikatnie głową.
Otworzyłam drzwi i wtedy zobaczyłam przed sobą... Zespół R objętych mocno do siebie.
- To wy! - zawołałam.
- O nie! Znaleźli nas! - zawołał przerażony James.
- Musimy zwiewać! - krzyknął Meowth.
Następnie skoczył na mnie i powalił mnie na ziemię, po czym wybiegł przez drzwi na korytarz. Jessie i James pobiegli za nim.
- Hej! Wracajcie! - krzyknęłam i rzuciłam się za nimi, a mój Braixen do mnie dołączył.
Biegłam za nimi cały czas, aż znaleźli się oni w jakimś pomieszczeniu bez wyjścia. Nasze złodziejaszki były więc w pułapce.
- Poddajcie się! - zawołałam - To już koniec!
- Nie sądzę! - usłyszałam jakiś ponury głos.
Chwilę później pomiędzy mną a Zespołem R stanął wysoki mężczyzna w czarnym stroju, czarnej pelerynie oraz w masce Guya Fawkesa. Bez trudu go rozpoznałam, choć nigdy go nie widziałam.
- Agent w Masce! - zawołałam - Nareszcie się spotykamy! To dobrze, bo masz randkę z prokuratorem i nie możesz się na nią spóźnić!
- Przykro mi, ale prokurator nie jest w moim typie i raczej muszę dać mu kosza - odpowiedział mężczyzna.
Następnie wyjął on zza paska czarny tulipan, który zaraz przeistoczył w szpadę. Wiedziałam, czego on chce. Dobyłam swojej szpady i stanęłam w pozycji bojowej. Co prawda nie miałam tak wielkich umiejętności jak Ash, ale przeszłam pod jego okiem solidne szkolenie, więc czułam się na siłach stanąć do pojedynku.
- Masz jeszcze szansę, maleńka - powiedział ponuro agent - Odejdź, a nic ci się nie stanie.
- Musisz wymyślić jakiś lepszy argument, bo ten do mnie nie trafia! - zawołałam bojowo.
Mężczyzna zrzucił pelerynę, po czym popatrzył w moją stronę.
- Panie zaczynają.
Skoczyłam na niego i zaatakowałam go. On jednak spokojnie sparował moje ciosy. Natarłam więc na drania ponownie, raz za razem z prawdziwą zaciekłością go atakując, ale on wręcz ze stoickim spokojem przyjmował to wszystko, ironizując sobie przy tym.
- Pozwalasz, aby gniew cię zaślepił, moja droga. Zapominasz, że gniew to prosta droga do porażki.
- Owszem, ale twojej! - odgryzłam mu się.
Mężczyzna sparował kolejny mój cios, po czym odepchnął mnie ręką od siebie.
- Chyba będę zmuszony dać ci nauczkę.
- Śmiało... Możesz spróbować.
Tym razem on mnie zaatakował, ale o wiele mniej zaciekle niż ja jego. Nacierał na mnie spokojnie, z umiarem, jednocześnie zmuszając mnie do wycofania się. W końcu, nim się spostrzegłam, wytrącił mi szpadę z dłoni i przyłożył mi ostrze swojej do gardła.
- Odważna jesteś, ale musisz się jeszcze trochę podszkolić.
Następnie odwrócił się i podszedł do Zespołu R.
- Rozwalcie ten sufit! Wychodzimy.
- A nie ma sprawy! - zawołał wesoło Meowth.
Następnie podskoczył do sufitu i zamontował na nim jakiś detonator, który już po chwili rozwalił tę część budynku, tym samym otwierając moim przeciwnikom drogę ucieczki.
- Nie mogę im na to pozwolić - powiedziałam cicho sama do siebie - Muszę ich jakoś zatrzymać.
Dlatego złapałam za szpadę i natarłam na Agenta w Masce.
- Uważaj! - krzyknął przerażony James.
Agent odwrócił się i w ostatniej chwili sparował jakoś mój cios, potem kolejny i kolejny, ale tym razem to on się cofał. Wykorzystując siłę, której dodał mi mój gniew, natarłam na niego z całą siłą, po czym zanim się spostrzegłam, a przecięłam ostrze jego szpady na pół, jednak nie dawałam draniowi wytchnienia, bo machnęłam szpadą ponownie i przecięłam na pół jego maskę. Agent odskoczył na bok, upadł na ziemię, lecz pęknięta maska opadła z jego twarzy i odsłoniła mi ją. Byłam w prawdziwym szoku, kiedy ją zobaczyłam. To była... twarz Asha!
- Boże... Nie! - jęknęłam załamana, padając na kolana - Ash! To ty?!
- Jest wiele spraw, których nie rozumiesz, Sereno - odpowiedział mi mój chłopak swoim normalnym głosem.
- A czego ja niby nie rozumiem?! - krzyknęłam załamana, a w moich oczach pojawiły się łzy - Że się sprzedałeś?! Że zdradziłeś wszystkie nasze ideały? Że zdradziłeś naszych przyjaciół?! Że zdradziłeś mnie?! Czy to mam zrozumieć?!
- Tylko w ten sposób będziecie bezpieczni - wyjaśnił mi smutno Ash - To jest jedyne wyjście. Tylko dzięki temu Giovanni nie tknie nigdy żadnego z moich bliskich.
- Służysz mu więc, aby zapewnić nam bezpieczeństwo?
- Nie mam wyboru, Sereno. To wyższa konieczność.
- Wyższa konieczność?! I ty mi to mówisz?! Osoba, której wszyscy tak bardzo ufali? Zawiodłeś mnie, Ash. Zawiodłeś nas wszystkich.
- Dobra, głąbinko. Dość tego gadania - powiedział James - Pora już na nas.
- Właśnie! Szef czeka na nasz raport - dodała Jessie.
Razem z Meowthem wyskoczyli przez dziurę w suficie na sam dach. Ash już miał do nich dołączyć, ale wtem do pokoju wpadła porucznik Jenny na czele kilku ludzi.
- Odsuń się, Sereno. Teraz my się za nich weźmiemy - powiedziała i nagle zobaczyła mojego chłopaka - CO?! Ash?!
Jej przerażenie było równie wielkie, co moje, dlatego też przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić. Ash tymczasem zaskoczył nas jeszcze mocniej wyjmując pistolet i mierząc z niego do naszej wspólnej przyjaciółki. Coś mi mówiło, że tym razem nie jest to tylko plastikowy straszak, ale broń na ostre naboje.
- Nie! Nie rób tego! - krzyknęłam przerażona - Ash, proszę cię! To też jest nasza przyjaciółka!
- Giovanni kazał mi ją zabić, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja! - odkrzyknął mi mój luby - Nie mam wyboru. Albo ona, albo ty i cała reszta.
- Ruszaj się, głąbie! - zaczął go poganiać Meowth.
- Właśnie! Nie będziemy tu stać cały dzień! - dodała Jessie.
Jenny patrzyła załamana na Asha, a ten dalej mierzył z pistoletu do pani porucznik.
- Ash... Proszę cię... Nie pogarszaj swojej sytuacji - błagała go nasza wspólna przyjaciółka.
- Ash... Proszę cię - dodałam błagalnym tonem, składając ręce jak do modlitwy.
- Dalej, kropnij ją! - zawołała Jessie - Im szybciej, tym lepiej!
- Chociaż ją zrań, ale pospiesz się, bo musimy uciekać! - dodał James - Za chwilę będzie ich tu więcej!
- Właśnie! - poparł ją Meowth - Śmiało, głąbie! Walnij raz, a dobrze!
- Ash, proszę cię! - mówiła dalej Jenny - To twoja ostatnia szansa!
- Ash, nie rób tego! - błagałam go coraz bardziej załamana.
- Stuknij ją! Stuknij ją! - krzyczał Zespół R.
Normalnie nie byli tak krwawo następnie i wobec nich Giovanni dawał im zadania do wykonania, nie polegając jednak na zabijaniu. Tym razem było inaczej. Oni musieli wiedzieć, co im grozi, więc dlatego zachęcali Asha do zabicia Jenny, gdyż woleli ratować swoje życie niż cudze. Poza tym coś tak czułam, że oni uważali, iż swoim podjudzaniem tylko go zniechęcą do działania, gdyż po tonie, w jakim mówili do Asha podejrzewałam, że raczej nie wierzą w to, że mógł on zabić Jenny.
- Wiedziałam, że nie da rady!
Z dachu zeskoczyła do nas Domino, powoli do nas podchodząc.
- On jest na to za miękki i za słaby - mówiła kobieta okrutnym tonem, chodząc dookoła Asha.
Mój luby dalej mierzył do Jenny, a ta zawołała:
- Pamiętaj o swoich planach! Pamiętaj, że wszystkie je zaprzepaścisz, jeśli to zrobisz!
- Zabij ją wreszcie i wynośmy się stąd! - krzyknęła Jessie, choć w jej głosie nie brzmiała nienawiść, a panika i lęk o własną skórę.
Domino parsknęła śmiechem.
- A co? Aż tak ci się spieszy?! - spytała podła kobieta i spojrzała na Asha - To dla ciebie nie pierwszyzna! Już raz kogoś zabiłeś! Zabij i drugi!
- Nie, Ash! - płakałam zrozpaczona - Proszę, nie rób tego!
- Dalej, kuzynku. Pokaż, co potrafisz - mówiła 009, pochylając się tak, aby jej usta wisiały naprzeciwko ucha Asha - Dalej, chłopaczku. Pokaż, co potrafisz.
- Ash, nie bądź głupi! - krzyknęła Jenny.
- Proszę, kochanie - jęknęłam załamana.
- Ash, błagam się! - dodała pani porucznik przerażonym głosem.
Mój ukochany popatrzył na nią i rzekł:
- Wybacz mi, Jenny. To nic osobistego.
Następnie pociągnął za spust. Chwilę później porucznik Jenny dostała kulę prosto w pierś, a następnie opadła ona na ziemię z czerwoną plamą w miejscu serca. Cała ta scena w moich oczach odbywała się niczym na filmie sensacyjnym, w zwolnionym tempie i to ze spotęgowanym dźwiękiem. Ktoś strasznie wtedy krzyczał... Chyba to byłam ja. Domino natomiast śmiała się do rozpuku, a następnie wraz z Zespołem R pochwyciła Asha i razem z nim wyskoczyła przed dziurę w dachu.
Nikomu z nas nie przyszło do głowy, aby ich gonić. Wszyscy bowiem doskoczyli do Jenny, która nieprzytomna leżała na podłodze, coraz mocniej krwawiąc. Ja zaś upadłam na kolana i załamana patrzyłam na to wszystko, nie będąc w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Po głowie kołatała mi okropna myśl. Ash nas zdradził. Ash zranił Jenny... Może nawet ją zabił. Dlaczego? Co tu się dzieje?! Dlaczego tak, a nie inaczej?
- Sereno! Co się tutaj stało?! - usłyszałam głos Dawn, która właśnie wbiegła do pomieszczenia.
Za nią wbiegł Clemont, a niedługo potem Bonnie i Max. Wszyscy byli w szoku widząc ranną Jenny. Bonnie wręcz się popłakała i tuliła mocno do Maxa.
- Co się stało? Jenny oberwała? Jak do tego doszło? - dopytywała się mnie moja najlepsza przyjaciółka.
Ja jednak nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Dalej klęcząc patrzyłam przed siebie i powtarzałam sobie okropne słowa.
- To był Ash... To był Ash...
- Sereno, co ci jest? Co ci się stało? - spytała przerażona Dawn.
Spojrzałam na nią i załamana jęknęłam:
- Dawn... To był Ash.
- Co?! O czym ty mówisz?!
- To Ash zranił Jenny... On nas zdradził... Jest teraz jednym z nich.
- O czym ty opowiadasz, Sereno?! Sereno? SERENO?!
Nie wiem, co się dalej działo, gdyż chwilę później opadłam na ziemię nieprzytomna.
KONIEC
Świat stanął na głowie. Ash bratankiem Giovanniego i członkiem Zespołu R? Brzmi jak jakiś ponury żart, lecz okazuje się być prawdą. Na samym początku mamy ciekawą rozmowę Giovanniego z matką, Madame Boss, nawiązującą do rozmowy Vadera z Imperatorem w „Gwiezdnych Wojnach„. Nie ukrywam, że bardzo podoba mi się ta scenka, jak i jej wynik – chęć zwerbowania Asha przez stryja. Nasz detektyw dostaje nawet wysłane pocztą zaproszenie na rozmowę do siedziby lidera Zespołu R, lecz początkowo uznaje to za żart. Następnym posłańcem jest Persian, ulubiony Pokemon Giovanniego, stanowiący niejako zabezpieczenie bezpieczeństwa Asha – przynosi on kolejne zaproszenie od szefa Rocketsów. Chcąc nie chcąc chłopak razem z Sereną udaje się na rozmowę z swoim arcywrogiem. Jednak informacja o Ich pokrewieństwie, jak i propozycja współpracy nie wpływa korzystnie na jego samopoczucie. Chcąc dowiedzieć się prawdy, pyta swego ojca, Josha czy faktycznie jest on bratem Giovanniego, lecz ten milczy. Ash postanawia zatem samodzielnie dowiedzieć się prawdy. Poznaje lepiej swoje korzenie, jak i odnajduje wielu krewnych w tym… Alexę i Violę, które są jego ciotkami. Czyni to zatem Asha krewnym Kronikarza. Poznany też wujek, Simon Ketchum nie sprawia najlepszego wrażenie, zwłaszcza mówiąc, że jego brat, a ojciec Josha zdradził ideały ich rodziny. Miłym akcentem jest też ujawnienie polskich korzeni Kronikarza, jak i kilka informacji o Polsce z czasów Marszałka Piłsudskiego :) Ash jednak jest coraz bardziej załamany faktem, że Giovanni mówił prawdę. Podczas kolejnej rozmowy Josh ujawnia swoim dzieciom ostatnie sekrety ze swojej przeszłości, w tym fakt o smutnym dzieciństwie i braku miłości. W trakcie samotnego spaceru, w kawiarni Ash dostaje kolejną wiadomość od swego stryja, który wspomina, iż już wcześniej Ash nieświadomie oddał mu cenne usługi, gdyż dzięki współpracy Asha i jego przyjaciół z Zespołem R padły inne konkurencyjne Zespoły z sąsiednich regionów. Nieoczekiwaną pomoc w rozwiązaniu dylematu przynoszą Madame Sybilla i Chronos. Dzięki Nim, ponownej rozmowie z Joshem oraz ich wspólnej wyprawie do Johto wszystko wydaje się zmierzać w dobrą stronę. Jednak Ash długo nie wraca, co niepokoi Serenę. Dodatkowo ma miejsce napad na Centrum Pokemon, zaś drużyna przyjaciół rusza na miejsce. Zespół R z Domino i tajemniczym agentem dokonują właśnie kolejnej wielkiej kradzieży. Podczas konfrontacji Serena demaskuje tego ostatniego i okazuje się, że jest to Ash. W dodatku podczas ucieczki strzela On, pomimo sporych oporów, do policjantki Jenny. Muszę przyznać, że akcja naprawdę trzyma w napięciu, dowiadujemy się też wielu faktów na temat rodziny Asha i jego powiązania z Giovannim oraz całej prawdy na temat smutnej przeszłości Josha. Ash ma pełne prawo czuć się załamany i zagubiony, bo kto z Nas by nie był w takiej sytuacji? Ocena zatem, biorąc pod uwagę również dużo nowych informacji, wątki polskie, udział Sybilli i Chronosa, jak i naszego Zespołu R i wreszcie zakończenie – nie może być inna, jak 10/10 :)
OdpowiedzUsuń