Poszukiwania tożsamości cz. III
Gdy już statek odbił o brzegu, a my ruszyliśmy w kierunku Sinnoh, cała nasza czwórka usiadła w barze, gdzie zamówiliśmy sobie mały posiłek, po czym usadowiliśmy się przy jednym ze stolików i zaczęliśmy rozmawiać.
- Siostrzyczko, powiedz mi prawdę... Ty nie bez powodu postanowiłaś mi towarzyszyć, prawda? - rozpoczął rozmowę Ash.
Dawn uśmiechnęła się do niego tajemniczo, a następnie odparła:
- Braciszku, jesteś naprawdę godny swojej sławy detektywa. Tak, masz rację. Nie przypadkiem postanowiłam ci towarzyszyć. Muszę przyznać, że jesteś bardzo domyślny.
- Będę jeszcze bardziej domyślny - zaśmiał się na to mój luby - Pewnie zrobiłaś to, ponieważ pomimo tego, że nie mówiłem wam o prawdziwych powodach, dla których chcę wyruszyć do Sinnoh, to jednak ty już doskonale te powody znasz.
- Owszem, znam go.
Byłam bardzo zdumiona, kiedy to usłyszałam. Skąd Dawn mogła to wiedzieć? Ash uparł się, aby nie mówić naszej drużynie o tym wszystkim wychodząc z założenia, że póki nie potwierdzi tych faktów woli o nich nie wspominać. Jednak Dawn poznała prawdę. Jak?
- A więc wiesz, że ja...
- Tak, braciszku. I ja także - dodała siostra mojego chłopaka nieco zadziornym tonem - Inaczej mówiąc, istnieje podejrzenie, że Giovanni jest naszym stryjem.
Popatrzyłam na nią zdumiona i spytałam:
- A skąd to wiesz? Czyżby Delia Ketchum się wygadała?
- Nie, ona nie puściła pary z ust - odpowiedziała mi moja najlepsza przyjaciółka - Po prostu podsłuchałam waszą rozmowę z nią, kiedy wczoraj wieczorem mówiliście, że musicie płynąć do regionu Sinnoh i dowiedzieć się prawdy.
- Podsłuchiwałaś?! - zawołał Ash oburzonym tonem.
- Nie zrobiłam tego celowo - powiedziała panna Seroni - Po prostu całkiem przypadkowo wróciłam do domu, przechodziłam w pobliżu pokoju, w którym razem rozmawialiście, no i już. Usłyszałam więc wszystko i po namyśle postanowiłam wyruszyć w podróż z wami, bo przecież to dotyczy bezpośrednio także mnie.
- I co? Nie przejmujesz się tym wszystkim? - spytał Ash.
- Przyznaję, że początkowo byłam mocno zaszokowana - odparła na to Dawn niezwykle poważnym tonem, opuszczając lekko głowę w dół - Nie mam pojęcia, czy to wszystko jest możliwe, ale pamiętam to, co nam kiedyś powiedział... To nie urodzenie tworzy człowieka, ale to, co się zrobi z darem życia.
- To nie tata nam to powiedział, tylko Mewtwo.
- Być może. Ale chyba tata też później nam to mówić. Nieważne. To teraz bez znaczenia. Wiem jedno... Jakakolwiek jest prawda, ja zamierzam normalnie żyć.
- Ty możesz, bo to nie tobie Giovanni zaproponował współpracę.
- Ja tam uważam, że powinieneś stanowczo odmówić współpracy z tym łajdakiem - stwierdziłam, patrząc na Asha.
Pikachu, Piplup i Buneary zapiszczeli delikatnie, gdyż najwidoczniej też tak uważali. Jedynie Clemont nie wyglądał na przekonanego.
- Nie jestem pewien, czy to byłoby mądre - stwierdził - Przecież nie mamy pewności, jak taki człowiek może zareagować na odmowę.
- Więc ma ją przyjąć? - spytałam.
- Nie, ale mimo wszystko całą tę sprawę należy sobie bardzo dobrze przemyśleć. Nie należy z niczym się spieszyć.
- Uważam, że Clemont ma rację - poparł naszego przyjaciela Ash - W takich sprawach nie można się spieszyć. Pośpiech tylko nas zgubi. Musimy najpierw zrobić to, po co płyniemy, czyli dokładnie zbadać całą tę sprawę.
- Mam nadzieję, że Giovanni kłamie - powiedziałam i spojrzałam na mojego chłopaka - Ale nawet jeśli nie, to pamiętaj, że pochodzenie wcale nie świadczy o człowieku.
Ash uśmiechnął się do mnie czule i położył dłoń na mej dłoni.
- Dziękuję, Sereno. Naprawdę dziękuję ci. Wiem, że masz rację, mimo wszystko muszę znać prawdę.
***
Po dotarciu do Sinnoh natychmiast odwiedziliśmy profesora Rowana wychodząc z założenia, że kto jak kto, ale on z pewnością dobrze wie, gdzie mieszkają państwo Marey, rodzice Alexy i Violi... Dzięki nim mogliśmy się sporo dowiedzieć na temat powiązań Asha z rodziną Kronikarza. Co prawda cała ta sprawa niczego nie wnosiła do jego powiązań z rodziną Giovanni, jednak mimo wszystko Ash się uparł, aby dowiedzieć się wszystkiego na temat swego pochodzenia.
- To może brzmi dziwnie, ale naprawdę chcę wiedzieć jak najwięcej o sobie - powiedział mój luby, aby wyjaśnić swoje zachowanie - Może się to wydawać jednak niezrozumiałe i zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, bo przecież wcześniej jakoś nigdy specjalnie się tym nie przejmowałem, jakie jest moje pochodzenie, ale cóż... Teraz nie potrafię inaczej.
Byłam w stanie go zrozumieć, podobnie również jak Dawn, która była w podobnej sytuacji, choć nieco innej, bo wiadomości o swojej rodzinie ze strony matki posiadała w dostatecznym stopniu, z kolei wieści o rodzinie ojca były dla niej nowością i nie mogła się doczekać, aby je zdobyć, ale mimo wszystko postanowiła ona nie naciskać na brata i pozwolić mu odkryć kilka innych faktów, dotyczących tylko jego samego. Głównym powodem tego wszystkiego był fakt, że poznała i polubiła bardzo Kronikarza i chciała się o nim czegoś dowiedzieć.
Clemont jako jedyny nie wypowiadał się w całej sprawie, aż do chwili, gdy raz podczas rejsu statkiem rozmawialiśmy na ten temat, a ja wyraziłam swoje wątpliwości w sprawie poszukiwania wiadomości o Kronikarzu, gdyż to niczego nie wnosiło do sprawy. Wtedy to powiedział:
- Przybyliśmy tutaj, żeby odkryć jak najwięcej wiadomości o sprawie rodziny Asha. Więc nie ma znaczenia, jaką rodzinę zbadamy najpierw... Czy rodzinę ze strony matki, czy ze strony ojca. Ważne, żebyśmy ją zbadali i to dokładnie.
- Pewnie, że dokładnie. Jak już coś robić, to tylko dokładnie, co nie? - zauważyła Dawn.
Tak więc cała sprawa była już postanowiona, więc ruszyliśmy razem na poszukiwanie wiadomości na temat rodziny Asha.
W porcie czekała na nas Johanna Seroni, którą to Dawn zdążyła przed wyjazdem powiadomić o naszym przybyciu. Kobieta bardzo się cieszyła, że może nas ugościć, więc kiedy tylko przybyliśmy do portu, to zaraz mocno uściskała i wycałowała całą naszą czwórkę.
- Tak się cieszę, że was znowu widzę.
- Mamo, proszę cię - zaśmiała się Dawn - Przecież nie tak dawno nas widziałaś.
- Ciebie i Clemonta tak, ale nie Asha i Serenę - zachichotała wesoło pani Seroni - No i was też miło widzieć, kochani.
To mówiąc pogłaskała czule główki Pikachu i Buneary, którzy czule zapiszczeli pod wpływem tych pieszczot.
- Dziękuję, że chce nas pani ugościć - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy - Będzie nam bardzo miło spędzić z panią nieco czasu. Ale muszę uprzedzić, że nie będzie to trwało długo, ponieważ mamy ważne zadanie do wykonania.
- Wiem, Dawn mi o tym opowiadała przez telefon - odpowiedziała mu Johanna Seroni - Dla mnie jednak jest ważne to, że chociaż troszkę czasu spędzimy razem. A przy tej okazji, Ash... Mam dla ciebie wiadomość.
- Wiadomość?
- Od twojego ojca.
Ash był tak bardzo zdziwiony słowami kobiety, jakby właśnie mu ona powiedziała, że dzisiaj nastąpi koniec świata. Chociaż myślę sobie, że taka informacja zdziwiłaby go mniej niż to, co też właśnie zakomunikowała mu mama Dawn. Zresztą nie tylko on, my wszyscy byliśmy tym zdumieni.
- Jak to? - zdziwiła się Dawn - Chcesz powiedzieć, mamo, że tata do ciebie dzwonił? Ale dlaczego?
- I czemu chciał, żeby pani przekazała mi jakąś wiadomość? - dodał Ash - Przecież mógł zadzwonić do mnie i osobiście mi to powiedzieć.
- Twierdził, że nie mógł - wyjaśniła Johanna Seroni - Podobnie ostatnio bardzo się posprzeczaliście.
- A żeby pani wiedziała - pokiwał smutno głową mój chłopak - Może nie nazwałby tego sprzeczką, ale zdecydowanie nie była to wcale przyjemna rozmowa. W każdym razie zawiodłem się na ojcu i to poważnie.
- Właśnie on to mówił - stwierdziła Johanna Seroni - Nie powiedział co prawda, o co wam poszło, ale wspominał, że zażądałeś od niego pewnych informacji, których on nie może ci udzielić, bo nie czuje się na siłach, aby to zrobić. Tak czy siak prosił, abym ci przekazała, jeśli się tu zjawisz, żebyś nie oceniał go zbyt surowo, kiedy już poznasz całą prawdę. Nikt bowiem nie odpowiada za to, jaką ma rodzinę.
Następnie kobieta popatrzyła na Asha i dodała:
- Mam nadzieję, że rozumiesz, o co mu chodzi, bo ja nie bardzo.
- Myślę, że rozumiem - uśmiechnął się do niej mój luby - Ale ciekawi mnie, iż on wiedział, że się tu zjawię.
- Co się dziwisz, braciszku? - spytała dowcipnie Dawn - Przecież to jest nasz ojciec i ma podobne zdolności, co my, a raczej co ty, bo ja sama nie jestem wielkim detektywem.
- Ale jesteś bardzo bystra - powiedział Clemont.
Jego dziewczyna uśmiechnęła się do niego czule, gdy wypowiedział te słowa.
- Miło mi, że tak mówisz. Naprawdę przyjemnie mi się to słyszy.
- Mówię tylko to, co myślę.
- A myślisz o mnie bardzo dobrze i to też mnie cieszy.
Następnie czule pocałowała ona chłopaka w policzek, a ten zarumienił się na całej twarzy, zaś my wszyscy mieliśmy teraz naprawdę wielki powód do śmiechu.
- Dobrze, kochani! Pora brać się do pracy! - zawołała Johanna Seroni - Dokąd mam was zabrać?
- Do profesora Rowana - odpowiedział jej Ash - Musimy poprosić go o pomoc w naszych poszukiwaniach.
- Zgoda... Wsiadajcie, jedziemy!
***
Profesor Rowan był bardzo zdumiony naszą obecnością, jednak jeszcze bardziej zdziwiła go prośba, z jaką się do niego zwróciliśmy.
- Chcecie wiedzieć, gdzie mieszkają państwo Marey? - spytał - No, a czemu nagle was to interesuje?
Ash uznał, że nie ma co okłamywać uczonego, dlatego też postanowił on powiedzieć mu prawdę, a przynajmniej tyle, ile mógł powiedzieć.
- Widzi pan, panie profesorze... Niedawno odkryłem, że mnie i moją przyjaciółkę Alexę łączy pokrewieństwo. Bardzo chciałbym więc poznać jej rodziców, a moich krewnych.
Uczony zdziwił się jeszcze mocniej, kiedy to usłyszał.
- Naprawdę? To ciekawe. A jak to odkryłeś?
- Całkiem przypadkowo. Długo by o tym mówić. Czy może nam pan pomóc? Bardzo chciałbym z nimi porozmawiać.
- Oczywiście, moi drodzy. Chętnie wam pomogę.
Powoli mężczyzna wstał i podszedł do swojego notatnika, w którym to potem zaczął uważnie kartkować strona po stronie.
- Mam tu gdzieś ich adres. Czasami ich odwiedzam, a oni mnie. Znamy się z dawnych czasów. Kurczę, gdzie ten adres? Pamiętam, że go nie tak dawno zapisywałem, bo ostatnio się przeprowadzili i zamieszkali w innym miejscu.
- A czemu się przeprowadzili? - spytałam.
- Wielka nawałnica przyszła i zerwała im dach od domu, a jego samego częściowo zniszczyła. Nie dało się tam mieszkać, dlatego też musieli się oni przenieść. Ale poczekaj... Znajdę zaraz ich nowy adres. Miałem go tu gdzieś zapisanego... AHA! Jest!
Zadowolony wziął kartkę i długopis, po czym podał ją Ashowi.
- Proszę. Macie tutaj adres pana Charlesa Marleya i jego żony Daphne. Możecie ich odwiedzić.
Ash obejrzał sobie dokładnie kartkę z adresem, a następnie podał go Dawn. Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie.
- A niech mnie! To w sąsiednim mieście, czyli niedaleko stąd!
- Doskonale! - zawołała Johanna Seroni - Ruszamy tam zaraz!
- Dziękujemy, panie profesorze - powiedział Ash.
Już chciał wyjść, kiedy nagle zatrzymał się i spytał:
- Przepraszam, ale mam jedno pytanie. Czy zna pan kogoś o nazwisku Giovanni, kto by tutaj mieszkał? Znaczy tutaj, w Sinnoh?
- Nie, przykro mi - odpowiedział mu profesor Rowan - Nikt taki tutaj nigdy nie mieszkał. W każdym razie za mojego życia.
- Rozumiem - Ash był nieco zawiedziony - Dziękuję bardzo.
Następnie wyszliśmy z domu uczonego i wsiedliśmy do samochodu Johanny Seroni.
- Niech to licho! Widocznie się myliłem szukając wiadomości na temat rodziny Giovanni.
Położyłam mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam się do niego.
- Spokojnie. Ta wyprawa na pewno nie będzie całkowicie bezowocna i z pewnością znajdziemy interesujące nas wiadomości.
- Wiem, ale miałem nadzieję, że znajdziemy tu wszystkie interesujące nas wiadomości. Pomyliłem się jednak. Trudno. Pewnie to nie ostatni raz.
Po tych słowach wsiadł on do samochodu razem ze mną i zajął miejsce na siedzeniu dla pasażerów obok mnie i Clemonta. Pikachu oraz Buneary zaś zajęli miejsca na naszych kolanach. Dawn usiadła z przodu obok mamy.
- Dobra, kochani! Jedziemy! - zawołała Johanna Seroni.
I już po chwili ruszyliśmy w drogę.
***
Mama Dawn zabrała nas do sąsiedniego miasta, gdzie zostawiła naszą grupę w pobliżu małego domku na przedmieściach. Dzięki dobrze zadanym kilku napotkanym ludziom pytaniom bardzo szybko odkryliśmy, gdzie tak dokładnie mieszkają państwo Marey. W końcu namierzyliśmy domek, który szukaliśmy. Był on biały z czerwonym, spadzistym dachem oraz niewielkim ogródkiem.
- To tutaj - powiedziała pani Seroni - Idźcie i porozmawiajcie z nimi.
- A ty co będziesz robić, mamo? - spytała Dawn.
- Pip-lu-pip? - zaćwierkał Piplup.
- Ja się rozejrzę po okolicy i zobaczę, co jest w miejscowych sklepach - zachichotała lekko kobieta - Mam tylko nadzieję, że są tutaj naprawdę ładne ciuszki.
Parsknęliśmy śmiechem, słysząc jej słowa.
- No co? - spytała wesoło Johanna - A myśleliście, że słabość do mody to Dawn odziedziczyła po ojcu? Zapewniam was, że nie.
- Nigdy tak nawet nie pomyśleliśmy - zachichotał radośnie Ash.
- To dobrze, bo byście się pomylili - odparła wesoło kobieta - OK, już pora na nas. Jadę! Przyjadę po was wieczorem.
Kobieta wsiadła do samochodu i odjechała, natomiast my ruszyliśmy w kierunku domu. Szybko się tam znaleźliśmy i już po chwili zobaczyliśmy przed sobą kobietę w średnim wieku, czarnowłosą, chociaż nieco siwawą i z delikatnymi zmarszczkami na twarzy. Miała ona na sobie dość długą, jasno-zieloną spódnicę, niebieską bluzkę oraz słomkowy kapelusz. Trzymała ona konewkę w ręku i podlewała nią kwiaty. Kiedy tylko nas zobaczyła, zaraz uśmiechnęła się wesoło,wołając:
- Aaa! Witajcie, moi kochani! Więc jednak przyszliście.
- Przyszliśmy, to prawda - zgodził się z nią Ash - Ale czy pani się nas spodziewała?
- No oczywiście, że tak - zachichotała radośnie kobieta - Przecież pan profesor Rowan zadzwonił do mnie i do mojego męża, aby nam przekazać wiadomość, żebyśmy byli w domu, bo będziemy mieli gości. No i proszę... Jesteście.
- Jak widzę, tutaj wszyscy wszystkich uprzedzają, że my przybędziemy - zażartowała sobie Dawn.
- W sumie to nawet lepiej. Dzięki temu przynajmniej nie musimy się obawiać, że nie zastaniemy ich w domu - powiedział Clemont.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł go Pikachu.
- W sumie racja - zaśmiał się mój chłopak, po czym spojrzał na kobietę i spytał: - Pani Daphne Marey?
- Tak, Ash. To właśnie ja - uśmiechnęła się do niego przyjaźnie starsza pani, wychodząc z ogródka.
- Skąd pani mnie zna? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Alexa mi opowiadała o tobie. Viola zresztą także. Jesteś Ash Ketchum z Alabastii... Mój krewniak.
- A więc pani wie?
- Wiem... Profesor Rowan wspomniał, że podejrzewasz, że jesteśmy spokrewnieni. Mąż więc szybko sprawdził przed waszym przybyciem kilka dokumentów i kilka zdjęć z dawnych czasów, jednak jeszcze nie sprawdził ich wszystkich. Mam wielką nadzieję, że się nie mylisz, bo miło by mi było mieć w tobie krewnego.
Następnie popatrzyła ona na pozostałych członków naszej kompanii.
- A ty jesteś Serena Evans, prawda? Dziewczyna Asha?
- Tak, to prawda - potwierdziłam z uśmiechem na twarzy.
- Ty jesteś Dawn Seroni, przyrodnia siostra Asha, a ty Clemont Meyer, jej chłopak - mówiła dalej Daphne Marey.
- Tak, to prawda - potwierdziła Dawn.
- Wszystko się zgadza - dodał Clemont - Widzę, że Alexa naprawdę bardzo dużo wam o nas opowiadała.
- Owszem, nawet bardzo dużo - zaśmiała się starsza pani, głaszcząc po główkach Piplupa, Pikachu i Buneary - Ale chodźcie już do środka, proszę. Nie będziemy tu stać cały dzień.
Pani Marey zaprosiła nas do środka i już po chwili znaleźliśmy się w domu potomka Kronikarza. Dom był naprawdę bardzo pięknie umeblowany, skromnie, ale też naprawdę elegancko. Na ścianach wisiało kilka naprawdę pięknych obrazów, reprodukcji znanych dzieł. Salon posiadał piękny stół z krzesłami w stylu raczej już dawno minionym, natomiast w kącie stał spory telewizor razem z umieszczonym odtwarzaczem video.
- Video? Kto dzisiaj używa videa? - spytała zdumiona Dawn.
- Oboje z mężem lubimy, podobnie jak lubił to mój teść, to wszystko, co jest wypróbowane i piękne - powiedziała przyjaznym tonem pani Marey - Mamy oczywiście również odtwarzacz DVD, ale wolimy oglądać rzeczy na video zwłaszcza, że mamy tutaj nagranych sporo występów Kronikarza.
- Uroczy był z niego człowiek - powiedział Ash - Choć swoje niestety przecierpiał ze strony swojego ojca.
- To prawda. Na szczęście ten łajdak zapłacił za swoje czyny - odparła kobieta smutnym tonem - Ale nie ma co o tym wspominać. To było i minęło. Siadajcie, proszę. Zaraz podam wam jakieś łakocie.
Usiedliśmy przy stole, a kobieta poczęstowała nas wypiekami domowe roboty, a także sokiem.
- Jakie to pyszne! - zawołał Ash, zajadając się łakociami - Naprawdę bardzo mi one smakują.
- Ale z ciebie żarłok! - zachichotała delikatnie Dawn.
- A i owszem, ale za to umiem docenić prawdziwie pyszne rzeczy - odpowiedział na swoją obronę mój chłopak.
- Tak, to prawda, umie docenić - zaśmiała się wesoło Daphne Marey, widząc apetyt mojego chłopaka - Jeszcze nigdy nie widziałam, aby ktoś z takim apetytem jadł to, co mu upiekłam.
- Proszę się do tego widoku przyzwyczajać, o ile oczywiście chce pani częściej zapraszać Asha - zachichotałam.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, także pochłaniając zachłannie jakiś przysmak.
- Jak to się mówi, jaki pan, taki kram - stwierdziła dowcipnie Dawn, patrząc na Pokemona.
Buneary zapiszczała delikatnie i otarła lekko swoją łapką usta swojego lubego, który zarumienił się lekko.
- Słodziaki - powiedziałam wzruszona tym widokiem.
- Owszem, są słodkie - odparła Daphne - No, a więc dobrze. Chcecie wiedzieć coś na temat łączącego nas pokrewieństwa?
- Tak, dokładnie tak - potwierdził Ash - No i bardzo chcemy się jeszcze dowiedzieć to i owo o Kronikarzu.
Nasza gospodyni uśmiechnęła się do niego delikatnie i odparła:
- To był naprawdę wspaniały człowiek. Miły, szlachetny i naprawdę dobry. Zawsze z szacunkiem traktował wszystkie Pokemony i powiem wam, że chyba lubił ich bardziej niż ludzi, choć prawdę mówiąc wcale mu się nie dziwię. Ludzie są tacy... Zresztą sami chyba wiecie.
- Owszem, wiemy - powiedział smutno Ash - A kiedy zmarł Kronikarz? Tak dokładniej?
- W roku 1987. Miał wówczas sześćdziesiąt dziewięć lat. Mógłby żyć znacznie dłużej, gdyby nie ta jego wada serca. Biedny człowiek. Strasznie cierpiał podczas ataków.
- Co mu dolegało? - spytałam.
- Nie jestem do końca pewna. Po prostu miał wadę serca i chyba z nią się urodził. Wiem, że musiał brać nitroglicerynę odkąd skończył dwanaście lat, bo serce zaczynało go rwać, kiedy tylko się denerwował lub zbyt mocno niepokoił. Jego ataki były okropne i nieraz, podczas nich niemalże się dusił.
- Biedak - rzekła załamanym głosem Dawn, opuszczając smutno głowę.
- Pip-lo-lu! - zaćwierkał smutno Piplup.
- Oj tak, biedak - odparła Daphne, kiwając smutno głową - Niestety chorował bardzo długo. Lekarze powiedzieli nawet, że to jest cud, iż on tak długo żył, bo ponoć ludzie z taką wadą serca, jak jego dożywają najwyżej pięćdziesiątki.
- Czyli umarł na serce? - spytałam.
- Tak. Pamiętam, jak Alexa i Viola były w szoku, kiedy zobaczyły, że on nie żyje. Były po prostu załamane. Płakały prawie cały dzień i nie chciały przestać. Kochały go mocno i były z nim bardzo związane emocjonalnie, a zwłaszcza Alexa.
- A Candela? Czy ona wyszła za Huberta? - spytała Dawn.
- Widzę, że poznałaś już co nieco historię mojego teścia - uśmiechnęła się delikatnie kobieta - Tak, to prawda. Wyszła za niego i w roku 1945 na świat przyszli mój mąż i jego siostra, Charlotte.
- To prawda - usłyszeliśmy jakiś przyjazny, męski głos.
Odwróciliśmy się i zauważyliśmy mężczyznę tak po sześćdziesiątce, siwego, z twarzą delikatnie okrytą zmarszczkami, bardzo uśmiechniętego. Ubrany był on w niebieskie dżinsy i zielony sweter, a na głowie miał czapkę typu maciejówka.
- Widzę, że już przyszliście - rzekł wesoło mężczyzna - Pan profesor Rowan dzwonił i poinformował nas, że przyjedziecie i w jakim celu. Cieszę się, że was mogę poznać.
Mężczyzna podszedł do nas i powitał nas bardzo serdecznie, ściskając każdemu z nas dłoń. Bardzo z tego zadowoleni, a także naprawdę wzruszeni powitaliśmy go. Przyznam się, że to było dość dziwne uczucie móc poznać osobiście dziecko człowieka, którego bardzo się lubiło i osobiście poznało jako młodzieńca. Charles Marey był niesamowicie podobny do swojego ojca, miał podobne rysy twarzy. Bardzo dobrze zapamiętaliśmy sobie twarz naszego przyjaciela z lat trzydziestych i nasz drogi gospodarz bardzo go przypominał, zwłaszcza po oczach, które wyrażały podobnie wielką radość i zarazem rozczarowanie światem, w którym musiał on żyć. Był po prostu sympatyczny od pierwszej chwili, gdy tylko go zobaczyliśmy.
- Przyniosłem właśnie ze strychu kilka rzeczy, które być może pomogą nam odpowiedzieć na wasze pytanie - powiedział pan Marey, pokazując na pudło, które trzymał pod lewą pachą.
Następnie położył je na stole. Pikachu z Buneary podeszli powoli do niego i otworzyli je. Bardzo zainteresowani zajrzeli tam, a następnie wyjęli z niego kilka zdjęć, a także kilka różnych papierów. Wszyscy zaraz do nich dołączyliśmy, po czym zaczęliśmy je uważnie oglądać. Na zdjęciach były postacie Kronikarza, Candeli i Angeliki, którzy tańczyli wesoło na scenie. Bez trudu ich rozpoznaliśmy, ponieważ wyglądali niemalże tak samo, jak wtedy, gdy ostatni raz ich widzieliśmy. Na innych zdjęciach byli już starsi, ale bez większych trudności ich rozpoznaliśmy. Prócz tego kilka fotografii pokazywało malutkich Charlesa oraz Charlotte trzymanych na rękach przez swych rodziców, na innych była Angelika z jakimś młodzieńcem starszym od niej, na innych trzymała ona za rączki dwie małe dziewczynki.
- To siostra Kronikarza, Angelika i jej mąż Marius Flowers - wyjaśniła nam Daphne - A to są ich córki... Anne i Arabella.
- Arabella - uśmiechnął się radośnie Ash, biorąc do ręki kolejne zdjęcie - Babcia Arabella. Zmarła ponoć młodo, prawda?
- Tak, miała zaledwie trzydzieści dziewięć lat - powiedziała załamanym głosem Daphne.
- Moja mała, kochana kuzyneczka Bella - rzekł smutno Charles, powoli ocierając łzę z oka - Była pięć lat młodsza ode mnie, a jej starsza siostra Anne o trzy lata. Obie kochałem niczym własne siostry. I jak siostry wraz z Charlotte nieźle mi się napsociły. Bardzo mi ich brakuje.
- Obie już nie żyją - rzekła smutno Dawn.
- Tak... Anne zmarła w 1967 roku wydając na świat syna. Arabella zaś zmarła w 1989 roku. Obie też miały pecha do mężów. Anne mąż co prawda bardzo kochał, jednak potem zaczął się zmieniać na gorsze. Kiedy zaszła w ciążę, to on zmienił się nie do poznania. Był wobec niego wyjątkowo podły. Dokuczał jej i krzywdził ją, a wręcz Anne sugerowała mi, że być może chce ją doprowadzić do poronienia.
- Próbowaliśmy ją namówić, aby go porzuciła, ale ona się nie zgodziła - dodała Daphne - Twierdziła, że on się na pewno zmieni, gdy już urodzi mu dziecko. Niestety, w dniu, w którym doszło do jego narodzin, Connor (czyli jej mąż) po prostu pokłócił się z nią tak mocno, że popchnął ją na ziemię i nakrzyczał na nią. Ta doznała przez to szoku i urodziła dziecko, a potem sama umarła. Nigdy mu tego nie darowaliśmy, ale cóż... Sąd w tej sprawie niczego mu nie udowodnił. Próbowaliśmy też zabrać mu Winstona, ale też ponieśliśmy porażkę. On zaś wychował go na śmiecia, który to potem zabił swoją biedną żonę. Tak, to niestety jest prawda... Mój cioteczny siostrzeniec Winston McBrown zabił swoją żonę. Biedna Pauline. Była ona rok młodsza od niego i tak bardzo go kochała. A on co? W 1994 roku ją zabił, choć nic początkowo na to nie wskazywało, ale ich synek Kevin nagrał to niechcący na kamerę i po latach ujawnił to, dzięki czemu wsadzili drania za kratki. A biedny Kevin zniknął i nikt obecnie nie wie, gdzie on jest.
- My wiemy - powiedziałam po chwili.
Charles i Daphne spojrzeli na nas uważnie.
- Poważnie? - spytali jednocześnie.
- I gdzie on teraz jest? - dodał Charles.
- On nie żyje - odpowiedział mu Ash?
- Nie żyje?!
- Co? Jak to nie żyje?! - jęknęła Daphne, zasłaniając sobie usta dłonią.
- Zginął niedawno - powiedział załamanym głosem Ash - W Unovie, ratując Wioskę Smoków przed Olbrzymim Dragonitem.
- Rozumiem. Biedny chłopak - rzekł zasmuconym głosem Charles.
- Niestety... A co z biedną Arabellą? - spytałam.
- Właśnie! Mówił pan, że ona też miała pecha do męża - dodał Clemont - Może pan rozwinąć tę myśl?
- Już mówię. Arabella wyszła za mąż za mojego rówieśnika i dobrego kolegę, Wiliama Krupsha. Ale niestety ten porzucił ją, gdy ich córka miała około dziewięć lat. Porzucił żonę i dziecko, aby być trenerem Pokemonów i się rozwijać w tym kierunku. Dla głupich marzeń zostawił swoich bliskich.
- Tak to bywa - jęknęła zasmucona Dawn.
- Nie inaczej - rzekł Clemont.
Ash smutno patrzył w stół, nie potrafiąc przez chwilę nic powiedzieć. Widocznie fakt, że jego dziadek porzucił babcię oraz mamę była dla niego wielkim szokiem. Ja od dawna o tym wiedziałam, ale na prośbę Delii nic nie mówiłam. Widząc załamaną minę mojego ukochanego zrozumiałam, czemu pani Ketchum o to prosiła.
- Ash, wszystko dobrze? - spytałam, dotykając jego ramienia.
- Pika-pika? - zapiszczał przejęty Pikachu.
- Spokojnie, nie jest źle - uśmiechnął się delikatnie mój luby - Mogło być gorzej, prawda? No, nieważne. A co powiecie o Kronikarzu?
- Na temat jego przodków nie mam zbyt wiele danych - powiedział Charles - Pamiętam jednak, że co roku obchodzimy rocznicę urodzin jego, jego mamy, babci i dziadka... Mój ojciec zawsze chciał, abyśmy świętowali narodziny bliskich mu osób, nawet jeśli one umarły. Pradziadka Eugene Kremplisha nigdy nie poznałem. Ale wiem, że urodził się w 1850, a zmarł w 1937 na tętniaka aorty. Jego żona, a prababcia Rena urodziła się w 1855, a zmarła w 1950 w wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat. Pamiętam ją i wiem, że była cudowna, ale często smutna. Brakowało jej męża i syna, Waldena, który zmarł w 1938 roku po upadku z drzewa.
Wiedzieliśmy dobrze, o kim oni mówią, bo sami byliśmy świadkami tej śmierci, ale nie daliśmy tego po sobie poznać. W pewnym sensie śmierć była dla niego wybawieniem od takiego rodzaju kiepskiego życia, jakie to wiódł po swoim wypadku, po którym już nigdy nie był taki, jak kiedyś.
- Eugene i Rena mieli dwoje dzieci... - mówił dalej Charles - Waldena i rok młodszą Marlene. Ta wyszła za mąż Dariusa Mareya, starszego od niej o rok. W roku 1918 urodziła ona Huberta, mojego ojca. W roku 1929 Darius porzucił ją dla Sophie Verden, która rok później urodziła mu Angelikę. W 1938 roku Sophie zabiła swego męża, za co poszła na szubienicę, a Hubert zajął się młodszą siostrą. Angelika wyszła za mąż za przyjaciela swojego brata, Mariusa Flowersa i miała z nim dwie córki. Na dwa lata przed swoją śmiercią dowiedziała się, że ma raka. Chemioterapia nic tu nie pomagała, zaczęła powoli tracić włosy i cierpieć. Kronikarz i jej mąż nie skąpili na jej leczenie środków i w końcu odnieśli chwilowy sukces, ale tylko chwilowy. Angelika wkrótce miała umrzeć na tę chorobę, ale stało się nieco inaczej. Angelika wracała raz ze szpitala, w którym to dowiedziała się, ile czasu jej zostało. Prowadziła wtedy samochód i czy przypadkiem, czy też celowo wjechała pod wielkiego tira. Zginęła na miejscu. Był to rok 1984. Ojciec i wujek bardzo to przeżyli. Ten drugi niedługo potem zniknął i nikt z nas więcej go nie widział. Pewnie umarł niedługo potem, choć tego nie wiemy. Faktem jednak jest, że ojciec bardzo przeżył śmierć siostry oraz zniknięcie najlepszego przyjaciela. Cztery lata wcześniej odeszła jego matka, a teraz to... A potem w 1985 roku zmarła moja matka, Candela. Już wcześniej chorowała na płuca, ale po śmierci Angeliki jej stan się pogorszył. Do tego miała ona objawy choroby Alzheimera. Coraz częściej dopadały ją zaniki pamięci. Modliła się, aby umrzeć nim przestanie rozpoznawać nasze twarze. Najwyższy ją wysłuchał i odebrał ją, co już kompletnie dobiło ojca. Przeżył ją tylko dwa lata, aż w końcu pewnej nocy umarł na atak serca. Ponoć nie cierpiał i umarł we śnie. Mam nadzieję, że tak właśnie było.
Słuchaliśmy tego wręcz załamani. Pomyśleć, że poznaliśmy tak dobrze Kronikarza i jego bliskich, pokochaliśmy ich jak prawdziwych przyjaciół powinno się kochać i co? Teraz dowiedzieliśmy się, w jaki podły sposób potraktował ich los. Jedno po drugim umarło bardzo smutno.
- To smutne - powiedziałam.
- Okropne - dodała zasmucona Dawn.
- A co z Charlotte? - spytał Clemont - Znaczy z pana siostrą?
- Wyszła za Cygana imieniem Rodrigo... Nazwiska nie pamiętam, choć oni chyba nazwisk nie posiadają - odpowiedział nasz gospodarz - Mając tak dwadzieścia lat urodziła mu syna Salwadora, który się ożenił z panną Shelly Bertram. Pamiętam to, bo byliśmy razem z Daphne na ich weselu.
To mówiąc pokazał kilka zdjęć oraz różne drobiazgi związane ponoć z cygańską tradycją. Obejrzeliśmy je sobie, a Ash tymczasem zaczął sobie coś analizować w głowie.
- Bertram... Coś mi to mówi... A co z nimi obecnie się dzieje?
- Włóczyli się z taborami po jakiś tropikalnych krajach, tam zaś złapali jakiegoś wirusa, przez co Rodrigo i Salwador zmarli w 1999 roku, jeden kilka dni po drugim. Shelly zmarła dwa lata wcześniej. Osierociła ona córkę o imieniu Esmeralda.
- Esmeralda?! - zawołała w szoku.
- Esmeralda?! - dodał Ash.
Pozostali członkowie naszej kompanii też byli wyraźnie zaszokowani tym, co właśnie usłyszeli. Czyżby chodziło o naszą przyjaciółkę? Czy ona także była krewną Asha? Czego my się jeszcze dowiemy podczas naszego śledztwa?
- Tak, Esmeralda - odpowiedział Charles Marey - A czemu pytasz?
W tej samej chwili do dało się słyszeć trzask otwieranych drzwi, a już po chwili pojawiła się w salonie Alexa z wiernym Helioptilem na ramieniu.
- Cześć, mamo! Cześć, tato! Byłam w pobliżu i pomyślałam, że... Hej! Jak się macie?! Wy też tutaj?! - dziennikarka była zdziwiona, ale bardzo pozytywnie na nasz widok.
- Zgadza się, cioteczko - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
Alexa była zdumiona, słysząc takie powitanie.
- Jak mnie nazwałeś? Cioteczko?
- Córeczko... - Daphne powoli wstała i uściskała czule swoje dziecko - Chyba musimy ci coś wyjaśnić.
***
Wyjaśnienia, których potem udzieliliśmy dziennikarce, jeszcze bardziej ją zaszokowały. Przez dłuższą chwilę nic nie umiała powiedzieć, w końcu zaś jęknęła:
- A więc ciocia Arabella wyszła za Williama Krupsha... Wiedziałam o tym, ale nie pamiętałam, jak wujek miał na nazwisko. Dla mnie był on zwykłym śmieciem nie wartym tego, aby o nim pamiętać.
- Więc jesteś kuzynką mojej mamy - powiedział Ash, patrząc na nią - Dziwne, że nigdy cię nie poznałem przed moją wyprawą do Unovy.
- Ciocia Bella zamknęła się w sobie na długi czas po odejściu męża - mówiła dziennikarka - Nie mieliśmy z nią kontaktu, a potem jakoś wcale nie zabiegaliśmy o to. I tak już wyszło. Wiem, to było głupie i pewnie też dość egoistyczne, ale... Życie już takie bywa.
- Rozumiem i nie mam do ciebie żalu, ciociu.
Alexa lekko się obruszyła.
- Jeszcze raz tak do mnie powiedz, a każę ci zjeść twoją czapkę! Jestem dla ciebie Alexą i niech już tak pozostanie. Słowo „ciocia“ za bardzo mnie postarza, dlatego nie waż się więcej tak do mnie mówić, jasne?!
Parsknęliśmy śmiechem, kiedy to powiedziała.
- Viola jest też moją ciotką - rzekł po chwili Ash.
- Wygląda na to, że tak, jednak lepiej do niej też mów tak, jak kiedyś - zaśmiała się dziennikarka - Ona nie jest tak spokojna i wyrozumiała, jak ja.
- Coś już o tym wiemy - zachichotałam lekko.
Alexa patrzyła na nas z uśmiechem na twarzy i spojrzała na zdjęcie dziadka Kronikarza, uśmiechając się delikatnie.
- Niesamowite... Dziadek z czasów młodości. Już zapomniałam, że on też był kiedyś nastolatkiem. Wiecie... Miałam zaledwie osiem lat, jak umarł. Straciłam wtedy jedną z najbliższych mi osób na świecie. Nigdy nie będzie drugiego tak wspaniałego człowieka.
- Byłaś z nim związana emocjonalnie? - spytałam.
- Tak... Dziadek i rodzice zawsze byli wobec mnie cudowni, jednak dziadek na więcej mi pozwalał, więc cóż... Jak to dzieciak, bardziej lgnęłam do dziadka. Byłam jego małą uczennicą, tak jakieś tata i ciocia Charlotte.
- Uczennicą?
- O tak. Uczył nas tańca, śpiewu oraz gry aktorskiej. Mówił nam, że kocha sztukę i chcę nam tę miłość przekazać.
- I udało mu się - powiedział Charles - Zostałem aktorem, zagrałem w niejednym filmie, ale niezbyt wielu. Chciałem mieć czas dla rodziny, więc odrzuciłem wiele propozycji. Może głupio zrobiłem... Może nawet bardzo głupio, ale za to miałem czas dla moich bliskich.
- Bardzo głupio zrobiłeś, tato - zaśmiała się wesoło Alexa - Ale mimo wszystko przynajmniej miałam ojca. Niejedna córka aktora nie może tego o sobie powiedzieć.
- Co robił Kronikarz po wojnie? - spytała Dawn.
- Występował dalej na scenie oraz w kabaretach - wyjaśnił nam Charles - Śpiewał tam stare, dobre przeboje. Nie były to piosenki jego autorstwa, ale piosenki spoza regionów, które on tłumaczył na nasz język. On jako jeden z niewielu ludzi w regionach to robił, czym zdobywał wielką sławę pośród emigrantów, którzy tu zamieszkali wiele lat temu. Emigranci i ich rodziny bardzo kochali jego występy. W sumie to my też się do nich zaliczamy. Bo w końcu Eugene Kremplish nazywał się dawniej Eugeniusz Kowalski, ale zmienił nazwisko na emigracji, żeby móc łatwiej się poruszać w nowych miejscach pracy. Pochodził on z kraju o nazwie... bodajże... Polska. Tak, właśnie z tego kraju. Ponoć często tam wyjeżdżał, a razem z nim mój ojciec. Obaj czuli się Polakami, ale nigdy nie zamieszkali tam na stałe. Szczególną powagą cenili sobie marszałka Józefa Piłsudskiego, który to wówczas był w Polsce bardzo ważną figurą. Tę maciejówkę mam od ojca, a on dostał ją od samego marszałka.
To mówiąc mężczyzna podał czapkę Ashowi, zaś ten obejrzał ją sobie bardzo dokładnie i uśmiechnął się delikatnie.
- Piękna... Naprawdę piękna. A wracając do Kronikarza, co dalej robił po wojnie?
- Występował dalej na scenie, ale z czasem pojawiła się moda na inne piosenki i inne filmy niż te, które tworzono za jego czasów. Jednak, gdy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pojawiła się moda na musicale, to ojciec miał używanie śpiewając piosenki z nich. Mam niektóre występy nagrane na video. Chcecie obejrzeć?
Oczywiście, że tego chcieliśmy, dlatego też nie mieliśmy nic przeciwko temu, aby państwo Marey puścili nam na video kilka różnych występów Kronikarza nagranych co prawda amatorską kamerą, ale naprawdę piękne i wspaniałe. Nikt z nas nie narzekał na ten dość amatorski tryb nagrania, bo przecież najważniejszy był przekaz jego występów. Były one bardzo wesołe, radosne i bardzo przyjemne w oglądaniu. Przyznam się, że było mi całkiem przyjemnie oglądać występy Kronikarza, choć na nagraniach z video był już nie tylko dorosły, ale również w średnim wieku. Gdy go oglądałam w takiej wersji, to musiałam przyznać, że Charles Marey, ojciec Alexy i Violi, był do niego bardzo podobny.
Tak czy siak nagrania bardzo mi się podobały, podobnie zresztą jak nam wszystkim. Alexa zaś strasznie chichotała, oglądając je.
- Ach, cały dziadek - powiedziała po chwili - Naprawdę zawsze umiał mnie rozbawić. Nawet, gdy była smutna, to on umiał poprawić mi humor. Wiecie, że to od niego dostała Helioptile’a?
- Poważnie? - spytałam zdumiona.
- A skąd on go wziął? - zapytał zaintrygowany Clemont.
- Znalazł go w Kalos podczas jednego występu artystycznego. Był on bezpańskim Pokemonem i zakolegował się z jego starterem, czyli Aipomem o imieniu Chikita - wyjaśnił nam Charles - Biedactwo zmarło z rozpaczy po śmierci mego ojca. Płakała załamana, położyła się na jego piersi, zwinęła w kłębek i kiedy chcieliśmy ją zabrać, okazało się, że już nie żyje.
- Biedactwo - powiedziałam załamanym głosem - To naprawdę smutne.
- Być może śmierć nie jest wcale taka zła, jak nam się wydaje - rzekła na to Alexa - Tak czy siak pamiętam do dzisiaj, kiedy pewnego wieczoru dziadek ścisnął mocno mnie i Violę zachowując się tak, jakbyśmy już nigdy nie mieli się zobaczyć. Zapytałam go wówczas: „Oj, dziadku... Dlaczego tak mówisz? Przecież już jutro się zobaczymy“. On tylko zrobił smutną minę, a następnie rzekł: „Tak... Na pewno tak... Nie ważne. Nie przejmuj się tym, kochanie“. Na rano zaś Viola w piżamce wskoczyła wesoło na dziadka i zaczęła skakać w jego pobliżu, aby go obudzić tak, jak często to robiła. Niestety, tym razem go nie obudziła. Nigdy nie zapomnę tego, jak strasznie się wtedy popłakała. Nie dało się biedaczki uspokoić. Musieliśmy z pomocą lekarza dać jej coś na uspokojenie, bo od płaczu dostawała drgawek i była w niezłym szoku. Nie dziwię jej się. Sama też w nim byłam i w sumie mnie też lekarz musiał dać coś na uspokojenie, bo inaczej bym chyba zwariowała. Tak czy siak dziadek zmarł podczas snu w swoim pokoju. Wciąż go mamy umeblowanego tak, jak on go zostawił. Chcecie go zobaczyć?
Chcieliśmy, dlatego Alexa zabrała nas tam i pokazała nam pokój swego dziadka z uśmiechem na twarzy. Pokój był naprawdę zadbany, oczyszczony z kurzu, co oznaczało, że było w nim regularnie sprzątane. Znajdowało się w nim łóżko, telewizor z magnetowidem, regał z książkami, a prócz tego wiele innych, pięknych drobiazgów, w tym reprodukcja portretu marszałka Józefa Piłsudskiego oraz popiersie wyżej wspomnianej osoby ułożone na biurku stojącym tuż pod oknem.
- Jak wam się podoba? - spytała Alexa.
- Jest piękny! - zawołałam.
- Cudowny! - dodała Dawn.
- Zachwycający - rzekł Clemont.
- Właśnie tak go sobie wyobrażałem - uśmiechnął się do nas Ash - A czy wśród tych książek są te, które on napisał?
- A i owszem, są tutaj - odpowiedziała nam dziennikarka - Praktycznie wszystkie, jakie on napisał. Wiecie... Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałam z Johnem Scribblerem i cóż... Przyznał mi się, że uważa on mego dziadka za swojego idola.
- Wcale nas to nie dziwi - zaśmiała się Dawn.
Piplup zaćwierkał radośnie, zaś Pikachu i Buneary oglądali cały pokój z nieukrywanym zachwytem.
- Powiedz mi, proszę, Alexa... Bo jedno mnie ciekawi - rzekł po chwili Clemont - Czemu twoi rodzice... Tego no...
- Są tacy wiekowi? - dokończyła wesoło Alexa - Spokojnie, ja się nie gniewam za to słowo, bo to sama prawda. A wiecie, jaki jest tego powód? Mianowicie taki, że tata poznał mamę w dość późnym wieku. Wcześniej miał sporo romansów i znał wiele kobiet, ale w końcu zakochał się i to tak na poważnie, a ona w nim. Długo był nieufny wobec niej, bo wiecie... Dość sławny był z niego człowiek (aktor i w ogóle) i co? Nagle jakaś dziewczyna się w nim zakochuje. Jak można wierzyć takiej, że nie leci ona tylko na jego kasę? Ale zaufał jej i nie żałował tego. Dlatego ojcem został w dość późnym wieku. Jednak jest dobrym ojcem.
- Nigdy w to nie wątpiłem - uśmiechnął się Ash.
Po tej rozmowie poszliśmy jeszcze na chwilkę do państwa Marey, podziękowaliśmy im za gościnę, a następnie mój ukochany zapytał ich, czy kiedykolwiek Kronikarz wspominał o kimś z rodziny Giovannich.
- Niestety, nie - odpowiedział jej Charles - Poza tym wszyscy chyba wiedzą, że Giuseppe Giovanni to drań. Alexa mówiła mi o waszej walce z nim. Mój ojciec nigdy się nie zadawał z takimi draniami... Chociaż w sumie raz się zadał, ale nie miał on większego wyboru. Ludziom takiego rodzaju niekiedy lepiej nie odmawiać.
- Rozumiem - powiedział Ash smutnym głosem - A jak się ten gość nazywał i czego chciał od Kronikarza?
- Chciał, aby ten wystąpił na chrzcinach jego córki Lukrecji. Mój ojciec bał się konsekwencji odmowy, więc się zgodził. No i w ten sposób i tylko w ten sposób ojciec był powiązany z mafijną rodziną, ale nie była to rodzina Giovanni, ale Virgionne.
- Virgionne? - spytał Ash.
Szybko podbiegł do plecaka i wyjął z niego dokumenty, które dał mu wcześniej Giovanni i zaczął je uważnie oglądać.
- A niech mnie licho... Nie ma to tamto! A więc miałem rację! Lukrecja Virgionne jest matką Giuseppe Giovanniego! - zawołał nieco niespokojnym głosem.
Spojrzeliśmy w papiery i okazało się, że to prawda.
- O ja cię piko! - jęknęła Dawn, po czym spojrzała na Charlesa - Panie Marey... Czy znał pan może George’a Ketchuma?
- Nie, nigdy go nie poznałem, ale wiem o tym, że jego ojciec John był detektywem i ojcem chrzestnym mojego ojca.
- I nigdy nie poznał pan George’a Ketchuma? - spytałam.
- Nie, ale poznałem jego młodszego brata, Simona Ketchuma.
- Simona?
- Tak. Obecnie mieszka on gdzieś na obrzeżach Twinleaf. Kiedyś się nawet bawiliśmy razem, chociaż jest on starszy ode mnie o dziewięć lat i zwykle chłopcy nie bawią się z o tyle młodszymi kolegami. W każdym razie wtedy tak było.
- Simon Ketchum - Ash uśmiechnął się delikatnie - Mój stryjeczny dziadek. Jeśli więc ktoś zna odpowiedzi na dręczące mnie pytania, to tylko on.
***
Po rozmowie z państwem Marey spędziliśmy trochę czasu z nimi, aż przyjechała po nas pani Seroni. Pożegnaliśmy wtedy Alexę i jej rodziców, a następnie pojechaliśmy do Twenleaf.
- Proszę pani... Proszę nas zabrać na obrzeża... Musimy jeszcze z kimś porozmawiać - poprosił kobietę Ash.
- A z kim? - spytała Johanna.
- Z Simonem Ketchumem.
- O! To bardzo ciekawe... Nie wiedziałam, że masz krewnych w tych okolicach.
- Ja też nie wiedziałem, dlatego muszę go odwiedzić.
Johanna zabrała nas tam, gdzie mieszkał Simon Ketchum. Na szczęście znalezienie jego adresu nie było wcale takie trudne, dlatego też bez trudu tam dotarliśmy. Tam zaś wysiedliśmy z auta i zapukaliśmy do drzwi domu pana Simona. Ów dom wyglądał całkiem staroświecko, choć miał w sobie wiele elegancji. Jednak był ponury, podobnie zresztą, jak i jego właściciel, który okazał się być wysokim, siwym mężczyzną z całą masą zmarszczek i nieco haczykowatym nosem. Miał czerwone, ponure oczy, którymi uważnie się w nas wpatrywał.
- Słucham? - zapytał - Czego państwo sobie życzą?
- Chcemy porozmawiać z panem Simonem - odpowiedział Ash.
- To ja. O co chodzi?
- Widzi pan... Chcemy dowiedzieć się czegoś na temat pana rodziny.
- Mojej rodziny? - zdziwił się mężczyzna - A niby co chcecie o niej wiedzieć?
- Widzi pan... My jesteśmy dziećmi pana bratanka... Josha Ketchuma.
- Mojego bratanka?
- No tak. Syna pana brata, George’a Ketchuma.
Ledwie Ash wypowiedział to nazwisko, a mężczyzna spojrzał na nas groźnym spojrzeniem, po czym odparł:
- Dobrze wam radzę, bando żałosnych smarkaczy... Odwróćcie się na pięcie, idźcie przed siebie i lepiej nigdy więcej tu nie przychodźcie!
- Ale dlaczego? - zdziwił się Ash - Co ja takiego powiedziałem?
- Proszę nam pomóc! My musimy pana zapytać o pana brata! - dodałam przerażona, że za chwilę stracimy ostatnią szansę na poznanie niezbędnych faktów.
Simon Ketchum patrzył na nas bardzo niechętnie, niemalże miażdżąc w dłoni rękojeść swojej laski.
- Bardzo prosimy, dziadku! - dodała błagalnym tonem Dawn.
Starzec spojrzał na nią i warknął:
- Chcecie wiedzieć coś o moim bracie? Więc wam powiem. Mój brat to był nędzny drań i zdrajca! Ja i mój ojciec staliśmy na straży prawa, a on co?! Zaprzedał się rodzinie Giovanni, a potem poślubił wdowę po tym łajdaku, Gioacchino Giovanni! Wcześniej był ich sekretarzem i jakoś legalizował ich brudne interesy! Potem zaś poślubił Lukrecję Jak-Jej-Tam, którą nazywali Madame Boss i miał z syna...
- Mojego ojca - jęknął Ash - Boże, a więc to prawda...
- Tak, twojego ojca - odparł Simon, patrząc na niego uważnie - Nawet przypominasz mi go.
- Mojego ojca?
- Tak, ale bardzo też przypominasz mojego brata, a jego ojca...
Wpatrywał się on uważnie w Asha i dodał:
- Już za samo to nie zamierzam z tobą rozmawiać. Dlatego też, jeśli nie chcesz, abym tobie i twoim przyjaciołom nie wpakował śrutu w tyłek, to zabieraj się stąd! Wnuk zdrajcy naszej rodziny nie jest moim wnukiem!
- Ale co ja mogę za zachowanie mojego dziadka?!
- Właśnie! - poparła brata Dawn - To jest niesprawiedliwe!
Pikachu, Buneary i Piplup uważali tak samo. Zawzięty staruszek zaś wyśmiał ich.
- Kochani... Życie nigdy nie było sprawiedliwe i nie wiem, czemu się dziwicie mojemu zachowaniu. Skoro świat jest taki, to czemu ja mam być inny, co?
Jego słowa strasznie mi kogoś przypominały. Kogoś równie mocno, co on zgorzkniałego i nienawidzącego całego świata. Tyle tylko, że tamten ktoś odnalazł spokój, zaś ten człowiek, którego teraz widzieliśmy, daleki był od tego, aby go znaleźć.
- Czyli nie wpuści nas pan? - spytał Clemont.
- Nie i dobrze wam radzę, wynoście się stąd, bo was ostrzelam!
Następnie wszedł do środka i zatrzasnął nam drzwi pod nosem.
- No to tyle, jeśli chodzi o rozmowę.
- Dokładnie tak - zgodził się Ash - Nie mamy co tu siedzieć. Chodźmy stąd.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz