Przygoda XCIV
Detektyw czy zdrajca? cz. III
Pamiętniki Sereny c.d:
Rozmowa z Macy dała mi wiele do myślenia i zrozumiałam, jak to już chyba wcześniej mówiłam, że muszę zająć się tą sprawą. Postanowiłam więc ruszyć tropem ostatniej podróży Asha, znaczy ostatniej do chwili, zanim nas nie zdradził. Macy uparła się, aby jechać ze mną, a ja jakoś nie umiałam jej tego odmówić. Uznałam, że w tej sytuacji pomoc bardzo mi się przyda, zaś ona sama, jako towarzyszka podróży, może być nawet użyteczna.
Nasi przyjaciele, gdy dowiedzieli się o tym, co planuję, zaoferowali mi swoją pomoc w podróży, jednak nie wyraziłam na to zgody.
- Nie chcę mieć wielu kompanów w tej podróży. Lepiej się będę czuć nie mając zbyt wielkiego towarzystwa u swego boku.
- Ej, bo się obrazimy! - zawołała Dawn.
Uśmiechnęłam się do niej, uścisnęłam ją czule i dodałam:
- Kochana jesteś... Wszyscy jesteście kochani, ale zrozumcie mnie... Muszę się dowiedzieć tego, co mnie niepokoi i najchętniej zabrałabym was wszystkich ze sobą, ale to mało możliwe. Liczy się szybkość i skuteczność w odkryciu prawdy, bo pali mnie ciekawość, więc muszę ten pożar ugasić, zanim sama się spalę.
- Niezła metafora - rzuciła złośliwie Misty.
Parsknęłam śmiechem i w końcu oznajmiłam im, gdzie zamierzam jechać.
- Moim celem jest Marmoria. Tam Ash pojechał z ojcem, aby zobaczyć się z Esmeraldą i dowiedzieć się czegoś więcej o swoim pochodzeniu.
- Ale czego chcesz się tam dowiedzieć? - spytała Melody.
- Zamierzam się dowiedzieć, o czym Esmeralda rozmawiała z Ashem i czy może w jakiś sposób nie zdradził się on przed nią ze swoimi planami.
- Przypominam ci, że Esmeralda to osoba bardzo lubiąca podróże, więc możesz jej tam nie zastać - zauważyła Dawn.
- Wiem o tym, ale muszę spróbować.
- Skoro jedziesz do Marmorii, ja tam pojadę razem z tobą. Będę ci tam przewodnikiem - powiedział Brock.
- Myślę, że to jest dobry pomysł - zgodziła się Misty - Lepiej, żebyś nie błądziła sama po tym mieście i to w dodatku błądziła po omacku.
Początkowo jakoś nie chciałam wyrazić na to zgody. Ostatecznie cała ta sprawa mogła się kiepsko dla mnie zakończyć, a ja wolałam nie wciągać moich przyjaciół w jakieś niebezpieczeństwa, jednak dość szybko ustąpiłam pod wpływem argumentów chłopaka.
- No dobrze, ale będziesz miał wobec tego więcej obowiązków jako zastępca szefa kuchni, Clemont - zauważyłam.
- Ależ nie ma sprawy - uśmiechnął się na to Clemont - Dam sobie ze wszystkim radę.
- A my mu w tym pomożemy! - dodał wesoło Max.
- No jasne! - pisnęła radośnie Bonnie.
Uśmiechnęłam się wesoło, widząc to. Pomyślałam sobie wówczas, że mieć takich przyjaciół jak oni jest prawdziwym szczęściem i darem od losu. Jak to dobrze, że oni mi zostali, skoro Ash nas zdradził.
***
Zgodnie ze moimi planami już wkrótce ruszyłam w drogę wraz z Macy i Brockiem. Delia życzyła naszej trójce powodzenia, a prócz tego wyraziła życzenie, aby udała się nam nasza misja i żebyśmy odkryli dowody na to, iż jej syn nie jest jednak zdrajcą.
- Bardzo bym chciała dowiedzieć się, że mój mały Ash wcale nas nie zdradził - powiedziała niemalże załamanym głosem - Teoria Maxa o jego działalności podwójnego agenta to pewnie bajka, ale z drugiej strony... Kto to wie?
- To jedna z możliwości, ale czemu wobec tego zabił Jenny? - zapytał Brock - Jeśli oczywiście to zrobił, bo przecież nie widziałaś samej śmierci pani porucznik, prawda, Sereno?
- Nie. Ja widziałam tylko, jak on ją postrzelił, ale po co miano by nas okłamywać w takiej sprawie? - spytałam.
- Nie wiem, jednak nie zaszkodzi dowiedzieć się czegoś na temat Asha w ostatnich dniach przed zdradą, dlatego też pochwalam twój plan i chętnie pomogę ci w jego realizacji.
- A ja tym chętniej udowodnię wam, że moje kochanie jest niewinne! - zawołała głosem pełnym zapału Macy.
Tym razem nie patrzyłam na nią ze złością, a jedynie z takim jakby lekkim politowaniem, bo trudno mi było czuć do niej coś innego. W końcu, jakby nie było, ona także nie wierzy w winę Asha i jest po mojej stronie w tej sprawie, a lepiej sojuszników do siebie nie zrażać.
W każdym razie wyruszyliśmy w podróż. Co prawda do Marmorii była dość daleka droga, trwająca co najmniej kilka dni, jednak na całe szczęście mieliśmy w tej sprawie profesora Oaka i Tracey’ego, którzy pozwolili nam skorzystać z wynalazku otwierającego nam przejście do każdego miejsca na kuli ziemskiej. Dobrze, że sekret tego wynalazku pozostał jedynie w naszym małym gronie, natomiast samo laboratorium profesora, w którym owo cudo się znajdowało, było stale pod naprawdę ścisłą ochroną, bo inaczej do tego wynalazku dobrałyby się niepowołane osoby, z tego za nic nie chcieliśmy.
- Tylko pamiętajcie, uważajcie na siebie - powiedział profesor Oak, kiedy otworzył nam przejście.
- I jak tylko odkryjecie prawdę, zaraz nam o niej powiedzcie - dodał Tracey - Mam wielką nadzieję, że nie mylisz się co do Asha, Sereno.
- Ja również mam taką nadzieję - odparłam na to dość smutnym głosem - Bardzo bym chciała, żeby teoria Maxa okazała się być prawdziwa. To by było cudowne. Mój Ash niewinny... Ale cóż... To jest chyba marzenie ściętej głowy.
- Może i ściętej, ale całkiem jeszcze żywej - zażartował sobie Tracey.
Parsknęłam śmiechem, słysząc tę wypowiedź.
- No właśnie.
- Dobrze, moi kochani. Przechodźcie, zanim ktoś zobaczy ten portal - przypomniał nam profesor Oak - Co prawda jest to pustkowie za miastem, ale chyba lepiej nie ryzykować, że ktoś obcy lub jakiś dziki Pokemon tędy przejdzie.
Zgodziliśmy się z nim i przeszliśmy przez portal, przez co cała nasza trójka znalazła się na terenie przed Marmorią.
- Ach, Marmoria! - zawołał radośnie Brock, łapiąc przy tym mocno powietrze w płuca - Moje kochane, rodzinne strony! Nie ma to jak w domu!
- Później porozczulasz się nad tym jakże pięknym widokiem. Na razie chodźmy szukać tej całej Esmeraldy! - rzuciła Macy, ruszając przed siebie.
Zachichotałam lekko i rozłożyłam bezradnie ręce.
- Cóż... Ona chyba nigdy się nie zmieni. Nie całkowicie.
- Właśnie widzę. Ale cóż... Może to i lepiej? Przynajmniej nie jest nam nudno - odpowiedział wesoło Brock.
- Co racja, to racja - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy - No, to ruszajmy w drogę! Po prawdę i dobre imię Asha!
***
Mając Brocka za przewodnika bez żadnego trudu poruszaliśmy się po jego rodzinnym mieście, a także odnaleźliśmy dom pana Luciana Bertrama. Nigdy wcześniej nie widziałam tego człowieka i znałam go wyłącznie z opowiadań zarówno Asha, jak i samej Esmeraldy. Nie wiedziałam więc, jak on wygląda i jaki będzie miał charakter. Okazało się jednak, że człowiek ten był dokładnie taki, jak mi go opisywano, a prócz tego jeszcze zauważyłam, że pomimo swego wieku wciąż miał pewną energię życiową. Widać było, iż wcale nie spieszy mu się do grobu, jak wielu ludziom w jego wieku, którzy zachowywali się tak, jakby byli już jedną nogą na tamtym świecie. On zaś był dość energiczny, a w każdym razie na tyle, na ile pozwalało mu zdrowie, a ono pozwalało mu na dość dużo.
- Bardzo mnie cieszy wasz widok - powiedział mężczyzna, kiedy już przywitaliśmy się z nim i wyjaśniliśmy mu, jaki jest cel naszej wizyty - Na stare lata już mało kto składa mi wizyty. Ostatnio był u mnie twój chłopak, droga Sereno... Nie obrazisz się, że mówię ci tak po imieniu?
- W żadnym razie, proszę pana - pospieszyłam z odpowiedzią.
- To dobrze. To nie jest żaden brak szacunku ani nic z tych rzeczy, ale widzisz... Starym ludziom łatwiej tak mówić, gdy mogą mówić do innych po imieniu. Jak do starych, dobrych znajomych.
- Rozumiem. Ja tam nie mam nic przeciwko temu, aby pan mówił mi po imieniu - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Ja, prawdę mówiąc, również nie mam nic przeciwko - dodał Brock.
- Skoro oni nie mają nic przeciwko temu, to ja również nie mam nic przeciwko - zauważyła przyjaznym tonem Macy.
- Doskonale. Siadajcie, proszę. Zjecie coś? Napijecie się czegoś?
Ponieważ tak uprzejmie nas zapraszał, to nie umieliśmy mu odmówić i daliśmy się zaprosić na mały poczęstunek. Starszy pan z wielką radością nas ugościł, a także nim się spostrzegliśmy, wciągnął nas w rozmowę o swoim życiu.
- Nie jestem już niestety młodym człowiekiem i coraz częściej czuję zmęczenie i coraz więcej potrzeba mi snu - mówił pan Lucian Bertram dość nostalgicznym tonem - Staram się żyć tak, aby nie czuć mego wieku, jednak on daje mi się we znaki. Wiadomo, taka jest niestety kolej rzeczy, że po młodości następuje starość. Pogodziłem się już z tym, ale mimo wszystko w moim wieku nieraz jeszcze tęskni się czasem za tymi chwilami, gdy się było młodym i szczęśliwym. A z muzeum chcą mnie już wysłać na emeryturę, ale nikt tak dobrze nie zna tego miejsca jak ja, więc wciąż się wahają. Jednak ja dobrze wiem, że to tylko kwestia czasu, kiedy to zrobią. Muszę się z tym pogodzić, choć sama myśl o emeryturze napawa mnie wielkim smutkiem.
Cały ten monolog był oczywiście smutny i bardzo współczuliśmy temu biednemu człowiekowi, ale ciągnął się on i ciągnął, a my przecież nie po to tutaj przybyliśmy, aby wysłuchiwać tego wszystkiego. Jednak żadne z nie miało tyle serca oraz bezczelności w sobie, aby powiedzieć starszemu panu, aby zaczął gadać do rzeczy. Wreszcie na tyle bezczelna okazała się Macy, która nie wytrzymała nerwowo:
- Proszę pana... Wszystko to, co pan tutaj mówi jest naprawdę bardzo smutne, ale może wreszcie powie nam pan coś o Ashu?!
Ja i Brock jęknęliśmy głucho bojąc się, że dziewczyna w ten sposób wszystko zniszczy, a urażony Bertram zamknie się w sobie i nic nam nie powie. On jednak tylko lekko zachichotał i rzekł:
- Wiem, nudny jestem, prawda?
- Ależ skąd, w żadnym razie! - zawołałam przerażonym tonem.
- Nic a nic - dodał Brock, machając przecząco rękami.
- Wiem, że jestem - starszy pan nie dał się zbić z tropu - Ale nie bójcie się. Ja dobrze o tym wiem. Spokojnie. Nie zamierzam was już dłużej tym wszystkim męczyć. Po prostu nagle wzięło mnie na wspominki. Chociaż tak nawiasem mówiąc, wasz przyjaciel okazał więcej cierpliwości wobec moich historyjek.
- Poważnie? - zachichotała Macy.
- A i owszem - potwierdził mężczyzna - Ale wiedziałem, że przeginam powoli, więc przeszedłem w końcu do mówienia na temat.
- A co dokładniej chciał wiedzieć Ash? - spytałam.
- Coś o mojej rodzinie.
- No i powiedział pan mu?
- Oczywiście. Opowiedziałem mu sporo, nawet więcej niż chciał, ale tak czy siak ów bardzo sympatyczny młodzieniec dowiedział się ode mnie, że swego czasu, gdy byłem znacznie młodszy, pracowałem w laboratorium konserwacji zabytków, a pewien młody, sympatyczny Cygan Salwador był moim podwładnym. On to właśnie pokochał moją córkę jedynaczkę Shelly, która odwzajemniła to uczucie. Ponieważ nie zgadzałem się na ten związek (bo ostatecznie przecież Salwador nie miał jej nic do zaoferowania poza swoją niezbyt dobrze płatną pracą i miłością, a miłością się nie najesz), to ona uciekła z nim. Pobrali się, zaś Shelly urodziła mu potem córkę, właśnie moją ukochaną wnuczkę. W roku 1997 moje jedyne dziecko zmarło na tę samą chorobę, która wcześniej odebrała mi żonę, a jej matkę. I biedactwo zmarło w wieku trzydziestu dwóch lat. Jej mąż zmarł tak dwa lata później na jakąś tropikalną chorobę, która też zabrała jego ojca. Zostałem więc tylko ja mojej wnuczce. Ja i matka Salwadora, pani Charlotte z domu Marey.
- Charlotte Marey... A więc to prawda - pomyślałam sobie, głośno zaś odparłam: - Rozumiem. Co Ash na to?
- On zaraz poszedł do pani Charlotte, która właśnie ze swoim taborem przebywa niedaleko miasta.
- A czy Esmeralda teraz tam jest?
- Tak. Chcecie z nią porozmawiać?
- Owszem, mamy to w planach.
- W takim razie pozdrówcie panią Charlotte ode mnie.
- Pozdrowimy. Na pewno pozdrowimy - zapewnił go Brock.
***
Lucian Bertram podał nam bardzo dokładnie miejsce położenie taboru Cyganów, a my z miejsca udaliśmy się tam. Byliśmy bardzo zadowoleni z tego powodu, ponieważ chcieliśmy porozmawiać z Esmeraldą i ustalić z nią, o czym dokładniej rozmawiała ona z Ashem. Bardzo nas to ciekawiło, a już szczególnie mnie.
Szybko doszliśmy do taboru Cyganów, gdzie zaczęliśmy poszukiwania Esmeraldy. Długo nie mogliśmy jej znaleźć, a Cyganie niezbyt kwapili się do udzielania nam wszelkich informacji w tej sprawie. Na całe szczęście spotkaliśmy całkiem przypadkowo dobrze nam znaną ciotkę poszukiwanej przez nas osoby. Chociaż słowo „znaleźliśmy“ nie jest tu chyba właściwe, bo ja na ową ciotkę to wręcz wpadłam, kiedy zamyślona szłam przed siebie, nie patrząc przy tym na drogę.
- Strasznie panią przepraszam! - jęknęłam załamanym głosem, gdy już wpadłam na kobietę - Ja to niechcący... To przez zamyślenie.
- Ależ nie ma sprawy. Nie ma sprawy - rzekła przyjaźnie kobieta - No proszę! Panienka Serena! Jak miło cię znowu widzieć!
- Pani Klaudyna! - zawołałam wesoło - Nareszcie jakaś znajoma twarz!
- Widzę, że cieszysz się z mojej obecności - zaśmiała się wesoło starsza pani - Co was tu sprowadza, moi kochani?
- Szukamy Esmeraldy... Podobno jest tutaj.
- A i owszem, jest - uśmiechnęła się wesoło Cyganka - Jest w wozie ze swoją babcią, a moją ciocią, Charlotte.
- Możesz nas tam zaprowadzić? - spytał Brock.
- Oczywiście. Chodźcie za mną.
Poszliśmy za kobietą, która zaprowadziła nas do ogromnego wozu, po czym zapukała do jego drzwi. Otworzyła je nam Esmeralda.
- Cześć, ciociu. Coś się stało? A niech mnie! Serena! Jak miło mi cię znowu widzieć! - uśmiechnęła się do nas radośnie dziewczyna - Co cię tu sprowadza? I to razem z twoimi przyjaciółmi?
- Potrzeba nam kilku informacji - odpowiedziałam jej.
- Właśnie! Informacji niezbędnych dla nas wszystkich - odparła Macy, przepychając się przede mną - Chodzi o to, o czym rozmawiałaś z Ashem, gdy cię odwiedził.
- Aha... O to chodzi... No dobrze. Nie ma sprawy - uśmiechnęła się do nas przyjaźnie Cyganka - Wejdźcie, proszę. Chętnie wam to wyjaśnię.
Powoli weszliśmy do środka wozu, a Klaudyna powiedziała:
- Dobrze, to ja wracam do swoich spraw. Miłej rozmowy.
Pożegnaliśmy ją, a następnie weszliśmy do środka wozu, gdzie już po chwili ujrzeliśmy starszą panią w cygańskim stroju, niesamowicie podobną do Charlesa Mareya. Jej twarz wyglądała niemalże tak samo, że można by ją wziąć za jej brata ubranego w staroświecką kieckę. Kobieta popatrzyła na nas z szerokim uśmiechem, zaś jej oczy wyrażały podobną radość i dobroć, jaką wyrażały oczy Kronikarza oraz jego syna.
- Witajcie, kochani - powiedziała przyjaznym tonem.
- Dzień dobry, pani Marey - odparłam, kłaniając się lekko.
- O! Widzę, że wiesz, kim jestem - rzekła Charlotte.
- Nie inaczej - odpowiedziałam jej - Jestem Serena, dziewczyna Asha Ketchuma, którego prawdopodobnie spotkała pani niedawno.
- Owszem, znam go. A więc ty jesteś Serena, jego dziewczyna?
- Tak, to ja.
- A ja jestem fanką Asha! - zawołała Macy, bezczelnie przepychając się przede mną.
- A ja jestem Brock, przyjaciel Asha - dodał Brock.
- Rozumiem - Charlotte uśmiechnęła się lekko - Siadajcie, proszę.
Usiedliśmy przy stoliku, a kobieta spytała, co nas sprowadza. W miarę możliwości krótko i treściwie wyjaśniliśmy jej, czemu tu przyszliśmy, zaś ona pokiwała lekko głową.
- A zatem ciekawi was, co powiedziałam Ashowi. Myślę sobie, że już co nieco dowiedzieliście się od pana Bertrama, prawda?
- Owszem, powiedział on nam to i owo - odpowiedział Brock.
- W dużej mierze paplał ciągle o sobie - rzuciła Macy.
Ze złości kopnęłam ją w kostkę. Jej zachowanie chwilami naprawdę doprowadzało do mnie rozpaczy. Ironią losu był tutaj fakt, że to właśnie ona mnie zmobilizowała do tego, aby zbadać sprawę tajemniczego zachowania Asha, bo inni jakoś nie zrobili tego.
- Tak, to by się nawet zgadzało z jego charakterem - zaśmiała się lekko Esmeralda - On już taki jest. Samotność mu nie służy. Ja tam oczywiście pomagam mu najlepiej jak mogę, jednak prawdę mówiąc brakuje mu osób podobnych mu wiekiem. Babcia byłaby najlepsza, ale cóż... Ma do niej żal, że tata pokochał mamę i potem ona uciekła razem z nim.
- Niestety, on nie rozumie tego, że los potem odebrał nam ich oboje - powiedziała smutnym tonem Charlotte - Mój wnuk umarł w 1999 roku na jakąś tropikalną chorobę, a mój biedny syn, a jego ojciec kilka dni później. Zostałam wówczas sama, bo Lucian Bertram zabrał ze sobą Esmeraldą. Na szczęście on nie zabraniał mi spotykać się jej ze sobą, ale sam nie umiał się zdobyć na odwiedzenie mnie. Pewne żale już chyba na zawsze pozostaną w człowieku i będą go niszczyć od środka, nie pozwalając mu normalnie żyć.
- Coś o tym wiem - powiedziałam smutno - No, a czy Ash się o tym dowiedział?
- Tak.
- A czy może potem mówił coś o swoich planach? - spytał Brock.
- Właśnie! Mówił coś o tym, co planuje?! - spytała Macy.
- Nie... Nic a nic...
- A mnie mówił - odparła Esmeralda - Mówił mi, że złożono mu pewną propozycję na temat tego, co może zrobić w ramach swojej misji.
- Misji? - spytała Macy.
Pomyślałam przez chwilę nad tym, co właśnie usłyszałam.
- Jego misja to przecież walka o to, żeby tego zła mniej było na świecie - powiedziałam - Ale jedyną propozycję, jaką on dostał w tej sprawie, to walka po stronie Giovanniego, a ta nie ma nic wspólnego ze złem.
- Czy mówił ci może, jaka to jest propozycja? - zapytał Brock.
- Niestety nie... Wspominał tylko coś o jakieś fabryce, ale nie bardzo wiem, o co mu chodziło.
- Fabryce? - spytałam - A nie mówił czegoś więcej na ten temat?
- Niestety nie... Tylko, że należy ją zniszczyć coś... Wybaczcie, ale w tej sprawie naprawdę niewiele wiem. Ale mogę ci powiedzieć, że zajrzałam z ciekawości w karty, gdy mi o tym wszystkim powiedział i zapewniłam go, że jego obawy na temat tej propozycji są słuszne.
- Jakie obawy? - spytałam.
- Takie, że ciebie zrani, jeśli to zrobi - odpowiedziała Esmeralda - Nie znam jednak szczegółów w tej sprawie. A on mówił, że za nic w świecie tego nie chciał, ale uznał, iż musi to zrobić. Nieco mu powróżyłam z kart i powiedziałam mu to i owo w tym temacie.
- A co takiego mu powiedziałaś? - spytała Macy.
- Wybacz, ale to już jest sprawa między mną a nim - powiedziała młoda Cyganka.
Charlotte uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie ma co gadać... Tajemnica obowiązuje, moja droga. Ale możemy ci powróżyć, jeśli chcesz.
- A poproszę! - Macy szybko wyciągnęła rękę.
- Wiesz... Esmeralda ma młodsze oczy i znacznie lepszy wzrok, a poza tym lepiej się na tym zna niż ja - uśmiechnęła się kobieta - Może więc niech ona tobie powróży.
Esmeralda zadowolona spojrzała na dłoń Macy i zaczęła mówić:
- Masz uparty charakter i lubisz stawiać na swoim.
- To się zgadza - zażartował sobie Brock.
- Rzadko przyjmujesz do wiadomości, że może być inaczej niż myślisz.
Macy zrobiła urażoną minę, a ja i Brock zachichotaliśmy.
- Jesteś do tego bardzo obraźliwa, ale za to niezwykle energiczna.
- Ja wiem, jaka jestem! Powiedz mi, czy będę z moim kochaniem jako mąż i żona! Bardzo chcę to wiedzieć.
Westchnęłam załamana. Ona chyba już nigdy się nie podda. Szkoda, bo pomijając ten fakt mogłaby z niej być całkiem fajna osoba.
Tymczasem nasza cygańska przyjaciółka zaczęła powoli układać karty na stoliku.
- Niestety karty nie są ci przychylne - powiedziała po chwili - Kochasz kogoś, kto może jedynie ofiarować ci przyjaźń, ale tobie to niestety jakoś nie wystarczy.
- Czyli co? Chcesz powiedzieć, że ja i Ash nigdy nie będziemy razem? - spytała Macy przerażonym głosem.
- No, na pewno nie w najbliższej przyszłości - odpowiedziała jej na to pytanie Esmeralda z lekkim politowaniem w głosie.
- Aha... Ale w późniejszej?
- Nie wiem. Na razie widzę najbliższą przyszłość.
- Aha... Czyli jest jeszcze nadzieja? JUPI!
Następnie Macy podskoczyła z radości i zaczęła bardzo wesoło biegać po całym wozie.
- Ech, ona chyba już nigdy się nie zmieni - jęknęłam załamana.
- Ale przynajmniej dzięki nam jest bardziej wesoło - zachichotał Brock.
- Może tobie, bo mnie już ona doprowadza do szału.
Esmeralda uśmiechnęła się lekko.
- Spokojnie, Sereno... Nie wiem, co planujesz i co planuje Ash, jednak wiem jedno... Nikt nigdy nie kochał swojej dziewczyny w taki sposób, w jaki on kocha ciebie.
- Powiedziały ci to karty?
- Nie... Jego oczy. Musisz więc mu zaufać. Cokolwiek on robi, to na pewno robi to z miłości do ciebie.
I co? Z miłości do mnie zabił Jenny? Chociaż... Może wcale tego nie zrobił? Może się pomyliłam? Albo ktoś chce, żebym tak właśnie myślała? A może... Tysiące pytań nagle zaczęło mi przemykać przez głowę, zaś ja nie umiałam na nie znaleźć odpowiedzi.
- Słuchaj, Esmeraldo... Czy twoje karty odpowiadają też na pytania?
- Owszem, zależy tylko, jakie pytanie zadasz.
- Chcę wiedzieć, co powinnam teraz zrobić.
- A czy masz jakieś plany?
- Mam wiele planów naraz i ani jednego naprawdę dobrego.
- Wobec tego mała wróżba powinna ci pomóc.
Charlotte popatrzyła na Brocka i Macy, po czym powiedziała:
- Chodźcie... Pokażę wam coś z naszych cygańskich skarbów.
- Ale... - Macy wyraźnie chciała zostać i przysłuchać się wróżbie, lecz Brock ją zgasił.
- Pani Marey ma rację. Lepiej nie przeszkadzajmy wróżbom. Poza tym Serena pewnie wolałaby nie mieć świadków.
Macy oponowała, ale nie miała wyboru i musiała ustąpić, dlatego cała trójka i pozostawiła mnie sam na sam z Esmeraldą, która powoli ułożyła mi pasjansa.
- Musisz iść tam, gdzie się wszystko zaczęło - powiedziała po chwili - Brunet o jasnych oczach skrywa wszelkie odpowiedzi. Jego więc pytaj o to, co chcesz wiedzieć.
Bez trudu rozpoznałam po tym może nieco skąpym, ale też niezwykle jasnym opisie Josha Ketchuma. Bardzo zadowolona zawołałam:
- Wiem już, co muszę zrobić! Dziękuję ci, Esmeraldo!
- Nie ma co - uśmiechnęła się Cyganka, gdy ją uścisnęłam - Ale proszę, cokolwiek postanowisz uważaj na siebie. Widzę w kartach również ryzyko czające się wokół ciebie.
- Wokół mnie jest zawsze ryzyko, odkąd z Ashem nadepnęliśmy paru osobom na odcisk - odparłam wesoło i wybiegłam z wozu.
Musiałam powiedzieć moim przyjaciołom, co teraz powinniśmy zrobić.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny – opowieść Asha c.d:
Minęło sześć tygodni od chwili, w której przyjąłem propozycję mojego stryja i zacząłem dla niego pracować, a cztery tygodnie od chwili, kiedy to z mojej ręki padła porucznik Jenny, za co też później otrzymałem stanowisko agenta nr. 1 całej organizacji Rocket. Przez ten czas wydarzyło się naprawdę bardzo wiele, a ja dowodziłem wieloma akcjami zleconymi mi przez stryja. Miałem z jego rozkazów prowadzić akcje przeciwko innym przestępczym grupom. Za pomocą wywiadu mojego kochanego stryjaszka dowiadywał się o wielu akcjach, które one organizowały. Moim zadaniem było wkraczać w odpowiednim momencie i odebrać im łup. Może nie były to zbyt poważne zadanie, ale Giovanni nie chciał mi powierzać zbyt groźnych misji.
- Gdybym ciebie stracił zastrzelonego przez kogoś z mojej konkurencji, poniósłbym stratę największą z możliwych - uzasadnił swoje zachowanie, gdy pewnego razu ja i Domino z nim o tym rozmawialiśmy.
Oczywiście Domino miała pretensje do mnie, że ona zwykle ma misje, w których nieraz naraża życie, zaś ja ich nie mam. Jednak odpowiedź ojca bynajmniej jej nie zadowoliła.
- Aha! A więc mam rozumieć, że moje życie jest mniej warte niż tego przybłędy, tak?! - krzyknęła Domino, gdy usłyszała ową odpowiedź.
- Przypominam ci, że ten przybłęda wiele razy cię pokonał i sprawił, że byłaś już bliska aresztowania - odparł na to mój stryj - Oczywiście to było wtedy, kiedy jeszcze walczył przeciwko nam. Teraz jednak jest nam wierny, prawda?
Mężczyzna podle zachichotał, głaszcząc powoli swojego Persiana, a ja zacisnąłem zęby ze złości. Nie musiał mi tego wiecznie przypominać. Sam doskonale wiedziałem, że po tym, co się stało nie mam już odwrotu i muszę kontynuować to, co zacząłem. Jego złośliwość bynajmniej mi nie ułatwiała tego, co robiłem.
Domino jednak była bardziej niezadowolona i na każdym kroku mi to okazywała. Prócz tego wiele razy odnosiłem wrażenie, że obserwuje każdy mój krok, jakby tylko czekała na chwilę, kiedy popełnię coś, co pozwoli jej mnie zabić i dowieść ojcu, że ich zdradziłem. Przyznam, że nawet mnie to bawiło, podobnie jak też narzekanie Zespołu R, który po prostu rozpaczał, że nie może złapać mojego Pikachu, bo ten przecież razem ze mną pracował dla ich szefa.
- On jest na wyciągnięcie naszej ręki, a mimo to nie możemy go wziąć dla szefa - powiedział James załamanym głosem.
- Przypominam ci, ty zakuta pało, że on teraz pracuje dla naszego szefa i jego trener też - mruknął Meowth poirytowany jej gadaniem.
- Wiem, ale trudno mi się do tego przyzwyczaić - rzekł James.
- W sumie mnie też - dodała Jessie - To nienaturalne. Głąb i my po tej samej stronie barykady? Mówię wam! To się dla nas źle skończy!
Śmiałem się, kiedy słyszałem te słowa. Strasznie mnie one rozbawiły. Oni chyba już nigdy się nie zmienią. W sumie może to i lepiej? Ostatecznie przecież na tym polegał ich urok osobisty, za których ich lubiłem, choć oni nie ufali mi i uważali, podobnie jak i Domino, że prędzej czy później ich zdradzę, choć w przeciwieństwie do niej nie wchodzili mi w drogę ani mnie nie szpiegowali. Widocznie strzelenie do Jenny na ich oczach wzbudziło w ich osobach strach do mnie. Tym lepiej, pomyślałem sobie.
Mimo wszystko strasznie było mi smutno bez mojej ukochanej Sereny. Wiedziałem doskonale, że musiałem zrobić to, co zrobiłem, ale naprawdę bardzo za nią tęskniłem, zaś mój uczynek sprawił, że ona i moi przyjaciele widzieli we mnie tylko nędznego zdrajcę. Niestety, ta oto łatka, to już chyba zostanie mi do samego końca.
Jedyne ukojenie od tych wszystkich jakże przykrych myśli dawały mi skrzypce od Madame Sybilli. Często na nich grałem i udawało mi się dzięki temu jakoś ukoić moje biedne nerwy i nie myśleć o tym wszystkim, co mnie spotkało i co musiałem zrobić. Pikachu wówczas siadał przy mnie i słuchał mojej gry, wzruszony lekko przy tym piszcząc.
- Ładnie grasz - takie oto złośliwe słowa przerwały mi pewnego dnia mój koncert.
Popatrzyłem za siebie i zauważyłem stojącą w progu Domino.
- Czego chcesz? - spytałem gniewnym tonem.
- Spytać się, czy jesteś gotowy do inspekcji fabryki klonów - odparła na to złośliwie 009.
Giovanni poprzedniego dnia nakazał mnie i mojej „kochanej“ kuzynce inspekcję pewnej fabryki oficjalnie produkującej części do komputerów, ale w jej podziemiach były prowadzone jak najbardziej nielegalne badania na temat klonowania. A wszystko to przez badania doktora Fuji, które potem ulepszył jego kolega (ten sam, którego to poznaliśmy z Sereną w sprawie Sasha). Te badania ów uczony co prawda zniszczył, ale niestety, jak to się później okazało, podstępne siostrzyczki złodziejki Annie i Oakley wykradły i przekazały Giovanniemu podczas misji na Wyspach Oranżowych, kiedy ja wraz z moimi ex-przyjaciółmi walczyłem z doktorem Zagerem o wolność Lugii i Latias.
- Owszem, jestem na to gotów - odpowiedziałem Domino, odkładając skrzypce na stolik - A ty jesteś gotowa?
- Zawsze i wszędzie.
- Doskonale. A więc chodźmy.
Pikachu wskoczył mi na ramię i zapiszczał bojowo, zaś moja kuzynka uśmiechnęła się podle i dodała:
- Zanim jednak tam pójdziemy, chciałabym ci coś pokazać.
- Dobrze, tylko szybko. Co to takiego?
Kobieta uśmiechnęła się podle, po czym powoli zaprowadziła mnie do wielkich, metalowych drzwi. Otworzyła w nich tzw. judasza i powiedziała, abym przez niego spojrzał. Zajrzałem tam zaintrygowany tym, co mi chce pokazać.
- Patrz śmiało, co tam jest. I wyciągnij z tego wnioski.
Zajrzałem i zauważyłem, że w pokoju siedzi człowiek przywiązany do krzesła. Stan jego twarzy wyraźnie wskazywał, iż został dotkliwie pobity.
- Co to za koleś? - spytałem.
- Taki jeden, co dla kasy sprzedał kilku z nas policji - odparła Domino, bawiąc się czarnym tulipanem - Chciałam, abyś zobaczyć, jak my tu każemy zdrajców.
Następnie wyjęła ona z kieszeni spodenek niewielki pilot i nacisnęła na nim czerwony guzik. Już chwilę później przez krzesło przeszły elektryczne impulsy, najpierw niewielkie, potem coraz większe i większe. Mężczyzna zaczął krzyczeć z bólu. Widok ów był tak straszny, że szybko przestałem na niego patrzeć.
- No co? Za delikatny jesteś na takie widoki? - spytała podle Domino, widząc moją wyraźną niechęć i wstręt do tego typu scen.
- Jesteś chora, kobieto! - powiedziałem gniewnie.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- Przywykniesz do tego - mruknęła 009.
Zły spojrzałem na nią i poprawiłem sobie czapkę na głowie.
- Możemy już iść? - spytałem.
- Owszem... Mam tylko nadzieję, że dobrze zrozumiałeś lekcję, jakiej ci udzieliłam.
- Tak... Aż nadto dobrze.
- Tym lepiej. Idziemy zatem na tę inspekcję. A po niej będę miała dla ciebie małą niespodziankę.
- Naprawdę? A miłą czy niemiłą?
- Miłą dla mnie... To więcej niż pewne.
Zaniepokoiły mnie jej słowa, ponieważ nie miałem pojęcia, jak należy je rozumieć.
***
Pojechaliśmy więc w trójkę (czyli ja, Domino i Pikachu) na inspekcję do fabryki klonów Pokemonów. Jak już wcześniej wspomniałem, oficjalnie znajdowała się tam legalna fabryka części do komputerów, jednak z pomocą podziemnego przejścia w kotłowni mogliśmy wejść do nieoficjalnej części, gdzie znajdowało się tajne i nielegalne laboratorium służące do klonowania Pokemonów. Najpierw oczywiście weszliśmy do części oficjalnej, w której to kilku ludzi natychmiast nam zasalutowało i złożyło raport.
- Czarny Tulipanie! Agencie numer 1! Melduję, że wszystko odbywa się zgodnie z planem!
- Bardzo mnie to cieszy - powiedziała Domino, uśmiechając się podle - A co z niespodzianką dla naszego panicza?
- Jest przygotowana - odparł mężczyzna.
- Doskonale... Bardzo mnie to cieszy. Chodźmy więc, kuzynku. Pora dokonać inspekcji.
009 po tych słowach poszła ze mną do kotłowni, a tam otworzyła nam tajne przejście ukryte w ścianie, które to zaprowadziło nas schodami do podziemnego tunelu. Tam zaś przeszliśmy do nieoficjalnego pomieszczenia, w którym to grupa naukowców zajmowała się klonowaniem Pokemonów. Pomieszczenie owo składało się z kilku ogromnych pokoi, w których pełno było różnych komputerów, wielkich probówek z tajemniczymi płodami, a także wielu innych rzeczy, które znajdują się w takim miejscu.
- Witamy szanownych agentów! - zawołał jeden z naukowców, stając przed nami na baczność - Miło mi, że zaszczyciliście nas swoją obecnością!
- Dobrze, już dobrze. Nie podlizuj się tak - mruknęła Domino - Lepiej nam powiedz, czy będzie wszystko gotowe w terminie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- Ależ oczywiście 009 - odpowiedział na to naukowiec - Klonowanie idzie pomyślnie, a przyspieszony proces dorastania pomaga nam utworzyć naprawdę idealne kopie oryginałów. Do tego pokonaliśmy już problem, iż są one słabsze niż oryginał.
- Doskonale. A zatem nasz szef będzie miał armię godną władcy świata - uśmiechnęła się zadowolona agentka.
- To tylko słowa. Gdzie dowody? - spytałem.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Naukowiec uśmiechnął się lekko.
- Rozumiem pańskie obawy, 001, ale możesz być pan jednak spokojny. My jesteśmy słowni.
- Być może, ale przybyliśmy tutaj na kontrolę, a nie słuchanie obietnic. Pokażcie nam dowody waszej skuteczności.
Naukowcy więc zaczęli nam pokazywać swoje badania, zaś Domino i ja uważnie ich słuchaliśmy, podobnie jak i Pikachu. Pokazywali nam także kilka stworzonych klonów.
- Są jeszcze w stanie śpiączki farmakologicznej, aby się wybudzić, gdy nadejdzie pora - mówił jeden z naukowców - Jednak zapewniam was, że gdy to zrobią, to będą silniejsze niż ich oryginały.
- Doskonale - powiedziała Domino.
Obejrzeliśmy wszystkie pokoje tajnego laboratorium, po czym agentka 009 zaproponowała mi, abyśmy zobaczyli niespodziankę, jaką ona dla mnie przygotowała. Nie wróżyło to niczego dobrego, ale poszedłem za nią.
- Deklarujesz lojalność mojemu ojcu i naszej sprawie - powiedziała do mnie moja kuzynka - Jednak są pewne sprawy, które każą mi w to wątpić.
- Doprawdy? A jakie?
- A takie! - zawołała moja kuzynka.
Następnie otworzyła silnym ruchem ręki pancerne drzwi od pokoju, przed którym to właśnie staliśmy i wówczas zobaczyłem w nim związanych razem mocnym sznurem Macy, Bonnie i Maxa. Jęknąłem przerażony na ich widok.
- Ta trójka włamała się wczoraj w nocy do fabryki. Twierdzą, że mieli z tobą umówione spotkanie. Czy to prawda?
Popatrzyłem na Domino, potem na moich przyjaciół i rzekłem:
- Nie... Nie umawiałem się z nimi.
- Naprawdę? Więc oni kłamią?
- Najwyraźniej.
- Ash! Proszę cię, wyjaśnił jej to nieporozumienie! - jęknęła Macy przerażonym głosem - My wcale nie chcieliśmy nikogo szpiegować ani nic z tych rzeczy!
- My tylko chcieliśmy ci pomóc! - pisnęła Bonnie.
- Ale może teraz dla odmiany ty pomożesz nam? - dodał Max.
- Skoro, jak mówisz, oni nie przyszli tu na twoją prośbę, to znaczy, że nas szpiegują - mówiła dalej Domino - A skoro tak, to musimy ich zabić.
- CO?! - krzyknąłem przerażony.
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
- Znasz zasady. Żadnych świadków, a to są świadkowie, prawda?
Popatrzyłem na moich przyjaciół, potem na Domino nie wiedząc, co mam jej rzec.
- Masz rację. Żadnych świadków, ale to są moi przyjaciele. Nie możesz ich tak po prostu zabić.
- Owszem, mogę, skoro to szpiedzy.
Wpatrywała się we mnie oraz w nich, czekając na moją decyzję. Nagle po całym budynku rozległ się dziwny dźwięk.
- Oho! Chyba mamy kolejnych intruzów - rzekła Domino - Tym lepiej. Będzie ciekawiej.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Zgodnie z planem poszliśmy całą trójką do Melastii, a tam miałam już swobodną możliwość porozmawiać z Joshem Ketchumem. Bardzo chciałam się dowiedzieć od niego całej prawdy na temat zachowania Asha. Dobrze wiedziałam, że kto jak kto, ale on musi znać całą prawdę. Dlatego właśnie porozmawiałam z nim o tym, ale wiadomości, jakich mi on udzielił, były bardzo szokujące. Nie powiedziałam o nich Brockowi ani też Macy, którzy zgodnie z prośbą Josha nie byli obecni podczas tej rozmowy. Wolałam zachować te fakty dla siebie uważając, że tak będzie lepiej.
Po tej rozmowie powróciłam do Alabastii i do swoich obowiązków w restauracji „U Delii“. Jednak myśl o tym wszystkim, co mi powiedział Josh nie dawała mi spokoju. Czy to była prawda? Czy może on znowu kłamie, a raczej mówi prawdę, jak on to rzekł, „z pewnego punktu widzenia“. Tak czy siak wiedziałam jedno: wiadomości od niego zmieniły praktycznie wszystko w moim sposobie oceny Asha.
Minęło sporo czasu od odejścia Asha i bardzo powoli zaczęło wszystko wracać do normy, a zwłaszcza moje życie. Moi przyjaciele wciąż chcieli się dowiedzieć, co mówił mi Josh, ja jednak milczałam zgodnie z wcześniej mu daną obietnicą, że temat naszej rozmowy zachowam tylko i wyłącznie dla siebie. Słowa dotrzymałam, ale niestety Macy jak zwykle wszystko popsuła. Otóż dziewczyna ta wciąż chciała wiedzieć, o jakiej to fabryce mówił Ash Esmeraldzie.
- To musi być jakaś fabryka niedaleko Wertanii, tylko jaka? - mówiła podczas naszych spotkań - Sereno, może mi łaskawie pomożesz, co?! Nie rozumiem, dlaczego ta sprawa nagle przestała cię interesować.
- Mam swoje powody. Nie pytaj, bo i tak ci nie odpowiem - rzekłam na to stanowczym, choć spokojnym tonem.
Macy popatrzyła na mnie złym wzrokiem.
- Ach tak?! Rozumiem! Takie buty! Ty go już nie kochasz, tak?!
- Macy, proszę cię. To nie tak - próbowałam ją uspokoić.
Ona jednak mnie nie słuchała.
- A niby jak?! Dobrze, już wszystko jasne! Przestało ci na nim zależeć, ale mnie nie! I zobaczysz, znajdę tę fabrykę z twoją pomocą czy bez niej!
Niestety, dziewczyna spełniła swoją obietnicę i już kilka dni później, po tej jakże burzliwej rozmowie, zniknęła z Alabastii, a wraz z nią zniknęli też Max i Bonnie. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie oni są, ale wiedziałam, że ta wariatka maczała w tym palce.
- Najwidoczniej wpadła na trop tej całej fabryki - mówiłam do moich przyjaciół - A przynajmniej tak się jej wydaje! Musimy ich znaleźć!
- Ale jak?! - spytała Melody - Przecież nawet nie wiemy, dokąd oni poszli!
- Musimy sprawdzić komputer Maxa! - zaproponował Brock.
- Tak! Tam z pewnością coś będzie! - zgodziła się z nim Misty.
Wzięliśmy zatem laptopa Maxa i przejrzeliśmy go bardzo dokładnie. Sprawdziliśmy historię jego poszukiwań w internecie i znaleźliśmy w niej informacje na temat fabryki części komputerowych.
- O nie! Max szukał dla Macy informacji o fabryce w pobliżu Wertanii! - zawołałam przerażona.
- Widocznie uważają, że tam jest Ash - powiedział Brock - Musimy tam po nich iść!
- Racja. Jeszcze wpakują się w kłopoty - dodała Misty.
- Szkoda, że Clemont i Dawn pojechali do Sinnoh - jęknęłam - Bardzo by się nam teraz przydali.
- Trudno... Musisz działać bez nich - stwierdziła smutno Melody - My będziemy dla ciebie wystarczającą pomocą.
- Proponuję zrobić tak: ja i Brock będziemy ci towarzyszyć, a Melody zawiadomi sierżanta Boba o wszystkim - zasugerowała rudowłosa - Niech wezwie kogo trzeba i postara się o nakaz przeszukania tej fabryki.
- A jeśli się mylimy? - spytałam - Jeśli to nie to miejsce?
- To jedyna fabryka w okolicy Wertanii - rzekł Brock - Jeśli więc nawet nie ma tam Asha, to z pewnością są tam nasi przyjaciele. Musimy tam pójść i to sprawdzić.
- Nie inaczej - zgodziła się z nim Misty.
- Możecie na mnie liczyć! Razem z Latias powiadomię sierżanta Boba! - zawołała Melody.
Latias pokiwała wesoło i energicznie głową na znak, że też aż się pali do pomagania.
Westchnęłam załamana, patrząc na to.
- To się wszystko źle skończy, jestem pewna - powiedziałam.
Ale cóż było robić? Musieliśmy przecież ratować Maxa i Bonnie. A co do Macy, to niech ją licho! Nie będę płakać, jeśli Domino lub też inny agent wpakuje kulkę w ten jej pusty łeb!
***
Zgodnie z naszym planem ja, Misty i Brock pobiegliśmy do profesora Oaka i poprosiliśmy go, aby za pomocą swojego wynalazku przeniósł nas w okolice Wertanii. Naukowca bardzo zdziwił pośpiech i wyraźne przerażenie, jakie nami kierowało, jednak nie zadawał pytań.
- Musi to być bardzo ważna sprawa, skoro wam się tak spieszy - rzekł, włączając swoją machinę.
- Większa niż pan myśli - powiedziałam - Chodzi o ludzkie życie.
Profesor pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym wypuścił nas przez portal, a my już chwilę potem znaleźliśmy się na terenie Wertanii, tuż przed ową fabryką.
- Doskonale... A więc ruszajmy - powiedziałam.
Mieliśmy już dokładnie ustalony plan działania i dobrze się do niego przygotowaliśmy. Za pomocą pożyczonych od profesora Oaka kitli i kilku podrobionych papierków mieliśmy wejść na teren fabryki udając inspekcję sanitarną. Ja dla pewności założyłam na głowę czarną perukę, aby w razie czego nie zostać zdemaskowaną po moim dość charakterystycznym kolorze włosów.
Powoli więc, mając przy tym dusze na ramionach, weszliśmy na teren fabryki i pokazaliśmy strażnikom sfałszowane zezwolenie na prowadzenie inspekcji sanitarnej na terenie całej fabryki. Mężczyzna zaraz zadzwonił do dyrekcji, a ta kazała nas wpuścić. Strażnik zostawił w budce swego kolegę, aby dalej pilnował wejścia, a sam powoli poszedł z nami i zaprowadził nas do dyrektora, który to okazał się być wysokim, mało przyjemnym typem o gębie zbója i mocnym zaroście.
- Wybaczcie, ale jakoś nie przypominam sobie, aby uprzedzano nas o jakiejkolwiek inspekcji - powiedział mężczyzna ochrypłym głosem, uważnie lustrując nas swoimi fioletowymi oczami.
- Być może, ale mamy polecenia od naszych przełożonych i musimy je wykonać, dlatego też proszę nam tego nie utrudniać - rzekł Brock głosem bardzo pewnej siebie osoby.
Dyrektor popatrzył na niego uważnie i powiedział:
- Rozumiem. No dobrze... Niech już wam będzie. Możecie zobaczyć fabrykę. Tylko potem porozmawiam sobie z waszymi przełożonymi i nie będę ukrywać, że nie życzę sobie podobnych niespodzianek z ich strony.
Zadowoleni poszliśmy więc uważnie oglądać całą fabrykę, robiąc to w miarę swoich możliwości w sposób fachowy, a przynajmniej w taki, który przypomina fachowy sposób. Ponieważ Brock jest, jak wiadomo najstarszy z nas wszystkich najwięcej lat i najwięcej doświadczenia w wielu sprawach, a prócz tego znał fachowe słownictwo, to pozwoliliśmy mu zadawać pytania brygadzistom i innym osobom, zaś ja i Misty stałyśmy tylko w milczeniu, dokładnie notując wszystko, co nam dyktował.
- Kilka spraw trzeba będzie tu koniecznie zmienić - powiedział nasz przyjaciel - Przede wszystkim widzę tutaj kilka braków w przestrzeganiu przepisów BHP. Choćby ta maszyna... Może ona kopnąć prądem w każdej chwili. Trzeba ją wymienić. A ta taśma produkcyjna... Strasznie przestarzały model. A macie tu gdzieś kotłownię?
- Mamy, a co? - spytał brygadzista, którego właśnie cała nasza trójka przesłuchiwała.
- Chcemy ją zobaczyć - rzekł Brock.
- A niby po co?
- To bardzo proste. Tam też musimy sprawdzić, czy warunki sanitarne są należycie spełniane. Poza tym musimy też wiedzieć, czy nikogo państwo tam nie przetrzymujecie.
Popatrzyliśmy na niego bardzo zdumieni, gdy to powiedział. Czy jemu kompletnie odbiło? Zadawać takie pytania? Na szczęście Brock zaczął się śmiać i widać było, że tylko żartuje. Brygadzista także zachichotał wesoło, po czym odparł:
- Owszem, mamy tu kotłownię, ale nie trzymamy w niej nikogo. Tylko różne takie tam drobiazgi.
- Naprawdę? Chcemy ją zobaczyć.
- Ale widzi pan... Tego no... Klucz od kotłowni się zgubił i...
- Rozumiem. To rzeczywiście pech. No trudno. Wobec tego wezwie się ślusarz i po krzyku.
- W sumie racja... Ale po co wam zwiedzać kotłownię? Tam naprawdę nie ma nic ciekawego...
- To już my zadecydujemy. Proszę nam ją pokazać!
Widzieliśmy wyraźnie, że facet jest przerażony. Widocznie w kotłowni musiało być coś, czego nie powinniśmy widzieć. Tym bardziej musieliśmy ją zobaczyć. Brock miał nosa, gdy mówił, że prawdopodobnie tam właśnie są uwięzieni nasi przyjaciele.
- Domagam się pokazania nam kotłowni! - zawołał Brock groźnym tonem.
- Jedną chwileczkę! - usłyszeliśmy nagle za sobą głos dyrektora, który właśnie zszedł po schodach ze swego gabinetu na piętrze - A właściwie, to jak się pan nazywa, panie inspektorze sanitarny?
- Jak ja się nazywam? Wandrof... - rzucił mu Brock - A po co to panu wiedzieć?
- A jak brzmi pana imię?
- Moje imię? - zdziwił się Brock... - Rene.
- To chyba na drugie masz Rene... Bo na pierwsze, to zdaje się masz Brock... Prawda?
Nagle, niczym z podziemi wyrosła tuż przed nami Domino z czarnym tulipanem w dłoni. Uśmiechała się przy tym podle.
- Brock Wandstorf... Misty Macroft... I moja droga ulubienica... Serena Evans... Miło mi cię widzieć, słodziutka. Naprawdę, w tej czarnej peruce nie w sposób cię poznać... Moja ty mistrzyni kamuflażu.
Następnie zerwała mi perukę z głowy i parsknęła śmiechem.
- Och, ty geniuszu! - warknęła Misty do Brocka - Ty i te twoje genialne pomysły!
- No co?! Ja przynajmniej miałem jakiś pomysł! - odgryzł się chłopak.
Ludzie Domino otoczyli nas ze wszystkich stron, mierząc przy tym do nas z pistoletów. Wraz z nimi osaczyły też naszą kompanię ich Pokemony. Zrozumieliśmy wówczas, że właśnie znaleźliśmy się w pułapce i to raczej bez wyjścia.
C.D.N.
czwartek, 11 stycznia 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz